* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

środa, 18 czerwca 2025

Matthew McConaughey: Nawet jeśli

Kropka, Warszawa 2025.

Oczekiwania

Dzieci zawsze przejmują się wszystkim bardziej niż dorośli. I to właśnie dla małych nadwrażliwców Matthew McConaughey pisze książkę przetłumaczoną przez Michała Rusinka – „Nawet jeśli”. Zresztą na tej lekturze skorzystać mogą również dorośli, zwłaszcza jeśli będą towarzyszyć dzieciom podczas wieczornej lektury. To nie jest książka z fabułą, za to – lektura do przemyśleń i komentarzy. Każda strona to inny temat, inne zagadnienie rozbite na dwie części. Za każdym razem autor przedstawia sytuację lub emocję znaną czytelnikom – a następnie pokazuje jej inną interpretację, całkowicie odrzucającą pierwotny sens. Dzięki temu odbiorcy przekonają się, że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje i nie wszystkim warto się zawsze przejmować. W reinterpretowaniu wydarzeń bardzo pomagają obrazki – to one uwidoczniają dzieciom, co może wpłynąć na zmianę postrzegania sytuacji, która początkowo wpędza w nerwy lub frustrację.

Jest to książka budowana jak picture book, o sztywnej konstrukcji bazującej na wyliczeniu. „Nawet jeśli” to tomik rymowany – pierwsza część zestawienia jest oparta na pierwszym skojarzeniu – uczestnicy sytuacji przeważnie jednoznacznie oceniają rzeczywistość – i ich uczucia przejmą błyskawicznie odbiorcy. Ale druga część komentarza całkowicie odwraca znaczenie – i teraz zaczyna się liczyć to, co pozytywne, dobre i ciekawe. Czytelnicy szybko zorientują się w tym zabiegu – nie o przewidywalność formy chodzi, a o zaskakiwanie odbiorców tym, jak różnie można podchodzić do różnych tematów. Liczą się tu olśnienia – za każdym razem odkrycie drugiego dna zagadnienia wiąże się z reakcją „aha!”, za każdym razem uświadamia dzieciom, że nie ma się co przejmować kłopotami i komplikacjami. Zawsze warto uściślać, precyzować, dowiadywać się, albo po prostu samodzielnie budować sobie alternatywne wyjaśnienia dla poprawy humoru.

Jest to książka, którą trzeba odkrywać powoli i przez przyswajanie kolejnych miniaturowych lekcji. Przesłań tekstu należy poszukać w ilustracjach, które zresztą czasami wyjaśniają także pierwszą część komentarza. Obrazki są komiksowe i proste, bardzo kolorowe, a przy tym – przykuwające wzrok. Dzięki nim łatwiej będzie nie tylko zrozumieć abstrakcyjne czasem dla najmłodszych sformułowania, ale też – zapamiętać przekaz. Ta książka jest nie tylko pełna podpowiedzi i wskazówek dotyczących zwyczajnego życia, ale też odpowiednio nastraja do sytuacji i motywów z życia wziętych – dzieci nauczą się innego niż dosłowne podejścia, przekonają się, że zawsze można oceniać wydarzenia inaczej. A mnogość przykładów sprawia, że znacznie łatwiej będzie przekonać czytelników do zastanawiania się nad sensem i znaczeniami.

Nie jest to tradycyjna historyjka do czytania przed snem – równie wiele pracy jak przy poznawaniu liter i ćwiczeniu czytania dzieci muszą w tym wypadku wykonać przy ocenianiu sytuacji i sprawdzaniu, jak się zmieniła pod wpływem nowego spojrzenia. To może być nowe podejście do lektur – odkrywcze i atrakcyjne, a przy tym bardzo przydatne w normalnym życiu.

wtorek, 17 czerwca 2025

Morris, Goscinny: Lucky Luke. Biały jeździec

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2025.

Zasadzki

Nie pierwszy to raz i nie ostatni, kiedy teatr łączy się bezpośrednio z kryminałem. W warunkach Dzikiego Zachodu można też obcować ze sztuką, o czym wiedzą aktorzy wędrownej trupy. Przygotowani są świetnie, wożą ze sobą nawet klakiera, żeby zapewnić aplauz widowni. Jednak z każdą wizytą coś w okolicy ginie – i na razie nikt nie łączy faktów. Przedstawienie, w którym piękna kobieta odpiera namolne zaloty pewnego niegodziwca, ogląda między innymi dzielny samotny kowboj. Lucky Luke nie ma jednak szansy na dowiedzenie się, jak kończy się sztuka: przeważnie jest ona przerywana przez skandal – aż do następnego razu. To zawieszenie na jednym kadrze będzie dla odbiorców czynnikiem humorystycznym i w prosty sposób zaimituje spektakl. Ale przecież nie o walory artystyczne tu chodzi, a o ściganie bandytów. Miejscowi co prawda mają swoje sposoby na wymierzanie sprawiedliwości (w przypadku górników akurat to nie smoła i pierze tylko biała farba i pierze, bo smoły nie byłoby widać na czarnych postaciach), ale przestępców trzeba schwytać. I najlepiej, żeby zrobił to ktoś z zewnątrz, kto nie jest zamieszany w lokalne układy.

„Biały jeździec” to komiks bardzo klasyczny. Wydaje się momentami wręcz zachowawczy w treściach, ale chodzi przede wszystkim o rozrywkę i śmiech, a ten wywoływać można bez większego wysiłku przez grę z doskonale znaną wszystkim konwencją. Autorzy bawią się nawet finałową piosenką kojarzoną zawsze z głównym bohaterem. Jolly Jumper, dzielny rumak, pozostaje tu ironicznym obserwatorem – mniej go w całym komiksie, bo też i nie wpisuje się zbyt dobrze w realizację teatralną. Autorzy przedstawiają tu metody na spędzanie wolnego czasu w miasteczkach pozbawionych dostępu do sztuki. Odwołują się do bogatej galerii charakterów – potencjalni widzowie, którzy pojawiają się na objazdowych spektaklach, niekoniecznie wiedzą, jak powinno się zachowywać w teatrach i przenoszą do nich zwyczaje z saloonu. Trudno się im dziwić, skoro na co dzień znają właśnie takie formy. Lucky Luke jednak mocno się na ich tle wyróżnia: nie tylko zachowuje powściągliwość w swoich reakcjach, ale jeszcze doskonale potrafi odnaleźć się w każdej, nawet najbardziej absurdalnej sytuacji.

Istota teatru zostaje tu obnażona: „Biały jeździec” to oczywiście historia o przestępstwach w wymiarze komiksowym, na wesoło – ale spore znaczenie ma tu specyficzny koloryt lokalny, tematyka i znajomość poprzednich rozwiązań. To zestawienie sprawdza się jako źródło komizmu i przełamań, scena z kolei uwidacznia słabe strony zapatrzonych w siebie. Artyzm to fikcja, a poszukiwanie środków wyrazu zamienia się w prawdziwą przygodę. Jak zwykle – dynamiczne kadry i śmiech potęgowany przez zawartość obrazków to rozwiązania, które przyciągną odbiorców – tych z młodszego pokolenia i dawnych fanów serii.

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Weronika Murek: Urodziny

Czarne, Wołowiec 2025.

Znikanie

Spojrzenia skupiają się na Jadze Babażynie, a jej babajagowatość wręcz narzuca się czytelnikom „Urodzin” Weroniki Murek. Nic smutniejszego od stolat stolat wygłaszanego przez tych, którzy uważają, że tak trzeba i nie są w stanie wymyślić żadnych szczerych życzeń. Dziadek, który leży w szpitalu, niewiele już kojarzy, wie tylko, że właśnie zostanie zabrany na spacer urodzinowy. Ale i tak spojrzenia skupią się na Jadze Babażynie. Nic dziwnego. Babażyna przez lata była aktorką, najpierw sama występowała na scenie, później przeszła przez animację lalkami i zajęła się produkowaniem i przedstawianiem spektakli dla najmłodszych. Teraz o Babażynie świat powoli zapomina. Nie jest już nikomu potrzebna, nikt nie zaproponuje jej roli – jeśli Jaga sama nie zawalczy o własny byt i miejsce w świetle reflektorów (chociaż scenki w objazdowych przedstawieniach pozostawiają wiele do życzenia), nie upomną się o nią. Jaga Babażyna przemija. I to jest straszne. Przynajmniej w zamierzeniu. Problem polega na tym, że Jaga Babażyna cały czas ma marzenia, cały czas ma też potrzeby: chce zarabiać, właściwie nawet musi, żeby się utrzymać, chociaż w swojej karierze miała momenty, że wydzielała sobie drobne kwoty do wydawania, żeby tylko przeżyć. A teraz Jaga Babażyna może już tylko spoglądać wstecz. Jaga Babażyna próbowała swoich sił w wielu miejscach i w różnych kontekstach, za każdym razem próbując pozostać wierną sobie – a to wymaga nie lada energii.

Jaga Babażyna jest aktorką. Ale jest też ucieleśnieniem ludzkich lęków i dramatów. Wszyscy ci, którzy nie są w stanie zrealizować marzeń, przypominają sobie przez „Urodziny”, że czas ucieka i nie warto odkładać na później planów ani nadziei. Co ciekawe, Weronika Murek praktycznie nie wprowadza swojej bohaterki w interakcje i nie zmusza do wymiany poglądów z innymi bohaterami. Przemierza rzeczywistość krok w krok za postacią i przygląda się jej uważnie. Przedstawia każdy gest, świadoma tego, że każdy gest może mieć znaczenie w sytuacji, w której w obliczu przemijania nic nie ma znaczenia. Jaga Babażyna jest stale w świetle reflektorów, nawet kiedy już schodzi ze sceny. Autorka w narracji miesza ze sobą obiegowe poglądy i przekonania powtarzane z pokolenia na pokolenie, ale wykazuje się też niezwykle rozwiniętym zmysłem obserwacji. Karmi czytelników celnymi frazami, w bystry sposób komentuje to, co się dzieje. Sprawia, że opisy pozbawione dialogów nie tracą na dynamice – nie da się ich pobieżnie sprawdzać. Weronika Murek wymusza na odbiorcach mocne zaangażowanie w lekturę, chłonięcie jej bez dodatkowych zastrzeżeń. I właśnie z tego powodu wielu czytelnikom nie będzie w tej powieści wygodnie. Tutaj szczerość w połączeniu z kreacją aktorską zamienia się w mieszankę skrajnie niebezpieczną. Weronika Murek opisuje zwyczajność, przynajmniej w wymiarze, który jest dostępny dla jednej bohaterki. Nie nudzi się przy tym i nie męczy innych. Proponuje prozę gęstą i wypełnioną trafnymi obserwacjami. Zaprasza odbiorców do świata, który wymyka się takiemu poznaniu – tu właściwą bohaterką może być sama proza.

niedziela, 15 czerwca 2025

Patricia Highsmith: Słodka choroba

Noir sur Blanc, Warszawa 2025.

Stalking

Z tej miłości nic dobrego wyniknąć nie może, nawet jeśli David pozornie ma jak najlepsze intencje. W końcu kocha Annabellę, jest przekonany, że mógłby jej zapewnić wszystko, o czym marzy. Przygotowuje nawet dom na przybycie ukochanej, bo ma pewność, że ta odejdzie od męża i będzie wieść szczęśliwe życie z Davidem. Przecież musi. Inaczej nie będzie szczęśliwa. David pisze pełne uczucia listy i namawia ukochaną do porzucenia dotychczasowych – chwilowych – rozwiązań. Jego miłość będzie miłością aż po grób, Annabella nie może w to wątpić. David żarliwie wyznaje miłość kobiecie swojego życia. Ta dość łagodnie i subtelnie sugeruje mu, że nie zamierza realizować jego planów. Nie chce zrazić mężczyzny ani go zranić, dlatego też nie jest w stanie odmówić wprost. Jej zabiegi prowadzące do załagodzenia sytuacji tylko utwierdzają Davida w przekonaniu, że warto zawalczyć o świetlaną przyszłość. W „Słodkiej chorobie” Patricia Highsmith odmalowuje obraz, który dzisiaj ma już swoją nazwę i który wiąże się z koniecznością interwencji sądowej – tu jeszcze motyw stalkingu nie jest rozpoznany ani powszechnie znany. A szkoda, bo w fabule prowadzi do katastrofy: nieodwzajemnione uczucie w końcu zamienia się w zawiść, a ta wiąże się z gwałtownymi reakcjami. Nieszczęśliwy wypadek na zawsze zmieni rozkład sił i pozycję Davida – chociaż i tak Annabella nie będzie umiała rozprawić się z niechcianym wielbicielem.

Patricia Highsmith stawia na kryminał, który obecnie może być odczytywany raczej jako thriller. Zajmuje się tworzeniem wyrazistego portretu psychologicznego: interesuje ją każdy krok Davida i każda podejmowana przez niego decyzja, wszystko jedno czy wynikająca z chorego zapatrzenia w Annabelle, czy pozwalająca na scharakteryzowanie bohatera w innych okolicznościach. Autorka jest bardzo drobiazgowa, psychika postaci interesuje ją o wiele bardziej niż oś fabularna, szczegółami zarzuca czytelników i przez to też spowalnia narrację. Ale właśnie dzięki takiemu zabiegowi jest w stanie wniknąć w głąb umysłu szaleńca zachowującego pozory normalności – Annabella widzi tylko listy, czytelnicy dostrzegą zbliżające się zagrożenie – chociaż atmosfera strachu nie zapowiada rozwoju wydarzeń. Highsmith stawia na wyjątkowo mocną prozę. Jeśli odbiorcy przyzwyczaili się do kryminału jako gatunku niemalże użytkowego, tu sprawdzą, jak to jest próbować zrozumieć bohatera, który wymyka się jednoznacznym ocenom (bo przez długi czas David może być postrzegany jako zwyczajny zakochany nieszczęśliwie mężczyzna). Później z kolei przybliża czytelników do akcji tak bardzo, że trudno byłoby o dalsze zmniejszanie dystansu. W efekcie proponuje lekturę niewygodną i stawiającą trudne pytania, pokazującą konieczność wytyczania granic i stanowiącą ostrzeżenie. Dzisiaj czyta się tę powieść jako nieco archaiczną – w końcu akcja przenosi odbiorców do II połowy XX wieku, a bohaterów ogranicza sposób wychowania – jednak i tak autorka mnóstwo mówi o ludziach i wie, jak wyzwalać w czytelnikach najsilniejsze emocje. „Słodka choroba” to wyzwanie, w którym nie ma wygranych – poza miłośnikami gęstej prozy i starannie obmyślonej pod kątem psychologicznym opowieści.

sobota, 14 czerwca 2025

Smerfy i świat emocji. Smerf, który był zazdrosny

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2025.

Zadanie

„Smerf, który był zazdrosny” to krótka historia dla najmłodszych odbiorców – cenieni przez całe pokolenia bohaterowie zostali zaprzęgnięci do tego, żeby wyjaśniać dzieciom skomplikowane emocje i podawać im rozwiązania wartościowe w różnych sytuacjach. Prosta fabuła pasuje do znanych z kreskówek i komiksów pomysłów, ale jest jednak podporządkowana aspektom wychowawczym – co fanom klasyki mogłoby się nie spodobać. Jednak wyraźnie zaznaczona jest odrębność cyklu bazującego jedynie na postaciach z Wioski Smerfów, a jeśli dzięki takim książeczkom odbiorcy poczują się pewniej w grupie rówieśników – tym lepiej.

„Smerf, który był zazdrosny” to Kucharz. Wszystko zaczyna się od nieporozumienia: Papa Smerf prosi Listonosza o przyniesienie składników do magicznego wywaru. Sam nie może udać się do lasu, bo musi pilnować gotującej się mikstury. Prosi jednak o dyskrecję: nie wiadomo, czy eksperyment się powiedzie, a jeśli nie – to lepiej nie mieć świadków porażki (i nie robić Smerfom nadziei na dobrą zabawę, jeśli będą musiały obejść się smakiem). Listonosz bardzo chce pomóc – ale kiedy w lesie wpada na Kucharza, nie ma pojęcia, jak przedstawić mu fakty, żeby nie zawieść zaufania Papy Smerfa i żeby wypełnić swoją misję. Kucharz – pozbawiony dostępu do informacji – interpretuje wydarzenia na swój sposób i zaczyna być zazdrosny.

Historia zabawna, oparta na nieporozumieniu, ale też prosta i zrozumiała dla wszystkich – to podstawa „Smerfa, który był zazdrosny”. Jest tu wiele scenek oczywistych dla najmłodszych, każdy prawdopodobnie przeżył podobne sytuacje. Jednak poza bajką – z której dzieci mogą wyciągać własne wnioski – jest tu też cały dodatek z poradami i wskazówkami dla odbiorców. Mali czytelnicy dowiedzą się, co zrobić, kiedy ktoś czuje zazdrość – i jak zachowywać się wobec osób zazdrosnych (czy też łatwo zazdrości ulegających). Pojawiają się tu wskazówki dla najmłodszych, ale i dla ich rodziców – by ci mogli w odpowiednim momencie zainterweniować albo porozmawiać ze swoimi pociechami. Zazdrość to jedno z uczuć, które trudno byłoby wytłumaczyć bez wyrazistego przykładu – dlatego też przydaje się tu odpowiednio skomponowana historia i trafiające maluchom do przekonania scenki. Wszystko w sympatycznej atmosferze – można towarzyszyć bohaterom doskonale znanym, a nawet uczestniczyć w ich doświadczeniach. Niespodzianka dla wszystkich Smerfów staje się też niespodzianką dla dzieci, odbiorcy mogą razem z bohaterami cieszyć się efektami eksperymentu. To zachęca do czytania, ale największą nagrodą w tym akurat wypadku będzie przygotowanie do konkretnych emocji i sytuacji – dzieci, które jeszcze nie mają do końca rozeznania we własnych uczuciach, będą mogły przypomnieć sobie reakcje na historyjkę i przeżycia Kucharza – a następnie przełożyć to na swoją codzienność. Tak łatwiej im będzie wprowadzić się do grupy i w razie potrzeby odpowiednio reagować. Te, które zazdrość już poznały, mogą z kolei sprawdzić, co takiego przygotowuje Papa Smerf i czy warto było utrzymywać to w tajemnicy przed całą wioską. Powodów do sięgania po tę lekturę na pewno nie zabraknie.

piątek, 13 czerwca 2025

Alexander Steffensmeier: Krowa Matylda i deszcz

Media Rodzina, Poznań 2025.

Oczekiwanie

Gospodyni bardzo dba o swoje zwierzęta. Organizuje im przeróżne rozrywki, żeby te nie miały kiedy się nudzić. Tym razem zaplanowała podchody – i na to zajęcie cieszą się absolutnie wszyscy: i Matylda, i kury… tylko że zaczyna padać deszcz. Deszcz, który uniemożliwia wyjście z domu, a co dopiero poszukiwanie wskazówek i błądzenie po podwórku. Wszystko wskazuje na to, że zabawę trzeba przełożyć. W dodatku gospodyni zasypia – prawdopodobnie pod wpływem bębniącego na zewnątrz deszczu. Skoro nie ma co robić i nie można jej budzić – bo na pewno jest zmęczona – zwierzęta postanawiają same znaleźć sobie rozrywkę. W tym celu udają się na strych. Przydaje się tu ogon Krowy Matyldy – można go dyskretnie zanurzyć w farbie i rysować strzałki, za którymi następnie będą podążać wszystkie zwierzęta. Tylko co z tym skarbem? Matylda nie ma pojęcia, dokąd doprowadzić zwierzęta gospodarskie, bo nawet to, co ją samą szczególnie cieszy, dla innych nie jest specjalnym powodem do radości czy zachwytów. A nie da się przeprowadzić skutecznej gry w podchody bez oczekiwanego przez wszystkich skarbu na końcu gry. Matylda nie ma żadnego wsparcia – zwłaszcza że finałem podchodów zorganizowanych przez gospodynię miała być zabawa u listonosza – a skoro pada, nie ma jak się tam udać.

W czasie deszczu nudzą się nie tylko dzieci – zwierzęta również. Jednak gdyby tylko zaproponować im jakąś rozrywkę, ochoczo się w nią zaangażują. Alexander Steffensmeier prowadzi jak zawsze opowieść przede wszystkim rysunkową – tekst zajmuje tu niewiele miejsca i nie liczy się tak bardzo jak obrazki wypełnione treścią i dodatkowymi pobocznymi żartami. Warto uważnie prześledzić rysunki, żeby odkrywać, czym zajmują się poszczególni – anonimowi – bohaterowie i jak wielki bałagan mogą zrobić w domu nudzące się stworzenia. Wiejskie zwierzęta są tylko częściowo zantropomorfizowane, zachowują się jedynie odrobinę jak komiksowi bohaterowie, zostało w nich bardzo dużo ze zwykłych zwierząt gospodarskich – i na tej bazie Steffensmeier tworzy komizm. Bo nagle zwierzęta zaczynają się zachowywać jak ludzie – w nieoczekiwanych momentach i tylko w ramach obrazkowego przedstawiania sytuacji. To niespodzianki, które mogą stanowić nagrodę dla czytelników – za uważne oglądanie ilustracji i za śledzenie poszczególnych postaci. Krowa Matylda jest tu ważna, ale wcale nie najważniejsza, można wybrać sobie bohatera, który najbardziej przykuwa uwagę lub budzi najwięcej uśmiechu i śledzić jego pomysły – co ciekawe, w przypadku przygód Krowy Matyldy nie będą rozczarowane ani dzieci, ani ich rodzice, którzy mogą pomagać w czytaniu i poznawaniu fabuły od strony tekstowej. Również dorośli świetnie się będą bawić, obserwując chociażby wszędobylskie kurczaki. Tu każde zwierzę ma swój silnie eksponowany charakter – a autor wie, jak podkreślać go jeszcze na obrazkach. Po raz kolejny Matylda nie zawodzi – a gdyby akurat padało, staje się świetnym sposobem na przepędzenie nudy.

czwartek, 12 czerwca 2025

Justyna Bednarek: Tata w tarapatach. Zemsta karalucha

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Wyprawa

Nareszcie pojawiła się na rynku książka – a właściwie seria – która może przekonać dzieci, że czytanie jest ciekawą przygodą. Justyna Bednarek całkowicie bowiem rezygnuje z pouczania odbiorców, tu nie ma mowy o dydaktyzmie, liczy się absurd i humor w stanie czystym – podsycane przez brawurową akcję. Jest tu sympatyczna – ale ekscentryczna – rodzina Wieczorków. Mama ciągle wynajduje nowe sprzęty, zresztą jeśli czegoś potrzebuje, zastanawia się nad tym, jak skonstruować kolejny przedmiot. Maszyny powiększające lub pomniejszające, przyspieszające, ukrywające… wszystko może się przydać w różnych okolicznościach, zwłaszcza podczas pościgów lub… wykręcania się od płacenia mandatów wystawianych przez nadgorliwego funkcjonariusza. Mama poza tym, że realizuje się naukowo, wychowuje czworo dzieci i czworo zwierząt (chociaż nikt tu specjalnego traktowania nie potrzebuje, może poza maleńkim Dydysiem, najmłodszą pociechą Wieczorków). Jedna z córek przejawia zainteresowania związane z wynalazczością, więc może iść w ślady mamy. Z kolei tata bada owady. Gerard Filip jest entomologiem wysokiej klasy, ale istnieje pewien gatunek, który nie pała do niego sympatią. Sporo powodów mają karaluchy do tego, żeby mścić się na Gerardzie Filipie – przynajmniej jeśli zyskają taką możliwość. Na razie Gerard Filip jeszcze nie jest zagrożony, ale wszystko może się zmienić w ułamku sekundy. Na szczęście każde z dzieci jest rezolutne i sprytne, a do tego samodzielne. W związku z tym mogą działać, zamiast rozpaczać. Cała rodzina wyrusza na wyprawę przedziwnym autobusem – naszpikowanym wynalazkami. Ważną rolę w opowieści pełnią też zwierzęta: w rodzinie są kot, pies, chomik oraz… świerszcz. Świerszcz bardzo się przyda, kiedy trzeba będzie relacjonować wydarzenia z poziomu mikro: nikt nie miałby pojęcia, co stało się wśród owadów, na szczęście Anastazja czuwa i jest w stanie nie tylko podzielić się spostrzeżeniami, ale nawet zainterweniować w razie potrzeby.

Justyna Bednarek pisze bardzo wesoło. Proponuje książkę, przy której często będzie można się zachwycać absurdalnym ale logicznym biegiem wydarzeń. Tu nie ma czasu na nudne opisy, ciągle coś się dzieje – a dzieje się niezwykle, barwnie i komicznie. Autorka czerpie z bogatej wyobraźni i nie boi się żadnych, nawet najbardziej dziwnych rozwiązań – potrafi je dobrze uzasadnić i sprawić, że odbiorcy będą chcieli podążać za opowieścią. „Zemsta karalucha” to książka, która nie odnosi się do normalności – ale normalność bohaterów jest zupełnie inna niż rzeczywistość znana czytelnikom. I w związku z tym lektura zamienia się w świetną zabawę. Tę opowieść chce się czytać nie tylko dlatego, żeby dowiedzieć się, jak uratować tatę z sytuacji bez wyjścia – autorka zresztą zapewnia sobie publiczność na kolejną historię. Seria Tata w tarapatach to zapowiedź czytelniczej przygody w najlepszym gatunku, awanturniczych historii z ciepłą, rodzinną atmosferą i nastawieniem na rozwój. Bohaterowie budzą sympatię i uśmiech jednocześnie, a sama autorka wie doskonale, jak pisać, żeby przyciągać. To jest historia dla dzieci – ale jeśli przypadkiem sięgnie po nią jakiś dorosły, może przypomnieć sobie skojarzenia z najlepszymi książkami z dzieciństwa. Ta książka uczy jednej ważnej rzeczy: radości czytania, bez żadnych dodatkowych warunków.