Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Organizmy żywe
To dobry pomysł: zaszczepiać dzieciom ciekawość świata od najmłodszych lat za pomocą picture booków i książek przekazujących wiedzę w małych porcjach, wolnych od infantylizowania i bajkowości. Te maluchy, które lubią szukać odpowiedzi na ważne pytania i chcą czuć się doceniane, mogą przebierać w lekturach pozornie skomplikowanych, a jednak sprawdzających się jako przewodniki po nauce. "Przyroda jest wszędzie. Śledztwo w sprawie organizmów wokół ciebie (i w tobie)" to propozycja obrazkowa, ale wypełniona podręcznikowymi treściami, tak, że i kilkulatki domagające się precyzyjnych wyjaśnień, i uczniowie, którym nie wystarcza program szkolny, znajdą tu coś intrygującego i coś, co pozwoli im przenieść się w fascynującą sferę odkrywania rzeczywistości. Mike Barfield stawia tutaj na precyzyjne i zwięzłe dane, tak, żeby dzieci mogły zapamiętywać z książki jak najwięcej - a jednocześnie nie sili się na przekładanie danych na język dziecięcy. Traktuje odbiorców poważnie i proponuje im książkę nie do rozrywkowego czytania. Wie, że uda mu się wciągnąć dzieci w prezentowane zjawiska i wyjaśnienia - dostarczy im bowiem odpowiedzi i komentarzy, które nie zawsze są w stanie przytoczyć rodzice. Tomik wymusza w pewien sposób interaktywność: odpowiednio zaznaczane ikonkami są tematy do obserwacji podczas zwykłego spaceru, eksperymenty do samodzielnego wykonania lub przeprowadzenia, albo "supermoce": informacje o wszelkich "naj" ze świata przyrody. Chodzi tu o sklasyfikowanie i zaprezentowanie cech charakterystycznych dla siedmiu wielkich królestw: są tu kolejno archeony, bakterie, pierwotniaki, grzybopływki, rośliny, grzyby i zwierzęta. Ten porządek przyrody wyznacza także porządek książki: kolejne rozdziały będą poświęcone odpowiednim królestwom. Elementem obowiązkowym w każdym rozdziale jest komiks, w którym w skrócie i z humorem przedstawia się odkrycia naukowe albo uczonych przyczyniających się do rozwoju wiedzy. Ilość miejsca poświęcanego każdemu zagadnieniu zależy od stopnia jego rozbudowania: rośliny i zwierzęta są najszerzej reprezentowane i najobszerniej omówione.
Każdy rozdział zawiera zestaw "notatek": krótkich, jedno- lub dwuakapitowych komentarzy dotyczących danego królestwa i ciekawostek związanych z codziennym życiem odbiorców (w końcu śledztwo należy przeprowadzić tak, żeby poznawać też zjawiska z własnego otoczenia). Autor sięga czasami po genezę nazwy, czasami po opis wyglądu albo po anegdotyczne motywy, tak, żeby zainteresować dzieci i przyciągnąć je do trudnej przecież lektury. Pomagają mu w tym ilustracje stworzone przez Lauren Humprey: rozdzielenie danych komicznymi i prostymi jednocześnie rysunkami to przepis na utrzymanie uwagi odbiorców. Co ciekawe, w opisach sporo jest wykrzyknień i informacji o tym, jak człowiek wykorzystuje dany fragment przyrody. Nie zawsze podaje się tutaj wiadomości podstawowe, ucieczka w sferę ciekawostek znacznie lepiej sprawdza się w tego typu lekturze: zapewnia odrobinę tak potrzebnej dzieciom rozrywki i przyciąga do książki. Jest to publikacja bardzo starannie przygotowana, wypełniona danymi i wzbogacająca wiedzę tych dzieci, które zechcą zanurzyć się w świecie przyrody i lepiej go poznawać. Zaskoczenia w rodzaju niedźwiedzia pizzly czy komentarzy o zwyczajach wybranych gatunków zwierząt łączą się tu z podziwem dla jednostek (papuga tańcząca w rytm muzyki). To wszystko sprawia, że odbiorcy będą jeszcze bardziej zaintrygowani otoczeniem i nauczą się szacunku do przyrody.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
środa, 31 sierpnia 2022
wtorek, 30 sierpnia 2022
Eva Carter: Jak ocalić życie
Marginesy, Warszawa 2022.
Akcja serca
W zasadzie nie wiadomo, czy Eva Carter kieruje się ze swoją książką "Jak ocalić życie" do młodych czytelników czy do dorosłych - wychodzi od konwencji młodzieżowej powieści, jednak w pewnym momencie pozwala bohaterom dorosnąć i prowadzić samodzielne życie, jednak nie rezygnuje wtedy z dydaktyzmu i wstawek, które mają na celu pouczanie młodzieży w kwestii wyborów, jakich dokonują pod wpływem chwili. Przygląda się autorka trójce postaci: Kerry to dziewczyna, która marzy o tym, żeby być lekarką. Uczy się, jak udzielać pierwszej pomocy i snuje śmiałe plany w związku z ratowaniem ludziom życia w przyszłości. Joel to sportowiec: najlepszy piłkarz w szkole. Przed nim olśniewająca kariera. Ten bohater jako gwiazda na pewno nie zwróci uwagi na podkochującą się w nim Kerry. Jest jeszcze Tim, najlepszy przyjaciel Kerry. Tim nie bardzo wie, co chce zrobić ze swoim życiem. Opiekuje się chorą matką i dopinguje Kerry w jej wysiłkach, sam też uczy się, jak udzielać pierwszej pomocy i liczy na to, że zostanie lekarzem, chociaż nie za bardzo jest przekonany do tego akurat zawodu. W sylwestra to Kerry wpatrzona w mecz zauważa, że z Joelem dzieje się coś nie tak: postępuje zatem według wyuczonego schematu i rozpoczyna resuscytację. Tim przygląda się jej, dopiero po pewnym czasie jest w stanie działać. Liczy się każda sekunda w walce o życie.
Nastolatki budują własną wersję wydarzeń, którą nawet Joel pozna długo po powrocie do normalności. Z wszczepionym defibrylatorem nie będzie mógł już grać w piłkę nożną, a to oznacza, że musi przewartościować swoje życie. Kerry i Tim złączeni przedziwną tajemnicą układają swoje relacje zupełnie inaczej. Zaczyna się poszukiwanie własnej tożsamości oraz partnerów - Eva Carter nie chce uciekać się do oczywistych rozwiązań i jak tylko może, komplikuje losy postaci. Joel i Kerry utrzymują kontakt, Tim uznaje, że powinien związać się z najlepszą przyjaciółką. Nie oznacza to zwolnienia od innych pokus: zawsze może pojawić się ktoś z zewnątrz, kto zachwieje równowagą wypracowywaną z trudem. I teraz Eva Carter przechodzi z tematów sercowych (bez względu na kwestie zdrowotne) na ucieczkę od rzeczywistości. Bohaterowie próbują narkotyków i omal nie niszczą sobie życia, pojawia się i niechciana ciąża, i problem bezdomności, odpowiedzialność za siebie i innych oraz depresja. Autorka wyznacza charakterystyczne trasy, którymi łatwo podążać mogą młodzi zagubieni ludzie - ale jednocześnie informuje, czym grozi decydowanie się na określone postawy. Wydaje się, że rozbudowuje fabułę tylko po to, żeby przestrzec przed konkretnymi błędami: tłumaczy, dlaczego nie powinno się naśladować bohaterów. Stawia na psychologiczne rozważania, a przy okazji chce, żeby odbiorcy nie musieli uczyć się na własnych błędach, mogli przekonać się, czym grozi rezygnacja z odpowiedzialności na progu dorosłego życia. "Jak ocalić życie" to tom, w którym mocno rozbudowana fabuła wyzwalać może ciekawość, a młodym odbiorcom spodobać się może również oryginalność w ramach scenariusza.
Akcja serca
W zasadzie nie wiadomo, czy Eva Carter kieruje się ze swoją książką "Jak ocalić życie" do młodych czytelników czy do dorosłych - wychodzi od konwencji młodzieżowej powieści, jednak w pewnym momencie pozwala bohaterom dorosnąć i prowadzić samodzielne życie, jednak nie rezygnuje wtedy z dydaktyzmu i wstawek, które mają na celu pouczanie młodzieży w kwestii wyborów, jakich dokonują pod wpływem chwili. Przygląda się autorka trójce postaci: Kerry to dziewczyna, która marzy o tym, żeby być lekarką. Uczy się, jak udzielać pierwszej pomocy i snuje śmiałe plany w związku z ratowaniem ludziom życia w przyszłości. Joel to sportowiec: najlepszy piłkarz w szkole. Przed nim olśniewająca kariera. Ten bohater jako gwiazda na pewno nie zwróci uwagi na podkochującą się w nim Kerry. Jest jeszcze Tim, najlepszy przyjaciel Kerry. Tim nie bardzo wie, co chce zrobić ze swoim życiem. Opiekuje się chorą matką i dopinguje Kerry w jej wysiłkach, sam też uczy się, jak udzielać pierwszej pomocy i liczy na to, że zostanie lekarzem, chociaż nie za bardzo jest przekonany do tego akurat zawodu. W sylwestra to Kerry wpatrzona w mecz zauważa, że z Joelem dzieje się coś nie tak: postępuje zatem według wyuczonego schematu i rozpoczyna resuscytację. Tim przygląda się jej, dopiero po pewnym czasie jest w stanie działać. Liczy się każda sekunda w walce o życie.
Nastolatki budują własną wersję wydarzeń, którą nawet Joel pozna długo po powrocie do normalności. Z wszczepionym defibrylatorem nie będzie mógł już grać w piłkę nożną, a to oznacza, że musi przewartościować swoje życie. Kerry i Tim złączeni przedziwną tajemnicą układają swoje relacje zupełnie inaczej. Zaczyna się poszukiwanie własnej tożsamości oraz partnerów - Eva Carter nie chce uciekać się do oczywistych rozwiązań i jak tylko może, komplikuje losy postaci. Joel i Kerry utrzymują kontakt, Tim uznaje, że powinien związać się z najlepszą przyjaciółką. Nie oznacza to zwolnienia od innych pokus: zawsze może pojawić się ktoś z zewnątrz, kto zachwieje równowagą wypracowywaną z trudem. I teraz Eva Carter przechodzi z tematów sercowych (bez względu na kwestie zdrowotne) na ucieczkę od rzeczywistości. Bohaterowie próbują narkotyków i omal nie niszczą sobie życia, pojawia się i niechciana ciąża, i problem bezdomności, odpowiedzialność za siebie i innych oraz depresja. Autorka wyznacza charakterystyczne trasy, którymi łatwo podążać mogą młodzi zagubieni ludzie - ale jednocześnie informuje, czym grozi decydowanie się na określone postawy. Wydaje się, że rozbudowuje fabułę tylko po to, żeby przestrzec przed konkretnymi błędami: tłumaczy, dlaczego nie powinno się naśladować bohaterów. Stawia na psychologiczne rozważania, a przy okazji chce, żeby odbiorcy nie musieli uczyć się na własnych błędach, mogli przekonać się, czym grozi rezygnacja z odpowiedzialności na progu dorosłego życia. "Jak ocalić życie" to tom, w którym mocno rozbudowana fabuła wyzwalać może ciekawość, a młodym odbiorcom spodobać się może również oryginalność w ramach scenariusza.
poniedziałek, 29 sierpnia 2022
Megumi Iwasa: Pozdrowienia z Wielorybiego Przylądka
Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Turniej
Megumi Iwasa zapisuje się w literaturze czwartej ciekawymi pomysłami i niebanalnymi rozwiązaniami fabularnymi, a także ogromnym humorem. "Pozdrowienia z Wielorybiego Przylądka" to kolejne spotkanie z bohaterami tomu "Z pozdrowieniami, Żyrafa". Tym razem autorka również wykorzystuje motyw korespondencji. Profesor Wieloryb (właściwie emerytowany profesor) wysyła za horyzont mnóstwo listów. Liczy na to, że ktoś mu odpisze. I rzeczywiście pewnego dnia odzywa się do niego Wieloryś z Uchatkowej Wyspy. Wieloryś to młody wieloryb, który niedawno stracił dziadka. Przywołanie tej postaci budzi szereg wspomnień - to zwłaszcza powrót do czasów, w których wieloryby organizowały olimpiadę. Teraz zamierzają odkurzyć wspomnienia i znów rywalizować w zawodach. Albo umożliwić to młodszym.
Przygotowania do zawodów nie trwają zbyt długo: trzeba jednak rozesłać zaproszenia, przygotować plakaty i ulotki, spisać regulamin i powitać nowych gości. Wieloryś może liczyć na długie opowieści o swoim dziadku. Sama olimpiada nie trwa tak długo, ale staje się okazją do wykazania się wartościowymi cechami. Zwierzętom wcale nie chodzi o rywalizację, a o dobrą zabawę - nie mają problemu z tym, by zarzucić możliwość zwycięstwa, kiedy można pomóc innym. Ćwiczą się w empatii i we współpracy, a przy tym cieszą się wspólnie spędzanym czasem: zawody to bardziej towarzyskie spotkanie, szansa na nawiązanie nowych znajomości i na poznawanie egzotycznych gatunków zwierząt (gościem honorowym olimpiady jest Żyrafa). Śledzenie rywalizacji jest dla odbiorców źródłem śmiechu: bo Megumi Iwasa stara się, żeby nic nie szło zgodnie z oczekiwaniami. Chodzi tu przecież o to, żeby bohaterowie wykazali się czymś innym niż dobrą kondycją. "Pozdrowienia z Wielorybiego Przylądka" to z pozoru lekka lektura o prostej przygodzie - jednak Megumi Iwasa dba o to, żeby w puentach rozdziałów dość często pojawiały się motywy odrobinę sentymentalne i refleksyjne. Na marginesie widnieje opowieść o tęsknocie i o potrzebie bycia z innymi, o zaufaniu i o przyjaźniach. Wieloryby przekonują się, że znacznie lepiej jest funkcjonować w większym gronie i móc dzielić się rozmaitymi przemyśleniami czy przeżyciami: to obecność kogoś bliskiego nadaje sens codzienności. Na Wielorybim Przylądku nie ma nudy: dzieje się coś ważnego, coś, co zainspiruje także odbiorców do działania - bo można bez trudu iść w ślady zabaw bohaterów. Megumi Iwasa przypomina, że da się odejść od samotności i rutyny, wystarczy tylko otworzyć się na nowe znajomości i doznania. Wieloryb z Wielorybiego Przylądka wyzwala cały ciąg wydarzeń przez to, że decyduje się na wysyłanie ogromnej liczby listów - gdyby się poddał i zaczął narzekać na swój los, nic by nie zyskał. To także wskazówka dla dzieci. Megumi Iwasa pisze prosto i z humorem. Tak, że nawet dorośli, którzy będą czytać tę książkę swoim pociechom, nie znudzą się fabułą. I to wielka wartość tomu "Pozdrowienia z Wielorybiego Przylądka".
Turniej
Megumi Iwasa zapisuje się w literaturze czwartej ciekawymi pomysłami i niebanalnymi rozwiązaniami fabularnymi, a także ogromnym humorem. "Pozdrowienia z Wielorybiego Przylądka" to kolejne spotkanie z bohaterami tomu "Z pozdrowieniami, Żyrafa". Tym razem autorka również wykorzystuje motyw korespondencji. Profesor Wieloryb (właściwie emerytowany profesor) wysyła za horyzont mnóstwo listów. Liczy na to, że ktoś mu odpisze. I rzeczywiście pewnego dnia odzywa się do niego Wieloryś z Uchatkowej Wyspy. Wieloryś to młody wieloryb, który niedawno stracił dziadka. Przywołanie tej postaci budzi szereg wspomnień - to zwłaszcza powrót do czasów, w których wieloryby organizowały olimpiadę. Teraz zamierzają odkurzyć wspomnienia i znów rywalizować w zawodach. Albo umożliwić to młodszym.
Przygotowania do zawodów nie trwają zbyt długo: trzeba jednak rozesłać zaproszenia, przygotować plakaty i ulotki, spisać regulamin i powitać nowych gości. Wieloryś może liczyć na długie opowieści o swoim dziadku. Sama olimpiada nie trwa tak długo, ale staje się okazją do wykazania się wartościowymi cechami. Zwierzętom wcale nie chodzi o rywalizację, a o dobrą zabawę - nie mają problemu z tym, by zarzucić możliwość zwycięstwa, kiedy można pomóc innym. Ćwiczą się w empatii i we współpracy, a przy tym cieszą się wspólnie spędzanym czasem: zawody to bardziej towarzyskie spotkanie, szansa na nawiązanie nowych znajomości i na poznawanie egzotycznych gatunków zwierząt (gościem honorowym olimpiady jest Żyrafa). Śledzenie rywalizacji jest dla odbiorców źródłem śmiechu: bo Megumi Iwasa stara się, żeby nic nie szło zgodnie z oczekiwaniami. Chodzi tu przecież o to, żeby bohaterowie wykazali się czymś innym niż dobrą kondycją. "Pozdrowienia z Wielorybiego Przylądka" to z pozoru lekka lektura o prostej przygodzie - jednak Megumi Iwasa dba o to, żeby w puentach rozdziałów dość często pojawiały się motywy odrobinę sentymentalne i refleksyjne. Na marginesie widnieje opowieść o tęsknocie i o potrzebie bycia z innymi, o zaufaniu i o przyjaźniach. Wieloryby przekonują się, że znacznie lepiej jest funkcjonować w większym gronie i móc dzielić się rozmaitymi przemyśleniami czy przeżyciami: to obecność kogoś bliskiego nadaje sens codzienności. Na Wielorybim Przylądku nie ma nudy: dzieje się coś ważnego, coś, co zainspiruje także odbiorców do działania - bo można bez trudu iść w ślady zabaw bohaterów. Megumi Iwasa przypomina, że da się odejść od samotności i rutyny, wystarczy tylko otworzyć się na nowe znajomości i doznania. Wieloryb z Wielorybiego Przylądka wyzwala cały ciąg wydarzeń przez to, że decyduje się na wysyłanie ogromnej liczby listów - gdyby się poddał i zaczął narzekać na swój los, nic by nie zyskał. To także wskazówka dla dzieci. Megumi Iwasa pisze prosto i z humorem. Tak, że nawet dorośli, którzy będą czytać tę książkę swoim pociechom, nie znudzą się fabułą. I to wielka wartość tomu "Pozdrowienia z Wielorybiego Przylądka".
niedziela, 28 sierpnia 2022
Beate Rygiert: Pianistka. Clara Schumann i muzyka miłości
Marginesy, Warszawa 2022.
Muzyka z serca
Istnieje możliwość zainteresowania biografiami mało kojarzonych postaci bardzo szerokiego grona odbiorców - wystarczy sięgnąć po jakiś filmowy wątek i uczynić go osią przewodnią historii. Tak stało się w książce Beate Rygiert "Pianistka. Clara Schumann i muzyka miłości". Nie jest to przegląd wydarzeń z życia bohaterki, chociaż koncerty i związane z nimi przeżycia pojawiają się refrenowo w powieści. Ale Beate Rygiert nie buduje biografii, a na kanwie życiowych doświadczeń Clary Schumann tworzy wielką narrację o miłości. Wychodzi od tematu, który może dzisiaj trochę dziwić: oto młoda i utalentowana pianistka, do niedawna cudowne dziecko, teraz wchodząca już w wiek dorosły Clara - zachwyca wszystkich wirtuozerią gry na fortepianie. Za sukcesem stoi jej surowy ojciec, Friedrich Wieck. To on zaplanował sukces córki w najdrobniejszych szczegółach i sprawił, że Clara osiągnęła popularność. To on świadomie prowadzi jej karierę - i wyznacza zasady koncertowania, buduje sieć znajomości czy szuka miejsc, w których Clara powinna się zaprezentować, bez względu na to, co ona sama o tym sądzi. Clara nie ma zbyt wiele do powiedzenia, ale na początku jej to nie przeszkadza: jest jeszcze młoda i nie zna realiów świata muzycznego. Z czasem nabiera pewności siebie, dojrzewa i może już samodzielnie mierzyć się z pułapkami dorosłego świata. Na to jednak nie chce pozwolić ojciec. A wszystko za sprawą miłości. Clara podkochuje się w Robercie Schumannie, utalentowanym choć mocno chimerycznym kompozytorze. Czasami udaje jej się podczas koncertu zagrać którąś z jego kompozycji, do tego - przekonać się o wzajemności jego uczuć. Dla nastolatki, którą przecież Clara mimo popularności nie przestaje być, Robert szybko staje się całym światem. Ojciec jednak nie wyraża zgody na ten związek i robi wszystko, żeby rozdzielić młodych. Łatwo się domyślić, że to tylko umacnia ich w uporze i w chęci bycia razem. Clara stopniowo wywalcza dla siebie kolejne fragmenty życia, zaczyna robić się coraz bardziej samodzielna i nawet jeśli ceną za to stają się problemy z organizacją koncertów czy wręcz ostracyzm ze strony niektórych organizatorów - skłaniających się ku polityce prowadzonej przez Friedricha - bohaterka dowiaduje się, ile jest warta. Może wreszcie decydować o sobie - a wtedy dostrzega też coraz więcej wad w ukochanym, do tej pory idealizowanym.
Najpierw jest to zatem historia o miłości, która trafia na bezsensowne przeszkody. Później - również o miłości, ale innej, bardziej dojrzałej i wypełnionej codziennymi troskami. Clara musi nauczyć się, jak rozmawiać z ukochanym, żeby postawić na swoim i żeby nie narażać się na jego humory, prowadzi dom, rodzi kolejne dzieci, chociaż niekoniecznie tak wyobrażała sobie dorosłe życie. Przez cały czas koncertuje i stara się zapisać w świadomości odbiorców jako wirtuozerska pianistka - nawet w samym temacie koncertów Beate Rygiert wie, jak przyciągnąć uwagę czytelników: podkreśla sposób budowania napięcia czy dobór utworów i to, co w ten sposób da się publiczności przekazać. "Pianistka" pokazuje, jak przenieść muzykę i dźwięki na literackie opisy, jest pełna zmysłowych opowieści i pozwala w pełni zanurzyć się w rzeczywistości Clary. Jest to książka stworzona tak, by zapewnić radość czytania zwłaszcza paniom ceniącym sobie ambitną literaturę obyczajową i romansową - nie chodzi w niej o wytyczanie ścieżek biograficznych, a o podkreślanie siły uczucia. To beletryzowana biografia w dobrym stylu i z pomysłem.
Muzyka z serca
Istnieje możliwość zainteresowania biografiami mało kojarzonych postaci bardzo szerokiego grona odbiorców - wystarczy sięgnąć po jakiś filmowy wątek i uczynić go osią przewodnią historii. Tak stało się w książce Beate Rygiert "Pianistka. Clara Schumann i muzyka miłości". Nie jest to przegląd wydarzeń z życia bohaterki, chociaż koncerty i związane z nimi przeżycia pojawiają się refrenowo w powieści. Ale Beate Rygiert nie buduje biografii, a na kanwie życiowych doświadczeń Clary Schumann tworzy wielką narrację o miłości. Wychodzi od tematu, który może dzisiaj trochę dziwić: oto młoda i utalentowana pianistka, do niedawna cudowne dziecko, teraz wchodząca już w wiek dorosły Clara - zachwyca wszystkich wirtuozerią gry na fortepianie. Za sukcesem stoi jej surowy ojciec, Friedrich Wieck. To on zaplanował sukces córki w najdrobniejszych szczegółach i sprawił, że Clara osiągnęła popularność. To on świadomie prowadzi jej karierę - i wyznacza zasady koncertowania, buduje sieć znajomości czy szuka miejsc, w których Clara powinna się zaprezentować, bez względu na to, co ona sama o tym sądzi. Clara nie ma zbyt wiele do powiedzenia, ale na początku jej to nie przeszkadza: jest jeszcze młoda i nie zna realiów świata muzycznego. Z czasem nabiera pewności siebie, dojrzewa i może już samodzielnie mierzyć się z pułapkami dorosłego świata. Na to jednak nie chce pozwolić ojciec. A wszystko za sprawą miłości. Clara podkochuje się w Robercie Schumannie, utalentowanym choć mocno chimerycznym kompozytorze. Czasami udaje jej się podczas koncertu zagrać którąś z jego kompozycji, do tego - przekonać się o wzajemności jego uczuć. Dla nastolatki, którą przecież Clara mimo popularności nie przestaje być, Robert szybko staje się całym światem. Ojciec jednak nie wyraża zgody na ten związek i robi wszystko, żeby rozdzielić młodych. Łatwo się domyślić, że to tylko umacnia ich w uporze i w chęci bycia razem. Clara stopniowo wywalcza dla siebie kolejne fragmenty życia, zaczyna robić się coraz bardziej samodzielna i nawet jeśli ceną za to stają się problemy z organizacją koncertów czy wręcz ostracyzm ze strony niektórych organizatorów - skłaniających się ku polityce prowadzonej przez Friedricha - bohaterka dowiaduje się, ile jest warta. Może wreszcie decydować o sobie - a wtedy dostrzega też coraz więcej wad w ukochanym, do tej pory idealizowanym.
Najpierw jest to zatem historia o miłości, która trafia na bezsensowne przeszkody. Później - również o miłości, ale innej, bardziej dojrzałej i wypełnionej codziennymi troskami. Clara musi nauczyć się, jak rozmawiać z ukochanym, żeby postawić na swoim i żeby nie narażać się na jego humory, prowadzi dom, rodzi kolejne dzieci, chociaż niekoniecznie tak wyobrażała sobie dorosłe życie. Przez cały czas koncertuje i stara się zapisać w świadomości odbiorców jako wirtuozerska pianistka - nawet w samym temacie koncertów Beate Rygiert wie, jak przyciągnąć uwagę czytelników: podkreśla sposób budowania napięcia czy dobór utworów i to, co w ten sposób da się publiczności przekazać. "Pianistka" pokazuje, jak przenieść muzykę i dźwięki na literackie opisy, jest pełna zmysłowych opowieści i pozwala w pełni zanurzyć się w rzeczywistości Clary. Jest to książka stworzona tak, by zapewnić radość czytania zwłaszcza paniom ceniącym sobie ambitną literaturę obyczajową i romansową - nie chodzi w niej o wytyczanie ścieżek biograficznych, a o podkreślanie siły uczucia. To beletryzowana biografia w dobrym stylu i z pomysłem.
sobota, 27 sierpnia 2022
Danuta Dymek: Przygody Kotka Mruczusia. Bajki o tym, co warto wiedzieć
Impuls, Kraków 2022.
Przykład z bohatera
Kiedyś takie historie nie przebijały się na rynek wydawniczy: pozostawały w sferze naiwnych narracji prowadzonych dla dzieci przez rodziców lub dziadków z wyobraźnią, należały do konwencji bajek opowiadanych przed snem - i tworzonych nie na prawach fabuł książkowych, a doświadczeń z życia, tak, żeby dziecko mogło znaleźć w przygodach bohaterów ślady tego, co samo odkrywało. "Przygody Kotka Mruczusia. Bajki o tym, co warto wiedzieć" Danuty Dymek pokazują, co by się stało, gdyby przenieść na tekst pisany to, co sprawdza się idealnie jako wymyślane na żywo. Tematy kolejnych opowiadań płyną prosto z tytułów, łatwo zatem przewidzieć rozwój akcji i przekonać się, co będzie się działo z postaciami - które muszą pouczyć o czymś małych odbiorców. Dzieci przekonają się między innymi, dlaczego trzeba znać swój adres, dlaczego trzeba sprzątać pokój, dlaczego znać i wiedzieć, jak używać numeru 112, dlaczego nie śmiecić... mnóstwo zwyczajnych i życiowych spraw, które tutaj przerabia się na doświadczenia kota Mruczusia i jego przyjaciół (przedstawicieli bardzo różnych gatunków).
Zawsze Danuta Dymek wychodzi od zaprezentowania godziny. Pojawia się w ilustracji zegar, a autorka w narracji informuje, która wskazówka znajdowała się w jakim miejscu cyferblatu - dzięki temu Mruczuś zawsze wie, na co przyszedł czas i może dopasować swoją aktywność do pory dnia, a z kolei czytelnicy utrwalą sobie umiejętności pozwalające na korzystanie z zegarków. To prosty zabieg, który jednak nie ściąga całej uwagi dzieci - zaraz po nim następuje bowiem wprowadzenie we właściwą akcję. Danuta Dymek niespecjalnie przejmuje się budowaniem tła: wprowadza bohaterów od razu w sedno wydarzeń i pozwala im na przeżywanie przygód, które znają z własnego doświadczenia dzieci (albo - przygód, które dzieciom mogą się przytrafić i dobrze, żeby były na taką okoliczność przygotowane i mogły przypomnieć sobie, jak w podobnej sytuacji zachowały się zwierzęta z bajki, bo to wskazówka postępowania w stresujących momentach). Dzieci dowiedzą się, że mogą zaradzić problemom, czasem bardzo poważnym, że mogą nauczyć czegoś innych w grupie, albo sprawić, żeby funkcjonowało się lepiej. Idąc w ślad zwierząt z kolejnych opowiadań, nauczą się wspierać wzajemnie i rozumieć negowane czasami prawdy wygłaszane przez dorosłych. Danuta Dymek stawia na dydaktyzm, chce, żeby jej bajki stały się przewodnikiem dla najmłodszych - i wsparciem dla rodziców. Dzieje się tak kosztem jakości: w narracji sporo jest zdrobnień (to kolejna autorka, która uważa, że w pisaniu dla dzieci trzeba infantylizować styl, zupełnie jakby "mleko" zamiast wszechobecnego "mleczka" robiło krzywdę odbiorcom), daje się też zauważyć mocna naiwność w budowaniu fabuł. Najwyraźniej przesłania stają się znacznie bardziej istotne niż sama jakość literatury. Oczywiście to teksty, które sprawdzą się w głośnej lekturze i bardzo małe dzieci będą mogły czerpać z nich wiedzę na temat świata na co dzień - szkoda jednak, że Danuta Dymek nie zdecydowała się na nieco bardziej odważne rozwiązania narracyjne i fabularne - tak, żeby zwyczajnie móc zapisać się w klasyce literatury czwartej.
Przykład z bohatera
Kiedyś takie historie nie przebijały się na rynek wydawniczy: pozostawały w sferze naiwnych narracji prowadzonych dla dzieci przez rodziców lub dziadków z wyobraźnią, należały do konwencji bajek opowiadanych przed snem - i tworzonych nie na prawach fabuł książkowych, a doświadczeń z życia, tak, żeby dziecko mogło znaleźć w przygodach bohaterów ślady tego, co samo odkrywało. "Przygody Kotka Mruczusia. Bajki o tym, co warto wiedzieć" Danuty Dymek pokazują, co by się stało, gdyby przenieść na tekst pisany to, co sprawdza się idealnie jako wymyślane na żywo. Tematy kolejnych opowiadań płyną prosto z tytułów, łatwo zatem przewidzieć rozwój akcji i przekonać się, co będzie się działo z postaciami - które muszą pouczyć o czymś małych odbiorców. Dzieci przekonają się między innymi, dlaczego trzeba znać swój adres, dlaczego trzeba sprzątać pokój, dlaczego znać i wiedzieć, jak używać numeru 112, dlaczego nie śmiecić... mnóstwo zwyczajnych i życiowych spraw, które tutaj przerabia się na doświadczenia kota Mruczusia i jego przyjaciół (przedstawicieli bardzo różnych gatunków).
Zawsze Danuta Dymek wychodzi od zaprezentowania godziny. Pojawia się w ilustracji zegar, a autorka w narracji informuje, która wskazówka znajdowała się w jakim miejscu cyferblatu - dzięki temu Mruczuś zawsze wie, na co przyszedł czas i może dopasować swoją aktywność do pory dnia, a z kolei czytelnicy utrwalą sobie umiejętności pozwalające na korzystanie z zegarków. To prosty zabieg, który jednak nie ściąga całej uwagi dzieci - zaraz po nim następuje bowiem wprowadzenie we właściwą akcję. Danuta Dymek niespecjalnie przejmuje się budowaniem tła: wprowadza bohaterów od razu w sedno wydarzeń i pozwala im na przeżywanie przygód, które znają z własnego doświadczenia dzieci (albo - przygód, które dzieciom mogą się przytrafić i dobrze, żeby były na taką okoliczność przygotowane i mogły przypomnieć sobie, jak w podobnej sytuacji zachowały się zwierzęta z bajki, bo to wskazówka postępowania w stresujących momentach). Dzieci dowiedzą się, że mogą zaradzić problemom, czasem bardzo poważnym, że mogą nauczyć czegoś innych w grupie, albo sprawić, żeby funkcjonowało się lepiej. Idąc w ślad zwierząt z kolejnych opowiadań, nauczą się wspierać wzajemnie i rozumieć negowane czasami prawdy wygłaszane przez dorosłych. Danuta Dymek stawia na dydaktyzm, chce, żeby jej bajki stały się przewodnikiem dla najmłodszych - i wsparciem dla rodziców. Dzieje się tak kosztem jakości: w narracji sporo jest zdrobnień (to kolejna autorka, która uważa, że w pisaniu dla dzieci trzeba infantylizować styl, zupełnie jakby "mleko" zamiast wszechobecnego "mleczka" robiło krzywdę odbiorcom), daje się też zauważyć mocna naiwność w budowaniu fabuł. Najwyraźniej przesłania stają się znacznie bardziej istotne niż sama jakość literatury. Oczywiście to teksty, które sprawdzą się w głośnej lekturze i bardzo małe dzieci będą mogły czerpać z nich wiedzę na temat świata na co dzień - szkoda jednak, że Danuta Dymek nie zdecydowała się na nieco bardziej odważne rozwiązania narracyjne i fabularne - tak, żeby zwyczajnie móc zapisać się w klasyce literatury czwartej.
piątek, 26 sierpnia 2022
P.L. Travers: Mary Poppins otwiera drzwi
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Niania z nieba
Mary Poppins mogłaby dzisiaj wrócić do łask - pojawia się wprawdzie w kolejnych częściach przygód, jako przedstawicielka klasyki, jednak nie ma większej szansy na stworzenie mody w podejściu do najmłodszych. Tymczasem dorośli - rodzice i pedagodzy - mogliby się czegoś od niej nauczyć: traktowania dzieci na równi z dorosłymi. Niania, którą tak uwielbiają mali Banksowie, nie jest pobłażliwa czy dobra. Bywa złośliwa, zawsze ma swoje zdanie, nie daje sobie wejść na głowę, a co najważniejsze: nie rozczula się nad swoimi podopiecznymi. Traktuje ich z całą surowością, a jednocześnie roztacza przed nimi bajkowy świat wyobraźni, do jakiego nie potrafią dzieci zabrać zapracowani rodzice. Owszem, jest to historia pełna archaizmów, których nawet nowy przekład Marcina Mortki nie wygładzi - bo polegają na zachowaniach i obyczajowości - jednak niania z nieba przynosi zawsze sporo ciekawych przygód, które zamieniają lekturę w wyzwanie.
"Mary Poppins otwiera drzwi" to trzecie spotkanie z cenioną przez pokolenia bohaterką. Dzieci państwa Banksów już wiedzą, że Mary przybywa, kiedy chce i odchodzi, kiedy zapragnie - nie można na nią wpłynąć, a wszelkie próby nacisków skończą się tylko przyspieszeniem tego, co nieuchronne. Niania uczy rozstań i pożegnań bez sentymentów, sama zresztą nigdy nie kieruje się takimi uczuciami i zniechęca dzieci do infantylnych zachowań. Mary Poppins wydaje się często niegrzeczna (co jeszcze bardziej fascynuje dzieci), robi, co jej się podoba - nie podporządkowuje się nikomu i to ona ustala zasady, według których należy postępować. Wszystko to sprawia, że dla odbiorców staje się postacią wyjątkową. A ciąg dalszy to już konsekwencja dobrze poprowadzonego charakteru. Mary Poppins jest tą osobą, która wręcz prowokuje niezwykłe sytuacje: wiadomo, że kiedy ona gdzieś się pojawi, natychmiast zaczną się dziać rzeczy niewyjaśnione. Mali Banksowie spotkają przedziwnych bohaterów, odbędą niezwykłe podróże, a wszystko w ramach zwyczajnych spacerów i codziennego zabijania nudy. Tutaj wydarzyć się może sporo, chociaż część pozostanie tajemnicą: niania nie chce zdradzać źródeł swoich znajomości albo mechanizmów, jakie uwidaczniają się w relacjach. A już na pewno nie zamierza potwierdzać obserwacji podopiecznych: umiejętnie wyprowadza ich w pole i drwi sobie z ich fantazji, nawet jeśli istnieją wyraźne dowody, że dzieci mają rację. Niania uczy samodzielności i korzystania z wyobraźni, wie, jak podsycać ciekawość i jak zapewniać rozrywkę. "Mary Poppins otwiera drzwi" to kolejna propozycja P.L. Travers, odpowiedź na zapotrzebowanie czytelników - i wykorzystanie trendu na rynku wydawniczym. Dzisiejsze dzieci mogą być zaskoczone obecnością niań czy sposobem wychowywania maluchów w rodzinie Banksów - część zachowań bohaterów stanie się dla nich egzotyczna i niewytłumaczalna - ale znakomicie koresponduje z samymi przygodami, jakie przeżywają Banksowie - tu też przecież nic nie dzieje się w sposób naturalny czy oczekiwany. Spotkania z Mary Poppins to szansa na uruchomienie kreatywności w odbiorcach.
Niania z nieba
Mary Poppins mogłaby dzisiaj wrócić do łask - pojawia się wprawdzie w kolejnych częściach przygód, jako przedstawicielka klasyki, jednak nie ma większej szansy na stworzenie mody w podejściu do najmłodszych. Tymczasem dorośli - rodzice i pedagodzy - mogliby się czegoś od niej nauczyć: traktowania dzieci na równi z dorosłymi. Niania, którą tak uwielbiają mali Banksowie, nie jest pobłażliwa czy dobra. Bywa złośliwa, zawsze ma swoje zdanie, nie daje sobie wejść na głowę, a co najważniejsze: nie rozczula się nad swoimi podopiecznymi. Traktuje ich z całą surowością, a jednocześnie roztacza przed nimi bajkowy świat wyobraźni, do jakiego nie potrafią dzieci zabrać zapracowani rodzice. Owszem, jest to historia pełna archaizmów, których nawet nowy przekład Marcina Mortki nie wygładzi - bo polegają na zachowaniach i obyczajowości - jednak niania z nieba przynosi zawsze sporo ciekawych przygód, które zamieniają lekturę w wyzwanie.
"Mary Poppins otwiera drzwi" to trzecie spotkanie z cenioną przez pokolenia bohaterką. Dzieci państwa Banksów już wiedzą, że Mary przybywa, kiedy chce i odchodzi, kiedy zapragnie - nie można na nią wpłynąć, a wszelkie próby nacisków skończą się tylko przyspieszeniem tego, co nieuchronne. Niania uczy rozstań i pożegnań bez sentymentów, sama zresztą nigdy nie kieruje się takimi uczuciami i zniechęca dzieci do infantylnych zachowań. Mary Poppins wydaje się często niegrzeczna (co jeszcze bardziej fascynuje dzieci), robi, co jej się podoba - nie podporządkowuje się nikomu i to ona ustala zasady, według których należy postępować. Wszystko to sprawia, że dla odbiorców staje się postacią wyjątkową. A ciąg dalszy to już konsekwencja dobrze poprowadzonego charakteru. Mary Poppins jest tą osobą, która wręcz prowokuje niezwykłe sytuacje: wiadomo, że kiedy ona gdzieś się pojawi, natychmiast zaczną się dziać rzeczy niewyjaśnione. Mali Banksowie spotkają przedziwnych bohaterów, odbędą niezwykłe podróże, a wszystko w ramach zwyczajnych spacerów i codziennego zabijania nudy. Tutaj wydarzyć się może sporo, chociaż część pozostanie tajemnicą: niania nie chce zdradzać źródeł swoich znajomości albo mechanizmów, jakie uwidaczniają się w relacjach. A już na pewno nie zamierza potwierdzać obserwacji podopiecznych: umiejętnie wyprowadza ich w pole i drwi sobie z ich fantazji, nawet jeśli istnieją wyraźne dowody, że dzieci mają rację. Niania uczy samodzielności i korzystania z wyobraźni, wie, jak podsycać ciekawość i jak zapewniać rozrywkę. "Mary Poppins otwiera drzwi" to kolejna propozycja P.L. Travers, odpowiedź na zapotrzebowanie czytelników - i wykorzystanie trendu na rynku wydawniczym. Dzisiejsze dzieci mogą być zaskoczone obecnością niań czy sposobem wychowywania maluchów w rodzinie Banksów - część zachowań bohaterów stanie się dla nich egzotyczna i niewytłumaczalna - ale znakomicie koresponduje z samymi przygodami, jakie przeżywają Banksowie - tu też przecież nic nie dzieje się w sposób naturalny czy oczekiwany. Spotkania z Mary Poppins to szansa na uruchomienie kreatywności w odbiorcach.
czwartek, 25 sierpnia 2022
Julianne Maclean: Splątane winorośle
Poradnia K, Warszawa 2022.
Spadek
Wszystkie panie, które lubują się w kojących obyczajówkach z Toskanii, zakochają się w "Splątanych winoroślach", chociaż nie do końca realizują one mocno już wyeksploatowany schemat. Fiona, młoda kobieta, z oddaniem opiekuje się tu swoim przybranym ojcem. Poświęca dla niego wszystko, nawet własne marzenia. Tak robiła jej matka - Fiona zresztą długo myślała, że jest córką człowieka, którego codziennie dogląda. Matka na łożu śmierci wyjawiła prawdę i ostrzegła, że to może zabić sparaliżowanego męża. Dlatego też Fiona nigdy nie próbowała nawiązać kontaktu ze swoim biologicznym ojcem. Teraz jednak musi wyruszyć do Toskanii i poznać prawdę: powinna być obecna przy odczytywaniu testamentu i od razu załatwić sprawy spadkowe. Bohaterka nie liczy na nic: przecież była kimś obcym, nie wie nawet, czy zmarły zdawał sobie sprawę z jej istnienia. Wyrusza do Włoch bez żadnych planów czy nadziei. I wtedy wszystko się zmienia.
Kluczem toskańskich opowieści jest możliwość przeprowadzenia się do ziemskiego raju - i taką możliwość Fiona też dostanie, za sprawą spadku. Jednak o schedę po zmarłym rywalizują też jego inne dzieci. Gra toczy się o wielką stawkę. Pokrzywdzone we własnym mniemaniu potomstwo szuka sposobu na podważenie testamentu, Fiona szuka wyjaśnień, których ojciec jej nie zapewni. I tak narracja zwraca się ku przeszłości, do młodego małżeństwa, w którym żona poświęca siebie, żeby mąż mógł zrealizować marzenie o pisaniu książek. Przyszli rodzice Fiony w Toskanii przeżywają sporo dramatów, wystawiają swój związek na poważne próby i zaczynają poznawać swoje priorytety. Nie bez znaczenia w procesie uświadamiania marzeń okazuje się obecność zamkniętego w sobie właściciela olbrzymiej winnicy.
Julianne Maclean proponuje odbiorczyniom dwie równoległe historie, z których tylko jedna dotyczy romansu, tak, żeby nie wprowadzać przesytu w tym zakresie. Autorka operuje zestereotypizowanym już urokiem Toskanii - uświadamia czytelniczkom, jak łatwo jest stracić głowę w wakacyjnym klimacie i w oderwaniu od prozy życia. Pozwala bohaterom popełniać błędy, żeby mogli potem wyciągać z nich odpowiednie wnioski - i nie boi się zaskakiwać kierunkami akcji. Pisze kojąco, chociaż fabuła niekoniecznie do uspokajających należy - sporo tu wstrząsów w relacjach międzyludzkich i w prawdzie o zaufaniu. Jest tu wszystko, czego od literatury rozrywkowej można oczekiwać - i warto przy tym pamiętać, że konwencja toskańskich opowieści nie przeszkadza i nie narzuca określonych rozwiązań. To ciepła i rozbudowana powieść dla kobiet. Julianne Maclean umiejętnie wykorzystuje tematy, które nakazują bohaterom przeprowadzanie zmian w swoim życiu: jest w stanie przekonać do siebie odbiorczynie nawet mimo rozmachu w pomysłach. Nie bez znaczenia pozostaje narracja, budowana konsekwentnie i pewnie. "Splątane winorośle" to książka, w której łatwo się zanurzyć dla relaksu - każda z odbiorczyń doceni inne jej aspekty, ale możliwość oderwania się na moment od przyziemnych trosk to coś, co powieść zapewnia wszystkim.
Spadek
Wszystkie panie, które lubują się w kojących obyczajówkach z Toskanii, zakochają się w "Splątanych winoroślach", chociaż nie do końca realizują one mocno już wyeksploatowany schemat. Fiona, młoda kobieta, z oddaniem opiekuje się tu swoim przybranym ojcem. Poświęca dla niego wszystko, nawet własne marzenia. Tak robiła jej matka - Fiona zresztą długo myślała, że jest córką człowieka, którego codziennie dogląda. Matka na łożu śmierci wyjawiła prawdę i ostrzegła, że to może zabić sparaliżowanego męża. Dlatego też Fiona nigdy nie próbowała nawiązać kontaktu ze swoim biologicznym ojcem. Teraz jednak musi wyruszyć do Toskanii i poznać prawdę: powinna być obecna przy odczytywaniu testamentu i od razu załatwić sprawy spadkowe. Bohaterka nie liczy na nic: przecież była kimś obcym, nie wie nawet, czy zmarły zdawał sobie sprawę z jej istnienia. Wyrusza do Włoch bez żadnych planów czy nadziei. I wtedy wszystko się zmienia.
Kluczem toskańskich opowieści jest możliwość przeprowadzenia się do ziemskiego raju - i taką możliwość Fiona też dostanie, za sprawą spadku. Jednak o schedę po zmarłym rywalizują też jego inne dzieci. Gra toczy się o wielką stawkę. Pokrzywdzone we własnym mniemaniu potomstwo szuka sposobu na podważenie testamentu, Fiona szuka wyjaśnień, których ojciec jej nie zapewni. I tak narracja zwraca się ku przeszłości, do młodego małżeństwa, w którym żona poświęca siebie, żeby mąż mógł zrealizować marzenie o pisaniu książek. Przyszli rodzice Fiony w Toskanii przeżywają sporo dramatów, wystawiają swój związek na poważne próby i zaczynają poznawać swoje priorytety. Nie bez znaczenia w procesie uświadamiania marzeń okazuje się obecność zamkniętego w sobie właściciela olbrzymiej winnicy.
Julianne Maclean proponuje odbiorczyniom dwie równoległe historie, z których tylko jedna dotyczy romansu, tak, żeby nie wprowadzać przesytu w tym zakresie. Autorka operuje zestereotypizowanym już urokiem Toskanii - uświadamia czytelniczkom, jak łatwo jest stracić głowę w wakacyjnym klimacie i w oderwaniu od prozy życia. Pozwala bohaterom popełniać błędy, żeby mogli potem wyciągać z nich odpowiednie wnioski - i nie boi się zaskakiwać kierunkami akcji. Pisze kojąco, chociaż fabuła niekoniecznie do uspokajających należy - sporo tu wstrząsów w relacjach międzyludzkich i w prawdzie o zaufaniu. Jest tu wszystko, czego od literatury rozrywkowej można oczekiwać - i warto przy tym pamiętać, że konwencja toskańskich opowieści nie przeszkadza i nie narzuca określonych rozwiązań. To ciepła i rozbudowana powieść dla kobiet. Julianne Maclean umiejętnie wykorzystuje tematy, które nakazują bohaterom przeprowadzanie zmian w swoim życiu: jest w stanie przekonać do siebie odbiorczynie nawet mimo rozmachu w pomysłach. Nie bez znaczenia pozostaje narracja, budowana konsekwentnie i pewnie. "Splątane winorośle" to książka, w której łatwo się zanurzyć dla relaksu - każda z odbiorczyń doceni inne jej aspekty, ale możliwość oderwania się na moment od przyziemnych trosk to coś, co powieść zapewnia wszystkim.
środa, 24 sierpnia 2022
David Foster Wallace: Blady król
W.A.B., Warszawa 2019.
Tornado
W „Bladym królu” tematem wiodącym ma być… codzienność w biurze zajmującym się podatkami. Trudno wyobrazić sobie mniej atrakcyjny motyw, ale David Foster Wallace wcale nie zamierza przyglądać się rutynie i codzienności w takim miejscu – potrzebuje za to w miarę neutralnego terytorium, na które wprowadzi bezbarwne charaktery. W „Bladym królu normalność nie ma znaczenia – tak samo jak klasyczne fabuły i charaktery. Liczy się jedynie słowotok – eksperymenty z formą, autotematyzmem i pojedynczymi, wyrwanymi z kontekstu scenkami. Znacznie zresztą dla czytelników ciekawsza będzie historia powstania tej publikacji gdyby nie zaangażowanie i potężna praca Michaela Pietscha nikt by do tej lektury nie dotarł. I tak trudno powiedzieć, jaki miałaby książka kształt, bo autor popełnił samobójstwo przed jej ukończeniem. Zostawił mnóstwo notatek, przygotowanych rozdziałów i… koncepcję powieści „tornadycznej”. Z własnych działań Pietsch trochę się we wstępie tłumaczy – ale dość mało, chciałoby się poznawać jego dylematy i poszukiwania, ale zrozumiałe jest to, że nie chce przyćmiewać twórcy. Musi zresztą przygotować odbiorców też na samą fabułę. „Bladego króla nie czyta się standardowo, spory problem może sprawić wyłuskanie osi fabularnej z gąszczu słów – więc Pietsch w tym pomaga. Tyle że nie jest to pozycja tradycyjna, więc standardowe metody oraz powody śledzenia tekstu się nie sprawdzają. David Foster Wallace robi wszystko, żeby skomplikować proces odbioru. Wtrąca się czasami jako autor, dodaje wielopiętrowe przypisy, popada w liczne i niekończące się dygresje. Od początku tej historii odbiorcy zderzą się ze ścianą słów – narracja wysuwa się na pierwszego bohatera tej książki. Ale raczej nie wzbudza zachwytu, tylko męczy i jątrzy. Tutaj słowa niewiele odsłaniają, wszystko będą za to maskować i ukrywać. Stąd prawdziwe czytelnicze wyzwanie. Autor lubuje się w testowaniu różnych form, szuka tej najpojemniejszej, żeby zawrzeć w niej kolejne kaskady pomysłów i słów. To sposób na zwracanie uwagi na prozę samą w sobie. Jednak ma Wallace bardzo dużo kontrastowanych ze sobą skojarzeń. Stawia na „wielką” literaturę, podejście psychologiczne i dostrzeganie zależności, które w pierwszym odbiorze nie mają racji bytu. Jest w tej powieści jeszcze humor, ale ten przejawia się przede wszystkim w serialowych rubasznych zagajeniach. Postacie wkraczają sobie nawzajem w strefę komfortu – jej naruszenie ma wywoływać śmiech. Tyle tylko, że komizm nie lubi przegadania, więc efekt będzie się stale rozmywać. Uratował Michael Pietsch książkę potężną, książkę, która zaspokoi ciekawość fanów autora. Z pewnością takiego zadania redaktorskiego nikt by się nie spodziewał – ale odbiorcy mają szansę w „Bladym królu” znaleźć fragmenty, które ich usatysfakcjonują. I wtedy dojdą do wniosku, że fabuła to jednak nie wszystko.
Tornado
W „Bladym królu” tematem wiodącym ma być… codzienność w biurze zajmującym się podatkami. Trudno wyobrazić sobie mniej atrakcyjny motyw, ale David Foster Wallace wcale nie zamierza przyglądać się rutynie i codzienności w takim miejscu – potrzebuje za to w miarę neutralnego terytorium, na które wprowadzi bezbarwne charaktery. W „Bladym królu normalność nie ma znaczenia – tak samo jak klasyczne fabuły i charaktery. Liczy się jedynie słowotok – eksperymenty z formą, autotematyzmem i pojedynczymi, wyrwanymi z kontekstu scenkami. Znacznie zresztą dla czytelników ciekawsza będzie historia powstania tej publikacji gdyby nie zaangażowanie i potężna praca Michaela Pietscha nikt by do tej lektury nie dotarł. I tak trudno powiedzieć, jaki miałaby książka kształt, bo autor popełnił samobójstwo przed jej ukończeniem. Zostawił mnóstwo notatek, przygotowanych rozdziałów i… koncepcję powieści „tornadycznej”. Z własnych działań Pietsch trochę się we wstępie tłumaczy – ale dość mało, chciałoby się poznawać jego dylematy i poszukiwania, ale zrozumiałe jest to, że nie chce przyćmiewać twórcy. Musi zresztą przygotować odbiorców też na samą fabułę. „Bladego króla nie czyta się standardowo, spory problem może sprawić wyłuskanie osi fabularnej z gąszczu słów – więc Pietsch w tym pomaga. Tyle że nie jest to pozycja tradycyjna, więc standardowe metody oraz powody śledzenia tekstu się nie sprawdzają. David Foster Wallace robi wszystko, żeby skomplikować proces odbioru. Wtrąca się czasami jako autor, dodaje wielopiętrowe przypisy, popada w liczne i niekończące się dygresje. Od początku tej historii odbiorcy zderzą się ze ścianą słów – narracja wysuwa się na pierwszego bohatera tej książki. Ale raczej nie wzbudza zachwytu, tylko męczy i jątrzy. Tutaj słowa niewiele odsłaniają, wszystko będą za to maskować i ukrywać. Stąd prawdziwe czytelnicze wyzwanie. Autor lubuje się w testowaniu różnych form, szuka tej najpojemniejszej, żeby zawrzeć w niej kolejne kaskady pomysłów i słów. To sposób na zwracanie uwagi na prozę samą w sobie. Jednak ma Wallace bardzo dużo kontrastowanych ze sobą skojarzeń. Stawia na „wielką” literaturę, podejście psychologiczne i dostrzeganie zależności, które w pierwszym odbiorze nie mają racji bytu. Jest w tej powieści jeszcze humor, ale ten przejawia się przede wszystkim w serialowych rubasznych zagajeniach. Postacie wkraczają sobie nawzajem w strefę komfortu – jej naruszenie ma wywoływać śmiech. Tyle tylko, że komizm nie lubi przegadania, więc efekt będzie się stale rozmywać. Uratował Michael Pietsch książkę potężną, książkę, która zaspokoi ciekawość fanów autora. Z pewnością takiego zadania redaktorskiego nikt by się nie spodziewał – ale odbiorcy mają szansę w „Bladym królu” znaleźć fragmenty, które ich usatysfakcjonują. I wtedy dojdą do wniosku, że fabuła to jednak nie wszystko.
wtorek, 23 sierpnia 2022
Marek Hłasko: Palcie ryż każdego dnia
Iskry, Warszawa 2022.
Trudności
Na rynku ponownie - tym razem w "białej" serii Iskier - ukazuje się "Palcie ryż każdego dnia", ostatnia powieść Marka Hłaski w wydaniu popularyzatorskim, co oznacza, że jeśli ktoś chce sobie skompletować biblioteczkę, uzupełnić ją o takie dzieło sklasyczniałego już pisarza-buntownika, ma najlepszą do tego okazję. Krótkie wprowadzenie nie tylko sygnalizuje autobiograficzne wątki w powieści (co w wypadku Hłaski bywa nadzwyczaj mylące), ale i powiązania z innymi fabułami i historiami, zwłaszcza przy uwzględnieniu damsko-męskich relacji. Nieprzypadkowo bowiem pojawia się tu Esther, kobieta stająca się obiektem gwałtownych uczuć - Marek Hłasko przedstawia tu całą potęgę niszczycielskiego pożądania i skupia się na grach toczonych przez bohaterów. Dzisiaj "Palcie ryż każdego dnia" nie będzie już funkcjonować przełomowo: przebrzmiała jest konwencja, ale i sam język nieco się zestarzał, zwłaszcza że w warstwie formy Marek Hłasko nie uznawał kompromisów i zbudował książkę w dużej części na rozbudowywanych dialogach. Bohaterowie wciąż wchodzą ze sobą w konflikty na planie języka, wymieniają się poglądami, opiniami albo reakcjami - wszystko zostaje nazwane bezpośrednio w rozmowach, a jednak autor imponuje dalej precyzją w określaniu emocji. Wie, jak powinny się zachować postacie, co odczuwają i co przyniosą swoimi działaniami - dzięki temu wciąż wypada ta powieść prawdziwie, nawet jeśli samo tło wydaje się wręcz nierzeczywiste. Przeniesienie akcji i dość hermetyczny temat samolotowego tła sprawiają, że "Palcie ryż każdego dnia" funkcjonować będzie dzisiaj jak egzotyczna fabuła: odciąga się uwagę od interpersonalnych kontaktów za sprawą kontekstu, w jakim funkcjonują. A przecież najbardziej liczy się jednak zestawianie damsko-męskich komplikacji.
Twórczość Marka Hłaski została już wielokrotnie skomentowana i przeanalizowana na wiele sposobów, jednak Iskry zapewniają tom dla fanów: coś dla tych, którzy dopiero zaczynają wchodzić na drogę odkrywania literatury i chcieliby sprawdzić, czym ekscytowały się poprzednie pokolenia czytelników. Trudno wyobrazić sobie historię literatury polskiej bez Hłaski - więc jeśli ktoś da się porwać ascetycznym i surowym narracjom, będzie chciał kontynuować lekturową przygodę. "Palcie ryż każdego dnia" to znakomita propozycja dla wszystkich poszukujących echa mocnych wrażeń w powieściach - a jednocześnie zainteresowanych przemianami kulturowymi, które znajdowały odzwierciedlenie w literaturze. Nie ma tu systemu rozbudowanych przypisów ani krytycznego komentarza, liczy się sam pomysł na nowo odkrywany: warto zatem przystąpić do czytania z dodatkowymi opracowaniami - wtedy można będzie w pełni docenić pomysły Hłaski i rozwiązania stosowane w powieści. "Palcie ryż każdego dnia" to propozycja dla wszystkich, którym przejadły się sentymentalne narracje, powieści o miłości z perspektywy kobiecej. Hłasko nie zamierza ułatwiać życia czytelnikom: owszem, pokazuje trafnie ideę zakochania i wiążących się z nim wyzwań - ale nie prawi odbiorcom morałów. Rezygnuje z banału na rzecz nazywania tego, co najważniejsze - dostrzega powiązania i drobiazgi, które zwiastują przyszłość bohaterów, nakreśla precyzyjnie ich wzajemne wpływy. I dzięki temu "Palcie ryż każdego dnia" to lektura do wciąż nowego odkrywania.
Trudności
Na rynku ponownie - tym razem w "białej" serii Iskier - ukazuje się "Palcie ryż każdego dnia", ostatnia powieść Marka Hłaski w wydaniu popularyzatorskim, co oznacza, że jeśli ktoś chce sobie skompletować biblioteczkę, uzupełnić ją o takie dzieło sklasyczniałego już pisarza-buntownika, ma najlepszą do tego okazję. Krótkie wprowadzenie nie tylko sygnalizuje autobiograficzne wątki w powieści (co w wypadku Hłaski bywa nadzwyczaj mylące), ale i powiązania z innymi fabułami i historiami, zwłaszcza przy uwzględnieniu damsko-męskich relacji. Nieprzypadkowo bowiem pojawia się tu Esther, kobieta stająca się obiektem gwałtownych uczuć - Marek Hłasko przedstawia tu całą potęgę niszczycielskiego pożądania i skupia się na grach toczonych przez bohaterów. Dzisiaj "Palcie ryż każdego dnia" nie będzie już funkcjonować przełomowo: przebrzmiała jest konwencja, ale i sam język nieco się zestarzał, zwłaszcza że w warstwie formy Marek Hłasko nie uznawał kompromisów i zbudował książkę w dużej części na rozbudowywanych dialogach. Bohaterowie wciąż wchodzą ze sobą w konflikty na planie języka, wymieniają się poglądami, opiniami albo reakcjami - wszystko zostaje nazwane bezpośrednio w rozmowach, a jednak autor imponuje dalej precyzją w określaniu emocji. Wie, jak powinny się zachować postacie, co odczuwają i co przyniosą swoimi działaniami - dzięki temu wciąż wypada ta powieść prawdziwie, nawet jeśli samo tło wydaje się wręcz nierzeczywiste. Przeniesienie akcji i dość hermetyczny temat samolotowego tła sprawiają, że "Palcie ryż każdego dnia" funkcjonować będzie dzisiaj jak egzotyczna fabuła: odciąga się uwagę od interpersonalnych kontaktów za sprawą kontekstu, w jakim funkcjonują. A przecież najbardziej liczy się jednak zestawianie damsko-męskich komplikacji.
Twórczość Marka Hłaski została już wielokrotnie skomentowana i przeanalizowana na wiele sposobów, jednak Iskry zapewniają tom dla fanów: coś dla tych, którzy dopiero zaczynają wchodzić na drogę odkrywania literatury i chcieliby sprawdzić, czym ekscytowały się poprzednie pokolenia czytelników. Trudno wyobrazić sobie historię literatury polskiej bez Hłaski - więc jeśli ktoś da się porwać ascetycznym i surowym narracjom, będzie chciał kontynuować lekturową przygodę. "Palcie ryż każdego dnia" to znakomita propozycja dla wszystkich poszukujących echa mocnych wrażeń w powieściach - a jednocześnie zainteresowanych przemianami kulturowymi, które znajdowały odzwierciedlenie w literaturze. Nie ma tu systemu rozbudowanych przypisów ani krytycznego komentarza, liczy się sam pomysł na nowo odkrywany: warto zatem przystąpić do czytania z dodatkowymi opracowaniami - wtedy można będzie w pełni docenić pomysły Hłaski i rozwiązania stosowane w powieści. "Palcie ryż każdego dnia" to propozycja dla wszystkich, którym przejadły się sentymentalne narracje, powieści o miłości z perspektywy kobiecej. Hłasko nie zamierza ułatwiać życia czytelnikom: owszem, pokazuje trafnie ideę zakochania i wiążących się z nim wyzwań - ale nie prawi odbiorcom morałów. Rezygnuje z banału na rzecz nazywania tego, co najważniejsze - dostrzega powiązania i drobiazgi, które zwiastują przyszłość bohaterów, nakreśla precyzyjnie ich wzajemne wpływy. I dzięki temu "Palcie ryż każdego dnia" to lektura do wciąż nowego odkrywania.
poniedziałek, 22 sierpnia 2022
Beata Biały: Słońca bez końca. Biografia Kory
Rebis, Poznań 2022.
Portrety
Chociaż ta książka ma w podtytule informację genologiczną - ma to być biografia - biografią typową nie jest. Beata Biały tworzy bowiem tom z wypowiedzi innych, z wywiadów i wspomnień, z wyznań i opowieści oraz anegdot. Co pewien czas przedziela je krótkimi rozdziałami zawierającymi informacje na temat życia Kory - jest tego jednak niezbyt wiele. I chociaż ta forma kojarzy się najczęściej z ucieczką autorów, z tworzeniem pophistorii i pójściem na łatwiznę, "Słońca bez końca. Biografia Kory" to nie książka, która męczyłaby chaosem albo mozaikowością. Wszystko pasuje tu do siebie idealnie, wciąga czytelników i zapewnia im szereg wiadomości z różnych perspektyw. Oczywiście jest tu przejście przez karierę zawodową Kory, pomysły na sztukę i rozwiązania stosowane na scenie. Beata Biały pozwala też zagłębić się w przyjaźnie Kory, w kwestie związane z jej życiem osobistym: partnerami życiowymi i dziećmi - aż po motyw choroby i walki z nią. Marginalnie traktuje tematy udziału w produkcjach telewizyjnych typu talent-show (ale się tu też pojawiają), odnosi się do tego, czego pominąć nie może (afera z marihuaną dla psa). Opowiada ta autorka o Korze najczęściej słowami innych, zawsze ciepło i serdecznie, z dobrym pomysłem i werwą: "Słońca bez końca" to publikacja obszerna i sycąca za sprawą narracji, dobrze skomponowana i wypełniona ciekawostkami. Przygotowana tak, by ucieszyła fanów Maanamu, ale też tych, którzy dopiero zaczną odkrywać Korę.
Tytuły podrozdziałów są wersami z piosenek i wierszy Kory - w efekcie przez cały czas będzie się podczas lektury nucić kolejne melodie - nie ma znaczenia, że niektóre wersy pozwalają skomentować różne fragmenty, więc też powtarzają się niemal cyklicznie - Beata Biały przecież zapewnia odbiorcom mnóstwo wrażeń, nie brakuje jej pomysłów na książkę i nie zadaje konwencjonalnych pytań swoim rozmówcom. Czasami może dziwić dobór tych rozmówców: o ile serdecznych przyjaciółek zawsze znajdą się krocie, o tyle już odwołania do najwierniejszych fanów zaskakują. Chociaż każdy dodaje swój mały portret Kory, wzbogaca ogólny obraz o dodatkowe szczegóły. Pojawiają się rozmowy z fotografami i projektantami mody, z muzykami i dziennikarzami. Głos zabiorą filozofowie i... astrolog. Bo Beata Biały nie zamyka się na żadną narrację, wszystkich cierpliwie wysłuchuje i próbuje przez odpowiednie pytania nakierowywać rozmówców na eksponowanie najciekawszych partii znajomości i przyjaźni. Dzięki temu otrzymuje wielowymiarowy wizerunek Kory w różnych etapach jej życia. To znacznie lepsze niż standardowa biografia, bardziej też przyczyni się do zaintrygowania czytelników postacią i jej barwnym życiorysem. To zestaw pogłębianych wciąż opowieści, serdecznych i sympatycznych, ale też nie pomnikowych: każdy Korę postrzega inaczej i każdy dzieli się własnym przepisem na nią - a to oznacza, że nigdy do końca nie wiadomo, jaki temat wypłynie i jaki zyska większe znaczenie. Beata Biały z wprawą buduje tę opowieść, udaje się jej zaprezentować Korę niebanalnie. Przyciągnie czytelników za sprawą jakości zwierzeń rozmówców, jak i samego kształtu narracji. Pokazuje autorka Korę jako zjawisko kulturowe.
Portrety
Chociaż ta książka ma w podtytule informację genologiczną - ma to być biografia - biografią typową nie jest. Beata Biały tworzy bowiem tom z wypowiedzi innych, z wywiadów i wspomnień, z wyznań i opowieści oraz anegdot. Co pewien czas przedziela je krótkimi rozdziałami zawierającymi informacje na temat życia Kory - jest tego jednak niezbyt wiele. I chociaż ta forma kojarzy się najczęściej z ucieczką autorów, z tworzeniem pophistorii i pójściem na łatwiznę, "Słońca bez końca. Biografia Kory" to nie książka, która męczyłaby chaosem albo mozaikowością. Wszystko pasuje tu do siebie idealnie, wciąga czytelników i zapewnia im szereg wiadomości z różnych perspektyw. Oczywiście jest tu przejście przez karierę zawodową Kory, pomysły na sztukę i rozwiązania stosowane na scenie. Beata Biały pozwala też zagłębić się w przyjaźnie Kory, w kwestie związane z jej życiem osobistym: partnerami życiowymi i dziećmi - aż po motyw choroby i walki z nią. Marginalnie traktuje tematy udziału w produkcjach telewizyjnych typu talent-show (ale się tu też pojawiają), odnosi się do tego, czego pominąć nie może (afera z marihuaną dla psa). Opowiada ta autorka o Korze najczęściej słowami innych, zawsze ciepło i serdecznie, z dobrym pomysłem i werwą: "Słońca bez końca" to publikacja obszerna i sycąca za sprawą narracji, dobrze skomponowana i wypełniona ciekawostkami. Przygotowana tak, by ucieszyła fanów Maanamu, ale też tych, którzy dopiero zaczną odkrywać Korę.
Tytuły podrozdziałów są wersami z piosenek i wierszy Kory - w efekcie przez cały czas będzie się podczas lektury nucić kolejne melodie - nie ma znaczenia, że niektóre wersy pozwalają skomentować różne fragmenty, więc też powtarzają się niemal cyklicznie - Beata Biały przecież zapewnia odbiorcom mnóstwo wrażeń, nie brakuje jej pomysłów na książkę i nie zadaje konwencjonalnych pytań swoim rozmówcom. Czasami może dziwić dobór tych rozmówców: o ile serdecznych przyjaciółek zawsze znajdą się krocie, o tyle już odwołania do najwierniejszych fanów zaskakują. Chociaż każdy dodaje swój mały portret Kory, wzbogaca ogólny obraz o dodatkowe szczegóły. Pojawiają się rozmowy z fotografami i projektantami mody, z muzykami i dziennikarzami. Głos zabiorą filozofowie i... astrolog. Bo Beata Biały nie zamyka się na żadną narrację, wszystkich cierpliwie wysłuchuje i próbuje przez odpowiednie pytania nakierowywać rozmówców na eksponowanie najciekawszych partii znajomości i przyjaźni. Dzięki temu otrzymuje wielowymiarowy wizerunek Kory w różnych etapach jej życia. To znacznie lepsze niż standardowa biografia, bardziej też przyczyni się do zaintrygowania czytelników postacią i jej barwnym życiorysem. To zestaw pogłębianych wciąż opowieści, serdecznych i sympatycznych, ale też nie pomnikowych: każdy Korę postrzega inaczej i każdy dzieli się własnym przepisem na nią - a to oznacza, że nigdy do końca nie wiadomo, jaki temat wypłynie i jaki zyska większe znaczenie. Beata Biały z wprawą buduje tę opowieść, udaje się jej zaprezentować Korę niebanalnie. Przyciągnie czytelników za sprawą jakości zwierzeń rozmówców, jak i samego kształtu narracji. Pokazuje autorka Korę jako zjawisko kulturowe.
niedziela, 21 sierpnia 2022
Magda Skubisz: Aptekarka. Saga rodu Tyszkowskich
Media Rodzina, Poznań 2022.
Złośliwości
Udało się Magdzie Skubisz "Aptekarką" idealnie wpisać się w rynkowe trendy w literaturze dla pań. To opowieść dowcipna i ciekawa, a do tego wykorzystująca motywy zapomnianej sztuki leczenia ziołami. Czytelniczki po świecie zielarstwa oprowadza Katja. Katja ma wielki dar: kiedy patrzy na roślinę, potrafi powiedzieć, na co ona pomoże. Wychowywana tylko przez przybranego ojca zgłębia tę wiedzę: Batko daleki był od hołdowania szarlatanerii. Wszelkiego rodzaju szeptuchy i zaklinaczki budziły jego złość, Katii starał się zaszczepić prawdziwą wiedzę, przekazywaną z pokolenia na pokolenie, praktyczną i bezcenną. Połączenie talentu i ciężkiej pracy, intuicji i ćwiczeń sprawiło, że Katja jest obecnie rozchwytywana. Jako wybitna specjalistka trafia do rodziny Tyszkowskich. Tu ma za zadanie wyleczyć kolano możnego pana. Problem w tym, że Antoni nie uznaje zielarek: liczy się tylko z medykami, w dodatku płci męskiej, kobietami pogardza. Katja nie ma u niego autorytetu, każde zalecenie jest kwestionowane, a bohaterka - krytykowana i wyśmiewana. I wszystko toczyłoby się w sposób przewidywalny, gdyby nie fakt, że Magda Skubisz wyposażyła tę postać w ogromny zmysł ironii i brak zahamowań w kontaktach z wyżej postawionymi. Katja wiecznie ma problemy z powodu ciętego języka, a do tego nie przyjmuje do wiadomości, jak - konwencjonalnie - powinna zachowywać się kobieta. Katja wiecznie chodzi z brudnymi nogami, a jej ręce są zielone od zbieranych bez przerwy ziół, co spotyka się z kolejnymi szyderstwami ze strony bezlitosnego Antoniego. Nie potrafi poruszać się z gracją, źle czuje się w eleganckich strojach, obca jej sztuka uwodzenia, tak samo jak umiejętność podporządkowywania się i posłuszeństwa wobec państwa. Łatwo się domyślić, że to najbardziej do niej przyciąga: Katja nie wie nawet o tym, jak bardzo może zawrócić w głowach znudzonych możnych. Nic sobie z tego nie robi: zielarki nie powinny wychodzić za mąż, żeby móc poświęcić się pracy i pomagać ludziom w potrzebie, tę zasadę wpoił jej Batko. W efekcie nawet kiedy kobieta tęskni za obecnością bratniej duszy, tłamsi w sobie te uczucia.
Katja przyciąga odbiorczynie za sprawą krnąbrności. Potrafi nieźle się odciąć każdemu, kto zajdzie jej za skórę - a ponieważ Antoni uwielbia ją drażnić, okazji do odszczekiwania się nie brakuje. Riposty są celne, komiczne i ciekawe, Magda Skubisz w ten sposób buduje portret psychologiczny daleki od konwencji. Proponuje postać, która nie da sobie w kaszę dmuchać, nie zginie zatem, ale bez przerwy będzie wpadać w różne tarapaty. Śmiech autorka budzi między innymi wtrącając Katję w obce dla niej scenerie: na przykład wysyłając ją na bal. Ale nawet starcia między nią a pacjentami - te pozbawione sentymentów, a jednocześnie podszyte delikatną zapowiedzią romansu - wypadają atrakcyjnie. Zresztą nie tylko Katja przyciąga tu uwagę, pojawia się na przykład idealnie wykreowany mały rezolutny chłopiec, który - na przekór standardowym portretom dziecka w literaturze obyczajowej - zbudowany jest bez infantylizowania. "Aptekarka" co pewien czas mieści w sobie podpowiedzi z zakresu zielarstwa, uświadamiając czytelniczkom, jak wielka wiedza kryje się w ludowych mądrościach. Zestawia je Magda Skubisz z zabawnymi zabobonami - uczy, by odróżniać jedno od drugiego, przekonuje, że warto przyjrzeć się dobrodziejstwom natury. To naprawdę dobry początek serii.
Złośliwości
Udało się Magdzie Skubisz "Aptekarką" idealnie wpisać się w rynkowe trendy w literaturze dla pań. To opowieść dowcipna i ciekawa, a do tego wykorzystująca motywy zapomnianej sztuki leczenia ziołami. Czytelniczki po świecie zielarstwa oprowadza Katja. Katja ma wielki dar: kiedy patrzy na roślinę, potrafi powiedzieć, na co ona pomoże. Wychowywana tylko przez przybranego ojca zgłębia tę wiedzę: Batko daleki był od hołdowania szarlatanerii. Wszelkiego rodzaju szeptuchy i zaklinaczki budziły jego złość, Katii starał się zaszczepić prawdziwą wiedzę, przekazywaną z pokolenia na pokolenie, praktyczną i bezcenną. Połączenie talentu i ciężkiej pracy, intuicji i ćwiczeń sprawiło, że Katja jest obecnie rozchwytywana. Jako wybitna specjalistka trafia do rodziny Tyszkowskich. Tu ma za zadanie wyleczyć kolano możnego pana. Problem w tym, że Antoni nie uznaje zielarek: liczy się tylko z medykami, w dodatku płci męskiej, kobietami pogardza. Katja nie ma u niego autorytetu, każde zalecenie jest kwestionowane, a bohaterka - krytykowana i wyśmiewana. I wszystko toczyłoby się w sposób przewidywalny, gdyby nie fakt, że Magda Skubisz wyposażyła tę postać w ogromny zmysł ironii i brak zahamowań w kontaktach z wyżej postawionymi. Katja wiecznie ma problemy z powodu ciętego języka, a do tego nie przyjmuje do wiadomości, jak - konwencjonalnie - powinna zachowywać się kobieta. Katja wiecznie chodzi z brudnymi nogami, a jej ręce są zielone od zbieranych bez przerwy ziół, co spotyka się z kolejnymi szyderstwami ze strony bezlitosnego Antoniego. Nie potrafi poruszać się z gracją, źle czuje się w eleganckich strojach, obca jej sztuka uwodzenia, tak samo jak umiejętność podporządkowywania się i posłuszeństwa wobec państwa. Łatwo się domyślić, że to najbardziej do niej przyciąga: Katja nie wie nawet o tym, jak bardzo może zawrócić w głowach znudzonych możnych. Nic sobie z tego nie robi: zielarki nie powinny wychodzić za mąż, żeby móc poświęcić się pracy i pomagać ludziom w potrzebie, tę zasadę wpoił jej Batko. W efekcie nawet kiedy kobieta tęskni za obecnością bratniej duszy, tłamsi w sobie te uczucia.
Katja przyciąga odbiorczynie za sprawą krnąbrności. Potrafi nieźle się odciąć każdemu, kto zajdzie jej za skórę - a ponieważ Antoni uwielbia ją drażnić, okazji do odszczekiwania się nie brakuje. Riposty są celne, komiczne i ciekawe, Magda Skubisz w ten sposób buduje portret psychologiczny daleki od konwencji. Proponuje postać, która nie da sobie w kaszę dmuchać, nie zginie zatem, ale bez przerwy będzie wpadać w różne tarapaty. Śmiech autorka budzi między innymi wtrącając Katję w obce dla niej scenerie: na przykład wysyłając ją na bal. Ale nawet starcia między nią a pacjentami - te pozbawione sentymentów, a jednocześnie podszyte delikatną zapowiedzią romansu - wypadają atrakcyjnie. Zresztą nie tylko Katja przyciąga tu uwagę, pojawia się na przykład idealnie wykreowany mały rezolutny chłopiec, który - na przekór standardowym portretom dziecka w literaturze obyczajowej - zbudowany jest bez infantylizowania. "Aptekarka" co pewien czas mieści w sobie podpowiedzi z zakresu zielarstwa, uświadamiając czytelniczkom, jak wielka wiedza kryje się w ludowych mądrościach. Zestawia je Magda Skubisz z zabawnymi zabobonami - uczy, by odróżniać jedno od drugiego, przekonuje, że warto przyjrzeć się dobrodziejstwom natury. To naprawdę dobry początek serii.
sobota, 20 sierpnia 2022
Otfried Preussler: Hubert w Wielkim Kapeluszu
Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Wyprawa
Dzisiaj już nie pisze się takich bajek dla dzieci, nikt zresztą nie byłby zainteresowany przygodami krasnoludków. A przecież Hubert w Wielkim Kapeluszu nie jest zwyczajnym krasnoludkiem - jest krasnoludkiem, którym kieruje żądza przygody. Bohater wyróżnia się także wielkim kapeluszem, dzięki któremu łatwo go znaleźć. Hubert w Wielkim Kapeluszu doskonale wie, jak przygotować się na wycieczkę: zabiera prowiant i pakuje do kapelusza to, co potrzebne, śpiewa z radością - i nie słucha malkontentów, bo tych nigdy nie brakuje. Nie zamierza natomiast określać celu wycieczki, bo wie, że najprzyjemniej jest po prostu ruszyć przed siebie w nieznane. Wszyscy wokół narzekają: Hubert przecież łamie zasady, nie pracuje w dzień powszedni, obiecuje wprawdzie, że nadrobi zaległości, ale nie wiadomo, czy mu się to uda. Jakby tego było mało, w Worlickich Borach, do których trafia Hubert w Wielkim Kapeluszu, mieszka Plampacz - potwór, który ma trochę z wilka i trochę ze smoka - wywęsza krasnoludki z daleka i pożera. I nawet to nie będzie w stanie zatrzymać Huberta, który wprawdzie trochę się boi, ale nie ma wyjścia i musi zmierzyć się z lękiem. Los chce, by mały bohater zaryzykował - bez tego nie byłoby atrakcyjnej przygody. Hubert w Wielkim Kapeluszu to postać rezolutna i śmiała: nie unika wyzwań, nie poddaje się łatwo, za to chętnie testuje to, co nowe. Dąży do spełniania marzeń i przekazuje dzieciom, że warto działać na przekór wszystkiemu. Chociaż to klasyka bajkowa, dzisiejsze maluchy przyciągnie z racji odwagi bohatera i pomysłów na realizację. Fabuła wypełniona drobnymi ciekawostkami może się spodobać - nada się jako lektura przed snem i jako książka rozrywkowa. Nawet jeśli krasnoludek jako taki nie budzi dzisiaj nadmiernego zainteresowania, Hubert w Wielkim Kapeluszu to postać intrygująca.
W narracji uderza sposób przedstawiania kolejnych wydarzeń: wygląda to tak, jakby książka była przeznaczona do głośnej lektury, Otfried Preussler wie, jak przyciągnąć dzieci i zachęcić je do słuchania o przygodach Huberta. Proponuje zabawną i lekką opowieść, która przedstawia siłę wyobraźni. Nie ma tu prawienia dzieciom morałów, jest nastawienie na dobrą zabawę - wnioski, jakie mali odbiorcy będą wyciągać przy okazji lektury, to już efekt dobrze poprowadzonej opowieści. Otfried Preussler stawia na to, co sprawdzone i charakterystyczne w pewnym momencie dla literatury czwartej: nie przesadza z kreacją świata przedstawionego, wystarczającą dawkę egzotyki zapewnia mu obecność krasnoludka - a przecież i tak umożliwia maluchom przeżywanie niezwykłych przygód. Śmiech to dodatkowy atut opowieści.
A na rynku pojawia się ta publikacja - jako przypomnienie klasyki - w serii Mistrzowie Ilustracji, ze względu na pracę graficzną, jaką przy Hubercie wykonał Jerzy Flisak. Starsze pokolenie z pewnością skojarzy charakterystyczną sylwetkę krasnoludka, który pod kapeluszem chował rozmaite przydatne przedmioty, dzięki którym wychodził cało z kolejnych opresji. To właśnie warstwa obrazkowa przyniesie najwięcej sentymentów i wspomnień - a dzisiejszym odbiorcom pokaże, jak wyglądały dawniej sposoby przedstawiania pomysłowych dokonań ze świata krasnoludków.
Wyprawa
Dzisiaj już nie pisze się takich bajek dla dzieci, nikt zresztą nie byłby zainteresowany przygodami krasnoludków. A przecież Hubert w Wielkim Kapeluszu nie jest zwyczajnym krasnoludkiem - jest krasnoludkiem, którym kieruje żądza przygody. Bohater wyróżnia się także wielkim kapeluszem, dzięki któremu łatwo go znaleźć. Hubert w Wielkim Kapeluszu doskonale wie, jak przygotować się na wycieczkę: zabiera prowiant i pakuje do kapelusza to, co potrzebne, śpiewa z radością - i nie słucha malkontentów, bo tych nigdy nie brakuje. Nie zamierza natomiast określać celu wycieczki, bo wie, że najprzyjemniej jest po prostu ruszyć przed siebie w nieznane. Wszyscy wokół narzekają: Hubert przecież łamie zasady, nie pracuje w dzień powszedni, obiecuje wprawdzie, że nadrobi zaległości, ale nie wiadomo, czy mu się to uda. Jakby tego było mało, w Worlickich Borach, do których trafia Hubert w Wielkim Kapeluszu, mieszka Plampacz - potwór, który ma trochę z wilka i trochę ze smoka - wywęsza krasnoludki z daleka i pożera. I nawet to nie będzie w stanie zatrzymać Huberta, który wprawdzie trochę się boi, ale nie ma wyjścia i musi zmierzyć się z lękiem. Los chce, by mały bohater zaryzykował - bez tego nie byłoby atrakcyjnej przygody. Hubert w Wielkim Kapeluszu to postać rezolutna i śmiała: nie unika wyzwań, nie poddaje się łatwo, za to chętnie testuje to, co nowe. Dąży do spełniania marzeń i przekazuje dzieciom, że warto działać na przekór wszystkiemu. Chociaż to klasyka bajkowa, dzisiejsze maluchy przyciągnie z racji odwagi bohatera i pomysłów na realizację. Fabuła wypełniona drobnymi ciekawostkami może się spodobać - nada się jako lektura przed snem i jako książka rozrywkowa. Nawet jeśli krasnoludek jako taki nie budzi dzisiaj nadmiernego zainteresowania, Hubert w Wielkim Kapeluszu to postać intrygująca.
W narracji uderza sposób przedstawiania kolejnych wydarzeń: wygląda to tak, jakby książka była przeznaczona do głośnej lektury, Otfried Preussler wie, jak przyciągnąć dzieci i zachęcić je do słuchania o przygodach Huberta. Proponuje zabawną i lekką opowieść, która przedstawia siłę wyobraźni. Nie ma tu prawienia dzieciom morałów, jest nastawienie na dobrą zabawę - wnioski, jakie mali odbiorcy będą wyciągać przy okazji lektury, to już efekt dobrze poprowadzonej opowieści. Otfried Preussler stawia na to, co sprawdzone i charakterystyczne w pewnym momencie dla literatury czwartej: nie przesadza z kreacją świata przedstawionego, wystarczającą dawkę egzotyki zapewnia mu obecność krasnoludka - a przecież i tak umożliwia maluchom przeżywanie niezwykłych przygód. Śmiech to dodatkowy atut opowieści.
A na rynku pojawia się ta publikacja - jako przypomnienie klasyki - w serii Mistrzowie Ilustracji, ze względu na pracę graficzną, jaką przy Hubercie wykonał Jerzy Flisak. Starsze pokolenie z pewnością skojarzy charakterystyczną sylwetkę krasnoludka, który pod kapeluszem chował rozmaite przydatne przedmioty, dzięki którym wychodził cało z kolejnych opresji. To właśnie warstwa obrazkowa przyniesie najwięcej sentymentów i wspomnień - a dzisiejszym odbiorcom pokaże, jak wyglądały dawniej sposoby przedstawiania pomysłowych dokonań ze świata krasnoludków.
piątek, 19 sierpnia 2022
Emilia Kiereś: Rzeka
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Siła
Emilia Kiereś zdecydowanie najlepiej czuje się w historiach stylizowanych na dawne narracje i baśnie. Swoich bohaterów przenosi w świat wyobraźni podszytej magią, nie pozwala sobie na analizowanie codzienności i na nawiązania do rzeczywistych wydarzeń czy miejsc. Tworzy własne przestrzenie, kreuje wydarzenia fantastyczne i zwraca się do młodych czytelników, aby pokazać im ponadczasowe systemy wartości. Nie dziwią zatem rozwiązania, jakie ta autorka stosuje w "Rzece". Chłopiec, Kilian, będzie tu dojrzewać na oczach odbiorców: to bohater, który musi wyruszyć w długą i pełną niebezpieczeństw podróż, żeby poznać siebie i żeby dowiedzieć się czegoś o własnej rodzinie. Czekał na ojca - który wyruszył na wojnę - jednak wojna już się skończyła, inni wojownicy wrócili do swoich domów, a Kilian nie ma pojęcia, co stało się z jego rodzicem. Matka nie wyruszy na wyprawę, może tylko tęsknić i cierpieć - i to jedna z przyczyn, dla których bohater postanawia wyjść z domu i wspiąć się na najwyższą górę. Tak zdobędzie wiadomości na temat tego, co się wydarzyło - a być może sprowadzi też ojca do domu, ma taką nadzieję. Emilia Kiereś lubuje się w takich klimatach, zwykle trzeba opuścić bezpieczne miejsce i wyruszyć w nieznane, żeby zacząć proces dojrzewania. Kilian na początku nie planuje jednak wielkich przygód: zamierza zwyczajnie wejść na szczyt góry i zaraz potem wrócić do domu - ta wycieczka powinna już przynieść pożądane informacje i przyczynić się do odkrycia prawdy o ojcu. Matka jednak zdaje sobie sprawę z tego, że eskapada nie skończy się zbyt szybko. Nie może odwodzić dziecka od podjętych zamiarów: wie doskonale, że sprzeciw na nic się nie zda, a Kilian i tak zrobi to, co sobie przygotował. Wyposaża go zatem w przepiękną i bardzo ważną dla fabuły koszulę - i wypuszcza w świat. Kilian będzie musiał przeżyć parę rozczarowań zanim nauczy się odróżniać prawdę od kłamstwa i życzliwość od podstępu - ale to element niezbędny w procesie dojrzewania. Bohater stopniowo uczy się męstwa, bierze udział w wielkich wydarzeniach i znajduje sprzymierzeńców nie zawsze tam, gdzie się ich spodziewał. Przekonuje się, że nie każdemu można wierzyć i że ludzie potrafią wykorzystywać innych do swoich własnych celów bez chęci dawania czegoś w zamian. Odkrywa to, czego nie mógł zaznać w bezpiecznym i dobrym domu. Wszystko to sprawia, że tajemnica ojca schodzi na dalszy plan, Emilia Kiereś podkreśla za to zmagania Kiliana z rzeczywistością i trudy dorastania. Zmusza chłopaka do uruchomienia kreatywności i znalezienia w sobie odwagi, wystawia go na poważne próby i za każdym razem pozwala odkrywać coś nowego. Odbiorcy będą tę drogę przeżywać razem z Kilianem - i kibicować mu w wysiłkach. Mnóstwo tu silnych emocji i wzruszeń, bo autorka przeważnie nie stroni od sentymentalnych opowieści i scen obliczonych na wstrząsanie czytelnikami. "Rzeka" to zamieniona w baśń opowieść o dojrzewaniu i odkrywaniu siebie - napisana pięknym językiem, wypełniona klasycznymi w duchu przygodami i wpisująca się w nurt powieści drogi lubianych przez młodych fanów fantastyki.
Siła
Emilia Kiereś zdecydowanie najlepiej czuje się w historiach stylizowanych na dawne narracje i baśnie. Swoich bohaterów przenosi w świat wyobraźni podszytej magią, nie pozwala sobie na analizowanie codzienności i na nawiązania do rzeczywistych wydarzeń czy miejsc. Tworzy własne przestrzenie, kreuje wydarzenia fantastyczne i zwraca się do młodych czytelników, aby pokazać im ponadczasowe systemy wartości. Nie dziwią zatem rozwiązania, jakie ta autorka stosuje w "Rzece". Chłopiec, Kilian, będzie tu dojrzewać na oczach odbiorców: to bohater, który musi wyruszyć w długą i pełną niebezpieczeństw podróż, żeby poznać siebie i żeby dowiedzieć się czegoś o własnej rodzinie. Czekał na ojca - który wyruszył na wojnę - jednak wojna już się skończyła, inni wojownicy wrócili do swoich domów, a Kilian nie ma pojęcia, co stało się z jego rodzicem. Matka nie wyruszy na wyprawę, może tylko tęsknić i cierpieć - i to jedna z przyczyn, dla których bohater postanawia wyjść z domu i wspiąć się na najwyższą górę. Tak zdobędzie wiadomości na temat tego, co się wydarzyło - a być może sprowadzi też ojca do domu, ma taką nadzieję. Emilia Kiereś lubuje się w takich klimatach, zwykle trzeba opuścić bezpieczne miejsce i wyruszyć w nieznane, żeby zacząć proces dojrzewania. Kilian na początku nie planuje jednak wielkich przygód: zamierza zwyczajnie wejść na szczyt góry i zaraz potem wrócić do domu - ta wycieczka powinna już przynieść pożądane informacje i przyczynić się do odkrycia prawdy o ojcu. Matka jednak zdaje sobie sprawę z tego, że eskapada nie skończy się zbyt szybko. Nie może odwodzić dziecka od podjętych zamiarów: wie doskonale, że sprzeciw na nic się nie zda, a Kilian i tak zrobi to, co sobie przygotował. Wyposaża go zatem w przepiękną i bardzo ważną dla fabuły koszulę - i wypuszcza w świat. Kilian będzie musiał przeżyć parę rozczarowań zanim nauczy się odróżniać prawdę od kłamstwa i życzliwość od podstępu - ale to element niezbędny w procesie dojrzewania. Bohater stopniowo uczy się męstwa, bierze udział w wielkich wydarzeniach i znajduje sprzymierzeńców nie zawsze tam, gdzie się ich spodziewał. Przekonuje się, że nie każdemu można wierzyć i że ludzie potrafią wykorzystywać innych do swoich własnych celów bez chęci dawania czegoś w zamian. Odkrywa to, czego nie mógł zaznać w bezpiecznym i dobrym domu. Wszystko to sprawia, że tajemnica ojca schodzi na dalszy plan, Emilia Kiereś podkreśla za to zmagania Kiliana z rzeczywistością i trudy dorastania. Zmusza chłopaka do uruchomienia kreatywności i znalezienia w sobie odwagi, wystawia go na poważne próby i za każdym razem pozwala odkrywać coś nowego. Odbiorcy będą tę drogę przeżywać razem z Kilianem - i kibicować mu w wysiłkach. Mnóstwo tu silnych emocji i wzruszeń, bo autorka przeważnie nie stroni od sentymentalnych opowieści i scen obliczonych na wstrząsanie czytelnikami. "Rzeka" to zamieniona w baśń opowieść o dojrzewaniu i odkrywaniu siebie - napisana pięknym językiem, wypełniona klasycznymi w duchu przygodami i wpisująca się w nurt powieści drogi lubianych przez młodych fanów fantastyki.
czwartek, 18 sierpnia 2022
Sylwia Sitkowska, Katarzyna Troszczyńska: Kobiety, które starają się za bardzo
Rebis, Poznań 2022.
Podpowiedź dla zabieganych
Nawet mniej liczy się tutaj zestaw porad dla kobiet, które starają się za bardzo - znacznie ważniejszy okazuje się sam temat, motyw do uświadomienia odbiorczyniom. Sylwia Sitkowska w rozmowie z Katarzyną Troszczyńską prezentuje charakterystyczne podejście wspólne naprawdę szerokiej grupie pań: analizuje zachowania kobiet, które chcą wszystko robić najlepiej i nie potrafią odpuścić w żadnej dziedzinie. "Staraczki" płacą za to wypaleniem zawodowym lub depresją, pogorszeniem kontaktów międzyludzkich albo wręcz rozpadem życia towarzyskiego: w wielu wypadkach praca z terapeutą polega na uzmysłowieniu im, że świat się nie zawali, jeśli raz przyjdą do pracy w pomiętej bluzce albo rozdzielą obowiązki między członków rodziny czy współpracowników. Autorki tomu rozmawiają o tym, jak zawalczyć o awans (i dlaczego staraczki przeważnie czują się gorsze i nie zamierzają upominać się o podwyżkę), a także - jak nauczyć się cieszyć się życiem. Kolejne rozdziały zostały uporządkowane tematycznie: osobną kwestię stanowi tu akceptacja własnego ciała, osobną relacje z rodzicami, przygotowanie do wychowywania dzieci czy praca. Kobiety, które starają się za bardzo, mogą nawet nie zauważać problemu - dopóki nie urośnie on do rozmiarów nie do pokonania w pojedynkę. Katarzyna Troszczyńska zadaje celne pytania, próbuje pokazywać odbiorczyniom, że to często również jest ich udziałem - naświetla sytuacje i sceny, w których "staraczki" zyskują głos. Odnosi się do chwil z życia wziętych, nie tylko do problemów, z jakimi przychodzi się do gabinetów psychologów i psychoterapeutów: chce naświetlić potencjalne niebezpieczeństwa i pułapki. Sylwia Sitkowska z kolei odwołuje się do praktyki psychologicznej i dokłada do wyjaśnień jeszcze charakterystyczne wyznania klientek i pacjentek. Obie panie dążą do przypomnienia, że kobiety w naturę mają wpisane "staractwo": chcą zadowolić wszystkich i potrzebują czuć się ważne, w ten destrukcyjny sposób dowartościowują siebie i tracą zdrowie oraz szansę na miłe wspomnienia.
Forma sprawia, że więcej odbiorczyń zechce sięgnąć po tę publikację. Dwie kobiety luźno ze sobą rozmawiają, dzielą się poradami i wskazówkami, wytyczają możliwości i omawiają konkretne postawy. Nie eksponują przesadnie wiedzy z podręczników, zachowują się tak, jakby znajdowały się na towarzyskim spotkaniu i doradzały sobie jak przyjaciółki. To pozwala uniknąć zbyt skomplikowanego języka i przyczynia się do lepszego zrozumienia treści. Stałe nawiązania do przykładów z życia wziętych pomagają czytelniczkom odkryć ślady własnych zmartwień - wyczulają na jakość codzienności. Dzięki rozmowom, a nie sztuczkom z poradników, znacznie łatwiej zaangażować się w lekturę i wyciągać z niej to, co akurat potrzebne - taka stylistyka dobrze się sprawdza. Odbiorczynie nie będą się czuły pouczane, za to mogą liczyć na "samodzielnie" odkrywane prawdy o sobie - mechanizmy wraz z zasadami postępowania. Wpisują się Sylwia Sitkowska i Katarzyna Troszczyńska w ten sposób w trendy rynkowe: coraz więcej poradników przerabianych jest bowiem na wywiady-rzeki, dzięki czemu dociera do szerszego grona odbiorców. "Kobiety, które starają się za bardzo" to opowieść o pogoni za doskonałością nie do osiągnięcia - podkreślenie znaku czasów i kulturowych pułapek.
Podpowiedź dla zabieganych
Nawet mniej liczy się tutaj zestaw porad dla kobiet, które starają się za bardzo - znacznie ważniejszy okazuje się sam temat, motyw do uświadomienia odbiorczyniom. Sylwia Sitkowska w rozmowie z Katarzyną Troszczyńską prezentuje charakterystyczne podejście wspólne naprawdę szerokiej grupie pań: analizuje zachowania kobiet, które chcą wszystko robić najlepiej i nie potrafią odpuścić w żadnej dziedzinie. "Staraczki" płacą za to wypaleniem zawodowym lub depresją, pogorszeniem kontaktów międzyludzkich albo wręcz rozpadem życia towarzyskiego: w wielu wypadkach praca z terapeutą polega na uzmysłowieniu im, że świat się nie zawali, jeśli raz przyjdą do pracy w pomiętej bluzce albo rozdzielą obowiązki między członków rodziny czy współpracowników. Autorki tomu rozmawiają o tym, jak zawalczyć o awans (i dlaczego staraczki przeważnie czują się gorsze i nie zamierzają upominać się o podwyżkę), a także - jak nauczyć się cieszyć się życiem. Kolejne rozdziały zostały uporządkowane tematycznie: osobną kwestię stanowi tu akceptacja własnego ciała, osobną relacje z rodzicami, przygotowanie do wychowywania dzieci czy praca. Kobiety, które starają się za bardzo, mogą nawet nie zauważać problemu - dopóki nie urośnie on do rozmiarów nie do pokonania w pojedynkę. Katarzyna Troszczyńska zadaje celne pytania, próbuje pokazywać odbiorczyniom, że to często również jest ich udziałem - naświetla sytuacje i sceny, w których "staraczki" zyskują głos. Odnosi się do chwil z życia wziętych, nie tylko do problemów, z jakimi przychodzi się do gabinetów psychologów i psychoterapeutów: chce naświetlić potencjalne niebezpieczeństwa i pułapki. Sylwia Sitkowska z kolei odwołuje się do praktyki psychologicznej i dokłada do wyjaśnień jeszcze charakterystyczne wyznania klientek i pacjentek. Obie panie dążą do przypomnienia, że kobiety w naturę mają wpisane "staractwo": chcą zadowolić wszystkich i potrzebują czuć się ważne, w ten destrukcyjny sposób dowartościowują siebie i tracą zdrowie oraz szansę na miłe wspomnienia.
Forma sprawia, że więcej odbiorczyń zechce sięgnąć po tę publikację. Dwie kobiety luźno ze sobą rozmawiają, dzielą się poradami i wskazówkami, wytyczają możliwości i omawiają konkretne postawy. Nie eksponują przesadnie wiedzy z podręczników, zachowują się tak, jakby znajdowały się na towarzyskim spotkaniu i doradzały sobie jak przyjaciółki. To pozwala uniknąć zbyt skomplikowanego języka i przyczynia się do lepszego zrozumienia treści. Stałe nawiązania do przykładów z życia wziętych pomagają czytelniczkom odkryć ślady własnych zmartwień - wyczulają na jakość codzienności. Dzięki rozmowom, a nie sztuczkom z poradników, znacznie łatwiej zaangażować się w lekturę i wyciągać z niej to, co akurat potrzebne - taka stylistyka dobrze się sprawdza. Odbiorczynie nie będą się czuły pouczane, za to mogą liczyć na "samodzielnie" odkrywane prawdy o sobie - mechanizmy wraz z zasadami postępowania. Wpisują się Sylwia Sitkowska i Katarzyna Troszczyńska w ten sposób w trendy rynkowe: coraz więcej poradników przerabianych jest bowiem na wywiady-rzeki, dzięki czemu dociera do szerszego grona odbiorców. "Kobiety, które starają się za bardzo" to opowieść o pogoni za doskonałością nie do osiągnięcia - podkreślenie znaku czasów i kulturowych pułapek.
środa, 17 sierpnia 2022
Leonardo Sciascia: Rada egipska
Próby, Austeria, Warszawa 2020.
Dwór
Jest to książka dla – nielicznych – czytelników ceniących sobie archaizacje i przenosiny do innego świata – odległego kulturowo i czasowo. Leonardo Sciascia w „Radzie egipskiej” prowadzi czytelników przez meandry życia towarzyskiego sprzed wieków. Skupia się nie tyle na rozwoju fabuły (którą podkreśla jeszcze zmiennością gatunkową czy odwołaniami do form, które mogą przywołać skojarzenia z dawnymi lekturami, a także samym podziałem książki na części), co na dopieszczaniu narracji i opisów. Bardzo łatwo będzie mógł uwieść odbiorców za sprawą melodyjności i malowniczości tekstu. Jednak na przeciwległym biegunie pozostanie brak wydarzeń, które wydadzą się atrakcyjne szerokiej publiczności literackiej. Śledzenie obyczajowych perypetii, nawet jeśli podlewane sosem sensacyjności, nie układa się tutaj w czystą historię – to zestaw anegdot i dygresji. Ta powieść plasuje się na przeciwległym biegunie do narracji pop – co dla części czytelników będzie sporą zaletą, jednak nie wydobędzie książki z niszowości. „Rada egipska” to przede wszystkim delektowanie się drobiazgami. Za każdym razem autor znajduje coś, co może przyciągnąć uwagę i zainteresowanie czytelników – przedstawia inny świat, w którym drobiazgi urastają do rangi spraw najważniejszych. Nie ma tu jednak sielankowości: intrygi wśród wyższych sfer należą do codzienności i sprawiają, że można się zastanawiać nad komfortem życia wśród zawsze spiskujących. Z jednej strony uciechy życia doczesnego, z drugiej – ciągłe powody do zmartwień. Wszystko na osi kryminału. W książce to język wybija się na pierwszy plan: każda informacja zostaje zgrabnie opakowana w starannie przygotowany zestaw fraz, tak, żeby przepych nie był jedynie przedmiotem opisu, ale też odzwierciedlał się w tekście – to się bardzo dobrze udaje i, co ważniejsze, nie ginie w tłumaczeniu. Jeśli zatem ktoś tęskni za nieprzejrzystymi narracjami wypełnianymi zrytmizowanym i ambitnym językiem – nie poczuje się rozczarowany. Co ciekawe, autor potrafi wyrównywać proporcje między opisami i dialogami, doskonale wczuwa się w klimat dawnej epoki, nie pozostawia wątpliwości co do szczerości wywodów – to spora sztuka, stylizacje wypadają tu perfekcyjnie nie tylko pod względem formy, ale i samej treści. Sposób realizowania historii wzbudza podziw. Leonardo Sciascia bardzo dobrze czuje się w wykreowanym świecie i przejawia się to również w swobodzie prowadzenia wywodów. Zwłaszcza celność w doborze opisów rzuca się w oczy.
Ale nie da się przeoczyć też jakości wydania: twarda okładka, wszyta wstążka pełniąca rolę zakładki i wyjątkowo gruby papier – to wszystko ma na celu podkreślenie ekskluzywności wydania. Tom nie trafi do szerokiej publiczności, co więcej – zainteresuje niewielu czytelników – ale będzie się dumnie prezentował na półce.
Dwór
Jest to książka dla – nielicznych – czytelników ceniących sobie archaizacje i przenosiny do innego świata – odległego kulturowo i czasowo. Leonardo Sciascia w „Radzie egipskiej” prowadzi czytelników przez meandry życia towarzyskiego sprzed wieków. Skupia się nie tyle na rozwoju fabuły (którą podkreśla jeszcze zmiennością gatunkową czy odwołaniami do form, które mogą przywołać skojarzenia z dawnymi lekturami, a także samym podziałem książki na części), co na dopieszczaniu narracji i opisów. Bardzo łatwo będzie mógł uwieść odbiorców za sprawą melodyjności i malowniczości tekstu. Jednak na przeciwległym biegunie pozostanie brak wydarzeń, które wydadzą się atrakcyjne szerokiej publiczności literackiej. Śledzenie obyczajowych perypetii, nawet jeśli podlewane sosem sensacyjności, nie układa się tutaj w czystą historię – to zestaw anegdot i dygresji. Ta powieść plasuje się na przeciwległym biegunie do narracji pop – co dla części czytelników będzie sporą zaletą, jednak nie wydobędzie książki z niszowości. „Rada egipska” to przede wszystkim delektowanie się drobiazgami. Za każdym razem autor znajduje coś, co może przyciągnąć uwagę i zainteresowanie czytelników – przedstawia inny świat, w którym drobiazgi urastają do rangi spraw najważniejszych. Nie ma tu jednak sielankowości: intrygi wśród wyższych sfer należą do codzienności i sprawiają, że można się zastanawiać nad komfortem życia wśród zawsze spiskujących. Z jednej strony uciechy życia doczesnego, z drugiej – ciągłe powody do zmartwień. Wszystko na osi kryminału. W książce to język wybija się na pierwszy plan: każda informacja zostaje zgrabnie opakowana w starannie przygotowany zestaw fraz, tak, żeby przepych nie był jedynie przedmiotem opisu, ale też odzwierciedlał się w tekście – to się bardzo dobrze udaje i, co ważniejsze, nie ginie w tłumaczeniu. Jeśli zatem ktoś tęskni za nieprzejrzystymi narracjami wypełnianymi zrytmizowanym i ambitnym językiem – nie poczuje się rozczarowany. Co ciekawe, autor potrafi wyrównywać proporcje między opisami i dialogami, doskonale wczuwa się w klimat dawnej epoki, nie pozostawia wątpliwości co do szczerości wywodów – to spora sztuka, stylizacje wypadają tu perfekcyjnie nie tylko pod względem formy, ale i samej treści. Sposób realizowania historii wzbudza podziw. Leonardo Sciascia bardzo dobrze czuje się w wykreowanym świecie i przejawia się to również w swobodzie prowadzenia wywodów. Zwłaszcza celność w doborze opisów rzuca się w oczy.
Ale nie da się przeoczyć też jakości wydania: twarda okładka, wszyta wstążka pełniąca rolę zakładki i wyjątkowo gruby papier – to wszystko ma na celu podkreślenie ekskluzywności wydania. Tom nie trafi do szerokiej publiczności, co więcej – zainteresuje niewielu czytelników – ale będzie się dumnie prezentował na półce.
wtorek, 16 sierpnia 2022
Christina Lauren: Wzór na miłość
Poradnia K, Warszawa 2022.
Szczęście statystyczne
Jess to bohaterka jedna z wielu identycznych w literaturze obyczajowej dla pań. Kobieta, której nie ułożyło się w miłości, nie do końca zadowolona z siebie, samotnie wychowująca córkę. Pracuje jako analityk, zna się na liczbach i na statystyce - ale jest kompletnie bezradna w relacjach międzyludzkich: nie radzi sobie w związkach, ale też z matką-alkoholiczką. Chodzi na randki, ale coraz rzadziej: ma ich dosyć, bo ciągle trafia na niewłaściwych mężczyzn. I nawet jeśli jej najlepsza przyjaciółka, wyzwolona pisarka, zachęca ją do eksperymentów i poszukiwań, Jess poddaje się: godzi się z myślą, że będzie sama. Wtedy dowiaduje się, że istnieje wzór na miłość.
Doktor River Pena określany przez obie przyjaciółki jako Americano, zachowuje się dziwnie. Przychodzi po kawę zawsze o tej samej porze, nie podejmuje rozmów ani żartów, wydaje się być wycofany i zbyt dumny, by zwrócić uwagę na kogoś innego. Ale to jego firma zajmuje się rewolucyjnym systemem kojarzenia ludzi w pary na podstawie genów. To w DNA ma być zapisany wzór na drugą połówkę. Wystarczy napluć do probówki i wysłać próbkę do badań, żeby system wskazał kolejne dopasowania: już dwadzieścia procent zgodności genów wystarczy, żeby można było stworzyć satysfakcjonujący związek. Diamentowe dopasowania - powyżej dziewięćdziesięciu procent - zdarzają się bardzo rzadko, ale spotyka to właśnie Jess i Rivera. Ludzie, którzy nie mogliby być bardziej różni, zwracają na siebie uwagę z racji zawodowych zobowiązań: poznają się stopniowo i bawią ze sobą coraz lepiej. Dają sobie szansę ze względów marketingowych: pracownikom firmy zależy na tym, żeby szef znalazł prawdziwą miłość za sprawą własnego programu.
Christina Lauren, czyli dwie piszące książki przyjaciółki, wpadły na ciekawy pomysł, przełamujący nudę w romansach. Proponują matematyczne podejście w zestawieniu z nieprzewidywalnością uczuć i emocji. Nie skupiają się jednak tylko na relacji Jess i Rivera. Bardzo dużo daje obecność przyjaciółki Jess, która pokazuje, jak ważni w życiu każdego są bliscy spoza rodziny. Liczy się też Juno, mała rezolutna córka Jess, dziewczynka, która staje się podstawowym hamulcem w działaniach bohaterki. Jess nie chce, żeby Juno przeżywała rozczarowania, jeśli w związku z Riverem coś nie wyjdzie. Juno to dziecko opisane z pomysłem: nie infantylizuje całości, wypada bardzo interesująco dla odbiorczyń. W efekcie sam romans - relacja z Riverem - wcale nie jest najważniejsza w historii. "Wzór na miłość" to dobra powieść obyczajowa, która dostarcza rozrywki. Narracja wciąga, jest tu odpowiednio dużo wiadomości na temat odkrycia "naukowego" w kwestii kojarzenia par: w sam raz, żeby czytelniczki uwierzyły autorkom, ale żeby nie poczuły się zmęczone niepotrzebnymi danymi. Jest tu też ciepły humor - i pokazanie, jak buduje się trwałą relację. "Wzór na miłość" to czytadło w sam raz na wakacje, przyjemna bajka o potrzebie bliskości. Dobrze napisana - wystarczy dać się poprowadzić autorkom, żeby móc przeżywać razem z bohaterką jej rozterki i niepewności.
Szczęście statystyczne
Jess to bohaterka jedna z wielu identycznych w literaturze obyczajowej dla pań. Kobieta, której nie ułożyło się w miłości, nie do końca zadowolona z siebie, samotnie wychowująca córkę. Pracuje jako analityk, zna się na liczbach i na statystyce - ale jest kompletnie bezradna w relacjach międzyludzkich: nie radzi sobie w związkach, ale też z matką-alkoholiczką. Chodzi na randki, ale coraz rzadziej: ma ich dosyć, bo ciągle trafia na niewłaściwych mężczyzn. I nawet jeśli jej najlepsza przyjaciółka, wyzwolona pisarka, zachęca ją do eksperymentów i poszukiwań, Jess poddaje się: godzi się z myślą, że będzie sama. Wtedy dowiaduje się, że istnieje wzór na miłość.
Doktor River Pena określany przez obie przyjaciółki jako Americano, zachowuje się dziwnie. Przychodzi po kawę zawsze o tej samej porze, nie podejmuje rozmów ani żartów, wydaje się być wycofany i zbyt dumny, by zwrócić uwagę na kogoś innego. Ale to jego firma zajmuje się rewolucyjnym systemem kojarzenia ludzi w pary na podstawie genów. To w DNA ma być zapisany wzór na drugą połówkę. Wystarczy napluć do probówki i wysłać próbkę do badań, żeby system wskazał kolejne dopasowania: już dwadzieścia procent zgodności genów wystarczy, żeby można było stworzyć satysfakcjonujący związek. Diamentowe dopasowania - powyżej dziewięćdziesięciu procent - zdarzają się bardzo rzadko, ale spotyka to właśnie Jess i Rivera. Ludzie, którzy nie mogliby być bardziej różni, zwracają na siebie uwagę z racji zawodowych zobowiązań: poznają się stopniowo i bawią ze sobą coraz lepiej. Dają sobie szansę ze względów marketingowych: pracownikom firmy zależy na tym, żeby szef znalazł prawdziwą miłość za sprawą własnego programu.
Christina Lauren, czyli dwie piszące książki przyjaciółki, wpadły na ciekawy pomysł, przełamujący nudę w romansach. Proponują matematyczne podejście w zestawieniu z nieprzewidywalnością uczuć i emocji. Nie skupiają się jednak tylko na relacji Jess i Rivera. Bardzo dużo daje obecność przyjaciółki Jess, która pokazuje, jak ważni w życiu każdego są bliscy spoza rodziny. Liczy się też Juno, mała rezolutna córka Jess, dziewczynka, która staje się podstawowym hamulcem w działaniach bohaterki. Jess nie chce, żeby Juno przeżywała rozczarowania, jeśli w związku z Riverem coś nie wyjdzie. Juno to dziecko opisane z pomysłem: nie infantylizuje całości, wypada bardzo interesująco dla odbiorczyń. W efekcie sam romans - relacja z Riverem - wcale nie jest najważniejsza w historii. "Wzór na miłość" to dobra powieść obyczajowa, która dostarcza rozrywki. Narracja wciąga, jest tu odpowiednio dużo wiadomości na temat odkrycia "naukowego" w kwestii kojarzenia par: w sam raz, żeby czytelniczki uwierzyły autorkom, ale żeby nie poczuły się zmęczone niepotrzebnymi danymi. Jest tu też ciepły humor - i pokazanie, jak buduje się trwałą relację. "Wzór na miłość" to czytadło w sam raz na wakacje, przyjemna bajka o potrzebie bliskości. Dobrze napisana - wystarczy dać się poprowadzić autorkom, żeby móc przeżywać razem z bohaterką jej rozterki i niepewności.
poniedziałek, 15 sierpnia 2022
Emmanuelle Figueras, Tristan Gion: Dlaczego orangutany nie lubią pasty do zębów
Kropka, Warszawa 2022.
Ekologia
Grunt to zadawać dobre pytania. Emmanuelle Figueras i Tristan Gion wiedzą o tym bardzo dobrze, dlatego też tomik edukacyjny dla dzieci "Dlaczego orangutany nie lubią pasty do zębów" przyciaga już na starcie, jeszcze zanim zdąży się zajrzeć do środka książki. Picture book z wieloma informacjami z różnych dziedzin przeważnie dotyczących ochrony przyrody urzeka podejściem do tematu - niebanalnym, kreatywnym i atrakcyjnym nie tylko z perspektywy młodych odbiorców. Każda rozkładówka to jedno wyjaśnienie nurtującego twórców tematu: dzieci przywołuje się pytaniami, czy plastikowa torebka może przepłynąć ocean (to okazja do prześledzenia drogi śmieci wyrzucanych gdzie popadnie), czy odpady mają życie po życiu (informacja na temat recyklingu, jak łatwo się domyślić). Później robi się już nieco bardziej wesoło: dlaczego pomidory wolałyby, abyśmy nie spuszczali wody w toalecie - to prowadzi do inormacji o oszczędzaniu wody. Są tu zjawiska, na jakie dzieci raczej nie zwróciłyby uwagi: dlaczego przylatuje coraz mniej jaskółek, albo pytania pozornie nonsensowne - czy wodą z rzeki można ogrzać mieszkanie. Odbiorcy dowiedzą się, jak rowerzysta może ocalić niedźwiedzie polarne (to znów wprowadzenie do kwestii ocieplenia klimatu). Dzieci otrzymają zestaw wiadomości na temat gatunków inwazyjnych (czy złota rybka byłaby szczęśliwsza w rzece) i sprawdzą, jak filmiki internetowe podróżują po dnach oceanów. Przekonają się, że pszczoły uprawiają truskawki i że w telefonach czy tabletach znajdują się pierwiastki z różnych stron świata. To wszystko wiadomości świeże, oryginalnie zaserwowane i atrakcyjne z perspektywy kilkulatków, które lubią poznawać świat. Każde hasło ma tu kilka akapitów z wytłumaczeniem, o co chodzi z klimatem i ochroną środowiska - tak, żeby dzieci poznały jak najwięcej szczegółów, które zapadną im w pamięć i żeby pojęły, jak ważne jest dbanie o planetę. Im bardziej absurdalne pytanie, tym lepiej: zachęci ono dzieci do sprawdzania, co do powiedzenia mają autorzy - a to prosta droga do nauczenia wrażliwości na proekologiczne postawy. Z pozoru to niewielki tomik, ale kipi od treści ważnych i wartościowych - może być jedną z pierwszych lektur kształtujących odpowiednie zachowania i wychowujących świadome pokolenie. Mnóstwo tu ilustracji - które uzmysławiają dzieciom wagę problemów i pozwalają lepiej zapamiętać przedstawiane dane. Obrazki są bardzo kolorowe, przyciągają wzrok - a do tego utrzymane w różnych stylach, dopasowywanych do tematów (widać różnicę zwłaszcza przy zagadnieniach informatycznych i technologicznych). Tomik wyróżnia się na rynku wysoką dbałością o szczegóły i o jakość zarówno strony tekstowej, jak i graficznej - stanowić będzie ozdobę każdej biblioteczki. Ale najbardziej liczy się tu umiejętność trafiania do dzieci, precyzyjne odpowiadanie na ich potrzeby lekturowe. Bardzo dobrze wypada ta książka wśród innych publikacji edukacyjnych - jest stworzona z pomysłem i nadaje się do wielokrotnego czytania - za każdym razem dzieci będą odkrywać tu inne wiadomości i coraz lepiej zapamiętywać potrzeby planety.
Ekologia
Grunt to zadawać dobre pytania. Emmanuelle Figueras i Tristan Gion wiedzą o tym bardzo dobrze, dlatego też tomik edukacyjny dla dzieci "Dlaczego orangutany nie lubią pasty do zębów" przyciaga już na starcie, jeszcze zanim zdąży się zajrzeć do środka książki. Picture book z wieloma informacjami z różnych dziedzin przeważnie dotyczących ochrony przyrody urzeka podejściem do tematu - niebanalnym, kreatywnym i atrakcyjnym nie tylko z perspektywy młodych odbiorców. Każda rozkładówka to jedno wyjaśnienie nurtującego twórców tematu: dzieci przywołuje się pytaniami, czy plastikowa torebka może przepłynąć ocean (to okazja do prześledzenia drogi śmieci wyrzucanych gdzie popadnie), czy odpady mają życie po życiu (informacja na temat recyklingu, jak łatwo się domyślić). Później robi się już nieco bardziej wesoło: dlaczego pomidory wolałyby, abyśmy nie spuszczali wody w toalecie - to prowadzi do inormacji o oszczędzaniu wody. Są tu zjawiska, na jakie dzieci raczej nie zwróciłyby uwagi: dlaczego przylatuje coraz mniej jaskółek, albo pytania pozornie nonsensowne - czy wodą z rzeki można ogrzać mieszkanie. Odbiorcy dowiedzą się, jak rowerzysta może ocalić niedźwiedzie polarne (to znów wprowadzenie do kwestii ocieplenia klimatu). Dzieci otrzymają zestaw wiadomości na temat gatunków inwazyjnych (czy złota rybka byłaby szczęśliwsza w rzece) i sprawdzą, jak filmiki internetowe podróżują po dnach oceanów. Przekonają się, że pszczoły uprawiają truskawki i że w telefonach czy tabletach znajdują się pierwiastki z różnych stron świata. To wszystko wiadomości świeże, oryginalnie zaserwowane i atrakcyjne z perspektywy kilkulatków, które lubią poznawać świat. Każde hasło ma tu kilka akapitów z wytłumaczeniem, o co chodzi z klimatem i ochroną środowiska - tak, żeby dzieci poznały jak najwięcej szczegółów, które zapadną im w pamięć i żeby pojęły, jak ważne jest dbanie o planetę. Im bardziej absurdalne pytanie, tym lepiej: zachęci ono dzieci do sprawdzania, co do powiedzenia mają autorzy - a to prosta droga do nauczenia wrażliwości na proekologiczne postawy. Z pozoru to niewielki tomik, ale kipi od treści ważnych i wartościowych - może być jedną z pierwszych lektur kształtujących odpowiednie zachowania i wychowujących świadome pokolenie. Mnóstwo tu ilustracji - które uzmysławiają dzieciom wagę problemów i pozwalają lepiej zapamiętać przedstawiane dane. Obrazki są bardzo kolorowe, przyciągają wzrok - a do tego utrzymane w różnych stylach, dopasowywanych do tematów (widać różnicę zwłaszcza przy zagadnieniach informatycznych i technologicznych). Tomik wyróżnia się na rynku wysoką dbałością o szczegóły i o jakość zarówno strony tekstowej, jak i graficznej - stanowić będzie ozdobę każdej biblioteczki. Ale najbardziej liczy się tu umiejętność trafiania do dzieci, precyzyjne odpowiadanie na ich potrzeby lekturowe. Bardzo dobrze wypada ta książka wśród innych publikacji edukacyjnych - jest stworzona z pomysłem i nadaje się do wielokrotnego czytania - za każdym razem dzieci będą odkrywać tu inne wiadomości i coraz lepiej zapamiętywać potrzeby planety.
niedziela, 14 sierpnia 2022
Alicja Stepek: Nowe przygody zwierzaków z Doliny Futrzaków
Impuls, Kraków 2022.
Szkoła piesków
"Nowe przygody zwierzaków z Doliny Futrzaków" to książka przeznaczona dla dzieci: to one w przygodach licznych (i różnych) zwierząt będą odkrywać własne przemyślenia i doświadczenia. Ale Alicja Stepek chce, żeby przy czytaniu towarzyszyli odbiorcom także rodzice: to oni mają kontrolować gromadzone wiadomości i wysłuchiwać interpretacji dzieci - na bazie przygotowanych do każdego opowiadania pytań. Zadawanie tych pytań wypada bardziej szkolnie niż naturalnie, nie przypomina typowych rozmów z rodzicami: Alicja Stepek stawia na dydaktyzm i na prawienie dzieciom morałów. Nie sili się na wyszukane fabuły, chodzi o to, żeby przygody, które zwierzęta przeżywają, były jak najbliżej doświadczeń dzieci: niektóre pieski źle czują się w towarzystwie innych, niektóre uważają, że są głupsze i nie zasługują na uznanie czy przyjaźnie. Jeszcze inne za bardzo brykają, wpadają w tarapaty przez swoją impulsywność. Pieski dość mocno reagują na to, co dzieje się wokół i chociaż sporo wydarzeń prowokują same, własnymi postawami, to jednak nie zastanawiają się zbyt długo nad konsekwencjami działań i wpadają w wir wydarzeń. Dla dorosłych scenki przedstawiane przez Alicję Stepek będą przewidywalne i dość nużące: dzieci może uda się wciągnąć do śledzenia przygód małych i niesfornych zwierząt. Autorka nie zachęca do czytania przez styl: prowadzi narrację infantylną, ma zbyt mało wprawy w pisaniu jako takim - a tekst powinien zostać mocno zredagowany (nie tylko po to, żeby pozbyć się błędów, ale najczęstszym okazuje się zmiana rodzaju z niemęskoosobowego w podmiocie na męskoosobowy w orzeczeniu, zupełnie jakby "pieski przyszli" było formą naturalną. Ponadto za dużo tu zdrobnień, które również pojawiają się najczęściej w wyniku fałszywego przekonania, że dla dzieci trzeba w ten sposób pisać).
Historie zostały dopasowane do przesłań, więc automatycznie wiadomo, co się w nich zdarzy i jaka lekcja spotka bohaterów. Pieski potrzebują siebie nawzajem - a dzięki interakcjom wytłumaczą małym odbiorcom, co ich spotyka wśród rówieśników. Dzieci mają się uczyć, jak wyciągać wnioski z lektury i zastanawiać się nad tym, jaki wpływ na ich losy będą miały raz podjęte decyzje (niekoniecznie właściwe). System pytań sprawdzających zapamiętane treści ma posłużyć utrwalaniu tej życiowej wiedzy, można go też potraktować jako sposób na przygotowanie dzieci do szkolnych lekcji - Alicja Stepek planuje przebieg rozmowy, jaką po lekturze rodzice mają przeprowadzić z dziećmi. I to rodziców najtrudniej będzie zachęcić do sięgania po takie dydaktyczne bajki - oni nie mają tu punktu zaczepienia, a motyw odpytywania dziecka później może być dla obu stron niezbyt przyjemny. A przecież Alicja Stepek bardzo poważnie podchodzi do tematu edukowania najmłodszych przez fabuły. Bohaterów dobiera tak, żeby odwzorowywali problemy dzieci, przygotowuje całą niekończącą się listę charakterystyk postaci (co wskazuje na fakt, że dobrze przemyślała strukturę opowiadań). Brakuje jedynie literackiego polotu, wyczucia tego, co jest potrzebne przy opowiastkach dla najmłodszych, żeby przynosiły też trochę rozrywki.
Szkoła piesków
"Nowe przygody zwierzaków z Doliny Futrzaków" to książka przeznaczona dla dzieci: to one w przygodach licznych (i różnych) zwierząt będą odkrywać własne przemyślenia i doświadczenia. Ale Alicja Stepek chce, żeby przy czytaniu towarzyszyli odbiorcom także rodzice: to oni mają kontrolować gromadzone wiadomości i wysłuchiwać interpretacji dzieci - na bazie przygotowanych do każdego opowiadania pytań. Zadawanie tych pytań wypada bardziej szkolnie niż naturalnie, nie przypomina typowych rozmów z rodzicami: Alicja Stepek stawia na dydaktyzm i na prawienie dzieciom morałów. Nie sili się na wyszukane fabuły, chodzi o to, żeby przygody, które zwierzęta przeżywają, były jak najbliżej doświadczeń dzieci: niektóre pieski źle czują się w towarzystwie innych, niektóre uważają, że są głupsze i nie zasługują na uznanie czy przyjaźnie. Jeszcze inne za bardzo brykają, wpadają w tarapaty przez swoją impulsywność. Pieski dość mocno reagują na to, co dzieje się wokół i chociaż sporo wydarzeń prowokują same, własnymi postawami, to jednak nie zastanawiają się zbyt długo nad konsekwencjami działań i wpadają w wir wydarzeń. Dla dorosłych scenki przedstawiane przez Alicję Stepek będą przewidywalne i dość nużące: dzieci może uda się wciągnąć do śledzenia przygód małych i niesfornych zwierząt. Autorka nie zachęca do czytania przez styl: prowadzi narrację infantylną, ma zbyt mało wprawy w pisaniu jako takim - a tekst powinien zostać mocno zredagowany (nie tylko po to, żeby pozbyć się błędów, ale najczęstszym okazuje się zmiana rodzaju z niemęskoosobowego w podmiocie na męskoosobowy w orzeczeniu, zupełnie jakby "pieski przyszli" było formą naturalną. Ponadto za dużo tu zdrobnień, które również pojawiają się najczęściej w wyniku fałszywego przekonania, że dla dzieci trzeba w ten sposób pisać).
Historie zostały dopasowane do przesłań, więc automatycznie wiadomo, co się w nich zdarzy i jaka lekcja spotka bohaterów. Pieski potrzebują siebie nawzajem - a dzięki interakcjom wytłumaczą małym odbiorcom, co ich spotyka wśród rówieśników. Dzieci mają się uczyć, jak wyciągać wnioski z lektury i zastanawiać się nad tym, jaki wpływ na ich losy będą miały raz podjęte decyzje (niekoniecznie właściwe). System pytań sprawdzających zapamiętane treści ma posłużyć utrwalaniu tej życiowej wiedzy, można go też potraktować jako sposób na przygotowanie dzieci do szkolnych lekcji - Alicja Stepek planuje przebieg rozmowy, jaką po lekturze rodzice mają przeprowadzić z dziećmi. I to rodziców najtrudniej będzie zachęcić do sięgania po takie dydaktyczne bajki - oni nie mają tu punktu zaczepienia, a motyw odpytywania dziecka później może być dla obu stron niezbyt przyjemny. A przecież Alicja Stepek bardzo poważnie podchodzi do tematu edukowania najmłodszych przez fabuły. Bohaterów dobiera tak, żeby odwzorowywali problemy dzieci, przygotowuje całą niekończącą się listę charakterystyk postaci (co wskazuje na fakt, że dobrze przemyślała strukturę opowiadań). Brakuje jedynie literackiego polotu, wyczucia tego, co jest potrzebne przy opowiastkach dla najmłodszych, żeby przynosiły też trochę rozrywki.
Anna Salamon: Roślinkowa książka
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Szydełkowe łąki
Anna Salamon trafiła swoją "Literkową", a później "Cyferkową" w gusta dzieci i dorosłych - na rynku pojawia się kolejny picture book tej autorki, "Roślinkowa książka". Zasada jest podobna jak do tej pory: kolejne rozkładówki to prezentacje roślin, krótkie omówienia i polecenia lub zadania dla dzieci. Zbędnym elementem tomiku stają się wierszyki Alicji Krzanik - bardzo słabe opd kątem rymów, ale też bez pomysłu na treść: to po prostu ozdobniki, bez których książka wypadłaby równie dobrze. Zwłaszcza że autorka ma tym razem do powiedzenia trochę więcej niż przy literach i cyfrach. Każda rozkładówka to okazja do przyjrzenia się różnym roślinom, które Anna Salamon precyzyjnie wydziergała na szydełku (czasami to tylko łodygi, liście i kwiaty, czasami również cebulki i system korzeniowy), roślinom towarzyszą zapylacze, także szydełkowe. To już intrygujące dla odbiorców odejście od klasycznych ilustracji - szansa na docenienie twórczego kunsztu autorki, bo elementy są dość małe, stworzone z kilkudziesięciu czasami oczek - a jednak odwzorowują prawdziwe rośliny. Rozkładówki to pytanie "co to?" i wyjaśnienie, co dzieci mogą na określonej stronie znaleźć (czasami też nazwy kwiatów). Do tego liczne polecenia dla dzieci: trzeba przyjrzeć się jakiemuś fragmentowi obrazka i jednocześnie przyswoić sobie informację, czemu służy część rośliny. Pojawiają się tu też jednozdaniowe komentarze na temat roślin. Autorka zachęca do rozglądania się podczas spacerów, albo wyjaśnia, jak zachowują się wybrane gatunki. Wprowadza dzieci w świat nieznany do tej pory, opowiada im o roślinach z wielkanocnego koszyczka i o tym, jakie kwiaty podarować mamie na Dzień Matki. Przywołuje rośliny jadalne i zioła, albo te, które mają "supermoce" i mogą być wykorzystywane w nietypowy sposób. Są tu rośliny spożywane przez zwierzęta, owoce trafiające do kuchni do różnych potraw i rośliny kwitnące w lecie. Są rośliny zwiastujące nadejście jesieni, a także liście. Na dzieciach wrażenie powinny zrobić ludziki z kasztanów i żołędzi, oczywiście szydełkowych - to bardzo miła niespodzianka dla oglądających tomik. Co pewien czas wprowadzane są strony z drobnym wierszykiem i poleceniem dla malucha - odbiorcy mają przyjrzeć się stronom i wskazać konkretne motywy. Nie jest to zadanie ponad siły, za to jeszcze bardziej zachęca do przeglądania stron. I chociaż niektóre pomysły bardziej docenią dorośli (szydełkowy pień brzozy robi wrażenie), to jednak Anna Salamon oferuje książkę, która jest bardzo przyjemna w odbiorze. Zachęca do przyglądania się skarbom przyrody, ale też do próbowania swoich sił w robótkach ręcznych: autorka przekonuje dzięki warstwie graficznej, że można działać nieszablonowo. Proponuje rodzaj zielnika z włóczki, coś urokliwego i pięknego - z pewnością "Roślinkowa" znajdzie wielu fanów.
Książka jest kartonowa, co oznacza, że nawet najmłodsze dzieci, te, które jeszcze nie zapamiętają nazw roślin i nie będą w stanie samodzielnie czytać, dadzą sobie radę z oglądaniem ilustracji. Chociaż nie ma tu klasycznej fabuły, dominuje ciepło i umiejętne rozbudzanie ciekawości. Dla najmłodszych to propozycja do podziwiania - ale już może wyzwolić miłość do natury. Dorosłym spodobają się pomysły Anny Salamon na przedstawienie roślin w nieszablonowy sposób.
Szydełkowe łąki
Anna Salamon trafiła swoją "Literkową", a później "Cyferkową" w gusta dzieci i dorosłych - na rynku pojawia się kolejny picture book tej autorki, "Roślinkowa książka". Zasada jest podobna jak do tej pory: kolejne rozkładówki to prezentacje roślin, krótkie omówienia i polecenia lub zadania dla dzieci. Zbędnym elementem tomiku stają się wierszyki Alicji Krzanik - bardzo słabe opd kątem rymów, ale też bez pomysłu na treść: to po prostu ozdobniki, bez których książka wypadłaby równie dobrze. Zwłaszcza że autorka ma tym razem do powiedzenia trochę więcej niż przy literach i cyfrach. Każda rozkładówka to okazja do przyjrzenia się różnym roślinom, które Anna Salamon precyzyjnie wydziergała na szydełku (czasami to tylko łodygi, liście i kwiaty, czasami również cebulki i system korzeniowy), roślinom towarzyszą zapylacze, także szydełkowe. To już intrygujące dla odbiorców odejście od klasycznych ilustracji - szansa na docenienie twórczego kunsztu autorki, bo elementy są dość małe, stworzone z kilkudziesięciu czasami oczek - a jednak odwzorowują prawdziwe rośliny. Rozkładówki to pytanie "co to?" i wyjaśnienie, co dzieci mogą na określonej stronie znaleźć (czasami też nazwy kwiatów). Do tego liczne polecenia dla dzieci: trzeba przyjrzeć się jakiemuś fragmentowi obrazka i jednocześnie przyswoić sobie informację, czemu służy część rośliny. Pojawiają się tu też jednozdaniowe komentarze na temat roślin. Autorka zachęca do rozglądania się podczas spacerów, albo wyjaśnia, jak zachowują się wybrane gatunki. Wprowadza dzieci w świat nieznany do tej pory, opowiada im o roślinach z wielkanocnego koszyczka i o tym, jakie kwiaty podarować mamie na Dzień Matki. Przywołuje rośliny jadalne i zioła, albo te, które mają "supermoce" i mogą być wykorzystywane w nietypowy sposób. Są tu rośliny spożywane przez zwierzęta, owoce trafiające do kuchni do różnych potraw i rośliny kwitnące w lecie. Są rośliny zwiastujące nadejście jesieni, a także liście. Na dzieciach wrażenie powinny zrobić ludziki z kasztanów i żołędzi, oczywiście szydełkowych - to bardzo miła niespodzianka dla oglądających tomik. Co pewien czas wprowadzane są strony z drobnym wierszykiem i poleceniem dla malucha - odbiorcy mają przyjrzeć się stronom i wskazać konkretne motywy. Nie jest to zadanie ponad siły, za to jeszcze bardziej zachęca do przeglądania stron. I chociaż niektóre pomysły bardziej docenią dorośli (szydełkowy pień brzozy robi wrażenie), to jednak Anna Salamon oferuje książkę, która jest bardzo przyjemna w odbiorze. Zachęca do przyglądania się skarbom przyrody, ale też do próbowania swoich sił w robótkach ręcznych: autorka przekonuje dzięki warstwie graficznej, że można działać nieszablonowo. Proponuje rodzaj zielnika z włóczki, coś urokliwego i pięknego - z pewnością "Roślinkowa" znajdzie wielu fanów.
Książka jest kartonowa, co oznacza, że nawet najmłodsze dzieci, te, które jeszcze nie zapamiętają nazw roślin i nie będą w stanie samodzielnie czytać, dadzą sobie radę z oglądaniem ilustracji. Chociaż nie ma tu klasycznej fabuły, dominuje ciepło i umiejętne rozbudzanie ciekawości. Dla najmłodszych to propozycja do podziwiania - ale już może wyzwolić miłość do natury. Dorosłym spodobają się pomysły Anny Salamon na przedstawienie roślin w nieszablonowy sposób.
sobota, 13 sierpnia 2022
Beth Garrod: Przypał i cała reszta
Ya! Warszawa 2022.
Festiwal
Bella ma talent do robienia z siebie pośmiewiska. Nie przejmuje się jednak kolejnymi porażkami i nawet jeśli w szkolnym albumie na zawsze pozostanie podpisana jako Przypał (bo nie przeczytała dokładnie instrukcji), nikt nie będzie o tej wpadce pamiętał za jakiś czas. Bella bowiem skupia się na znacznie ważniejszych rzeczach. Chce wziąć udział w festiwalu, na którym zagra również jej ukochany, Fantastyczny Adam - czyli Fadam (chociaż na szczęście bohaterka nie ekscytuje się już tak bardzo grami słów). Razem z Bellą o festiwalu marzą też jej przyjaciółki, a jeśli nastolatki przy czymś się uprą, znajdą sposób, żeby to zrealizować. Chociaż Bella mogłaby martwić się egzaminami (i przy okazji zastanawiać, czy będzie jeszcze widywać się z przyjaciółkami na lekcjach), skupia się na wakacjach. Festiwal to nieoczekiwanie ciężka praca przy sprzątaniu śmieci - i wiele wyzwań, na które dziewczyna nie była przygotowana. Zimne noce w namiocie, komplikacje odzieżowe, a nawet kolejki do toitoiów to tylko preludium przed najtrudniejszym zadaniem. Bella musi powstrzymać gwiazdę festiwalu - zespół, który słynie w sieci z seksistowskich komentarzy i uprzedmiotowienia kobiet. Nastolatka postanawia powstrzymać muzyków, a przynajmniej uświadomić im, że nie zachowują się odpowiednio. Kiedy Rach - przyjaciółka Belli - trafia na listę obśmianych przez narcystycznego wokalistę fanek, wiadomo, że nie wolno odpuścić. Pozostaje pytanie, jak doprowadzić do zmiany programu przez organizatorów - i jakie działa wytoczyć, żeby zespół zrozumiał swój błąd. Równolegle toczy się jeszcze gra o znajomości: o Rach zabiegają najpopularniejsze dziewczyny w szkole - nikt nie wie, dlaczego nagle postanowiły zwrócić uwagę na dawniej odrzucaną rówieśniczkę. Bella nie ma jednak zbyt dużo czasu na interesowanie się sprawami najbliższych, bo jej związek z Adamem przechodzi najwyraźniej kryzys: chłopak ma coraz mniej czasu na spotkania, nie chce też przedstawiać Belli rodzicom. Nie mówi, że kocha, w ogóle stroni od kontaktu. A przecież wakacje pod namiotem to wymarzony czas na zacieśnienie znajomości. Tyle że Bella - na przekór modom - nie wydaje się na to gotowa.
Jest tu całe mnóstwo tematów pobocznych, wątków, które składają się na codzienność Belli i uwiarygodniają ją, a niekoniecznie zatrzymają uwagę nastoletnich czytelniczek. Odbiorczynie będą chciały sprawdzić, jak rozwinie się związek Belli i - czy uda się powstrzymać obleśne zachowania cenionego zespołu. Beth Garrod wykorzystuje powieść, żeby zasugerować parę rzeczy czytelniczkom - zwłaszcza zależy jej na szerzeniu wiedzy na temat nadużyć seksualnych i tego, że człowiek nie możśe być czyjąś własnością. Wiele razy powtarza hasła, które dziewczyny zamierzają rozpropagować - tak, żeby dobrze wbić je odbiorczyniom w pamięć i sprawić, by żadna nie miała wątpliwości co do oceny postępowania zbyt pewnych siebie facetów. Niektóre scenki są obliczone wyłącznie na śmiech, inne zbyt wydumane, żeby można było w nie uwierzyć - ale bohaterka, która przyciąga nieszczęścia i ze wszystkich opresji wychodzi cało dzięki wrodzonemu dystansowi do siebie i dzięki życzliwym ludziom wokół nie jest niczym nowym. Chodzi tu o czystą rozrywkę i o relaks, a to Beth Garrod zapewnia.
Festiwal
Bella ma talent do robienia z siebie pośmiewiska. Nie przejmuje się jednak kolejnymi porażkami i nawet jeśli w szkolnym albumie na zawsze pozostanie podpisana jako Przypał (bo nie przeczytała dokładnie instrukcji), nikt nie będzie o tej wpadce pamiętał za jakiś czas. Bella bowiem skupia się na znacznie ważniejszych rzeczach. Chce wziąć udział w festiwalu, na którym zagra również jej ukochany, Fantastyczny Adam - czyli Fadam (chociaż na szczęście bohaterka nie ekscytuje się już tak bardzo grami słów). Razem z Bellą o festiwalu marzą też jej przyjaciółki, a jeśli nastolatki przy czymś się uprą, znajdą sposób, żeby to zrealizować. Chociaż Bella mogłaby martwić się egzaminami (i przy okazji zastanawiać, czy będzie jeszcze widywać się z przyjaciółkami na lekcjach), skupia się na wakacjach. Festiwal to nieoczekiwanie ciężka praca przy sprzątaniu śmieci - i wiele wyzwań, na które dziewczyna nie była przygotowana. Zimne noce w namiocie, komplikacje odzieżowe, a nawet kolejki do toitoiów to tylko preludium przed najtrudniejszym zadaniem. Bella musi powstrzymać gwiazdę festiwalu - zespół, który słynie w sieci z seksistowskich komentarzy i uprzedmiotowienia kobiet. Nastolatka postanawia powstrzymać muzyków, a przynajmniej uświadomić im, że nie zachowują się odpowiednio. Kiedy Rach - przyjaciółka Belli - trafia na listę obśmianych przez narcystycznego wokalistę fanek, wiadomo, że nie wolno odpuścić. Pozostaje pytanie, jak doprowadzić do zmiany programu przez organizatorów - i jakie działa wytoczyć, żeby zespół zrozumiał swój błąd. Równolegle toczy się jeszcze gra o znajomości: o Rach zabiegają najpopularniejsze dziewczyny w szkole - nikt nie wie, dlaczego nagle postanowiły zwrócić uwagę na dawniej odrzucaną rówieśniczkę. Bella nie ma jednak zbyt dużo czasu na interesowanie się sprawami najbliższych, bo jej związek z Adamem przechodzi najwyraźniej kryzys: chłopak ma coraz mniej czasu na spotkania, nie chce też przedstawiać Belli rodzicom. Nie mówi, że kocha, w ogóle stroni od kontaktu. A przecież wakacje pod namiotem to wymarzony czas na zacieśnienie znajomości. Tyle że Bella - na przekór modom - nie wydaje się na to gotowa.
Jest tu całe mnóstwo tematów pobocznych, wątków, które składają się na codzienność Belli i uwiarygodniają ją, a niekoniecznie zatrzymają uwagę nastoletnich czytelniczek. Odbiorczynie będą chciały sprawdzić, jak rozwinie się związek Belli i - czy uda się powstrzymać obleśne zachowania cenionego zespołu. Beth Garrod wykorzystuje powieść, żeby zasugerować parę rzeczy czytelniczkom - zwłaszcza zależy jej na szerzeniu wiedzy na temat nadużyć seksualnych i tego, że człowiek nie możśe być czyjąś własnością. Wiele razy powtarza hasła, które dziewczyny zamierzają rozpropagować - tak, żeby dobrze wbić je odbiorczyniom w pamięć i sprawić, by żadna nie miała wątpliwości co do oceny postępowania zbyt pewnych siebie facetów. Niektóre scenki są obliczone wyłącznie na śmiech, inne zbyt wydumane, żeby można było w nie uwierzyć - ale bohaterka, która przyciąga nieszczęścia i ze wszystkich opresji wychodzi cało dzięki wrodzonemu dystansowi do siebie i dzięki życzliwym ludziom wokół nie jest niczym nowym. Chodzi tu o czystą rozrywkę i o relaks, a to Beth Garrod zapewnia.
piątek, 12 sierpnia 2022
Łukasz Kamieński: Mimowolne cyborgi. Mózg i wojna przyszłości
Czarne, Wołowiec 2022.
Granice wyobraźni
Dwa światy zestawia ze sobą i nieustannie przywołuje Łukasz Kamieński, który w "Mimowolnych cyborgach" zastanawia się nad tym, jak ludzie będą dzięki nauce i rozwoju komputerów doskonalić swoje ciała albo likwidować ułomności. Pierwszy świat to starożytne eposy, wizje mężnych wojowników lub wręcz bogów i herosów, którzy nie ulękną się wroga i poradzą sobie w każdych sytuacjach wymagających nadludzkiej siły i sprawności. Drugi świat - to dzisiejsze wojsko, a dokładniej - próby wykorzystania nowoczesnych technologii w walkach. Tym tematem Łukasz Kamieński się pasjonuje, widać, że zależy mu na pokazywaniu, że postęp technologiczny może być wykorzystywany nie tylko do poszerzania granic możliwości człowieka, ale również do odnoszenia sukcesów na polu walki. Dehumanizacja to jeden z aspektów w dyskusji o wkraczaniu komputerów do życia codziennego i do ludzkiego ciała - łatwo zachłysnąć się możliwościami i szansami dla chorych, ale należy również pamiętać o tym, co stanie się, gdy rozwiązania zostaną wykorzystane w złych celach. Łukasz Kamieński pokazuje, jak łatwo ziścić się może najgorszy koszmar. Jednak nie może w związku z tym przemilczać obecnego stanu rzeczy: prób połączenia biologii i informatyki. "Mimowolne cyborgi. Mózg i wojna przyszłości" to książka popularnonaukowa, w której liczy się pościg za nowoczesnością. Autor nie skupia się tu na ekstremalnych doświadczeniach: owszem, zdaje sobie sprawę, że są ludzie, którzy celowo dokonują operacji i wzbogacają swoje ciała o rozmaite wynalazki, żeby poszerzyć doznania zmysłowe (mogą na przykład odbierać fale sejsmiczne albo przyciągać metale przez magnesy wszczepione w palce), ale zamiast oddawać im głos, pozwala wybrzmieć nauce. Sprawdza, co można w dzisiejszych czasach zrobić z ciałem i jak oszukiwać zmysły, które zmysły da się zastąpić albo zmodyfikować - i czy nauka da szansę walki z niepełnosprawnością ciała. Często podkreśla autor, jakie znaczenie dla żołnierzy ma postęp technologiczny: odnotowuje kolejne możliwości i "supermoce", jakie zyska się wraz ze specjalnymi tatuażami czy chipami pod skórą. Opowiada o walkach dronów i o egzoszkieletach. Chce, żeby czytelnicy uświadomili sobie, że przemiana dokonuje się niemal na ich oczach i że to, co do niedawna było jedynie wymysłem pisarzy albo scenarzystów, wkracza do rzeczywistości i przestaje dziwić.
"Mimowolne cyborgi" to książka, w której sporo miejsca poświęca się tematowi mózgu i wpływania na neurologię: człowiek zamienia się w maszynę i zyskuje nowe umiejętności. Jednak nie posłużą mu one do ulepszania rzeczywistości: mogą stać się śmiercionośną bronią. Cały czas Łukasz Kamieński skręca w stronę walk przyszłości: wie, że konflikty zbrojne będą istniały i będzie się je rozwiązywać w coraz bardziej bezwzględny (z perspektywy zwykłego człowieka) sposób, próbuje nakierować wyobraźnię czytelników na tę sferę. Odwołuje się jednak stale i do historii medycyny czy do najnowszych odkryć w zakresie badania mózgu - żeby pokazać, jakie mechanizmy mogą pozwolić na wprowadzanie zmian. "Mimowolne cyborgi" to doskonała lektura naukowa dla tych, którzy chcą się dowiedzieć jak najwięcej o związkach biologii i komputeryzacji przyszłości, a także dla tych, którzy zastanawiają się nad kształtem wojen w obliczu postępującej technicyzacji.
Granice wyobraźni
Dwa światy zestawia ze sobą i nieustannie przywołuje Łukasz Kamieński, który w "Mimowolnych cyborgach" zastanawia się nad tym, jak ludzie będą dzięki nauce i rozwoju komputerów doskonalić swoje ciała albo likwidować ułomności. Pierwszy świat to starożytne eposy, wizje mężnych wojowników lub wręcz bogów i herosów, którzy nie ulękną się wroga i poradzą sobie w każdych sytuacjach wymagających nadludzkiej siły i sprawności. Drugi świat - to dzisiejsze wojsko, a dokładniej - próby wykorzystania nowoczesnych technologii w walkach. Tym tematem Łukasz Kamieński się pasjonuje, widać, że zależy mu na pokazywaniu, że postęp technologiczny może być wykorzystywany nie tylko do poszerzania granic możliwości człowieka, ale również do odnoszenia sukcesów na polu walki. Dehumanizacja to jeden z aspektów w dyskusji o wkraczaniu komputerów do życia codziennego i do ludzkiego ciała - łatwo zachłysnąć się możliwościami i szansami dla chorych, ale należy również pamiętać o tym, co stanie się, gdy rozwiązania zostaną wykorzystane w złych celach. Łukasz Kamieński pokazuje, jak łatwo ziścić się może najgorszy koszmar. Jednak nie może w związku z tym przemilczać obecnego stanu rzeczy: prób połączenia biologii i informatyki. "Mimowolne cyborgi. Mózg i wojna przyszłości" to książka popularnonaukowa, w której liczy się pościg za nowoczesnością. Autor nie skupia się tu na ekstremalnych doświadczeniach: owszem, zdaje sobie sprawę, że są ludzie, którzy celowo dokonują operacji i wzbogacają swoje ciała o rozmaite wynalazki, żeby poszerzyć doznania zmysłowe (mogą na przykład odbierać fale sejsmiczne albo przyciągać metale przez magnesy wszczepione w palce), ale zamiast oddawać im głos, pozwala wybrzmieć nauce. Sprawdza, co można w dzisiejszych czasach zrobić z ciałem i jak oszukiwać zmysły, które zmysły da się zastąpić albo zmodyfikować - i czy nauka da szansę walki z niepełnosprawnością ciała. Często podkreśla autor, jakie znaczenie dla żołnierzy ma postęp technologiczny: odnotowuje kolejne możliwości i "supermoce", jakie zyska się wraz ze specjalnymi tatuażami czy chipami pod skórą. Opowiada o walkach dronów i o egzoszkieletach. Chce, żeby czytelnicy uświadomili sobie, że przemiana dokonuje się niemal na ich oczach i że to, co do niedawna było jedynie wymysłem pisarzy albo scenarzystów, wkracza do rzeczywistości i przestaje dziwić.
"Mimowolne cyborgi" to książka, w której sporo miejsca poświęca się tematowi mózgu i wpływania na neurologię: człowiek zamienia się w maszynę i zyskuje nowe umiejętności. Jednak nie posłużą mu one do ulepszania rzeczywistości: mogą stać się śmiercionośną bronią. Cały czas Łukasz Kamieński skręca w stronę walk przyszłości: wie, że konflikty zbrojne będą istniały i będzie się je rozwiązywać w coraz bardziej bezwzględny (z perspektywy zwykłego człowieka) sposób, próbuje nakierować wyobraźnię czytelników na tę sferę. Odwołuje się jednak stale i do historii medycyny czy do najnowszych odkryć w zakresie badania mózgu - żeby pokazać, jakie mechanizmy mogą pozwolić na wprowadzanie zmian. "Mimowolne cyborgi" to doskonała lektura naukowa dla tych, którzy chcą się dowiedzieć jak najwięcej o związkach biologii i komputeryzacji przyszłości, a także dla tych, którzy zastanawiają się nad kształtem wojen w obliczu postępującej technicyzacji.
czwartek, 11 sierpnia 2022
Mary Chase: Kraina za mostem
Kropka, Warszawa 2022.
Niegrzeczność
Jest tu sporo Gombrowicza, takie przynajmniej ma się wrażenie, kiedy śledzi się akcję "Krainy za mostem". Dzieci z kolei wyłapać mogą raczej podobieństwa do postaci z Astrid Lindgren, która też uznała, że najmłodsi wcale nie muszą być grzeczni. Mary Chase zabiera odbiorców do przedziwnej krainy. Krainy, w której wszystko jest dużo mniejsze niż w normalnym życiu, ale - co najważniejsze - w której obowiązują zupełnie inne zasady niż w rzeczywistości. Do tej krainy przypadkiem trafia Colin, bardzo grzeczny dziesięciolatek, idealny uczeń, chłopiec, który nikomu nie sprawia problemów. Pewnego dnia Colin dowiaduje się, że poza trojgiem rodzeństwa ma jeszcze jedną siostrę, o której do tej pory nie miał pojęcia. Loretta jest dziwna. Mieszka u państwa Potts i nie ma zamiaru wracać do domu, chociaż matka chętnie widziałaby ją pod swoim dachem. Loretta jest przedziwna - z perspektywy dobrze wychowanych maluchów. Zawsze dostaje to, czego chce, jest opryskliwa i niegrzeczna, niesympatyczna dla tych, którzy są dla niej mili, złośliwa i niezdolna do empatii. Mamę tytułuje "panią", a chociaż państwo Potts mają jej dość, Loretta nie pozwala, żeby ktokolwiek mówił jej, co powinna zrobić. Nocami dziewczynka wymyka się przez tunel w szafie do krainy za mostem - tu trafia na wytworne przyjęcia wydawane przez znudzoną Hrabinę oraz Generała. Ta para zachwyca się niegrzecznością: im bardziej krnąbrne dziecko, tym lepiej z perspektywy zmęczonych konwenansami dorosłych. Wszelkie przejawy niesubordynacji ze strony Loretty spotykają się z wielkim aplauzem, dziewczynka jest chwalona zawsze wtedy, gdy zareaguje niezgodnie z zasadami dobrego wychowania. Hrabina uwielbia niegrzeczne dzieci - zapewniają jej rozrywkę i możliwość eksponowania własnej otwartości na niekonwencjonalne postawy. Nic dziwnego, że Loretta świetnie się tu czuje - w dodatku nauczona, że może robić, co jej się podoba, bez myślenia o innych, usiłuje wyegzekwować na rodzeństwie Colina realizowanie własnych zachcianek.
"Kraina za mostem" to powieść stworzona na przekór dzisiejszym trendom w literaturze. Niegrzeczna dziewczynka, która nie chce mieszkać w rodzinnym domu i woli biedne życie u obcych ludzi, to postać rodem z dawnych historii - daje odbiorcom szansę na samodzielne ocenianie sytuacji i na komentowanie postępowania. Istnieje tu zagadka, którą trzeba rozwiązać: tylko tak Loretta będzie mogła wrócić do domu, w którym naprawdę ktoś ją kocha - i przekona się, co oznacza mieć rodzinę. Tymczasem jednak bohaterowie mierzą się z rozmaitymi niebezpieczeństwami: mała filiżanka wyniesiona z przyjęcia u Hrabiny staje się punktem zapalnym, elementem, który nie pozwala na wycofanie się z pułapki w postaci niechcianego towarzystwa. Odbiorców może dziwić albo szokować postawa Loretty - nawet dzieci, które niekoniecznie postępują zgodnie z zasadami grzeczności, będą zaskoczone rozmiarami bezczelności Loretty - to prawdziwie "niegrzeczna" bohaterka, wykraczająca poza pouczające i nudne scenki dla najmłodszych. Wprowadzenie takiej postaci sprawia, że dzieci będą z zapałem śledzić fabułę - i kibicować bohaterom. Dobry pomysł i dobra realizacja to powody, dla których "Kraina za mostem", nawet bez względu na ogólnikowy tytuł, przyciągnie dzieci i przetrwa w literaturze czwartej.
Niegrzeczność
Jest tu sporo Gombrowicza, takie przynajmniej ma się wrażenie, kiedy śledzi się akcję "Krainy za mostem". Dzieci z kolei wyłapać mogą raczej podobieństwa do postaci z Astrid Lindgren, która też uznała, że najmłodsi wcale nie muszą być grzeczni. Mary Chase zabiera odbiorców do przedziwnej krainy. Krainy, w której wszystko jest dużo mniejsze niż w normalnym życiu, ale - co najważniejsze - w której obowiązują zupełnie inne zasady niż w rzeczywistości. Do tej krainy przypadkiem trafia Colin, bardzo grzeczny dziesięciolatek, idealny uczeń, chłopiec, który nikomu nie sprawia problemów. Pewnego dnia Colin dowiaduje się, że poza trojgiem rodzeństwa ma jeszcze jedną siostrę, o której do tej pory nie miał pojęcia. Loretta jest dziwna. Mieszka u państwa Potts i nie ma zamiaru wracać do domu, chociaż matka chętnie widziałaby ją pod swoim dachem. Loretta jest przedziwna - z perspektywy dobrze wychowanych maluchów. Zawsze dostaje to, czego chce, jest opryskliwa i niegrzeczna, niesympatyczna dla tych, którzy są dla niej mili, złośliwa i niezdolna do empatii. Mamę tytułuje "panią", a chociaż państwo Potts mają jej dość, Loretta nie pozwala, żeby ktokolwiek mówił jej, co powinna zrobić. Nocami dziewczynka wymyka się przez tunel w szafie do krainy za mostem - tu trafia na wytworne przyjęcia wydawane przez znudzoną Hrabinę oraz Generała. Ta para zachwyca się niegrzecznością: im bardziej krnąbrne dziecko, tym lepiej z perspektywy zmęczonych konwenansami dorosłych. Wszelkie przejawy niesubordynacji ze strony Loretty spotykają się z wielkim aplauzem, dziewczynka jest chwalona zawsze wtedy, gdy zareaguje niezgodnie z zasadami dobrego wychowania. Hrabina uwielbia niegrzeczne dzieci - zapewniają jej rozrywkę i możliwość eksponowania własnej otwartości na niekonwencjonalne postawy. Nic dziwnego, że Loretta świetnie się tu czuje - w dodatku nauczona, że może robić, co jej się podoba, bez myślenia o innych, usiłuje wyegzekwować na rodzeństwie Colina realizowanie własnych zachcianek.
"Kraina za mostem" to powieść stworzona na przekór dzisiejszym trendom w literaturze. Niegrzeczna dziewczynka, która nie chce mieszkać w rodzinnym domu i woli biedne życie u obcych ludzi, to postać rodem z dawnych historii - daje odbiorcom szansę na samodzielne ocenianie sytuacji i na komentowanie postępowania. Istnieje tu zagadka, którą trzeba rozwiązać: tylko tak Loretta będzie mogła wrócić do domu, w którym naprawdę ktoś ją kocha - i przekona się, co oznacza mieć rodzinę. Tymczasem jednak bohaterowie mierzą się z rozmaitymi niebezpieczeństwami: mała filiżanka wyniesiona z przyjęcia u Hrabiny staje się punktem zapalnym, elementem, który nie pozwala na wycofanie się z pułapki w postaci niechcianego towarzystwa. Odbiorców może dziwić albo szokować postawa Loretty - nawet dzieci, które niekoniecznie postępują zgodnie z zasadami grzeczności, będą zaskoczone rozmiarami bezczelności Loretty - to prawdziwie "niegrzeczna" bohaterka, wykraczająca poza pouczające i nudne scenki dla najmłodszych. Wprowadzenie takiej postaci sprawia, że dzieci będą z zapałem śledzić fabułę - i kibicować bohaterom. Dobry pomysł i dobra realizacja to powody, dla których "Kraina za mostem", nawet bez względu na ogólnikowy tytuł, przyciągnie dzieci i przetrwa w literaturze czwartej.
środa, 10 sierpnia 2022
Rosemary Mosco, Jon Chad: Układ Słoneczny. Nasze miejsce w kosmosie
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Podróże kosmiczne
Sara jest chora. Leży w łóżku i bardzo się nudzi. Nie wie, co ze sobą zrobić, a o jej desperacji najlepiej świadczy fakt, że zabrała się za porządkowanie skarpetek. Na szczęście przychodzi z wizytą jej koleżanka z klasy, Jill. Jill ma pomysł na to, jak przegonić nudę i zapewnić trochę rozrywki. Fascynuje się kosmosem i postanawia podzielić się ostatnią lekturą. Na jej bazie tworzy narrację - z wymyślonymi podróżnikami w kosmosie, z pojazdem kosmicznym napędzanym entuzplazmą i ze zwierzęcymi bohaterami. Podróżnicy są tu naszkicowani komicznie, każdy ma swoje przywary płynące bezpośrednio z gatunku, z jakiego się wywodzi - a do tego "ludzkie" cechy charakteru, przez które wchodzi w określone interakcje z innymi. Każdy rozdział poświęcony jest jednej planecie, a galaktyczne podróże wiążą się z koniecznością wysyłania do Sary raportów - pełnią one rolę podsumowań i przydają się, żeby utrwalić zdobyte właśnie wiadomości. Bohaterowie, ponieważ wywodzą się z fantazji, mogą bez przeszkód zdobywać praktyczne informacje - docierają tam, gdzie nie może wylądować człowiek, dzielą się wrażeniami i informacjami na temat kosmosu, a do tego - stale rozśmieszają swoimi zachowaniami. Dzięki temu odbiorcy, którzy sięgną po naukomiks "Układ Słoneczny", będą mogli dobrze się bawić i chłonąć wiedzę jednocześnie. "Układ Słoneczny. Nasze miejsce w kosmosie" to kolejna próba zaprezentowania młodym odbiorcom specyfiki różnych planet. Krótkie rozdziały zostały przygotowane tak, by wyeksponować to, co najdziwniejsze i najciekawsze. Liczą się zatem obrazowe porównania i pomysły rodem z filmów s-f, rzeczywistość, która zadziwia i która podpowiada, gdzie można by spodziewać się rozwoju form życia. Zwierzęcy bohaterowie nie infantylizują tej opowieści, ale nadają jej lekkości, sprawiając, że dzieci nie będą się męczyć nadmiarem informacji. Podążanie za postaciami pomaga w rozbudzaniu ciekawości i w zdobywaniu podstawowej wiedzy: charakterystyczne fakty o planetach mogą się później przydać w szkole, mogą też urozmaicić proces edukacji - znacznie przyjemniej czyta się komiks, choćby i w założeniu popularnonaukowy, niż podręczniki. Rosemary Mosco wprowadza wiadomości precyzyjnie i z pomysłem, Jon Chad za to stawia na kreskówkowe reakcje bohaterów, bardzo chętnie posługuje się przerysowaniami i emocjami podkreślanymi przez mimikę. Nie ma wątpliwości, jak bardzo podróż kosmiczna wpływa na zwierzęta - bardzo szybko przestaje mieć znaczenie fakt, że to drużyna wymyślona, stworzona tylko na potrzeby zabicia czasu i pocieszenia chorej koleżanki. Niby naiwny i mało kreatywny pomysł zamienia się tu w wielką przygodę - dzięki dobrze przemyślanej realizacji. Udaje się autorom i dostarczyć dzieciom sporo wiadomości, i - zapewnić im dobrą rozrywkę. "Układ Słoneczny. Nasze miejsce w kosmosie" to publikacja starannie przygotowana i wypełniona ciekawostkami, tak, żeby zachęcić odbiorców do samodzielnego zgłębiania wiedzy i do wpatrywania się w niebo - to dobry sposób na rozpoczęcie przygody z astronomią. Kto trafił już na poprzednie tomiki w serii Naukomiks nie będzie miał wątpliwości, że warto wzbogacić biblioteczkę o kolejne pozycje spod tego szyldu. Kto nie trafił - po lekturze błyskawicznie się przekona, że komiksy mogą stać się źródłem wiedzy.
Podróże kosmiczne
Sara jest chora. Leży w łóżku i bardzo się nudzi. Nie wie, co ze sobą zrobić, a o jej desperacji najlepiej świadczy fakt, że zabrała się za porządkowanie skarpetek. Na szczęście przychodzi z wizytą jej koleżanka z klasy, Jill. Jill ma pomysł na to, jak przegonić nudę i zapewnić trochę rozrywki. Fascynuje się kosmosem i postanawia podzielić się ostatnią lekturą. Na jej bazie tworzy narrację - z wymyślonymi podróżnikami w kosmosie, z pojazdem kosmicznym napędzanym entuzplazmą i ze zwierzęcymi bohaterami. Podróżnicy są tu naszkicowani komicznie, każdy ma swoje przywary płynące bezpośrednio z gatunku, z jakiego się wywodzi - a do tego "ludzkie" cechy charakteru, przez które wchodzi w określone interakcje z innymi. Każdy rozdział poświęcony jest jednej planecie, a galaktyczne podróże wiążą się z koniecznością wysyłania do Sary raportów - pełnią one rolę podsumowań i przydają się, żeby utrwalić zdobyte właśnie wiadomości. Bohaterowie, ponieważ wywodzą się z fantazji, mogą bez przeszkód zdobywać praktyczne informacje - docierają tam, gdzie nie może wylądować człowiek, dzielą się wrażeniami i informacjami na temat kosmosu, a do tego - stale rozśmieszają swoimi zachowaniami. Dzięki temu odbiorcy, którzy sięgną po naukomiks "Układ Słoneczny", będą mogli dobrze się bawić i chłonąć wiedzę jednocześnie. "Układ Słoneczny. Nasze miejsce w kosmosie" to kolejna próba zaprezentowania młodym odbiorcom specyfiki różnych planet. Krótkie rozdziały zostały przygotowane tak, by wyeksponować to, co najdziwniejsze i najciekawsze. Liczą się zatem obrazowe porównania i pomysły rodem z filmów s-f, rzeczywistość, która zadziwia i która podpowiada, gdzie można by spodziewać się rozwoju form życia. Zwierzęcy bohaterowie nie infantylizują tej opowieści, ale nadają jej lekkości, sprawiając, że dzieci nie będą się męczyć nadmiarem informacji. Podążanie za postaciami pomaga w rozbudzaniu ciekawości i w zdobywaniu podstawowej wiedzy: charakterystyczne fakty o planetach mogą się później przydać w szkole, mogą też urozmaicić proces edukacji - znacznie przyjemniej czyta się komiks, choćby i w założeniu popularnonaukowy, niż podręczniki. Rosemary Mosco wprowadza wiadomości precyzyjnie i z pomysłem, Jon Chad za to stawia na kreskówkowe reakcje bohaterów, bardzo chętnie posługuje się przerysowaniami i emocjami podkreślanymi przez mimikę. Nie ma wątpliwości, jak bardzo podróż kosmiczna wpływa na zwierzęta - bardzo szybko przestaje mieć znaczenie fakt, że to drużyna wymyślona, stworzona tylko na potrzeby zabicia czasu i pocieszenia chorej koleżanki. Niby naiwny i mało kreatywny pomysł zamienia się tu w wielką przygodę - dzięki dobrze przemyślanej realizacji. Udaje się autorom i dostarczyć dzieciom sporo wiadomości, i - zapewnić im dobrą rozrywkę. "Układ Słoneczny. Nasze miejsce w kosmosie" to publikacja starannie przygotowana i wypełniona ciekawostkami, tak, żeby zachęcić odbiorców do samodzielnego zgłębiania wiedzy i do wpatrywania się w niebo - to dobry sposób na rozpoczęcie przygody z astronomią. Kto trafił już na poprzednie tomiki w serii Naukomiks nie będzie miał wątpliwości, że warto wzbogacić biblioteczkę o kolejne pozycje spod tego szyldu. Kto nie trafił - po lekturze błyskawicznie się przekona, że komiksy mogą stać się źródłem wiedzy.
wtorek, 9 sierpnia 2022
Katarzyna Boni: Ośmiornica Zośka
Agora, Warszawa 2022.
Przyjaźń pod wodą
Katarzyna Boni tworzy książkę, która zwraca na siebie uwagę stylem. Sama historia jest tu trochę ukrywana, migotliwa i nie do końca wyjaśniana, żeby dzieci mogły samodzielnie tworzyć i odtwarzać bieg wydarzeń, a także - prawdopodobnie - żeby uciec od dydaktyzmu. "Ośmiornica Zośka" to opowieść obliczona na wywoływanie wzruszeń i sugerująca, że wszystko może się zdarzyć. Mała ośmiornica trafia ns płyciznę - prosto z rafy koralowej z dna oceanu wybiera sięprawie na plażę. Tam spotyka dziewczynkę (chociaż nie ma pojęcia, kim albo czym są człowieki i czego się spodziewać po takich stworzeniach) i zaprzyjaźnia się z nią. Perspektywa ośmiornicy jest wystarczająco dziwna, żeby zaintrygować dzieci i przekonać je do śledzenia narracji. Tu trzeba domyślać się, co jest czym - bo przecież ośmiornica nie posługuje się ludzkimi kategoriami i definicjami, wprowadza własne, brzmiące zagadkowo - jako taka stanowi zatem wyzwanie dla czytelników.
Przy ograniczeniach językowych (albo, wprost przeciwnie, przy wyjątkowej kreatywności autorki), wcale nie musi się tu dziać bardzo dużo. Wystarczy, że wszyscy z rafy mogą zginąć: Głębia (czymkolwiek by nie była) zagraża przestrzeniom podwodnym: to niezdefiniowane niebezpieczeństwo, nie oszczędzi nikogo. Ośmiornica Zośka dowiaduje się od swoich kompanów, że będzie bardzo źle - a to wystarczająca motywacja, aby zacząć działać i zdobyć się na odwagę w realizowaniu najbardziej śmiałych scenariuszy. Trzeba będzie ocalić nawet człowieki, bo one same raczej sobie nie poradzą.
Katarzyna Boni funduje czytelnikom raczej wzruszającą historię. Skupia się na relacjach między postaciami, sygnalizuje ich wzajemne zależności i potrzebę funkcjonowania w grupie. Tu każdy może się przydać: jedni wzbogacą wspomnieniami tożsamość bohaterki, inni wskażą jej drogi postępowania, jeszcze inni rozbawią lub pocieszą. Nie da się żyć w odosobnieniu, zwłaszcza że świat nie jest przyjaznym miejscem. Autorka podkreśla silne emocje, dostarcza bohaterom wielu wrażeń na bazie sentymentów - ośmiornica Zośka sporo przeżywa. A jednocześnie przez cały czas podkreślane jest wrażenie inności świata przedstawionego, to, co zrozumiałe za sprawą wspólnoty uczuć, jest także udziwniane przez sposób opisywania wydarzeń - perspektywa ośmiornicy zobowiązuje. Autorka stara się podkreślać motyw konieczności dbania o planetę - ale rezygnuje z prostych pouczeń na rzecz historii, która zapadnie w serca odbiorcom i uwrażliwi ich na krzywdę podwodnych stworzeń. Przypomina, że nawet jeśli nie da się porozumieć ze zwierzętami, nie oznacza to, że one nic nie czują i nie przeżywają - dzięki temu "Ośmiornica Zośka" może funkcjonować nie tylko jako prosta lektura przed snem. Dzieci poćwiczą na niej czytanie (zwłaszcza duży druk to ułatwi), dadzą się też przenieść pod wodę za sprawą bajecznych ilustracji Marcina Minora - to książka starannie przygotowana i przeznaczona dla dzieci, które cenią sobie ambitne i wartościowe narracje.
Przyjaźń pod wodą
Katarzyna Boni tworzy książkę, która zwraca na siebie uwagę stylem. Sama historia jest tu trochę ukrywana, migotliwa i nie do końca wyjaśniana, żeby dzieci mogły samodzielnie tworzyć i odtwarzać bieg wydarzeń, a także - prawdopodobnie - żeby uciec od dydaktyzmu. "Ośmiornica Zośka" to opowieść obliczona na wywoływanie wzruszeń i sugerująca, że wszystko może się zdarzyć. Mała ośmiornica trafia ns płyciznę - prosto z rafy koralowej z dna oceanu wybiera sięprawie na plażę. Tam spotyka dziewczynkę (chociaż nie ma pojęcia, kim albo czym są człowieki i czego się spodziewać po takich stworzeniach) i zaprzyjaźnia się z nią. Perspektywa ośmiornicy jest wystarczająco dziwna, żeby zaintrygować dzieci i przekonać je do śledzenia narracji. Tu trzeba domyślać się, co jest czym - bo przecież ośmiornica nie posługuje się ludzkimi kategoriami i definicjami, wprowadza własne, brzmiące zagadkowo - jako taka stanowi zatem wyzwanie dla czytelników.
Przy ograniczeniach językowych (albo, wprost przeciwnie, przy wyjątkowej kreatywności autorki), wcale nie musi się tu dziać bardzo dużo. Wystarczy, że wszyscy z rafy mogą zginąć: Głębia (czymkolwiek by nie była) zagraża przestrzeniom podwodnym: to niezdefiniowane niebezpieczeństwo, nie oszczędzi nikogo. Ośmiornica Zośka dowiaduje się od swoich kompanów, że będzie bardzo źle - a to wystarczająca motywacja, aby zacząć działać i zdobyć się na odwagę w realizowaniu najbardziej śmiałych scenariuszy. Trzeba będzie ocalić nawet człowieki, bo one same raczej sobie nie poradzą.
Katarzyna Boni funduje czytelnikom raczej wzruszającą historię. Skupia się na relacjach między postaciami, sygnalizuje ich wzajemne zależności i potrzebę funkcjonowania w grupie. Tu każdy może się przydać: jedni wzbogacą wspomnieniami tożsamość bohaterki, inni wskażą jej drogi postępowania, jeszcze inni rozbawią lub pocieszą. Nie da się żyć w odosobnieniu, zwłaszcza że świat nie jest przyjaznym miejscem. Autorka podkreśla silne emocje, dostarcza bohaterom wielu wrażeń na bazie sentymentów - ośmiornica Zośka sporo przeżywa. A jednocześnie przez cały czas podkreślane jest wrażenie inności świata przedstawionego, to, co zrozumiałe za sprawą wspólnoty uczuć, jest także udziwniane przez sposób opisywania wydarzeń - perspektywa ośmiornicy zobowiązuje. Autorka stara się podkreślać motyw konieczności dbania o planetę - ale rezygnuje z prostych pouczeń na rzecz historii, która zapadnie w serca odbiorcom i uwrażliwi ich na krzywdę podwodnych stworzeń. Przypomina, że nawet jeśli nie da się porozumieć ze zwierzętami, nie oznacza to, że one nic nie czują i nie przeżywają - dzięki temu "Ośmiornica Zośka" może funkcjonować nie tylko jako prosta lektura przed snem. Dzieci poćwiczą na niej czytanie (zwłaszcza duży druk to ułatwi), dadzą się też przenieść pod wodę za sprawą bajecznych ilustracji Marcina Minora - to książka starannie przygotowana i przeznaczona dla dzieci, które cenią sobie ambitne i wartościowe narracje.
poniedziałek, 8 sierpnia 2022
Rachel Piercey: W Misiowym lesie. Co się dzieje w lesie
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Spostrzegawczość wśród drzew
Kolejną wyszukiwankową książkę proponuje dzieciom Nasza Księgarnia. Duży format (ale już nie kartonowe strony) i urocze obrazki - to coś dla miłośników przyrodniczych zagadek. Rachel Piercey (autorka wierszy) i Freya Hartas (twórczyni ilustracji) zabierają dzieci na wycieczkę - niemal całoroczny przegląd wydarzeń z lasu u pewnego Misia. Każda rozkładówka (bardzo kolorowa) to wielkoformatowa ilustracja pełna ciekawych wydarzeń i zwierząt o sympatycznych pyszczkach: zwierzęta często są antropomorfizowane, zachowują się jak ludzie - żeby odbiorcom łatwiej było sprawdzać, jakie mają zamiary lub cele. Na marginesie znajduje się rymowanka - i szkoda, że Maciejka Mazan nie postarała się bardziej zwłaszcza przy szukaniu niegramatycznych rymów: nie są to wierszyki, które wzbudzą podziw od strony literackiej: nawet jeśli pojawi się w nich coś, co przyciągnie uwagę, to forma trochę zniechęca. Rytmizowane wierszyki są dość słabe ze względu na brak sprawności w rymowaniu - czasami też z uwagi na deficyt pomysłów na fabułę. Liczy się w nich opisywanie tego, co aktualnie się dzieje, zjawisk przyrody i elementów krajobrazu. Nie pomaga nawet sięganie po "dziwne" z perspektywy zwierząt wydarzenia - bohaterowie (anonimowi) albo robią porządki, albo uczą się czegoś w szkole, świętują urodziny, przygotowują występy artystyczne, bawią się w teatr, chodzą na pikniki albo urządzają uczty lub sportowe zawody. Każdy dzień albo każdy moment to okazja do zatrzymania się nad nowymi działaniami - a dzieci mogą naśladować bohaterów bez problemu, organizować swoją codzienność w podobny sposób, czerpać inspiracje i bawić się zgodnie z rytmem wyznaczonym przez książkę.
Wierszyk na marginesie (czterozwrotkowy, niby nie powinien się dłużyć, ale marginalizowanie akcji skutecznie go rozciąga) to jedna część książki. Druga to informacja, co dzieci znajdą na stronie - a raczej: co powinny znaleźć. Istnieje tu kilkanaście wyliczeń, można zaznaczać znalezione elementy (oczywiście po zakończeniu lektury można jeszcze wrócić na kolejne strony i wyszukiwać jeszcze inne fragmenty zaproponowane przez autorki, a do tego sami rodzice mogą wcielić się w zadających zagadki i zmusić dzieci do wytężonej pracy.
Nie da się tych obrazków objąć jednym spojrzeniem: trzeba się mocno zaangażować w oglądanie kolejnych stron, a do tego wykazać się niezłą pamięcią i spostrzegawczością: ponieważ autorki nie nazywają zwierząt, mogą wprowadzać całe chmary i stada - postaci jest mnóstwo, co spodoba się dzieciom: wszystkie mają zadowolone pyszczki, wszystkie sportretowane zostały z humorem i tak, by zaskakiwać: szop pracz wita się z gąsienicą, a mrówka gra na bębenku, żaba plotkuje z niedźwiadkiem a ważka wyjada poziomki. W tym świecie wszystko jest możliwe - i to przypadnie do gustu odbiorcom. W krainie wyobraźni dzieje się wiele - nawet porządkowanie przez rytm przyrody i ludzkich zwyczajów nie znuży. Kiedy zatem odbiorcy przejdą do oglądania kolejnych rozkładówek, łatwo zaangażują się w pracę i będą się doskonale bawić przy tomiku. "Co dzieje się w lesie" to publikacja łącząca w sobie lekturę i wyszukiwanki - coś w sam raz na deszczowe dni lub brak pomysłów na zabawę.
Spostrzegawczość wśród drzew
Kolejną wyszukiwankową książkę proponuje dzieciom Nasza Księgarnia. Duży format (ale już nie kartonowe strony) i urocze obrazki - to coś dla miłośników przyrodniczych zagadek. Rachel Piercey (autorka wierszy) i Freya Hartas (twórczyni ilustracji) zabierają dzieci na wycieczkę - niemal całoroczny przegląd wydarzeń z lasu u pewnego Misia. Każda rozkładówka (bardzo kolorowa) to wielkoformatowa ilustracja pełna ciekawych wydarzeń i zwierząt o sympatycznych pyszczkach: zwierzęta często są antropomorfizowane, zachowują się jak ludzie - żeby odbiorcom łatwiej było sprawdzać, jakie mają zamiary lub cele. Na marginesie znajduje się rymowanka - i szkoda, że Maciejka Mazan nie postarała się bardziej zwłaszcza przy szukaniu niegramatycznych rymów: nie są to wierszyki, które wzbudzą podziw od strony literackiej: nawet jeśli pojawi się w nich coś, co przyciągnie uwagę, to forma trochę zniechęca. Rytmizowane wierszyki są dość słabe ze względu na brak sprawności w rymowaniu - czasami też z uwagi na deficyt pomysłów na fabułę. Liczy się w nich opisywanie tego, co aktualnie się dzieje, zjawisk przyrody i elementów krajobrazu. Nie pomaga nawet sięganie po "dziwne" z perspektywy zwierząt wydarzenia - bohaterowie (anonimowi) albo robią porządki, albo uczą się czegoś w szkole, świętują urodziny, przygotowują występy artystyczne, bawią się w teatr, chodzą na pikniki albo urządzają uczty lub sportowe zawody. Każdy dzień albo każdy moment to okazja do zatrzymania się nad nowymi działaniami - a dzieci mogą naśladować bohaterów bez problemu, organizować swoją codzienność w podobny sposób, czerpać inspiracje i bawić się zgodnie z rytmem wyznaczonym przez książkę.
Wierszyk na marginesie (czterozwrotkowy, niby nie powinien się dłużyć, ale marginalizowanie akcji skutecznie go rozciąga) to jedna część książki. Druga to informacja, co dzieci znajdą na stronie - a raczej: co powinny znaleźć. Istnieje tu kilkanaście wyliczeń, można zaznaczać znalezione elementy (oczywiście po zakończeniu lektury można jeszcze wrócić na kolejne strony i wyszukiwać jeszcze inne fragmenty zaproponowane przez autorki, a do tego sami rodzice mogą wcielić się w zadających zagadki i zmusić dzieci do wytężonej pracy.
Nie da się tych obrazków objąć jednym spojrzeniem: trzeba się mocno zaangażować w oglądanie kolejnych stron, a do tego wykazać się niezłą pamięcią i spostrzegawczością: ponieważ autorki nie nazywają zwierząt, mogą wprowadzać całe chmary i stada - postaci jest mnóstwo, co spodoba się dzieciom: wszystkie mają zadowolone pyszczki, wszystkie sportretowane zostały z humorem i tak, by zaskakiwać: szop pracz wita się z gąsienicą, a mrówka gra na bębenku, żaba plotkuje z niedźwiadkiem a ważka wyjada poziomki. W tym świecie wszystko jest możliwe - i to przypadnie do gustu odbiorcom. W krainie wyobraźni dzieje się wiele - nawet porządkowanie przez rytm przyrody i ludzkich zwyczajów nie znuży. Kiedy zatem odbiorcy przejdą do oglądania kolejnych rozkładówek, łatwo zaangażują się w pracę i będą się doskonale bawić przy tomiku. "Co dzieje się w lesie" to publikacja łącząca w sobie lekturę i wyszukiwanki - coś w sam raz na deszczowe dni lub brak pomysłów na zabawę.
niedziela, 7 sierpnia 2022
Piotr Bernardyn: Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny
Czarne, Wołowiec 2022.
Władza
To nie jest podróżnicza opowieść ani kulturoznawczy przegląd odmiennych zwyczajów. Piotr Bernardyn skupia się na sprawach politycznych i politologicznych, komentuje wydarzenia, które wpłynęły na kształt Hongkongu w dzisiejszych czasach (chociaż świadomy jest, że rzeczywistość ulega szybkim dezaktualizacjom i w paru przypadkach utrwalił efemeryczny stan rzeczy). Relacjonuje zależność Hongkongu z Chinami i mentalność miejscowych, którzy pozwalają na groźne w skutkach demonstracje. Od tego zresztą zaczyna: od scen, które wzbudziłyby w zwyczajnych społeczeństwach przerażenie, a wśród mieszkańców Hongkongu nie wyzwalają większych reakcji. Od ulicznych zamieszek i zagrożeń, niebezpieczeństw i działań wymierzonych w chińskie władze (chociaż dla postronnych nie musi to być w naturalny sposób jasne). Piotr Bernardyn skupia się od początku na tym, co inne i dla Europejczyka nawet dziwne - ale wie doskonale, że tylko tak przyciągnie uwagę i zapewni sobie wiernych odbiorców tomu. Zajmuje się przedstawianiem metropolii z perspektywy rządzenia nią - cofa się do czasów brytyjskiej dominacji, później wskazuje wpływ Chin. Ma talent do wyłapywania puent i absurdów - ale i tak nie zamierza tworzyć prostej lektury dla każdego. Kieruje się wyłącznie do tych czytelników, którzy szukają wyjaśnień sytuacji społeczno-politycznej i chcą poznać przyczyny obecnego stanu. To im wyjaśnia zawiłości na szczycie - przegląda modele zarządzania i ich wpływ na lokalną ludność, zmiany, które kształtowały mentalność mieszkańców i które wpływały na migracje. Przygląda się demonstracjom i postawom wobec rządzących - to rozwiązania, które spotyka się rzadko, stają się przedmiotem wielu analiz. Piotr Bernardyn unika banałów, wprowadza szereg wiadomości z zakresu politologii, żeby móc wyjaśniać czytelnikom sytuację w Hongkongu. Z czasem przechodzi do opowiadania o wyjątkowo barwnych postaciach, ludziach, którzy definiują siebie wobec władz - i podporządkowują własne życie temu, co dzieje się w Chinach i samym Hongkongu. W związku z takim podejściem autora przestaje mieć znaczenie codzienność. Owszem, przejawia się ona w pesymistycznych hasłach i w rozczarowaniach społeczeństwa - ale Bernardyn rezygnuje z ukazywania zwyczajności i organizacji życia przeciętnych obywateli. Tylko kwestie rządzenia i bezpośrednich efektów działań rządzących mogą się tu znaleźć. A i tak autor uprzedza, że nie da się streścić półtorawiecznej historii Hongkongu w ramach jednej książki (jest to niewykonalne tym bardziej w granicach rozdziału, jednak trzeba podjąć wysiłek, żeby dać odbiorcom chociaż odrobinę rozeznania w temacie). Ucieka autor od spraw bliskich czytelnikom, ale pozwala się zastanowić, jak wielkie znaczenie mają decyzje na szczycie dla funkcjonowania w społeczeństwie.
Hongkong jest tu rozczytywany przez pryzmat zależności (najpierw od Wielkiej Brytanii, później od Chin) i jako miejsce, które nie daje się łatwo zdefiniować. Skomplikowane, wielokulturowe mimo wszystko (autor przygląda się na przykład rodzajom prac, jakie mogą podejmować imigranci), wymagające wzmożonej uwagi. "Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny" to nie prosty zestaw reportaży, a politologiczne analizy.
Władza
To nie jest podróżnicza opowieść ani kulturoznawczy przegląd odmiennych zwyczajów. Piotr Bernardyn skupia się na sprawach politycznych i politologicznych, komentuje wydarzenia, które wpłynęły na kształt Hongkongu w dzisiejszych czasach (chociaż świadomy jest, że rzeczywistość ulega szybkim dezaktualizacjom i w paru przypadkach utrwalił efemeryczny stan rzeczy). Relacjonuje zależność Hongkongu z Chinami i mentalność miejscowych, którzy pozwalają na groźne w skutkach demonstracje. Od tego zresztą zaczyna: od scen, które wzbudziłyby w zwyczajnych społeczeństwach przerażenie, a wśród mieszkańców Hongkongu nie wyzwalają większych reakcji. Od ulicznych zamieszek i zagrożeń, niebezpieczeństw i działań wymierzonych w chińskie władze (chociaż dla postronnych nie musi to być w naturalny sposób jasne). Piotr Bernardyn skupia się od początku na tym, co inne i dla Europejczyka nawet dziwne - ale wie doskonale, że tylko tak przyciągnie uwagę i zapewni sobie wiernych odbiorców tomu. Zajmuje się przedstawianiem metropolii z perspektywy rządzenia nią - cofa się do czasów brytyjskiej dominacji, później wskazuje wpływ Chin. Ma talent do wyłapywania puent i absurdów - ale i tak nie zamierza tworzyć prostej lektury dla każdego. Kieruje się wyłącznie do tych czytelników, którzy szukają wyjaśnień sytuacji społeczno-politycznej i chcą poznać przyczyny obecnego stanu. To im wyjaśnia zawiłości na szczycie - przegląda modele zarządzania i ich wpływ na lokalną ludność, zmiany, które kształtowały mentalność mieszkańców i które wpływały na migracje. Przygląda się demonstracjom i postawom wobec rządzących - to rozwiązania, które spotyka się rzadko, stają się przedmiotem wielu analiz. Piotr Bernardyn unika banałów, wprowadza szereg wiadomości z zakresu politologii, żeby móc wyjaśniać czytelnikom sytuację w Hongkongu. Z czasem przechodzi do opowiadania o wyjątkowo barwnych postaciach, ludziach, którzy definiują siebie wobec władz - i podporządkowują własne życie temu, co dzieje się w Chinach i samym Hongkongu. W związku z takim podejściem autora przestaje mieć znaczenie codzienność. Owszem, przejawia się ona w pesymistycznych hasłach i w rozczarowaniach społeczeństwa - ale Bernardyn rezygnuje z ukazywania zwyczajności i organizacji życia przeciętnych obywateli. Tylko kwestie rządzenia i bezpośrednich efektów działań rządzących mogą się tu znaleźć. A i tak autor uprzedza, że nie da się streścić półtorawiecznej historii Hongkongu w ramach jednej książki (jest to niewykonalne tym bardziej w granicach rozdziału, jednak trzeba podjąć wysiłek, żeby dać odbiorcom chociaż odrobinę rozeznania w temacie). Ucieka autor od spraw bliskich czytelnikom, ale pozwala się zastanowić, jak wielkie znaczenie mają decyzje na szczycie dla funkcjonowania w społeczeństwie.
Hongkong jest tu rozczytywany przez pryzmat zależności (najpierw od Wielkiej Brytanii, później od Chin) i jako miejsce, które nie daje się łatwo zdefiniować. Skomplikowane, wielokulturowe mimo wszystko (autor przygląda się na przykład rodzajom prac, jakie mogą podejmować imigranci), wymagające wzmożonej uwagi. "Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny" to nie prosty zestaw reportaży, a politologiczne analizy.
Wojciech Widłak: Tajemnica zielonej butelki
Harperkids, Warszawa 2022.
Zamiast dżinna
Dwoje dzieci nie boi się marzeń. Chłopiec ma nadzieję, że kiedyś wróci do niego tata. Wprawdzie mama, pytana o tę kwestię, zwykle smutnieje, jednak nie odbiera złudzeń. Kiedy chłopiec bawi się znalezioną lunetą, jest przekonany, że należała ona do ojca - i że pomoże w sprowadzeniu go z powrotem do domu. Z kolei dziewczynka wyławia z wody butelkę z tajemniczą wiadomością. Z pomocą swojego taty odczytuje pismo stworzone w nieznanym sobie języku (nie obywa się bez komicznych pomyłek) - i już wie, że może wpłynąć na czyjeś losy. Musi skontaktować się z pewnym chłopcem i wyjaśnić mu, co się stało.
Rzadko w trzecim poziomie cyklu Czytam sobie pojawia się tak silnie emocjonująca historia - ale Wojciech Widłak wie, że żeby przekonać dzieci do ćwiczenia czytania, najlepiej dać im zagadkę do rozwiązania, tajemnicę, która przyciągnie je do lektury i pokaże, jak dobrze można bawić się tekstem. Niewielka książeczka "Tajemnica zielonej butelki" to mnóstwo wrażeń. I trudnych tematów - bo przecież zanim autor wyjaśni, o co chodzi z nieobecnymi rodzicami, minie trochę czasu. Dzieci muszą sobie radzić - czasem przy pomocy kogoś dorosłego, chociaż owi dorośli nie zawsze są wyroczniami (wprawdzie tata wie, jak odcyfrować dziwny język, ale popełnia błędy, które utrudnią zrozumienie przesłania). "Tajemnica zielonej butelki" trzyma w napięciu - chodzi przecież o to, żeby działo się tu jak najwięcej mimo objętościowych ograniczeń.
Wojciech Widłak stawia na zabawę. Nawet jeśli wprowadza kilka słów, których znaczenie trzeba wyjaśnić (co może być zaskakujące, sięga po wyrazy, które ciągle są w użyciu i których sens dzieci raczej rozumieją, na przykład "flanela" albo "szyfr"), nie zamęcza dydaktyzmem. Sprawia, że dzieci będą się bawić czytaniem - i je bez dodatkowych warunków polubią. Widłak potrafi zaintrygować, a to ważne - dzięki temu odbiorcy pojmą, dlaczego po książki się sięga. Wychowywanie młodego pokolenia świadomych czytelników bardzo się przyda - a "Tajemnica zielonej butelki" wprowadzi w świat pełen niewyjaśnionych i bardzo silnie nacechowanych uczuciowo zjawisk. Pozwoli dzieciom na przeżycie przygody w starym stylu - wyrazistej i pomysłowej. Wojciech Widłak to autor, który bez trudu dociera do małych odbiorców: tym razem zapewnia im rozrywkę w dobrym gatunku. Nie podporządkowuje się wymogom serii: sprawy formalne, które wyznaczają kształt narracji, schodzą tu na dalszy plan, nie ma sztuczności czy nudy. Widłak bardzo uważa na to, żeby nie zniechęcić dzieci do opowieści: a jednocześnie czuje się w tej relacji swobodnie. "Tajemnica zielonej butelki" to książka, która przypadnie do gustu młodym czytelnikom - na takich czytankach warto ćwiczyć sztukę poznawania liter.
Zamiast dżinna
Dwoje dzieci nie boi się marzeń. Chłopiec ma nadzieję, że kiedyś wróci do niego tata. Wprawdzie mama, pytana o tę kwestię, zwykle smutnieje, jednak nie odbiera złudzeń. Kiedy chłopiec bawi się znalezioną lunetą, jest przekonany, że należała ona do ojca - i że pomoże w sprowadzeniu go z powrotem do domu. Z kolei dziewczynka wyławia z wody butelkę z tajemniczą wiadomością. Z pomocą swojego taty odczytuje pismo stworzone w nieznanym sobie języku (nie obywa się bez komicznych pomyłek) - i już wie, że może wpłynąć na czyjeś losy. Musi skontaktować się z pewnym chłopcem i wyjaśnić mu, co się stało.
Rzadko w trzecim poziomie cyklu Czytam sobie pojawia się tak silnie emocjonująca historia - ale Wojciech Widłak wie, że żeby przekonać dzieci do ćwiczenia czytania, najlepiej dać im zagadkę do rozwiązania, tajemnicę, która przyciągnie je do lektury i pokaże, jak dobrze można bawić się tekstem. Niewielka książeczka "Tajemnica zielonej butelki" to mnóstwo wrażeń. I trudnych tematów - bo przecież zanim autor wyjaśni, o co chodzi z nieobecnymi rodzicami, minie trochę czasu. Dzieci muszą sobie radzić - czasem przy pomocy kogoś dorosłego, chociaż owi dorośli nie zawsze są wyroczniami (wprawdzie tata wie, jak odcyfrować dziwny język, ale popełnia błędy, które utrudnią zrozumienie przesłania). "Tajemnica zielonej butelki" trzyma w napięciu - chodzi przecież o to, żeby działo się tu jak najwięcej mimo objętościowych ograniczeń.
Wojciech Widłak stawia na zabawę. Nawet jeśli wprowadza kilka słów, których znaczenie trzeba wyjaśnić (co może być zaskakujące, sięga po wyrazy, które ciągle są w użyciu i których sens dzieci raczej rozumieją, na przykład "flanela" albo "szyfr"), nie zamęcza dydaktyzmem. Sprawia, że dzieci będą się bawić czytaniem - i je bez dodatkowych warunków polubią. Widłak potrafi zaintrygować, a to ważne - dzięki temu odbiorcy pojmą, dlaczego po książki się sięga. Wychowywanie młodego pokolenia świadomych czytelników bardzo się przyda - a "Tajemnica zielonej butelki" wprowadzi w świat pełen niewyjaśnionych i bardzo silnie nacechowanych uczuciowo zjawisk. Pozwoli dzieciom na przeżycie przygody w starym stylu - wyrazistej i pomysłowej. Wojciech Widłak to autor, który bez trudu dociera do małych odbiorców: tym razem zapewnia im rozrywkę w dobrym gatunku. Nie podporządkowuje się wymogom serii: sprawy formalne, które wyznaczają kształt narracji, schodzą tu na dalszy plan, nie ma sztuczności czy nudy. Widłak bardzo uważa na to, żeby nie zniechęcić dzieci do opowieści: a jednocześnie czuje się w tej relacji swobodnie. "Tajemnica zielonej butelki" to książka, która przypadnie do gustu młodym czytelnikom - na takich czytankach warto ćwiczyć sztukę poznawania liter.
sobota, 6 sierpnia 2022
Andy Griffiths: 143-piętrowy domek na drzewie
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Wakacje
Domek na drzewie, stworzony przez Andy'ego i Terry'ego, rozrósł się już do niebotycznych rozmiarów: liczy już 143 piętra (w każdym tomie dochodzi trzynaście nowych). Nic więc dziwnego, że bohaterowie postanawiają od niego odpocząć i wybierają się na wakacje. Właściwie to pole kempingowe znajduje się na jednym z pięter domku na drzewie, ale bardzo łatwo o tym zapomnieć, bo Andy i Terry po drodze zabierają mnóstwo dziwnych stworzeń (lokatorów i znajomych), a także niepotrzebnych i niezwykłych wynalazków. Pakują się w pośpiechu, bo właściciel Nochalskiej Księgarni znowu żąda nowej książki - trzeba zatem uciec przed jego gniewem i wykorzystać urlop na pisanie i rysowanie. Przynajmniej taki jest plan. Co zresztą nikogo nie zdziwi, bo odbiorcy przyzwyczaili się już do schematu, według którego tworzona jest ta seria. Na początku bohaterowie prezentują specyfikę kolejnych pomieszczeń, udowadniając odbiorcom, że wyobraźnia i absurd będą w tomie czymś naturalnym. Później - zdopingowani przez wydawcę - zamierzają zabrać się do dzieła. A później cały misterny plan się sypie, pojawia się nieoczekiwane zagrożenie lub wyzwanie, próba ratunku skutkuje jeszcze gorszymi tarapatami, działa efekt śnieżnej kuli - aż do finału, w którym wszystko się rozpada, a Pan Nochal dostaje upragnioną książkę.
Tym razem Wtrąbęmuzator kicha, a jego katar bardzo się przydaje, bo przynajmniej jest z czego zrobić namiot odpowiedniej wielkości. Przy ognisku świetnie opowiada się straszne (prawie straszne) historie. Tymczasem Jill nie marnuje czasu i szuka uh - te dziwne stworzenia są podobne do różnych zwierząt, w zasadzie nikt nie wie, do jakich, bo uhy nie tak łatwo wytropić. Jeśli do tego dodać mrożące krew w żyłach sceny na jeziorze, przypadkowe przecięcie Andy'ego siekierą na pół i las nocą - można tylko próbować sobie wyobrazić, co dzieje się w 143-piętrowym domku na drzewie. A i tak Andy Griffiths i Terry Denton są o krok przed odbiorcami - bo mogą absolutnie wszystko. Ich bohaterowie śpiewają niezbyt inteligentne piosenki albo przeżywają przygody rodem z zeszytów szkolnych: bez ładu i składu, przynajmniej pozornie, bo to, co przedstawiają autorzy jako zdobycze z kolejnych pięter na początku książki, później ma znaczenie w rozwoju fabuły. Można tu nie przejmować się prawami fizyki, można ignorować zdrowy rozsądek i wszelkie dorosłe postawy. Liczy się dobra zabawa - bohaterowie są jak niesforne dzieci, a bajkowi mieszkańcy domku na drzewie dotrzymują im kroku w codziennych wygłupach. Nic dziwnego, że zdarzyć się tu może wiele i jeśli ktoś ma dosyć pouczeń i powagi w klasycznych lekturach, po tę powieść komiksową sięgnąć powinien bardzo szybko. Bazgrolone rysunki, brak chęci do moralizowania, wybryki i ucieczka od odpowiedzialności - to wszystko, czego w książkach dla młodych czytelników nie było do tej pory - tu osiąga ekstremalne wartości. "143-piętrowy domek na drzewie" to lektura niezwykła, o czym łatwo przekona się każdy, kto nie lubi czytać. Tu po prostu śledzi się pomysły postaci i podąża za dziwactwami, a wszystko dla śmiechu.
Wakacje
Domek na drzewie, stworzony przez Andy'ego i Terry'ego, rozrósł się już do niebotycznych rozmiarów: liczy już 143 piętra (w każdym tomie dochodzi trzynaście nowych). Nic więc dziwnego, że bohaterowie postanawiają od niego odpocząć i wybierają się na wakacje. Właściwie to pole kempingowe znajduje się na jednym z pięter domku na drzewie, ale bardzo łatwo o tym zapomnieć, bo Andy i Terry po drodze zabierają mnóstwo dziwnych stworzeń (lokatorów i znajomych), a także niepotrzebnych i niezwykłych wynalazków. Pakują się w pośpiechu, bo właściciel Nochalskiej Księgarni znowu żąda nowej książki - trzeba zatem uciec przed jego gniewem i wykorzystać urlop na pisanie i rysowanie. Przynajmniej taki jest plan. Co zresztą nikogo nie zdziwi, bo odbiorcy przyzwyczaili się już do schematu, według którego tworzona jest ta seria. Na początku bohaterowie prezentują specyfikę kolejnych pomieszczeń, udowadniając odbiorcom, że wyobraźnia i absurd będą w tomie czymś naturalnym. Później - zdopingowani przez wydawcę - zamierzają zabrać się do dzieła. A później cały misterny plan się sypie, pojawia się nieoczekiwane zagrożenie lub wyzwanie, próba ratunku skutkuje jeszcze gorszymi tarapatami, działa efekt śnieżnej kuli - aż do finału, w którym wszystko się rozpada, a Pan Nochal dostaje upragnioną książkę.
Tym razem Wtrąbęmuzator kicha, a jego katar bardzo się przydaje, bo przynajmniej jest z czego zrobić namiot odpowiedniej wielkości. Przy ognisku świetnie opowiada się straszne (prawie straszne) historie. Tymczasem Jill nie marnuje czasu i szuka uh - te dziwne stworzenia są podobne do różnych zwierząt, w zasadzie nikt nie wie, do jakich, bo uhy nie tak łatwo wytropić. Jeśli do tego dodać mrożące krew w żyłach sceny na jeziorze, przypadkowe przecięcie Andy'ego siekierą na pół i las nocą - można tylko próbować sobie wyobrazić, co dzieje się w 143-piętrowym domku na drzewie. A i tak Andy Griffiths i Terry Denton są o krok przed odbiorcami - bo mogą absolutnie wszystko. Ich bohaterowie śpiewają niezbyt inteligentne piosenki albo przeżywają przygody rodem z zeszytów szkolnych: bez ładu i składu, przynajmniej pozornie, bo to, co przedstawiają autorzy jako zdobycze z kolejnych pięter na początku książki, później ma znaczenie w rozwoju fabuły. Można tu nie przejmować się prawami fizyki, można ignorować zdrowy rozsądek i wszelkie dorosłe postawy. Liczy się dobra zabawa - bohaterowie są jak niesforne dzieci, a bajkowi mieszkańcy domku na drzewie dotrzymują im kroku w codziennych wygłupach. Nic dziwnego, że zdarzyć się tu może wiele i jeśli ktoś ma dosyć pouczeń i powagi w klasycznych lekturach, po tę powieść komiksową sięgnąć powinien bardzo szybko. Bazgrolone rysunki, brak chęci do moralizowania, wybryki i ucieczka od odpowiedzialności - to wszystko, czego w książkach dla młodych czytelników nie było do tej pory - tu osiąga ekstremalne wartości. "143-piętrowy domek na drzewie" to lektura niezwykła, o czym łatwo przekona się każdy, kto nie lubi czytać. Tu po prostu śledzi się pomysły postaci i podąża za dziwactwami, a wszystko dla śmiechu.
piątek, 5 sierpnia 2022
E. Lockhart: Rodzina łgarzy
Poradnia K, Warszawa 2022.
Tajemnice i kłamstwa
Caroline przesiaduje w kuchni z duchem zmarłego syna. Piętnastoletni Johnny ma swoje dziecięce jeszcze przyzwyczajenia i wiadomo, że nigdy nie dojrzeje. Z chęcią wysłuchuje jednak historii przedstawianej przez matkę: to dla niego szansa, żeby dowiedzieć się czegoś sprzed swoich narodzin i zabić czas. Duchy mają dużo cierpliwości i potrzebują uwagi - a Caroline świetnie o tym wie, skoro sporo czasu spędziła w młodości z duchem swojej siostry Rosemary. Nie oznacza to, że w jakiś szczególny sposób się poświęca: skoro ukazują się jej zmarli, czegoś najwyraźniej potrzebują. A jeśli można im to zapewnić, gwarantując sobie przy okazji miłe towarzystwo - to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zacieśniać więzi, w które nikt postronny by nie uwierzył. Johnny wie, że jego matka potrafi mijać się z prawdą i szybko dowiadują się tego też czytelnicy: w końcu książka "Rodzina łgarzy" to prequel powieści "Byliśmy łgarzami" - coś dla fanów niewiarygodnej historii.
Caroline opowiada o wydarzeniach ze swojego dojrzewania. Rejestruje pierwsze zauroczenia i rywalizację między rodzeństwem, pokazuje nastroje panujące w rodzinie i - ogólnie - relacje międzyludzkie w niewielkiej społeczności. Przygląda się różnym aspektom wspólnego życia, żeby wiarygodnie przedstawić wzajemne oczekiwania. Szczególnie zależy jej na odnotowaniu postaw wobec rywalek w postaci sióstr. Chociaż Rosie nie stanowi już żadnego zagrożenia, Penny jest w stanie flirtować z każdym chłopakiem w zasięgu wzroku. Nie ma skrupułów przed podrywaniem partnera Caroline. Stąd zresztą bierze się całe nieszczęście.
Ale to, czego dowiedzą się czytelnicy z "Rodziny łgarzy", może szybko się odwrócić i zamienić w zupełnie nową historię. Wszystko zależy od informacji, kto mówi prawdę, a kto wierzy we własne spostrzeżenia. W naginaniu rzeczywistości do swoich potrzeb pomaga stres i działanie pod wpływem impulsu, a bohaterka jest bardzo kreatywna - nie ma wyrzutów sumienia, czuje się wręcz upoważniona do tego, żeby zapewnić spokój bliskim - nawet kosztem własnych traum. Caroline wie, że liczy się świat stworzony na potrzeby innych, nie musi odwoływać się do szczerości. Starannie opracowane informacje, reakcje wypełnione logicznymi refleksjami - to wszystko zapewni sukces i wiarygodność. W związku z tym Caroline staje się jedną z bardziej niebezpiecznych postaci. A przecież nie ona jedna potrafi kłamać: "Rodzina łgarzy" wypełniona jest fałszywymi przesłankami i danymi, które podlegają różnym interpretacjom. Bliscy Caroline mogą chcieć chronić siebie nawzajem albo dopasowywać się do zastanej sytuacji - tak, żeby nie musieć wprowadzać niewygodnych dla kogoś wyjaśnień.
Wartko toczy się ta opowieść, a E. Lockhart wprowadza do niej czasami niepokój w postaci zaburzenia formy prozy. Caroline niekiedy zaczyna szatkować wersy, podkreślając w ten sposób znaczenia w wypowiadanych kwestiach: zwraca uwagę odbiorców na treści, które mogłyby zostać przeoczone. Wie, jak sterować emocjami i radzi sobie z tym bez zarzutu, proponując czytelnikom cały wachlarz uczuć - stawia na historię zrozumiałą i intrygującą, a do tego wie, jak konstruować fabułę, żeby zatrzymać wszystkich przy lekturze. Nie tylko fani poprzedniej historii będą usatysfakcjonowani tą książką.
Tajemnice i kłamstwa
Caroline przesiaduje w kuchni z duchem zmarłego syna. Piętnastoletni Johnny ma swoje dziecięce jeszcze przyzwyczajenia i wiadomo, że nigdy nie dojrzeje. Z chęcią wysłuchuje jednak historii przedstawianej przez matkę: to dla niego szansa, żeby dowiedzieć się czegoś sprzed swoich narodzin i zabić czas. Duchy mają dużo cierpliwości i potrzebują uwagi - a Caroline świetnie o tym wie, skoro sporo czasu spędziła w młodości z duchem swojej siostry Rosemary. Nie oznacza to, że w jakiś szczególny sposób się poświęca: skoro ukazują się jej zmarli, czegoś najwyraźniej potrzebują. A jeśli można im to zapewnić, gwarantując sobie przy okazji miłe towarzystwo - to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zacieśniać więzi, w które nikt postronny by nie uwierzył. Johnny wie, że jego matka potrafi mijać się z prawdą i szybko dowiadują się tego też czytelnicy: w końcu książka "Rodzina łgarzy" to prequel powieści "Byliśmy łgarzami" - coś dla fanów niewiarygodnej historii.
Caroline opowiada o wydarzeniach ze swojego dojrzewania. Rejestruje pierwsze zauroczenia i rywalizację między rodzeństwem, pokazuje nastroje panujące w rodzinie i - ogólnie - relacje międzyludzkie w niewielkiej społeczności. Przygląda się różnym aspektom wspólnego życia, żeby wiarygodnie przedstawić wzajemne oczekiwania. Szczególnie zależy jej na odnotowaniu postaw wobec rywalek w postaci sióstr. Chociaż Rosie nie stanowi już żadnego zagrożenia, Penny jest w stanie flirtować z każdym chłopakiem w zasięgu wzroku. Nie ma skrupułów przed podrywaniem partnera Caroline. Stąd zresztą bierze się całe nieszczęście.
Ale to, czego dowiedzą się czytelnicy z "Rodziny łgarzy", może szybko się odwrócić i zamienić w zupełnie nową historię. Wszystko zależy od informacji, kto mówi prawdę, a kto wierzy we własne spostrzeżenia. W naginaniu rzeczywistości do swoich potrzeb pomaga stres i działanie pod wpływem impulsu, a bohaterka jest bardzo kreatywna - nie ma wyrzutów sumienia, czuje się wręcz upoważniona do tego, żeby zapewnić spokój bliskim - nawet kosztem własnych traum. Caroline wie, że liczy się świat stworzony na potrzeby innych, nie musi odwoływać się do szczerości. Starannie opracowane informacje, reakcje wypełnione logicznymi refleksjami - to wszystko zapewni sukces i wiarygodność. W związku z tym Caroline staje się jedną z bardziej niebezpiecznych postaci. A przecież nie ona jedna potrafi kłamać: "Rodzina łgarzy" wypełniona jest fałszywymi przesłankami i danymi, które podlegają różnym interpretacjom. Bliscy Caroline mogą chcieć chronić siebie nawzajem albo dopasowywać się do zastanej sytuacji - tak, żeby nie musieć wprowadzać niewygodnych dla kogoś wyjaśnień.
Wartko toczy się ta opowieść, a E. Lockhart wprowadza do niej czasami niepokój w postaci zaburzenia formy prozy. Caroline niekiedy zaczyna szatkować wersy, podkreślając w ten sposób znaczenia w wypowiadanych kwestiach: zwraca uwagę odbiorców na treści, które mogłyby zostać przeoczone. Wie, jak sterować emocjami i radzi sobie z tym bez zarzutu, proponując czytelnikom cały wachlarz uczuć - stawia na historię zrozumiałą i intrygującą, a do tego wie, jak konstruować fabułę, żeby zatrzymać wszystkich przy lekturze. Nie tylko fani poprzedniej historii będą usatysfakcjonowani tą książką.
czwartek, 4 sierpnia 2022
Graham Masterton: Noc skorpiona
Rebis, Poznań 2022.
Cierpienie
Graham Masterton doskonale wie, jak rozbudzić w czytelnikach lęk i ciekawość jednocześnie. Wykorzystuje tajemnice i inność, żeby podkreślać bezradność postaci. Oczywiście mocno przerysowuje motywy zbrodni i cierpienia ofiar - ale bez hiperbolizacji nie udałoby mu się silnie wpływać na odbiorców. W "Nocy skorpiona" rzecz dotyczy młodych kobiet, które stają się ofiarami. Na początek śmierć Margo. Policja dość szybko skłania się ku teorii o samobójstwie dziewczyny, nie dając wiary opowieściom Trinity, przyjaciółki Margo. Trinity jest pewna, że Margo nie odebrała sobie życia, zwłaszcza że przez telefon usłyszała coś, co mogłoby rzucić nowe światło na tę sprawę. Margo nie zdążyła jednak nic wyjaśnić - a Trinity wykorzystuje pierwszą możliwą okazję do zaangażowania się w śledztwo. Przed nią wiele wyzwań i niebezpieczeństw - a chociaż w kryminałach pomoc postronnych jest nieoceniona, w thrillerze "Noc skorpiona" oznacza kolejne zagrożenia. Graham Masterton z czasem coraz bardziej wkracza na tereny niezbadane lub nieznane przeciętnym czytelnikom: odwołuje się do kultury Indian i do krwawych rytuałów oscylujących między seksem i zbrodniami. Pojawia się tu demon, który istnieje dzięki ofiarom z młodych kobiet, pojawia się też wykorzystywanie seksualne zwabionych podstępnie (obietnicami gry w filmie) pań. Coraz więcej tu przemocy, a także strachu - i na tych dwóch tematach Masterton buduje fabułę. Stopniowo do intrygi dodaje coraz więcej elementów nierzeczywistych (albo nie do wytłumaczenia na drodze racjonalnej). Chodzi przede wszystkim o przerażenie czytelników i o pokazanie im ogromu cierpienia wywołanego przez bezsensowne tortury.
Młode aktorki (lub kobiety pretendujące do tego zawodu) wpadają w sidła: trafiają do bezwzględnych mężczyzn, którzy w imię wyższych celów zaspokajają najniższe żądze. Samo wykorzystywanie seksualne i więzienie już nie wystarcza, Graham Masterton wynajduje kolejne - psychologiczne - aspekty dramatu. Tych, którzy pozostają pod wpływem demona, służą mu i dostarczają świeżej krwi, nic nie jest w stanie powstrzymać. Nie kierują się logiką ani współczuciem, ofiary zostają sprowadzone do roli kolejnych dawców energii dla wiecznie nienasyconego demona. Fakt, że trzeba lubić thrillery fantasy, żeby po taką powieść sięgnąć, ale Graham Masterton przyciąga czytelników jakością prozy. Pisze starannie, w narracji dba o przekazywanie detali, nie rozprasza wątków i nie zapomina o psychologicznym umotywowaniu działań postaci. Przekonuje do bohaterów za sprawą obyczajowej otoczki, która funkcjonuje, zanim jeszcze rozwiąże się zagadka z więzieniem młodych kobiet. W tej dziedzinie - kiedy przedstawia codzienność zwyczajnych postaci - najbardziej wygrywa. Później może już w dowolny sposób puszczać wodze fantazji, czytelnicy i tak mu zaufają i będą podążać za opowieścią. "Noc skorpiona" to książka dla szukających mocnych wrażeń lekturowych - ale nie w papierowym stylu.
Cierpienie
Graham Masterton doskonale wie, jak rozbudzić w czytelnikach lęk i ciekawość jednocześnie. Wykorzystuje tajemnice i inność, żeby podkreślać bezradność postaci. Oczywiście mocno przerysowuje motywy zbrodni i cierpienia ofiar - ale bez hiperbolizacji nie udałoby mu się silnie wpływać na odbiorców. W "Nocy skorpiona" rzecz dotyczy młodych kobiet, które stają się ofiarami. Na początek śmierć Margo. Policja dość szybko skłania się ku teorii o samobójstwie dziewczyny, nie dając wiary opowieściom Trinity, przyjaciółki Margo. Trinity jest pewna, że Margo nie odebrała sobie życia, zwłaszcza że przez telefon usłyszała coś, co mogłoby rzucić nowe światło na tę sprawę. Margo nie zdążyła jednak nic wyjaśnić - a Trinity wykorzystuje pierwszą możliwą okazję do zaangażowania się w śledztwo. Przed nią wiele wyzwań i niebezpieczeństw - a chociaż w kryminałach pomoc postronnych jest nieoceniona, w thrillerze "Noc skorpiona" oznacza kolejne zagrożenia. Graham Masterton z czasem coraz bardziej wkracza na tereny niezbadane lub nieznane przeciętnym czytelnikom: odwołuje się do kultury Indian i do krwawych rytuałów oscylujących między seksem i zbrodniami. Pojawia się tu demon, który istnieje dzięki ofiarom z młodych kobiet, pojawia się też wykorzystywanie seksualne zwabionych podstępnie (obietnicami gry w filmie) pań. Coraz więcej tu przemocy, a także strachu - i na tych dwóch tematach Masterton buduje fabułę. Stopniowo do intrygi dodaje coraz więcej elementów nierzeczywistych (albo nie do wytłumaczenia na drodze racjonalnej). Chodzi przede wszystkim o przerażenie czytelników i o pokazanie im ogromu cierpienia wywołanego przez bezsensowne tortury.
Młode aktorki (lub kobiety pretendujące do tego zawodu) wpadają w sidła: trafiają do bezwzględnych mężczyzn, którzy w imię wyższych celów zaspokajają najniższe żądze. Samo wykorzystywanie seksualne i więzienie już nie wystarcza, Graham Masterton wynajduje kolejne - psychologiczne - aspekty dramatu. Tych, którzy pozostają pod wpływem demona, służą mu i dostarczają świeżej krwi, nic nie jest w stanie powstrzymać. Nie kierują się logiką ani współczuciem, ofiary zostają sprowadzone do roli kolejnych dawców energii dla wiecznie nienasyconego demona. Fakt, że trzeba lubić thrillery fantasy, żeby po taką powieść sięgnąć, ale Graham Masterton przyciąga czytelników jakością prozy. Pisze starannie, w narracji dba o przekazywanie detali, nie rozprasza wątków i nie zapomina o psychologicznym umotywowaniu działań postaci. Przekonuje do bohaterów za sprawą obyczajowej otoczki, która funkcjonuje, zanim jeszcze rozwiąże się zagadka z więzieniem młodych kobiet. W tej dziedzinie - kiedy przedstawia codzienność zwyczajnych postaci - najbardziej wygrywa. Później może już w dowolny sposób puszczać wodze fantazji, czytelnicy i tak mu zaufają i będą podążać za opowieścią. "Noc skorpiona" to książka dla szukających mocnych wrażeń lekturowych - ale nie w papierowym stylu.
środa, 3 sierpnia 2022
Coralie Saudo: Czerwony Kapturek. 22 możliwe historie i 5 zakończeń
Harperkids, Warszawa 2022.
Losy babci
Każdy może być Czerwonym Kapturkiem, zwłaszcza z tomikiem autorstwa Coralie Saudo. Ale bez obaw - w serii Ty decydujesz można zmienić losy postaci ze znanych bajek - i to tak, żeby przechytrzyć wilka lub doskonale się z nim bawić. "Czerwony Kapturek. 22 możliwe historie i 5 zakończeń" to bardzo krótki interaktywny picture book, w którym po każdym fragmencie opowieści pojawia się zestaw podpodwiedzi co do dalszej akcji. To mali odbiorcy muszą zdecydować, w jaką stronę pójdą i jak się zachowają wobec bohaterów z bajki. Nie ucierpi na tym klasyka: historię o Czerwonym Kapturku wszyscy znają doskonale - teraz mają szansę ją zmodyfikować i potraktować jak tworzywo do dalszych pomysłów. Tu nie chodzi o dobrnięcie do kojarzonego finału, a o uruchomienie wyobraźni i postawienie się w sytuacji postaci. Czerwony Kapturek nie musi iść prosto do babci: może zająć się wyjadaniem ciastek koszyczka, który wręczyła dziewczynce mama. Także w spotkaniu z wilkiem ciasteczka mogą stać się pomocne: jeśli drapieżnik zajmie się nimi, nie będzie chciał skonsumować dziecka ani babci. Zanim bohaterka dotrze do domku babci, spędzi czas z wilkiem i ciasteczkami - a to oznacza kolejny szereg wyborów i decyzji do podjęcia. U samej babci też nie wszystko rozgrywa się zgodnie z planem autorów baśni - bo to dzieci decydują, a bohaterowie mają swoje silne charaktery i nie podporządkowują się poleceniom twórców. Akcja rozgrywa się szybko: wystarczy drobny akapit, scenka opisana w kilku krótkich wersach, żeby znalazło się miejsce na wprowadzenie konkretnych odnóg fabularnych: jeśli maluch zdecyduje, jak się zachowa na miejscu Czerwonego Kapturka, powinien przejść do odpowiedniego miejsca w książce: decyzje są oznaczone odpowiednimi ikonkami z rysunkiem - a na marginesie wyciętych na wzór skoroszytów stron pojawiają się te same ikonki - odnośniki w odpowiednie miejsca książki. Oznacza to, że trzeba zrezygnować z tradycyjnej lektury i przewracania kartek po kolei: w takim wypadku historyjka łatwo się rozsypie i nie będzie wiązać się z niespodziankami dla odbiorców. Nic nie przypomina tu tradycyjnych baśniowych wątków - tylko bohaterowie i punkt wyjścia się zgadzają, później już pojawiają się liczne zaskoczenia. Tomik został przygotowany jako picture book, rozkładówki wypełniane są komputerowymi grafikami, ilustracjami, które zawierają nieco więcej danych niż tekst - można je prześledzić i sprawdzić, co oferuje Jessica Das, ale nie trzeba się specjalnie wysilać: autorka raczej stawia na rzetelne prezentowanie bajkowej rzeczywistości niż na wplatanie w rysunki odrębnych tematów i prezentów dla najmłodszych. Wiadomo, że nie wyszukiwankom ma służyć ta książeczka i nie - skupianiu się na warstwie graficznej. Ona jest tylko dodatkiem i wystarczająco angażuje dzieci przy poszukiwaniach odpowiedniej strony z dalszym ciągiem historyjki. Taka wersja "Czerwonego Kapturka" nie przynosi silnych emocji, pozwala za to dzieciom uruchamiać wyobraźnię i zachęcać je do samodzielnego kontynuowania opowieści. Wtrąca maluchy w bajkowy świat i zaprasza do zabawy.
Losy babci
Każdy może być Czerwonym Kapturkiem, zwłaszcza z tomikiem autorstwa Coralie Saudo. Ale bez obaw - w serii Ty decydujesz można zmienić losy postaci ze znanych bajek - i to tak, żeby przechytrzyć wilka lub doskonale się z nim bawić. "Czerwony Kapturek. 22 możliwe historie i 5 zakończeń" to bardzo krótki interaktywny picture book, w którym po każdym fragmencie opowieści pojawia się zestaw podpodwiedzi co do dalszej akcji. To mali odbiorcy muszą zdecydować, w jaką stronę pójdą i jak się zachowają wobec bohaterów z bajki. Nie ucierpi na tym klasyka: historię o Czerwonym Kapturku wszyscy znają doskonale - teraz mają szansę ją zmodyfikować i potraktować jak tworzywo do dalszych pomysłów. Tu nie chodzi o dobrnięcie do kojarzonego finału, a o uruchomienie wyobraźni i postawienie się w sytuacji postaci. Czerwony Kapturek nie musi iść prosto do babci: może zająć się wyjadaniem ciastek koszyczka, który wręczyła dziewczynce mama. Także w spotkaniu z wilkiem ciasteczka mogą stać się pomocne: jeśli drapieżnik zajmie się nimi, nie będzie chciał skonsumować dziecka ani babci. Zanim bohaterka dotrze do domku babci, spędzi czas z wilkiem i ciasteczkami - a to oznacza kolejny szereg wyborów i decyzji do podjęcia. U samej babci też nie wszystko rozgrywa się zgodnie z planem autorów baśni - bo to dzieci decydują, a bohaterowie mają swoje silne charaktery i nie podporządkowują się poleceniom twórców. Akcja rozgrywa się szybko: wystarczy drobny akapit, scenka opisana w kilku krótkich wersach, żeby znalazło się miejsce na wprowadzenie konkretnych odnóg fabularnych: jeśli maluch zdecyduje, jak się zachowa na miejscu Czerwonego Kapturka, powinien przejść do odpowiedniego miejsca w książce: decyzje są oznaczone odpowiednimi ikonkami z rysunkiem - a na marginesie wyciętych na wzór skoroszytów stron pojawiają się te same ikonki - odnośniki w odpowiednie miejsca książki. Oznacza to, że trzeba zrezygnować z tradycyjnej lektury i przewracania kartek po kolei: w takim wypadku historyjka łatwo się rozsypie i nie będzie wiązać się z niespodziankami dla odbiorców. Nic nie przypomina tu tradycyjnych baśniowych wątków - tylko bohaterowie i punkt wyjścia się zgadzają, później już pojawiają się liczne zaskoczenia. Tomik został przygotowany jako picture book, rozkładówki wypełniane są komputerowymi grafikami, ilustracjami, które zawierają nieco więcej danych niż tekst - można je prześledzić i sprawdzić, co oferuje Jessica Das, ale nie trzeba się specjalnie wysilać: autorka raczej stawia na rzetelne prezentowanie bajkowej rzeczywistości niż na wplatanie w rysunki odrębnych tematów i prezentów dla najmłodszych. Wiadomo, że nie wyszukiwankom ma służyć ta książeczka i nie - skupianiu się na warstwie graficznej. Ona jest tylko dodatkiem i wystarczająco angażuje dzieci przy poszukiwaniach odpowiedniej strony z dalszym ciągiem historyjki. Taka wersja "Czerwonego Kapturka" nie przynosi silnych emocji, pozwala za to dzieciom uruchamiać wyobraźnię i zachęcać je do samodzielnego kontynuowania opowieści. Wtrąca maluchy w bajkowy świat i zaprasza do zabawy.
wtorek, 2 sierpnia 2022
Angie Hockman: Potyczki w raju
Luna, Warszawa 2022.
Wakacje
Znacznie lepiej wypadają "Potyczki w raju" niż można by się spodziewać po wakacyjnym czytadle dla pań. Powieść, w której romans między bohaterami jest wpisany w schemat i z góry wiadomy dla wszystkich, rozwija się bowiem dodatkowo w kierunku sytuacji kobiet na rynku pracy (i z szefami-szowinistami). Angie Hockman może zatem rozbawiać, ale też zaprosi czytelniczki do refleksji nad komplikacjami zawodowymi. Henley to ambitna pracownica kierująca działem marketingu. Zamierza wspiąć się po szczeblach kariery tak wysoko, jak to tylko możliwe - nie przepuści żadnej okazji do uzyskania awansu. Całkowicie porzuca życie prywatne na rzecz zawodowych dokonań, chce być szanowana i ceniona w pracy, ale - kosztem związków. Jej poprzednia relacja się rozpadła (przede wszystkim z powodu łączenia spraw prywatnych i zawodowych, nie romansuje się w miejscu pracy: teraz Henley postanawia przestrzegać tej zasady). Tymczasem Graeme to wolny duch. Nigdy nie odpisuje na maile więcej niż jednym słowem, nigdy od razu nie wprowadza poprawek, o które prosi go Henley. W dodatku miał przywłaszczyć sobie prezentację przygotowaną przez kobietę - i już samo to wystarczy, żeby nieprzychylnie do niego podchodzić. Henley zyskuje jeszcze jeden powód do wściekłości: Graeme będzie jej konkurentem w staraniach o awans w pracy. Oboje zostają wysłani w rejs na Galapagos: mają przyjrzeć się działaniom firmy i zastanowić się nad możliwościami rozwoju. Kto zaproponuje lepsze rozwiązania marketingowe, ten obejmie ważne stanowisko.
Angie Hockman stawia na scenariuszowy banał. Zmusza bohaterów, którzy do tej pory nie spotkali się na żywo, do wspólnej wyprawy w warunkach bardzo sprzyjających porywom serca. Nakreśla wzajemną niechęć i uprzedzenia, żeby podgrzać atmosferę i przedłużyć oczekiwanie na happy end. Ale tych działań nikt nie będzie miał autorce za złe - bo nie o prostą miłosną fabułkę tu chodzi, a w każdym razie nie tylko. Henley na statku przeżywa całkiem sporo zabawnych i intrygujących przygód, zwłaszcza kiedy o jej serce stara się niechciany zalotnik. Hockman wprowadza też motyw siostry Henley, wyzwolonej i odważnej kobiety, która musi zawalczyć o siebie w przemocowym związku i która sprawdza się jako katalizator wydarzeń między Graemem i Henley. Nakreśla rosnącą fascynację między postaciami, ale nie każe im natychmiast rzucać się na siebie. Zamiast powieści erotycznej (na które panuje niezrozumiała moda), proponuje ciepłą wakacyjną obyczajówkę wypełnioną rozmaitymi zagadnieniami ważnymi z perspektywy odbiorczyń. Bohaterka relacjonuje swoje doświadczenia na rynku pracy, pracuje nad pomysłami i szuka sposobu na uzyskanie awansu - może inspirować i zachęcać do działania, a jednocześnie przekonywać się, co w życiu jest naprawdę istotne. Jednak Angie Hockman nie poucza czytelniczek, za to daje im szansę na przeżywanie spełnionego baśniowego marzenia. Zwraca uwagę na nierówności w traktowaniu pracowników i na dyskryminację ze względu na płeć, przypomina, że można dać nauczkę nieuczciwemu pracodawcy i jeszcze wygrać coś dla siebie. I w tym wszystkim pozwala na znalezienie szczęścia w życiu prywatnym Henley - ta bohaterka nie czeka, aż coś się w jej codzienności zmieni. Działa, chociaż może wiele stracić - za to zostaje nagrodzona. Są "Potyczki w raju" zgrabnie napisanym czytadłem w sam raz na wakacje.
Wakacje
Znacznie lepiej wypadają "Potyczki w raju" niż można by się spodziewać po wakacyjnym czytadle dla pań. Powieść, w której romans między bohaterami jest wpisany w schemat i z góry wiadomy dla wszystkich, rozwija się bowiem dodatkowo w kierunku sytuacji kobiet na rynku pracy (i z szefami-szowinistami). Angie Hockman może zatem rozbawiać, ale też zaprosi czytelniczki do refleksji nad komplikacjami zawodowymi. Henley to ambitna pracownica kierująca działem marketingu. Zamierza wspiąć się po szczeblach kariery tak wysoko, jak to tylko możliwe - nie przepuści żadnej okazji do uzyskania awansu. Całkowicie porzuca życie prywatne na rzecz zawodowych dokonań, chce być szanowana i ceniona w pracy, ale - kosztem związków. Jej poprzednia relacja się rozpadła (przede wszystkim z powodu łączenia spraw prywatnych i zawodowych, nie romansuje się w miejscu pracy: teraz Henley postanawia przestrzegać tej zasady). Tymczasem Graeme to wolny duch. Nigdy nie odpisuje na maile więcej niż jednym słowem, nigdy od razu nie wprowadza poprawek, o które prosi go Henley. W dodatku miał przywłaszczyć sobie prezentację przygotowaną przez kobietę - i już samo to wystarczy, żeby nieprzychylnie do niego podchodzić. Henley zyskuje jeszcze jeden powód do wściekłości: Graeme będzie jej konkurentem w staraniach o awans w pracy. Oboje zostają wysłani w rejs na Galapagos: mają przyjrzeć się działaniom firmy i zastanowić się nad możliwościami rozwoju. Kto zaproponuje lepsze rozwiązania marketingowe, ten obejmie ważne stanowisko.
Angie Hockman stawia na scenariuszowy banał. Zmusza bohaterów, którzy do tej pory nie spotkali się na żywo, do wspólnej wyprawy w warunkach bardzo sprzyjających porywom serca. Nakreśla wzajemną niechęć i uprzedzenia, żeby podgrzać atmosferę i przedłużyć oczekiwanie na happy end. Ale tych działań nikt nie będzie miał autorce za złe - bo nie o prostą miłosną fabułkę tu chodzi, a w każdym razie nie tylko. Henley na statku przeżywa całkiem sporo zabawnych i intrygujących przygód, zwłaszcza kiedy o jej serce stara się niechciany zalotnik. Hockman wprowadza też motyw siostry Henley, wyzwolonej i odważnej kobiety, która musi zawalczyć o siebie w przemocowym związku i która sprawdza się jako katalizator wydarzeń między Graemem i Henley. Nakreśla rosnącą fascynację między postaciami, ale nie każe im natychmiast rzucać się na siebie. Zamiast powieści erotycznej (na które panuje niezrozumiała moda), proponuje ciepłą wakacyjną obyczajówkę wypełnioną rozmaitymi zagadnieniami ważnymi z perspektywy odbiorczyń. Bohaterka relacjonuje swoje doświadczenia na rynku pracy, pracuje nad pomysłami i szuka sposobu na uzyskanie awansu - może inspirować i zachęcać do działania, a jednocześnie przekonywać się, co w życiu jest naprawdę istotne. Jednak Angie Hockman nie poucza czytelniczek, za to daje im szansę na przeżywanie spełnionego baśniowego marzenia. Zwraca uwagę na nierówności w traktowaniu pracowników i na dyskryminację ze względu na płeć, przypomina, że można dać nauczkę nieuczciwemu pracodawcy i jeszcze wygrać coś dla siebie. I w tym wszystkim pozwala na znalezienie szczęścia w życiu prywatnym Henley - ta bohaterka nie czeka, aż coś się w jej codzienności zmieni. Działa, chociaż może wiele stracić - za to zostaje nagrodzona. Są "Potyczki w raju" zgrabnie napisanym czytadłem w sam raz na wakacje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)