Znak, Kraków 2018.
Z życia
Prosta i krótka historia do przeczytania na jeden raz to "48 tygodni". Magdalena Kordel postanawia zwrócić się do tych czytelniczek, które poszukują szybkiego i rozrywkowego czytadła ze zwyczajnego życia - komicznego i wypełnionego ciekawymi wydarzeniami z codzienności. Oto Natasza, żona Sebastiana i matka sześciolatki. Natasza pewnego dnia postanawia zawalczyć o siebie i zamiast potulnie realizować mężowską wizję tradycyjnej rodziny, w której to on zarabia na życie, a ona prowadzi domowe gospodarstwo i rodzi kolejne dzieci, wybiera własną drogę. Nie oznacza to, że doprowadzi do rozłamu w rodzinie albo do konfliktów: Sebastian jest w stanie szybko podporządkować się nowym regułom, a szczęśliwa żona to gwarancja udanej egzystencji. Bez zbędnych dyskusji, po drobnych pokazówkach w postaci przedrzeźniania zmęczonego pracą małżonka Natasza może doprowadzić do odpowiedniego podziału domowych obowiązków. Do tego postanawia zrealizować dawne marzenie i pójść na studia (wybiera polonistykę, co stanowi i tak marginalny temat powieści), a do tego - znajduje sobie pracę. "48 tygodni" to powieść tworzona w formie dziennika Nataszy. Kobieta zwierza się na kartach tegoż dziennika ze swoich co zabawniejszych doświadczeń i przypadków, które składają się na normalność. Raz to problemy z teściową, raz - konflikt w małżeństwie rodziców. Do tego nietypowe albo niepokojące zachowania męża, wspólne wyprawy i sprzeczki. Wyzwania w pracy albo spotkania z przyjaciółmi. Zwyczajne życie w kojącej wersji. Magdalena Kordel ucieszy każdą fankę ciepłych obyczajówek.
Stworzenie książki szybkiej i zabawnej umożliwia forma. Magdalena Kordel dzięki rytmowi krótkich rozdziałów nie musi zajmować się jednym wątkiem dłużej niż to konieczne: tylko czasami powraca do raz wprowadzonych zagadnień, jeśli ma związaną z nimi nową historię. Oczywiście powracają też konkretne miejsca, w których przebywa bohaterka - ale autorka stara się przeważnie rozwiązywać wybrane kwestie w obrębie pojedynczych rozdziałów, tak, żeby z nową datą móc rozpocząć nową opowieść. Ponieważ bardzo dba o to, żeby zamykać historyjki puentami, podsyca komizm. Sporo tu scenek rodzajowych, które wprowadzane są przede wszystkim dla budzenia śmiechu - bo chociaż Magdalena Kordel przemyca też od czasu do czasu wskazówki dla czytelniczek, zwłaszcza dotyczące dbania o małżeństwo i o własną w nim psychikę, ale nie moralizuje i nie zamęcza odbiorczyń poradami. Pozwala za to się bawić kolejnymi spostrzeżeniami, uwag ma sporo i wie, co zrobić, żeby przyciągnąć uwagę odbiorczyń. Perypetie domowe - zwłaszcza relacje z członkami rodziny - to coś, co zaprasza do lektury i daje radość. Magdalena Kordel pokazuje bohaterkę nieidealną i wpadającą na własne życzenie w rozmaite niegroźne tarapaty - budzi tym sympatię i pozwala docenić codzienność. Przynosi spokój i ciepło, "48 tygodni" to dobra rozrywka - nie trzeba się tu wysilać i śledzić rozbudowanej fabuły, książka przypomina zbiór z opowiadaniami zogniskowanymi wokół jednej postaci i jej świata - ale to w tym wypadku atut i możliwość oderwania się od własnego zabiegania. Lektura w sam raz na wakacyjny wieczór, sporo dla fanek obyczajowego humoru i dowcipnych narracji.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
sobota, 30 września 2023
piątek, 29 września 2023
My Little Pony: 100 naklejek
Harperkids, Warszawa 2023.
Łamigłówki
Niewielki objętościowo tomik "My Little Pony. 100 naklejek" to publikacja dla maluchów, które przygotowują się do podjęcia szkolnych obowiązków, albo które po prostu się nudzą i potrzebują zajęcia, żeby zabić czas. To typowy zestaw łamigłówek, które można spotkać w każdym zestawie dla najmłodszych - wabikiem mają być dwa tematy. Pierwszy to nawiązanie do bajki - My Little Pony staje się tutaj reklamą i siłą napędową jednego z zeszytów w serii. Drugi wabik to - oczywiście - naklejki - dzieci będą miały ozdabiać kolejne strony wybranymi naklejkami z rozkładówki. Dzięki temu mogą nie tylko uzupełniać zadania, ale też dobrze się bawić. Każda strona to inne wyzwanie dla kilkulatków - w poleceniu mieści się odrobina wiadomości na temat wybranej postaci z bajki (to sposób na przywiązanie odbiorców do tomiku, gadżetowe wykorzystanie kreskówki). Następnie pojawia się wielkoformatowe zadanie dla najmłodszych (istnieje też w książce klucz odpowiedzi, więc jeśli jakiś maluch będzie miał problem z rozwiązaniem, może zajrzeć na tył tomiku - co prowadzić może oczywiście do nadużyć, jednak tylko w wypadku, gdy po tomik sięga się dla sprawdzenia umiejętności dziecka, a nie dla rozrywki). Można tu znaleźć labirynty, porównania dwóch kadrów z bajki, kolorowanki, szyfry, ale też... rymowanki i śledztwa. Można ćwiczyć rękę przez rysowanie szlaczków albo dorysowywać coś do podanego obrazka. Czasami trzeba wykorzystywać naklejki, czasami - wiadomości o bohaterach bajki. Urozmaicanie zadań sprawia, że do książki dzieci będą z chęcią zaglądać - każda strona oznacza inny rodzaj wyzwania i inne ćwiczenia rozwojowe oraz rozrywkowe. Odbiorcy nie poczują się znużeni - zabawa będzie z każdą stroną inna. Oczywiście liczy się tu także strona graficzna - strony są bardzo kolorowe (ale odbiorcy mogą też dodać własne rysunki, zwłaszcza w miejscach na to przeznaczonych) - i to jedno z uzasadnień dla wykorzystywania naklejek: czasami łatwiej jest dołożyć gotowy obrazek, niż męczyć się z zakolorowywaniem zadrukowanych stron. Naklejek jest wiele: będzie można je wykorzystywać również do ozdabiania własnych rysunków, co przedłuży możliwość bawienia się z bohaterami z My Little Pony.
Jest to tomik dostosowany do umiejętności najmłodszych, umożliwia pracę nad sprawnością manualną i ćwiczeniem spostrzegawczości - dostarcza rozrywki i rozbudza ciekawość. To kolejna produkcja bazująca na zainteresowaniu bajką - ale nie ma w tym nic dziwnego - to po prostu sensowna reakcja na marketingowe działania. Odbiorcy, którzy lubią My Little Pony, z pewnością będą usatysfakcjonowani zestawem zadań - zwłaszcza że są one dostosowane do charakterów i działań postaci. To książeczka przydatna i ważna dla dzieci.
Łamigłówki
Niewielki objętościowo tomik "My Little Pony. 100 naklejek" to publikacja dla maluchów, które przygotowują się do podjęcia szkolnych obowiązków, albo które po prostu się nudzą i potrzebują zajęcia, żeby zabić czas. To typowy zestaw łamigłówek, które można spotkać w każdym zestawie dla najmłodszych - wabikiem mają być dwa tematy. Pierwszy to nawiązanie do bajki - My Little Pony staje się tutaj reklamą i siłą napędową jednego z zeszytów w serii. Drugi wabik to - oczywiście - naklejki - dzieci będą miały ozdabiać kolejne strony wybranymi naklejkami z rozkładówki. Dzięki temu mogą nie tylko uzupełniać zadania, ale też dobrze się bawić. Każda strona to inne wyzwanie dla kilkulatków - w poleceniu mieści się odrobina wiadomości na temat wybranej postaci z bajki (to sposób na przywiązanie odbiorców do tomiku, gadżetowe wykorzystanie kreskówki). Następnie pojawia się wielkoformatowe zadanie dla najmłodszych (istnieje też w książce klucz odpowiedzi, więc jeśli jakiś maluch będzie miał problem z rozwiązaniem, może zajrzeć na tył tomiku - co prowadzić może oczywiście do nadużyć, jednak tylko w wypadku, gdy po tomik sięga się dla sprawdzenia umiejętności dziecka, a nie dla rozrywki). Można tu znaleźć labirynty, porównania dwóch kadrów z bajki, kolorowanki, szyfry, ale też... rymowanki i śledztwa. Można ćwiczyć rękę przez rysowanie szlaczków albo dorysowywać coś do podanego obrazka. Czasami trzeba wykorzystywać naklejki, czasami - wiadomości o bohaterach bajki. Urozmaicanie zadań sprawia, że do książki dzieci będą z chęcią zaglądać - każda strona oznacza inny rodzaj wyzwania i inne ćwiczenia rozwojowe oraz rozrywkowe. Odbiorcy nie poczują się znużeni - zabawa będzie z każdą stroną inna. Oczywiście liczy się tu także strona graficzna - strony są bardzo kolorowe (ale odbiorcy mogą też dodać własne rysunki, zwłaszcza w miejscach na to przeznaczonych) - i to jedno z uzasadnień dla wykorzystywania naklejek: czasami łatwiej jest dołożyć gotowy obrazek, niż męczyć się z zakolorowywaniem zadrukowanych stron. Naklejek jest wiele: będzie można je wykorzystywać również do ozdabiania własnych rysunków, co przedłuży możliwość bawienia się z bohaterami z My Little Pony.
Jest to tomik dostosowany do umiejętności najmłodszych, umożliwia pracę nad sprawnością manualną i ćwiczeniem spostrzegawczości - dostarcza rozrywki i rozbudza ciekawość. To kolejna produkcja bazująca na zainteresowaniu bajką - ale nie ma w tym nic dziwnego - to po prostu sensowna reakcja na marketingowe działania. Odbiorcy, którzy lubią My Little Pony, z pewnością będą usatysfakcjonowani zestawem zadań - zwłaszcza że są one dostosowane do charakterów i działań postaci. To książeczka przydatna i ważna dla dzieci.
czwartek, 28 września 2023
Chelsea Conaboy: Mózg rodzica
Marginesy, Warszawa 2023.
Przekonania o matkach
Chelsea Conaboy w książce "Mózg rodzica" przygląda się stereotypom i pomysłom związanym ze zmianami, jakie przechodzą świeżo upieczeni rodzice. Nie ulega wątpliwości, że inaczej wygąda postrzeganie świata, wyostrzają się inne zmysły lub instynkty - autorka jest o tym przekonana jako ta, która potrafi bez przerywania rozmowy z koleżanką złapać skaczące ze zbyt dużej wysokości swoje dziecko. "Mózg rodzica" jest zatem popularyzatorską publikacją, która przedstawia przekonania i charakterystyki na temat odkryć neuronauki - zestawiając je z funkcjonującymi w społeczeństwie stereotypami. Chelsea Conaboy analizuje postawy matek (najczęściej matek, chociaż stara się bardzo nie zapominać o ich partnerach lub partnerkach), żeby zaprezentować odbiorcom zasady funkcjonowania macierzyńskiego mózgu. Odwołuje się do sytuacji, w których wyzwania ponad siły okazywały się jednak do pokonania, analizuje domowe scenki (zwyczajne i ekstremalne), przygląda się stanom emocjonalnym i zmęczeniu rodziców - żeby móc wysnuć wnioski na temat przemian w mózgu. "Inność", która pojawia się u świeżo upieczonych rodziców, zostaje tu przebadana i sprawdzona pod kątem prawdziwości - nie liczą się emocje albo przeczucia, a naukowe odkrycia. Autorka przypomina, że z przyjściem na świat dziecka mózg rodzica się zmienia - i pokazuje przyczyny oraz konsekwencje takich zmian.
Nie buduje wyraźnego szkieletu książki, woli, żeby opowieść toczyła się wartko i angażowała czytelników za każdym razem - z każdym rozdziałem - od nowa. Szuka ciekawostek, zahaczek, które będą mogły przyciągać odbiorców i zapewnią ich zainteresowanie w oparciu o wspólnotę doświadczeń czy obserwacji. To, co przez całe dekady opisywane było i mitologizowane jako instynkt macierzyński, tu zyskuje naukowe podstawy: wyjaśnienia i analizy. Wszystko prowadzi do próby lepszego zrozumienia idei macierzyństwa, autorka tłumaczy zmiany, które rozgrywają się na poziomie nieosiągalnym przez zwyczajne czytelniczki: nawet jeśli kobieta jest świadoma, że ciąża odmieni jej sposób funkcjonowania czy myślenia, nie będzie mogła przygotować się na zestaw emocji, których doświadczy po urodzeniu dziecka.
Chelsea Conaboy nie chce opierać się na własnych skojarzeniach. Przeprowadza ogromną pracę badawczą, sięga do dawnych artykułów i umawia się na rozmowy ze specjalistami, podpiera się badaniami i odkryciami z neurobiologii, a do tego dokłada też informacje uzyskiwane bezpośrednio albo od znajomych matek - albo z własnego życia. To sprawia, że może rzeczywiście przybliżać odbiorczyniom temat i popularyzować wiedzę, staje się wiarygodna jako uczona i jako matka - te dwie role udaje jej się pogodzić w obszernym tomie "Mózg rodzica". Pisze książkę, która nie tyle wypełniana jest wskazówkami postępowania i poradami - takich na rynku jest mnóstwo i zapewne młode matki mają już przesyt w tej kwestii - a która pozwala lepiej zrozumieć własne reakcje i zachowania, nawet te pozbawione racjonalnego tłumaczenia. "Mózg rodzica" to książka, która pokazuje z nowej perspektywy znane zjawisko.
Przekonania o matkach
Chelsea Conaboy w książce "Mózg rodzica" przygląda się stereotypom i pomysłom związanym ze zmianami, jakie przechodzą świeżo upieczeni rodzice. Nie ulega wątpliwości, że inaczej wygąda postrzeganie świata, wyostrzają się inne zmysły lub instynkty - autorka jest o tym przekonana jako ta, która potrafi bez przerywania rozmowy z koleżanką złapać skaczące ze zbyt dużej wysokości swoje dziecko. "Mózg rodzica" jest zatem popularyzatorską publikacją, która przedstawia przekonania i charakterystyki na temat odkryć neuronauki - zestawiając je z funkcjonującymi w społeczeństwie stereotypami. Chelsea Conaboy analizuje postawy matek (najczęściej matek, chociaż stara się bardzo nie zapominać o ich partnerach lub partnerkach), żeby zaprezentować odbiorcom zasady funkcjonowania macierzyńskiego mózgu. Odwołuje się do sytuacji, w których wyzwania ponad siły okazywały się jednak do pokonania, analizuje domowe scenki (zwyczajne i ekstremalne), przygląda się stanom emocjonalnym i zmęczeniu rodziców - żeby móc wysnuć wnioski na temat przemian w mózgu. "Inność", która pojawia się u świeżo upieczonych rodziców, zostaje tu przebadana i sprawdzona pod kątem prawdziwości - nie liczą się emocje albo przeczucia, a naukowe odkrycia. Autorka przypomina, że z przyjściem na świat dziecka mózg rodzica się zmienia - i pokazuje przyczyny oraz konsekwencje takich zmian.
Nie buduje wyraźnego szkieletu książki, woli, żeby opowieść toczyła się wartko i angażowała czytelników za każdym razem - z każdym rozdziałem - od nowa. Szuka ciekawostek, zahaczek, które będą mogły przyciągać odbiorców i zapewnią ich zainteresowanie w oparciu o wspólnotę doświadczeń czy obserwacji. To, co przez całe dekady opisywane było i mitologizowane jako instynkt macierzyński, tu zyskuje naukowe podstawy: wyjaśnienia i analizy. Wszystko prowadzi do próby lepszego zrozumienia idei macierzyństwa, autorka tłumaczy zmiany, które rozgrywają się na poziomie nieosiągalnym przez zwyczajne czytelniczki: nawet jeśli kobieta jest świadoma, że ciąża odmieni jej sposób funkcjonowania czy myślenia, nie będzie mogła przygotować się na zestaw emocji, których doświadczy po urodzeniu dziecka.
Chelsea Conaboy nie chce opierać się na własnych skojarzeniach. Przeprowadza ogromną pracę badawczą, sięga do dawnych artykułów i umawia się na rozmowy ze specjalistami, podpiera się badaniami i odkryciami z neurobiologii, a do tego dokłada też informacje uzyskiwane bezpośrednio albo od znajomych matek - albo z własnego życia. To sprawia, że może rzeczywiście przybliżać odbiorczyniom temat i popularyzować wiedzę, staje się wiarygodna jako uczona i jako matka - te dwie role udaje jej się pogodzić w obszernym tomie "Mózg rodzica". Pisze książkę, która nie tyle wypełniana jest wskazówkami postępowania i poradami - takich na rynku jest mnóstwo i zapewne młode matki mają już przesyt w tej kwestii - a która pozwala lepiej zrozumieć własne reakcje i zachowania, nawet te pozbawione racjonalnego tłumaczenia. "Mózg rodzica" to książka, która pokazuje z nowej perspektywy znane zjawisko.
środa, 27 września 2023
Emi Yagi: Dziennik pustki
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2023.
Gra
Shibata to bohaterka wyczerpana. Kobieta, która nie może dać upustu swojej frustracji i złości na istniejącą w firmie od lat sytuację. Potrzebuje pracy, potrzebuje pieniędzy - żyje samotnie, musi więc zacisnąć zęby i wytrzymywać sytuację, która dla niej nie jest zbyt komfortowa. Problem polega na tym, że nikt nie traktuje jej poważnie, a jednocześnie nie robi nic, co wyzwoliłoby powszechny protest ze względu na dyskryminację płciową. Wszyscy przyzwyczaili się do aktualnego stanu rzeczy i jest im z tym wygodnie. Kobieta w biurze zawsze znajdzie czas na posprzątanie po wszystkich czy podawanie kawy - przecież tym jej koledzy nie mogą się zajmować, nie potrafią, nie chcą, mają ważniejsze obowiązki. Shibata wie, że nawet jeśli zdecyduje się na cichy bunt i zrezygnuje z usługiwania wszystkim, nikt nie podejmie się realizowania "babskich" zadań dla dobra grupy - to raczej ona zostanie przywołana do porządku i poproszona o kolejne usługi. Dlatego też wpada na śmiały plan. Plan, który wprawdzie nie zbawi świata, ale jej samej zapewni odrobinę wytchnienia. Shibata postanawia udawać, że jest w ciąży i zwyczajnie - z racji swojego stanu - nie może podejmować się niektórych zadań. Wykorzystuje fakt, że dolegliwości ciążowe to zjawisko obce kolegom z pracy - wmawia im, co jej nie służy i co musi w swojej pracowej codzienności zmienić. Wszyscy boją się podejmować dyskusję w tej kwestii i w efekcie stopniowo bohaterka osiąga swoje cele.
"Dziennik pustki" to mocno gorzka książka. Bohaterka zwierza się tutaj z kolejnych etapów swojej mistyfikacji - przygotowuje się do wyimaginowanej ciąży bardzo dokładnie, sprawdza w aplikacji, jakich zmian w organizmie powinna się spodziewać i wykorzystuje tę wiedzę do odpowiadania na pytania zainteresowanych. Momentami stara się nawet myśleć jak kobieta ciężarna. Przed współpracownikami ukrywa brak partnera: w końcu niezamężne kobiety też mogą zdecydować się na dziecko. Shibata nie myśli o długofalowych konsekwencjach swojej decyzji, a dzięki podtrzymywaniu kłamstwa może z nowej perspektywy spojrzeć na swoich kolegów. Ale "Dziennik pustki" rzeczywiście nie przynosi rozwiązania dotyczącego pozycji kobiet w firmach, zwłaszcza tam, gdzie kult pracy stawiany jest ponad wszystko. Shibata brnie w kłamstwo, bo nie może mówić głośno o problemie - nie zostałaby wysłuchana ani zrozumiana. Nie zawalczy o sytuację innych kobiet - znajduje sobie azyl zbudowany na fałszu i krótkoterminowy. Owszem, Emi Yagi pokazuje, jak bardzo sfrustrowane mogą być kobiety, jednak liczy na to, że jej głos sam w sobie wystarczy do podjęcia dyskusji nad dyskryminacją płciową - tymczasem "Dziennik pustki" to bardziej szept niż krzyk, w dodatku pozostawia czytelników z niedookreślonością i bolesną pustką w związku z pootwieranymi wątkami drugiego planu. Jest to książka znakomita - otwierająca czytelników na refleksję i na próbę rozwiązania problemu. Udaje czytadło po to, by za moment boleśnie dać do zrozumienia, że tutaj rozwiązania nie będzie. Emi Yagi wybiera zabieg niekoniecznie przekonujący pod kątem psychologicznym, ale bardzo sprawny literacko.
Gra
Shibata to bohaterka wyczerpana. Kobieta, która nie może dać upustu swojej frustracji i złości na istniejącą w firmie od lat sytuację. Potrzebuje pracy, potrzebuje pieniędzy - żyje samotnie, musi więc zacisnąć zęby i wytrzymywać sytuację, która dla niej nie jest zbyt komfortowa. Problem polega na tym, że nikt nie traktuje jej poważnie, a jednocześnie nie robi nic, co wyzwoliłoby powszechny protest ze względu na dyskryminację płciową. Wszyscy przyzwyczaili się do aktualnego stanu rzeczy i jest im z tym wygodnie. Kobieta w biurze zawsze znajdzie czas na posprzątanie po wszystkich czy podawanie kawy - przecież tym jej koledzy nie mogą się zajmować, nie potrafią, nie chcą, mają ważniejsze obowiązki. Shibata wie, że nawet jeśli zdecyduje się na cichy bunt i zrezygnuje z usługiwania wszystkim, nikt nie podejmie się realizowania "babskich" zadań dla dobra grupy - to raczej ona zostanie przywołana do porządku i poproszona o kolejne usługi. Dlatego też wpada na śmiały plan. Plan, który wprawdzie nie zbawi świata, ale jej samej zapewni odrobinę wytchnienia. Shibata postanawia udawać, że jest w ciąży i zwyczajnie - z racji swojego stanu - nie może podejmować się niektórych zadań. Wykorzystuje fakt, że dolegliwości ciążowe to zjawisko obce kolegom z pracy - wmawia im, co jej nie służy i co musi w swojej pracowej codzienności zmienić. Wszyscy boją się podejmować dyskusję w tej kwestii i w efekcie stopniowo bohaterka osiąga swoje cele.
"Dziennik pustki" to mocno gorzka książka. Bohaterka zwierza się tutaj z kolejnych etapów swojej mistyfikacji - przygotowuje się do wyimaginowanej ciąży bardzo dokładnie, sprawdza w aplikacji, jakich zmian w organizmie powinna się spodziewać i wykorzystuje tę wiedzę do odpowiadania na pytania zainteresowanych. Momentami stara się nawet myśleć jak kobieta ciężarna. Przed współpracownikami ukrywa brak partnera: w końcu niezamężne kobiety też mogą zdecydować się na dziecko. Shibata nie myśli o długofalowych konsekwencjach swojej decyzji, a dzięki podtrzymywaniu kłamstwa może z nowej perspektywy spojrzeć na swoich kolegów. Ale "Dziennik pustki" rzeczywiście nie przynosi rozwiązania dotyczącego pozycji kobiet w firmach, zwłaszcza tam, gdzie kult pracy stawiany jest ponad wszystko. Shibata brnie w kłamstwo, bo nie może mówić głośno o problemie - nie zostałaby wysłuchana ani zrozumiana. Nie zawalczy o sytuację innych kobiet - znajduje sobie azyl zbudowany na fałszu i krótkoterminowy. Owszem, Emi Yagi pokazuje, jak bardzo sfrustrowane mogą być kobiety, jednak liczy na to, że jej głos sam w sobie wystarczy do podjęcia dyskusji nad dyskryminacją płciową - tymczasem "Dziennik pustki" to bardziej szept niż krzyk, w dodatku pozostawia czytelników z niedookreślonością i bolesną pustką w związku z pootwieranymi wątkami drugiego planu. Jest to książka znakomita - otwierająca czytelników na refleksję i na próbę rozwiązania problemu. Udaje czytadło po to, by za moment boleśnie dać do zrozumienia, że tutaj rozwiązania nie będzie. Emi Yagi wybiera zabieg niekoniecznie przekonujący pod kątem psychologicznym, ale bardzo sprawny literacko.
wtorek, 26 września 2023
Michał Lew-Starowicz, Beata Biały: Spełniona. Czego pragną kobiety
Rebis, Poznań 2023.
Poznawanie ciała
Poradniki dotyczące zdrowego życia seksualnego coraz częściej przyjmują formę wywiadów-rzek. "Spełniona. Czego pragną kobiety" to rozmowa, jaką prowadzą Beata Biały i Michał Lew-Starowicz - zestaw dyskusji na tematy intrygujące większość czytelniczek, ale - na przekór tytułowi - nie tylko koncentrujących się na kobiecych potrzebach i oczekiwaniach. To książka obszerna i ciekawa przez swoją wielowymiarowość - rozrzut tematyczny może zainteresować odbiorczynie. I, co ważne, w odróżnieniu od większości tomów dotyczących seksualności kobiet, nie ma tu rozwijania zagadnienia ciąży. Autorzy zajmują się prezentowaniem znaczenia pożądania i przywiązania w relacji, analizują miejsca powstawania orgazmów. Trochę odczarowują język, ale też uczą biologii, nadrabiają zaległości z całych wieków zaniechań - przywracają między innymi znaczenie łechtaczce. Będzie tu mowa o punkcie G i o grze wstępnej, o feromonach i o różnicy wieku, o masturbacji i o uległości. Ale pojawiają się też rozdziały związane z męskością: autorzy zastanawiają się nad rozmiarem i jego wpływem na jakość seksu, omawiają różnice w pragnieniach i fantazjach. Znajdują miejsce na przedstawianie dominacji, miłości francuskiej i... fantazjowania o trójkącie. BDSM i pornografia, a także internetowe wynalazki pozwalające na uprawianie cyberseksu to kolejne motywy przewijające się przez rozmowę. W tym wszystkim chodzi nie tylko o pokazanie upodobań Polek i ograniczania pruderyjności - ale o budowanie edukacji seksualnej zaniedbanej przez programy szkolne. Do tego oczywiście liczy się też sięganie po tematy tabu - kwestie, które do niedawna nie mogły się przebić w powszechnym dyskursie, teraz istnieją i funkcjonują jako naturalne elementy rozmowy partnerów seksualnych. Michał Lew-Starowicz wykorzystuje doświadczenie w pracy seksuologa, żeby pokazać, jak niektóre przekonania wpływają na problemy w sypialni, Beata Biały z kolei wciąż sięga po seriale, filmy i książki, żeby wyszukać w nich przekonania - często fałszywe - na temat seksu i uzyskać rzeczową i rzetelną informację w nurtujących bohaterów sprawach. Czasami coś powtarza, czasami powraca do jakiegoś zagadnienia - ale dzięki niej rozmowa toczy się sprawnie. Czytelniczki znajdą tu wiele odpowiedzi na swoje pytania, sporo wyjaśnień dotyczących satysfakcjonującego życia seksualnego. Mogą pożegnać się ze stereotypami i nauczyć się czegoś o sobie. Mogą dzięki tej książce spróbować ulepszyć swoją relację, albo znaleźć przepis na bardziej ekscytujące życie łóżkowe.
Mnogość tematów oczywiście nie pozwala na zagłębianie się we wszystkie - autorzy sygnalizują to, co chcieliby przekazać, bardziej wyczulają odbiorczynie na możliwość prowadzenia rozmów o swoich doświadczeniach i na poszukiwanie wiadomości o zdrowiu. Chcą, żeby czytelniczki stały się świadome swoich potrzeb i stanów i żeby w razie potrzeb wiedziały, gdzie szukać pomocy. Proponują książkę, która przynosi szereg ciekawych zagadnień i podpowiada, jak zachowywać się w świecie, w którym seks staje się towarem. Pozwalają na znalezienie równowagi i spełnienia. Zwracają się nie tylko do kobiet - pomagają w odkrywaniu siebie i w budowaniu satysfakcjonujących relacji. To cenna publikacja, którą w dodatku dobrze się czyta.
Poznawanie ciała
Poradniki dotyczące zdrowego życia seksualnego coraz częściej przyjmują formę wywiadów-rzek. "Spełniona. Czego pragną kobiety" to rozmowa, jaką prowadzą Beata Biały i Michał Lew-Starowicz - zestaw dyskusji na tematy intrygujące większość czytelniczek, ale - na przekór tytułowi - nie tylko koncentrujących się na kobiecych potrzebach i oczekiwaniach. To książka obszerna i ciekawa przez swoją wielowymiarowość - rozrzut tematyczny może zainteresować odbiorczynie. I, co ważne, w odróżnieniu od większości tomów dotyczących seksualności kobiet, nie ma tu rozwijania zagadnienia ciąży. Autorzy zajmują się prezentowaniem znaczenia pożądania i przywiązania w relacji, analizują miejsca powstawania orgazmów. Trochę odczarowują język, ale też uczą biologii, nadrabiają zaległości z całych wieków zaniechań - przywracają między innymi znaczenie łechtaczce. Będzie tu mowa o punkcie G i o grze wstępnej, o feromonach i o różnicy wieku, o masturbacji i o uległości. Ale pojawiają się też rozdziały związane z męskością: autorzy zastanawiają się nad rozmiarem i jego wpływem na jakość seksu, omawiają różnice w pragnieniach i fantazjach. Znajdują miejsce na przedstawianie dominacji, miłości francuskiej i... fantazjowania o trójkącie. BDSM i pornografia, a także internetowe wynalazki pozwalające na uprawianie cyberseksu to kolejne motywy przewijające się przez rozmowę. W tym wszystkim chodzi nie tylko o pokazanie upodobań Polek i ograniczania pruderyjności - ale o budowanie edukacji seksualnej zaniedbanej przez programy szkolne. Do tego oczywiście liczy się też sięganie po tematy tabu - kwestie, które do niedawna nie mogły się przebić w powszechnym dyskursie, teraz istnieją i funkcjonują jako naturalne elementy rozmowy partnerów seksualnych. Michał Lew-Starowicz wykorzystuje doświadczenie w pracy seksuologa, żeby pokazać, jak niektóre przekonania wpływają na problemy w sypialni, Beata Biały z kolei wciąż sięga po seriale, filmy i książki, żeby wyszukać w nich przekonania - często fałszywe - na temat seksu i uzyskać rzeczową i rzetelną informację w nurtujących bohaterów sprawach. Czasami coś powtarza, czasami powraca do jakiegoś zagadnienia - ale dzięki niej rozmowa toczy się sprawnie. Czytelniczki znajdą tu wiele odpowiedzi na swoje pytania, sporo wyjaśnień dotyczących satysfakcjonującego życia seksualnego. Mogą pożegnać się ze stereotypami i nauczyć się czegoś o sobie. Mogą dzięki tej książce spróbować ulepszyć swoją relację, albo znaleźć przepis na bardziej ekscytujące życie łóżkowe.
Mnogość tematów oczywiście nie pozwala na zagłębianie się we wszystkie - autorzy sygnalizują to, co chcieliby przekazać, bardziej wyczulają odbiorczynie na możliwość prowadzenia rozmów o swoich doświadczeniach i na poszukiwanie wiadomości o zdrowiu. Chcą, żeby czytelniczki stały się świadome swoich potrzeb i stanów i żeby w razie potrzeb wiedziały, gdzie szukać pomocy. Proponują książkę, która przynosi szereg ciekawych zagadnień i podpowiada, jak zachowywać się w świecie, w którym seks staje się towarem. Pozwalają na znalezienie równowagi i spełnienia. Zwracają się nie tylko do kobiet - pomagają w odkrywaniu siebie i w budowaniu satysfakcjonujących relacji. To cenna publikacja, którą w dodatku dobrze się czyta.
poniedziałek, 25 września 2023
Poznaj Bluey
Harperkids, Warszawa 2023.
Przedstawianie
To jest tomik, który spodoba się zwłaszcza rodzicom przekonanym, że dzieciom nie powinno się przedstawiać historii emocjonujących, albo wypełnionych burzliwą akcją. "Poznaj Bluey" to zwykła prezentacja bohaterki - przeżywającej najbardziej zwyczajne codzienne zjawiska. Blue to psia bohaterka, której zachowania mają naśladować typowe punkty dnia malucha: rano wstaje i chce się bawić, wymyśla zabawy dla siebie i młodszej siostry. Inni członkowie rodziny także mogą dostarczać rozrywki: Blue bawi się nie tylko z rodzeństwem, ale też z tatą i mamą (przy okazji mama staje się najlepszą powiernicą sekretów i trosk). Blue nie wszystko wychodzi - zdarza się, że dni wypełniane są porażkami, ale bohaterka nigdy się nie smuci i nie poddaje, ma zawsze mnóstwo pomysłów. Dość optymistycznie przedstawiają przebieg dnia twórcy książki - Blue przez cały dzień bawi się z poszczególnymi członkami rodziny, a wieczorem - spędza z rodziną czas, bo to dla niej najważniejsze. Z perspektywy fabuły - nie dzieje się tu nic. Z perspektywy odbiorcy - Blue podpowiada, co robić w ciągu dnia i jakich rozrywek poszukać. Inspiruje maluchy, a przy okazji też zapewnia trochę zabawy z samą książką.
Jest to tomik wycięty w kształcie bohaterki - tomik w kształcie kreskówkowego psa, zatem dla odbiorców już siłą rzeczy bardziej atrakcyjnych niż zwykła książeczka. Kartonowe strony sprawiają, że dzieci będą mogły samodzielnie przewracać kartki i ćwiczyć przy tym sprawność manualną - zadanie jest urozmaicone przez wycięcie. Blue pojawia się tu na licznych ilustracjach (nie należy do bohaterek o zbyt skomplikowanym kształcie, każde dziecko może ją samodzielnie narysować - to kreskówkowa bohaterka wpisana w prostokątny kształt, jedynie z kolorami dzieci mogą mieć drobny problem). Za każdym razem obrazkowi towarzyszy bardzo krótki tekstowy komentarz - można go przeczytać, ale można też opowiadać własnymi słowami treść rysunków - Blue to bohaterka, która przyciąga do siebie samym swoim istnieniem, a nie prawdami do przekazania. Ten tomik sprawdza się zatem jako książeczka do oglądania i do poznawania postaci z telewizji. Przyciągnie za sprawą prezentacji bohaterki - lubianej przez kilkulatki. Blue staje się przewodnikiem po dniu pełnym wrażeń - obiecuje dzieciom nieskończoną zabawę. Dzięki takiemu tomikowi może być łatwiej ułożyć pociechy do snu - w końcu trzeba nabrać sił przed kolejnym zestawem wybryków kolejnego dnia. Blue nie ma czasu na nudę ani na smutki, nie przejmuje się przesadnie tym, na co nie ma wpływu - korzysta z każdej chwili, cieszy się z możliwości, jakie stawia przed nią cała rodzina. Sama też może być przykładem dla młodszego rodzeństwa, zaprosić do działania i podsunąć ciekawe rozwiązania. Jest to zatem książeczka, która przełoży się na codzienność odbiorców - może i nie dostarczy opowieści jako takiej, ale na pewno nie zmęczy odbiorców.
Przedstawianie
To jest tomik, który spodoba się zwłaszcza rodzicom przekonanym, że dzieciom nie powinno się przedstawiać historii emocjonujących, albo wypełnionych burzliwą akcją. "Poznaj Bluey" to zwykła prezentacja bohaterki - przeżywającej najbardziej zwyczajne codzienne zjawiska. Blue to psia bohaterka, której zachowania mają naśladować typowe punkty dnia malucha: rano wstaje i chce się bawić, wymyśla zabawy dla siebie i młodszej siostry. Inni członkowie rodziny także mogą dostarczać rozrywki: Blue bawi się nie tylko z rodzeństwem, ale też z tatą i mamą (przy okazji mama staje się najlepszą powiernicą sekretów i trosk). Blue nie wszystko wychodzi - zdarza się, że dni wypełniane są porażkami, ale bohaterka nigdy się nie smuci i nie poddaje, ma zawsze mnóstwo pomysłów. Dość optymistycznie przedstawiają przebieg dnia twórcy książki - Blue przez cały dzień bawi się z poszczególnymi członkami rodziny, a wieczorem - spędza z rodziną czas, bo to dla niej najważniejsze. Z perspektywy fabuły - nie dzieje się tu nic. Z perspektywy odbiorcy - Blue podpowiada, co robić w ciągu dnia i jakich rozrywek poszukać. Inspiruje maluchy, a przy okazji też zapewnia trochę zabawy z samą książką.
Jest to tomik wycięty w kształcie bohaterki - tomik w kształcie kreskówkowego psa, zatem dla odbiorców już siłą rzeczy bardziej atrakcyjnych niż zwykła książeczka. Kartonowe strony sprawiają, że dzieci będą mogły samodzielnie przewracać kartki i ćwiczyć przy tym sprawność manualną - zadanie jest urozmaicone przez wycięcie. Blue pojawia się tu na licznych ilustracjach (nie należy do bohaterek o zbyt skomplikowanym kształcie, każde dziecko może ją samodzielnie narysować - to kreskówkowa bohaterka wpisana w prostokątny kształt, jedynie z kolorami dzieci mogą mieć drobny problem). Za każdym razem obrazkowi towarzyszy bardzo krótki tekstowy komentarz - można go przeczytać, ale można też opowiadać własnymi słowami treść rysunków - Blue to bohaterka, która przyciąga do siebie samym swoim istnieniem, a nie prawdami do przekazania. Ten tomik sprawdza się zatem jako książeczka do oglądania i do poznawania postaci z telewizji. Przyciągnie za sprawą prezentacji bohaterki - lubianej przez kilkulatki. Blue staje się przewodnikiem po dniu pełnym wrażeń - obiecuje dzieciom nieskończoną zabawę. Dzięki takiemu tomikowi może być łatwiej ułożyć pociechy do snu - w końcu trzeba nabrać sił przed kolejnym zestawem wybryków kolejnego dnia. Blue nie ma czasu na nudę ani na smutki, nie przejmuje się przesadnie tym, na co nie ma wpływu - korzysta z każdej chwili, cieszy się z możliwości, jakie stawia przed nią cała rodzina. Sama też może być przykładem dla młodszego rodzeństwa, zaprosić do działania i podsunąć ciekawe rozwiązania. Jest to zatem książeczka, która przełoży się na codzienność odbiorców - może i nie dostarczy opowieści jako takiej, ale na pewno nie zmęczy odbiorców.
niedziela, 24 września 2023
Tess Sharpe: Sis times we almost kissed (and one time we did)
W.A.B., Warszawa 2023.
Wyzwolenie
Jest to bardzo charakterystyczny zabieg dla literatury young adult, a zwłaszcza dla tego jej odłamu, który przedstawia obyczajówki skręcające w stronę romansu - ale w wersji jednopłciowej. Anglojęzyczne tytuły sugerują rodzaj historii - i w "Six times we almost kissed (and one time we did)" Tess Sharpe ten schemat się powtarza. Ale myliłby się ten, kto oczekiwałby prostej historii sercowej. W życiu Penny i Tate nie ma miejsca na zwykłe dramaty: one muszą przeżywać rzeczy ekstremalne. Wszystko ma swoje korzenie w tragedii z przeszłości: Penny, uwielbiająca spływy - traci podczas jednej z takich przygód ojca. Po wypadku odsuwa się od niej matka. Tate nie funkcjonuje jako jej przyjaciółka, ale matki Penny i Tate się przyjaźnią - do tego stopnia, że jedna dzieli się z drugą wątrobą. Teraz dwie nastolatki są już skazane na siebie, bo trzeba będzie pomóc rodzinom w zarabianiu i zwyczajnym funkcjonowaniu.
Tess Sharpe kreśli bardzo skomplikowaną relację dwóch dziewczyn, które wyoutowały się przed bliskimi, ale szczęścia szukają daleko od siebie. Owszem, istnieją sygnały, że mogłyby spróbować być razem - zwłaszcza że w trudnych chwilach i tak są na siebie skazane, a poza tym przy wielkich emocjach lgną do siebie, tak, że prawie wyznają sobie uczucia. Tymczasem muszą zająć się gaszeniem codziennych pożarów. Mama Penny zabroniła córce terapii - sama szuka ukojenia gdzie indziej. Dziewczyna rozpaczliwie walczy o miłość matki: w wypadku straciła nie tylko jednego rodzica. Tate nie ma za sobą aż tak dramatycznych chwil, chociaż i ona musi szybko wydorośleć - żeby być wsparciem dla swojej matki. Obie bohaterki stają przed wyzwaniami, jakich odbiorczynie przeważnie nie mają - Tess Sharpe komplikuje im zwyczajność nad miarę. Czytelniczki będą się stopniowo dowiadywały nie tylko, jak wyglądał wypadek - ale też jak budowały się relacje między Penny i Tate. Wszyscy poza tymi dwiema dziewczynami wiedzą, że one muszą zacząć ze sobą być - tworzą team marzeń, chociaż mają do siebie wzajemnie zbyt dużo pretensji. Nie pozwalają sobie na słabość płynącą bezpośrednio z uczuć, ukrywają własne reakcje, bo czują się dostatecznie skrzywdzone przez los. Równolegle uczą się siebie i chronią się nawzajem. Autorka zajmuje się w pierwszej kolejności przedstawianiem przykrości i traum - romans sugeruje w tle i przekonuje do niego za sprawą postaw bohaterek. Penny i Tate pokazują, jak troszczyć się o ukochaną osobę, robią dla siebie mnóstwo i odczytują potrzeby. Sprawiają, że nawet jeśli krewni zawiodą, można znaleźć pocieszenie. Chociaż akcja toczy się w przewidywalnym kierunku, nie ma mowy o banalnej historii. Bardzo mocno podkreśla Tess Sharpe znaczenie pomocy psychologicznej i psychiatrycznej, wskazuje terapię i leki jako jedyną czasami drogę wyjścia z kryzysu. Przypomina, że każdy ma prawo do takiego ratunku i że rodzice nie mogą odbierać dzieciom tego prawa. Oswaja z myślą o profesjonalnym wsparciu - zwłaszcza gdy przeżycia są ekstremalne. W efekcie ta powieść wcale nie wypada schematycznie czy blado, jest tu dużo tematów spoza literatury ya, a także wiele scen bardzo trudnych i na pewno dalekich od ukojenia. Ale Tess Sharpe nie lubi rutyny.
Wyzwolenie
Jest to bardzo charakterystyczny zabieg dla literatury young adult, a zwłaszcza dla tego jej odłamu, który przedstawia obyczajówki skręcające w stronę romansu - ale w wersji jednopłciowej. Anglojęzyczne tytuły sugerują rodzaj historii - i w "Six times we almost kissed (and one time we did)" Tess Sharpe ten schemat się powtarza. Ale myliłby się ten, kto oczekiwałby prostej historii sercowej. W życiu Penny i Tate nie ma miejsca na zwykłe dramaty: one muszą przeżywać rzeczy ekstremalne. Wszystko ma swoje korzenie w tragedii z przeszłości: Penny, uwielbiająca spływy - traci podczas jednej z takich przygód ojca. Po wypadku odsuwa się od niej matka. Tate nie funkcjonuje jako jej przyjaciółka, ale matki Penny i Tate się przyjaźnią - do tego stopnia, że jedna dzieli się z drugą wątrobą. Teraz dwie nastolatki są już skazane na siebie, bo trzeba będzie pomóc rodzinom w zarabianiu i zwyczajnym funkcjonowaniu.
Tess Sharpe kreśli bardzo skomplikowaną relację dwóch dziewczyn, które wyoutowały się przed bliskimi, ale szczęścia szukają daleko od siebie. Owszem, istnieją sygnały, że mogłyby spróbować być razem - zwłaszcza że w trudnych chwilach i tak są na siebie skazane, a poza tym przy wielkich emocjach lgną do siebie, tak, że prawie wyznają sobie uczucia. Tymczasem muszą zająć się gaszeniem codziennych pożarów. Mama Penny zabroniła córce terapii - sama szuka ukojenia gdzie indziej. Dziewczyna rozpaczliwie walczy o miłość matki: w wypadku straciła nie tylko jednego rodzica. Tate nie ma za sobą aż tak dramatycznych chwil, chociaż i ona musi szybko wydorośleć - żeby być wsparciem dla swojej matki. Obie bohaterki stają przed wyzwaniami, jakich odbiorczynie przeważnie nie mają - Tess Sharpe komplikuje im zwyczajność nad miarę. Czytelniczki będą się stopniowo dowiadywały nie tylko, jak wyglądał wypadek - ale też jak budowały się relacje między Penny i Tate. Wszyscy poza tymi dwiema dziewczynami wiedzą, że one muszą zacząć ze sobą być - tworzą team marzeń, chociaż mają do siebie wzajemnie zbyt dużo pretensji. Nie pozwalają sobie na słabość płynącą bezpośrednio z uczuć, ukrywają własne reakcje, bo czują się dostatecznie skrzywdzone przez los. Równolegle uczą się siebie i chronią się nawzajem. Autorka zajmuje się w pierwszej kolejności przedstawianiem przykrości i traum - romans sugeruje w tle i przekonuje do niego za sprawą postaw bohaterek. Penny i Tate pokazują, jak troszczyć się o ukochaną osobę, robią dla siebie mnóstwo i odczytują potrzeby. Sprawiają, że nawet jeśli krewni zawiodą, można znaleźć pocieszenie. Chociaż akcja toczy się w przewidywalnym kierunku, nie ma mowy o banalnej historii. Bardzo mocno podkreśla Tess Sharpe znaczenie pomocy psychologicznej i psychiatrycznej, wskazuje terapię i leki jako jedyną czasami drogę wyjścia z kryzysu. Przypomina, że każdy ma prawo do takiego ratunku i że rodzice nie mogą odbierać dzieciom tego prawa. Oswaja z myślą o profesjonalnym wsparciu - zwłaszcza gdy przeżycia są ekstremalne. W efekcie ta powieść wcale nie wypada schematycznie czy blado, jest tu dużo tematów spoza literatury ya, a także wiele scen bardzo trudnych i na pewno dalekich od ukojenia. Ale Tess Sharpe nie lubi rutyny.
sobota, 23 września 2023
Tomasz Samojlik: Cudowne pszczoły
Media Rodzina, Poznań 2023.
Słodki zapach
Bardzo sprytny zabieg stosuje Tomasz Samojlik, żeby przekonać dzieci do czytania tomiku "Cudowne pszczoły" - kolejnej części podcyklu Żubr Pompik. Odkrycia. Pompik i Polinka jak zwykle pojawiają się w kolejnym miejscu, żeby poznawać szczegóły dotyczące przyrody. Robią to nie bez powodu: dzięki lekcjom, których udzielają różni mieszkańcy lasu, także odbiorcy sporo się dowiedzą - a to sprawi, że wykształcą w sobie proekologiczne postawy. Tomasz Samojlik tym razem zastrzega jednak - w ramach narracji - że bohaterowie nie spędzą zbyt dużo czasu na odkrywaniu tajników pracy pszczół. Napotkana przedstawicielka dzikiego roju informuje, że może odpowiedzieć tylko na trzy pytania, bo jest tak zajęta, że więcej czasu żubrom nie poświęci. To sprawia, że trzeba się dobrze zastanowić, co jest najistotniejsze i najbardziej intrygujące. Wyrywna Polinka i trochę bardziej spokojny Pompik mogą samodzielnie ocenić, jakie kwestie są warte rozwinięcia. Pszczoła opowiada o miodzie i o tańcu jako formie komunikowania się czy o zapylaniu kwiatów. To wszystko intryguje młode żubry - można się tym podzielić z rodzicami (chociaż Polinka wybiera dość niezwykłą formę przekazu).
Tomasz Samojlik jak zwykle uczy dzieci i stara się je przyciągnąć do tomiku przez humor i sympatię do bohaterów. Wykorzystuje zainteresowanie spopularyzowanymi już bohaterami, żeby przyzwyczaić najmłodszych odbiorców do myślenia o przyrodzie - sięga po motywy, które kiedyś były oczywiste, a dzisiaj funkcjonują niemal na prawach sensacji dla kilkulatków. Rzeczy, których dzieci dowiadywały się od rodziców, mogą teraz poznawać dzięki młodym żubrom: Pompik i Polinka wcielają się tutaj w dociekliwe maluchy, ale też uważnie słuchają i dają tym samym dobry przykład odbiorcom - wiedzą, że uda się zarazić ich entuzjazmem do chronienia natury. Pompik i Polinka spotykają rozmaite zwierzęta, a od każdego mogą się czegoś dowiedzieć i nauczyć - w tej serii nie liczy się kształtowanie charakteru postaci, a same wiadomości. W zasadzie żubry wprowadza autor do narracji tylko po to, żeby nie prowadzić nudnego wykładu dla dzieci: nie dzieje się w akcji nic na tyle atrakcyjnego, żeby przerzucić uwagę na fabułę, ważne są dane, wiadomości do zapamiętania, przekazywane przez ciekawych interlokutorów. Zawsze jest w tym trochę uśmiechu, trochę żartu zakodowanego w warstwie rysunkowej - bo przecież ilustracje w tomikach o Pompiku są bardzo ważne. Sympatyczne zwierzęta nie traktują spotkań z leśnymi ekspertami jako przykrego obowiązku: cieszą się z tego, że mogą poznawać sekrety przyrody, a ich podejście udzielać się będzie czytelnikom. W "Cudownych pszczołach" chodzi o radość poznawania innego - ale to można powiedzieć o każdej części tego cyklu. Tomasz Samojlik po prostu wie, jak zapewnić dzieciom rozrywkę w połączeniu z ważnymi i wartościowymi wiadomościami. Siłą tej opowieści jest trafna narracja, przekonująca najmłodszych - dzieci same mogą czytać tę książeczkę, a to przyniesie im satysfakcję i poszerzy wiedzę na temat otaczającego świata.
Słodki zapach
Bardzo sprytny zabieg stosuje Tomasz Samojlik, żeby przekonać dzieci do czytania tomiku "Cudowne pszczoły" - kolejnej części podcyklu Żubr Pompik. Odkrycia. Pompik i Polinka jak zwykle pojawiają się w kolejnym miejscu, żeby poznawać szczegóły dotyczące przyrody. Robią to nie bez powodu: dzięki lekcjom, których udzielają różni mieszkańcy lasu, także odbiorcy sporo się dowiedzą - a to sprawi, że wykształcą w sobie proekologiczne postawy. Tomasz Samojlik tym razem zastrzega jednak - w ramach narracji - że bohaterowie nie spędzą zbyt dużo czasu na odkrywaniu tajników pracy pszczół. Napotkana przedstawicielka dzikiego roju informuje, że może odpowiedzieć tylko na trzy pytania, bo jest tak zajęta, że więcej czasu żubrom nie poświęci. To sprawia, że trzeba się dobrze zastanowić, co jest najistotniejsze i najbardziej intrygujące. Wyrywna Polinka i trochę bardziej spokojny Pompik mogą samodzielnie ocenić, jakie kwestie są warte rozwinięcia. Pszczoła opowiada o miodzie i o tańcu jako formie komunikowania się czy o zapylaniu kwiatów. To wszystko intryguje młode żubry - można się tym podzielić z rodzicami (chociaż Polinka wybiera dość niezwykłą formę przekazu).
Tomasz Samojlik jak zwykle uczy dzieci i stara się je przyciągnąć do tomiku przez humor i sympatię do bohaterów. Wykorzystuje zainteresowanie spopularyzowanymi już bohaterami, żeby przyzwyczaić najmłodszych odbiorców do myślenia o przyrodzie - sięga po motywy, które kiedyś były oczywiste, a dzisiaj funkcjonują niemal na prawach sensacji dla kilkulatków. Rzeczy, których dzieci dowiadywały się od rodziców, mogą teraz poznawać dzięki młodym żubrom: Pompik i Polinka wcielają się tutaj w dociekliwe maluchy, ale też uważnie słuchają i dają tym samym dobry przykład odbiorcom - wiedzą, że uda się zarazić ich entuzjazmem do chronienia natury. Pompik i Polinka spotykają rozmaite zwierzęta, a od każdego mogą się czegoś dowiedzieć i nauczyć - w tej serii nie liczy się kształtowanie charakteru postaci, a same wiadomości. W zasadzie żubry wprowadza autor do narracji tylko po to, żeby nie prowadzić nudnego wykładu dla dzieci: nie dzieje się w akcji nic na tyle atrakcyjnego, żeby przerzucić uwagę na fabułę, ważne są dane, wiadomości do zapamiętania, przekazywane przez ciekawych interlokutorów. Zawsze jest w tym trochę uśmiechu, trochę żartu zakodowanego w warstwie rysunkowej - bo przecież ilustracje w tomikach o Pompiku są bardzo ważne. Sympatyczne zwierzęta nie traktują spotkań z leśnymi ekspertami jako przykrego obowiązku: cieszą się z tego, że mogą poznawać sekrety przyrody, a ich podejście udzielać się będzie czytelnikom. W "Cudownych pszczołach" chodzi o radość poznawania innego - ale to można powiedzieć o każdej części tego cyklu. Tomasz Samojlik po prostu wie, jak zapewnić dzieciom rozrywkę w połączeniu z ważnymi i wartościowymi wiadomościami. Siłą tej opowieści jest trafna narracja, przekonująca najmłodszych - dzieci same mogą czytać tę książeczkę, a to przyniesie im satysfakcję i poszerzy wiedzę na temat otaczającego świata.
piątek, 22 września 2023
Katarzyna Majgier: Tajemnica Nawojki
Harperkids, Warszawa 2023.
Przebranie
Bardzo dobrze Katarzyna Majgier wpisuje się w trzeci poziom serii Czytam sobie, wynajdując temat, który przyciągnie odbiorców i który jednocześnie okazuje się nośny. "Tajemnica Nawojki" to wielka przygoda z przeszłości - spory kawałek wiedzy na temat praw kobiet, ale też spryt, pomysłowość w rozwiązywaniu problemów - która może się okazać inspirująca dla odbiorców, bez względu na kontekst czasowy. Trzeci poziom cyklu Czytam sobie to już pełnowymiarowe historie do samodzielnego odbioru: dzieci mają tu wykorzystać zdobyte umiejętności i samodzielnie poznawać rozmaite relacje. W tym wypadku Katarzyna Majgier cofa się daleko w przeszłość - do początków XV wieku. To tutaj razem wychowują się i marzą dzieci burmistrza, bliźniaki, Nawojka i Jakub. Wszyscy wiedzą, że Jakub będzie się kształcić: wyjedzie na studia do Krakowa, chociaż znacznie bardziej zależy mu na przygodach i na podróżach. Od Nawojki wymaga się posłuszeństwa wobec rodziców i... wyjścia za mąż. Jest już nawet kandydat, rodzice przedstawiają dziewczynie Masława. Nawojka jednak wolałaby się kształcić - zdaje sobie sprawę, że kobietom nie wolno studiować, a za zdobywanie wiedzy płci pięknej grozi kara śmierci. Nawojka jest jednak bardzo zdeterminowana i nie lubi się poddawać. Jedyne wyjście to ucieczka przed ślubem. Ale okoliczności podpowiadają bohaterce jedno możliwe rozwiązanie: przebranie się za brata i podjęcie studiów. Nawojka jako mężczyzna radzi sobie na uczelni znakomicie, studiuje i pilnie się uczy. Pytanie tylko, jak długo uda jej się ukrywać prawdę - i czy grożą jej rzeczywiście tak poważne konsekwencje.
Katarzyna Majgier wie, jak przyciągnąć do książki odbiorców - i jednocześnie jak szerzyć wiedzę na temat trudnej dawniej sytuacji kobiet. Trafi zatem z pewnością do kilkulatków, które są mocno wyczulone na punkcie sprawiedliwości: pokazuje im, że sytuacja, w jakiej znalazła się Nawojka, nie należy do normalnych. W dzieciach ma się obudzić bunt przeciwko takiemu prawu, nawet jeśli należy to do przeszłości. Nawojka nie przejmuje się jednak ograniczeniami: robi swoje i nie pyta nikogo o zgodę. Zdaje sobie sprawę, że może wpaść w poważne tarapaty i że sprawia przykrość rodzicom, którzy chcą dla niej dobrze. Jednak nie może się im podporządkowywać, jeśli marzy o innym życiu. I właśnie o takiej walce o marzenia pisze Katarzyna Majgier, świadoma, że to zagadnienie uniwersalne. Udaje jej się zatem zaintrygować odbiorców, a poza tym dostarczyć im temat ważny i wartościowy. Akcja trzyma w napięciu, czytelnicy zatem mogą czuć się usatysfakcjonowani taką lekturą - nie zauważą, że ćwiczą czytanie, skoro będą kibicować Nawojce w jej zmaganiach z codziennością. Trudne zagadnienie wiąże się tutaj z pomysłową realizacją: uwagę dzieci przenosi się na akcję. Mnóstwo tu niespodzianek i sytuacji, które zmieniają sytuację Nawojki, a kolejne zmiany to zachęta do czytania. Zapomina się tu o konieczności ćwiczenia rozpoznawania liter - to już wyższy poziom, czytanie dla przyjemności. I to się rzeczywiście sprawdzi.
Przebranie
Bardzo dobrze Katarzyna Majgier wpisuje się w trzeci poziom serii Czytam sobie, wynajdując temat, który przyciągnie odbiorców i który jednocześnie okazuje się nośny. "Tajemnica Nawojki" to wielka przygoda z przeszłości - spory kawałek wiedzy na temat praw kobiet, ale też spryt, pomysłowość w rozwiązywaniu problemów - która może się okazać inspirująca dla odbiorców, bez względu na kontekst czasowy. Trzeci poziom cyklu Czytam sobie to już pełnowymiarowe historie do samodzielnego odbioru: dzieci mają tu wykorzystać zdobyte umiejętności i samodzielnie poznawać rozmaite relacje. W tym wypadku Katarzyna Majgier cofa się daleko w przeszłość - do początków XV wieku. To tutaj razem wychowują się i marzą dzieci burmistrza, bliźniaki, Nawojka i Jakub. Wszyscy wiedzą, że Jakub będzie się kształcić: wyjedzie na studia do Krakowa, chociaż znacznie bardziej zależy mu na przygodach i na podróżach. Od Nawojki wymaga się posłuszeństwa wobec rodziców i... wyjścia za mąż. Jest już nawet kandydat, rodzice przedstawiają dziewczynie Masława. Nawojka jednak wolałaby się kształcić - zdaje sobie sprawę, że kobietom nie wolno studiować, a za zdobywanie wiedzy płci pięknej grozi kara śmierci. Nawojka jest jednak bardzo zdeterminowana i nie lubi się poddawać. Jedyne wyjście to ucieczka przed ślubem. Ale okoliczności podpowiadają bohaterce jedno możliwe rozwiązanie: przebranie się za brata i podjęcie studiów. Nawojka jako mężczyzna radzi sobie na uczelni znakomicie, studiuje i pilnie się uczy. Pytanie tylko, jak długo uda jej się ukrywać prawdę - i czy grożą jej rzeczywiście tak poważne konsekwencje.
Katarzyna Majgier wie, jak przyciągnąć do książki odbiorców - i jednocześnie jak szerzyć wiedzę na temat trudnej dawniej sytuacji kobiet. Trafi zatem z pewnością do kilkulatków, które są mocno wyczulone na punkcie sprawiedliwości: pokazuje im, że sytuacja, w jakiej znalazła się Nawojka, nie należy do normalnych. W dzieciach ma się obudzić bunt przeciwko takiemu prawu, nawet jeśli należy to do przeszłości. Nawojka nie przejmuje się jednak ograniczeniami: robi swoje i nie pyta nikogo o zgodę. Zdaje sobie sprawę, że może wpaść w poważne tarapaty i że sprawia przykrość rodzicom, którzy chcą dla niej dobrze. Jednak nie może się im podporządkowywać, jeśli marzy o innym życiu. I właśnie o takiej walce o marzenia pisze Katarzyna Majgier, świadoma, że to zagadnienie uniwersalne. Udaje jej się zatem zaintrygować odbiorców, a poza tym dostarczyć im temat ważny i wartościowy. Akcja trzyma w napięciu, czytelnicy zatem mogą czuć się usatysfakcjonowani taką lekturą - nie zauważą, że ćwiczą czytanie, skoro będą kibicować Nawojce w jej zmaganiach z codziennością. Trudne zagadnienie wiąże się tutaj z pomysłową realizacją: uwagę dzieci przenosi się na akcję. Mnóstwo tu niespodzianek i sytuacji, które zmieniają sytuację Nawojki, a kolejne zmiany to zachęta do czytania. Zapomina się tu o konieczności ćwiczenia rozpoznawania liter - to już wyższy poziom, czytanie dla przyjemności. I to się rzeczywiście sprawdzi.
czwartek, 21 września 2023
David Rooney: O czasie. Historia cywilizacji w dwunastu zegarach
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2023.
Wskazówki
David Rooney to kolejny autor, który może podzielić się z czytelnikami nie tylko dużą wiedzą, ale też prawdziwą pasją - przełożoną na atrakcyjny popularnonaukowy tekst "O czasie. Historia cywilizacji w dwunastu zegarach". Absolutnie zachwycony wynalazkami i pomysłami ludzkości - nie tylko w zakresie mierzenia czasu - opowiada odbiorcom o sytuacjach i rozwiązaniach, które zmieniały sposób myślenia o przemijaniu albo zapisały się na trwałe w kulturze, lub też - przynoszą wiadomości na temat postępu cywilizacyjnego. Zegary czasem mają tu znaczenie symboliczne, czasem funkcjonują jako ciekawostki z zakresu techniki i nauki. David Rooney inspiruje się nimi i tworzy eseje, które czerpią zarówno z wiadomości z nauk ścisłych, jak i z filozoficznych skojarzeń - dba jednak przede wszystkim o dostarczanie czytelnikom konkretów, żeby mogli przyjrzeć się czasowi w inny niż do tej pory sposób.
"O czasie. Historia cywilizacji w dwunastu zegarach" to książka starannie przemyślana pod kątem wyboru - autor musiał zdecydować się na odpowiadające dwunastu godzinom na tarczy czasomierza zjawiska i uporządkować je chronologicznie: to przejście od starożytności i zegarów słonecznych po zegary niemal futurystyczne, efekt zadziwiającego postępu techniki. Kosmos staje się zatem ramą kompozycyjną dla tej książki - najpierw odczytywanie godzin z cienia rzucanego przez słońce, później - satelity i urządzenia, które już z poziomu orbity pozwalają na regulowanie zegarków. Nie ma natomiast zachłystywania się komercyjnymi wynalazkami: zegarki jako gadżety w ogóle autora nie interesują. Dzięki temu można faktycznie dostrzec obszary poszukiwań wynalazców i zainteresować się sednem w dążeniu do jak najdokładniejszego mierzenia czasu. Pojawiają się też w naturalny sposób ciekawostki związane z konstruktorami albo działaniami montażowymi, inżynierowie nie będą dla odbiorców anonimowi. Trochę wiadomości z fizyki, trochę z astronomii - David Rooney pomysłowo łączy zagadnienia z różnych dziedzin, żeby skupić je właśnie na istocie chronometrów. Nie traci przy tym niemal dziecięcej radości - kiedy przygląda się kolejnym wynalazkom, kiedy podróżuje, żeby dostrzegać ślady ludzkich wyobrażeń i możliwości - staje się po prostu pasjonatem, człowiekiem, który potrafi się wzruszyć i zdziwić. Przekazuje czytelnikom swoje reakcje - także te bardzo emocjonalne - na konkretne wynalazki. Dzięki temu łatwiej będzie zapamiętywać ich znaczenie i funkcjonowanie na przestrzeni wieków. "O czasie" to książka dla tych, którzy lubią poznawać świat z innej perspektywy - i którzy nie boją się wyzwań. Rooney wie doskonale, jak budować narrację, żeby zmieścić w niej sporo wiadomości - funkcjonuje jako przewodnik hobbysta po świecie zdominowanym przez pośpiech. Zatrzymuje czas, żeby uświadomić odbiorcom, jak wyglądają podstawy w jego obłaskawianiu. Daje szansę na oswojenie się z tematem rzadko w szczegółach istniejącym w dyskursie o najważniejszych wynalazkach ludzkości i o sztuce - udowadnia, że czas nie jest prosty do uchwycenia i zdefiniowania. A przy okazji stawia na rzetelny reportaż uzupełniany osobistymi wstawkami.
Wskazówki
David Rooney to kolejny autor, który może podzielić się z czytelnikami nie tylko dużą wiedzą, ale też prawdziwą pasją - przełożoną na atrakcyjny popularnonaukowy tekst "O czasie. Historia cywilizacji w dwunastu zegarach". Absolutnie zachwycony wynalazkami i pomysłami ludzkości - nie tylko w zakresie mierzenia czasu - opowiada odbiorcom o sytuacjach i rozwiązaniach, które zmieniały sposób myślenia o przemijaniu albo zapisały się na trwałe w kulturze, lub też - przynoszą wiadomości na temat postępu cywilizacyjnego. Zegary czasem mają tu znaczenie symboliczne, czasem funkcjonują jako ciekawostki z zakresu techniki i nauki. David Rooney inspiruje się nimi i tworzy eseje, które czerpią zarówno z wiadomości z nauk ścisłych, jak i z filozoficznych skojarzeń - dba jednak przede wszystkim o dostarczanie czytelnikom konkretów, żeby mogli przyjrzeć się czasowi w inny niż do tej pory sposób.
"O czasie. Historia cywilizacji w dwunastu zegarach" to książka starannie przemyślana pod kątem wyboru - autor musiał zdecydować się na odpowiadające dwunastu godzinom na tarczy czasomierza zjawiska i uporządkować je chronologicznie: to przejście od starożytności i zegarów słonecznych po zegary niemal futurystyczne, efekt zadziwiającego postępu techniki. Kosmos staje się zatem ramą kompozycyjną dla tej książki - najpierw odczytywanie godzin z cienia rzucanego przez słońce, później - satelity i urządzenia, które już z poziomu orbity pozwalają na regulowanie zegarków. Nie ma natomiast zachłystywania się komercyjnymi wynalazkami: zegarki jako gadżety w ogóle autora nie interesują. Dzięki temu można faktycznie dostrzec obszary poszukiwań wynalazców i zainteresować się sednem w dążeniu do jak najdokładniejszego mierzenia czasu. Pojawiają się też w naturalny sposób ciekawostki związane z konstruktorami albo działaniami montażowymi, inżynierowie nie będą dla odbiorców anonimowi. Trochę wiadomości z fizyki, trochę z astronomii - David Rooney pomysłowo łączy zagadnienia z różnych dziedzin, żeby skupić je właśnie na istocie chronometrów. Nie traci przy tym niemal dziecięcej radości - kiedy przygląda się kolejnym wynalazkom, kiedy podróżuje, żeby dostrzegać ślady ludzkich wyobrażeń i możliwości - staje się po prostu pasjonatem, człowiekiem, który potrafi się wzruszyć i zdziwić. Przekazuje czytelnikom swoje reakcje - także te bardzo emocjonalne - na konkretne wynalazki. Dzięki temu łatwiej będzie zapamiętywać ich znaczenie i funkcjonowanie na przestrzeni wieków. "O czasie" to książka dla tych, którzy lubią poznawać świat z innej perspektywy - i którzy nie boją się wyzwań. Rooney wie doskonale, jak budować narrację, żeby zmieścić w niej sporo wiadomości - funkcjonuje jako przewodnik hobbysta po świecie zdominowanym przez pośpiech. Zatrzymuje czas, żeby uświadomić odbiorcom, jak wyglądają podstawy w jego obłaskawianiu. Daje szansę na oswojenie się z tematem rzadko w szczegółach istniejącym w dyskursie o najważniejszych wynalazkach ludzkości i o sztuce - udowadnia, że czas nie jest prosty do uchwycenia i zdefiniowania. A przy okazji stawia na rzetelny reportaż uzupełniany osobistymi wstawkami.
środa, 20 września 2023
Sandrine Mirza: Mitologia Greków i Rzymian w komiksie
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Obrazki z Olimpu
Od pewnego czasu sporą popularnością cieszą się komiksy popularyzujące naukę - wszystko da się przekazać w formie kadrów z komentarzami albo stripów, krótkie i dłuższe historie podparte fabułą umożliwiają przemycanie wiadomości dla czytelników niechętnych tomom popularnonaukowym. Dlatego też nie dziwi propozycja, z jaką przychodzi Sandrine Mirza wespół z Clotką - "Mitologia Greków i Rzymian w komiksie". Jest to książka przygotowana z myślą zwłaszcza o uczniach - nawet maturzyści będą mogli skorzystać z tej publikacji, zwłaszcza że w dolnych przypisach znalazło się miejsce na wyznaczanie śladów mitologii greckiej i rzymskiej w sztuce, literaturze, cywilizacji, astronomii, frazeologii czy w geografii. To czysta i błyskawiczna odpowiedź na pytanie, dlaczego odbiorcy mieliby poznawać mity - i dlaczego w ogóle śledzić przygody licznych bogów i herosów. Pojawia się tu na wstępie bardzo przydatna ściąga - drzewo genealogiczne części bohaterów. Później już - ponad dwadzieścia opowieści, krótkich komiksowych komentarzy dotyczących wybranych mitów. Wybranych - czyli w zasadzie tych obowiązkowych, bez których nie można się obejść. Zaczyna się od stworzenia świata, później wkraczają na scenę kolejni bogowie, herosi, ludzie, dziwne stwory lub sytuacje. Powróci Hades, Atena, Posejdon, Hefajstos, Dionizos, Prometeusz, Pandora, Perseusz, Herakles, Jazon, Orfeusz, Tezeusz, Edyp, Achilles, Eneasz, Odyseusz - absolutne podstawy, bohaterowie, bez których nie da się zrozumieć wyborów artystycznych twórców z tego kręgu kulturowego. Co ważne, Sandrine Mirza po prostu przekłada na język komiksu mity - nie przejmuje się budowaniem dodatkowych komentarzy. Zależy jej przede wszystkim na wprowadzaniu ciekawostek i snuciu intryg: przedstawia historie, ale nie uzupełnia ich własnymi pomysłami na przyciąganie odbiorców: gotowe mity nie podlegają tutaj interpretacjom: nie ma szukania dowcipów czy zabawnych dzisiaj rozwiązań - autorka nie podkreśla dziwactw, nie akcentuje tego, co wykraczałoby poza normy. Przyjmuje świat mitów z pełną naturalnością, chyba że wyobraźniowe rozwiązania przekraczają możliwości poznawcze odbiorców - wtedy dodatkowe wyjaśnienia pojawiają się w drobnych podpisach i dopiskach.
Bardzo małe kadry i bardzo skondensowany tekst - mity przedstawia się tutaj przede wszystkim dzięki narracjom w dymkach, interakcje między bohaterami przejawiają się w drobnych dialogach. Nie ma tu ucieczki od okrucieństwa - oczywiście Clotka stara się nie epatować krwawymi scenami, ale też nie unika ich - daje się prowadzić opowieści. "Mitologia Greków i Rzymian w komiksie" staje się książką cenną - podpowiedzią i zestawem wskazówek dla tych, którzy przyzwyczajeni są do pozaksiążkowych narracji. To rodzaj skryptu dla potrzebujących streszczeń, ale też i szybki przegląd charakterystycznych motywów. Można sobie dzięki tej książce odświeżyć wiadomości z mitologii greckiej, można zacząć poznawanie mitów - ale wtedy istnieje niebezpieczeństwo, że przy takiej formie będzie najwygodniej pozostać. Sandrine Mirza wykorzystuje potencjał tych opowieści, wie, że zaintryguje odbiorców oryginalnością samych mitów, nie potrzebuje do tego już żadnych upiększeń. Ilustracje to dodatek, który pozwoli przyciągnąć młodsze pokolenia odbiorców do takich historii.
Obrazki z Olimpu
Od pewnego czasu sporą popularnością cieszą się komiksy popularyzujące naukę - wszystko da się przekazać w formie kadrów z komentarzami albo stripów, krótkie i dłuższe historie podparte fabułą umożliwiają przemycanie wiadomości dla czytelników niechętnych tomom popularnonaukowym. Dlatego też nie dziwi propozycja, z jaką przychodzi Sandrine Mirza wespół z Clotką - "Mitologia Greków i Rzymian w komiksie". Jest to książka przygotowana z myślą zwłaszcza o uczniach - nawet maturzyści będą mogli skorzystać z tej publikacji, zwłaszcza że w dolnych przypisach znalazło się miejsce na wyznaczanie śladów mitologii greckiej i rzymskiej w sztuce, literaturze, cywilizacji, astronomii, frazeologii czy w geografii. To czysta i błyskawiczna odpowiedź na pytanie, dlaczego odbiorcy mieliby poznawać mity - i dlaczego w ogóle śledzić przygody licznych bogów i herosów. Pojawia się tu na wstępie bardzo przydatna ściąga - drzewo genealogiczne części bohaterów. Później już - ponad dwadzieścia opowieści, krótkich komiksowych komentarzy dotyczących wybranych mitów. Wybranych - czyli w zasadzie tych obowiązkowych, bez których nie można się obejść. Zaczyna się od stworzenia świata, później wkraczają na scenę kolejni bogowie, herosi, ludzie, dziwne stwory lub sytuacje. Powróci Hades, Atena, Posejdon, Hefajstos, Dionizos, Prometeusz, Pandora, Perseusz, Herakles, Jazon, Orfeusz, Tezeusz, Edyp, Achilles, Eneasz, Odyseusz - absolutne podstawy, bohaterowie, bez których nie da się zrozumieć wyborów artystycznych twórców z tego kręgu kulturowego. Co ważne, Sandrine Mirza po prostu przekłada na język komiksu mity - nie przejmuje się budowaniem dodatkowych komentarzy. Zależy jej przede wszystkim na wprowadzaniu ciekawostek i snuciu intryg: przedstawia historie, ale nie uzupełnia ich własnymi pomysłami na przyciąganie odbiorców: gotowe mity nie podlegają tutaj interpretacjom: nie ma szukania dowcipów czy zabawnych dzisiaj rozwiązań - autorka nie podkreśla dziwactw, nie akcentuje tego, co wykraczałoby poza normy. Przyjmuje świat mitów z pełną naturalnością, chyba że wyobraźniowe rozwiązania przekraczają możliwości poznawcze odbiorców - wtedy dodatkowe wyjaśnienia pojawiają się w drobnych podpisach i dopiskach.
Bardzo małe kadry i bardzo skondensowany tekst - mity przedstawia się tutaj przede wszystkim dzięki narracjom w dymkach, interakcje między bohaterami przejawiają się w drobnych dialogach. Nie ma tu ucieczki od okrucieństwa - oczywiście Clotka stara się nie epatować krwawymi scenami, ale też nie unika ich - daje się prowadzić opowieści. "Mitologia Greków i Rzymian w komiksie" staje się książką cenną - podpowiedzią i zestawem wskazówek dla tych, którzy przyzwyczajeni są do pozaksiążkowych narracji. To rodzaj skryptu dla potrzebujących streszczeń, ale też i szybki przegląd charakterystycznych motywów. Można sobie dzięki tej książce odświeżyć wiadomości z mitologii greckiej, można zacząć poznawanie mitów - ale wtedy istnieje niebezpieczeństwo, że przy takiej formie będzie najwygodniej pozostać. Sandrine Mirza wykorzystuje potencjał tych opowieści, wie, że zaintryguje odbiorców oryginalnością samych mitów, nie potrzebuje do tego już żadnych upiększeń. Ilustracje to dodatek, który pozwoli przyciągnąć młodsze pokolenia odbiorców do takich historii.
wtorek, 19 września 2023
Justyna Bednarek: Rycerka Rozalka
Harperkids, Warszawa 2023.
Spryt
Na pohybel stereotypom tworzy Justyna Bednarek tomik na pierwszym poziomie serii Czytam sobie - "Rycerka Rozalka" to z jednej strony lektura dla dzieci, które uczą się dopiero czytania i rozpoznawania liter - z drugiej jednak także propozycja dla tych, które potrzebują ćwiczeń logopedycznych. W Pampadelii źle się dzieje: smok pożera owce i krowy (właściwie zjada, nie może pożerać, bo na pierwszym poziomie serii nie ma mowy o innych niż podstawowe głoskach, nawet jeśli ucierpi na tym ładunek emocjonalny w tomiku). Władca jest bezradny, ale jego córka, Rozalka, obmyśla śmiały plan: wie, jak przechytrzyć smoka, potrzebuje tylko trochę przysmaków, żeby zrealizować swój pomysł. Żaden woj nie radzi sobie z wyzwaniem, trzeba tu dziewczynki - sprytnej i odważnej. Rozalka marzy o karierze rycerskiej, przynajmniej - kiedy trzeba stawić czoła prawdziwemu niebezpieczeństwu, nie zamierza uciekać. W związku z tym Justyna Bednarek rozbija schematy: pokazuje, że płeć piękna też może być dzielna i może uratować gród przed smokiem. Co ciekawe, nie trzeba tu metod rodem z przygód szewczyka Dratewki - smok wcale nie jest aż tak straszny, jak mogło się na początku wydawać - da się z nim ponegocjować, oczywiście wtedy, kiedy znajdzie się ktoś, kto podejmie takie wyzwanie.
Pierwszy poziom serii Czytam sobie charakteryzuje się dominacją warstwy graficznej nad tekstową - tekst to maksymalnie trzywersowe podpisy pod dużymi ilustracjami. Justyna Bednarek stara się, żeby akcja zafascynowała dzieci i żeby je wciągnęła: Rozalka to bohaterka, która budzi sympatię od początku: złote sukienki i pantofle z diamentami wcale jej nie satysfakcjonują, tu chodzi o coś ciekawszego. Kolejni wzywani przez władcę wojowie nie radzą sobie ze smokiem - nie wiedzą, jak go pokonać, co budzi śmiech (zwłaszcza kiedy rycerz nabija sobie guza, bo smok na niego warknął - takie wstawki to niespodzianka dla małych odbiorców i szansa na przekonanie ich do czytania za sprawą humoru). I znowu wychodzi na jaw problem płynący z braku możliwości stosowania dwuznaków czy głosek spoza zestawu - Rozalka musi posługiwać się rapierem i musi przywdziać ubranko (chociaż kompletnie nie pasuje to do stylu narracji). Groźny smok "bryka" (co nie brzmi specjalnie przerażająco) - nie ma tu jednak zwrotów, które zniechęcałyby do czytania, można śmiało zagłębić się w lekturę, sprawdzać, co Justyna Bednarek ma do przedstawienia - dzieci nie pożałują, że zajrzały do takiej książki. "Rycerka Rozalka" to rozbicie skostniałych przekonań i zasad - a jednocześnie realizacja wytycznych z literatury czwartej. Mała bohaterka jest w stanie poradzić sobie z problemem, którego inni nie umieli rozwiązać, samodzielnie znajduje rozwiązanie i do tego wie jeszcze, jak wprowadzić je w życie. Pomaga też w pozytywnym nastawieniu do książki bezkrwawe rozprawienie się ze smokiem: to pomysł wart uwagi. "Rycerka Rozalka" to tomik klasyczny w duchu, stworzony zgodnie z regułami książek przygodowych dla najmłodszych - choć tekstu jest tu jak na lekarstwo, dzieci nie będą się nudzić, a wciągną się w akcję.
Spryt
Na pohybel stereotypom tworzy Justyna Bednarek tomik na pierwszym poziomie serii Czytam sobie - "Rycerka Rozalka" to z jednej strony lektura dla dzieci, które uczą się dopiero czytania i rozpoznawania liter - z drugiej jednak także propozycja dla tych, które potrzebują ćwiczeń logopedycznych. W Pampadelii źle się dzieje: smok pożera owce i krowy (właściwie zjada, nie może pożerać, bo na pierwszym poziomie serii nie ma mowy o innych niż podstawowe głoskach, nawet jeśli ucierpi na tym ładunek emocjonalny w tomiku). Władca jest bezradny, ale jego córka, Rozalka, obmyśla śmiały plan: wie, jak przechytrzyć smoka, potrzebuje tylko trochę przysmaków, żeby zrealizować swój pomysł. Żaden woj nie radzi sobie z wyzwaniem, trzeba tu dziewczynki - sprytnej i odważnej. Rozalka marzy o karierze rycerskiej, przynajmniej - kiedy trzeba stawić czoła prawdziwemu niebezpieczeństwu, nie zamierza uciekać. W związku z tym Justyna Bednarek rozbija schematy: pokazuje, że płeć piękna też może być dzielna i może uratować gród przed smokiem. Co ciekawe, nie trzeba tu metod rodem z przygód szewczyka Dratewki - smok wcale nie jest aż tak straszny, jak mogło się na początku wydawać - da się z nim ponegocjować, oczywiście wtedy, kiedy znajdzie się ktoś, kto podejmie takie wyzwanie.
Pierwszy poziom serii Czytam sobie charakteryzuje się dominacją warstwy graficznej nad tekstową - tekst to maksymalnie trzywersowe podpisy pod dużymi ilustracjami. Justyna Bednarek stara się, żeby akcja zafascynowała dzieci i żeby je wciągnęła: Rozalka to bohaterka, która budzi sympatię od początku: złote sukienki i pantofle z diamentami wcale jej nie satysfakcjonują, tu chodzi o coś ciekawszego. Kolejni wzywani przez władcę wojowie nie radzą sobie ze smokiem - nie wiedzą, jak go pokonać, co budzi śmiech (zwłaszcza kiedy rycerz nabija sobie guza, bo smok na niego warknął - takie wstawki to niespodzianka dla małych odbiorców i szansa na przekonanie ich do czytania za sprawą humoru). I znowu wychodzi na jaw problem płynący z braku możliwości stosowania dwuznaków czy głosek spoza zestawu - Rozalka musi posługiwać się rapierem i musi przywdziać ubranko (chociaż kompletnie nie pasuje to do stylu narracji). Groźny smok "bryka" (co nie brzmi specjalnie przerażająco) - nie ma tu jednak zwrotów, które zniechęcałyby do czytania, można śmiało zagłębić się w lekturę, sprawdzać, co Justyna Bednarek ma do przedstawienia - dzieci nie pożałują, że zajrzały do takiej książki. "Rycerka Rozalka" to rozbicie skostniałych przekonań i zasad - a jednocześnie realizacja wytycznych z literatury czwartej. Mała bohaterka jest w stanie poradzić sobie z problemem, którego inni nie umieli rozwiązać, samodzielnie znajduje rozwiązanie i do tego wie jeszcze, jak wprowadzić je w życie. Pomaga też w pozytywnym nastawieniu do książki bezkrwawe rozprawienie się ze smokiem: to pomysł wart uwagi. "Rycerka Rozalka" to tomik klasyczny w duchu, stworzony zgodnie z regułami książek przygodowych dla najmłodszych - choć tekstu jest tu jak na lekarstwo, dzieci nie będą się nudzić, a wciągną się w akcję.
poniedziałek, 18 września 2023
Krystyna Mirek: Tajemnica zamku
Edipresse, Warszawa 2017.
Pan na zamku
Krystyna Mirek udowadnia, że w różnych odłamach prozy obyczajowej czuje się jak ryba w wodzie i może przyciągać czytelniczki sprzedawaniem marzeń. W "Tajemnicy zamku", pierwszym tomie cyklu Saga rodu Cantendorfów bawi się motywem starego zamczyska i miłości ponad podziałami. Jest tu wszystko, czego w klasycznym romansie historycznym można by się było spodziewać. Powieść toczy się niespiesznie, autorka pozwala się rozsmakować w przestrzeni, którą powołała do istnienia - i zaprzyjaźnić z bohaterami tak, żeby niedługo móc im kibicować. Są tu mocno zaznaczone podziały klasowe - Aleksander Cantendorf to hrabia wzbudzający postrach w okolicy: mroczny mężczyzna, który jedną dłoń zawsze ukrywa w rękawiczce, właśnie pochował czwartą żonę - coś dziwnego dzieje się na zamku, nie bez powodu okoliczni możni wysyłają swoje córki do dalekich krewnych na prowincję, byle tylko odsunąć je sprzed oczu pana. Tylko Miltonowie nie przejmują się zagrożeniem, grozi im właśnie degradacja społeczna i bankructwo. Dzierżawca nie ma już szans na odroczenie terminu spłaty długów i wie, że wkrótce będzie musiał pożegnać dotychczasowe życie. W końcu hrabia nie wybacza i nie daje drugiej szansy. W całym zamieszaniu, jakie rozgrywa się wokół hrabiego, najciekawszą postacią staje się Kate Milton, niepokorna młodsza córka. Kate marzy o przygodach i widzi, jak pozory są w stanie zniszczyć rodzinne szczęście. Widzi dramat w domu, spięcia między rodzicami i zaślepienie siostry, która marzy tylko o tym, by wyjść za mąż za spokojnego i niekonfliktowego Alfreda. Kate chce czegoś więcej. Jeszcze nie do końca rozumie swoje tęsknoty, jeszcze może zachowywać się naiwnie i liczyć na spełnienie fantazji. I do niej docierają plotki o Aleksandrze Cantendorfie - ale jako uboga dziewczyna, Kate nie może trafić do "towarzystwa", ani - tym bardziej - skupić na sobie uwagi hrabiego. Przynajmniej nie podczas oficjalnych spotkań. Bo kiedy Aleksander Cantendorf trafia na dziewczynę w lesie, wie jedno: nie wyrzuci z głowy obrazu rudowłosej zadziornej piękności. Tyle tylko, że i jego obowiązują jakieś zasady: nawet jeśli do tej pory przyzwyczajał lokalną społeczność do nieprzestrzegania konwenansów, teraz ma powody, żeby zapracować na lepszą opinię. Kate zyskuje za to nieoczekiwane wsparcie, przekonuje się, co oznacza siła kobiet zjednoczonych wspólnym celem.
Tak naprawdę w "Tajemnicy zamku" Krystyna Mirek zajmuje się przede wszystkim budowaniem nastroju i kreśleniem sytuacji zastanej. Niewiele się tu wydarzy, jeśli chciałoby się szukać burzliwej akcji: autorka wykorzystuje raczej obrazki rodzajowe do szkicowania psychologicznych portretów postaci i do podsycania stereotypów w wyobraźni czytelniczek. Najpierw jest tu pogrzeb, później spotkania na obiadach proszonych, wreszcie - bal, na którym Kate ma się pokazać z jak najlepszej strony. Żeby powieść nie toczyła się zbyt przewidywalnie, autorka wprowadza też wątki dalszoplanowe, między innymi sytuację wieloletniej kochanki hrabiego. Uczucia rozwijają się powoli i mają do tego dobre miejsce oraz pożywkę, odbiorczynie rzeczywiście szybko przywiążą się i do postaci, i do miejsca ich funkcjonowania - tak, żeby z zapałem sięgać po koleje tomy. "Tajemnica zamku" ma w sobie wszystko, czego potrzebują poszukiwaczki dobrych powieści obyczajowych z wątkiem romansowym - ta powieść sprawdza się jako rozrywka i jako apetyczna narracja.
Pan na zamku
Krystyna Mirek udowadnia, że w różnych odłamach prozy obyczajowej czuje się jak ryba w wodzie i może przyciągać czytelniczki sprzedawaniem marzeń. W "Tajemnicy zamku", pierwszym tomie cyklu Saga rodu Cantendorfów bawi się motywem starego zamczyska i miłości ponad podziałami. Jest tu wszystko, czego w klasycznym romansie historycznym można by się było spodziewać. Powieść toczy się niespiesznie, autorka pozwala się rozsmakować w przestrzeni, którą powołała do istnienia - i zaprzyjaźnić z bohaterami tak, żeby niedługo móc im kibicować. Są tu mocno zaznaczone podziały klasowe - Aleksander Cantendorf to hrabia wzbudzający postrach w okolicy: mroczny mężczyzna, który jedną dłoń zawsze ukrywa w rękawiczce, właśnie pochował czwartą żonę - coś dziwnego dzieje się na zamku, nie bez powodu okoliczni możni wysyłają swoje córki do dalekich krewnych na prowincję, byle tylko odsunąć je sprzed oczu pana. Tylko Miltonowie nie przejmują się zagrożeniem, grozi im właśnie degradacja społeczna i bankructwo. Dzierżawca nie ma już szans na odroczenie terminu spłaty długów i wie, że wkrótce będzie musiał pożegnać dotychczasowe życie. W końcu hrabia nie wybacza i nie daje drugiej szansy. W całym zamieszaniu, jakie rozgrywa się wokół hrabiego, najciekawszą postacią staje się Kate Milton, niepokorna młodsza córka. Kate marzy o przygodach i widzi, jak pozory są w stanie zniszczyć rodzinne szczęście. Widzi dramat w domu, spięcia między rodzicami i zaślepienie siostry, która marzy tylko o tym, by wyjść za mąż za spokojnego i niekonfliktowego Alfreda. Kate chce czegoś więcej. Jeszcze nie do końca rozumie swoje tęsknoty, jeszcze może zachowywać się naiwnie i liczyć na spełnienie fantazji. I do niej docierają plotki o Aleksandrze Cantendorfie - ale jako uboga dziewczyna, Kate nie może trafić do "towarzystwa", ani - tym bardziej - skupić na sobie uwagi hrabiego. Przynajmniej nie podczas oficjalnych spotkań. Bo kiedy Aleksander Cantendorf trafia na dziewczynę w lesie, wie jedno: nie wyrzuci z głowy obrazu rudowłosej zadziornej piękności. Tyle tylko, że i jego obowiązują jakieś zasady: nawet jeśli do tej pory przyzwyczajał lokalną społeczność do nieprzestrzegania konwenansów, teraz ma powody, żeby zapracować na lepszą opinię. Kate zyskuje za to nieoczekiwane wsparcie, przekonuje się, co oznacza siła kobiet zjednoczonych wspólnym celem.
Tak naprawdę w "Tajemnicy zamku" Krystyna Mirek zajmuje się przede wszystkim budowaniem nastroju i kreśleniem sytuacji zastanej. Niewiele się tu wydarzy, jeśli chciałoby się szukać burzliwej akcji: autorka wykorzystuje raczej obrazki rodzajowe do szkicowania psychologicznych portretów postaci i do podsycania stereotypów w wyobraźni czytelniczek. Najpierw jest tu pogrzeb, później spotkania na obiadach proszonych, wreszcie - bal, na którym Kate ma się pokazać z jak najlepszej strony. Żeby powieść nie toczyła się zbyt przewidywalnie, autorka wprowadza też wątki dalszoplanowe, między innymi sytuację wieloletniej kochanki hrabiego. Uczucia rozwijają się powoli i mają do tego dobre miejsce oraz pożywkę, odbiorczynie rzeczywiście szybko przywiążą się i do postaci, i do miejsca ich funkcjonowania - tak, żeby z zapałem sięgać po koleje tomy. "Tajemnica zamku" ma w sobie wszystko, czego potrzebują poszukiwaczki dobrych powieści obyczajowych z wątkiem romansowym - ta powieść sprawdza się jako rozrywka i jako apetyczna narracja.
niedziela, 17 września 2023
Stuart Gibbs: Szkoła Szpiegów. Kierunek: Meksyk
Agora, Warszawa 2023.
Sensacje
Można dopaść Pająka. Wreszcie uda się wypełnić misję i pokonać największego wroga. Ben Ripley to niezbyt utalentowany uczeń akademii szpiegów, ale ma wyjątkowe szczęście. Jego supermoce - umiejętności wyróżniające go ze szkolnej społeczności - nie należą do widowiskowych, Ben źle radzi sobie z rozmaitymi rodzajami walk i przeważnie pada ofiarą każdego, kto zdecyduje się go zaatakować. Jednak ma olbrzymie sukcesy w liczeniu i wie, jak prowadzić dedukcję, żeby dojść do ważnych wniosków. W związku z tym coraz więcej misji wymaga jego obecności - nawet jeśli w szkole, w zaliczaniu przedmiotów, Ben, delikatnie mówiąc, nie bryluje. W przeciwieństwie do Eriki. Erica to bohaterka idealizowana na wszystkie możliwe sposoby, zresztą jej zachowanie potwierdza wszelkie superlatywy kierowane pod jej adresem. Erica nigdy nie daje się zaskoczyć, zawsze wyprzedza wrogów i postanawia poświęcić się szpiegowaniu - nie ma miejsca na życie prywatne, o czym zresztą podkochujący się w niej Ben dobrze już wie. Teraz pojawia się szansa na pokonanie Pająka - ale zasady poznać mogą tylko Ben i Erica - ich znajomy z wrogiej organizacji postanawia podzielić się wiadomościami i zwabia bohaterów w pułapkę. Razem z nimi w tarapaty wpadają jeszcze najlepszy przyjaciel Bena, Mike - niedawno zwerbowany do akademii szpiegów - oraz Zoe, przyjaciółka, która liczyła kiedyś na związek z Benem, ale zrozumiała, że z Ericą nie ma co konkurować. Mike niedawno zaczął umawiać się z córką prezydenta Stanów Zjednoczonych, chociaż Jemma bardzo go nudzi - Ben pozostaje samotnikiem, nie ma szczęścia do związków. Ta czwórka przeżywa już w pierwszej części tomiku "Szkoła Szpiegów. Kierunek: Meksyk" mnóstwo sensacyjnych przygód, z katastrofą samolotu i wygłodniałymi krokodylami w rzece włącznie. Stuart Gibbs celowo karykaturalizuje gatunek, wprowadza elementy niemożliwe do zrealizowania z tym większym upodobaniem, im bardziej abstrakcyjne dla zwykłych czytelników się wydają. W końcu w tej akademii nudno być nie może. Akcja toczy się bardzo szybko, a intryga goni intrygę - zanim uda się dotrzeć do celu, czytelnicy już będą mogli dostać zadyszki w związku z podążaniem za bohaterami. Wszystko zmienia się w błyskawicznym tempie, jak zwykle - nastolatki wpadają w kolejne zasadzki po to, żeby za moment sensacyjnie się z nich wydostać (często - wykorzystując własny spryt i umiejętności zdobyte w szkole), wiadomo, że Stuart Gibbs będzie przedstawiać kolejne wyzwania, żeby tylko zwiększać tempo opowieści. Ale robi tym razem coś jeszcze: mocno komplikuje sytuację sercową Bena: tak, żeby bohater do końca nie wiedział, czy może odbudować relację z Zoe, czy też powinien postawić na Ericę i mimo oporów z jej strony dążyć do stworzenia związku. Sytuacji nie poprawia fakt, że Zoe widzi zauroczenie Bena Ericą - świadoma istnienia rywalki, nie musi mieć ochoty na konkurowanie z nią. Sporo może się tu wydarzyć, a autor rezygnuje niemal całkowicie z egzotyki - akcja mogłaby rozgrywać się wszędzie, skoro zamknięte miejsca i tak uniemożliwiają poznawanie specyfiki nowego dla postaci kraju. Tu nie ma mowy o edukowaniu młodych czytelników, liczy się śmiech i przesada.
Sensacje
Można dopaść Pająka. Wreszcie uda się wypełnić misję i pokonać największego wroga. Ben Ripley to niezbyt utalentowany uczeń akademii szpiegów, ale ma wyjątkowe szczęście. Jego supermoce - umiejętności wyróżniające go ze szkolnej społeczności - nie należą do widowiskowych, Ben źle radzi sobie z rozmaitymi rodzajami walk i przeważnie pada ofiarą każdego, kto zdecyduje się go zaatakować. Jednak ma olbrzymie sukcesy w liczeniu i wie, jak prowadzić dedukcję, żeby dojść do ważnych wniosków. W związku z tym coraz więcej misji wymaga jego obecności - nawet jeśli w szkole, w zaliczaniu przedmiotów, Ben, delikatnie mówiąc, nie bryluje. W przeciwieństwie do Eriki. Erica to bohaterka idealizowana na wszystkie możliwe sposoby, zresztą jej zachowanie potwierdza wszelkie superlatywy kierowane pod jej adresem. Erica nigdy nie daje się zaskoczyć, zawsze wyprzedza wrogów i postanawia poświęcić się szpiegowaniu - nie ma miejsca na życie prywatne, o czym zresztą podkochujący się w niej Ben dobrze już wie. Teraz pojawia się szansa na pokonanie Pająka - ale zasady poznać mogą tylko Ben i Erica - ich znajomy z wrogiej organizacji postanawia podzielić się wiadomościami i zwabia bohaterów w pułapkę. Razem z nimi w tarapaty wpadają jeszcze najlepszy przyjaciel Bena, Mike - niedawno zwerbowany do akademii szpiegów - oraz Zoe, przyjaciółka, która liczyła kiedyś na związek z Benem, ale zrozumiała, że z Ericą nie ma co konkurować. Mike niedawno zaczął umawiać się z córką prezydenta Stanów Zjednoczonych, chociaż Jemma bardzo go nudzi - Ben pozostaje samotnikiem, nie ma szczęścia do związków. Ta czwórka przeżywa już w pierwszej części tomiku "Szkoła Szpiegów. Kierunek: Meksyk" mnóstwo sensacyjnych przygód, z katastrofą samolotu i wygłodniałymi krokodylami w rzece włącznie. Stuart Gibbs celowo karykaturalizuje gatunek, wprowadza elementy niemożliwe do zrealizowania z tym większym upodobaniem, im bardziej abstrakcyjne dla zwykłych czytelników się wydają. W końcu w tej akademii nudno być nie może. Akcja toczy się bardzo szybko, a intryga goni intrygę - zanim uda się dotrzeć do celu, czytelnicy już będą mogli dostać zadyszki w związku z podążaniem za bohaterami. Wszystko zmienia się w błyskawicznym tempie, jak zwykle - nastolatki wpadają w kolejne zasadzki po to, żeby za moment sensacyjnie się z nich wydostać (często - wykorzystując własny spryt i umiejętności zdobyte w szkole), wiadomo, że Stuart Gibbs będzie przedstawiać kolejne wyzwania, żeby tylko zwiększać tempo opowieści. Ale robi tym razem coś jeszcze: mocno komplikuje sytuację sercową Bena: tak, żeby bohater do końca nie wiedział, czy może odbudować relację z Zoe, czy też powinien postawić na Ericę i mimo oporów z jej strony dążyć do stworzenia związku. Sytuacji nie poprawia fakt, że Zoe widzi zauroczenie Bena Ericą - świadoma istnienia rywalki, nie musi mieć ochoty na konkurowanie z nią. Sporo może się tu wydarzyć, a autor rezygnuje niemal całkowicie z egzotyki - akcja mogłaby rozgrywać się wszędzie, skoro zamknięte miejsca i tak uniemożliwiają poznawanie specyfiki nowego dla postaci kraju. Tu nie ma mowy o edukowaniu młodych czytelników, liczy się śmiech i przesada.
sobota, 16 września 2023
Liane Schneider: Zuzia idzie do szkoły
Media Rodzina, Poznań 2023.
Obowiązki
W serii Mądra Mysz po raz kolejny bohaterowie przeprowadzają dzieci przez ważne dla nich wydarzenia. "Zuzia idzie do szkoły" to kolejna udana propozycja, w której Liane Schneider wyjaśnia maluchom, co je czeka, kiedy będą miały udać się pierwszy raz do szkoły. Obietnica "tuby" z prezentami to tylko jedna z miłych niespodzianek (automatycznie Liane Schneider pokazuje rodzicom, co zrobić, żeby odrobinę złagodzić lęki). Kiedy Zuzia dowiaduje się, że będzie musiała rozpocząć naukę, jest podekscytowana - czekają ją spore zmiany, ale też i dużo przyjemności. W gabinecie lekarskim dziewczynka może sobie poskakać (sprawdzanie sprawności motorycznej to jeden z elementów badania) - kilkulatka przekonuje się, że nie ma się czego bać. Uwzględnia się nawet życzenie dziewczynki, żeby znalazła się w klasie ze swoją najlepszą przyjaciółką: nikt Zuzi nie ignoruje, jej prośba zostaje wpisana do dokumentów, co pokazuje odbiorcom, że mogą mieć wpływ na towarzyszy zabaw. Żeby jeszcze bardziej oswoić ją z tematem szkoły, Liane Schneider wysyła ją na dni otwarte. Wszystkie dzieci - przyszłe pierwszaki - spotykają się w szkole i poznają swoją wychowawczynię, a także wykonują prostą ale efektowną pracę plastyczną dla samej przyjemności zrobienia czegoś wspólnie. Zuzia musi wybrać się z rodzicami na zakupy - decyduje się na plecak i gromadzi sporo ładnych akcesoriów, które przydadzą się jej w szkole. "Zuzia idzie do szkoły" to oczywiście poznawanie zwyczajów w placówce: kiedy zabrzmi dzwonek, dzieci wychodzą pobawić się na boisku - a to oznacza, że nie trzeba rezygnować z zabawy ani z przyjemności. Nie jest zatem tak, że kilkulatka zostanie zderzona z nieznanym: pierwszy dzień szkoły to po prostu wykorzystanie gromadzonego sukcesywnie doświadczenia. Zuzia czegoś się o szkole dowiedziała podczas dni otwartych, wie, gdzie jest toaleta i sala gimnastyczna, trafi do stołówki i do pracowni plastycznej. Rodzice, którzy odprowadzają swoje pociechy pierwszego dnia wcale nie są potrzebni, chyba że akurat mają robić zdjęcia całej grupie. Pani świetnie dogaduje się ze swoimi wychowankami, potrafi odwrócić ich uwagę od stresu - nie ma się czego bać. Pierwszy dzień szkoły to początek wielkiej przygody.
Liane Schneider opowiada dzieciom, co je czeka - jak zwykle przeprowadza odbiorców przez jednorazowe i trudne doświadczenie, posiłkując się postacią specjalnie do tego celu w serii stworzoną. Zuzia pomaga odbiorcom zrozumieć i wczuć się w nową rolę - ta bohaterka doświadcza wszystkiego pierwsza, żeby najmłodsi nie musieli się niczego bać. Tak przygotowana seria wspiera także rodziców - nie spoczywa na nich już cały ciężar tłumaczeń, mogą za to wtrącić się w odpowiednim momencie narracji i udzielić potrzebnych dziecku wyjaśnień. Pójście do szkoły nie będzie przez to dramatem - znacznie łatwiej będzie przygotować pociechy do takiej przyszłości. Jak zawsze przygody Zuzi są bardzo ładnie ilustrowane, tak, żeby nie sugerować bajkowości a naturalność - to sprawia, że bohaterka jeszcze bardziej przyciągać będzie uwagę.
Obowiązki
W serii Mądra Mysz po raz kolejny bohaterowie przeprowadzają dzieci przez ważne dla nich wydarzenia. "Zuzia idzie do szkoły" to kolejna udana propozycja, w której Liane Schneider wyjaśnia maluchom, co je czeka, kiedy będą miały udać się pierwszy raz do szkoły. Obietnica "tuby" z prezentami to tylko jedna z miłych niespodzianek (automatycznie Liane Schneider pokazuje rodzicom, co zrobić, żeby odrobinę złagodzić lęki). Kiedy Zuzia dowiaduje się, że będzie musiała rozpocząć naukę, jest podekscytowana - czekają ją spore zmiany, ale też i dużo przyjemności. W gabinecie lekarskim dziewczynka może sobie poskakać (sprawdzanie sprawności motorycznej to jeden z elementów badania) - kilkulatka przekonuje się, że nie ma się czego bać. Uwzględnia się nawet życzenie dziewczynki, żeby znalazła się w klasie ze swoją najlepszą przyjaciółką: nikt Zuzi nie ignoruje, jej prośba zostaje wpisana do dokumentów, co pokazuje odbiorcom, że mogą mieć wpływ na towarzyszy zabaw. Żeby jeszcze bardziej oswoić ją z tematem szkoły, Liane Schneider wysyła ją na dni otwarte. Wszystkie dzieci - przyszłe pierwszaki - spotykają się w szkole i poznają swoją wychowawczynię, a także wykonują prostą ale efektowną pracę plastyczną dla samej przyjemności zrobienia czegoś wspólnie. Zuzia musi wybrać się z rodzicami na zakupy - decyduje się na plecak i gromadzi sporo ładnych akcesoriów, które przydadzą się jej w szkole. "Zuzia idzie do szkoły" to oczywiście poznawanie zwyczajów w placówce: kiedy zabrzmi dzwonek, dzieci wychodzą pobawić się na boisku - a to oznacza, że nie trzeba rezygnować z zabawy ani z przyjemności. Nie jest zatem tak, że kilkulatka zostanie zderzona z nieznanym: pierwszy dzień szkoły to po prostu wykorzystanie gromadzonego sukcesywnie doświadczenia. Zuzia czegoś się o szkole dowiedziała podczas dni otwartych, wie, gdzie jest toaleta i sala gimnastyczna, trafi do stołówki i do pracowni plastycznej. Rodzice, którzy odprowadzają swoje pociechy pierwszego dnia wcale nie są potrzebni, chyba że akurat mają robić zdjęcia całej grupie. Pani świetnie dogaduje się ze swoimi wychowankami, potrafi odwrócić ich uwagę od stresu - nie ma się czego bać. Pierwszy dzień szkoły to początek wielkiej przygody.
Liane Schneider opowiada dzieciom, co je czeka - jak zwykle przeprowadza odbiorców przez jednorazowe i trudne doświadczenie, posiłkując się postacią specjalnie do tego celu w serii stworzoną. Zuzia pomaga odbiorcom zrozumieć i wczuć się w nową rolę - ta bohaterka doświadcza wszystkiego pierwsza, żeby najmłodsi nie musieli się niczego bać. Tak przygotowana seria wspiera także rodziców - nie spoczywa na nich już cały ciężar tłumaczeń, mogą za to wtrącić się w odpowiednim momencie narracji i udzielić potrzebnych dziecku wyjaśnień. Pójście do szkoły nie będzie przez to dramatem - znacznie łatwiej będzie przygotować pociechy do takiej przyszłości. Jak zawsze przygody Zuzi są bardzo ładnie ilustrowane, tak, żeby nie sugerować bajkowości a naturalność - to sprawia, że bohaterka jeszcze bardziej przyciągać będzie uwagę.
piątek, 15 września 2023
Chella Quint: Wszystko o miesiączce. Poradnik pozytywnego przeżywania okresu
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Okresopozytywność
Edukowaniem odbiorców w zakresie miesiączki zajmuje się Chella Quint, która próbuje jednocześnie - z różnych, ale trudnych do zrozumienia, powodów zarażać entuzjazmem do menstruacji. Stara się wynajdować pozytywy w kolejnych elementach okresu, a chociaż wspomina o tym, że zły nastrój czy rozkojarzenie lub ból, dyskomfort i ewentualne plamy na ubraniu to niedogodności związane z okresem - nie poświęca im zbyt wiele uwagi. Przede wszystkim autorka zamierza odrzucić tabu związane z miesiączkowaniem - zachęca odbiorczynie do dzielenia się informacjami na ten temat, wyśmiewa próby ukrywania okresu. Wprawdzie motyw, który pojawia się w warstwie rysunkowej - impreza z okazji pierwszego okresu - kojarzy się już z ekstremum w zakresie "okresopozytywności", nie zaszkodzi czytelniczkom oswojenie się z tematami wokółmenstruacyjnymi. Co ciekawe, chociaż autorka o plamach na bieliźnie i o odbarwianiu się majtek pod wpływem wydzielin z ciała pisze, nie podaje najprostszej wskazówki o zapieraniu krwi zimną wodą (a przecież kieruje się z tomikiem do młodych czytelniczek, które jeszcze niekoniecznie mają doświadczenia w tej kwestii). Przeprowadza odbiorczynie przez zmiany zachodzące w ciele w wyniku dojrzewania, opowiada o budowie układu rozrodczego u kobiet, zachęca do oglądania siebie w lusterku. Przygląda się różnym artykułom higienicznym używanym przez menstruujące kobiety: w zależności od tego, czy wybiorą jedno- czy wielorazowe, będą musiały przyzwyczaić się do różnych sposobów aplikowania ich i do zapobiegania ewentualnym zakażeniom. Opowiada o tym, jak wygląda okres (ile krwi się traci, co to są skrzepy, czy można wtedy pływać). Co ciekawe, wspomina na kartach tej książki autorka o tym, że orgazm może łagodzić przypadłości związane z okresem - ale nie zajmuje się tłumaczeniem małym odbiorczyniom, czym jest orgazm, zupełnie jakby było to naturalne. Stara się nie przerazić odbiorczyń: jeśli PMS wiąże się ze złym humorem, to okazja do wsłuchania się w siebie i ewentualnego porozpieszczania siebie, dania sobie przyzwolenia na mniejszy wysiłek. Zresztą w różnych fazach cyklu ma się różne poziomy energii - i to autorka podkreśla. Zachęca też odbiorczynie do prowadzenia notatek na temat okresu, nie tylko dlatego, żeby umieć odpowiedzieć na pytania ginekologa, ale też - żeby lepiej poznawać własny organizm i reakcje. Rozprawia się z mitami na temat okresu, pokazuje, jak wyglądał dyskurs na ten temat kiedyś i wyprowadzić genezę wstydu, który niesłusznie temu zjawisku towarzyszy.
W tomiku "Wszystko o miesiączce" czytelniczki znajdą bardzo dużo ważnych i wartościowych informacji - to książka, która zaspokoi ciekawość i uzupełni wiadomości przekazywane przez mamy. Odbiorcom spoza bezpośredniego kręgu zainteresowanych wytłumaczy, z czym mierzą się dziewczyny i kobiety - tak, by okres nie był tematem wstydliwym i ukrywanym, a naturalną rzeczą także w rozmowach. Chella Quint może trochę zbyt entuzjastycznie podchodzi do zagadnienia, jednak taką rolę przyjęła i w zasadzie nie ma wyjścia - musi postawić na okresopozytywność do końca, żeby nie stracić na wiarygodności.
Okresopozytywność
Edukowaniem odbiorców w zakresie miesiączki zajmuje się Chella Quint, która próbuje jednocześnie - z różnych, ale trudnych do zrozumienia, powodów zarażać entuzjazmem do menstruacji. Stara się wynajdować pozytywy w kolejnych elementach okresu, a chociaż wspomina o tym, że zły nastrój czy rozkojarzenie lub ból, dyskomfort i ewentualne plamy na ubraniu to niedogodności związane z okresem - nie poświęca im zbyt wiele uwagi. Przede wszystkim autorka zamierza odrzucić tabu związane z miesiączkowaniem - zachęca odbiorczynie do dzielenia się informacjami na ten temat, wyśmiewa próby ukrywania okresu. Wprawdzie motyw, który pojawia się w warstwie rysunkowej - impreza z okazji pierwszego okresu - kojarzy się już z ekstremum w zakresie "okresopozytywności", nie zaszkodzi czytelniczkom oswojenie się z tematami wokółmenstruacyjnymi. Co ciekawe, chociaż autorka o plamach na bieliźnie i o odbarwianiu się majtek pod wpływem wydzielin z ciała pisze, nie podaje najprostszej wskazówki o zapieraniu krwi zimną wodą (a przecież kieruje się z tomikiem do młodych czytelniczek, które jeszcze niekoniecznie mają doświadczenia w tej kwestii). Przeprowadza odbiorczynie przez zmiany zachodzące w ciele w wyniku dojrzewania, opowiada o budowie układu rozrodczego u kobiet, zachęca do oglądania siebie w lusterku. Przygląda się różnym artykułom higienicznym używanym przez menstruujące kobiety: w zależności od tego, czy wybiorą jedno- czy wielorazowe, będą musiały przyzwyczaić się do różnych sposobów aplikowania ich i do zapobiegania ewentualnym zakażeniom. Opowiada o tym, jak wygląda okres (ile krwi się traci, co to są skrzepy, czy można wtedy pływać). Co ciekawe, wspomina na kartach tej książki autorka o tym, że orgazm może łagodzić przypadłości związane z okresem - ale nie zajmuje się tłumaczeniem małym odbiorczyniom, czym jest orgazm, zupełnie jakby było to naturalne. Stara się nie przerazić odbiorczyń: jeśli PMS wiąże się ze złym humorem, to okazja do wsłuchania się w siebie i ewentualnego porozpieszczania siebie, dania sobie przyzwolenia na mniejszy wysiłek. Zresztą w różnych fazach cyklu ma się różne poziomy energii - i to autorka podkreśla. Zachęca też odbiorczynie do prowadzenia notatek na temat okresu, nie tylko dlatego, żeby umieć odpowiedzieć na pytania ginekologa, ale też - żeby lepiej poznawać własny organizm i reakcje. Rozprawia się z mitami na temat okresu, pokazuje, jak wyglądał dyskurs na ten temat kiedyś i wyprowadzić genezę wstydu, który niesłusznie temu zjawisku towarzyszy.
W tomiku "Wszystko o miesiączce" czytelniczki znajdą bardzo dużo ważnych i wartościowych informacji - to książka, która zaspokoi ciekawość i uzupełni wiadomości przekazywane przez mamy. Odbiorcom spoza bezpośredniego kręgu zainteresowanych wytłumaczy, z czym mierzą się dziewczyny i kobiety - tak, by okres nie był tematem wstydliwym i ukrywanym, a naturalną rzeczą także w rozmowach. Chella Quint może trochę zbyt entuzjastycznie podchodzi do zagadnienia, jednak taką rolę przyjęła i w zasadzie nie ma wyjścia - musi postawić na okresopozytywność do końca, żeby nie stracić na wiarygodności.
czwartek, 14 września 2023
Andrew Morton: Królowa
Marginesy, Warszawa 2023.
(O)panowanie
Jest to biografia majestatyczna i stonowana, pozbawiona tonów sensacyjności i pozwalająca docenić jakość panowania królowej Elżbiety II. Andrew Morton wie, jak przedstawiać rzeczywistość, żeby czytelnikom wydawało się, że jest obiektywny, a nie - próbuje się przypochlebić członkom rodziny królewskiej. Niezależnie jednak od ocen życia i rządów królowej Elżbiety II, od pojawiających się w mediach komentarzy i od interpretacji w rozmaitych fabularnych historiach, Morton nie traci z oczu celu swojej narracji. Zamierza zaprezentować Elżbietę II godnie, ale też tak, żeby polubili ją odbiorcy. Rezygnuje z podkreślania tematów kontrowersyjnych i dotyczących innych postaci z otoczenia królowej, unika odnoszenia się do plotek czy do postaw nie do końca akceptowanych: jeśli coś zakłóciłoby wzorcowy wizerunek królowej, może zostać na marginesie tej opowieści (co nie znaczy, że będzie pominięte: wystarczy, że Andrew Morton uniknie rozwijania tematu i już uda mu się czytelników zagadać w innej sferze). Odbiorcy docenią łagodny ton narracji, brak emocji i powściągliwość w przytaczaniu tematów - i tak "Królową" czytać się będzie jak dobrą obyczajową powieść.
Najbardziej interesuje autora czas rządów - mocno skrótowo przedstawia dzieciństwo Lilibeth i jej relacje z siostrą Małgorzatą (to zagadnienie wyczerpał już w innej książce, warto docenić fakt, że raczej rzadko się powtarza, dba o zmianę rozkładu akcentów, żeby nie zanudzić czytelników podążających za jego pisarstwem), skupia się za to na momencie objęcia rządów i na dyplomatycznych zachowaniach Elżbiety II - aż po śmierć monarchini. Przedstawia metody działania w trudnych sytuacjach, mniej interesują go stosunki dyplomatyczne, bardziej - sam ród królewski i problemy w jego obrębie. Zwraca się w stronę rodu, żeby zapewnić czytelnikom przegląd najważniejszych zjawisk kształtujących monarchię. Elżbieta II fascynuje - decyduje się na poświęcenie życia dla służby narodowi i działa tak, by tej przysięgi dotrzymać. Musi jednak mierzyć się z kolejnymi kryzysami, których dostarczają jej członkowie rodziny - najpierw siostra, źle lokująca uczucia, później kolejne dzieci (z czworga rodzeństwa troje chce rozwiązać swoje małżeństwa niemal równocześnie), jeszcze później - wnuki. Andrew Morton odnosi się tutaj i do autobiografii księcia Harry'ego, i do spowiedzi Diany, i do afer wytropionych przez dziennikarzy. Każdorazowo sięga po to, żeby zaprezentować postawę królowej - która nie pozwoli sobie na słabości, gdy pozostaje na celowniku dziennikarzy. Królowa unika publicznego okazywania emocji, ale im dłużej panuje - tym częściej ujawnia się jej ironiczne poczucie humoru, a każdy taki nietypowy przejaw człowieczeństwa zostaje skrupulatnie odnotowany. To tylko wzmacnia zainteresowanie królową i przypomina, że potrafiła ona zachować dystans do swojego stanowiska. Jest "Królowa" obszerną i ciekawie napisaną książką: to publikacja, po którą można sięgnąć dla uzupełnienia wiadomości dotyczących monarchii, albo dla czystej rozrywki - bo Andrew Morton pisze w sposób wysmakowany, pozwala polubić królową, nawet jeśli jej postawy budziły zastrzeżenia czy wątpliwości. "Królowa" to tom intrygujący - ale też kojący, bo nie ma w nim pogoni za sensacjami. Na szczęście Andrew Morton potrafi prowadzić opowieść, nie potrzebuje podpierania się doniesieniami z brukowców.
(O)panowanie
Jest to biografia majestatyczna i stonowana, pozbawiona tonów sensacyjności i pozwalająca docenić jakość panowania królowej Elżbiety II. Andrew Morton wie, jak przedstawiać rzeczywistość, żeby czytelnikom wydawało się, że jest obiektywny, a nie - próbuje się przypochlebić członkom rodziny królewskiej. Niezależnie jednak od ocen życia i rządów królowej Elżbiety II, od pojawiających się w mediach komentarzy i od interpretacji w rozmaitych fabularnych historiach, Morton nie traci z oczu celu swojej narracji. Zamierza zaprezentować Elżbietę II godnie, ale też tak, żeby polubili ją odbiorcy. Rezygnuje z podkreślania tematów kontrowersyjnych i dotyczących innych postaci z otoczenia królowej, unika odnoszenia się do plotek czy do postaw nie do końca akceptowanych: jeśli coś zakłóciłoby wzorcowy wizerunek królowej, może zostać na marginesie tej opowieści (co nie znaczy, że będzie pominięte: wystarczy, że Andrew Morton uniknie rozwijania tematu i już uda mu się czytelników zagadać w innej sferze). Odbiorcy docenią łagodny ton narracji, brak emocji i powściągliwość w przytaczaniu tematów - i tak "Królową" czytać się będzie jak dobrą obyczajową powieść.
Najbardziej interesuje autora czas rządów - mocno skrótowo przedstawia dzieciństwo Lilibeth i jej relacje z siostrą Małgorzatą (to zagadnienie wyczerpał już w innej książce, warto docenić fakt, że raczej rzadko się powtarza, dba o zmianę rozkładu akcentów, żeby nie zanudzić czytelników podążających za jego pisarstwem), skupia się za to na momencie objęcia rządów i na dyplomatycznych zachowaniach Elżbiety II - aż po śmierć monarchini. Przedstawia metody działania w trudnych sytuacjach, mniej interesują go stosunki dyplomatyczne, bardziej - sam ród królewski i problemy w jego obrębie. Zwraca się w stronę rodu, żeby zapewnić czytelnikom przegląd najważniejszych zjawisk kształtujących monarchię. Elżbieta II fascynuje - decyduje się na poświęcenie życia dla służby narodowi i działa tak, by tej przysięgi dotrzymać. Musi jednak mierzyć się z kolejnymi kryzysami, których dostarczają jej członkowie rodziny - najpierw siostra, źle lokująca uczucia, później kolejne dzieci (z czworga rodzeństwa troje chce rozwiązać swoje małżeństwa niemal równocześnie), jeszcze później - wnuki. Andrew Morton odnosi się tutaj i do autobiografii księcia Harry'ego, i do spowiedzi Diany, i do afer wytropionych przez dziennikarzy. Każdorazowo sięga po to, żeby zaprezentować postawę królowej - która nie pozwoli sobie na słabości, gdy pozostaje na celowniku dziennikarzy. Królowa unika publicznego okazywania emocji, ale im dłużej panuje - tym częściej ujawnia się jej ironiczne poczucie humoru, a każdy taki nietypowy przejaw człowieczeństwa zostaje skrupulatnie odnotowany. To tylko wzmacnia zainteresowanie królową i przypomina, że potrafiła ona zachować dystans do swojego stanowiska. Jest "Królowa" obszerną i ciekawie napisaną książką: to publikacja, po którą można sięgnąć dla uzupełnienia wiadomości dotyczących monarchii, albo dla czystej rozrywki - bo Andrew Morton pisze w sposób wysmakowany, pozwala polubić królową, nawet jeśli jej postawy budziły zastrzeżenia czy wątpliwości. "Królowa" to tom intrygujący - ale też kojący, bo nie ma w nim pogoni za sensacjami. Na szczęście Andrew Morton potrafi prowadzić opowieść, nie potrzebuje podpierania się doniesieniami z brukowców.
środa, 13 września 2023
Aleksandra Boćkowska: To wszystko nie robi się samo. Rozmowy na zapleczu kultury
Czarne, Wołowiec 2023.
Za kulisami
Niewielka jest ta książka, ale ważna z kilku powodów. Przede wszystkim Aleksandra Boćkowska zwraca uwagę na tych, którzy zwykle są pomijani, którzy nie funkcjonują w świadomości konsumentów kultury - a bez których nie dałoby się zorganizować większości wydarzeń. Poza tym autorka oddaje głos przedstawicielom różnych - nietypowych, bo mało widowiskowych i kompletnie niemedialnych - zawodów, więc czasami odbiorcy mogą się przekonać, że praca ich marzeń gdzieś istnieje. Mało tego: "To wszystko nie robi się samo. Rozmowy na zapleczu kultury" to cały zestaw inspiracji i zachęt do tego, żeby przyglądać się ofercie lokalnych przybytków kultury. Nie tylko głośne koncerty na stadionach mogą budzić ciekawość, czasami ważniejsze może się okazać kameralne spotkanie z lokalnym twórcą. Liczy się też to, żeby doceniać ludzi z tła - tych, bez których się nie da. Chociaż wszyscy rozmówcy powtarzają, że nawet jeśli "się nie da", nie można tego mówić artyście. Niektórzy wspinają się na wyżyny kreatywności, żeby zrealizować szalone twórcze pomysły - inni podwyższają budżet i pozwalają artyście samodzielnie przeanalizować możliwości. A w czasach, w których wszystko może być uznawane za sztukę, trzeba umieć się podporządkować wizjom, jakkolwiek absurdalne by się nie wydawały.
Aleksandra Boćkowska wybiera sobie rozmówców z różnych przestrzeni, ale oczywiście pozostawi niedosyt - może się okazać, że temat, który najbardziej odbiorców intryguje, nie zostanie tu rozwinięty, że zawód, który należy do wspierających powstawanie i prezentowanie dzieł nie został przez autorkę uwzględniony. Trzeba po prostu przy lekturze przyjąć założenie, że brak klucza doboru rozmówców to zaleta a nie wada - gwarantuje różnorodność i przegląd ciekawych rozwiązań. Rzecz jasna nazwiska, które przewijają się przez tom, niewiele czytelnikom powiedzą - chyba że ktoś akurat należy do kręgu znajomych albo zetknął się zawodowo z konkretną postacią (lub, co bardziej wyjątkowe, pilnie śledzi "napisy końcowe" w różnych przejawach) - i w tym właśnie rzecz, Aleksandra Boćkowska dociera do ludzi z drugiego planu, nie tych ze świecznika. Jest tu montażysta wystaw, researcherka, pracownica muzeum, tłumaczka na język migowy, realizator dźwięku, menadżer, archiwistka, druga scenografka filmowa, kierowniczka działu produkcji w instytucji kultury, krawcowe w teatrze, audiodeskryptorka, kinooperator, koordynatorka wystaw, realizatorka audiobooków, redaktor książek i... konsultantki intymności. Każdy ma szansę zaprezentować swój kawałek ogródka, podzielić się własnymi wnioskami i zadaniami. Pokazać blaski i cienie swojego zawodu albo przedyskutować komplikacje i wyzwania. Niektórzy starają się uogólniać, pokazywać, jakie są tematy wspólne dla środowiska, inni koncentrują się na rozmowach tu i teraz, oceniają swoje problemy pod kątem pandemii i lockdownu. Aleksandra Boćkowska przede wszystkim stara się słuchać i komentować, reagować na bieżąco i wyciągać od rozmówców to, co może się odbiorcom wydać najbardziej ciekawe. Pozwala na prezentację zawodów, wiedząc doskonale, że dla części czytelników będą one pobrzmiewać mocno egzotycznie. Udaje się z pewnością uświadomić czytelnikom, że za wydarzeniami kulturalnymi, niezależnie od ich rodzaju, stoi najczęściej cały sztab ludzi - albo pracowników, albo pasjonatów, którzy są w stanie wiele poświęcić, żeby tylko spełnić swoje marzenia.
Za kulisami
Niewielka jest ta książka, ale ważna z kilku powodów. Przede wszystkim Aleksandra Boćkowska zwraca uwagę na tych, którzy zwykle są pomijani, którzy nie funkcjonują w świadomości konsumentów kultury - a bez których nie dałoby się zorganizować większości wydarzeń. Poza tym autorka oddaje głos przedstawicielom różnych - nietypowych, bo mało widowiskowych i kompletnie niemedialnych - zawodów, więc czasami odbiorcy mogą się przekonać, że praca ich marzeń gdzieś istnieje. Mało tego: "To wszystko nie robi się samo. Rozmowy na zapleczu kultury" to cały zestaw inspiracji i zachęt do tego, żeby przyglądać się ofercie lokalnych przybytków kultury. Nie tylko głośne koncerty na stadionach mogą budzić ciekawość, czasami ważniejsze może się okazać kameralne spotkanie z lokalnym twórcą. Liczy się też to, żeby doceniać ludzi z tła - tych, bez których się nie da. Chociaż wszyscy rozmówcy powtarzają, że nawet jeśli "się nie da", nie można tego mówić artyście. Niektórzy wspinają się na wyżyny kreatywności, żeby zrealizować szalone twórcze pomysły - inni podwyższają budżet i pozwalają artyście samodzielnie przeanalizować możliwości. A w czasach, w których wszystko może być uznawane za sztukę, trzeba umieć się podporządkować wizjom, jakkolwiek absurdalne by się nie wydawały.
Aleksandra Boćkowska wybiera sobie rozmówców z różnych przestrzeni, ale oczywiście pozostawi niedosyt - może się okazać, że temat, który najbardziej odbiorców intryguje, nie zostanie tu rozwinięty, że zawód, który należy do wspierających powstawanie i prezentowanie dzieł nie został przez autorkę uwzględniony. Trzeba po prostu przy lekturze przyjąć założenie, że brak klucza doboru rozmówców to zaleta a nie wada - gwarantuje różnorodność i przegląd ciekawych rozwiązań. Rzecz jasna nazwiska, które przewijają się przez tom, niewiele czytelnikom powiedzą - chyba że ktoś akurat należy do kręgu znajomych albo zetknął się zawodowo z konkretną postacią (lub, co bardziej wyjątkowe, pilnie śledzi "napisy końcowe" w różnych przejawach) - i w tym właśnie rzecz, Aleksandra Boćkowska dociera do ludzi z drugiego planu, nie tych ze świecznika. Jest tu montażysta wystaw, researcherka, pracownica muzeum, tłumaczka na język migowy, realizator dźwięku, menadżer, archiwistka, druga scenografka filmowa, kierowniczka działu produkcji w instytucji kultury, krawcowe w teatrze, audiodeskryptorka, kinooperator, koordynatorka wystaw, realizatorka audiobooków, redaktor książek i... konsultantki intymności. Każdy ma szansę zaprezentować swój kawałek ogródka, podzielić się własnymi wnioskami i zadaniami. Pokazać blaski i cienie swojego zawodu albo przedyskutować komplikacje i wyzwania. Niektórzy starają się uogólniać, pokazywać, jakie są tematy wspólne dla środowiska, inni koncentrują się na rozmowach tu i teraz, oceniają swoje problemy pod kątem pandemii i lockdownu. Aleksandra Boćkowska przede wszystkim stara się słuchać i komentować, reagować na bieżąco i wyciągać od rozmówców to, co może się odbiorcom wydać najbardziej ciekawe. Pozwala na prezentację zawodów, wiedząc doskonale, że dla części czytelników będą one pobrzmiewać mocno egzotycznie. Udaje się z pewnością uświadomić czytelnikom, że za wydarzeniami kulturalnymi, niezależnie od ich rodzaju, stoi najczęściej cały sztab ludzi - albo pracowników, albo pasjonatów, którzy są w stanie wiele poświęcić, żeby tylko spełnić swoje marzenia.
wtorek, 12 września 2023
Ralf Butschkow: Mam przyjaciółkę architektkę
Media Rodzina, Poznań 2023.
Zmiany
Kot w Butach to świetna nazwa na sklep obuwniczy. Ale równie dobrze sprawdzi się jako nazwa nowego przedszkola. Ralf Butschkow w uwielbianej przez dzieci i ich rodziców serii "Mam przyjaciela" zaprasza do zapoznania się z pracą architektki: Agata to sąsiadka Pawła i zajmie się projektowaniem przebudowy pewnego miejsca, które chłopiec zna. Przedszkole pojawi się w odpowiednio przerobionym budynku i będzie cieszyć dzieci, ale i mieszkańców: projekt zakłada nie tylko rozwiązania przydające się maluchom, ale też elementy ważne dla lokalnej społeczności. W trosce o środowisko zamontowane na nim zostają panele solarne, na ścianach wiszą budki dla ptaków, a dach przedszkola będzie zielony - żeby zapewnić schronienie ptakom i owadom. To ważne i świadczy o świadomym podchodzeniu do zawodu, Agata może popisać się wyobraźnią, ale też zrobić coś pożytecznego.
Mały bohater trafia do pracowni i przekonuje się, że najpierw trzeba stworzyć projekt - dzisiaj najczęściej robi się to dzięki komputerom. Jednak nie zabraknie i makiet miejsca, tak, żeby móc dostrzec ewentualne słabe strony projektu i w porę zapobiec błędom. Przyjdzie też czas, by wybrać się na plac budowy (tu od razu można się spodziewać, że bliskość wielkich maszyn stanie się dla odbiorców ciekawostką gwarantującą zainteresowanie). Plac budowy (w tym wypadku przebudowy) to możliwość obejrzenia, jak zmienia się otoczenie i jak powstaje przyszłe przedszkole. Tu jak refren powraca temat afrykańskiego ptasiego gniazda - w przedszkolu będą miejsca wzorowane na niezwykłym kształcie po to, żeby dzieci miały gdzie odpocząć. A to nie wszystko, ptasie gniazdo z Afryki zainspiruje wielokrotnie. To w końcu dowód, że można współpracować z naturą i czerpać z niej najlepsze pomysły. Trochę jest tu o projektowaniu, a trochę o samej budowie - łatwo się domyślić, że samo tworzenie projektów nie przyciągnęłoby dzieci i nie zaangażowało na wystarczająco długo, w związku z tym Ralf Butschkow wykorzystuje najbardziej pewne rozwiązania. Jest tu sporo wyjaśnień kierowanych do małych odbiorców, jest też bardzo dużo rysunków, bo cała seria Mądra Mysz to picture booki połączone z narracjami. Nie ma tu bajkowych fabuł, są rzeczowe wyjaśnienia i możliwość podglądania tego, co dzieje się w kolejnych zawodach. Dzięki temu dzieci będą mogły sprawdzić, czy takie zajęcie w dorosłości odpowiadałoby im bardziej ze względu na umiejętności lub zainteresowania, czy też stanie się wyłącznie jedną z ciekawostek. "Mam przyjaciółkę architektkę" to przedstawienie niezbyt medialnego zawodu tak, by dzieci mogły się czegoś o nim dowiedzieć. Do tego oczywiście poszerza wyobraźnię i sprawia, że maluchy zyskują nowe możliwości w rozwoju. Łatwiej dzięki tej serii tłumaczyć odbiorcom, czym zajmują się dorośli - bardzo dobry pomysł jest tutaj świetnie realizowany, nic dziwnego, że odbiorcy czekają na kolejne tomiki z bardzo już rozbudowanej serii.
Zmiany
Kot w Butach to świetna nazwa na sklep obuwniczy. Ale równie dobrze sprawdzi się jako nazwa nowego przedszkola. Ralf Butschkow w uwielbianej przez dzieci i ich rodziców serii "Mam przyjaciela" zaprasza do zapoznania się z pracą architektki: Agata to sąsiadka Pawła i zajmie się projektowaniem przebudowy pewnego miejsca, które chłopiec zna. Przedszkole pojawi się w odpowiednio przerobionym budynku i będzie cieszyć dzieci, ale i mieszkańców: projekt zakłada nie tylko rozwiązania przydające się maluchom, ale też elementy ważne dla lokalnej społeczności. W trosce o środowisko zamontowane na nim zostają panele solarne, na ścianach wiszą budki dla ptaków, a dach przedszkola będzie zielony - żeby zapewnić schronienie ptakom i owadom. To ważne i świadczy o świadomym podchodzeniu do zawodu, Agata może popisać się wyobraźnią, ale też zrobić coś pożytecznego.
Mały bohater trafia do pracowni i przekonuje się, że najpierw trzeba stworzyć projekt - dzisiaj najczęściej robi się to dzięki komputerom. Jednak nie zabraknie i makiet miejsca, tak, żeby móc dostrzec ewentualne słabe strony projektu i w porę zapobiec błędom. Przyjdzie też czas, by wybrać się na plac budowy (tu od razu można się spodziewać, że bliskość wielkich maszyn stanie się dla odbiorców ciekawostką gwarantującą zainteresowanie). Plac budowy (w tym wypadku przebudowy) to możliwość obejrzenia, jak zmienia się otoczenie i jak powstaje przyszłe przedszkole. Tu jak refren powraca temat afrykańskiego ptasiego gniazda - w przedszkolu będą miejsca wzorowane na niezwykłym kształcie po to, żeby dzieci miały gdzie odpocząć. A to nie wszystko, ptasie gniazdo z Afryki zainspiruje wielokrotnie. To w końcu dowód, że można współpracować z naturą i czerpać z niej najlepsze pomysły. Trochę jest tu o projektowaniu, a trochę o samej budowie - łatwo się domyślić, że samo tworzenie projektów nie przyciągnęłoby dzieci i nie zaangażowało na wystarczająco długo, w związku z tym Ralf Butschkow wykorzystuje najbardziej pewne rozwiązania. Jest tu sporo wyjaśnień kierowanych do małych odbiorców, jest też bardzo dużo rysunków, bo cała seria Mądra Mysz to picture booki połączone z narracjami. Nie ma tu bajkowych fabuł, są rzeczowe wyjaśnienia i możliwość podglądania tego, co dzieje się w kolejnych zawodach. Dzięki temu dzieci będą mogły sprawdzić, czy takie zajęcie w dorosłości odpowiadałoby im bardziej ze względu na umiejętności lub zainteresowania, czy też stanie się wyłącznie jedną z ciekawostek. "Mam przyjaciółkę architektkę" to przedstawienie niezbyt medialnego zawodu tak, by dzieci mogły się czegoś o nim dowiedzieć. Do tego oczywiście poszerza wyobraźnię i sprawia, że maluchy zyskują nowe możliwości w rozwoju. Łatwiej dzięki tej serii tłumaczyć odbiorcom, czym zajmują się dorośli - bardzo dobry pomysł jest tutaj świetnie realizowany, nic dziwnego, że odbiorcy czekają na kolejne tomiki z bardzo już rozbudowanej serii.
poniedziałek, 11 września 2023
Tove Jansson: Muminkowy słownik obrazkowy. Liczby
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Matematyka na bajkowo
Bardzo przyjemna jest to książka, kiedy ktoś musi poćwiczyć matematykę albo poznać wejście w świat nauk ścisłych. Dla kilkulatków nauka liczenia na bohaterach z Muminków to prawdziwa gratka, zabawa i przyjemność, która całkowicie zniweluje konieczność podejmowania wysiłku umysłowego. "Muminkowy słownik obrazkowy. Liczby" to tomik, który przyciąga wzrok ze względu na ilustracje przedstawiające małe trolle i ich towarzystwo (w wersji Tove Jansson). Kolejne rozkładówki są tu poukładane tematycznie i wykorzystują rozmaite zadania czy łamigłówki sprawdzone już w wielu tomikach dla najmłodszych. Najpierw jednak trzeba przekonać się, czy mali odbiorcy są w stanie liczyć w zakresie do dziesięciu: pojawi się tu kilka obrazków z elementami do policzenia i podpisami do przeczytania (jest dziewięć butelek soku, albo dziesięć Hatifnatów) - następna zagadka to już zadanie do policzenia dla odbiorców. Będzie tu łączenie w paru albo poszukiwanie par (to lekcja należąca do bardziej zaawansowanych), obrazki z zadaniami do wykonania. Można sprawdzać, co do czego pasuje (i przy okazji rysować drogi między przedmiotami, ćwicząc zdolności manualne). Nie zabraknie porównań - to element, który znajduje się zawsze w zadaniach z matematyki dla początkujących: trzeba nauczyć się, co jest wyższe, co niższe, co szybkie a co wolne, co duże, a co małe - przy okazji będzie tu też stopniowanie przymiotników jako dodatek. Porównywanie wielkości czy poszukiwanie przeciwieństw to zadania często niekojarzące się z matematyką, ale już dodawanie - zwłaszcza w wersji humorystycznej - jak najbardziej (kto wie, co powstanie z dodania tortu do smakosza?). Dzieci poznają jednostki miar i dostaną szereg zadań na inteligencję - takich, w których trzeba dostrzec powtarzający się wzór i wskazać kolejny jego element. Wiele różnorodnych jest tu zadań i ćwiczeń, a wszystko po to, żeby przekonać dzieci, że matematyka jest ciekawa - i na pewno nie straszna. Od takich książek warto rozpocząć wprowadzanie dzieci w świat szkolnych obowiązków - na razie jeszcze zdobywanie wiedzy będzie się kojarzyło z rozrywką. To dobry sposób, żeby zaintrygować dzieci i pokazać im, że matematyka to wielka przygoda, a nie postrach. Muminki są odpowiednimi bohaterami do wprowadzania w podobne zagadnienia - przy okazji kierują uwagę maluchów na lubiane bajki i przywiązują do świata wykreowanego przez Tove Jansson - a to przecież rzeczywistość, do której będzie się wracać przez całe życie.
Ilustracje - chociaż nie są przesłodzone i przesadnie kolorowe - przyciągają wzrok i zapraszają do rozwiązywania zadań. Można się z tą książką świetnie bawić, "Muminkowy słownik obrazkowy. Liczby" to ciekawostka, książka wypełniona łamigłówkami i zadaniami dla najmłodszych. Publikacja wartościowa i kierowana do najmłodszych dzieci, doskonały sposób na zabicie nudy i metoda na wprowadzenie do liczenia. To publikacja stworzona z humorem i z pomysłem, ładnie zrealizowana - będzie przyciągać wzrok nie tylko fanów Muminków, bo chociaż rynek nasycony jest tego typu książeczkami dla najmłodszych, wysoka jakość sprawia, że "Muminkowy słownik obrazkowy. Liczby" przypadnie do gustu wszystkim.
Matematyka na bajkowo
Bardzo przyjemna jest to książka, kiedy ktoś musi poćwiczyć matematykę albo poznać wejście w świat nauk ścisłych. Dla kilkulatków nauka liczenia na bohaterach z Muminków to prawdziwa gratka, zabawa i przyjemność, która całkowicie zniweluje konieczność podejmowania wysiłku umysłowego. "Muminkowy słownik obrazkowy. Liczby" to tomik, który przyciąga wzrok ze względu na ilustracje przedstawiające małe trolle i ich towarzystwo (w wersji Tove Jansson). Kolejne rozkładówki są tu poukładane tematycznie i wykorzystują rozmaite zadania czy łamigłówki sprawdzone już w wielu tomikach dla najmłodszych. Najpierw jednak trzeba przekonać się, czy mali odbiorcy są w stanie liczyć w zakresie do dziesięciu: pojawi się tu kilka obrazków z elementami do policzenia i podpisami do przeczytania (jest dziewięć butelek soku, albo dziesięć Hatifnatów) - następna zagadka to już zadanie do policzenia dla odbiorców. Będzie tu łączenie w paru albo poszukiwanie par (to lekcja należąca do bardziej zaawansowanych), obrazki z zadaniami do wykonania. Można sprawdzać, co do czego pasuje (i przy okazji rysować drogi między przedmiotami, ćwicząc zdolności manualne). Nie zabraknie porównań - to element, który znajduje się zawsze w zadaniach z matematyki dla początkujących: trzeba nauczyć się, co jest wyższe, co niższe, co szybkie a co wolne, co duże, a co małe - przy okazji będzie tu też stopniowanie przymiotników jako dodatek. Porównywanie wielkości czy poszukiwanie przeciwieństw to zadania często niekojarzące się z matematyką, ale już dodawanie - zwłaszcza w wersji humorystycznej - jak najbardziej (kto wie, co powstanie z dodania tortu do smakosza?). Dzieci poznają jednostki miar i dostaną szereg zadań na inteligencję - takich, w których trzeba dostrzec powtarzający się wzór i wskazać kolejny jego element. Wiele różnorodnych jest tu zadań i ćwiczeń, a wszystko po to, żeby przekonać dzieci, że matematyka jest ciekawa - i na pewno nie straszna. Od takich książek warto rozpocząć wprowadzanie dzieci w świat szkolnych obowiązków - na razie jeszcze zdobywanie wiedzy będzie się kojarzyło z rozrywką. To dobry sposób, żeby zaintrygować dzieci i pokazać im, że matematyka to wielka przygoda, a nie postrach. Muminki są odpowiednimi bohaterami do wprowadzania w podobne zagadnienia - przy okazji kierują uwagę maluchów na lubiane bajki i przywiązują do świata wykreowanego przez Tove Jansson - a to przecież rzeczywistość, do której będzie się wracać przez całe życie.
Ilustracje - chociaż nie są przesłodzone i przesadnie kolorowe - przyciągają wzrok i zapraszają do rozwiązywania zadań. Można się z tą książką świetnie bawić, "Muminkowy słownik obrazkowy. Liczby" to ciekawostka, książka wypełniona łamigłówkami i zadaniami dla najmłodszych. Publikacja wartościowa i kierowana do najmłodszych dzieci, doskonały sposób na zabicie nudy i metoda na wprowadzenie do liczenia. To publikacja stworzona z humorem i z pomysłem, ładnie zrealizowana - będzie przyciągać wzrok nie tylko fanów Muminków, bo chociaż rynek nasycony jest tego typu książeczkami dla najmłodszych, wysoka jakość sprawia, że "Muminkowy słownik obrazkowy. Liczby" przypadnie do gustu wszystkim.
niedziela, 10 września 2023
Tomek i przyjaciele. Cześć, Tomek!
Harperkids, Warszawa 2023.
Prezentacja
Jest to książeczka dla najmłodszych - i przy okazji fanów kolorowych lokomotyw. Cykl Tomek i przyjaciele to nie tylko zestaw historii do czytania przed snem, ale też książek-gadżetów, dodatków, które mają przekonać najmłodszych do lektur. Do takich właśnie tomików zalicza się "Cześć, Tomek!" - publikacja kartonowa z obowiązkowo zaokrąglonymi rogami - i o nietypowym kształcie. Tutaj będzie się dzieci przyzwyczajać do korzystania z wszelkiego rodzaju organizerów - a pomysł przeniesiony na pozycję dla maluchów oznaczać będzie sporo manualnej zabawy (i zaskoczeń, jak to jest zrobione). Kolorowa książeczka zamienia się w prezentację. Chodzi o to, żeby przedstawić kolejnych bohaterów ze świata Tomka - lokomotywy i inne pojazdy z wyspy Sodor. Każdy jest tu inny - odznacza się charakterem i temperamentem. Antropomorfizacja lokomotyw prowadzi tu do samopoznania: dzieci będą mogły odnaleźć własne cechy w ulubionych pociągach, będą identyfikować się z postaciami i nauczą się, jak rozmawiać o swoich problemach czy kryzysach w relacjach z innymi. Tutaj jednak nie ma miejsca na historyjki o pojazdach i na pouczające scenki - wystarcza sama opowieść o bohaterach. Każdego ulubionego można wybrać dzięki odpowiednim zakładkom - trzeba wskazać ulubioną postać (rozpoznać ją po rysunku) i otworzyć tomik w odpowiednim miejscu (co zrobi się właściwie samo). Dzięki takiemu zabiegowi dzieci poznają sposób na szybkie dotarcie do konkretnych punktów publikacji - poćwiczą też zdolności manualne, bo samo otwieranie książeczki w odpowiednim miejscu będzie już wiązać się z zabawą i przyjemnym zmysłowym odkrywaniem uroków kartonowego picture booka. Interaktywność nie wyczerpuje się jednak na systemie zakładek - objawia się także w szeregu pytań zadawanych dzieciom. Przy każdej krótkiej (jednoakapitowej) opowieści o cechach kolejnego bohatera pojawiają się także pytania do najmłodszych odbiorców. Pytania wiążą się z codziennością dziecka albo z pomysłami z kreskówek: maluchy powinny udzielać informacji na temat tego, czy rozpoznają bohaterów ze świata Tomka i lokomotyw: to szansa na sprawdzenie, jak uważnie oglądają bajkę i czy faktycznie się nią pasjonują - ale też jaką lubią muzykę, czy chcą się pobrudzić podczas zabawy, czy znają kogoś poważnego albo czy lubią dowcipy. To okazja do zastanowienia się nad sobą i wskazania własnych zalet lub wad: dzieci mogą porównać się do bohaterów bajki i przekonać się, że faktycznie jest im do nich blisko - przecież lokomotywy przedstawiane są właśnie w taki sposób, żeby odbiorcy mogli się w nich przeglądać.
Skoro twórcy tomiku zadają pytania, warto rozwijać odpowiedzi. Czasami wystarczyłoby zasygnalizować stosunek do przedstawianego tematu, jednak książeczka może stać się pretekstem do rozmowy z dzieckiem i do poznawania jego otoczenia i jego przemyśleń. "Cześć, Tomek" to propozycja nietypowa - właśnie przez to, że podczas lektury można nawiązać kontakt z pociechami i nawiązać ważny kontakt. Jasne, że dawniej takie relacje były oczywiste - teraz jednak warto przypominać dorosłym o konieczności zainteresowania się codziennością kilkulatków i rozmawiania z nimi.
Prezentacja
Jest to książeczka dla najmłodszych - i przy okazji fanów kolorowych lokomotyw. Cykl Tomek i przyjaciele to nie tylko zestaw historii do czytania przed snem, ale też książek-gadżetów, dodatków, które mają przekonać najmłodszych do lektur. Do takich właśnie tomików zalicza się "Cześć, Tomek!" - publikacja kartonowa z obowiązkowo zaokrąglonymi rogami - i o nietypowym kształcie. Tutaj będzie się dzieci przyzwyczajać do korzystania z wszelkiego rodzaju organizerów - a pomysł przeniesiony na pozycję dla maluchów oznaczać będzie sporo manualnej zabawy (i zaskoczeń, jak to jest zrobione). Kolorowa książeczka zamienia się w prezentację. Chodzi o to, żeby przedstawić kolejnych bohaterów ze świata Tomka - lokomotywy i inne pojazdy z wyspy Sodor. Każdy jest tu inny - odznacza się charakterem i temperamentem. Antropomorfizacja lokomotyw prowadzi tu do samopoznania: dzieci będą mogły odnaleźć własne cechy w ulubionych pociągach, będą identyfikować się z postaciami i nauczą się, jak rozmawiać o swoich problemach czy kryzysach w relacjach z innymi. Tutaj jednak nie ma miejsca na historyjki o pojazdach i na pouczające scenki - wystarcza sama opowieść o bohaterach. Każdego ulubionego można wybrać dzięki odpowiednim zakładkom - trzeba wskazać ulubioną postać (rozpoznać ją po rysunku) i otworzyć tomik w odpowiednim miejscu (co zrobi się właściwie samo). Dzięki takiemu zabiegowi dzieci poznają sposób na szybkie dotarcie do konkretnych punktów publikacji - poćwiczą też zdolności manualne, bo samo otwieranie książeczki w odpowiednim miejscu będzie już wiązać się z zabawą i przyjemnym zmysłowym odkrywaniem uroków kartonowego picture booka. Interaktywność nie wyczerpuje się jednak na systemie zakładek - objawia się także w szeregu pytań zadawanych dzieciom. Przy każdej krótkiej (jednoakapitowej) opowieści o cechach kolejnego bohatera pojawiają się także pytania do najmłodszych odbiorców. Pytania wiążą się z codziennością dziecka albo z pomysłami z kreskówek: maluchy powinny udzielać informacji na temat tego, czy rozpoznają bohaterów ze świata Tomka i lokomotyw: to szansa na sprawdzenie, jak uważnie oglądają bajkę i czy faktycznie się nią pasjonują - ale też jaką lubią muzykę, czy chcą się pobrudzić podczas zabawy, czy znają kogoś poważnego albo czy lubią dowcipy. To okazja do zastanowienia się nad sobą i wskazania własnych zalet lub wad: dzieci mogą porównać się do bohaterów bajki i przekonać się, że faktycznie jest im do nich blisko - przecież lokomotywy przedstawiane są właśnie w taki sposób, żeby odbiorcy mogli się w nich przeglądać.
Skoro twórcy tomiku zadają pytania, warto rozwijać odpowiedzi. Czasami wystarczyłoby zasygnalizować stosunek do przedstawianego tematu, jednak książeczka może stać się pretekstem do rozmowy z dzieckiem i do poznawania jego otoczenia i jego przemyśleń. "Cześć, Tomek" to propozycja nietypowa - właśnie przez to, że podczas lektury można nawiązać kontakt z pociechami i nawiązać ważny kontakt. Jasne, że dawniej takie relacje były oczywiste - teraz jednak warto przypominać dorosłym o konieczności zainteresowania się codziennością kilkulatków i rozmawiania z nimi.
sobota, 9 września 2023
Magdalena Witkiewicz: Telefon od Mikołaja
Wydawnictwo Flow, Gdańsk 2022.
Schronienie
Świąteczne (bożonarodzeniowe) obyczajówki mają charakterystyczny klimat - wiadomo, że wszystko się w nich ułoży w magiczny wigilijny wieczór, wiadomo, że niezależnie od kalibru problemów znajdą się na nie rozwiązania, pojawią się też życzliwi ludzie, którzy sprawią, że świąt nikt nie będzie spędzać samotnie. Można tę konwencję lubić i wtedy cieszyć się kolejnymi klimatycznymi książkami, można nie znosić - i z definicji odrzucać wszystko, co się w niej pojawi. Ale warto dać szansę Magdalenie Witkiewicz. Jej "Telefon od Mikołaja" wypełniony jest ironicznym humorem, który spodoba się nawet najbardziej wymagającym czytelniczkom. Książka skrzy się dowcipem - a przecież nie jest pozbawiona życiowych dramatów i dylematów, na które nawet aura Bożego Narodzenia nie może pomóc. Kilka miejsc autorka stale odwiedza: pojawia się w domu seniora Happy End - placówce, która jest zaprzeczeniem stereotypowych domów opieki: tu staruszkowie świetnie się ze sobą bawią, snują rozmaite intrygi i dokuczają sobie wzajemnie; ten, kto potrzebuje, zyskuje przestrzeń i spokój, pozostali wolą jednak razem spędzać czas i dzięki temu nie mają się jak nudzić. W tym domu seniora szefowej tylko wydaje się, że zarządza. Pracownicy znajdują tu również wsparcie - nawet rezolutna kilkuletnia dziewczynka, córka jednej z bohaterek, doskonale czuje się wśród seniorów i chce tu spędzać czas - bo ma wiele do zorganizowania. Przystań dla starszych ludzi kusi: przybywa tu Wincentyna, dziewięćdziesięciopięciolatka, która od dekad czeka na telefon od pewnego Mikołaja, a w sekrecie przed córkami popija colę zero. Szybko wpasowuje się w grono indywidualistów i nawet jest w stanie zmobilizować ich do działania. Z pozostałych bohaterów, teoretycznie mniej egzotycznych, jest tu Dorota, sfrustrowana nauczycielka marząca o idealnych świętach. Jest Maciej, samotnie wychowujący dwie córki: już prawie dorosłą Polę i kilkuletnią Martę. Jest Justyna, była żona Maćka, która dzieci próbuje wykorzystać do własnych celów. Jest Kornel, idealny przyjaciel. Jest Klemens Wiśniowiecki, który po północy rozpoczyna Księżycową Audycję, program, w którym na przemian opowiada o fazach Księżyca, horoskopie i piosenkach związanych z ciałami niebieskimi.
Każdy z bohaterów ma swoje słabości i swoje oczekiwania względem rzeczywistości, każdy potrzebuje wsparcia, chociaż nie zawsze może je dostać. Ale w tej powieści nie ma natrętnego czekania na Wigilię, która sama w sobie rozwiąże wszystkie problemy: co więcej, o świętach część postaci zapomina, zaaferowana swoimi sprawami. Dramaty i dylematy powracają - i nie da się o nich zapomnieć, nawet jeśli migawki z domu seniora rozbawiają do łez. Na szczęście drogi wszystkich skrzyżują się w najważniejszym momencie i doprowadzą do spełnienia marzeń. Tyle że bez niewytłumaczalnych i cudownych zjawisk - wszystko jest logiczne i dobrze wytłumaczone, tak, że odbiorczynie zmęczone konwencją, mogą sobie tutaj odpocząć. Zdarza się, że Magdalena Witkiewicz sięga po żarty, które łatwo przewidzieć - a jednak robi to z wdziękiem, przywiązuje do siebie odbiorczynie, sprawia, że chce się kolejnym postaciom kibicować: bez względu na to, czy mają lat osiemnaście, czy dziewięćdziesiąt. Tu nawet o śmierci mówi się z humorem - "Telefon od Mikołaja" to zatem książka wyjątkowa. Dobrze smakuje nawet w upalne dni - bo też autorka ma coś do powiedzenia i nie musi podpierać się prostymi schematami.
Schronienie
Świąteczne (bożonarodzeniowe) obyczajówki mają charakterystyczny klimat - wiadomo, że wszystko się w nich ułoży w magiczny wigilijny wieczór, wiadomo, że niezależnie od kalibru problemów znajdą się na nie rozwiązania, pojawią się też życzliwi ludzie, którzy sprawią, że świąt nikt nie będzie spędzać samotnie. Można tę konwencję lubić i wtedy cieszyć się kolejnymi klimatycznymi książkami, można nie znosić - i z definicji odrzucać wszystko, co się w niej pojawi. Ale warto dać szansę Magdalenie Witkiewicz. Jej "Telefon od Mikołaja" wypełniony jest ironicznym humorem, który spodoba się nawet najbardziej wymagającym czytelniczkom. Książka skrzy się dowcipem - a przecież nie jest pozbawiona życiowych dramatów i dylematów, na które nawet aura Bożego Narodzenia nie może pomóc. Kilka miejsc autorka stale odwiedza: pojawia się w domu seniora Happy End - placówce, która jest zaprzeczeniem stereotypowych domów opieki: tu staruszkowie świetnie się ze sobą bawią, snują rozmaite intrygi i dokuczają sobie wzajemnie; ten, kto potrzebuje, zyskuje przestrzeń i spokój, pozostali wolą jednak razem spędzać czas i dzięki temu nie mają się jak nudzić. W tym domu seniora szefowej tylko wydaje się, że zarządza. Pracownicy znajdują tu również wsparcie - nawet rezolutna kilkuletnia dziewczynka, córka jednej z bohaterek, doskonale czuje się wśród seniorów i chce tu spędzać czas - bo ma wiele do zorganizowania. Przystań dla starszych ludzi kusi: przybywa tu Wincentyna, dziewięćdziesięciopięciolatka, która od dekad czeka na telefon od pewnego Mikołaja, a w sekrecie przed córkami popija colę zero. Szybko wpasowuje się w grono indywidualistów i nawet jest w stanie zmobilizować ich do działania. Z pozostałych bohaterów, teoretycznie mniej egzotycznych, jest tu Dorota, sfrustrowana nauczycielka marząca o idealnych świętach. Jest Maciej, samotnie wychowujący dwie córki: już prawie dorosłą Polę i kilkuletnią Martę. Jest Justyna, była żona Maćka, która dzieci próbuje wykorzystać do własnych celów. Jest Kornel, idealny przyjaciel. Jest Klemens Wiśniowiecki, który po północy rozpoczyna Księżycową Audycję, program, w którym na przemian opowiada o fazach Księżyca, horoskopie i piosenkach związanych z ciałami niebieskimi.
Każdy z bohaterów ma swoje słabości i swoje oczekiwania względem rzeczywistości, każdy potrzebuje wsparcia, chociaż nie zawsze może je dostać. Ale w tej powieści nie ma natrętnego czekania na Wigilię, która sama w sobie rozwiąże wszystkie problemy: co więcej, o świętach część postaci zapomina, zaaferowana swoimi sprawami. Dramaty i dylematy powracają - i nie da się o nich zapomnieć, nawet jeśli migawki z domu seniora rozbawiają do łez. Na szczęście drogi wszystkich skrzyżują się w najważniejszym momencie i doprowadzą do spełnienia marzeń. Tyle że bez niewytłumaczalnych i cudownych zjawisk - wszystko jest logiczne i dobrze wytłumaczone, tak, że odbiorczynie zmęczone konwencją, mogą sobie tutaj odpocząć. Zdarza się, że Magdalena Witkiewicz sięga po żarty, które łatwo przewidzieć - a jednak robi to z wdziękiem, przywiązuje do siebie odbiorczynie, sprawia, że chce się kolejnym postaciom kibicować: bez względu na to, czy mają lat osiemnaście, czy dziewięćdziesiąt. Tu nawet o śmierci mówi się z humorem - "Telefon od Mikołaja" to zatem książka wyjątkowa. Dobrze smakuje nawet w upalne dni - bo też autorka ma coś do powiedzenia i nie musi podpierać się prostymi schematami.
piątek, 8 września 2023
Elise Gravel: Miłość ci wszystko wykracze
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Potomstwo
Arlo nie traci czasu. Poznał Marlę i zakochał się w niej - a teraz razem z ukochaną buduje gniazdo. Stare wystawia na sprzedaż, ale nie zapomina o swoim przyjacielu, Pipsie, który przecież może się jeszcze przydać jako mądry i utalentowany wujek. Elise Gravel zamiast standardowych przechwałek wrony amerykańskiej podsuwa odbiorcom trudy rodzicielstwa - i znowu może trafić do młodszych i starszych czytelników, tych młodszych przekona ciekawostkami o wronach, tych starszych - wielopłaszczyznowym humorem. Oto Marla znosi jajka i wysiaduje je, a Arlo dzielnie się nią opiekuje - wszystko toczy się harmonijnie i zgodnie z planem, dopóki nie wyklują się pisklęta. Trzeba je nie tylko karmić, ale też znosić ciągły hałas. Nic dziwnego, że rodzice stale są niewyspani i wykończeni - imają się każdego sposobu, żeby chociaż na moment móc odsapnąć. Pips też niekoniecznie musi zachwycać się hałaśliwym potomstwem Arla i Marli - za to funkcjonuje w tej przestrzeni świetnie, znajduje dla siebie odpowiednie miejsce i bez niego w ogóle trudno sobie wyobrazić wychowanie maluchów. Elise Gravel wykorzystuje kolejne zmiany w życiu ptasich bohaterów, żeby podzielić się kolejnymi ciekawostkami o wronach (kilka zresztą nie znalazło się w fabule i na koniec przytacza je autorka w osobnych komiksowych dymkach - bo warto się nimi podzielić, to z pewnością nakłoni odbiorców do poszukiwań nietypowych odkryć ze świata zwierząt). Tutaj śmieszyć będą nie tylko standardowe postawy Arla - ale również zderzenie z rzeczywistością, zaskoczenie świeżo upieczonych rodziców. "Miłość ci wszystko wykracze" to literacko-komiksowa zabawa, z której można się czegoś dowiedzieć - ale też rozrywkowa publikacja, króciutka i do przyjemnego odkrywania. Elise Gravel stawia na kadry pozbawione detali, wie doskonale, że siłą tej książki (i całej serii) jest komizm - nie trzeba zatem dodatkowo komplikować rysunków czy wymienianych informacji. Wystarczy, że czytelne są emocje bohaterów i że ani dorośli, ani dzieci nie będą mieć problemu z zaangażowaniem się w historię. Arlo i Pips to bohaterowie, których nie da się nie lubić - błyskawicznie zjednują sobie fanów i zwyczajnie cieszą. Co ciekawe, Elise Gravel czasami stosuje uproszczenia także w ramach akcji - jednak zawsze dodaje komiksowe przypisy do informacji, które bazują na prawdziwych obserwacjach i odkryciach, tak, żeby czytelnicy z łatwością pojęli, co jest wymysłem na potrzeby fabuły, a co - faktem ze świata wron. "Miłość ci wszystko wykracze" zamienia się dzięki temu w historię popularyzatorską, ale w stylu, który nigdy nikomu nie skojarzyłby się z walorami edukacyjnymi. Po ten komiks sięga się najchętniej dla zabawy - bez wątpienia ci akurat bohaterowie zapadną odbiorcom na długo w pamięć i wręcz zapiszą się w historii komiksu - Elise Gravel ma swój własny styl i nie walczy o to, by przełamywać ramy gatunku, wpasowuje się w niego, a ponadto może zaoferować czytelnikom całkiem sporo. Arlo i Pips w obliczu wyzwań dorosłości rozśmieszą każdego - tych postaci nie chce się spuszczać z oczu nawet na moment.
Potomstwo
Arlo nie traci czasu. Poznał Marlę i zakochał się w niej - a teraz razem z ukochaną buduje gniazdo. Stare wystawia na sprzedaż, ale nie zapomina o swoim przyjacielu, Pipsie, który przecież może się jeszcze przydać jako mądry i utalentowany wujek. Elise Gravel zamiast standardowych przechwałek wrony amerykańskiej podsuwa odbiorcom trudy rodzicielstwa - i znowu może trafić do młodszych i starszych czytelników, tych młodszych przekona ciekawostkami o wronach, tych starszych - wielopłaszczyznowym humorem. Oto Marla znosi jajka i wysiaduje je, a Arlo dzielnie się nią opiekuje - wszystko toczy się harmonijnie i zgodnie z planem, dopóki nie wyklują się pisklęta. Trzeba je nie tylko karmić, ale też znosić ciągły hałas. Nic dziwnego, że rodzice stale są niewyspani i wykończeni - imają się każdego sposobu, żeby chociaż na moment móc odsapnąć. Pips też niekoniecznie musi zachwycać się hałaśliwym potomstwem Arla i Marli - za to funkcjonuje w tej przestrzeni świetnie, znajduje dla siebie odpowiednie miejsce i bez niego w ogóle trudno sobie wyobrazić wychowanie maluchów. Elise Gravel wykorzystuje kolejne zmiany w życiu ptasich bohaterów, żeby podzielić się kolejnymi ciekawostkami o wronach (kilka zresztą nie znalazło się w fabule i na koniec przytacza je autorka w osobnych komiksowych dymkach - bo warto się nimi podzielić, to z pewnością nakłoni odbiorców do poszukiwań nietypowych odkryć ze świata zwierząt). Tutaj śmieszyć będą nie tylko standardowe postawy Arla - ale również zderzenie z rzeczywistością, zaskoczenie świeżo upieczonych rodziców. "Miłość ci wszystko wykracze" to literacko-komiksowa zabawa, z której można się czegoś dowiedzieć - ale też rozrywkowa publikacja, króciutka i do przyjemnego odkrywania. Elise Gravel stawia na kadry pozbawione detali, wie doskonale, że siłą tej książki (i całej serii) jest komizm - nie trzeba zatem dodatkowo komplikować rysunków czy wymienianych informacji. Wystarczy, że czytelne są emocje bohaterów i że ani dorośli, ani dzieci nie będą mieć problemu z zaangażowaniem się w historię. Arlo i Pips to bohaterowie, których nie da się nie lubić - błyskawicznie zjednują sobie fanów i zwyczajnie cieszą. Co ciekawe, Elise Gravel czasami stosuje uproszczenia także w ramach akcji - jednak zawsze dodaje komiksowe przypisy do informacji, które bazują na prawdziwych obserwacjach i odkryciach, tak, żeby czytelnicy z łatwością pojęli, co jest wymysłem na potrzeby fabuły, a co - faktem ze świata wron. "Miłość ci wszystko wykracze" zamienia się dzięki temu w historię popularyzatorską, ale w stylu, który nigdy nikomu nie skojarzyłby się z walorami edukacyjnymi. Po ten komiks sięga się najchętniej dla zabawy - bez wątpienia ci akurat bohaterowie zapadną odbiorcom na długo w pamięć i wręcz zapiszą się w historii komiksu - Elise Gravel ma swój własny styl i nie walczy o to, by przełamywać ramy gatunku, wpasowuje się w niego, a ponadto może zaoferować czytelnikom całkiem sporo. Arlo i Pips w obliczu wyzwań dorosłości rozśmieszą każdego - tych postaci nie chce się spuszczać z oczu nawet na moment.
czwartek, 7 września 2023
Katarzyna Kozłowska: Akiko i Helenka. Rewizyta
Harperkids, Warszawa 2023.
Prezent
Bardzo dużo dzieje się w warstwie tekstowej w książce z drugiego poziomu serii Czytam sobie - Katarzyna Kozłowska będzie zmuszać dzieci do maksymalnego wysiłku intelektualnego. Nawet chęć stawiania małym odbiorcom wysoko poprzeczki powinna być jednak w pewien sposób weryfikowana, bo łatwo zniechęcić pociechy do lektury. Tytułowa rewizyta, kot maneki-neko czy apartament to wyzwania, ale nie takie jak cyklamenowy lub seledynowy kolor w garderobie, albo... aparycja. Do tego dochodzi jeszcze frazeologizm, który dzisiaj nawet części dorosłych może sprawić problem - czyli gardłowa sprawa (archaizm rzadko spotykany w książkach, a w codziennym życiu już wcale). A wszystko dlatego, że nie wolno na drugim poziomie cyklu stosować nosówek ani zmiękczeń - tego typu słowna ekwilibrystyka niekoniecznie sprawdzi się w lekcjach czytania i w ćwiczeniach dla dzieci. Nie dość, że mali odbiorcy muszą się przedzierać przez kulturowe różnice, to jeszcze otrzymują szereg wyrazów zwyczajnie trudnych - takich, których bez pomocy rodziców nie rozszyfrują. Warto na to zwracać uwagę - bo w ten sposób rzadko poszerza się słownictwo najmłodszych, raczej pokazuje, że książki są pisane nieprzystępnym językiem i nie nadają się na czytanie dla zabawy. A szkoda, bo sama akcja wciąga: Helenka ma przyjaciółkę, która jest w połowie Japonką. Teraz właśnie została zaproszona z wizytą do Akiko - pracuje zatem nad odpowiednim strojem (dochodzi do wniosku, ku rozpaczy mamy, że krakowski strój ludowy nadawać się będzie świetnie) i nad prezentem, który sprawi, że Akiko będzie z sympatią myśleć o przyjaciółce i o Polsce. Jednak ani prezenty, ani stroje nie są ważne, gdy w grę wchodzi wspólna zabawa. Jest tu trochę drobnych dramatów (na szczęście wszystko musi skończyć się dobrze), jest atmosfera wyczekiwania i ekscytacji przed spotkaniem. Katarzyna Kozłowska ubarwia opowieść przedstawianiem elementów japońskiej kultury - dzieci będą wiedziały po lekturze, czym jest zupa miso i czy glony jedzone w Japonii przypominają te z Bałtyku. Do tego uświadomią sobie, że to nie drogie podarunki są ważne, a symbole, drobiazgi, które będą coś znaczyć dla obdarowanych. "Akiko i Helenka. Rewizyta" to książeczka, która może wciągnąć dzieci - pod warunkiem, że nie zniechęcą się one nadobecnością trudnych terminów, a dadzą zaprosić na spotkanie przyjaciółek. Jest to opowieść ciekawa i "zwyczajna", pozbawiona bajkowych elementów, ale wciągająca właśnie przez bliskość doświadczeń. W dzisiejszym świecie nie jest niczym dziwnym obecność sąsiadów z innych kultur i różnych krajów - każda taka znajomość może okazać się cenna i ciekawa, nie warto zamykać się na sąsiadów. Katarzyna Kozłowska dobrze o tym wie, dziewczynki, które przedstawia w tomiku, są sympatyczne i nastawione na budowanie więzi przyjacielskich. Nie należy też zapominać o stronie graficznej, Agnieszka Żelewska zaprasza odbiorców do świata serdecznego i ciekawego za sprawą kształtów, barw i obrazowania zabaw - można robić różne rzeczy, byle razem, bo tak najprzyjemniej i najlepiej. Jest to niewielka książeczka, ale jej przesłania warte są uwagi.
Prezent
Bardzo dużo dzieje się w warstwie tekstowej w książce z drugiego poziomu serii Czytam sobie - Katarzyna Kozłowska będzie zmuszać dzieci do maksymalnego wysiłku intelektualnego. Nawet chęć stawiania małym odbiorcom wysoko poprzeczki powinna być jednak w pewien sposób weryfikowana, bo łatwo zniechęcić pociechy do lektury. Tytułowa rewizyta, kot maneki-neko czy apartament to wyzwania, ale nie takie jak cyklamenowy lub seledynowy kolor w garderobie, albo... aparycja. Do tego dochodzi jeszcze frazeologizm, który dzisiaj nawet części dorosłych może sprawić problem - czyli gardłowa sprawa (archaizm rzadko spotykany w książkach, a w codziennym życiu już wcale). A wszystko dlatego, że nie wolno na drugim poziomie cyklu stosować nosówek ani zmiękczeń - tego typu słowna ekwilibrystyka niekoniecznie sprawdzi się w lekcjach czytania i w ćwiczeniach dla dzieci. Nie dość, że mali odbiorcy muszą się przedzierać przez kulturowe różnice, to jeszcze otrzymują szereg wyrazów zwyczajnie trudnych - takich, których bez pomocy rodziców nie rozszyfrują. Warto na to zwracać uwagę - bo w ten sposób rzadko poszerza się słownictwo najmłodszych, raczej pokazuje, że książki są pisane nieprzystępnym językiem i nie nadają się na czytanie dla zabawy. A szkoda, bo sama akcja wciąga: Helenka ma przyjaciółkę, która jest w połowie Japonką. Teraz właśnie została zaproszona z wizytą do Akiko - pracuje zatem nad odpowiednim strojem (dochodzi do wniosku, ku rozpaczy mamy, że krakowski strój ludowy nadawać się będzie świetnie) i nad prezentem, który sprawi, że Akiko będzie z sympatią myśleć o przyjaciółce i o Polsce. Jednak ani prezenty, ani stroje nie są ważne, gdy w grę wchodzi wspólna zabawa. Jest tu trochę drobnych dramatów (na szczęście wszystko musi skończyć się dobrze), jest atmosfera wyczekiwania i ekscytacji przed spotkaniem. Katarzyna Kozłowska ubarwia opowieść przedstawianiem elementów japońskiej kultury - dzieci będą wiedziały po lekturze, czym jest zupa miso i czy glony jedzone w Japonii przypominają te z Bałtyku. Do tego uświadomią sobie, że to nie drogie podarunki są ważne, a symbole, drobiazgi, które będą coś znaczyć dla obdarowanych. "Akiko i Helenka. Rewizyta" to książeczka, która może wciągnąć dzieci - pod warunkiem, że nie zniechęcą się one nadobecnością trudnych terminów, a dadzą zaprosić na spotkanie przyjaciółek. Jest to opowieść ciekawa i "zwyczajna", pozbawiona bajkowych elementów, ale wciągająca właśnie przez bliskość doświadczeń. W dzisiejszym świecie nie jest niczym dziwnym obecność sąsiadów z innych kultur i różnych krajów - każda taka znajomość może okazać się cenna i ciekawa, nie warto zamykać się na sąsiadów. Katarzyna Kozłowska dobrze o tym wie, dziewczynki, które przedstawia w tomiku, są sympatyczne i nastawione na budowanie więzi przyjacielskich. Nie należy też zapominać o stronie graficznej, Agnieszka Żelewska zaprasza odbiorców do świata serdecznego i ciekawego za sprawą kształtów, barw i obrazowania zabaw - można robić różne rzeczy, byle razem, bo tak najprzyjemniej i najlepiej. Jest to niewielka książeczka, ale jej przesłania warte są uwagi.
środa, 6 września 2023
Timothy Janovsky: Never been kissed
See YA, Czarna Owca, Warszawa 2023.
Pocałunek
Coraz więcej jest w literaturze young adult tematu romansu homoerotycznego wśród młodzieży - pojawia się wręcz przewaga takich zagadnień, zupełnie jakby zmiana pary na jednopłciową otwierała przed autorami nowe możliwości twórcze. Tak jednak nie jest, bo problemy, z jakimi borykają się bohaterowie, wypadają dość zwyczajnie i jeśli ktoś doszukiwałby się sensacji w takich powieściach obyczajowych, może się rozczarować. "Never been kissed" to kolejna historia o uczuciu między dwoma chłopakami. Bohaterem jest Wren, już dwudziestodwuletni, który nigdy w życiu jeszcze się nie całował - i to nie z powodu lęku przed coming outem, a z racji idealizowania pierwszego pocałunku. Chciałby, żeby odbyło się to w określonej atmosferze, z partnerem, który będzie mu bliski. Przerywa sytuacje, które prowadziłyby do spłycenia magii, liczy na wielkie emocje, a poza tym - pod kątem psychologicznym - ma też pewne opory płynące z niezdefiniowanej do końca seksualności. Homoseksualizm to nie wszystko, Wren musi dowiedzieć się o sobie czegoś jeszcze - a Timothy Janovsky sugeruje czytelnikom, którzy czują się podobnie, że ich postawy mają głębsze podłoże psychologiczne i warto poszukać odpowiednich informacji, a czasami i pomocy.
Wren nigdy się nie całował, a jego współlokatorzy - którzy są dla niego jak rodzina - służą wsparciem i przyjaźnią w każdej sytuacji. Dzięki nim Wrenowi łatwiej będzie pogodzić się z sytuacją, którą sam sprowokował. W jej wyniku w życiu Wrena na nowo pojawia się Derick, chłopak z marzeń, idealny gej, z którym kiedyś nie udało się zbudować dobrego związku. Derick wykazuje się dużą delikatnością w podejściu do marzeń Wrena, zresztą sam chyba też tęskni za tym, co było i minęło - dąży do rozwiązania pewnych problemów i nawet jeśli wysyła sprzeczne sygnały, pozostaje w pobliżu, kiedy trzeba pomóc. Timothy Janovsky wysyła swoich bohaterów do jednej pracy, żeby jeszcze bardziej komplikować ich relacje i zmuszać do mierzenia się z uczuciami. Żeby wszystko nie obracało się wyłącznie wokół pocałunkowego dziewictwa Wrena, autor dodaje kolejny aspekt wychodzenia z dzieciństwa. Wren marzy o tym, żeby uratować kino samochodowe, w którym zawsze dorabiał w wakacje. To kino jest dla niego miejscem ważnym: azylem, ale też potencjalnym miejscem prawdziwej pracy, nawet jeśli wszyscy wokół twierdzą, że to zajęcie zbyt infantylne, żeby mu się poświęcać. Wren chciałby zmienić sytuację finansową kina tak, żeby ocalić je dla siebie - pasjonuje się filmami i ma mnóstwo pomysłów na to, jak zainteresować mieszkańców miasteczka wyjątkowym przybytkiem. Swoje kinowe pasje może realizować jeszcze w jeden sposób: organizując pokaz horroru klasy B i spotkania z reżyserką, która dawno wycofała się z zawodu i nie zamierza się już dzielić swoim filmem. Determinacja Wrena wykracza poza zawodowe postawy. Dzięki takim zwrotom akcji Janovsky zyskuje uwagę i uznanie czytelników - może przyciągnąć ich do powieści, zapewnić kibicowanie bohaterom. Mnoży trudności dla związku, jednak niezbyt często odwołuje się do motywów homofobicznych - raczej stawia na inne przeszkody, które trzeba będzie przewalczyć, żeby móc stworzyć sobie bezpieczną przystań. I takie rozwiązania sprawiają, że odbiorcy zechcą się w "Never been kissed" zagłębiać".
Pocałunek
Coraz więcej jest w literaturze young adult tematu romansu homoerotycznego wśród młodzieży - pojawia się wręcz przewaga takich zagadnień, zupełnie jakby zmiana pary na jednopłciową otwierała przed autorami nowe możliwości twórcze. Tak jednak nie jest, bo problemy, z jakimi borykają się bohaterowie, wypadają dość zwyczajnie i jeśli ktoś doszukiwałby się sensacji w takich powieściach obyczajowych, może się rozczarować. "Never been kissed" to kolejna historia o uczuciu między dwoma chłopakami. Bohaterem jest Wren, już dwudziestodwuletni, który nigdy w życiu jeszcze się nie całował - i to nie z powodu lęku przed coming outem, a z racji idealizowania pierwszego pocałunku. Chciałby, żeby odbyło się to w określonej atmosferze, z partnerem, który będzie mu bliski. Przerywa sytuacje, które prowadziłyby do spłycenia magii, liczy na wielkie emocje, a poza tym - pod kątem psychologicznym - ma też pewne opory płynące z niezdefiniowanej do końca seksualności. Homoseksualizm to nie wszystko, Wren musi dowiedzieć się o sobie czegoś jeszcze - a Timothy Janovsky sugeruje czytelnikom, którzy czują się podobnie, że ich postawy mają głębsze podłoże psychologiczne i warto poszukać odpowiednich informacji, a czasami i pomocy.
Wren nigdy się nie całował, a jego współlokatorzy - którzy są dla niego jak rodzina - służą wsparciem i przyjaźnią w każdej sytuacji. Dzięki nim Wrenowi łatwiej będzie pogodzić się z sytuacją, którą sam sprowokował. W jej wyniku w życiu Wrena na nowo pojawia się Derick, chłopak z marzeń, idealny gej, z którym kiedyś nie udało się zbudować dobrego związku. Derick wykazuje się dużą delikatnością w podejściu do marzeń Wrena, zresztą sam chyba też tęskni za tym, co było i minęło - dąży do rozwiązania pewnych problemów i nawet jeśli wysyła sprzeczne sygnały, pozostaje w pobliżu, kiedy trzeba pomóc. Timothy Janovsky wysyła swoich bohaterów do jednej pracy, żeby jeszcze bardziej komplikować ich relacje i zmuszać do mierzenia się z uczuciami. Żeby wszystko nie obracało się wyłącznie wokół pocałunkowego dziewictwa Wrena, autor dodaje kolejny aspekt wychodzenia z dzieciństwa. Wren marzy o tym, żeby uratować kino samochodowe, w którym zawsze dorabiał w wakacje. To kino jest dla niego miejscem ważnym: azylem, ale też potencjalnym miejscem prawdziwej pracy, nawet jeśli wszyscy wokół twierdzą, że to zajęcie zbyt infantylne, żeby mu się poświęcać. Wren chciałby zmienić sytuację finansową kina tak, żeby ocalić je dla siebie - pasjonuje się filmami i ma mnóstwo pomysłów na to, jak zainteresować mieszkańców miasteczka wyjątkowym przybytkiem. Swoje kinowe pasje może realizować jeszcze w jeden sposób: organizując pokaz horroru klasy B i spotkania z reżyserką, która dawno wycofała się z zawodu i nie zamierza się już dzielić swoim filmem. Determinacja Wrena wykracza poza zawodowe postawy. Dzięki takim zwrotom akcji Janovsky zyskuje uwagę i uznanie czytelników - może przyciągnąć ich do powieści, zapewnić kibicowanie bohaterom. Mnoży trudności dla związku, jednak niezbyt często odwołuje się do motywów homofobicznych - raczej stawia na inne przeszkody, które trzeba będzie przewalczyć, żeby móc stworzyć sobie bezpieczną przystań. I takie rozwiązania sprawiają, że odbiorcy zechcą się w "Never been kissed" zagłębiać".
wtorek, 5 września 2023
James Davies: Mity, potwory i awantury starożytnej Grecji
Kropka, Warszawa 2023.
Z Olimpu
Mity greckie to kopalnia opowieści, które można na różne sposoby wykorzystywać - i od pewnego czasu w literaturze czwartej stają się wyraźną inspiracją dla kolejnych autorów. James Davies postanawia przybliżyć odbiorcom część sytuacji i opowieści z bogatego zestawu przygód bogów i herosów. "Mity, potwory i awantury starożytnej Grecji" to propozycja dla dzieci, które lubią humor w komiksach - i które cenią sobie twórcze podejście do opowiadania historii. Autor zajmuje się wybranymi mitami - między innymi o dwunastu pracach Heraklesa, o Orfeuszu i Eurydyce, o Pandorze, o nici Ariadny czy o stworzeniu świata. Za każdym razem prezentuje jedno zagadnienie- rozwija je dość kreatywnie, tak, żeby móc uwypuklać wywołujące śmiech pomysły. Nie chodzi tu o precyzję w przedstawianiu pomysłów, a o rozrywkowy potencjał, ucieszy odbiorców ironią i komentarzami do kolejnych rozwiązań. Jednocześnie popularyzuje wiedzę na temat mitów greckich, sprawi, że dzieciom odpowiednio będą się kojarzyć konkretne postacie czy sytuacje - nie jest to oczywiście pełna i wyczerpująca lektura, przydałoby się znacznie więcej prezentacji, żeby w ogóle mówić o przybliżaniu tej kultury - ale ziarno zostaje zasiane i jeśli dzieciom spodobają się te opowieści, bez trudu dotrą do bardziej "dorosłych" komentarzy. Na dwie sfery zwraca się tu uwagę - na potencjał fantastyki (mity greckie wpisują się idealnie w modę na relacje z wyobraźniowych krain) i na humor jako taki. Autor stara się też co pewien czas pokazywać klucze do interpretacji - tłumaczyć, skąd biorą się mity i dlaczego ludzie potrzebują wyjaśnień konkretnych tematów, wprowadza bohaterów, którzy nie zmieścili się do kolejnych komiksów, a zasługują na dostrzeżenie - dzięki temu odbiorcy mogą przekonać się, jak bogaty to świat i jak wypełniany przez fantastyczne istoty. James Davies nie zamierza maskować okrucieństwa istniejącego w tych mitach, ale kiedy już decyduje się na pokazanie czegoś, co w dzisiejszej literaturze czwartej byłoby tabuizowane, wykorzystuje śmiech. Wychodzi mu to bardzo dobrze, więc nie ma obaw, że dzieci zniechęcą się do lektury. Najtrudniejsze dla nich może się okazać śledzenie drobnych rysunków i drobnych dymków - żeby zmieścić kadry w określonej objętości zmniejsza się tu czcionkę i same obrazki, w związku z tym nieco gorzej ogląda się kolejne rysunki. Warstwa graficzna to stawianie na dowcip także w samej kresce - żeby zachęcić młodych odbiorców do sprawdzania, co też ciekawego wydarzy się jeszcze w świecie bogów i herosów. Forma komiksu skłania Jamesa Daviesa do poszukiwań interpretacyjnych - zwłaszcza w obrazkach może dopowiadać to, co niekoniecznie miałoby rację bytu w narracji, odkrywanie zabaw słowno-rysunkowych to jedna z większych przyjemności lekturowych w tym tomie. James Davies chce nie tyle przedstawiać kolejne mity greckie, co rozbudzić nimi zainteresowanie, wskazać je jako źródło inspiracji i ciekawostek, bez konieczności wyjaśniania, że to element kultury niezbędny do zrozumienia wielu dzieł. "Mity, potwory i awantury starożytnej Grecji" to rodzaj reklamy, sympatyczna komiksowa propozycja dla dzieci, które chciałyby poznawać inną stronę mitów.
Z Olimpu
Mity greckie to kopalnia opowieści, które można na różne sposoby wykorzystywać - i od pewnego czasu w literaturze czwartej stają się wyraźną inspiracją dla kolejnych autorów. James Davies postanawia przybliżyć odbiorcom część sytuacji i opowieści z bogatego zestawu przygód bogów i herosów. "Mity, potwory i awantury starożytnej Grecji" to propozycja dla dzieci, które lubią humor w komiksach - i które cenią sobie twórcze podejście do opowiadania historii. Autor zajmuje się wybranymi mitami - między innymi o dwunastu pracach Heraklesa, o Orfeuszu i Eurydyce, o Pandorze, o nici Ariadny czy o stworzeniu świata. Za każdym razem prezentuje jedno zagadnienie- rozwija je dość kreatywnie, tak, żeby móc uwypuklać wywołujące śmiech pomysły. Nie chodzi tu o precyzję w przedstawianiu pomysłów, a o rozrywkowy potencjał, ucieszy odbiorców ironią i komentarzami do kolejnych rozwiązań. Jednocześnie popularyzuje wiedzę na temat mitów greckich, sprawi, że dzieciom odpowiednio będą się kojarzyć konkretne postacie czy sytuacje - nie jest to oczywiście pełna i wyczerpująca lektura, przydałoby się znacznie więcej prezentacji, żeby w ogóle mówić o przybliżaniu tej kultury - ale ziarno zostaje zasiane i jeśli dzieciom spodobają się te opowieści, bez trudu dotrą do bardziej "dorosłych" komentarzy. Na dwie sfery zwraca się tu uwagę - na potencjał fantastyki (mity greckie wpisują się idealnie w modę na relacje z wyobraźniowych krain) i na humor jako taki. Autor stara się też co pewien czas pokazywać klucze do interpretacji - tłumaczyć, skąd biorą się mity i dlaczego ludzie potrzebują wyjaśnień konkretnych tematów, wprowadza bohaterów, którzy nie zmieścili się do kolejnych komiksów, a zasługują na dostrzeżenie - dzięki temu odbiorcy mogą przekonać się, jak bogaty to świat i jak wypełniany przez fantastyczne istoty. James Davies nie zamierza maskować okrucieństwa istniejącego w tych mitach, ale kiedy już decyduje się na pokazanie czegoś, co w dzisiejszej literaturze czwartej byłoby tabuizowane, wykorzystuje śmiech. Wychodzi mu to bardzo dobrze, więc nie ma obaw, że dzieci zniechęcą się do lektury. Najtrudniejsze dla nich może się okazać śledzenie drobnych rysunków i drobnych dymków - żeby zmieścić kadry w określonej objętości zmniejsza się tu czcionkę i same obrazki, w związku z tym nieco gorzej ogląda się kolejne rysunki. Warstwa graficzna to stawianie na dowcip także w samej kresce - żeby zachęcić młodych odbiorców do sprawdzania, co też ciekawego wydarzy się jeszcze w świecie bogów i herosów. Forma komiksu skłania Jamesa Daviesa do poszukiwań interpretacyjnych - zwłaszcza w obrazkach może dopowiadać to, co niekoniecznie miałoby rację bytu w narracji, odkrywanie zabaw słowno-rysunkowych to jedna z większych przyjemności lekturowych w tym tomie. James Davies chce nie tyle przedstawiać kolejne mity greckie, co rozbudzić nimi zainteresowanie, wskazać je jako źródło inspiracji i ciekawostek, bez konieczności wyjaśniania, że to element kultury niezbędny do zrozumienia wielu dzieł. "Mity, potwory i awantury starożytnej Grecji" to rodzaj reklamy, sympatyczna komiksowa propozycja dla dzieci, które chciałyby poznawać inną stronę mitów.
poniedziałek, 4 września 2023
Marta Guzowska: Zagadka upiornego lasu
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Mgła
Marta Guzowska w rozwiązywaniu zagadek dotyczących duchów czuje się tak samo dobrze jak w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych - Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy to podseria odwołująca się do zjawisk paranormalnych i niewytłumaczalnych na drodze racjonalnej - tak, żeby odbiorcom nie znudziła się sensacja w stanie czystym. Piotrek, Jaga i Anka przemierzają kraj, żeby dowiedzieć się czegoś o kolejnych dziwnych przypadkach. Mają prowadzić śledztwa, tym razem w ramach pomocy Lidce. Lidka chce zostać dziennikarką i interesują ją zwłaszcza dziwne wypadki z duchami w rolach głównych, a to oznacza, że dzieciom nie zabraknie emocji. Ale Marta Guzowska nie chce nikogo straszyć, nawet jeśli okoliczności by to umożliwiały. "Zagadka upiornego lasu" to równie dużo zabawy co niespodzianek - czytelnicy z pewnością docenią klimat, jaki tworzy się w narracji. Oto bohaterowie trafiają do lasu. Mieli tu spędzić czas, żeby przekonać się, czy to możliwe, żeby dziewięciu studentów zgubiło się i przepadło bez śladu przed laty. Las nie jest zbyt duży, łatwo z niego wyjść - nawet jeśli ktoś się zgubi, wystarczy, żeby szedł przed siebie, a szybko trafi na jakąś drogę. Piotrek, Anka, Jaga i Lidka dziwią się zatem wydarzeniom z przeszłości i zamierzają rozgryźć temat. Tyle tylko, że kiedy na miejscu gubią się podczas szukania chrustu na opał, a mgła potęguje ich lęk - karmiony bujną wyobraźnią - wszystko wydaje się mniej wesołe. "Zagadka upiornego lasu" to ciekawa przygoda z szeregiem przypadków. Jest tu też siła fachowa: pojawia się pani, która zajmuje się badaniem zjawisk paranormalnych - wraz z asystentem, milczącym z powodu bólu gardła. Pojawia się też sympatyczny student, który też próbuje znaleźć kilka odpowiedzi na intrygujące go tematy. Ale Piotrek i Anka na wstępie muszą zająć się zagadnieniem kradzieży: nowe, kupione na wyprzedaży namioty, rozkłada się bardzo prosto - tyle tylko, że nie zapewniają ochrony przed złodziejami, a przynajmniej tak może się wydawać. Nie dość, że gubią się wszyscy dorośli, to jeszcze w namiotach brakuje podstawowych rzeczy, obowiązkowego wyposażenia biwakowego. W takich warunkach na dalszy plan musi zejść konieczność rozwiązywania zagadek kryminalnych oraz tych z duchami - tajemnicza przygoda studentów przestaje mieć znaczenie, jeśli zgubienie się grozi także bohaterom. Niby mamy są daleko i nic nie powiedzą, jeśli nikt nie wypapla im, co stało się w lesie - jednak w tle pozostają obawy, czy w ogóle uda się wrócić do domu. Marta Guzowska wie, jak rozbudzać ciekawość dzieci. Oczywiście pozostaje tutaj przy formie pytań na zakończenie rozdziału: doprowadza odbiorców i bohaterów do sytuacji, w której ktoś wygłasza swoją hipotezę - a następnie czytelnicy mogą przyjrzeć się możliwym wyjaśnieniom i uzasadnieniom. Jeśli wybiorą odpowiedź, mogą przejść do kolejnego rozdziału - wtedy poznają właściwe rozwiązanie i będą mogli sprawdzić się przy pracy detektywistycznej. Taka lektura zapewnia jednocześnie rozrywkę umysłową i - radość czytania klasycznej przygodowej powieści. Marta Guzowska wie, jak przyciągnąć najmłodszych, pozwala im bawić się razem z bohaterami, a przy okazji nauczyć się paru nowych słów i pojęć. Walory edukacyjne łączy się tu bardzo dobrze z rozrywką - cała seria świetnie się sprawdza.
Mgła
Marta Guzowska w rozwiązywaniu zagadek dotyczących duchów czuje się tak samo dobrze jak w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych - Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy to podseria odwołująca się do zjawisk paranormalnych i niewytłumaczalnych na drodze racjonalnej - tak, żeby odbiorcom nie znudziła się sensacja w stanie czystym. Piotrek, Jaga i Anka przemierzają kraj, żeby dowiedzieć się czegoś o kolejnych dziwnych przypadkach. Mają prowadzić śledztwa, tym razem w ramach pomocy Lidce. Lidka chce zostać dziennikarką i interesują ją zwłaszcza dziwne wypadki z duchami w rolach głównych, a to oznacza, że dzieciom nie zabraknie emocji. Ale Marta Guzowska nie chce nikogo straszyć, nawet jeśli okoliczności by to umożliwiały. "Zagadka upiornego lasu" to równie dużo zabawy co niespodzianek - czytelnicy z pewnością docenią klimat, jaki tworzy się w narracji. Oto bohaterowie trafiają do lasu. Mieli tu spędzić czas, żeby przekonać się, czy to możliwe, żeby dziewięciu studentów zgubiło się i przepadło bez śladu przed laty. Las nie jest zbyt duży, łatwo z niego wyjść - nawet jeśli ktoś się zgubi, wystarczy, żeby szedł przed siebie, a szybko trafi na jakąś drogę. Piotrek, Anka, Jaga i Lidka dziwią się zatem wydarzeniom z przeszłości i zamierzają rozgryźć temat. Tyle tylko, że kiedy na miejscu gubią się podczas szukania chrustu na opał, a mgła potęguje ich lęk - karmiony bujną wyobraźnią - wszystko wydaje się mniej wesołe. "Zagadka upiornego lasu" to ciekawa przygoda z szeregiem przypadków. Jest tu też siła fachowa: pojawia się pani, która zajmuje się badaniem zjawisk paranormalnych - wraz z asystentem, milczącym z powodu bólu gardła. Pojawia się też sympatyczny student, który też próbuje znaleźć kilka odpowiedzi na intrygujące go tematy. Ale Piotrek i Anka na wstępie muszą zająć się zagadnieniem kradzieży: nowe, kupione na wyprzedaży namioty, rozkłada się bardzo prosto - tyle tylko, że nie zapewniają ochrony przed złodziejami, a przynajmniej tak może się wydawać. Nie dość, że gubią się wszyscy dorośli, to jeszcze w namiotach brakuje podstawowych rzeczy, obowiązkowego wyposażenia biwakowego. W takich warunkach na dalszy plan musi zejść konieczność rozwiązywania zagadek kryminalnych oraz tych z duchami - tajemnicza przygoda studentów przestaje mieć znaczenie, jeśli zgubienie się grozi także bohaterom. Niby mamy są daleko i nic nie powiedzą, jeśli nikt nie wypapla im, co stało się w lesie - jednak w tle pozostają obawy, czy w ogóle uda się wrócić do domu. Marta Guzowska wie, jak rozbudzać ciekawość dzieci. Oczywiście pozostaje tutaj przy formie pytań na zakończenie rozdziału: doprowadza odbiorców i bohaterów do sytuacji, w której ktoś wygłasza swoją hipotezę - a następnie czytelnicy mogą przyjrzeć się możliwym wyjaśnieniom i uzasadnieniom. Jeśli wybiorą odpowiedź, mogą przejść do kolejnego rozdziału - wtedy poznają właściwe rozwiązanie i będą mogli sprawdzić się przy pracy detektywistycznej. Taka lektura zapewnia jednocześnie rozrywkę umysłową i - radość czytania klasycznej przygodowej powieści. Marta Guzowska wie, jak przyciągnąć najmłodszych, pozwala im bawić się razem z bohaterami, a przy okazji nauczyć się paru nowych słów i pojęć. Walory edukacyjne łączy się tu bardzo dobrze z rozrywką - cała seria świetnie się sprawdza.
niedziela, 3 września 2023
Nele Neuhaus: Elena. Wielki triumf
Must Read, Media Rodzina, Poznań 2023.
Lęki
Temat strachu i blokad przed ryzykiem podczas jazdy pojawia się w tym tomie dość często. "Elena. Wielki triumf" to powieść piąta w cyklu - pokazująca wyrzeczenia i trudy życia w siodle. Tytułowa bohaterka serii Nele Neuhaus przekonuje się, że łatwo jest pozwolić innym podkopać swoją pewność siebie. Na początku to Melike, najlepsza przyjaciółka Eleny, ma problemy ze swoim sprowadzonym z Ameryki koniem - i to przez niego traci radość z ćwiczeń. Jednak i Elenie przydarzy się coś, co odbierze przyjemność z jazdy w ogóle opieki nad końmi - i to na długo. Dziewczyna będzie musiała przeanalizować kilka rzeczy i wypracować nowe podejście, żeby nie rezygnować z tego, co kocha najbardziej. Trudno sobie wyobrazić tę bohaterkę z dala od koni i od stadniny - nawet jeśli ma ona na koncie sporo rozwiązanych spraw okołokryminalnych. Tym razem Elena również będzie musiała wykazać się umiejętnością logicznego myślenia i dedukcji, ale po to, żeby pomóc dziesięcioletniej i wyjątkowo irytującej siostrze Tima. Dziecko nie przebiera w słowach i jest w stanie skutecznie popsuć humor każdemu. Nie rozumie, jak bardzo zaszkodził sobie ojciec Tima - i oskarża wszystkich wokół o problemy w domu. Jednak to właśnie dziesięciolatka będzie potrzebowała pomocy najbardziej. "Elena. Wielki triumf" to także powieść o zakończonej wielkiej miłości; Elena rozstaje się z Timem bez burz i kłótni - przekonuje się, że uczucie wygasło i nie ma już o co walczyć. Szybko zresztą poznaje następcę godnego jej serca - Farid to piłkarz z dużymi sukcesami na koncie.
Nele Neuhaus bardzo dużo miejsca poświęca tematowi nieradzenia sobie z emocjami. Przede wszystkim dziesięcioletnia Gina urządza sceny (i nie udaje się nad nią zapanować nikomu, mało tego - nikt nawet nie próbuje podejść do dziecka i spróbować się z nim porozumieć). Do tego Christian robi się bardzo zazdrosny o sukcesy siostry - do tego stopnia, że jest w stanie przekroczyć granice, jakich w cywilizowanym świecie przekraczać nie powinien. Jakby tego było mało, problemy w panowaniu nad emocjami mają też dorośli - ojciec Eleny i Christiana to furiat, podobnie niestroniący od alkoholu ojciec Tima - w takim otoczeniu raczej trudno o zwyczajność i o możliwość dogadania się. Dorośli nie zdają egzaminu z dorosłości - nie wiadomo zatem, jak wymagać tego od młodszego pokolenia. "Elena. Wielki triumf" to pokazanie toksycznych rodzin i wręcz patologicznych postaw. Autorka nie udaje, że wszystko może rozgrywać się sielsko i przyjemnie - najlepszy dowód na to pojawia się przy traktowaniu obcokrajowców. Farid jest Tunezyjczykiem i synem cenionego lekarza - jednak w oczach postronnych to potomek imigrantów, którzy mogą co najwyżej zająć się handlem na bazarku. Stereotypy są krzywdzące, ale też mocno wpływają na codzienność bohaterów, to nie tylko ciekawostki kulturowe czy obyczajowe - ale postawy, które mogą ranić. Nele Neuhaus bardzo ciekawie łączy powieść o typowych nastolatkach i modę na tematy końskie - dokłada do tego trochę drobnych dramatów z domu i przyciąga młode czytelniczki także elementami sensacji. To seria, która cieszy się dużym uznaniem odbiorców.
Lęki
Temat strachu i blokad przed ryzykiem podczas jazdy pojawia się w tym tomie dość często. "Elena. Wielki triumf" to powieść piąta w cyklu - pokazująca wyrzeczenia i trudy życia w siodle. Tytułowa bohaterka serii Nele Neuhaus przekonuje się, że łatwo jest pozwolić innym podkopać swoją pewność siebie. Na początku to Melike, najlepsza przyjaciółka Eleny, ma problemy ze swoim sprowadzonym z Ameryki koniem - i to przez niego traci radość z ćwiczeń. Jednak i Elenie przydarzy się coś, co odbierze przyjemność z jazdy w ogóle opieki nad końmi - i to na długo. Dziewczyna będzie musiała przeanalizować kilka rzeczy i wypracować nowe podejście, żeby nie rezygnować z tego, co kocha najbardziej. Trudno sobie wyobrazić tę bohaterkę z dala od koni i od stadniny - nawet jeśli ma ona na koncie sporo rozwiązanych spraw okołokryminalnych. Tym razem Elena również będzie musiała wykazać się umiejętnością logicznego myślenia i dedukcji, ale po to, żeby pomóc dziesięcioletniej i wyjątkowo irytującej siostrze Tima. Dziecko nie przebiera w słowach i jest w stanie skutecznie popsuć humor każdemu. Nie rozumie, jak bardzo zaszkodził sobie ojciec Tima - i oskarża wszystkich wokół o problemy w domu. Jednak to właśnie dziesięciolatka będzie potrzebowała pomocy najbardziej. "Elena. Wielki triumf" to także powieść o zakończonej wielkiej miłości; Elena rozstaje się z Timem bez burz i kłótni - przekonuje się, że uczucie wygasło i nie ma już o co walczyć. Szybko zresztą poznaje następcę godnego jej serca - Farid to piłkarz z dużymi sukcesami na koncie.
Nele Neuhaus bardzo dużo miejsca poświęca tematowi nieradzenia sobie z emocjami. Przede wszystkim dziesięcioletnia Gina urządza sceny (i nie udaje się nad nią zapanować nikomu, mało tego - nikt nawet nie próbuje podejść do dziecka i spróbować się z nim porozumieć). Do tego Christian robi się bardzo zazdrosny o sukcesy siostry - do tego stopnia, że jest w stanie przekroczyć granice, jakich w cywilizowanym świecie przekraczać nie powinien. Jakby tego było mało, problemy w panowaniu nad emocjami mają też dorośli - ojciec Eleny i Christiana to furiat, podobnie niestroniący od alkoholu ojciec Tima - w takim otoczeniu raczej trudno o zwyczajność i o możliwość dogadania się. Dorośli nie zdają egzaminu z dorosłości - nie wiadomo zatem, jak wymagać tego od młodszego pokolenia. "Elena. Wielki triumf" to pokazanie toksycznych rodzin i wręcz patologicznych postaw. Autorka nie udaje, że wszystko może rozgrywać się sielsko i przyjemnie - najlepszy dowód na to pojawia się przy traktowaniu obcokrajowców. Farid jest Tunezyjczykiem i synem cenionego lekarza - jednak w oczach postronnych to potomek imigrantów, którzy mogą co najwyżej zająć się handlem na bazarku. Stereotypy są krzywdzące, ale też mocno wpływają na codzienność bohaterów, to nie tylko ciekawostki kulturowe czy obyczajowe - ale postawy, które mogą ranić. Nele Neuhaus bardzo ciekawie łączy powieść o typowych nastolatkach i modę na tematy końskie - dokłada do tego trochę drobnych dramatów z domu i przyciąga młode czytelniczki także elementami sensacji. To seria, która cieszy się dużym uznaniem odbiorców.
sobota, 2 września 2023
Grażyna Bąkiewicz: Mikołaju, sam ruszyłeś Ziemię?
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Niebo
Ta seria nie ma szans się znudzić - dzieci już z pewnością polubiły kolejnych bohaterów z klasy pana Cebuli: dwunastolatki z przyszłości odbywające nietypowe lekcje historii zachęcają do czytania i do zagłębiania się w dzieje. Grażyna Bąkiewicz proponuje nie tylko opowieści o tym, co wydarzyło się kiedyś - zajmuje się także relacjami społecznymi i domowymi, mocno akcentuje zachowania w grupie i charaktery uczniów - tak, żeby odbiorcy poczuli się zaproszeni do czytania i żeby znaleźli w powieściowych nastolatkach swoich kolegów. Za każdym razem pojawia się tu inny narrator, ktoś uwikłany w opowieść z innej perspektywy. Każdy zawiera inne przyjaźnie i w kim innym się (ewentualnie) podkochuje, każdy też mierzy się w swoim domu z innymi problemami, które autorka stara się rozwiązywać na finał książki. Historyk, pan Cebula, nie musi sprawdzać wiedzy za pomocą testów i klasówek (chyba że ktoś akurat tak woli), najczęściej zadaje dzieciom pytania, na które nie da się szybko odpowiedzieć - i wysyła uczniów w przeszłość, żeby poszukali rozwiązania. W ten sposób zmusza ich do odnotowywania kolejnych faktów i wyciągania wniosków na ich podstawie, uczy myślenia a nie klepania formułek - więc to szkoła marzeń w ujęciu wielu. Podróże w czasie oznaczają wiele przygód: autorka ma dobrze przemyślane zasady: dzieci wiedzą, dlaczego nie wolno im ingerować w wydarzenia i rozrzucać przedmiotów z ich codzienności, zdają sobie też sprawę z ograniczeń lub pomocy: wiedzę mają w komunikatorze w małym palcu, korzystają też ze specjalnych osłon, które zapewniają odpowiedni strój (i język). Uczniowie mogą być widzialni albo wybrać niewidzialność - ta pierwsza wersja daje im możliwość zawierania ciekawych znajomości z rówieśnikami sprzed wieków. Do tego każdy z bohaterów dysponuje inną supermocą - to po przypadkowym wybuchu przedmiotu o nieznanym pochodzeniu - co przydaje się, kiedy trzeba ingerencji sił wyższych dla rozwiązania zagadki albo wyjścia cało z opresji.
"Mikołaju, sam ruszyłeś Ziemię?" to książka, w której motyw przewodni wydaje się dzieciom szczególnie atrakcyjny: oto podejrzenia, że Mikołaj Kopernik nie dokonał wielkiego odkrycia, a... ściągał. Klasa pana Cebuli (z wyjątkiem Zuzki, która nie chce tym razem podróżować) udaje się w przeszłość i śledzi pomysły Kopernika, czasami pomagając mu przy pracy. Robek, syn wynalazcy, jest tu przewodnikiem: to on chce udowodnić niewinność Kopernika, w odróżnieniu od Słonia, syna dyrektora i klasowego chuligana. Potrafi zatrzymywać świat, co parę razy przyda się, kiedy trzeba będzie uciekać przed ulicznymi bandami w zaułkach Krakowa - ale najbardziej pasjonujące staje się dla Robka uczestniczenie w wywrotowych wykładach na temat astronomii. Tego odbiorcom nikt nie będzie prezentował, za to przygody z tła będą bez przerwy zwracać na siebie uwagę. Mikołaj Kopernik pracuje nad swoim odkryciem, dzieci dbają o to, żeby nic złego mu się przy tym nie stało (i żeby Słoniu nie zrealizował swojego nieuczciwego planu). W drobnych komiksach tworzonych przez Artura Nowickiego pojawiają się za to naukowe przypisy: uzupełnienia wiadomości i dane, które nie zmieściły się do fabuły, a są potrzebne do zrozumienia całości. W ten sposób można chłonąć wiedzę historyczną i samodzielnie próbować wyciągać wnioski - przeszłość okazuje się bardzo ciekawa, a wiadomości zapadają w pamięć nie tylko nastoletnim odbiorcom.
Niebo
Ta seria nie ma szans się znudzić - dzieci już z pewnością polubiły kolejnych bohaterów z klasy pana Cebuli: dwunastolatki z przyszłości odbywające nietypowe lekcje historii zachęcają do czytania i do zagłębiania się w dzieje. Grażyna Bąkiewicz proponuje nie tylko opowieści o tym, co wydarzyło się kiedyś - zajmuje się także relacjami społecznymi i domowymi, mocno akcentuje zachowania w grupie i charaktery uczniów - tak, żeby odbiorcy poczuli się zaproszeni do czytania i żeby znaleźli w powieściowych nastolatkach swoich kolegów. Za każdym razem pojawia się tu inny narrator, ktoś uwikłany w opowieść z innej perspektywy. Każdy zawiera inne przyjaźnie i w kim innym się (ewentualnie) podkochuje, każdy też mierzy się w swoim domu z innymi problemami, które autorka stara się rozwiązywać na finał książki. Historyk, pan Cebula, nie musi sprawdzać wiedzy za pomocą testów i klasówek (chyba że ktoś akurat tak woli), najczęściej zadaje dzieciom pytania, na które nie da się szybko odpowiedzieć - i wysyła uczniów w przeszłość, żeby poszukali rozwiązania. W ten sposób zmusza ich do odnotowywania kolejnych faktów i wyciągania wniosków na ich podstawie, uczy myślenia a nie klepania formułek - więc to szkoła marzeń w ujęciu wielu. Podróże w czasie oznaczają wiele przygód: autorka ma dobrze przemyślane zasady: dzieci wiedzą, dlaczego nie wolno im ingerować w wydarzenia i rozrzucać przedmiotów z ich codzienności, zdają sobie też sprawę z ograniczeń lub pomocy: wiedzę mają w komunikatorze w małym palcu, korzystają też ze specjalnych osłon, które zapewniają odpowiedni strój (i język). Uczniowie mogą być widzialni albo wybrać niewidzialność - ta pierwsza wersja daje im możliwość zawierania ciekawych znajomości z rówieśnikami sprzed wieków. Do tego każdy z bohaterów dysponuje inną supermocą - to po przypadkowym wybuchu przedmiotu o nieznanym pochodzeniu - co przydaje się, kiedy trzeba ingerencji sił wyższych dla rozwiązania zagadki albo wyjścia cało z opresji.
"Mikołaju, sam ruszyłeś Ziemię?" to książka, w której motyw przewodni wydaje się dzieciom szczególnie atrakcyjny: oto podejrzenia, że Mikołaj Kopernik nie dokonał wielkiego odkrycia, a... ściągał. Klasa pana Cebuli (z wyjątkiem Zuzki, która nie chce tym razem podróżować) udaje się w przeszłość i śledzi pomysły Kopernika, czasami pomagając mu przy pracy. Robek, syn wynalazcy, jest tu przewodnikiem: to on chce udowodnić niewinność Kopernika, w odróżnieniu od Słonia, syna dyrektora i klasowego chuligana. Potrafi zatrzymywać świat, co parę razy przyda się, kiedy trzeba będzie uciekać przed ulicznymi bandami w zaułkach Krakowa - ale najbardziej pasjonujące staje się dla Robka uczestniczenie w wywrotowych wykładach na temat astronomii. Tego odbiorcom nikt nie będzie prezentował, za to przygody z tła będą bez przerwy zwracać na siebie uwagę. Mikołaj Kopernik pracuje nad swoim odkryciem, dzieci dbają o to, żeby nic złego mu się przy tym nie stało (i żeby Słoniu nie zrealizował swojego nieuczciwego planu). W drobnych komiksach tworzonych przez Artura Nowickiego pojawiają się za to naukowe przypisy: uzupełnienia wiadomości i dane, które nie zmieściły się do fabuły, a są potrzebne do zrozumienia całości. W ten sposób można chłonąć wiedzę historyczną i samodzielnie próbować wyciągać wnioski - przeszłość okazuje się bardzo ciekawa, a wiadomości zapadają w pamięć nie tylko nastoletnim odbiorcom.
piątek, 1 września 2023
Tomasz Samojlik: Żubr Pompik. Odkrycia. Fantastyczne grzyby
Media Rodzina, Poznań 2023.
Przewodnik z kapelusza
W serii Żubr Pompik. Odkrycia mali bohaterowie z puszczy poznają przyrodę. Tu Tomasz Samojlik nie zajmuje się budowaniem bardziej złożonych fabuł z przesłaniem psychologicznym (często w "zwykłych" przygodach Pompika w morale książeczki pojawia się przesłanie kierowane do najmłodszych a wyłuskiwane bezpośrednio z zachowań żubrów z bajki), a skupia się na szczegółowej prezentacji otoczenia. W "Fantastycznych grzybach" Pompik i jego młodsza siostra Polinka przekonują się, że grzyby to nie tylko te najbardziej przez dzieci kojarzone z rysunków - z białą nóżką i brązowym kapeluszem. Najpierw tata odkrywa ulubiony przysmak na korze drzewa - wie, że to smakowite grzyby, którymi można poczęstować bliskich. Później jednak Pompik i Polinka poznają małego ślimaka (który również pałaszuje jakiś grzyb) - i ten ślimak wtajemnicza bohaterów w całą grzybną opowieść - pozbawioną skomplikowanych nazw i gatunkowych konkretów. Nie chodzi o to, żeby dzieci, które nie chcą za wszelką cenę być prymusami, biedziły się ze słowami nie do powtórzenia, a o dobrą zabawę przy okazji sugerującą istnienie równoległego świata do odkrywania. I tak ślimak skupia się na różnorodnych kształach i kolorach grzybów, przekonuje, że przyroda jest pod tym względem wyjątkowo kreatywna, a same grzyby przybierają najróżniejsze postacie. Żubry dziwią się w zasadzie bez przerwy i podobnie dziwić się mogą mali odbiorcy łagodnie wprowadzani w tajniki lasu. Mama oczywiście przypomina, że nie wszystkie grzyby nadają się do jedzenia - zresztą tego rozróżnienia jest odrobinę za mało w tomik - jednak tu chodzi przede wszystkim o rozwijanie świadomości ekologicznej maluchów. Kilkulatki mogą się dowiedzieć, że grzyby pełnią ważną funkcję w ekosystemie i wysłuchać ślimaczych wywodów na ten temat. Bajka nie ma szans się dłużyć: każda informacja pojawia się tylko na mgnienie oka, żeby zaraz ustąpić kolejnej - i tak żubry muszą wytrzymać w skupieniu przez całą rozmowę, bo wielu wyzwań w ramach akcji tu nie ma. Grzyby stają się właściwymi bohaterami narracji i skupiają na sobie całą uwagę, jako organizmy niezwykłe i - do podziwiania.
Jak zwykle w "Pompikach", i tutaj historyjka jest bogato ilustrowana - Tomasz Samojlik dba o to, żeby bohaterowie byli kreskówkowi i bardzo upraszczani, żeby bardziej kojarzyli się z maskotkami, a nie z groźnymi z wyglądu mieszkańcami puszczy. Pompik i Polinka to istoty rozpoznawalne nie tylko za sprawą cyklu książeczek (stale rozrastającego się), ale też za sprawą kreskówki - i tutaj odbiorcy dostaną kolejny zestaw obrazków do podziwiania i oglądania. Strona graficzna przydaje się zwłaszcza w prezentowaniu rozmaitych kształtów i kolorów - dzięki temu łatwiej będzie dzieciom wyobrazić sobie, o jakich grzybach jest tu mowa (bo że nie o jadalnych - już się domyślą). Kolorowo, wesoło - atmosfera w sam raz do odkrywania tego, co jeszcze nieznane. Sympatyczne młode żubry uczą się czegoś o swoim najbliższym otoczeniu, przy okazji fundując małym odbiorcom lekcję przyrody - i zaszczepiając w nich troskę o dobro zwierząt i roślin. Bo skoro żubry wiedzą, że nie należy krzywdzić nawet małego ślimaka, to i dzieci powinny się szybko tego nauczyć.
Przewodnik z kapelusza
W serii Żubr Pompik. Odkrycia mali bohaterowie z puszczy poznają przyrodę. Tu Tomasz Samojlik nie zajmuje się budowaniem bardziej złożonych fabuł z przesłaniem psychologicznym (często w "zwykłych" przygodach Pompika w morale książeczki pojawia się przesłanie kierowane do najmłodszych a wyłuskiwane bezpośrednio z zachowań żubrów z bajki), a skupia się na szczegółowej prezentacji otoczenia. W "Fantastycznych grzybach" Pompik i jego młodsza siostra Polinka przekonują się, że grzyby to nie tylko te najbardziej przez dzieci kojarzone z rysunków - z białą nóżką i brązowym kapeluszem. Najpierw tata odkrywa ulubiony przysmak na korze drzewa - wie, że to smakowite grzyby, którymi można poczęstować bliskich. Później jednak Pompik i Polinka poznają małego ślimaka (który również pałaszuje jakiś grzyb) - i ten ślimak wtajemnicza bohaterów w całą grzybną opowieść - pozbawioną skomplikowanych nazw i gatunkowych konkretów. Nie chodzi o to, żeby dzieci, które nie chcą za wszelką cenę być prymusami, biedziły się ze słowami nie do powtórzenia, a o dobrą zabawę przy okazji sugerującą istnienie równoległego świata do odkrywania. I tak ślimak skupia się na różnorodnych kształach i kolorach grzybów, przekonuje, że przyroda jest pod tym względem wyjątkowo kreatywna, a same grzyby przybierają najróżniejsze postacie. Żubry dziwią się w zasadzie bez przerwy i podobnie dziwić się mogą mali odbiorcy łagodnie wprowadzani w tajniki lasu. Mama oczywiście przypomina, że nie wszystkie grzyby nadają się do jedzenia - zresztą tego rozróżnienia jest odrobinę za mało w tomik - jednak tu chodzi przede wszystkim o rozwijanie świadomości ekologicznej maluchów. Kilkulatki mogą się dowiedzieć, że grzyby pełnią ważną funkcję w ekosystemie i wysłuchać ślimaczych wywodów na ten temat. Bajka nie ma szans się dłużyć: każda informacja pojawia się tylko na mgnienie oka, żeby zaraz ustąpić kolejnej - i tak żubry muszą wytrzymać w skupieniu przez całą rozmowę, bo wielu wyzwań w ramach akcji tu nie ma. Grzyby stają się właściwymi bohaterami narracji i skupiają na sobie całą uwagę, jako organizmy niezwykłe i - do podziwiania.
Jak zwykle w "Pompikach", i tutaj historyjka jest bogato ilustrowana - Tomasz Samojlik dba o to, żeby bohaterowie byli kreskówkowi i bardzo upraszczani, żeby bardziej kojarzyli się z maskotkami, a nie z groźnymi z wyglądu mieszkańcami puszczy. Pompik i Polinka to istoty rozpoznawalne nie tylko za sprawą cyklu książeczek (stale rozrastającego się), ale też za sprawą kreskówki - i tutaj odbiorcy dostaną kolejny zestaw obrazków do podziwiania i oglądania. Strona graficzna przydaje się zwłaszcza w prezentowaniu rozmaitych kształtów i kolorów - dzięki temu łatwiej będzie dzieciom wyobrazić sobie, o jakich grzybach jest tu mowa (bo że nie o jadalnych - już się domyślą). Kolorowo, wesoło - atmosfera w sam raz do odkrywania tego, co jeszcze nieznane. Sympatyczne młode żubry uczą się czegoś o swoim najbliższym otoczeniu, przy okazji fundując małym odbiorcom lekcję przyrody - i zaszczepiając w nich troskę o dobro zwierząt i roślin. Bo skoro żubry wiedzą, że nie należy krzywdzić nawet małego ślimaka, to i dzieci powinny się szybko tego nauczyć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)