Albatros, Warszawa 2021.
Winy
Rozwiązanie zagadki kryje się w dość odległej przeszłości. Dlatego też Harlan Coben na początku tomu "Niewinny" przenosi czytelników o dziewięć lat wstecz. Wówczas to dwudziestoletni Matt Hunter zabija człowieka. Po wyjściu z więzienia znajduje żonę i zakłada rodzinę. Może zapomnieć o tym, co złego go spotkało - i uczy się normalności. Wszystko prowadziłoby do sielanki rodzinnej: Olivia jest mądra i seksowna, a do tego zakochana w mężu, nie ma problemu z jego przeszłością. Nie mówi jednak wszystkiego o sobie. I kiedy Matt otrzymuje filmik z nagraniem, jak jego ukochana w delegacji spotyka się w hotelu z jakimś mężczyzną - zaczyna się zastanawiać nad tym, co stanie się z jego związkiem. Od tego momentu akcja zdecydowanie przyspiesza. Dla bohatera jest jasne, że trzeba dążyć do rozwiązania zagadki. O Olivię też upomina się przeszłość - to razem sprawia, że w codzienności małżeństwa nie będzie miejsca na rutynę.
"Niewinny" to powieść bardzo gęsta. Przypominana na rynku za sprawą serialu: Harlan Coben zresztą słynie z budowania skomplikowanych scenariuszy sensacyjnych, wątków jest tyle, że można z powodzeniem zmieścić tu bardziej rozwiniętą opowieść. Stopniowo wprowadza autor kolejnych dalszoplanowych bohaterów, których rola w codzienności Matta i Olivii będzie niebagatelna. Te wątki poboczne przysłużą się później do ocenienia sytuacji - i do przeprowadzenia całego śledztwa. Bo przecież trzeba dowiedzieć się, kto próbuje zaburzyć rodzinną sielankę. "Niewinny" to umiejętnie poprowadzona fabuła w połączeniu z tempem akcji. Autor nie zajmuje się prezentowaniem samych bohaterów: składa z różnych niespodzianek ich przeszłość, ale nie interesuje go charakterystyka czy budowanie profilu psychologicznego. Wybiera rozwiązania proste i czytelne, szkicuje grubymi rysami, nie zależy mu na pogłębianiu emocji czy na układaniu przekonujących reakcji w relacjach interpersonalnych. Harlan Coben to autor, który wie, czego chce. Musi osiągnąć dynamiczną opowieść sensacyjną - liczą się tu tylko wydarzenia, które nadają sens całej książce. I tego należy się spodziewać. Kolejne rozdziały wprowadzające postacie z drugiego planu przeplatane są tymi mocnymi w wymowie - autor bardzo umiejętnie łączy przeszłość z teraźniejszością, każe bohaterom zastanawiać się nad sobą albo ujawniać sekrety - ale nie zastanawia się nad tym, czy ich postawy są dobrze uzasadnione od strony charakterów. Dostarcza czytelnikom rozrywki. Na szczęście w narracji nastawia się nie na stylistykę pop, a na rzeczowość i długie sceny: nie rozdmuchuje sztucznie objętości, wypełnia książkę licznymi pomysłami. To spodoba się poszukiwaczom sensacji i szybkich zmian. "Niewinny" to niemal klasyka gatunku, zresztą po poczytnym autorze nie można się spodziewać czegoś innego - na pewno nie jest to publikacja banalizowana. Nawet jeśli autor decyduje się na uproszczenia w jednym planie, w innym nadrabia pomysłowością.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
poniedziałek, 31 maja 2021
[gra] Pierwsza gra. Przyjaciele
Egmont, Warszawa 2021.
Żetony ze zwierzętami
"Pierwsza gra. Przyjaciele" to bardzo sympatyczna propozycja kierowana do najmłodszych, edukacyjno-rozrywkowa i ładnie przygotowana. Kartonowe pudełko skrywa zaledwie trzy zestawy kart (po dziewięć rysunków zwierząt na trzech różnych kolorach tła, karty trzeba sobie najpierw wyjąć z ramek - uzyska się wtedy 27 owalnych elementów). Pojawiają się tu między innymi złota rybka, kanarek, kot, pies, królik czy papuga (ara) - te same obrazki powtórzone są na każdym z trzech kolorów tła. Po wyjęciu z kartonów "żetony" nie są zbyt duże, jednak nie będzie raczej problemu z podnoszeniem ich ze stołu: zostały wydrukowane na grubej tekturze. To także przedłuży ich żywot, sprawi, że nie będą się zbyt łatwo niszczyć. Rysunki zwierząt są dość wyraziste, liczą się tu i charakterystyczne sylwetki, i mocne kolory. Autorką ilustracji jest Marzka Dobrowolska. Stara się ona unikać wrażenia cukierkowej bajkowości, odrobinę przechodzi od realizmu do bajki za sprawą mocnych kolorów, jednak liczy się dla niej najbardziej zaprezentowanie charakterystycznych gatunków - co ważne, to zwierzęta, które często trafiają do domów i mogą być pupilami odbiorców. Dzięki temu jeszcze łatwiej będzie przyciągnąć dzieci do gry i przekonać, by ćwiczyły rozmaite umiejętności. Drugim elementem z pudełka jest drewniana kostka. Większa niż zwyczajne kostki do gry, a do tego - inna. Nie ma tu kropek ani cyfr, pojawiają się różnokolorowe strzałki pokazujące różne kierunki. To składnik niezbędny do gry. W pudełku znalazła się jeszcze tylko instrukcja. Ponieważ gra kierowana jest już do dwulatków, Wojciech Rzadek wprowadza kilkustopniową instrukcję dla rodziców. Chodzi tu o zmiany poziomu trudności i dostosowywanie ich do możliwości dzieci. Pierwszy etap dotyczy ignorowania kolorów, kolejne są modyfikacjami i wariacjami, coraz bardziej wykorzystującymi zróżnicowane tło i kolory.
Gra najczęściej będzie polegać na kompletowaniu zestawu żetonów - autor proponuje sposoby zmieniania zasad tak, żeby nie skończyło się na jednym wyzwaniu. Gra będzie mogła funkcjonować w wielu wymiarach, nie znudzi się szybko dzieciom: to wstęp do świata gier i jednocześnie przyjemny sposób na spędzanie wolnego czasu.
Ale oczywiście liczą się także wartości edukacyjne. W założeniu gra ma rozwijać umiejętność rozróżniania gatunków zwierząt (automatycznie więc - ich nazywania albo naśladowania odgłosów wydawanych przez domowych pupili, w zależności od dziecięcych możliwości). Można będzie poćwiczyć nazywanie kolorów, przynajmniej tych z tła, a niekoniecznie z umaszczenia zwierząt. Do tego dochodzi jeszcze liczenie w podstawowym zakresie, niekonieczne dla samej gry, ale możliwe do trenowania. Dzieci będą zatem tutaj niepostrzeżenie koncentrować się na doskonaleniu własnych zdolności. Gra ma walory edukacyjne. Dodatkowo jednak będzie prowadzić do podbudowywania zdolności manualnych: trzeba między innymi nauczyć się rzucać kostką tak, żeby nie wypadła poza okręg stworzony z żetonów przez rodziców. To spore utrudnienie, podobnie jak operowanie samymi żetonami.
Jest to gra, która przypadnie do gustu maluchom ze względu na tematykę: zwierzęta są świetnym pomysłem na zaproszenie kilkulatków do zabawy.
Żetony ze zwierzętami
"Pierwsza gra. Przyjaciele" to bardzo sympatyczna propozycja kierowana do najmłodszych, edukacyjno-rozrywkowa i ładnie przygotowana. Kartonowe pudełko skrywa zaledwie trzy zestawy kart (po dziewięć rysunków zwierząt na trzech różnych kolorach tła, karty trzeba sobie najpierw wyjąć z ramek - uzyska się wtedy 27 owalnych elementów). Pojawiają się tu między innymi złota rybka, kanarek, kot, pies, królik czy papuga (ara) - te same obrazki powtórzone są na każdym z trzech kolorów tła. Po wyjęciu z kartonów "żetony" nie są zbyt duże, jednak nie będzie raczej problemu z podnoszeniem ich ze stołu: zostały wydrukowane na grubej tekturze. To także przedłuży ich żywot, sprawi, że nie będą się zbyt łatwo niszczyć. Rysunki zwierząt są dość wyraziste, liczą się tu i charakterystyczne sylwetki, i mocne kolory. Autorką ilustracji jest Marzka Dobrowolska. Stara się ona unikać wrażenia cukierkowej bajkowości, odrobinę przechodzi od realizmu do bajki za sprawą mocnych kolorów, jednak liczy się dla niej najbardziej zaprezentowanie charakterystycznych gatunków - co ważne, to zwierzęta, które często trafiają do domów i mogą być pupilami odbiorców. Dzięki temu jeszcze łatwiej będzie przyciągnąć dzieci do gry i przekonać, by ćwiczyły rozmaite umiejętności. Drugim elementem z pudełka jest drewniana kostka. Większa niż zwyczajne kostki do gry, a do tego - inna. Nie ma tu kropek ani cyfr, pojawiają się różnokolorowe strzałki pokazujące różne kierunki. To składnik niezbędny do gry. W pudełku znalazła się jeszcze tylko instrukcja. Ponieważ gra kierowana jest już do dwulatków, Wojciech Rzadek wprowadza kilkustopniową instrukcję dla rodziców. Chodzi tu o zmiany poziomu trudności i dostosowywanie ich do możliwości dzieci. Pierwszy etap dotyczy ignorowania kolorów, kolejne są modyfikacjami i wariacjami, coraz bardziej wykorzystującymi zróżnicowane tło i kolory.
Gra najczęściej będzie polegać na kompletowaniu zestawu żetonów - autor proponuje sposoby zmieniania zasad tak, żeby nie skończyło się na jednym wyzwaniu. Gra będzie mogła funkcjonować w wielu wymiarach, nie znudzi się szybko dzieciom: to wstęp do świata gier i jednocześnie przyjemny sposób na spędzanie wolnego czasu.
Ale oczywiście liczą się także wartości edukacyjne. W założeniu gra ma rozwijać umiejętność rozróżniania gatunków zwierząt (automatycznie więc - ich nazywania albo naśladowania odgłosów wydawanych przez domowych pupili, w zależności od dziecięcych możliwości). Można będzie poćwiczyć nazywanie kolorów, przynajmniej tych z tła, a niekoniecznie z umaszczenia zwierząt. Do tego dochodzi jeszcze liczenie w podstawowym zakresie, niekonieczne dla samej gry, ale możliwe do trenowania. Dzieci będą zatem tutaj niepostrzeżenie koncentrować się na doskonaleniu własnych zdolności. Gra ma walory edukacyjne. Dodatkowo jednak będzie prowadzić do podbudowywania zdolności manualnych: trzeba między innymi nauczyć się rzucać kostką tak, żeby nie wypadła poza okręg stworzony z żetonów przez rodziców. To spore utrudnienie, podobnie jak operowanie samymi żetonami.
Jest to gra, która przypadnie do gustu maluchom ze względu na tematykę: zwierzęta są świetnym pomysłem na zaproszenie kilkulatków do zabawy.
niedziela, 30 maja 2021
Robert Byron: Europa w zwierciadle
Próby, Warszawa 2020.
Podróż
Ta książka, chociaż teksty do niej powstawały do 1940 roku, wydaje się bardzo współczesna i wręcz wyznacza trendy w literaturze podróżniczej nastawionej na wrażenia indywidualne i na dobrą zabawę. Robert Byron odbywa tu dwie podróże - na szeroką skalę. W pierwszej przemierza Europę z dwojgiem znajomych, w zastępstwie. Druga jest kontynuacją realizowania pasji, przerwaną gwałtownie. "Europa w zwierciadle" to książka, która pokazuje, jak można przeprowadzić komentarz na temat zwiedzania i poznawania świata - żeby był zajmujący dla czytelników nawet po dziesięcioleciach od powstania. Ta książka, nawet jeśli momentami archaiczna, wciąż angażuje i przynosi zestaw silnych emocji. Ciekawe jest tutaj podejście: to nie ekspedycja krajoznawcza, w której absolutnie konieczne jest przedstawianie każdego etapu wyprawy od strony przewodnikowej. Robert Byron rezygnuje z odnotowywania miejscowych atrakcji na rzecz przywoływania rozmaitych absurdów (czasami o wymiarze społeczno-politycznym), do tego też - anegdot związanych z wydarzeniami na trasie. Może przedstawiać kolejne kraje przez odwołania do wiedzy powszechnej, nawiązania kulturowe i osobistą perspektywę. Nie osłabia w ten sposób wymowy zapisków, wręcz przeciwnie - sprawia, że czytelnicy łatwiej będą mogli zaangażować się w lekturę i zechcą sprawdzać, jak przebiegała cała wyprawa. Nie ma tu ekstremalnych doświadczeń, testowania wytrzymałości czy szukania granic - chodzi o dobrą zabawę i poznawanie kontynentu przez specyfikę kolejnych państw. Zamiast zatem lekcji geografii i historii, Robert Byron prezentuje czytelnikom kwintesencję podróżowania. Opowiada o tym, co ważne z perspektywy turysty z pierwszych dekad XX wieku. Dzisiaj popularnością cieszą się podobne wyznania - tyle że o bardziej rozrzedzonej stylistyce. W "Europie w zwierciadle" narracja jest bardzo gęsta, wiąże się to z inną kulturą pisania, przyzwyczajeniami literackimi, które nie dopuszczają kolokwialności ani nadmiernych uproszczeń. Byron nastawia się jednak na to, co osobiste i własne, omija bezpłciowe opisy. Nie skazuje czytelników na śledzenie podręcznikowych informacji o kolejnych krajach: zakłada, że każdy posiada jakąś wiedzę na ich temat - i że jeśli ma prowadzić relację z pobytu w różnych krajach, powinien znaleźć inny klucz do całości. Taki klucz znajduje - subiektywizm w opowieści jest wielkim atutem i przyczynia się do budzenia zainteresowania książką. Widać też, że autor ma zacięcie literackie, a kiedy pisze, to specjalnie myśli nie tylko o wygodzie czytelników, ale i o szlifowaniu warsztatu. Ucieszyć może podejściem do tworzenia - nie tylko pozwala przekonać do podróżowania, ale też odbyć podróż bez wstawania z fotela. "Europa w zwierciadle" to literatura podróżnicza w dobrym stylu - na pewno dla czytelników dzisiaj będzie świetną przygodą. Jest to książka wartościowa i pojawienie się jej na rynku ma swoją wagę. Wszyscy, którzy zaczytują się w literaturze podróżniczej (dzisiaj złożonej przede wszystkim z wypowiedzi blogerów i przypadkowych autorów), powinni sprawdzić wzorzec gatunku - to, co Robert Byron ma do zaoferowania.
Podróż
Ta książka, chociaż teksty do niej powstawały do 1940 roku, wydaje się bardzo współczesna i wręcz wyznacza trendy w literaturze podróżniczej nastawionej na wrażenia indywidualne i na dobrą zabawę. Robert Byron odbywa tu dwie podróże - na szeroką skalę. W pierwszej przemierza Europę z dwojgiem znajomych, w zastępstwie. Druga jest kontynuacją realizowania pasji, przerwaną gwałtownie. "Europa w zwierciadle" to książka, która pokazuje, jak można przeprowadzić komentarz na temat zwiedzania i poznawania świata - żeby był zajmujący dla czytelników nawet po dziesięcioleciach od powstania. Ta książka, nawet jeśli momentami archaiczna, wciąż angażuje i przynosi zestaw silnych emocji. Ciekawe jest tutaj podejście: to nie ekspedycja krajoznawcza, w której absolutnie konieczne jest przedstawianie każdego etapu wyprawy od strony przewodnikowej. Robert Byron rezygnuje z odnotowywania miejscowych atrakcji na rzecz przywoływania rozmaitych absurdów (czasami o wymiarze społeczno-politycznym), do tego też - anegdot związanych z wydarzeniami na trasie. Może przedstawiać kolejne kraje przez odwołania do wiedzy powszechnej, nawiązania kulturowe i osobistą perspektywę. Nie osłabia w ten sposób wymowy zapisków, wręcz przeciwnie - sprawia, że czytelnicy łatwiej będą mogli zaangażować się w lekturę i zechcą sprawdzać, jak przebiegała cała wyprawa. Nie ma tu ekstremalnych doświadczeń, testowania wytrzymałości czy szukania granic - chodzi o dobrą zabawę i poznawanie kontynentu przez specyfikę kolejnych państw. Zamiast zatem lekcji geografii i historii, Robert Byron prezentuje czytelnikom kwintesencję podróżowania. Opowiada o tym, co ważne z perspektywy turysty z pierwszych dekad XX wieku. Dzisiaj popularnością cieszą się podobne wyznania - tyle że o bardziej rozrzedzonej stylistyce. W "Europie w zwierciadle" narracja jest bardzo gęsta, wiąże się to z inną kulturą pisania, przyzwyczajeniami literackimi, które nie dopuszczają kolokwialności ani nadmiernych uproszczeń. Byron nastawia się jednak na to, co osobiste i własne, omija bezpłciowe opisy. Nie skazuje czytelników na śledzenie podręcznikowych informacji o kolejnych krajach: zakłada, że każdy posiada jakąś wiedzę na ich temat - i że jeśli ma prowadzić relację z pobytu w różnych krajach, powinien znaleźć inny klucz do całości. Taki klucz znajduje - subiektywizm w opowieści jest wielkim atutem i przyczynia się do budzenia zainteresowania książką. Widać też, że autor ma zacięcie literackie, a kiedy pisze, to specjalnie myśli nie tylko o wygodzie czytelników, ale i o szlifowaniu warsztatu. Ucieszyć może podejściem do tworzenia - nie tylko pozwala przekonać do podróżowania, ale też odbyć podróż bez wstawania z fotela. "Europa w zwierciadle" to literatura podróżnicza w dobrym stylu - na pewno dla czytelników dzisiaj będzie świetną przygodą. Jest to książka wartościowa i pojawienie się jej na rynku ma swoją wagę. Wszyscy, którzy zaczytują się w literaturze podróżniczej (dzisiaj złożonej przede wszystkim z wypowiedzi blogerów i przypadkowych autorów), powinni sprawdzić wzorzec gatunku - to, co Robert Byron ma do zaoferowania.
Joyce Lapin: Kosmiczne urodziny. Lecimy na Księżyc!
Harperkids, Warszawa 2021.
Kosmiczna radość
Ta książka z pewnością przyciągnie uwagę maluchów, a zaskoczy też ich rodziców. Joyce Lapin proponuje opowieść o urodzinach. To dość stały motyw w dziecięcych historyjkach: łatwo nim zachęcić do czytania (i oglądania) kolejnych publikacji. A jednak Joyce Lapin wpadła na pomysł, który zaskoczy. "Kosmiczne urodziny! Lecimy na Księżyc" to opowieść pozornie realistyczna, a przynajmniej oparta na faktach i prawach fizyki. Tematem jest przyjęcie urodzinowe organizowane przez odbiorcę (to do czytelnika zwraca się autorka, sugerując mu, że on właśnie jest najważniejszą postacią w tym święcie). Przyjęcie, jakiego jeszcze nie było: chociaż funkcjonowały już w literaturze czwartej urodzinowe imprezy zwierząt, bohaterów kreskówek albo zwyczajnych dzieci (czy ich rodziców), Joyce Lapin wpadła na zupełnie inną drogę działania. Wszystkie znane składniki przyjęcia urodzinowego zamieszcza tu w kosmosie - w drodze na Księżyc i na samym Księżycu. Wprawdzie operuje tu wyobraźnią w sporym zakresie, jednak nie o fantazję jej chodzi, a o edukowanie najmłodszych. Tematem kusi dzieci - wiadomo, że każdy kilkulatek zainteresuje się przygodą na Księżycu. Nikt nie spodziewa się, że stanie się to okazją do tłumaczenia, na czym polega pobyt w przestrzeni kosmicznej. Coś, co na razie wydaje się pieśnią przyszłości (mimo że loty w kosmos nie są już niczym zaskakującym), tu wiąże się z wydarzeniem zwyczajnym, znanym dzieciom (chociaż i tak odświętnym i wyjątkowym czy wyczekiwanym).
Akcja toczy się zgodnie z przewidywaniami, a przynajmniej z wyobrażeniami najmłodszych. Impreza zaczyna się już w rakiecie, a z powodu nieważkości wszyscy mogą swobodnie latać po pomieszczeniu i mijać się z prezentami czy tortem. Na Księżycu można zagrać w piłkę, pobawić się balonami albo rozbić piniatę, a nawet poszukać przedmiotów zostawionych przez innych. Poobserwować otoczenie, sprawdzić, jak się skacze, potańczyć bez muzyki. Joyce Lapin bierze zwyczajne zachowanie urodzinowe i sprawdza, czy da się je przenieść na Księżyc. Żeby uzasadnić swoje spostrzeżenia, podaje odpowiednie prawa fizyki czy eksperymenty przeprowadzane przez astronautów. Dzięki temu wpłynie na wyobraźnię dzieci, ale też prezentowane wiadomości zapadną odbiorcom w pamięć błyskawicznie. Autorka zachęca tym samym do zgłębiania tajemnic kosmosu i do przyjrzenia się poszczególnym wyprawom, ujawnia ich potencjał rozrywkowy.
Simona Ceccarelli przygotowała tu ilustracje naprawdę wyjątkowe. Ta książka wciąga z uwagi na stronę graficzną: są tu obrazki zapierające dech w piersiach, niekojarzone ze zwykłymi rysunkami z książek dla dzieci. Tomik jest picture bookiem i obrazki bardzo zachęcają do oglądania, zwiększają wartość publikacji. Dzieci będą usatysfakcjonowane takim przedstawianiem postaci w kosmosie - ale nawet czytający im rodzice będą mogli się ucieszyć przy oglądaniu tomiku. "Kosmiczne urodziny. Lecimy na Księżyc" to przede wszystkim idealny pomysł - zrealizowany tak, by przyciągnąć jak największą liczbę odbiorców, nie tylko małych fanów kosmosu i nauki, ale też dzieci, które zwyczajnie pasjonują się za każdym razem wizją przyjęć urodzinowych bohaterów. Te ostatnie - a jest ich szeroka grupa - może dzięki tej publikacji przekonają się do nauki.
Kosmiczna radość
Ta książka z pewnością przyciągnie uwagę maluchów, a zaskoczy też ich rodziców. Joyce Lapin proponuje opowieść o urodzinach. To dość stały motyw w dziecięcych historyjkach: łatwo nim zachęcić do czytania (i oglądania) kolejnych publikacji. A jednak Joyce Lapin wpadła na pomysł, który zaskoczy. "Kosmiczne urodziny! Lecimy na Księżyc" to opowieść pozornie realistyczna, a przynajmniej oparta na faktach i prawach fizyki. Tematem jest przyjęcie urodzinowe organizowane przez odbiorcę (to do czytelnika zwraca się autorka, sugerując mu, że on właśnie jest najważniejszą postacią w tym święcie). Przyjęcie, jakiego jeszcze nie było: chociaż funkcjonowały już w literaturze czwartej urodzinowe imprezy zwierząt, bohaterów kreskówek albo zwyczajnych dzieci (czy ich rodziców), Joyce Lapin wpadła na zupełnie inną drogę działania. Wszystkie znane składniki przyjęcia urodzinowego zamieszcza tu w kosmosie - w drodze na Księżyc i na samym Księżycu. Wprawdzie operuje tu wyobraźnią w sporym zakresie, jednak nie o fantazję jej chodzi, a o edukowanie najmłodszych. Tematem kusi dzieci - wiadomo, że każdy kilkulatek zainteresuje się przygodą na Księżycu. Nikt nie spodziewa się, że stanie się to okazją do tłumaczenia, na czym polega pobyt w przestrzeni kosmicznej. Coś, co na razie wydaje się pieśnią przyszłości (mimo że loty w kosmos nie są już niczym zaskakującym), tu wiąże się z wydarzeniem zwyczajnym, znanym dzieciom (chociaż i tak odświętnym i wyjątkowym czy wyczekiwanym).
Akcja toczy się zgodnie z przewidywaniami, a przynajmniej z wyobrażeniami najmłodszych. Impreza zaczyna się już w rakiecie, a z powodu nieważkości wszyscy mogą swobodnie latać po pomieszczeniu i mijać się z prezentami czy tortem. Na Księżycu można zagrać w piłkę, pobawić się balonami albo rozbić piniatę, a nawet poszukać przedmiotów zostawionych przez innych. Poobserwować otoczenie, sprawdzić, jak się skacze, potańczyć bez muzyki. Joyce Lapin bierze zwyczajne zachowanie urodzinowe i sprawdza, czy da się je przenieść na Księżyc. Żeby uzasadnić swoje spostrzeżenia, podaje odpowiednie prawa fizyki czy eksperymenty przeprowadzane przez astronautów. Dzięki temu wpłynie na wyobraźnię dzieci, ale też prezentowane wiadomości zapadną odbiorcom w pamięć błyskawicznie. Autorka zachęca tym samym do zgłębiania tajemnic kosmosu i do przyjrzenia się poszczególnym wyprawom, ujawnia ich potencjał rozrywkowy.
Simona Ceccarelli przygotowała tu ilustracje naprawdę wyjątkowe. Ta książka wciąga z uwagi na stronę graficzną: są tu obrazki zapierające dech w piersiach, niekojarzone ze zwykłymi rysunkami z książek dla dzieci. Tomik jest picture bookiem i obrazki bardzo zachęcają do oglądania, zwiększają wartość publikacji. Dzieci będą usatysfakcjonowane takim przedstawianiem postaci w kosmosie - ale nawet czytający im rodzice będą mogli się ucieszyć przy oglądaniu tomiku. "Kosmiczne urodziny. Lecimy na Księżyc" to przede wszystkim idealny pomysł - zrealizowany tak, by przyciągnąć jak największą liczbę odbiorców, nie tylko małych fanów kosmosu i nauki, ale też dzieci, które zwyczajnie pasjonują się za każdym razem wizją przyjęć urodzinowych bohaterów. Te ostatnie - a jest ich szeroka grupa - może dzięki tej publikacji przekonają się do nauki.
sobota, 29 maja 2021
Karol Wyszomirski: Biohacking 2. Przewodnik dla zainteresowanych
Zwierciadło, Warszawa 2021.
Zmiany
Karol Wyszomirski to autor, który bardzo mocno wpatrzony jest w poradniki motywacyjne i uwielbia zagrzewać swoich czytelników do walki o zdrowe i wysportowane ciało. Stawia siebie za wzór, a dodatkowym czynnikiem zachęcającym do podjęcia wysiłku mają być jego zdjęcia z początków ćwiczeń i finału metamorfozy. Nie sposób zatrzymać się na moment nad narcystycznym zachwytem - jednak jeśli autor chce kreować się na guru odbiorców chcących coś w swoim życiu zmienić, musi zamienić się w samochwałę. W końcu to jego sukces staje się dla czytelników uzasadnieniem całej lektury. "Biohacking 2. Przewodnik dla zaawansowanych" to książka-poradnik dla wszystkich potrzebujących odejścia od stresu i przemęczenia w stronę lepszej jakości egzystencji. Najbardziej chce autor trafić do tych, którzy książek nie czytają, a interesują się osiągnięciami na siłowni: podpowiada, co zrobić, żeby treningi były efektywne i żeby czytelnicy poczuli się usatysfakcjonowani.
Bardzo dużo miejsca zajmuje tu autoprezentacja: cała długa rozbiegówka, pierwsza część tomu, to opowieść o autorze i uzasadnienia konieczności napisania książki. Karol Wyszomirski przekonuje do "swojej metody" działania, stara się, żeby odbiorcy mu uwierzyli i żeby zaangażowali się w lekturę. Wiadomo, że bez wysiłku z ich strony nie będzie mowy o sukcesie - a jeśli nie będzie mowy o sukcesie, autor straci autorytet. Tego Karol Wyszomirski w ogóle nie dopuszcza do świadomości: trzyma się przekonania, że kto będzie postępować według jego wskazówek, zrealizuje własne plany. Druga część książki dotyczy "naprawiania" ciała. Wprawdzie autor nie jest lekarzem, jednak podpowiada, co zrobić, żeby kolejne elementy skomplikowanego mechanizmu nie zawiodły. Zaznacza, że potrzebne są konsultacje lekarskie lub badania, ale też wyjaśnia krok po kroku, dlaczego warto zainteresować się konkretnymi organami i ich sprawnością - jak wpływają one na zaplanowany efekt. Z perspektywy wydajnego treningu to porady inne niż w poradnikach dotyczących samorozwoju: części odbiorców może wydawać się dziwne, jakie motywacje będą kierować ludźmi pod wpływem Wyszomirskiego - liczy się jednak przygotowanie do wysiłku fizycznego i w konsekwencji do poprawy jakości życia. Karol Wyszomirski jest tu trenerem, który wciąż zagrzewa do boju. Kipi entuzjazmem, wręcz nienaturalnym w narracji - ale taka poetyka jest mu potrzebna, żeby wypaść wiarygodnie. Uczy nawet zasad prawidłowego oddychania albo "mantr" dla trenujących. Stara się zatem połączyć różne modne zasady zachowania. W trzeciej części tomu przystępuje do przedstawiania inteligentnego treningu - ale nie jako zestawu ćwiczeń tylko jako zestawu zasad, których należy przestrzegać, żeby móc ćwiczyć efektywnie. To zatem dodatek (motywacyjny) do samego programu ćwiczeń, coś, co ma sprawić, że czytelnicy podniosą się na duchu i przezwyciężą kryzysy. "Biohacking 2" to specyficzna publikacja - nie dla wszystkich, jednak jeśli ktoś nie jest specjalnie wyczulony na język sukcesu, może znaleźć wskazówki dla siebie.
Zmiany
Karol Wyszomirski to autor, który bardzo mocno wpatrzony jest w poradniki motywacyjne i uwielbia zagrzewać swoich czytelników do walki o zdrowe i wysportowane ciało. Stawia siebie za wzór, a dodatkowym czynnikiem zachęcającym do podjęcia wysiłku mają być jego zdjęcia z początków ćwiczeń i finału metamorfozy. Nie sposób zatrzymać się na moment nad narcystycznym zachwytem - jednak jeśli autor chce kreować się na guru odbiorców chcących coś w swoim życiu zmienić, musi zamienić się w samochwałę. W końcu to jego sukces staje się dla czytelników uzasadnieniem całej lektury. "Biohacking 2. Przewodnik dla zaawansowanych" to książka-poradnik dla wszystkich potrzebujących odejścia od stresu i przemęczenia w stronę lepszej jakości egzystencji. Najbardziej chce autor trafić do tych, którzy książek nie czytają, a interesują się osiągnięciami na siłowni: podpowiada, co zrobić, żeby treningi były efektywne i żeby czytelnicy poczuli się usatysfakcjonowani.
Bardzo dużo miejsca zajmuje tu autoprezentacja: cała długa rozbiegówka, pierwsza część tomu, to opowieść o autorze i uzasadnienia konieczności napisania książki. Karol Wyszomirski przekonuje do "swojej metody" działania, stara się, żeby odbiorcy mu uwierzyli i żeby zaangażowali się w lekturę. Wiadomo, że bez wysiłku z ich strony nie będzie mowy o sukcesie - a jeśli nie będzie mowy o sukcesie, autor straci autorytet. Tego Karol Wyszomirski w ogóle nie dopuszcza do świadomości: trzyma się przekonania, że kto będzie postępować według jego wskazówek, zrealizuje własne plany. Druga część książki dotyczy "naprawiania" ciała. Wprawdzie autor nie jest lekarzem, jednak podpowiada, co zrobić, żeby kolejne elementy skomplikowanego mechanizmu nie zawiodły. Zaznacza, że potrzebne są konsultacje lekarskie lub badania, ale też wyjaśnia krok po kroku, dlaczego warto zainteresować się konkretnymi organami i ich sprawnością - jak wpływają one na zaplanowany efekt. Z perspektywy wydajnego treningu to porady inne niż w poradnikach dotyczących samorozwoju: części odbiorców może wydawać się dziwne, jakie motywacje będą kierować ludźmi pod wpływem Wyszomirskiego - liczy się jednak przygotowanie do wysiłku fizycznego i w konsekwencji do poprawy jakości życia. Karol Wyszomirski jest tu trenerem, który wciąż zagrzewa do boju. Kipi entuzjazmem, wręcz nienaturalnym w narracji - ale taka poetyka jest mu potrzebna, żeby wypaść wiarygodnie. Uczy nawet zasad prawidłowego oddychania albo "mantr" dla trenujących. Stara się zatem połączyć różne modne zasady zachowania. W trzeciej części tomu przystępuje do przedstawiania inteligentnego treningu - ale nie jako zestawu ćwiczeń tylko jako zestawu zasad, których należy przestrzegać, żeby móc ćwiczyć efektywnie. To zatem dodatek (motywacyjny) do samego programu ćwiczeń, coś, co ma sprawić, że czytelnicy podniosą się na duchu i przezwyciężą kryzysy. "Biohacking 2" to specyficzna publikacja - nie dla wszystkich, jednak jeśli ktoś nie jest specjalnie wyczulony na język sukcesu, może znaleźć wskazówki dla siebie.
Katarzyna Bajerowicz: Od początku, czyli powstanie i rozwój życia na Ziemi
Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.
Stworzenie
Katarzyna Bajerowicz we wstępie do książki "Od początku, czyli powstanie i rozwój życia na Ziemi" przypomina, że różne były próby tłumaczenia, skąd wzięły się różne organizmy. Zahacza i o religie, i o mity, nakreśla schemat powstawania wierzeń - ale tym nie będzie się w tomie zajmować. "Od początku" jest propozycją wyjątkową i to nie tylko ze względu na rozmiary. Trudno będzie taką książkę zmieścić na półce, ale jej wielkość bardzo pasuje do pomysłu graficznego. Katarzyna Bajerowicz po raz kolejny popisuje się picture bookiem kierowanym do różnych grup odbiorców, a do tego - edukacyjnym. Zamieszcza w tej książce skrótowe informacje na temat tego, co działo się w poszczególnych etapach ewolucji życia na Ziemi (podróż kończy się na pojawieniu się człowieka): wybiera sobie albo określony czas, albo określony temat, który następnie przedstawia sprawnie i bez niepotrzebnych komplikacji. Trafia wyjaśnieniami do najmłodszych, może wspomóc szkolną edukację, zaspokaja też ciekawość dzieci. Pozawala im zainteresować się różnymi dziedzinami wiedzy jeszcze zanim odkryją odpowiednie dane na lekcjach. Autorka dobrze wie, czym przyciągać: opowie o dinozaurach i o rozmaitych stworzeniach, ale też o zmianach klimatu czy o powstawaniu węgla. Zabierze dzieci w kosmos, zaprezentuje im kolejne planety. Nie mają dla niej tajemnic różne środowiska, bez względu na to, czy rzecz rozgrywa się pod wodą, czy w powietrzu albo w przestrzeni kosmicznej - będzie przedstawiona równie ciekawie. To coś, co zachwyci zwłaszcza dzieci mocno zainteresowane światem i jego zagadkami.
I oczywiście tekstowe wyjaśnienia trafią do najmłodszych. Są dopasowane do dziecięcych możliwości, nie wymagają bardzo wielkiego zaangażowania, nie odstraszają językiem - są idealnie dobrane. Ale prawdziwy zachwyt wywołają obrazy, jakie Katarzyna Bajerowicz roztacza przed czytelnikami. Zdarza się, że stawia na umowność (nie mogłaby na przykład pokazać odległości między planetami, skupia się jedynie na zachowaniu proporcji w ich wielkościach), fantazję może uruchamiać, kiedy zastanawia się nad konkretnymi plenerami i stworami podczas ich codziennych czynności. Proponuje ilustracje, które wyglądają niemal jak zdjęcia - wywołują złudzenie realizmu i ujawniają kunszt autorki. Przede wszystkim Katarzyna Bajerowicz nie przesadza z bajkowością i komiksowymi stylami. Wybiera malarskość i rozmach, proponuje ciekawostki przenoszone na obrazy. Ułatwia zapamiętywanie informacji za sprawą odzwierciedlania ich w obrazach. Ale przede wszystkim imponuje grą światłem. Odnajduje się doskonale w przestrzeniach kreowanych i wyobrażonych, wie, jak zachowują się promienie słoneczne pod wodą, a jak w powietrzu. To drobiazgi, które pozostają w tle - a jednak robią wielkie wrażenie i pozwalają stale odkrywać piękno książki. Cały tom "Od początku" jest wielkim popisem ilustratorskim, pokazem umiejętności autorki. To także wyznaczenie możliwości gatunkowych: picture book, który zachęca do zgłębiania przeszłości na poziomie szkolnym, nieinfantylny i wartościowy również pod kątem edukacji: naprawdę warto po taką publikację sięgnąć.
Stworzenie
Katarzyna Bajerowicz we wstępie do książki "Od początku, czyli powstanie i rozwój życia na Ziemi" przypomina, że różne były próby tłumaczenia, skąd wzięły się różne organizmy. Zahacza i o religie, i o mity, nakreśla schemat powstawania wierzeń - ale tym nie będzie się w tomie zajmować. "Od początku" jest propozycją wyjątkową i to nie tylko ze względu na rozmiary. Trudno będzie taką książkę zmieścić na półce, ale jej wielkość bardzo pasuje do pomysłu graficznego. Katarzyna Bajerowicz po raz kolejny popisuje się picture bookiem kierowanym do różnych grup odbiorców, a do tego - edukacyjnym. Zamieszcza w tej książce skrótowe informacje na temat tego, co działo się w poszczególnych etapach ewolucji życia na Ziemi (podróż kończy się na pojawieniu się człowieka): wybiera sobie albo określony czas, albo określony temat, który następnie przedstawia sprawnie i bez niepotrzebnych komplikacji. Trafia wyjaśnieniami do najmłodszych, może wspomóc szkolną edukację, zaspokaja też ciekawość dzieci. Pozawala im zainteresować się różnymi dziedzinami wiedzy jeszcze zanim odkryją odpowiednie dane na lekcjach. Autorka dobrze wie, czym przyciągać: opowie o dinozaurach i o rozmaitych stworzeniach, ale też o zmianach klimatu czy o powstawaniu węgla. Zabierze dzieci w kosmos, zaprezentuje im kolejne planety. Nie mają dla niej tajemnic różne środowiska, bez względu na to, czy rzecz rozgrywa się pod wodą, czy w powietrzu albo w przestrzeni kosmicznej - będzie przedstawiona równie ciekawie. To coś, co zachwyci zwłaszcza dzieci mocno zainteresowane światem i jego zagadkami.
I oczywiście tekstowe wyjaśnienia trafią do najmłodszych. Są dopasowane do dziecięcych możliwości, nie wymagają bardzo wielkiego zaangażowania, nie odstraszają językiem - są idealnie dobrane. Ale prawdziwy zachwyt wywołają obrazy, jakie Katarzyna Bajerowicz roztacza przed czytelnikami. Zdarza się, że stawia na umowność (nie mogłaby na przykład pokazać odległości między planetami, skupia się jedynie na zachowaniu proporcji w ich wielkościach), fantazję może uruchamiać, kiedy zastanawia się nad konkretnymi plenerami i stworami podczas ich codziennych czynności. Proponuje ilustracje, które wyglądają niemal jak zdjęcia - wywołują złudzenie realizmu i ujawniają kunszt autorki. Przede wszystkim Katarzyna Bajerowicz nie przesadza z bajkowością i komiksowymi stylami. Wybiera malarskość i rozmach, proponuje ciekawostki przenoszone na obrazy. Ułatwia zapamiętywanie informacji za sprawą odzwierciedlania ich w obrazach. Ale przede wszystkim imponuje grą światłem. Odnajduje się doskonale w przestrzeniach kreowanych i wyobrażonych, wie, jak zachowują się promienie słoneczne pod wodą, a jak w powietrzu. To drobiazgi, które pozostają w tle - a jednak robią wielkie wrażenie i pozwalają stale odkrywać piękno książki. Cały tom "Od początku" jest wielkim popisem ilustratorskim, pokazem umiejętności autorki. To także wyznaczenie możliwości gatunkowych: picture book, który zachęca do zgłębiania przeszłości na poziomie szkolnym, nieinfantylny i wartościowy również pod kątem edukacji: naprawdę warto po taką publikację sięgnąć.
piątek, 28 maja 2021
Iwona Mickiewicz: Jednoaktówki z rysunkami
ADiT, Warszawa 2017.
Rozmowy
Nie jest to mistrzostwo dramaturgiczne ani literackie. Iwona Mickiewicz zamierza przekonać wszystkich do tego, że jest artystką, ale - przekonać słowami i tym, że stara się uprawiać dramatopisarstwo oraz sztuki wizualne - a nie efektami swoich prac. W malutkim tomiku "Jednoaktówki z rysunkami" znalazło się kilka jej tekstów i trochę prac plastycznych - ani jedno, ani drugie nie przyciąga i nie fascynuje, przede wszystkim dlatego, że pozbawione jest puent. Iwona Mickiewicz nie ma scenicznej wyobraźni: jeśli coś tworzy, to wydaje jej się, że wystarczy zestawić ze sobą postacie i zmusić do wymieniania poglądów albo po prostu przekomarzania się, bez żadnego celu. I tak też działa. W dodatku na początku zmusza bohaterów do analizowania pseudoobrazków stworzonych ze znaków diakrytycznych - nie wiadomo bliżej, jak ma to działać na scenie. Problem w tym, że jednoaktówki Iwony Mickiewicz mogą zamęczyć brakiem celu i brakiem precyzji myślowej. Nie są to konstrukcje - tylko dość bezładne dialogi bez początku i końca. Iwona Mickiewicz jest jednak najwyraźniej przekonana, że robi coś artystycznego i że może znaleźć porozumienie z reżyserami czy aktorami. Czasami próbuje postawić na oryginalność, szuka haseł, które rzadko trafiają do rozmów, a jeszcze rzadziej - na scenę. To jednak boleśnie mało. Ma się podczas lektury wrażenie, że wyłącznie autorkę fascynują tematy podejmowane i że tylko ją bawią jej własne żarty. Iwona Mickiewicz napawa się swoimi rozwiązaniami - ale do nich nie przekonuje. Można te teksty czytać i próbować w nich odkryć cokolwiek - jednak będzie to ogromna praca, niekoniecznie zakończona sukcesem. "Jednoaktówki z rysunkami" to tomik objętościowo niewielki - za to bardzo mocno rozczarowujący. Iwona Mickiewicz nie potrafi tworzyć historii, a na samych językowych zabawach, zresztą mało odkrywczych, nie da rady zbudować porozumienia z czytelnikami lub choćby poznać sposobu na przyciągnięcie odbiorców. Brakuje w tych jednoaktówkach wszystkiego. Autorka stawia na prowadzenie niekończących się dialogów bez większych emocji i punktów kulminacyjnych. Bohaterowie sami sobie - nawzajem - muszą prawić komplementy, ale chyba sami w nie nie wierzą. Brzmi to tak, jakby autorka postanowiła się pochwalić w nadziei, że ktoś to podtrzyma. Malutka książka, duży druk, niewiele tekstu - a jednak srogo rozczaruje. Iwona Mickiewicz dobrze się bawi - szkoda, że tylko ona. Nie na tym polega tworzenie tekstów przeznaczonych w dodatku do wystawiania na scenie. Jeśli ktoś szuka dobrych krótkich form, to jednak nie tutaj - niezależnie od tego, ile piktogramów autorka w tomiku zamieści. A zamieszcza ich sporo - są równie nieudane jak strony na własne notatki.
Rozmowy
Nie jest to mistrzostwo dramaturgiczne ani literackie. Iwona Mickiewicz zamierza przekonać wszystkich do tego, że jest artystką, ale - przekonać słowami i tym, że stara się uprawiać dramatopisarstwo oraz sztuki wizualne - a nie efektami swoich prac. W malutkim tomiku "Jednoaktówki z rysunkami" znalazło się kilka jej tekstów i trochę prac plastycznych - ani jedno, ani drugie nie przyciąga i nie fascynuje, przede wszystkim dlatego, że pozbawione jest puent. Iwona Mickiewicz nie ma scenicznej wyobraźni: jeśli coś tworzy, to wydaje jej się, że wystarczy zestawić ze sobą postacie i zmusić do wymieniania poglądów albo po prostu przekomarzania się, bez żadnego celu. I tak też działa. W dodatku na początku zmusza bohaterów do analizowania pseudoobrazków stworzonych ze znaków diakrytycznych - nie wiadomo bliżej, jak ma to działać na scenie. Problem w tym, że jednoaktówki Iwony Mickiewicz mogą zamęczyć brakiem celu i brakiem precyzji myślowej. Nie są to konstrukcje - tylko dość bezładne dialogi bez początku i końca. Iwona Mickiewicz jest jednak najwyraźniej przekonana, że robi coś artystycznego i że może znaleźć porozumienie z reżyserami czy aktorami. Czasami próbuje postawić na oryginalność, szuka haseł, które rzadko trafiają do rozmów, a jeszcze rzadziej - na scenę. To jednak boleśnie mało. Ma się podczas lektury wrażenie, że wyłącznie autorkę fascynują tematy podejmowane i że tylko ją bawią jej własne żarty. Iwona Mickiewicz napawa się swoimi rozwiązaniami - ale do nich nie przekonuje. Można te teksty czytać i próbować w nich odkryć cokolwiek - jednak będzie to ogromna praca, niekoniecznie zakończona sukcesem. "Jednoaktówki z rysunkami" to tomik objętościowo niewielki - za to bardzo mocno rozczarowujący. Iwona Mickiewicz nie potrafi tworzyć historii, a na samych językowych zabawach, zresztą mało odkrywczych, nie da rady zbudować porozumienia z czytelnikami lub choćby poznać sposobu na przyciągnięcie odbiorców. Brakuje w tych jednoaktówkach wszystkiego. Autorka stawia na prowadzenie niekończących się dialogów bez większych emocji i punktów kulminacyjnych. Bohaterowie sami sobie - nawzajem - muszą prawić komplementy, ale chyba sami w nie nie wierzą. Brzmi to tak, jakby autorka postanowiła się pochwalić w nadziei, że ktoś to podtrzyma. Malutka książka, duży druk, niewiele tekstu - a jednak srogo rozczaruje. Iwona Mickiewicz dobrze się bawi - szkoda, że tylko ona. Nie na tym polega tworzenie tekstów przeznaczonych w dodatku do wystawiania na scenie. Jeśli ktoś szuka dobrych krótkich form, to jednak nie tutaj - niezależnie od tego, ile piktogramów autorka w tomiku zamieści. A zamieszcza ich sporo - są równie nieudane jak strony na własne notatki.
Cleo i Cuquin na tropie
Harperkids, Warszawa 2021.
Rzeczy codzienne
Cleo i Cuquin - a także Tete - to bohaterowie dziecięcy, którzy mają przyciągnąć uwagę najmłodszych. Bohaterowie trójwymiarowej bajki tym razem po prostu wspólnie spędzają czas, takie zresztą jest założenie serii. W cyklu Na tropie pojawia się dość nietypowo publikacja kartonowa - to wyraźny znak, że przeznaczona jest dla najmłodszych. I faktycznie - widać i po ilustracjach, i po poziomie trudności, że maluchy ucieszą się z zadań. Zasada jest prosta: w całej serii chodzi o wyszukiwanie konkretnych przedmiotów. Zaprezentowane są ich miniaturki na marginesie - i często chodzi o wskazanie kilku takich samych rzeczy, co oznacza, że odbiorcy poćwiczą też proste liczenie. Kiedy maluchy skończą wykonywać zadanie, dostaną jeszcze jedno wyzwanie, może nieco trudniejsze - a może po prostu wykorzystujące zestawy rekwizytów. Trzeba umieć liczyć do sześciu (albo właśnie teraz się tego nauczyć) i zapamiętywać, który element się już wskazało. Nie ma zbyt wielkiego poziomu trudności, bo przedmioty na marginesie zostały też pokazane w wersji miniaturowej - dzięki podpisom kilkulatki zechcą poznawać litery.
Dzieci poradzą sobie same, nie muszą bowiem czytać poleceń, skoro przedmioty do szukania zostały pokazane dodatkowo na obrazkach. Ale wtedy odrobinę stracą. Każde polecenie wiąże się bowiem z jednoakapitowym komentarzem - krótkim omówieniem tego, czym akurat zajmują się bohaterowie. To sposób na rozbudzanie wyobraźni odbiorców, a może też na zasugerowanie im pewnych zabaw lub sposobów spędzania czasu. Nie ma tu wymyślnych scen i motywów spoza zwyczajności dzieci. Cleo i Cuquin bawią się na plaży, przygotowują "straszne" dekoracje na Halloween, urządzają domowy koncert lub bawią się w salon piękności. Są tu także elementy dnia - przygotowanie do snu albo mycie zębów po śniadaniu - w sam raz, żeby naśladować bohaterów i nie narzekać. Drobny komentarz tekstowy kierowany do dzieci zawiera też pytania lub zachęty do zastanowienia się nad czymś. Metoda zaangażowania odbiorców w świat bohaterów dobrze się tu sprawdzi. Przedłuży się też czas spędzony nad książką.
Jest tu kolorowo - tak, żeby przyciągnąć uwagę kilkulatków. Jest też za każdym razem wiele przedmiotów. Rozkładówki zawierają chaotycznie porozrzucane rzeczy - po to, żeby zaintrygować odbiorców, ale też po to, żeby odrobinę utrudnić dzieciom zadanie - gdyby strony składały się wyłącznie z przedmiotów do wskazania, maluchy szybko by się zniechęciły. Tymczasem zadania można urozmaicać, dzieci zyskają tu okazję do wielu zabaw wyszukiwankowych. Cleo i Cuquin to bohaterowie sympatyczni, pasujący do dzisiejszych standardów bajkowych. Teraz umożliwiają między innymi ćwiczenie spostrzegawczości i snucie marzeń - nie trzeba emocjonujących fabuł, kiedy można towarzyszyć postaciom w ich działaniach. Na tropie to bardzo pomysłowa seria, pozwalająca wybrać przygody ulubionych bajkowych bohaterów. Ta propozycja kierowana jest do najmłodszych, którzy nie zaczną się frustrować stopniem skomplikowania wyzwań - otrzymają propozycję w sam raz dla siebie. Tak przygotowany tomik może posłużyć też do zwykłego oglądania i nazywania przedmiotów - więc i do poszerzania słownictwa maluchów.
Rzeczy codzienne
Cleo i Cuquin - a także Tete - to bohaterowie dziecięcy, którzy mają przyciągnąć uwagę najmłodszych. Bohaterowie trójwymiarowej bajki tym razem po prostu wspólnie spędzają czas, takie zresztą jest założenie serii. W cyklu Na tropie pojawia się dość nietypowo publikacja kartonowa - to wyraźny znak, że przeznaczona jest dla najmłodszych. I faktycznie - widać i po ilustracjach, i po poziomie trudności, że maluchy ucieszą się z zadań. Zasada jest prosta: w całej serii chodzi o wyszukiwanie konkretnych przedmiotów. Zaprezentowane są ich miniaturki na marginesie - i często chodzi o wskazanie kilku takich samych rzeczy, co oznacza, że odbiorcy poćwiczą też proste liczenie. Kiedy maluchy skończą wykonywać zadanie, dostaną jeszcze jedno wyzwanie, może nieco trudniejsze - a może po prostu wykorzystujące zestawy rekwizytów. Trzeba umieć liczyć do sześciu (albo właśnie teraz się tego nauczyć) i zapamiętywać, który element się już wskazało. Nie ma zbyt wielkiego poziomu trudności, bo przedmioty na marginesie zostały też pokazane w wersji miniaturowej - dzięki podpisom kilkulatki zechcą poznawać litery.
Dzieci poradzą sobie same, nie muszą bowiem czytać poleceń, skoro przedmioty do szukania zostały pokazane dodatkowo na obrazkach. Ale wtedy odrobinę stracą. Każde polecenie wiąże się bowiem z jednoakapitowym komentarzem - krótkim omówieniem tego, czym akurat zajmują się bohaterowie. To sposób na rozbudzanie wyobraźni odbiorców, a może też na zasugerowanie im pewnych zabaw lub sposobów spędzania czasu. Nie ma tu wymyślnych scen i motywów spoza zwyczajności dzieci. Cleo i Cuquin bawią się na plaży, przygotowują "straszne" dekoracje na Halloween, urządzają domowy koncert lub bawią się w salon piękności. Są tu także elementy dnia - przygotowanie do snu albo mycie zębów po śniadaniu - w sam raz, żeby naśladować bohaterów i nie narzekać. Drobny komentarz tekstowy kierowany do dzieci zawiera też pytania lub zachęty do zastanowienia się nad czymś. Metoda zaangażowania odbiorców w świat bohaterów dobrze się tu sprawdzi. Przedłuży się też czas spędzony nad książką.
Jest tu kolorowo - tak, żeby przyciągnąć uwagę kilkulatków. Jest też za każdym razem wiele przedmiotów. Rozkładówki zawierają chaotycznie porozrzucane rzeczy - po to, żeby zaintrygować odbiorców, ale też po to, żeby odrobinę utrudnić dzieciom zadanie - gdyby strony składały się wyłącznie z przedmiotów do wskazania, maluchy szybko by się zniechęciły. Tymczasem zadania można urozmaicać, dzieci zyskają tu okazję do wielu zabaw wyszukiwankowych. Cleo i Cuquin to bohaterowie sympatyczni, pasujący do dzisiejszych standardów bajkowych. Teraz umożliwiają między innymi ćwiczenie spostrzegawczości i snucie marzeń - nie trzeba emocjonujących fabuł, kiedy można towarzyszyć postaciom w ich działaniach. Na tropie to bardzo pomysłowa seria, pozwalająca wybrać przygody ulubionych bajkowych bohaterów. Ta propozycja kierowana jest do najmłodszych, którzy nie zaczną się frustrować stopniem skomplikowania wyzwań - otrzymają propozycję w sam raz dla siebie. Tak przygotowany tomik może posłużyć też do zwykłego oglądania i nazywania przedmiotów - więc i do poszerzania słownictwa maluchów.
czwartek, 27 maja 2021
Nicola Rayner: Złudzenie
W.A.B., Warszawa 2021.
Na oczach
Fran dawniej podkochiwała się w Charlesie. Traktowała go jako swojego przyjaciela, ale skrycie marzyła o tym, że kiedyś będzie z nim stanowić parę. Nie udało jej się jednak zwrócić na siebie uwagi chłopaka. Teraz Fran jako dorosła kobieta może znów przypomnieć Charlesowi o sobie. Wszystko przez to, że Dickie - kumpel Charlesa - wpada pod pociąg. Wszyscy podejrzewają samobójstwo, jednak Fran była przy tym wydarzeniu i zarejestrowała coś, co może rzucić nowe światło na sprawę. Zanim jednak ujawni swoje wiadomości, powinna koniecznie spotkać się z Charlesem i porozmawiać. Jej zainteresowanie żonatym facetem odbierane jest oczywiście jako szukanie pretekstu do nawiązania romansu. Charles nie wydaje się zainteresowany podtrzymywaniem relacji, jednak sprawa Dickiego wszystkich porusza. Fran nie zdradza swojego stanu wiedzy. Jednak w poszukiwaniu informacji o tym, co się wydarzyło, trafia na jeszcze jedną niepokojącą wiadomość: profil jej siostry na Facebooku jest fałszywy. Ktoś dba o to, by pojawiały się na nim zdjęcia i posty, ale popełnia proste błędy, które Fran dostrzega. Ellie nie daje znaku życia. Zawsze była samodzielna i oderwana od przyziemnych problemów, jednak milczenie - i to wieloletnie - nie jest do niej podobne. Ellie stanowiła zawsze duszę towarzystwa. Była tą piękniejszą, bardziej odważną, rozrywkową i bez trudu zdobywającą to, czego chce. Fran próbuje poruszyć niebo i ziemię, żeby dotrzeć do siostry - alarmuje wspólnych znajomych i stopniowo wygaduje się, że była świadkiem wydarzeń prowadzących do dramatu w rodzinie Dickiego. A to sprawia, że może znaleźć się w prawdziwym niebezpieczeństwie.
"Złudzenie" to powieść Nicoli Rayner oparta na nawiązującym do przeszłości śledztwie. To, co dzieje się teraz, to zaledwie kilka wzmianek czy wydarzeń ważnych dla biegu akcji - większość wyjaśnień skrywa się w dawnych latach. Fran podąża za zapamiętanymi relacjami, kieruje się do znajomych i do zamkniętego kręgu ludzi - bardzo zależy jej na zrozumieniu nietypowej sytuacji, traci jednak instynkt samozachowawczy. Rzecz polega na takim komplikowaniu akcji i stawianiu na atmosferę, żeby czytelnicy poczuli zagrożenie - główna bohaterka nie ma na kogo liczyć, dla każdego staje się niemal od razu wrogiem. Nicola Rayner specjalnie izoluje ją z lokalnej społeczności, żeby móc wyzwalać strach: Fran polegała na siostrze i na Charlesie, jeśli oboje ją zawiodą, nie będzie miała w nikim oparcia, a wtedy może stać się łatwym celem ewentualnego mordercy. Jest "Złudzenie" powieścią nastawioną na opisowość i na budowanie klimatu. Nicola Rayner momentami przestaje być przekonująca dla odbiorców, jednak w nastawieniu na hermetyczność jest w stanie budzić ciekawość.
Na oczach
Fran dawniej podkochiwała się w Charlesie. Traktowała go jako swojego przyjaciela, ale skrycie marzyła o tym, że kiedyś będzie z nim stanowić parę. Nie udało jej się jednak zwrócić na siebie uwagi chłopaka. Teraz Fran jako dorosła kobieta może znów przypomnieć Charlesowi o sobie. Wszystko przez to, że Dickie - kumpel Charlesa - wpada pod pociąg. Wszyscy podejrzewają samobójstwo, jednak Fran była przy tym wydarzeniu i zarejestrowała coś, co może rzucić nowe światło na sprawę. Zanim jednak ujawni swoje wiadomości, powinna koniecznie spotkać się z Charlesem i porozmawiać. Jej zainteresowanie żonatym facetem odbierane jest oczywiście jako szukanie pretekstu do nawiązania romansu. Charles nie wydaje się zainteresowany podtrzymywaniem relacji, jednak sprawa Dickiego wszystkich porusza. Fran nie zdradza swojego stanu wiedzy. Jednak w poszukiwaniu informacji o tym, co się wydarzyło, trafia na jeszcze jedną niepokojącą wiadomość: profil jej siostry na Facebooku jest fałszywy. Ktoś dba o to, by pojawiały się na nim zdjęcia i posty, ale popełnia proste błędy, które Fran dostrzega. Ellie nie daje znaku życia. Zawsze była samodzielna i oderwana od przyziemnych problemów, jednak milczenie - i to wieloletnie - nie jest do niej podobne. Ellie stanowiła zawsze duszę towarzystwa. Była tą piękniejszą, bardziej odważną, rozrywkową i bez trudu zdobywającą to, czego chce. Fran próbuje poruszyć niebo i ziemię, żeby dotrzeć do siostry - alarmuje wspólnych znajomych i stopniowo wygaduje się, że była świadkiem wydarzeń prowadzących do dramatu w rodzinie Dickiego. A to sprawia, że może znaleźć się w prawdziwym niebezpieczeństwie.
"Złudzenie" to powieść Nicoli Rayner oparta na nawiązującym do przeszłości śledztwie. To, co dzieje się teraz, to zaledwie kilka wzmianek czy wydarzeń ważnych dla biegu akcji - większość wyjaśnień skrywa się w dawnych latach. Fran podąża za zapamiętanymi relacjami, kieruje się do znajomych i do zamkniętego kręgu ludzi - bardzo zależy jej na zrozumieniu nietypowej sytuacji, traci jednak instynkt samozachowawczy. Rzecz polega na takim komplikowaniu akcji i stawianiu na atmosferę, żeby czytelnicy poczuli zagrożenie - główna bohaterka nie ma na kogo liczyć, dla każdego staje się niemal od razu wrogiem. Nicola Rayner specjalnie izoluje ją z lokalnej społeczności, żeby móc wyzwalać strach: Fran polegała na siostrze i na Charlesie, jeśli oboje ją zawiodą, nie będzie miała w nikim oparcia, a wtedy może stać się łatwym celem ewentualnego mordercy. Jest "Złudzenie" powieścią nastawioną na opisowość i na budowanie klimatu. Nicola Rayner momentami przestaje być przekonująca dla odbiorców, jednak w nastawieniu na hermetyczność jest w stanie budzić ciekawość.
Przygody Misia Paddingtona. Nowa kolekcja bajek
Harperkids, Warszawa 2021.
Testowanie
Jeden z klasycznych bohaterów odkrywany na nowo, miś Paddington, stał się postacią z kreskówki, dzięki czemu bez trudu dotrze do maluchów. W "Przygodach Misia Paddingtona. Nowej kolekcji bajek" pojawiły się cztery historie dla dzieci. Bardzo dynamiczne i pełne humoru - bo bazujące na poznawaniu świata ludzi przez pluszowego niedźwiadka. Paddington ma już swoją ludzką rodzinę, a do tego - nie przekreśla tego, z czego jest znany, czyli przesadnej wręcz grzeczności. Teraz bez przerwy coś go zaskakuje. Najpierw miś uczy się, że każdy jest w rodzinie mile widziany, nawet jeśli nie ma obowiązków domowych. W tej opowieści mały miś za wszelką cenę chce pomóc domownikom - przejmuje ich listy obowiązków i wykonuje kolejne zadania najlepiej jak potrafi (a że nie potrafi wiele - jak na maskotkę przystało - łatwo się domyślić, że doprowadzi do serii katastrof). Liczą się dobre chęci i zapał, domownicy nie chcą robić przykrości komuś, kto jest dla nich tak miły. W drugim opowiadaniu miś dowiaduje się, że istnieją walentynki. Ma sporo znajomych i chciałby każdemu z nich wyznać uczucia. Przygotowuje stos kartek, jednak rozwiewa je wiatr. Trzecia historia wiąże się z Halloween - i, co ciekawe, bohater nie podchodzi entuzjastycznie do takiego święta. Proponuje bardziej ugrzecznioną jego wersję (nie chciałby robić nikomu psikusów) i w zamian za cukierki podsuwa sąsiadom bułeczki z marmoladą. Według misia o wiele lepiej jest rozdawać przysmaki niż robić kawały. Czwarta jest opowieść zimowa: bohater po raz pierwszy widzi śnieg i testuje rozmaite rozrywki z nim związane. Próbuje też odzyskać czapkę przysłaną mu przez ciocię, jednak komuś ta czapka może się bardziej przydać. Wszystkie opowiastki zostały przygotowane na podstawie scenariuszy do różnych odcinków kreskówek.
Widać w tym tomiku nastawienie na humor i na wciągającą akcję. Liczą się przygody a nie opisy. Paddington sprawdza się w działaniu, nawet jeśli popełnia wiele błędów. Chce być pomocny, chce dzielić się dobrą energią, a przede wszystkim zależy mu na byciu z innymi. Paddington ma wielu przyjaciół, wszyscy go lubią i wszyscy chcą z nim spędzać czas. Nikt nie zamierza robić mu przykrości - i to jedna z cech tych drobnych fabuł. Przygody Paddingtona są bardzo szybkie - rezygnuje się tu z opisów, bardziej sprawdzają się dynamiczne dialogi, pełne emocji wykrzyknienia i wydarzenia. Dzieci będą się cieszyć pomysłami - Paddingtona - zwłaszcza tymi, które kończą się chwilowym niepowodzeniem albo wręcz katastrofą. Będzie sporo śmiechu płynącego wprost ze zderzenia ambicji misia i jego czynów.
Te bajki nadają się na czytanki przed snem, nie ma w nich czarnych charakterów ani przykrości, naiwny niedźwiadek nie może zbyt długo przeżywać rozczarowań ani smutków. Maluchy polubią i bohatera, i jego pomysły. Kiedy Paddington dziwi się światu, może zamienić się w przewodnika dla małych odbiorców. To miś, który budzi sympatię dzieci - zarówno jako bohater powieści, jak i kreskówki. Sposób na zaprezentowanie tej postaci zasługuje na uznanie - Paddington nikogo nie zmęczy i w krótkich historyjkach może funkcjonować jako zabawny bohater z dużymi ambicjami. To książka nie tylko do czytania, ale także do oglądania, wiele w niej obrazków, kreskówkowych kadrów, bardzo kolorowych i przedstawiających misia oraz jego przyjaciół. Czasem nawet ilustracje mają aspekt humorystyczny, warto się więc im przyglądać.
Testowanie
Jeden z klasycznych bohaterów odkrywany na nowo, miś Paddington, stał się postacią z kreskówki, dzięki czemu bez trudu dotrze do maluchów. W "Przygodach Misia Paddingtona. Nowej kolekcji bajek" pojawiły się cztery historie dla dzieci. Bardzo dynamiczne i pełne humoru - bo bazujące na poznawaniu świata ludzi przez pluszowego niedźwiadka. Paddington ma już swoją ludzką rodzinę, a do tego - nie przekreśla tego, z czego jest znany, czyli przesadnej wręcz grzeczności. Teraz bez przerwy coś go zaskakuje. Najpierw miś uczy się, że każdy jest w rodzinie mile widziany, nawet jeśli nie ma obowiązków domowych. W tej opowieści mały miś za wszelką cenę chce pomóc domownikom - przejmuje ich listy obowiązków i wykonuje kolejne zadania najlepiej jak potrafi (a że nie potrafi wiele - jak na maskotkę przystało - łatwo się domyślić, że doprowadzi do serii katastrof). Liczą się dobre chęci i zapał, domownicy nie chcą robić przykrości komuś, kto jest dla nich tak miły. W drugim opowiadaniu miś dowiaduje się, że istnieją walentynki. Ma sporo znajomych i chciałby każdemu z nich wyznać uczucia. Przygotowuje stos kartek, jednak rozwiewa je wiatr. Trzecia historia wiąże się z Halloween - i, co ciekawe, bohater nie podchodzi entuzjastycznie do takiego święta. Proponuje bardziej ugrzecznioną jego wersję (nie chciałby robić nikomu psikusów) i w zamian za cukierki podsuwa sąsiadom bułeczki z marmoladą. Według misia o wiele lepiej jest rozdawać przysmaki niż robić kawały. Czwarta jest opowieść zimowa: bohater po raz pierwszy widzi śnieg i testuje rozmaite rozrywki z nim związane. Próbuje też odzyskać czapkę przysłaną mu przez ciocię, jednak komuś ta czapka może się bardziej przydać. Wszystkie opowiastki zostały przygotowane na podstawie scenariuszy do różnych odcinków kreskówek.
Widać w tym tomiku nastawienie na humor i na wciągającą akcję. Liczą się przygody a nie opisy. Paddington sprawdza się w działaniu, nawet jeśli popełnia wiele błędów. Chce być pomocny, chce dzielić się dobrą energią, a przede wszystkim zależy mu na byciu z innymi. Paddington ma wielu przyjaciół, wszyscy go lubią i wszyscy chcą z nim spędzać czas. Nikt nie zamierza robić mu przykrości - i to jedna z cech tych drobnych fabuł. Przygody Paddingtona są bardzo szybkie - rezygnuje się tu z opisów, bardziej sprawdzają się dynamiczne dialogi, pełne emocji wykrzyknienia i wydarzenia. Dzieci będą się cieszyć pomysłami - Paddingtona - zwłaszcza tymi, które kończą się chwilowym niepowodzeniem albo wręcz katastrofą. Będzie sporo śmiechu płynącego wprost ze zderzenia ambicji misia i jego czynów.
Te bajki nadają się na czytanki przed snem, nie ma w nich czarnych charakterów ani przykrości, naiwny niedźwiadek nie może zbyt długo przeżywać rozczarowań ani smutków. Maluchy polubią i bohatera, i jego pomysły. Kiedy Paddington dziwi się światu, może zamienić się w przewodnika dla małych odbiorców. To miś, który budzi sympatię dzieci - zarówno jako bohater powieści, jak i kreskówki. Sposób na zaprezentowanie tej postaci zasługuje na uznanie - Paddington nikogo nie zmęczy i w krótkich historyjkach może funkcjonować jako zabawny bohater z dużymi ambicjami. To książka nie tylko do czytania, ale także do oglądania, wiele w niej obrazków, kreskówkowych kadrów, bardzo kolorowych i przedstawiających misia oraz jego przyjaciół. Czasem nawet ilustracje mają aspekt humorystyczny, warto się więc im przyglądać.
środa, 26 maja 2021
Carlos Ruiz Zafón: Miasto z mgły
Muza SA, Warszawa 2021.
Popis
Carlos Ruiz Zafón popularność zdobył dzięki opowieściom tworzonym z rozmachem, precyzyjnej i plastycznej narracji i odważnym - ale przekonującym fabułom. Znalazł sposób na zdobycie uznania szerokich grup odbiorców za sprawą odpowiednich proporcji składników w prezentowanych historiach. Są tu zagadki do rozwiązania, sekrety, silne uczucia i wyznania bohaterów nietuzinkowych, są zawiedzione oczekiwania i poważne zagrożenia. A wszystko to przedstawia autor językiem barwnym - chociaż nieprzezroczystym. Okazało się, że takiej właśnie literackości brakuje dzisiejszym opowieściom - Zafón jednak radził sobie znakomicie z samym zapraszaniem do świata wyobraźni. Udawało mu się od razu zaintrygować odbiorców, tak, żeby nie chcieli już odkładać lektury. W pełni zasłużony sukces na rynku sprawił, że teraz można spokojnie zaoferować czytelnikom zbiór, który niekoniecznie ich ucieszy, ale zwłaszcza nowym grupom odbiorców pokaże, dlaczego sięgać po powieści Zafóna. Dla fanów to pożegnanie z autorem. Zbiór opowiadań zwraca uwagę przede wszystkim na sposób postrzegania świata (wyobraźniowego) przez Zafóna i na jego pomysłowość. Tu można docenić metody rozbudzania ciekawości, konstruowania intrygi i charakterów, które zachęcają do śledzenia akcji. Zafón świadomie stosuje rozkład wiadomości potrzebnych czytelnikom i operuje sekretami na przemian z zestawem uczuć. Niemal natychmiast przekonuje do śledzenia historii, bazując na skłonnościach ludzi do podglądania innych oraz na samych komplikacjach u bohaterów. Tu wszystko może się zdarzyć.
Autor sięga po rozmaite gatunki. W małych formach trochę eksperymentuje, trochę ćwiczy, trochę - sygnalizuje, co można znaleźć w powieściach i dlaczego. Tworzy prozę angażującą - nawet jeśli akcję zamyka na kilku stronach, nie pozostawia odbiorców obojętnymi. Wykorzystuje nie tylko genologiczne poszukiwania, ale również modyfikacje w obrębie stylistyki. Tak, żeby móc podsunąć czytelnikom za każdym razem coś nowego - bez rezygnowania z indywidualnych rozwiązań. U Zafóna przeniesienie w świat sekretów oraz zamiłowanie do książek pozwalają zachęcić lubujących się w gęstych historiach. Tu najbardziej liczy się precyzja. Zafón nie pisze opowiadań jako wprawek warsztatowych, nie potrzebuje ćwiczeń z kreatywności. Udowadnia pisarski kunszt w każdym opowiadaniu z osobna.
Można traktować "Miasto z mgły" jako przegląd chętnie stosowanych przez autora rozwiązań, albo jako zaproszenie do lektury powieści. Dla fanów to ostatnie spotkanie z Zafónem, odbiór tomu może zatem wyglądać inaczej. Zestaw drobnych historii charakteryzuje się niezwykłą synestezyjnością, przekonującymi sekwencjami obrazów i niemal filmowymi scenariuszami. Zafón wiedział, jak zawładnąć zbiorową wyobraźnią. Połączył w książce rozrywkowość i literaturę piękną, zapewniając czytelnikom urozmaicone wrażenia. Tutaj można bardzo szybko wkroczyć w przestrzeń, za którą Zafón jest powszechnie ceniony. Ta książka dla jednych będzie końcem lekturowej przygody z Zafónem, dla innych - początkiem (to dla nich w klauzuli tomu pojawia się zestaw wycinków cytatów z recenzji). "Miasto z mgły" przypomina, że nawet przy dominacji stylistyki pop na rynku łatwo jest znaleźć miejsce na ambitniejsze literacko opowieści.
Popis
Carlos Ruiz Zafón popularność zdobył dzięki opowieściom tworzonym z rozmachem, precyzyjnej i plastycznej narracji i odważnym - ale przekonującym fabułom. Znalazł sposób na zdobycie uznania szerokich grup odbiorców za sprawą odpowiednich proporcji składników w prezentowanych historiach. Są tu zagadki do rozwiązania, sekrety, silne uczucia i wyznania bohaterów nietuzinkowych, są zawiedzione oczekiwania i poważne zagrożenia. A wszystko to przedstawia autor językiem barwnym - chociaż nieprzezroczystym. Okazało się, że takiej właśnie literackości brakuje dzisiejszym opowieściom - Zafón jednak radził sobie znakomicie z samym zapraszaniem do świata wyobraźni. Udawało mu się od razu zaintrygować odbiorców, tak, żeby nie chcieli już odkładać lektury. W pełni zasłużony sukces na rynku sprawił, że teraz można spokojnie zaoferować czytelnikom zbiór, który niekoniecznie ich ucieszy, ale zwłaszcza nowym grupom odbiorców pokaże, dlaczego sięgać po powieści Zafóna. Dla fanów to pożegnanie z autorem. Zbiór opowiadań zwraca uwagę przede wszystkim na sposób postrzegania świata (wyobraźniowego) przez Zafóna i na jego pomysłowość. Tu można docenić metody rozbudzania ciekawości, konstruowania intrygi i charakterów, które zachęcają do śledzenia akcji. Zafón świadomie stosuje rozkład wiadomości potrzebnych czytelnikom i operuje sekretami na przemian z zestawem uczuć. Niemal natychmiast przekonuje do śledzenia historii, bazując na skłonnościach ludzi do podglądania innych oraz na samych komplikacjach u bohaterów. Tu wszystko może się zdarzyć.
Autor sięga po rozmaite gatunki. W małych formach trochę eksperymentuje, trochę ćwiczy, trochę - sygnalizuje, co można znaleźć w powieściach i dlaczego. Tworzy prozę angażującą - nawet jeśli akcję zamyka na kilku stronach, nie pozostawia odbiorców obojętnymi. Wykorzystuje nie tylko genologiczne poszukiwania, ale również modyfikacje w obrębie stylistyki. Tak, żeby móc podsunąć czytelnikom za każdym razem coś nowego - bez rezygnowania z indywidualnych rozwiązań. U Zafóna przeniesienie w świat sekretów oraz zamiłowanie do książek pozwalają zachęcić lubujących się w gęstych historiach. Tu najbardziej liczy się precyzja. Zafón nie pisze opowiadań jako wprawek warsztatowych, nie potrzebuje ćwiczeń z kreatywności. Udowadnia pisarski kunszt w każdym opowiadaniu z osobna.
Można traktować "Miasto z mgły" jako przegląd chętnie stosowanych przez autora rozwiązań, albo jako zaproszenie do lektury powieści. Dla fanów to ostatnie spotkanie z Zafónem, odbiór tomu może zatem wyglądać inaczej. Zestaw drobnych historii charakteryzuje się niezwykłą synestezyjnością, przekonującymi sekwencjami obrazów i niemal filmowymi scenariuszami. Zafón wiedział, jak zawładnąć zbiorową wyobraźnią. Połączył w książce rozrywkowość i literaturę piękną, zapewniając czytelnikom urozmaicone wrażenia. Tutaj można bardzo szybko wkroczyć w przestrzeń, za którą Zafón jest powszechnie ceniony. Ta książka dla jednych będzie końcem lekturowej przygody z Zafónem, dla innych - początkiem (to dla nich w klauzuli tomu pojawia się zestaw wycinków cytatów z recenzji). "Miasto z mgły" przypomina, że nawet przy dominacji stylistyki pop na rynku łatwo jest znaleźć miejsce na ambitniejsze literacko opowieści.
Katarzyna Kołodziej: Opowiem ci, mamo, co robią myszy
Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.
Gryzonie
Katarzyna Kołodziej w serii Opowiem ci, mamo, zaprasza małych odbiorców do świata mysiego rodu. Na początku przedstawia drzewo genealogiczne rodziny Wąsików (a obok - korzenie rodziny Dżdżów, bo dżdżownice są cichymi bohaterkami tej obrazkowej historii, funkcjonują na uboczu, ale zapewniają sporo rozrywki). Na kolejnych rozkładówkach autorka pozwala zaglądać do przejętych przez myszy przestrzeni, nawet - do własnej pracowni. Myszy robią wszystko i są wszędzie, mają całe wielkie podziemne mieszkania, chodzą do myszkoły, buszują w spiżarni, chodzą na koncerty i na wyścigi, do wesołego miasteczka i na ognisko. Mają wiele sposobów na edukację (muszą przecież kojarzyć, kogo się wystrzegać i kto jest ich wrogiem), ale równie dużo - jeśli nie więcej - metod rozrywki. Każda rozkładówka to okazja do przyglądania się kolorowym i wesołym obrazkom, wiele tu pomysłowych rozwiązań i humoru. Warto śledzić przygody myszy - nie tylko po to, żeby budować sobie własną fabułę, ale też ze względu na żarty ukrywane na ilustracjach. Katarzyna Kołodziej prowadzi też (niestety rymowaną, nie robi tego zbyt wprawnie, więc czasami można zazgrzytać zębami nad współbrzmieniem) relację. Chodzi o to, żeby przedstawić skrótowo, co dzieje się w danym miejscu, ewentualnie - by zachęcić dzieci do śledzenia rysunków i zasugerować im kierunki własnych narracji, przygotowywanych na bazie tego, co widzą maluchy. "Co robią myszy" to przecież książka mająca na celu między innymi ćwiczenie spostrzegawczości oraz układanie własnych opowieści o bohaterach. Niektórzy bohaterowie komiksowo (w dymkach) ze sobą rozmawiają: spokojnie można by zrezygnować z rymów, a postawić na same żarty. Nie jest to złe, ale czasami może odrobinę zmęczyć. Pojawiają się też polecenia dotyczące znalezienia czegoś na rysunkach - i tu Katarzyna Kołodziej wykazuje się kreatywnością. Każe dzieciom znaleźć nadgryzione rzeczy, wyszukać przybory rysowniczki, przeliczyć obecne na obrazku muchy albo żołędzie - pomysłów ma mnóstwo, a za każdym razem rozśmiesza dzieci kolejnym zadaniem. "Co robią myszy" to pięknie pod tym względem obmyślona publikacja.
Katarzyna Kołodziej rysuje z humorem. Stawia na komiksowe portrety myszek, szalone i pełne ruchu. Ponieważ zajmuje się prezentacją całej rodziny mysiej - mocno rozłożystej - zyskuje wielu bohaterów, a dzieci będą przy okazji ćwiczyć pamięć i przywoływać wciąż personalia kolejnych postaci. "Co robią myszy" to bajkowa historia, zabawna i ciekawa, intrygująca przez przejście w inny świat, do bohaterek niby przebywających tuż obok, a jednak niewidocznych przeważnie - i przez to tajemniczych. Tutaj liczy się bajkowość, organizacja mysiego świata polega na przeniesieniu części ludzkich przyzwyczajeń do innej przestrzeni. Ma to przyciągnąć dzieci do sprawdzania wyszukiwanki. Kartonowy picture book kierowany jest do maluchów, które lubią wyzwania - jest tu dużo niespodzianek, zagadek i ciekawostek bajkowych.
Gryzonie
Katarzyna Kołodziej w serii Opowiem ci, mamo, zaprasza małych odbiorców do świata mysiego rodu. Na początku przedstawia drzewo genealogiczne rodziny Wąsików (a obok - korzenie rodziny Dżdżów, bo dżdżownice są cichymi bohaterkami tej obrazkowej historii, funkcjonują na uboczu, ale zapewniają sporo rozrywki). Na kolejnych rozkładówkach autorka pozwala zaglądać do przejętych przez myszy przestrzeni, nawet - do własnej pracowni. Myszy robią wszystko i są wszędzie, mają całe wielkie podziemne mieszkania, chodzą do myszkoły, buszują w spiżarni, chodzą na koncerty i na wyścigi, do wesołego miasteczka i na ognisko. Mają wiele sposobów na edukację (muszą przecież kojarzyć, kogo się wystrzegać i kto jest ich wrogiem), ale równie dużo - jeśli nie więcej - metod rozrywki. Każda rozkładówka to okazja do przyglądania się kolorowym i wesołym obrazkom, wiele tu pomysłowych rozwiązań i humoru. Warto śledzić przygody myszy - nie tylko po to, żeby budować sobie własną fabułę, ale też ze względu na żarty ukrywane na ilustracjach. Katarzyna Kołodziej prowadzi też (niestety rymowaną, nie robi tego zbyt wprawnie, więc czasami można zazgrzytać zębami nad współbrzmieniem) relację. Chodzi o to, żeby przedstawić skrótowo, co dzieje się w danym miejscu, ewentualnie - by zachęcić dzieci do śledzenia rysunków i zasugerować im kierunki własnych narracji, przygotowywanych na bazie tego, co widzą maluchy. "Co robią myszy" to przecież książka mająca na celu między innymi ćwiczenie spostrzegawczości oraz układanie własnych opowieści o bohaterach. Niektórzy bohaterowie komiksowo (w dymkach) ze sobą rozmawiają: spokojnie można by zrezygnować z rymów, a postawić na same żarty. Nie jest to złe, ale czasami może odrobinę zmęczyć. Pojawiają się też polecenia dotyczące znalezienia czegoś na rysunkach - i tu Katarzyna Kołodziej wykazuje się kreatywnością. Każe dzieciom znaleźć nadgryzione rzeczy, wyszukać przybory rysowniczki, przeliczyć obecne na obrazku muchy albo żołędzie - pomysłów ma mnóstwo, a za każdym razem rozśmiesza dzieci kolejnym zadaniem. "Co robią myszy" to pięknie pod tym względem obmyślona publikacja.
Katarzyna Kołodziej rysuje z humorem. Stawia na komiksowe portrety myszek, szalone i pełne ruchu. Ponieważ zajmuje się prezentacją całej rodziny mysiej - mocno rozłożystej - zyskuje wielu bohaterów, a dzieci będą przy okazji ćwiczyć pamięć i przywoływać wciąż personalia kolejnych postaci. "Co robią myszy" to bajkowa historia, zabawna i ciekawa, intrygująca przez przejście w inny świat, do bohaterek niby przebywających tuż obok, a jednak niewidocznych przeważnie - i przez to tajemniczych. Tutaj liczy się bajkowość, organizacja mysiego świata polega na przeniesieniu części ludzkich przyzwyczajeń do innej przestrzeni. Ma to przyciągnąć dzieci do sprawdzania wyszukiwanki. Kartonowy picture book kierowany jest do maluchów, które lubią wyzwania - jest tu dużo niespodzianek, zagadek i ciekawostek bajkowych.
wtorek, 25 maja 2021
Olga Rudnicka: Rączka rączkę myje
Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.
Działki
Olga Rudnicka nie zawodzi. Po raz kolejny trafiła na bohaterkę, która pozwala przyciągnąć do lektury nie tylko wielbicieli kryminalnych zagadek, ale również - dobrych obyczajówek. W "Rączka rączkę myje" powraca była bibliotekarka, a obecnie prywatny detektyw, Matylda Dominiczak. Matylda przejmuje się sprawą ogródków działkowych: ktoś wyjątkowo zirytował seniorów zajmujących się swoimi małymi uprawami. Planują całe grafiki dyżurów i próbują dowiedzieć się, dlaczego ktoś przekopuje ich grządki. Jednak Salomea Gwint, szefowa agencji detektywistycznej, bardzo dba o to, żeby Matylda miała co robić: nakazuje jej pomoc Mareczkowi, pracownikowi, który popełnił głupi błąd i nie ma pojęcia, jak go odkręcić (zresztą przy ekspansywnej i ekscentrycznej Salomei każdy może stracić zdrowe zmysły i wiarę w siebie). Matylda działa zatem dwutorowo, a jeszcze przejmuje się tym, co w szkole narozrabiała jej rezolutna córka.
"Rączka rączkę myje" to sporo zabawy i śmiechu. Kryminał z przymrużeniem oka bardzo dobrze sprawdzi się jako lektura rozrywkowa, zwłaszcza kiedy na scenę wkroczy superprzystojniak wmawiający sąsiadkom Matyldy, że jest jej kochankiem. Olga Rudnicka w tej opowieści stawia w pierwszej kolejności na wyraziste charaktery. Bazuje na tym, co już udało się wypracować w poprzednich częściach doświadczeń Matyldy: kobieta działa impulsywnie, ale bezbłędnie. Ma podejście do ludzi i potrafi się z każdym dogadać, do tego jest zdolna do błyskawicznych metamorfoz. Zdecydowanie ma talent do pracy detektywistycznej i udowadnia to na każdym kroku. Jednocześnie wydaje się być bardzo roztrzepana i zagubiona w codzienności - a to za sprawą głosów wewnętrznych, które bez przerwy wchodzą ze sobą w dialog i wywołują wrażenie, że kobieta bardziej skupia się na przemyśleniach niż na otoczeniu. Matylda Dominiczak dostarcza sporo rozrywki tym, którzy ją już zdążyli poznać i wiedzą, do czego jest zdolna, ale też - jest w stanie wyprowadzić z równowagi niejednego. To pomaga w łapaniu przestępców. Olga Rudnicka chce, żeby czytelnicy uwierzyli, że jej bohaterka odnalazła swoje powołanie. Nie ma tu miejsca na pomyłki, za to w międzyludzkich relacjach pojawia się całkiem sporo niespodzianek. Akcja toczy się szybko - zwłaszcza przez to, że jest urozmaicana dzięki konfliktom obyczajowym. A to mąż znajduje sobie kompana do gry, a to córka nie udziela pomocy (a właściwie przyczynia się do wypadku kolegi), a to w akcję wtrąca się część śledczych i również modyfikuje codzienność Matyldy po swojemu - dzieje się tu wiele, nawet jeśli nie zawsze chodzi o podstawowy nurt intrygi. "Rączka rączkę myje" to wkroczenie Wujka, z którym również Matylda radzi sobie na swój naiwny sposób. To wszystko okazuje się wabikiem na odbiorców - jest tu wiele zabawy i sporo śmiechu, a ponieważ autorka prowadzi opowieść tak, by czytelnicy z utęsknieniem czekali na kolejną część, zapewni sobie rozbudowywanie grona wiernych odbiorców. Olga Rudnicka wie, jak pisać powieści kryminalne z uśmiechem - pozwala czytelnikom nie tylko na zabawę fabułą i charakterami, ale też samym językiem narracji. Wciąga w świat wyobraźni i zamienia codzienność w wielką przygodę.
Działki
Olga Rudnicka nie zawodzi. Po raz kolejny trafiła na bohaterkę, która pozwala przyciągnąć do lektury nie tylko wielbicieli kryminalnych zagadek, ale również - dobrych obyczajówek. W "Rączka rączkę myje" powraca była bibliotekarka, a obecnie prywatny detektyw, Matylda Dominiczak. Matylda przejmuje się sprawą ogródków działkowych: ktoś wyjątkowo zirytował seniorów zajmujących się swoimi małymi uprawami. Planują całe grafiki dyżurów i próbują dowiedzieć się, dlaczego ktoś przekopuje ich grządki. Jednak Salomea Gwint, szefowa agencji detektywistycznej, bardzo dba o to, żeby Matylda miała co robić: nakazuje jej pomoc Mareczkowi, pracownikowi, który popełnił głupi błąd i nie ma pojęcia, jak go odkręcić (zresztą przy ekspansywnej i ekscentrycznej Salomei każdy może stracić zdrowe zmysły i wiarę w siebie). Matylda działa zatem dwutorowo, a jeszcze przejmuje się tym, co w szkole narozrabiała jej rezolutna córka.
"Rączka rączkę myje" to sporo zabawy i śmiechu. Kryminał z przymrużeniem oka bardzo dobrze sprawdzi się jako lektura rozrywkowa, zwłaszcza kiedy na scenę wkroczy superprzystojniak wmawiający sąsiadkom Matyldy, że jest jej kochankiem. Olga Rudnicka w tej opowieści stawia w pierwszej kolejności na wyraziste charaktery. Bazuje na tym, co już udało się wypracować w poprzednich częściach doświadczeń Matyldy: kobieta działa impulsywnie, ale bezbłędnie. Ma podejście do ludzi i potrafi się z każdym dogadać, do tego jest zdolna do błyskawicznych metamorfoz. Zdecydowanie ma talent do pracy detektywistycznej i udowadnia to na każdym kroku. Jednocześnie wydaje się być bardzo roztrzepana i zagubiona w codzienności - a to za sprawą głosów wewnętrznych, które bez przerwy wchodzą ze sobą w dialog i wywołują wrażenie, że kobieta bardziej skupia się na przemyśleniach niż na otoczeniu. Matylda Dominiczak dostarcza sporo rozrywki tym, którzy ją już zdążyli poznać i wiedzą, do czego jest zdolna, ale też - jest w stanie wyprowadzić z równowagi niejednego. To pomaga w łapaniu przestępców. Olga Rudnicka chce, żeby czytelnicy uwierzyli, że jej bohaterka odnalazła swoje powołanie. Nie ma tu miejsca na pomyłki, za to w międzyludzkich relacjach pojawia się całkiem sporo niespodzianek. Akcja toczy się szybko - zwłaszcza przez to, że jest urozmaicana dzięki konfliktom obyczajowym. A to mąż znajduje sobie kompana do gry, a to córka nie udziela pomocy (a właściwie przyczynia się do wypadku kolegi), a to w akcję wtrąca się część śledczych i również modyfikuje codzienność Matyldy po swojemu - dzieje się tu wiele, nawet jeśli nie zawsze chodzi o podstawowy nurt intrygi. "Rączka rączkę myje" to wkroczenie Wujka, z którym również Matylda radzi sobie na swój naiwny sposób. To wszystko okazuje się wabikiem na odbiorców - jest tu wiele zabawy i sporo śmiechu, a ponieważ autorka prowadzi opowieść tak, by czytelnicy z utęsknieniem czekali na kolejną część, zapewni sobie rozbudowywanie grona wiernych odbiorców. Olga Rudnicka wie, jak pisać powieści kryminalne z uśmiechem - pozwala czytelnikom nie tylko na zabawę fabułą i charakterami, ale też samym językiem narracji. Wciąga w świat wyobraźni i zamienia codzienność w wielką przygodę.
Bogna Sroka-Mucha: Czapu Czipu. Chowaj się jak wiewiórka
Harperkids, Warszawa 2021.
Pomysł na ćwiczenia
Jeśli dzieci przywiążą się do jakiegoś bohatera, próbują go naśladować, przynajmniej w takim zakresie, w jakim to jest możliwe. Książka, którą proponuje Bogna Sroka-Mucha, rozwija ten pomysł: "Czapu Czipu. Chowaj się jak wiewiórka" to kartonowy i fantazyjnie powycinany tomik z możliwością podążania za zwierzęcym bohaterem. Jest to też picture book, więc automatycznie uda się zaangażować najmłodszych w zabawę ruchową. Szczególnie ważne jest to dzisiaj, kiedy kilkulatki niespecjalnie lubią ćwiczenia i gimnastykę, wolą spędzać czas przed ekranem. Twórczy jest tu pomysł na serię: Czapu Czipu ma czarodziejską czapkę i to czapka jest odpowiedzialna za kolejne "wcielenia". Dzięki temu będzie można poszerzać wyobraźniowe historyjki, podsuwać różne pomysły do naśladowania. W "Chowaj się jak wiewiórka" mały bohater trafia do lasu (to efekt czarów a nie spaceru, co oznacza, że każde dziecko będzie mogło bawić się we własnym pokoju). Dalej niby-akcja toczy się według czytelnego schematu: najpierw wiewiórka robi coś charakterystycznego dla siebie - czasami w nieco ubarwionej pod bajkę wersji, na przykład gdy rzuca orzeszki do dziupli albo układa je jeden na drugim. To temat pierwszej strony. Na drugiej stronie pojawia się za to mały bohater, który robi to samo, tyle że - używając przedmiotów z własnego pokoju. I tak gdy wiewiórka turla orzeszki, maluch ma turlać po pokoju piłkę, gdy wiewiórka skacze po gałęziach, dziecko ma ułożyć sobie z kartek gałęzie i po nich skakać. Rozkładówek jest zaledwie kilka, ale zapewnią maluchom odpowiednią porcję ruchu, w dodatku - podsuną pomysły na urozmaicenie zabaw ruchowych. W końcu nie chodzi tu o zwyczajne rzucanie piłeczką, a o naśladowanie zwierzęcia - to sposób na poszerzanie wyobraźni. Dzieci będą zachwycone, bo nie tylko mogą zachowywać się tak jak sympatyczne zwierzątko - ale też połączą się w zabawie z dziecięcym bohaterem.
Bogna Sroka-Mucha proponuje proste ilustracje: nie chodzi przecież o to, żeby dziecko zbyt dużo czasu spędziło nad książeczką. Może obejrzeć sobie przygodę malucha i wiewiórki (którzy wcale nie wchodzą ze sobą w dialog ani nie zwracają na siebie uwagi, ich światy w ogóle się nie łączą), ale najważniejsze będą działania. Odbiorcy powinni niemal równolegle z lekturą przystąpić do zabaw ruchowych: wykorzystywać pomysły z tomiku i naśladować bohaterów, zmęczyć się i wyszaleć pod pretekstem przejmowania zadania. Czapu Czipu to zatem bohater, który przyciągnie odbiorców dzięki oryginalnemu podejściu. Autorka przyciąga dzieci przez pomysł i propozycję innego niż zwykle traktowania książeczki. "Chowaj się jak wiewiórka" może funkcjonować jako książka-zabawka, to, co najważniejsze, dzieje się tu poza literami i obrazkami. Bardzo dobrze wypada ta seria - to coś dla dzisiejszych kilkulatków niezwykle istotne.
Pomysł na ćwiczenia
Jeśli dzieci przywiążą się do jakiegoś bohatera, próbują go naśladować, przynajmniej w takim zakresie, w jakim to jest możliwe. Książka, którą proponuje Bogna Sroka-Mucha, rozwija ten pomysł: "Czapu Czipu. Chowaj się jak wiewiórka" to kartonowy i fantazyjnie powycinany tomik z możliwością podążania za zwierzęcym bohaterem. Jest to też picture book, więc automatycznie uda się zaangażować najmłodszych w zabawę ruchową. Szczególnie ważne jest to dzisiaj, kiedy kilkulatki niespecjalnie lubią ćwiczenia i gimnastykę, wolą spędzać czas przed ekranem. Twórczy jest tu pomysł na serię: Czapu Czipu ma czarodziejską czapkę i to czapka jest odpowiedzialna za kolejne "wcielenia". Dzięki temu będzie można poszerzać wyobraźniowe historyjki, podsuwać różne pomysły do naśladowania. W "Chowaj się jak wiewiórka" mały bohater trafia do lasu (to efekt czarów a nie spaceru, co oznacza, że każde dziecko będzie mogło bawić się we własnym pokoju). Dalej niby-akcja toczy się według czytelnego schematu: najpierw wiewiórka robi coś charakterystycznego dla siebie - czasami w nieco ubarwionej pod bajkę wersji, na przykład gdy rzuca orzeszki do dziupli albo układa je jeden na drugim. To temat pierwszej strony. Na drugiej stronie pojawia się za to mały bohater, który robi to samo, tyle że - używając przedmiotów z własnego pokoju. I tak gdy wiewiórka turla orzeszki, maluch ma turlać po pokoju piłkę, gdy wiewiórka skacze po gałęziach, dziecko ma ułożyć sobie z kartek gałęzie i po nich skakać. Rozkładówek jest zaledwie kilka, ale zapewnią maluchom odpowiednią porcję ruchu, w dodatku - podsuną pomysły na urozmaicenie zabaw ruchowych. W końcu nie chodzi tu o zwyczajne rzucanie piłeczką, a o naśladowanie zwierzęcia - to sposób na poszerzanie wyobraźni. Dzieci będą zachwycone, bo nie tylko mogą zachowywać się tak jak sympatyczne zwierzątko - ale też połączą się w zabawie z dziecięcym bohaterem.
Bogna Sroka-Mucha proponuje proste ilustracje: nie chodzi przecież o to, żeby dziecko zbyt dużo czasu spędziło nad książeczką. Może obejrzeć sobie przygodę malucha i wiewiórki (którzy wcale nie wchodzą ze sobą w dialog ani nie zwracają na siebie uwagi, ich światy w ogóle się nie łączą), ale najważniejsze będą działania. Odbiorcy powinni niemal równolegle z lekturą przystąpić do zabaw ruchowych: wykorzystywać pomysły z tomiku i naśladować bohaterów, zmęczyć się i wyszaleć pod pretekstem przejmowania zadania. Czapu Czipu to zatem bohater, który przyciągnie odbiorców dzięki oryginalnemu podejściu. Autorka przyciąga dzieci przez pomysł i propozycję innego niż zwykle traktowania książeczki. "Chowaj się jak wiewiórka" może funkcjonować jako książka-zabawka, to, co najważniejsze, dzieje się tu poza literami i obrazkami. Bardzo dobrze wypada ta seria - to coś dla dzisiejszych kilkulatków niezwykle istotne.
poniedziałek, 24 maja 2021
Anda Rottenberg: Proszę bardzo
Marginesy, Warszawa 2021.
Rodzina
Książki Andy Rottenberg zawsze są z pogranicza przewodników po świecie kultury i osobistych zapisków autorki. W "Proszę bardzo" wydarzeń kulturalnych zbyt wiele nie ma, a autorka skupia się na przedstawianiu swojego życia prywatnego oraz historii rodziny - opowieści mozolnie odtwarzanych ze zdjęć, zapamiętanych informacji oraz poszukiwań. Jest to książka bolesna i szczera, a przy tym bardzo inteligentna i ironiczna. W gęstej narracji pojawia się mnóstwo wiadomości na temat kolejnych członków rodziny, ale i samej Andy Rottenberg - do tej pory przeważnie nie ujawniała swoich uczuć w tak dużym stopniu. "Proszę bardzo" momentami przeraża ze względu na dopuszczanie odbiorców do najintymniejszych sfer i problemów.
Zaczyna się ta książka od problemu syna. Anda Rottenberg poddaje się i przedstawia czytelnikom własną perspektywę: po raz kolejny została okradziona przez swoje dziecko, syn zaburzył jej poczucie bezpieczeństwa i uświadomił najboleśniej, że nie uda się go uratować. Jako narkoman, przechodził odwyki, ale za każdym razem wracał do nałogu. Pierwszą żoną i dzieckiem Anda Rottenberg zaopiekowała się w zastępstwie własnego potomka. Drugiej żony ratować nie chciała, uprzedziła tylko, że z tego związku nic dobrego wyniknąć nie może. I czytelnicy jej nie potępią: kiedy tylko odkryją, jak wyglądała gehenna tej autorki. Motyw syna przewija się przez książkę: Anda Rottenberg jest świadoma, że w pewnym momencie otrzyma informację o śmierci dziecka. Wzywana na policję i do prosektoriów - identyfikuje zwłoki, czeka na tę wiadomość, która pozwoli jej przerwać trwanie w zawieszeniu. Bez nadziei: tu już nie ma możliwości ocalenia. Zastanawia się autorka nad tym, w którym momencie pojawił się kłopot, kiedy sprawa wymknęła się spod kontroli. Teraz walczy o siebie samą - tylko to może zrobić. Odbiorcy zyskują tu przegląd sytuacji nie do pozazdroszczenia, a najbardziej uderzający jest fakt, że chociaż Anda Rottenberg w pierwszym rozdziale próbuje zamknąć temat - powracać będzie do niego refrenowo jeszcze przez całą książkę, aż po finał tomu.
W "Proszę bardzo" liczą się koligacje rodzinne. Autorka przedstawia losy swoich przodków oraz własne dzieciństwo. Bardzo uważnie przygląda się kolejnym postaciom wywoływanym przez fotografie lub historie rodowe. Charakterystyki są tutaj dogłębne i niezwykłe, pełne ciekawostek, anegdot i trafnie ocenianych charakterów. Nie ma za to miejsca na banały i na płaskie wizerunki. Anda Rottenberg potrafi zamienić poznawanie losów rodziny w wielką przygodę lekturową, pisze tak, by przyciągnąć czytelników. Zatem nie tylko poszukiwacze sensacji i ci, którzy chcą poznać bolesne szczegóły z doświadczenia autorki znajdą w tym tomie wiele dla siebie. Siłą tej książki jest narracja rzadko spotykana w autobiograficznych relacjach. Anda Rottenberg pokazuje, dlaczego warto ocalać rodzinne opowieści i gromadzić anegdoty dotyczące przodków - uświadamia odbiorcom, jak buduje się samoświadomość. W "Proszę bardzo" mocno się odsłania, co równoważy stylistyką. Jest to książka wstrząsająca i bardzo ciekawa, jeśli ktoś lubi osobiste narracje i pisarstwo tej - wyjątkowej - autorki.
Rodzina
Książki Andy Rottenberg zawsze są z pogranicza przewodników po świecie kultury i osobistych zapisków autorki. W "Proszę bardzo" wydarzeń kulturalnych zbyt wiele nie ma, a autorka skupia się na przedstawianiu swojego życia prywatnego oraz historii rodziny - opowieści mozolnie odtwarzanych ze zdjęć, zapamiętanych informacji oraz poszukiwań. Jest to książka bolesna i szczera, a przy tym bardzo inteligentna i ironiczna. W gęstej narracji pojawia się mnóstwo wiadomości na temat kolejnych członków rodziny, ale i samej Andy Rottenberg - do tej pory przeważnie nie ujawniała swoich uczuć w tak dużym stopniu. "Proszę bardzo" momentami przeraża ze względu na dopuszczanie odbiorców do najintymniejszych sfer i problemów.
Zaczyna się ta książka od problemu syna. Anda Rottenberg poddaje się i przedstawia czytelnikom własną perspektywę: po raz kolejny została okradziona przez swoje dziecko, syn zaburzył jej poczucie bezpieczeństwa i uświadomił najboleśniej, że nie uda się go uratować. Jako narkoman, przechodził odwyki, ale za każdym razem wracał do nałogu. Pierwszą żoną i dzieckiem Anda Rottenberg zaopiekowała się w zastępstwie własnego potomka. Drugiej żony ratować nie chciała, uprzedziła tylko, że z tego związku nic dobrego wyniknąć nie może. I czytelnicy jej nie potępią: kiedy tylko odkryją, jak wyglądała gehenna tej autorki. Motyw syna przewija się przez książkę: Anda Rottenberg jest świadoma, że w pewnym momencie otrzyma informację o śmierci dziecka. Wzywana na policję i do prosektoriów - identyfikuje zwłoki, czeka na tę wiadomość, która pozwoli jej przerwać trwanie w zawieszeniu. Bez nadziei: tu już nie ma możliwości ocalenia. Zastanawia się autorka nad tym, w którym momencie pojawił się kłopot, kiedy sprawa wymknęła się spod kontroli. Teraz walczy o siebie samą - tylko to może zrobić. Odbiorcy zyskują tu przegląd sytuacji nie do pozazdroszczenia, a najbardziej uderzający jest fakt, że chociaż Anda Rottenberg w pierwszym rozdziale próbuje zamknąć temat - powracać będzie do niego refrenowo jeszcze przez całą książkę, aż po finał tomu.
W "Proszę bardzo" liczą się koligacje rodzinne. Autorka przedstawia losy swoich przodków oraz własne dzieciństwo. Bardzo uważnie przygląda się kolejnym postaciom wywoływanym przez fotografie lub historie rodowe. Charakterystyki są tutaj dogłębne i niezwykłe, pełne ciekawostek, anegdot i trafnie ocenianych charakterów. Nie ma za to miejsca na banały i na płaskie wizerunki. Anda Rottenberg potrafi zamienić poznawanie losów rodziny w wielką przygodę lekturową, pisze tak, by przyciągnąć czytelników. Zatem nie tylko poszukiwacze sensacji i ci, którzy chcą poznać bolesne szczegóły z doświadczenia autorki znajdą w tym tomie wiele dla siebie. Siłą tej książki jest narracja rzadko spotykana w autobiograficznych relacjach. Anda Rottenberg pokazuje, dlaczego warto ocalać rodzinne opowieści i gromadzić anegdoty dotyczące przodków - uświadamia odbiorcom, jak buduje się samoświadomość. W "Proszę bardzo" mocno się odsłania, co równoważy stylistyką. Jest to książka wstrząsająca i bardzo ciekawa, jeśli ktoś lubi osobiste narracje i pisarstwo tej - wyjątkowej - autorki.
Nikola Kucharska: Rok na zamku
Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.
Codzienność niecodzienna
Ta seria picture booków kartonowych podbija serca dzieci i dorosłych - pozwala nie tylko ćwiczyć spostrzegawczość, ale i bawić się tworzeniem kolejnych narracji w oparciu o losy wybranych postaci i ich przygód w kadrach zmieniających się pod wpływem miesięcy. Jeśli autorzy chcą się popisać, proponują wyszukiwanki skomplikowane i przeznaczone jednocześnie dla różnych grup odbiorców, stosując dodatkowo drobne żarty poukrywane w obrazkach. "Rok na zamku" Nikoli Kucharskiej" to taka propozycja - fascynująca i wypełniona szczegółami, zawierająca mnóstwo wartościowych pomysłów i umożliwiająca rozwijanie wyobraźni. Autorka przenosi odbiorców do świata baśniowego. Na zamku mieszkają władcy i rycerze, cała masa pracowników i służących, strażników, kucharzy, ochroniarzy, skarbników, bardów i innych. Nie brakuje istot nie z tego świata: jest prawdziwy duch, skrzaty oraz smok. Nie wolno zapominać o innych zwierzętach, tym razem - z realnego świata. Każdy ma charakterystyczny strój, każdy ma swoje zadania i miejsce na zamku. A przygoda dopiero się zaczyna. Nikola Kucharska bowiem zamek wymyśla również z rozmachem. Są tu i baszty, i miejsca dla strażników, i komnaty, jadalnie, sypialnie, sala tronowa, pomieszczenia gospodarcze, lochy, piwnice, skarbiec, biblioteka... Jakby tego było mało, czasami ze swoim wozem przyjeżdża kupiec, a obok zamku znajduje się... chatka na kurzej łapce. Ponieważ Nikola Kucharska ma jeszcze trochę miejsca, wprowadza dwie nory w ziemi, tak, żeby przedstawić także doświadczenia "anonimowych" zwierząt.
Łatwo się tu zaangażować w doznania postaci. Każdy bohater ma swoje ważne sprawy, każdy - nawet najmniej ważny, przynajmniej z pozoru, funkcjonuje tu jako prowadzący odrębną pełną historię. Dzieci mogą odkrywać te opowieści zakodowane w rysunkach w swoim tempie i według własnego uznania, nikogo nie będzie się tutaj uczyć, co jest najważniejsze, a co należy do typowych sytuacji. "Rok na zamku" to nastawienie na wrażliwość i na wyjątkowość: dla odbiorców to szansa na decydowanie, jak ma przebiegać lektura - i jednocześnie test na spostrzegawczość.
Najpierw oswaja odbiorców z tematem. Pozwala przyjrzeć się dość spokojnemu życiu na zamku. Każe prześledzić cały obrazek, trzeba tu odkrywać, co jest charakterystyczne dla kogo, jak działa i - gdzie można spotkać konkretne postacie. Przekrój zamku pozwala zajrzeć do każdego miejsca, ale nie da się objąć ilustracji wzrokiem na jeden raz. Trzeba przyglądać się uważnie każdemu pomieszczeniu, albo wybrać sobie bohatera i podążać za nim, a pod koniec tomu zacząć pracę jeszcze raz. Najpierw Nikola Kucharska wykorzystuje zmiany pogody, później wprowadza kolejne wielkoformatowe wydarzenia, choćby oblężenie zamku i walkę. Tu naprawdę wiele się dzieje i nikt nie będzie się nudzić: ani dzieci, szukające konkretnych bohaterów, ani dorośli, którym co chwilę pociechy będą opowiadać, co nowego wynalazły. Zresztą nawet dorośli mogą się wciągnąć w humorystyczne obrazki - ta autorka nie zawodzi. Jest tu bardzo kolorowo, jest mnóstwo niespodzianek (część nawet sugerowana już w prezentacji postaci), jest wiele szczegółów, które przykuwają wzrok. Tę książkę można odkrywać długo - i stopniowo doceniać kolejne pomysły. Intryguje, imponuje rozmachem i wykorzystaniem klasycznych motywów. "Rok na zamku" to bardzo udana kontynuacja serii. Popis umiejętności i pomysłowości Nikoli Kucharskiej, ale też znakomita zabawa dla dzieci i ich rodziców.
Codzienność niecodzienna
Ta seria picture booków kartonowych podbija serca dzieci i dorosłych - pozwala nie tylko ćwiczyć spostrzegawczość, ale i bawić się tworzeniem kolejnych narracji w oparciu o losy wybranych postaci i ich przygód w kadrach zmieniających się pod wpływem miesięcy. Jeśli autorzy chcą się popisać, proponują wyszukiwanki skomplikowane i przeznaczone jednocześnie dla różnych grup odbiorców, stosując dodatkowo drobne żarty poukrywane w obrazkach. "Rok na zamku" Nikoli Kucharskiej" to taka propozycja - fascynująca i wypełniona szczegółami, zawierająca mnóstwo wartościowych pomysłów i umożliwiająca rozwijanie wyobraźni. Autorka przenosi odbiorców do świata baśniowego. Na zamku mieszkają władcy i rycerze, cała masa pracowników i służących, strażników, kucharzy, ochroniarzy, skarbników, bardów i innych. Nie brakuje istot nie z tego świata: jest prawdziwy duch, skrzaty oraz smok. Nie wolno zapominać o innych zwierzętach, tym razem - z realnego świata. Każdy ma charakterystyczny strój, każdy ma swoje zadania i miejsce na zamku. A przygoda dopiero się zaczyna. Nikola Kucharska bowiem zamek wymyśla również z rozmachem. Są tu i baszty, i miejsca dla strażników, i komnaty, jadalnie, sypialnie, sala tronowa, pomieszczenia gospodarcze, lochy, piwnice, skarbiec, biblioteka... Jakby tego było mało, czasami ze swoim wozem przyjeżdża kupiec, a obok zamku znajduje się... chatka na kurzej łapce. Ponieważ Nikola Kucharska ma jeszcze trochę miejsca, wprowadza dwie nory w ziemi, tak, żeby przedstawić także doświadczenia "anonimowych" zwierząt.
Łatwo się tu zaangażować w doznania postaci. Każdy bohater ma swoje ważne sprawy, każdy - nawet najmniej ważny, przynajmniej z pozoru, funkcjonuje tu jako prowadzący odrębną pełną historię. Dzieci mogą odkrywać te opowieści zakodowane w rysunkach w swoim tempie i według własnego uznania, nikogo nie będzie się tutaj uczyć, co jest najważniejsze, a co należy do typowych sytuacji. "Rok na zamku" to nastawienie na wrażliwość i na wyjątkowość: dla odbiorców to szansa na decydowanie, jak ma przebiegać lektura - i jednocześnie test na spostrzegawczość.
Najpierw oswaja odbiorców z tematem. Pozwala przyjrzeć się dość spokojnemu życiu na zamku. Każe prześledzić cały obrazek, trzeba tu odkrywać, co jest charakterystyczne dla kogo, jak działa i - gdzie można spotkać konkretne postacie. Przekrój zamku pozwala zajrzeć do każdego miejsca, ale nie da się objąć ilustracji wzrokiem na jeden raz. Trzeba przyglądać się uważnie każdemu pomieszczeniu, albo wybrać sobie bohatera i podążać za nim, a pod koniec tomu zacząć pracę jeszcze raz. Najpierw Nikola Kucharska wykorzystuje zmiany pogody, później wprowadza kolejne wielkoformatowe wydarzenia, choćby oblężenie zamku i walkę. Tu naprawdę wiele się dzieje i nikt nie będzie się nudzić: ani dzieci, szukające konkretnych bohaterów, ani dorośli, którym co chwilę pociechy będą opowiadać, co nowego wynalazły. Zresztą nawet dorośli mogą się wciągnąć w humorystyczne obrazki - ta autorka nie zawodzi. Jest tu bardzo kolorowo, jest mnóstwo niespodzianek (część nawet sugerowana już w prezentacji postaci), jest wiele szczegółów, które przykuwają wzrok. Tę książkę można odkrywać długo - i stopniowo doceniać kolejne pomysły. Intryguje, imponuje rozmachem i wykorzystaniem klasycznych motywów. "Rok na zamku" to bardzo udana kontynuacja serii. Popis umiejętności i pomysłowości Nikoli Kucharskiej, ale też znakomita zabawa dla dzieci i ich rodziców.
niedziela, 23 maja 2021
Monika Kowalska: Lwowska kołysanka
Książnica, Warszawa 2021.
Przeszłość
Monika Kowalska próbuje ożywiać świat, który przestał istnieć. Oddaje hołd babci, kieruje się do ludzi, którzy wciąż wspominają dawną świetność Lwowa i tęsknią za tamtymi czasami lub za opowieściami bliskich. "Lwowska kołysanka" to powieść sentymentalna i o charakterystycznym klimacie. Nie wszystko jest tu idealne, zwłaszcza że w klauzuli tomu autorka podprowadza odbiorców do tematu drugiej wojny światowej (upraszcza sobie tym budowanie fabuły i trochę nawet odstrasza - bo tej tematyki spora część odbiorców ma już dość, nawet w "lwowskim" ujęciu). Monika Kowalska chce w pierwszej kolejności tchnąć życie w bohaterów. Tworzy relacje międzyludzkie, obyczajowość i uczucia. Stawia wówczas na zwyczajność: pokazuje na przykład, jak młodzi ludzie zakochują się w sobie i jak pracują na wzajemne zaufanie. Ale też - jak postępują ci bardziej nikczemni. Próbuje autorka wpleść od początku do akcji motywy kryminalne w stylu retro: sugeruje, co robi się z niechcianym dzieckiem, jak zniszczyć zwłoki, żeby nikt nie wpadł na trop zbrodni. Jest to jednak tylko dodatek do fabuły, sposób na jej ubarwienie i uniknięcie ckliwości oraz sentymentów. Autorka dzięki zmianom w obrębie "bezpieczeństwa" (i przy okazji - poszukiwaniu inspiracji w gatunkowych eksperymentach) odrobinę zmienia nastroje. Nie umie jednak ukryć fascynacji Lwowem i lwowskimi opowieściami, bardziej zależy jej na ożywianiu starych zdjęć. Jest "Lwowska kołysanka" mimo wszystko powieścią statyczną i - w rytmie faktycznie kołysankową. Monika Kowalska zatem jasno określa już samym tempem akcji grono swoich odbiorców. Daje się zauważyć w tej powieści chęć oddziaływania na zmysły czytelników: liczy się synestezyjność, uruchamianie różnego rodzaju wrażeń. Bardzo dużo energii poświęca autorka na precyzowanie miejsc czy plastyczności opowieści. Do tego stopnia, że nie wszystkich odbiorców przekona rozwojem fabuły - czy kierunkami jej rozwoju. "Lwowska kołysanka" raczej nie daje się traktować jako książka stricte rozrywkowa, więcej w niej przesłań i podporządkowywania się dość wąskiej grupie czytelników. Monika Kowalska bardzo dba o precyzję w komunikatach, nie chce, żeby ktoś zarzucił jej nieścisłości. Tak mocno zależy jej na odwzorowywaniu wszystkiego, co zna z rodzinnych opowieści, że zapomina o prawach literatury. W ten sposób będzie jej trudniej przyciągnąć odbiorców niezainteresowanych lwowskimi klimatami i przekonać do swoich historii. Nie przejmuje się tym jednak - pozwala, żeby o losach bohaterów decydowała wielka przeszłość albo stereotypy. Ma wypracowany styl pisania, nie popełnia szkolnych błędów w narracji - jednak problem leży na poziomie samej konstrukcji lub pomysłu na książkę - czegoś tu zabrakło, żeby dało się przeżywać z bohaterami ich dylematy. Być może właśnie chęć doskoczenia do opowieści przodków sprawiła, że postacie wypadły papierowo. Nie jest to lektura słaba czy nieudana - ale nie wszystkich przekona.
Przeszłość
Monika Kowalska próbuje ożywiać świat, który przestał istnieć. Oddaje hołd babci, kieruje się do ludzi, którzy wciąż wspominają dawną świetność Lwowa i tęsknią za tamtymi czasami lub za opowieściami bliskich. "Lwowska kołysanka" to powieść sentymentalna i o charakterystycznym klimacie. Nie wszystko jest tu idealne, zwłaszcza że w klauzuli tomu autorka podprowadza odbiorców do tematu drugiej wojny światowej (upraszcza sobie tym budowanie fabuły i trochę nawet odstrasza - bo tej tematyki spora część odbiorców ma już dość, nawet w "lwowskim" ujęciu). Monika Kowalska chce w pierwszej kolejności tchnąć życie w bohaterów. Tworzy relacje międzyludzkie, obyczajowość i uczucia. Stawia wówczas na zwyczajność: pokazuje na przykład, jak młodzi ludzie zakochują się w sobie i jak pracują na wzajemne zaufanie. Ale też - jak postępują ci bardziej nikczemni. Próbuje autorka wpleść od początku do akcji motywy kryminalne w stylu retro: sugeruje, co robi się z niechcianym dzieckiem, jak zniszczyć zwłoki, żeby nikt nie wpadł na trop zbrodni. Jest to jednak tylko dodatek do fabuły, sposób na jej ubarwienie i uniknięcie ckliwości oraz sentymentów. Autorka dzięki zmianom w obrębie "bezpieczeństwa" (i przy okazji - poszukiwaniu inspiracji w gatunkowych eksperymentach) odrobinę zmienia nastroje. Nie umie jednak ukryć fascynacji Lwowem i lwowskimi opowieściami, bardziej zależy jej na ożywianiu starych zdjęć. Jest "Lwowska kołysanka" mimo wszystko powieścią statyczną i - w rytmie faktycznie kołysankową. Monika Kowalska zatem jasno określa już samym tempem akcji grono swoich odbiorców. Daje się zauważyć w tej powieści chęć oddziaływania na zmysły czytelników: liczy się synestezyjność, uruchamianie różnego rodzaju wrażeń. Bardzo dużo energii poświęca autorka na precyzowanie miejsc czy plastyczności opowieści. Do tego stopnia, że nie wszystkich odbiorców przekona rozwojem fabuły - czy kierunkami jej rozwoju. "Lwowska kołysanka" raczej nie daje się traktować jako książka stricte rozrywkowa, więcej w niej przesłań i podporządkowywania się dość wąskiej grupie czytelników. Monika Kowalska bardzo dba o precyzję w komunikatach, nie chce, żeby ktoś zarzucił jej nieścisłości. Tak mocno zależy jej na odwzorowywaniu wszystkiego, co zna z rodzinnych opowieści, że zapomina o prawach literatury. W ten sposób będzie jej trudniej przyciągnąć odbiorców niezainteresowanych lwowskimi klimatami i przekonać do swoich historii. Nie przejmuje się tym jednak - pozwala, żeby o losach bohaterów decydowała wielka przeszłość albo stereotypy. Ma wypracowany styl pisania, nie popełnia szkolnych błędów w narracji - jednak problem leży na poziomie samej konstrukcji lub pomysłu na książkę - czegoś tu zabrakło, żeby dało się przeżywać z bohaterami ich dylematy. Być może właśnie chęć doskoczenia do opowieści przodków sprawiła, że postacie wypadły papierowo. Nie jest to lektura słaba czy nieudana - ale nie wszystkich przekona.
Päivi Arenius: Muminki i zima. Szukaj i znajdź
Harperkids, Warszawa 2021.
Na śniegu
Päivi Arenius proponuje dość niezwykłe rozwiązanie bajkowe - chociaż nie sprzeniewierza się pomysłom Tove Jansson. W dobie mody na wyszukiwankowe książki zagląda do świata Muminków po porcję zabaw rozwojowych i kreatywnych. "Muminki i zima. Szukaj i znajdź" to publikacja sympatyczna i zasługująca na uwagę. Kartonowy picture book (z obowiązkowo zaokrąglonymi rogami) utrzymany jest w spokojnej tonacji kolorystycznej, nie chodzi przecież o przebodźcowanie dzieci, a o zapewnienie im ciekawych zadań i zachętę do pracy.
Każdy maluch wie doskonale, że zimą Muminki zapadają w sen zimowy. Z rzadka wychodzą na śnieg, przeważnie najbezpieczniej czują się we własnych łóżkach. Jednak w Dolinie Muminków mieszka znacznie więcej postaci, które zimy nie przesypiają - i w połączeniu z ulubionymi bohaterami dzieci, małymi trollami, zapewnią sporo wrażeń. "Muminki i zima" to zestaw zadań, w których polecenia zamienione są w krótkie, jednoakapitowe komentarze na temat działań bohaterów. Każda rozkładówka przynosi inną scenkę i inny problem do rozwiązania. Trzeba uważnie przyjrzeć się obrazkowi, żeby odpowiedzieć na pytanie zawarte w komentarzu, a do tego - znaleźć i wskazać na rysunku przedmioty narysowane na marginesie (co w oczywisty sposób przedłuża zabawę). Wykorzystywane tu są różne rodzaje łamigłówek: raz trzeba spróbować połączyć w pary porzucone na podłodze skarpetki albo porównać płatki śniegu, żeby sprawdzić, czy są wśród nich dwa takie same (ciekawe, że płatki śniegu w wykonaniu Mimbli są kwadratowe!), innym razem - pójść po śladach i przekonać się, kto zaglądał do domu Muminków przez okno. Czasami dzieci będą musiały znaleźć przedmiot niepasujący do pozostałych, znaleźć ukrywającego się bohatera, policzyć jakieś przedmioty albo sprawdzić, kto jedzie najszybciej na sankach. Do tego dochodzą detale związane z lekcją prowadzenia narracji: zachęca się tu dzieci, żeby omawiały wydarzenia, próbowały odpowiedzieć na pytanie, co robi wskazany bohater (trzeba go zatem najpierw znaleźć, później wyciągnąć wnioski na jego temat, a wreszcie opisać). Podwójna wyszukiwanka (zadanie ukryte w poleceniu oraz zestaw przedmiotów do znalezienia) to szansa na dłuższą zabawę. Ilustracje nie należą do przesadnie skomplikowanych, daleko im do bardzo szczegółowych wyszukiwanek. Nie ma tu odchodzenia od standardowych muminkowych obrazków (chociaż i tak wydaje się, że więcej niż w kreskówce jest tu przedmiotów i działań). "Muminki i zima" to propozycja dla najmłodszych - nawet tych, którzy jeszcze nie potrafią czytać. Będzie ta książka dorastać razem z dziećmi, zapewni im zadania na różnym poziomie zaawansowania, w dodatku polecenia dadzą się modyfikować, więc dorośli będą mogli proponować kolejne zagadki w oparciu o same rozkładówki. To tomik dla wszystkich maluchów, które kochają Muminki: drobne komentarze poprzedzające polecenia sprawiają, że każde dziecko przypomni sobie najciekawsze elementy bajki i zanurzy się w świat małych trolli, spotka się z ulubionymi bohaterami i przekona do czytania. Zadania nie zniechęcą nikogo, za to umożliwią ćwiczenia rozwojowe.
Na śniegu
Päivi Arenius proponuje dość niezwykłe rozwiązanie bajkowe - chociaż nie sprzeniewierza się pomysłom Tove Jansson. W dobie mody na wyszukiwankowe książki zagląda do świata Muminków po porcję zabaw rozwojowych i kreatywnych. "Muminki i zima. Szukaj i znajdź" to publikacja sympatyczna i zasługująca na uwagę. Kartonowy picture book (z obowiązkowo zaokrąglonymi rogami) utrzymany jest w spokojnej tonacji kolorystycznej, nie chodzi przecież o przebodźcowanie dzieci, a o zapewnienie im ciekawych zadań i zachętę do pracy.
Każdy maluch wie doskonale, że zimą Muminki zapadają w sen zimowy. Z rzadka wychodzą na śnieg, przeważnie najbezpieczniej czują się we własnych łóżkach. Jednak w Dolinie Muminków mieszka znacznie więcej postaci, które zimy nie przesypiają - i w połączeniu z ulubionymi bohaterami dzieci, małymi trollami, zapewnią sporo wrażeń. "Muminki i zima" to zestaw zadań, w których polecenia zamienione są w krótkie, jednoakapitowe komentarze na temat działań bohaterów. Każda rozkładówka przynosi inną scenkę i inny problem do rozwiązania. Trzeba uważnie przyjrzeć się obrazkowi, żeby odpowiedzieć na pytanie zawarte w komentarzu, a do tego - znaleźć i wskazać na rysunku przedmioty narysowane na marginesie (co w oczywisty sposób przedłuża zabawę). Wykorzystywane tu są różne rodzaje łamigłówek: raz trzeba spróbować połączyć w pary porzucone na podłodze skarpetki albo porównać płatki śniegu, żeby sprawdzić, czy są wśród nich dwa takie same (ciekawe, że płatki śniegu w wykonaniu Mimbli są kwadratowe!), innym razem - pójść po śladach i przekonać się, kto zaglądał do domu Muminków przez okno. Czasami dzieci będą musiały znaleźć przedmiot niepasujący do pozostałych, znaleźć ukrywającego się bohatera, policzyć jakieś przedmioty albo sprawdzić, kto jedzie najszybciej na sankach. Do tego dochodzą detale związane z lekcją prowadzenia narracji: zachęca się tu dzieci, żeby omawiały wydarzenia, próbowały odpowiedzieć na pytanie, co robi wskazany bohater (trzeba go zatem najpierw znaleźć, później wyciągnąć wnioski na jego temat, a wreszcie opisać). Podwójna wyszukiwanka (zadanie ukryte w poleceniu oraz zestaw przedmiotów do znalezienia) to szansa na dłuższą zabawę. Ilustracje nie należą do przesadnie skomplikowanych, daleko im do bardzo szczegółowych wyszukiwanek. Nie ma tu odchodzenia od standardowych muminkowych obrazków (chociaż i tak wydaje się, że więcej niż w kreskówce jest tu przedmiotów i działań). "Muminki i zima" to propozycja dla najmłodszych - nawet tych, którzy jeszcze nie potrafią czytać. Będzie ta książka dorastać razem z dziećmi, zapewni im zadania na różnym poziomie zaawansowania, w dodatku polecenia dadzą się modyfikować, więc dorośli będą mogli proponować kolejne zagadki w oparciu o same rozkładówki. To tomik dla wszystkich maluchów, które kochają Muminki: drobne komentarze poprzedzające polecenia sprawiają, że każde dziecko przypomni sobie najciekawsze elementy bajki i zanurzy się w świat małych trolli, spotka się z ulubionymi bohaterami i przekona do czytania. Zadania nie zniechęcą nikogo, za to umożliwią ćwiczenia rozwojowe.
sobota, 22 maja 2021
Tom Williams: Języki futbolu
W.A.B., Warszawa 2021.
Z boiska
To jest publikacja niezwykła i obowiązkowy prezent dla każdego kibica, który bez piłki nożnej żyć nie może. Tom Williams przygląda się charakterystycznym dla różnych krajów określeniom i sformułowaniom używanym przez komentatorów. "Języki futbolu" to rodzaj leksykonu: porządkowany według państw i haseł, jednak słownikowy system nie oznacza mniejszej zabawy. Każde słowo stanowi punkt wyjścia do minifelietonu, opowieści zwięzłej, konkretnej i humorystycznej jednocześnie, odwołującej się do przykładów, historycznych momentów z meczów, scen, które wszyscy kibice pamiętają. Tom Williams przygląda się charakterystycznym dla wybranych zawodników zagraniom (czasami zresztą nazwy własne przenikają do języka i zostają zapisane w komentarzach: teraz zostają rozszyfrowane, żeby wszyscy mogli bardziej świadomie ich używać, albo przynajmniej - żeby przekonali się, jakie są różnice między pomysłami komentatorów z różnych krajów). Jest to publikacja, w której każda strona przynosi anegdoty i ciekawostki, a wiedza autora - oraz przeprowadzane kwerendy - to coś, co imponuje. Tom Williams tworzy całą sieć opowieści, wskazuje, jak nazywają się konkretne wydarzenia z boiska, ale może też od razu przywołać inne hasła - opowieści z kolejnych krajów. Tam, gdzie piłkarskie tradycje są najsilniejsze, pojawia się najwięcej haseł, ale przy mniej sławnych drużynach i piłkarzach autor też stara się wskazać coś, co zapisało się w języku i jest typowe dla miejsca. Przedstawia genezę poszczególnych haseł, wprowadza opisy momentów, w których zafunkcjonowało ono w świadomości kibiców. Tłumaczy gry słów, związki z innymi sformułowaniami. Pozwala odczytywać powiązania leksykalne i frazeologiczne. Jednak podstawowym tematem pozostaje tu piłka nożna: autor zabiera czytelników na boiska. Umożliwia im przeżywanie wszystkiego jeszcze raz, czasami - staje się nauczycielem, zwłaszcza kiedy przedstawia sytuacje sprzed lat. Jeśli komentarz wymaga technicznego opisania zachowań boiskowych - Tom Williams pochyli się nad tym. Jeśli ważniejsze staje się powiedzenie, kto celował w konkretnej sztuczce - czytelnicy otrzymają kilka nazwisk. Taka lektura może być ułatwieniem dla komentatorów sportowych, którzy będą tu szukać inspiracji do opowieści podczas co bardziej statycznych fragmentów meczowych, ale stanie się też nieocenioną przygodą dla kibiców. Tu nie ma miejsca na nudę. Autor nie pisze szablonowo i nie zależy mu na tym, żeby wypełniać słowami określoną przestrzeń. Czasami rozbudowuje opis niemal na całą stronę, innym razem decyduje się na dwuzdaniowy komentarz. Pisze tyle, ile trzeba, żeby wyczerpująco i zajmująco przedstawić temat. Żyje piłką nożną - potrafi odbiorców rozśmieszyć i zachęcić ich do zgłębiania ciekawostek. Wiedzę czerpie nie tylko z książek, a to sprawia, że może dotrzeć rzeczywiście do ogromnej liczby danych. Przekuwa je na wciągającą narrację - drobny druk pozwala zmieścić w tomie naprawdę dużo tematów. Warto przyjrzeć się, jaki kraj spopularyzował konkretne zachowanie albo boiskową postawę - albo jak opisuje się standardowe elementy gry w różnych językach. To przegląd kreatywności komentatorów i kibiców, bardzo oryginalne podejście do motywu piłki nożnej - zwykle niekojarzącego się z obszernymi lekturami.
Z boiska
To jest publikacja niezwykła i obowiązkowy prezent dla każdego kibica, który bez piłki nożnej żyć nie może. Tom Williams przygląda się charakterystycznym dla różnych krajów określeniom i sformułowaniom używanym przez komentatorów. "Języki futbolu" to rodzaj leksykonu: porządkowany według państw i haseł, jednak słownikowy system nie oznacza mniejszej zabawy. Każde słowo stanowi punkt wyjścia do minifelietonu, opowieści zwięzłej, konkretnej i humorystycznej jednocześnie, odwołującej się do przykładów, historycznych momentów z meczów, scen, które wszyscy kibice pamiętają. Tom Williams przygląda się charakterystycznym dla wybranych zawodników zagraniom (czasami zresztą nazwy własne przenikają do języka i zostają zapisane w komentarzach: teraz zostają rozszyfrowane, żeby wszyscy mogli bardziej świadomie ich używać, albo przynajmniej - żeby przekonali się, jakie są różnice między pomysłami komentatorów z różnych krajów). Jest to publikacja, w której każda strona przynosi anegdoty i ciekawostki, a wiedza autora - oraz przeprowadzane kwerendy - to coś, co imponuje. Tom Williams tworzy całą sieć opowieści, wskazuje, jak nazywają się konkretne wydarzenia z boiska, ale może też od razu przywołać inne hasła - opowieści z kolejnych krajów. Tam, gdzie piłkarskie tradycje są najsilniejsze, pojawia się najwięcej haseł, ale przy mniej sławnych drużynach i piłkarzach autor też stara się wskazać coś, co zapisało się w języku i jest typowe dla miejsca. Przedstawia genezę poszczególnych haseł, wprowadza opisy momentów, w których zafunkcjonowało ono w świadomości kibiców. Tłumaczy gry słów, związki z innymi sformułowaniami. Pozwala odczytywać powiązania leksykalne i frazeologiczne. Jednak podstawowym tematem pozostaje tu piłka nożna: autor zabiera czytelników na boiska. Umożliwia im przeżywanie wszystkiego jeszcze raz, czasami - staje się nauczycielem, zwłaszcza kiedy przedstawia sytuacje sprzed lat. Jeśli komentarz wymaga technicznego opisania zachowań boiskowych - Tom Williams pochyli się nad tym. Jeśli ważniejsze staje się powiedzenie, kto celował w konkretnej sztuczce - czytelnicy otrzymają kilka nazwisk. Taka lektura może być ułatwieniem dla komentatorów sportowych, którzy będą tu szukać inspiracji do opowieści podczas co bardziej statycznych fragmentów meczowych, ale stanie się też nieocenioną przygodą dla kibiców. Tu nie ma miejsca na nudę. Autor nie pisze szablonowo i nie zależy mu na tym, żeby wypełniać słowami określoną przestrzeń. Czasami rozbudowuje opis niemal na całą stronę, innym razem decyduje się na dwuzdaniowy komentarz. Pisze tyle, ile trzeba, żeby wyczerpująco i zajmująco przedstawić temat. Żyje piłką nożną - potrafi odbiorców rozśmieszyć i zachęcić ich do zgłębiania ciekawostek. Wiedzę czerpie nie tylko z książek, a to sprawia, że może dotrzeć rzeczywiście do ogromnej liczby danych. Przekuwa je na wciągającą narrację - drobny druk pozwala zmieścić w tomie naprawdę dużo tematów. Warto przyjrzeć się, jaki kraj spopularyzował konkretne zachowanie albo boiskową postawę - albo jak opisuje się standardowe elementy gry w różnych językach. To przegląd kreatywności komentatorów i kibiców, bardzo oryginalne podejście do motywu piłki nożnej - zwykle niekojarzącego się z obszernymi lekturami.
Justyna Bednarek: Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej
Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.
Superbohaterka
Nietypowa jest ta publikacja i warto do niej przekonywać odbiorców, bo być może nie zdecydowaliby się na taki wybór lekturowy sami z siebie zwłaszcza dzisiaj, kiedy religijne tematy w dyskursie publicznym zyskują złą sławę. "Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej" to jednak nie komentarze katechetyczne, a ludowe bajania i wierzenia powiązane ze zjawiskami przyrodniczymi - w sam raz dla miłośników dawnych gawęd i opowieści przedstawianych przez babcie. Nie ma tu ani nachalnego kaznodziejstwa, ani nawet podkreślania katolickich tematów: dość wspomnieć, że Jezus pojawia się jako niesforny syn, który potrafi się żywić kanapkami zamiast zjeść obiad. To nawet nie apokryfy, a zabawy na motywach najbardziej prostych dawnych - dzisiaj przebrzmiałych - wierzeń ludowych, funkcjonujące na prawach zwykłych fabuł. Justyna Bednarek rezygnuje ze zbierania historii przodków: czerpie z domowych zapamiętanych z dzieciństwa relacji, sięga też po opracowania, ale zaznacza, że jej książka nie jest pracą etnograficzną: zdarza się, że uzupełnia informacje o swoje wyobrażenia, dopowiada coś, czego w ludowych bajaniach na pewno nie było, kieruje się do dzieci, żeby wytłumaczyć im wyjątkowo trudne zagadnienie. Z perspektywy docelowej grupy odbiorców (oraz dorosłych, którzy mogą czytać taką książkę dzieciom przed snem) nie ma to żadnego znaczenia. Dość stwierdzić, że "Maryjki" to publikacja rewelacyjna. Matka Boska funkcjonuje tu jako superbohaterka, która może wiele zdziałać. Chodzi sobie po polach i lasach (z dala od cywilizacji, przestrzeń uchwycona w takich komentarzach kojarzy się z sielskością i naturą. Jeśli ludzie - to raczej rodem z dawnych baśni, ewentualnie kreskówek z czasów "Reksia". Kwintesencją tej przestrzeni jest prostota), z rzadka spotyka człowieka, znacznie częściej - zwierzęta. Na co dzień Maryjka jest uosobieniem słodyczy i dobroci, może pomóc najbardziej pokrzywdzonym albo biednym a miłym. Może się wstawić za zwierzęciem w niebie - słuchają jej anioły, archanioł też nie ma innego wyjścia. Maryjka częściej jednak funkcjonuje nie jako Matka Boska, ale jako matka - w ogóle. Taką kreacją uda się przyciągnąć dzieci. Zdarza się, że Maryjka wpada w gniew: kiedy wąż podstawi jej nogę, kiedy pająk zepsuje jej pracę - potrafi się zirytować i ukarać niesforne zwierzę. Tu biorą początek legendy: spotkania Maryjki ze zwierzętami prowadzą do fantastycznych odpowiedzi na pytania, dlaczego - dlaczego dany gatunek wygląda tak, jak wygląda. W części historyjek wychodzi na jaw, że to efekt spotkania z Maryjką i wzajemnych relacji. Zdarza się, że motywy maryjkowe prowadzą do wyjaśnienia zwyczajów ludowych związanych z konkretnymi, dzisiaj często zapomnianymi, świętami - wtedy autorka podsuwa wyjaśnienia dotyczące samych dat. Ale to tylko dodatek do całości, ciekawostka dla dociekliwych, a nie sposób na katechizację. Zresztą zapewne co bardziej konserwatywni odbiorcy mogliby się oburzać: czasami Maryjka przejawia tendencje feministyczne, innym razem sprzeciwia się pomysłom dawnych teologów. Ma swoje zdanie i nie boi się o nim przypominać. Bardzo udana jest tu narracja. Justyna Bednarek stylizuje opowieść na nieco archaiczną, tak, by nie zmęczyć odbiorców, ale urzec ich imitacją dawnego języka, opowieści mówionej, płynnej i melodyjnej. Komentuje ten świat bardzo udanie, przekonująco i zachwycająco jednocześnie. Jest to zestaw historii wyjątkowych, także w planie narracji. Justyna Bednarek pisze z humorem, czasami wprowadza żarty wewnętrzne, często - dobrotliwie się uśmiecha i ten nastrój czytelnikom się udzieli. Jest to publikacja, która cieszy jakością i zaprasza do lektury, wystarczy zajrzeć i dać się porwać tradycyjnym klimatom. Trzeba tu jeszcze koniecznie zaznaczyć, że do tej lektury bardzo pasują ilustracje Marianny Oklejak. Również stylizowane na ludowe, wyjątkowe połączenia kolorów i prostych kształtów - przyciągają wzrok. Sprawiają, że książkę ogląda się z prawdziwą przyjemnością.
Superbohaterka
Nietypowa jest ta publikacja i warto do niej przekonywać odbiorców, bo być może nie zdecydowaliby się na taki wybór lekturowy sami z siebie zwłaszcza dzisiaj, kiedy religijne tematy w dyskursie publicznym zyskują złą sławę. "Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej" to jednak nie komentarze katechetyczne, a ludowe bajania i wierzenia powiązane ze zjawiskami przyrodniczymi - w sam raz dla miłośników dawnych gawęd i opowieści przedstawianych przez babcie. Nie ma tu ani nachalnego kaznodziejstwa, ani nawet podkreślania katolickich tematów: dość wspomnieć, że Jezus pojawia się jako niesforny syn, który potrafi się żywić kanapkami zamiast zjeść obiad. To nawet nie apokryfy, a zabawy na motywach najbardziej prostych dawnych - dzisiaj przebrzmiałych - wierzeń ludowych, funkcjonujące na prawach zwykłych fabuł. Justyna Bednarek rezygnuje ze zbierania historii przodków: czerpie z domowych zapamiętanych z dzieciństwa relacji, sięga też po opracowania, ale zaznacza, że jej książka nie jest pracą etnograficzną: zdarza się, że uzupełnia informacje o swoje wyobrażenia, dopowiada coś, czego w ludowych bajaniach na pewno nie było, kieruje się do dzieci, żeby wytłumaczyć im wyjątkowo trudne zagadnienie. Z perspektywy docelowej grupy odbiorców (oraz dorosłych, którzy mogą czytać taką książkę dzieciom przed snem) nie ma to żadnego znaczenia. Dość stwierdzić, że "Maryjki" to publikacja rewelacyjna. Matka Boska funkcjonuje tu jako superbohaterka, która może wiele zdziałać. Chodzi sobie po polach i lasach (z dala od cywilizacji, przestrzeń uchwycona w takich komentarzach kojarzy się z sielskością i naturą. Jeśli ludzie - to raczej rodem z dawnych baśni, ewentualnie kreskówek z czasów "Reksia". Kwintesencją tej przestrzeni jest prostota), z rzadka spotyka człowieka, znacznie częściej - zwierzęta. Na co dzień Maryjka jest uosobieniem słodyczy i dobroci, może pomóc najbardziej pokrzywdzonym albo biednym a miłym. Może się wstawić za zwierzęciem w niebie - słuchają jej anioły, archanioł też nie ma innego wyjścia. Maryjka częściej jednak funkcjonuje nie jako Matka Boska, ale jako matka - w ogóle. Taką kreacją uda się przyciągnąć dzieci. Zdarza się, że Maryjka wpada w gniew: kiedy wąż podstawi jej nogę, kiedy pająk zepsuje jej pracę - potrafi się zirytować i ukarać niesforne zwierzę. Tu biorą początek legendy: spotkania Maryjki ze zwierzętami prowadzą do fantastycznych odpowiedzi na pytania, dlaczego - dlaczego dany gatunek wygląda tak, jak wygląda. W części historyjek wychodzi na jaw, że to efekt spotkania z Maryjką i wzajemnych relacji. Zdarza się, że motywy maryjkowe prowadzą do wyjaśnienia zwyczajów ludowych związanych z konkretnymi, dzisiaj często zapomnianymi, świętami - wtedy autorka podsuwa wyjaśnienia dotyczące samych dat. Ale to tylko dodatek do całości, ciekawostka dla dociekliwych, a nie sposób na katechizację. Zresztą zapewne co bardziej konserwatywni odbiorcy mogliby się oburzać: czasami Maryjka przejawia tendencje feministyczne, innym razem sprzeciwia się pomysłom dawnych teologów. Ma swoje zdanie i nie boi się o nim przypominać. Bardzo udana jest tu narracja. Justyna Bednarek stylizuje opowieść na nieco archaiczną, tak, by nie zmęczyć odbiorców, ale urzec ich imitacją dawnego języka, opowieści mówionej, płynnej i melodyjnej. Komentuje ten świat bardzo udanie, przekonująco i zachwycająco jednocześnie. Jest to zestaw historii wyjątkowych, także w planie narracji. Justyna Bednarek pisze z humorem, czasami wprowadza żarty wewnętrzne, często - dobrotliwie się uśmiecha i ten nastrój czytelnikom się udzieli. Jest to publikacja, która cieszy jakością i zaprasza do lektury, wystarczy zajrzeć i dać się porwać tradycyjnym klimatom. Trzeba tu jeszcze koniecznie zaznaczyć, że do tej lektury bardzo pasują ilustracje Marianny Oklejak. Również stylizowane na ludowe, wyjątkowe połączenia kolorów i prostych kształtów - przyciągają wzrok. Sprawiają, że książkę ogląda się z prawdziwą przyjemnością.
piątek, 21 maja 2021
Kristin Harmel: Księga Utraconych Imion
Świat Książki, Warszawa 2021.
Ucieczka
Ta historia bazuje na wydarzeniach z drugiej wojny światowej, jednak nie męczy nadmiernie przerobionym wielokrotnie tematem. Kristin Harmel przyciągnie do tomu również fanów literatury obyczajowej. Unika schematów i rozwiązań wypranych z emocji, stawia za to na przeżywanie. Tu liczy się zbiór przemian, jakie musi przejść bohaterka. Wszystko zaczyna się w Paryżu. Żydowska rodzina przekonuje się, że zaogniają się nastroje antysemickie. Sąsiadka potrzebująca pomocy i zwracająca się do matki Evy jest w stanie zadenuncjować rodzinę. Kiedy hitlerowcy przychodzą nocą i zabierają ojca Evy, ta wie jedno: musi zabrać matkę i uciekać. Snuje też plany uwolnienia ojca z aresztu. Utalentowana plastycznie dziewczyna może podrobić dokumenty i pomóc bliskim, na to przynajmniej liczy. A w lokalnej społeczności, tam, dokąd dotarła, istnieje zapotrzebowanie na fałszerzy. To szansa na niesienie pomocy i ocalenie kolejnych ludzi. W "Księdze Utraconych Imion" wydarzenia historyczne stają się tłem dla uczuć Evy. Kobieta poznaje kogoś, kto może wyratować ją z opresji, podając się za jej męża - stopniowo będzie rozkwitać przywiązanie i wreszcie miłość. W "Księdze Utraconych Imion" autorka wykorzystuje przeskoki w czasie: teraźniejszość Evy nie służy wyłącznie retrospekcjom, dzieje się w niej coś istotnego. Podstawowy nurt opowieści to pełna zagadek przeszłość. Autorka pokazuje, jak Eva odnalazła się w nowym miejscu i jak doskonaliła swój fach, ale także jak kształtowała się jej tożsamość. Kobieta wchodzi w nowe środowisko, w którym katolicki ksiądz jest jednym z szefów akcji - matka boi się, że Eva wyrzeknie się swojej wiary i kultury. Do tego autorka dokłada liczne tajemnice i szyfry. Ważny jest tu matematyczny pomysł na kodowanie nazwisk ocalanych dzieci, w związku z tym pomysłem pojawiają się też tajne wiadomości pozostawiane w określonym miejscu. To może się podobać czytelnikom.
Autorka wykorzystuje dwa motywy. Pierwszym jest ciągłe zagrożenie. Nie ma tu przygody w klasycznym rozumieniu. W każdej chwili może się zmienić rozkład sił. Wojna jest bardzo blisko i uniemożliwia zwyczajne planowanie. Oddala szansę na pełne szczęście, bohaterka skupia się zatem na niesieniu pomocy najbardziej potrzebującym, bo tylko tak może działać w tych warunkach. Drugim motywem jest uskrzydlająca miłość. Nawet jeśli nienazywana i przez długi czas niedookreślana - istnieje i dodaje otuchy. Autorka wykorzystuje nietypowe elementy, między innymi techniczne szczegóły działania fałszerzy czy pomysł na nieużywaną książkę. Nie męczy czytelników wyjaśnieniami historycznymi, ale wplata ich konsekwencje w opowieść. Tworzy książkę dla wszystkich, tom, który mocno oddziałuje na emocje czytelników. Nastawienie na wyraziste uczucia to wyróżnik książki. Kristin Harmel wyzwala w czytelnikach sporo wzruszeń. Unika za to oczywistości, dzięki czemu może wciąż zaskakiwać. Wplata nawet do narracji motywy filozoficzne - zastanawia się nad tym, co definiuje człowieka i na ile jest on zależny od czasów, w jakich przyszło mu żyć. "Księga Utraconych Imion" to historia zapadająca w pamięć i wyjątkowa. Nawet jeśli ktoś ma dosyć książek czerpiących z wydarzeń z drugiej wojny światowej, zyska tu mnóstwo tematów do przemyśleń. Autorka ma dobry pomysł na całość, urzeka nie tylko staranną narracją, ale i rozkładem wydarzeń. Wielowątkowa i pełna wstrząsów opowieść jest pod różnymi względami wyjątkowa. Przeznaczona dla miłośników różnych gatunków, odwołująca się do uniwersalnych uczuć.
Ucieczka
Ta historia bazuje na wydarzeniach z drugiej wojny światowej, jednak nie męczy nadmiernie przerobionym wielokrotnie tematem. Kristin Harmel przyciągnie do tomu również fanów literatury obyczajowej. Unika schematów i rozwiązań wypranych z emocji, stawia za to na przeżywanie. Tu liczy się zbiór przemian, jakie musi przejść bohaterka. Wszystko zaczyna się w Paryżu. Żydowska rodzina przekonuje się, że zaogniają się nastroje antysemickie. Sąsiadka potrzebująca pomocy i zwracająca się do matki Evy jest w stanie zadenuncjować rodzinę. Kiedy hitlerowcy przychodzą nocą i zabierają ojca Evy, ta wie jedno: musi zabrać matkę i uciekać. Snuje też plany uwolnienia ojca z aresztu. Utalentowana plastycznie dziewczyna może podrobić dokumenty i pomóc bliskim, na to przynajmniej liczy. A w lokalnej społeczności, tam, dokąd dotarła, istnieje zapotrzebowanie na fałszerzy. To szansa na niesienie pomocy i ocalenie kolejnych ludzi. W "Księdze Utraconych Imion" wydarzenia historyczne stają się tłem dla uczuć Evy. Kobieta poznaje kogoś, kto może wyratować ją z opresji, podając się za jej męża - stopniowo będzie rozkwitać przywiązanie i wreszcie miłość. W "Księdze Utraconych Imion" autorka wykorzystuje przeskoki w czasie: teraźniejszość Evy nie służy wyłącznie retrospekcjom, dzieje się w niej coś istotnego. Podstawowy nurt opowieści to pełna zagadek przeszłość. Autorka pokazuje, jak Eva odnalazła się w nowym miejscu i jak doskonaliła swój fach, ale także jak kształtowała się jej tożsamość. Kobieta wchodzi w nowe środowisko, w którym katolicki ksiądz jest jednym z szefów akcji - matka boi się, że Eva wyrzeknie się swojej wiary i kultury. Do tego autorka dokłada liczne tajemnice i szyfry. Ważny jest tu matematyczny pomysł na kodowanie nazwisk ocalanych dzieci, w związku z tym pomysłem pojawiają się też tajne wiadomości pozostawiane w określonym miejscu. To może się podobać czytelnikom.
Autorka wykorzystuje dwa motywy. Pierwszym jest ciągłe zagrożenie. Nie ma tu przygody w klasycznym rozumieniu. W każdej chwili może się zmienić rozkład sił. Wojna jest bardzo blisko i uniemożliwia zwyczajne planowanie. Oddala szansę na pełne szczęście, bohaterka skupia się zatem na niesieniu pomocy najbardziej potrzebującym, bo tylko tak może działać w tych warunkach. Drugim motywem jest uskrzydlająca miłość. Nawet jeśli nienazywana i przez długi czas niedookreślana - istnieje i dodaje otuchy. Autorka wykorzystuje nietypowe elementy, między innymi techniczne szczegóły działania fałszerzy czy pomysł na nieużywaną książkę. Nie męczy czytelników wyjaśnieniami historycznymi, ale wplata ich konsekwencje w opowieść. Tworzy książkę dla wszystkich, tom, który mocno oddziałuje na emocje czytelników. Nastawienie na wyraziste uczucia to wyróżnik książki. Kristin Harmel wyzwala w czytelnikach sporo wzruszeń. Unika za to oczywistości, dzięki czemu może wciąż zaskakiwać. Wplata nawet do narracji motywy filozoficzne - zastanawia się nad tym, co definiuje człowieka i na ile jest on zależny od czasów, w jakich przyszło mu żyć. "Księga Utraconych Imion" to historia zapadająca w pamięć i wyjątkowa. Nawet jeśli ktoś ma dosyć książek czerpiących z wydarzeń z drugiej wojny światowej, zyska tu mnóstwo tematów do przemyśleń. Autorka ma dobry pomysł na całość, urzeka nie tylko staranną narracją, ale i rozkładem wydarzeń. Wielowątkowa i pełna wstrząsów opowieść jest pod różnymi względami wyjątkowa. Przeznaczona dla miłośników różnych gatunków, odwołująca się do uniwersalnych uczuć.
czwartek, 20 maja 2021
Jerzy Szperkowicz: Wrócę przed nocą
Znak, Kraków 2021.
Za mamą
Jerzy Szperkowicz cofa się w przeszłość, do roku 1943. To właśnie wtedy, w trudnych wojennych czasach, jego matka wyruszyła do innej wsi, do kobiety, którą traktowała jak przyjaciółkę - żeby odebrać od niej część złożonego depozytu: oszczędności i ubranka dla kilkumiesięcznej córki. Osiemnastokilometrowa eskapada jej nie przerażała, jednak nie przyznała się mężowi, dokąd się wybiera. Wiedziała, że wróci wieczorem. Jerzy Szperkowicz widział ją wtedy po raz ostatni. Teraz wyjeżdża na Białoruś, żeby dowiedzieć się, co właściwie się stało. Cierpienie dziecka skrzywdzonego przez wojnę miesza się tu z dociekliwością reportera, rany z przeszłości nie chcą się zagoić - a wiadomości, które autor zdobywa, są wyjątkowo bolesne. Jerzy Szperkowicz nie tylko dowiaduje się, jak wyglądały ostatnie chwile życia jego mamy. Przekonuje się, że ludzka podłość przenosi się przez kolejne pokolenia - i że nie wszyscy są życzliwie nastawieni do innych i nawet gdyby mogli pomóc, nie zdecydują się na to. "Wrócę przed nocą" to zatem dwutorowe studium wydarzeń. Autor prezentuje sytuacje z przeszłości: nie tylko samą eskapadę mamy, ale i wspólne rodzinne chwile sprzed jej zniknięcia, a także - moment utraty ojca. Próbuje czytelnikom unaocznić, jak wyglądało jego dzieciństwo w cieniu wojny - jednak bez tonów martyrologicznych. Dowiaduje się, kto stał za śmiercią jego mamy i co właściwie się stało, a to, co odkrywa, wstrząśnie czytelnikami. Nawet jeśli nie był to jednostkowy przypadek (w końcu rozmówcy mylą ofiary - czasami przedstawiają autorowi scenę śmierci innej kobiety), przez perspektywę osobistą zamienia się w prawdziwy dramat. Tu nie ma znaczenia wielka historia, liczy się indywidualny przypadek, ból, którego nie da się opisać i lęk powracający po latach wraz z gniewem. Drugim składnikiem opowieści jest teraźniejszość, proces zbierania informacji i docierania do dzieci i wnuków sąsiadów z rodzinnych stron autora. Szperkowicz podróżuje i rozmawia z ludźmi, ale nie ma genu dziennikarza śledczego: sam wie, kiedy popełnia błędy i przekreśla sobie możliwość wyciągnięcia potrzebnych wiadomości. Ubolewa nad tym, jednak nie da rady zmienić podejścia.
Charakterystyczne dla tej książki jest mnożenie przymiotników. Autor chce jak najbardziej precyzyjnie odzwierciedlić to, czego doświadczył, co odkrył i co zapamiętał, przez co wpada w hermetyczny słowotok. Pisze szczerze i przejmująco, a jednocześnie w bardzo mało przejrzysty sposób: trzeba skupienia i czasu, żeby odkrywać jego przesłania. Nie uznaje pustosłowia, unika też banałów, stawia na opisy przesycone treścią aż do przesady, tak, by nie pozostawiać czytelnikom miejsca na domysły i na własne interpretacje. Odbiera możliwość przeżywania książki po swojemu: narzuca sposób obserwacji świata i samych analiz. Nie jest to mankament, nadaje specyficzny posmak. Książka jest osobistym wyznaniem i jako taka - bardziej nawet niż reportaż - trafi do czytelników. Tu nie będzie ustępstw i dopasowywania się do nurtu pop w literaturze faktu. Jerzy Szperkowicz tworzy własną relację, nie oglądając się na inne wzorce.
Za mamą
Jerzy Szperkowicz cofa się w przeszłość, do roku 1943. To właśnie wtedy, w trudnych wojennych czasach, jego matka wyruszyła do innej wsi, do kobiety, którą traktowała jak przyjaciółkę - żeby odebrać od niej część złożonego depozytu: oszczędności i ubranka dla kilkumiesięcznej córki. Osiemnastokilometrowa eskapada jej nie przerażała, jednak nie przyznała się mężowi, dokąd się wybiera. Wiedziała, że wróci wieczorem. Jerzy Szperkowicz widział ją wtedy po raz ostatni. Teraz wyjeżdża na Białoruś, żeby dowiedzieć się, co właściwie się stało. Cierpienie dziecka skrzywdzonego przez wojnę miesza się tu z dociekliwością reportera, rany z przeszłości nie chcą się zagoić - a wiadomości, które autor zdobywa, są wyjątkowo bolesne. Jerzy Szperkowicz nie tylko dowiaduje się, jak wyglądały ostatnie chwile życia jego mamy. Przekonuje się, że ludzka podłość przenosi się przez kolejne pokolenia - i że nie wszyscy są życzliwie nastawieni do innych i nawet gdyby mogli pomóc, nie zdecydują się na to. "Wrócę przed nocą" to zatem dwutorowe studium wydarzeń. Autor prezentuje sytuacje z przeszłości: nie tylko samą eskapadę mamy, ale i wspólne rodzinne chwile sprzed jej zniknięcia, a także - moment utraty ojca. Próbuje czytelnikom unaocznić, jak wyglądało jego dzieciństwo w cieniu wojny - jednak bez tonów martyrologicznych. Dowiaduje się, kto stał za śmiercią jego mamy i co właściwie się stało, a to, co odkrywa, wstrząśnie czytelnikami. Nawet jeśli nie był to jednostkowy przypadek (w końcu rozmówcy mylą ofiary - czasami przedstawiają autorowi scenę śmierci innej kobiety), przez perspektywę osobistą zamienia się w prawdziwy dramat. Tu nie ma znaczenia wielka historia, liczy się indywidualny przypadek, ból, którego nie da się opisać i lęk powracający po latach wraz z gniewem. Drugim składnikiem opowieści jest teraźniejszość, proces zbierania informacji i docierania do dzieci i wnuków sąsiadów z rodzinnych stron autora. Szperkowicz podróżuje i rozmawia z ludźmi, ale nie ma genu dziennikarza śledczego: sam wie, kiedy popełnia błędy i przekreśla sobie możliwość wyciągnięcia potrzebnych wiadomości. Ubolewa nad tym, jednak nie da rady zmienić podejścia.
Charakterystyczne dla tej książki jest mnożenie przymiotników. Autor chce jak najbardziej precyzyjnie odzwierciedlić to, czego doświadczył, co odkrył i co zapamiętał, przez co wpada w hermetyczny słowotok. Pisze szczerze i przejmująco, a jednocześnie w bardzo mało przejrzysty sposób: trzeba skupienia i czasu, żeby odkrywać jego przesłania. Nie uznaje pustosłowia, unika też banałów, stawia na opisy przesycone treścią aż do przesady, tak, by nie pozostawiać czytelnikom miejsca na domysły i na własne interpretacje. Odbiera możliwość przeżywania książki po swojemu: narzuca sposób obserwacji świata i samych analiz. Nie jest to mankament, nadaje specyficzny posmak. Książka jest osobistym wyznaniem i jako taka - bardziej nawet niż reportaż - trafi do czytelników. Tu nie będzie ustępstw i dopasowywania się do nurtu pop w literaturze faktu. Jerzy Szperkowicz tworzy własną relację, nie oglądając się na inne wzorce.
środa, 19 maja 2021
Jenny Offill: Wydz. Domysłów
Czarne, Wołowiec 2021.
Związek
Jenny Offill może i nie ma dla czytelników pozytywnych wiadomości, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, ale przedstawia swoje wnioski w taki sposób, że nie da się obok książki "Wydz. Domysłów" przejść obojętnie. Jest to powieść bazująca na stereotypowych relacjach. Najpierw ona i on - chcą być ze sobą, ona po kilku rozczarowujących spotkaniach, on - intrygujący i interesujący. Wymieniają się drobnymi prezentami, zwracają na siebie uwagę, a po chwili już stają się nierozłączni. Na świat przychodzi dziecko, córka, którą oboje uwielbiają. Aż w końcu wszystko zaczyna się psuć. Pojawia się ta trzecia - dużo młodsza kobieta, która w niczym nie przypomina nudnej żony. Żona z kolei dostrzega całą sztuczność relacji, nie chce już udawać dla nikogo. Zamierza jednak szukać sprawiedliwości i dać nauczkę kochance męża. Może i małżeństwo nie jest już do uratowania, jednak Jenny Offill nie zamierza udawać, że jej bohaterka jest idealna. Rozsypuje się na oczach czytelników, zadręcza się rzeczami, na które nie ma wpływu - i dobrze obrazuje całe rozczarowanie. Razem ze zmianami w egzystencji postaci zmienia się też sposób prowadzenia narracji, czy może jej klimat - bo konstrukcja pozostaje. I dobrze, to właśnie nią Jenny Offill przyciągnie najwięcej odbiorców. Przede wszystkim "Wydz. Domysłów" to opowieść prowadzona lakonicznie i bez dopowiadania każdego aspektu życia postaci. Perspektywa czasami ulega modyfikacjom, zasadniczy pomysł budzi zainteresowanie. Autorka stawia na krótkie - jednoakapitowe - komentarze na temat czynności i uczuć postaci. Przedstawia w kilku linijkach scenkę, która nie wymaga już dodatkowej oceny, zostanie przez samych odbiorców uzupełniona o niezbędne elementy. Nadaje się dzięki temu do wielowymiarowych interpretacji (i domysłów przy okazji). To nie tylko możliwość podglądania związku od jego zalążka aż po kres - to także szansa na wejście w świat kobiety i mężczyzny. Jenny Offill dzięki rezygnacji z przedstawiania najskrytszych uczuć może przekonać odbiorców co do prawdziwości scen - i sprawia, że znacznie łatwiej jest zrozumieć bohaterów. Wykorzystuje autorka stereotypy. Schematyczne rozwiązania pasują do lakonicznej narracji: uruchamiają w czytelnikach skojarzenia i pozaliterackie wiadomości, prowadzą do tego, że każdy na swój sposób dopowiada sobie tę historię. Autorka nie musi zatem szukać oryginalności w fabule. Może zatrzymać się na poziomie najbanalniejszego trójkąta małżeńskiego, nie musi przywoływać zbyt wyrafinowanych sytuacji czy indywidualizować losów tej pary. Dziwne, ale to właśnie wystarcza. Nie odwraca uwagi od bardzo udanej formy, pozwala cieszyć się rozwiązaniami na planie samego opowiadania. Tu liczy się dobry pomysł, a także umiejętność kondensowania przeżyć.
Na pewno "Wydz. Domysłów" to książka, która pozwala zastanowić się nad istotą międzyludzkich relacji, pokazuje ich kruchość (a także zawiedzione zaufanie i konsekwencje tego). Nie męczy, mimo że wymusza na czytelnikach osobiste podejście do lektury i uzupełnianie wiadomości o własne refleksje. Drobna pozycja intryguje, zachęca do sprawdzania, jak forma może wpływać na rodzaj przedstawianych historii.
Związek
Jenny Offill może i nie ma dla czytelników pozytywnych wiadomości, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, ale przedstawia swoje wnioski w taki sposób, że nie da się obok książki "Wydz. Domysłów" przejść obojętnie. Jest to powieść bazująca na stereotypowych relacjach. Najpierw ona i on - chcą być ze sobą, ona po kilku rozczarowujących spotkaniach, on - intrygujący i interesujący. Wymieniają się drobnymi prezentami, zwracają na siebie uwagę, a po chwili już stają się nierozłączni. Na świat przychodzi dziecko, córka, którą oboje uwielbiają. Aż w końcu wszystko zaczyna się psuć. Pojawia się ta trzecia - dużo młodsza kobieta, która w niczym nie przypomina nudnej żony. Żona z kolei dostrzega całą sztuczność relacji, nie chce już udawać dla nikogo. Zamierza jednak szukać sprawiedliwości i dać nauczkę kochance męża. Może i małżeństwo nie jest już do uratowania, jednak Jenny Offill nie zamierza udawać, że jej bohaterka jest idealna. Rozsypuje się na oczach czytelników, zadręcza się rzeczami, na które nie ma wpływu - i dobrze obrazuje całe rozczarowanie. Razem ze zmianami w egzystencji postaci zmienia się też sposób prowadzenia narracji, czy może jej klimat - bo konstrukcja pozostaje. I dobrze, to właśnie nią Jenny Offill przyciągnie najwięcej odbiorców. Przede wszystkim "Wydz. Domysłów" to opowieść prowadzona lakonicznie i bez dopowiadania każdego aspektu życia postaci. Perspektywa czasami ulega modyfikacjom, zasadniczy pomysł budzi zainteresowanie. Autorka stawia na krótkie - jednoakapitowe - komentarze na temat czynności i uczuć postaci. Przedstawia w kilku linijkach scenkę, która nie wymaga już dodatkowej oceny, zostanie przez samych odbiorców uzupełniona o niezbędne elementy. Nadaje się dzięki temu do wielowymiarowych interpretacji (i domysłów przy okazji). To nie tylko możliwość podglądania związku od jego zalążka aż po kres - to także szansa na wejście w świat kobiety i mężczyzny. Jenny Offill dzięki rezygnacji z przedstawiania najskrytszych uczuć może przekonać odbiorców co do prawdziwości scen - i sprawia, że znacznie łatwiej jest zrozumieć bohaterów. Wykorzystuje autorka stereotypy. Schematyczne rozwiązania pasują do lakonicznej narracji: uruchamiają w czytelnikach skojarzenia i pozaliterackie wiadomości, prowadzą do tego, że każdy na swój sposób dopowiada sobie tę historię. Autorka nie musi zatem szukać oryginalności w fabule. Może zatrzymać się na poziomie najbanalniejszego trójkąta małżeńskiego, nie musi przywoływać zbyt wyrafinowanych sytuacji czy indywidualizować losów tej pary. Dziwne, ale to właśnie wystarcza. Nie odwraca uwagi od bardzo udanej formy, pozwala cieszyć się rozwiązaniami na planie samego opowiadania. Tu liczy się dobry pomysł, a także umiejętność kondensowania przeżyć.
Na pewno "Wydz. Domysłów" to książka, która pozwala zastanowić się nad istotą międzyludzkich relacji, pokazuje ich kruchość (a także zawiedzione zaufanie i konsekwencje tego). Nie męczy, mimo że wymusza na czytelnikach osobiste podejście do lektury i uzupełnianie wiadomości o własne refleksje. Drobna pozycja intryguje, zachęca do sprawdzania, jak forma może wpływać na rodzaj przedstawianych historii.
Isabelle Filliozat, Margot Fried Filliozat, Eric Veille: Przyjaźń. Jak się zaprzyjaźnić i przyjaźnić
Harperkids, Warszawa 2021.
Relacje
Jeszcze do niedawna nie trzeba było uczyć dzieci, jak się przyjaźnić - ale w świecie mediów i gadżetów elektronicznych zanikają podstawowe więzi społeczne. Tomik "Przyjaźń. Jak się zaprzyjaźnić i przyjaźnić" to kolejna propozycja w serii Akceptuję, co czuję - zeszyt ćwiczeń połączony z treningiem poprawnych zachowań. Odbiorcy nauczą się między innymi, jak właściwie odczytywać sygnały i w ogóle jak się komunikować z innymi. Będą oceniać różne scenki rozgrywające się między bohaterami i wskazywać poziom paliwa w baku przyjaźni. Zastanowią się nad cechami, które są dla nich ważne u przyjaciół i sprawdzą, która z przedstawionych postaci wydaje się im najbardziej intrygująca. Pojawią się tu rozmaite quizy, a także zadania na wyobraźnię. Dzięki nim nie tylko czytelnicy zastanowią się dokładnie nad tym, co przeżywają - ale również rodzice zyskają cenny podgląd uczuć ich pociech i w razie potrzeby będą mogli interweniować. Isabelle Filliozat, Margot Fried Filliozat oraz Eric Veille sięgają czasami po tradycyjne łamigłówki. Są tutaj na przykład labirynty do przejścia, kolorowanki według klucza albo diagramy z wyrazami do wykreślania. Są też dymki, które można oceniać dzięki naklejkom. Porady dla odbiorców, wskazówki i scenki - prawdopodobne, chociaż często przesadzane dla większej czytelności. Żeby uzupełnić książkę, dzieci będą musiały zastanowić się nad właściwymi uczuciami oraz nad istotą przyjaźni. Przy okazji autorzy mogą również wytłumaczyć czytelnikom, dlaczego inne dzieci czasem zachowują się źle. Sięgną do tematu nieśmiałości oraz do mimiki czy sygnałów niewerbalnych. Odbiorcy będą mogli nie tylko sprawdzić, kiedy bohaterowie popełniają błędy - ale również przetestować podobne postawy. Ta publikacja wyczula na detale w relacjach międzyludzkich, przygotowuje dzieci na działania w społeczeństwie i pozwala pokonać początkowy lęk przed kontaktami z innymi. Tomik jest utrzymany w stonowanej kolorystyce (pojawiają się tu czerwony, różowy i szary, resztę kolorów dodadzą dzieci choćby wtedy, kiedy będą rysować portrety swoich przyjaciół). Trochę barw wprowadzą również naklejki - kolejny sposób na przyciąganie dzieci do książek. "Przyjaźń" to publikacja bardzo dobrze przygotowana. Najmłodszych skusi zestawem zabaw - a przecież wszystkie gry proponowane przez autorów mają na celu w pierwszej kolejności wypracowanie odpowiedniego podejścia do innych i zastanowienie się nad zachowaniami, które pozwalają tworzyć i podtrzymywać więzi.
Nie zawsze chodzi tu aż o przyjaźń, czasami tylko o zdobycie towarzyszy zabaw albo o wypracowanie sobie opinii dziecka życzliwego i sympatycznego (a w konsekwencji lubianego). Książka wyczula na nastroje oraz zachowania - reakcje dobrze i źle widziane w grupie). Nie tylko pokazuje odbiorcom, do jakich rówieśników - często nieświadomie - się zbliżają, ale też, dlaczego unikają innych. Dużo jest tu miejsca na uzupełnienia, rysunki dzieci, ale też na ich propozycje, oceny czy wybory. Można tu dać upust własnym emocjom - co stanie się cenną wskazówką dla dorosłych. To publikacja kreatywna i interaktywna, do różnorodnego uzupełniania. Wymaga i twórczego podejścia, i całkiem sporo refleksji. Pozwoli na rozwój maluchów. Seria wypada bardzo interesująco i na pewno niejednemu dziecku bardzo się przyda.
Relacje
Jeszcze do niedawna nie trzeba było uczyć dzieci, jak się przyjaźnić - ale w świecie mediów i gadżetów elektronicznych zanikają podstawowe więzi społeczne. Tomik "Przyjaźń. Jak się zaprzyjaźnić i przyjaźnić" to kolejna propozycja w serii Akceptuję, co czuję - zeszyt ćwiczeń połączony z treningiem poprawnych zachowań. Odbiorcy nauczą się między innymi, jak właściwie odczytywać sygnały i w ogóle jak się komunikować z innymi. Będą oceniać różne scenki rozgrywające się między bohaterami i wskazywać poziom paliwa w baku przyjaźni. Zastanowią się nad cechami, które są dla nich ważne u przyjaciół i sprawdzą, która z przedstawionych postaci wydaje się im najbardziej intrygująca. Pojawią się tu rozmaite quizy, a także zadania na wyobraźnię. Dzięki nim nie tylko czytelnicy zastanowią się dokładnie nad tym, co przeżywają - ale również rodzice zyskają cenny podgląd uczuć ich pociech i w razie potrzeby będą mogli interweniować. Isabelle Filliozat, Margot Fried Filliozat oraz Eric Veille sięgają czasami po tradycyjne łamigłówki. Są tutaj na przykład labirynty do przejścia, kolorowanki według klucza albo diagramy z wyrazami do wykreślania. Są też dymki, które można oceniać dzięki naklejkom. Porady dla odbiorców, wskazówki i scenki - prawdopodobne, chociaż często przesadzane dla większej czytelności. Żeby uzupełnić książkę, dzieci będą musiały zastanowić się nad właściwymi uczuciami oraz nad istotą przyjaźni. Przy okazji autorzy mogą również wytłumaczyć czytelnikom, dlaczego inne dzieci czasem zachowują się źle. Sięgną do tematu nieśmiałości oraz do mimiki czy sygnałów niewerbalnych. Odbiorcy będą mogli nie tylko sprawdzić, kiedy bohaterowie popełniają błędy - ale również przetestować podobne postawy. Ta publikacja wyczula na detale w relacjach międzyludzkich, przygotowuje dzieci na działania w społeczeństwie i pozwala pokonać początkowy lęk przed kontaktami z innymi. Tomik jest utrzymany w stonowanej kolorystyce (pojawiają się tu czerwony, różowy i szary, resztę kolorów dodadzą dzieci choćby wtedy, kiedy będą rysować portrety swoich przyjaciół). Trochę barw wprowadzą również naklejki - kolejny sposób na przyciąganie dzieci do książek. "Przyjaźń" to publikacja bardzo dobrze przygotowana. Najmłodszych skusi zestawem zabaw - a przecież wszystkie gry proponowane przez autorów mają na celu w pierwszej kolejności wypracowanie odpowiedniego podejścia do innych i zastanowienie się nad zachowaniami, które pozwalają tworzyć i podtrzymywać więzi.
Nie zawsze chodzi tu aż o przyjaźń, czasami tylko o zdobycie towarzyszy zabaw albo o wypracowanie sobie opinii dziecka życzliwego i sympatycznego (a w konsekwencji lubianego). Książka wyczula na nastroje oraz zachowania - reakcje dobrze i źle widziane w grupie). Nie tylko pokazuje odbiorcom, do jakich rówieśników - często nieświadomie - się zbliżają, ale też, dlaczego unikają innych. Dużo jest tu miejsca na uzupełnienia, rysunki dzieci, ale też na ich propozycje, oceny czy wybory. Można tu dać upust własnym emocjom - co stanie się cenną wskazówką dla dorosłych. To publikacja kreatywna i interaktywna, do różnorodnego uzupełniania. Wymaga i twórczego podejścia, i całkiem sporo refleksji. Pozwoli na rozwój maluchów. Seria wypada bardzo interesująco i na pewno niejednemu dziecku bardzo się przyda.
wtorek, 18 maja 2021
Marieke Lucas Rijneveld: Niepokój przychodzi o zmierzchu
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.
Spojrzenie dziecka
"Niepokój przychodzi o zmierzchu" to powieść, w której stylistyka przyciąga uwagę na równi z treścią. Marieke Lucas Rijneveld wybrał perspektywę małej dziewczynki dorastającej na holenderskiej wsi, w konserwatywnej, bardzo religijnej rodzinie. Kilka tematów wybija się tu na czoło powieści. Jednym z obowiązkowych w Bildungsroman jest dojrzewanie seksualne, poznawanie własnego ciała. Bohaterka wdaje się w relacje kazirodcze - i nie tylko - żeby zaspokajać ciekawość. Nie ma tu jeszcze świadomości seksu, chociaż dziewczynka wciąż powtarza o reakcjach ciała. Decyduje się na działania, które otwierają ją na zestaw nowych doznań, jednak nie łączą się ze zrozumieniem sytuacji. Chociaż ciągłe przywoływanie Boga przez ojca nakazywałoby żyć w przekonaniu o grzechu, bohaterka nie wiąże własnych eksperymentów z czynami karygodnymi. Jest jeszcze niewinna, bez względu na to, jak blisko do siebie dopuszcza innych, przeważnie rówieśników lub przyjaciół. Im bardziej ojciec naciska na niewinność i bogobojność, tym więcej pokus otwiera się przed dzieckiem. Zdecydowanie w rzeczywistości bohaterki brakuje edukacji seksualnej - wyjaśniania kolejnych odkryć, którym dziewczynka nadaje własne sensy. Seks i modlitwy to dwa tematy nadrzędne w tej powieści. Do tego dołożyć trzeba jeszcze wizję śmierci: na wsi niby jest to codzienność, ale kiedy dotknie kogoś z grona najbliższych, wszystko jawi się zupełnie inaczej. Marieke Lucas Rijnevel proponuje również zagadnienia "obrzydliwe" - tematy tabu, które dla dzieci są czymś naturalnym: bohaterka może zatem przyznawać się do wydłubywania i zjadania smarków z nosa. W ten sposób autor tylko podkreśla swoją spostrzegawczość i zrozumienie dziecięcych kreacji. Akcentuje to, co wszyscy twórcy - także ci opierający się na własnych wspomnieniach - maskują i przemilczają, otwiera odbiorców na tematy, do których ci z pewnością nie są przekonani. W tomie "Niepokój przychodzi o zmierzchu" jest jeszcze kwestia kupy (w ujęciu dziecka-narratora). Bohaterka nigdy nie może się wypróżnić, chociaż stosuje przy pomocy innych najróżniejsze i kompletnie bezsensowne kuracje. Autor zdaje się sugerować, że problem tkwi w psychice - jednak jest nie tylko związany z zatwardzeniami, ale też z kolejnymi eksperymentami. Małe dziecko straszone robakami ma bezustannie przełamywaną barierę wstydu: dziewczynka próbuje ukryć nagość, ale dorośli nie zwracają na to uwagi. To w kontekście problemów z cielesnością i asertywnością faktycznie przenosi opowieść w przestrzeń konserwatywną aż do przesady.
Pisze Rijneveld idealnie, przyciągnie do tomu wszystkich fanów odkrywczych narracji. Owszem, momentami denerwuje i męczy, czasami podkreśla aspekty, o których czytelnicy woleliby nie wiedzieć - przełamuje stale strefę komfortu i zmusza do konfrontacji. Wydobywa to, co najgorsze, nie zamierza nikogo pocieszać ani usprawiedliwiać. Dzięki temu może intrygować i zapraszać do świata pozbawionego dzisiejszych zastrzeżeń. Jest to propozycja wyjątkowa na rynku wydawniczym, wiążąca się z niewygodnymi pytaniami i z wizją zrozumienia perspektywy najmłodszych, zestawianych z rzeczywistością dorosłego. Jest tu sporo komplikacji, ale podstawową siłą książki staje się magnetyczna narracja.
Spojrzenie dziecka
"Niepokój przychodzi o zmierzchu" to powieść, w której stylistyka przyciąga uwagę na równi z treścią. Marieke Lucas Rijneveld wybrał perspektywę małej dziewczynki dorastającej na holenderskiej wsi, w konserwatywnej, bardzo religijnej rodzinie. Kilka tematów wybija się tu na czoło powieści. Jednym z obowiązkowych w Bildungsroman jest dojrzewanie seksualne, poznawanie własnego ciała. Bohaterka wdaje się w relacje kazirodcze - i nie tylko - żeby zaspokajać ciekawość. Nie ma tu jeszcze świadomości seksu, chociaż dziewczynka wciąż powtarza o reakcjach ciała. Decyduje się na działania, które otwierają ją na zestaw nowych doznań, jednak nie łączą się ze zrozumieniem sytuacji. Chociaż ciągłe przywoływanie Boga przez ojca nakazywałoby żyć w przekonaniu o grzechu, bohaterka nie wiąże własnych eksperymentów z czynami karygodnymi. Jest jeszcze niewinna, bez względu na to, jak blisko do siebie dopuszcza innych, przeważnie rówieśników lub przyjaciół. Im bardziej ojciec naciska na niewinność i bogobojność, tym więcej pokus otwiera się przed dzieckiem. Zdecydowanie w rzeczywistości bohaterki brakuje edukacji seksualnej - wyjaśniania kolejnych odkryć, którym dziewczynka nadaje własne sensy. Seks i modlitwy to dwa tematy nadrzędne w tej powieści. Do tego dołożyć trzeba jeszcze wizję śmierci: na wsi niby jest to codzienność, ale kiedy dotknie kogoś z grona najbliższych, wszystko jawi się zupełnie inaczej. Marieke Lucas Rijnevel proponuje również zagadnienia "obrzydliwe" - tematy tabu, które dla dzieci są czymś naturalnym: bohaterka może zatem przyznawać się do wydłubywania i zjadania smarków z nosa. W ten sposób autor tylko podkreśla swoją spostrzegawczość i zrozumienie dziecięcych kreacji. Akcentuje to, co wszyscy twórcy - także ci opierający się na własnych wspomnieniach - maskują i przemilczają, otwiera odbiorców na tematy, do których ci z pewnością nie są przekonani. W tomie "Niepokój przychodzi o zmierzchu" jest jeszcze kwestia kupy (w ujęciu dziecka-narratora). Bohaterka nigdy nie może się wypróżnić, chociaż stosuje przy pomocy innych najróżniejsze i kompletnie bezsensowne kuracje. Autor zdaje się sugerować, że problem tkwi w psychice - jednak jest nie tylko związany z zatwardzeniami, ale też z kolejnymi eksperymentami. Małe dziecko straszone robakami ma bezustannie przełamywaną barierę wstydu: dziewczynka próbuje ukryć nagość, ale dorośli nie zwracają na to uwagi. To w kontekście problemów z cielesnością i asertywnością faktycznie przenosi opowieść w przestrzeń konserwatywną aż do przesady.
Pisze Rijneveld idealnie, przyciągnie do tomu wszystkich fanów odkrywczych narracji. Owszem, momentami denerwuje i męczy, czasami podkreśla aspekty, o których czytelnicy woleliby nie wiedzieć - przełamuje stale strefę komfortu i zmusza do konfrontacji. Wydobywa to, co najgorsze, nie zamierza nikogo pocieszać ani usprawiedliwiać. Dzięki temu może intrygować i zapraszać do świata pozbawionego dzisiejszych zastrzeżeń. Jest to propozycja wyjątkowa na rynku wydawniczym, wiążąca się z niewygodnymi pytaniami i z wizją zrozumienia perspektywy najmłodszych, zestawianych z rzeczywistością dorosłego. Jest tu sporo komplikacji, ale podstawową siłą książki staje się magnetyczna narracja.
Poczytaj mi, mamo. 15 bajek na 100 lat
Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.
Sentymenty
To jedna z publikacji, które ucieszą dzieci, ale znacznie bardziej - ich rodziców. Sentymentalna podróż w przeszłość, do bajek tworzonych przez najlepszych artystów. Charakterystyczna czwarta strona okładki, kwadratowe rozpoznawalne tomiki, piękne i niezwykłe ilustracje połączone z mądrymi tekstami. I kolekcje, które przeważnie każdy oddawał młodszemu rodzeństwu, a po latach tej hojności żałował. O tych historiach można było jednak na całe lata zapomnieć po wyjściu z dzieciństwa - ale najlepsze skojarzenia powracają teraz. Nasza Księgarnia wznawiała już kilkadziesiąt drobnych tomików z cyklu w kolejnych ekskluzywnych seriach. Teraz pojawia się "15 bajek na 100 lat" - znowu edycja kolekcjonerska, zbierająca reprinty tomików (oczywiście ze stronami tytułowymi i okładkami, żeby powrót do przeszłości był jak najpełniejszy).
Część z przytoczonych tu utworów funkcjonuje w języku potocznym albo kojarzona jest z drobnych cytatów zapadających w pamięć. Kilku bohaterów stanowi zobrazowanie charakterystycznych problemów dzieci. Ale przede wszystkim liczą się tu same dzieci: to na nich ogniskują swoją uwagę autorzy, to ich zmartwieniom się przyglądają. Niektóre postacie nie potrafią się odnaleźć w grupie rówieśniczej, inne są straszone przez starszych kolegów, jeszcze inne są samotne: wykluczane przez chorobę albo jakieś nieistotne cechy w wyglądzie. Niektóre dzieci czegoś się boją, inne... potrafią przedstawić własne marzenia tak, by stały się oczywiste i możliwe do zrealizowania przez rodziców. Zdarza się, że bohaterowie popełniają błędy, które później muszą naprawiać, kiedy już zrozumieją niewłaściwość postępowania. Ale przecież nie tylko dzieci trafiają do tych tomików. Bohaterami mogą być babcia i kurka, koń, jeż albo kaczka - zagląda się też do przedmiotów codziennego użytku, łyżka całkiem nieźle oprowadza po krainie sztućców (i innych rzeczy z każdego domu). W przestrzeni z wyobraźni lub snu - albo w tej zupełnie realnej (ulice Warszawy), na łące, na podwórku lub na kartkach, kiedy postać została przez kogoś narysowana. Czasami do sfery bajkowej przenikają elementy rzeczywistości PRL-u, czasami też lekcje ponadczasowe. Nie ma tu ani schematów, ani nudnej rutyny. Dzieci mogą z każdą opowiastką odkrywać inny świat, dla siebie cenny przez obecność charakterystycznych motywów. Zawsze dopracowany, nigdy moralizatorski. Taka publikacja mogłaby być lekcją dla dzisiejszych autorów bajek - by przekonali się, że cele edukacyjne i wychowawcze można realizować bez męczących kazań.
Różnorodne formy: pojawia się tu proza rymowana, sylabotonik, wiersz, ale i opowiadanie. Również przy ilustracjach mają odbiorcy do czynienia z różnymi technikami oraz stylami. Nie pojawia się za to nigdy przesłodzenie - opowiastki są ilustrowane przez najlepszych, działa to w całości na wyobraźnię i na emocje czytelników, do tego stopnia, że odbiorcy jeszcze po latach będą doświadczać dawnych lekturowych przeżyć. Wiadomo, że teraz lektura przez dorosłych fanów cyklu przyniesie inne refleksje, jednak i tak nie znudzi, nawet czytelników spoza grupy docelowej. "Poczytaj mi, mamo. 15 bajek na 100 lat" to świetny sposób na sprawdzenie jakości dawnej literatury czwartej. Książka uruchamiająca silne uczucia i przypominająca, dlaczego należy dbać o literaturę dla najmłodszych. Ta seria była fenomenem - i dobrze, że nie została zapomniana, a powraca, by cieszyć kolejne pokolenie czytelników.
Sentymenty
To jedna z publikacji, które ucieszą dzieci, ale znacznie bardziej - ich rodziców. Sentymentalna podróż w przeszłość, do bajek tworzonych przez najlepszych artystów. Charakterystyczna czwarta strona okładki, kwadratowe rozpoznawalne tomiki, piękne i niezwykłe ilustracje połączone z mądrymi tekstami. I kolekcje, które przeważnie każdy oddawał młodszemu rodzeństwu, a po latach tej hojności żałował. O tych historiach można było jednak na całe lata zapomnieć po wyjściu z dzieciństwa - ale najlepsze skojarzenia powracają teraz. Nasza Księgarnia wznawiała już kilkadziesiąt drobnych tomików z cyklu w kolejnych ekskluzywnych seriach. Teraz pojawia się "15 bajek na 100 lat" - znowu edycja kolekcjonerska, zbierająca reprinty tomików (oczywiście ze stronami tytułowymi i okładkami, żeby powrót do przeszłości był jak najpełniejszy).
Część z przytoczonych tu utworów funkcjonuje w języku potocznym albo kojarzona jest z drobnych cytatów zapadających w pamięć. Kilku bohaterów stanowi zobrazowanie charakterystycznych problemów dzieci. Ale przede wszystkim liczą się tu same dzieci: to na nich ogniskują swoją uwagę autorzy, to ich zmartwieniom się przyglądają. Niektóre postacie nie potrafią się odnaleźć w grupie rówieśniczej, inne są straszone przez starszych kolegów, jeszcze inne są samotne: wykluczane przez chorobę albo jakieś nieistotne cechy w wyglądzie. Niektóre dzieci czegoś się boją, inne... potrafią przedstawić własne marzenia tak, by stały się oczywiste i możliwe do zrealizowania przez rodziców. Zdarza się, że bohaterowie popełniają błędy, które później muszą naprawiać, kiedy już zrozumieją niewłaściwość postępowania. Ale przecież nie tylko dzieci trafiają do tych tomików. Bohaterami mogą być babcia i kurka, koń, jeż albo kaczka - zagląda się też do przedmiotów codziennego użytku, łyżka całkiem nieźle oprowadza po krainie sztućców (i innych rzeczy z każdego domu). W przestrzeni z wyobraźni lub snu - albo w tej zupełnie realnej (ulice Warszawy), na łące, na podwórku lub na kartkach, kiedy postać została przez kogoś narysowana. Czasami do sfery bajkowej przenikają elementy rzeczywistości PRL-u, czasami też lekcje ponadczasowe. Nie ma tu ani schematów, ani nudnej rutyny. Dzieci mogą z każdą opowiastką odkrywać inny świat, dla siebie cenny przez obecność charakterystycznych motywów. Zawsze dopracowany, nigdy moralizatorski. Taka publikacja mogłaby być lekcją dla dzisiejszych autorów bajek - by przekonali się, że cele edukacyjne i wychowawcze można realizować bez męczących kazań.
Różnorodne formy: pojawia się tu proza rymowana, sylabotonik, wiersz, ale i opowiadanie. Również przy ilustracjach mają odbiorcy do czynienia z różnymi technikami oraz stylami. Nie pojawia się za to nigdy przesłodzenie - opowiastki są ilustrowane przez najlepszych, działa to w całości na wyobraźnię i na emocje czytelników, do tego stopnia, że odbiorcy jeszcze po latach będą doświadczać dawnych lekturowych przeżyć. Wiadomo, że teraz lektura przez dorosłych fanów cyklu przyniesie inne refleksje, jednak i tak nie znudzi, nawet czytelników spoza grupy docelowej. "Poczytaj mi, mamo. 15 bajek na 100 lat" to świetny sposób na sprawdzenie jakości dawnej literatury czwartej. Książka uruchamiająca silne uczucia i przypominająca, dlaczego należy dbać o literaturę dla najmłodszych. Ta seria była fenomenem - i dobrze, że nie została zapomniana, a powraca, by cieszyć kolejne pokolenie czytelników.
poniedziałek, 17 maja 2021
Michael Booth: Japonia, Chiny i Korea. O ludziach skłóconych na śmierć i życie
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2021.
Daleki Wschód
"Japonia, Chiny i Korea. O ludziach skłóconych na śmierć i życie" to najnowsza książka, w której Michael Booth stara się przybliżyć mentalność i kulturowy portret ludzi z Dalekiego Wschodu. Nie będzie jednak zarzucać odbiorców danymi z podręczników i informacjami, do których stosunkowo łatwo jest dotrzeć. Pozostawia na boku analizy polityczne, chociaż czasami musi do nich powrócić, albo sięgnąć do historii, żeby pokazać źródło problemu - wyłapuje motywy, które nie pozwalają na budowanie porozumienia, albo które zwłaszcza w starszych pokoleniach wywołują wciąż jeszcze żywe emocje. Używa stereotypów, żeby nakreślić sytuację, albo spotyka się z ludźmi i rozmawia z nimi, wyciągając zwierzenia. Wiadomo, że w reportażowych fragmentach trudno mu będzie o zdobycie informacji o randze międzypaństwowej - ale radzi sobie z tym przez zmianę perspektywy i przez przechodzenie do własnych obserwacji. Wyciąga wnioski, podróżuje i wciąż szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania. Przy okazji może pokazać odbiorcom specyfikę życia w poszczególnych krajach - nie zawsze ważne są sprawy wagi narodowej, czasami to pozorne detale (na przykład metalowe pałeczki w Korei). Pozwala na pewno wyznaczyć obszary zainteresowań i zaintrygować konkretnymi spostrzeżeniami. Zachęca tą książką do zgłębiania wiadomości na temat różnych państw - pokazuje, że każde z nich ma swoje tajemnice i elementy, które mogą kusić albo odpychać. "Japonia, Chiny i Korea" to oczywiście tom złożony z opowieści wybiórczych: autor sam decyduje, jakim zagadnieniom przyjrzy się bliżej i dlaczego - podsuwa czytelnikom raz informacje na temat życia w dalekim kraju, raz - sprawy związane z polityką społeczną. Wie doskonale, że najlepiej będzie odbiorców zachęcić do czytania obrazkami rodzajowymi, zwyczajnymi scenkami z codzienności (a przynajmniej - sprawami na wyciągnięcie ręki). Jednak nie zawsze może oderwać się od bardziej skomplikowanych wyjaśnień i przechodzić do przyziemności. Jednocześnie wynajduje zagadnienia, które przez swoją egzotykę mogą funkcjonować jako wabiki na odbiorców. "Japonia, Chiny i Korea" to tom, który na pewno nie pozwala dogłębnie poznać specyfiki życia w krajach azjatyckich - oraz relacji między tymi państwami - ale sygnalizuje ciekawostki obyczajowe i kulturowe. To książka, po którą sięga się dla formy. Krótkie i treściwe reportaże pozwalają dowiedzieć się czegoś, ale też dobrze się bawić podczas lektury. Michael Booth wcale nie musi przesycać tomu wiadomościami: dobrze wyważa proporcje, radzi sobie z umotywowaniem kolejnych tekstów, ale też z wyrazistymi puentami. Zawsze odwołuje się do obserwacji z zewnątrz, dzięki czemu może uwypuklać zjawiska nietypowe z perspektywy kogoś, kto nie jest zaangażowany emocjonalnie i może zdobyć się na większy obiektywizm. Nie boi się jednak wyrażać własnego zdania: jeśli z czymś się nie zgadza, potrafi używać ironii i sięgać po rozwiązania dalekie od życzliwego zainteresowania. Dzięki temu tom "Japonia, Chiny i Korea" staje się jeszcze ciekawszy dla czytelników.
Daleki Wschód
"Japonia, Chiny i Korea. O ludziach skłóconych na śmierć i życie" to najnowsza książka, w której Michael Booth stara się przybliżyć mentalność i kulturowy portret ludzi z Dalekiego Wschodu. Nie będzie jednak zarzucać odbiorców danymi z podręczników i informacjami, do których stosunkowo łatwo jest dotrzeć. Pozostawia na boku analizy polityczne, chociaż czasami musi do nich powrócić, albo sięgnąć do historii, żeby pokazać źródło problemu - wyłapuje motywy, które nie pozwalają na budowanie porozumienia, albo które zwłaszcza w starszych pokoleniach wywołują wciąż jeszcze żywe emocje. Używa stereotypów, żeby nakreślić sytuację, albo spotyka się z ludźmi i rozmawia z nimi, wyciągając zwierzenia. Wiadomo, że w reportażowych fragmentach trudno mu będzie o zdobycie informacji o randze międzypaństwowej - ale radzi sobie z tym przez zmianę perspektywy i przez przechodzenie do własnych obserwacji. Wyciąga wnioski, podróżuje i wciąż szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania. Przy okazji może pokazać odbiorcom specyfikę życia w poszczególnych krajach - nie zawsze ważne są sprawy wagi narodowej, czasami to pozorne detale (na przykład metalowe pałeczki w Korei). Pozwala na pewno wyznaczyć obszary zainteresowań i zaintrygować konkretnymi spostrzeżeniami. Zachęca tą książką do zgłębiania wiadomości na temat różnych państw - pokazuje, że każde z nich ma swoje tajemnice i elementy, które mogą kusić albo odpychać. "Japonia, Chiny i Korea" to oczywiście tom złożony z opowieści wybiórczych: autor sam decyduje, jakim zagadnieniom przyjrzy się bliżej i dlaczego - podsuwa czytelnikom raz informacje na temat życia w dalekim kraju, raz - sprawy związane z polityką społeczną. Wie doskonale, że najlepiej będzie odbiorców zachęcić do czytania obrazkami rodzajowymi, zwyczajnymi scenkami z codzienności (a przynajmniej - sprawami na wyciągnięcie ręki). Jednak nie zawsze może oderwać się od bardziej skomplikowanych wyjaśnień i przechodzić do przyziemności. Jednocześnie wynajduje zagadnienia, które przez swoją egzotykę mogą funkcjonować jako wabiki na odbiorców. "Japonia, Chiny i Korea" to tom, który na pewno nie pozwala dogłębnie poznać specyfiki życia w krajach azjatyckich - oraz relacji między tymi państwami - ale sygnalizuje ciekawostki obyczajowe i kulturowe. To książka, po którą sięga się dla formy. Krótkie i treściwe reportaże pozwalają dowiedzieć się czegoś, ale też dobrze się bawić podczas lektury. Michael Booth wcale nie musi przesycać tomu wiadomościami: dobrze wyważa proporcje, radzi sobie z umotywowaniem kolejnych tekstów, ale też z wyrazistymi puentami. Zawsze odwołuje się do obserwacji z zewnątrz, dzięki czemu może uwypuklać zjawiska nietypowe z perspektywy kogoś, kto nie jest zaangażowany emocjonalnie i może zdobyć się na większy obiektywizm. Nie boi się jednak wyrażać własnego zdania: jeśli z czymś się nie zgadza, potrafi używać ironii i sięgać po rozwiązania dalekie od życzliwego zainteresowania. Dzięki temu tom "Japonia, Chiny i Korea" staje się jeszcze ciekawszy dla czytelników.
101 dalmatyńczyków
Egmont, Warszawa 2021.
W kropki
Komiksowa opowieść o dalmatyńczykach to sposób na przypomnienie dzieciom klasycznej fabuły, historii wyzwalającej w maluchach silne emocje. Forma pozwala na dokonywanie skrótów i przewartościowań w fabule tak, żeby nie wystraszyć przesadnie odbiorców, ale też nie znudzić tym, co akurat nie mieści się w ich sferze zainteresowań. Zresztą w tej książce cała historia rozgrywa się błyskawicznie. Najpierw Pongo - dalmatyńczyk, który szuka odpowiedniej partnerki dla swojego pana. Ponieważ owa wybranka ma nawet idealnego psa, wszystko układa się znakomicie. Odtąd ludzie nie będą już zbyt długo angażować czytelników. Zwłaszcza że już wkrótce niania przyjmie na świat piętnaście szczeniaczków. Szczęście psów zaburza okrutna Cruella de Mon, która skupuje małe pieski, bo zamierza przerobić je na futro. Oczywiście rodzice nie pozostawią maluchów bez pomocy, a ludzie - właściciele wielkiej psiej rodziny - pospieszą na ratunek swoim pupilom.
Tomik składa się z trzech części. Pierwsza to skrótowa prezentacja bohaterów: każdy pojawia się w obrazku i w krótkim opisie zawierającym także relacje z innymi. Później przychodzi czas na część właściwą, czyli komiks o całej przygodzie. Liczy się tu stonowanie najsilniejszych uczuć, tak, żeby nie straszyć odbiorców. Dzieci mają kibicować dalmatyńczykom, jednak - nie przeżywać nad miarę ich doświadczeń. Stąd przerysowanie i tak już groteskowej Cruelli oraz jej karykaturalnie niezdarnych pomocników. Dzięki temu dzieci mogą przyglądać się opowieści i dobrze się bawić, ale bez obaw, że po lekturze nie zasną. Jest jeszcze jedna część tomiku: przegląd obrazków z oryginalnej disneyowskiej kreskówki. Dzieci mogą przy ich oglądaniu opowiadać o działaniach psów, przypominać sobie fabułę i ćwiczyć sztukę opowiadania, a także - porównywać klasykę z rozwiązaniami komiksowymi. Zyskują możliwość zestawiania różnych rodzajów opowieści obrazkowej, więc i wskazania własnych upodobań.
Ilustracje w tym komiksie są szczegółowe i oczywiście disneyowskie w stylu, więc maluchy otrzymają to, co naprawdę lubią. Nie ma tu mowy o porzucaniu tego, co się sprawdza, a chociaż lektura jest znacznie szybsza niż produkcje kreskówkowe - nie pierwszy to raz, kiedy disneyowskie opowieści są dopasowywane do wieku różnych grup czytelników. Jednym spodobają się rozbudowane narracje, innym sprowadzenie relacji do kilku charakterystycznych scenek. Esencja pozostaje, zmieniają się jedynie proporcje w obrębie uczuć. Miło jest od czasu do czasu przypomnieć sobie sprawdzone pomysły i w przypadku młodszych dzieci - zapoznać się z historią, która trafiła już do kulturowego kodu. Dalmatyńczyki w wersji komiksowej muszą spodobać się dzieciom. Automatycznie uruchamia to kolejne pola eksploatacji charakterystycznych fabuł. Dzieci nie są tu skazane na jedną formę, można dopasować lekturę do ich możliwości poznawczych, a nawet do nastroju. Dzięki temu książki wciąż mogą konkurować z innymi formami rozrywki. Dobrze została rozwiązana ta publikacja, nie tylko ze względu na treść, ale i na formę: opowieść jest szybka, esencjonalna i w sporej części przerzucona do ilustracji (wymownych i trafnych). To może się czytelnikom podobać - bo tomik nadaje się też na przypomnienie o klasycznej bajce.
W kropki
Komiksowa opowieść o dalmatyńczykach to sposób na przypomnienie dzieciom klasycznej fabuły, historii wyzwalającej w maluchach silne emocje. Forma pozwala na dokonywanie skrótów i przewartościowań w fabule tak, żeby nie wystraszyć przesadnie odbiorców, ale też nie znudzić tym, co akurat nie mieści się w ich sferze zainteresowań. Zresztą w tej książce cała historia rozgrywa się błyskawicznie. Najpierw Pongo - dalmatyńczyk, który szuka odpowiedniej partnerki dla swojego pana. Ponieważ owa wybranka ma nawet idealnego psa, wszystko układa się znakomicie. Odtąd ludzie nie będą już zbyt długo angażować czytelników. Zwłaszcza że już wkrótce niania przyjmie na świat piętnaście szczeniaczków. Szczęście psów zaburza okrutna Cruella de Mon, która skupuje małe pieski, bo zamierza przerobić je na futro. Oczywiście rodzice nie pozostawią maluchów bez pomocy, a ludzie - właściciele wielkiej psiej rodziny - pospieszą na ratunek swoim pupilom.
Tomik składa się z trzech części. Pierwsza to skrótowa prezentacja bohaterów: każdy pojawia się w obrazku i w krótkim opisie zawierającym także relacje z innymi. Później przychodzi czas na część właściwą, czyli komiks o całej przygodzie. Liczy się tu stonowanie najsilniejszych uczuć, tak, żeby nie straszyć odbiorców. Dzieci mają kibicować dalmatyńczykom, jednak - nie przeżywać nad miarę ich doświadczeń. Stąd przerysowanie i tak już groteskowej Cruelli oraz jej karykaturalnie niezdarnych pomocników. Dzięki temu dzieci mogą przyglądać się opowieści i dobrze się bawić, ale bez obaw, że po lekturze nie zasną. Jest jeszcze jedna część tomiku: przegląd obrazków z oryginalnej disneyowskiej kreskówki. Dzieci mogą przy ich oglądaniu opowiadać o działaniach psów, przypominać sobie fabułę i ćwiczyć sztukę opowiadania, a także - porównywać klasykę z rozwiązaniami komiksowymi. Zyskują możliwość zestawiania różnych rodzajów opowieści obrazkowej, więc i wskazania własnych upodobań.
Ilustracje w tym komiksie są szczegółowe i oczywiście disneyowskie w stylu, więc maluchy otrzymają to, co naprawdę lubią. Nie ma tu mowy o porzucaniu tego, co się sprawdza, a chociaż lektura jest znacznie szybsza niż produkcje kreskówkowe - nie pierwszy to raz, kiedy disneyowskie opowieści są dopasowywane do wieku różnych grup czytelników. Jednym spodobają się rozbudowane narracje, innym sprowadzenie relacji do kilku charakterystycznych scenek. Esencja pozostaje, zmieniają się jedynie proporcje w obrębie uczuć. Miło jest od czasu do czasu przypomnieć sobie sprawdzone pomysły i w przypadku młodszych dzieci - zapoznać się z historią, która trafiła już do kulturowego kodu. Dalmatyńczyki w wersji komiksowej muszą spodobać się dzieciom. Automatycznie uruchamia to kolejne pola eksploatacji charakterystycznych fabuł. Dzieci nie są tu skazane na jedną formę, można dopasować lekturę do ich możliwości poznawczych, a nawet do nastroju. Dzięki temu książki wciąż mogą konkurować z innymi formami rozrywki. Dobrze została rozwiązana ta publikacja, nie tylko ze względu na treść, ale i na formę: opowieść jest szybka, esencjonalna i w sporej części przerzucona do ilustracji (wymownych i trafnych). To może się czytelnikom podobać - bo tomik nadaje się też na przypomnienie o klasycznej bajce.
niedziela, 16 maja 2021
Piotr Łopuszański: Bywalec zieleni. Bolesław Leśmian. Biografia
Iskry, Warszawa 2021.
W malinach i gdzie indziej
Kolejna świetna biografia w biblioteczce Iskier to "Bywalec zieleni" Piotra Łopuszańskiego, czyli opowieść o Bolesławie Leśmianie. Opowieść raczej wolna od poetyckich zachwytów, autor do zadania podchodzi rzeczowo i rzetelnie. Zależy mu na odnotowywaniu ważnych faktów z rzeczywistości Leśmiana, na rozwiewaniu wątpliwości i na przedstawianiu sieci relacji. Próbuje też autor podjąć się deszyfrowania charakterystycznych dla poezji Leśmiana wątków, miejsc czy inspiracji. Prowadzi tę historię w sposób, który mimo matematycznej precyzji może urzekać. Przede wszystkim dlatego, że wyraźnie dobrze orientuje się w twórczości Leśmiana i do tego ją lubi. Nie potrzebuje zapychać książki cytatami z wierszy, ale od czasu do czasu się do nich odnosi - interesuje go za to zestaw faktów z życia. Szczególnie uważnie przygląda się miłosnym historiom w życiu Bolesława Leśmiana - to ważne, żeby przedstawić kolejne muzy, sprawdzić, która z pań wywarła na poecie największe wrażenie i trafiła do jego wierszy. Odwołuje się Piotr Łopuszański do tez i do potwierdzonych już wiadomości - może i nie wpłynie w ten sposób na interpretacje wierszy, ale umożliwi czytelnikom sprawdzenie, jak prawdziwe życie przekładało się na literaturę. Dalej: ważne jest dla niego wprowadzanie Bolesława Leśmiana do środowiska literackiego. Odnotowuje zatem zestaw anegdot związanych ze Skamandrytami, sprawdza, ile prawdy było w kolejnych powtarzanych opowieściach. Przywołuje postać Franciszka Fiszera i jego rolę w środowisku. Zajmuje się także układem kolejnych tomików - wyjaśnia czytelnikom, jak miały w wyobrażeniu autora wyglądać zbiorki poezji, z jakich utworów rezygnował i czym je zastępował - ale odrzuca motyw krytyki literackiej. Nie przywołuje zestawów interpretacji, żeby przyciągnąć do książki odbiorców, którzy interesują się samym życiorysem. Ponieważ istnieje możliwość dotarcia do szczegółów z rodzinnych kronik, Piotr Łopuszański przedstawia także historię rodu. Przy okazji może też nakreślić tożsamość narodową poety, odrzucając popularne osądy.
Jest ta książka bardzo mocno oparta na źródłach i opracowaniach, Piotr Łopuszański doskonale orientuje się w życiu i twórczości Bolesława Leśmiana i w "Bywalcu zieleni" może przede wszystkim porządkować wiadomości rozproszone - i układać z nich własną narrację na temat poety. Przekona do siebie odbiorców już samym podejściem do narracji - stawia na podawanie konkretów, nie chce zbyt dużo domniemywać i zajmować się plotkami. Uznaje, że powinien przywoływać jak najwięcej wiadomości sprawdzonych, albo - szukać uzasadnień w materiałach. Radzi sobie wyśmienicie, podaje mnóstwo szczegółów i rozpracowuje Leśmiana pod kątem jego egzystencji, z dodatkiem poezji. "Bywalec zieleni" to książka bardzo dobra - przekona z pewnością amatorów poezji Leśmiana, literaturoznawców, ale nawet zwykłych odbiorców, którzy mogą po lekturze nabrać ochoty na poetycką podróż i sięgnąć do zapomnianych dziś odrobinę wierszy. Mało twórczości, dużo biografii - to przepis na sukces w wykonaniu Łopuszańskiego.
W malinach i gdzie indziej
Kolejna świetna biografia w biblioteczce Iskier to "Bywalec zieleni" Piotra Łopuszańskiego, czyli opowieść o Bolesławie Leśmianie. Opowieść raczej wolna od poetyckich zachwytów, autor do zadania podchodzi rzeczowo i rzetelnie. Zależy mu na odnotowywaniu ważnych faktów z rzeczywistości Leśmiana, na rozwiewaniu wątpliwości i na przedstawianiu sieci relacji. Próbuje też autor podjąć się deszyfrowania charakterystycznych dla poezji Leśmiana wątków, miejsc czy inspiracji. Prowadzi tę historię w sposób, który mimo matematycznej precyzji może urzekać. Przede wszystkim dlatego, że wyraźnie dobrze orientuje się w twórczości Leśmiana i do tego ją lubi. Nie potrzebuje zapychać książki cytatami z wierszy, ale od czasu do czasu się do nich odnosi - interesuje go za to zestaw faktów z życia. Szczególnie uważnie przygląda się miłosnym historiom w życiu Bolesława Leśmiana - to ważne, żeby przedstawić kolejne muzy, sprawdzić, która z pań wywarła na poecie największe wrażenie i trafiła do jego wierszy. Odwołuje się Piotr Łopuszański do tez i do potwierdzonych już wiadomości - może i nie wpłynie w ten sposób na interpretacje wierszy, ale umożliwi czytelnikom sprawdzenie, jak prawdziwe życie przekładało się na literaturę. Dalej: ważne jest dla niego wprowadzanie Bolesława Leśmiana do środowiska literackiego. Odnotowuje zatem zestaw anegdot związanych ze Skamandrytami, sprawdza, ile prawdy było w kolejnych powtarzanych opowieściach. Przywołuje postać Franciszka Fiszera i jego rolę w środowisku. Zajmuje się także układem kolejnych tomików - wyjaśnia czytelnikom, jak miały w wyobrażeniu autora wyglądać zbiorki poezji, z jakich utworów rezygnował i czym je zastępował - ale odrzuca motyw krytyki literackiej. Nie przywołuje zestawów interpretacji, żeby przyciągnąć do książki odbiorców, którzy interesują się samym życiorysem. Ponieważ istnieje możliwość dotarcia do szczegółów z rodzinnych kronik, Piotr Łopuszański przedstawia także historię rodu. Przy okazji może też nakreślić tożsamość narodową poety, odrzucając popularne osądy.
Jest ta książka bardzo mocno oparta na źródłach i opracowaniach, Piotr Łopuszański doskonale orientuje się w życiu i twórczości Bolesława Leśmiana i w "Bywalcu zieleni" może przede wszystkim porządkować wiadomości rozproszone - i układać z nich własną narrację na temat poety. Przekona do siebie odbiorców już samym podejściem do narracji - stawia na podawanie konkretów, nie chce zbyt dużo domniemywać i zajmować się plotkami. Uznaje, że powinien przywoływać jak najwięcej wiadomości sprawdzonych, albo - szukać uzasadnień w materiałach. Radzi sobie wyśmienicie, podaje mnóstwo szczegółów i rozpracowuje Leśmiana pod kątem jego egzystencji, z dodatkiem poezji. "Bywalec zieleni" to książka bardzo dobra - przekona z pewnością amatorów poezji Leśmiana, literaturoznawców, ale nawet zwykłych odbiorców, którzy mogą po lekturze nabrać ochoty na poetycką podróż i sięgnąć do zapomnianych dziś odrobinę wierszy. Mało twórczości, dużo biografii - to przepis na sukces w wykonaniu Łopuszańskiego.
Jordi Bayarri: Darwin. Ewolucja teorii
Egmont, Warszawa 2021.
Świat przyrody
W dążeniu do edukowania najmłodszych przez lektury rynek literatury dziecięcej zaczął się pogrążać w schematyzmie. Coraz mniej przyjemności dla czytelników pojawiało się w seryjnych produkcjach, a wszystko razem groziło wręcz odsunięciem się dzieci od książek. Na szczęście można trafić na serie pomysłowe, zabawne i przy tym mądre, realizujące upragnione przez wydawców założenia edukacyjne, ale poza tym dostarczające też dawkę śmiechu i zabawy. Tak obiecująco wypadają małe komiksowe tomiki z cyklu Najwybitniejsi Naukowcy.
"Darwin. Ewolucja teorii" to tomik, w których Jordi Bayarri rzeczywiście bawi się wiedzą i potrafi odpowiednio ją sprzedać w tekście, w rysunkach i w humorze nie tylko dla dzieci. Komiks o młodym człowieku uważnie obserwującym otoczenie staje się wskazówką dla odbiorców, ale też zestawem humorystycznych scenek. Charles od najmłodszych lat wykazuje dociekliwość w podglądaniu przyrody - talent najwcześniej zauważa wujek. Jednak ojciec chłopca postanawia, że Charles zostanie lekarzem, i wysyła go na studia medyczne. Jak wyglądała droga Charlesa do sukcesu i stworzenia teorii ewolucji Jordi Bayarri pokazuje właściwie w anegdocie. Ten komiks jest pożywką dla śmiechu. I nawet jeśli pierwsza strona wystraszy potencjalną encyklopedycznością (trzy kadry o tym, kiedy i w jakiej rodzinie urodził się Darwin), już miny bohaterów rozbudzą ciekawość dzieci. Jordi Bayarri stawia bowiem na ilustracje w stylu przygód Asterixa pożenionych z kreską Calvina i Hobbesa. Proponuje zatem obrazki już w podstawowej warstwie wywołujące śmiech i zainteresowanie. To znakomity chwyt: przypomina nie tylko o klasyce gatunku, ale też o ponadczasowych kreskówkach, daje dzieciom szansę przekonania się, że warto śledzić losy tego bohatera. I faktycznie - to biografia przerobiona na szereg dowcipów nadających ton akcji. Znajdzie się tu miejsce na wyjaśnianie, jak Charles dochodził do swojego odkrycia, ale - przez pryzmat pasji i zawsze z humorem. Jordi Bayarri odwołuje się do wyobraźni dzieci: przedstawia na przykład zachowanie chrząszcza, którego Darwin chciał zanieść do domu w ustach - tego typu detale pokazują wyczulenie na dowcip i pozytywnie nastawiają do lektury. Nie ma tu - poza wprowadzeniem narratora - statycznych scen, wszystko rozgrywa się w relacjach między ludźmi i szybkich (ale precyzyjnych) dialogach. Dość szybko komiksowa opowieść się kończy - co tylko znów pokazuje, że Bayarri dobrze operuje śmiechem i myśli o najmłodszych. Pierwszy dodatek to zestaw biograficznych przypisów: jednoakapitowych komentarzy, wyjaśniających, kto jest kim w świecie Darwina. Tayra Lanuza zajmuje się tym, co do komiksu nie trafiło i proponuje rodzaj dopowiedzenia dla zainteresowanych. Drugi dodatek - i to pomysł genialny - to zbiór szkiców pokazujących pracę nad bohaterami. Może to zachęcić dzieci do rysowania i doskonalenia swoich umiejętności w tej dziedzinie. Na koniec Tomasz Rożek przybliża jeszcze kilka kwestii związanych z Darwinem - ale to już lektura po najlepszej zabawie, zaspokajająca ciekawość odpowiednio zmotywowanych czytelników. Jeśli tworzyć książki inspirujące najmłodszych i prowadzące ich do naukowej kariery - to tylko w taki sposób. To coś, co można bez wahania podsuwać najmłodszym, a i dorosłym zapewni trochę radości.
Świat przyrody
W dążeniu do edukowania najmłodszych przez lektury rynek literatury dziecięcej zaczął się pogrążać w schematyzmie. Coraz mniej przyjemności dla czytelników pojawiało się w seryjnych produkcjach, a wszystko razem groziło wręcz odsunięciem się dzieci od książek. Na szczęście można trafić na serie pomysłowe, zabawne i przy tym mądre, realizujące upragnione przez wydawców założenia edukacyjne, ale poza tym dostarczające też dawkę śmiechu i zabawy. Tak obiecująco wypadają małe komiksowe tomiki z cyklu Najwybitniejsi Naukowcy.
"Darwin. Ewolucja teorii" to tomik, w których Jordi Bayarri rzeczywiście bawi się wiedzą i potrafi odpowiednio ją sprzedać w tekście, w rysunkach i w humorze nie tylko dla dzieci. Komiks o młodym człowieku uważnie obserwującym otoczenie staje się wskazówką dla odbiorców, ale też zestawem humorystycznych scenek. Charles od najmłodszych lat wykazuje dociekliwość w podglądaniu przyrody - talent najwcześniej zauważa wujek. Jednak ojciec chłopca postanawia, że Charles zostanie lekarzem, i wysyła go na studia medyczne. Jak wyglądała droga Charlesa do sukcesu i stworzenia teorii ewolucji Jordi Bayarri pokazuje właściwie w anegdocie. Ten komiks jest pożywką dla śmiechu. I nawet jeśli pierwsza strona wystraszy potencjalną encyklopedycznością (trzy kadry o tym, kiedy i w jakiej rodzinie urodził się Darwin), już miny bohaterów rozbudzą ciekawość dzieci. Jordi Bayarri stawia bowiem na ilustracje w stylu przygód Asterixa pożenionych z kreską Calvina i Hobbesa. Proponuje zatem obrazki już w podstawowej warstwie wywołujące śmiech i zainteresowanie. To znakomity chwyt: przypomina nie tylko o klasyce gatunku, ale też o ponadczasowych kreskówkach, daje dzieciom szansę przekonania się, że warto śledzić losy tego bohatera. I faktycznie - to biografia przerobiona na szereg dowcipów nadających ton akcji. Znajdzie się tu miejsce na wyjaśnianie, jak Charles dochodził do swojego odkrycia, ale - przez pryzmat pasji i zawsze z humorem. Jordi Bayarri odwołuje się do wyobraźni dzieci: przedstawia na przykład zachowanie chrząszcza, którego Darwin chciał zanieść do domu w ustach - tego typu detale pokazują wyczulenie na dowcip i pozytywnie nastawiają do lektury. Nie ma tu - poza wprowadzeniem narratora - statycznych scen, wszystko rozgrywa się w relacjach między ludźmi i szybkich (ale precyzyjnych) dialogach. Dość szybko komiksowa opowieść się kończy - co tylko znów pokazuje, że Bayarri dobrze operuje śmiechem i myśli o najmłodszych. Pierwszy dodatek to zestaw biograficznych przypisów: jednoakapitowych komentarzy, wyjaśniających, kto jest kim w świecie Darwina. Tayra Lanuza zajmuje się tym, co do komiksu nie trafiło i proponuje rodzaj dopowiedzenia dla zainteresowanych. Drugi dodatek - i to pomysł genialny - to zbiór szkiców pokazujących pracę nad bohaterami. Może to zachęcić dzieci do rysowania i doskonalenia swoich umiejętności w tej dziedzinie. Na koniec Tomasz Rożek przybliża jeszcze kilka kwestii związanych z Darwinem - ale to już lektura po najlepszej zabawie, zaspokajająca ciekawość odpowiednio zmotywowanych czytelników. Jeśli tworzyć książki inspirujące najmłodszych i prowadzące ich do naukowej kariery - to tylko w taki sposób. To coś, co można bez wahania podsuwać najmłodszym, a i dorosłym zapewni trochę radości.
sobota, 15 maja 2021
Kathinka Engel: Czekaj na mnie. Tutaj
Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.
Przeciwieństwa
Kathinka Engel odrobiła lekcję z gatunków powieści młodzieżowych i w drugiej części trylogii, w tomie "Czekaj na mnie. Tutaj", może czytelników mocno zaskoczyć. Nie rozwojem fabuły: tu niespodzianek nie będzie. Wiadomo, że dwoje bohaterów znajduje drogę do siebie, poznaje się i doświadcza seksualnego spełnienia, wiadomo, że w drodze do szczęśliwego związku czeka ich mnóstwo przeszkód. Jednak w drugiej części, przedstawiającej Zeldę - przyjaciółkę Tamsin - oraz Malika, współlokatora Rhysa - mniej jest naiwności niż w pierwszej historii, więcej za to ciekawych urozmaiceń w ramach scenariusza. Jedyne, co polskich odbiorców nie musi przekonywać, to postawa rodziców Zeldy i uległość dziewczyny polegająca na uzależnieniu finansowym. Autorka zabiera młodzież do świata wyższych sfer. Rodzice Zeldy są bajecznie bogaci i używają pieniędzy jako środka przymusu. Swoją córkę przygotowują do zawarcia odpowiedniego małżeństwa, a dziewczyna bierze udział w cotygodniowych uroczystych kolacjach, podczas których znosi zaloty kolejnych potencjalnych kandydatów na męża. Z tej okazji zgadza się Zelda również na przebieranki: nosi perukę, żeby ukryć różowe włosy, ubiera się w sukienki zamówione przez matkę. Zaciska zęby, ale robi to, czego rodzice od niej oczekują. W weekendy bawi się w aktorkę, w tygodniu może być sobą. Podwójne życie jej nie przeszkadza - ale kiedy poznaje Malika, a poznaje go dość dobrze podczas pierwszego wspólnego weekendowego wypadu z przyjaciółmi, przekonuje się, że tak nie da się egzystować na dłuższą metę. Z kolei Malik to chłopak po przejściach - tak jak Rhys, i on spędził trochę czasu w więzieniu. Dyskryminowany ze względu na kolor skóry, nauczył się ignorować zaczepki innych. Nie chce po raz kolejny popełnić błędu, zależy mu na rodzinie (zwłaszcza na młodszym rodzeństwie). Do tego Malik chce wykorzystać szansę na karierę - dostał pracę w kuchni i chociaż znosi tam liczne upokorzenia, może potraktować ją jako okazję do wykazania się i nauczenia się czegoś. Uwielbia gotować, uwodzi też Zeldę swoją wizją romantycznej kolacji.
Chociaż zatem zestaw problemów wypada w standardowych miejscach i wydaje się bardzo przewidywalny za sprawą podkreślanej inności: rodzice Zeldy są rasistami, rodzice Malika nie wierzą, że związek ich syna z białą dziewczyną ma jakąkolwiek przyszłość - Kathinka Engel prowadzi tę fabułę bardzo atrakcyjnie. Upraszcza sobie zadanie, bo bohaterowie grają w grę związaną ze szczerymi wyznaniami, poznają się zatem dość szybko i do tego czują wzajemne pożądanie od razu - jednak nie będzie to przeszkadzało czytelnikom w dobrej zabawie. "Czekaj na mnie. Tutaj" jest czytadłem, które spełnia swoją rolę, pasuje do wymogów rynku, a do tego zaprasza odbiorców do świata pełnego przeszkód obcych im samym w takim stężeniu. Liczy się jednak motyw wielkiej miłości, azylu w ramionach ukochanej osoby i możliwości odbudowania normalnego życia przy kimś, kto bezwarunkowo akceptuje i rozumie wszelkie problemy. Udała się ta książka autorce, więc jeśli ktoś szuka powieści erotycznej z zakresu YA, może bez wahania po tę opowieść sięgnąć. Autorka znajduje tu nawet miejsce na pokazanie "inności": wpisuje się przepięknie w dyskusję na temat LGBT i bezsensownych obaw dotyczących homoseksualizmu. Oswaja czytelników z różnymi postawami - i nie w tonie sensacji. Kathinka Engel jak na razie rozwija się z tomu na tom - tym bardziej czytelnicy będą czekać na trzecią część historii.
Przeciwieństwa
Kathinka Engel odrobiła lekcję z gatunków powieści młodzieżowych i w drugiej części trylogii, w tomie "Czekaj na mnie. Tutaj", może czytelników mocno zaskoczyć. Nie rozwojem fabuły: tu niespodzianek nie będzie. Wiadomo, że dwoje bohaterów znajduje drogę do siebie, poznaje się i doświadcza seksualnego spełnienia, wiadomo, że w drodze do szczęśliwego związku czeka ich mnóstwo przeszkód. Jednak w drugiej części, przedstawiającej Zeldę - przyjaciółkę Tamsin - oraz Malika, współlokatora Rhysa - mniej jest naiwności niż w pierwszej historii, więcej za to ciekawych urozmaiceń w ramach scenariusza. Jedyne, co polskich odbiorców nie musi przekonywać, to postawa rodziców Zeldy i uległość dziewczyny polegająca na uzależnieniu finansowym. Autorka zabiera młodzież do świata wyższych sfer. Rodzice Zeldy są bajecznie bogaci i używają pieniędzy jako środka przymusu. Swoją córkę przygotowują do zawarcia odpowiedniego małżeństwa, a dziewczyna bierze udział w cotygodniowych uroczystych kolacjach, podczas których znosi zaloty kolejnych potencjalnych kandydatów na męża. Z tej okazji zgadza się Zelda również na przebieranki: nosi perukę, żeby ukryć różowe włosy, ubiera się w sukienki zamówione przez matkę. Zaciska zęby, ale robi to, czego rodzice od niej oczekują. W weekendy bawi się w aktorkę, w tygodniu może być sobą. Podwójne życie jej nie przeszkadza - ale kiedy poznaje Malika, a poznaje go dość dobrze podczas pierwszego wspólnego weekendowego wypadu z przyjaciółmi, przekonuje się, że tak nie da się egzystować na dłuższą metę. Z kolei Malik to chłopak po przejściach - tak jak Rhys, i on spędził trochę czasu w więzieniu. Dyskryminowany ze względu na kolor skóry, nauczył się ignorować zaczepki innych. Nie chce po raz kolejny popełnić błędu, zależy mu na rodzinie (zwłaszcza na młodszym rodzeństwie). Do tego Malik chce wykorzystać szansę na karierę - dostał pracę w kuchni i chociaż znosi tam liczne upokorzenia, może potraktować ją jako okazję do wykazania się i nauczenia się czegoś. Uwielbia gotować, uwodzi też Zeldę swoją wizją romantycznej kolacji.
Chociaż zatem zestaw problemów wypada w standardowych miejscach i wydaje się bardzo przewidywalny za sprawą podkreślanej inności: rodzice Zeldy są rasistami, rodzice Malika nie wierzą, że związek ich syna z białą dziewczyną ma jakąkolwiek przyszłość - Kathinka Engel prowadzi tę fabułę bardzo atrakcyjnie. Upraszcza sobie zadanie, bo bohaterowie grają w grę związaną ze szczerymi wyznaniami, poznają się zatem dość szybko i do tego czują wzajemne pożądanie od razu - jednak nie będzie to przeszkadzało czytelnikom w dobrej zabawie. "Czekaj na mnie. Tutaj" jest czytadłem, które spełnia swoją rolę, pasuje do wymogów rynku, a do tego zaprasza odbiorców do świata pełnego przeszkód obcych im samym w takim stężeniu. Liczy się jednak motyw wielkiej miłości, azylu w ramionach ukochanej osoby i możliwości odbudowania normalnego życia przy kimś, kto bezwarunkowo akceptuje i rozumie wszelkie problemy. Udała się ta książka autorce, więc jeśli ktoś szuka powieści erotycznej z zakresu YA, może bez wahania po tę opowieść sięgnąć. Autorka znajduje tu nawet miejsce na pokazanie "inności": wpisuje się przepięknie w dyskusję na temat LGBT i bezsensownych obaw dotyczących homoseksualizmu. Oswaja czytelników z różnymi postawami - i nie w tonie sensacji. Kathinka Engel jak na razie rozwija się z tomu na tom - tym bardziej czytelnicy będą czekać na trzecią część historii.
Subskrybuj:
Posty (Atom)