Media Rodzina, Poznań 2022.
Joga i optymizm
Małgorzata Mostowska to autorka, którą odbiorczynie mogą kojarzyć z youtubowych treningów jogi albo z mediów społecznościowych, w których dzieli się swoimi pomysłami na życie. "Wystarczająco dobra" to opowieść o spełnianiu własnych marzeń i o drodze do samoakceptacji, zestaw inspiracji dla czytelniczek i wskazówek - jak żyć, żeby nie poddawać się lękom i smutkom. Wprawdzie dla części publiczności będzie to książka zbyt przesłodzona i zbyt idealizująca rzeczywistość (chociaż co pewien czas autorka przypomina, że przecież jest zwyczajna, też popełnia błędy i miewa chwile kryzysu, a obrazki pokazywane w social mediach są kreowane na potrzeby zdobywania lajków i klientów), jednak w obliczu codziennego pośpiechu można to potraktować jako nawoływanie do wytchnienia. Opowiada Małgorzata Mostowska o swojej drodze do jogi: pokazuje, jak zdecydowała się na zmiany w swoim życiu i jak zaplanowała kolejne działania przybliżające ją do celu. Opowiada odbiorczyniom także o samej jodze, jej rodzajach i odłamach - skrótowo, żeby każda z czytelniczek mogła od razu stwierdzić, czy dana forma aktywności jej odpowiada, czy lepiej poszukać sobie czegoś innego. Stopniowo coraz częściej zahacza o życie prywatne, przedstawia siebie - i to, jak joga wpływa na jej rodzinę. Później w ogóle pojawia się brak pomysłów na kolejne rozdziały i autorka trochę się zapętla w swoich komentarzach. Jest to książka złożona między innymi z wpisów internetowych, jednak narracja została zaplanowana tak, by wszystko razem wypadało jak jedno zwierzenie. Zdarzają się wyliczenia (dzięki którym łatwiej będzie się zdecydować na pójście w ślady autorki), zdarzają się fragmenty refleksyjne i nastawione na robienie wrażenia na mniej ambitnych czytelniczkach - Małgorzata Mostowska dzieli się swoimi przemyśleniami, a nie tylko poradami. Bardzo zależy jej na tym, żeby czytelniczki postrzegały ją jako "swoją", jedną ze zwyczajnych kobiet - a nie celebrytkę czy osobę publiczną. Podkreśla rolę pozytywnego myślenia i przemyca szereg wskazówek już wiele razy w poradnikach dotyczących samorozwoju omówionych: uczy, jak zadbać o swoją psychikę i o dobre samopoczucie najprostszymi możliwymi środkami. Próbuje otulać odbiorczynie wizją kubka kakao i "kocyka", czułość jest wyznacznikiem spajającym tę narrację: Małgorzata Mostowska zawsze będzie z uśmiechem i łagodnością zachęcać odbiorczynie do wprowadzania potrzebnych zmian (lub do kierowania się modą na uprawianie jogi). Nie ma tu forsowania własnych metod działania (zresztą Mostowska nie wprowadza żadnego "własnego" programu samorozwoju dla odbiorczyń, przedstawia im jedynie to, co już istnieje i najczęściej się powtarza w poradnikach), nie ma nachalnego argumentowania, że coś powinno się zrobić tak a nie inaczej - chyba że za taką postawę uznać ciągłe powtarzanie fraz o zadowoleniu z siebie.
Jest to zatem publikacja zwłaszcza dla odbiorczyń, które przypadkowo trafiły na zajęcia z jogi i chcą się czegoś dowiedzieć o możliwościach wyboru, jakie mają. Dla fanek Małgorzaty Mostowskiej - to z nich przede wszystkim będą się rekrutować czytelniczki tomu "Wystarczająco dobra". Dla tych, którzy wciąż poszukują poradników z dziedziny samorozwoju i chcą sprawdzić, czy da się jeszcze powiedzieć coś nowego w tej kwestii. "Wystarczająco dobra" to książka, w której sporo jest fotografii z profesjonalnych sesji zdjęciowych przedstawiających autorkę w różnych momentach życia, w różnych pozach i w różnych tłach - to ujęcia, które bardzo uwidaczniają kontrast między instagramowym kreowaniem rzeczywistości a tym, do czego Małgorzata Mostowska próbuje przekonywać - że jest zwyczajna i nieidealna.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
piątek, 30 września 2022
czwartek, 29 września 2022
Agnieszka Żelewska: W mieście. Moja pierwsza encyklopedia polsko-angielska z okienkami
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Odkrycia
Najłatwiej nakłonić maluchy do ćwiczenia słówek z angielskiego przez zabawę i wesołe obrazki. Agnieszka Żelewska po raz drugi pojawia się na rynku z ilustrowaną encyklopedią polsko-angielską z okienkami - czyli kontynuuje pomysł, który dobrze się sprawdził. "W mieście" to tomik kartonowy, picture book z otwieranymi okienkami, wypełniony niespodziankami dla dzieci. Agnieszka Żelewska bawi się motywami związanymi z codziennością, odwołuje się do obserwacji najmłodszych, pokazuje, co można zauważyć na spacerze czy wyprawie do przedszkola albo szkoły. Każdy znajdzie tu coś ciekawego dla siebie, do tego - okienka skrywają różne treści, nigdy nie wiadomo, co można będzie znaleźć pod nimi: niektóre zawierają podpowiedzi lub pozwalają wywnioskować treści. Inne nie rzucają się w oczy - trzeba przyjrzeć się stronie, żeby wykryć, że należy otworzyć szybę lub zajrzeć pod chmurę. Niespodzianek będzie bardzo dużo.
"W mieście" to przegląd sytuacji od rana do wieczora. Poranek w mieście pozwala na przyjrzenie się składnikom pejzażu. Pojawia się tu śmieciarka i skuter, pojawia się piekarnia i dach, ale też mniej oczywiste elementy - drabina, miotła albo... szalik. Autorka zabiera dzieci na skrzyżowanie: pokazuje im biurowiec z dyrektorem w windzie, hotel z basenem na dachu, sygnalizację świetlną i kolejne pojazdy. Pisze o pracy w mieście, znów odwołując się do zagadnień, które dzieci najbardziej cenią: zagląda między innymi na budowę. Są tu różne rodzaje sklepów, można też zajrzeć do pudełka niesionego przez dziewczynkę albo - do studzienki. Osobna rozkładówka to wizyta w markecie: znów sposób na zaprezentowanie różnych słówek. Na koniec - wieczór w mieście, coś, czego dzieci się nie spodziewają.
Liczy się tu możliwość zamieszczenia w tomiku mnóstwa słówek (wydawnictwo podaje, że jest ich ponad 200): ale samo oglądanie rozkładówek i wyszukiwanie na nich kolejnych szczegółów to za mało, żeby zaintrygować odbiorców. Dlatego też istotne są tu zagadki: bez dodatkowej narracji wprowadza się pytania kierowane do dzieci: trzeba poszukać wyjaśnień, odpowiedzi, co można ukryć pod konkretnym okienkiem - fragmentem ilustracji. Wprowadza to element rozrywkowy i dodatkowo ułatwia zapamiętywanie słówek: każde okienko to bodziec dla pamięci, metoda na wprowadzenie kolejnego słówka do świadomości maluchów. Oglądanie książki to jednocześnie ćwiczenie liter i - słówek. Agnieszka Żelewska nie ogranicza się do wyrazów absolutnie podstawowych, znanych z pierwszych lekcji angielskiego. Urozmaica zatem naukę, daje dzieciom szansę zabawy. Tomik jest bardzo kolorowy i utrzymany w humorystycznym stylu, obrazki przyciągają wzrok - kojarzą się z prostymi wyszukiwankami, zresztą można je tak potraktować. Odbiorcom spodoba się tak przygotowana książka: to nie tylko propozycja edukacyjna, ale też sposób na zajęcie maluchów i stworzenie im wyzwań w ramach zabawy.
Odkrycia
Najłatwiej nakłonić maluchy do ćwiczenia słówek z angielskiego przez zabawę i wesołe obrazki. Agnieszka Żelewska po raz drugi pojawia się na rynku z ilustrowaną encyklopedią polsko-angielską z okienkami - czyli kontynuuje pomysł, który dobrze się sprawdził. "W mieście" to tomik kartonowy, picture book z otwieranymi okienkami, wypełniony niespodziankami dla dzieci. Agnieszka Żelewska bawi się motywami związanymi z codziennością, odwołuje się do obserwacji najmłodszych, pokazuje, co można zauważyć na spacerze czy wyprawie do przedszkola albo szkoły. Każdy znajdzie tu coś ciekawego dla siebie, do tego - okienka skrywają różne treści, nigdy nie wiadomo, co można będzie znaleźć pod nimi: niektóre zawierają podpowiedzi lub pozwalają wywnioskować treści. Inne nie rzucają się w oczy - trzeba przyjrzeć się stronie, żeby wykryć, że należy otworzyć szybę lub zajrzeć pod chmurę. Niespodzianek będzie bardzo dużo.
"W mieście" to przegląd sytuacji od rana do wieczora. Poranek w mieście pozwala na przyjrzenie się składnikom pejzażu. Pojawia się tu śmieciarka i skuter, pojawia się piekarnia i dach, ale też mniej oczywiste elementy - drabina, miotła albo... szalik. Autorka zabiera dzieci na skrzyżowanie: pokazuje im biurowiec z dyrektorem w windzie, hotel z basenem na dachu, sygnalizację świetlną i kolejne pojazdy. Pisze o pracy w mieście, znów odwołując się do zagadnień, które dzieci najbardziej cenią: zagląda między innymi na budowę. Są tu różne rodzaje sklepów, można też zajrzeć do pudełka niesionego przez dziewczynkę albo - do studzienki. Osobna rozkładówka to wizyta w markecie: znów sposób na zaprezentowanie różnych słówek. Na koniec - wieczór w mieście, coś, czego dzieci się nie spodziewają.
Liczy się tu możliwość zamieszczenia w tomiku mnóstwa słówek (wydawnictwo podaje, że jest ich ponad 200): ale samo oglądanie rozkładówek i wyszukiwanie na nich kolejnych szczegółów to za mało, żeby zaintrygować odbiorców. Dlatego też istotne są tu zagadki: bez dodatkowej narracji wprowadza się pytania kierowane do dzieci: trzeba poszukać wyjaśnień, odpowiedzi, co można ukryć pod konkretnym okienkiem - fragmentem ilustracji. Wprowadza to element rozrywkowy i dodatkowo ułatwia zapamiętywanie słówek: każde okienko to bodziec dla pamięci, metoda na wprowadzenie kolejnego słówka do świadomości maluchów. Oglądanie książki to jednocześnie ćwiczenie liter i - słówek. Agnieszka Żelewska nie ogranicza się do wyrazów absolutnie podstawowych, znanych z pierwszych lekcji angielskiego. Urozmaica zatem naukę, daje dzieciom szansę zabawy. Tomik jest bardzo kolorowy i utrzymany w humorystycznym stylu, obrazki przyciągają wzrok - kojarzą się z prostymi wyszukiwankami, zresztą można je tak potraktować. Odbiorcom spodoba się tak przygotowana książka: to nie tylko propozycja edukacyjna, ale też sposób na zajęcie maluchów i stworzenie im wyzwań w ramach zabawy.
środa, 28 września 2022
Laura Steven: Nic wam nie jestem winna
Must Read, Media Rodzina, Poznań 2022.
Nierówność
Bardzo ważne tematy porusza Laura Steven, a robi to z wyczuciem i dobrym pomysłem, w sam raz, żeby trafić do nastolatków i przestrzec ich przed pewnymi działaniami w internecie. Do kwestii revenge porn i slut-shamingu dodaje jeszcze motyw nierówności ze względu na płeć - i to wątek, który wypada najbardziej archaicznie w tej historii. "Nic wam nie jestem winna" to jednocześnie opowieść o pokonywaniu trudności, o kryzysach i biedzie, a także o prawdziwej przyjaźni. Bardzo dużo się tu dzieje, a wszystko jest relacjonowane przez dziewczynę, która chce zostać komikiem lub przynajmniej zająć się pisaniem scenariuszy dla Hollywood: w związku z tym przy każdej okazji ucieka w dowcip, zasłania w ten sposób prawdziwe uczucia i ratuje się przed okrucieństwem świata. Który, nawiasem mówiąc, okazuje się przeraźliwie zacofany.
Izzy O'Neill to dziewczyna, która nie ma kompleksów ani wszczepionych przez dorosłych lęków. Straciła rodziców, wychowuje ją babcia. Izzy nie myśli nawet o pójściu na studia: chce poszukać pracy, żeby odciążyć ukochaną opiekunkę finansowo, każda kwota jest dla niej zaporowa, co oczywiście nie przysparza jej uznania rówieśników. Ale nie to staje się powodem społecznego ostracyzmu. Izzy nie boi się seksu: na jednej imprezie uprawia go z dwoma chłopakami (w tym - synem senatora). Traf chce, że w tym czasie zakochuje się w niej jej najlepszy przyjaciel. I to moment, w którym wszystko zaczyna się psuć. Do sieci wyciekają nagie zdjęcia Izzy, najpierw ustosunkowuje się do nich cała szkoła, a następnie dziennikarze rozdmuchują sprawę jeszcze bardziej. W efekcie zaszczuta nastolatka traci wsparcie kolegów i przekonuje się, że zawsze może być gorzej. Nauczyciele nie wiedzą, jak zachować się w obliczu seksskandalu, a najlepsza przyjaciółka Izzy boryka się z własnymi problemami płynącymi z ograniczeń kulturowych. Trudno w tym wszystkim zachować poczucie humoru, ale Izzy bez przerwy rozbawia swoich czytelników i nie poddaje się mimo kolejnych komplikacji. Jej przykład pokazuje, co może się stać, kiedy zaufa się niewłaściwej osobie. Laura Steven oskarża dorosłych, którzy nie mają pomysłu na powstrzymanie lawiny oskarżeń i właściwe wytypowanie ofiary oraz prześladowców. Ta powieść ma szerzyć wiedzę na temat slut-shamingu, zjawiska dość młodego, ale w pełni zrozumiałego dla młodszego pokolenia. Co ciekawe, przemyca też autorka motyw akceptowania własnego ciała, przypomina, że każdy ma prawo do cieszenia się seksem i że popełnianie błędów w dziedzinie relacji damsko-męskich (oraz w parach jednopłciowych) wcale nie jest domeną młodych ludzi, przytrafia się każdemu. Jest to powieść ciekawa jako historia rozrywkowa, ale sprawdzi się też, żeby dotrzeć do młodzieży i zasugerować im kilka rozwiązań. Autorka będzie wyzwalać bunt w odbiorczyniach, uświadomi im, jak trudno przełamać społeczne schematy. "Nic wam nie jestem winna" to książka ważna i daleka od realizowania typowych scenariuszy. Przyciąga odwagą w kreowaniu akcji i w komentowaniu trudnych tematów. Chociaż bohaterka przeżywa sporo przykrości, nie ma w narracji narzekania ani załamywania się, jest śmiech mimo wszystko.
Nierówność
Bardzo ważne tematy porusza Laura Steven, a robi to z wyczuciem i dobrym pomysłem, w sam raz, żeby trafić do nastolatków i przestrzec ich przed pewnymi działaniami w internecie. Do kwestii revenge porn i slut-shamingu dodaje jeszcze motyw nierówności ze względu na płeć - i to wątek, który wypada najbardziej archaicznie w tej historii. "Nic wam nie jestem winna" to jednocześnie opowieść o pokonywaniu trudności, o kryzysach i biedzie, a także o prawdziwej przyjaźni. Bardzo dużo się tu dzieje, a wszystko jest relacjonowane przez dziewczynę, która chce zostać komikiem lub przynajmniej zająć się pisaniem scenariuszy dla Hollywood: w związku z tym przy każdej okazji ucieka w dowcip, zasłania w ten sposób prawdziwe uczucia i ratuje się przed okrucieństwem świata. Który, nawiasem mówiąc, okazuje się przeraźliwie zacofany.
Izzy O'Neill to dziewczyna, która nie ma kompleksów ani wszczepionych przez dorosłych lęków. Straciła rodziców, wychowuje ją babcia. Izzy nie myśli nawet o pójściu na studia: chce poszukać pracy, żeby odciążyć ukochaną opiekunkę finansowo, każda kwota jest dla niej zaporowa, co oczywiście nie przysparza jej uznania rówieśników. Ale nie to staje się powodem społecznego ostracyzmu. Izzy nie boi się seksu: na jednej imprezie uprawia go z dwoma chłopakami (w tym - synem senatora). Traf chce, że w tym czasie zakochuje się w niej jej najlepszy przyjaciel. I to moment, w którym wszystko zaczyna się psuć. Do sieci wyciekają nagie zdjęcia Izzy, najpierw ustosunkowuje się do nich cała szkoła, a następnie dziennikarze rozdmuchują sprawę jeszcze bardziej. W efekcie zaszczuta nastolatka traci wsparcie kolegów i przekonuje się, że zawsze może być gorzej. Nauczyciele nie wiedzą, jak zachować się w obliczu seksskandalu, a najlepsza przyjaciółka Izzy boryka się z własnymi problemami płynącymi z ograniczeń kulturowych. Trudno w tym wszystkim zachować poczucie humoru, ale Izzy bez przerwy rozbawia swoich czytelników i nie poddaje się mimo kolejnych komplikacji. Jej przykład pokazuje, co może się stać, kiedy zaufa się niewłaściwej osobie. Laura Steven oskarża dorosłych, którzy nie mają pomysłu na powstrzymanie lawiny oskarżeń i właściwe wytypowanie ofiary oraz prześladowców. Ta powieść ma szerzyć wiedzę na temat slut-shamingu, zjawiska dość młodego, ale w pełni zrozumiałego dla młodszego pokolenia. Co ciekawe, przemyca też autorka motyw akceptowania własnego ciała, przypomina, że każdy ma prawo do cieszenia się seksem i że popełnianie błędów w dziedzinie relacji damsko-męskich (oraz w parach jednopłciowych) wcale nie jest domeną młodych ludzi, przytrafia się każdemu. Jest to powieść ciekawa jako historia rozrywkowa, ale sprawdzi się też, żeby dotrzeć do młodzieży i zasugerować im kilka rozwiązań. Autorka będzie wyzwalać bunt w odbiorczyniach, uświadomi im, jak trudno przełamać społeczne schematy. "Nic wam nie jestem winna" to książka ważna i daleka od realizowania typowych scenariuszy. Przyciąga odwagą w kreowaniu akcji i w komentowaniu trudnych tematów. Chociaż bohaterka przeżywa sporo przykrości, nie ma w narracji narzekania ani załamywania się, jest śmiech mimo wszystko.
wtorek, 27 września 2022
Hwang Sok-yong: O zmierzchu
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2022.
Sukcesy i niepowodzenia
Chociaż to opowieść z Korei Południowej, jej uniwersalny wydźwięk sprawia, że odnajdą się w niej odbiorcy z różnych kręgów kulturowych. Hwang Sok-yong wprawdzie nawiązuje do rozmaitych wydarzeń z historii kraju, ale system przypisów pomaga czytelnikom zorientować się w kontekście społecznym, więc nic nie będzie zakłócać sugestywnej i delikatnej lektury. Autor podąża za dwiema postaciami, oddając im na przemian głos. Park Min-u dobrze sobie poradził w życiu - chociaż statystycznie rzecz biorąc, nie powinien mieć na to szansy. Odniósł jednak sukces, został architektem i mógł porzucić życie w biedzie. Nie został na ulicy - jak jego koledzy, wychowujący się w slumsach na przedmieściach Seulu. Cha Sun-a pewnego dnia postawiła na realizację swoich marzeń - zaczęła pisać scenariusze do sztuk teatralnych i mimo braku nadziei na olśniewające zarobki, postawiła na samorealizację i zadowolenie z pracy. Oczywiście z czasem idee zaczęły blednąć w obliczu konieczności skromnego życia, jednak Sun-a też nie musi narzekać na los. Drogi tej pary krzyżują się nieoczekiwanie: oto do uznanego architekta odzywa się kobieta, którą ten powinien pamiętać z przeszłości. Nie chce jednak przesadnie nalegać na spotkanie: nie jest już tak atrakcyjna jak dawniej, poza tym wolałaby nie rujnować złudzeń i marzeń. I tak Hwang Sok-yong uruchamia szereg retrospekcji, które wyjaśnią odbiorcom, kim są bohaterowie i co takiego wydarzyło się w ich codzienności, że po latach nie potrafią odnaleźć drogi do siebie.
"O zmierzchu" to książka, która w naiwnej warstwie narracji sprawdza się jako lektura rozrywkowa - psychologiczne czytadło z próbą uchwycenia mentalności Koreańczyków. Hwang Sok-yong proponuje jednak znacznie więcej: podsuwa odbiorcom analizę przyczyn zachowań mieszkańców Korei Południowej. Stara się naświetlić zjawiska charakterystyczne dla rozwoju społeczeństwa i podstawowe bariery w dążeniu do spełniania marzeń. Udowadnia, że odniesienie sukcesu wcale nie oznacza, że przyszłość przyniesie nagrody. Bo przecież bohaterom coś się udało, a jednak nie znaleźli szczęścia i późniejsze lata jasno pokazały, że samozadowolenie niekoniecznie zależeć będzie od czynników zewnętrznych. Hwang Sok-yong celowo doświadcza wykreowanych przez siebie bohaterów: używa ich jako przestrogi i sposobu na wzbudzenie refleksji o komplikacjach życiowych. Naświetla wyzwania, jakie pojawiają się w młodości - i siłę do ich pokonywania, ale nie obiecuje czytelnikom happy endu. Prowadzi do spotkania po latach - i funduje szereg retrospekcji, żeby kontrast między realizacją marzeń i finałowym rozczarowaniem był jeszcze bardziej wyrazisty. W tym wszystkim nie ma walki o sens czy podbijania emocji - Hwang Sok-yong stawia na opowieść statyczną i spokojną, wypełnioną obserwacjami i analizami. Nawet jeśli przybliża drobne dramaty bohaterów, to prowadzą one do portretów psychologicznych, a nie do akcji. "O zmierzchu" to podróż do dorosłości - ucieczka z trudnego dzieciństwa w stronę, która przyniesie jedynie zawód. Jednak czytelników urzeknie w niej jakość prowadzonej narracji i sam klimat historii.
Sukcesy i niepowodzenia
Chociaż to opowieść z Korei Południowej, jej uniwersalny wydźwięk sprawia, że odnajdą się w niej odbiorcy z różnych kręgów kulturowych. Hwang Sok-yong wprawdzie nawiązuje do rozmaitych wydarzeń z historii kraju, ale system przypisów pomaga czytelnikom zorientować się w kontekście społecznym, więc nic nie będzie zakłócać sugestywnej i delikatnej lektury. Autor podąża za dwiema postaciami, oddając im na przemian głos. Park Min-u dobrze sobie poradził w życiu - chociaż statystycznie rzecz biorąc, nie powinien mieć na to szansy. Odniósł jednak sukces, został architektem i mógł porzucić życie w biedzie. Nie został na ulicy - jak jego koledzy, wychowujący się w slumsach na przedmieściach Seulu. Cha Sun-a pewnego dnia postawiła na realizację swoich marzeń - zaczęła pisać scenariusze do sztuk teatralnych i mimo braku nadziei na olśniewające zarobki, postawiła na samorealizację i zadowolenie z pracy. Oczywiście z czasem idee zaczęły blednąć w obliczu konieczności skromnego życia, jednak Sun-a też nie musi narzekać na los. Drogi tej pary krzyżują się nieoczekiwanie: oto do uznanego architekta odzywa się kobieta, którą ten powinien pamiętać z przeszłości. Nie chce jednak przesadnie nalegać na spotkanie: nie jest już tak atrakcyjna jak dawniej, poza tym wolałaby nie rujnować złudzeń i marzeń. I tak Hwang Sok-yong uruchamia szereg retrospekcji, które wyjaśnią odbiorcom, kim są bohaterowie i co takiego wydarzyło się w ich codzienności, że po latach nie potrafią odnaleźć drogi do siebie.
"O zmierzchu" to książka, która w naiwnej warstwie narracji sprawdza się jako lektura rozrywkowa - psychologiczne czytadło z próbą uchwycenia mentalności Koreańczyków. Hwang Sok-yong proponuje jednak znacznie więcej: podsuwa odbiorcom analizę przyczyn zachowań mieszkańców Korei Południowej. Stara się naświetlić zjawiska charakterystyczne dla rozwoju społeczeństwa i podstawowe bariery w dążeniu do spełniania marzeń. Udowadnia, że odniesienie sukcesu wcale nie oznacza, że przyszłość przyniesie nagrody. Bo przecież bohaterom coś się udało, a jednak nie znaleźli szczęścia i późniejsze lata jasno pokazały, że samozadowolenie niekoniecznie zależeć będzie od czynników zewnętrznych. Hwang Sok-yong celowo doświadcza wykreowanych przez siebie bohaterów: używa ich jako przestrogi i sposobu na wzbudzenie refleksji o komplikacjach życiowych. Naświetla wyzwania, jakie pojawiają się w młodości - i siłę do ich pokonywania, ale nie obiecuje czytelnikom happy endu. Prowadzi do spotkania po latach - i funduje szereg retrospekcji, żeby kontrast między realizacją marzeń i finałowym rozczarowaniem był jeszcze bardziej wyrazisty. W tym wszystkim nie ma walki o sens czy podbijania emocji - Hwang Sok-yong stawia na opowieść statyczną i spokojną, wypełnioną obserwacjami i analizami. Nawet jeśli przybliża drobne dramaty bohaterów, to prowadzą one do portretów psychologicznych, a nie do akcji. "O zmierzchu" to podróż do dorosłości - ucieczka z trudnego dzieciństwa w stronę, która przyniesie jedynie zawód. Jednak czytelników urzeknie w niej jakość prowadzonej narracji i sam klimat historii.
poniedziałek, 26 września 2022
Jane Goodall, Douglas Abrams, Gail Hudson: Księga nadziei. Podręcznik przetrwania w trudnych czasach
Media Rodzina, Poznań 2022.
Pocieszenie
Niby jest ta książka pomyślana jako publikacja coachingowa i poradnikowa, ma służyć pokrzepieniu odbiorców i pokazaniu im, że zawsze warto liczyć na pozytywny rozwój wydarzeń - a jednak sporo w niej konkretów i ciekawostek z życia Jane Goodall - łączników między rozmowami o nadziei. "Księga nadziei" to publikacja motywacyjna i kierowana do tych wszystkich, którzy potrzebują otuchy w kwestiach walki o planetę czy o dobre imię ludzkości. Nie jest to typowy wywiad-rzeka, raczej forma hybrydowa, mnóstwo w niej opisów i komentarzy spoza rozmów. Douglas Abrams namawia Jane Goodall na zwierzenia dotyczące różnych momentów życia - tak, żeby wydobyć z nich informacje na temat nadziei. Dzięki temu z abstrakcyjnego pojęcia udaje się wyciągnąć bardzo dużo i w dodatku nie będzie to lektura nudna nawet dla przypadkowych czytelników. Douglas Abrams pisze o tym, jak wyglądało przeprowadzanie rozmów w czasie pandemii i - jakie wydarzenia spoza tematów zaplanowanych na wywiad wpływały na tę relację. Jane Goodall interesuje się doświadczeniami rozmówcy, zwłaszcza gdy ten przeżywa trudne chwile po śmierci bliskich. Każdy motyw może stać się punktem wyjścia do dalszych rozważań związanych z nadzieją. Ale nie jest tak, że twórcy książki szukają definicji nadziei i krążą wyłącznie wokół tego zagadnienia: raczej ma się wrażenie, że nadzieja jest tylko dodatkiem do opowieści osobistej i pełnej wspomnień. Jane Goodall wraca myślami do rozmaitych momentów w swojej pracy i dzieli się z czytelnikami zestawem refleksji powiązanych z wyzwaniami codzienności. Wprowadza całkiem sporo wiadomości o pracy na łonie natury. Dzieli się z czytelnikami zbiorem anegdot, pokazuje, z jakimi trudnościami musiała walczyć. Odwołuje się też do spraw aktualnych i do ostatnich wydarzeń związanych z działaniami na rzecz ochrony środowiska. Tłumaczy Jane Goodall - jako ekspertka od przyrody - co oznacza dla zwykłego człowieka widmo kryzysu klimatycznego. Opowiada o inspirujących spotkaniach z innymi działaczami, wyjaśnia, jakimi motywami powinni się przejąć zwykli odbiorcy. Jednocześnie przypomina, dlaczego nie można zrezygnować z nadziei w żadnych okolicznościach. Niewiele tu filozoficznych komentarzy ogólnikowych - autorzy wolą raczej opierać się na konkretnych wydarzeniach i podawać dobre przykłady, tak, żeby czytelnicy nie zanudzili się mentorskimi uwagami bez pokrycia. "Księga nadziei" to niewielka objętościowo książka, która może zainspirować. Zwraca uwagę na konieczność dbania o planetę - ale w wymiarze mikro, przypomina, że każdy może zrobić coś ważnego. Jane Goodall nie zamierza nikogo pouczać. Opowiada z lekkością, bez nastawienia na to, że trzeba odbiorców do czegoś zmuszać: wnioski należy tu wyciągać samodzielnie. Oczywiście nie każdy docenia podpowiedzi coachingowe, dlatego też w "Księdze nadziei" duży nacisk kładziony jest na kwestie przyrodnicze - jeśli ktoś chce zacząć poznawanie dokonań Jane Goodall w dziedzinie pracy ze zwierzętami, może i tu znaleźć szereg wiadomości do dalszego odkrywania.
Pocieszenie
Niby jest ta książka pomyślana jako publikacja coachingowa i poradnikowa, ma służyć pokrzepieniu odbiorców i pokazaniu im, że zawsze warto liczyć na pozytywny rozwój wydarzeń - a jednak sporo w niej konkretów i ciekawostek z życia Jane Goodall - łączników między rozmowami o nadziei. "Księga nadziei" to publikacja motywacyjna i kierowana do tych wszystkich, którzy potrzebują otuchy w kwestiach walki o planetę czy o dobre imię ludzkości. Nie jest to typowy wywiad-rzeka, raczej forma hybrydowa, mnóstwo w niej opisów i komentarzy spoza rozmów. Douglas Abrams namawia Jane Goodall na zwierzenia dotyczące różnych momentów życia - tak, żeby wydobyć z nich informacje na temat nadziei. Dzięki temu z abstrakcyjnego pojęcia udaje się wyciągnąć bardzo dużo i w dodatku nie będzie to lektura nudna nawet dla przypadkowych czytelników. Douglas Abrams pisze o tym, jak wyglądało przeprowadzanie rozmów w czasie pandemii i - jakie wydarzenia spoza tematów zaplanowanych na wywiad wpływały na tę relację. Jane Goodall interesuje się doświadczeniami rozmówcy, zwłaszcza gdy ten przeżywa trudne chwile po śmierci bliskich. Każdy motyw może stać się punktem wyjścia do dalszych rozważań związanych z nadzieją. Ale nie jest tak, że twórcy książki szukają definicji nadziei i krążą wyłącznie wokół tego zagadnienia: raczej ma się wrażenie, że nadzieja jest tylko dodatkiem do opowieści osobistej i pełnej wspomnień. Jane Goodall wraca myślami do rozmaitych momentów w swojej pracy i dzieli się z czytelnikami zestawem refleksji powiązanych z wyzwaniami codzienności. Wprowadza całkiem sporo wiadomości o pracy na łonie natury. Dzieli się z czytelnikami zbiorem anegdot, pokazuje, z jakimi trudnościami musiała walczyć. Odwołuje się też do spraw aktualnych i do ostatnich wydarzeń związanych z działaniami na rzecz ochrony środowiska. Tłumaczy Jane Goodall - jako ekspertka od przyrody - co oznacza dla zwykłego człowieka widmo kryzysu klimatycznego. Opowiada o inspirujących spotkaniach z innymi działaczami, wyjaśnia, jakimi motywami powinni się przejąć zwykli odbiorcy. Jednocześnie przypomina, dlaczego nie można zrezygnować z nadziei w żadnych okolicznościach. Niewiele tu filozoficznych komentarzy ogólnikowych - autorzy wolą raczej opierać się na konkretnych wydarzeniach i podawać dobre przykłady, tak, żeby czytelnicy nie zanudzili się mentorskimi uwagami bez pokrycia. "Księga nadziei" to niewielka objętościowo książka, która może zainspirować. Zwraca uwagę na konieczność dbania o planetę - ale w wymiarze mikro, przypomina, że każdy może zrobić coś ważnego. Jane Goodall nie zamierza nikogo pouczać. Opowiada z lekkością, bez nastawienia na to, że trzeba odbiorców do czegoś zmuszać: wnioski należy tu wyciągać samodzielnie. Oczywiście nie każdy docenia podpowiedzi coachingowe, dlatego też w "Księdze nadziei" duży nacisk kładziony jest na kwestie przyrodnicze - jeśli ktoś chce zacząć poznawanie dokonań Jane Goodall w dziedzinie pracy ze zwierzętami, może i tu znaleźć szereg wiadomości do dalszego odkrywania.
niedziela, 25 września 2022
Joke van Leeuwen: Kiedy tata zamienił się w krzak
Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Ucieczka
Cudownie by było, gdyby takie książki nie musiały nigdy powstawać, albo - gdyby funkcjonowały wyłącznie jako efekt nieokiełznanej wyobraźni autorów. Tymczasem Joke van Leeuwen odwołuje się do tematu trudnego i bardzo niedziecięcego. "Kiedy tata zamienił się w krzak" to narracja małej dziewczynki, córki cukiernika. Bohaterka relacjonuje swoje przygody - wypełnione adrenaliną - i udowadnia, że poradzi sobie w każdej sytuacji, ale winni temu są dorośli. Oto bowiem wybucha wojna. Tata dziewczynki zostaje wysłany na front, dlatego też musi przebierać się za krzak (i wizja żołnierzy obu skonfliktowanych stron w przebraniach krzaków całkiem ładnie rozbija strach), bo do krzaków się nie strzela. Niestety front coraz bardziej się zbliża i w domu nie jest już bezpiecznie. Bohaterką pod nieobecność taty opiekowała się babcia, ale kiedy na okoliczne domy zaczynają spadać bomby, trzeba wysłać dziecko za granicę, do matki. Po mamie zostało tylko zdjęcie: opuściła dom, kiedy jej córka miała rok. Teraz ma stać się schronieniem i jedyną nadzieją na ocalenie dla kilkulatki. Babcia zostaje, żeby pilnować dobytku, zresztą przeżyła już jedną wojnę, więc na pewno sobie poradzi. Tata walczy. Bohaterka wsiada do autokaru z innymi dziećmi, ma ze sobą zeszyt z adresem mamy i trochę pieniędzy zaszytych w ubraniu na czarną godzinę. Niby wszystko musi pójść zgodnie z planem, jednak to wojna i nie da się przewidzieć pewnych sytuacji. Co spotka bohaterkę na trasie? Pojawi się mnóstwo dzieci zmuszanych do oddawania ulubionych zabawek biednym uchodźcom (oraz matek żądających wdzięczności za te dary). Pojawi się zestaw rezerwowych babć, które nie mają na kogo przelać ogromu uczuć. Pojawi się niejeden dowódca (ich obecność ma przekonać odbiorców, że wojna jest dziwna i że dzieci nie mogą zrozumieć spraw dorosłych, skoro nawet sami dorośli nie pojmują wszystkiego). Pojawią się oszuści i przestępcy, którzy szukają naiwnych ofiar. Bohaterka jest zdana na siebie, na własną pomysłowość i odwagę. Musi podejmować niepopularne decyzje: gdyby słuchała przypadkowych opiekunów (którym faktycznie na niej nie zależy), nie dotarłaby do mamy. A przecież to jest przez cały czas celem wyprawy.
Bohaterka działa i udowadnia, że nawet jako dziecko nie jest do końca bezradna czy bezbronna w obliczu wojny. Poradzi sobie z rozmaitymi niedogodnościami, czasami będzie czuć głód, czasami strach - ale potrafi wyciągać wnioski i błyskawicznie dostosowuje się do nowych sytuacji. Nie zajmuje się przesadnie wojną, nie uskarża się na los. Nie ma na to czasu. Akcja toczy się tu bardzo szybko, odbiorcom pokazuje się, jak kreatywne są dzieci, nawet w sytuacjach, które niejednego dorosłego mogłyby pokonać. Jednak "Kiedy tata zamienił się w krzak" to potężne oskarżenie wymierzone w świat dorosłych: dzieciom nie powinno się fundować takich atrakcji. Joke van Leeuwen wcale nie oswaja z tematem uchodźców czy wojny, chociaż nie zmienia to faktu, że podsuwa ciekawą lekturę, książkę, która na pewno przejdzie do klasyki literatury czwartej.
Ucieczka
Cudownie by było, gdyby takie książki nie musiały nigdy powstawać, albo - gdyby funkcjonowały wyłącznie jako efekt nieokiełznanej wyobraźni autorów. Tymczasem Joke van Leeuwen odwołuje się do tematu trudnego i bardzo niedziecięcego. "Kiedy tata zamienił się w krzak" to narracja małej dziewczynki, córki cukiernika. Bohaterka relacjonuje swoje przygody - wypełnione adrenaliną - i udowadnia, że poradzi sobie w każdej sytuacji, ale winni temu są dorośli. Oto bowiem wybucha wojna. Tata dziewczynki zostaje wysłany na front, dlatego też musi przebierać się za krzak (i wizja żołnierzy obu skonfliktowanych stron w przebraniach krzaków całkiem ładnie rozbija strach), bo do krzaków się nie strzela. Niestety front coraz bardziej się zbliża i w domu nie jest już bezpiecznie. Bohaterką pod nieobecność taty opiekowała się babcia, ale kiedy na okoliczne domy zaczynają spadać bomby, trzeba wysłać dziecko za granicę, do matki. Po mamie zostało tylko zdjęcie: opuściła dom, kiedy jej córka miała rok. Teraz ma stać się schronieniem i jedyną nadzieją na ocalenie dla kilkulatki. Babcia zostaje, żeby pilnować dobytku, zresztą przeżyła już jedną wojnę, więc na pewno sobie poradzi. Tata walczy. Bohaterka wsiada do autokaru z innymi dziećmi, ma ze sobą zeszyt z adresem mamy i trochę pieniędzy zaszytych w ubraniu na czarną godzinę. Niby wszystko musi pójść zgodnie z planem, jednak to wojna i nie da się przewidzieć pewnych sytuacji. Co spotka bohaterkę na trasie? Pojawi się mnóstwo dzieci zmuszanych do oddawania ulubionych zabawek biednym uchodźcom (oraz matek żądających wdzięczności za te dary). Pojawi się zestaw rezerwowych babć, które nie mają na kogo przelać ogromu uczuć. Pojawi się niejeden dowódca (ich obecność ma przekonać odbiorców, że wojna jest dziwna i że dzieci nie mogą zrozumieć spraw dorosłych, skoro nawet sami dorośli nie pojmują wszystkiego). Pojawią się oszuści i przestępcy, którzy szukają naiwnych ofiar. Bohaterka jest zdana na siebie, na własną pomysłowość i odwagę. Musi podejmować niepopularne decyzje: gdyby słuchała przypadkowych opiekunów (którym faktycznie na niej nie zależy), nie dotarłaby do mamy. A przecież to jest przez cały czas celem wyprawy.
Bohaterka działa i udowadnia, że nawet jako dziecko nie jest do końca bezradna czy bezbronna w obliczu wojny. Poradzi sobie z rozmaitymi niedogodnościami, czasami będzie czuć głód, czasami strach - ale potrafi wyciągać wnioski i błyskawicznie dostosowuje się do nowych sytuacji. Nie zajmuje się przesadnie wojną, nie uskarża się na los. Nie ma na to czasu. Akcja toczy się tu bardzo szybko, odbiorcom pokazuje się, jak kreatywne są dzieci, nawet w sytuacjach, które niejednego dorosłego mogłyby pokonać. Jednak "Kiedy tata zamienił się w krzak" to potężne oskarżenie wymierzone w świat dorosłych: dzieciom nie powinno się fundować takich atrakcji. Joke van Leeuwen wcale nie oswaja z tematem uchodźców czy wojny, chociaż nie zmienia to faktu, że podsuwa ciekawą lekturę, książkę, która na pewno przejdzie do klasyki literatury czwartej.
sobota, 24 września 2022
Joanna Olech: Kartofel i Werka Blogerka
Harperkids, Warszawa 2022.
Pułapka
Żeby zachęcić dzieci do ćwiczenia czytania, warto sięgać po ciekawe i przepełnione dowcipami fabuły, tak, żeby nie tylko odwrócić uwagę od konieczności wysiłku intelektualnego, ale jeszcze zaangażować w przebieg akcji. Joannie Olech ta sztuka udała się doskonale: "Kartofel i Werka Blogerka" to bajka na drugim poziomie serii Czytam sobie, ale też przygoda dostosowana do wieku i zainteresowań maluchów wkraczających w świat samodzielnych lektur. Historia, która przyciąga już samym tytułem, bo rzadko jeszcze spotyka się blogerów w roli bohaterów książkowych. Ponadto Joanna Olech stawia wprawdzie na klasyczną przygodę baśniową, w której dobro zostaje nagrodzone a zło ukarane, ale na początku myli tropy i pokazuje dzieciom, jak łatwo wpaść w pułapkę oceniania. Oto bowiem w rodzinie trolli przychodzi na świat mały brzydki troll, który otrzymuje imię Kartofel (ze względu na warunki). Kartofel żywi się robalami i szybko rośnie, nie ma w nim nic zachwycającego - co ucieszy maluchy. Bo Kartofel to uosobienie tematów tabu z literatury czwartej, ma brodawki i kłaki w nosie, lubi torty z glutami i często się brudzi - to sprawia, że ulubieńcem dorosłych raczej by nie został. Przeciwieństwem Kartofla jest Werka Blogerka - przepiękna elfinka. Można się jej przyglądać z zachwytem i podziwiać jej urodę. Tyle tylko, że to Werka jest tu czarnym charakterem: wykopała z pomocą borsuków pułapkę. Każdego, kto w nią wpadnie, uwalnia dopiero wtedy, gdy otrzyma potrzebną jej porcję plotek, które następnie publikuje w internecie. Dzięki temu ma stały dostęp do informacji i intryg, a wie już, że to przyciąga odbiorców. Werka nie chce uratować Kartofla, który znalazł się w jamie wykopanej przez borsuki - znęca się nad nim i wyśmiewa go bezlitośnie. Kartofel nie zamierza jednak być taki jak gwiazda mediów społecznościowych: kiedy to Werka znajdzie się w pułapce, zachowa się tak, jak uważa, że powinien.
"Kartofel i Werka Blogerka" to bajka zgrabna i napisana z humorem. Joanna Olech musi się jednak podporządkowywać wymogom serii w stosowaniu określonych głosek (między innymi nie może stosować zmiękczeń), co oznacza, że czasami sięga po synonimy mniej używane w języku potocznym, więc też i mniej zrozumiałe dla maluchów ("toksyna" zamiast "trucizny" to jeden z przykładów, ale zmiany objawiają się też w mniej typowym szyku wyrazów w zdaniach i sprawiają, że narracja trochę traci rytm). Dzieci mogą w tej książce podziwiać obrazki Joli Richter-Magnuszewskiej, wycinankowe i niezwykłe, a przy tym wolne od charakterystycznego dla literatury dla najmłodszych przesłodzenia. To książeczka, która zachęca dzieci do przewartościowań: przypomina, że nie wszystko, co piękne, jest też dobre i wspaniałe - i czasami warto sięgnąć głębiej, żeby móc ocenić drugą osobę.
Pułapka
Żeby zachęcić dzieci do ćwiczenia czytania, warto sięgać po ciekawe i przepełnione dowcipami fabuły, tak, żeby nie tylko odwrócić uwagę od konieczności wysiłku intelektualnego, ale jeszcze zaangażować w przebieg akcji. Joannie Olech ta sztuka udała się doskonale: "Kartofel i Werka Blogerka" to bajka na drugim poziomie serii Czytam sobie, ale też przygoda dostosowana do wieku i zainteresowań maluchów wkraczających w świat samodzielnych lektur. Historia, która przyciąga już samym tytułem, bo rzadko jeszcze spotyka się blogerów w roli bohaterów książkowych. Ponadto Joanna Olech stawia wprawdzie na klasyczną przygodę baśniową, w której dobro zostaje nagrodzone a zło ukarane, ale na początku myli tropy i pokazuje dzieciom, jak łatwo wpaść w pułapkę oceniania. Oto bowiem w rodzinie trolli przychodzi na świat mały brzydki troll, który otrzymuje imię Kartofel (ze względu na warunki). Kartofel żywi się robalami i szybko rośnie, nie ma w nim nic zachwycającego - co ucieszy maluchy. Bo Kartofel to uosobienie tematów tabu z literatury czwartej, ma brodawki i kłaki w nosie, lubi torty z glutami i często się brudzi - to sprawia, że ulubieńcem dorosłych raczej by nie został. Przeciwieństwem Kartofla jest Werka Blogerka - przepiękna elfinka. Można się jej przyglądać z zachwytem i podziwiać jej urodę. Tyle tylko, że to Werka jest tu czarnym charakterem: wykopała z pomocą borsuków pułapkę. Każdego, kto w nią wpadnie, uwalnia dopiero wtedy, gdy otrzyma potrzebną jej porcję plotek, które następnie publikuje w internecie. Dzięki temu ma stały dostęp do informacji i intryg, a wie już, że to przyciąga odbiorców. Werka nie chce uratować Kartofla, który znalazł się w jamie wykopanej przez borsuki - znęca się nad nim i wyśmiewa go bezlitośnie. Kartofel nie zamierza jednak być taki jak gwiazda mediów społecznościowych: kiedy to Werka znajdzie się w pułapce, zachowa się tak, jak uważa, że powinien.
"Kartofel i Werka Blogerka" to bajka zgrabna i napisana z humorem. Joanna Olech musi się jednak podporządkowywać wymogom serii w stosowaniu określonych głosek (między innymi nie może stosować zmiękczeń), co oznacza, że czasami sięga po synonimy mniej używane w języku potocznym, więc też i mniej zrozumiałe dla maluchów ("toksyna" zamiast "trucizny" to jeden z przykładów, ale zmiany objawiają się też w mniej typowym szyku wyrazów w zdaniach i sprawiają, że narracja trochę traci rytm). Dzieci mogą w tej książce podziwiać obrazki Joli Richter-Magnuszewskiej, wycinankowe i niezwykłe, a przy tym wolne od charakterystycznego dla literatury dla najmłodszych przesłodzenia. To książeczka, która zachęca dzieci do przewartościowań: przypomina, że nie wszystko, co piękne, jest też dobre i wspaniałe - i czasami warto sięgnąć głębiej, żeby móc ocenić drugą osobę.
piątek, 23 września 2022
Delia i Mark Owens: Zew Kalahari
Świat Książki, Warszawa 2022.
Wśród lwów
Jest to książka dla poszukiwaczy przygód i nie ma znaczenia, że wydarzenia tu opisane rozegrały się w przeszłości odległej o kilka dekad - warunki życia na Kalahari doskonale łączą się z surowością i brakiem zdobyczy cywilizacyjnych. Delia i Mark Owensowie decydują się na mnóstwo wyrzeczeń i niebezpieczeństw, żeby zrealizować swoje marzenia i bardzo ambitne plany naukowe. Ich celem jest wyprawa na Kalahari i prowadzenie badań dotyczących żyjących tam zwierząt. Bez grantów, bez sponsorów, z kilkoma tysiącami dolarów, które zdobyli przez wyprzedaż całego dobytku, młodzi ludzie wyruszają na wieloletnią wyprawę. "Zew Kalahari" to zestaw wspomnień z tych czasów i ekscytująca lektura dla odbiorców, którzy wolą nie ruszać się z kanapy, a już na pewno nie zrezygnowaliby z ułatwień, jakie zapewnia cywilizacja.
Obserwowanie hien brunatnych w ich naturalnym środowisku przeradza się w dwa rozległe projekty - dochodzi do niego zbieranie informacji na temat zachowań lwów. Błękitne Stado, które najczęściej odwiedza obóz Owensów, zapewnia sporo atrakcji, także - wrażeń dla czytelników. Z zapartym tchem będzie się tu czytać o tym, jak lwy nocą podchodzą pod namiot, albo jak w dzień wkraczają do obozu i przywłaszczają sobie rozmaite przedmioty. Na początku to niepewność i próby delikatnego odciągania ich uwagi od współmałżonka, któremu odcięta została droga ewakuacji, nocowanie w samochodzie i testowanie granic, później - wzajemne zrozumienie i wzruszająca możliwość współistnienia z poszanowaniem swoich terytoriów. Marek i Delia Owensowie nie chcą przesadnie ingerować w środowisko naturalne lwów ani oswajać ich z obecnością człowieka, wiedzą, że to może się źle skończyć. Jednak chociaż są świadomi, że powinni zostawić naturze regulowanie spraw życia i śmierci kilka razy decydują się na sprzeniewierzenie się własnym zasadom i udzielenie pomocy wielkim drapieżnikom. Dwa wielkie tematy pojawiają się w tej książce. Z jednej strony to konieczność zorganizowania sobie namiastki normalności: schronienia, domu, zaopatrzenia w prowiant i zdobycie środków transportu oraz paliwa. Autorzy nie poruszają kwestii swojej relacji, chociaż zaznaczają niektóre pominięte wydarzenia będące udziałem ich rodzin. Pomijają też tematy higieniczno-toaletowe, w zamian dzieląc się z odbiorcami informacjami na temat posiłków, ich monotonii lub wartości. Z drugiej strony "Zew Kalahari" to opowieść o badaniach, o sposobie gromadzenia informacji na temat hien i lwów. Najpierw - dramatyczna walka o jakiekolwiek środki na pracę naukową, później - radość z dokonywania odkryć, o jakich świat nie miał pojęcia. Jeszcze później - poszerzanie możliwości przez zakładanie zwierzętom obroży z nadajnikami, rozbudowywanie obozu i coraz lepsze zaopatrzenie - co wiąże się automatycznie z problemami innego rodzaju, na przykład - jak unieruchomić i zabezpieczyć samolot podczas burzy. Autorzy prowadzą narrację tak, że czytelnicy będą się cieszyć z każdego sukcesu, przeżywać każde wielkie odkrycie i doświadczać całej gamy emocji. Będą płakać przy rozstaniach ze zwierzętami, które otrzymały imiona i kibicować im w codziennej walce o przetrwanie. Będą też doskonale się bawić przy interpretowaniu zachowań imitujących ludzkie. Mark i Delia Owensowie wiedzą, jak przyciągać uwagę czytelników - i oboje w takim samym stopniu to wykorzystują. Bo rozdziały są tematyzowane i tworzone przez nich osobno, co zapewnia różnorodność i ciekawe spojrzenia na codzienność na Kalahari. Jest to tom dla ceniących sobie przygodę i dla tych, którzy chcą jeszcze raz przeżyć historię przyrodniczych odkryć.
Wśród lwów
Jest to książka dla poszukiwaczy przygód i nie ma znaczenia, że wydarzenia tu opisane rozegrały się w przeszłości odległej o kilka dekad - warunki życia na Kalahari doskonale łączą się z surowością i brakiem zdobyczy cywilizacyjnych. Delia i Mark Owensowie decydują się na mnóstwo wyrzeczeń i niebezpieczeństw, żeby zrealizować swoje marzenia i bardzo ambitne plany naukowe. Ich celem jest wyprawa na Kalahari i prowadzenie badań dotyczących żyjących tam zwierząt. Bez grantów, bez sponsorów, z kilkoma tysiącami dolarów, które zdobyli przez wyprzedaż całego dobytku, młodzi ludzie wyruszają na wieloletnią wyprawę. "Zew Kalahari" to zestaw wspomnień z tych czasów i ekscytująca lektura dla odbiorców, którzy wolą nie ruszać się z kanapy, a już na pewno nie zrezygnowaliby z ułatwień, jakie zapewnia cywilizacja.
Obserwowanie hien brunatnych w ich naturalnym środowisku przeradza się w dwa rozległe projekty - dochodzi do niego zbieranie informacji na temat zachowań lwów. Błękitne Stado, które najczęściej odwiedza obóz Owensów, zapewnia sporo atrakcji, także - wrażeń dla czytelników. Z zapartym tchem będzie się tu czytać o tym, jak lwy nocą podchodzą pod namiot, albo jak w dzień wkraczają do obozu i przywłaszczają sobie rozmaite przedmioty. Na początku to niepewność i próby delikatnego odciągania ich uwagi od współmałżonka, któremu odcięta została droga ewakuacji, nocowanie w samochodzie i testowanie granic, później - wzajemne zrozumienie i wzruszająca możliwość współistnienia z poszanowaniem swoich terytoriów. Marek i Delia Owensowie nie chcą przesadnie ingerować w środowisko naturalne lwów ani oswajać ich z obecnością człowieka, wiedzą, że to może się źle skończyć. Jednak chociaż są świadomi, że powinni zostawić naturze regulowanie spraw życia i śmierci kilka razy decydują się na sprzeniewierzenie się własnym zasadom i udzielenie pomocy wielkim drapieżnikom. Dwa wielkie tematy pojawiają się w tej książce. Z jednej strony to konieczność zorganizowania sobie namiastki normalności: schronienia, domu, zaopatrzenia w prowiant i zdobycie środków transportu oraz paliwa. Autorzy nie poruszają kwestii swojej relacji, chociaż zaznaczają niektóre pominięte wydarzenia będące udziałem ich rodzin. Pomijają też tematy higieniczno-toaletowe, w zamian dzieląc się z odbiorcami informacjami na temat posiłków, ich monotonii lub wartości. Z drugiej strony "Zew Kalahari" to opowieść o badaniach, o sposobie gromadzenia informacji na temat hien i lwów. Najpierw - dramatyczna walka o jakiekolwiek środki na pracę naukową, później - radość z dokonywania odkryć, o jakich świat nie miał pojęcia. Jeszcze później - poszerzanie możliwości przez zakładanie zwierzętom obroży z nadajnikami, rozbudowywanie obozu i coraz lepsze zaopatrzenie - co wiąże się automatycznie z problemami innego rodzaju, na przykład - jak unieruchomić i zabezpieczyć samolot podczas burzy. Autorzy prowadzą narrację tak, że czytelnicy będą się cieszyć z każdego sukcesu, przeżywać każde wielkie odkrycie i doświadczać całej gamy emocji. Będą płakać przy rozstaniach ze zwierzętami, które otrzymały imiona i kibicować im w codziennej walce o przetrwanie. Będą też doskonale się bawić przy interpretowaniu zachowań imitujących ludzkie. Mark i Delia Owensowie wiedzą, jak przyciągać uwagę czytelników - i oboje w takim samym stopniu to wykorzystują. Bo rozdziały są tematyzowane i tworzone przez nich osobno, co zapewnia różnorodność i ciekawe spojrzenia na codzienność na Kalahari. Jest to tom dla ceniących sobie przygodę i dla tych, którzy chcą jeszcze raz przeżyć historię przyrodniczych odkryć.
czwartek, 22 września 2022
Nataniel Branden: Sztuka świadomego życia
Feeria, Łódź 2022.
Drogowskazy
Nathaniel Branden chce, żeby jego odbiorcy nie tyle zatrzymali się w codziennym pędzie, co nauczyli się, jak żyć świadomie - czyli jak koncentrować się na wykonywanych właśnie zadaniach czy przeżywanych emocjach, bez marnowania czasu i rozpraszania uwagi na drobiazgi. "Sztuka świadomego życia" to próba przeprowadzenia czytelników przez meandry filozoficznych i psychologicznych spostrzeżeń, wśród których nawet sceptycznie nastawieni znaleźć mogą drobne bardzo celne sformułowania. Chociaż zastrzeżenia może budzić ćwiczenie, które autor nader często wykorzystuje, jest szansa, że dzięki niemu nauczy odbiorców kreatywności i otworzy ich na własne odczucia - a stąd pierwszy krok do samopoznania i lepszego czerpania z osobistego potencjału. "Sztuka świadomego życia" to trochę przewodnik, a trochę rozwiewanie wątpliwości na temat duchowych aspektów poza religijnością. Sam autor zresztą zdaje sobie sprawę, że to zagadnienie - mariaż religii i duchowości - rodzi sporo pytań, dlatego też przygotowuje specjalne rozdziały poświęcone temu połączeniu. Kieruje się do czytelników, którzy chcą zmian i potrzebują wskazówek, jak postępować, żeby móc lepiej przeżywać każdy dzień. Raczej unika tonów poradnikowych, chociaż zdarza mu się zapełniać strony początkami zdań do uzupełnienia - ćwiczeniami dla odbiorców. Częściej jednak decyduje się na tony filozoficzne, stawia na refleksje i na opowieści lekko coachingowe. Uczy, jak pogodzić rozsądek i emocje - wiadomo, że po książkę sięgną szybciej czytelnicy kierujący się tymi drugimi, więc Nathaniel Branden usiłuje wytłumaczyć im, że nie jest to złe podejście.
Prowadzi odbiorców do lepszego pojmowania własnych pragnień i drogowskazów życiowych - ale to, czym kieruje się najchętniej, zamieszcza w ćwiczeniu na uzupełnianie początków zdań. Zachęca do dowolnego budowania sformułowań, jedyny warunek to ich poprawność pod względem gramatycznym - a następnie udowadnia, że z tego, co podają ludzie, da się nawet mimo zachęt do swobodnego kreowania rzeczywistości wyczytać ich właściwe cele i podświadome dążenia.
Tom ukazał się w serii Psychologia i dusza, ale na ten drugi składnik Nathaniel Branden kładzie większy nacisk. O psychologii od czasu przypomina, odwołując się do różnych badań - ale nie chce tematem zamęczać odbiorców, woli, by ci otrzymali zestaw ćwiczeń i zadań do przemyślenia. W tym celu wprowadza cały szereg pytań kierowanych do tych, którzy chcą zmienić swoje życie - podpowiada, w jakich aspektach uważniej przyjrzeć się swoim działaniom i jak dążyć do metamorfozy. Odnosi się do rozmaitych społecznych ról, żeby w nich wskazać miejsca do uzupełnienia. Przypomina, co zniekształca proces poznawania siebie i jak się wyzwolić z tego typu pułapek. Proponuje subtelne korekty zachowań bardziej niż plany zmian, chce, żeby temat czytelnicy przepracowali samodzielnie i podpierając się tylko "Sztuką świadomego życia" jako zestawem uwag inspirujących do refleksji. Taki styl spodoba się tym czytelnikom, którzy nie przepadają za poleceniami i narzucanym rytmem ćwiczeń - tu praca nad sobą wiąże się ze sporym wysiłkiem, także przy wyłuskiwaniu z książki przesłań dla siebie.
Drogowskazy
Nathaniel Branden chce, żeby jego odbiorcy nie tyle zatrzymali się w codziennym pędzie, co nauczyli się, jak żyć świadomie - czyli jak koncentrować się na wykonywanych właśnie zadaniach czy przeżywanych emocjach, bez marnowania czasu i rozpraszania uwagi na drobiazgi. "Sztuka świadomego życia" to próba przeprowadzenia czytelników przez meandry filozoficznych i psychologicznych spostrzeżeń, wśród których nawet sceptycznie nastawieni znaleźć mogą drobne bardzo celne sformułowania. Chociaż zastrzeżenia może budzić ćwiczenie, które autor nader często wykorzystuje, jest szansa, że dzięki niemu nauczy odbiorców kreatywności i otworzy ich na własne odczucia - a stąd pierwszy krok do samopoznania i lepszego czerpania z osobistego potencjału. "Sztuka świadomego życia" to trochę przewodnik, a trochę rozwiewanie wątpliwości na temat duchowych aspektów poza religijnością. Sam autor zresztą zdaje sobie sprawę, że to zagadnienie - mariaż religii i duchowości - rodzi sporo pytań, dlatego też przygotowuje specjalne rozdziały poświęcone temu połączeniu. Kieruje się do czytelników, którzy chcą zmian i potrzebują wskazówek, jak postępować, żeby móc lepiej przeżywać każdy dzień. Raczej unika tonów poradnikowych, chociaż zdarza mu się zapełniać strony początkami zdań do uzupełnienia - ćwiczeniami dla odbiorców. Częściej jednak decyduje się na tony filozoficzne, stawia na refleksje i na opowieści lekko coachingowe. Uczy, jak pogodzić rozsądek i emocje - wiadomo, że po książkę sięgną szybciej czytelnicy kierujący się tymi drugimi, więc Nathaniel Branden usiłuje wytłumaczyć im, że nie jest to złe podejście.
Prowadzi odbiorców do lepszego pojmowania własnych pragnień i drogowskazów życiowych - ale to, czym kieruje się najchętniej, zamieszcza w ćwiczeniu na uzupełnianie początków zdań. Zachęca do dowolnego budowania sformułowań, jedyny warunek to ich poprawność pod względem gramatycznym - a następnie udowadnia, że z tego, co podają ludzie, da się nawet mimo zachęt do swobodnego kreowania rzeczywistości wyczytać ich właściwe cele i podświadome dążenia.
Tom ukazał się w serii Psychologia i dusza, ale na ten drugi składnik Nathaniel Branden kładzie większy nacisk. O psychologii od czasu przypomina, odwołując się do różnych badań - ale nie chce tematem zamęczać odbiorców, woli, by ci otrzymali zestaw ćwiczeń i zadań do przemyślenia. W tym celu wprowadza cały szereg pytań kierowanych do tych, którzy chcą zmienić swoje życie - podpowiada, w jakich aspektach uważniej przyjrzeć się swoim działaniom i jak dążyć do metamorfozy. Odnosi się do rozmaitych społecznych ról, żeby w nich wskazać miejsca do uzupełnienia. Przypomina, co zniekształca proces poznawania siebie i jak się wyzwolić z tego typu pułapek. Proponuje subtelne korekty zachowań bardziej niż plany zmian, chce, żeby temat czytelnicy przepracowali samodzielnie i podpierając się tylko "Sztuką świadomego życia" jako zestawem uwag inspirujących do refleksji. Taki styl spodoba się tym czytelnikom, którzy nie przepadają za poleceniami i narzucanym rytmem ćwiczeń - tu praca nad sobą wiąże się ze sporym wysiłkiem, także przy wyłuskiwaniu z książki przesłań dla siebie.
środa, 21 września 2022
Kasia Bulicz-Kasprzak: Cała prawda
Prószyński i S-ka, Warszawa 2022.
Propozycja
Kasi Bulicz-Kasprzak udało się przełamać schemat powieści dla pań i wprowadzić w historiach sercowych wreszcie nowy motyw. "Cała prawda" to obszerna obyczajówka, która usatysfakcjonuje czytelniczki i zapewni im sporo wrażeń, a do tego trochę śmiechu. Zamiast porywów namiętności pojawia się tu bowiem starannie spisana umowa, a zamiast zauroczenia - złośliwość. Punktem startu jest śmierć ojca. Mężczyzna pozostawił po sobie dwie byłe żony (które raczej się ze sobą nie dogadują, mimo starań jednej z nich) oraz cztery córki. Felicja robi wszystko jak należy, Daria przeżywa wciąż bunt, co objawia się ekscentrycznym sposobem bycia (kojarzonym z wolnością), Cecylia jest pulchna i naiwna, a Hanna - Hanna jako jedyna kocha ziemię. I jako jedyna postanowiła, że nie wyprowadzi się z rodzinnej Halinówki. Po rozwodzie rodziców została z ojcem i teraz liczy na to, że przypadną jej w spadku tereny, bez których nie wyobraża sobie życia. Przypadkiem dowiaduje się, że ojciec w testamencie zapisał warunek, według którego Halinówka stanie się własnością córki, która jako pierwsza wyjdzie za mąż. Hanna i tak planuje ślub z Bartoszem, jednak kiedy wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, w drzwiach pojawia się Felicja i oznajmia, że jest z tymże Bartoszem w ciąży.
"Cała prawda" to zestaw damsko-męskich komplikacji różnego autoramentu, a Kasia Bulicz-Kasprzak obdziela bohaterki nie tylko silnymi charakterami, ale również umiejętnością reagowania w sytuacjach kryzysowych niekonwencjonalnie. Uwagę przyciąga zwłaszcza Hanna - jako główna bohaterka tomu i autorka najbardziej szalonego pomysłu. "Mała Sokołowska" wie, co należy zrobić, żeby nie stracić szansy na ułożenie sobie życia po swojemu - a cena nie gra tu roli. Co ciekawe, człowiek, który do końca był śmiertelnym wrogiem ojca Hanny, również wyznaje zasadę nieokazywania emocji i podejmuje niebezpieczną grę. Świadomość ironii sytuacji sprawia, że bohaterowie uciekają od zaangażowania emocjonalnego w stronę intryg i rywalizacji. I dzięki temu w fabule naprawdę zaczyna iskrzyć. Autorka rozpracowuje tu różne tematy z romansów i obyczajówek, ale zapewnia im oryginalną oprawę. Jeśli zdrada - to z kłamstwami w tle, jeśli rozstania - to nie do końca, jeśli przyjaźnie - to z nieuświadamianymi seksualnymi podtekstami. Za każdym razem, kiedy na horyzoncie pojawia się nowa postać, wiadomo, że coś się pokomplikuje i pozmienia w układzie sił. Na problemy z nastolatkami są zupełnie inne rozwiązania niż na problemy z kobietami dojrzałymi, a Kasia Bulicz-Kasprzak przemyca tę wiedzę w opowieści. Pozwala tym samym czytelniczkom przyjrzeć się sobie, dowiedzieć się czegoś o własnych dążeniach i o reakcjach na rozczarowania. Wprowadza mnóstwo pokus i możliwości wejścia w nowe związki - bez względu na stopień poranienia przez innych ludzi. Nie zamyka opowieści do przeżyć trzech osób, pozwala im na konfrontowanie wrażeń i uświadamianie sobie, że zmiany mogą następować niespodziewanie i na przekór wszystkim scenariuszom.
Jest "Cała prawda" powieścią dość zabawną, chociaż inspiracja do działania i sama decyzja płynąca z zawodu bliskimi zabawne nie są - jednak Kasia Bulicz-Kasprzak rezygnuje z tonów psychologicznych i ponurych, żeby zapewnić czytelniczkom rozrywkę. Funduje emocjonalną huśtawkę i bardzo rozbudowaną akcję, a do tego - starannie poprowadzoną narrację. Umożliwia odbiorczyniom dobrą zabawę nie tylko przy śledzeniu wydarzeń, ale też samych charakterów postaci. Inspiruje i otwiera nowe możliwości. A to wszystko w oderwaniu od fabuł, które już mogły się odbiorczyniom przejeść.
Propozycja
Kasi Bulicz-Kasprzak udało się przełamać schemat powieści dla pań i wprowadzić w historiach sercowych wreszcie nowy motyw. "Cała prawda" to obszerna obyczajówka, która usatysfakcjonuje czytelniczki i zapewni im sporo wrażeń, a do tego trochę śmiechu. Zamiast porywów namiętności pojawia się tu bowiem starannie spisana umowa, a zamiast zauroczenia - złośliwość. Punktem startu jest śmierć ojca. Mężczyzna pozostawił po sobie dwie byłe żony (które raczej się ze sobą nie dogadują, mimo starań jednej z nich) oraz cztery córki. Felicja robi wszystko jak należy, Daria przeżywa wciąż bunt, co objawia się ekscentrycznym sposobem bycia (kojarzonym z wolnością), Cecylia jest pulchna i naiwna, a Hanna - Hanna jako jedyna kocha ziemię. I jako jedyna postanowiła, że nie wyprowadzi się z rodzinnej Halinówki. Po rozwodzie rodziców została z ojcem i teraz liczy na to, że przypadną jej w spadku tereny, bez których nie wyobraża sobie życia. Przypadkiem dowiaduje się, że ojciec w testamencie zapisał warunek, według którego Halinówka stanie się własnością córki, która jako pierwsza wyjdzie za mąż. Hanna i tak planuje ślub z Bartoszem, jednak kiedy wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, w drzwiach pojawia się Felicja i oznajmia, że jest z tymże Bartoszem w ciąży.
"Cała prawda" to zestaw damsko-męskich komplikacji różnego autoramentu, a Kasia Bulicz-Kasprzak obdziela bohaterki nie tylko silnymi charakterami, ale również umiejętnością reagowania w sytuacjach kryzysowych niekonwencjonalnie. Uwagę przyciąga zwłaszcza Hanna - jako główna bohaterka tomu i autorka najbardziej szalonego pomysłu. "Mała Sokołowska" wie, co należy zrobić, żeby nie stracić szansy na ułożenie sobie życia po swojemu - a cena nie gra tu roli. Co ciekawe, człowiek, który do końca był śmiertelnym wrogiem ojca Hanny, również wyznaje zasadę nieokazywania emocji i podejmuje niebezpieczną grę. Świadomość ironii sytuacji sprawia, że bohaterowie uciekają od zaangażowania emocjonalnego w stronę intryg i rywalizacji. I dzięki temu w fabule naprawdę zaczyna iskrzyć. Autorka rozpracowuje tu różne tematy z romansów i obyczajówek, ale zapewnia im oryginalną oprawę. Jeśli zdrada - to z kłamstwami w tle, jeśli rozstania - to nie do końca, jeśli przyjaźnie - to z nieuświadamianymi seksualnymi podtekstami. Za każdym razem, kiedy na horyzoncie pojawia się nowa postać, wiadomo, że coś się pokomplikuje i pozmienia w układzie sił. Na problemy z nastolatkami są zupełnie inne rozwiązania niż na problemy z kobietami dojrzałymi, a Kasia Bulicz-Kasprzak przemyca tę wiedzę w opowieści. Pozwala tym samym czytelniczkom przyjrzeć się sobie, dowiedzieć się czegoś o własnych dążeniach i o reakcjach na rozczarowania. Wprowadza mnóstwo pokus i możliwości wejścia w nowe związki - bez względu na stopień poranienia przez innych ludzi. Nie zamyka opowieści do przeżyć trzech osób, pozwala im na konfrontowanie wrażeń i uświadamianie sobie, że zmiany mogą następować niespodziewanie i na przekór wszystkim scenariuszom.
Jest "Cała prawda" powieścią dość zabawną, chociaż inspiracja do działania i sama decyzja płynąca z zawodu bliskimi zabawne nie są - jednak Kasia Bulicz-Kasprzak rezygnuje z tonów psychologicznych i ponurych, żeby zapewnić czytelniczkom rozrywkę. Funduje emocjonalną huśtawkę i bardzo rozbudowaną akcję, a do tego - starannie poprowadzoną narrację. Umożliwia odbiorczyniom dobrą zabawę nie tylko przy śledzeniu wydarzeń, ale też samych charakterów postaci. Inspiruje i otwiera nowe możliwości. A to wszystko w oderwaniu od fabuł, które już mogły się odbiorczyniom przejeść.
wtorek, 20 września 2022
Joanna Bogudał-Borkowska: Opowieści o Czujątkach. Ćwiczenia z empatii dla dzieci i... dorosłych
Impuls, Kraków 2022.
Odczuwanie
Joanna Bogudał-Borkowska to autorka, której nie zależy specjalnie na wymyślaniu przełomowych bajek i baśni dla dzieci - zamierza wykorzystać stylizowane na klasyczne historie, żeby przedstawić dzieciom i animatorom (przede wszystkim nauczycielom oraz pedagogom, ale być może też rodzicom maluchów) scenariusze zajęć pozwalających na zrozumienie emocji i uczuć. "Opowieści o Czujątkach. Ćwiczenia z empatii dla dzieci i... dorosłych" to książka niewielka objętościowo, zawierająca zestaw opowiadań i towarzyszących im scenariuszy lekcyjnych do wykorzystania w pracy z najmłodszymi. Autorka proponuje historyjki z tezą, już po tytule w większości przypadków łatwo będzie się zorientować, czego dotyczy fabuła i jakie zagadnienie maluchy będą ćwiczyć razem z bohaterami.
A bohaterów Joanna Bogudał-Borkowska oszczędzać nie zamierza. Wprowadza sytuacje mocno stresujące, wytrąca Czujątka ze strefy komfortu i każe im odkrywać nowe dla siebie przestrzenie, odczucia i reakcje. Wybiera odważne fabuły, bo nie liczy się dla niej to, co stanie się z postaciami, a to, co z opowiadań wysnują najmłodsi odbiorcy. Oznacza to, że trochę Bogudał-Borkowska idzie pod prąd dzisiejszych mód nakazujących oszczędzanie adrenaliny dzieciom: tu można naprawdę kogoś stracić albo bardzo się przestraszyć, jeśli to podporządkowane jest określonemu celowi, samopoznaniu i analizie uczuć. Jak to z opowieściami z tezą bywa, samym biegiem wydarzeń trudno będzie przyciągnąć odbiorców, to raczej lektury, po jakie nie sięga się z własnej woli, a tylko wtedy, gdy chce je przerabiać nauczyciel - sama autorka też nie stara się budować ciepłego wizerunku postaci, woli zamieniać je w worki treningowe, tak, żeby dzieci wiedziały, co może spotkać każdego - i po co. Niewątpliwie atutem publikacji jest język, świadoma narracja: Joanna Bogudał-Borkowska nie infantylizuje stylu, pisze bardziej nawet dla dorosłych niż dla dzieci (przy czym sama to kontroluje, kiedy pojawi się postać, która nadużywa skomplikowanych określeń, doczeka się odpowiedniego komentarza). Wsłuchana w klimat dawnych baśni, próbuje narracji poważnej i melodyjnej, przesyconej przymiotnikami i działającej na zmysły odbiorców. To pasowałoby do dopracowanych fantastycznych fabuł, tutaj - ponieważ celem jest nie dostarczenie dzieciom rozrywki a nauka - wydaje się nieco zbędnym zabiegiem, który jedynie rozdmuchuje teksty, jednak nie ulega wątpliwości, że Bogudał-Borkowska pisać potrafi. Nie wstrzeli się w rynek literatury dziecięcej przede wszystkim dlatego, że nie pozwala wyobraźni na swobodne szybowanie i unika humoru, który jednak dla młodych czytelników jest ważny. Za to pozwoli nauczycielom i wychowawcom odczuć, że robią coś dobrego dla rozwoju dzieci i że przyczyniają się do lepszego komunikowania się przez najmłodszych. Każda historia rozpisana jest tak, żeby nauczyciele nie mieli problemów z przeanalizowaniem utworu i żeby wiedzieli, co autorka chciała osiągnąć. Podaje Bogudał-Borkowska cel zajęć i zestaw materiałów potrzebnych dzieciom (to przeważnie kredki i kartki, więc lekcje nie będą się wiązały z wielkimi kosztami i da się je przeprowadzić niemal w każdych warunkach). Następnie tłumaczy, jak powinien wyglądać przebieg lekcji, łącznie z przywitaniem i pytaniami kierowanymi do maluchów. Jest tu zestaw pytań, które należy po wspólnej lekturze baśni zadać dzieciom, są też kolejne zagadnienia pozwalające na szczerą rozmowę i odkrywanie siebie. Pojawia się zestaw zadań i ćwiczeń, które można wykorzystać, jeśli czas na to pozwoli - słowem - Bogudał-Borkowska oferuje zgrabne gotowce do wykorzystania w szkole.
Odczuwanie
Joanna Bogudał-Borkowska to autorka, której nie zależy specjalnie na wymyślaniu przełomowych bajek i baśni dla dzieci - zamierza wykorzystać stylizowane na klasyczne historie, żeby przedstawić dzieciom i animatorom (przede wszystkim nauczycielom oraz pedagogom, ale być może też rodzicom maluchów) scenariusze zajęć pozwalających na zrozumienie emocji i uczuć. "Opowieści o Czujątkach. Ćwiczenia z empatii dla dzieci i... dorosłych" to książka niewielka objętościowo, zawierająca zestaw opowiadań i towarzyszących im scenariuszy lekcyjnych do wykorzystania w pracy z najmłodszymi. Autorka proponuje historyjki z tezą, już po tytule w większości przypadków łatwo będzie się zorientować, czego dotyczy fabuła i jakie zagadnienie maluchy będą ćwiczyć razem z bohaterami.
A bohaterów Joanna Bogudał-Borkowska oszczędzać nie zamierza. Wprowadza sytuacje mocno stresujące, wytrąca Czujątka ze strefy komfortu i każe im odkrywać nowe dla siebie przestrzenie, odczucia i reakcje. Wybiera odważne fabuły, bo nie liczy się dla niej to, co stanie się z postaciami, a to, co z opowiadań wysnują najmłodsi odbiorcy. Oznacza to, że trochę Bogudał-Borkowska idzie pod prąd dzisiejszych mód nakazujących oszczędzanie adrenaliny dzieciom: tu można naprawdę kogoś stracić albo bardzo się przestraszyć, jeśli to podporządkowane jest określonemu celowi, samopoznaniu i analizie uczuć. Jak to z opowieściami z tezą bywa, samym biegiem wydarzeń trudno będzie przyciągnąć odbiorców, to raczej lektury, po jakie nie sięga się z własnej woli, a tylko wtedy, gdy chce je przerabiać nauczyciel - sama autorka też nie stara się budować ciepłego wizerunku postaci, woli zamieniać je w worki treningowe, tak, żeby dzieci wiedziały, co może spotkać każdego - i po co. Niewątpliwie atutem publikacji jest język, świadoma narracja: Joanna Bogudał-Borkowska nie infantylizuje stylu, pisze bardziej nawet dla dorosłych niż dla dzieci (przy czym sama to kontroluje, kiedy pojawi się postać, która nadużywa skomplikowanych określeń, doczeka się odpowiedniego komentarza). Wsłuchana w klimat dawnych baśni, próbuje narracji poważnej i melodyjnej, przesyconej przymiotnikami i działającej na zmysły odbiorców. To pasowałoby do dopracowanych fantastycznych fabuł, tutaj - ponieważ celem jest nie dostarczenie dzieciom rozrywki a nauka - wydaje się nieco zbędnym zabiegiem, który jedynie rozdmuchuje teksty, jednak nie ulega wątpliwości, że Bogudał-Borkowska pisać potrafi. Nie wstrzeli się w rynek literatury dziecięcej przede wszystkim dlatego, że nie pozwala wyobraźni na swobodne szybowanie i unika humoru, który jednak dla młodych czytelników jest ważny. Za to pozwoli nauczycielom i wychowawcom odczuć, że robią coś dobrego dla rozwoju dzieci i że przyczyniają się do lepszego komunikowania się przez najmłodszych. Każda historia rozpisana jest tak, żeby nauczyciele nie mieli problemów z przeanalizowaniem utworu i żeby wiedzieli, co autorka chciała osiągnąć. Podaje Bogudał-Borkowska cel zajęć i zestaw materiałów potrzebnych dzieciom (to przeważnie kredki i kartki, więc lekcje nie będą się wiązały z wielkimi kosztami i da się je przeprowadzić niemal w każdych warunkach). Następnie tłumaczy, jak powinien wyglądać przebieg lekcji, łącznie z przywitaniem i pytaniami kierowanymi do maluchów. Jest tu zestaw pytań, które należy po wspólnej lekturze baśni zadać dzieciom, są też kolejne zagadnienia pozwalające na szczerą rozmowę i odkrywanie siebie. Pojawia się zestaw zadań i ćwiczeń, które można wykorzystać, jeśli czas na to pozwoli - słowem - Bogudał-Borkowska oferuje zgrabne gotowce do wykorzystania w szkole.
poniedziałek, 19 września 2022
Wojciech Fusek, Jerzy Porębski: GOPR. Na każde wezwanie
Agora, Warszawa 2022.
Ratunek
Beata Sabała-Zielińska podbiła rynek, tworząc wypełnioną emocjami historię TOPR-u. Odpowiedzią staje się książka "GOPR. Na każde wezwanie" stworzona przez Wojciecha Fuska i Jerzego Porębskiego. Nie jest to ani monografia GOPR-u, ani zestaw anegdot i schroniskowych opowieści - raczej próba przypomnienia społeczeństwu o pracy ratowników i o zagrożeniach w górach. Autorzy wiedzą doskonale, że tematy, którymi się zajmują, nie są obce fanom literatury górskiej i na przykład jeśli ktoś poszukuje opowieści o wypadkach, sięgnie do "Wołania w górach" Michała Jagiełły, a jeśli komuś zależy na opisach poszczególnych wypraw, spróbuje odgrzebać informacje w wyznaniach samych wspinaczy. Jednak "GOPR. Na każde wezwanie" to książka uzupełniająca stan na rynku, pojawia się tu między innymi - dość ostrożnie szkicowana - kwestia różnic między GOPR-em i TOPR-em. Fusek i Porębski raczej nie koncentrują się na rywalizacji tych grup, nie podkreślają żadnych konfliktów, liczy się kult ciężkiej pracy. Podkreślane jest tu społeczne zaufanie do ratowników (chociaż kilka przykrych spraw ze strony turystów twórcy tomu przypominają). Ratownicy to bohaterowie - chociaż nie lubią, kiedy tak się o nich mówi. To jednak nie ulega wątpliwości, książka "GOPR" ciągle o tym przypomina.
Jest tu odrobina historii, nie tylko GOPR-u, ale ogólnie - ratownictwa górskiego w Polsce. Jest informacja o tym, jak wygląda proces rekrutacji do GOPR-u, żeby wszyscy chętni mogli dowiedzieć się, z czym będą się mierzyć (przy okazji zgrabnie rozwiewają autorzy wątpliwości na temat miejsca zamieszkania: nawet praca i mieszkanie na drugim końcu Polski nie przeszkadza chętnym w przyjmowaniu dyżurów). Jest mowa o wyposażeniu ratowników, zwłaszcza - w temacie zachowania łączności, coś, co dzisiaj wydaje się oczywiste i proste, dawniej było wielkim wyzwaniem i wiązało się nie tylko z eksperymentami, ale i z samodzielnymi konstrukcjami sprawdzanymi w najsurowszych warunkach. Następnie przychodzi czas na przedstawienie - skrótowe i esencjonalne, ale przygotowane dla masowych odbiorców - działalności poszczególnych grup w ramach GOPR-u. Tutaj Wojciech Fusek i Jerzy Porębski sięgają już po sprawdzone w literaturze górskiej chwyty: wybierają po prostu wypadki i dramatyczne wydarzenia, żeby przyciągnąć uwagę czytelników. Odnoszą się do konkretnych akcji, które nie tylko uzmysłowią niefrasobliwość turystów lub pech wspinaczy, ale też - działalność ratowników. To sposób na pokazanie, że nie tylko w najwyższych partiach gór można wpaść w potężne tarapaty - zawsze należy zachować ostrożność i kierować się zdrowym rozsądkiem, a nie modami czy ambicjami. "GOPR" to trochę opowieść o bezmyślności tych, którzy w góry wychodzą z różnych powodów, a trochę - gloryfikacja tych, którzy w góry wychodzą, kiedy wszyscy inni stamtąd uciekają. Prezentacja GOPR-u wypada mniej barwnie niż książki o TOPR-ze, nie jest to jednak zarzut: Wojciech Fusek i Jerzy Porębski wolą sygnalizować różne zagadnienia niż je pogłębiać, zajmują się prezentowaniem działań GOPR-u na wybranych przykładach. Nie chcą nudzić czytelników, ale nie mają też zamiaru tworzyć fabularyzowanej opowieści z zestawem przygód. Wiadomo, że fani gatunku nie przejdą obok tej książki obojętnie. Pozostali czytelnicy dowiedzą się czegoś o życiu ratowników.
Ratunek
Beata Sabała-Zielińska podbiła rynek, tworząc wypełnioną emocjami historię TOPR-u. Odpowiedzią staje się książka "GOPR. Na każde wezwanie" stworzona przez Wojciecha Fuska i Jerzego Porębskiego. Nie jest to ani monografia GOPR-u, ani zestaw anegdot i schroniskowych opowieści - raczej próba przypomnienia społeczeństwu o pracy ratowników i o zagrożeniach w górach. Autorzy wiedzą doskonale, że tematy, którymi się zajmują, nie są obce fanom literatury górskiej i na przykład jeśli ktoś poszukuje opowieści o wypadkach, sięgnie do "Wołania w górach" Michała Jagiełły, a jeśli komuś zależy na opisach poszczególnych wypraw, spróbuje odgrzebać informacje w wyznaniach samych wspinaczy. Jednak "GOPR. Na każde wezwanie" to książka uzupełniająca stan na rynku, pojawia się tu między innymi - dość ostrożnie szkicowana - kwestia różnic między GOPR-em i TOPR-em. Fusek i Porębski raczej nie koncentrują się na rywalizacji tych grup, nie podkreślają żadnych konfliktów, liczy się kult ciężkiej pracy. Podkreślane jest tu społeczne zaufanie do ratowników (chociaż kilka przykrych spraw ze strony turystów twórcy tomu przypominają). Ratownicy to bohaterowie - chociaż nie lubią, kiedy tak się o nich mówi. To jednak nie ulega wątpliwości, książka "GOPR" ciągle o tym przypomina.
Jest tu odrobina historii, nie tylko GOPR-u, ale ogólnie - ratownictwa górskiego w Polsce. Jest informacja o tym, jak wygląda proces rekrutacji do GOPR-u, żeby wszyscy chętni mogli dowiedzieć się, z czym będą się mierzyć (przy okazji zgrabnie rozwiewają autorzy wątpliwości na temat miejsca zamieszkania: nawet praca i mieszkanie na drugim końcu Polski nie przeszkadza chętnym w przyjmowaniu dyżurów). Jest mowa o wyposażeniu ratowników, zwłaszcza - w temacie zachowania łączności, coś, co dzisiaj wydaje się oczywiste i proste, dawniej było wielkim wyzwaniem i wiązało się nie tylko z eksperymentami, ale i z samodzielnymi konstrukcjami sprawdzanymi w najsurowszych warunkach. Następnie przychodzi czas na przedstawienie - skrótowe i esencjonalne, ale przygotowane dla masowych odbiorców - działalności poszczególnych grup w ramach GOPR-u. Tutaj Wojciech Fusek i Jerzy Porębski sięgają już po sprawdzone w literaturze górskiej chwyty: wybierają po prostu wypadki i dramatyczne wydarzenia, żeby przyciągnąć uwagę czytelników. Odnoszą się do konkretnych akcji, które nie tylko uzmysłowią niefrasobliwość turystów lub pech wspinaczy, ale też - działalność ratowników. To sposób na pokazanie, że nie tylko w najwyższych partiach gór można wpaść w potężne tarapaty - zawsze należy zachować ostrożność i kierować się zdrowym rozsądkiem, a nie modami czy ambicjami. "GOPR" to trochę opowieść o bezmyślności tych, którzy w góry wychodzą z różnych powodów, a trochę - gloryfikacja tych, którzy w góry wychodzą, kiedy wszyscy inni stamtąd uciekają. Prezentacja GOPR-u wypada mniej barwnie niż książki o TOPR-ze, nie jest to jednak zarzut: Wojciech Fusek i Jerzy Porębski wolą sygnalizować różne zagadnienia niż je pogłębiać, zajmują się prezentowaniem działań GOPR-u na wybranych przykładach. Nie chcą nudzić czytelników, ale nie mają też zamiaru tworzyć fabularyzowanej opowieści z zestawem przygód. Wiadomo, że fani gatunku nie przejdą obok tej książki obojętnie. Pozostali czytelnicy dowiedzą się czegoś o życiu ratowników.
niedziela, 18 września 2022
Umiem rysować dinozaury
Kropka, Warszawa 2022.
Kurs kredkowy
Książka, która może być jednocześnie kolorowanką i zeszytem ćwiczeń, a także podręcznikiem do rysowania, spodoba się dzieciom lubiącym kreatywność. "Umiem rysować dinozaury" to zestaw podpowiedzi, jak narysować różne prehistoryczne stwory. Autorzy tej książki postawili na prostotę, kształty geometryczne, z których da się wyczarować zróżnicowanych bohaterów dalszych obrazków. Trzydzieści pięć dinozaurów, w tym troodon, styrakozaur, tylocefal czy ingenia - w tym na pewno zorientują się najmłodsi pasjonujący się tematem - każdy z tych stworów jest rozpisany na trzy krótkie kroki w rysowaniu. Najpierw należy zestawić ze sobą kilka prostych kształtów, później wzbogacić je o kolejne elementy, by na końcu uzyskać olśniewający efekt: bardzo prostą, komiksową sylwetkę. Co ciekawe, nie trzeba wcale wielkiego wysiłku ani wielkich plastycznych umiejętności: wystarczy podążać za wskazówkami. Rezultat jest uroczo naiwny: wszystkie dinozaury wyglądają jak z kreskówki albo z dziecięcych prac - oznacza to, że nikt przy oglądaniu tomiku nie zniechęci się stopniem trudności. Gotowych bohaterów można wykorzystać do tworzenia całych ilustracji i na końcu tomiku znajdzie się kilka rozkładówek z egzotycznymi (lub prehistorycznymi) roślinami, żeby móc umieścić tam rysunki: to prosta podpowiedź, jak urozmaicić swoje prace, uruchomienie wyobraźni i dobra propozycja zabawy.
Każdą kolejną podpowiedź można natychmiast przetestować, bo na rozkładówkach zostało miejsce na własne ćwiczenia. W ogóle nie ma tutaj komentarzy i wyjaśnień słownych, tylko nazwy dinozaurów trzeba przeczytać (ale nie ma takiej konieczności, więc najmłodsi, którzy jeszcze nie rozpoznają liter, mogą samodzielnie poradzić sobie z książką, bez angażowania rodziców w pracę). Te podpowiedzi przydadzą się maluchom, które nie wierzą we własne siły w rysowaniu albo zazdroszczą rówieśnikom ich talentów - wystarczy kilka chwytów, żeby opanować umiejętność rysowania komiksowego. To, jak dzieci ozdobią obrazki i wizerunki dinozaurów, zależy tylko od nich - gotowe portrety można będzie przerabiać na scenki rodzajowe z życia gadów, albo na uzupełnianie przygód innych bohaterów, wszystko zależy od odbiorców i od ich pomysłowości. Ale dzięki tej książce dzieci dowiedzą się, że dobre rysunki wcale nie muszą być realistyczne albo bardzo skomplikowane - wystarczy umiejętne wykorzystywanie podstawowych kształtów. Nie da się uprościć tego tomiku bardziej: z tak przygotowanymi wskazówkami poradzi sobie każdy, bez względu na stopień zaawansowania w rysowaniu. "Umiem rysować dinozaury" to propozycja zapewniająca dobrą zabawę - i przekonująca do pewnego wysiłku. Można tu poćwiczyć sprawność manualną, przygotować się do lekcji pisania, albo zwyczajnie - rozbudzać w sobie talent plastyczny. To propozycja, która może urozmaicić zainteresowanie dinozaurami i przekonać dzieci, że każde z nich może tworzyć ciekawe ilustracje.
Kurs kredkowy
Książka, która może być jednocześnie kolorowanką i zeszytem ćwiczeń, a także podręcznikiem do rysowania, spodoba się dzieciom lubiącym kreatywność. "Umiem rysować dinozaury" to zestaw podpowiedzi, jak narysować różne prehistoryczne stwory. Autorzy tej książki postawili na prostotę, kształty geometryczne, z których da się wyczarować zróżnicowanych bohaterów dalszych obrazków. Trzydzieści pięć dinozaurów, w tym troodon, styrakozaur, tylocefal czy ingenia - w tym na pewno zorientują się najmłodsi pasjonujący się tematem - każdy z tych stworów jest rozpisany na trzy krótkie kroki w rysowaniu. Najpierw należy zestawić ze sobą kilka prostych kształtów, później wzbogacić je o kolejne elementy, by na końcu uzyskać olśniewający efekt: bardzo prostą, komiksową sylwetkę. Co ciekawe, nie trzeba wcale wielkiego wysiłku ani wielkich plastycznych umiejętności: wystarczy podążać za wskazówkami. Rezultat jest uroczo naiwny: wszystkie dinozaury wyglądają jak z kreskówki albo z dziecięcych prac - oznacza to, że nikt przy oglądaniu tomiku nie zniechęci się stopniem trudności. Gotowych bohaterów można wykorzystać do tworzenia całych ilustracji i na końcu tomiku znajdzie się kilka rozkładówek z egzotycznymi (lub prehistorycznymi) roślinami, żeby móc umieścić tam rysunki: to prosta podpowiedź, jak urozmaicić swoje prace, uruchomienie wyobraźni i dobra propozycja zabawy.
Każdą kolejną podpowiedź można natychmiast przetestować, bo na rozkładówkach zostało miejsce na własne ćwiczenia. W ogóle nie ma tutaj komentarzy i wyjaśnień słownych, tylko nazwy dinozaurów trzeba przeczytać (ale nie ma takiej konieczności, więc najmłodsi, którzy jeszcze nie rozpoznają liter, mogą samodzielnie poradzić sobie z książką, bez angażowania rodziców w pracę). Te podpowiedzi przydadzą się maluchom, które nie wierzą we własne siły w rysowaniu albo zazdroszczą rówieśnikom ich talentów - wystarczy kilka chwytów, żeby opanować umiejętność rysowania komiksowego. To, jak dzieci ozdobią obrazki i wizerunki dinozaurów, zależy tylko od nich - gotowe portrety można będzie przerabiać na scenki rodzajowe z życia gadów, albo na uzupełnianie przygód innych bohaterów, wszystko zależy od odbiorców i od ich pomysłowości. Ale dzięki tej książce dzieci dowiedzą się, że dobre rysunki wcale nie muszą być realistyczne albo bardzo skomplikowane - wystarczy umiejętne wykorzystywanie podstawowych kształtów. Nie da się uprościć tego tomiku bardziej: z tak przygotowanymi wskazówkami poradzi sobie każdy, bez względu na stopień zaawansowania w rysowaniu. "Umiem rysować dinozaury" to propozycja zapewniająca dobrą zabawę - i przekonująca do pewnego wysiłku. Można tu poćwiczyć sprawność manualną, przygotować się do lekcji pisania, albo zwyczajnie - rozbudzać w sobie talent plastyczny. To propozycja, która może urozmaicić zainteresowanie dinozaurami i przekonać dzieci, że każde z nich może tworzyć ciekawe ilustracje.
sobota, 17 września 2022
Paullina Simons: Droga do raju
Świat Książki, Warszawa 2022.
Przemiana
Te dwie dziewczyny kiedyś się przyjaźniły, ale teraz sporo je dzieli. Właściwie nie miałyby o czym ze sobą rozmawiać, bo gdyby zaczęły, wyciągnęłyby na światło dzienne złe sekrety i przykre fakty na zawsze zmieniające charakter relacji. Jednak teraz Shelby i Gina bardzo siebie potrzebują. Shelby zamierza przejechać Stany Zjednoczone: wchodzi w dorosłość z chęcią odnalezienia matki i poznania jej rodzinnych tajemnic. W końcu Shelby wychowywana była przez ciotkę i wokół tej sytuacji narosło sporo fałszywych wiadomości. To ciotka doprowadza do realizacji szalonego - jakby się z zewnątrz wydawało - marzenia: kupuje Shelby żółtego mustanga, samochód bardzo cenny (i bardzo widoczny na drodze, co będzie miało duże znaczenie w historii). Ciotka wie, że każdy dorastający młody człowiek potrzebuje tego typu wyprawy, sama zresztą też w młodości podróżowała. Nie próbuje nawet powstrzymać Shelby, wyposaża ją jedynie w listę przestróg. Gina z kolei dołącza się do eskapady, wykorzystuje okazję, żeby pojechać do ukochanego. Ów ukochany w liście informuje ją, że jeśli nie zostanie powstrzymany, wkrótce się ożeni i być może popełni przez to życiowy błąd, przed którym uchronić go może tylko Gina. Shelby nie ma powodu, żeby pomagać - jednak Gina dołączy się do wydatków na paliwo, a potencjalnie mogłaby jeszcze siadać za kółkiem i odciążać kierowcę.
Dość często kiedyś w młodzieżówkach amerykańskich pojawiał się motyw podróży samochodowej przez kraj - podróży, podczas której bohaterowie dojrzewają, dowiadują się czegoś o sobie i muszą mierzyć się z wieloma wyzwaniami. Wydawało się, że w ostatnich latach tylko John Green wskrzesił ten motyw. Paullina Simons radzi sobie z nim jednak doskonale i chociaż wysyła bohaterki kilka dekad wstecz, pozwala na przeżycie wielkiej przygody. Shelby i Gina mogłyby po prostu dążyć do celu i rozpracowywać dawne traumy, gdyby nie Candy. Dziewczyna o niekonwencjonalnym wyglądzie - autostopowiczka ewidentnie potrzebująca pomocy - dołącza się do podróżniczek i przejmuje błyskawicznie niemal całą uwagę. Pełna sprzeczności nastolatka nie boi się wyzwań, a do tego - ma specyficzny system wartości. Robi rzeczy, które nie mieszczą się w głowach Shelby i Ginie, ale też inaczej interpretuje rozmaite fakty i zmienia światopogląd nowych znajomych. Uświadamia im, na czym polega życie w klasztorze i - dlaczego dziewczyna nieposiadająca ani grosza może błyskawicznie zarobić, zadzierając spódnicę. Candy nie zna żadnych modnych przebojów, ma mnóstwo tatuaży i zdecydowanie wyróżnia się wyglądem. Przeszła wiele i zachowuje się, jakby znała już kwintesencję wolności. Wyzwolona i odważna wpada w tarapaty i potrzebuje wsparcia. Shelby i Gina przekonują się, że ta osoba powie im sporo o życiu. Nie zawsze prawdy będą wygodne.
"Droga do raju" to trochę filozofii życiowej z dala od porad pedagogów i dorosłych. Mnóstwo adrenaliny - zagrożenia w trasie to realizacja najgorszych koszmarów wszystkich przezornych i bojących się ryzyka rodziców. Trochę humoru - bo jednak nie da się przez cały czas przeżywać dylematów moralnych i lęków. Wiele sekretów i zagadek, odsłanianych z czasem i zaskakujących. I do tego znakomita narracja - Paullina Simons stworzyła książkę, która w pełni zasługuje na docenienie i nawet fakt, że to opowieść z przeszłości, nie odstraszy dzisiejszych młodych odbiorców.
Przemiana
Te dwie dziewczyny kiedyś się przyjaźniły, ale teraz sporo je dzieli. Właściwie nie miałyby o czym ze sobą rozmawiać, bo gdyby zaczęły, wyciągnęłyby na światło dzienne złe sekrety i przykre fakty na zawsze zmieniające charakter relacji. Jednak teraz Shelby i Gina bardzo siebie potrzebują. Shelby zamierza przejechać Stany Zjednoczone: wchodzi w dorosłość z chęcią odnalezienia matki i poznania jej rodzinnych tajemnic. W końcu Shelby wychowywana była przez ciotkę i wokół tej sytuacji narosło sporo fałszywych wiadomości. To ciotka doprowadza do realizacji szalonego - jakby się z zewnątrz wydawało - marzenia: kupuje Shelby żółtego mustanga, samochód bardzo cenny (i bardzo widoczny na drodze, co będzie miało duże znaczenie w historii). Ciotka wie, że każdy dorastający młody człowiek potrzebuje tego typu wyprawy, sama zresztą też w młodości podróżowała. Nie próbuje nawet powstrzymać Shelby, wyposaża ją jedynie w listę przestróg. Gina z kolei dołącza się do eskapady, wykorzystuje okazję, żeby pojechać do ukochanego. Ów ukochany w liście informuje ją, że jeśli nie zostanie powstrzymany, wkrótce się ożeni i być może popełni przez to życiowy błąd, przed którym uchronić go może tylko Gina. Shelby nie ma powodu, żeby pomagać - jednak Gina dołączy się do wydatków na paliwo, a potencjalnie mogłaby jeszcze siadać za kółkiem i odciążać kierowcę.
Dość często kiedyś w młodzieżówkach amerykańskich pojawiał się motyw podróży samochodowej przez kraj - podróży, podczas której bohaterowie dojrzewają, dowiadują się czegoś o sobie i muszą mierzyć się z wieloma wyzwaniami. Wydawało się, że w ostatnich latach tylko John Green wskrzesił ten motyw. Paullina Simons radzi sobie z nim jednak doskonale i chociaż wysyła bohaterki kilka dekad wstecz, pozwala na przeżycie wielkiej przygody. Shelby i Gina mogłyby po prostu dążyć do celu i rozpracowywać dawne traumy, gdyby nie Candy. Dziewczyna o niekonwencjonalnym wyglądzie - autostopowiczka ewidentnie potrzebująca pomocy - dołącza się do podróżniczek i przejmuje błyskawicznie niemal całą uwagę. Pełna sprzeczności nastolatka nie boi się wyzwań, a do tego - ma specyficzny system wartości. Robi rzeczy, które nie mieszczą się w głowach Shelby i Ginie, ale też inaczej interpretuje rozmaite fakty i zmienia światopogląd nowych znajomych. Uświadamia im, na czym polega życie w klasztorze i - dlaczego dziewczyna nieposiadająca ani grosza może błyskawicznie zarobić, zadzierając spódnicę. Candy nie zna żadnych modnych przebojów, ma mnóstwo tatuaży i zdecydowanie wyróżnia się wyglądem. Przeszła wiele i zachowuje się, jakby znała już kwintesencję wolności. Wyzwolona i odważna wpada w tarapaty i potrzebuje wsparcia. Shelby i Gina przekonują się, że ta osoba powie im sporo o życiu. Nie zawsze prawdy będą wygodne.
"Droga do raju" to trochę filozofii życiowej z dala od porad pedagogów i dorosłych. Mnóstwo adrenaliny - zagrożenia w trasie to realizacja najgorszych koszmarów wszystkich przezornych i bojących się ryzyka rodziców. Trochę humoru - bo jednak nie da się przez cały czas przeżywać dylematów moralnych i lęków. Wiele sekretów i zagadek, odsłanianych z czasem i zaskakujących. I do tego znakomita narracja - Paullina Simons stworzyła książkę, która w pełni zasługuje na docenienie i nawet fakt, że to opowieść z przeszłości, nie odstraszy dzisiejszych młodych odbiorców.
piątek, 16 września 2022
Matematyka. Megazadania /wiek: 10+, 11+, 12+
Harperkids, Warszawa 2022.
Matematyka w grze
To połączenie wydawało się oczywiste, a jednak wciąż trudno jest przełamać siłę skojarzeń i przekonać - zarówno dzieci, jak i autorów książek - że matematyka i rozrywka idą ze sobą w parze. "Matematyka. Megazadania" to cykl książek wielkoformatowych, które przyciągnąć mają fanów Minecrafta - i pozwolić na szybki pzegląd umiejętności matematycznych. Książki różnią się tylko grafikami na okładkach i infomacją, dla odbiorców w jakim wieku są przygotowane. Na początku każdy mały czytelnik otrzymuje wiadomość o bohaterach, za którymi będzie podążać - i to pozwala wstrzelić się w specyfikę kultowej gry. Dalej - niezależnie od tomu - pojawiają się już rozkładówki tematyczne z wyraźnie zaznaczonymi zagadnieniami wiodącymi, co pewien czas przerywane tylko przez drobne komentarze dotyczące świata gry. Nie ma tu typowych fabuł, jest za to przejęta z gry metoda nagradzania: każde zadanie to określona liczba szmaragdów, które można zbierać, by następnie wymieniać na różne przedmioty znajdujące się na końcu tomiku - oznacza to, że dzieci mają szansę zagrać bez komputera, poćwiczyć strategię i pobawić się w sposób, który z matematyką raczej się nie kojarzył.
Każda rozkładówka to wybrane zagadnienie z programu nauczania matematyki - i zestaw zadań. Zadania są już bardziej standardowe, chociaż zdarza się też, że funkcjonują w nich bohaterowie z gry, którym potrzebna jest pomoc - dzieci jednak skupiać się będą na liczbach i na umiejętnościach związanych z przedmiotami ścisłymi (czasami trzeba na przykład odczytać temperaturę albo wskazać jednostki miar. Na kolejnych stronach widnieją też drobne akapity z informacjami o aktualnych działaniach bohaterów - i z ilustracjami, które przypominają o samej grze. Wszystko po to, żeby utrzymać uwagę dzieci i przekonać je, że rzeczywiście wkraczają w świat Minecrafta, tyle tylko że w "papierowej" wersji. Zadania zostały opatrzone kluczem, żeby łatwo było sprawdzić poprawność wykonanych ćwiczeń (i trzeba będzie raczej przekonać dzieci do tego, by nie oszukiwały przy wypełnianiu kolejnych stron: zaglądanie na koniec tomików powinno skutkować wyzerowaniem konta ze szmaragdów). Dzięki temu tomikowi łatwiej sprawić, żeby dzieci zajęły się ćwiczeniem matematycznych umiejętności i rozwiązywały kolejne zadania: wizja gry przeniesionej do lekcji może urozmaicić codzienne odrabianie zadań, a te dzieci, które uznają matematykę za zło konieczne, zaczną dostrzegać w niej też potencjał rozrywkowy.
Bardzo dobrze wymyślone zostały te książki. Nie są naiwne ani przesadnie skomplikowane, nie odwracają uwagi od podstawowego celu: rozwiązywania zadań - ale przynoszą sporo rozrywki i pozwalają bawić się podczas liczenia. Czasami trzeba będzie poszukać informacji w podręcznikach lub w internecie, czasami - poprosić o pomoc dorosłych, jednak samodzielne odkrywanie zawiłości matematycznych też się odbiorcom przyda. Nie chodzi przecież o to, żeby maksymalnie upraszczać dane i ograniczać wysiłek intelektualny dziecka - młodzi odbiorcy docenią tomiki, kiedy będą musieli trochę się przy nich pomęczyć. Warto, skoro zbiera się tu punkty i wymienia je na nagrody - i to staje się jedną z lepszych motywacji do działania. "Matematyka. Megazadania" to umiejętne połączenie modnej gry i powtórki z matematyki w pigułce - w sam raz na uzupełnienie szkolnych ćwiczeń.
Matematyka w grze
To połączenie wydawało się oczywiste, a jednak wciąż trudno jest przełamać siłę skojarzeń i przekonać - zarówno dzieci, jak i autorów książek - że matematyka i rozrywka idą ze sobą w parze. "Matematyka. Megazadania" to cykl książek wielkoformatowych, które przyciągnąć mają fanów Minecrafta - i pozwolić na szybki pzegląd umiejętności matematycznych. Książki różnią się tylko grafikami na okładkach i infomacją, dla odbiorców w jakim wieku są przygotowane. Na początku każdy mały czytelnik otrzymuje wiadomość o bohaterach, za którymi będzie podążać - i to pozwala wstrzelić się w specyfikę kultowej gry. Dalej - niezależnie od tomu - pojawiają się już rozkładówki tematyczne z wyraźnie zaznaczonymi zagadnieniami wiodącymi, co pewien czas przerywane tylko przez drobne komentarze dotyczące świata gry. Nie ma tu typowych fabuł, jest za to przejęta z gry metoda nagradzania: każde zadanie to określona liczba szmaragdów, które można zbierać, by następnie wymieniać na różne przedmioty znajdujące się na końcu tomiku - oznacza to, że dzieci mają szansę zagrać bez komputera, poćwiczyć strategię i pobawić się w sposób, który z matematyką raczej się nie kojarzył.
Każda rozkładówka to wybrane zagadnienie z programu nauczania matematyki - i zestaw zadań. Zadania są już bardziej standardowe, chociaż zdarza się też, że funkcjonują w nich bohaterowie z gry, którym potrzebna jest pomoc - dzieci jednak skupiać się będą na liczbach i na umiejętnościach związanych z przedmiotami ścisłymi (czasami trzeba na przykład odczytać temperaturę albo wskazać jednostki miar. Na kolejnych stronach widnieją też drobne akapity z informacjami o aktualnych działaniach bohaterów - i z ilustracjami, które przypominają o samej grze. Wszystko po to, żeby utrzymać uwagę dzieci i przekonać je, że rzeczywiście wkraczają w świat Minecrafta, tyle tylko że w "papierowej" wersji. Zadania zostały opatrzone kluczem, żeby łatwo było sprawdzić poprawność wykonanych ćwiczeń (i trzeba będzie raczej przekonać dzieci do tego, by nie oszukiwały przy wypełnianiu kolejnych stron: zaglądanie na koniec tomików powinno skutkować wyzerowaniem konta ze szmaragdów). Dzięki temu tomikowi łatwiej sprawić, żeby dzieci zajęły się ćwiczeniem matematycznych umiejętności i rozwiązywały kolejne zadania: wizja gry przeniesionej do lekcji może urozmaicić codzienne odrabianie zadań, a te dzieci, które uznają matematykę za zło konieczne, zaczną dostrzegać w niej też potencjał rozrywkowy.
Bardzo dobrze wymyślone zostały te książki. Nie są naiwne ani przesadnie skomplikowane, nie odwracają uwagi od podstawowego celu: rozwiązywania zadań - ale przynoszą sporo rozrywki i pozwalają bawić się podczas liczenia. Czasami trzeba będzie poszukać informacji w podręcznikach lub w internecie, czasami - poprosić o pomoc dorosłych, jednak samodzielne odkrywanie zawiłości matematycznych też się odbiorcom przyda. Nie chodzi przecież o to, żeby maksymalnie upraszczać dane i ograniczać wysiłek intelektualny dziecka - młodzi odbiorcy docenią tomiki, kiedy będą musieli trochę się przy nich pomęczyć. Warto, skoro zbiera się tu punkty i wymienia je na nagrody - i to staje się jedną z lepszych motywacji do działania. "Matematyka. Megazadania" to umiejętne połączenie modnej gry i powtórki z matematyki w pigułce - w sam raz na uzupełnienie szkolnych ćwiczeń.
czwartek, 15 września 2022
Agnieszka Dąbrowska: Za duży na bajki
Agora, Warszawa 2022.
Zmiany
Waldek to bohater, którego nie da się polubić, przynajmniej na początku książki Agnieszki Dąbrowskiej "Za duży na bajki". Rozpieszczany przez nadopiekuńczą matkę dzieciak nie zdaje sobie sprawy z tego, na czym polega zwyczajne życie. Zajmuje się e-sportem, dorabia się nadwagi, bo nie lubi ruchu, za to uwielbia słodycze, wydaje mu się, że mama powinna się cały czas nim zajmować. Tymczasem mama sprowadza do domu zwariowaną ciotkę Mariolkę, ekscentryczną siostrę babci - a sama idzie do szpitala na rutynowe badania. Taka jest przynajmniej wersja, którą poznaje Waldek - przecież nie wolno go straszyć ani zmuszać do refleksji. Prawda o leczeniu onkologicznym to coś, z czym nie powinien się borykać wychuchany nastolatek (wciąż odprowadzany przez mamusię do szkoły). Jednak ciotka Mariolka umożliwia wprowadzenie tak potrzebnych w tym domu zmian. Mama może zająć się sobą - i powrotem do zdrowia - za to Waldek przekona się, że można żyć inaczej. Chłopak błyskawicznie uczy się samodzielności, przyrządza posiłki, sprząta mieszkanie (łącznie z myciem muszli klozetowej), zaczyna uprawiać sport - niekoniecznie z własnej woli. Przeżywa też rozmaite międzyludzkie porażki, rozpada się jego e-drużyna, a przyjaciel, Staszek, czasami ma inne priorytety, więc może prowokować do pytań o sens i znaczenie przyjaźni. Nie zabraknie też pierwszych dziewczyn: w końcu Waldek musi się wreszcie wyrwać z maminych objęć i zacząć budować ciekawe doświadczenia.
Agnieszka Dąbrowska przedstawia odbiorcom sytuację dość stresogenną: tajemnica wokół choroby mamy, niepewność co do jej powrotu do zdrowia i reakcje bohatera na straszne wiadomości to coś, co może nieco przygnębić czytelników, zwłaszcza tych zdających sobie sprawę z prawdopodobieństwa takiego scenariusza. Jednocześnie autorka buduje całą sieć towarzyskich wydarzeń, zajmuje się przedstawianiem dziwactw ciotki i humorystycznych scenek z przymuszanym do sprawdzania coraz to nowych dyscyplin sportowych Waldkiem. Nie chce, żeby odbiorcy się nudzili albo zanadto przejmowali losami mamy chłopaka. Agnieszka Dąbrowska stara się przypominać, że zawsze warto zmieniać swój los: nawet z największego fajtłapy da się stworzyć bohatera, który poradzi sobie z najtrudniejszymi wyzwaniami. Jest zatem "Za duży na bajki" książką wielowymiarową: budzi refleksję, żeby za chwilę rozśmieszać, pokazuje różne aspekty samodzielności i specyfikę dorastania, autorka przekonuje czytelników, że każdą trudność da się pokonać. Zapewnia książkę, która musi przypaść do gustu młodym odbiorcom: jest tu wszystko, czego potrzeba dobrym opowieściom (można było w zasadzie tylko odpuścić sobie bajki opowiadane przez mamę - nie pasują do całości i są zbyt moralizatorskie). Agnieszka Dąbrowska umiejętnie przeplata ze sobą różne wątki, pozwala naiwnemu bohaterowi dojrzewać na oczach odbiorców i dzięki temu zapewnia nadzieję wszystkim, którzy nie radzą sobie z rzeczywistością. "Za duży na bajki" to propozycja, która mocno zapada w pamięć i uruchamia wiele emocji, nie da się tej książki czytać beznamiętnie. Fabuła wciąga, kreacje postaci (zwłaszcza pomysły szalonej ciotki, która nie zwraca uwagi na metrykę, a realizuje marzenia) to majstersztyk. Powieść trafi do młodych czytelników i powie im sporo o walce z własnymi słabościami.
Zmiany
Waldek to bohater, którego nie da się polubić, przynajmniej na początku książki Agnieszki Dąbrowskiej "Za duży na bajki". Rozpieszczany przez nadopiekuńczą matkę dzieciak nie zdaje sobie sprawy z tego, na czym polega zwyczajne życie. Zajmuje się e-sportem, dorabia się nadwagi, bo nie lubi ruchu, za to uwielbia słodycze, wydaje mu się, że mama powinna się cały czas nim zajmować. Tymczasem mama sprowadza do domu zwariowaną ciotkę Mariolkę, ekscentryczną siostrę babci - a sama idzie do szpitala na rutynowe badania. Taka jest przynajmniej wersja, którą poznaje Waldek - przecież nie wolno go straszyć ani zmuszać do refleksji. Prawda o leczeniu onkologicznym to coś, z czym nie powinien się borykać wychuchany nastolatek (wciąż odprowadzany przez mamusię do szkoły). Jednak ciotka Mariolka umożliwia wprowadzenie tak potrzebnych w tym domu zmian. Mama może zająć się sobą - i powrotem do zdrowia - za to Waldek przekona się, że można żyć inaczej. Chłopak błyskawicznie uczy się samodzielności, przyrządza posiłki, sprząta mieszkanie (łącznie z myciem muszli klozetowej), zaczyna uprawiać sport - niekoniecznie z własnej woli. Przeżywa też rozmaite międzyludzkie porażki, rozpada się jego e-drużyna, a przyjaciel, Staszek, czasami ma inne priorytety, więc może prowokować do pytań o sens i znaczenie przyjaźni. Nie zabraknie też pierwszych dziewczyn: w końcu Waldek musi się wreszcie wyrwać z maminych objęć i zacząć budować ciekawe doświadczenia.
Agnieszka Dąbrowska przedstawia odbiorcom sytuację dość stresogenną: tajemnica wokół choroby mamy, niepewność co do jej powrotu do zdrowia i reakcje bohatera na straszne wiadomości to coś, co może nieco przygnębić czytelników, zwłaszcza tych zdających sobie sprawę z prawdopodobieństwa takiego scenariusza. Jednocześnie autorka buduje całą sieć towarzyskich wydarzeń, zajmuje się przedstawianiem dziwactw ciotki i humorystycznych scenek z przymuszanym do sprawdzania coraz to nowych dyscyplin sportowych Waldkiem. Nie chce, żeby odbiorcy się nudzili albo zanadto przejmowali losami mamy chłopaka. Agnieszka Dąbrowska stara się przypominać, że zawsze warto zmieniać swój los: nawet z największego fajtłapy da się stworzyć bohatera, który poradzi sobie z najtrudniejszymi wyzwaniami. Jest zatem "Za duży na bajki" książką wielowymiarową: budzi refleksję, żeby za chwilę rozśmieszać, pokazuje różne aspekty samodzielności i specyfikę dorastania, autorka przekonuje czytelników, że każdą trudność da się pokonać. Zapewnia książkę, która musi przypaść do gustu młodym odbiorcom: jest tu wszystko, czego potrzeba dobrym opowieściom (można było w zasadzie tylko odpuścić sobie bajki opowiadane przez mamę - nie pasują do całości i są zbyt moralizatorskie). Agnieszka Dąbrowska umiejętnie przeplata ze sobą różne wątki, pozwala naiwnemu bohaterowi dojrzewać na oczach odbiorców i dzięki temu zapewnia nadzieję wszystkim, którzy nie radzą sobie z rzeczywistością. "Za duży na bajki" to propozycja, która mocno zapada w pamięć i uruchamia wiele emocji, nie da się tej książki czytać beznamiętnie. Fabuła wciąga, kreacje postaci (zwłaszcza pomysły szalonej ciotki, która nie zwraca uwagi na metrykę, a realizuje marzenia) to majstersztyk. Powieść trafi do młodych czytelników i powie im sporo o walce z własnymi słabościami.
środa, 14 września 2022
Agata Komorowska: Bądź niezniszczalna. Jak przejść przez każdy kryzys
Luna, Warszawa 2022.
Recepty na lęk
Agata Komorowska proponuje odbiorczyniom książkę coachingową, lekką i wypełnioną osobistymi wyznaniami, a przy tym napisaną raczej na szybko - o czym świadczy mnóstwo powtórzeń tematycznych. "Bądź niezniszczalna" to próba pokrzepienia i zachęta do działania w trudnych chwilach, zestaw motywacyjnych wyjaśnień i zwierzeń. Autorka uczy, jak pokonywać kryzysy, jak się do nich odnosić i jak czerpać radość z życia - ale przypomina, że w każdych czasach ludzie borykają się z różnymi zmartwieniami, do tego - każdego spotykają rozmaite dramaty i przeciwności losu, które skutecznie psują humor. Chodzi tylko o to, żeby się nie poddawać i żeby nauczyć się, jak wyciągać wnioski z każdego niepowodzenia. Książka "Bądź niezniszczalna. Jak przejść przez każdy kryzys" została zamówiona przez wydawnictwo, o czym Agata Komorowska nie pozwala zapomnieć - zwłaszcza że wciąż przywołuje dwa wydarzenia, które sprawiły, że społeczeństwo mogło podupaść na duchu. Przyczyną psychicznych kryzysów mogła być pandemia - a także Ukraina (nawet nie sama wojna co pomaganie uchodźcom i związane z tym rozczarowania). Refrenowo powtarza Agata Komorowska te dwa tematy, przekonując, że to one sprawiają, że ludzie czują się źle. Momentami odnosi się wrażenie, że autorka chce licytować się na trudności: przedstawia czytelniczkom swoją rodzinną sytuację, dzieli się przemyśleniami na temat rozwodu i utrzymywania domu, adoptowanych dzieci, które nie zawsze chcą tworzyć harmonijną i zgodną rodzinę, a postanawiają wbrew wszystkiemu realizować własne pomysły. To konfrontuje autorka z Ukrainą i koronawirusem, przypominając bezustannie, że nie da się znaleźć mniej ciekawych czasów, zawsze coś szarpiącego nerwy pojawi się niespodziewanie i zrujnuje wszystkie plany. Agata Komorowska decyduje się na lekką formę i rezygnuje z psychologicznych wynurzeń na rzecz opowieści mentorskich. Podpowiada, jak radzić sobie z kryzysami, ale przy tym zachowuje pełne wyższości przekonanie, że sama zawsze wie, co robić. Celowo odnosi się do rzekomych problemów czytelniczek: każdy rozdział zaczyna się od fragmentu listu - odbiorczynie mają prosić o pomoc, zadawać pytania, szukać uściśleń i podsuwać kolejne powody do zmartwienia. To do tych listów początkowo odnosi się autorka, żeby zapewnić sobie tekstowy rozbieg. Pokazuje czytelniczkom, że dobrze rozumie ich problemy i sama nie jest od nich wolna, próbuje zbudować porozumienie. Przy okazji rozprawia się ze sprawami, które ją irytują - niby wie, że nie naprawi całego świata, ale ciągle żywi nadzieję, że od narzekania jednostki coś się zmieni. Wyznacza odbiorczyniom proste zadania, dzięki którym będą mogły łatwiej zapanować nad problemami. Stosuje uproszczenia i proste porady, wskazówki, dzięki którym czytelniczki mają poczuć się lepiej i kontrolować swój strach. "Bądź niezniszczalna" to propozycja dla kobiet zagubionych, dla tych, które nie są pewne własnej wartości i potrzebują jak najprostszego przewodnika, komentarza bez podbudowy teoretycznej. Jest to propozycja pozbawiona psychologicznych analiz, wolna od hermetycznych wynurzeń: w sam raz, żeby trafić do masowej publiczności.
wtorek, 13 września 2022
Marta Galewska-Kustra: Pucio u lekarza
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Choroba
Pucio to bohater, który przedstawia dzieciom otaczający świat, żeby maluchom było łatwiej opanować lęki i zrozumieć, co może się wydarzyć. Marta Galewska-Kustra wykorzystuje tę postać, żeby trafić do najmłodszych odbiorców i wytłumaczyć im najzwyklejsze sytuacje. To jednocześnie rozrywkowa lektura, jaka przyda się przed snem lub do nauki czytania - ale też wielkie wsparcie dla rodziców, którzy na przykładzie doświadczeń Pucia są w stanie wyjaśniać pociechom rozmaite życiowe sprawy. "Pucio u lekarza" to malutki kwadratowy kartonowy tomik, picture book z dość rozbudowaną narracją. Autorka stawia na standardową opowiastkę, wiadomo, co może się tu wydarzyć, chociaż w kulminacyjnym momencie następuje przerzucenie uwagi z Pucia na chorego pluszowego smoka.
Wszystko zaczyna się bardzo prawdopodobnie: w przedszkolu Leoś kicha. Zarazki rozprzestrzeniają się szybko i Pucio błyskawicznie się zaraża. Rano już wiadomo: chłopiec nie pójdzie do przedszkola, nawet jeśli zaplanował sobie zabawę z przyjaciółmi. Złe samopoczucie i uprzykrzające dzień dolegliwości oznaczają, że trzeba wybrać się do doktor Ani: mali odbiorcy dowiedzą się przy okazji, co dzieje się, kiedy ktoś jest chory (Pucia boli gardło, jest mu zimno, ma zatkany nos i nie ma apetytu). Doktor Ania nie zajmuje się chłopcem, prosi go za to o pomoc w przebadaniu chorego smoka, który prawdopodobnie trochę się boi. A przecież nie ma powodu: autorka dokładnie przedstawia kolejne etapy badania i wyjaśnia w ten sposób, że nie ma powodów do strachu. Samo leczenie też jest ciekawe, Pucio musi używać inhalatora, a dla wzmocnienia przyjemności - mama przygotowuje razem z Puciem koktajl z warzyw i owoców, żeby chłopiec mógł przyjmować jak najwięcej witamin. Po wyzdrowieniu bohater przekonuje się, że nic nie stracił przez nieobecność w przedszkolu: jego przyjaciel też w tym czasie nie uczestniczył w zajęciach z powodu choroby.
Przygoda Pucia jest przedstawiona ciekawie, dzieci bardzo chętnie będą śledzić tę opowieść i komentować sytuację bohatera - łatwiej im będzie też przyjąć do wiadomości, kiedy same będą chore, konieczność pójścia do lekarza czy przyjmowania leków. Marta Galewska-Kustra pisze lekko i dowcipnie, a przy tym wie, jak trafić do maluchów. Tworzy bohatera, który przykuwa uwagę i pozwala na oswajanie codzienności. Joanna Kłos podsuwa odbiorcom zestaw urokliwych ilustracji - pełnych uśmiechniętych postaci. Bajkowość w rysunkach to sposób na urozmaicenie "życiowej" fabuły, Joanna Kłos zapewnia dzieciom dodatkową rozrywkę. Jest tomik "Pucio u lekarza" prostą i ciepłą historyjką o tym, co może się wydarzyć - i co przeżyją wszystkie maluchy. Można sięgnąć po tę książkę, kiedy zajdzie taka potrzeba, to znaczy - kiedy trzeba będzie uspokoić kilkulatka przed czekającą go wizytą u lekarza. Ale można też wykorzystywać tę publikację, żeby zainteresować dzieci książkami.
Choroba
Pucio to bohater, który przedstawia dzieciom otaczający świat, żeby maluchom było łatwiej opanować lęki i zrozumieć, co może się wydarzyć. Marta Galewska-Kustra wykorzystuje tę postać, żeby trafić do najmłodszych odbiorców i wytłumaczyć im najzwyklejsze sytuacje. To jednocześnie rozrywkowa lektura, jaka przyda się przed snem lub do nauki czytania - ale też wielkie wsparcie dla rodziców, którzy na przykładzie doświadczeń Pucia są w stanie wyjaśniać pociechom rozmaite życiowe sprawy. "Pucio u lekarza" to malutki kwadratowy kartonowy tomik, picture book z dość rozbudowaną narracją. Autorka stawia na standardową opowiastkę, wiadomo, co może się tu wydarzyć, chociaż w kulminacyjnym momencie następuje przerzucenie uwagi z Pucia na chorego pluszowego smoka.
Wszystko zaczyna się bardzo prawdopodobnie: w przedszkolu Leoś kicha. Zarazki rozprzestrzeniają się szybko i Pucio błyskawicznie się zaraża. Rano już wiadomo: chłopiec nie pójdzie do przedszkola, nawet jeśli zaplanował sobie zabawę z przyjaciółmi. Złe samopoczucie i uprzykrzające dzień dolegliwości oznaczają, że trzeba wybrać się do doktor Ani: mali odbiorcy dowiedzą się przy okazji, co dzieje się, kiedy ktoś jest chory (Pucia boli gardło, jest mu zimno, ma zatkany nos i nie ma apetytu). Doktor Ania nie zajmuje się chłopcem, prosi go za to o pomoc w przebadaniu chorego smoka, który prawdopodobnie trochę się boi. A przecież nie ma powodu: autorka dokładnie przedstawia kolejne etapy badania i wyjaśnia w ten sposób, że nie ma powodów do strachu. Samo leczenie też jest ciekawe, Pucio musi używać inhalatora, a dla wzmocnienia przyjemności - mama przygotowuje razem z Puciem koktajl z warzyw i owoców, żeby chłopiec mógł przyjmować jak najwięcej witamin. Po wyzdrowieniu bohater przekonuje się, że nic nie stracił przez nieobecność w przedszkolu: jego przyjaciel też w tym czasie nie uczestniczył w zajęciach z powodu choroby.
Przygoda Pucia jest przedstawiona ciekawie, dzieci bardzo chętnie będą śledzić tę opowieść i komentować sytuację bohatera - łatwiej im będzie też przyjąć do wiadomości, kiedy same będą chore, konieczność pójścia do lekarza czy przyjmowania leków. Marta Galewska-Kustra pisze lekko i dowcipnie, a przy tym wie, jak trafić do maluchów. Tworzy bohatera, który przykuwa uwagę i pozwala na oswajanie codzienności. Joanna Kłos podsuwa odbiorcom zestaw urokliwych ilustracji - pełnych uśmiechniętych postaci. Bajkowość w rysunkach to sposób na urozmaicenie "życiowej" fabuły, Joanna Kłos zapewnia dzieciom dodatkową rozrywkę. Jest tomik "Pucio u lekarza" prostą i ciepłą historyjką o tym, co może się wydarzyć - i co przeżyją wszystkie maluchy. Można sięgnąć po tę książkę, kiedy zajdzie taka potrzeba, to znaczy - kiedy trzeba będzie uspokoić kilkulatka przed czekającą go wizytą u lekarza. Ale można też wykorzystywać tę publikację, żeby zainteresować dzieci książkami.
poniedziałek, 12 września 2022
Małgorzata Czyńska: Witkacy i kobiety. Harem metafizyczny
Marginesy, Warszawa 2022.
Z portretów
Małgorzata Czyńska przygląda się z lubością modelkom, które pojawiają się na słynnych obrazach. Kolejny tom to zawężenie literacko-biograficznych poszukiwań do jednego artysty i jego muz: Stanisław Ignacy Witkiewicz portrety tworzył wręcz nałogowo, uwieczniał kolejne partnerki i kochanki. Po latach pomagają one w przedstawieniu historii romansów i fascynacji Witkacego, a na pewno ubarwiają biograficzne śledztwo. Małgorzata Czyńska układa opowieści tematycznie i chronologicznie: koncentruje się na kolejnych podbojach sercowych. Proponuje odbiorcom przegląd relacji. Tu nie będzie banałów, bo też i kolejne związki artysty nie należały do schematycznych.
"Witkacy i kobiety. Harem metafizyczny" to książka złożona z drobnych szkiców, w których mniej liczy się zestawianie życiorysów, a bardziej - istoty kontaktów interpersonalnych. Witkacy wyszukuje niezwykłe kobiety, podporządkowuje się swoim zauroczeniom i znajduje sposoby na to, by przyciągnąć do siebie kolejne wielbicielki. Nie wszystkie jednak realizują z góry założony scenariusz, więc tym ciekawiej wypadnie przegląd charakterów. Małgorzata Czyńska funduje czytelnikom opowieść z pozoru plotkarską i opartą na anegdotach: wypełnia kolejne strony scenkami towarzyskimi, zestawem ciekawostek z życia artystów. Nikogo nie tłumaczy i nie usprawiedliwia: akceptuje wszystkie dziwactwa i niezwykłości, pozwala swoim bohaterom na przeżywanie po swojemu czy to miłości, czy związków z rozsądku. Te opowieści toczą się wokół portretów: Czyńska wie doskonale, że kobiety z obrazów Witkacego mogą intrygować. Zapewnia zatem odbiorcom dostęp do ich sekretów i podejścia do codzienności. Na tym tle portretuje też samego Witkacego, sięga do jego wyznań i korespondencji, analizuje podejście artysty, żeby móc przedstawić czytelnikom genezę wyborów sercowych. Od czasu do czasu trafia na niemal kryminalne wydarzenia, wstrząsające światkiem artystycznym i odbijające się szerokim echem w społeczeństwie - ale zdarza się też, że bohaterki szkiców przechodzą do historii przede wszystkim dzięki portretom. Małgorzata Czyńska wydobywa na światło dzienne wpływ kolejnych modelek na życie Witkacego, a jeśli to tylko możliwe - zaznacza również siłę ich indywidualności. Witkacy przestaje mieć znaczenie - to następna narracja o kobietach z obrazów. Wizerunki pań (nie tylko obrazy, o których mowa) stanowią dodatek do rozdziałów: to metoda na przyciągnięcie czytelników do lektury i przypomnienie im, że artysta wybierał sobie partnerki o różnych typach urody.
Każdy rozdział to fragment wspólnej biografii Witkacego i ważnej w jego życiu kobiety: bez sentymentów i bez podręcznikowego tonu, Czyńska wie, jak przekonać do czytania. Podsuwa odbiorcom wiadomości pod pozorami opowiastki towarzyskiej. Nie stara się przybliżać specyfiki epoki ani całego kontekstu obyczajowego: pozwala sobie na rejestrowanie autentycznych uczuć i uniwersalnych - aktualnych do teraz - wzajemnych relacji. Książka "Witkacy i kobiety" to publikacja popularyzująca wiedzę. Czyńska jednak doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że aby przykuć uwagę czytelników, musi połączyć pikantne fakty z celną narracją. Tu nie ma przegadania, autorka pozostawia nawet lekki niedosyt - chciałoby się śledzić tę opowieść dalej.
Z portretów
Małgorzata Czyńska przygląda się z lubością modelkom, które pojawiają się na słynnych obrazach. Kolejny tom to zawężenie literacko-biograficznych poszukiwań do jednego artysty i jego muz: Stanisław Ignacy Witkiewicz portrety tworzył wręcz nałogowo, uwieczniał kolejne partnerki i kochanki. Po latach pomagają one w przedstawieniu historii romansów i fascynacji Witkacego, a na pewno ubarwiają biograficzne śledztwo. Małgorzata Czyńska układa opowieści tematycznie i chronologicznie: koncentruje się na kolejnych podbojach sercowych. Proponuje odbiorcom przegląd relacji. Tu nie będzie banałów, bo też i kolejne związki artysty nie należały do schematycznych.
"Witkacy i kobiety. Harem metafizyczny" to książka złożona z drobnych szkiców, w których mniej liczy się zestawianie życiorysów, a bardziej - istoty kontaktów interpersonalnych. Witkacy wyszukuje niezwykłe kobiety, podporządkowuje się swoim zauroczeniom i znajduje sposoby na to, by przyciągnąć do siebie kolejne wielbicielki. Nie wszystkie jednak realizują z góry założony scenariusz, więc tym ciekawiej wypadnie przegląd charakterów. Małgorzata Czyńska funduje czytelnikom opowieść z pozoru plotkarską i opartą na anegdotach: wypełnia kolejne strony scenkami towarzyskimi, zestawem ciekawostek z życia artystów. Nikogo nie tłumaczy i nie usprawiedliwia: akceptuje wszystkie dziwactwa i niezwykłości, pozwala swoim bohaterom na przeżywanie po swojemu czy to miłości, czy związków z rozsądku. Te opowieści toczą się wokół portretów: Czyńska wie doskonale, że kobiety z obrazów Witkacego mogą intrygować. Zapewnia zatem odbiorcom dostęp do ich sekretów i podejścia do codzienności. Na tym tle portretuje też samego Witkacego, sięga do jego wyznań i korespondencji, analizuje podejście artysty, żeby móc przedstawić czytelnikom genezę wyborów sercowych. Od czasu do czasu trafia na niemal kryminalne wydarzenia, wstrząsające światkiem artystycznym i odbijające się szerokim echem w społeczeństwie - ale zdarza się też, że bohaterki szkiców przechodzą do historii przede wszystkim dzięki portretom. Małgorzata Czyńska wydobywa na światło dzienne wpływ kolejnych modelek na życie Witkacego, a jeśli to tylko możliwe - zaznacza również siłę ich indywidualności. Witkacy przestaje mieć znaczenie - to następna narracja o kobietach z obrazów. Wizerunki pań (nie tylko obrazy, o których mowa) stanowią dodatek do rozdziałów: to metoda na przyciągnięcie czytelników do lektury i przypomnienie im, że artysta wybierał sobie partnerki o różnych typach urody.
Każdy rozdział to fragment wspólnej biografii Witkacego i ważnej w jego życiu kobiety: bez sentymentów i bez podręcznikowego tonu, Czyńska wie, jak przekonać do czytania. Podsuwa odbiorcom wiadomości pod pozorami opowiastki towarzyskiej. Nie stara się przybliżać specyfiki epoki ani całego kontekstu obyczajowego: pozwala sobie na rejestrowanie autentycznych uczuć i uniwersalnych - aktualnych do teraz - wzajemnych relacji. Książka "Witkacy i kobiety" to publikacja popularyzująca wiedzę. Czyńska jednak doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że aby przykuć uwagę czytelników, musi połączyć pikantne fakty z celną narracją. Tu nie ma przegadania, autorka pozostawia nawet lekki niedosyt - chciałoby się śledzić tę opowieść dalej.
niedziela, 11 września 2022
Liliana Fabisińska: 107 sekund
Czarna Owca, Warszawa 2022.
Po baśni
Liliana Fabisińska potrafi opowiadać historie - bez względu na to, jaką grupę odbiorców sobie wybiera, jest w stanie zaczarować czytelników i sprawić, by uwierzyli w przedstawiane narracje. Radzi sobie w różnych gatunkach rozrywkowych - w tomie "107 sekund" stawia na thriller, chociaż z dużą dozą obyczajowości. Unika naturalistycznych scen, a przecież potrafi zaszokować i sprawić, by odbiorcy silnie przeżywali opowieść. Prezentuje życie Diany: kobieta po rozstaniu z mężem nie może odbić się od dna. Chciałaby zapewnić godne życie córce Oli, jednak nie może znaleźć żadnej pracy, chociaż odpowiada na wszystkie ogłoszenia, jakie znajdzie. Tak spotyka Norberta, szefa idealnego, który w dodatku może zaradzić różnym rodzajom problemów. Norbert bez wahania przyjmuje do pracy Dianę, zapewnia jej wszystkie możliwe profity i umacnia w pewności siebie czy poczuciu własnej wartości. Norbert jest facetem idealnym, a po pewnym czasie staje się też idealnym partnerem. Liliana Fabisińska nie zatrzymuje się w momencie pokazywania życiowej bajki. Przedstawia związek idealny: wielką miłość i nadzieję na szczęśliwą przyszłość. Wszystko zmienia się z chwilą tragicznego wypadku. Sto siedem sekund przekreśla szansę na udane życie, ale też uwypukla najgorsze ludzkie cechy charakteru.
W pierwszej części książki Liliana Fabisińska zajmuje się samą Dianą, jej perspektywą i ocenami rzeczywistości. To Diana przeżywa najpierw baśniowy romans, a później największą życiową tragedię. To jej opinie wydają się najważniejsze. Ale w pewnym momencie bohaterka wpada w pętlę nieustannego rozpamiętywania minionych chwil. Kiedy czytelnicy wiedzą już, co się stało i znają wszystkie możliwe interpretacje wydarzenia według Diany, nie będą chcieli podążać dalej w przepaść obłędu. I wtedy autorka zmienia rytm, oddaje głos kilku drugoplanowym postaciom. Wie, że nowe światło na sprawę rzucić może zarówno przyjaciółka Diany, jak i jej córka, a nawet - dziecko przyjaciółki. Najpierw Liliana Fabisińska tłumaczy, jak zmieniało się zachowanie Norberta (ale nie zajmuje się jego przyczynami, żeby nie zamęczać czytelników analizami psychologicznymi: wszyscy widzą, że mąż idealny zamienił się w psychopatę, bardziej istotne wydają się cele takiego działania). Później szuka jednak pozapsychologicznych aspektów metamorfoz. W ten sposób może na nowo ożywić akcję, sprawić, że zadzieje się coś, czego czytelnicy się nie spodziewali - i mieszać w intrydze. Powieść zdecydowanie nabiera tempa pod koniec. Najpierw autorka buduje udane scenki obyczajowe, później zajmuje się bardziej sferą psychologiczną - ale nie zapomina o dynamizmie w narracji i w fabule. Ma pomysł na książkę, nawet jeśli niektóre rozwiązania wydadzą się oczywiste. "107 sekund" to bardzo udana pod kątem literackim. Nawet przestój w postaci cierpienia bohaterki nie będzie nikomu przeszkadzał, bo do tego stopnia wciągnąć może odbiorców sama płaszczyzna językowa. Liliana Fabisińska dostarcza czytelnikom sporo emocji, pisze powieść, w której liczy się przyjaźń - ale owa przyjaźń przybiera różne oblicza i będzie ewoluować w zależności od biegu wydarzeń. "107 sekund" to książka dla różnych grup odbiorców: spotkają się tu fani obyczajówek, thrillerów i powieści psychologicznych.
Po baśni
Liliana Fabisińska potrafi opowiadać historie - bez względu na to, jaką grupę odbiorców sobie wybiera, jest w stanie zaczarować czytelników i sprawić, by uwierzyli w przedstawiane narracje. Radzi sobie w różnych gatunkach rozrywkowych - w tomie "107 sekund" stawia na thriller, chociaż z dużą dozą obyczajowości. Unika naturalistycznych scen, a przecież potrafi zaszokować i sprawić, by odbiorcy silnie przeżywali opowieść. Prezentuje życie Diany: kobieta po rozstaniu z mężem nie może odbić się od dna. Chciałaby zapewnić godne życie córce Oli, jednak nie może znaleźć żadnej pracy, chociaż odpowiada na wszystkie ogłoszenia, jakie znajdzie. Tak spotyka Norberta, szefa idealnego, który w dodatku może zaradzić różnym rodzajom problemów. Norbert bez wahania przyjmuje do pracy Dianę, zapewnia jej wszystkie możliwe profity i umacnia w pewności siebie czy poczuciu własnej wartości. Norbert jest facetem idealnym, a po pewnym czasie staje się też idealnym partnerem. Liliana Fabisińska nie zatrzymuje się w momencie pokazywania życiowej bajki. Przedstawia związek idealny: wielką miłość i nadzieję na szczęśliwą przyszłość. Wszystko zmienia się z chwilą tragicznego wypadku. Sto siedem sekund przekreśla szansę na udane życie, ale też uwypukla najgorsze ludzkie cechy charakteru.
W pierwszej części książki Liliana Fabisińska zajmuje się samą Dianą, jej perspektywą i ocenami rzeczywistości. To Diana przeżywa najpierw baśniowy romans, a później największą życiową tragedię. To jej opinie wydają się najważniejsze. Ale w pewnym momencie bohaterka wpada w pętlę nieustannego rozpamiętywania minionych chwil. Kiedy czytelnicy wiedzą już, co się stało i znają wszystkie możliwe interpretacje wydarzenia według Diany, nie będą chcieli podążać dalej w przepaść obłędu. I wtedy autorka zmienia rytm, oddaje głos kilku drugoplanowym postaciom. Wie, że nowe światło na sprawę rzucić może zarówno przyjaciółka Diany, jak i jej córka, a nawet - dziecko przyjaciółki. Najpierw Liliana Fabisińska tłumaczy, jak zmieniało się zachowanie Norberta (ale nie zajmuje się jego przyczynami, żeby nie zamęczać czytelników analizami psychologicznymi: wszyscy widzą, że mąż idealny zamienił się w psychopatę, bardziej istotne wydają się cele takiego działania). Później szuka jednak pozapsychologicznych aspektów metamorfoz. W ten sposób może na nowo ożywić akcję, sprawić, że zadzieje się coś, czego czytelnicy się nie spodziewali - i mieszać w intrydze. Powieść zdecydowanie nabiera tempa pod koniec. Najpierw autorka buduje udane scenki obyczajowe, później zajmuje się bardziej sferą psychologiczną - ale nie zapomina o dynamizmie w narracji i w fabule. Ma pomysł na książkę, nawet jeśli niektóre rozwiązania wydadzą się oczywiste. "107 sekund" to bardzo udana pod kątem literackim. Nawet przestój w postaci cierpienia bohaterki nie będzie nikomu przeszkadzał, bo do tego stopnia wciągnąć może odbiorców sama płaszczyzna językowa. Liliana Fabisińska dostarcza czytelnikom sporo emocji, pisze powieść, w której liczy się przyjaźń - ale owa przyjaźń przybiera różne oblicza i będzie ewoluować w zależności od biegu wydarzeń. "107 sekund" to książka dla różnych grup odbiorców: spotkają się tu fani obyczajówek, thrillerów i powieści psychologicznych.
Moja pierwsza książeczka. Kolorowanka i zadanka (Smerfy, Tomek i przyjaciele, Bing)
Harperkids, Warszawa 2022.
Ćwiczenia dla dzieci
Najłatwiej zachęcić maluchy do wysiłku umysłowego dzięki obecności ulubionych bajkowych bohaterów - a tych nie brakuje, można zatem wybierać przewodników po świecie nauki i ćwiczeń grafomotorycznych dla kilkulatków do woli. Seria Moja pierwsza książeczka. Kolorowanka i zadanka to nic innego jak duże i kolorowe zeszyty ćwiczeń dla najmłodszych, połączone z lubianymi przez nich wyzwaniami graficznymi i pytaniami, które pozwalają kontrolować rozwój. Bing, Tomek i przyjaciele czy Smerfy mogą przeprowadzać odbiorców przez wstęp do lekcji pisania lub logicznego myślenia, tak, że dzieci nie zauważą żadnych podstępów i nie będą chciały oderwać się od zabawy. Tomiki zostały przygotowane tak, że część stron to klasyczne kolorowanki o dość sporym mimo zapewnień twórców stopniu trudności - dzieje się tak dlatego, że na szablony do pokolorowania zostali przeniesieni "prawdziwi" bohaterowie, narysowani na potrzeby kreskówki - a to oznacza, że szczegółów tu nie brakuje. I to tych szczegółów, które następnie trzeba będzie wykorzystać do zindywidualizowania bohatera. Zapewne maluchom nie przeszkodzi to w radosnym wypełnianiu stron kolorami, zwłaszcza że kolorowanki czasami zostają wzbogacone o drobny komentarz-polecenie albo o różne rodzaje rysunkowych zabaw (między innymi kolorowanie według klucza, uzupełnianie rysunku dzięki przedstawionym liniom czy łączenie kropek). To sprawia, że zabawa łatwo się nie znudzi. Oczywiście ma tu spore znaczenie także wybór konkretnej postaci. Dzieci mają też szansę podzielić się swoimi marzeniami: pojawia się miejsce na ich własne pomysły, na tworzenie, a nie tylko odtwarzanie. Za każdym razem wyzwanie rysunkowe wzmaga ciekawość i zachęca do dalszej wytężonej pracy. Czasami trzeba wykorzystać ulubiony kolor, czasami wskazany jest pośpiech - twórcy szukają sposobów na zachęcanie dzieci do działania - i udaje im się to nieźle, zamiast zwykłych kolorowanek pozbawionych tekstu oferują rodzaj interaktywnej zabawy. Rzecz jasna jeśli rodzice nie będą mieli czasu na czytanie pociechom poleceń, kilkulatki dadzą sobie radę same. Ale kolorowanki, nawet wzbogacone o zadania, to nie wszystko, co pojawia się w cyklu Kolorowanka i zadanka. Są tu puzzle, cienie i labirynty, szlaczki, wskazywanie konkretnych elementów na obrazku, są ćwiczenia przygotowujące do sztuki pisania, są też zadania sprawdzające uważność dzieci albo umiejętność logicznego myślenia. Bywa, że można popisać się wiedzą na temat bohaterów bajki - jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że po zeszyty z konkretnymi bohaterami sięgać będą zainteresowane nimi właśnie kilkulatki, nie zdziwi to nikogo. Kolorowanka i zadanka to propozycja spędzania wolnego czasu na tradycyjnych rozrywkach - ale te tradycyjne rozrywki zostały tutaj powiązane z modnymi obecnie (albo ponadczasowymi, jak w przypadku Smerfów) kreskówkami. To sprawia, że nawet dzieci, które niechętnie wypełniają wszelkiego rodzaju ćwiczenia rozwojowe, będą mogły spędzać czas na zabawie, a nie na ciężkiej pracy. W końcu chwile spędzane ze znanymi z bajek bohaterami to sama przyjemność. I dzięki takiemu podstępowi łatwiej będzie rodzicom kontrolować postępy w pracach dzieci.
Ćwiczenia dla dzieci
Najłatwiej zachęcić maluchy do wysiłku umysłowego dzięki obecności ulubionych bajkowych bohaterów - a tych nie brakuje, można zatem wybierać przewodników po świecie nauki i ćwiczeń grafomotorycznych dla kilkulatków do woli. Seria Moja pierwsza książeczka. Kolorowanka i zadanka to nic innego jak duże i kolorowe zeszyty ćwiczeń dla najmłodszych, połączone z lubianymi przez nich wyzwaniami graficznymi i pytaniami, które pozwalają kontrolować rozwój. Bing, Tomek i przyjaciele czy Smerfy mogą przeprowadzać odbiorców przez wstęp do lekcji pisania lub logicznego myślenia, tak, że dzieci nie zauważą żadnych podstępów i nie będą chciały oderwać się od zabawy. Tomiki zostały przygotowane tak, że część stron to klasyczne kolorowanki o dość sporym mimo zapewnień twórców stopniu trudności - dzieje się tak dlatego, że na szablony do pokolorowania zostali przeniesieni "prawdziwi" bohaterowie, narysowani na potrzeby kreskówki - a to oznacza, że szczegółów tu nie brakuje. I to tych szczegółów, które następnie trzeba będzie wykorzystać do zindywidualizowania bohatera. Zapewne maluchom nie przeszkodzi to w radosnym wypełnianiu stron kolorami, zwłaszcza że kolorowanki czasami zostają wzbogacone o drobny komentarz-polecenie albo o różne rodzaje rysunkowych zabaw (między innymi kolorowanie według klucza, uzupełnianie rysunku dzięki przedstawionym liniom czy łączenie kropek). To sprawia, że zabawa łatwo się nie znudzi. Oczywiście ma tu spore znaczenie także wybór konkretnej postaci. Dzieci mają też szansę podzielić się swoimi marzeniami: pojawia się miejsce na ich własne pomysły, na tworzenie, a nie tylko odtwarzanie. Za każdym razem wyzwanie rysunkowe wzmaga ciekawość i zachęca do dalszej wytężonej pracy. Czasami trzeba wykorzystać ulubiony kolor, czasami wskazany jest pośpiech - twórcy szukają sposobów na zachęcanie dzieci do działania - i udaje im się to nieźle, zamiast zwykłych kolorowanek pozbawionych tekstu oferują rodzaj interaktywnej zabawy. Rzecz jasna jeśli rodzice nie będą mieli czasu na czytanie pociechom poleceń, kilkulatki dadzą sobie radę same. Ale kolorowanki, nawet wzbogacone o zadania, to nie wszystko, co pojawia się w cyklu Kolorowanka i zadanka. Są tu puzzle, cienie i labirynty, szlaczki, wskazywanie konkretnych elementów na obrazku, są ćwiczenia przygotowujące do sztuki pisania, są też zadania sprawdzające uważność dzieci albo umiejętność logicznego myślenia. Bywa, że można popisać się wiedzą na temat bohaterów bajki - jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że po zeszyty z konkretnymi bohaterami sięgać będą zainteresowane nimi właśnie kilkulatki, nie zdziwi to nikogo. Kolorowanka i zadanka to propozycja spędzania wolnego czasu na tradycyjnych rozrywkach - ale te tradycyjne rozrywki zostały tutaj powiązane z modnymi obecnie (albo ponadczasowymi, jak w przypadku Smerfów) kreskówkami. To sprawia, że nawet dzieci, które niechętnie wypełniają wszelkiego rodzaju ćwiczenia rozwojowe, będą mogły spędzać czas na zabawie, a nie na ciężkiej pracy. W końcu chwile spędzane ze znanymi z bajek bohaterami to sama przyjemność. I dzięki takiemu podstępowi łatwiej będzie rodzicom kontrolować postępy w pracach dzieci.
sobota, 10 września 2022
Ilona Wiśniewska: Migot. Z krańca Grenlandii
Czarne, Wołowiec 2022.
Przemiana
W tej książce uderza inność. Zachowania, które wydadzą się obce i brutalne polskim czytelnikom, najlepiej charakteryzują odmienność prezentowanego świata. "Migot. Z krańca Grenlandii" to zestaw reportaży, w których Ilona Wiśniewska bardzo precyzyjnie i w drobnych scenkach charakteryzuje mieszkańców surowych terenów - i niejeden raz będzie szokować czytelników: czy to podejściem do śmierci i rozstań, czy postawami wobec zwierząt. Tu najbardziej liczy się szorstkość i surowość: w niemal każdej opowieści znajduje się ktoś, kto rezygnuje z sentymentów i tanich wzruszeń na rzecz pozornej bezwzględności. Litość objawia się często przez okrucieństwo (z perspektywy innej kultury). Na pewno nie będzie tu prostych rozwiązań i scenek, nad którymi da się przejść do porządku dziennego. Ale na Grenlandii - zwłaszcza na najbardziej wysuniętym jej krańcu - nie da się żyć inaczej. Przetrwają najsilniejsi: mogą liczyć tylko na siebie. Połączenie ze światem jest tu znikome, zresztą jeśli trzeba codziennie walczyć o przetrwanie, nie myśli się o cywilizacyjnych wygodach. Nic dziwnego, że miejscowi w razie potrzeby sami sobie przetną nerwy, żeby usunąć bolący ząb albo rozstaną się z psem, który ma zbyt silny charakter, żeby się podporządkować - nie wolno się roztkliwiać, nie wolno też za długo zastanawiać. To nie miejsce dla niezdecydowanych lub słabych, tacy nie wytrzymają. Nawet śmierć dziecka oznacza tyle, że trzeba jak najszybciej wziąć się w garść i działać, bez względu na wszystko. Rozpacz czy żałoba to coś, co przegrywa z trudami codzienności. Dzieci mogą do zabawy dostać płody wyciągane z martwych fok. A Ilona Wiśniewska wydobywa historie, które być może nie ujrzałyby światła dziennego, sięga po opowieści wyjątkowe i wiele mówiące o specyfice życia na Grenlandii, ale usiłuje pozostawić emocje na marginesie spotkań. Nie może przedstawiać ich czytelnikom, wybiera raczej beznamiętny tekst, bo w ten sposób może przekazać więcej. To do odbiorców będzie należało przeżywanie kolejnych relacji - tu nikt z bohaterów się nie skarży i nikt nie narzeka na swój los. Autorka skupia się na przedstawianiu dramatów, które w niesprzyjającym klimacie i w całej samotności stają się jeszcze bardziej przejmujące. A przecież nie pozbawia nadziei, nie tworzy książki minorowej i męczącej. Pozwala przyjrzeć się innemu stylowi życia, z dala od poradników lifestyle'owych i nonsensownych mód. Jest w stanie zaangażować odbiorców w temat codzienności na Grenlandii bez wysiłku: każdy rozdział tomu "Migot" przynosi nowe informacje o egzystencji innej niż wszędzie. Autorka zajmuje się jednostkami, ale pokazuje też, jakie wydarzenia mają wpływ na zachowania i wybory miejscowych: zaskakiwać może między innymi oczekiwanie zapłaty za opowieści.
Jest w tym wielkie wyczulenie na odmienność kulturową i na różnice w podejściu do codziennych wielkich i małych spraw. "Migot" to książka, która składa się z precyzyjnie dobieranych detali, historii chwilowych, mocno przemawiających do czytelników. Ilona Wiśniewska nie zamierza tworzyć reklamy dla turystów, ale nie będzie też odstraszać, raczej urzekać innością i sposobem jej opisywania.
Przemiana
W tej książce uderza inność. Zachowania, które wydadzą się obce i brutalne polskim czytelnikom, najlepiej charakteryzują odmienność prezentowanego świata. "Migot. Z krańca Grenlandii" to zestaw reportaży, w których Ilona Wiśniewska bardzo precyzyjnie i w drobnych scenkach charakteryzuje mieszkańców surowych terenów - i niejeden raz będzie szokować czytelników: czy to podejściem do śmierci i rozstań, czy postawami wobec zwierząt. Tu najbardziej liczy się szorstkość i surowość: w niemal każdej opowieści znajduje się ktoś, kto rezygnuje z sentymentów i tanich wzruszeń na rzecz pozornej bezwzględności. Litość objawia się często przez okrucieństwo (z perspektywy innej kultury). Na pewno nie będzie tu prostych rozwiązań i scenek, nad którymi da się przejść do porządku dziennego. Ale na Grenlandii - zwłaszcza na najbardziej wysuniętym jej krańcu - nie da się żyć inaczej. Przetrwają najsilniejsi: mogą liczyć tylko na siebie. Połączenie ze światem jest tu znikome, zresztą jeśli trzeba codziennie walczyć o przetrwanie, nie myśli się o cywilizacyjnych wygodach. Nic dziwnego, że miejscowi w razie potrzeby sami sobie przetną nerwy, żeby usunąć bolący ząb albo rozstaną się z psem, który ma zbyt silny charakter, żeby się podporządkować - nie wolno się roztkliwiać, nie wolno też za długo zastanawiać. To nie miejsce dla niezdecydowanych lub słabych, tacy nie wytrzymają. Nawet śmierć dziecka oznacza tyle, że trzeba jak najszybciej wziąć się w garść i działać, bez względu na wszystko. Rozpacz czy żałoba to coś, co przegrywa z trudami codzienności. Dzieci mogą do zabawy dostać płody wyciągane z martwych fok. A Ilona Wiśniewska wydobywa historie, które być może nie ujrzałyby światła dziennego, sięga po opowieści wyjątkowe i wiele mówiące o specyfice życia na Grenlandii, ale usiłuje pozostawić emocje na marginesie spotkań. Nie może przedstawiać ich czytelnikom, wybiera raczej beznamiętny tekst, bo w ten sposób może przekazać więcej. To do odbiorców będzie należało przeżywanie kolejnych relacji - tu nikt z bohaterów się nie skarży i nikt nie narzeka na swój los. Autorka skupia się na przedstawianiu dramatów, które w niesprzyjającym klimacie i w całej samotności stają się jeszcze bardziej przejmujące. A przecież nie pozbawia nadziei, nie tworzy książki minorowej i męczącej. Pozwala przyjrzeć się innemu stylowi życia, z dala od poradników lifestyle'owych i nonsensownych mód. Jest w stanie zaangażować odbiorców w temat codzienności na Grenlandii bez wysiłku: każdy rozdział tomu "Migot" przynosi nowe informacje o egzystencji innej niż wszędzie. Autorka zajmuje się jednostkami, ale pokazuje też, jakie wydarzenia mają wpływ na zachowania i wybory miejscowych: zaskakiwać może między innymi oczekiwanie zapłaty za opowieści.
Jest w tym wielkie wyczulenie na odmienność kulturową i na różnice w podejściu do codziennych wielkich i małych spraw. "Migot" to książka, która składa się z precyzyjnie dobieranych detali, historii chwilowych, mocno przemawiających do czytelników. Ilona Wiśniewska nie zamierza tworzyć reklamy dla turystów, ale nie będzie też odstraszać, raczej urzekać innością i sposobem jej opisywania.
piątek, 9 września 2022
Anna Claybourne: Atlas syren. Wodny lud z różnych stron świata
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Podwodne istoty
Ogromną popularnością cieszą się na rynku wydawniczym rozmaite kompendia i tomiki edukacyjne, bez względu na to, czego dotyczą. Wśród picture booków o wymiarze informacyjnym znalazł się teraz "Atlas syren. Wodny lud z różnych stron świata" - skrótowa prezentacja legend, mitów i wierzeń, które zaludniają wyobraźnię odbiorców dziwnymi stworami z pogranicza światów i środowisk. Anna Claybourne skupia się na podsumowaniach i porównaniach. Szuka sposobu na przedstawianie jak największej liczby danych w niewielkich partiach tekstu. Narracja została podzielona ze względu na geografię - to kontynenty wyzwalają opowieści - w różnych miejscach powstają różne opowieści, można doszukiwać się w nich części wspólnych (albo łączyć je z innymi legendami, dzięki osobnym lekturom), ale można też sprawdzać, jak wodne ludy inspirowały i wyzwalały kreatywność. "Atlas syren" to oczywiście książka poświęcona postaciom nieistniejącym, jednak Anna Claybourne próbuje podać jak najbardziej szczegółowe informacje na temat kolejnych stworzeń. Streszcza legendy, błyskawicznie wrzuca odbiorców w tematy. Nie naświetla powiązań ani zależności, nie zastanawia się nad tym, które rozwiązania pojawiły się jako pierwsze: liczy się tylko możliwość stworzenia portretów syren. Jednoakapitowe komentarze pozwalają na zorientowanie się w temacie (znakomicie uzupełnia to wiedzę ze szkolnych lekcji na temat mitologii: przypomina dzieciom, że jest mnóstwo wierzeń, których nie przerabia się w szkole, a które bywają bardziej kolorowe niż te prezentowane w podręcznikach).
Co pewien czas pojawia się jeszcze dodatkowa rozkładówka z omówieniami kontekstu życia syren: to miejsca na opisywanie miejsc, w których syreny pojawiają się najczęściej, magicznych zdolności, domów syren, stworzeń pomyłkowo branych za syreny, syren w starożytności albo spotkań z istotami nie z tego świata: to opowieści, które nie zmieszczą się w standardowych portretach - a uzupełniają wiedzę i pomagają w lepszym zorientowaniu się w temacie wodnych ludów. Chociaż trudne wydaje się streszczenie legend i mitów w krótkiej charakterystyce, Anna Claybourne radzi sobie z tym wyzwaniem: "Atlas syren" może być pierwszym przewodnikiem po tych stworzeniach, wskazówką dla tych odbiorców, którzy chcieliby wejść w świat fantazji i kultur z różnych zakątków świata.
Miren Asiain Lora unaocznia pomysły i przyciąga wzrok za sprawą obrazków. Jak często w picture bookach z atlasowych serii Naszej Księgarni bywa, i tutaj spisy treści poszczególnych rozdziałów zapewnia mapka z odpowiednio rozmieszczonymi bohaterami: dzieci przekonają się, które syreny mogły się spotykać, a które mimo dystansu terytorialnego zostały podobnie wykreowane. Jest tu kolorowo, ale to nie bajkowe wizerunki syren liczą się najbardziej: chodzi o podtrzymanie zainteresowania i o wspomaganie wyobraźni. "Atlas syren" jest picture bookiem, ale nie dla najmłodszych: trafi do samodzielnie czytających dzieci, tych, które lubią zgłębiać różne historie i poszukują nowych wrażeń w lekturach. To ciekawy dodatek do baśni i mitów, przegląd ludzkich pomysłów.
Podwodne istoty
Ogromną popularnością cieszą się na rynku wydawniczym rozmaite kompendia i tomiki edukacyjne, bez względu na to, czego dotyczą. Wśród picture booków o wymiarze informacyjnym znalazł się teraz "Atlas syren. Wodny lud z różnych stron świata" - skrótowa prezentacja legend, mitów i wierzeń, które zaludniają wyobraźnię odbiorców dziwnymi stworami z pogranicza światów i środowisk. Anna Claybourne skupia się na podsumowaniach i porównaniach. Szuka sposobu na przedstawianie jak największej liczby danych w niewielkich partiach tekstu. Narracja została podzielona ze względu na geografię - to kontynenty wyzwalają opowieści - w różnych miejscach powstają różne opowieści, można doszukiwać się w nich części wspólnych (albo łączyć je z innymi legendami, dzięki osobnym lekturom), ale można też sprawdzać, jak wodne ludy inspirowały i wyzwalały kreatywność. "Atlas syren" to oczywiście książka poświęcona postaciom nieistniejącym, jednak Anna Claybourne próbuje podać jak najbardziej szczegółowe informacje na temat kolejnych stworzeń. Streszcza legendy, błyskawicznie wrzuca odbiorców w tematy. Nie naświetla powiązań ani zależności, nie zastanawia się nad tym, które rozwiązania pojawiły się jako pierwsze: liczy się tylko możliwość stworzenia portretów syren. Jednoakapitowe komentarze pozwalają na zorientowanie się w temacie (znakomicie uzupełnia to wiedzę ze szkolnych lekcji na temat mitologii: przypomina dzieciom, że jest mnóstwo wierzeń, których nie przerabia się w szkole, a które bywają bardziej kolorowe niż te prezentowane w podręcznikach).
Co pewien czas pojawia się jeszcze dodatkowa rozkładówka z omówieniami kontekstu życia syren: to miejsca na opisywanie miejsc, w których syreny pojawiają się najczęściej, magicznych zdolności, domów syren, stworzeń pomyłkowo branych za syreny, syren w starożytności albo spotkań z istotami nie z tego świata: to opowieści, które nie zmieszczą się w standardowych portretach - a uzupełniają wiedzę i pomagają w lepszym zorientowaniu się w temacie wodnych ludów. Chociaż trudne wydaje się streszczenie legend i mitów w krótkiej charakterystyce, Anna Claybourne radzi sobie z tym wyzwaniem: "Atlas syren" może być pierwszym przewodnikiem po tych stworzeniach, wskazówką dla tych odbiorców, którzy chcieliby wejść w świat fantazji i kultur z różnych zakątków świata.
Miren Asiain Lora unaocznia pomysły i przyciąga wzrok za sprawą obrazków. Jak często w picture bookach z atlasowych serii Naszej Księgarni bywa, i tutaj spisy treści poszczególnych rozdziałów zapewnia mapka z odpowiednio rozmieszczonymi bohaterami: dzieci przekonają się, które syreny mogły się spotykać, a które mimo dystansu terytorialnego zostały podobnie wykreowane. Jest tu kolorowo, ale to nie bajkowe wizerunki syren liczą się najbardziej: chodzi o podtrzymanie zainteresowania i o wspomaganie wyobraźni. "Atlas syren" jest picture bookiem, ale nie dla najmłodszych: trafi do samodzielnie czytających dzieci, tych, które lubią zgłębiać różne historie i poszukują nowych wrażeń w lekturach. To ciekawy dodatek do baśni i mitów, przegląd ludzkich pomysłów.
czwartek, 8 września 2022
Tomasz Maruszewski: Wrzaski
SQN, Kraków 2022.
Presja
Może i Adam miał to, czego ludzie mogliby mu pozazdrościć: żonę, córeczkę, dom, pracę. Z żoną wprawdzie raczej się nie dogaduje: oświadczył się na wieść o ciąży Bożeny po jednorazowej przygodzie, ona - żeby nie okryć się hańbą - porzuciła swojego ukochanego - ale nie wchodzą sobie w drogę i nawet jakieś przywiązanie między nimi jest. Tylko że Adam jest z tych, o których się głośno nie mówi. Kocha mężczyzn, a kto to słyszał takie wynaturzenie, tylko problemy z tego i pedofilia. Wprawdzie ludzie nie do końca wiedzą, jak powiązać krzywdzenie dzieci z miłością homoseksualną, ale na pewno jakieś zależności są, przecież tylko kobieta i mężczyzna mogą tworzyć prawdziwy związek. Zbiera Tomasz Maruszewski te przerażające poglądy i uprzedzenia i układa je w powieść "Wrzaski" - powieść, która nie przyniesie spokoju i pokazuje destrukcję. Nawet jeśli z romansu Adama i Jerzego nic by nie wyszło, nawet gdyby to był tylko chwilowy kaprys, poryw serca albo zwyczajne pożądanie - mężczyźni nie mają szansy na sprawdzenie siebie w duecie. Ukrywają się z zakazanym uczuciem: muszą wybierać hotele na odludziu i udawać, że przyjechali w celach biznesowych. Muszą uważać na każdy krok i każdy gest - wszędzie mogą znaleźć się nieżyczliwi, a od plotek prosta droga do prześladowań. I tak pewnego dnia Jerzy zostaje pobity - Adam widzi to z okna i chce pobiec ukochanemu na ratunek, nawet jeśli i tak we dwóch nie wygraliby z napastnikami. Ktoś jednak skutecznie mu to uniemożliwia. Tak zaczyna się rozpad związku, ale i powolny upadek Adama. Bohater nie ma już czego szukać we własnym domu: żona nie chce mieć z nim nic wspólnego i zabrania kontaktować się z ukochaną córeczką. Policjant ostrzega przed kolejnymi atakami i sugeruje, że najbezpieczniej byłoby Adamowi opuścić miasto. Wszyscy odwracają się od człowieka, który próbował kochać po swojemu i nie umiał zagłuszyć własnych pragnień - chociaż nikogo przy tym nie krzywdził. Z różnych stron rozlegają się głosy potępienia, a Tomasz Maruszewski zamienia je we wrzaski. Podąża za Adamem - tylko po to, żeby przekonać się, że ta postać szczęścia już nie znajdzie, została złamana i upodlona.
"Wrzaski" to antyutopia i antyromans, historia, która - niestety - może się wydarzać wciąż w najbliższej okolicy. Pokazuje, do jakich tragedii doprowadzać mogą odpowiednio podkarmiane uprzedzenia i brak elementarnej wiedzy. Chciałoby się napisać, że autor oparł fabułę na hiperbolizacjach - jednak lekturze będzie towarzyszyć świadomość, że to sytuacje bardzo prawdopodobne i wcale nie przerysowane. Czystą nienawiść napastników próbuje się tu co jakiś czas wyjaśniać, prezentować jako efekt ich własnych stłumionych pragnień - jednak to nie pomaga na zachwiane poczucie bezpieczeństwa. Adam traci znacznie więcej, niż mógłby się spodziewać. W efekcie napaści rezygnuje ze swoich marzeń. Nigdy już nie znajdzie szczęścia, bo też i nigdy nie odważy się postąpić wbrew woli tłumu. A jego indywidualnej klęski nie pojmuje nikt z zewnątrz - postrzegany jako niegroźny osiedlowy menel mężczyzna staje się wyrzutem sumienia w społeczeństwie, które pozwala na lincz w imię fałszywie pojmowanych wartości. "Wrzaski" to książka wstrząsająca i ważna - ale ze względu na niewygodny temat może nie trafić do mainstreamu.
Presja
Może i Adam miał to, czego ludzie mogliby mu pozazdrościć: żonę, córeczkę, dom, pracę. Z żoną wprawdzie raczej się nie dogaduje: oświadczył się na wieść o ciąży Bożeny po jednorazowej przygodzie, ona - żeby nie okryć się hańbą - porzuciła swojego ukochanego - ale nie wchodzą sobie w drogę i nawet jakieś przywiązanie między nimi jest. Tylko że Adam jest z tych, o których się głośno nie mówi. Kocha mężczyzn, a kto to słyszał takie wynaturzenie, tylko problemy z tego i pedofilia. Wprawdzie ludzie nie do końca wiedzą, jak powiązać krzywdzenie dzieci z miłością homoseksualną, ale na pewno jakieś zależności są, przecież tylko kobieta i mężczyzna mogą tworzyć prawdziwy związek. Zbiera Tomasz Maruszewski te przerażające poglądy i uprzedzenia i układa je w powieść "Wrzaski" - powieść, która nie przyniesie spokoju i pokazuje destrukcję. Nawet jeśli z romansu Adama i Jerzego nic by nie wyszło, nawet gdyby to był tylko chwilowy kaprys, poryw serca albo zwyczajne pożądanie - mężczyźni nie mają szansy na sprawdzenie siebie w duecie. Ukrywają się z zakazanym uczuciem: muszą wybierać hotele na odludziu i udawać, że przyjechali w celach biznesowych. Muszą uważać na każdy krok i każdy gest - wszędzie mogą znaleźć się nieżyczliwi, a od plotek prosta droga do prześladowań. I tak pewnego dnia Jerzy zostaje pobity - Adam widzi to z okna i chce pobiec ukochanemu na ratunek, nawet jeśli i tak we dwóch nie wygraliby z napastnikami. Ktoś jednak skutecznie mu to uniemożliwia. Tak zaczyna się rozpad związku, ale i powolny upadek Adama. Bohater nie ma już czego szukać we własnym domu: żona nie chce mieć z nim nic wspólnego i zabrania kontaktować się z ukochaną córeczką. Policjant ostrzega przed kolejnymi atakami i sugeruje, że najbezpieczniej byłoby Adamowi opuścić miasto. Wszyscy odwracają się od człowieka, który próbował kochać po swojemu i nie umiał zagłuszyć własnych pragnień - chociaż nikogo przy tym nie krzywdził. Z różnych stron rozlegają się głosy potępienia, a Tomasz Maruszewski zamienia je we wrzaski. Podąża za Adamem - tylko po to, żeby przekonać się, że ta postać szczęścia już nie znajdzie, została złamana i upodlona.
"Wrzaski" to antyutopia i antyromans, historia, która - niestety - może się wydarzać wciąż w najbliższej okolicy. Pokazuje, do jakich tragedii doprowadzać mogą odpowiednio podkarmiane uprzedzenia i brak elementarnej wiedzy. Chciałoby się napisać, że autor oparł fabułę na hiperbolizacjach - jednak lekturze będzie towarzyszyć świadomość, że to sytuacje bardzo prawdopodobne i wcale nie przerysowane. Czystą nienawiść napastników próbuje się tu co jakiś czas wyjaśniać, prezentować jako efekt ich własnych stłumionych pragnień - jednak to nie pomaga na zachwiane poczucie bezpieczeństwa. Adam traci znacznie więcej, niż mógłby się spodziewać. W efekcie napaści rezygnuje ze swoich marzeń. Nigdy już nie znajdzie szczęścia, bo też i nigdy nie odważy się postąpić wbrew woli tłumu. A jego indywidualnej klęski nie pojmuje nikt z zewnątrz - postrzegany jako niegroźny osiedlowy menel mężczyzna staje się wyrzutem sumienia w społeczeństwie, które pozwala na lincz w imię fałszywie pojmowanych wartości. "Wrzaski" to książka wstrząsająca i ważna - ale ze względu na niewygodny temat może nie trafić do mainstreamu.
środa, 7 września 2022
Otfried Preussler: Mały Duszek
Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Bez straszenia
Chociaż ta powieść ma tytuł "Mały Duszek", nawet maluchy przyzwyczajone do łagodności w bajkach i usuwania wszelkich czynników wyzwalających choćby drobny lęk nie muszą się tu bać: klasyczna historia, którą zaproponował Otfried Preussler jest wypełniona przygodami w starym stylu, a duszek - bohater opowieści - nikogo nie będzie straszył. Przynajmniej nie tak, by dzieci odsunęły się od lektury. Jeśli straszenie - to w funkcji humorystycznej. Wszystko - jak to w starych opowieściach bywa - zaczyna się od przełamania rutyny. Mały Duszek, bohater historii, chciałby zobaczyć świat za dnia. Funkcjonuje jednak w trybie nocnym i nawet posiadanie umiejętności otwierania każdych drzwi nie pomoże w zwiedzaniu. Chyba że zdarzy się coś, co zmieni ten stan rzeczy. Preussler oczywiście umożliwi postaci spełnienie marzenia, chociaż przypomni, że nie wszystko musi iść zgodnie z planem. Duszek za sprawą naprawionego zegara zostaje uwięziony w świecie ludzi: jeśli wcześniej chciał poznać rzeczywistość poza nocą, teraz tęskni za swoim starym przyjacielem, puchaczem Uhu-Szuhu i za własnym domem. Staje się czarny i nie może wrócić do domu. Ale dowiaduje się sporo o tym, czego do tej pory nie znał.
Duszek w mieście ma sporo do zrobienia, ale nie zdobędzie zbyt łatwo przyjaciół. Przeważnie podpada przedstawicielom stróżów prawa, a wieść o Czarnym Nieznajomym, który zakłóca spokój mieszkańcom Puchaczowa niesie się szeroko. Duszek jako zjawa - postać z innego świata - ma szansę dokonać rzeczy niemożliwych dla zwykłych ludzi. Zaskakuje bezustannie i chociaż zmierza do domu, sporo namiesza w codzienności Puchaczowa. Zwłaszcza na paradzie wojskowej jego obecność zostanie zauważona: a wszystko przez to, że w przeszłości Duszek przyczynił się do przepłoszenia wroga i wciąż żywa jest w nim pamięć o tamtych wydarzeniach. Duszek może zostać bohaterem, przynajmniej we własnych oczach. Otfried Preussler proponuje odbiorcom całkiem udaną powieść, która się nie starzeje mimo archaicznych już dzisiaj zagadnień. Dzieciom jednak dalej będzie się podobało, zwłaszcza dzięki humorowi. Przygoda Duszka wiąże się ze sporą dawką emocji, ale wszystko utrzymane jest w dobrotliwym i dowcipnym tonie - autor nie traktuje poważnie świata dorosłych. Pozwala Duszkowi na wprowadzenie zamętu do życia mieszkańców miasteczka, cieszy się tym, co dzieje się po zderzeniu bajkowej postaci z rytmem świąt i codziennych wydarzeń niekoniecznie cenionych przez najmłodszych.
Książka ukazuje się w cyklu Mistrzowie Światowej Ilustracji - F. J. Tripp proponuje tutaj obrazki urokliwe, czarno-białe szkice z mnóstwem szczegółów, ciekawe i bajkowe jednocześnie, nie dziecinne, za to ciekawe i pełne oryginalnych kreskówkowych pomysłów. Pasują do tej powieści i są też odskocznią od cukierkowego stylu i infantylnych propozycji z dzisiejszego rynku wydawniczego. "Mały Duszek" to książka, która spodoba się dzisiejszym odbiorcom ze względu na egzotykę: odnosi się do tematów, które nie istnieją w dzisiaj powstających książkach, zaskakuje i rozśmiesza.
Bez straszenia
Chociaż ta powieść ma tytuł "Mały Duszek", nawet maluchy przyzwyczajone do łagodności w bajkach i usuwania wszelkich czynników wyzwalających choćby drobny lęk nie muszą się tu bać: klasyczna historia, którą zaproponował Otfried Preussler jest wypełniona przygodami w starym stylu, a duszek - bohater opowieści - nikogo nie będzie straszył. Przynajmniej nie tak, by dzieci odsunęły się od lektury. Jeśli straszenie - to w funkcji humorystycznej. Wszystko - jak to w starych opowieściach bywa - zaczyna się od przełamania rutyny. Mały Duszek, bohater historii, chciałby zobaczyć świat za dnia. Funkcjonuje jednak w trybie nocnym i nawet posiadanie umiejętności otwierania każdych drzwi nie pomoże w zwiedzaniu. Chyba że zdarzy się coś, co zmieni ten stan rzeczy. Preussler oczywiście umożliwi postaci spełnienie marzenia, chociaż przypomni, że nie wszystko musi iść zgodnie z planem. Duszek za sprawą naprawionego zegara zostaje uwięziony w świecie ludzi: jeśli wcześniej chciał poznać rzeczywistość poza nocą, teraz tęskni za swoim starym przyjacielem, puchaczem Uhu-Szuhu i za własnym domem. Staje się czarny i nie może wrócić do domu. Ale dowiaduje się sporo o tym, czego do tej pory nie znał.
Duszek w mieście ma sporo do zrobienia, ale nie zdobędzie zbyt łatwo przyjaciół. Przeważnie podpada przedstawicielom stróżów prawa, a wieść o Czarnym Nieznajomym, który zakłóca spokój mieszkańcom Puchaczowa niesie się szeroko. Duszek jako zjawa - postać z innego świata - ma szansę dokonać rzeczy niemożliwych dla zwykłych ludzi. Zaskakuje bezustannie i chociaż zmierza do domu, sporo namiesza w codzienności Puchaczowa. Zwłaszcza na paradzie wojskowej jego obecność zostanie zauważona: a wszystko przez to, że w przeszłości Duszek przyczynił się do przepłoszenia wroga i wciąż żywa jest w nim pamięć o tamtych wydarzeniach. Duszek może zostać bohaterem, przynajmniej we własnych oczach. Otfried Preussler proponuje odbiorcom całkiem udaną powieść, która się nie starzeje mimo archaicznych już dzisiaj zagadnień. Dzieciom jednak dalej będzie się podobało, zwłaszcza dzięki humorowi. Przygoda Duszka wiąże się ze sporą dawką emocji, ale wszystko utrzymane jest w dobrotliwym i dowcipnym tonie - autor nie traktuje poważnie świata dorosłych. Pozwala Duszkowi na wprowadzenie zamętu do życia mieszkańców miasteczka, cieszy się tym, co dzieje się po zderzeniu bajkowej postaci z rytmem świąt i codziennych wydarzeń niekoniecznie cenionych przez najmłodszych.
Książka ukazuje się w cyklu Mistrzowie Światowej Ilustracji - F. J. Tripp proponuje tutaj obrazki urokliwe, czarno-białe szkice z mnóstwem szczegółów, ciekawe i bajkowe jednocześnie, nie dziecinne, za to ciekawe i pełne oryginalnych kreskówkowych pomysłów. Pasują do tej powieści i są też odskocznią od cukierkowego stylu i infantylnych propozycji z dzisiejszego rynku wydawniczego. "Mały Duszek" to książka, która spodoba się dzisiejszym odbiorcom ze względu na egzotykę: odnosi się do tematów, które nie istnieją w dzisiaj powstających książkach, zaskakuje i rozśmiesza.
wtorek, 6 września 2022
Monika Utnik: Zapachy, czyli dlaczego wszystko pachnie
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Przez nos
Ogromny edukacyjny picture book zwróci uwagę rodziców i ich pociech, a ponieważ odnosi się do tematów zgłębianych przez dzieci - spotka się ze sporym zainteresowaniem na rynku. Monika Utnik przybliża bowiem świat zapachów. Zajmuje się przedstawianiem jednego ze zmysłów - oraz postrzeganiem świata przez aromaty. Agnieszka Sozańska dodaje tu imponującą warstwę graficzną, tak, żeby nawet dzieci zbyt małe, żeby przyswajać wiadomości o zapachach, mogły cieszyć się sprawdzaniem zawartości tomu. Rozkładówki zawierają jednoakapitowe wyjaśnienia: po kilka akapitów na stronie sprawia, że dzieci nie zmęczą się czytaniem, a łatwiej im będzie zapamiętywać podawane wiadomości. Autorka przybliża między innymi kwestię feromonów, rolę węchu u zwierząt (jedne dzięki zapachom mogą się bronić, inne szukają pożywienia, rozpoznają młode albo zagrożenia). Dzieci poznają świat zabawnych organów powonienia: klasyfikacja ludzkich nosów na wesoło to dopiero wstęp do opowieści: spotkają się między innymi z nosaczami, gwiazdonosami albo słoniami, dowiedzą się też, czy mrówki rozpoznają zapachy. Można przeprowadzać zapachowe eksperymenty (i sprawdzać, czy da się oszukać nos). Sporo miejsca poświęca autorka na zapachy wydzielane przez rośliny, zauważając, że zapachy to język roślin. Są zapachy wsi, lasu i morza, zapachy po deszczu i... niemiła woń z kopciuchów. Pojawi się motyw perfumerii, zapachy w kuchni i bibliotece. Pojawi się też temat zawodów związanych z zapachami (kim są ludzie nosy). Autorka wyczuli dzieci na sztuczki marketingowe: pokaże im, jak sklepy wpływają na zachowania klientów przez odpowiednio dobierane aromaty. Są nawet trudniejsze zagadnienia, jak pamięć zapachowa. Oznacza to zatem, że Monika Utnik sięga po wątki, które intrygują dzieci, albo podsuwa takie, na które maluchy same by jeszcze nie wpadły. Odpowiada na najczęściej zadawane przez kilkulatki pytania, ale pogłębia też wiedzę, wprowadza szereg informacji, jakich rodzice raczej by w pierwszej odpowiedzi nie byli w stanie podać. Zachęca do uczenia się i do gromadzenia wiadomości, a przy okazji - dostarcza rozrywki, zwłaszcza kiedy opowiada o węchu u zwierząt. Przez bliskość tematyczną - odwoływanie się do spraw, które dzieci mogą samodzielnie przetestować - przekonuje do lektury.
Nie bez znaczenia pozostaje tu strona graficzna: rozkładówki są zapełniane kolorowymi obrazkami, dzięki którym łatwiej będzie zwrócić uwagę dzieci na określone zagadnienia i rozbudzić ciekawość. Odbiorcy zyskają tu dodatkową narrację, dynamiczne scenki i ilustracje ucieszą każdego malucha, a mnogość kolorów sprawia, że nie tylko zapachy okażą się istotne. Bardzo dobrze przygotowana została ta książka: to picture book o ogromnej wartości edukacyjnej, starannie przemyślany, pełny danych i ciekawostek, ale nie męczący. Monika Utnik zdaje sobie sprawę z tego, że dzieci są specyficznymi odbiorcami - jednak nie zamierza infantylizować treści i upraszczać zadania. Po ten tomik mogą sięgać dzieci, które czytają samodzielnie, ale mogą też skorzystać z niego maluchy, którym rodzice czytają przed snem - ważne, żeby traktować go nie tylko jako zestaw odpowiedzi na pytania dzieci, ale też jako sposób na zaintrygowanie kilkulatków codziennością.
Przez nos
Ogromny edukacyjny picture book zwróci uwagę rodziców i ich pociech, a ponieważ odnosi się do tematów zgłębianych przez dzieci - spotka się ze sporym zainteresowaniem na rynku. Monika Utnik przybliża bowiem świat zapachów. Zajmuje się przedstawianiem jednego ze zmysłów - oraz postrzeganiem świata przez aromaty. Agnieszka Sozańska dodaje tu imponującą warstwę graficzną, tak, żeby nawet dzieci zbyt małe, żeby przyswajać wiadomości o zapachach, mogły cieszyć się sprawdzaniem zawartości tomu. Rozkładówki zawierają jednoakapitowe wyjaśnienia: po kilka akapitów na stronie sprawia, że dzieci nie zmęczą się czytaniem, a łatwiej im będzie zapamiętywać podawane wiadomości. Autorka przybliża między innymi kwestię feromonów, rolę węchu u zwierząt (jedne dzięki zapachom mogą się bronić, inne szukają pożywienia, rozpoznają młode albo zagrożenia). Dzieci poznają świat zabawnych organów powonienia: klasyfikacja ludzkich nosów na wesoło to dopiero wstęp do opowieści: spotkają się między innymi z nosaczami, gwiazdonosami albo słoniami, dowiedzą się też, czy mrówki rozpoznają zapachy. Można przeprowadzać zapachowe eksperymenty (i sprawdzać, czy da się oszukać nos). Sporo miejsca poświęca autorka na zapachy wydzielane przez rośliny, zauważając, że zapachy to język roślin. Są zapachy wsi, lasu i morza, zapachy po deszczu i... niemiła woń z kopciuchów. Pojawi się motyw perfumerii, zapachy w kuchni i bibliotece. Pojawi się też temat zawodów związanych z zapachami (kim są ludzie nosy). Autorka wyczuli dzieci na sztuczki marketingowe: pokaże im, jak sklepy wpływają na zachowania klientów przez odpowiednio dobierane aromaty. Są nawet trudniejsze zagadnienia, jak pamięć zapachowa. Oznacza to zatem, że Monika Utnik sięga po wątki, które intrygują dzieci, albo podsuwa takie, na które maluchy same by jeszcze nie wpadły. Odpowiada na najczęściej zadawane przez kilkulatki pytania, ale pogłębia też wiedzę, wprowadza szereg informacji, jakich rodzice raczej by w pierwszej odpowiedzi nie byli w stanie podać. Zachęca do uczenia się i do gromadzenia wiadomości, a przy okazji - dostarcza rozrywki, zwłaszcza kiedy opowiada o węchu u zwierząt. Przez bliskość tematyczną - odwoływanie się do spraw, które dzieci mogą samodzielnie przetestować - przekonuje do lektury.
Nie bez znaczenia pozostaje tu strona graficzna: rozkładówki są zapełniane kolorowymi obrazkami, dzięki którym łatwiej będzie zwrócić uwagę dzieci na określone zagadnienia i rozbudzić ciekawość. Odbiorcy zyskają tu dodatkową narrację, dynamiczne scenki i ilustracje ucieszą każdego malucha, a mnogość kolorów sprawia, że nie tylko zapachy okażą się istotne. Bardzo dobrze przygotowana została ta książka: to picture book o ogromnej wartości edukacyjnej, starannie przemyślany, pełny danych i ciekawostek, ale nie męczący. Monika Utnik zdaje sobie sprawę z tego, że dzieci są specyficznymi odbiorcami - jednak nie zamierza infantylizować treści i upraszczać zadania. Po ten tomik mogą sięgać dzieci, które czytają samodzielnie, ale mogą też skorzystać z niego maluchy, którym rodzice czytają przed snem - ważne, żeby traktować go nie tylko jako zestaw odpowiedzi na pytania dzieci, ale też jako sposób na zaintrygowanie kilkulatków codziennością.
poniedziałek, 5 września 2022
Mary Beth Keane: Poproś jeszcze raz
Agora, Warszawa 2022.
Przeszłość
Jest to powieść psychologiczna w najlepszym znaczeniu tego słowa, wypełniona dylematami i międzyludzkimi komplikacjami. Mary Beth Keane podąża za dwojgiem ludzi, którzy próbują ułożyć sobie życie razem - mimo rozmaitych przeciwności losu. Kate i Peter chcą być razem. Wychowywali się obok siebie i czują się ze sobą najlepiej. Przyjaźń przeradza się w głębsze uczucie i w świadomość, że wspólnie uda im się pokonać wszystko, co złe. Nawet gdyby istniały lepsze opcje, Kate i Peter wybraliby siebie - nie szukają mocnych wrażeń, wystarczy im potęga przywiązania i świadomość, że mogą na siebie liczyć. Bez względu na to, co stanie się w ich codzienności, zapewniają sobie wzajemnie azyl. A do przejścia mają wyjątkowo trudne chwile: matka Petera jest chora psychicznie i pewnego dnia doprowadza do nieszczęścia. Minie sporo czasu, zanim bohaterowie na nowo odnajdą drogę do siebie i spróbują razem poszukać szczęścia. Budowanie wspólnego domu z mroczną przeszłością to szereg wyrzeczeń i lekcja cierpliwości. To, co omawiane, staje się równie ważne jak to, co przemilczane. A przecież Anne jest w pobliżu i chociaż nie może spotykać się z przedstawicielami młodszego pokolenia, czeka na zgodę i możliwość poznawania bliskich po latach.
Mary Beth Keane proponuje książkę, w której nie ma dobrych rozwiązań. Wszystko, co składa się na normalność bohaterów, przeciętnemu odbiorcy wyda się mocno pogmatwane i wypełnione niepotrzebnymi traumami. Jednocześnie raz podjęte decyzje wpływać będą na późniejsze wybory w sposób nie do przewidzenia, co oznacza, że czytelnicy będą raz po raz zaskakiwani kierunkami rozwoju fabuły. Wielopoziomowa historia oznacza nie tylko przedstawienie procesu budowania związku na przekór wszystkim - jest też studium dojrzałości w jej niedoskonałej odsłonie. Autorka podąża za bohaterami, żeby sprawdzać, w jakiej kondycji są podczas zwykłych zajęć i nieznaczących pozornie spotkań, odkrywa ich prawdziwą tożsamość w chwilach, gdy stają się najbardziej bezradni. Nie zadaje pytań o cele życiowe i o sens podejmowanych przedsięwzięć, pozwala, żeby wybrzmiała każda najdrobniejsza sytuacja. To z nich układać się będą portrety psychologiczne, trafne obserwacje, które zamieniają się w sedno opowieści. Mary Beth Keane nie chce proponować powtarzalnych scenek rodzajowych, stawia na zadawanie trudnych pytań i na analizowanie psychologicznych aspektów sytuacji granicznych. Sięga po sceny rodem z thrillera po to, żeby zamienić je na kojący obraz poszukiwania zwyczajności w skrajnie niesprzyjających warunkach.
"Poproś jeszcze raz" to książka, w której nie tylko ekstremalne doświadczenia przyciągają. Mary Beth Keane wybiera zrównoważoną narrację, wypełnianą detalami: koncentruje się na nieuchwytnych zachowaniach postaci i w ten sposób może uwiarygodnić bohaterów bez względu na otoczenie. Odwaga w kreowaniu fabuły w połączeniu z wygaszaniem amplitudy uczuć to przepis na odejście od schematycznych czytadeł - w tej powieści można się zatracić dzięki jej oryginalności.
Przeszłość
Jest to powieść psychologiczna w najlepszym znaczeniu tego słowa, wypełniona dylematami i międzyludzkimi komplikacjami. Mary Beth Keane podąża za dwojgiem ludzi, którzy próbują ułożyć sobie życie razem - mimo rozmaitych przeciwności losu. Kate i Peter chcą być razem. Wychowywali się obok siebie i czują się ze sobą najlepiej. Przyjaźń przeradza się w głębsze uczucie i w świadomość, że wspólnie uda im się pokonać wszystko, co złe. Nawet gdyby istniały lepsze opcje, Kate i Peter wybraliby siebie - nie szukają mocnych wrażeń, wystarczy im potęga przywiązania i świadomość, że mogą na siebie liczyć. Bez względu na to, co stanie się w ich codzienności, zapewniają sobie wzajemnie azyl. A do przejścia mają wyjątkowo trudne chwile: matka Petera jest chora psychicznie i pewnego dnia doprowadza do nieszczęścia. Minie sporo czasu, zanim bohaterowie na nowo odnajdą drogę do siebie i spróbują razem poszukać szczęścia. Budowanie wspólnego domu z mroczną przeszłością to szereg wyrzeczeń i lekcja cierpliwości. To, co omawiane, staje się równie ważne jak to, co przemilczane. A przecież Anne jest w pobliżu i chociaż nie może spotykać się z przedstawicielami młodszego pokolenia, czeka na zgodę i możliwość poznawania bliskich po latach.
Mary Beth Keane proponuje książkę, w której nie ma dobrych rozwiązań. Wszystko, co składa się na normalność bohaterów, przeciętnemu odbiorcy wyda się mocno pogmatwane i wypełnione niepotrzebnymi traumami. Jednocześnie raz podjęte decyzje wpływać będą na późniejsze wybory w sposób nie do przewidzenia, co oznacza, że czytelnicy będą raz po raz zaskakiwani kierunkami rozwoju fabuły. Wielopoziomowa historia oznacza nie tylko przedstawienie procesu budowania związku na przekór wszystkim - jest też studium dojrzałości w jej niedoskonałej odsłonie. Autorka podąża za bohaterami, żeby sprawdzać, w jakiej kondycji są podczas zwykłych zajęć i nieznaczących pozornie spotkań, odkrywa ich prawdziwą tożsamość w chwilach, gdy stają się najbardziej bezradni. Nie zadaje pytań o cele życiowe i o sens podejmowanych przedsięwzięć, pozwala, żeby wybrzmiała każda najdrobniejsza sytuacja. To z nich układać się będą portrety psychologiczne, trafne obserwacje, które zamieniają się w sedno opowieści. Mary Beth Keane nie chce proponować powtarzalnych scenek rodzajowych, stawia na zadawanie trudnych pytań i na analizowanie psychologicznych aspektów sytuacji granicznych. Sięga po sceny rodem z thrillera po to, żeby zamienić je na kojący obraz poszukiwania zwyczajności w skrajnie niesprzyjających warunkach.
"Poproś jeszcze raz" to książka, w której nie tylko ekstremalne doświadczenia przyciągają. Mary Beth Keane wybiera zrównoważoną narrację, wypełnianą detalami: koncentruje się na nieuchwytnych zachowaniach postaci i w ten sposób może uwiarygodnić bohaterów bez względu na otoczenie. Odwaga w kreowaniu fabuły w połączeniu z wygaszaniem amplitudy uczuć to przepis na odejście od schematycznych czytadeł - w tej powieści można się zatracić dzięki jej oryginalności.
niedziela, 4 września 2022
Zofia Stanecka: Drań, czyli moje życie z jamnikiem
Kropka, Warszawa 2022.
Pieskie humory
Zofia Stanecka w literaturze dla najmłodszych robi furorę, bez względu na to, jakim tematem się akurat zajmuje. Po wielkim sukcesie opowieści o Lotcie, przedstawia czytelnikom swojego pierwszego psa, jamnika, którego miała w dzieciństwie i który nauczył ją, że pies to osoba obdarzona wyrazistym charakterem, członek rodziny a nie zabawka. "Drań, czyli moje życie z jamnikiem" to kolejna wzruszająca i bardzo zabawna historia o normalności w domu, do któego zawitał pies. Mała Zosia marzy o własnym zwierzęciu i wie, że rodzice nie chcą trzymać w domu psa. Jednak w pewnym momencie udaje jej się postawić na swoim i przekonać do tego, że czworonóg powinien dołączyć do ludzkiego stada. Wprawdzie kontekst jest niewesoły: Zosia uzyskuje zgodę na psa wtedy, gdy tata jest w więzieniu, bo został internowany, ale nie zmienia to faktu, że jamnik wkrótce zawładnie codziennością bohaterki. Na początku dziewczynka nie ma pojęcia, jak znaleźć "swojego" psa: nie wie jeszcze, że to jamnik wybierze ją i stanie się kompamen zabaw, ale też stworzeniem, które umie podporządkować sobie wszystkich domowników. Drań manifestuje swoje zdanie wtedy, gdy zakaże mu się wchodzenia na łóżko i spania w nim nocą, a także wtedy, gdy dostanie do zjedzenia nielubianą suchą karmę. Drań pokazuje, czym jest inteligencja, zaskakuje opiekunów wciąż nowymi pomysłami i rozbawia zachowaniami zbliżonymi do ludzkich. Nie pozwala na nudę, czasami dostarcza silnych wrażeń - zwłaszcza kiedy się rozchoruje lub zniknie na kilka dni z domu. Nad Draniem nie da się do końca zapanować: to bez wątpienia pies, który rządzi domownikami. Różnie dogaduje się z przedstawicielami swojego gatunku na podwórku: uczy między innymi, że na miłość nie ma sposobu, ale też że nie zawsze należy bać się większych i silniejszych. Ma charakterek - i to kochają w nim wszyscy.
Zofia Stanecka opowieść o Draniu prowadzi w prostych i krótkich rozdziałach, przedstawia nie tylko psa i jego małą przyjaciółkę, ale również inne dzieci (przemyca tym samym wskazówki dotyczące egzystowania w większym towarzystwie: są tacy, jak Natalia, którzy w potrzebie przyjadą natychmiast z drugiego końca miasta i pomogą w najtrudniejszych chwilach, ale są i tacy jak Ewka, którzy wyśmiewają się z psa i nie nadają się na przyjaciół - można się od nich odsunąć bez wyrzutów sumienia). Omawia sytuację w domu i odrobinę tła historycznego: Drań to pies, który nie znosi mundurów po tym, jak do domu wpadła milicja, autorka zwięźle komentuje temat stanu wojennego i aresztowań. Jednak w pewnym momencie wprowadza też zagadnienie związane z "kiepską formą" taty i przypomina, że należy zawsze walczyć o siebie, nawet jeśli oznaczałoby to konieczność odsunięcia się od bliskich. Odnosi się do problemów związanych z wiekiem dojrzewania: pies jest antidotum na nastoletnie zmartwienia. Większość książki wypełniają jednak anegdoty i ciekawostki związane z obecnością psa, jego pomysłami i humorami, a także scenkami przypominającymi o wyjątkowości Drania. Zofia Stanecka zapewnia czytelnikom ciepłą lekturę wypełnioną psimi obserwacjami, bardzo trafnymi i przekonującymi dla wszystkich, którzy mieli jakiekolwiek zwierzątko-domownika. Trafi tą książką do dzieci i do ich rodziców, zapewni mnóstwo wrażeń i zachęci do czytania dla rozrywki. Ta autobiograficzna relacja przypadnie do gustu odbiorcom bez względu na wiek.
Pieskie humory
Zofia Stanecka w literaturze dla najmłodszych robi furorę, bez względu na to, jakim tematem się akurat zajmuje. Po wielkim sukcesie opowieści o Lotcie, przedstawia czytelnikom swojego pierwszego psa, jamnika, którego miała w dzieciństwie i który nauczył ją, że pies to osoba obdarzona wyrazistym charakterem, członek rodziny a nie zabawka. "Drań, czyli moje życie z jamnikiem" to kolejna wzruszająca i bardzo zabawna historia o normalności w domu, do któego zawitał pies. Mała Zosia marzy o własnym zwierzęciu i wie, że rodzice nie chcą trzymać w domu psa. Jednak w pewnym momencie udaje jej się postawić na swoim i przekonać do tego, że czworonóg powinien dołączyć do ludzkiego stada. Wprawdzie kontekst jest niewesoły: Zosia uzyskuje zgodę na psa wtedy, gdy tata jest w więzieniu, bo został internowany, ale nie zmienia to faktu, że jamnik wkrótce zawładnie codziennością bohaterki. Na początku dziewczynka nie ma pojęcia, jak znaleźć "swojego" psa: nie wie jeszcze, że to jamnik wybierze ją i stanie się kompamen zabaw, ale też stworzeniem, które umie podporządkować sobie wszystkich domowników. Drań manifestuje swoje zdanie wtedy, gdy zakaże mu się wchodzenia na łóżko i spania w nim nocą, a także wtedy, gdy dostanie do zjedzenia nielubianą suchą karmę. Drań pokazuje, czym jest inteligencja, zaskakuje opiekunów wciąż nowymi pomysłami i rozbawia zachowaniami zbliżonymi do ludzkich. Nie pozwala na nudę, czasami dostarcza silnych wrażeń - zwłaszcza kiedy się rozchoruje lub zniknie na kilka dni z domu. Nad Draniem nie da się do końca zapanować: to bez wątpienia pies, który rządzi domownikami. Różnie dogaduje się z przedstawicielami swojego gatunku na podwórku: uczy między innymi, że na miłość nie ma sposobu, ale też że nie zawsze należy bać się większych i silniejszych. Ma charakterek - i to kochają w nim wszyscy.
Zofia Stanecka opowieść o Draniu prowadzi w prostych i krótkich rozdziałach, przedstawia nie tylko psa i jego małą przyjaciółkę, ale również inne dzieci (przemyca tym samym wskazówki dotyczące egzystowania w większym towarzystwie: są tacy, jak Natalia, którzy w potrzebie przyjadą natychmiast z drugiego końca miasta i pomogą w najtrudniejszych chwilach, ale są i tacy jak Ewka, którzy wyśmiewają się z psa i nie nadają się na przyjaciół - można się od nich odsunąć bez wyrzutów sumienia). Omawia sytuację w domu i odrobinę tła historycznego: Drań to pies, który nie znosi mundurów po tym, jak do domu wpadła milicja, autorka zwięźle komentuje temat stanu wojennego i aresztowań. Jednak w pewnym momencie wprowadza też zagadnienie związane z "kiepską formą" taty i przypomina, że należy zawsze walczyć o siebie, nawet jeśli oznaczałoby to konieczność odsunięcia się od bliskich. Odnosi się do problemów związanych z wiekiem dojrzewania: pies jest antidotum na nastoletnie zmartwienia. Większość książki wypełniają jednak anegdoty i ciekawostki związane z obecnością psa, jego pomysłami i humorami, a także scenkami przypominającymi o wyjątkowości Drania. Zofia Stanecka zapewnia czytelnikom ciepłą lekturę wypełnioną psimi obserwacjami, bardzo trafnymi i przekonującymi dla wszystkich, którzy mieli jakiekolwiek zwierzątko-domownika. Trafi tą książką do dzieci i do ich rodziców, zapewni mnóstwo wrażeń i zachęci do czytania dla rozrywki. Ta autobiograficzna relacja przypadnie do gustu odbiorcom bez względu na wiek.
sobota, 3 września 2022
Yvette Żółtowska-Darska: Oni są super! 40 historii o ludziach, którzy znaleźli pomysł na siebie
Agora, Warszawa 2022.
Ponad przeciętnymi
Można wybrać sobie zawód z dostępnych na rynku pracy. Można dać sobą pokierować: iść w kierunku, który wybrali rodzice albo znajomi. Tylko że młodych ludzi coraz rzadziej interesuje przepis na przeciętność i na niespełnienie: chcą osiągnąć wszystko, co możliwe. Jednocześnie nie wiedzą jeszcze, że mogą wybrać własną drogę i nawet jeśli jakiś zawód nie istnieje, wykreować potrzebę na niego. Yvette Żółtowska-Darska w książce "Oni są super! 40 historii o ludziach, którzy znaleźli pomysł na siebie" przytacza biograficzne szkice prowadzące do takiego właśnie wniosku. Żeby być super, trzeba wyjść poza schematy, nie bać się eksperymentów i stawiania wszystkiego na jedną kartę. Żeby być super, trzeba znać własne umiejętności i nie bać się marzeń. Żeby być super, trzeba podjąć ryzyko. Dla każdego przepis na szczęście wygląda inaczej: jedni marzą o karierze artystycznej, inni wybierają niesienie pomocy ludziom lub zwierzętom. Jedni rezygnują ze studiów albo podejmują je, gdy już znajdą się na właściwej ścieżce, inni wiedzą, że bez starannego wykształcenia nie uda im się podjąć wyzwania. Z jednej strony liczą się indywidualne predyspozycje i talenty, z drugiej - konsekwencja w działaniu. Yvette Żółtowska-Darska nie da młodzieży prostych rozwiązań. Przypomni jednak, jak różne są życiowe drogi i jaka nagroda czeka tych, którzy zdecydują się na samopoznanie i realizację własnych - a nie narzuconych modami - pragnień.
Książka składa się z krótkich rozdziałów, szkiców biograficznych prezentujących ludzi, którzy odnieśli sukces (chociaż niekoniecznie znanych odbiorcom). Pojawiają się tu sylwetki aktorów, muzyków, sportowców, ale i pisarzy, prezenterów telewizyjnych, youtuberów, dziennikarzy. Dla balansu znajdzie się też kilku specjalistów z bardzo hermetycznych dziedzin nauki. Autorka sięga po przedstawicieli różnych pokoleń: obok Papcia Chmiela portretuje Sahah, obok Cezarego Pazury - Cyber Mariana. Nie chce zamykać się w jednym kręgu autorytetów lub idoli, żeby trafić do jak największej grupy odbiorców. Za każdym razem przygląda się drodze do kariery: przedstawia w skrócie historię sukcesu danej postaci, tłumaczy, z jakimi wyzwaniami musiała się ona mierzyć. Szczególną uwagę zwraca na moment odkrycia pasji, która stała się potem sposobem na życie - to przecież cenna dla odbiorców wskazówka. Nie zawsze przykład kariery pojawia się w najbliższym otoczeniu, czasami bohaterowie wybierają ścieżkę na przekór rodzicom albo - niezwiązaną z żadnym "domowym" tematem. Liczy się jednak determinacja i ciężka praca, sukces przychodzi z czasem i nigdy nie jest dziełem przypadku. Autorka pokazuje, jak mierzyć się z przeciwnościami losu i jak rozwiązywać problemy, które z pewnością się pojawią. Przygotowuje odbiorców na to, że trzeba będzie sporo poświęcić, żeby móc robić to, co najciekawsze - ale przede wszystkim uwalnia ich myślenie, udowadnia, że dla każdego znajdzie się miejsce na rynku. Sporo uwagi poświęca nowym zawodom, związanym z istnieniem w internecie - to również coś, czego przestarzałe szkolne programy nie obejmują, podobnie jak myślenie starszych pokoleń. Za każdym razem Yvette Żółtowska-Darska zastanawia się na nowo nad wyborami życiowymi bohatera szkicu: podsuwa odbiorcom czytelne przykłady, dlaczego warto robić coś, co się kocha - uświadamia też, jak wiele różnych scenariuszy prowadzi do zawodowego spełnienia. "Oni są super" to książka, którą można potraktować jak ciekawostkę, zwłaszcza kiedy chce się poznać skrótowe opowieści o znanych ludziach - ale znacznie lepiej będzie sięgać po ten tom jako po źródło inspiracji i podpowiedzi, kiedy trzeba zacząć się zastanawiać nad przyszłością.
Ponad przeciętnymi
Można wybrać sobie zawód z dostępnych na rynku pracy. Można dać sobą pokierować: iść w kierunku, który wybrali rodzice albo znajomi. Tylko że młodych ludzi coraz rzadziej interesuje przepis na przeciętność i na niespełnienie: chcą osiągnąć wszystko, co możliwe. Jednocześnie nie wiedzą jeszcze, że mogą wybrać własną drogę i nawet jeśli jakiś zawód nie istnieje, wykreować potrzebę na niego. Yvette Żółtowska-Darska w książce "Oni są super! 40 historii o ludziach, którzy znaleźli pomysł na siebie" przytacza biograficzne szkice prowadzące do takiego właśnie wniosku. Żeby być super, trzeba wyjść poza schematy, nie bać się eksperymentów i stawiania wszystkiego na jedną kartę. Żeby być super, trzeba znać własne umiejętności i nie bać się marzeń. Żeby być super, trzeba podjąć ryzyko. Dla każdego przepis na szczęście wygląda inaczej: jedni marzą o karierze artystycznej, inni wybierają niesienie pomocy ludziom lub zwierzętom. Jedni rezygnują ze studiów albo podejmują je, gdy już znajdą się na właściwej ścieżce, inni wiedzą, że bez starannego wykształcenia nie uda im się podjąć wyzwania. Z jednej strony liczą się indywidualne predyspozycje i talenty, z drugiej - konsekwencja w działaniu. Yvette Żółtowska-Darska nie da młodzieży prostych rozwiązań. Przypomni jednak, jak różne są życiowe drogi i jaka nagroda czeka tych, którzy zdecydują się na samopoznanie i realizację własnych - a nie narzuconych modami - pragnień.
Książka składa się z krótkich rozdziałów, szkiców biograficznych prezentujących ludzi, którzy odnieśli sukces (chociaż niekoniecznie znanych odbiorcom). Pojawiają się tu sylwetki aktorów, muzyków, sportowców, ale i pisarzy, prezenterów telewizyjnych, youtuberów, dziennikarzy. Dla balansu znajdzie się też kilku specjalistów z bardzo hermetycznych dziedzin nauki. Autorka sięga po przedstawicieli różnych pokoleń: obok Papcia Chmiela portretuje Sahah, obok Cezarego Pazury - Cyber Mariana. Nie chce zamykać się w jednym kręgu autorytetów lub idoli, żeby trafić do jak największej grupy odbiorców. Za każdym razem przygląda się drodze do kariery: przedstawia w skrócie historię sukcesu danej postaci, tłumaczy, z jakimi wyzwaniami musiała się ona mierzyć. Szczególną uwagę zwraca na moment odkrycia pasji, która stała się potem sposobem na życie - to przecież cenna dla odbiorców wskazówka. Nie zawsze przykład kariery pojawia się w najbliższym otoczeniu, czasami bohaterowie wybierają ścieżkę na przekór rodzicom albo - niezwiązaną z żadnym "domowym" tematem. Liczy się jednak determinacja i ciężka praca, sukces przychodzi z czasem i nigdy nie jest dziełem przypadku. Autorka pokazuje, jak mierzyć się z przeciwnościami losu i jak rozwiązywać problemy, które z pewnością się pojawią. Przygotowuje odbiorców na to, że trzeba będzie sporo poświęcić, żeby móc robić to, co najciekawsze - ale przede wszystkim uwalnia ich myślenie, udowadnia, że dla każdego znajdzie się miejsce na rynku. Sporo uwagi poświęca nowym zawodom, związanym z istnieniem w internecie - to również coś, czego przestarzałe szkolne programy nie obejmują, podobnie jak myślenie starszych pokoleń. Za każdym razem Yvette Żółtowska-Darska zastanawia się na nowo nad wyborami życiowymi bohatera szkicu: podsuwa odbiorcom czytelne przykłady, dlaczego warto robić coś, co się kocha - uświadamia też, jak wiele różnych scenariuszy prowadzi do zawodowego spełnienia. "Oni są super" to książka, którą można potraktować jak ciekawostkę, zwłaszcza kiedy chce się poznać skrótowe opowieści o znanych ludziach - ale znacznie lepiej będzie sięgać po ten tom jako po źródło inspiracji i podpowiedzi, kiedy trzeba zacząć się zastanawiać nad przyszłością.
piątek, 2 września 2022
Marta Guzowska: Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy. Zagadka nawiedzonej kamienicy
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Śledztwo z duchami
Marcie Guzowskiej nie znudziła się seria detektywistyczna - jednak żeby ją trochę urozmaicić, proponuje kolejne odgałęzienie i nowe zadania dla Detektywów z Tajemniczej 5. Piotrek, Anka i Jaga tym razem trafiają do miejsc, w których rzekomo straszy - po to, by rozwiązywać zagadki związane z duchami. Wiadomo, że duchy nie istnieją: o tym bohaterowie będą przypominać. Nie chodzi tu przecież o stworzenie thrillera dla najmłodszych, a o nauczenie ich logicznego myślenia i umiejętnego oddzielania prawdy od fantazji. Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy to zatem moc wrażeń w połączeniu z zadaniami na ćwiczenie myślenia dla czytelników. W "Zagadce nawiedzonej kamienicy" Marta Guzowska zresztą przypomina, że nie wolno straszyć dzieci opowieściami o duchach albo wyimaginowanymi zagrożeniami (chociaż przyznaje też, że czasami to jedyna droga, żeby krnąbrne dziecko posłuchało dorosłych): jeden z dalszoplanowych bohaterów jest regularnie upominany przez mamę i dowiaduje się o istnieniu zjaw tylko dlatego, że to jedyna metoda, by wyegzekwować od niego względną grzeczność. Anka, Piotrek i Jaga w duchy oczywiście nie wierzą, dlatego też mogą zaangażować się w śledztwo i potraktować je jako kolejną wakacyjną przygodę. W kamienicy, którą odwiedzają, wszyscy lokatorzy wydają się być przejęci kwestią porządku i zachowania czystości. Tym bardziej dziwi obecność ducha, który wypisuje na ścianach polecenia, by dbać o kamienicę - i to keczupem (którego podobieństwo kolorystyczne do krwi na początku ma budować element grozy). Dzieci postanawiają przyjrzeć się niecodziennej sprawie: poznają kolejnych mieszkańców, rozmawiają z dozorczynią, ale zastanawiają się też nad tym, kto miałby największy interes w utrzymywaniu wiary w ducha-porządnisia. Motywy mogą być przeróżne: od chęci wychowania dziecka, przez zdobycie funduszy na remont kamienicy, aż po ułatwienie sobie pracy. Dodatkowo mieszkańcy kamienicy mają urozmaicone zajęcia, które mogą bardzo się przydać przy utrzymywaniu przekonania o istnieniu ducha. Piotrek, Anka i Jaga usiłują rozwikłać sprawę: mogą tylko obserwować, notować dane i rozmawiać z kolejnymi lokatorami. To droga do uruchomienia procesu dedukcji, można będzie dzięki niej wyeliminować część podejrzanych i wskazać tego, kto jest odpowiedzialny za wykonanie keczupowego napisu. Duch, którego wymyśla Marta Guzowska, jest na tyle nieszkodliwy, że nie wzbudzi przerażenia w małych odbiorcach: przyczyni się za to do rozbudzania ciekawości i zadawania pytań o cel takiej kreacji. Niemal każdy rozdział historii popycha śledztwo i akcję - dzieci mogą razem z bohaterami zajmować się rozwiązywaniem zagadki. Pod koniec rozdziału autorka wprowadza bowiem pytanie dotyczące przemyśleń i wniosków wyciąganych przez Piotrka lub Ankę: odbiorcy mają wskazać właściwą odpowiedź. Jeśli nie uda im się wywnioskować z akcji tego, co wymyślili bohaterowie, rozwiązanie pojawi się na początku kolejnego rozdziału - można zatem czytać książkę i bawić się w detektywa, ucząc się obserwacji i logicznego myślenia, można też po prostu cieszyć się lekturą. Akcja rozgrywa się dość szybko, a Marta Guzowska nie zajmuje się budowaniem tła wydarzeń: interesuje ją powieściowe tu i teraz, pozwala czytelnikom towarzyszyć bohaterom i razem z nimi analizować zdobyte informacje. To zatem powieść rozrywkowa, kryminał, który jako gatunek cieszy się sporym powodzeniem na rynku literatury czwartej, ale i książka, która pomaga rozwijać umiejętności dzieci i podsuwa sposób na zdobycie praktycznej wiedzy z różnych dziedzin.
Śledztwo z duchami
Marcie Guzowskiej nie znudziła się seria detektywistyczna - jednak żeby ją trochę urozmaicić, proponuje kolejne odgałęzienie i nowe zadania dla Detektywów z Tajemniczej 5. Piotrek, Anka i Jaga tym razem trafiają do miejsc, w których rzekomo straszy - po to, by rozwiązywać zagadki związane z duchami. Wiadomo, że duchy nie istnieją: o tym bohaterowie będą przypominać. Nie chodzi tu przecież o stworzenie thrillera dla najmłodszych, a o nauczenie ich logicznego myślenia i umiejętnego oddzielania prawdy od fantazji. Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy to zatem moc wrażeń w połączeniu z zadaniami na ćwiczenie myślenia dla czytelników. W "Zagadce nawiedzonej kamienicy" Marta Guzowska zresztą przypomina, że nie wolno straszyć dzieci opowieściami o duchach albo wyimaginowanymi zagrożeniami (chociaż przyznaje też, że czasami to jedyna droga, żeby krnąbrne dziecko posłuchało dorosłych): jeden z dalszoplanowych bohaterów jest regularnie upominany przez mamę i dowiaduje się o istnieniu zjaw tylko dlatego, że to jedyna metoda, by wyegzekwować od niego względną grzeczność. Anka, Piotrek i Jaga w duchy oczywiście nie wierzą, dlatego też mogą zaangażować się w śledztwo i potraktować je jako kolejną wakacyjną przygodę. W kamienicy, którą odwiedzają, wszyscy lokatorzy wydają się być przejęci kwestią porządku i zachowania czystości. Tym bardziej dziwi obecność ducha, który wypisuje na ścianach polecenia, by dbać o kamienicę - i to keczupem (którego podobieństwo kolorystyczne do krwi na początku ma budować element grozy). Dzieci postanawiają przyjrzeć się niecodziennej sprawie: poznają kolejnych mieszkańców, rozmawiają z dozorczynią, ale zastanawiają się też nad tym, kto miałby największy interes w utrzymywaniu wiary w ducha-porządnisia. Motywy mogą być przeróżne: od chęci wychowania dziecka, przez zdobycie funduszy na remont kamienicy, aż po ułatwienie sobie pracy. Dodatkowo mieszkańcy kamienicy mają urozmaicone zajęcia, które mogą bardzo się przydać przy utrzymywaniu przekonania o istnieniu ducha. Piotrek, Anka i Jaga usiłują rozwikłać sprawę: mogą tylko obserwować, notować dane i rozmawiać z kolejnymi lokatorami. To droga do uruchomienia procesu dedukcji, można będzie dzięki niej wyeliminować część podejrzanych i wskazać tego, kto jest odpowiedzialny za wykonanie keczupowego napisu. Duch, którego wymyśla Marta Guzowska, jest na tyle nieszkodliwy, że nie wzbudzi przerażenia w małych odbiorcach: przyczyni się za to do rozbudzania ciekawości i zadawania pytań o cel takiej kreacji. Niemal każdy rozdział historii popycha śledztwo i akcję - dzieci mogą razem z bohaterami zajmować się rozwiązywaniem zagadki. Pod koniec rozdziału autorka wprowadza bowiem pytanie dotyczące przemyśleń i wniosków wyciąganych przez Piotrka lub Ankę: odbiorcy mają wskazać właściwą odpowiedź. Jeśli nie uda im się wywnioskować z akcji tego, co wymyślili bohaterowie, rozwiązanie pojawi się na początku kolejnego rozdziału - można zatem czytać książkę i bawić się w detektywa, ucząc się obserwacji i logicznego myślenia, można też po prostu cieszyć się lekturą. Akcja rozgrywa się dość szybko, a Marta Guzowska nie zajmuje się budowaniem tła wydarzeń: interesuje ją powieściowe tu i teraz, pozwala czytelnikom towarzyszyć bohaterom i razem z nimi analizować zdobyte informacje. To zatem powieść rozrywkowa, kryminał, który jako gatunek cieszy się sporym powodzeniem na rynku literatury czwartej, ale i książka, która pomaga rozwijać umiejętności dzieci i podsuwa sposób na zdobycie praktycznej wiedzy z różnych dziedzin.
czwartek, 1 września 2022
Daniel Simpson: Prawda jogi. Przewodnik po historii, filozofii, praktyce
Czarna Owca, Warszawa 2022.
Duchowość ciała
Moda na jogę wybuchła nagle i ogarnęła szerokie rzesze ludzi, którzy dzięki ćwiczeniom odkryli drogę do aktywności fizycznej. Masy raczej nie zastanawiają się nad duchowymi aspektami jogi: ćwiczą, ale nie zagłębiają się w całą filozofię zjawiska, zresztą trudno o dobrych nauczycieli, którzy poprowadziliby w tej sferze laików. Dlatego też powszechnie traktuje się jogę jako alternatywę wobec aerobiku czy gimnastyki: kierowanie się modą jeszcze ułatwia podjęcie decyzji o rozpoczęciu praktyk. Daniel Simpson postanawia jednak przygotować podręcznik dla tych, którym porcja ćwiczeń fizycznych nie wystarczy - bez względu na to, czy dążą oni do osiągnięcia perfekcji w jakimś aspekcie na matach, czy szukają wyciszenia i odpoczynku od codziennego zabiegania - prowadzi wywód na temat całej teoretycznej podbudowy jogi, tak, żeby zainteresowani odbiorcy mogli od razu zająć się analizami i komentarzami pozbawionymi komplikacji. Sam autor zdaje sobie sprawę z tego, że nawet tłumaczenia mogą wprowadzać chaos, wie doskonale, że różnice w przekładach prowadzą często do zniechęcenia tych, którzy na własną rękę chcieliby zajmować się filozofią jogi. Stara się zatem przeprowadzić przez proces poznawania przeszłości i teraźniejszości jogi, obalać mity i rozwiewać wątpliwości odbiorców. Zapewnia im rzetelną opowieść, w której aspekty praktyczne schodzą na daleki plan. To, czym zwykle nie zajmują się nauczyciele w licznie powstających szkołach jogi, zyskuje tutaj rozwinięcie i omówienie - tak, żeby odbiorcy mogli liczyć na uzupełnienie swoich praktyk.
Wyjaśnia Daniel Simpson, na czym polega joga i czym zajmują się jogini, jak wyglądają ich wyrzeczenia i podporządkowywanie się praktykom medytacyjnym. Odnosi się do sytuacji ekstremalnych i zjawisk, które raczej nie staną się udziałem masowych odbiorców zafascynowanych modą - ale dzięki temu może chociaż trochę przybliżyć historię jogi i zwrócić uwagę na pomijane obecnie aspekty. Zajmuje się opowiadaniem o mantrach i o naukach wyłuskiwanych ze świętych źródeł, o sposobach na wyzwolenie i o rytuałach powiązanych z praktykowaniem jogi. Odwraca znaczenia: pozycje jogi są tu wręcz nieistotne, liczy się to, co pozwala na uporządkowanie wiedzy i przekonanie do filozofii. Oznacza to jednocześnie, że lektura będzie raczej dla ambitnych czytelników i tych, którzy potrzebują przewodnika duchowego - niekoniecznie dla przypadkowych odbiorców trafiających za namową znajomych na kursy jogi. Nie ma tu przecież wskazówek, jak wybierać nauczyciela i czym kierować się przy ocenianiu dostępnych kursów: ścieżka duchowa to coś, co każdy musi odkryć dla siebie samodzielnie. Daniel Simpson skupia się na przybliżaniu najważniejszych przesłań związanych z uprawianiem jogi, od czasu do czasu skłaniając się też ku sprawom nurtującym także szerokie grono odbiorców (jak w przypadku seksu tantrycznego, któremu poświęca kilka akapitów dla porządku). Szuka przepisu na poprowadzenie czytelników zainteresowanych tematem filozofii i praktyk wywodzących się ze starożytnych Indii.
Duchowość ciała
Moda na jogę wybuchła nagle i ogarnęła szerokie rzesze ludzi, którzy dzięki ćwiczeniom odkryli drogę do aktywności fizycznej. Masy raczej nie zastanawiają się nad duchowymi aspektami jogi: ćwiczą, ale nie zagłębiają się w całą filozofię zjawiska, zresztą trudno o dobrych nauczycieli, którzy poprowadziliby w tej sferze laików. Dlatego też powszechnie traktuje się jogę jako alternatywę wobec aerobiku czy gimnastyki: kierowanie się modą jeszcze ułatwia podjęcie decyzji o rozpoczęciu praktyk. Daniel Simpson postanawia jednak przygotować podręcznik dla tych, którym porcja ćwiczeń fizycznych nie wystarczy - bez względu na to, czy dążą oni do osiągnięcia perfekcji w jakimś aspekcie na matach, czy szukają wyciszenia i odpoczynku od codziennego zabiegania - prowadzi wywód na temat całej teoretycznej podbudowy jogi, tak, żeby zainteresowani odbiorcy mogli od razu zająć się analizami i komentarzami pozbawionymi komplikacji. Sam autor zdaje sobie sprawę z tego, że nawet tłumaczenia mogą wprowadzać chaos, wie doskonale, że różnice w przekładach prowadzą często do zniechęcenia tych, którzy na własną rękę chcieliby zajmować się filozofią jogi. Stara się zatem przeprowadzić przez proces poznawania przeszłości i teraźniejszości jogi, obalać mity i rozwiewać wątpliwości odbiorców. Zapewnia im rzetelną opowieść, w której aspekty praktyczne schodzą na daleki plan. To, czym zwykle nie zajmują się nauczyciele w licznie powstających szkołach jogi, zyskuje tutaj rozwinięcie i omówienie - tak, żeby odbiorcy mogli liczyć na uzupełnienie swoich praktyk.
Wyjaśnia Daniel Simpson, na czym polega joga i czym zajmują się jogini, jak wyglądają ich wyrzeczenia i podporządkowywanie się praktykom medytacyjnym. Odnosi się do sytuacji ekstremalnych i zjawisk, które raczej nie staną się udziałem masowych odbiorców zafascynowanych modą - ale dzięki temu może chociaż trochę przybliżyć historię jogi i zwrócić uwagę na pomijane obecnie aspekty. Zajmuje się opowiadaniem o mantrach i o naukach wyłuskiwanych ze świętych źródeł, o sposobach na wyzwolenie i o rytuałach powiązanych z praktykowaniem jogi. Odwraca znaczenia: pozycje jogi są tu wręcz nieistotne, liczy się to, co pozwala na uporządkowanie wiedzy i przekonanie do filozofii. Oznacza to jednocześnie, że lektura będzie raczej dla ambitnych czytelników i tych, którzy potrzebują przewodnika duchowego - niekoniecznie dla przypadkowych odbiorców trafiających za namową znajomych na kursy jogi. Nie ma tu przecież wskazówek, jak wybierać nauczyciela i czym kierować się przy ocenianiu dostępnych kursów: ścieżka duchowa to coś, co każdy musi odkryć dla siebie samodzielnie. Daniel Simpson skupia się na przybliżaniu najważniejszych przesłań związanych z uprawianiem jogi, od czasu do czasu skłaniając się też ku sprawom nurtującym także szerokie grono odbiorców (jak w przypadku seksu tantrycznego, któremu poświęca kilka akapitów dla porządku). Szuka przepisu na poprowadzenie czytelników zainteresowanych tematem filozofii i praktyk wywodzących się ze starożytnych Indii.
Subskrybuj:
Posty (Atom)