Helion, Gliwice 2025.
Obserwacje
Vaclav Smil w potężnym tomie „Wynalazek i innowacja. Krótka historia sukcesu i porażki” stosuje konsekwentny trójpodział formy – spojrzenie na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Dodatkowo autor wprowadza jeszcze ramy tematyczne – żeby nie wpaść w całe tomy wyliczeń pomysłów ludzkości na upraszczanie sobie życia. Decyduje się na kilka zagadnień, które bardzo szczegółowo rozpracowuje. Rezygnuje przy tym z modnej dzisiaj reportażowej formy, stawia na faktografię – i to dobrze się w tym wypadku sprawdza, pozwala bowiem na uchwycenie niuansów i treści, które inaczej nie mogłyby trafić do tak skonstruowanej opowieści.
Smil wynalazki dzieli na trzy grupy: najpierw postanawia przyjrzeć się tym odkryciom, które zachwyciły ludzkość, a z czasem ujawniły swoją mroczną stronę i stały się mocno niepożądanym elementem. Później sprawdza, co z wynalazkami, które były obiecujące, a jednak nie sprawdziły się w społeczeństwach – po to, żeby na finał nakreślić wizje potrzebnych i pożądanych pomysłów. Za każdym razem decyduje się na trzy wyraziste przykłady (odbiorcy, którzy urodzili się w poprzednim stuleciu, nie będą mieć większych problemów z rozszyfrowaniem oczekiwań społecznych i echa, jakie zostało wywołane przez konkretne wynalazki) – i komentuje je od strony praktycznej, ale też teoretycznej – przedstawiając całą istotę funkcjonowania. Wreszcie na zakończenie próbuje tonować oczekiwania odbiorców wobec kolejnych potencjalnych przełomów, zjawisk i wynalazków, analizuje presję i możliwości technologiczne oraz wytycza ścieżki dla tych, którzy chcieliby zaistnieć w księgach patentowych.
Ujęte w tomie wynalazki mają wymiar globalny, odbiły się szerokim echem w świadomości ludzi i pozostawiły sporo pytań lub niedopowiedzeń. Autor zajmuje się między innymi paliwami (benzyna ołowiowa, która stała się jednym z gigantycznych rozczarowań), środkami owadobójczymi, które miały negatywny wpływ na zdrowie ludzi oraz przyczyną dziury ozonowej, czyli freonami (ci, którzy żyli w latach 90. XX wieku z pewnością pamiętają medialne nawoływania dotyczące konieczności troski o planetę, a związane właśnie z powiększającą się dziurą ozonową: dzisiaj to temat niemal martwy w mediach). Wśród wynalazków, które nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań, znajdują się sterowce (co działa na wyobraźnię) i pasażerskie samoloty poruszające się z prędkością ponaddźwiękową – do zestawu możliwych podróży dochodzi jeszcze temat energii jądrowej.
A skoro autor widzi już, co się nie sprawdziło i w jaki sposób zniknęło z powszechnej świadomości, może puścić wodze fantazji (w zakresie ograniczonym przez krytycyzm i faktyczne potrzeby społeczeństw) i zdecydować się na wyznaczanie potrzeb oraz metod ich zaspokajania. I tutaj naświetli odbiorcom nie tylko istotę wynalazków, ale i drogę do nich. „Wynalazek i innowacja” to nie książka do szybkiego przekartkowania – trzeba się zagłębiać w rozbudowane wyjaśnienia i śledzić proces myślowy autora, trzeba też poświęcić trochę czasu na odkrywanie jego dróg – ale z pewnością warto. Można tu postawić na przyziemne oceny, realizm i konkrety – a przy okazji przyjrzeć się sposobom na wyjście ze schematów i na wprowadzanie marzeń do rzeczywistości.
tu-czytam
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
środa, 17 września 2025
wtorek, 16 września 2025
Ante Tomić: Dzieci Świętej Małgorzaty
Noir sur Blanc, Warszawa 2025.
Święto
„Cud w Dolinie Poskoków” był bardziej szaloną historią. „Dzieci Świętej Małgorzaty” wydają się odrobinę zachowawcze, przynajmniej za sprawą lekkiego ograniczenia dawki absurdu. Ante Tomić tym razem stara się uporządkować rzeczywistość swoich bohaterów, a wychodzi mu jak zwykle, czyli – bez tabu i z nieubłaganą wewnętrzną logiką pasującą tylko i wyłącznie do prezentowanego świata. W tej przestrzeni odnaleźć się mogą wyłącznie bohaterowie – ci, którzy zaakceptują reguły funkcjonowania i nie będą się już niczemu dziwić. I dlatego ktoś, kto trafił przypadkiem do dalmatyńskiego miasteczka (chociaż wcale nie miał takiego zamiaru, a już na pewno – nie miał wpływu na miejsce swojego lądowania), może przez chwilę się dziwić. Jeśli dojdzie do tego bariera językowa i kulturowa… trzeba być przygotowanym na zestaw szoków. Selim nawet się nie spodziewa, co przyniesie mu najbliższy czas. Zostanie wciągnięty w wir wydarzeń, a później już sam będzie prowokować udział w kolejnych – w końcu impreza to prawdziwe święto dla miejscowych, a i ludzie spoza okolicy przybywają, żeby dzięki wstawiennictwu Świętej Małgorzaty doczekać się wreszcie upragnionego potomstwa. Wszystkich trzeba nakarmić, elementy uroczystości – wytrenować. Na moment zapomnieć o urazach i wrogach, zjednoczyć się we wspólnym celu. Jeśli się uda, da się przez parę dni nie myśleć o przyziemnych sprawach i troskach. Jeśli się nie uda… cóż, zwykle coś się musi nie udać. Najważniejsze jest, żeby uroczystość się udała: orkiestra ma zagrać bez fałszu, jedzenie nie musi smakować, wystarczy, że nie zatruje, a niesnaski na chwilę trzeba będzie odsunąć na dalszy plan.
Ante Tomić bardzo ładnie bawi się absurdami, wprowadza motywy komiczne i zachęca odbiorców do odkrywania świata, o którym nie mieliby pojęcia – bo nie dostaliby się do małej społeczności, w której wszyscy wiedzą o wszystkich i funkcjonują według własnego zegara. Temat imigrantów, polityki międzynarodowej i otwarcia na inność miesza się tu ze sprawami rodzinnymi, zarabianiem na życie, miłością i posłuszeństwem wobec starszych. I tak najlepiej wypadnie osioł, który ryczy zawsze wtedy, kiedy jakaś szczęśliwa para przystąpi do realizowania łóżkowych pragnień. I nigdy się nie myli. Może być większym autorytetem niż ksiądz proboszcz – który zresztą nie zachowuje się zgodnie z oczekiwaniami.
Jest to książka radosna na pierwszy rzut oka, chociaż podskórnie prowadzi autor opowieść o lękach i niespełnionych nadziejach. Pozwala swoim bohaterom na dowolne wygłupy – ale wykorzystuje ich, żeby uświadomić odbiorcom kruchość życia i bezsens codziennych konfliktów. Narracja toczy się tu zgrabnie i przerywana jest autotematycznymi zapowiedziami, liczy się nastawienie na cel i droga do niego. Na wielu postaciach Tomić zatrzyma uwagę odbiorców, wielu bohaterom zapewni reflektor do naświetlania jednostkowych nadziei – wszystko po to, żeby czytelnicy mogli się przejrzeć w krzywym zwierciadle i powiedzieć, że to na pewno nie o nich. I bardzo się przy tym pomylić.
Święto
„Cud w Dolinie Poskoków” był bardziej szaloną historią. „Dzieci Świętej Małgorzaty” wydają się odrobinę zachowawcze, przynajmniej za sprawą lekkiego ograniczenia dawki absurdu. Ante Tomić tym razem stara się uporządkować rzeczywistość swoich bohaterów, a wychodzi mu jak zwykle, czyli – bez tabu i z nieubłaganą wewnętrzną logiką pasującą tylko i wyłącznie do prezentowanego świata. W tej przestrzeni odnaleźć się mogą wyłącznie bohaterowie – ci, którzy zaakceptują reguły funkcjonowania i nie będą się już niczemu dziwić. I dlatego ktoś, kto trafił przypadkiem do dalmatyńskiego miasteczka (chociaż wcale nie miał takiego zamiaru, a już na pewno – nie miał wpływu na miejsce swojego lądowania), może przez chwilę się dziwić. Jeśli dojdzie do tego bariera językowa i kulturowa… trzeba być przygotowanym na zestaw szoków. Selim nawet się nie spodziewa, co przyniesie mu najbliższy czas. Zostanie wciągnięty w wir wydarzeń, a później już sam będzie prowokować udział w kolejnych – w końcu impreza to prawdziwe święto dla miejscowych, a i ludzie spoza okolicy przybywają, żeby dzięki wstawiennictwu Świętej Małgorzaty doczekać się wreszcie upragnionego potomstwa. Wszystkich trzeba nakarmić, elementy uroczystości – wytrenować. Na moment zapomnieć o urazach i wrogach, zjednoczyć się we wspólnym celu. Jeśli się uda, da się przez parę dni nie myśleć o przyziemnych sprawach i troskach. Jeśli się nie uda… cóż, zwykle coś się musi nie udać. Najważniejsze jest, żeby uroczystość się udała: orkiestra ma zagrać bez fałszu, jedzenie nie musi smakować, wystarczy, że nie zatruje, a niesnaski na chwilę trzeba będzie odsunąć na dalszy plan.
Ante Tomić bardzo ładnie bawi się absurdami, wprowadza motywy komiczne i zachęca odbiorców do odkrywania świata, o którym nie mieliby pojęcia – bo nie dostaliby się do małej społeczności, w której wszyscy wiedzą o wszystkich i funkcjonują według własnego zegara. Temat imigrantów, polityki międzynarodowej i otwarcia na inność miesza się tu ze sprawami rodzinnymi, zarabianiem na życie, miłością i posłuszeństwem wobec starszych. I tak najlepiej wypadnie osioł, który ryczy zawsze wtedy, kiedy jakaś szczęśliwa para przystąpi do realizowania łóżkowych pragnień. I nigdy się nie myli. Może być większym autorytetem niż ksiądz proboszcz – który zresztą nie zachowuje się zgodnie z oczekiwaniami.
Jest to książka radosna na pierwszy rzut oka, chociaż podskórnie prowadzi autor opowieść o lękach i niespełnionych nadziejach. Pozwala swoim bohaterom na dowolne wygłupy – ale wykorzystuje ich, żeby uświadomić odbiorcom kruchość życia i bezsens codziennych konfliktów. Narracja toczy się tu zgrabnie i przerywana jest autotematycznymi zapowiedziami, liczy się nastawienie na cel i droga do niego. Na wielu postaciach Tomić zatrzyma uwagę odbiorców, wielu bohaterom zapewni reflektor do naświetlania jednostkowych nadziei – wszystko po to, żeby czytelnicy mogli się przejrzeć w krzywym zwierciadle i powiedzieć, że to na pewno nie o nich. I bardzo się przy tym pomylić.
poniedziałek, 15 września 2025
Gillian Anderson: Pragnę
Marginesy, Warszawa 2025.
Fantazje
Wiele już pojawiło się na rynku książek o kobiecej seksualności i pomagających w odkrywaniu siebie przez płeć piękną. „Pragnę” to publikacja daleka od porad seksuologów – to zestaw zwierzeń odpowiednio skomponowanych i zaprezentowanych bez zbędnych komentarzy. Anonimowe panie w odpowiedzi na apel aktorki Gillian Anderson zdecydowały się podzielić własnymi fantazjami łóżkowymi, tymi do realizacji i tymi, które nigdy się nie ziszczą.
Jedyne wiadomości, jakie czytelniczki uzyskają o autorkach listów, płyną z prostych ankiet – można poznać rasę lub narodowość, podejście do religii, stan cywilny, orientację seksualną i liczbę posiadanych dzieci. Czasami niektóre uczestniczki ankiet chcą podzielić się informacjami o wieku czy doświadczeniu – ale wprowadzają to już do własnych wyznań. Na końcu każdego listu pojawia się stopka – maksymalnie dwuwersowy zestaw lakonicznych danych. Dzięki anonimowości uczestniczki mogą zwierzyć się z najbardziej skrywanych pragnień, nawet tych, których same się czasami wstydzą – bywa, że czują obowiązek, żeby się usprawiedliwić przed prezentowanymi treściami. Oczywiście w książce nie ma fantazji wiążących się z łamaniem prawa – a te dotyczące niebezpiecznych praktyk zyskują odpowiednie wprowadzenie. Autorki listów czasami tylko chcą, żeby fantazje udało się zrealizować – częściej piszą, że to tylko wyobrażenia, które nie wiadomo skąd się wzięły.
Gillian Anderson dzieli wybrane wyznania w zależności od tematu – żałuje, że nie może zaprezentować wszystkich nadesłanych opowieści. Decyduje się na zaprezentowanie jak największej liczby maksymalnie różniących się od siebie fantazji, żeby uświadomić czytelniczkom, że każda potrzebuje czegoś innego i żadna nie powinna się wstydzić swoich pragnień. Wyznania są tak różne, jak różne są ich autorki. Jedne to dwuzdaniowe komentarze pozbawione narracyjnych ciągot, inne – to rozbudowane literacko opowieści. Gillian Anderson wie, że wiele kobiet mocno przeżywało opisywanie swoich pomysłów. Zapewniła im bezpieczną przestrzeń do podzielenia się własnymi odczuciami i marzeniami. Nie ma tu reguły co do przeżywanych emocji – niektóre autorki listów podchodzą do siebie samych z czułością, inne wolą pewien stopień wulgarności, jedne decydują się na dystans, jakby tak mogły uprzedzić negatywne oceny, inne przez lata rozwijają fantazję, która sprawiła im najwięcej radości. Zdarza się, że osoby queerowe fantazjują o klasycznym damsko-męskim waniliowym seksie, a szczęśliwe żony i matki marzą o związku z kobietą – w tej sferze dozwolone jest wszystko.
„Pragnę” to książka, którą część odbiorców może potraktować jak pornosensację (chociaż nie pojawiają się tu realne wydarzenia), ale znacznie bardziej liczy się możliwość oddania głosu kobietom, pokazanie, że są istotami seksualnymi i ich potrzeby i łóżkowe fantazje niekoniecznie wpisują się w schematy czy oczekiwania. Gillian Anderson chce odbiorczyniom zapewnić możliwość poznawania własnych potrzeb i ciał, cieszenia się seksualnością i eksperymentowania lub rozwijania wyobraźni – bez oceniania i bez lęku przed wyśmianiem. Sama Gillian Anderson funkcjonuje tu tylko we wprowadzeniach do kolejnych rozdziałów tematycznych - chociaż zamieszcza w tomie również własny list, anonimowo. Przekonuje odbiorczynie, że do tego głosu można się przyłączyć.
Fantazje
Wiele już pojawiło się na rynku książek o kobiecej seksualności i pomagających w odkrywaniu siebie przez płeć piękną. „Pragnę” to publikacja daleka od porad seksuologów – to zestaw zwierzeń odpowiednio skomponowanych i zaprezentowanych bez zbędnych komentarzy. Anonimowe panie w odpowiedzi na apel aktorki Gillian Anderson zdecydowały się podzielić własnymi fantazjami łóżkowymi, tymi do realizacji i tymi, które nigdy się nie ziszczą.
Jedyne wiadomości, jakie czytelniczki uzyskają o autorkach listów, płyną z prostych ankiet – można poznać rasę lub narodowość, podejście do religii, stan cywilny, orientację seksualną i liczbę posiadanych dzieci. Czasami niektóre uczestniczki ankiet chcą podzielić się informacjami o wieku czy doświadczeniu – ale wprowadzają to już do własnych wyznań. Na końcu każdego listu pojawia się stopka – maksymalnie dwuwersowy zestaw lakonicznych danych. Dzięki anonimowości uczestniczki mogą zwierzyć się z najbardziej skrywanych pragnień, nawet tych, których same się czasami wstydzą – bywa, że czują obowiązek, żeby się usprawiedliwić przed prezentowanymi treściami. Oczywiście w książce nie ma fantazji wiążących się z łamaniem prawa – a te dotyczące niebezpiecznych praktyk zyskują odpowiednie wprowadzenie. Autorki listów czasami tylko chcą, żeby fantazje udało się zrealizować – częściej piszą, że to tylko wyobrażenia, które nie wiadomo skąd się wzięły.
Gillian Anderson dzieli wybrane wyznania w zależności od tematu – żałuje, że nie może zaprezentować wszystkich nadesłanych opowieści. Decyduje się na zaprezentowanie jak największej liczby maksymalnie różniących się od siebie fantazji, żeby uświadomić czytelniczkom, że każda potrzebuje czegoś innego i żadna nie powinna się wstydzić swoich pragnień. Wyznania są tak różne, jak różne są ich autorki. Jedne to dwuzdaniowe komentarze pozbawione narracyjnych ciągot, inne – to rozbudowane literacko opowieści. Gillian Anderson wie, że wiele kobiet mocno przeżywało opisywanie swoich pomysłów. Zapewniła im bezpieczną przestrzeń do podzielenia się własnymi odczuciami i marzeniami. Nie ma tu reguły co do przeżywanych emocji – niektóre autorki listów podchodzą do siebie samych z czułością, inne wolą pewien stopień wulgarności, jedne decydują się na dystans, jakby tak mogły uprzedzić negatywne oceny, inne przez lata rozwijają fantazję, która sprawiła im najwięcej radości. Zdarza się, że osoby queerowe fantazjują o klasycznym damsko-męskim waniliowym seksie, a szczęśliwe żony i matki marzą o związku z kobietą – w tej sferze dozwolone jest wszystko.
„Pragnę” to książka, którą część odbiorców może potraktować jak pornosensację (chociaż nie pojawiają się tu realne wydarzenia), ale znacznie bardziej liczy się możliwość oddania głosu kobietom, pokazanie, że są istotami seksualnymi i ich potrzeby i łóżkowe fantazje niekoniecznie wpisują się w schematy czy oczekiwania. Gillian Anderson chce odbiorczyniom zapewnić możliwość poznawania własnych potrzeb i ciał, cieszenia się seksualnością i eksperymentowania lub rozwijania wyobraźni – bez oceniania i bez lęku przed wyśmianiem. Sama Gillian Anderson funkcjonuje tu tylko we wprowadzeniach do kolejnych rozdziałów tematycznych - chociaż zamieszcza w tomie również własny list, anonimowo. Przekonuje odbiorczynie, że do tego głosu można się przyłączyć.
niedziela, 14 września 2025
Nicki Greenberg: Detektywka w podróży. Powrót do Nowego Jorku
Kropka, Warszawa 2025.
Kariera
Do tych młodych czytelników, którzy zmęczeni są naiwnością w publikacjach detektywistycznych kieruje się Nicki Greenberg w powieści „Powrót do Nowego Jorku”, drugiej części cyklu Detektywka w podróży. Wielki świat i życie wyższych sfer to to, co nieczęsto gości w literaturze czwartej – tym razem będzie tego aż w nadmiarze. Wszystko zaczyna się od przybycia Pepper Stark do Wielkiego Jabłka – to tu już niedługo Nora, najlepsza przyjaciółka Pepper, ma wystąpić na Boadwayu – i to ona zamieni się w przewodnika po otoczeniu gwiazd. Nora świetnie wie, z kim warto się zadawać i czyją uwagę na siebie zwrócić, jest gotowa złapać każdą okazję, jaka tylko się pojawi – żeby tylko zrobić karierę. Na razie jednak jej podekscytowanie schodzi na dalszy plan ze względów towarzyskich i nie tylko.
Pepper ogniskuje na sobie uwagę, gdzie tylko się pojawi. Ale teraz boryka się z zazdrością wobec Emmy – najprawdopodobniej swojej przyszłej macochy. Emma świetnie dogaduje się z Kapitanem, ojcem Pepper (do tej pory Kapitan nie miał dla córki zbyt wiele czasu, a kiedy szansa na lepsze wzajemne poznanie się zaczyna się rysować na horyzoncie, pojawia się też rywalka do wolnego czasu), a poza tym da się lubić do tego stopnia, że można ją znienawidzić za urok osobisty. Dodatkowo Pepper powinna zajmować się budowaniem relacji z Elliottem – chłopak jest zdecydowanie dziwny, nie pasuje do reszty znajomych, ale ma parę skrywanych talentów, między innymi świetnie dopasowuje ubrania i ma wyczucie stylu. Do towarzystwa dochodzi jeszcze Sol, najlepszy przyjaciel Pepper – czeladnik cukiernictwa. Sol potrafi przyrządzać znakomite desery i również może zrobić wielką karierę, jeśli zostanie dostrzeżony. A na Broadwayu przecież o to nietrudno. Wszystko jednak zmienia się, gdy krytyk kulinarny, Anthony Sharkey – człowiek, przed którym drżą wszyscy kucharze i szefowie kuchni oraz pomocnicy – trafia do restauracji, w której pracuje Sol, spożywa przyrządzony przez niego deser i… prawie rozstaje się ze światem. Dla Sola to początek poważnych kłopotów. Dla Pepper i jej towarzystwa – konieczność ratowania przyjaciela z tarapatów. Żeby oczyścić Sola z zarzutów, trzeba będzie złapać potencjalnego mordercę i udowodnić, że Sol ma talent kulinarny, a nie – do trucia ludzi. Prowadzenie śledztwa wiąże się z przebywaniem w wyższych sferach, tu normą są wizyty w przybytkach sztuki i drogich restauracjach, wiele rozmów pchających śledztwo do przodu odbywać się będzie przy stole wśród nienagannych manier. Nie zabraknie momentów sensacyjnych, ale przez długi czas książka rozgrywa się w świecie kompletnie obcym dla odbiorców. Nie będzie tu dylematów charakterystycznych dla młodych ludzi – chyba że za takie przyjąć szczątkowe oznaki zazdrości lub docieranie się przez towarzystwo. Kiedy w grę wchodzi usiłowanie morderstwa, nie ma mowy o pobłażliwości – sprawca powinien zostać schwytany. W tym wypadku jednak najważniejszy jest ratunek, jaki trzeba nieść Solowi. „Powrót do Nowego Jorku” to jednocześnie powrót do świata, który już nie istnieje – w sam raz dla miłośników retro.
Kariera
Do tych młodych czytelników, którzy zmęczeni są naiwnością w publikacjach detektywistycznych kieruje się Nicki Greenberg w powieści „Powrót do Nowego Jorku”, drugiej części cyklu Detektywka w podróży. Wielki świat i życie wyższych sfer to to, co nieczęsto gości w literaturze czwartej – tym razem będzie tego aż w nadmiarze. Wszystko zaczyna się od przybycia Pepper Stark do Wielkiego Jabłka – to tu już niedługo Nora, najlepsza przyjaciółka Pepper, ma wystąpić na Boadwayu – i to ona zamieni się w przewodnika po otoczeniu gwiazd. Nora świetnie wie, z kim warto się zadawać i czyją uwagę na siebie zwrócić, jest gotowa złapać każdą okazję, jaka tylko się pojawi – żeby tylko zrobić karierę. Na razie jednak jej podekscytowanie schodzi na dalszy plan ze względów towarzyskich i nie tylko.
Pepper ogniskuje na sobie uwagę, gdzie tylko się pojawi. Ale teraz boryka się z zazdrością wobec Emmy – najprawdopodobniej swojej przyszłej macochy. Emma świetnie dogaduje się z Kapitanem, ojcem Pepper (do tej pory Kapitan nie miał dla córki zbyt wiele czasu, a kiedy szansa na lepsze wzajemne poznanie się zaczyna się rysować na horyzoncie, pojawia się też rywalka do wolnego czasu), a poza tym da się lubić do tego stopnia, że można ją znienawidzić za urok osobisty. Dodatkowo Pepper powinna zajmować się budowaniem relacji z Elliottem – chłopak jest zdecydowanie dziwny, nie pasuje do reszty znajomych, ale ma parę skrywanych talentów, między innymi świetnie dopasowuje ubrania i ma wyczucie stylu. Do towarzystwa dochodzi jeszcze Sol, najlepszy przyjaciel Pepper – czeladnik cukiernictwa. Sol potrafi przyrządzać znakomite desery i również może zrobić wielką karierę, jeśli zostanie dostrzeżony. A na Broadwayu przecież o to nietrudno. Wszystko jednak zmienia się, gdy krytyk kulinarny, Anthony Sharkey – człowiek, przed którym drżą wszyscy kucharze i szefowie kuchni oraz pomocnicy – trafia do restauracji, w której pracuje Sol, spożywa przyrządzony przez niego deser i… prawie rozstaje się ze światem. Dla Sola to początek poważnych kłopotów. Dla Pepper i jej towarzystwa – konieczność ratowania przyjaciela z tarapatów. Żeby oczyścić Sola z zarzutów, trzeba będzie złapać potencjalnego mordercę i udowodnić, że Sol ma talent kulinarny, a nie – do trucia ludzi. Prowadzenie śledztwa wiąże się z przebywaniem w wyższych sferach, tu normą są wizyty w przybytkach sztuki i drogich restauracjach, wiele rozmów pchających śledztwo do przodu odbywać się będzie przy stole wśród nienagannych manier. Nie zabraknie momentów sensacyjnych, ale przez długi czas książka rozgrywa się w świecie kompletnie obcym dla odbiorców. Nie będzie tu dylematów charakterystycznych dla młodych ludzi – chyba że za takie przyjąć szczątkowe oznaki zazdrości lub docieranie się przez towarzystwo. Kiedy w grę wchodzi usiłowanie morderstwa, nie ma mowy o pobłażliwości – sprawca powinien zostać schwytany. W tym wypadku jednak najważniejszy jest ratunek, jaki trzeba nieść Solowi. „Powrót do Nowego Jorku” to jednocześnie powrót do świata, który już nie istnieje – w sam raz dla miłośników retro.
sobota, 13 września 2025
Beau Donelly, Nick Toscano: Kobieta, która oszukała świat. Historia Belle Gibson i największego skandalu wellness
Filia, Warszawa 2025.
Zdrowienie
W dwóch kierunkach toczy się ta opowieść. Z jednej strony to zapis efektów dziennikarskiego śledztwa – działań, które oddolnie miały spowodować wymierzenie sprawiedliwości i zahamowanie niebezpiecznego procederu. Z drugiej to historia zakrojona na szeroką skalę – dotycząca nieweryfikowanych wiadomości znajdowanych w internecie. „Kobieta, która oszukała świat. Historia Belle Gibson i największego skandalu wellness” to książka wciąż wstrząsająca, chociaż od jej powstania minęło już sporo czasu. Jednak za sprawą rozlicznych teorii spiskowych – także związanych z branżą zdrowia – warto nagłaśniać podobne przypadki i nie dopuścić do ich rozprzestrzeniania się. Nie ze względów finansowych a etycznych.
Niechlubną bohaterką tej książki jest Belle Gibson, młoda Australijka, która podbija internet. Dzieli się ze swoimi followersami przykrą informacją: lekarze wykryli u niej raka mózgu, ale Belle postanowiła porzucić medycynę konwencjonalną i wyleczyć się na własną rękę dzięki zdrowemu trybowi życia i odpowiedniej diecie. Od czasu do czasu kobieta umiejętnie podtrzymuje zainteresowanie sobą, wyznając między innymi, że pojawiły się liczne przerzuty do wielu narządów – i że zostało jej tylko kilka miesięcy życia, które planuje jak najlepiej wykorzystać. Belle na zdjęciach publikowanych w mediach społecznościowych wygląda zdrowo i zachwycająco, stanowi inspirację dla wielu chorych – daje im nadzieję i zachęca do podążania trudną, ale satysfakcjonującą drogą. Staje się przewodnikiem po branży wellness, tworzy książkę z przepisami kulinarnymi oraz aplikację – do jej drzwi puka między innymi Apple. W tym wszystkim jest tylko jeden problem: Belle Gibson nigdy nie chorowała na raka, wymyśliła sobie chorobę, a założoną przez siebie fundację wykorzystuje do zdobywania pieniędzy, które teoretycznie ma przekazywać potrzebującym.
Wątpliwości długo się nie pojawiają, dopiero po pewnym czasie przyjaciele zaczynają się zastanawiać nad prawdomównością Belle, a kiedy dochodzą do wniosku, że coś jest nie tak – a konfrontacje nie pozwalają na uzyskanie odpowiedzi – powiadamiają media. I tak skandal zaczyna wychodzić na światło dzienne. Beau Donelly i Nick Toscano próbują dojść do prawdy i odkrywają przerażające wiadomości. Historia samej Belle Gibson pełna jest wątpliwości i pytań. Ale o wiele ważniejsze staje się tutaj spojrzenie na społeczność ludzi chorych i ich bliskich. Autorzy (oraz ich rozmówcy, specjaliści z onkologii) świetnie zdają sobie sprawę z tego, że ludzie chwycą się każdej, nawet absurdalnej nadziei na wyzdrowienie. Jeśli polega to na zmianie trybu życia na zdrowszy – nie zaszkodzą sobie. Ale jeśli uwierzą w nietypowe terapie, mogą stracić majątek, czas (którego i tak mają za mało), a także życie. I to właśnie przed oszustami żerującymi na naiwności i nadziei ludzi chorych na raka przestrzega ta książka. Sprawnie napisany reportaż trzyma w napięciu i przygnębia – zwłaszcza kiedy odbiorcy zdają sobie sprawę z powszechności problemu. Internetowi oszuści bez trudu znajdą drogę do ludzi gotowych zapłacić za zdrowie – i nie ma znaczenia fakt, że owi oszuści nie zaoferują faktycznie żadnych przełomowych terapii ani leków.
I dlatego „Kobieta, która oszukała świat” to publikacja, która powinna dotrzeć do jak najszerszego grona czytelników – jako przestroga i zwrócenie uwagi na niepokojące trendy – w internecie każdy może przybrać dowolną rolę, warto zatem wyćwiczyć w sobie nieufność i krytycyzm wobec kolejnych głoszonych rewelacji, a nie czekać na uregulowania prawne. Dobrze jest ta książka napisana.
Zdrowienie
W dwóch kierunkach toczy się ta opowieść. Z jednej strony to zapis efektów dziennikarskiego śledztwa – działań, które oddolnie miały spowodować wymierzenie sprawiedliwości i zahamowanie niebezpiecznego procederu. Z drugiej to historia zakrojona na szeroką skalę – dotycząca nieweryfikowanych wiadomości znajdowanych w internecie. „Kobieta, która oszukała świat. Historia Belle Gibson i największego skandalu wellness” to książka wciąż wstrząsająca, chociaż od jej powstania minęło już sporo czasu. Jednak za sprawą rozlicznych teorii spiskowych – także związanych z branżą zdrowia – warto nagłaśniać podobne przypadki i nie dopuścić do ich rozprzestrzeniania się. Nie ze względów finansowych a etycznych.
Niechlubną bohaterką tej książki jest Belle Gibson, młoda Australijka, która podbija internet. Dzieli się ze swoimi followersami przykrą informacją: lekarze wykryli u niej raka mózgu, ale Belle postanowiła porzucić medycynę konwencjonalną i wyleczyć się na własną rękę dzięki zdrowemu trybowi życia i odpowiedniej diecie. Od czasu do czasu kobieta umiejętnie podtrzymuje zainteresowanie sobą, wyznając między innymi, że pojawiły się liczne przerzuty do wielu narządów – i że zostało jej tylko kilka miesięcy życia, które planuje jak najlepiej wykorzystać. Belle na zdjęciach publikowanych w mediach społecznościowych wygląda zdrowo i zachwycająco, stanowi inspirację dla wielu chorych – daje im nadzieję i zachęca do podążania trudną, ale satysfakcjonującą drogą. Staje się przewodnikiem po branży wellness, tworzy książkę z przepisami kulinarnymi oraz aplikację – do jej drzwi puka między innymi Apple. W tym wszystkim jest tylko jeden problem: Belle Gibson nigdy nie chorowała na raka, wymyśliła sobie chorobę, a założoną przez siebie fundację wykorzystuje do zdobywania pieniędzy, które teoretycznie ma przekazywać potrzebującym.
Wątpliwości długo się nie pojawiają, dopiero po pewnym czasie przyjaciele zaczynają się zastanawiać nad prawdomównością Belle, a kiedy dochodzą do wniosku, że coś jest nie tak – a konfrontacje nie pozwalają na uzyskanie odpowiedzi – powiadamiają media. I tak skandal zaczyna wychodzić na światło dzienne. Beau Donelly i Nick Toscano próbują dojść do prawdy i odkrywają przerażające wiadomości. Historia samej Belle Gibson pełna jest wątpliwości i pytań. Ale o wiele ważniejsze staje się tutaj spojrzenie na społeczność ludzi chorych i ich bliskich. Autorzy (oraz ich rozmówcy, specjaliści z onkologii) świetnie zdają sobie sprawę z tego, że ludzie chwycą się każdej, nawet absurdalnej nadziei na wyzdrowienie. Jeśli polega to na zmianie trybu życia na zdrowszy – nie zaszkodzą sobie. Ale jeśli uwierzą w nietypowe terapie, mogą stracić majątek, czas (którego i tak mają za mało), a także życie. I to właśnie przed oszustami żerującymi na naiwności i nadziei ludzi chorych na raka przestrzega ta książka. Sprawnie napisany reportaż trzyma w napięciu i przygnębia – zwłaszcza kiedy odbiorcy zdają sobie sprawę z powszechności problemu. Internetowi oszuści bez trudu znajdą drogę do ludzi gotowych zapłacić za zdrowie – i nie ma znaczenia fakt, że owi oszuści nie zaoferują faktycznie żadnych przełomowych terapii ani leków.
I dlatego „Kobieta, która oszukała świat” to publikacja, która powinna dotrzeć do jak najszerszego grona czytelników – jako przestroga i zwrócenie uwagi na niepokojące trendy – w internecie każdy może przybrać dowolną rolę, warto zatem wyćwiczyć w sobie nieufność i krytycyzm wobec kolejnych głoszonych rewelacji, a nie czekać na uregulowania prawne. Dobrze jest ta książka napisana.
piątek, 12 września 2025
Hannah Bonam-Young: Jesteś moim jutrem
Gorzka Czekolada, Media Rodzina, Poznań 2025.
Spotkanie
Winnifred próbowała kiedyś stworzyć związek, jednak trafiła na człowieka, który sukcesywnie podkopywał jej poczucie pewności siebie i niemal doprowadził do ruiny psychiki. Teraz bohaterka tomu „Jesteś moim jutrem” odrzuca propozycje randek w ciemno. W zasadzie uporała się już z przeszłością, ale wyleczyła się z romansów. Kiedy na imprezie u najlepszej przyjaciółki spotyka mężczyznę w podobnym jak ona przebraniu, postanawia pójść z nim do łóżka – i nigdy więcej nie zobaczyć. Takie okazje nie zdarzają się często, Win ma niedorozwiniętą lewą dłoń i nie może przestać o tym myśleć. Ale nieznajomy – tak jak ona, w kostiumie pirata – nie ma jednej nogi, więc cielesne niedoskonałości i kompleksy się zerują. Win nie ma jeszcze pojęcia, jak ważne w jej życiu będzie to zdarzenie.
Zwykle w romansach young adult droga do baśniowego finału jest wyboista – ale Hannah Bonam-Young z różnych powodów (także tych, do których przyznaje się we wprowadzeniu) kibicuje swojej bohaterce i nie chce jej nadmiernie doświadczać. Wszystkie problemy należą do przeszłości, teraz wystarczy po prostu podejmować świadome i rozważne decyzje. Czytelniczki od początku będą wiedziały, że z przeznaczeniem nie ma co walczyć – a Bo, partner na jedną noc, sprawdzi się w zupełnie nowej roli. Win musi uporać się z własnymi uprzedzeniami, przykrymi doświadczeniami w przeszłości i lękami, które nie mają jeszcze podstaw, bo wynikają wyłącznie z wyobrażeń na temat przyszłości. Ale nie jest to książka wyłącznie o rodzącym się związku i uczuciu wbrew wszystkiemu. „Jesteś moim jutrem” to powieść, w której wielką rolę odgrywa temat przyjaźni. Win nie może liczyć na swoją matkę – rzadko w ogóle się z nią kontaktuje. Ale ma oparcie w Sarah i jej mężu, Calebie. Tu nie ma miejsca na uprzejmości i konwencjonalne zachowania – Sarah i Win są sobie bliskie, wiedzą o sobie wszystko i nie zawodzą. I właśnie ten wątek stanowi element najciekawszy w fabule, dodaje jej odrobinę komizmu, mnóstwo serdeczności i ciepła. W związku z tak rozrysowanym drugim planem Hannah Bonam-Young nie musi już komplikować losów Win. Uczy ją stopniowo, jak spełniać marzenia i jak realizować plany, nawet te najbardziej śmiałe. Bohaterka musi się przekonać, że większość ograniczeń istnieje tylko w jej głowie – z niewielką pomocą czy impulsem z zewnątrz jest w stanie poradzić sobie z każdym wyzwaniem. Hannah Bonam-Young chce też trafić do odbiorczyń, które borykają się z jakimiś niepełnosprawnościami lub rozbudowanymi kompleksami – pokazuje im, jak wiele zależy od nastawienia i jak ważne jest wsparcie bliskich – chociaż to oczywiste, że najpierw trzeba samodzielnie uporać się z psychiką, a później podbudowywać się życzliwą obecnością i przyjaźnią. „Jesteś moim jutrem” to romans, który nie realizuje schematów charakterystycznych dla gatunku – owszem, ma elementy, które da się znaleźć w różnych tego typu powieściach, ale w ramach fabuły z części kroków autorka rezygnuje. Dzięki temu może zaoferować czytelniczkom relację ciepłą i optymistyczną, podnoszącą na duchu.
Spotkanie
Winnifred próbowała kiedyś stworzyć związek, jednak trafiła na człowieka, który sukcesywnie podkopywał jej poczucie pewności siebie i niemal doprowadził do ruiny psychiki. Teraz bohaterka tomu „Jesteś moim jutrem” odrzuca propozycje randek w ciemno. W zasadzie uporała się już z przeszłością, ale wyleczyła się z romansów. Kiedy na imprezie u najlepszej przyjaciółki spotyka mężczyznę w podobnym jak ona przebraniu, postanawia pójść z nim do łóżka – i nigdy więcej nie zobaczyć. Takie okazje nie zdarzają się często, Win ma niedorozwiniętą lewą dłoń i nie może przestać o tym myśleć. Ale nieznajomy – tak jak ona, w kostiumie pirata – nie ma jednej nogi, więc cielesne niedoskonałości i kompleksy się zerują. Win nie ma jeszcze pojęcia, jak ważne w jej życiu będzie to zdarzenie.
Zwykle w romansach young adult droga do baśniowego finału jest wyboista – ale Hannah Bonam-Young z różnych powodów (także tych, do których przyznaje się we wprowadzeniu) kibicuje swojej bohaterce i nie chce jej nadmiernie doświadczać. Wszystkie problemy należą do przeszłości, teraz wystarczy po prostu podejmować świadome i rozważne decyzje. Czytelniczki od początku będą wiedziały, że z przeznaczeniem nie ma co walczyć – a Bo, partner na jedną noc, sprawdzi się w zupełnie nowej roli. Win musi uporać się z własnymi uprzedzeniami, przykrymi doświadczeniami w przeszłości i lękami, które nie mają jeszcze podstaw, bo wynikają wyłącznie z wyobrażeń na temat przyszłości. Ale nie jest to książka wyłącznie o rodzącym się związku i uczuciu wbrew wszystkiemu. „Jesteś moim jutrem” to powieść, w której wielką rolę odgrywa temat przyjaźni. Win nie może liczyć na swoją matkę – rzadko w ogóle się z nią kontaktuje. Ale ma oparcie w Sarah i jej mężu, Calebie. Tu nie ma miejsca na uprzejmości i konwencjonalne zachowania – Sarah i Win są sobie bliskie, wiedzą o sobie wszystko i nie zawodzą. I właśnie ten wątek stanowi element najciekawszy w fabule, dodaje jej odrobinę komizmu, mnóstwo serdeczności i ciepła. W związku z tak rozrysowanym drugim planem Hannah Bonam-Young nie musi już komplikować losów Win. Uczy ją stopniowo, jak spełniać marzenia i jak realizować plany, nawet te najbardziej śmiałe. Bohaterka musi się przekonać, że większość ograniczeń istnieje tylko w jej głowie – z niewielką pomocą czy impulsem z zewnątrz jest w stanie poradzić sobie z każdym wyzwaniem. Hannah Bonam-Young chce też trafić do odbiorczyń, które borykają się z jakimiś niepełnosprawnościami lub rozbudowanymi kompleksami – pokazuje im, jak wiele zależy od nastawienia i jak ważne jest wsparcie bliskich – chociaż to oczywiste, że najpierw trzeba samodzielnie uporać się z psychiką, a później podbudowywać się życzliwą obecnością i przyjaźnią. „Jesteś moim jutrem” to romans, który nie realizuje schematów charakterystycznych dla gatunku – owszem, ma elementy, które da się znaleźć w różnych tego typu powieściach, ale w ramach fabuły z części kroków autorka rezygnuje. Dzięki temu może zaoferować czytelniczkom relację ciepłą i optymistyczną, podnoszącą na duchu.
czwartek, 11 września 2025
Antoine Compagnon: Lato z Baudelaire'em
Noir sur Blanc, Warszawa 2025.
Czytanie buntownika
Różni się ta publikacja od typowych popularnonaukowych lub akademickich opracowań, różni się też od interpretacyjnych komentarzy – to opowieść popularyzatorska, którą można spokojnie potraktować jako wprowadzenie do lektury Baudelaire’a dla początkujących. Nieprzypadkowo w tytule pojawia się „lato” – to nawiązanie do nieszkolnej, a też i nieprzeintelektualizowanej relacji dla zainteresowanych laików. Antoine Compagnon decyduje się na przeprowadzenie czytelników przez najciekawsze motywy, elementy twórczości i charakterystyczne skojarzenia – sporo przy tym cytuje i niewiele analizuje. Nie ma zatem obaw, że odbiorcy znudzą się takim podejściem – za to istnieje szansa, że zostaną zaintrygowani, że zechcą samodzielnie przyjrzeć się tej twórczości i wykorzystywać „Lato z Baudelaire’em” jako przewodnik w takim czytaniu.
To jest książka nastawiona na szerokie grono odbiorców – co jest o tyle karkołomnym założeniem, że większość masowych czytelników nie ma ochoty sięgać po klasykę literatury w rodzaju twórczości Baudelaire’a, a jeśli cokolwiek o tym artyście w szkole słyszała – to i tak nie na tyle, żeby wciągnąć się w czytanie. Jednak zdarzają się ludzie, którzy chcą pogłębić wiedzę albo z ciekawości sprawdzić, co poza programem szkolnym oferuje im świat literatury – i ci mogą tu poczuć się zrozumiani. Antoine Compagnon bowiem pisze w sposób bardzo przystępny i zachęca do samodzielnego odkrywania niespodzianek z książek i wersów. Rozdziały w tym tomie są krótkie i posegregowane tematycznie, tak, żeby wprowadzić odrobinę wiadomości biograficznych, ale bardziej nastawić się na zagadnienia i problemy z twórczości: w końcu to będzie podstawa do podejmowania decyzji o lekturze. Krótkie akapity z wyjaśnieniami lub wskazówkami dla odbiorców, plus wybrane ciekawe cytaty – dzięki temu można błyskawicznie poznać specyfikę twórczości Baudelaire’a i przygotować się na czytanie już bez przewodników. To rodzaj ciekawej publikacji także dla maturzystów lub uczniów – uzupełnienie podręcznika, pozbawione jednak hermetycznego stylu i dłużyzn. Tu liczy się możliwość szybkiego wniknięcia do świata wyobraźni Baudelaire’a – a sukces wydawniczy pierwszego tomu cyklu i decyzja o przygotowaniu drugiej części pokazują, że pojawią się kolejni autorzy w ten sposób rozczytywani. „Lato z Baudelaire’em” to dowód na znaczenie klasyki – nie można jej odrzucić, nie można zapomnieć, warto za to odkrywać na nowo i uzupełniać swoją wiedzę czy doświadczenia czytelnicze. Baudelaire w pigułce – przystępny, pozbawiony irytujących zagadek, ale nieodkryty do końca, tak, żeby zostawić czytelnikom także radość samodzielnej lektury – to przepis na tę pozycję i dowód na dobrze obmyśloną serię. Nie jest to zbyt obszerna książka, więc da się ją potraktować jako bryk, w sam raz dla tych, którzy nie są zbyt cierpliwi ani wierni w wyborach czytelniczych.
Czytanie buntownika
Różni się ta publikacja od typowych popularnonaukowych lub akademickich opracowań, różni się też od interpretacyjnych komentarzy – to opowieść popularyzatorska, którą można spokojnie potraktować jako wprowadzenie do lektury Baudelaire’a dla początkujących. Nieprzypadkowo w tytule pojawia się „lato” – to nawiązanie do nieszkolnej, a też i nieprzeintelektualizowanej relacji dla zainteresowanych laików. Antoine Compagnon decyduje się na przeprowadzenie czytelników przez najciekawsze motywy, elementy twórczości i charakterystyczne skojarzenia – sporo przy tym cytuje i niewiele analizuje. Nie ma zatem obaw, że odbiorcy znudzą się takim podejściem – za to istnieje szansa, że zostaną zaintrygowani, że zechcą samodzielnie przyjrzeć się tej twórczości i wykorzystywać „Lato z Baudelaire’em” jako przewodnik w takim czytaniu.
To jest książka nastawiona na szerokie grono odbiorców – co jest o tyle karkołomnym założeniem, że większość masowych czytelników nie ma ochoty sięgać po klasykę literatury w rodzaju twórczości Baudelaire’a, a jeśli cokolwiek o tym artyście w szkole słyszała – to i tak nie na tyle, żeby wciągnąć się w czytanie. Jednak zdarzają się ludzie, którzy chcą pogłębić wiedzę albo z ciekawości sprawdzić, co poza programem szkolnym oferuje im świat literatury – i ci mogą tu poczuć się zrozumiani. Antoine Compagnon bowiem pisze w sposób bardzo przystępny i zachęca do samodzielnego odkrywania niespodzianek z książek i wersów. Rozdziały w tym tomie są krótkie i posegregowane tematycznie, tak, żeby wprowadzić odrobinę wiadomości biograficznych, ale bardziej nastawić się na zagadnienia i problemy z twórczości: w końcu to będzie podstawa do podejmowania decyzji o lekturze. Krótkie akapity z wyjaśnieniami lub wskazówkami dla odbiorców, plus wybrane ciekawe cytaty – dzięki temu można błyskawicznie poznać specyfikę twórczości Baudelaire’a i przygotować się na czytanie już bez przewodników. To rodzaj ciekawej publikacji także dla maturzystów lub uczniów – uzupełnienie podręcznika, pozbawione jednak hermetycznego stylu i dłużyzn. Tu liczy się możliwość szybkiego wniknięcia do świata wyobraźni Baudelaire’a – a sukces wydawniczy pierwszego tomu cyklu i decyzja o przygotowaniu drugiej części pokazują, że pojawią się kolejni autorzy w ten sposób rozczytywani. „Lato z Baudelaire’em” to dowód na znaczenie klasyki – nie można jej odrzucić, nie można zapomnieć, warto za to odkrywać na nowo i uzupełniać swoją wiedzę czy doświadczenia czytelnicze. Baudelaire w pigułce – przystępny, pozbawiony irytujących zagadek, ale nieodkryty do końca, tak, żeby zostawić czytelnikom także radość samodzielnej lektury – to przepis na tę pozycję i dowód na dobrze obmyśloną serię. Nie jest to zbyt obszerna książka, więc da się ją potraktować jako bryk, w sam raz dla tych, którzy nie są zbyt cierpliwi ani wierni w wyborach czytelniczych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)