Czarne, Wołowiec 2025.
Dolegliwości
Caroline Crampton tworzy opowieść z jednej strony popularnonaukową – z drugiej – bardzo osobistą. Pisze o hipochondrii świadoma, że to również coś, na co sama cierpi – strach przed nawrotem groźnej choroby nie pozwala jej normalnie funkcjonować, odbiera radość życia i czasami zmusza do nielogicznych działań. Jednak autorka wie: kiedyś wydawało jej się, że jest zdrowa, a w jej ciele rozwijał się rak. Mało tego, guz był widoczny i daje się bez trudu zauważyć na zdjęciach z dawnych czasów, a sama zainteresowana nie przyjęła jego istnienia do wiadomości. Nawrót choroby również nie napawał optymizmem – w związku z tym Crampton boi się powtórki z cierpienia, nadmiernie troszczy się o siebie i próbuje wyłapać nawet najmniejsze przejawy nadchodzącego dramatu. Wie jednak, jak bardzo utrudnia jej to funkcjonowanie – nie potrafi się pogodzić z rozgrywającymi się w jej głowie scenariuszami i czeka na ulgę, kiedy najgorsze scenariusze się potwierdzą.
Tymczasem hipochondria nie jest jeszcze do końca wyjaśniona, wiąże się z zaburzeniami na tle psychicznym, ale nie pozwala na jednoznaczne określenie problemu. Może dawać różne objawy i prowadzić do różnych zachowań. Caroline Crampton szuka zatem w przeszłości wskazówek dla siebie. Szuka ich w historii rozwoju medycyny i w podejściu do pacjentów (także tych z urojeniami). Przygląda się sposobom stawiania diagnoz i pomysłom na leczenie najmniej oczywistych przypadków. Sprawdza, gdzie psychika spotykała się z chorobami ciała, czy podejście do zdrowia może wpływać na proces zdrowienia – a to wszystko ilustruje własnymi uwagami i przeżyciami. I dzięki temu właśnie „Ciało ze szkła” będzie książką ekscytującą dla wielu odbiorców. Pozwala lepiej zrozumieć osoby przesadnie dbające o swoje zdrowie, a nawet – znaleźć przyczyny ich postaw. Autorka z dużą dozą delikatności podchodzi do kwestii zdrowia, funduje czytelnikom całkiem sporą dawkę emocji – tu nie ma drwienia z hipochondryków, chociaż Crampton takie postawy może odnotować. Chce zrozumieć wszystkie strony – i osoby, które doszukują się w ciele niedoskonałości, i w otoczeniu, które dystansuje się od strachu przed chorobami, i kierujących się empatią ludzi. Hipochondria pojawia się dopiero na styku tych stron. Budzi ciekawość obok drwin – więc warto przyjrzeć się wyjaśnieniom. Można tu lepiej zrozumieć obawy dotyczące zdrowia, można też zaobserwować, jak zmieniały się lęki na przestrzeni wieków – tytuł „Ciało ze szkła” bierze się z jednego z przekonań – że ciało po uderzeniu może się rozpaść. A ponieważ Caroline Crampton nie boi się przedstawiania anegdot, rozbawi odbiorców strategią medyka postawionego przez tego typu wyzwaniem.
Jest to publikacja wpisująca się w nurt reportaży medycznych i historycznych reportaży medycznych, dostarcza czytelnikom podsumowań w dziedzinie, która często znika im z horyzontu. Autorka prowadzi tę opowieść bardzo gawędziarsko, nawet jeśli odnosi się do wiadomości z historii – wie, jak przedstawiać zgromadzone informacje, żeby zaangażować czytelników.
tu-czytam
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
czwartek, 2 października 2025
środa, 1 października 2025
Vita Murrow: Książeczka pełna miłości
Kropka, Warszawa 2025.
Sposób na podróż
Ta seria zapada w serca nie tylko najmłodszych. Znakomicie wykorzystuje rynkowe trendy i zaprasza odbiorców do poznawania różnych kultur i rozwiązań. Dodatkowo zachęca do kreatywności i wymusza reakcje podczas czytania. „Książeczka pełna miłości” to kolejna propozycja w cyklu. Vita Murrow podsuwa „100 sposobów z całego świata, by powiedzieć kocham cię”. I nawet jeśli dzieci jeszcze nie myślą o tym, żeby wyznawać swoje uczucia na pierwszych randkach, z pewnością zechcą skierować takie słowa do rodziców. Z kolei dorośli mogą wykorzystać taki tomik jako uroczy prezent walentynkowy czy drobiazg dla ukochanych.
Każda rozkładówka to inny język: duński, suahili, jupik środkowy, tatarski, malgaski, łotewski… Sto języków to sto okazji do rozmowy o uczuciach. Odbiorcy dowiedzą się, jakich słów używa się w danym języku do wyrażania miłości (czasem to „kocham cię”, czasem „miłość”, a czasem – określenia kierowane do ukochanej osoby, urozmaicenia pozwalają nie zmęczyć dzieci powtarzalnością formy. To punkt wyjścia do wprowadzenia kulturowych ciekawostek, drobiazgów, które inspirują ale też pomagają poznawać pomysły ludzi na całym świecie. Miłość prowadzi w różnych kierunkach – do nadawania ciekawych i miłych przezwisk, do muzyki, do świętowania lub przyjmowania gości, albo do kulinariów. Miłość wyrażać można na wiele różnych sposobów, o czym odbiorcy szybko się przekonają. Annelies Draws dba o ilustracje – w warstwie graficznej pojawiają się dzieci o różnych kolorach skóry i czasami – z rozmaitymi niepełnosprawnościami, które nie mają żadnego znaczenia w tekście. To doskonały sposób na wszczepienie czytelnikom świadomości, że wszyscy różnią się od siebie i inność wcale nie musi być przeszkodą, kiedy chce się razem bawić. „Książeczka pełna miłości” to drobne akapity wypełnione ciekawostkami i serdecznością – ważne jest tu ciepło kierowane do odbiorców i ich otoczenia, lektura przebiega szybko, można wybierać albo losować tematy do poznawania, żeby karmić się treścią i… wykonywać zadania. Bo każda rozkładówka zakończona jest pytaniami kierowanymi do dzieci – te pytania podpowiadają odbiorcom, w jaki sposób wyrażać uczucia i jak sprawiać przyjemność bliskim, pozwalają się też zastanowić nad własnymi doświadczeniami – to wyklucza nudę i angażuje czytelników, kilkulatki sprawdzą, czy mają do czynienia z kochającymi ich ludźmi. Taka publikacja to również zaproszenie do rozmowy o potrzebach i o małych radościach – dzieci nauczą się z niej empatii i będą mogły poszerzać umiejętności interpersonalne.
Jest to tomik bardzo kolorowy i przyjemny w odbiorze, jako część poczytnej serii – staje się ważny. Samodzielnie też się sprawdzi, a nawet stanie się reklamą poprzednich pozycji. „Książeczka pełna miłości” to zachęta do mówienia o uczuciach i do akcentowania więzi rodzinnych – dzieci i ich rodzice, jeśli będą wspólnie czytać przed snem, mogą stworzyć własny język, porozumiewać się kodami z tomiku.
Sposób na podróż
Ta seria zapada w serca nie tylko najmłodszych. Znakomicie wykorzystuje rynkowe trendy i zaprasza odbiorców do poznawania różnych kultur i rozwiązań. Dodatkowo zachęca do kreatywności i wymusza reakcje podczas czytania. „Książeczka pełna miłości” to kolejna propozycja w cyklu. Vita Murrow podsuwa „100 sposobów z całego świata, by powiedzieć kocham cię”. I nawet jeśli dzieci jeszcze nie myślą o tym, żeby wyznawać swoje uczucia na pierwszych randkach, z pewnością zechcą skierować takie słowa do rodziców. Z kolei dorośli mogą wykorzystać taki tomik jako uroczy prezent walentynkowy czy drobiazg dla ukochanych.
Każda rozkładówka to inny język: duński, suahili, jupik środkowy, tatarski, malgaski, łotewski… Sto języków to sto okazji do rozmowy o uczuciach. Odbiorcy dowiedzą się, jakich słów używa się w danym języku do wyrażania miłości (czasem to „kocham cię”, czasem „miłość”, a czasem – określenia kierowane do ukochanej osoby, urozmaicenia pozwalają nie zmęczyć dzieci powtarzalnością formy. To punkt wyjścia do wprowadzenia kulturowych ciekawostek, drobiazgów, które inspirują ale też pomagają poznawać pomysły ludzi na całym świecie. Miłość prowadzi w różnych kierunkach – do nadawania ciekawych i miłych przezwisk, do muzyki, do świętowania lub przyjmowania gości, albo do kulinariów. Miłość wyrażać można na wiele różnych sposobów, o czym odbiorcy szybko się przekonają. Annelies Draws dba o ilustracje – w warstwie graficznej pojawiają się dzieci o różnych kolorach skóry i czasami – z rozmaitymi niepełnosprawnościami, które nie mają żadnego znaczenia w tekście. To doskonały sposób na wszczepienie czytelnikom świadomości, że wszyscy różnią się od siebie i inność wcale nie musi być przeszkodą, kiedy chce się razem bawić. „Książeczka pełna miłości” to drobne akapity wypełnione ciekawostkami i serdecznością – ważne jest tu ciepło kierowane do odbiorców i ich otoczenia, lektura przebiega szybko, można wybierać albo losować tematy do poznawania, żeby karmić się treścią i… wykonywać zadania. Bo każda rozkładówka zakończona jest pytaniami kierowanymi do dzieci – te pytania podpowiadają odbiorcom, w jaki sposób wyrażać uczucia i jak sprawiać przyjemność bliskim, pozwalają się też zastanowić nad własnymi doświadczeniami – to wyklucza nudę i angażuje czytelników, kilkulatki sprawdzą, czy mają do czynienia z kochającymi ich ludźmi. Taka publikacja to również zaproszenie do rozmowy o potrzebach i o małych radościach – dzieci nauczą się z niej empatii i będą mogły poszerzać umiejętności interpersonalne.
Jest to tomik bardzo kolorowy i przyjemny w odbiorze, jako część poczytnej serii – staje się ważny. Samodzielnie też się sprawdzi, a nawet stanie się reklamą poprzednich pozycji. „Książeczka pełna miłości” to zachęta do mówienia o uczuciach i do akcentowania więzi rodzinnych – dzieci i ich rodzice, jeśli będą wspólnie czytać przed snem, mogą stworzyć własny język, porozumiewać się kodami z tomiku.
wtorek, 30 września 2025
Sherri Duskey Rinker i Tom Lichtenheld: Snów kolorowych, placu budowy. Co robią maszyny?
Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Zadania
Ten tomik przykuwa uwagę i wcale nie trzeba być fanem cyklu przygód maszyn z placu budowy, żeby się nim zainteresować. W momencie kiedy tekturowe książeczki są wycinane przeważnie w jednym kształcie (nawet jeśli to kształt wymyślny lub łamiący prostokątne obramowania stron), „Co robią maszyny” to tomik zadziwiający. Dzieciom spodoba się obfitość niezwykłych form – strony z falowanymi brzegami, każda innej wielkości, łamiące schematy i pozwalające również na zabawę za pomocą dotyku. O wycięciach decydują kształty maszyn budowlanych, pięciu bohaterów się tutaj pojawia: spychacz, wywrotka, dźwig, betoniarka i koparka. To maszyny znane już z cyklu, tym razem występują jako modele – owszem, w trakcie swoich codziennych obowiązków, ale nie w typowej fabule – tu nie liczą się cele działań, a same zachowania pozwalające definiować codzienne zadania bohaterów. Każdorazowo odbiorcy mają do czynienia z krótką prezentacją bohatera – wierszyki są rymowane i zgrabnie przez Joannę Wajs przełożone: te pierwsze są odpowiednio krótsze, ale tak, żeby nie gubić rytmu całości. Są krótsze, bo wymaga tego forma: strona z tytułem jest najmniejsza i wymusza skrótowość rymowanki. Nie ma tutaj hierarchizowania maszyn pod względem wielkości, ważne jest za to określenie ich części. Lewa strona rozkładówki to wierszyk – prawa strona zawiera grafikę z prezentowanym bohaterem i nazwami jego poszczególnych fragmentów. Autorzy zrezygnowali z wysokiego stopnia skomplikowania – dzieciom wystarczy po kilka wskazówek, żeby wzbogaciły swoje codzienne zabawy i świadomość na temat wielkich pojazdów budowlanych.
Przyjęta strategia wymusza jednostajną kolorystykę, co pasuje do założeń całej usypiankowej serii – granatowe tło pozwala uwypuklić detale żółtych przeważnie maszyn, tomik jest przyjemny do oglądania także od strony graficznej. Wszystkie maszyny prezentowane są z profilu, więc rzadko można przyjrzeć się ich minom – tu wartością jest przedstawianie odbiorcom detali. Dzieci mogą obejrzeć sobie poszczególne części bohaterów – w powiększeniu (w stosunku do tomików z całego cyklu). To jeszcze bardziej zachęci je do lektury i zaprosi do śledzenia rozrastającej się serii. Da się ten tomik potraktować jako usypiankę, przypomina o tym celu zakończenie opowiastki – ale jeszcze lepiej sprawdzi się on jako historyjka edukacyjna i dostarczająca dzieciom rozrywki interaktywnej. Niektóre strony mają wycięcia, inne po prostu falowane brzegi – tak, żeby móc wodzić po nich palcem. Dzieci poćwiczą więc też sprawność manualną – będą się dobrze bawić nie tylko przy czytaniu.
Ta książeczka jest zaskoczeniem w serii, która do tej pory rozwijała się dość przewidywalnie – wyłamanie się ze schematów dobrze jej robi, to odświeżenie pomysłu i jednocześnie ukłon w stronę wymogów rynku – akcentującego stale potrzebę edukowania najmłodszych. Tu wszystko dobrze się sprawdza, pasuje do siebie i spełnia swoją rolę – edukacyjną, rozrywkową i angażującą maluchy. Każde dziecko, które lubi się przyglądać wielkim maszynom na budowie, po ten tomik sięgnie z zachwytem. Każde dziecko, które do tej pory nie myślało o tego typu zajęciach i aktywnościach podczas spaceru, może się do tego przekonać.
Zadania
Ten tomik przykuwa uwagę i wcale nie trzeba być fanem cyklu przygód maszyn z placu budowy, żeby się nim zainteresować. W momencie kiedy tekturowe książeczki są wycinane przeważnie w jednym kształcie (nawet jeśli to kształt wymyślny lub łamiący prostokątne obramowania stron), „Co robią maszyny” to tomik zadziwiający. Dzieciom spodoba się obfitość niezwykłych form – strony z falowanymi brzegami, każda innej wielkości, łamiące schematy i pozwalające również na zabawę za pomocą dotyku. O wycięciach decydują kształty maszyn budowlanych, pięciu bohaterów się tutaj pojawia: spychacz, wywrotka, dźwig, betoniarka i koparka. To maszyny znane już z cyklu, tym razem występują jako modele – owszem, w trakcie swoich codziennych obowiązków, ale nie w typowej fabule – tu nie liczą się cele działań, a same zachowania pozwalające definiować codzienne zadania bohaterów. Każdorazowo odbiorcy mają do czynienia z krótką prezentacją bohatera – wierszyki są rymowane i zgrabnie przez Joannę Wajs przełożone: te pierwsze są odpowiednio krótsze, ale tak, żeby nie gubić rytmu całości. Są krótsze, bo wymaga tego forma: strona z tytułem jest najmniejsza i wymusza skrótowość rymowanki. Nie ma tutaj hierarchizowania maszyn pod względem wielkości, ważne jest za to określenie ich części. Lewa strona rozkładówki to wierszyk – prawa strona zawiera grafikę z prezentowanym bohaterem i nazwami jego poszczególnych fragmentów. Autorzy zrezygnowali z wysokiego stopnia skomplikowania – dzieciom wystarczy po kilka wskazówek, żeby wzbogaciły swoje codzienne zabawy i świadomość na temat wielkich pojazdów budowlanych.
Przyjęta strategia wymusza jednostajną kolorystykę, co pasuje do założeń całej usypiankowej serii – granatowe tło pozwala uwypuklić detale żółtych przeważnie maszyn, tomik jest przyjemny do oglądania także od strony graficznej. Wszystkie maszyny prezentowane są z profilu, więc rzadko można przyjrzeć się ich minom – tu wartością jest przedstawianie odbiorcom detali. Dzieci mogą obejrzeć sobie poszczególne części bohaterów – w powiększeniu (w stosunku do tomików z całego cyklu). To jeszcze bardziej zachęci je do lektury i zaprosi do śledzenia rozrastającej się serii. Da się ten tomik potraktować jako usypiankę, przypomina o tym celu zakończenie opowiastki – ale jeszcze lepiej sprawdzi się on jako historyjka edukacyjna i dostarczająca dzieciom rozrywki interaktywnej. Niektóre strony mają wycięcia, inne po prostu falowane brzegi – tak, żeby móc wodzić po nich palcem. Dzieci poćwiczą więc też sprawność manualną – będą się dobrze bawić nie tylko przy czytaniu.
Ta książeczka jest zaskoczeniem w serii, która do tej pory rozwijała się dość przewidywalnie – wyłamanie się ze schematów dobrze jej robi, to odświeżenie pomysłu i jednocześnie ukłon w stronę wymogów rynku – akcentującego stale potrzebę edukowania najmłodszych. Tu wszystko dobrze się sprawdza, pasuje do siebie i spełnia swoją rolę – edukacyjną, rozrywkową i angażującą maluchy. Każde dziecko, które lubi się przyglądać wielkim maszynom na budowie, po ten tomik sięgnie z zachwytem. Każde dziecko, które do tej pory nie myślało o tego typu zajęciach i aktywnościach podczas spaceru, może się do tego przekonać.
poniedziałek, 29 września 2025
Ilona Wiśniewska: Hjem. Na północnych wyspach
Czarne, Wołowiec 2025.
Dom
Rytm tej książce nadają… krysie. Mewy trójpalczaste są wszędzie i próbują przetrwać mimo spolaryzowanego wobec ich obecności społeczeństwa. Miejscowi albo krysie tępią i za wszelką cenę chcą im utrudnić zakładanie gniazd, albo je kochają i próbują uratować przed tymi niewrażliwymi – zakładaczami kolców, siatek i innych narzędzi tortur – pułapek na ptaki. Krysie tymczasem radzą sobie, przystosowują się do dziwnych miejsc i nietypowego otoczenia. I tylko co pewien czas któraś pada ofiarą ludzkich zapędów do wprowadzania porządku. Poza cichymi dramatami wybranych mew nie ma tu zbyt wiele miejsca na hałas, wydaje się, że Tromso jest bezszelestne, że można tu znaleźć spokój i bezpieczeństwo: chociaż to trzecie co do wielkości miasto w Arktyce. Ilona Wiśniewska wyszukuje jednak przede wszystkim ludzi – to ich historie chce ocalić i opowiedzieć, to ludzi traktuje jako przerywnik między kolejnymi nawoływaniami krysi. Bo żeby wytrzymać na dalekiej Północy, trzeba mieć na siebie pomysł – tylko wtedy ucieczka się powiedzie, tylko wtedy wyspy zamienią się w azyl. A to oznacza, że każdy człowiek, którego da się spotkać (140 narodowości w jednym mieście to sporo – co nakazuje redefiniowanie poczucia obcości lub przynależności, dla tych, którzy chcą się zadomowić, prowadzone są specjalne spotkania integracyjno-kulturowe, lekcje, na których można porozmawiać o zwykłym życiu, o pozostawionej gdzieś przeszłości i o relacjach z innymi.
Ilona Wiśniewska zatrzymuje czas. Albo odbiorców – w tym czasie. Koncentruje się na drobiazgach, opowiada bardzo śpiewnie o wszystkim, co mogłoby przykuć uwagę, odwrócić ją od szukania inności, a zatrzymać na codzienności. Chce, żeby odbiorcy wszystkimi zmysłami chłonęli nieoczywiste piękno, dlatego też podsuwa im drobiazgowe opisy, urokliwe, bo skrywające prawdę o dalekiej Północy. Mody na Arktykę raczej nie da się stworzyć ze względu na surowy klimat – ale można się rozkoszować tym, co Ilona Wiśniewska opowiada. Trzeba przyznać, że opowiadać potrafi, jest mistrzynią klimatycznych relacji, w których nawet nie musi się wiele dziać – tu wystarczy sama obecność i uważność na otoczenie, idea slow life pozostaje źródłem poczucia szczęścia. „Hjem” to opowieść o życiu, o znajdowaniu miejsca dla siebie – tam, gdzie inni nawet nie chcą szukać. To opowieść o tym, jak wiele lub niewiele trzeba do wprowadzenia harmonii w zwykłą egzystencję. To opowieść o tym, jak mościć sobie gniazdo w mocno zróżnicowanym społeczeństwie, w którym inny jest każdy – więc nikt nie wyróżnia się jakoś specjalnie. „Hjem” to spokój i zaufanie, to cisza wypełniająca dni i jednocześnie konieczność bezwzględnej walki o własny system wartości – i reagowanie na wszystkie dostrzeżone przejawy niesprawiedliwości. Bo każdy jest osobiście odpowiedzialny za swoją małą ojczyznę, czy to rodzoną, czy – wybraną. Ilona Wiśniewska wie, jak przedstawiać Północ, znalazła na to patent i kolejnymi książkami udowadnia swoją sprawczość w tej dziedzinie.
Dom
Rytm tej książce nadają… krysie. Mewy trójpalczaste są wszędzie i próbują przetrwać mimo spolaryzowanego wobec ich obecności społeczeństwa. Miejscowi albo krysie tępią i za wszelką cenę chcą im utrudnić zakładanie gniazd, albo je kochają i próbują uratować przed tymi niewrażliwymi – zakładaczami kolców, siatek i innych narzędzi tortur – pułapek na ptaki. Krysie tymczasem radzą sobie, przystosowują się do dziwnych miejsc i nietypowego otoczenia. I tylko co pewien czas któraś pada ofiarą ludzkich zapędów do wprowadzania porządku. Poza cichymi dramatami wybranych mew nie ma tu zbyt wiele miejsca na hałas, wydaje się, że Tromso jest bezszelestne, że można tu znaleźć spokój i bezpieczeństwo: chociaż to trzecie co do wielkości miasto w Arktyce. Ilona Wiśniewska wyszukuje jednak przede wszystkim ludzi – to ich historie chce ocalić i opowiedzieć, to ludzi traktuje jako przerywnik między kolejnymi nawoływaniami krysi. Bo żeby wytrzymać na dalekiej Północy, trzeba mieć na siebie pomysł – tylko wtedy ucieczka się powiedzie, tylko wtedy wyspy zamienią się w azyl. A to oznacza, że każdy człowiek, którego da się spotkać (140 narodowości w jednym mieście to sporo – co nakazuje redefiniowanie poczucia obcości lub przynależności, dla tych, którzy chcą się zadomowić, prowadzone są specjalne spotkania integracyjno-kulturowe, lekcje, na których można porozmawiać o zwykłym życiu, o pozostawionej gdzieś przeszłości i o relacjach z innymi.
Ilona Wiśniewska zatrzymuje czas. Albo odbiorców – w tym czasie. Koncentruje się na drobiazgach, opowiada bardzo śpiewnie o wszystkim, co mogłoby przykuć uwagę, odwrócić ją od szukania inności, a zatrzymać na codzienności. Chce, żeby odbiorcy wszystkimi zmysłami chłonęli nieoczywiste piękno, dlatego też podsuwa im drobiazgowe opisy, urokliwe, bo skrywające prawdę o dalekiej Północy. Mody na Arktykę raczej nie da się stworzyć ze względu na surowy klimat – ale można się rozkoszować tym, co Ilona Wiśniewska opowiada. Trzeba przyznać, że opowiadać potrafi, jest mistrzynią klimatycznych relacji, w których nawet nie musi się wiele dziać – tu wystarczy sama obecność i uważność na otoczenie, idea slow life pozostaje źródłem poczucia szczęścia. „Hjem” to opowieść o życiu, o znajdowaniu miejsca dla siebie – tam, gdzie inni nawet nie chcą szukać. To opowieść o tym, jak wiele lub niewiele trzeba do wprowadzenia harmonii w zwykłą egzystencję. To opowieść o tym, jak mościć sobie gniazdo w mocno zróżnicowanym społeczeństwie, w którym inny jest każdy – więc nikt nie wyróżnia się jakoś specjalnie. „Hjem” to spokój i zaufanie, to cisza wypełniająca dni i jednocześnie konieczność bezwzględnej walki o własny system wartości – i reagowanie na wszystkie dostrzeżone przejawy niesprawiedliwości. Bo każdy jest osobiście odpowiedzialny za swoją małą ojczyznę, czy to rodzoną, czy – wybraną. Ilona Wiśniewska wie, jak przedstawiać Północ, znalazła na to patent i kolejnymi książkami udowadnia swoją sprawczość w tej dziedzinie.
niedziela, 28 września 2025
Aneta Jadowska: Sekret prawie byłego męża
SQN, Warszawa 2025.
Pułapka
Agata Bunc jest pisarką, która potrzebuje w swoim życiu zmiany. Od ośmiu lat nie może się rozwieść z mężem – ten robi problemy i celowo utrudnia rozstanie. Nie zamierza ratować małżeństwa, ma już zresztą od pewnego czasu nową partnerkę – ale przez złośliwość komplikuje Agacie życie. Na szczęście dużo się ostatnio zmieniło: Agata zamieszkała w domu Uklejów razem z dwiema przyjaciółkami, również pisarkami. Trzy Gracje wspierają się i pomagają sobie we wszystkim, od przepędzania kryzysów twórczych po pilnowanie posiłków. Rozumieją się świetnie i pokazują, co oznacza przyjaźń. Są silne dzięki temu, że przebywają razem – a to oznacza, że kiedy przyjdzie im się zmierzyć z kolejnym wyzwaniem, poradzą sobie nie tylko z amatorskim śledztwem. Może nawet nie tak amatorskim: trzy Gracje radzą sobie z budowaniem intryg lepiej niż niejeden śledczy – procentuje doświadczenie w tworzeniu kryminałów. W związku z tym również w odkrywaniu motywów działań przestępczych są dobre i tu przyda się ich pomysłowość.
Bo wszystko wskazuje na to, że ktoś próbuje wrobić Agatę Bunc w morderstwo. Jej prawie były małżonek umiera blisko domu Uklejów. W takim wypadku najbardziej podejrzana jest najbliższa rodzina – czyli Agata, która na chwilę znika z oczu przyjaciółkom. U progu upragnionego rozwodu wprawdzie nie ma motywu – jednak wygodniccy prokuratorzy mogą być innego zdania. Zaczyna się mozolne gromadzenie dowodów i próby odkrycia tożsamości mordercy. „Sekret prawie byłego męża” to mnóstwo kwestii obyczajowych w powiązaniu z rozwijającym się śledztwem. Z perspektywy czytelników najważniejsze może być budowanie azylu – trzy kobiety mogą ułożyć sobie życie z dala od oceniających je oczu, mogą pozwalać sobie na dziwactwa i nietuzinkowe rozwiązania, zapewniają sobie wzajemnie wsparcie i troszczą się o siebie. To niezawodny magnes na odbiorczynie – mimo toczącego się śledztwa, mimo zagrożenia, bo w końcu Agatę ktoś próbuje wrobić w morderstwo – jest tu schronienie, azyl przed okrutną rzeczywistością. Jest to propozycja dla czytelników, którzy nie przepadają za epatowaniem złem – nie lubią brutalności i koszmarów na jawie. Aneta Jadowska wie, co zrobić, żeby przyciągnąć uwagę i żeby zatrzymać przy sobie nie tylko fanów kryminałów.
Jest to powieść, która gwarantuje pozostanie czytelników przy serii. Bardzo liczy się w niej klimat i możliwość prezentowania narracyjnych talentów autorki, intryga, która schodzi na dalszy plan, nie zawodzi. Przyjemne charaktery, sporo pobocznych wątków i wygoda – która sprawia, że w tej książce można się rozgościć – to atuty drugiej części serii. Gdzieś w tle przewijają się dylematy pisarskie – nie da się inaczej, skoro w jednym miejscu zamieszkały aż trzy pisarki – więc Aneta Jadowska zapewnia sobie szereg pytań podczas spotkań autorskich. Jednak sporo rzeczy też wyjaśnia i podpowiada tym, którzy chcą zabawić się w tworzenie kryminałów.
Pułapka
Agata Bunc jest pisarką, która potrzebuje w swoim życiu zmiany. Od ośmiu lat nie może się rozwieść z mężem – ten robi problemy i celowo utrudnia rozstanie. Nie zamierza ratować małżeństwa, ma już zresztą od pewnego czasu nową partnerkę – ale przez złośliwość komplikuje Agacie życie. Na szczęście dużo się ostatnio zmieniło: Agata zamieszkała w domu Uklejów razem z dwiema przyjaciółkami, również pisarkami. Trzy Gracje wspierają się i pomagają sobie we wszystkim, od przepędzania kryzysów twórczych po pilnowanie posiłków. Rozumieją się świetnie i pokazują, co oznacza przyjaźń. Są silne dzięki temu, że przebywają razem – a to oznacza, że kiedy przyjdzie im się zmierzyć z kolejnym wyzwaniem, poradzą sobie nie tylko z amatorskim śledztwem. Może nawet nie tak amatorskim: trzy Gracje radzą sobie z budowaniem intryg lepiej niż niejeden śledczy – procentuje doświadczenie w tworzeniu kryminałów. W związku z tym również w odkrywaniu motywów działań przestępczych są dobre i tu przyda się ich pomysłowość.
Bo wszystko wskazuje na to, że ktoś próbuje wrobić Agatę Bunc w morderstwo. Jej prawie były małżonek umiera blisko domu Uklejów. W takim wypadku najbardziej podejrzana jest najbliższa rodzina – czyli Agata, która na chwilę znika z oczu przyjaciółkom. U progu upragnionego rozwodu wprawdzie nie ma motywu – jednak wygodniccy prokuratorzy mogą być innego zdania. Zaczyna się mozolne gromadzenie dowodów i próby odkrycia tożsamości mordercy. „Sekret prawie byłego męża” to mnóstwo kwestii obyczajowych w powiązaniu z rozwijającym się śledztwem. Z perspektywy czytelników najważniejsze może być budowanie azylu – trzy kobiety mogą ułożyć sobie życie z dala od oceniających je oczu, mogą pozwalać sobie na dziwactwa i nietuzinkowe rozwiązania, zapewniają sobie wzajemnie wsparcie i troszczą się o siebie. To niezawodny magnes na odbiorczynie – mimo toczącego się śledztwa, mimo zagrożenia, bo w końcu Agatę ktoś próbuje wrobić w morderstwo – jest tu schronienie, azyl przed okrutną rzeczywistością. Jest to propozycja dla czytelników, którzy nie przepadają za epatowaniem złem – nie lubią brutalności i koszmarów na jawie. Aneta Jadowska wie, co zrobić, żeby przyciągnąć uwagę i żeby zatrzymać przy sobie nie tylko fanów kryminałów.
Jest to powieść, która gwarantuje pozostanie czytelników przy serii. Bardzo liczy się w niej klimat i możliwość prezentowania narracyjnych talentów autorki, intryga, która schodzi na dalszy plan, nie zawodzi. Przyjemne charaktery, sporo pobocznych wątków i wygoda – która sprawia, że w tej książce można się rozgościć – to atuty drugiej części serii. Gdzieś w tle przewijają się dylematy pisarskie – nie da się inaczej, skoro w jednym miejscu zamieszkały aż trzy pisarki – więc Aneta Jadowska zapewnia sobie szereg pytań podczas spotkań autorskich. Jednak sporo rzeczy też wyjaśnia i podpowiada tym, którzy chcą zabawić się w tworzenie kryminałów.
sobota, 27 września 2025
Sunny Vibes. Sweet Life / Cosy Life
Harperkids, Warszawa 2025.
Spokój
Wśród wielu kolorowanek dostępnych na rynku i wywodzących się przede wszystkim z gadżetowych propozycji (towarzyszących różnym seriom kreskówek czy komiksów) przyjemnie będzie sięgnąć po cykl Sunny Vibes. To obrazki przygotowane rzeczywiście z myślą o najmłodszych dzieciach, które niekoniecznie radzą sobie dobrze z trzymaniem narzędzi do kolorowania. Kredki, flamastry czy farby to przyrządy dopuszczalne – można w dodatku stosować je bez obaw, bo wydawnictwo wprowadza oddzielającą obrazki podkładkę. Wystarczy odgiąć skrzydełko tylnej okładki i włożyć je między kolejne strony, żeby chronić obrazki przed przypadkowymi plamami barwnymi. To rozwiązanie banalne, a jednak daje szansę na twórcze wyżycie się bez ryzyka uszkodzenia książeczki. W „Cosy Life” tematem są rozrywki – bardzo na czasie, bo bohaterowie czasami słuchają muzyki w dużych słuchawkach, innym razem grają sobie w gry na konsoli. Z kolei w „Sweet Life” motywy skupiają się przede wszystkim na pracach domowych, zajęciach równie przyjemnych co pożytecznych – tu między innymi będą piec słodkie pyszności, ale też… układać puzzle. W obu przypadkach tematy kolejnych obrazków mogą odpowiedzieć na pytanie, co zrobić, kiedy komuś się nudzi. Łatwo naśladować bohaterów, ich rozrywki są dostępne dla wszystkich maluchów i bardzo proste do wprowadzenia w czyn. Każdy tomik to dwadzieścia pełnowymiarowych obrazków na perforowanych kartkach – łatwo zatem je wyrwać i przygotowywać specjalne rysunkowe prezenty dla bliskich – da się też oprawić gotowe obrazki lub powiesić w widocznym miejscu. Wyraźne kontury i spore kształty to coś w sam raz dla młodszych dzieci, tak, żeby nie wpadły we frustrację, kiedy wyjdą za linie. Dodatkowo tematyka wycisza dzieci, pomaga im się skoncentrować i inspiruje. Sympatyczni bohaterowie w kojącym świecie – to rozwiązanie rzadko spotykane w przebodźcowanej przestrzeni, ale odbiorcy z pewnością docenią powrót do zwyczajności.
Te książeczki aż proszą się o wypełnianie stron mocnymi kolorami – Sunny Vibes to seria, która wcale nie potrzebuje hałasu, żeby została doceniona: sprzyja skupieniu, zachęca do ćwiczenia zdolności manualnych już tylko przez możliwość zajrzenia do świata bohaterów. „Sweet Life” i „Cosy Life” to tomiki przyjemne w odbiorze, pozbawione aspektów edukacyjnych czy morałów – tu liczy się po prostu kolorowanie obrazków, czyli coś, o czym często wydawcy zapominają w pogoni za kolejnymi „wartościowymi” publikacjami. Jeśli więc ktoś szuka kolorowanki klasycznej, a jednocześnie wciągającej przez sympatycznych bohaterów, powinien sięgnąć po takie właśnie serie. Sunny Vibes to zaproszenie do zabawy, którą kochają wszystkie maluchy. Z pewnością kilkulatkom spodoba się zestaw propozycji do pokolorowania, ale też samo wejście do rzeczywistości postaci – nie ma tu zagrożeń ani niebezpieczeństw, można zajmować się tym, co się lubi i co sprawia przyjemność – dzięki temu kolorowanka może zapewnić relaks najmłodszym.
Spokój
Wśród wielu kolorowanek dostępnych na rynku i wywodzących się przede wszystkim z gadżetowych propozycji (towarzyszących różnym seriom kreskówek czy komiksów) przyjemnie będzie sięgnąć po cykl Sunny Vibes. To obrazki przygotowane rzeczywiście z myślą o najmłodszych dzieciach, które niekoniecznie radzą sobie dobrze z trzymaniem narzędzi do kolorowania. Kredki, flamastry czy farby to przyrządy dopuszczalne – można w dodatku stosować je bez obaw, bo wydawnictwo wprowadza oddzielającą obrazki podkładkę. Wystarczy odgiąć skrzydełko tylnej okładki i włożyć je między kolejne strony, żeby chronić obrazki przed przypadkowymi plamami barwnymi. To rozwiązanie banalne, a jednak daje szansę na twórcze wyżycie się bez ryzyka uszkodzenia książeczki. W „Cosy Life” tematem są rozrywki – bardzo na czasie, bo bohaterowie czasami słuchają muzyki w dużych słuchawkach, innym razem grają sobie w gry na konsoli. Z kolei w „Sweet Life” motywy skupiają się przede wszystkim na pracach domowych, zajęciach równie przyjemnych co pożytecznych – tu między innymi będą piec słodkie pyszności, ale też… układać puzzle. W obu przypadkach tematy kolejnych obrazków mogą odpowiedzieć na pytanie, co zrobić, kiedy komuś się nudzi. Łatwo naśladować bohaterów, ich rozrywki są dostępne dla wszystkich maluchów i bardzo proste do wprowadzenia w czyn. Każdy tomik to dwadzieścia pełnowymiarowych obrazków na perforowanych kartkach – łatwo zatem je wyrwać i przygotowywać specjalne rysunkowe prezenty dla bliskich – da się też oprawić gotowe obrazki lub powiesić w widocznym miejscu. Wyraźne kontury i spore kształty to coś w sam raz dla młodszych dzieci, tak, żeby nie wpadły we frustrację, kiedy wyjdą za linie. Dodatkowo tematyka wycisza dzieci, pomaga im się skoncentrować i inspiruje. Sympatyczni bohaterowie w kojącym świecie – to rozwiązanie rzadko spotykane w przebodźcowanej przestrzeni, ale odbiorcy z pewnością docenią powrót do zwyczajności.
Te książeczki aż proszą się o wypełnianie stron mocnymi kolorami – Sunny Vibes to seria, która wcale nie potrzebuje hałasu, żeby została doceniona: sprzyja skupieniu, zachęca do ćwiczenia zdolności manualnych już tylko przez możliwość zajrzenia do świata bohaterów. „Sweet Life” i „Cosy Life” to tomiki przyjemne w odbiorze, pozbawione aspektów edukacyjnych czy morałów – tu liczy się po prostu kolorowanie obrazków, czyli coś, o czym często wydawcy zapominają w pogoni za kolejnymi „wartościowymi” publikacjami. Jeśli więc ktoś szuka kolorowanki klasycznej, a jednocześnie wciągającej przez sympatycznych bohaterów, powinien sięgnąć po takie właśnie serie. Sunny Vibes to zaproszenie do zabawy, którą kochają wszystkie maluchy. Z pewnością kilkulatkom spodoba się zestaw propozycji do pokolorowania, ale też samo wejście do rzeczywistości postaci – nie ma tu zagrożeń ani niebezpieczeństw, można zajmować się tym, co się lubi i co sprawia przyjemność – dzięki temu kolorowanka może zapewnić relaks najmłodszym.
piątek, 26 września 2025
Anna Sawińska: Kraina jednej szansy. O edukacji w Korei Południowej
Czarne, Wołowiec 2025.
Możliwości
To jest książka, którą czyta się z przyjemnością, chociaż przedstawiane w niej tematy wcale nie są przyjemne, a przynajmniej – nie zawsze. Organizacja życia społecznego i edukacji to tematy, od których nie ma ucieczki, kiedy decyduje się na życie w innym kraju. Jednocześnie to płaszczyzny, na których najbardziej uwidacznia się zestaw różnic kulturowych. Anna Sawińska wybrała egzystencję w Korei Południowej i poznawała ten kraj – a kiedy urodziła syna, stało się jasne, że musi zagłębić się w trybiki systemu edukacji. Od pierwszych chwil ostrzegana, że musi jak najszybciej rezerwować miejsca w najlepszych przedszkolach, żeby zapewnić dziecku dobry start, postanowiła kierować się własną intuicją i trochę złamać zasady. W pewnym momencie jednak uznała, że nie chce włączać Ethana w bezlitosny wyścig do kariery – i przeniosła się do Polski. Nie przeszkodziło jej to w szczegółowym przeanalizowaniu wszystkich wad (ale i zalet) kształcenia dzieci w Korei Południowej. Efekty tej pracy mogą teraz prześledzić odbiorcy zainteresowani codziennością w bardzo odległym miejscu – ale też czytelnicy, którzy Koreą Południową w ogóle się nie pasjonują. Bo Anna Sawińska pisze dobrze i podsuwa cały zestaw ważnych kwestii, wartych przemyślenia. „Kraina jednej szansy. O edukacji w Korei Południowej” to reportaż wykorzystujący wiedzę powszechną i osobiste spostrzeżenia autorki, komentarze jej męża i znajomych, a także wspomnienia rozmówców. Jest tu też mnóstwo danych, które Sawińska przerabia tak, żeby przyjemnie się tę książkę czytało. Relacja pokazuje najbardziej nietypowe rozwiązania, których nie da się przenieść do innego kraju – i które sama Korea Południowa potrzebowałaby zreformować, gdyby nie to, że trzeba by w tym celu zniszczyć cały system i zbudować go od nowa.
Od tego, co ciekawe, dobre i warte przeszczepienia na inny grunt autorka rozpoczyna – żeby skończyć na szkolnej patologii. I nie interesuje jej tu zbiór relacji między uczniami, a nawet między uczniami i nauczycielami – sięga głębiej, sprawdza, kto ponosi odpowiedzialność za sytuację, w której dzieci są ciągle przemęczone i zmuszane do uczestnictwa w kolejnych zajęciach pozaszkolnych. Najpierw praca na sukces, dbanie o potrzeby maluchów, matki, które robią wszystko, żeby ich pociechom dobrze rozwijał się mózg. Później – kasty i głębokie podziały społeczne, wielkie wydatki na edukację i konieczność zachowania służalczej postawy wobec starszych. Po drodze ginie człowieczeństwo i szansa na kreatywność, ludzie studiują tylko po to, żeby móc legitymować się dyplomem jednej z uczelni uznawanych w całym kraju – bo inaczej nie będą mieli szansy na dobrą pracę. Wszelkie próby wprowadzania zmian są z góry skazane na niepowodzenie. Od tych dramatów nie ma ucieczki – więc nic dziwnego, że obcokrajowcy, nawet ci powiązani za sprawą relacji rodzinnych z miejscową kulturą, niekoniecznie zechcą skazywać swoje potomstwo na piekło. Koreańska edukacja to temat-rzeka i jednocześnie zagadnienie, które podzieli społeczeństwo. Anna Sawińska zabiera czytelników w podróż po rzeczywistości trudnej do wyobrażenia. A przy tym wszystkim w „Krainie jednej szansy” potoczysta narracja nie pozwala oderwać się od lektury.
Możliwości
To jest książka, którą czyta się z przyjemnością, chociaż przedstawiane w niej tematy wcale nie są przyjemne, a przynajmniej – nie zawsze. Organizacja życia społecznego i edukacji to tematy, od których nie ma ucieczki, kiedy decyduje się na życie w innym kraju. Jednocześnie to płaszczyzny, na których najbardziej uwidacznia się zestaw różnic kulturowych. Anna Sawińska wybrała egzystencję w Korei Południowej i poznawała ten kraj – a kiedy urodziła syna, stało się jasne, że musi zagłębić się w trybiki systemu edukacji. Od pierwszych chwil ostrzegana, że musi jak najszybciej rezerwować miejsca w najlepszych przedszkolach, żeby zapewnić dziecku dobry start, postanowiła kierować się własną intuicją i trochę złamać zasady. W pewnym momencie jednak uznała, że nie chce włączać Ethana w bezlitosny wyścig do kariery – i przeniosła się do Polski. Nie przeszkodziło jej to w szczegółowym przeanalizowaniu wszystkich wad (ale i zalet) kształcenia dzieci w Korei Południowej. Efekty tej pracy mogą teraz prześledzić odbiorcy zainteresowani codziennością w bardzo odległym miejscu – ale też czytelnicy, którzy Koreą Południową w ogóle się nie pasjonują. Bo Anna Sawińska pisze dobrze i podsuwa cały zestaw ważnych kwestii, wartych przemyślenia. „Kraina jednej szansy. O edukacji w Korei Południowej” to reportaż wykorzystujący wiedzę powszechną i osobiste spostrzeżenia autorki, komentarze jej męża i znajomych, a także wspomnienia rozmówców. Jest tu też mnóstwo danych, które Sawińska przerabia tak, żeby przyjemnie się tę książkę czytało. Relacja pokazuje najbardziej nietypowe rozwiązania, których nie da się przenieść do innego kraju – i które sama Korea Południowa potrzebowałaby zreformować, gdyby nie to, że trzeba by w tym celu zniszczyć cały system i zbudować go od nowa.
Od tego, co ciekawe, dobre i warte przeszczepienia na inny grunt autorka rozpoczyna – żeby skończyć na szkolnej patologii. I nie interesuje jej tu zbiór relacji między uczniami, a nawet między uczniami i nauczycielami – sięga głębiej, sprawdza, kto ponosi odpowiedzialność za sytuację, w której dzieci są ciągle przemęczone i zmuszane do uczestnictwa w kolejnych zajęciach pozaszkolnych. Najpierw praca na sukces, dbanie o potrzeby maluchów, matki, które robią wszystko, żeby ich pociechom dobrze rozwijał się mózg. Później – kasty i głębokie podziały społeczne, wielkie wydatki na edukację i konieczność zachowania służalczej postawy wobec starszych. Po drodze ginie człowieczeństwo i szansa na kreatywność, ludzie studiują tylko po to, żeby móc legitymować się dyplomem jednej z uczelni uznawanych w całym kraju – bo inaczej nie będą mieli szansy na dobrą pracę. Wszelkie próby wprowadzania zmian są z góry skazane na niepowodzenie. Od tych dramatów nie ma ucieczki – więc nic dziwnego, że obcokrajowcy, nawet ci powiązani za sprawą relacji rodzinnych z miejscową kulturą, niekoniecznie zechcą skazywać swoje potomstwo na piekło. Koreańska edukacja to temat-rzeka i jednocześnie zagadnienie, które podzieli społeczeństwo. Anna Sawińska zabiera czytelników w podróż po rzeczywistości trudnej do wyobrażenia. A przy tym wszystkim w „Krainie jednej szansy” potoczysta narracja nie pozwala oderwać się od lektury.
Subskrybuj:
Posty (Atom)