Luna, Warszawa 2025.
Tempo
W romansach i powieściach erotycznych spoza rynku young adult liczy się przesada. Zawsze wszystko musi być doprowadzone do ekstremalnych wartości, zupełnie jakby silne emocje nie mogły wybuchać w zwyczajnych okolicznościach. I K. Bromberg ten schemat realizuje w książce „Poza zasięgiem”. Wprowadza czytelniczki w świat maksymalnie odległy od ich stereotypowych zainteresowań, przede wszystkim po to, żeby uruchomić wizję prawdziwego faceta, kierowcy Formuły 1. Tu wytrzymują tylko najwięksi twardziele. A Riggs ma podwójny powód, żeby zasłużyć na uznanie: wprawdzie do tej pory jeździł o klasę niżej, teraz będzie mógł zastąpić jednego z kierowców Formuły 1: nieszczęśliwy wypadek na torze wyeliminował świetnego zawodnika i do tego wymusił błyskawiczną zmianę. Riggs oczywiście walczy nie tylko na torze ze sobą – bije się też z własnymi demonami. Stracił ojca właśnie w wypadku na torze wyścigowym – teraz sam ma ścigać się właśnie w tym miejscu, które, dziwnym trafem, nie zostało jeszcze przebudowane. Z jednej strony Riggs, facet po przejściach i z problemami. Z drugiej strony piękna Camilla, córka szefa. Camilla nie zamierzała wiązać życia z Formułą 1, zwłaszcza że złe wspomnienia z byłym ukochanym wyzwalają do tej pory strach i kłopoty w relacjach łóżkowych. Jednak ciężko choremu ojcu się nie odmawia: nie pozostaje kobiecie nic innego jak wdrożyć się do nowych obowiązków, przygotowywać na objęcie dowodzenia.
Tak naprawdę niezależnie od tego, co K. Bromberg wymyśli dla postaci, liczy się tylko scenariusz pozwalający bohaterom związać się ze sobą – i to na poważnie, bo nie wiadomo dlaczego w powieściach erotycznych seks musi prowadzić do zbudowania prawdziwego i trwałego związku. Więc i tutaj Camilla i Riggs czują do siebie przyciąganie, ale bardzo ostrożnie się do siebie odnoszą, nie chcą niczego zepsuć ani stracić. Całkiem długo będą musiały czytelniczki czekać na sceny łóżkowe (zresztą – zachowawcze), w zamian mogą bawić się opisami pożądania i zbliżania się tego, co nieuchronne. Temat wyjściowy – lęki i traumy z przeszłości – schodzi na dalszy plan, przynajmniej ten u Riggsa, bo problemy Camilli mają związek z erotycznymi doświadczeniami, nie da się zatem o nich zapomnieć. K. Bromberg rezygnuje z rozbudowywania fabuły (ogranicza ją tylko do dwóch postaci i najbliższych z ich orbit, narrację prowadzą na zmianę główni bohaterowie romansu), ale nie odrzuca dokładnej narracji, stara się tworzyć powieść obyczajową, w której znajdzie miejsce na nakreślanie tła działań – tak, żeby jednokierunkowość wysiłków nie była zbyt rażąca.
Jest „Poza zasięgiem” książką, w której temat Formuły 1 to jedynie wstęp do przygody – nie będzie mieć znaczenia, kiedy tylko rozkręci się relacja między dwojgiem bohaterów. Dlatego też czytelniczki, które nie znają powieści K. Bromberg, mogą być spokojne – nic nie odciągnie ich uwagi od namiętności i tworzenia się więzi między postaciami.
tu-czytam
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
poniedziałek, 31 marca 2025
niedziela, 30 marca 2025
Katarzyna Kozłowska: Feluś i Gucio odkrywają... ciało człowieka
Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Do czego służy…
W serii Feluś i Gucio odkrywają – kartonowym picture booku dla najmłodszych – pojawia się motyw ciała człowieka. Oczywiście w wersji, która przykuje uwagę maluchów, Katarzyna Kozłowska wykorzystuje swoich bohaterów do omawiania kolejnych części ciała. Przy okazji przedstawiać będzie ich zastosowanie: nogi mogą służyć do tupania, a ręce do klaskania, nosem czuje się zapachy a językiem smaki – i tak przeprowadza autorka przez detale anatomiczne (po włosy na ciele). Zaspokaja ciekawość maluchów albo namawia ich do przyglądania się swoim ciałom – uczy ale przez zabawę. Nie chodzi nawet o poznawanie siebie czy o przyswajanie nazewnictwa (chociaż w niektórych wypadkach może się to przydać), bardziej o uczestniczenie w obserwacjach.
Jest to picture book – jak wszystkie części o Felusiu i Guciu, także w podstawowej serii. Katarzyna Kozłowska wykorzystuje tę formę, żeby przyciągać uwagę dzieci i nie zniechęcać ich nadmiarem tekstu. Proponuje wielkoformatowe obrazki, na których dzieje się wiele równocześnie – dzieci będą mogły oglądać wydarzenia i nazywać je samodzielnie, ze szczególnym uwzględnieniem motywów, które pasują do tematu wiodącego na rozkładówce – jeśli ktoś coś wącha, można zastanowić się, które zapachy są przyjemne, a które niekoniecznie, można tu obejrzeć palce albo zęby. Miś przypomina o tym, co należy zrobić: ma nawet specjalne pouczające tabliczki z nakazami (między innymi podpowie, że ważne jest zachowanie higieny, albo – jaki lekarz pomoże w razie potrzeby). Feluś ma tu sojusznika: chociaż Gucio miejscami różni się budową, może dobrze wyjaśniać przynajmniej część motywów, albo robić odciski łapek tam, gdzie Feluś bawi się w odciskanie linii papilarnej na kartce. Część drobnych obrazków ma podpisy – i w tych podpisach mieszczą się wiadomości dla dzieci. Te wiadomości łatwo będzie zapamiętać dzięki skojarzeniom z obrazkami i zachęcie do ruchu – nie da się właściwie czytać ani przeglądać tej książki bez interaktywnych reakcji. Warto zatem brać przykład z bohaterów i ruszać się przy tomiku – tak znacznie lepiej będzie się pracować nad wyobraźnią i umiejętnościami.
Nie ma tu fabuły, chociaż można tworzyć drobne historyjki na podstawie obrazków. Nie ma tu też klasycznych przygód, liczą się wyłącznie wyrwane z kontekstu skojarzenia i informacje. Ale dla dzieci najważniejsze będzie to, że prezentacji dokonują bohaterowie, których one znają i którym ufają. Feluś i Gucio znów stają się przewodnikami po zwyczajnym świecie, I znów jest tu trochę zabawy, trochę wiadomości – połączenie z obrazkami wydaje się dobrze przemyślane i sprawia, że najmłodsi chętnie będą zaglądać do tomiku. Kartonowa lekcja o tym, jak wygląda ciało człowieka to jednocześnie rozbudzanie głodu wiedzy u kilkulatków. Warto zatem sięgać po przygody tej pary – dziecka i jego pluszowego misia – żeby przedszkolny świat poznawać z perspektywy małego człowieka.
Do czego służy…
W serii Feluś i Gucio odkrywają – kartonowym picture booku dla najmłodszych – pojawia się motyw ciała człowieka. Oczywiście w wersji, która przykuje uwagę maluchów, Katarzyna Kozłowska wykorzystuje swoich bohaterów do omawiania kolejnych części ciała. Przy okazji przedstawiać będzie ich zastosowanie: nogi mogą służyć do tupania, a ręce do klaskania, nosem czuje się zapachy a językiem smaki – i tak przeprowadza autorka przez detale anatomiczne (po włosy na ciele). Zaspokaja ciekawość maluchów albo namawia ich do przyglądania się swoim ciałom – uczy ale przez zabawę. Nie chodzi nawet o poznawanie siebie czy o przyswajanie nazewnictwa (chociaż w niektórych wypadkach może się to przydać), bardziej o uczestniczenie w obserwacjach.
Jest to picture book – jak wszystkie części o Felusiu i Guciu, także w podstawowej serii. Katarzyna Kozłowska wykorzystuje tę formę, żeby przyciągać uwagę dzieci i nie zniechęcać ich nadmiarem tekstu. Proponuje wielkoformatowe obrazki, na których dzieje się wiele równocześnie – dzieci będą mogły oglądać wydarzenia i nazywać je samodzielnie, ze szczególnym uwzględnieniem motywów, które pasują do tematu wiodącego na rozkładówce – jeśli ktoś coś wącha, można zastanowić się, które zapachy są przyjemne, a które niekoniecznie, można tu obejrzeć palce albo zęby. Miś przypomina o tym, co należy zrobić: ma nawet specjalne pouczające tabliczki z nakazami (między innymi podpowie, że ważne jest zachowanie higieny, albo – jaki lekarz pomoże w razie potrzeby). Feluś ma tu sojusznika: chociaż Gucio miejscami różni się budową, może dobrze wyjaśniać przynajmniej część motywów, albo robić odciski łapek tam, gdzie Feluś bawi się w odciskanie linii papilarnej na kartce. Część drobnych obrazków ma podpisy – i w tych podpisach mieszczą się wiadomości dla dzieci. Te wiadomości łatwo będzie zapamiętać dzięki skojarzeniom z obrazkami i zachęcie do ruchu – nie da się właściwie czytać ani przeglądać tej książki bez interaktywnych reakcji. Warto zatem brać przykład z bohaterów i ruszać się przy tomiku – tak znacznie lepiej będzie się pracować nad wyobraźnią i umiejętnościami.
Nie ma tu fabuły, chociaż można tworzyć drobne historyjki na podstawie obrazków. Nie ma tu też klasycznych przygód, liczą się wyłącznie wyrwane z kontekstu skojarzenia i informacje. Ale dla dzieci najważniejsze będzie to, że prezentacji dokonują bohaterowie, których one znają i którym ufają. Feluś i Gucio znów stają się przewodnikami po zwyczajnym świecie, I znów jest tu trochę zabawy, trochę wiadomości – połączenie z obrazkami wydaje się dobrze przemyślane i sprawia, że najmłodsi chętnie będą zaglądać do tomiku. Kartonowa lekcja o tym, jak wygląda ciało człowieka to jednocześnie rozbudzanie głodu wiedzy u kilkulatków. Warto zatem sięgać po przygody tej pary – dziecka i jego pluszowego misia – żeby przedszkolny świat poznawać z perspektywy małego człowieka.
sobota, 29 marca 2025
Richard J. Jones, T. Michael McCormick: Bunt komórek. O faktach, mitach i zagadkach raka
Helion, Gliwice 2025.
Zmiany
Richard J. Jones i T. Michael McCormick podchodzą do tematu, który przeraża społeczeństwo, z humorem i dużą dawką wiedzy – „Bunt komórek. O faktach, mitach i zagadkach raka” to książka, która wyzwala mnóstwo pytań – a na drugie tyle znajduje odpowiedź. Nie zawsze jednak to się udaje. Autorzy pochodzą z rodzin mocno dotkniętych chorobą cywilizacyjną, próbują więc znaleźć rozwiązania zagadek i dowiedzieć się jak najwięcej o długo niewidocznym przeciwniku, żeby przygotować się na to, co nieuchronne. Wszechobecność raka według wielu badaczy ma dzisiaj związek z wydłużającą się średnią życia – im starsze społeczeństwo, tym bardziej narażone na ryzyko raka. A jednocześnie diagnoza to nie wyrok, dzisiaj wiele raków jest uleczalnych, część traktuje się po prostu jako przewlekłe ale nie śmiertelne choroby (które da się utrzymać w ryzach), a część i tak pozwala przeżyć jeszcze kilka lat od otrzymania złych wyników badań. Liczy się tempo działania, według autorów profilaktyka jest jednym z ważniejszych rodzajów podejmowanych akcji – i mnóstwo będzie tu komentarzy, które maja oddalić strach przed groźną chorobą.
Tyle że na w temacie raka wciąż mnóstwo jest niewiadomych. Autorzy dbają o to, żeby obalać mity związane z rakiem i przekonywać czytelników, że są pewne działania, które można podjąć dla własnego dobra – a także że uwarunkowania genetyczne nie zawsze są gwarantem zachorowania na raka. Tłumaczą, dlaczego nawet profilaktyka bywa zawodna (obrazowo pokazują, jak wiele komórek rakowych musi się w ciele znaleźć, żeby udało się wykryć chorobę w badaniach) i przekazują najnowsze ustalenia dotyczące choćby odmian raka jednego narządu u różnych osób: tu znów w grę wchodzą indywidualne warunki i kolejne poziomy genetyki.
Dowiedzą się czytelnicy rzeczy praktycznych: jak przygotować się do rozmowy z lekarzem, jakie pytania zadawać, ale przede wszystkim – dlaczego nie bać się raka, a zachowywać pogodę ducha i optymizm w każdych warunkach. To trochę oswajanie z tym, co coraz bardziej prawdopodobne – a trochę dzielenie się wiedzą dla uniknięcia błędów. „Bunt komórek” to książka przygotowana nie z myślą o specjalistach – ci będą wiedzieli, gdzie szukać fachowej wiedzy – a z myślą o zwyczajnych odbiorcach, tych, którzy pozostają często sami z lękiem i bezradnością w obliczu chorób i słabości, cierpienia swojego albo bliskich. Autorzy posługują się wyrazistymi i przekonującymi metaforami, nawiązują do tego, co znane czytelnikom, żeby trafić do nich z przekazem. Unikają powielania schematów, zależy im na popularyzowaniu wiedzy. A ponieważ rak faktycznie pojawia się coraz częściej i dotyczy coraz większej liczby ludzi – ta książka długo będzie potrzebna na rynku wydawniczym. Uwagę mogą tu przyciągać dowcipne rysunki związane czasem z treścią wywodu, a czasem… z wykorzystywanymi porównaniami. Sporo materiału graficznego pomaga odciążyć narrację i przyczynia się do nadania lekkości opowieści. Ta książka wiele razy nawiązywać będzie do podstawowych obaw i przekonań społeczeństwa – po to, żeby odwrócić sposób myślenia i przypomnieć o postępach w medycynie.
Zmiany
Richard J. Jones i T. Michael McCormick podchodzą do tematu, który przeraża społeczeństwo, z humorem i dużą dawką wiedzy – „Bunt komórek. O faktach, mitach i zagadkach raka” to książka, która wyzwala mnóstwo pytań – a na drugie tyle znajduje odpowiedź. Nie zawsze jednak to się udaje. Autorzy pochodzą z rodzin mocno dotkniętych chorobą cywilizacyjną, próbują więc znaleźć rozwiązania zagadek i dowiedzieć się jak najwięcej o długo niewidocznym przeciwniku, żeby przygotować się na to, co nieuchronne. Wszechobecność raka według wielu badaczy ma dzisiaj związek z wydłużającą się średnią życia – im starsze społeczeństwo, tym bardziej narażone na ryzyko raka. A jednocześnie diagnoza to nie wyrok, dzisiaj wiele raków jest uleczalnych, część traktuje się po prostu jako przewlekłe ale nie śmiertelne choroby (które da się utrzymać w ryzach), a część i tak pozwala przeżyć jeszcze kilka lat od otrzymania złych wyników badań. Liczy się tempo działania, według autorów profilaktyka jest jednym z ważniejszych rodzajów podejmowanych akcji – i mnóstwo będzie tu komentarzy, które maja oddalić strach przed groźną chorobą.
Tyle że na w temacie raka wciąż mnóstwo jest niewiadomych. Autorzy dbają o to, żeby obalać mity związane z rakiem i przekonywać czytelników, że są pewne działania, które można podjąć dla własnego dobra – a także że uwarunkowania genetyczne nie zawsze są gwarantem zachorowania na raka. Tłumaczą, dlaczego nawet profilaktyka bywa zawodna (obrazowo pokazują, jak wiele komórek rakowych musi się w ciele znaleźć, żeby udało się wykryć chorobę w badaniach) i przekazują najnowsze ustalenia dotyczące choćby odmian raka jednego narządu u różnych osób: tu znów w grę wchodzą indywidualne warunki i kolejne poziomy genetyki.
Dowiedzą się czytelnicy rzeczy praktycznych: jak przygotować się do rozmowy z lekarzem, jakie pytania zadawać, ale przede wszystkim – dlaczego nie bać się raka, a zachowywać pogodę ducha i optymizm w każdych warunkach. To trochę oswajanie z tym, co coraz bardziej prawdopodobne – a trochę dzielenie się wiedzą dla uniknięcia błędów. „Bunt komórek” to książka przygotowana nie z myślą o specjalistach – ci będą wiedzieli, gdzie szukać fachowej wiedzy – a z myślą o zwyczajnych odbiorcach, tych, którzy pozostają często sami z lękiem i bezradnością w obliczu chorób i słabości, cierpienia swojego albo bliskich. Autorzy posługują się wyrazistymi i przekonującymi metaforami, nawiązują do tego, co znane czytelnikom, żeby trafić do nich z przekazem. Unikają powielania schematów, zależy im na popularyzowaniu wiedzy. A ponieważ rak faktycznie pojawia się coraz częściej i dotyczy coraz większej liczby ludzi – ta książka długo będzie potrzebna na rynku wydawniczym. Uwagę mogą tu przyciągać dowcipne rysunki związane czasem z treścią wywodu, a czasem… z wykorzystywanymi porównaniami. Sporo materiału graficznego pomaga odciążyć narrację i przyczynia się do nadania lekkości opowieści. Ta książka wiele razy nawiązywać będzie do podstawowych obaw i przekonań społeczeństwa – po to, żeby odwrócić sposób myślenia i przypomnieć o postępach w medycynie.
piątek, 28 marca 2025
Michał Wójcik: Miasto szpiegów. Gra wywiadów w okupowanej Warszawie
Rebis, Poznań 2025.
Informacje
Postaci jest w tej książce wiele, przydaje się ich zestawienie podane na początku tomu „Miasto szpiegów”, żeby nie pogubić się w relacjach i charakterystykach – później już nie będzie czasu na szczegółowe omawianie sylwetek, akcja nabierze tempa, a dynamika rozdziałów wymusi na czytelnikach skupienie na wydarzeniach a nie na charakterach. Michał Wójcik przygląda się temu, co działo się w okupowanej Warszawie – z perspektywy agentów specjalnych i szpiegów. I, owszem, będzie to lektura wypełniona barwnymi charakterami i scenami rodem z filmów sensacyjnych, pojawią się próby przechytrzenia wroga, brawurowe akcje, a czasami – spryt, który pozwalał ocalić życie. Pojawi się też wielu konfidentów i donosicieli, którzy dla własnego zysku zrobią wszystko. Każdy rozdział to inna opowieść i inny temat, w jednych dominować będą piękne panie świadomie korzystające ze swoich wdzięków, w innych – sportowcy, którzy potrafią robić użytek z pięści. Niektórzy wydadzą nawet najbliższych, inni będą szukać sposobu na ominięcie systemu. W Warszawie czasów okupacji są miejsca całkowicie bezpieczne – takie, w których można spokojnie spiskować i takie, do których wróg nie ma wstępu. W Warszawie czasów okupacji zmieniają się role, niekiedy zupełnie niespodziewanie. Pamięć jest jednak tym, co przechowa informacje o podłych występkach i czynach, których nie można przemilczeć. W tej publikacji będzie sporo takich – ale jeśli ktoś decyduje się na rolę szpiega, wszystko jedno, pod czyimi rządami, musi mieć na uwadze ryzyko i konsekwencje.
Każda opowieść to mocny scenariusz, wypełniony silnymi emocjami i wielkimi niebezpieczeństwami. Nie ma tu ani spokoju, ani stagnacji, zresztą autorowi przecież chodzi o to, żeby podkreślać zagrożenia i ryzyko. Stara się odwzorowywać wydarzenia, dokładnie, co do momentu, żeby uświadamiać odbiorcom, z czym mierzyli się ludzie z jego historii. Naświetla związki przyczynowo-skutkowe i techniki, jakimi posługiwali się szpiedzy, kreśli ich portrety charakterologiczne, bo wiele razy pojawia się sięganie do arsenału osobistych chwytów, żeby wyjść cało z opresji. „Miasto szpiegów. Gra wywiadów w okupowanej Warszawie” to książka nie tylko dla tych, którzy pasjonują się historią – jest w niej również spory potencjał literacki, mnóstwo motywów, które same w sobie niosą silny ładunek emocjonalny. Autor dba o szczegółowość narracji, przywołuje też dokumentację zdjęciową i na różne sposoby próbuje wprowadzić czytelników do niebezpiecznego i fascynującego jednocześnie świata. Prawdziwość wydarzeń nie osłabia przyjemności lekturowej – liczy się bowiem to, co ponadczasowe, co nawet bez wojennej oprawy nie ulegnie zapomnieniu. Jest to książka skondensowana, esencjonalna, nawet mimo wielowątkowości czy zróżnicowania tematycznego. Dla odbiorców, którzy pasjonują się tematem drugiej wojny światowej – uzupełnienie ich standardowych lektur. Jednak po tę pozycję sięgać mogą równie dobrze przypadkowi czytelnicy po prostu zainteresowani tematem – i oni otrzymają tu porcję wiedzy przyprawioną odpowiednim rozkładem akcentów.
Informacje
Postaci jest w tej książce wiele, przydaje się ich zestawienie podane na początku tomu „Miasto szpiegów”, żeby nie pogubić się w relacjach i charakterystykach – później już nie będzie czasu na szczegółowe omawianie sylwetek, akcja nabierze tempa, a dynamika rozdziałów wymusi na czytelnikach skupienie na wydarzeniach a nie na charakterach. Michał Wójcik przygląda się temu, co działo się w okupowanej Warszawie – z perspektywy agentów specjalnych i szpiegów. I, owszem, będzie to lektura wypełniona barwnymi charakterami i scenami rodem z filmów sensacyjnych, pojawią się próby przechytrzenia wroga, brawurowe akcje, a czasami – spryt, który pozwalał ocalić życie. Pojawi się też wielu konfidentów i donosicieli, którzy dla własnego zysku zrobią wszystko. Każdy rozdział to inna opowieść i inny temat, w jednych dominować będą piękne panie świadomie korzystające ze swoich wdzięków, w innych – sportowcy, którzy potrafią robić użytek z pięści. Niektórzy wydadzą nawet najbliższych, inni będą szukać sposobu na ominięcie systemu. W Warszawie czasów okupacji są miejsca całkowicie bezpieczne – takie, w których można spokojnie spiskować i takie, do których wróg nie ma wstępu. W Warszawie czasów okupacji zmieniają się role, niekiedy zupełnie niespodziewanie. Pamięć jest jednak tym, co przechowa informacje o podłych występkach i czynach, których nie można przemilczeć. W tej publikacji będzie sporo takich – ale jeśli ktoś decyduje się na rolę szpiega, wszystko jedno, pod czyimi rządami, musi mieć na uwadze ryzyko i konsekwencje.
Każda opowieść to mocny scenariusz, wypełniony silnymi emocjami i wielkimi niebezpieczeństwami. Nie ma tu ani spokoju, ani stagnacji, zresztą autorowi przecież chodzi o to, żeby podkreślać zagrożenia i ryzyko. Stara się odwzorowywać wydarzenia, dokładnie, co do momentu, żeby uświadamiać odbiorcom, z czym mierzyli się ludzie z jego historii. Naświetla związki przyczynowo-skutkowe i techniki, jakimi posługiwali się szpiedzy, kreśli ich portrety charakterologiczne, bo wiele razy pojawia się sięganie do arsenału osobistych chwytów, żeby wyjść cało z opresji. „Miasto szpiegów. Gra wywiadów w okupowanej Warszawie” to książka nie tylko dla tych, którzy pasjonują się historią – jest w niej również spory potencjał literacki, mnóstwo motywów, które same w sobie niosą silny ładunek emocjonalny. Autor dba o szczegółowość narracji, przywołuje też dokumentację zdjęciową i na różne sposoby próbuje wprowadzić czytelników do niebezpiecznego i fascynującego jednocześnie świata. Prawdziwość wydarzeń nie osłabia przyjemności lekturowej – liczy się bowiem to, co ponadczasowe, co nawet bez wojennej oprawy nie ulegnie zapomnieniu. Jest to książka skondensowana, esencjonalna, nawet mimo wielowątkowości czy zróżnicowania tematycznego. Dla odbiorców, którzy pasjonują się tematem drugiej wojny światowej – uzupełnienie ich standardowych lektur. Jednak po tę pozycję sięgać mogą równie dobrze przypadkowi czytelnicy po prostu zainteresowani tematem – i oni otrzymają tu porcję wiedzy przyprawioną odpowiednim rozkładem akcentów.
czwartek, 27 marca 2025
Jarek Westermark: Truteń, czyli rozprawa z ojcostwem
Agora, Warszawa 2025.
Pokolenie
Opowieści o rodzicielstwie, zwłaszcza pisanych z perspektywy tych, którzy dopiero zaczynają mierzyć się z tematem, jest na rynku mnóstwo. Cały dział literatury parentingowej ma w sobie jeszcze podzbiór historii o dzieciach na wesoło. To zawsze dobrze się sprzedaje, nadaje się na prezent dla świeżo upieczonych rodziców albo pokazuje, że inni też niekoniecznie radzą sobie z wyzwaniami, jakie stawia przed nimi natura i kultura. Jarek Westermark na humor stawia, owszem, humor jest jego bronią i usprawiedliwieniem, bo to, co ma do powiedzenia, nie wszystkim się spodoba. „Truteń, czyli rozprawa z ojcostwem” to historia płynąca z wielkiego buntu. Westermark przyjmuje postawę mocno feministyczną (w książce nazywaną lewacką) i jednocześnie maczystowską (w wersji żony). Ze skrajności w skrajność po to, żeby wskazać problem dzisiejszych młodych rodziców. Problem dotyczący opieki nad dzieckiem. Westermark pokazuje, jak łatwo jest mężczyźnie wymiksować się z domowych obowiązków, zrzucić ciężar opieki nad dzieckiem na żonę – i wyhodować w sobie trutnia, który każdego wysiłku potrafi uniknąć. Truteń tylko czeka na okazję, czasami trzeba mnóstwo siły woli, żeby mu się nie dać: zawsze znajdzie się dobre uzasadnienie, a to niewyspanie, a to praca, a to brak pewności siebie, lęk przed skrzywdzeniem niemowlaka – a to uwarunkowania biologiczne (w końcu ojcowie nie mogą karmić piersią). Truteń podsuwa wymówki, zachęca do niedziałania, do biernego oporu albo wręcz do ucieczki. Westermark się na to nie zgadza, wszystko jedno czy na pokaz, czy ze względu na osobiste przekonania – i walczy z trutniem (i ze wszystkimi trutniami wokół). Rzuca oskarżenia na ojców, którzy nie są partnerami dla swoich zmęczonych żon, którzy nie chcą zajmować się niemowlakiem i szukają okazji do samolubnego zawalczenia o siebie. Jarek Westermark w swoim pojedynku z trutniem nie chce dostrzegać, że czasami jego upór męczy (żonę) bardziej niż okoliczności.
Książka składa się z dowcipnych felietonów bazujących na obserwacjach i bezpośrednich przeżyciach. Przeważnie autor pochyla się nad tematami, które same w sobie absurdem pokonują rutynę: a to specjalistka od laktacji zachowuje się w sposób, który odbiega od ogólnie przyjętych zasad, a to w szkole rodzenia trzeba słuchać z notesikiem i zaznaczać najważniejsze informacje, a to we własnym ojcu dostrzega się ślady przekonań, które teraz mają wielkie znaczenie. Autor stara się nie sięgać po wyeksploatowane do granic możliwości motywy, ale czasami nie udaje mu się uciec od typowych zagadnień z parentingowych produkcji. Radzi sobie z nimi ironią i gniewem. Ironia ma sprawiać, żeby książkę dobrze się czytało, gniew – żeby zapadła w pamięć wszystkim tym, z których lubią wyłazić trutnie. Znalazł Jarek Westermark sposób na zaistnienie w świadomości odbiorców, na przebicie się przez strumień podobnych opowieści bazujących zawsze na tych samych kłopotach. Walczy książką, zmusza do zmian i uświadamia czytelnikom, że wspólna opieka nad dzieckiem nie powinna być efektem ustaleń a naturalną koleją rzeczy. I nawet jeśli czasami robi się bardzo moralizatorski, można mu to wybaczyć – bo przykrywa wszystko dawką śmiechu.
Pokolenie
Opowieści o rodzicielstwie, zwłaszcza pisanych z perspektywy tych, którzy dopiero zaczynają mierzyć się z tematem, jest na rynku mnóstwo. Cały dział literatury parentingowej ma w sobie jeszcze podzbiór historii o dzieciach na wesoło. To zawsze dobrze się sprzedaje, nadaje się na prezent dla świeżo upieczonych rodziców albo pokazuje, że inni też niekoniecznie radzą sobie z wyzwaniami, jakie stawia przed nimi natura i kultura. Jarek Westermark na humor stawia, owszem, humor jest jego bronią i usprawiedliwieniem, bo to, co ma do powiedzenia, nie wszystkim się spodoba. „Truteń, czyli rozprawa z ojcostwem” to historia płynąca z wielkiego buntu. Westermark przyjmuje postawę mocno feministyczną (w książce nazywaną lewacką) i jednocześnie maczystowską (w wersji żony). Ze skrajności w skrajność po to, żeby wskazać problem dzisiejszych młodych rodziców. Problem dotyczący opieki nad dzieckiem. Westermark pokazuje, jak łatwo jest mężczyźnie wymiksować się z domowych obowiązków, zrzucić ciężar opieki nad dzieckiem na żonę – i wyhodować w sobie trutnia, który każdego wysiłku potrafi uniknąć. Truteń tylko czeka na okazję, czasami trzeba mnóstwo siły woli, żeby mu się nie dać: zawsze znajdzie się dobre uzasadnienie, a to niewyspanie, a to praca, a to brak pewności siebie, lęk przed skrzywdzeniem niemowlaka – a to uwarunkowania biologiczne (w końcu ojcowie nie mogą karmić piersią). Truteń podsuwa wymówki, zachęca do niedziałania, do biernego oporu albo wręcz do ucieczki. Westermark się na to nie zgadza, wszystko jedno czy na pokaz, czy ze względu na osobiste przekonania – i walczy z trutniem (i ze wszystkimi trutniami wokół). Rzuca oskarżenia na ojców, którzy nie są partnerami dla swoich zmęczonych żon, którzy nie chcą zajmować się niemowlakiem i szukają okazji do samolubnego zawalczenia o siebie. Jarek Westermark w swoim pojedynku z trutniem nie chce dostrzegać, że czasami jego upór męczy (żonę) bardziej niż okoliczności.
Książka składa się z dowcipnych felietonów bazujących na obserwacjach i bezpośrednich przeżyciach. Przeważnie autor pochyla się nad tematami, które same w sobie absurdem pokonują rutynę: a to specjalistka od laktacji zachowuje się w sposób, który odbiega od ogólnie przyjętych zasad, a to w szkole rodzenia trzeba słuchać z notesikiem i zaznaczać najważniejsze informacje, a to we własnym ojcu dostrzega się ślady przekonań, które teraz mają wielkie znaczenie. Autor stara się nie sięgać po wyeksploatowane do granic możliwości motywy, ale czasami nie udaje mu się uciec od typowych zagadnień z parentingowych produkcji. Radzi sobie z nimi ironią i gniewem. Ironia ma sprawiać, żeby książkę dobrze się czytało, gniew – żeby zapadła w pamięć wszystkim tym, z których lubią wyłazić trutnie. Znalazł Jarek Westermark sposób na zaistnienie w świadomości odbiorców, na przebicie się przez strumień podobnych opowieści bazujących zawsze na tych samych kłopotach. Walczy książką, zmusza do zmian i uświadamia czytelnikom, że wspólna opieka nad dzieckiem nie powinna być efektem ustaleń a naturalną koleją rzeczy. I nawet jeśli czasami robi się bardzo moralizatorski, można mu to wybaczyć – bo przykrywa wszystko dawką śmiechu.
środa, 26 marca 2025
James Kinross: Świat mikrobiomu. Bogactwo niewidzialnego życia w naszym ciele
Helion, Gliwice 2025.
Wnętrze
Zaczyna James Kinross tę książkę od przyciągnięcia uwagi czytelników – chociaż przestrzega, żeby nie robili tego w domu – opowiada o przeszczepach kału. Ten temat – coraz bardziej trafiający już do ogólnej świadomości – na pewno pozwoli zaintrygować. Zwłaszcza że coraz bardziej wzrasta wiedza na temat mikroświata we wnętrzu człowieka. Nawet do refleksji parafilozoficznych trafia pytanie o to, na ile człowiek jest sobą, a na ile – koloniami bakterii, które mieszkają w jego wnętrzu i całkiem sporo ważą. Bakterie te odpowiadają za zdrowie człowieka, ale też za jego humor czy chęci do działania. Jednocześnie nie można ich wyeliminować – ani zignorować ich istnienia. Walka z mikrobiomem źle by się skończyła, ale często to właśnie źródło problemów z kondycją. Żeby powstrzymać nadmierne stosowanie antybiotyków, przekonać do właściwej diety i wprowadzić trochę wiedzy autor zajmuje się opowiadaniem o roli mikrobiomu w różnych ujęciach: są tu kwestie chorób nowotworowych, ale i porodów (kolonizowania noworodka unikalnym mikrobiomem matki). Jeśli chce się wskazać, na jakie elementy codzienności ma wpływ mikrobiom, należałoby powiedzieć: na wszystkie. I James Kinross stopniowo odsłania kolejne tajniki drobnoustrojów.
Robi to oczywiście w formie, która przypadnie do gustu szerokiej publiczności. Stawia na narrację popularnonaukową, z drobnymi żartami i rezygnacją z hermetycznego języka. Jednocześnie znajdzie się tu całkiem sporo wiadomości wykraczających poza standardową wiedzę odbiorców. Tymczasem przybliżanie znaczenia mikrobiomu może przynieść sporo korzyści czytelnikom, którzy przyswoją sobie przedstawiane tu ciekawostki. Kinross ucieka od formy poradnika, nie zależy mu na przedstawianiu zbioru zasad do zastosowania w codziennym życiu, ale każdy, kto zaangażuje się w tę lekturę, może znaleźć wskazówki dla siebie, jeśli będzie świadomie korzystać z tej narracji. Pisze tak, żeby każdy mógł znaleźć wiadomości na intrygujący go temat, rozdziela różne opowieści o rolach mikrobiomu. To zagadnienie staje się dzisiaj dość modne, zresztą nie może być inaczej, skoro to odkrycie, które zmienia sposób postrzegania własnego ciała.
Jest to publikacja starannie przygotowana i przedstawiająca szereg odkryć na temat organizmów żyjących w ciele człowieka – i wyzwalających jego różne zachowania. Kinross wie dobrze, do jakich wniosków chce dojść i jaka porcja wiedzy będzie strawna dla czytelników, nie zapomina jednak o tym, że ma za zadanie przytaczać wiadomości o sprawach jeszcze niezbyt dobrze powszechnie znanych. Po takiej lekturze część odbiorców może się zacząć zastanawiać, na ile ich własne wybory zależą od nich – a na ile są wpływem flory bakteryjnej zamieszkującej stale ich jelita. A przeszczep kału robi się humorystyczną klamrą kompozycyjną dla tej opowieści. „Świat mikrobiomu” to lektura ambitna, ale nie przytłaczająca, dobrze napisana i atrakcyjna z perspektywy czytelników, którzy poszukują nowych wiadomości albo poszerzenia wiedzy na temat, który niedawno pojawił się w świadomości publicznej. To opowieść wypełniona ciekawostkami, poprowadzona z najwyższą starannością – tak, żeby czytelnicy nie stracili zainteresowania zagadnieniem.
Wnętrze
Zaczyna James Kinross tę książkę od przyciągnięcia uwagi czytelników – chociaż przestrzega, żeby nie robili tego w domu – opowiada o przeszczepach kału. Ten temat – coraz bardziej trafiający już do ogólnej świadomości – na pewno pozwoli zaintrygować. Zwłaszcza że coraz bardziej wzrasta wiedza na temat mikroświata we wnętrzu człowieka. Nawet do refleksji parafilozoficznych trafia pytanie o to, na ile człowiek jest sobą, a na ile – koloniami bakterii, które mieszkają w jego wnętrzu i całkiem sporo ważą. Bakterie te odpowiadają za zdrowie człowieka, ale też za jego humor czy chęci do działania. Jednocześnie nie można ich wyeliminować – ani zignorować ich istnienia. Walka z mikrobiomem źle by się skończyła, ale często to właśnie źródło problemów z kondycją. Żeby powstrzymać nadmierne stosowanie antybiotyków, przekonać do właściwej diety i wprowadzić trochę wiedzy autor zajmuje się opowiadaniem o roli mikrobiomu w różnych ujęciach: są tu kwestie chorób nowotworowych, ale i porodów (kolonizowania noworodka unikalnym mikrobiomem matki). Jeśli chce się wskazać, na jakie elementy codzienności ma wpływ mikrobiom, należałoby powiedzieć: na wszystkie. I James Kinross stopniowo odsłania kolejne tajniki drobnoustrojów.
Robi to oczywiście w formie, która przypadnie do gustu szerokiej publiczności. Stawia na narrację popularnonaukową, z drobnymi żartami i rezygnacją z hermetycznego języka. Jednocześnie znajdzie się tu całkiem sporo wiadomości wykraczających poza standardową wiedzę odbiorców. Tymczasem przybliżanie znaczenia mikrobiomu może przynieść sporo korzyści czytelnikom, którzy przyswoją sobie przedstawiane tu ciekawostki. Kinross ucieka od formy poradnika, nie zależy mu na przedstawianiu zbioru zasad do zastosowania w codziennym życiu, ale każdy, kto zaangażuje się w tę lekturę, może znaleźć wskazówki dla siebie, jeśli będzie świadomie korzystać z tej narracji. Pisze tak, żeby każdy mógł znaleźć wiadomości na intrygujący go temat, rozdziela różne opowieści o rolach mikrobiomu. To zagadnienie staje się dzisiaj dość modne, zresztą nie może być inaczej, skoro to odkrycie, które zmienia sposób postrzegania własnego ciała.
Jest to publikacja starannie przygotowana i przedstawiająca szereg odkryć na temat organizmów żyjących w ciele człowieka – i wyzwalających jego różne zachowania. Kinross wie dobrze, do jakich wniosków chce dojść i jaka porcja wiedzy będzie strawna dla czytelników, nie zapomina jednak o tym, że ma za zadanie przytaczać wiadomości o sprawach jeszcze niezbyt dobrze powszechnie znanych. Po takiej lekturze część odbiorców może się zacząć zastanawiać, na ile ich własne wybory zależą od nich – a na ile są wpływem flory bakteryjnej zamieszkującej stale ich jelita. A przeszczep kału robi się humorystyczną klamrą kompozycyjną dla tej opowieści. „Świat mikrobiomu” to lektura ambitna, ale nie przytłaczająca, dobrze napisana i atrakcyjna z perspektywy czytelników, którzy poszukują nowych wiadomości albo poszerzenia wiedzy na temat, który niedawno pojawił się w świadomości publicznej. To opowieść wypełniona ciekawostkami, poprowadzona z najwyższą starannością – tak, żeby czytelnicy nie stracili zainteresowania zagadnieniem.
wtorek, 25 marca 2025
Tsering Yangzom Lama: Własnymi ciałami mierzymy tę ziemię
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2025.
Rozstania
W innych warunkach te kobiety żyłyby razem, przekazywały sobie mądrość, która pozwala na uniknięcie kłopotów i nie miałyby szansy na przejście do historii. Jednak czasy są trudne i nie da się uciec od wielkiej polityki. Lhamo i Tenkji to wie dziewczynki, siostry, które z perspektywy dziecięcej podglądają świat dorosłych. Przekonują się, jak ważna w lokalnej społeczności może być matka obdarzona specjalnymi mocami – podglądają jej inicjację i obrzędy, które kształtują lokalną społeczność, a jednocześnie uczą się, jak wiara może wpływać na codzienne wybory. Być może byłyby lepiej przygotowane na to, co przyniesie im los, gdyby nie misja matki – być może wiedziałyby, jak poradzić sobie w surowym świecie: a może trzymane pod kloszem poddałyby się przy pierwszej komplikacji. Komplikacji będzie już wkrótce mnóstwo: dzieciństwo, wcale nie tak sielskie, jak mogłoby się wydawać, przerwane jest bezwzględnymi działaniami wojskowych. Tybet zostaje zajęty przez Chiny, dorośli umierają – i to już koniec czasu ochronnego dla młodszych. Dwie dziewczynki uczą się, że warto mieć w odwodzie coś, co przejmie ich troski i zdejmie odpowiedzialność za przyszłość. To migawki z drugiej połowy XX wieku. Obrazy przerażające i przytłaczające, ale jednocześnie potrzebne – dla ukazania bezmiaru krzywd dotykających najbardziej niewinne istoty. Tutaj nie ma litości dla dzieci, wszyscy muszą się podporządkować i na własną rękę próbować się uratować. Siostry z tej próby wychodzą zwycięsko, przynajmniej na tyle, że po latach córka jednej trafia pod opiekę drugiej. 2012 rok to już czasy, w których nie powinny się liczyć ludowe przekonania i wierzenia, czasy pozbawione mocy zaklinania rzeczywistości. Narratorka w tym wydaniu stara się twardo stąpać po ziemi i szuka sposobów na funkcjonowanie w warunkach normalności. Która przecież także niesie ze sobą wyzwania.
„Własnymi ciałami mierzymy tę ziemię” to opowieść gęsta i wypełniona detalami, składająca się z pojedynczych migawek i z sytuacji, które zyskują rozwinięcie niekiedy po długim czasie. Nie ma tu przypadków, a jednak ludzie podporządkowani są rytmowi natury i znacznie potężniejszym od nich samych siłom. Liczy się przeobrażenie rzeczywistości – to zewnętrzne i dostrzegalne – przy jednoczesnej stagnacji zasad i przekonań. W diametralnie różnych światach można prowadzić to samo życie – nawet jeśli okoliczności ulegną przeobrażeniom, kodeks moralny i zestaw poglądów nie musi. „Własnymi ciałami mierzymy tę ziemię” to powieść o życiu gdzie indziej, o próbach odnalezienia siebie z daleka od korzeni – i o ocalaniu tego, co najbardziej wartościowe i definiujące. Jednocześnie jest w tej książce egzotyka płynąca z oddalenia czasowego i kulturowego – ale i zestaw zrozumiałych dążeń, wartości uniwersalnych i regulujących życiowe wybory. Jest to powieść obszerna, ale mimo rozłożystości czasowej niespieszna. Tsering Yangzom Lama przenosi odbiorców w wydarzenia oddzielane od siebie dekadami – a przy tym nie zmienia tempa ani tematów poszukiwań. Zapewnia silne przeżycia przez bliskość z bohaterkami i ich odkryciami – i pokazuje, jak bardzo można uciec od miejsca przeznaczenia.
Rozstania
W innych warunkach te kobiety żyłyby razem, przekazywały sobie mądrość, która pozwala na uniknięcie kłopotów i nie miałyby szansy na przejście do historii. Jednak czasy są trudne i nie da się uciec od wielkiej polityki. Lhamo i Tenkji to wie dziewczynki, siostry, które z perspektywy dziecięcej podglądają świat dorosłych. Przekonują się, jak ważna w lokalnej społeczności może być matka obdarzona specjalnymi mocami – podglądają jej inicjację i obrzędy, które kształtują lokalną społeczność, a jednocześnie uczą się, jak wiara może wpływać na codzienne wybory. Być może byłyby lepiej przygotowane na to, co przyniesie im los, gdyby nie misja matki – być może wiedziałyby, jak poradzić sobie w surowym świecie: a może trzymane pod kloszem poddałyby się przy pierwszej komplikacji. Komplikacji będzie już wkrótce mnóstwo: dzieciństwo, wcale nie tak sielskie, jak mogłoby się wydawać, przerwane jest bezwzględnymi działaniami wojskowych. Tybet zostaje zajęty przez Chiny, dorośli umierają – i to już koniec czasu ochronnego dla młodszych. Dwie dziewczynki uczą się, że warto mieć w odwodzie coś, co przejmie ich troski i zdejmie odpowiedzialność za przyszłość. To migawki z drugiej połowy XX wieku. Obrazy przerażające i przytłaczające, ale jednocześnie potrzebne – dla ukazania bezmiaru krzywd dotykających najbardziej niewinne istoty. Tutaj nie ma litości dla dzieci, wszyscy muszą się podporządkować i na własną rękę próbować się uratować. Siostry z tej próby wychodzą zwycięsko, przynajmniej na tyle, że po latach córka jednej trafia pod opiekę drugiej. 2012 rok to już czasy, w których nie powinny się liczyć ludowe przekonania i wierzenia, czasy pozbawione mocy zaklinania rzeczywistości. Narratorka w tym wydaniu stara się twardo stąpać po ziemi i szuka sposobów na funkcjonowanie w warunkach normalności. Która przecież także niesie ze sobą wyzwania.
„Własnymi ciałami mierzymy tę ziemię” to opowieść gęsta i wypełniona detalami, składająca się z pojedynczych migawek i z sytuacji, które zyskują rozwinięcie niekiedy po długim czasie. Nie ma tu przypadków, a jednak ludzie podporządkowani są rytmowi natury i znacznie potężniejszym od nich samych siłom. Liczy się przeobrażenie rzeczywistości – to zewnętrzne i dostrzegalne – przy jednoczesnej stagnacji zasad i przekonań. W diametralnie różnych światach można prowadzić to samo życie – nawet jeśli okoliczności ulegną przeobrażeniom, kodeks moralny i zestaw poglądów nie musi. „Własnymi ciałami mierzymy tę ziemię” to powieść o życiu gdzie indziej, o próbach odnalezienia siebie z daleka od korzeni – i o ocalaniu tego, co najbardziej wartościowe i definiujące. Jednocześnie jest w tej książce egzotyka płynąca z oddalenia czasowego i kulturowego – ale i zestaw zrozumiałych dążeń, wartości uniwersalnych i regulujących życiowe wybory. Jest to powieść obszerna, ale mimo rozłożystości czasowej niespieszna. Tsering Yangzom Lama przenosi odbiorców w wydarzenia oddzielane od siebie dekadami – a przy tym nie zmienia tempa ani tematów poszukiwań. Zapewnia silne przeżycia przez bliskość z bohaterkami i ich odkryciami – i pokazuje, jak bardzo można uciec od miejsca przeznaczenia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)