* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 19 października 2025

Janice Kaplan: Co twoje ciało wie o szczęściu. Jak poprzez ciało odmienić umysł

Rebis, Poznań 2025.

Słuchanie siebie

Janice Kaplan jest znakomita jako osoba zachęcająca do życia w zgodzie ze sobą – jej książki cechują się dużym stopniem empatyczności w stosunku do czytelników i jednocześnie zestawem ciekawostek gromadzonych na bazie własnych przeżyć. Oczywiście nie znajdzie ta autorka uniwersalnego klucza do dobrego przeżywania codzienności, ale część jej wskazówek da się bez wątpienia wcielić w życie, żeby czerpać więcej radości z każdego dnia. Tym razem autorka kieruje się do tych odbiorców, którzy są pogodzeni ze sobą i chcieliby egzystować we własnym rytmie, ale potrzebują do tego zachęty. Nie ma cudów: nie wyleczy lekcjami magicznego myślenia rozmaitych poważnych schorzeń, pozwoli za to przypomnieć sobie, co w życiu ważne i co może przypominać o podstawowych wartościach. Jednocześnie książki tej autorki, pełne wyrozumiałości i serdeczności, są przesycone wątkami autobiograficznymi – osobiste wstawki budują tu więź z czytelnikami i sprawiają, że chce się bardziej wierzyć w głoszone przez Janice Kaplan treści.

„Co twoje ciało wie o szczęściu. Jak poprzez ciało odmienić umysł” to publikacja, która spodoba się wszystkim miłośnikom literatury dotyczącej samorozwoju – ale bez formy kioskowych poradników z wytyczonymi ścieżkami treningów i ćwiczeń. Bo Janice Kaplan woli raczej wpływać na zmianę sposobu myślenia niż na konkretne wyzwania – liczy na to, że z jej doświadczeń i zdobytych na bazie rozmów z psychologami informacji skorzystają odbiorcy potrzebujący wsparcia w danym etapie życia. A faktycznie skorzystać można, autorka na pewno nie zaszkodzi. Zbiera obserwacje, które od dawna funkcjonują gdzieś w tle świadomości na temat dobrego samopoczucia i przypomina o nich – podpierając się własnymi przekonaniami i testami. Wśród podpowiedzi są na przykład te o częstym uśmiechaniu się (nawet wygięcie ust w sztucznym grymasie wpływa na psychikę i pozwala poprawić samopoczucie) czy o wyprostowanej sylwetce. Dopóki się tego nie spróbuje – i nie przekona na własnej skórze o prawdziwości dobroczynnego oddziaływania – nie ma szans, że da się wiarę rewelacjom przynoszonym przez tę książkę. A przecież Janice Kaplan dąży do tego, żeby czytelnicy mogli cieszyć się zwyczajnością bez większych wysiłków. I oczywiście wskazówki nie przydadzą się przy potężnych kłopotach, ale na drobne chandry i zły humor mogą być w sam raz. Autorka umiejętnie omija pułapki: przypomina, że między innymi śmieciowe jedzenie czy rozleniwienie i unikanie wysiłku fizycznego to nie jest droga do szczęścia, choćby ciało wysyłało fałszywe znaki.

Książkę dobrze się czyta dzięki osobistym wstawkom – autorka wie, jak dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. Tworzy opowieść-zwierzenie, miejscami nawiązującą do niej i do jej bliskich (ale nigdy na tyle, żeby budować sensacje czy pożywkę dla mediów), szczerą i ciepłą. W serdeczności narracji będzie się kryć przepis na sukces. Jeśli odbiorcy mają dosyć typowych kioskowych poradników dotyczących szczęścia, tu mogą zyskać poza porozrzucanymi w całym tomie uwagami, co zrobić, żeby cieszyć się życiem, także atrakcyjną lekturę dla zabicia czasu. Janice Kaplan mogła już „Dziennikami wdzięczności” zyskać sympatię odbiorców, teraz potwierdza swoją pozycję na rynku. Nikogo nie naśladuje, nikogo nie udaje, a jeśli ktoś jej zaufa – nie straci na tym.

Mrówkacast - podcast książkowy - odcinek 1

Jeszcze z rozmaitymi błędami, jeszcze za cicho, ale chyba startuję z podcastem o książkach. Zapraszam:

https://www.youtube.com/watch?v=WSoM_yXkGtc

sobota, 18 października 2025

Aubrey Hartman: Lis z Martwego Lasu

Kropka, Warszawa 2025.

Przeżycia po śmierci

Trudny to temat i Aubrey Hartman trochę się asekuruje, wprowadzając ostrzeżenia przed dalszą lekturą dla co bardziej wrażliwych. Wie doskonale, że nie będzie lekko: bohater należy do niespecjalnie urodziwych, brakuje mu jednego oka (oczodół zasłania monoklem), a jego futro jest poprzecierane w różnych miejscach. Bazyl to lis, ale nieumarły lis – pomaga innym zwierzętom w przejściu na drugą stronę. Są cztery królestwa, które czekają na dusze: do Pokoju trafiają ci, którzy lubią odpoczywać, do Przyjemności ceniący sobie zabawę, do Postępu – pracusie. A do Płaczu trafiają ci, którzy za życia byli najgorsi, bez szans na poprawę. Bazyl zdecydował się zostać Nieumarłym Przewodnikiem także z osobistych powodów: podsłuchał, że jest mu pisane królestwo Płaczu. Wieczne cierpienie nie wydaje mu się zbyt kuszącą propozycją, wykorzystuje więc szansę na ucieczkę. Teraz to on zsyła do różnych królestw zwierzęta. Nie ma zbyt dużo pracy: każda dusza jest przyciągana przez to królestwo, do którego najbardziej pasuje. Bazyl może zatem dobrze wypełniać swoje obowiązki i przekazywać zwierzętom informacje na temat ich najbliższego losu. Bazyl w Nieumarłym Lesie jest specjalistą od grzybów, ma nawet uwielbiany okaz, zwany Kapitanem – to do niego zwracają się jako do eksperta. Tyle że nic nie może trwać wiecznie. Pewnego dnia do drzwi Bazyla puka borsuczyca. Lisy i borsuki nie darzą się specjalnymi względami, w dodatku nowej duszy nie da się odesłać do żadnego z królestw. Coniemiara za życia była dość stłamszoną przez bliskich osóbką, teraz nawet daje się lubić, mimo że jest wścibska i dość irytująca – wprowadza sporo zamieszania do codzienności Bazyla, ale nie wzdraga się na jego widok i nie traktuje go jak dzieci, które przychodzą raz w roku na skraj lasu.

„Lis z Martwego Lasu” to przede wszystkim powieść o przyjaźni, przeznaczeniu i stracie. Chociaż punkt wyjścia należy do bardzo poważnych – nic trudniejszego niż śmierć w literaturze czwartej – to jednak Aubrey Hartman ma doskonały pomysł na rozwój akcji. Historia wciąga i wzrusza – tu nie da się czytać obojętnie. Lis Bazyl funkcjonuje samotnie, pojawienie się w jego codzienności Coniemiary będzie oznaczało mnóstwo wyzwań, z jakimi do tej pory nie musiał się mierzyć. Relacja zamienia się z trudnej w prawdziwą przyjaźń i oddanie – stopniowo i przez wzruszające drobiazgi. To przygotowanie bohaterów do prawdziwego starcia i wyzwania: zdarzy się coś, co potężnie wstrząśnie rzeczywistością i zmusi do zweryfikowania wszelkich planów. Śmierć przypomni o sobie – ale odebrać może coś znacznie cenniejszego niż życie. Jest w tej książce mnóstwo tematów, które do płytkich publikacji nie trafiają – tu z kolei nie ma miejsca na banały i oczywistości, fabuła zmusza odbiorców do przeżywania akcji głębiej. „Lis z Martwego Lasu” to nie tylko fantastyczna przygoda: to zmierzenie się z najgłębszymi lękami i problemami spoza dziecięcego świata.

piątek, 17 października 2025

Paisley Hope: Serce na wodzy

Editio Red, Helion, Gliwice 2025.

Ranczo

W polskich powieściach erotycznych narracja staje się elementem dalszoplanowym. W zachodnich powieściach erotycznych narracja to jeden z najważniejszych elementów historii – trzeba maksymalnie urealnić charaktery, żeby pozwolić im na realizowanie schematów. Bo największą wadą zachodnich powieści erotycznych z maksymalnie dopracowaną narracją staje się powtarzalność fabularna. Paisley Hope spokojnie mogła pobierać lekcje u Lucy Score – albo u całego szeregu autorek spod szyldu young adult – „Serce na wodzy”, pierwszy tom cyklu Ranczo Srebrzyste Sosny to książka będąca niemal przeniesieniem pomysłów Lucy Score, tyle tylko, że bez elementów sensacyjno-kryminalnych. Co tu oryginalnego? W zasadzie nic – narracja prowadzona jest na przemian przez CeCe i Nasha. Ona wraca w rodzinne strony po nieudanym związku – rozstaniu z mężczyzną, który nie nadaje się na życiowego partnera i który traktował ją jedynie jako zdobycz niewartą nawet wierności. On to lokalny przystojniak, który wszystkich może ratować z opresji, wszystkim pomaga i jest wszędzie. Oboje mają się ku sobie, co wiadomo od dawna – tyle że walczą z uczuciem, nawet gdyby o sobie śnili, nie pozwolą sobie na słabość i ujawnienie pragnień. A jeśli już pozwolą (przecież w końcu muszą pozwolić), to tylko na chwilę i tylko na sam seks. Oczywiście dla wszystkich wokół oni są parą idealną i tworzą związek, chociaż sami jeszcze tego nie dostrzegli. CeCe i Nash muszą zrozumieć, że są dla siebie stworzeni, odważyć się na bycie razem i nie bać się odrzucenia. Zanim to do nich dotrze, będą się po prostu dobrze razem bawić, chociaż od czasu do czasu zdarzy się coś, co uniemożliwi im porozumienie. Żeby nie było zbyt słodko.

W takim razie dlaczego czytać? Dla rozrywki i przyjemności śledzenia narracji. W tym gatunku przewidywalność jest wpisana w rozwiązania fabularne, nawet jeśli Paisley Hope nie chce z jakiegoś powodu porzucić sprawdzonych i wygodnych kolein, nie zmęczy czytelniczek brakiem pomysłów na rozwój akcji. Wynagrodzi im to metodą przedstawiania wydarzeń i delikatnym humorem. Rzecz jasna oferuje też dość rozbudowane sceny seksu – w końcu świadoma jest, że tego odbiorczynie w dzisiejszych romansach i erotykach będą poszukiwać. Nie sili się na wymyślne rozwiązania i w tej dziedzinie, nie zaskoczy nikogo fakt, że wybranek jest hojnie obdarowany przez naturę i niezmordowany w zapewnianiu erotycznej satysfakcji kobiecie swoich marzeń. To wszystko tematy sprawdzone i nie dziwne – dziwne by było, gdyby autorka zamiast eksplozji pożądania zaoferowała zwyczajność.

„Serce na wodzy” to powieść starannie dopracowana, przyjemna w realizacji, nawet jeśli wtórna w każdym zakresie. Da się ją czytać bez zażenowania i poczucia straconego czasu. Jest to historia dla wszystkich marzycielek, które liczą na znalezienie bratniej duszy i pokonanie wszelkich kłopotów bez wysiłku, a także – wierzą w łóżkowe dopasowanie od pierwszej sekundy. Ale też naiwność fabularna i charakterologiczna nie przeszkadza w dobrej realizacji.

czwartek, 16 października 2025

Berenika Kołomycka: Malutki Lisek i Wielki Dzik. Awantura

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2025.

Kłótnia

Trzy małe łasice chcą brykać, jak to dzieci. Zbliża się jednak wielkie święto – najdłuższy i najjaśniejszy dzień w roku, zwany Jasnotą. To okazja do obdarowywania się prezentami. Nawet maluchy mogą przygotować podarki dla swoich bliskich. Łasiczki również próbują czegoś nowego – do tej pory to one zwykle dostawały prezenty, teraz mogą spróbować wymyślić i znaleźć coś dla kolegów czy rodziny. Ale przecież trzeba jeszcze się pobawić. W tomiku „Awantura” w serii Malutki Lisek i Wielki Dzik cała akcja podzielona na kilka części w opowieści bierze swój początek w zwyczajnym konflikcie wśród rodzeństwa. Bo łasiczki kłócą się przy każdej możliwej okazji – ale tym razem sytuacja staje się poważna. Jedna, ugryziona przez siostry w ogonek, zaszywa się w korzeniach starego drzewa i nie zamierza wychodzić. Czuje się źle, samotna, opuszczona i niezrozumiana, popłakuje cicho i nie chce, żeby ktokolwiek przerywał jej rozpacz. Tylko że zbliża się poważne zagrożenie. Po raz pierwszy w Dolinie naprawdę dzieje się coś, co może się skończyć bardzo źle, Berenika Kołomycka stawia tym razem na maksymalnie poważne konsekwencje tak, żeby nawet do beztroskich dzieci dotarło, że nie postąpiły właściwie. Mama łasica boi się o swoje zaginione dziecko – ale już wkrótce dowie się, że faktycznie ma więcej powodów do zmartwień. Tymczasem siostry poszkodowanej mają czas na ochłonięcie i wyciągnięcie wniosków z całego zajścia. Inni mieszkańcy Doliny mogą się sprawdzić w sytuacji zagrożenia lub lęku. Tutaj przewija się naprawdę wielu bohaterów, kadry z Doliny nigdy wcześniej nie były aż tak wypełnione – każdy z bohaterów ma coś do zrobienia zanim nadejdzie pora świętowania Jasnoty.

Tym razem też Berenika Kołomycka trochę rozdziela Malutkiego Liska i Wielkiego Dzika, nie każe im działać razem, bo testuje rozwiązywanie problemów na szeroką skalę przez inne postacie. Małe łasice nadają tempo akcji – autorka do niedawna stawiała na niespieszne i wręcz senne obrazki, teraz jednak decyduje się na pokazanie dramatycznej sytuacji po to, żeby wytłumaczyć coś małym odbiorcom. Sugeruje, że nie ma sensu podejmowanie kłótni z rodzeństwem – to może się źle skończyć. Ale istnieją też dobre sposoby na poprawienie sobie humoru – bohaterce zdradzają to starsi mieszkańcy Doliny. Można sobie wyobrazić coś, co faktycznie pozwoli wkroczyć na drogę do naprawienia relacji. „Awantura” dopiero w ostatniej fazie przybiera stały i kojący kołysankowy rytm, więc znowu można ten komiks potraktować jako lekturę przed snem.

Berenika Kołomycka stawia tu na malowane historie, ale o ile przeważnie proponuje bezkresne przestrzenie pozbawione detali, teraz musi wręcz zagęścić kadry ilustracjami wyjaśniającymi sedno wydarzeń. Malutki Lisek i Wielki Dzik to seria, która zyskała zwolenników nie tylko wśród najmłodszych odbiorców – chociaż morały w rodzaju tego z „Awantury” przydają się dzieciom, to jednak filozoficzne podejście do świata zwierząt wypada mocno poetycko i kusi także dorosłych.

środa, 15 października 2025

Justyna Bednarek: Tata w tarapatach. Jaja nie z tej ziemi

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Poszukiwania w kosmosie

Pamiętacie tatę, który został wyekspediowany daleko w kosmos? Wieczorkowie nie mogą go tak zostawić. Mama przejmuje dowodzenie i razem z czwórką dzieci i czwórką zwierzaków oraz całą masą wynalazków podąża za ukochanym. Nie jest to proste, ale ponieważ po kosmosie podróżują między innymi także wielkie międzygalaktyczne kury, zdarzyć się może absolutnie wszystko. W tomiku „Jaja nie z tej ziemi” trzeba będzie sporo wysiłku – oraz dużo zmniejszania i powiększania – żeby na nowo połączyć rodzinę. A wszystko dzięki niesporczakowi – kolejnemu towarzyszowi wyprawy, który natychmiast wpasowuje się w nietypowe stado i służy pomocą w najbardziej krytycznych momentach. Tata znajduje się najprawdopodobniej w jednym z kilku jajek, w których zamknięte są całe krainy. Ale jeśli tak, to wcale nie będzie łatwo do niego dotrzeć. W ogóle nie będzie łatwo. I na tym cała rzecz polega.

Justyna Bednarek stawia na dynamiczną akcję i poczucie humoru – i z tych dwóch składników lepi serię, która – z rysunkami Bartka Brosza – ma szansę podbić świat. Liczy się tu śmiech i nawet jeśli nie ma zbyt dużo fabularnych odnóg, dzieci nie będą mogły się oderwać od lektury. Tu autorka wybiera wyliczanki jako sposób porządkowania wiadomości – najpierw Mirosław w butach z tytanowymi sprężynami musi skoczyć po zapomniane zakupy (a ponieważ w butach wystarczy chwila nieuwagi, żeby trafić w przypadkowe miejsce – pozwiedza trochę świata), później między innym światy z jajek będą się prezentować najmłodszym. Pościg za tatą oznacza w tym wypadku szereg pomysłów, które trzeba będzie wcielić w życie. Autorka wykorzystuje te wynalazki, które już na potrzeby pierwszej części zostały wynalezione – operuje nimi w miarę potrzeb, wiedząc, że nie może przesadzić w tym zakresie, żeby nie ułatwić nadmiernie bohaterom ich misji. Ale czy misja, w której bierze udział niesporczak, może być zwyczajna i prosta?

„Jaja nie z tej ziemi” to druga książka o przygodach Taty w tarapatach – i nie rozczaruje. Podobnie jak pierwsza, to stworzona dla rozrywki nie tylko najmłodszych szalona i bardzo dynamiczna opowieść bazująca na wyobraźni oraz na śmiechu. Tu nie ma mowy o morałach, jedyne, co da się przenieść do zwyczajności odbiorców, to przekonanie, że na rodzinę można liczyć w każdych warunkach i w każdych okolicznościach. Najważniejsza jest akcja i to akcji poświęcone są kolejne pomysły. Przy tak pomysłowych bohaterach (i przy tak odważnej autorce) nie trzeba się bać o tatę, nawet jeśli ten łamie zasady fizyki i przesadza w oddalaniu się od bliskich. W tej rodzinie każdy znajdzie swoje miejsce i spotka się ze zrozumieniem, każdy dostanie to, czego potrzebuje. Miłość dodaje sił, a kreatywność (i wiedza) pozwalają wyjść z każdych tarapatów. A przecież to jeszcze nie koniec przygód. Justyna Bednarek proponuje dzieciom szaloną eskapadę pozbawioną jakichkolwiek granic – zachęci najmłodszych do samodzielnego czytania i pokaże im, dlaczego książki mogą sprawiać przyjemność.

wtorek, 14 października 2025

Wauter Mannaert: Jaśmina i ziemniakożercy. Tom 1

Świat Komiksu, Egmont, Warszawa 2025.

Jedzenie

Jaśmina gotuje z sercem. Jest w tym znakomita i wykorzystuje najczęściej naturalne składniki, głównie warzywa, żeby przyrządzać pełnowartościowe posiłki dla taty i znajomych. Ma też przyjaciół, dzięki którym zaopatruje się w odpowiednie produkty: ogrodnicy Marc i Cyryl prezentują skrajnie odmienne podejście do upraw i do rozprawiania się z chwastami. Jeden z mężczyzn stawia na piękne kwiaty i stosuje specjalne bomby, żeby rozsiać jak najwięcej niejadalnych roślin na działce drugiego, drugi stosuje opryski od wielu lat – bo wie, że dzięki temu poradzi sobie ze szkodnikami. Co prawda na króliki zjadające uprawy niewielu ma pomysł (Jaśmina wie, jak sobie ze zwierzętami poradzić, chociaż niekoniecznie w przyjemny dla nich sposób – ale przynajmniej bezkrwawo).

I tak mijają dni: Jaśmina gotuje, tworzy potrawy, które zachwycają wszystkich i wyzwalają głód u przypadkowych przechodniów oraz sąsiadów. Po szkole wędruje do swoich ogrodników i mocno angażuje się w ich problemy – bo też i emocje tam sięgają zenitu. Ale Jaśmina jeszcze nie wie, że najgorsze dopiero przed nią: pojawia się producent PP – szybkiej i pakowanej w plastik żywności bazującej na specjalnych uprawach ziemniaków. W obliczu koparek, które mogą zaorać ogródki, wojna na kwietne bomby to dziecięca igraszka. Jaśmina musi jednak działać: wie, że produkty spożywcze tworzone dla zarobku i na skalę masową uzależniają, ale nie są wartościowe jako posiłki. Do tego zaczyna odczuwać problemy finansowe. Ale czy jedna nastolatka może stawić czoła koncernowi spożywczemu?

„Jaśmina i ziemniakożercy” to dwutomowy cykl Wautera Mannaerta – bardzo różniący się od standardowych komiksów z równymi kadrami, do których odbiorcy są przyzwyczajeni choćby za sprawą wielkich komiksowych nazwisk. Tutaj grafiki są pozbawione jednoznacznych i wyraźnych konturów – a kolejne obrazki wielkością dopasowywane są do potrzeb rytmu narracji. Ilustracje nie do końca ujawniają swoje treści na pierwszy rzut oka, często wymagają uwagi i sprawdzania zawartości. W dodatku słowa zostały ograniczone do minimum i często odbiorcy są pozostawieni z serią następujących po sobie całych stron z kadrami bez komentarzy tekstowych. Zdarza się bardzo często powiązanie kadrów na stronie jakimś motywem (choćby – zapachem potraw), należy też docenić logo firmy PP – przeciwnika Jaśminy – dwie litery w odbiciu lustrzanym z kropkami pod spodem przywodzą na myśl czaszkę i kojarzą się z ostrzeżeniami na środkach trujących. Ten komiks bardziej się ogląda niż czyta, kierowany jest nie do najmłodszych odbiorców, ale do nieco bardziej wprawionych czytelników, budzi też świadomość społeczną w kwestii zdrowego żywienia. To ważne – temat, który się tu pojawił nie należy do świata fantastyki, sugeruje za to bliskość zagrożenia, jego rodzaj i rozmiar. Dla czytelników będzie to poważna przestroga i wskazówka na najbliższą przyszłość. Niezwykle istotna kwestia pod pozorami rozrywki dla młodzieży – to przepis na sukces w wykonaniu Mannaerta. Kto przekona się do specyficznego młodzieżowego stylu rysowania, ten pokocha Jaśminę i jej pomysły.