Marginesy, Warszawa 2025.
Uśmiech
Elżbieta Sieradzińska proponuje czytelnikom kolejną monumentalną biografię połączoną z badaniem tropów i sprawdzaniem wiadomości zostawionych przez samą bohaterkę jej tomu. A że Josephine Baker była mistrzynią kreacji, pracy jest mnóstwo – nic dziwnego, że „Serce w ogniu. Burzliwe życie Josephine Baker” to książka potężna, a zarazem bardzo ciekawa. Autorka darzy swoją bohaterkę sympatią i dobrze czuje się w jej świecie, nawet jeśli na początku tomu musi razem z wydawcą umieścić ostrzeżenie przed określeniami, które dzisiaj uważane są za obraźliwe i niepoprawne politycznie. Josephine Baker w tej wersji opowieści jest całkowicie bezpieczna – otoczona serdecznością i podziwem, niezależnie od tego, co stanie się w jej życiu.
Najpierw – ogromna bieda. Dziewczyna, która ma talent do tańczenia i przekonanie, że musi sama zapracować na siebie, żeby przetrwać. Dziewczyna, która w wieku trzynastu lat wychodzi za mąż po raz pierwszy. Dziewczyna, która ma marzenia i nie boi się ich spełniać – a może po prostu nie ma innego wyjścia, bo jej być albo nie być zależy od tego, czy znajdzie sobie miejsce w niegościnnym – a zwłaszcza dla osób o ciemnym kolorze skóry nieprzyjaznym świecie. Josephine Baker szybko uczy się prawdy o tym, że taniec wyzwala. Ma przy okazji wyczucie komizmu – wie, jak zwrócić na siebie uwagę widzów, zwłaszcza kiedy dostaje szansę na wyjście na scenę jako ostatnia z tancerek. Stroi miny, celowo błaznuje, żeby tylko wyróżnić się z grupy – i ta strategia przynosi efekty. Obojętnie, co się dzieje wokół, Josephine Baker dzieli się z odbiorcami szerokim olśniewającym uśmiechem – nie daje po sobie poznać, że coś jest nie tak, śmieje się, żeby nie płakać. I już wkrótce zaczyna podbijać świat.
To książka najpierw o tańcu, później o rewolucji w tej dziedzinie sztuki: Baker musi podjąć wysiłek autokreacji, co czasami wiąże się ze skandalami lub wyrzeczeniami. Ciężka praca to jedno – drugie to konieczność występowania nago lub prawie nago. I to w swojej karierze tancerka ma. Elżbieta Sieradzińska podąża tanecznym krokiem za Baker przez jej kolejne związki (nie odnotowuje jednak długiej listy kochanków, przypomina jedynie, że seks był przez tę bohaterkę traktowany jako rozrywka czy przyjemność i często pozbawiony głębszych uczuć). Przechodzi przez liczne ekstrawagancje (między innymi opiekę nad gepardem). Dociera do pierwszych rozczarowań i sytuacji, w których Baker przekonuje się, że talent to nie wszystko, kiedy trzeba zmierzyć się z uprzedzeniami społecznymi i rasizmem. Przedstawia komplikacje związane z drugą wojną światową, a później – sposoby na realizację uczuć macierzyńskich. Wreszcie historia zatacza koło, Josephine Baker musi pracować, żeby zarobić na swoje marzenia i utrzymać stale powiększającą się gromadkę dzieci oraz ciągle przygarnianych zwierząt. I w tym wszystkim przez cały czas jest wyczulona na najdrobniejsze przesłanki dotyczące osobistych wyborów bohaterki tomu. Josephine Baker oglądana jest z czułością i z delikatnością jednocześnie – a przecież Sieradzińska buduje gigantyczną opowieść o kobiecie, która potrafiła wypracować sobie szansę na sukces w niegościnnym świecie. I tę opowieść czyta się znakomicie.
tu-czytam
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
czwartek, 6 listopada 2025
środa, 5 listopada 2025
Ale sztuka! Kolorowanie po numerach
Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Rozrywka
Wiele już było różnego rodzaju publikacji kreatywnych, od kolorowanek dla dorosłych przez mandale aż po dzienniki kreatywne zwykle powiązane z charakterystycznymi seriami i bohaterami znanymi spoza literatury rozrywkowej. Ale to rozwiązanie pojawia się jako nowość w wersji książkowej, chociaż funkcjonowało już na rynku w nieco innej formie. „Ale sztuka! Kolorowanie po numerach” to wyzwanie dla tych wszystkich, którzy nie mają talentów plastycznych, a bardzo chcieliby tworzyć coś, co zrobi wrażenie na znajomych.
30 ilustracji – a przynajmniej odbiorcy muszą uwierzyć, że to ilustracje, chyba że zajrzą od razu do klucza w tomie i przekonają się, jakie rzeczy dadzą radę stworzyć – to trochę nawiązanie do dziecięcych łamigłówek i drobnych kolorowanek z kluczem. Tu każda strona to ramka pokryta bardzo jasną siatką złożoną z drobnych rombów – plus „legenda” – zestaw kolorów do użycia na konkretnej stronie. Każdy romb (poza białymi) ma swój numer, każda cyfra odpowiada konkretnej barwie wskazanej na marginesie. Wystarczy zatem wypełnić romby plamami koloru – albo odcieniami (i tu przydatna może być wskazówka na początku książki, dotycząca uzyskiwania jaśniejszych lub ciemniejszych płaszczyzn, w zależności od używanych narzędzi i od potrzeb), żeby potem cieszyć się gotową pracą. Między strony trzeba będzie włożyć podkładkę – kartkę lub tekturę, która zapobiegnie zabrudzeniu następnego potencjalnego obrazka (samo zabrudzenie nie byłoby problemem, ale może zatrzeć ślady wskazówek, a wtedy już trudniej będzie się zorientować, jakiego koloru użyć). Od odbiorców będzie zależało, czy zdecydują się na wybór obrazka ze względu na posiadane akurat kredki czy flamastry w odpowiednich kolorach, czy postawią na zaskoczenie, czy będą zapełniać strony w takiej kolejności, jak zostały ułożone (nie ma tu znaczenia kolejność, stopień trudności nie od niej zależy). Mogą też sięgnąć po podpowiedź i sprawdzić na ostatniej kartce, co mogą uzyskać. A do wyboru są fragmenty wielkich dzieł, między innymi „Dama z gronostajem”, „Niebieski koń”, „Słoneczniki” van Gogha (oraz jego charakterystyczny „Autoportret”), „Dziewczyna z perłą”, „Mona Lisa” czy „Lilie wodne” Moneta. Są też abstrakcje i wzory, które może nie zaowocują realistycznym obrazkiem, ale przyniosą wyciszenie i radość kolorowania – wzory w stylu Mondriana, Kandinsky’ego czy Eschera, do tego nawiązania do stylów i epok – wzory barokowe, op-art, art deco, art nouveau, marokańskie płytki lub motyw paisley. To wszystko pozwala rozwijać zainteresowanie sztuką, próbować swoich sił w akcie twórczym i wyciszać nerwy za sprawą skupienia nad pracą. „Ale sztuka” to książka przeznaczona dla wszystkich tych, którzy potrzebują oderwania się od zwykłych spraw i poświęcenia na prostych czynnościach niewymagających wielkiego zaangażowania emocjonalnego. To odskocznia i ratunek w codziennym zabieganiu, próba swoistej medytacji. Ciekawa propozycja, która z racji zastosowanego wyboru dzieł przenosi publikację z naiwnej kolorowanki w stronę lekcji o sztuce.
Rozrywka
Wiele już było różnego rodzaju publikacji kreatywnych, od kolorowanek dla dorosłych przez mandale aż po dzienniki kreatywne zwykle powiązane z charakterystycznymi seriami i bohaterami znanymi spoza literatury rozrywkowej. Ale to rozwiązanie pojawia się jako nowość w wersji książkowej, chociaż funkcjonowało już na rynku w nieco innej formie. „Ale sztuka! Kolorowanie po numerach” to wyzwanie dla tych wszystkich, którzy nie mają talentów plastycznych, a bardzo chcieliby tworzyć coś, co zrobi wrażenie na znajomych.
30 ilustracji – a przynajmniej odbiorcy muszą uwierzyć, że to ilustracje, chyba że zajrzą od razu do klucza w tomie i przekonają się, jakie rzeczy dadzą radę stworzyć – to trochę nawiązanie do dziecięcych łamigłówek i drobnych kolorowanek z kluczem. Tu każda strona to ramka pokryta bardzo jasną siatką złożoną z drobnych rombów – plus „legenda” – zestaw kolorów do użycia na konkretnej stronie. Każdy romb (poza białymi) ma swój numer, każda cyfra odpowiada konkretnej barwie wskazanej na marginesie. Wystarczy zatem wypełnić romby plamami koloru – albo odcieniami (i tu przydatna może być wskazówka na początku książki, dotycząca uzyskiwania jaśniejszych lub ciemniejszych płaszczyzn, w zależności od używanych narzędzi i od potrzeb), żeby potem cieszyć się gotową pracą. Między strony trzeba będzie włożyć podkładkę – kartkę lub tekturę, która zapobiegnie zabrudzeniu następnego potencjalnego obrazka (samo zabrudzenie nie byłoby problemem, ale może zatrzeć ślady wskazówek, a wtedy już trudniej będzie się zorientować, jakiego koloru użyć). Od odbiorców będzie zależało, czy zdecydują się na wybór obrazka ze względu na posiadane akurat kredki czy flamastry w odpowiednich kolorach, czy postawią na zaskoczenie, czy będą zapełniać strony w takiej kolejności, jak zostały ułożone (nie ma tu znaczenia kolejność, stopień trudności nie od niej zależy). Mogą też sięgnąć po podpowiedź i sprawdzić na ostatniej kartce, co mogą uzyskać. A do wyboru są fragmenty wielkich dzieł, między innymi „Dama z gronostajem”, „Niebieski koń”, „Słoneczniki” van Gogha (oraz jego charakterystyczny „Autoportret”), „Dziewczyna z perłą”, „Mona Lisa” czy „Lilie wodne” Moneta. Są też abstrakcje i wzory, które może nie zaowocują realistycznym obrazkiem, ale przyniosą wyciszenie i radość kolorowania – wzory w stylu Mondriana, Kandinsky’ego czy Eschera, do tego nawiązania do stylów i epok – wzory barokowe, op-art, art deco, art nouveau, marokańskie płytki lub motyw paisley. To wszystko pozwala rozwijać zainteresowanie sztuką, próbować swoich sił w akcie twórczym i wyciszać nerwy za sprawą skupienia nad pracą. „Ale sztuka” to książka przeznaczona dla wszystkich tych, którzy potrzebują oderwania się od zwykłych spraw i poświęcenia na prostych czynnościach niewymagających wielkiego zaangażowania emocjonalnego. To odskocznia i ratunek w codziennym zabieganiu, próba swoistej medytacji. Ciekawa propozycja, która z racji zastosowanego wyboru dzieł przenosi publikację z naiwnej kolorowanki w stronę lekcji o sztuce.
wtorek, 4 listopada 2025
Beata Biały: Męskie gadanie 2
Rebis, Poznań 2025.
Uczucia
Dwie publikacje już funkcjonują na rynku, Beata Biały dokłada do nich kolejną – drugą część „Męskiego gadania”, czyli kilkanaście rozmów ze znanymi postaciami ze świata filmu, teatru, sportu, medycyny, dziennikarstwa, muzyki itd. To rozmowy niekoniecznie biograficzne – nie dążą do odkrywania mało znanych szczegółów z życia bohaterów – chociaż czasami do tego mimochodem prowadzą. Sednem jest tutaj dotarcie do najskrytszych uczuć, emocji i przemyśleń, do których nie ma czasu się przyznawać w zwykłych gazetowych czy internetowych wywiadach. Beata Biały stawia na rozmowy, które porządkuje sobie według sobie tylko znanego klucza.
Każdemu z rozmówców odgórnie przypisuje jakąś emocję lub temat wiodący – z jednym będzie dyskutować o strachu przed przemijaniem, z innym o spełnieniu, z kolejnym bohaterem o poczuciu bezpieczeństwa, ponadto pojawią się tutaj gniew, pokora, zachwyt, sens życia, czułość, odpowiedzialność czy bunt. Nie wszystkim te narzucone kategorie pasują – niektórzy próbują wymykać się schematom, inni będą się im bez słowa sprzeciwu podporządkowywać, bo dostrzegą we własnych doświadczeniach coś, co należałoby przeanalizować i wydobyć na światło dzienne, żeby przestało budzić niepokój. Beata Biały jest dobra w nakłanianiu do zwierzeń, konfesyjny charakter książki to coś, czym przyciągnie czytelników. Każdy z rozmówców odwołuje się do swoich doświadczeń, niekoniecznie od razu znanych szerokiemu gronu czytelników – ale bez względu na biograficzne przeżycia, liczy się tu szczerość uczuć i sytuacje, które generowane są przez konkretny bieg wydarzeń. Autorka pokazuje czytelnikom, że można zanurzyć się w głąb siebie i poszukiwać tam odpowiedzi na ważne pytania – tłumaczy też, że takie odkrycia mogą doprowadzić do pogodzenia się z samymi sobą. Chce nauczyć odbiorców, że da się dotrzeć do sedna, do głębi siebie – wystarczy dłużej się zastanowić. Ta książka nakłania do refleksji nad sobą – i pokazuje, jak istotne jest rozmawianie o najskrytszych odczuciach. To oczyszcza i prowadzi do budowania własnej tożsamości. Kształtuje kodeks moralny i umożliwia wyjaśnienia niektórych reakcji czy zachowań.
„Męskie gadanie 2” to książka, która nie będzie zaskakiwać formą. Beata Biały przygotowuje sobie zestawy pytań odpowiadające wybranym emocjom, a także cytaty – aforyzmy czy skrzydlate myśli dotyczące konkretnych odczuć – żeby w odpowiednich momentach je przywołać i nadać bieg rozmowie. Wprawdzie wystarczyłoby oprzeć się na tym, co udaje jej się wyciągnąć z rozmówców, ale jeśli potrzebuje nadać rytm opowieści albo odrobinę nakierować w odpowiednią stronę, czerpie z tego typu pomocy. Każdy rozdział poprzedza jeszcze krótkim wprowadzeniem na temat poruszanych zaraz kwestii, tak, żeby czytelnicy zdążyli się odpowiednio nastroić i być może przywołać własne skojarzenia związane z zagadnieniem, które zaraz zostanie poddane dogłębnym analizom. Ponieważ jest w tej publikacji docieranie do uczuć znanych postaci, nie ma mowy o nudzie. Nawet forma – uciekająca od atmosfery skandalu czy sensacyjności – nie przeje się czytelnikom tak łatwo. Tu liczy się bowiem szczerość i zatrzymanie się nad ważnymi dla każdego kwestiami.
Uczucia
Dwie publikacje już funkcjonują na rynku, Beata Biały dokłada do nich kolejną – drugą część „Męskiego gadania”, czyli kilkanaście rozmów ze znanymi postaciami ze świata filmu, teatru, sportu, medycyny, dziennikarstwa, muzyki itd. To rozmowy niekoniecznie biograficzne – nie dążą do odkrywania mało znanych szczegółów z życia bohaterów – chociaż czasami do tego mimochodem prowadzą. Sednem jest tutaj dotarcie do najskrytszych uczuć, emocji i przemyśleń, do których nie ma czasu się przyznawać w zwykłych gazetowych czy internetowych wywiadach. Beata Biały stawia na rozmowy, które porządkuje sobie według sobie tylko znanego klucza.
Każdemu z rozmówców odgórnie przypisuje jakąś emocję lub temat wiodący – z jednym będzie dyskutować o strachu przed przemijaniem, z innym o spełnieniu, z kolejnym bohaterem o poczuciu bezpieczeństwa, ponadto pojawią się tutaj gniew, pokora, zachwyt, sens życia, czułość, odpowiedzialność czy bunt. Nie wszystkim te narzucone kategorie pasują – niektórzy próbują wymykać się schematom, inni będą się im bez słowa sprzeciwu podporządkowywać, bo dostrzegą we własnych doświadczeniach coś, co należałoby przeanalizować i wydobyć na światło dzienne, żeby przestało budzić niepokój. Beata Biały jest dobra w nakłanianiu do zwierzeń, konfesyjny charakter książki to coś, czym przyciągnie czytelników. Każdy z rozmówców odwołuje się do swoich doświadczeń, niekoniecznie od razu znanych szerokiemu gronu czytelników – ale bez względu na biograficzne przeżycia, liczy się tu szczerość uczuć i sytuacje, które generowane są przez konkretny bieg wydarzeń. Autorka pokazuje czytelnikom, że można zanurzyć się w głąb siebie i poszukiwać tam odpowiedzi na ważne pytania – tłumaczy też, że takie odkrycia mogą doprowadzić do pogodzenia się z samymi sobą. Chce nauczyć odbiorców, że da się dotrzeć do sedna, do głębi siebie – wystarczy dłużej się zastanowić. Ta książka nakłania do refleksji nad sobą – i pokazuje, jak istotne jest rozmawianie o najskrytszych odczuciach. To oczyszcza i prowadzi do budowania własnej tożsamości. Kształtuje kodeks moralny i umożliwia wyjaśnienia niektórych reakcji czy zachowań.
„Męskie gadanie 2” to książka, która nie będzie zaskakiwać formą. Beata Biały przygotowuje sobie zestawy pytań odpowiadające wybranym emocjom, a także cytaty – aforyzmy czy skrzydlate myśli dotyczące konkretnych odczuć – żeby w odpowiednich momentach je przywołać i nadać bieg rozmowie. Wprawdzie wystarczyłoby oprzeć się na tym, co udaje jej się wyciągnąć z rozmówców, ale jeśli potrzebuje nadać rytm opowieści albo odrobinę nakierować w odpowiednią stronę, czerpie z tego typu pomocy. Każdy rozdział poprzedza jeszcze krótkim wprowadzeniem na temat poruszanych zaraz kwestii, tak, żeby czytelnicy zdążyli się odpowiednio nastroić i być może przywołać własne skojarzenia związane z zagadnieniem, które zaraz zostanie poddane dogłębnym analizom. Ponieważ jest w tej publikacji docieranie do uczuć znanych postaci, nie ma mowy o nudzie. Nawet forma – uciekająca od atmosfery skandalu czy sensacyjności – nie przeje się czytelnikom tak łatwo. Tu liczy się bowiem szczerość i zatrzymanie się nad ważnymi dla każdego kwestiami.
poniedziałek, 3 listopada 2025
Eliza Piotrowska: Kapibara Barbara i karnawał
Agora, Warszawa 2025.
Spokój
U kapibar nie ma mowy o wstrząsach, ale to nie oznacza, że nie przeżywają one rozmaitych przygód. Wręcz przeciwnie – rodzina kapibary Barbary otwarta jest na nowe odkrycia i zjawiska, nie boi się inności i chętnie poznaje wszystko, co nietypowe – a to oznacza, że ma wiele szans na owocne znajomości i twórcze wyzwania. „Kapibara Barbara i karnawał” to drugi tom przygód sympatycznej bohaterki i jej bliskich – w sam raz dla dzieci, które zaczynają samodzielnie czytać i potrzebują dowcipnych i ciekawych opowiadań, które zatrzymają je przy książce.
Eliza Piotrowska od czasu do czasu wprowadza w narracji drobne wyjaśnienia, jak to jest z kapibarami – że nie piją kawy ani herbaty albo że cenią sobie spokój – ale te ciekawostki z prawdziwego życia to tylko uprawdopodobnienie bajkowych bohaterów. Kapibary bowiem mają cały czas coś do zrobienia. Oto na przykład organizują karnawał dla wszystkich znajomych stworzeń – tak, żeby każdy mógł iść w kolorowym pochodzie i dzielić się z innymi radością, niezależnie od tego, jak wygląda jego środowisko naturalne – bo kapibary chętnie nawiązują przyjaźnie. Chociaż czasami bywa to trochę niebezpieczne, na przykład jak wtedy, kiedy jedna z bohaterek poznaje piranię i pała chęcią spotkania się z jej rodziną. Barbara przekonuje się, że od nadmiernego zamartwiania się można się rozchorować, a najlepszym lekarstwem na nieszczęśliwą miłość jest… miłość spełniona. Poznaje bobra Valdemara, narzeczonego jednej z ciotek – egzotyczny związek wydaje się być naprawdę udany. Przewinie się też przez karty książki pancernik, który nade wszystko ceni sobie spokój i samotność.
„Kapibara Barbara i karnawał” to to, co w pisarstwie Elizy Piotrowskiej odbiorcy lubią najbardziej – sporo poczucia humoru, dużo pomysłów z różnych dziedzin i szybka narracja. Eliza Piotrowska sprawia, że rysunkowych bohaterów bardzo łatwo polubić, a świat kapibar zaczyna kusić nie tylko najmłodszych. Kapibary są oazą spokoju – dają się lubić ze względu na brak wrogów i uroczy wygląd. Jak się okazuje, mają też sporą ciekawość świata i odwagę w realizowaniu marzeń. Kapibara Barbara to wdzięczna postać, która szybko przypadnie do gustu wszystkim czytelnikom: rozśmiesza i rozczula już samym swoim istnieniem, trudno sobie wyobrazić bez niej świat nie tylko dziecięcych lektur. Kapibara Barbara szturmem podbija serca czytelników – bo uosabia to wszystko, za czym mogą oni tęsknić. Jest w tym zbiorze opowiadań sporo ciepłego humoru i rodzinność, jest zestaw doświadczeń nietypowych i wytrącających z rutyny, a jednocześnie dobrze umotywowanych. Eliza Piotrowska potrafi się bawić tematem, nawiązuje do tego, co modne, ale nawet kiedy kapibary przestaną być trendy, Barbara nie zaginie – zbuduje sobie bowiem wierną publiczność. To bohaterka urocza w każdej płaszczyźnie – zachęci zatem dzieci do czytania i do traktowania lektur jako rozrywki. A przy okazji autorka zaprasza do odkrywania świata, do otwierania się na nowe doświadczenia i podejmowania – umiarkowanego – ryzyka w celu poszerzania horyzontów.
Spokój
U kapibar nie ma mowy o wstrząsach, ale to nie oznacza, że nie przeżywają one rozmaitych przygód. Wręcz przeciwnie – rodzina kapibary Barbary otwarta jest na nowe odkrycia i zjawiska, nie boi się inności i chętnie poznaje wszystko, co nietypowe – a to oznacza, że ma wiele szans na owocne znajomości i twórcze wyzwania. „Kapibara Barbara i karnawał” to drugi tom przygód sympatycznej bohaterki i jej bliskich – w sam raz dla dzieci, które zaczynają samodzielnie czytać i potrzebują dowcipnych i ciekawych opowiadań, które zatrzymają je przy książce.
Eliza Piotrowska od czasu do czasu wprowadza w narracji drobne wyjaśnienia, jak to jest z kapibarami – że nie piją kawy ani herbaty albo że cenią sobie spokój – ale te ciekawostki z prawdziwego życia to tylko uprawdopodobnienie bajkowych bohaterów. Kapibary bowiem mają cały czas coś do zrobienia. Oto na przykład organizują karnawał dla wszystkich znajomych stworzeń – tak, żeby każdy mógł iść w kolorowym pochodzie i dzielić się z innymi radością, niezależnie od tego, jak wygląda jego środowisko naturalne – bo kapibary chętnie nawiązują przyjaźnie. Chociaż czasami bywa to trochę niebezpieczne, na przykład jak wtedy, kiedy jedna z bohaterek poznaje piranię i pała chęcią spotkania się z jej rodziną. Barbara przekonuje się, że od nadmiernego zamartwiania się można się rozchorować, a najlepszym lekarstwem na nieszczęśliwą miłość jest… miłość spełniona. Poznaje bobra Valdemara, narzeczonego jednej z ciotek – egzotyczny związek wydaje się być naprawdę udany. Przewinie się też przez karty książki pancernik, który nade wszystko ceni sobie spokój i samotność.
„Kapibara Barbara i karnawał” to to, co w pisarstwie Elizy Piotrowskiej odbiorcy lubią najbardziej – sporo poczucia humoru, dużo pomysłów z różnych dziedzin i szybka narracja. Eliza Piotrowska sprawia, że rysunkowych bohaterów bardzo łatwo polubić, a świat kapibar zaczyna kusić nie tylko najmłodszych. Kapibary są oazą spokoju – dają się lubić ze względu na brak wrogów i uroczy wygląd. Jak się okazuje, mają też sporą ciekawość świata i odwagę w realizowaniu marzeń. Kapibara Barbara to wdzięczna postać, która szybko przypadnie do gustu wszystkim czytelnikom: rozśmiesza i rozczula już samym swoim istnieniem, trudno sobie wyobrazić bez niej świat nie tylko dziecięcych lektur. Kapibara Barbara szturmem podbija serca czytelników – bo uosabia to wszystko, za czym mogą oni tęsknić. Jest w tym zbiorze opowiadań sporo ciepłego humoru i rodzinność, jest zestaw doświadczeń nietypowych i wytrącających z rutyny, a jednocześnie dobrze umotywowanych. Eliza Piotrowska potrafi się bawić tematem, nawiązuje do tego, co modne, ale nawet kiedy kapibary przestaną być trendy, Barbara nie zaginie – zbuduje sobie bowiem wierną publiczność. To bohaterka urocza w każdej płaszczyźnie – zachęci zatem dzieci do czytania i do traktowania lektur jako rozrywki. A przy okazji autorka zaprasza do odkrywania świata, do otwierania się na nowe doświadczenia i podejmowania – umiarkowanego – ryzyka w celu poszerzania horyzontów.
niedziela, 2 listopada 2025
Marta Krajewska: Rusałki, licha, kikimory i inne słowiańskie strachy w opowieściach
Kropka, Warszawa 2025.
Życie obok zjaw
Marta Krajewska dołącza do autorów, którzy chcą przybliżać odbiorcom – zwłaszcza tym najmłodszym – piękno słowiańskiej mitologii. Ale nie decyduje się na stworzenie kolejnego bestiariusza czy poradnika, w którym strachy ożyją. Zależy jej za to na umieszczeniu stworów z ludowej wyobraźni i przekazów w krótkich opowiadaniach i historiach pozornie prawdziwych. „Rusałki, licha, kikimory i inne słowiańskie strachy w opowieściach” to publikacja pięknie przygotowana pod kątem wydawniczym i edytorskim – i bardzo klasyczna w stylu. Zupełnie jakby autorka chciała zachować charakterystyczny dla dawnych wierzeń sposób prezentowania stworów, a jednocześnie przyciągnąć dzisiejszych odbiorców do odkrywania bogactwa ludowego dorobku. Są w tej książce krótkie historie, które bazują na przygodach dzieci z zamierzchłej przeszłości. Sygnałem owej przeszłości są nie tylko imiona bohaterów, dość egzotyczne jak na dzisiejsze czasy, ale także zwyczaje i postawy wobec rodziców. Tu dzieci muszą pomagać w chatach i przy obejściu, pracować, żeby odciążyć dorosłych, odnosić się z szacunkiem do starszych i pracować nad charakterem – tak, żeby był z nich pożytek. Nie ma mowy o rozrywkach, a jeśli już jakieś się pojawią, to zwykle prowadzą do kolejnych nieszczęść – spotkań ze zjawami z innego świata. Tu czynnikiem zapalnym może być wszystko: znaleziony w polu sierp, marzenie wypowiedziane w nieodpowiednim momencie albo słowa rzucone w kierunku drugiego człowieka bez zastanowienia. Bywa też, że stwory z fantazji przychodzą same, nieproszone, próbują znaleźć sobie miejsce w domu i pokażą się tylko wybranym, ale będą mogły potężnie zaszkodzić domownikom. Wtedy przyda się widzenie skrzatów czy duszków – żeby dowiedzieć się, co tak naprawdę zagraża bliskim i wypracować sposób działania, który pozwoli na ochronę. Bo oczywiście nikomu nic złego się nie stanie, chociaż będzie czasem naprawdę groźnie – ze stworami z dawnych wierzeń nie ma żartów. Marta Krajewska dobrze o tym wie i odwołuje się do cech, które funkcjonowały w przekonaniach społeczeństwa, portretuje stwory przekonująco i tak, żeby wywołać czasem dreszcz u odbiorców. Istotą opowiadań jest przeważnie starcie z przybyszem z innego świata. Kto nie będzie wystarczająco sprytny, silny albo odważny, ten przegra – a przegrana oznacza w najlepszym wypadku utratę życia. Dzieci tylko czasami zwracają się z prośbą o pomoc do innych, zwykle do rodziców, ale zdarza się, że i do przyjaciół. I tu niespodzianka: spotykają się wtedy ze zrozumieniem i świadomością funkcjonowania tuż obok istot z wyobraźni. Jest cały zestaw metod zwalczania niechcianych zjaw, mnóstwo podstępów i sztuczek, które pozwolą na uniknięcie złego losu. Marta Krajewska dzięki nietypowym opowiadaniom może zaszczepić w młodych czytelnikach świadomość istnienia świata wyobraźniowego, bogatego i wypełnionego barwnymi istotami. Tu nie można się nudzić. Narracja w książce kojarzy się bardziej z klasycznymi publikacjami, autorka przede wszystkim dba o odtworzenie pomysłów ludowych, nie o budowanie realistycznych scenek – ale jeśli ktoś ceni sobie mitologię słowiańską, będzie usatysfakcjonowany takimi drobnymi historiami.
Życie obok zjaw
Marta Krajewska dołącza do autorów, którzy chcą przybliżać odbiorcom – zwłaszcza tym najmłodszym – piękno słowiańskiej mitologii. Ale nie decyduje się na stworzenie kolejnego bestiariusza czy poradnika, w którym strachy ożyją. Zależy jej za to na umieszczeniu stworów z ludowej wyobraźni i przekazów w krótkich opowiadaniach i historiach pozornie prawdziwych. „Rusałki, licha, kikimory i inne słowiańskie strachy w opowieściach” to publikacja pięknie przygotowana pod kątem wydawniczym i edytorskim – i bardzo klasyczna w stylu. Zupełnie jakby autorka chciała zachować charakterystyczny dla dawnych wierzeń sposób prezentowania stworów, a jednocześnie przyciągnąć dzisiejszych odbiorców do odkrywania bogactwa ludowego dorobku. Są w tej książce krótkie historie, które bazują na przygodach dzieci z zamierzchłej przeszłości. Sygnałem owej przeszłości są nie tylko imiona bohaterów, dość egzotyczne jak na dzisiejsze czasy, ale także zwyczaje i postawy wobec rodziców. Tu dzieci muszą pomagać w chatach i przy obejściu, pracować, żeby odciążyć dorosłych, odnosić się z szacunkiem do starszych i pracować nad charakterem – tak, żeby był z nich pożytek. Nie ma mowy o rozrywkach, a jeśli już jakieś się pojawią, to zwykle prowadzą do kolejnych nieszczęść – spotkań ze zjawami z innego świata. Tu czynnikiem zapalnym może być wszystko: znaleziony w polu sierp, marzenie wypowiedziane w nieodpowiednim momencie albo słowa rzucone w kierunku drugiego człowieka bez zastanowienia. Bywa też, że stwory z fantazji przychodzą same, nieproszone, próbują znaleźć sobie miejsce w domu i pokażą się tylko wybranym, ale będą mogły potężnie zaszkodzić domownikom. Wtedy przyda się widzenie skrzatów czy duszków – żeby dowiedzieć się, co tak naprawdę zagraża bliskim i wypracować sposób działania, który pozwoli na ochronę. Bo oczywiście nikomu nic złego się nie stanie, chociaż będzie czasem naprawdę groźnie – ze stworami z dawnych wierzeń nie ma żartów. Marta Krajewska dobrze o tym wie i odwołuje się do cech, które funkcjonowały w przekonaniach społeczeństwa, portretuje stwory przekonująco i tak, żeby wywołać czasem dreszcz u odbiorców. Istotą opowiadań jest przeważnie starcie z przybyszem z innego świata. Kto nie będzie wystarczająco sprytny, silny albo odważny, ten przegra – a przegrana oznacza w najlepszym wypadku utratę życia. Dzieci tylko czasami zwracają się z prośbą o pomoc do innych, zwykle do rodziców, ale zdarza się, że i do przyjaciół. I tu niespodzianka: spotykają się wtedy ze zrozumieniem i świadomością funkcjonowania tuż obok istot z wyobraźni. Jest cały zestaw metod zwalczania niechcianych zjaw, mnóstwo podstępów i sztuczek, które pozwolą na uniknięcie złego losu. Marta Krajewska dzięki nietypowym opowiadaniom może zaszczepić w młodych czytelnikach świadomość istnienia świata wyobraźniowego, bogatego i wypełnionego barwnymi istotami. Tu nie można się nudzić. Narracja w książce kojarzy się bardziej z klasycznymi publikacjami, autorka przede wszystkim dba o odtworzenie pomysłów ludowych, nie o budowanie realistycznych scenek – ale jeśli ktoś ceni sobie mitologię słowiańską, będzie usatysfakcjonowany takimi drobnymi historiami.
Mrówkacast 3
niedziela to i kolejny odcinek Mrówkacastu: https://www.youtube.com/watch?v=uhwtoIvdnp0
sobota, 1 listopada 2025
Jennifer Lynn Barnes: Małe wielkie skandale
Must Read, Media Rodzina, Poznań 2025.
Odkrycia
W „Małych wielkich kłamstwach” debiutantki w pięknych balowych sukniach siedziały zamknięte w areszcie i bajerowały funkcjonariuszy – i ten przerywnik z teraźniejszości Jennifer Lynn Barnes wybrała, żeby przypominać odbiorczyniom, że nastolatki z wyższych sfer wcale nie muszą być grzeczne i nudne. W „Małych wielkich skandalach” bohaterki – teraz już niemal przyjaciółki – odkrywają między innymi potęgę kobiecej mocy. Tylko że aktualnie próbują się wydostać spod ziemi, przynajmniej niektóre z nich. Za to w niedalekiej przeszłości… Sawyer i Lily, Sadie-Grace i wiele innych debiutantek chcą przystąpić do Białych Rękawiczek, elitarnego i oczywiście tajnego stowarzyszenia. Jednak proces rekrutacji jest wyjątkowo trudny: tu skoki nago do wody z klifu są niczym przy kolejnych, coraz bardziej niebezpiecznych wyzwaniach. Ale wszystko ma swój powód – chodzi o stworzenie siostrzanej więzi i absolutne zaufanie, dzielenie się swoimi sekretami i znajdowanie w sobie odwagi do realizowania najbardziej ryzykownych misji, które przynosi samo życie. Bo chociaż Sawyer nie musi już rozpaczliwie poszukiwać ojca wśród kilku prawdopodobnych kandydatów, to jednak niekoniecznie może o swoich odkryciach opowiedzieć najbliższym. Pakt, jaki przed niemal dwiema dekadami zawarły nastolatki – o tym, żeby równocześnie zajść w ciążę – teraz wpływa na kolejne pokolenie. A przecież to dopiero początek sekretów. Sawyer coraz pewniej czuje się w towarzystwie, zwłaszcza że została zaakceptowana przede wszystkim przez groźną babkę – ale i pozostałe debiutantki. Teraz nie przejmuje się tak bardzo konwenansami, przywykła do nich i coraz lepiej radzi sobie, operując ironią jako bronią. Siłę zdobywa również dzięki silnym uczuciom – chłopak, na którego zwróciła uwagę, także należy do buntowników, którzy lubią ryzyko i stawianie wszystkiego na jedną kartę. Tymczasem Sawyer musi postępować ostrożnie, żeby nie skrzywdzić tych rówieśniczek, które jej zaufały.
Wydawało się, że po „Małych wielkich kłamstwach” autorka nie będzie już mogła bardziej skomplikować fabuły, tymczasem udowadnia ona, że wszystko jeszcze jest do zrobienia – także w dziedzinie gmatwania przeszłości. W pewnym momencie odbiorczyniom przydałoby się wręcz rozrysowanie zależności, układów i powiązań rodzinnych, bo nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Ale impulsem do poznawania historii staje się możliwość odkrywania niewesołej sytuacji, w jakiej aktualnie tkwią bohaterki. Jennifer Lynn Barnes nie zajmuje się błahymi problemami powtarzanymi do znudzenia w literaturze dla młodzieży – tworzy własny zestaw komplikacji i wyzwań, które na zawsze zmienią powieściowe dziewczyny. Dla odbiorczyń to odejście od schematów i wytchnienie, ucieczka przed powtarzalnością i nudą. Kryminalna wręcz akcja nie jest tym, czego spodziewałyby się czytelniczki – tym bardziej będzie wciągać. Świat debiutantek tylko z pozoru jest wypełniony dbaniem o konwenanse – pod powierzchnią kipi od burzliwych uczuć i nietypowych sposobów radzenia sobie z poważnymi problemami. Jest w tej książce szybkie tempo akcji, jest też zestaw wydarzeń dalekich od przewidywalnych – a bohaterki, które powinny zachowywać się zgodnie z wymogami starszyzny, potrafią zamienić się w intrygantki i bez wahania działać, gdy trzeba walczyć o prawdę z dużo silniejszymi przeciwnikami. I to może się podobać.
Odkrycia
W „Małych wielkich kłamstwach” debiutantki w pięknych balowych sukniach siedziały zamknięte w areszcie i bajerowały funkcjonariuszy – i ten przerywnik z teraźniejszości Jennifer Lynn Barnes wybrała, żeby przypominać odbiorczyniom, że nastolatki z wyższych sfer wcale nie muszą być grzeczne i nudne. W „Małych wielkich skandalach” bohaterki – teraz już niemal przyjaciółki – odkrywają między innymi potęgę kobiecej mocy. Tylko że aktualnie próbują się wydostać spod ziemi, przynajmniej niektóre z nich. Za to w niedalekiej przeszłości… Sawyer i Lily, Sadie-Grace i wiele innych debiutantek chcą przystąpić do Białych Rękawiczek, elitarnego i oczywiście tajnego stowarzyszenia. Jednak proces rekrutacji jest wyjątkowo trudny: tu skoki nago do wody z klifu są niczym przy kolejnych, coraz bardziej niebezpiecznych wyzwaniach. Ale wszystko ma swój powód – chodzi o stworzenie siostrzanej więzi i absolutne zaufanie, dzielenie się swoimi sekretami i znajdowanie w sobie odwagi do realizowania najbardziej ryzykownych misji, które przynosi samo życie. Bo chociaż Sawyer nie musi już rozpaczliwie poszukiwać ojca wśród kilku prawdopodobnych kandydatów, to jednak niekoniecznie może o swoich odkryciach opowiedzieć najbliższym. Pakt, jaki przed niemal dwiema dekadami zawarły nastolatki – o tym, żeby równocześnie zajść w ciążę – teraz wpływa na kolejne pokolenie. A przecież to dopiero początek sekretów. Sawyer coraz pewniej czuje się w towarzystwie, zwłaszcza że została zaakceptowana przede wszystkim przez groźną babkę – ale i pozostałe debiutantki. Teraz nie przejmuje się tak bardzo konwenansami, przywykła do nich i coraz lepiej radzi sobie, operując ironią jako bronią. Siłę zdobywa również dzięki silnym uczuciom – chłopak, na którego zwróciła uwagę, także należy do buntowników, którzy lubią ryzyko i stawianie wszystkiego na jedną kartę. Tymczasem Sawyer musi postępować ostrożnie, żeby nie skrzywdzić tych rówieśniczek, które jej zaufały.
Wydawało się, że po „Małych wielkich kłamstwach” autorka nie będzie już mogła bardziej skomplikować fabuły, tymczasem udowadnia ona, że wszystko jeszcze jest do zrobienia – także w dziedzinie gmatwania przeszłości. W pewnym momencie odbiorczyniom przydałoby się wręcz rozrysowanie zależności, układów i powiązań rodzinnych, bo nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Ale impulsem do poznawania historii staje się możliwość odkrywania niewesołej sytuacji, w jakiej aktualnie tkwią bohaterki. Jennifer Lynn Barnes nie zajmuje się błahymi problemami powtarzanymi do znudzenia w literaturze dla młodzieży – tworzy własny zestaw komplikacji i wyzwań, które na zawsze zmienią powieściowe dziewczyny. Dla odbiorczyń to odejście od schematów i wytchnienie, ucieczka przed powtarzalnością i nudą. Kryminalna wręcz akcja nie jest tym, czego spodziewałyby się czytelniczki – tym bardziej będzie wciągać. Świat debiutantek tylko z pozoru jest wypełniony dbaniem o konwenanse – pod powierzchnią kipi od burzliwych uczuć i nietypowych sposobów radzenia sobie z poważnymi problemami. Jest w tej książce szybkie tempo akcji, jest też zestaw wydarzeń dalekich od przewidywalnych – a bohaterki, które powinny zachowywać się zgodnie z wymogami starszyzny, potrafią zamienić się w intrygantki i bez wahania działać, gdy trzeba walczyć o prawdę z dużo silniejszymi przeciwnikami. I to może się podobać.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)






