Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Hobby
Pierwsze spotkanie z piłką nożną może wyglądać tak, jak proponuje Paweł Gierliński. W serii Moja pasja pojawia się kartonowy duży picture book „Piłka nożna”, który może oswoić najmłodszych z pomysłem na treningi – i zaprosić do świata kibiców. Biało-czerwone gadżety z pierwszej rozkładówki zachęcają do dopingowania polskiej drużyny i pokazują, że kibicowanie jest dla wszystkich – całe rodziny mogą spotkać się na stadionie. Przynajmniej w tym idealnym świecie, bo u Gierlińskiego piłka nożna ma tylko dobre strony. Kolejne rozkładówki prezentują skrótowo zasady gry czy podział ról na boisku – dzieci dowiedzą się, za co odpowiadają zawodnicy na konkretnych pozycjach (i czym się wyróżniają). Jest też rozkładówka poświęcona zabronionym zagraniom – najmłodsi dowiedzą się, za co przyznaje się żółte i czerwone kartki, jakie zagrania są niedozwolone i jakie skończą się usunięciem zawodnika z boiska. Oczywiście Paweł Gierliński nie zagłębia się w szczegóły, opowie między innymi o tym, na czym polega rzut karny, ale nie będzie pisać o tym, co to jest spalony – nic straconego, to dzieci poznają w przyszłości, jeśli faktycznie zainteresują się piłką nożną. Jeśli się zainteresują, to dla nich jest kolejna rozkładówka – ta o treningu. Na wielkiformatowym rysunku gromada dzieci zajmuje się ćwiczeniami – ktoś trenuje szybkie bieganie, ktoś inny strzały lub podania, tak, żeby wykorzystać zdobyte umiejętności na boisku. Przed meczem warto skorzystać z rozmowy z trenerem – w drużynie Matiego pani trener zagrzewa do walki i podnosi na duchu, bo psychologiczne podejście jest bardzo ważne. A jeśli najmłodsi zainteresują się piłką nożną na poważnie – będą wiedzieli, czego mniej więcej się spodziewać po treningach. Gdyby jednak zamierzali związać się z tym sportem, ale niekoniecznie podoba im się bieganie po boisku za piłką, istnieje cały zestaw ofert pracy wokół piłki nożnej i o tym Paweł Gierliński też mówi.
Jest to książka bardzo dobrze przygotowana, faktycznie przedstawia piłkę nożną jako pasję, i to pasję, którą można realizować już od najmłodszych lat. Ładne i kolorowe rysunki zachęcają dzieci do oglądania stron – a ostatnia rozkładówka zachęca w ogóle do podejmowania aktywności fizycznej, niekoniecznie takiej boiskowej. Dzieci, które od początku są oswajane z piłką nożną jako sportem – jeśli nie narodowym to przynajmniej bardzo popularnym – mogą samodzielnie przekonać się, na czym on polega i czy mieści się to w ich zainteresowaniach. To propozycja na dobry początek, coś, co może zaintrygować najmłodszych i przyciągnąć ich równocześnie do sportu i do czytania dla przyjemności. Bajecznie kolorowa opowieść edukacyjna z wplątanym wątkiem fabularnym (drużyną małego gracza, Matiego) to coś w sam raz nie tylko dla małych kibiców. Paweł Gierliński dobrze wybiera tematy i realizuje pomysł bez zarzutu. Cała ta seria kierowana do małych odbiorców przybliża ciekawostki i metody spędzania wolnego czasu.
tu-czytam
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
czwartek, 9 października 2025
środa, 8 października 2025
Catherine Casey: Niesamowite labirynty matematyczne. Dodawanie i odejmowanie
Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Matematyka w trasie
Skoro dzieci lubią rozwiązywać klasyczne łamigłówki, a labirynty cieszą się wciąż taką popularnością, że pojawiają się publikacje wyłącznie z nimi, to można dodać do nich jeszcze aspekt edukacyjny i pozwolić maluchom na uczenie się przy okazji zabawy. Nie jest to pierwszy taki na rynku zabieg, z całą pewnością nie jest też ostatni – ale bardzo dobrze się sprawdzi. Bo zadania z tej książeczki można rozwiązywać na dwa sposoby.
Sposób pierwszy to klasyczne poszukiwanie najkrótszej i najlepszej drogi od startu do mety. Każda rozkładówka to osobne zadanie dla najmłodszych, także pod względem tematycznym osobne, bo jest tu i wspinaczka na ściance, i tor wyścigowy, nocny powrót do domu kota i poszukiwanie drogi do lodziarza na zatłoczonej plaży. Pomysłów nie zabraknie: Catherine Casey wprowadza element zaskoczenia i za każdym razem dostarcza użytkownikom książeczki sporo atrakcji. Oczywiście labirynty pojawiają się w komputerowo stworzonych ilustracjach, tak, żeby ich przemierzanie przypominało rodzaj gry planszowej – mija się różne budowle albo różnych bohaterów, którym można się przy okazji przyjrzeć. Zasady, niezależnie od wskazówek zamieszczonych w poleceniu, są identyczne: trzeba przejść od startu do mety, nieważne, czy pomoże się przy tym robakowi, który chce wyjść na powierzchnię, czy motylowi w dofrunięciu do słodkich owoców, na które akurat ma ochotę. Da się spokojnie bez czytania przechodzić zagadki.
Ale podstawowym celem tej książeczki jest ćwiczenie matematyki. I tu pojawia się sposób drugi: żeby przejść właściwą trasą, trzeba wykonywać działania matematyczne (dodawanie i odejmowanie). Na drodze odbiorcy znajdą konkretne działania i w zależności od tego, jaki wynik im wyjdzie, muszą podążać jedną z odnóg labiryntu. Jeśli się pomylą – nie ma mowy o najkrótszej drodze do celu, trzeba będzie wykonać więcej działań zanim uda się zrealizować polecenie. Działania zostały posegregowane „tematycznie”, czasami są to dodawanie i odejmowanie liczb dwucyfrowych albo trzech cyfr, uzupełnianie brakującej liczby, innym razem to podwajanie albo dodawanie wielokrotności liczby 10. W ten sposób łatwiej będzie dzieciom nie tylko kontrolować postępy w nauce, ale też korzystać z podpowiedzi i ułatwień. Są tu wskazówki, które pomogą w szybszym wykonywaniu działań – warto je prześledzić i wykorzystywać, żeby nabrać wprawy w podstawowych obliczeniach. Niektóre będą dla dzieci przypomnieniem z lekcji matematyki, inne – olśnieniem, najważniejsze, że spełnią swoją funkcję i przydadzą się najmłodszym nie tylko jako powtórka ze szkolnych wiadomości.
Ta książka przywodzi na myśl zabawę i pozwala na rozrywkę, ale przydaje się bardzo w poprawianiu kompetencji matematycznych. Przechodzenie labiryntów wymaga dość szybkiego (i precyzyjnego) liczenia – więc dzieci nie będą zwracać uwagi na wysiłek poświęcany na pokonywanie plansz. Kiedy zawiedzie je umiejętność liczenia, zawsze mogą skorzystać z podpowiedzi w rodzaju sprawdzenia drogi (klucz na końcu tomiku pozostaje sposobem na sprawdzanie wyników, nie warto korzystać z niego przed uzyskaniem rozwiązania). Całość sprawia bardzo dobre wrażenie.
Matematyka w trasie
Skoro dzieci lubią rozwiązywać klasyczne łamigłówki, a labirynty cieszą się wciąż taką popularnością, że pojawiają się publikacje wyłącznie z nimi, to można dodać do nich jeszcze aspekt edukacyjny i pozwolić maluchom na uczenie się przy okazji zabawy. Nie jest to pierwszy taki na rynku zabieg, z całą pewnością nie jest też ostatni – ale bardzo dobrze się sprawdzi. Bo zadania z tej książeczki można rozwiązywać na dwa sposoby.
Sposób pierwszy to klasyczne poszukiwanie najkrótszej i najlepszej drogi od startu do mety. Każda rozkładówka to osobne zadanie dla najmłodszych, także pod względem tematycznym osobne, bo jest tu i wspinaczka na ściance, i tor wyścigowy, nocny powrót do domu kota i poszukiwanie drogi do lodziarza na zatłoczonej plaży. Pomysłów nie zabraknie: Catherine Casey wprowadza element zaskoczenia i za każdym razem dostarcza użytkownikom książeczki sporo atrakcji. Oczywiście labirynty pojawiają się w komputerowo stworzonych ilustracjach, tak, żeby ich przemierzanie przypominało rodzaj gry planszowej – mija się różne budowle albo różnych bohaterów, którym można się przy okazji przyjrzeć. Zasady, niezależnie od wskazówek zamieszczonych w poleceniu, są identyczne: trzeba przejść od startu do mety, nieważne, czy pomoże się przy tym robakowi, który chce wyjść na powierzchnię, czy motylowi w dofrunięciu do słodkich owoców, na które akurat ma ochotę. Da się spokojnie bez czytania przechodzić zagadki.
Ale podstawowym celem tej książeczki jest ćwiczenie matematyki. I tu pojawia się sposób drugi: żeby przejść właściwą trasą, trzeba wykonywać działania matematyczne (dodawanie i odejmowanie). Na drodze odbiorcy znajdą konkretne działania i w zależności od tego, jaki wynik im wyjdzie, muszą podążać jedną z odnóg labiryntu. Jeśli się pomylą – nie ma mowy o najkrótszej drodze do celu, trzeba będzie wykonać więcej działań zanim uda się zrealizować polecenie. Działania zostały posegregowane „tematycznie”, czasami są to dodawanie i odejmowanie liczb dwucyfrowych albo trzech cyfr, uzupełnianie brakującej liczby, innym razem to podwajanie albo dodawanie wielokrotności liczby 10. W ten sposób łatwiej będzie dzieciom nie tylko kontrolować postępy w nauce, ale też korzystać z podpowiedzi i ułatwień. Są tu wskazówki, które pomogą w szybszym wykonywaniu działań – warto je prześledzić i wykorzystywać, żeby nabrać wprawy w podstawowych obliczeniach. Niektóre będą dla dzieci przypomnieniem z lekcji matematyki, inne – olśnieniem, najważniejsze, że spełnią swoją funkcję i przydadzą się najmłodszym nie tylko jako powtórka ze szkolnych wiadomości.
Ta książka przywodzi na myśl zabawę i pozwala na rozrywkę, ale przydaje się bardzo w poprawianiu kompetencji matematycznych. Przechodzenie labiryntów wymaga dość szybkiego (i precyzyjnego) liczenia – więc dzieci nie będą zwracać uwagi na wysiłek poświęcany na pokonywanie plansz. Kiedy zawiedzie je umiejętność liczenia, zawsze mogą skorzystać z podpowiedzi w rodzaju sprawdzenia drogi (klucz na końcu tomiku pozostaje sposobem na sprawdzanie wyników, nie warto korzystać z niego przed uzyskaniem rozwiązania). Całość sprawia bardzo dobre wrażenie.
wtorek, 7 października 2025
Amy Sparkes: Wieża na krańcu czasu
Kropka, Warszawa 2025.
Zawody
Bardzo łatwo jest zaangażować się w wydarzenia z drugiego tomu przygód Dziewiątki, dziewczynki wychowywanej na najlepszą złodziejkę – bo akcja dotyczy tu walki o własny dom, miejsce, które może i jest dziwne, ale zapewnia schronienie. Tym razem to domowi trzeba pomóc – ma czkawkę i ciągłe wstrząsy zagrażają jego mieszkańcom, a na pewno są uciążliwe i nie pozwalają na wypoczynek. W domu, którym rządzi magia, czkawka wydaje się zjawiskiem bardzo prozaicznym – a jednak trzeba podstępów i sztuczek, żeby się jej pozbyć. Nie da się zostawić spraw swojemu biegowi, bo na dłuższą metę egzystencja w podskakującym domu jest nie do zniesienia. Wychodzi na to, że po pokonaniu jednego poważnego problemu – przełamaniu magii – pojawia się następny, tylko z pozoru błahy. Dziewiątka wie, że nie może zostawić mieszkańców bez pomocy – to już jej rodzina. A dom ma specjalnie dla niej przygotowany pokój, idealnie dopasowany.
Tymczasem zbliża się turniej gry w klasy, turniej, w którym nie ma zbyt wielu szans na powodzenie, a zasady należą do wyjątkowo niedookreślonych. Ale jeśli celem stanie się recepta na bolączki – trzeba zaryzykować. Dziewiątka trafi między innymi do wieży, która zna odpowiedzi na wszystkie pytania, jednak jeżeli dziewczynie nie uda się dotrzeć do samej góry, podzieli los tych wszystkich, którym się nie powiodło. Tajemnica wieży będzie wstrząsająca. A przecież na tym nie kończą się niespodzianki.
Dużo ryzyka, dużo niebezpieczeństw i… po raz pierwszy ślady przywiązania. Do tej pory Dziewiątka nie chciała pozwolić sobie na uczucia w stosunku do innych mieszkańców domu czy znajomych spotkanych na trasie. Wychowywana przez ulicę – w gnieździe złodziei – wiedziała, że może liczyć tylko na siebie, że okazywanie cieplejszych uczuć to przejaw słabości, za który przyjdzie zapłacić. Teraz jednak Dziewiątka w trakcie kolejnych eskapad przekonuje się, że nie uda się jej zachować niezależności w wymiarze, jaki sobie zaplanowała. I, co więcej, zmiana podejścia, chociaż wiąże się ze stresem i ciągłymi zaskoczeniami, wcale nie jest taka najgorsza.
Gra, która dzisiaj już nikogo nie zainteresuje, jest tu tylko pretekstem do dalszego poznawania siebie. Dziewiątka stopniowo dojrzewa, dowiaduje się też czegoś o własnej przeszłości – i chociaż niekoniecznie to jest celem jej wyprawy, może przynieść nowe spojrzenie na jej sytuację. Amy Sparkes proponuje młodym czytelnikom galerię bardzo niezwykłych postaci – zjednoczonych wspólnym celem, ale wciąż pochodzących z różnych światów. „Wieża na krańcu czasu” to powieść fantasy, która spodoba się poszukiwaczom nieoczywistych wydarzeń i charakterów. To historia silnie działająca na emocje odbiorców – którzy nawet jeszcze nie muszą uświadamiać sobie znaczenie najbardziej wyrazistych przeżyć Dziewiątki poszukującej własnej tożsamości. Do „Wieży na krańcu czasu” trafiają wszyscy ci, którzy nie potrafią znaleźć w sobie odpowiedzi na nurtujące ich pytania – ale dopiero wewnętrzna odwaga pozwoli na osiągnięcie celu. Chociaż to powieść drogi, kolejna w serii, stworzona jest trochę wbrew schematom i oczekiwaniom odbiorców.
Zawody
Bardzo łatwo jest zaangażować się w wydarzenia z drugiego tomu przygód Dziewiątki, dziewczynki wychowywanej na najlepszą złodziejkę – bo akcja dotyczy tu walki o własny dom, miejsce, które może i jest dziwne, ale zapewnia schronienie. Tym razem to domowi trzeba pomóc – ma czkawkę i ciągłe wstrząsy zagrażają jego mieszkańcom, a na pewno są uciążliwe i nie pozwalają na wypoczynek. W domu, którym rządzi magia, czkawka wydaje się zjawiskiem bardzo prozaicznym – a jednak trzeba podstępów i sztuczek, żeby się jej pozbyć. Nie da się zostawić spraw swojemu biegowi, bo na dłuższą metę egzystencja w podskakującym domu jest nie do zniesienia. Wychodzi na to, że po pokonaniu jednego poważnego problemu – przełamaniu magii – pojawia się następny, tylko z pozoru błahy. Dziewiątka wie, że nie może zostawić mieszkańców bez pomocy – to już jej rodzina. A dom ma specjalnie dla niej przygotowany pokój, idealnie dopasowany.
Tymczasem zbliża się turniej gry w klasy, turniej, w którym nie ma zbyt wielu szans na powodzenie, a zasady należą do wyjątkowo niedookreślonych. Ale jeśli celem stanie się recepta na bolączki – trzeba zaryzykować. Dziewiątka trafi między innymi do wieży, która zna odpowiedzi na wszystkie pytania, jednak jeżeli dziewczynie nie uda się dotrzeć do samej góry, podzieli los tych wszystkich, którym się nie powiodło. Tajemnica wieży będzie wstrząsająca. A przecież na tym nie kończą się niespodzianki.
Dużo ryzyka, dużo niebezpieczeństw i… po raz pierwszy ślady przywiązania. Do tej pory Dziewiątka nie chciała pozwolić sobie na uczucia w stosunku do innych mieszkańców domu czy znajomych spotkanych na trasie. Wychowywana przez ulicę – w gnieździe złodziei – wiedziała, że może liczyć tylko na siebie, że okazywanie cieplejszych uczuć to przejaw słabości, za który przyjdzie zapłacić. Teraz jednak Dziewiątka w trakcie kolejnych eskapad przekonuje się, że nie uda się jej zachować niezależności w wymiarze, jaki sobie zaplanowała. I, co więcej, zmiana podejścia, chociaż wiąże się ze stresem i ciągłymi zaskoczeniami, wcale nie jest taka najgorsza.
Gra, która dzisiaj już nikogo nie zainteresuje, jest tu tylko pretekstem do dalszego poznawania siebie. Dziewiątka stopniowo dojrzewa, dowiaduje się też czegoś o własnej przeszłości – i chociaż niekoniecznie to jest celem jej wyprawy, może przynieść nowe spojrzenie na jej sytuację. Amy Sparkes proponuje młodym czytelnikom galerię bardzo niezwykłych postaci – zjednoczonych wspólnym celem, ale wciąż pochodzących z różnych światów. „Wieża na krańcu czasu” to powieść fantasy, która spodoba się poszukiwaczom nieoczywistych wydarzeń i charakterów. To historia silnie działająca na emocje odbiorców – którzy nawet jeszcze nie muszą uświadamiać sobie znaczenie najbardziej wyrazistych przeżyć Dziewiątki poszukującej własnej tożsamości. Do „Wieży na krańcu czasu” trafiają wszyscy ci, którzy nie potrafią znaleźć w sobie odpowiedzi na nurtujące ich pytania – ale dopiero wewnętrzna odwaga pozwoli na osiągnięcie celu. Chociaż to powieść drogi, kolejna w serii, stworzona jest trochę wbrew schematom i oczekiwaniom odbiorców.
poniedziałek, 6 października 2025
Eva Amores, Matt Cosgrove: Najgorszy tydzień życia. Niedziela
Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Katastrofy
Antek Fert przekonuje się, że w najgorszym tygodniu życia każdego dnia będzie mierzyć się z wyzwaniami ponad siły, tracić godność i walczyć ze stworami z najgorszych koszmarów. Aż do niedzieli. W niedzielę stanie oko w oko z przeciwnikiem nie do pokonania. Bo jak walczyć z ukochanym kotem, domowym pupilem, który wprawdzie ma swój charakterek, ale jest towarzyszem codzienności i czasami pozwala się pogłaskać? Kapitan Pusio okazuje się bezlitosnym przywódcą, który bez chwili wahania wytknie Antkowi wszystkie błędy i niedociągnięcia w opiece domowej – a że ma pod sobą całe rzesze wiernych kosmitów, może stać się jeszcze bardziej groźny niż wskazywałyby na to pazury. Eva Amores i Matt Cosgrove tym razem w zasadzie oszczędzają bohaterowi brunatnych alarmów, golizny i upokorzeń związanych z przyrodnim bratem – problemy domowe i szkolne wyczerpały się w zasadzie na początku cyklu, teraz nie mają już większego znaczenia. Z czasem – to jest z rozwojem tygodnia – zaczęły do głosu dochodzić coraz bardziej fantastyczne katastrofy, w tym olimpijski pojedynek z zombiakami – teraz jednak w grę wchodzi proces. Sądowa potyczka, w której walka na argumenty jest jednocześnie walką na interpretację domowych wydarzeń. Wszystko, co się dzieje w zwyczajnym otoczeniu, nagle nabiera cech oskarżenia – a interpretacje obu stron mogą przekonać obserwatorów. Antek Fert może liczyć na rodziców – to oni najlepiej wiedzą co kryło się za nieporozumieniami z Kapitanem Pusiem i jakie aspekty starć trzeba wyciągnąć na światło dzienne, żeby sprawiedliwości stało się zadość. Pozostaje pytanie, czy najgorszy tydzień życia nie był w rzeczywistości… najlepszym tygodniem – obfitującym wprawdzie w stresotwórcze wydarzenia i nadmiar adrenaliny oraz wpadek, ale też pełnym przygód i doświadczeń nie z tej ziemi.
Udało się autorom stworzyć serię, po którą młodzi czytelnicy mogą chętnie sięgać – znajdą tu bowiem rozrywkę pozbawioną moralizowania, dystans do własnych problemów i traum lub przykrości i sporą dawkę fantazji podlanej dowcipem. Akcja jest dynamiczna, za każdym razem wydarzenia relacjonowane dzięki tekstowi i rysunkom toczą się błyskawicznie i nie sposób nudzić się przy opisach. Autorzy podkreślają motywy charakterystyczne dla problemów młodych odbiorców – ale zapewniają oddech za sprawą humoru. Antek Fert może się wstydzić wielu rzeczy, jednak nawet jako ofiara losu nie będzie potrzebował współczucia – to on wygrywa wszystkie potyczki, a do tego wcale się nie przejmuje tym, co było dawniej. Żyje chwilą i zapewnia sporo śmiechu – właśnie dzięki temu, że potrafi nabrać dystansu do tego, co aktualnie przeżywa. Eva Amores i Matt Cosgrove przypominają, że zawsze może być gorzej, ale nie ma co się przejmować zwyczajnymi wpadkami – warto zostawić sobie przeżywanie stresu na te niezwyczajne (które w normalnym życiu nie nadejdą, tym przyjemniej przeżywać je podczas lektury). Jest to książka mocno przerysowana i czerpiąca z bogatej wyobraźni – i to właśnie spodoba się najmłodszym.
Katastrofy
Antek Fert przekonuje się, że w najgorszym tygodniu życia każdego dnia będzie mierzyć się z wyzwaniami ponad siły, tracić godność i walczyć ze stworami z najgorszych koszmarów. Aż do niedzieli. W niedzielę stanie oko w oko z przeciwnikiem nie do pokonania. Bo jak walczyć z ukochanym kotem, domowym pupilem, który wprawdzie ma swój charakterek, ale jest towarzyszem codzienności i czasami pozwala się pogłaskać? Kapitan Pusio okazuje się bezlitosnym przywódcą, który bez chwili wahania wytknie Antkowi wszystkie błędy i niedociągnięcia w opiece domowej – a że ma pod sobą całe rzesze wiernych kosmitów, może stać się jeszcze bardziej groźny niż wskazywałyby na to pazury. Eva Amores i Matt Cosgrove tym razem w zasadzie oszczędzają bohaterowi brunatnych alarmów, golizny i upokorzeń związanych z przyrodnim bratem – problemy domowe i szkolne wyczerpały się w zasadzie na początku cyklu, teraz nie mają już większego znaczenia. Z czasem – to jest z rozwojem tygodnia – zaczęły do głosu dochodzić coraz bardziej fantastyczne katastrofy, w tym olimpijski pojedynek z zombiakami – teraz jednak w grę wchodzi proces. Sądowa potyczka, w której walka na argumenty jest jednocześnie walką na interpretację domowych wydarzeń. Wszystko, co się dzieje w zwyczajnym otoczeniu, nagle nabiera cech oskarżenia – a interpretacje obu stron mogą przekonać obserwatorów. Antek Fert może liczyć na rodziców – to oni najlepiej wiedzą co kryło się za nieporozumieniami z Kapitanem Pusiem i jakie aspekty starć trzeba wyciągnąć na światło dzienne, żeby sprawiedliwości stało się zadość. Pozostaje pytanie, czy najgorszy tydzień życia nie był w rzeczywistości… najlepszym tygodniem – obfitującym wprawdzie w stresotwórcze wydarzenia i nadmiar adrenaliny oraz wpadek, ale też pełnym przygód i doświadczeń nie z tej ziemi.
Udało się autorom stworzyć serię, po którą młodzi czytelnicy mogą chętnie sięgać – znajdą tu bowiem rozrywkę pozbawioną moralizowania, dystans do własnych problemów i traum lub przykrości i sporą dawkę fantazji podlanej dowcipem. Akcja jest dynamiczna, za każdym razem wydarzenia relacjonowane dzięki tekstowi i rysunkom toczą się błyskawicznie i nie sposób nudzić się przy opisach. Autorzy podkreślają motywy charakterystyczne dla problemów młodych odbiorców – ale zapewniają oddech za sprawą humoru. Antek Fert może się wstydzić wielu rzeczy, jednak nawet jako ofiara losu nie będzie potrzebował współczucia – to on wygrywa wszystkie potyczki, a do tego wcale się nie przejmuje tym, co było dawniej. Żyje chwilą i zapewnia sporo śmiechu – właśnie dzięki temu, że potrafi nabrać dystansu do tego, co aktualnie przeżywa. Eva Amores i Matt Cosgrove przypominają, że zawsze może być gorzej, ale nie ma co się przejmować zwyczajnymi wpadkami – warto zostawić sobie przeżywanie stresu na te niezwyczajne (które w normalnym życiu nie nadejdą, tym przyjemniej przeżywać je podczas lektury). Jest to książka mocno przerysowana i czerpiąca z bogatej wyobraźni – i to właśnie spodoba się najmłodszym.
niedziela, 5 października 2025
Yael van der Wouden: W dobrych rękach
Znak, Kraków 2025.
Wybór
Ta książka przenosi do lat 60., ale tylko w sferze obyczajowej, otoczenie nie ma dla bohaterów żadnego znaczenia, a Yael van der Wouden nie będzie precyzyjnie odtwarzać kontekstu – ułatwia sobie zadanie, a czytelnikom koncentrację na tym, co najważniejsze, dzięki azylowi. Miejscem akcji jest dom na odludziu. Holenderska prowincja to schronienie dla Isabel, samotnej bohaterki, która od zawsze była „dziwna”. Isabel mieszka w domu, który formalnie nie należy do niej – ale tu porządkuje sobie rzeczywistość i tu czuje się bezpiecznie. Nie ma potrzeby wychodzenia do ludzi, interakcje społeczne ją męczą i irytują – bohaterka spędza czas samotnie i jest jej z tym dobrze. Isabel wychowywała się w rodzinie o mocno konserwatywnych poglądach: matka nigdy nie pogodziła się z życiowymi wyborami syna – i nawet po jej śmierci pewne uprzedzenia pozostały i funkcjonują niejako w atmosferze domu, chociaż wydaje się to nielogiczne. Isabel przesiąknięta pewnymi przekonaniami, będzie miała utrudnione zadanie, gdy jej codzienność się zmieni.
Isabel nie potrzebuje zmian, nawet – boi się ich i celowo wyklucza z własnej codzienności. Ale pewnego dnia Louis – jeden z braci – przyprowadza do domu swoją kolejną narzeczoną. Eva nie ma gdzie mieszkać i przez jakiś czas będzie musiała zatrzymać się u Isabel, bez względu na opinię na ten temat tej ostatniej. Isabel nie ma tu nic do powiedzenia, nawet jeśli będzie chciała zrobić wszystko, żeby pozbyć się niechcianego gościa albo zniechęcić Evę do ekspansywnego trybu życia. Bo Eva nie boi się niczego, nie zamyka się na ludzi, jest ekstrawertyczna i głośna, stanowi przeciwieństwo Isabel i potrafi bardzo ją zirytować. Eva ufa ludziom, inaczej niż Isabel, która podejrzewa każdego o wykradanie cennych przedmiotów codziennego użytku. Napięcie między kobietami staje się nie do zniesienia i wtedy Yael van der Wouden przygotowuje dla czytelników dwa wielkie zwroty akcji. Pierwszy można przewidzieć – autorka zapowiada go drobiazgami i subtelnymi akcentami w kierunku rozwoju fabuły. Tu jednak liczy się nie efekt zaskoczenia a jakość prozy, sposób opisywania tego, co kilka dekad później robi już znacznie mniejsze wrażenie. Skandal rozpisany na detale będzie dla czytelników prawdziwą przyjemnością poznawczą – nie chodzi tu o relację między kobietami przymusowo zamkniętymi w jednym domu, a o metodę przedstawiania kolejnych wydarzeń, gestów i interpretacji. W tym prawdziwa siła powieści „W dobrych rękach”. Z kolei drugi przełom wypada bardziej sensacyjnie i ma urozmaicić historię – nadać jej kierunek i sens tak, żeby całość nie wybrzmiewała tylko i wyłącznie jako studium kontaktów interpersonalnych.
Yael van der Wouden stara się nie przeoczyć żadnego szczegółu, kontrastuje swoje bohaterki i przedstawia ich indywidualne historie, żeby w pewnym momencie zacząć pisać z nich jedną opowieść. Wie, czym zaintrygować czytelników – i chociaż rezygnuje z tła (obyczajowość funkcjonuje tu niemal wyłącznie w głowach postaci), jest przekonująca w ładunku emocjonalnym.
Wybór
Ta książka przenosi do lat 60., ale tylko w sferze obyczajowej, otoczenie nie ma dla bohaterów żadnego znaczenia, a Yael van der Wouden nie będzie precyzyjnie odtwarzać kontekstu – ułatwia sobie zadanie, a czytelnikom koncentrację na tym, co najważniejsze, dzięki azylowi. Miejscem akcji jest dom na odludziu. Holenderska prowincja to schronienie dla Isabel, samotnej bohaterki, która od zawsze była „dziwna”. Isabel mieszka w domu, który formalnie nie należy do niej – ale tu porządkuje sobie rzeczywistość i tu czuje się bezpiecznie. Nie ma potrzeby wychodzenia do ludzi, interakcje społeczne ją męczą i irytują – bohaterka spędza czas samotnie i jest jej z tym dobrze. Isabel wychowywała się w rodzinie o mocno konserwatywnych poglądach: matka nigdy nie pogodziła się z życiowymi wyborami syna – i nawet po jej śmierci pewne uprzedzenia pozostały i funkcjonują niejako w atmosferze domu, chociaż wydaje się to nielogiczne. Isabel przesiąknięta pewnymi przekonaniami, będzie miała utrudnione zadanie, gdy jej codzienność się zmieni.
Isabel nie potrzebuje zmian, nawet – boi się ich i celowo wyklucza z własnej codzienności. Ale pewnego dnia Louis – jeden z braci – przyprowadza do domu swoją kolejną narzeczoną. Eva nie ma gdzie mieszkać i przez jakiś czas będzie musiała zatrzymać się u Isabel, bez względu na opinię na ten temat tej ostatniej. Isabel nie ma tu nic do powiedzenia, nawet jeśli będzie chciała zrobić wszystko, żeby pozbyć się niechcianego gościa albo zniechęcić Evę do ekspansywnego trybu życia. Bo Eva nie boi się niczego, nie zamyka się na ludzi, jest ekstrawertyczna i głośna, stanowi przeciwieństwo Isabel i potrafi bardzo ją zirytować. Eva ufa ludziom, inaczej niż Isabel, która podejrzewa każdego o wykradanie cennych przedmiotów codziennego użytku. Napięcie między kobietami staje się nie do zniesienia i wtedy Yael van der Wouden przygotowuje dla czytelników dwa wielkie zwroty akcji. Pierwszy można przewidzieć – autorka zapowiada go drobiazgami i subtelnymi akcentami w kierunku rozwoju fabuły. Tu jednak liczy się nie efekt zaskoczenia a jakość prozy, sposób opisywania tego, co kilka dekad później robi już znacznie mniejsze wrażenie. Skandal rozpisany na detale będzie dla czytelników prawdziwą przyjemnością poznawczą – nie chodzi tu o relację między kobietami przymusowo zamkniętymi w jednym domu, a o metodę przedstawiania kolejnych wydarzeń, gestów i interpretacji. W tym prawdziwa siła powieści „W dobrych rękach”. Z kolei drugi przełom wypada bardziej sensacyjnie i ma urozmaicić historię – nadać jej kierunek i sens tak, żeby całość nie wybrzmiewała tylko i wyłącznie jako studium kontaktów interpersonalnych.
Yael van der Wouden stara się nie przeoczyć żadnego szczegółu, kontrastuje swoje bohaterki i przedstawia ich indywidualne historie, żeby w pewnym momencie zacząć pisać z nich jedną opowieść. Wie, czym zaintrygować czytelników – i chociaż rezygnuje z tła (obyczajowość funkcjonuje tu niemal wyłącznie w głowach postaci), jest przekonująca w ładunku emocjonalnym.
sobota, 4 października 2025
Grażyna Bąkiewicz: W co wierzyliście, Słowianie?
Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Domek w lesie
Lekcje u pana Cebuli zawsze wiążą się ze świetnymi przygodami, nic więc dziwnego, że uczniowie chętnie przystępują od poszukiwania wiadomości w odległych czasach. Szkoła przyszłości to… ławki z demobilu, przestarzały sprzęt, który jednak da się wykorzystywać do podróży w czasie. Pan Cebula czuwa nad bezpieczeństwem nastolatków, a do tego mają oni do dyspozycji cały zestaw wynalazków, między innymi osłonę gamma, która pozwala upodobnić się do miejscowych, możliwość włączania lub wyłączania widzialności, komunikatory w małym palcu – dostęp do całej istniejącej wiedzy. Jednak wnioski trzeba wyciągać samodzielnie, to się nie zmieniło. W tej klasie – której kolejnych uczniów czytelnicy poznają od kilkunastu tomów – wszyscy cechują się jeszcze wyjątkowymi i unikatowymi zdolnościami. Stało się tak po wybuchu błyskacza: jedni potrafią wyjmować z kieszeni niezbędne w danym momencie przedmioty, inni błyskawicznie przemieszczają się z miejsca na miejsce, a Rysio – bohater tej części serii („W co wierzyliście, Słowianie”) wie, jak się rozdwoić. To przydatna umiejętność, kiedy trzeba być w dwóch miejscach jednocześnie, albo… żeby było raźniej. Poza magicznymi zdolnościami, które trochę ułatwiają realizowanie szkolnych zadań, każdy z uczniów ma jeszcze całkiem normalne zainteresowania nadające indywidualnego charakteru bohaterom i uzupełniające ich misję. Rysio zajmuje się smakami: z każdej wyprawy w przeszłość stara się przywieźć wspomnienia o nowych potrawach, interesuje się też ziołami i jadalnymi roślinami. Zadanie dotyczące wierzeń Słowian jest mu wyjątkowo na rękę. Pan Cebula tym razem wyznacza swoim uczniom zadanie dotyczące poznania mitologii słowiańskiej – chrześcijaństwo miało skutecznie wyplenić tradycje i dawne przekonania, tymczasem ślady wierzeń ocalały w zwyczajach i sformułowaniach przechowywanych przez całe pokolenia. Wprawdzie sporą część mitologii Słowian trzeba żmudnie odtwarzać, ale nie ulega wątpliwości, że była ona bogata i ciekawa.
Ale zadanie dla uczniów jest prostsze niż odbudowywanie mitologii. Podopieczni pana Cebuli muszą poznać tajemnicę Baby Jagi. I to z wiedźmą – kobietą wiedzącą – wiąże się większa część fabuły. Grażyna Bąkiewicz jak zwykle potrafi zaangażować czytelników w przygody podbarwione aspektami edukacyjnymi – czyta się te powieści jak prawdziwe przygodówki, przy okazji chłonąc wiedzę na temat historii. Część wyjaśnień, która rozbijałaby narrację, przenoszona jest do humorystycznych komiksów Artura Nowickiego. Można zatem dowiedzieć się czegoś również na marginesie warstwy graficznej. W tych opowieściach liczy się dowcip i dynamika akcji, uczniowie pana Cebuli nie nudzą się podczas lekcji – angażują się w wydarzenia, zawierają nowe znajomości, a do tego rozwijają też relacje między sobą, niekoniecznie te modelowe – nie wszyscy się lubią, nie wszyscy się ze sobą dogadują, ale tworzą się też zalążki par i przyjaźni. Liczy się możliwość znalezienia bratniej duszy, czasami – po prostu wsparcia lub pomocy w magicznych umiejętnościach. Wszystko po to, żeby zrealizować misję i na lekcji odpowiedzieć na pytania nauczyciela. Pan Cebula wie, co robi, wysyłając dzieci w przeszłość – tak najlepiej i najszybciej nauczą się historii w sposób, który zapadnie im w pamięć na długo. A najlepsze, że zapadnie też na długo w pamięć samym odbiorcom.
Domek w lesie
Lekcje u pana Cebuli zawsze wiążą się ze świetnymi przygodami, nic więc dziwnego, że uczniowie chętnie przystępują od poszukiwania wiadomości w odległych czasach. Szkoła przyszłości to… ławki z demobilu, przestarzały sprzęt, który jednak da się wykorzystywać do podróży w czasie. Pan Cebula czuwa nad bezpieczeństwem nastolatków, a do tego mają oni do dyspozycji cały zestaw wynalazków, między innymi osłonę gamma, która pozwala upodobnić się do miejscowych, możliwość włączania lub wyłączania widzialności, komunikatory w małym palcu – dostęp do całej istniejącej wiedzy. Jednak wnioski trzeba wyciągać samodzielnie, to się nie zmieniło. W tej klasie – której kolejnych uczniów czytelnicy poznają od kilkunastu tomów – wszyscy cechują się jeszcze wyjątkowymi i unikatowymi zdolnościami. Stało się tak po wybuchu błyskacza: jedni potrafią wyjmować z kieszeni niezbędne w danym momencie przedmioty, inni błyskawicznie przemieszczają się z miejsca na miejsce, a Rysio – bohater tej części serii („W co wierzyliście, Słowianie”) wie, jak się rozdwoić. To przydatna umiejętność, kiedy trzeba być w dwóch miejscach jednocześnie, albo… żeby było raźniej. Poza magicznymi zdolnościami, które trochę ułatwiają realizowanie szkolnych zadań, każdy z uczniów ma jeszcze całkiem normalne zainteresowania nadające indywidualnego charakteru bohaterom i uzupełniające ich misję. Rysio zajmuje się smakami: z każdej wyprawy w przeszłość stara się przywieźć wspomnienia o nowych potrawach, interesuje się też ziołami i jadalnymi roślinami. Zadanie dotyczące wierzeń Słowian jest mu wyjątkowo na rękę. Pan Cebula tym razem wyznacza swoim uczniom zadanie dotyczące poznania mitologii słowiańskiej – chrześcijaństwo miało skutecznie wyplenić tradycje i dawne przekonania, tymczasem ślady wierzeń ocalały w zwyczajach i sformułowaniach przechowywanych przez całe pokolenia. Wprawdzie sporą część mitologii Słowian trzeba żmudnie odtwarzać, ale nie ulega wątpliwości, że była ona bogata i ciekawa.
Ale zadanie dla uczniów jest prostsze niż odbudowywanie mitologii. Podopieczni pana Cebuli muszą poznać tajemnicę Baby Jagi. I to z wiedźmą – kobietą wiedzącą – wiąże się większa część fabuły. Grażyna Bąkiewicz jak zwykle potrafi zaangażować czytelników w przygody podbarwione aspektami edukacyjnymi – czyta się te powieści jak prawdziwe przygodówki, przy okazji chłonąc wiedzę na temat historii. Część wyjaśnień, która rozbijałaby narrację, przenoszona jest do humorystycznych komiksów Artura Nowickiego. Można zatem dowiedzieć się czegoś również na marginesie warstwy graficznej. W tych opowieściach liczy się dowcip i dynamika akcji, uczniowie pana Cebuli nie nudzą się podczas lekcji – angażują się w wydarzenia, zawierają nowe znajomości, a do tego rozwijają też relacje między sobą, niekoniecznie te modelowe – nie wszyscy się lubią, nie wszyscy się ze sobą dogadują, ale tworzą się też zalążki par i przyjaźni. Liczy się możliwość znalezienia bratniej duszy, czasami – po prostu wsparcia lub pomocy w magicznych umiejętnościach. Wszystko po to, żeby zrealizować misję i na lekcji odpowiedzieć na pytania nauczyciela. Pan Cebula wie, co robi, wysyłając dzieci w przeszłość – tak najlepiej i najszybciej nauczą się historii w sposób, który zapadnie im w pamięć na długo. A najlepsze, że zapadnie też na długo w pamięć samym odbiorcom.
piątek, 3 października 2025
Jola Richter-Magnuszewska: Co mówią zwierzęta?
Kropka, Warszawa 2025.
Porozumienie
Jola Richter-Magnuszewska postawiła na lekcję przyrody w przyjemnej dla oka i myśli wersji. „Co mówią zwierzęta” to bardzo udany tomik edukacyjny, który powraca do dawnych dobrych tradycji przedstawiania ciekawostek. I chociaż Jola Richter-Magnuszewska mogłaby spokojnie stworzyć picture booka dla najmłodszych, nie poszła w ślad za rynkowymi trendami i postawiła na informowanie dzieci o zasadach funkcjonowania obok przedstawicieli dzikiej przyrody. Na samym końcu przytacza kocie, psie i końskie ABC – prezentuje miniaturki z charakterystycznymi sylwetkami zwierząt i tłumaczy, co chcą zakomunikować pupile. Jednak przez całą książkę interesuje ją coś zupełnie innego – jak człowiek ma funkcjonować w naturze, żeby nie krzywdzić zwierząt i nie niszczyć ich naturalnego środowiska. Autorka łamie szyfr. Przekonuje odbiorców, że wszyscy mogą komunikować się ze zwierzętami, a przynajmniej – pojmować, co różne stworzenia chcą przekazać. Uczy wyczulenia na braci mniejszych, zatrzymuje się nad tym, co w codziennym pędzie dorośli często porzucają – jest świadoma, że najmłodsi potrzebują takich wskazówek i jeśli je sobie przyswoją, w przyszłości nie będą krzywdzić zwierząt. Dlatego ta książka jest tak potrzebna i cenna. Razem z Jolą Richter-Magnuszewską można iść do lasu i zastanowić się nad zasadami zachowania w gościnie u zwierząt. Można przyjrzeć się kolejnym zmysłom, przynajmniej tym, które ludzie znają z własnego doświadczenia, bo o bardziej zadziwiających rozwiązaniach z przyrody autorka nie ma kiedy napisać. Podpowiada, jak czytać z pozostawionych przez zwierzęta śladów i jak poznawać ich odchody, na co zwracać uwagę, kiedy chce się zrozumieć, co rozegrało się niedawno w lesie – albo jak uniknąć spotkania nosem w nos z drapieżnikiem. I to również ważne podpowiedzi, bo zapewniają bezpieczeństwo nie tylko najmłodszym. Dla dzieci możliwość wkroczenia do świata zwierząt będzie wystarczającą nagrodą: ale z punktu widzenia miłośników przyrody to istotne, że Jola Richter-Magnuszewska zajmuje się między innymi tematem traktowania młodych zwierząt przypadkowo znalezionych podczas spaceru. Wielu ludziom (nawet dorosłym) wydaje się, że w takich wypadkach trzeba interweniować, tymczasem może to bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Ale ta książka skrywa w sobie jeszcze jedną niespodziankę, niedostępną na pierwszy rzut oka. Pojawiają się tu kody QR – po zeskanowaniu pozwolą one odtwarzać nagrane przez specjalistów odgłosy zwierząt. Dzięki temu dzieci nawet bez wychodzenia z domu potrenują sobie rozpoznawanie różnych stworzeń – później podczas wizyty w lesie będą wiedzieć, z kim mają do czynienia. Dzięki angażowaniu różnych zmysłów łatwiej będzie przedstawiać im wiadomości – a ponieważ w interesie całej ludzkości jest przekazywanie młodemu pokoleniu tego typu informacji i wpajanie miłości do przyrody, książka bardzo dobrze się sprawdzi. Jest to książka wyjątkowa i ważna, dla czytelników, którzy chcą wiedzieć, jak traktować zwierzęta i jak je rozumieć – ale też dla tych, którzy do tej pory nie mieli pojęcia o życiu w zgodzie z naturą.
Porozumienie
Jola Richter-Magnuszewska postawiła na lekcję przyrody w przyjemnej dla oka i myśli wersji. „Co mówią zwierzęta” to bardzo udany tomik edukacyjny, który powraca do dawnych dobrych tradycji przedstawiania ciekawostek. I chociaż Jola Richter-Magnuszewska mogłaby spokojnie stworzyć picture booka dla najmłodszych, nie poszła w ślad za rynkowymi trendami i postawiła na informowanie dzieci o zasadach funkcjonowania obok przedstawicieli dzikiej przyrody. Na samym końcu przytacza kocie, psie i końskie ABC – prezentuje miniaturki z charakterystycznymi sylwetkami zwierząt i tłumaczy, co chcą zakomunikować pupile. Jednak przez całą książkę interesuje ją coś zupełnie innego – jak człowiek ma funkcjonować w naturze, żeby nie krzywdzić zwierząt i nie niszczyć ich naturalnego środowiska. Autorka łamie szyfr. Przekonuje odbiorców, że wszyscy mogą komunikować się ze zwierzętami, a przynajmniej – pojmować, co różne stworzenia chcą przekazać. Uczy wyczulenia na braci mniejszych, zatrzymuje się nad tym, co w codziennym pędzie dorośli często porzucają – jest świadoma, że najmłodsi potrzebują takich wskazówek i jeśli je sobie przyswoją, w przyszłości nie będą krzywdzić zwierząt. Dlatego ta książka jest tak potrzebna i cenna. Razem z Jolą Richter-Magnuszewską można iść do lasu i zastanowić się nad zasadami zachowania w gościnie u zwierząt. Można przyjrzeć się kolejnym zmysłom, przynajmniej tym, które ludzie znają z własnego doświadczenia, bo o bardziej zadziwiających rozwiązaniach z przyrody autorka nie ma kiedy napisać. Podpowiada, jak czytać z pozostawionych przez zwierzęta śladów i jak poznawać ich odchody, na co zwracać uwagę, kiedy chce się zrozumieć, co rozegrało się niedawno w lesie – albo jak uniknąć spotkania nosem w nos z drapieżnikiem. I to również ważne podpowiedzi, bo zapewniają bezpieczeństwo nie tylko najmłodszym. Dla dzieci możliwość wkroczenia do świata zwierząt będzie wystarczającą nagrodą: ale z punktu widzenia miłośników przyrody to istotne, że Jola Richter-Magnuszewska zajmuje się między innymi tematem traktowania młodych zwierząt przypadkowo znalezionych podczas spaceru. Wielu ludziom (nawet dorosłym) wydaje się, że w takich wypadkach trzeba interweniować, tymczasem może to bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Ale ta książka skrywa w sobie jeszcze jedną niespodziankę, niedostępną na pierwszy rzut oka. Pojawiają się tu kody QR – po zeskanowaniu pozwolą one odtwarzać nagrane przez specjalistów odgłosy zwierząt. Dzięki temu dzieci nawet bez wychodzenia z domu potrenują sobie rozpoznawanie różnych stworzeń – później podczas wizyty w lesie będą wiedzieć, z kim mają do czynienia. Dzięki angażowaniu różnych zmysłów łatwiej będzie przedstawiać im wiadomości – a ponieważ w interesie całej ludzkości jest przekazywanie młodemu pokoleniu tego typu informacji i wpajanie miłości do przyrody, książka bardzo dobrze się sprawdzi. Jest to książka wyjątkowa i ważna, dla czytelników, którzy chcą wiedzieć, jak traktować zwierzęta i jak je rozumieć – ale też dla tych, którzy do tej pory nie mieli pojęcia o życiu w zgodzie z naturą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)