* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

poniedziałek, 31 stycznia 2022

Christina Lauren: Miłość na święta

Poradnia K, Warszawa 2021.

Wyjaśnienie

To powieść z gatunku romansów za wszelką cenę, lekkich i nieskomplikowanych czytadeł w dodatku zahaczających o fantastykę – motyw podróży w czasie to coś, co dwie autorki, piszące pod pseudonimem Christina Lauren wykorzystują jako punkt wyjścia, ale czego nie rozwiązują. Nie zależy im bowiem na wyjaśnieniach dziwnego stanu rzeczy – a na rozwoju uczuć. Mae to młoda kobieta, która, jak co roku, spędza Boże Narodzenie z rodzicami i ich przyjaciółmi. To oznacza, że znów będzie mieć przy sobie obiekt westchnień od czasów nastoletnich – tyle tylko, że popełnia błąd i zamiast wyznać, co czuje, przeżywa krótką chwilę zapomnienia z bratem ukochanego. Od tej chwili wszystko zaczyna się psuć: bohaterka może stracić absolutnie każdy element dostarczający jej w święta szczęścia i satysfakcji, nie mówiąc już o tym, że zaprzepaszcza szansę na wymarzony związek. Prośba rzucona do wszechświata sprawia, że Mae cofa się o kilka dni w czasie i może jeszcze raz przeżyć święta, naprawiając popełnione błędy. Jeśli zagubi się w swoich działaniach, sytuacja się powtórzy. Nikt nie wie, dlaczego, a sama bohaterka nie może zwierzać się wszystkim z tego, co przeżywa. Za to uczy się wykorzystywać zgromadzoną w fantastyczny sposób wiedzę i stopniowo dociera do swojego wybranka. Zna już scenariusze, które doprowadzą do katastrofy – pora, żeby wprowadziła w czyn te bardziej przydatne i zdecydowała się na wyznanie miłości.

Dwie autorki stawiają na to, co młode odbiorczynie z pewnością będą chciały przeczytać w zimowy wieczór. Nie proponują ani skomplikowanej fabuły, ani zbyt wielu przeciwności losu: to, co Mae przeżywa na początku swojej świątecznej przygody, wyczerpuje prawie całkowicie limit nieszczęść i zawodów – potem będzie jeszcze jedna sprzeczka, która może pokrzyżować plany bohaterom, ale znajduje się ona w takim punkcie powieści, że nikt nie potraktuje jej poważnie: to po prostu obowiązkowy element fabuły, przeszkoda na drodze do ciągłego szczęścia – po to, żeby bohaterom nie wszystko zawsze się udawało. Dość wymuszony powód do kłótni nie przekona zatem czytelniczek, że zagraża poważnie związkowi i Mae będzie mogła znaleźć radość, której oczekiwała. „Miłość na święta” to przecież historia na kanwie bożonarodzeniowych cudów: tu wcale nie chodzi o prawdopodobieństwo – a o rozrywkę bez trosk. Co ciekawe, autorki proponują kilka gier, które mogą urozmaicić rodzinne zjazdy: jeśli ktoś ma ochotę oderwać się od elektronicznych gadżetów i świąt za stołem, może skorzystać ze wskazówek z tomu.

Jest tu trochę humoru, jest przypomnienie, że nie wszystko zawsze da się przewidzieć. W zasadzie można by spokojnie zrezygnować z początkowej rozbiegówki – motywu podróży w czasie – skoro autorki nie mają pomysłu na jego uzasadnienie. Powieść przyciągałaby tak samo (pewną grupę odbiorczyń), a nie zirytowałaby nagłym przejściem do innego gatunku.

niedziela, 30 stycznia 2022

Ellery Lloyd: Influencerka

Marginesy, Warszawa 2022.

Zagrożenia

Ellery Lloyd, czyli autorski duet: Colette Lyons i Paul Vlitos, proponują przejście w thrillerach do tematów coraz bliższych odbiorcom - i pokazują zagrożenia płynące ze sprzedawania swojej prywatności w internecie. "Influencerka" to bardzo udany thriller, który w warstwie narracyjnej przypomina powieści obyczajowe. Zgrabna narracja nie usypia czujności odbiorców - bo autorzy nabudowują poczucie zagrożenia. Pojawiają się migawki: kilkuletnia córka w szpitalu, niemowlę - chłopiec - w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To może być cena za popularność Emmy. Emmy jest instagramerką, która przedstawia na swoich profilach w portalach społecznościowych nieidealne życie zwyczajnej mamy. Chociaż to jeden z bardziej oklepanych tematów, kobieta trafia w niszę: przekonuje do siebie rzesze fanek, kolejnych nieidealnych mam, które potrzebują wsparcia i powiedzenia, że mają prawo do słabości. Emmy - razem ze swoją agentką - doskonale wie, co i w jakiej sytuacji przedstawić swoim odbiorczyniom, żeby wypaść wiarygodnie i zdobyć kolejne punkty (przekładające się na zarobki).

Emmy działa jak robot. Potrafi wszystko zaplanować i wszystko przekuć na klikalność. Zna mechanizmy rządzące światem internetu i świetnie radzi sobie z wyzwaniami. Stała się specjalistką od tworzenia alternatywnej rzeczywistości, jest guru dla licznego grona młodych matek i nie zamierza rezygnować ze swoich pomysłów nawet wtedy, gdy okazują się dwuznaczne moralnie. A okazują się takie coraz częściej, co z przerażeniem odnotowuje mąż Emmy. Mężczyzna coraz częściej dostrzega sztuczność i rozpad podstawowych międzyludzkich kontaktów. Widzi, że Emmy działa jak maszyna, nie interesuje się uczuciami innych ludzi, ignoruje nawet wieloletnie przyjaciółki. Emmy wpada w pułapkę: całe swoje życie zamienia w pracę, czym może narobić sobie wielu wrogów - nawet jeśli z pozoru wszyscy ją kochają. Emmy jednak nie jest naiwna: wie, że musi zachować środki ostrożności. Nigdzie nie publikuje informacji, które mogłyby zdradzić jej miejsce zamieszkania, przed obiektywem aparatu gra swoją rolę: przeinacza fakty i snuje nieprawdziwe opowieści na temat swoich bliskich. A jednak jest ktoś, kto życzy jej jak najgorzej ze względu na pewną urazę. Autorzy do odsłonięcia zagadki będą dążyć powoli i - ostrożnie wprowadzać kolejnych bohaterów, którzy mogą rzucić nowe światło na wydarzenia. Jest w tym pewna zachowawczość, ale nie przeszkadza ona w lekturze i w podążaniu za fabułą. Wykorzystują twórcy zmiany narratorów: opowieść z punktu widzenia Emmy, jej męża oraz tajemniczej nieznajomej, która planuje odważną zemstę - to chwyt standardowy, który pomaga w zrozumieniu różnych punktów widzenia i ubarwia dramaturgię.

Jeden zarzucony wątek warto było jeszcze bardziej uwypuklić. Emmy w ujęciu autorów przejawia cechy psychopatki: nie kieruje się emocjami, nie ma w sobie empatii - i to w książce nie zostaje wykorzystane do końca. Emmy przejawia skłonności do autodestrukcji, ale nie przekłada się to na jej codzienność. Chociaż motyw psychologiczny trochę autorzy odpuszczają, dobrze radzą sobie za to z pokazaniem, jak działa biznes internetowy. To zestaw porad (i przestróg) dla wszystkich tych, którzy chcą zostać youtuberami czy instagramerami i zarabiać na tym gigantyczne pieniądze. Niezależnie jednak od jakości wskazówek i prawdopodobieństwa akcji - książkę czyta się bardzo dobrze. Nie trzeba nawet być fanem thrillerów, żeby dać się wciągnąć w tę opowieść.

sobota, 29 stycznia 2022

Joanna Łopusińska: Zderzacz

W.A.B., Warszawa 2022.

Skandal międzynarodowy

Joanna Łopusińska ma szanse podbić zagraniczne rynki z takim podejściem do tworzenia literatury rozrywkowej (chociaż tłumaczenie przekleństwa na stronie 159 sprawia, że każdy zastanowi się nad jej podejściem do języka). Widać i tak, że dla autorki narracja jest sprawą drugorzędną: służy tylko do przedstawiania biegu wydarzeń, na pewno nie staje się powodem do refleksji i do warsztatowych popisów. Joanna Łopusińska skupia się na dość skomplikowanej intrydze, snuje opowieść rozbijaną na głosy i na różne odcienie emocjonalne. "Zderzacz" to powieść, która ma wyrwać się z kompleksów "polskości" i odrzucić tanią sensację. Autorka decyduje się na rozmach i próbuje zainteresować literaturą rozrywkową bardziej ambitnych czytelników. Obiecuje im nietypowe miejsce akcji: zbrodnia wydarza się w Wielkim Zderzaczu Hadronów, obejmuje środowisko badaczy i geniuszy. Już samo to ma wyróżnić powieść na rynku - chociaż autorka nie zamierza prezentować zbyt wielu detali z pracy bohaterów. Próbuje za to uświadomić odbiorcom, jak skomplikowane są doświadczenia pracowników naukowych, zwłaszcza tych najlepszych. Ginie Noah Majewski - i to wielka strata dla całego środowiska. Ale gorzej, że ginie także bezcenny zbiór notatek badacza - efekt odkryć i ogromnej wiedzy i przepis na światową katastrofę (jeśli znajdzie się w niepowołanych rękach). Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy w toku śledztwa znikają kolejni bohaterowie. Teraz już wiadomo, że o przypadku nie można mówić, a ci, którzy do tej pory zagłębiali się w hermetycznych badaniach, mogą znaleźć się w poważnym niebezpieczeństwie.

Przeniesienie akcji do ośrodka badań jądrowych nie oznacza, że język stanie się hermetyczny. Joanna Łopusińska w ogóle stara się pisać obiektywnie i bezemocjonalnie, co momentami wypada dość dziwnie: jakby nie chciała zaangażować się w prowadzoną przez siebie opowieść i uciekała od przywiązania do postaci. Drugim sposobem na zdystansowanie się od bohaterów staje się tutaj szybkie przechodzenie między scenami i motywami. Joanna Łopusińska szuka wątków niemal obowiązkowych w tego typu literaturze: wie, że warto czasami pokazać prywatność, a wręcz intymność postaci, tak, żeby w oczach odbiorców wypadały one bardziej realistycznie i budziły silniejsze uczucia. W samej konstrukcji powieści autorka stawia na sensacyjność. Najbardziej interesuje ją prezentowanie biegu wydarzeń - dynamicznego, wypełnionego filmowymi scenami. Nie liczy się tu w ogóle literackość, chociaż Łopusińska unika stylistyki pop i upraszczania narracji. Ucieka od zwracania uwagi na język (chyba że akurat zadziwia pomysłem na tłumaczenie przekleństwa, ale to niezamierzony zabieg), rezygnuje też z tworzenia opisów nacechowanych emocjonalnie. W efekcie będzie jej trudniej przekonać do samych bohaterów - jako że sygnalizuje ich osobność, oderwanie od zwyczajnego świata. Nie będzie to przeszkodą dla odbiorców: akcja zaangażuje ich wystarczająco mocno, by brak uczuć przestał być problemem w lekturze. "Zderzacz" to ciekawe podejście do gatunku.

piątek, 28 stycznia 2022

Bruno Schulz: Sklepy cynamonowe i inne opowiadania

Marginesy, Warszawa 2022.

Powrót piękna

Na rynek powracają właśnie "Sklepy cynamonowe", zbiór opowiadań oraz rysunków stworzonych przez Brunona Schulza, z dodatkiem - czterema utworami, które powstały po publikacji "Sklepów", siłą rzeczy zatem mniej znanymi szerokiej publiczności. Do Schulza po latach sięgać mogą czytelnicy zainteresowani synestezją w narracji i umiejętnością tworzenia niezwykłej atmosfery w tekstach. Opowiadania, w których refrenowo powraca ojciec z pogranicza realizmu i magii, do dzisiaj mogą funkcjonować jako literacki popis i pokaz możliwości wyobraźni autora. Bruno Schulz nie koncentruje się tu na budowaniu fabuły i opowiadaniu o wydarzeniach, rejestruje raczej drobiazgi z codzienności, zajmuje się utrwalaniem w słowach tego, co można równie dobrze przenieść na płótno. Statyczne obrazki urzekają jednak sposobem analizy otoczenia. Autor jest w stanie z każdego detalu wyłuskać jego istotę, a następnie przekuć ją w komentarz, który uruchamia fantazję. "Sklepy cynamonowe i inne opowiadania" to tom, który rejestruje wyjątkową wrażliwość - już w momencie oglądania domowej rzeczywistości. Bruno Schulz specjalizuje się w małych formach, wykorzystuje je do prezentowania przedziwnego mariażu prozy i poetyckości. Nieprzezroczyste opowieści są jednocześnie bardzo prawdziwe i przekonujące - nietrudno uwierzyć w prezentowane sceny i przeżywać je wciąż na nowo. Autor zamienia się tu w przewodnika po losach własnej rodziny, pisze z perspektywy obserwatora zaangażowanego w codzienność, ale jednocześnie dystansującego się od niej za sprawą sztuki. Zależy mu nie tylko na odnalezieniu najbardziej trafnych fraz: nie tylko mimetyczne spostrzeżenia się liczą, ważny okazuje się również proces malowania obrazów za pomocą słów. Opowiadania ze "Sklepów cynamonowych" są tylko pozornie oderwane od realiów. Uniwersalne w swojej wymowie i pozbawione odniesień do pozaliterackiej rzeczywistości stanowią przegląd klisz z okresu dojrzewania, zamieniają się w ogólną ocenę ludzkich doświadczeń. Wrażliwość, którą wykorzystuje Bruno Schulz do ich stworzenia, sprawia, że czytelnicy dają się ponieść samej formie. Schulz nie zamierza przesadnie rozwijać kolejnych scenek: stawia na utwory krótkie i wyraziste w swojej wymowie - ale nie przekłada się to na oszczędność słów w poszczególnych akapitach. Daleki od ascezy stylistycznej, zamienia się w poetę i malarza jednocześnie: traktuje literaturę jako kolejną formę sztuk wizualnych. Proponuje odbiorcom literaturę wyjątkową i niepowtarzalną: wolną od schematów (a przecież na schematach budowaną) i esencjonalną, jednocześnie zwracającą uwagę na tworzywo. Powraca zatem na rynek dzieło, które wyzwala silne emocje i które stanowi przeciwwagę do literatury masowej, dojrzałe, pełne i wciąż atrakcyjne - "Sklepy cynamonowe" nie zestarzeją się szybko. Ta literatura uwodzi i wymaga uważnej lektury, zaspokaja wymagających odbiorców i przypomina o możliwościach tkwiących w języku. Tom pokazuje nietypowy sposób widzenia świata i wykorzystywania języka jak narzędzi malarskich, jest zatem publikacją, którą warto mieć w swojej biblioteczce.

czwartek, 27 stycznia 2022

Ludmiła Murawska-Peju: Wolność w łupinie orzecha

Czarna Owca, Warszawa 2020.

Życie sztuką

Jest to publikacja nietypowa - trochę złożona z tematycznych wspomnień (krótkie rozdziały stanowią impresje na wybrane zagadnienia, nie ma tu chęci uporządkowania całego życia ani podkreślania konkretnych doświadczeń: autorka pisze raczej po to żeby podzielić się wyjątkowymi zachowanymi w pamięci scenkami. Te wyznania przedzielane są wywiadami (raczej konwencjonalnymi i pozbawionymi chęci pogłębiania tematów: chociaż Ludmiła Murawska-Peju nie ma nic przeciwko omawianiu własnych doświadczeń, dziennikarze raczej nie zamierzają wykraczać poza schematyczne zestawy pytań).

"Wolność w łupinie orzecha" to opowieść o tym, jak autorka dojrzewała do sztuki - na początku: fascynacja malarstwem, oglądanie z bliska obrazów i sprawdzanie, jak uzyskuje się działające na wyobraźnię kształty za pomocą pozornie przypadkowych śladów farby. Autorka przywołuje płótna, które ją zainspirowały i zachęciły do poszukiwań, trochę też pisze o tym, co sama stworzyła. Pierwszą partię książki na krótko zdominuje wojna - na szczęście Ludmiła Murawska-Peju nie wpada w nurt obecnie niemal obowiązkowy - analizowania wszystkiego, co wiązało się z losami rodziny podczas wojny - i może przejść do tego, co najważniejsze, czyli do doświadczeń teatralnych. Pisze o Mironie Białoszewskim i o swoim wuju, Ludwiku Heringu, z którymi tworzyła teatr na Tarczyńskiej. Przypomina rozmaite anegdoty i role, przygotowania i spotkania, które na zawsze ją zmieniły. Wprowadza czytelników do świata bohemy artystycznej, ale nie sili się na komentowanie zjawisk kulturowych spoza własnego życiorysu. Koncentruje się na własnych przeżyciach - tych zawodowych i związanych ze sztuką. Zależy jej na odmalowaniu portretów Białoszewskiego i Heringa, to ich sylwetki najczęściej przywołuje i ich opinie bierze do siebie. Zapewnia czytelnikom wprowadzenie za kulisy domowego teatru, dzieli się szczegółami, których zwykli odbiorcy poznać nie mogli. A najważniejsze - przynajmniej z perspektywy poszukiwaczy ciekawostek - jest to, że potrafi rejestrować narodziny pomysłów i rozwiązania, które się sprawdziły. Nie ma tu oczywiście krytycznoliterackiego podejścia do kolejnych ról, nie ma też wyczerpujących omówień spektakli - ale dzięki swoim wspomnieniom Ludmiła Murawska-Peju pozwala niemal uczestniczyć w przygotowaniach sztuk. Zaprasza odbiorców do prywatnego świata, który staje się ucieczką od codzienności. Odnotowuje emocje twórców, czasami sięga po cytaty, pokazuje, jak tworzyła się wielka poezja. Nie zapomina o malarstwie: przez cały czas jest bardzo wyczulona na sposoby odwzorowywania świata. Zresztą upodobanie do malarstwa (i, co bardziej istotne, zrozumienie tego malarstwa od najmłodszych lat) owocuje umiejętnością przenoszenia na słowa kształtów i barw. Język tej książki jest dość plastyczny, narracja może się spodobać czytelnikom. Owszem, można mieć zastrzeżenia do patchworkowej konstrukcji, nie do końca przekonującej i uniemożliwiającej dokonywanie podsumowań, ale autorka potrafi pisać ciekawie - także ze względu na potęgę autobiograficznych wiadomości. Jest "Wolność w łupinie orzecha" książką nietypową.

środa, 26 stycznia 2022

Tomasz Jachimek: No i pogadali. "Szkło Kontaktowe", gdy gasną kamery

Agora, Warszawa 2022.

Szkło przez lupę

Najlepszą reklamę i zachętę do zakupu tej pozycji wygłasza we wprowadzeniu Tomasz Jachimek który po prostu inteligentnie podpowiada, komu w ten sposób można zrobić na złość. Ale wiadomo, że "No i pogadali" trafi do fanów "Szkła Kontaktowego" i do tych odbiorców, którzy chcą się przekonać, co o programie sądzą jego twórcy - prezenterzy i zapraszani do studia satyrycy. Chociaż to tom trochę wspomnieniowy, trochę - gromadzący informacje i niezwykłe doświadczenia związane z programem, trochę anegdotyczny i trochę - utrwalający fenomen "Szkła", dostarczy sporo rozrywki. Nie tylko dlatego, że rozmówcy Tomasza Jachimka - jego koledzy po fachu - prześcigają się w podawaniu puent i niespodzianek z pracy nad omawianiem dokonań polityków. To po prostu zestaw spotkań towarzyskich - ludzi, którzy się wzajemnie lubią i cenią, a do tego chcą razem stworzyć coś wyjątkowego. W efekcie nawet jeśli ktoś nie ogląda telewizji i ominie go fenomen "Szkła Kontaktowego", wyciągnie z lektury trochę dla siebie.

Piętnaście nazwisk, piętnaście rozmów (na szczęście z Tomaszem Jachimkiem na finał porozmawia jego brat, Szymon). Przedstawiciele różnych pokoleń, dziennikarze oraz satyrycy. Jest tu Artur Andrus, Krzysztof Daukszewicz, Henryk Sawka, jest Michał Kempa - są i Jerzy Iwaszkiewicz, Tomasz Sianecki czy Wojciech Fiedorczuk. Katarzyna Kasia, Katarzyna Kwiatkowska i Dominika Sekielska. We wspomnieniach także ci, których w książce zabraknąć po prostu nie mogło - między innymi Grzegorz Miecugow czy Maria Czubaszek. Już sam dobór rozmówców sprawia, że tom cieszyć się będzie wielkim zainteresowaniem na rynku. Jednocześnie to gwarancja, że nudno nie będzie. Tomasz Jachimek bawi się konwencją wywiadów, wykorzystuje chętnie naiwne i dyżurne pytania zadawane przez niekoniecznie dobrze przygotowanych żurnalistów, opatrując je dodatkowo humorystycznymi komentarzami. Czasem zresztą nie ma szans na zadanie pytań, które sobie zanotował, bo rozmówcy wyprzedzają go i sami dzielą się uwagami na temat programu. Może dodać i parę smakowitych szczegółów na temat "Szkła" albo - kondycji polskiej satyry. W efekcie nie tylko odpowiedzi intrygują, same pytania również stają się źródłem dobrej rozrywki. W ogóle jest rzeczowo i konkretnie, wywiady są skondensowane i atrakcyjne dla szerokiego grona czytelników. Tomasz Jachimek wie, jak nakłonić do zwierzeń kolejnych gości. Zdarza się, że wywołuje wrażenie, jakby wywiady wymykały mu się spod kontroli, jednak poczucie humoru sprawia, że to tylko uatrakcyjnia książkę jeszcze bardziej. Niektórzy jak z rękawa sypią anegdotami, inni dzielą się przemyśleniami na temat produkcji albo kondycji życia kulturalnego. Wszystkim zależy na pokazaniu niezwykłości "Szkła Kontaktowego" i - całej ekipy zgromadzonej wokół programu. Będzie w tych rozmowach trochę nostalgii i mnóstwo śmiechu - niektórzy otwarcie mówią, jacy politycy są odpowiedzialni za istniejący stan rzeczy i proszą, żeby nie usuwać tych opinii w redakcji, inni stawiają na bardziej wyważone komentarze. W efekcie ta książka nie zestarzeje się zbyt szybko: będzie funkcjonować teraz - jako ocena siedemnastu lat programu, w przyszłości - jako analiza fenomenu kulturowego i społecznego. "No i pogadali" to publikacja, którą czyta się z przyjemnością od pierwszej do ostatniej strony: nie wolno pomijać ani rysunków Henryka Sawki, ani drobnych "portretów" kolejnych postaci. Wszędzie pojawia się dowcip w bardzo dobrym gatunku.

wtorek, 25 stycznia 2022

Kaja Nordengen: Mózg jak brzytwa. Roczny plan treningowy

Marginesy, Warszawa 2022.

Dla zabieganych

Kaja Nordengen wpisuje się w nurt kioskowych poradników, w których każdy bez większego wysiłku znajdzie dla siebie proste wskazówki prowadzące do tego, by zmienić coś w swoim życiu. „Mózg jak brzytwa” to obietnica „podkręcenia” własnych możliwości umysłowych – precyzyjny plan rozpisany na cały rok (z wyłączeniem weekendów, wtedy to odbiorcy mają się zająć odpoczynkiem, spotkaniami ze znajomymi i innymi rozrywkami. Nie oznacza to jednak, że proponuje wyzwania ponad siły i zajmujące wyjątkowo dużo czasu. Jeśli ktoś będzie korzystał z tego tomu zgodnie z założeniami autorki, codziennie spędzi kilka minut na kolejnych zadaniach. Niby oznacza to ułatwienia w dążeniu do systematyczności – czy jednak faktycznie wpłynie na poprawienie kondycji mózgu – można się zastanawiać. Na pewno nie zaszkodzi, więc jeśli odbiorcy będą mieli tyle cierpliwości, żeby podążać za Kają Nordengen, samodzielnie się o tym przekonają.

Autorka stawia na łamigłówki i ćwiczenia dla pamięci, zadania z testów na inteligencję lub podchwytliwe i wielokrotnie już powielane zwłaszcza w poradnikach psychologicznych „sztuczki” pozwalające oszukać mózg (dzisiaj już raczej nikt się nie nabierze na ocenianie, który odcinek jest dłuższy, albo który kwadrat jest ciemniejszy – każdy zna rozwiązania, ale i takie zadania tu trafiły). Kaja Nordengen wybiera temat na każdy tydzień w roku – przy czym zależy to wyłącznie od jej kreatywności, nie ma żadnego nadrzędnego uporządkowania. Znajdzie się tu tydzień „wycieczek” (zmiana znanych tras lub poruszanie się bez GPS-a po najbliższej okolicy), tydzień zagadek logicznych, tydzień „ciągów liczb”, spotkań ze znajomymi, tydzień nowych słów, zestaw wiadomości z geografii. Będzie trochę matematyki, trochę mnemotechniki i trochę ćwiczeń fizycznych. Pojawi się i coś dla łasuchów. Część rodzajów zadań powróci po pewnym czasie, tak, żeby wykorzystać potencjał wybranych zachowań. Odbiorcy zachęcani do poznawania słów w obcych językach czy nastawiani na rozwiązywanie zagadek i łamigłówek mogą polubić takie formy rozrywki. Chodzi jednak także o to, żeby nikogo nie odstraszyć stopniem trudności wyzwania: czasami trzeba po prostu posłuchać muzyki albo obsługiwać myszkę komputerową nie tą ręką co zwykle – to proste czynności, które nie wymagają większego wysiłku ani wielkich nakładów pracy, w sam raz dla zabieganych dążących do samorozwoju, ale stroniących od wielkich wyrzeczeń i działań na dużą skalę. Jeśli ktoś faktycznie chciałby poświęcać sporo czasu na rozwijanie umiejętności logicznego myślenia, poczuje niedosyt – jednak Kaja Nordengen doskonale wie, że najczęściej po tego typu poradniki sięgają odbiorcy masowi, o niezbyt wysokich wymaganiach. To dla nich pisze książkę, która jest jak zeszyt ćwiczeń gromadzący najciekawsze porady i spostrzeżenia dotyczące pracy mózgu. Jeśli ktoś mimo starań nie da rady rozwiązać konkretnego zadania, może skorzystać z klucza odpowiedzi znajdującego się na końcu tej niewielkiej objętościowo publikacji. „Mózg jak brzytwa” to oferta dla szerokiego grona odbiorców.

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Dominique Bona: Gala. Niebezpieczna muza

Noir sur Blanc, Warszawa 2022.

W poszukiwaniu skandalu

Jest to bardzo apetyczna publikacja dla tych, którzy lubią rozbudowane pod kątem obyczajowości i kontekstu kulturowego biografie. „Gala. Niebezpieczna muza” to tom, w którym na przeszło pięciuset stronach Dominique Bona przygląda się życiorysowi tajemniczej kobiety – czytelnicy poznają ją w momencie, gdy Gala jako młoda dziewczyna udaje się do sanatorium, by uciec przed gruźlicą. Przyciąga uwagę podróżnych, pozwala też samej autorce na rozwinięcie skrzydeł w ramach narracji – Gala jest postacią niezwykłą i już jako nastolatka intryguje oryginalną urodą, strojami i sposobem poruszania się. Wszystko w niej zapowiada pewność siebie i brak kompleksów, a także – niezwykle silną osobowość. I faktycznie w dalszej części „Niebezpiecznej muzy” będą się pojawiać wydarzenia świadczące o tych cechach. Szybko przyjdzie temat na opowiadanie o związkach: pierwsza poważna miłość – małżeństwo z poetą Paulem Eluardem zostaje tu rozłożone na czynniki pierwsze, a opisy poprzedzi jedynie sytuacja wojenna. Ważniejsze okazują się wątki obyczajowe. Między innymi Dominique Bona opowiada o relacjach Gali z matką ukochanego – i nie ma tu miejsca na sympatie i kompromisy. Od czasu do czasu autorka przywołuje fragmenty wierszy, które są inspirowane postacią Gali, częściej zajmuje się kształtem małżeństwa i sposobem kształtowania rzeczywistości we dwoje. Co ciekawe, temat macierzyństwa odrzucany przez samą Galę, również w tym tomie nie zajmuje zbyt wiele miejsca – autorka odnotowuje jednak chłodny stosunek matki do córki, przypomina najbardziej tragiczne momenty i przykrości. Nie zapomina i o kochankach Gali - również tych, którzy zdobyli sławę.

Bardzo uważnie obserwuje Dominique Bona to, co dzieje się w codzienności bohaterki tomu. Gala wprawdzie sama nie jest artystką, ale poświęca mnóstwo uwagi artystom – interesuje się sztuką w różnych jej przejawach i wie, co zrobić, żeby uruchamiać kreatywność wśród znajomych. Czasami jednak musi przebijać się przez obojętność czy stosunek do kobiet w ogóle: nie zawsze jej obecność jest mile widziana przez twórców, ale Gala się nie poddaje. Z czasem na chwilę znika z pola widzenia autorki tomu – kiedy trzeba nakreślić kontekst działań. Czytelnicy dowiedzą się między innymi o narodzinach dadaizmu i o inspiracjach artystycznych, w końcu na scenę wkroczy też Salvador Dali – drugi mąż Gali. I tutaj już Bona koncentruje się na mechanizmach działań. Tłumaczy, dlaczego Gala była dla malarza tak ważna, jak radziła sobie z jego problemami psychicznymi i jak sama w tym związku funkcjonowała. Rzadko do opowieści wkracza polityka, zwykle to po prostu zestawy poglądów, które są potrzebne do zrozumienia wzajemnych zależności w grupie artystów. Bona nie podąża wyłącznie za Galą – jest w stanie przedstawić także losy jej pierwszego męża, przypomina o tym, jakie wydarzenia mogły mieć na bohaterkę tomu wpływ i jakie zostały przez nią zignorowane jako sposób na walkę z konwenansami.

Jest w tej książce nie tylko ogromne wyczulenie na atmosferę epoki, ale też na samą narrację, która przenosi znaczenia i pozwala czytelnikom lepiej poznawać codzienność nietypowej muzy. Bona bardzo uważnie studiuje obyczajowość, dobrze orientuje się w tym, co dotyczy różnych dziedzin sztuki – i dzięki temu tworzy porywającą biografię o ponadczasowym charakterze.

niedziela, 23 stycznia 2022

Iwona Kienzler: Cudzoziemskie żony i matki władców Polski

Bellona, Warszawa 2021.

Przy koronie

Iwona Kienzler w zasadzie produkuje książki - popularyzuje wiadomości historyczne. Kluczem do dotarcia do czytelników jest odpowiedni dobór tematów. Jednak pośpiech w tworzeniu ma też swoje wady. Chociaż autorka bazuje na odkryciach i pismach historyków i bez wątpienia jest znakomita w kwerendach, problem pojawia się czasami w narracji. Ta w przypadku "Cudzoziemskich żon i matek władców Polski" okazuje się bardzo bezpłciowa. Rozczarowuje o tyle, że niejeden już raz Iwona Kienzler urzekała rytmem i rodzajem opowieści - jednak tym razem odbiorcy mają do czynienia niemal wyłącznie z referowaniem wiadomości. Przedstawia autorka kolejne ciekawe żony i matki obcego pochodzenia, zaznacza ich wpływ na losy królów, czasami może się dodatkowo pokusić o towarzyskie i obyczajowe anegdoty odrobinę ubarwiające życiorysy. Wśród postaci, które wybiera do omówienia, znajdują się Rycheza Lotaryńska, Bona Sforza czy królowa Marysieńka. Dziewięć historii to szansa na przyjrzenie się rodom i relacjom. Iwona Kienzler uwzględnia w tomie nie tylko polityczne zależności i rolę dla kraju, ale też aspekty bez znaczenia dla poddanych (między innymi uwzględnia autorka urodę wybranek - próbuje zrozumieć, dlaczego niektórzy władcy nie kryli się ze swoimi nałożnicami lub płodzili zbyt mało dzieci). Stara się przyciągnąć czytelników tego typu podejściem. Zanim jednak dojdzie do dzielenia się plotkami, mniej lub bardziej pikantnymi, musi autorka przedstawić całą otoczkę. Tłumaczy, jakie sojusze lub jakie oczekiwania doprowadziły do zetknięcia się późniejszych małżonków, odnotowuje choroby i problemy, zastanawia się nad tym, kogo połączyła namiętność. Nie interesują autorki tylko aspekty osobiste: odrywa się od nich, kiedy musi nakreślić czytelnikom kontekst historyczny. Rezygnuje z przedstawiania bitew czy przemian obyczajowych, za to analizuje dokładnie konsekwencje związków. Dostrzega istotę układów - nie tylko tych międzypaństwowych. Przyciągnie zatem odbiorców zainteresowanych strukturami kraju oraz relacjami na szczycie, ale w pierwszej kolejności trafi właśnie do czytelników lubujących się w rozszyfrowywaniu zależności. "Cudzoziemskie żony i matki władców Polski" to książka dość szybka. Autorka w kolejnych rozdziałach próbuje zaintrygować czytelników, podsuwając im przynajmniej pozorną możliwość poznawania sekretów władców. I to w zasadzie jedyny motyw przyciągający do tomu. Autorka potraktowała ten temat jako samograj, nie troszczy się o zachęty do czytania dla odbiorców. Chociaż potrafi uwodzić narracją, tym razem tylko przytacza uporządkowane wiadomości. Widać w tomie dobrą orientację w opracowaniach i umiejętność wybierania konkretnych twierdzeń - ale brakuje tego gawędziarskiego przekształcenia, które owocuje barwną relacją, żywą mimo upływu czasu. Fakt, że do tego typu książek sięgają wyłącznie zainteresowani tematem, nie ma przypadkowych odbiorców, jednak szkoda, że autorka nie pomyślała o możliwości poszerzenia grup czytelników i docierania do osób spoza targetu. Potrafi przecież to robić. "Cudzoziemskie żony i matki władców Polski" to tom, który staje się też przeglądem pomysłów oraz decyzji politycznych zahaczających o życie prywatne na szczycie. Można się przekonać, że nawet wielkie pieniądze i władza nie zapewniają szczęścia (i to nie tylko w miłości).

sobota, 22 stycznia 2022

Robin Jacobs: Co wstrząsa ziemią?

Kropka, Warszawa 2022.

Przyroda najbardziej

Te zjawiska fascynują i przerażają, więc "Co wstrząsa ziemią" może stać się lekturą obowiązkową w wielu domach. Robin Jacobs skupia się na sytuacjach (nie tylko pogodowych), które kiedyś należały do rzadkich, ale obecnie coraz bardziej wkraczają do świadomości ludzi na całym świecie. Obok trzęsień ziemi czy wybuchów wulkanów Robin Jacobs opowiada też między innymi o śnieżycach, tornadach i innych kwestiach dotyczących planety. Przygotowuje dzieci do dobrego zrozumienia istoty kolejnych zjawisk: jeśli na przykład tłumaczy, że trzęsienia ziemi są następstwem ruchów płyt tektonicznych, to przedstawia całą mapę z płytami tektonicznymi naniesionymi na kształty kontynentów - żeby każdy mógł się przekonać, gdzie mniej więcej przebiegają granice. Osobne wskazówki ze schematycznymi rysunkami pozwalają na zapamiętanie zasad zachowania się w sytuacji niebezpiecznej. Wszystko jest jednak mocno nasycone kolorystycznie, ma ostre kontury i urzeka wyrazistością. To książka, po którą sięga się z ciekawości - jednym przypadnie do gustu ze względu na zaspokajanie głodu wiedzy, drugim - za sprawą przyciągających wzrok obrazków. Chociaż mowa o zagrożeniach i o sytuacjach niebezpiecznych: wichury niszczą ludziom domy, wybuchy wulkanów unicestwiają całe osiedla (zwłaszcza - osady najbiedniejszych, którzy nie są w stanie przeprowadzić się w inne miejsca). Grad może nawet pozbawić kogoś życia, na pewno za to rujnuje uprawy i samochody - i tak bez końca. Człowiek nawet jeśli jest w stanie nauczyć się, co oznaczają kolejne zjawiska i jak się przed nimi chronić, nie da rady przewidzieć wszystkiego i - co gorsza - uniknąć najgroźniejszych scenariuszy. Ale to, co wstrząsa ziemią, bywa także mocno fascynujące - i na tym opiera się założenie tomu. Nikt nie chce odbiorców straszyć albo zniechęcać do poznawania tajemnic Ziemi, tu liczy się możliwość poznawania tego, co niezwykłe i w wielu momentach piękne. Ilustracje Sophie Williams są tu radosne i komiksowe. Przykuwają spojrzenia i wydają się wręcz humorystyczne, nawet jeśli przedstawiają katastrofy. A że nie zawsze informacje wiążą się z ludzkimi tragediami, można pozostać na poziomie podziwu dla spektakli natury. Mali odbiorcy dowiedzą się z tej książki między innymi, jakie są zasady nadawania imion tajfunom, poznają kilka ważniejszych trzęsień ziemi czy tsunami. Zresztą każdy rozdział-temat składa się z kilku części. Stałym punktem jest mapka z zaznaczonymi kilkoma miejscami występowania najbardziej dramatycznych wydarzeń (omówienie tych wydarzeń znajduje się na marginesie). Później przychodzi czas na komentowanie przyczyn i wprowadzanie krótkich - niemal encyklopedycznych - danych. Bardzo przydatne wiadomości (jeśli ktoś będzie miał okazję zaobserwować je w praktyce, w skrajnym wypadku może ocalić życie...) wiążą się ze wskazówkami "w razie czego" (jak wydostać się z budynku, gdzie się schować, kiedy w pobliżu budynku nie ma, wszystko w zależności od szalejącego żywiołu). Nie tylko teoria na temat powstawania kolejnych zjawisk atmosferycznych i przyrodniczych ale również - garść uwag dla osób, które zetkną się bezpośrednio z żywiołami. To wszystko sprawia, że książka zaczyna żyć, dla odbiorców będzie jeszcze bardziej cenna i interesująca. Przyjemnie się ją ogląda: porządkuje wiedzę, dostarcza odbiorcom cennych danych, a ponadto zapewnia rozrywkę i rozbudza ciekawość świata.

piątek, 21 stycznia 2022

Tomasz S. Markiewka: Zmienić świat raz jeszcze

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Katastrofa

Jest to książka, która - ze względu na stopień ogólności - raczej podsunie czytelnikom materiały do refleksji nad kondycją dzisiejszego świata niż recepty i rozwiązania najbardziej prawdopodobnych kryzysów. Tomasz S. Markiewka zastanawia się bowiem nad kłopotami, które ściąga na siebie ludzkość w wymiarze globalnym, za to nie zajmuje się tym, co jednostka może zrobić dla poprawy sytuacji. Wieszczy i podkreśla trafność dramatycznych ocen w oparciu o konkretne wydarzenia (na przykład obecną pandemię). Usiłuje przekonać odbiorców, że należy zadbać o klimat i skupić się na wprowadzaniu zmian o charakterze ponadlokalnym, żeby móc uratować świat. Łączy przy okazji kwestie natury z polityką - i tym może największą liczbę czytelników przyciągnąć. "Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat" to opowieść o ludzkiej nonszalancji i o koniecznych zmianach w mentalności społeczeństw. Katastrofę klimatyczną można zatrzymać - albo spowolnić - pod warunkiem przeniesienia dyskusji i wdrażanych rozwiązań na poziom władzy. Zwłaszcza że konsekwencje konkretnych wyborów spadną na całe kraje. Dostrzega autor, jakie działania wyzwalają efekt domina - i może wyczulić na to czytelników. Nie może jednak podsunąć im prostych narzędzi do rozwiązywania najbardziej palących problemów. Samo zmuszenie do myślenia nad kierunkiem działań to nie wszystko - musiałby Tomasz S. Markiewka dotrzeć przede wszystkim do najbardziej wpływowych polityków, a później... nakłonić ich do filozoficznego spojrzenia na rzeczywistość. Ponieważ to raczej nierealne, pozostaje mu tylko uświadamianie społeczeństwa w kwestii zagrożeń i źródeł kryzysów. Omawia autor kolejne zjawiska kształtujące dzisiejsze myślenie o klimacie - i rozprawia się z idealistycznymi wizjami (między innymi z modelem "etycznej konsumpcji". Pokazuje mechanizmy rozumowania zwykłych ludzi, prowadzące do wybierania niekoniecznie skutecznych strategii działania. Rejestruje błędy poznawcze i politykę firm, które tylko udają proekologiczne. Wyczula na niebezpieczeństwa - a jednocześnie nie może zapewnić prostego przepisu na to, by uciec od zagrożenia na skalę światową. Filozofię łączy z politologią, a wszystko podlewa jeszcze sosem z etyki, żeby wstrząsnąć odbiorcami i przekonać ich, że zmiany są konieczne - ale zmiany na szczeblu władz, a nie tylko w zachowaniach przeciętnego obywatela. Podnosi do dyskusji wielkie kategorie (choćby ideę dobra wspólnego), posługuje się określonym systemem wartości - nie zauważając, że pieniądz wyparł już część kategorii. Najgorsze jest to, że nawet jeśli znajdzie jakiś czynnik, który mógłby pomóc w dbaniu o środowisko - okazuje się on nierealny do zastosowania w praktyce, bez odgórnych mechanizmów regulujących wybory zwykłych ludzi. I tu prawdopodobnie pojawi się impas. "Zmienić świat raz jeszcze" to zatem nawoływanie do koniecznych modyfikacji codziennych przyzwyczajeń - ale wołanie, które samo w sobie efektów nie przyniesie, co najwyżej jeszcze bardziej przygnębi najzagorzalszych ekologów. Tomasz S. Markiewka pokazuje, jak polityka wpływać będzie na naturę - i raczej nie ma dla odbiorców budujących wniosków.

czwartek, 20 stycznia 2022

Dieter Braun: Świat mórz i oceanów

Kropka, Warszawa 2022.

Pod wodą

Jest to publikacja edukacyjna i przeznaczona dla młodych czytelników, którzy samodzielnie mogą odkrywać tajniki morskich i oceanicznych głębin. Dieter Braun trafi do wyobraźni nie tylko dzieci: jest w stanie zaintrygować podawanymi wiadomościami, a na pewno nikogo nie zmęczy: stawia bowiem na drobne, acz przesycone treścią akapity. Wybiera rozwiązania sprawdzone: zapewnia dzieciom możliwość uniknięcia "nudnej" linearnej lektury, dokonywanie samodzielnych wyborów - ale też zestaw wartościowych ciekawostek, które zapraszają do dalszego odkrywania podwodnych głębin. Oczywiście sięga autor po przekonujące porównania - między innymi wprowadza słonie jako jednostkę porównawczą, żeby pokazać wielkość oceanicznych gigantów - to na pewno zaintryguje maluchy. "Świat mórz i oceanów" to tom ambitny, w sam raz dla odkrywców i dzieci, które lubią dowiadywać się czegoś nowego. Nie jest to na pewno książka dla kilkulatków (chociaż wspólna z rodzicami lektura mogłaby się tu sprawdzić), to propozycja dla uczniów, dzieci samodzielnie czytających i głodnych wiedzy.

Dieter Braun stawia na fakty i ciekawostki o podwodnym świecie. Udaje mu się między innymi naświetlić różnice między znaczeniami poszczególnych nazw (tak, żeby, na przykład, dzieciom nie myliły się morza i oceany). Wybiera podstawowe informacje - najważniejsze i najbardziej zapadające w pamięć. Każdą rozkładówkę traktuje jako osobny temat, miejsce na zaprezentowanie albo morskich zwierząt, albo - niezwykłości i "rekordów". Sięga po stworzenia "naj" i po międzygatunkowe symbiozy, opowiada o mechanizmach działania ławicy i o zanieczyszczeniu wód. Opowiada o tym, co fascynuje nie tylko naukowców: może między innymi przypomnieć o stworzeniach, które wykształciły umiejętności funkcjonowania w największych głębinach - ale znajduje też trochę miejsca na omówienie wodnych sportów i zachęcanie do aktywności fizycznej, albo przynajmniej do zainteresowania się odmianami surfingu. Każdy może więc znaleźć coś dla siebie: mali ekolodzy, fani zwierzęcych historii lub amatorzy ciekawego spędzania wolnego czasu. Ba, nawet o zawodach związanych z wielką wodą Dieter Braun pisze: przypomina, na jaką karierę można się zdecydować, jeśli chce się spędzić życie na statku. Wielkie wycieczkowce to kolejny motyw, który zadziała mocno na wyobraźnię dzieci. "Świat mórz i oceanów" to świetna propozycja, która rozwija i poucza. Autor decyduje się na krótkie, akapitowe komentarze, w których zawiera jak najwięcej ciekawostek i informacji przyciągających do lektury. Ponadto proponuje ilustracje utrzymane w stonowanej kolorystyce - dominują tu różne odcienie zgaszonego niebieskiego - rezygnuje autor z bajkowości na rzecz jak największej dosłowności, uświadamiania odbiorcom, jak wyglądają stworzenia, które trudno jest obejrzeć w naturalnych warunkach. Nie ma tu wiele słów, więc nawet nie do końca wprawione w czytaniu dzieci nie będą miały problemu, żeby przyswoić sobie treści z tej książki (problematyczne może być czasem drukowanie czarnego tekstu na niebieskim tle - książka wymaga dobrego światła). Zamiast bajki - wiedza, która pozwoli pokochać podwodny świat i stanie się początkiem wielkiej przygody.

środa, 19 stycznia 2022

Ben Mezrich: Bogowie bitcoina

Poradnia K, Warszawa 2022.

Droga do sukcesu

Ben Mezrich znalazł na rynku niszę, w którą próbuje się wstrzelić kolejną już książką. Na fabuły zamienia materiał kojarzony raczej z literaturą faktu. "Bogowie bitcoina" to druga historia. Bohaterami są tu bracia, którzy w "Miliarderach z przypadku", czyli powieści o początkach Facebooka, stanowili drugi plan i konkurencję dla Marka Zuckerberga. Winklevossowie mają wszelkie szanse na zrobienie wielkiej kariery. Nie udało im się wywalczyć tego, co chcieli w potyczce z Zuckerbergiem, jednak otwiera się przed nimi kolejna szansa - kryptowaluty.

O ile jednak w przypadku Facebooka Ben Mezrich może dotrzeć do szerokiego grona odbiorców, bo nie trzeba mieć specjalnej wiedzy, żeby skorzystać z portalu społecznościowego - każdy jakoś się o social media otarł - o tyle w temacie kryptowalut nie każdy czuje się mocny. Tymczasem Ben Mezrich traktuje bitcoiny jako coś oczywistego i naturalnego, nie sili się zatem na dodatkowe komentarze i wyjaśnienia. Zamiast podać odbiorcom informacje, które przygotują ich na lekturę, Mezrich skupia się na zachowaniach i postawach braci - towarzyszy im w codziennym życiu, sprawdza, jak starali się zaistnieć w społeczności lokalnej i jak szukali miejsca dla siebie na rynku start-upów. Bitcoiny najpierw funkcjonują jako pomysł, później ustępują miejsca sprawom towarzyskim - i tak jest przez długi czas. Ben Mezrich, pisząc tę książkę, pamięta o możliwości przeniesienia jej na ekran - w związku z tym przestaje jzajmować się tym, co niemedialne. Jedynie wizja wielkiego bogactwa może przyciągnąć ludzi. Wiadomo, że nie można beletrystyki traktować jako źródła wiedzy, ale autor najwyraźniej nie pamięta, że część szczegółów zwyczajnie zatrze się w świadomości zwykłych czytelników i trochę utrudni cieszenie się opowieścią. Autor koncentruje się na samych początkach bitcoinów, znajduje tam nie tylko motyw czynnika wyzwalającego marzenia, ale i sensację: wprowadza pewne zagrożenia czy niespodzianki, tak, żeby przypomnieć odbiorcom, że nie wszystko wypada różowo. Temat kryptowalut ustępuje przed konfliktami i komplikacjami w relacjach międzyludzkich - nie ma tu mowy o obojętności w momencie walki o przyszłość. Winklevossowie nie mają jednak takiej siły przebicia jak Zuckerberg. Nie mają jego charyzmy ani umiejętności przyciągania czytelników - ma na to wpływ także wybór tematu powieści. "Bogowie bitcoina" to książka bez wątpienia oryginalna pod kątem fabuły - oparta na faktach, ale dostosowana do rynku masowego, z odpowiednio dobranymi punktami kulminacyjnymi. Bitcoiny są zatem czynnikiem wyzwalającym relację - ale nigdy nie wysuwają się na dalszy plan. Mezrich jest za to głęboko wyczulony na uczucia i emocje. Pisze książkę, która ma pokazać kulisy dochodzenia do wielkich fortun. Dla zainteresowanych losami bohaterów - a właściwie pierwowzorów bohaterów - dodaje posłowie, w którym tłumaczy, jak ułożyły się ich życiorysy. W końcu zatrzymuje się w miejscu, które daje szansę na rozwój różnych scenariuszy. "Bogowie bitcoina" to na pewno sposób na zainteresowanie tematem przełomowych pomysłów wykorzystujących nowe technologie szerszego grona czytelników - i propozycja dla zmęczonych standardowymi powtarzalnymi scenariuszami.

wtorek, 18 stycznia 2022

Krzysztof Wielicki: Solo. Moje samotne wspinaczki

Agora, Warszawa 2022.

Samotnie

Literatura górska sama w sobie nie intryguje już czytelników tak jak dawniej, jednak autobiograficzne opowieści samych wspinaczy cieszą się większym powodzeniem niż kiedykolwiek do tej pory. W związku z tym na rynku pojawiają się kolejne wyznania i komentarze himalaistów, sposoby na przypomnienie o sobie szerokiej publiczności. Coś, co kiedyś nie było medialne jako sport ekstremalny, dzisiaj rozbudza wyobraźnię. Nieprzypadkowo zresztą Krzysztof Wielicki swoją - i tylko swoją - relację rozpoczyna od nawiązania do akcji ratunkowej na Nanga Parbat, rozdzierających scen z ratowaniem Elisabeth Revol i Tomka Mackiewicza. Tom autor zamyka natomiast motywem sukcesu - zdobywanie kolejnych ośmiotysięczników, zwłaszcza solo, może robić wrażenie. "Solo" to przede wszystkim chęć odnotowania własnych rekordów, pokazanie, jak człowiek mierzy się z naturą i dąży do realizowania najśmielszych marzeń. Ale Krzysztof Wielicki zaznacza też, że czasami trzeba umieć odpuścić, że potrzebni są "hamulcowi", którzy w odpowiednim momencie powiedzą stop i zapobiegną katastrofie. Sam może oceniać i odnosić się do wyczynów kolegów - jednak najważniejsze staje się dla niego przypomnienie o "swoich" górach.

W odróżnieniu od analiz kolejnych wypraw, książka Krzysztofa Wielickiego nie cechuje się nadmierną ilością detali. Nie znajdzie się w niej rozważań nad każdym krokiem w wysokich górach: pewne rzeczy nie wymagają komentarza, znacznie ważniejsze wydaje się zarejestrowanie szeregu wyczynów składających się na dobrze przemyślaną całość. Krzysztof Wielicki tylko czasami daje się ponieść historii: zdarza się, że ma w zanadrzu ciekawostkę, na której może zbudować część relacji przyciągającej czytelników. Tak staje się między innymi z liczącym ponad dwie dekady hakiem znalezionym na jednym ze szczytów: ów hak staje się symbolem, znakiem przemian, jakie zachodzą w środowisku wspinaczy. Dla odbiorców ciekawe będzie też kombinowanie, jak obejść przepisy lub nieprzewidziane trudności - między innymi odłączenie się wyprawy. Czasami wprowadza też Wielicki detale dotyczące organizacji wyjść w wysokie góry, podpowiada, jakie niepisane zasady rządzą przygotowywaniem zapasów. Przypomina o wielkich górskich dramatach, odwołuje się do pogody. Niekiedy nawiązuje do komplikacji zdrowotnych: kiedy dawką uderzeniową leczy dziwny wrzód na twarzy, albo kiedy wspina się w gorsecie i każdy ruch przypłaca wielkim bólem. Nie zabraknie więc silnych wrażeń i przeżyć, które czytelnikom przypadną do gustu. W tej publikacji raczej niewiele jest szczegółów dotyczących zdobywania szczytów: liczy się efekt, sukces albo poczucie sukcesu, kiedy uda się wrócić cało w najbardziej niesprzyjających warunkach. Krzysztof Wielicki czasem pozwala sobie na spojrzenie na całe środowisko wspinaczkowe, funkcjonuje już niemal jak mentor. Raczej nie odnosi się do tematu rodzin i przeżywania śmierci kolegów, interesuje go bardziej samotna walka.

Co ważne, w tej książce mnóstwo jest przepięknych zdjęć (i tras na szczyt), zdjęć z baz lub... z wierzchołków. Chociaż tym Krzysztof Wielicki się nie zajmuje, fotografie jednoznacznie pokazują, dlaczego niektórzy ludzie zawsze będą chcieli się wspinać, dlaczego pokochają góry mimo wielkich wyzwań. I nawet jeśli zdjęcia są sposobem na nadanie objęości drobnej przecież książce, i tak ogląda się je z zapartym tchem i podziwem.

poniedziałek, 17 stycznia 2022

Kristin Hannah: Firefly Lane

Świat Książki, Warszawa 2021.

Życie zachłanne

Są tu - na początku historii - dwie czternastolatki. Jedna, Kate, skryta i nieśmiała. Unika towarzystwa, nie chce nawiązywać nowych znajomości i nigdy nie zdobywa się nawet na odrobinę szaleństwa. Kate po prostu nie nadaje się na duszę towarzystwa, co trochę martwi jej mamę. Nastolatka mogłaby przecież korzystać z życia oraz z otwierających się przed nią możliwości. Los Kate odmienia się, gdy w pobliżu pojawia się Tully. Tully jest piękna i przebojowa. Potrafi walczyć o swoje, zresztą inaczej zginęłaby w świecie. Nie otrzymuje wsparcia w domu, jej biologiczna matka nie nadaje się na rodzica. Nieprzypadkowo zwraca uwagę na Kate: u niej może zaspokajać potrzeby dotyczące rodziny i przyjaźni. Kate i Tully snują wielkie plany, zamierzają zająć się dziennikarstwem i pracować jako duet. Ale chociaż przyjaźń wciąż trwa, różnice między charakterami i wychowaniem coraz bardziej dają się bohaterkom we znaki. Jeszcze niedawno Kate była powiernicą Tully, dowiedziała się, że nastolatka została zgwałcona. Teraz Tully walczy o uznanie najlepszego z wykładowców i wdaje się w romans z nim, a jej sposób bycia nie pozostawia wątpliwości: Tully zawsze osiągnie to, czego chce, bez względu na środki. Zresztą w pewnym momencie zostaje bardzo trafnie scharakteryzowana jako ta, która zawsze pragnie więcej. Kate próbuje żyć normalnie, wycofuje się z szaleńczej pogoni za marzeniami. Zna swoje ograniczenia, potrzebuje też stabilizacji i chce założyć rodzinę. Tully uważa, że nie można jej kochać, wikła się w relacje bez przyszłości i nie przywiązuje do nich większej wagi.

"Firefly Lane" to powieść, w której relację Kate i Tully Kristin Hannah rozpisuje na dekady i komentuje pospiesznie, tak, żeby nakreślić jak najwięcej charakterystycznych elementów. Tu sprawdza konsekwencje impulsywnych decyzji i wpływy przyjaciółek. Interesuje ją normalność w obliczu emocjonalnego huraganu, brak szansy na realizowanie standardowych scenariuszy. Relacje międzyludzkie to coś najbardziej kuszącego - i celnie przedstawianego, liczy się tu cała dynamika związków oraz trudnej przyjaźni. Z czasem do hermetycznego układu Tully i Kate dochodzi coraz więcej postaci, a każda zostaje odpowiedni ukształtowana przez tę parę bohaterek. Hannah precyzyjnie odtwarza specyfikę kontaktów interpersonalnych, jest dobrą obserwatorką i skupia się tylko na motywach, które pozwalają na dokonywanie błyskawicznych ocen. Sprawia, że mimo czasowych przeskoków bardzo łatwo akcja nabiera spójności. Jest opowieścią o dojrzewaniu, ale bardziej o ludziach, którzy nie dadzą rady przełamywać własnych ograniczeń nawet wtedy, gdy wzór innego postępowania mają na wyciągnięcie ręki. Autorka funduje też postaciom mnóstwo wyzwań. Osobny temat stanowi tu umiejętne odtwarzanie kontekstu kulturowego. Zmiany dekad odzwierciedlają się w narracji, a przecież nie ma tu żonglerki stylami, jedynie - wyczulenie na obyczajowość.

"Firefly Lane" to powieść, która wraca na rynek za sprawą serialu, może zatem zainteresować inne pokolenie odbiorców i przekonać do pisarstwa Kristin Hannah. To książka, w której nawet pozornie zwyczajne wydarzenia zaczynają się zamieniać w ciekawe wyzwania. Przełamuje obyczajówkę stylem Bildungsroman oraz powieścią psychologiczną i jako taka może uwodzić czytelników. Jej siłą jest mocna narracja i kreacje postaci - niby oparte na wyostrzonych portretach, a jednak niepozbawione subtelności.

niedziela, 16 stycznia 2022

Peter Mohlin, Peter Nyström: Ostatnie życie

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Lista

Taki debiut można sobie wymarzyć. Peter Mohlin i Peter Nyström w „Ostatnim życiu” prowadzą równolegle dwie opowieści, które równie silnie mogą wstrząsnąć czytelnikami. Obie oddziela dziesięć lat i każda dotyczy innej sprawy i innej rzeczywistości – a jednak udaje się przykuć uwagę odbiorców obiema historiami. Autorzy stawiają na zestawy wydarzeń burzliwych i nie cofną się przed niczym – wystarczy wspomnieć, że jedna ze scen otwierających książkę to motyw spodziewanej tragicznej śmierci bohatera. John rozpracowuje siatkę przestępczą i jako tajny agent trafia na moment, w którym szef postanawia rozprawić się z nieznanym kretem. Zwołuje wszystkich swoich podwładnych i zapowiada, że co kilka minut zostanie rozstrzelany kolejny człowiek – dopóki ktoś nie wskaże donosiciela. W sytuacji bez wyjścia – szokującej dodatkowo przez okrucieństwo i śmierć – John zostaje zdemaskowany przez jednego z kolegów. Przytomność odzyskuje w szpitalnej sali, na której leży ze swoim mordercą. Dziesięć lat wcześniej stateczne małżeństwo przeżywa problemy z dorastającą córką. Dziewczyna niby spełnia oczekiwania rodziców: wybiera studia, które im się spodobają, nosi grzeczne stroje i tłumi emocje – a jednak w jej pokoju znajdują się ślady po narkotykach. Pewnego dnia Emelie przepada bez wieści: ponieważ istnieją poważne podejrzenia, że została porwana, rusza machina śledcza. Sporo tu jednak fałszywych tropów. Autorzy portretują rodziców Emelie i relacje między nimi – by nieco ożywić sam motyw intrygi kryminalnej i zapewnić czytelnikom punkt zaczepienia poza mrokiem i złem. Całkiem nieźle radzą sobie z psychologicznymi rozwiązaniami, chociaż w wielu wypadkach stawiają na papierowe charaktery i pewną przewidywalność w zachowaniach. Dokładają również codzienność w opowieści o Johnie: po „cudownym” ocaleniu z mafijnej masakry John dalej działa w swoim zawodzie – jednak nie potrafi sobie poradzić z dolegliwościami psychosomatycznymi. Za każdym razem, kiedy coś przypomni mu o sytuacji, w której żegnał się z życiem – niezależnie od tego, czy niebezpieczeństwo jest realne, czy bazuje na drobnych doznaniach zmysłowych – John odczuwa ogromne bóle głowy, na granicy z utratą przytomności. Nie chce szukać pomocy u specjalistów, uważa, że sam sobie z tym poradzi.

Stopniowo dokładają autorzy coraz więcej wątków do i tak już gęstej opowieści, czasami sięgają po banały - jak w przypadku "znaczącego" tatuażu, ale nie zapominają o tym, co już do akcji wpletli i sprawiają, że książka coraz bardziej się rozkręca. Radzą sobie z narracją na każdym poziomie – przekonująco wypadają nawet w tych scenach, które uruchamiają ekstremalnie silne odczucia postaci. Chociaż kryminał pojawia się w Czarnej serii – mrok jest tu tylko jednym z elementów, nie podstawowym składnikiem opowieści. To książka dość mocno rozbudowana – spodoba się zatem fanom gatunku.

Świerszczyk 1.2022/ Świerszczyk Labirynty 1.2022/ Świerszczyk Reporter 1.2022

Ze zwierzętami

„Świerszczyk” nr 1/2022.

Nowy rok to okazja do stworzenia rozmaitych planów (nawet sam Nowy Rok zapisuje w zeszycie pomysły na nadchodzące miesiące). W najnowszym numerze magazynu „Świerszczyk” pojawiają się zatem propozycje zmian do wprowadzania w życie (można na przykład zakończyć nieudaną przyjaźń, żeby przygotować się na nowe znajomości i lepsze relacje z innymi). Nowy rok to nowy początek – nawet jeśli do tej pory dzieci nie podchodziły tak do tego tematu, zyskają dzięki utworom z magazynu materiał do przemyśleń i do przewartościowań. W bajkach pojawia się trochę podpowiedzi i wskazówek – być może część z nich zainspiruje czytelników do poszukiwania własnych rozwiązań. Ponadto przyda się zagubienie bohaterów, żeby uświadomić odbiorcom, że nie zawsze wszystko jest jasne. Obietnica zmian to jedno, nastawienie na nie to zaledwie początek działań. Ale z przyjaciółmi ze „Świerszczyka” będzie dzieciom na pewno nieco łatwiej. Autorzy dbają o to, żeby lektura nie dłużyła się maluchom – i nie chodzi tu wyłącznie o nasycenie wierszy i opowiadań przesłaniami dla najmłodszych, ale i o wprowadzanie drobnych zabaw. Część wyrazów zostaje na przykład zastąpiona przez obrazki – dzieci muszą uzupełniać treści w oparciu o to, co widzą na ilustracji (lub skorzystać z podpowiedzi na dole strony), co zamienia je niemal we współtwórców i na pewno jest przyjemniejsze niż zwyczajne śledzenie liter. Historyjki są zawsze krótkie i nastawione na pouczanie czy pedagogiczne wskazówki. Ale lektury to nie jedyny składnik magazynu, podobnie jak motyw Nowego Roku nie wyczerpuje poruszanych zagadnień – bo pojawia się tu między innymi także temat śniegu i zabaw zimowych, czyli tego, co z pewnością przyciągnie kilkulatki. Miejsca między opowiadaniami i wierszykami wypełniane są przez łamigłówki. Za każdym razem trzeba się wykazać: albo umiejętnością liczenia, albo – pasją przechodzenia labiryntów, są kolorowanki i układanki literowe, testy na logikę, krzyżówki i szyfry. Nie zabraknie nawet strony z dowcipami. Obowiązkowym składnikiem magazynu jest także gra planszowa – i to miły powrót do klasycznych rozrywek dla całej rodziny. Całość jest bogato ilustrowana: każda strona to feeria barw i motywów, które przyciągają wzrok. Apetycznie wypada ten numer „Świerszczyka”, więc być może – w ramach noworocznych postanowień - warto rozważyć dołączenie tego magazynu do cyklicznych lektur malucha.

„Świerszczyk. Labirynty” to wydanie specjalne, które tym razem sygnowane jest tytułem „w tropikalnym lesie” - i to sympatyczna odmiana dla tych dzieci, które za zimą nie przepadają. Kilkadziesiąt kolorowych labiryntów to obietnica dobrej zabawy. Co ciekawe, w poleceniach do labiryntów zostały ukryte informacje o zwierzętach – tak więc lektura będzie tu pouczająca i obfitująca w nietypowe dane. To może być początek przygody ze światem zwierząt – krótkie objaśnienia w poleceniach rozbudzają zainteresowanie i dzieci być może zechcą poszerzać wiedzę, sięgając do dalszych źródeł. Poza labiryntami znajdują się tu łamigłówki kojarzone zwykle z testami na inteligencję. Co ważne, w przypadku dominującego rodzaju zadań – labirynty są bardzo zróżnicowane od strony graficznej. Za każdym razem zmienia się przestrzeń, w której przebywać mają czytelnicy, wszystko jest bajecznie kolorowe, istotne są też zmiany gatunków występujących tu zwierząt. Dzięki temu dzieci nie będą się nudzić i do każdego zadania będą podchodzić z nowym entuzjazmem. Tu również znajduje się kartonowa gra planszowa dla całej rodziny, można zatem przedłużyć zabawę. „Świerszczyk. Labirynty” to bardzo ciekawe wykorzystanie motywu łamigłówek w celach edukacyjnych – bo przecież nie tylko o rozrywkę najmłodszych chodzi, ale i o przekazanie im w przystępnej formie mnóstwa ciekawostek.

„Świerszczyk Reporter” tym razem porusza temat psów – bohater, który oprowadza odbiorców po zwierzęcym świecie, nie oddala się przesadnie od tego, co znane odbiorcom. I, jak się okazuje, ma ważny cel do zrealizowania. Przede wszystkim w wywiadzie z psiakiem sąsiadki przemyca informację o tym, jak podchodzić do obcego psa i co robić, żeby go nie spłoszyć i nie zdenerwować: coś, co dla dzieci brzmi naturalnie, w oczach psa wypada zupełnie inaczej – warto o tej różnicy maluchom mówić, żeby uniknąć nieprzyjemności. Skoro punkt wyjścia to psi temat, łatwo przejść do omawiania różnych gatunków zwierząt z psami spokrewnionych. Odbiorcy nauczą się też, jak narysować szczeniaka i wilka, albo – jak przygotować się do procesu adopcji zwierzaka (oczywiście pojawi się temat kundelków i tego, czym przewyższają one psy rasowe). Są wyszukiwanki z psami, ciekawostki o psach, psowatych i lisach, są labirynty i gra planszowa. Cała strona została też poświęcona na motyw fajerwerków i tego, dlaczego najlepiej będzie z nich zrezygnować. Są tu krzyżówki, jest też opowieść o małych wilczkach – można zatem nie tylko ćwiczyć się w czytaniu, ale też zdobyć sporo atrakcyjnych historii oraz łamigłówek. „Świerszczyk Reporter” to najbardziej zróżnicowana gatunkowo publikacja, która przypadnie do gustu dzieciom ceniącym sobie wyzwania.

sobota, 15 stycznia 2022

Alka Joshi: Malowane henną

Rebis, Poznań 2021.

Sploty

Chociaż na początku lektury będzie się dość często zaglądać do spisu osób występujących w książce, "Malowane henną" urzeka. Alka Joshi to autorka, która potrafi nawet w zwykłych czynnościach dostrzegać magię. Prezentuje czytelnikom świat egzotyczny, przenosi ich do Indii, koncentruje się na obyczajowości oraz na mentalności ludzi. Joshi doskonale orientuje się w kwestiach kulturowych (nie przeszkadza jej też przeniesienie się o ponad pół wieku w przeszłość), ale wie też, jak podkreślać uniwersalność wyborów postaci. Stawia zawsze na czytelne uczucia, niezależnie od tego, do jakiej sfery egzystencji się odnoszą. "Malowane henną" to powieść bardzo zmysłowa. Autorka wybiera tu precyzję w przedstawianiu codzienności. Owszem, sięga po motyw sekretów i na jego bazie tworzy fabułę. Posługuje się postacią hennistki Lakszmi - kobieta, która maluje fantazyjne wzory na ciałach innych przedstawicielek płci pięknej jest niemal skazana na poznawanie ich prywatnych historii. Dyskretnej i wrażliwej hennistce każda klientka chce się zwierzać, świadoma, że Lakszmi nie będzie przekazywać tajemnic dalej. Ona może tylko słuchać. Tymczasem w jej życiu także dzieje się coś, co staje się pełnowartościową historią. Alka Joshi nakreśla skomplikowane prawa obyczajowe i koligacje rodzinne, komplikuje losy tych, którzy mogliby żyć po swojemu i w innym kontekście zyskaliby swobodę działania. Zajmuje się ocenianiem nastrojów, pokazuje, jakie mechanizmy kierują ludźmi. Stawia na silną bohaterkę, która poradzi sobie w różnych sytuacjach także wtedy, gdy prawa kobiet nie należą do priorytetów społeczeństwa.

Z jednej strony - trudne społecznie kwestie. Brak możliwości samostanowienia albo konieczność podporządkowywania się innym. Beznadziejność sytuacji i koszmar codzienności. Z drugiej strony - przepych i luksus, marzenia innych ogniskujące się we wzorach z henny. Brutalność świata i piękno - na tych kontrastach Alka Joshi opiera swoją powieść. Robi to z wyczuciem, chociaż nie przejmuje się specjalnie koniecznością wprowadzenia odbiorców w obcą im przestrzeń. Z pewnością ta powieść w różnych kulturach musi być różnie odbierana, ale dla czytelników najbardziej istotny będzie dostęp do wrażliwości bohaterki. Kontekst społeczno-kulturowy nadaje ton całości, jest przyprawą, która sprawia, że książka może zostać dostrzeżona i doceniona - ale wprowadza też całkiem sporo obcości. Jeśli Joshi ma czymś uwodzić spragnionych dobrej rozrywki, to nastawioną na zmysłowość narracją. Tutaj historie splatają się ze sobą jak wzory z henny, autorka bardzo dba o jakość opisów (do tego stopnia, że nie zatraci ich tłumaczenie). "Malowane henną" to relacja w starym stylu - powiązana z umiejętnością snucia niespiesznych narracji. Indie rozkwitają tu w kolejnych scenach, a odległość kulturowa zapewnia oddalenie schematów fabularnych. To powieść dla odbiorców poszukujących czegoś świeżego i twórczego, zmęczonych stale powtarzanymi rozwiązaniami, a jednocześnie wierzących w moc literatury.

piątek, 14 stycznia 2022

Helen Tupper, Sarah Ellis: Praca marzeń

Znak, Kraków 2022.

Mocne strony

Jest to kolejny poradnik na temat umiejętności odnajdowania się na rynku pracy, samoświadomości i planowania kariery. Helen Tupper i Sarah Ellis postanawiają zmienić podejście do schematu rozwoju zawodowego – odrywają się od obowiązującej przez lata wizji wspinania się po szczeblach drabiny, stawiając na motyw „poplątanej kariery”. Swoje spostrzeżenia czynione podczas warsztatów, prowadzenia podcastów i kursów dla pracowników zebrały teraz w tomie „Praca marzeń”. Tytuł obiecujący – może przyciągnąć czytelników, którzy nie chcą spędzać życia na męczeniu się w korporacji czy w niechcianym zawodzie. Autorki pokazują, które pokolenia wytrzymywały na jednym stanowisku (albo w jednym zakładzie pracy) do emerytury i przypominają, że takie podejście to już przeżytek. W ten sposób nakreślają automatycznie podstawowe źródło konfliktów między przedstawicielami różnych pokoleń. Wyjaśniają, skąd bierze się przekonanie o roszczeniowości młodych czy o konserwatywnym zamknięciu się na możliwości starszych pracowników. Przede wszystkim jednak zależy im na uaktywnieniu odbiorców, tak, by nauczyli się wykorzystywać swoje atuty i znaleźć przepis na siebie na dynamicznym rynku pracy. „Praca marzeń” to książka, która ma pełnić też funkcję zeszytu ćwiczeń, na początku autorki zachęcają do pisania, zaznaczania ważnych miejsc, a także do wielokrotnego wykonywania zamieszczonych tu ćwiczeń. Przekonują, że warto zająć się rozwijaniem swoich atutów i przekuwaniem słabości na mocne strony – uczą nawet, jak przedefiniować siebie, jak słabe punkty zamienić na wartości. Ustalanie priorytetów, budowanie pewności siebie – to wszystko stałe punkty poradników dotyczących samorozwoju, tu jednak widać wyraźnie, jak dopasować te element pracy nad sobą do aktualnych zasad panujących na rynku pracy. Opowiadają te autorki, jak traktować siebie i jak zmieniać nastawienie. Stawiają na ogólne wskazówki, które da się zastosować do jak największej ilości potencjalnych miejsc pracy i stanowisk – chcą, żeby skorzystało na ich podpowiedziach szerokie grono odbiorców. Trzeba przyznać, że bardzo się starają usystematyzować swoje porady i chociaż nie zawsze są w stanie przekonać do siebie wybranymi argumentami (trudno uznać za sensowny ten, że napisały książkę, bo kursanci i uczestnicy warsztatów potakiwali na ich prezentacjach), udaje im się dotrzeć do czytelników dzięki precyzyjności i mnogości przykładów. Rozbijają na części pierwsze wszystko, co może sprawić kłopot czytelnikom, podają czytelne przykłady i odwołują się do najczęstszych problemów. Łatwo tu nie tylko o uruchomienie własnej kreatywności, ale i o odnalezienie siebie na jednym z licznych obrazków. Szerokiemu gronu odbiorców dostęp do wiedzy ułatwiają rozmaite tabelki, schematy, diagramy i zaznaczenia, podsumowania każdego rozdziału i cytaty na marginesach – to coś, co ma przykuć uwagę i ułatwić pracę nad sobą, a także – zachęcić do tego, na czym autorkom zależy, czyli do traktowania tomu jako zeszytu ćwiczeń. Można po tę książkę sięgnąć, kiedy chce się coś w swojej codzienności zawodowej zmienić, ale można też wykorzystać ją jako poradnik do wzmocnienia pewności siebie i świadomości własnych mocnych stron.

czwartek, 13 stycznia 2022

Steven Rowley: Gujcio

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Rodzina

Jest to książka, która na długo zapada w pamięć i jednocześnie rozśmiesza, wzrusza i irytuje – Steven Rowley nieźle namiesza na rynku wydawniczym i udowadnia, że można odrzucić schematyczne scenariusze i posługiwać się ironią, żeby zachwycić odbiorców. „Gujcio” to powieść niezwykła, historia poświęcona przeżywaniu żałoby na różnych poziomach. Patrick to zdeklarowany gej, który uciekł od świata i popularności po śmierci swojego ukochanego. Mieszka w miejscu, do którego trudno przypadkowo trafić, unika show-biznesu i rezygnuje ze swojego poprzedniego życia. Nie chce nawet siadać za kierownicą samochodu, bo jego partner stracił życie na skutek wypadku. Wszystko zmienia się, gdy brat prosi go o pomoc w opiece nad dwójką maluchów. Dzieci właśnie straciły matkę (a szwagierka Patricka, Sara, była też jego przyjaciółką), a sam Greg musi udać się na odwyk od leków. Liczy na to, że podczas wakacji Patrick zajmie się dziećmi – i, siłą rzeczy, przeprowadzi je też przez proces żałoby. Oczywiście sam motyw podjęcia się opieki nad kilkulatkami przez kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z dziećmi, jest komiczny w założeniu – ale Steven Rowley unika łatwych rozwiązań, także w sferze fabularnej. Stawia na kąśliwy dowcip i unikanie sentymentów – chce, żeby odbiorcy zastanowili się nad sytuacją przedstawianą w tomie, ale też, żeby mogli się zrelaksować mimo motywu śmierci najbliższych. Patrick nie ma pojęcia o wychowywaniu dzieci. Proponuje im drinki (bezalkoholowe), rzuca tytułami filmów, których maluchy nie mają szans znać. Traktuje swoich bratanków jak osoby dorosłe, a jednocześnie jest bardzo wyczulony na ich potrzeby i dziwactwa (nie protestuje, kiedy dziewczynka potrzebuje nowego kostiumu kąpielowego, albo gdy po trzęsieniu ziemi oboje chodzą wszędzie w kaskach). Bez przerwy w rozmowach miażdży dzieci ironią, ale tłumaczy też wszystko, o co zostanie zapytany. Między innymi poświęca sporo energii na przekonanie dzieci, że mogą być, kim chcą, mogą decydować o sobie i nie powinny dać sobie wmówić, że mają realizować cudze scenariusze. Nie ukrywa swojej orientacji, zresztą nazywany jest przez dzieci gujciem – wujciem gejem – ale ten temat nie dominuje. Chodzi tu o mądrą życiową lekcję. Patrick z pozoru jest wobec bratanków szorstki, traktuje ich jak zło konieczne – a jednak jego działaniami kieruje czułość. Owszem, skrzętnie skrywana – ale ważna. Zwykle to codzienność – nowe dla Patricka wyzwania – kierują narracją. Od czasu do czasu jednak pojawia się jeszcze motyw przeżywania żałoby. Dzieci muszą nauczyć się, jak ocalić we wspomnieniach mamę, jak zapanować nad tęsknotą nad nią. Patrick przy odkrywaniu dla nich prawd o kruchości życia przepracowuje automatycznie także własną żałobę – podsycaną faktem, że jako homoseksualista został przez rodzinę ukochanego odrzucony i niedopuszczony do oficjalnych pożegnań. Beztroski gujcio okazuje się fantastycznym opiekunem, który musi stoczyć niejedną walkę o dzieci. Staje się wsparciem dla rodzeństwa: brat na odwyku nie ma wpływu na okoliczności zewnętrzne, które zaburzą jego poczucie bezpieczeństwa, siostra próbuje stoczyć walkę o bratanków, a kierują nią motywy, które trzeba dopiero odkryć – by móc zapobiec katastrofie. Co ważne: tu kreacje dzieci nie są męczące. Nawet wada wymowy chłopca nie przeszkadza, nie infantylizuje tekstu.

Jest tu bardzo dużo żartów dobrej jakości i bardzo dużo krzepiących obrazów. „Gujcio” to książka, która może zmienić czytelników – i jeśli przymknie się oko na kilka niedoskonałości w redakcji (kiedy to łóżko w tajemniczy sposób przenosi się do sypialni, bo korekta nie zwróciła uwagi na to, że podmiotem domyślnym nie jest koc), można w pełni cieszyć się lekturą. Tu liczy się wyjątkowy pomysł – i ironiczna realizacja. Steven Rowley wcale nie walczy o prawa dla mniejszości seksualnych, takie wnioski czytelnicy powinni sobie wysnuć sami i zyskają bardzo ważne podstawy – dostęp do uczuć samego zainteresowanego tematem. „Gujcio” to powieść wyjątkowa pod każdym względem – a każdy znajdzie tu inny zestaw wartości i tematów wartych uwagi.

środa, 12 stycznia 2022

Emilia Kiereś: Lapis

Kropka, Warszawa 2021.

Czekanie

Emilia Kiereś zwykle najchętniej sięga po baśnie, chociaż tak naprawdę to w relacjach typowo obyczajowych – nawet z nadmiernym optymizmem w ramach fabuły – rozwija się najlepiej. „Lapis” to bardzo rozbudowana i dwuplanowa historia z autotematyzmem w tle. Wszystko zaczyna się w odległej o dekady przeszłości – Tobiasz zostaje aresztowany, jego żona, Elżbieta, bierze na siebie całą winę, żeby uwolnić mężczyznę. Sama ma też plan ratunku, musi, inaczej błyskawicznie pożegna się ze światem. Znika i nie mogą jej znaleźć ani Tobiasz, ani brat – Benedykt. W Lapis dzieje się coś dziwnego, coś, czego nie znają kronikarze i co zapisze się na zawsze w świadomości mieszkańców – chociaż z wieloma lukami i tajemnicami. Po dekadach do Lapis przybywa Irenka. Irenka podróżuje z ojcem, który wykonuje freski – jako artysta ma zlecenia w różnych miejscach, więc stale się gdzieś przeprowadza. Dziewczynka nie ma matki (ta umarła tuż po porodzie) i przyzwyczaiła się już do tego, że tata nie poświęca jej zbyt wiele uwagi, nie potrafi nawet skupić się na treściach przedstawianych w rozmowach. Żeby odrobinę zawalczyć o dostrzeżenie siebie, Irena proponuje pomoc: będzie przeczesywać stare książki i wyszukiwać w nich ciekawe informacje o historii Lapis – te ciekawostki mogą się potem przydać ojcu do stworzenia malowideł. Irena dzięki swoim działaniom poznaje Benedykta (który wprowadza ją w świat książek), dowiaduje się o istnieniu zawsze milczącego Starego Tobiasza – uznawanego za szalonego – starego mężczyzny, który co wieczór zapala światło w latarni stojącej z dala od morza. Stopniowo odkrywa ślady wielkiej tajemnicy – zniknięcia Elżbiety. Ale zajmuje się najbardziej czymś innym – obecnością strasznego, nienasyconego potwora, który mieszka pod Lapis. Zawiera też pewną niepokojącą dorosłych znajomość z Rutą – staruszką podejrzewaną o bycie wiedźmą. Irena nie boi się zagadek, nie ucieka od wyzwań – ale może przez swoją swobodę wpakować się w poważne kłopoty. Jednak w niej cała nadzieja. Dziewczynka przekonuje się, czym jest prawdziwa przyjaźń Przeżywa też sporo przygód. „Lapis” to książka, w której dzieje się wiele – ale w narracji Emilia Kiereś jest dość powściągliwa, jakby nie chciała zmęczyć młodych czytelników nadmiarem słów – już wystarczy, że w finale przechodzi do tematu mocy języka, najwyraźniej próbuje zachować równowagę i zapewnić urozmaicone wrażenia czytelnikom. Chociaż tom dzieli się na dwie części – pierwsza to opis przeszłości, a druga – aktualności i przeżyć Irenki – daje się tu wyznaczyć trzy płaszczyzny. Do dwóch „czasowych” dochodzi jeszcze motyw baśniowy, który aktywuje się na finał – wcześniej funkcjonuje nieco na marginesie. Emilia Kiereś potrafi rozbudzić ciekawość i zaproponować odbiorcom coś nietypowego – chociaż wykorzystującego schematy z klasyki. Jest „Lapis” powieścią rozbudowaną i klimatyczną, a przy tym – nadającą się do dość szybkiej lektury.

wtorek, 11 stycznia 2022

Laurence Alison, Emily Alison: Jak dogadać się z każdym i w każdej sytuacji

Muza SA, Warszawa 2021.

Porozumienie

"Jak dogadać się z każdym i w każdej sytuacji" to poradnik prezentujący specyficzny model komunikacji. Autorzy - Laurence Alison i Emily Alison przekonują, że każdy człowiek przyjmuje jedną z czterech postaw, dla wygody charakteryzowanych przez zwierzę: może być walczącym ze wszystkimi t-rexem, uległą myszą, kontrolującym lwem lub życzliwą małpą. Wykorzystują stereotypy oraz skojarzenia, żeby ułatwić czytelnikom przyswajanie informacji i wskazówek. Jednak każde "zwierzę" występuje tu w dwóch wersjach, pozytywnej i negatywnej. Oznacza to całą sieć możliwych reakcji i postaw wobec innych. Autorzy - zgodnie ze zwyczajem z poradników psychologicznych - stawiają na wypracowanie zestawu modelowych relacji, posługują się nie tylko tabelami i diagramami, ale też "wzorcowymi" dialogami z sytuacji krytycznych. Przedstawiają rozmowy (matki z dzieckiem, partnerów, a nawet obcych ludzi zmuszonych do prowadzenia konwersacji. Jest to sposób na zaprezentowanie skuteczności proponowanej metody podejmowania rozmów - jednak ma poważną wadę: zwykle interlokutorzy reagują zgodnie z założeniami, nie ma możliwości zaakcentowania wielu składników, które wpływają na kierunek dyskusji. W efekcie te ilustracyjne dialogi niekoniecznie przystają do realiów znanych odbiorcom - mają bardziej zasygnalizować sposób prowadzenia argumentacji i panowanie nad emocjami niż rzeczywisty zestaw porad. Czasami głos przejmuje jedno z twórców książki, zwykle po to, żeby podzielić się własnymi doświadczeniami w kwestii wprowadzania w życie wskazówek. Co ciekawe, bardzo dużo tych przykładów należy do zbioru omówień i doświadczeń ekstremalnych - Laurence Alison i Emily Alison upodobali sobie odwoływanie się do scen więziennych. Za każdym razem, kiedy zależy im na zaakcentowaniu trafności metody, wybierają obrazek mrożący krew w żyłach: moment, w którym zostają sam na sam z niebezpiecznym przestępcą albo człowiekiem niepoczytalnym i muszą wspiąć się na wyżyny dyplomacji, żeby w ogóle przeżyć. Wprowadzają w czyn własne wskazówki, wypróbowują na groźnym rozmówcy techniki prowadzenia dialogu - i wychodzą zwycięsko z takich prób. Oczywiście przy takim podejściu nie można przeanalizować wszystkich możliwych scenariuszy, w dodatku autorzy uważają, że większość ludzi postąpi zgodnie z szablonem - nie przyjmują do wiadomości, że ktoś może przejrzeć dość naiwne sztuczki (zwłaszcza metoda z powtarzaniem komunikatu w formie pytania wydaje się być irytująca dla każdego inteligentnego interlokutora). Niezależnie jednak od prób promowania własnych pomysłów - wskazują wiele powodów porażek w komunikacji. Uczą czytelników, jak rozmawiać (a na marginesie też - jak nie psuć sobie szansy na porozumienie, co będzie jeszcze bardziej cenne).

Na szczęście tendencyjne przykłady to nie jedyne składniki tomu. Sporo miejsca autorzy poświęcają na teoretyczne omawianie strategii dialogowania - i to najlepszy motyw w książce. "Jak dogadać się z każdym" to opowieść, która koncentruje się na oczekiwaniach ludzi i na okiełznaniu emocji utrudniających porozumienie. Warto sięgnąć po tom, nawet jeśli na początku trudno jest przyswoić sobie ogrom treści i wskazówek. Laurence Alison i Emily Alison wiedzą, czego poszukują ich odbiorcy - zapewniają im uporządkowaną wiedzę i mnóstwo podpowiedzi.

poniedziałek, 10 stycznia 2022

Jessica Pan: Ekstra rok z życia introwertyczki

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Recepta na szczęście

Jessica Pan trafi do tej części populacji, która próbuje stronić od innych, ucieka od imprez i gwaru, nie potrafi nawiązywać nowych znajomości i najlepiej czuje się we własnym towarzystwie. Jest introwertyczką ze skłonnościami do przesady w tym zakresie. Dziwi ją umiejętność budowania głębszych relacji, brylowanie wśród innych czy ładowanie akumulatorów w grupie. Sama autorka najchętniej ukryłaby się przed światem - ewentualnie w towarzystwie męża (który, notabene, nie ma problemu z zachowaniami ekstrawertycznymi). Wie, że nie da się tak funkcjonować na dłuższą metę: jakkolwiek groźnie by to nie brzmiało, człowiek jest zwierzęciem stadnym, więc trzeba przełamać introwertyzm i przekonać się do współdziałania. To niezbędny warunek rozwoju. Jessica Pan o tym wie - i w pewnym momencie postanawia sprawdzić, czy uda się jej nauczyć zachowań ekstrawertycznych. Stawia przed sobą wyzwania, które czytelników-introwertyków momentami będą przerażać. Między innymi uczy się, jak prowadzić rozmowy, żeby nie poprzestawać na płytkiej wymianie uprzejmości (zmorze introwertyków), szuka przyjaciółek i wybiera się w podróż w nieznane. Próbuje zagadywać współpasażerów w podróży czy gości w restauracjach, chodzi na zajęcia z improwizacji, a nawet... występuje na scenie ze swoim stand-upem. Robi rzeczy, od których wcześniej uciekała i których się bała - celowo przełamuje kolejne lęki, żeby dowiedzieć się czegoś o sobie i żeby wypracować pożądane reakcje. Swoje doświadczenia relacjonuje w tomie "Ekstra rok z życia introwertyczki".

Jessica Pan zamienia się tu w duszę towarzystwa, autoironicznie nastawioną do rzeczywistości. Potrafi przyznać się do słabości - i dzięki temu przekona do siebie wielu odbiorców. Znacznie częściej jednak przekuwa porażki na powody do śmiechu dla czytelników. Sama żartuje niemal bez przerwy, podkreśla nonsensy i ekstremalne dla siebie przeżycia. Rejestruje rozmowy, które prowadziły donikąd, własne wyobrażenia o swoim zachowaniu, emocje i lęki. Dzieli się z odbiorcami zestawem komplikacji, opowiada o trudnościach w realizacji planów. Jest bardzo świadoma tego, jak budować teksty, żeby puenta trafiła do czytelników: gwarantuje dobrą zabawę i przy okazji zestaw refleksji na temat przeprowadzanych koniecznych zmian. Z wielu doświadczeń autorka wyciąga lekcje na przyszłość, dowiaduje się sporo na temat tego, jak traktować innych ludzi. Przekonuje się też, że czasami mimo starań będzie potrzebowała ucieczki od ludzi. Nauczy się jednak również wielu cennych postaw, które zapewnią jej ciekawe znajomości.

Często poza przebiegiem doświadczeń społecznych autorka przytacza jeszcze powody, dla których wybiera dla siebie skomplikowane wyzwania. Nie chodzi tylko o sprawdzenie, czy ekstrawertykom jest w życiu łatwiej - czasami nawiązywanie nowych znajomości to zwiększanie szansy na spełnienie marzeń. Jessica Pan dowiaduje się sporo o sobie i o innych, daje nadzieję introwertykom - którzy być może zechcą pójść w jej ślady, a przynajmniej zastanowią się nad własnymi wyborami życiowymi. Rozbawia, ale też podpowiada, jak coś u siebie zmienić.

niedziela, 9 stycznia 2022

Camilla Läckberg: Latarnik

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Ucieczka

Camilla Läckberg w "Latarniku" wykorzystuje swoje umiejętności tworzenia obyczajowej otoczki - i to bez względu na czasy, których dotyczy akcja. Stawia na atmosferę thrillera, poczucie zagrożenia i niepewności, ale jednocześnie umiejętnie żongluje czasami, przeskakuje wstecz - do zamierzchłej przeszłości, która przynajmniej odrobinę może czytelnikom uświadomić, skąd wzięły się aktualne przesądy i pogłoski dotyczące opuszczonej wyspy. Anna właśnie tam ucieka, żeby ukryć się przed światem po tragedii, jaka ją spotkała. Nie potrafi pogodzić się z losem, zamyka się na przyjaciół i bliskich. Wiadomo, że każdy po swojemu przeżywa cierpienie, ale bohaterka "Latarnika" nie pozwala sobie pomóc, pogrąża się w rozpaczy i wciąż na nowo rozdrapuje rany. Niby walczy o siebie, udając się na wyspę - a jednak jest w tej ucieczce sporo autodestrukcji. Klucz do Anny znaleźć mogą tylko nieliczni - i to niekoniecznie za sprawą słów. Bohaterka unika towarzystwa, ale nie znaczy to, że go nie potrzebuje - tyle tylko, że odrzuca od siebie wszystkich, którzy próbują się zbliżyć. Wyspa Duchów - według lokalnych legend nawiedzona i niebezpieczna - to łącznik między sytuacją Anny i śmiercią Matsa, człowieka, który nie miał wrogów. Spokojny i powszechnie szanowany, zostaje znaleziony martwy - a szybko wychodzi na jaw, że niedawno odwiedził wyspę.

Retrospekcje, na które decyduje się Camilla Läckberg, pokazują, jaki dramat rozegrał się na wyspie w innej epoce. Młoda kobieta, która mieszka tu z mężem i jego przyjacielem, przekonuje się, że nie czeka jej sielanka. Nawet jeśli będzie z całych sił się starać, żeby zapewnić przyjemną atmosferę, zawsze znajdzie się powód, by ją za coś ukarać. Wyspa wyklucza możliwość szukania ratunku na zewnątrz, a jeśli ktoś przybędzie tu - w dowolnym celu - bohaterka przekona się, jak dobrze potrafi udawać jej małżonek-oprawca. Chociaż tutaj egzystencję postaci od scen z Anną dzieli wiele dekad, nietrudno zauważyć, że mechanizmy znęcania się nad bliskimi są identyczne jak te znane dzisiaj. To sprawia, że łatwiej wczuć się w niewesołą sytuację.

Autorka poszukuje mroku, którym przykrywa sprawy związane ze śledztwem. Nie interesuje jej skupianie się wyłącznie na intrydze, zajmowanie się odkrywaniem zagadek - znacznie ciekawsze wydają się relacje międzyludzkie, zwłaszcza te związane z mrokiem, utratą, przeżywaniem żałoby i depresją, która zaburza postrzeganie rzeczywistości. Trudno tu o ratunek z jakiejkolwiek strony, nie tylko, kiedy się na niego nie czeka. "Latarnik" to powieść, która przez długi czas oddala od nadziei, podkreśla za to najciemniejsze uczucia postaci i kryzysy psychologiczne. To niekoniecznie składnik, którego oczekuje się po powieści thrillerowej czy kryminalnej, ale autorka sięga po "szwedzką" odnogę gatunku - i podkreśla wszechobecne zło czy zagrożenia, jest jej to potrzebne do budowania charakterystycznego klimatu. A że z odtwarzaniem spraw międzyludzkich radzi sobie bardzo dobrze, nawet nadobecność mroku nie męczy.

sobota, 8 stycznia 2022

Sam Wasson: Piąta Aleja, piąta rano

Marginesy, Warszawa 2021.

Kulisy sławy

Ta historia stanowi obszerny i ciekawy przypis do filmu "Śniadanie u Tiffany'ego", obrazu ważnego dla kinomanów, ale też odgrywającego dużą rolę w kształtowaniu obyczajowości: między innymi o jego wpływ na modę analizuje Sam Wasson. Jest to monografia "Śniadania" i kolejnych wyborów reżyserskich - tak, by odbiorcy mogli łatwo zorientować się, z jakimi dylematami mierzyli się twórcy filmu i jakie przeszkody musieli pokonać, żeby zrealizować film. Są tu opowieści o powstawaniu piosenki i o wyborze aktorki do głównej roli, są starcia z pisarzem, wyznaczanie autora adaptacji i scenariuszowe pomysły, które stały się wypadkową fabuły oraz oczekiwań ludzi. "Piąta Aleja, piąta rano" to przewodnik po tytule. Sam Wasson nie opuszcza żadnego detalu, który wiąże się z anegdotami czy odkryciami dla fanów filmu, a jednocześnie próbuje odrobinę sfabularyzować tę opowieść. Na początku - na wzór kryminałów - przytacza zestaw osób występujących w książce, a także spis miejsc, w których toczy się "akcja". W zasadzie nie ma potrzeby, żeby przestudiować to wyliczenie dokładnie: wszystko staje się jasne w toku lektury (a nawet jeśli dla kogoś nie jest czytelne, można bez trudu wywnioskować sobie z opowieści). Najpierw myśli czytelników ściąga Truman Capote, później Audrey Hepburn (i "pojedynek" wielbicieli Audrey i Marylin Monroe).

Chodzi tu o stworzenie dzieła, które jednocześnie przyciągnie tłumy przed ekrany i zapewni dobry zarobek twórcom (chociaż nie ma jeszcze przepisu na film kasowy i kuszący masową widownię), ale też o ukazanie rozmaitych perypetii obyczajowych - w związku z pozafilmowym kontekstem. Sam Wasson tłumaczy, dlaczego niektóre zabiegi były ważne dla społeczeństwa, czego mogły od Audrey Hepburn nauczyć się odbiorczynie. Do tego oczywiście - mnóstwo szczegółów w interpersonalnych relacjach, spory i podstępy, animozje i wspólne radości. Autor zderza to wszystko z rzeczywistością Stanów Zjednoczonych w latach 50. i 60. - funduje więc również czytelnikom sporo informacji o zwyczajnym życiu. Dzięki temu łatwiej można zrozumieć przełomowy charakter kolejnych scen i rozwiązań. Autor nie streszcza fabuły, ale opowiada o znaczeniu wybranych tematów i o podejściu aktorów. Z jednej strony zyskuje świat jak z marzeń i baśniową historię - przedstawia pracę nad późniejszym, w pełni zasłużonym sukcesem. Z drugiej strony - może przedstawiać to, co dzisiaj urosłoby do rangi skandalu. Przeskakuje od motywu do motywu, każdy rozdział to odrębny temat, który Sam Wasson przedstawia reportażowo i z uwzględnieniem wygody odbiorców. Na pewno jest to publikacja przeznaczona przede wszystkim dla fanów filmu i dla wszystkich zainteresowanych kulturotwórczą rolą obrazów z wielkiego ekranu. Smakowicie przygotowana jest ta książka, uwzględnia różne aspekty tworzenia filmu wszech czasów i nadaje się do rozrywkowej lektury nie tylko ze względu na obfitość anegdot. Sam Wasson potrafi prowadzić zajmującą narrację - i to sprawia, że trafi do szerokiego grona czytelników.

piątek, 7 stycznia 2022

Marek Hłasko: Brudne czyny

Iskry, Warszawa 2021.

Zagubieni

Przywracanie do świadomości odbiorców utworów Marka Hłaski udaje się Iskrom bardzo dobrze: można kompletować sobie biblioteczkę i nie martwić się, że książki rozpadną się jak charakterystyczna biało-czarna seria. "Brudne czyny" to historia, która na rynku znaleźć może uznanie dzięki sposobowi uchwycenia zagubienia bohaterów i niemożliwości realizowania marzeń. Izraelska historia traci na znaczeniu pod względem kontekstu i obyczajowości zawartej w narracji: znacznie bardziej istotne wydają się charaktery postaci. Abakarow, który spędzał życie w powietrzu i Katarzyna, niespełniona artystka, są sobie nawzajem potrzebni - oboje czują się obco w egzotycznym otoczeniu, nie potrafią też zamanifestować własnych potrzeb innym ludziom: to sprawia, że na własne życzenie izolują się od miejscowych. Im gorzej dogadują się z otoczeniem, tym bardziej lgną do siebie. Przebija przez narrację poczucie bezradności czy wręcz goryczy i rozczarowania, co sprawia, że zamiast kibicować postaciom, czytelnicy będą się koncentrować na ich kolejnych porażkach. Rejestr niepowodzeń przeplata się z bardzo celnymi - jak zwykle u Marka Hłaski - obserwacjami i uwagami na temat egzystencji na obczyźnie oraz relacji damsko-męskich.

Marek Hłasko dba o to, żeby przedstawiać rzeczywistość w stanie surowym, bez sztucznej egzaltacji i poprawności politycznej. Nikt nie będzie pokrzepiać ani poprawiać nastroju innym, jeśli nie potrafi dojść do ładu z własnymi demonami. Wszyscy usiłują się przyzwyczaić do warunków, które zastali - to najlepsza droga do ukojenia nerwów, jedyna, jaką można wybrać, jeśli nie chce się całkiem poddać. W rozmowach postaci Marek Hłasko zamieszcza niemal kryminalne tematy, snuje wątki, które szokują - jednak tylko odbiorców, dla rozmawiających wydają się naturalne: a to tylko pokazuje, jak bardzo znieczuleni na rzeczywistość są już bohaterowie. Hłasko wykorzystuje ogólnie panujący marazm, żeby zapewnić sobie możliwość przedstawiania aforystycznych komentarzy na temat ludzi w ogóle. Chociaż bohaterowie są bardzo skonkretyzowani i nie dają się pomylić z innymi, w "Brudnych czynach" - jak i w wielu innych swoich utworach - Marek Hłasko odrywa się od jednostkowych charakterystyk na rzecz wplatania w wywody wartościowych i uniwersalnych przemyśleń.

Czytelników ten autor przyciągnie między innymi oryginalnością scenek. Potrafi stawiać bohaterów przed nieoczekiwanymi wyzwaniami, zmusza ich do weryfikowania poglądów i kodeksów wartości - i do wysłuchiwania racji drugiej strony. Unika tego, co oczywiste: banał nie pasuje do tego świata. Rezygnacja ze schematów literackich sprawia, że Hłasko często może szokować albo zmuszać do refleksji nad kontaktami interpersonalnymi. Ludzie są dla niego najważniejsi - ale też stanowią największe zaskoczenie i w "Brudnych czynach" widać logikę postępowania połączoną z szeregiem niespodzianek i odejściem od naturalności. Dzisiaj "Brudne czyny" to już klasyka - ale nie tylko z tego powodu warto po tom sięgnąć.

czwartek, 6 stycznia 2022

Lucia Berlin: Wieczór w raju

W.A.B., Warszawa 2021.

Ciemne losy

„Wieczór w raju”, zbiór opowiadań Lucii Berlin, to książka wypełniona obrazkami rodzajowymi najwyższej próby. Autorka wykorzystuje umiejętność podsłuchiwania rzeczywistości, żeby nakreślić skomplikowane – i nie budzące nadziei – losy różnych kobiet, dziewczyn i dziewczynek. Przedstawia sytuacje zwykle minorowe w tonacjach, stawia na punkty wyjścia związane z utratą, bezradnością albo po prostu marazmem codzienności. Bohaterkom każe wykonywać zadania, które na pewno nie przeniosą ich do lepszej rzeczywistości, ale są konieczne, żeby przetrwać. Do tego jest bardzo przekonująca w charakterystykach, na poziomie motywacji postaci czy ich reakcji na drobne trudności. „Wieczór w raju” to daleka od idylliczności relacja związana z sukcesywnym pozbawianiem marzeń – a jednak całość nie przygnębia.

Lucia Berlin zatrzymuje czytelników przy sobie dzięki sugestywności prozy. Małe formy nie przeszkadzają jej w rozwijaniu skrzydeł: każda minihistoria jest tutaj prawdziwym popisem literackim i dawką silnych emocji. Odbiorcy, dla których prezentowane wydarzenia pobrzmiewać będą egzotycznie, bez trudu wczują się w losy postaci – i zaczną im kibicować mimo świadomości, że baśniowych rozwiązań tu nie ma. „Wieczór w raju” to pokazanie, jak ludzie znajdują sobie miejsce w niegościnnych warunkach – i jak układają życie na przekór przeciwnościom i pułapkom. Co ważne, autorka rezygnuje z literackich schematów. Nie tylko funduje czytelnikom szereg różnych fabuł: za każdym razem proponuje inną wrażliwość, inny styl prezentowania bohaterów i inny zestaw problemów. Dodatkowo kompletnie zmienia kwestie warsztatowe: owszem, na poziomie opisów ma swój charakterystyczny styl – mocno literacki i jednocześnie lekko nieprzezroczysty, ale już na poziomie konstrukcji poszczególnych opowiadań – sięga po rozmaite pomysły i realizuje opowieści za pomocą zabiegów, których nie powtarza. Utrzymuje tym samym odbiorców w ciągłej ciekawości kolejnych tekstów, bawi się możliwościami, jakie zapewnia jej zestaw narzędzi pisarskich.

Jest Lucia Berlin autorką, która widzi wiele – i nie boi się trudnych zagadnień. Wciąż doświadcza swoich bohaterów, zmusza ich do weryfikowania kodeksów wartości i do zastanawiania się nad sensami egzystencji, a przecież portretuje ich przy banalnych czasami czynnościach. Wybiera konkret, który dopiero w procesie odbioru zamieniać się będzie w refleksję nad egzystencją. Nie daje się łatwo zaszufladkować: unika czytelnych odniesień, zależy jej raczej na budowaniu nietypowej atmosfery, która umożliwi zrozumienie wyborów postaci. Jest Lucia Berlin autorką bardzo świadomą znaczenia literackich zabiegów, kiedy wprowadza odbiorców do przestrzeni pojedynczych historii, to wie, że nie straci ich aż do finału. Stawia na namacalność świata przedstawionego, zależy jej w pierwszej kolejności na przekonujących sylwetkach ludzi. W ślad za tym idą dobrze przemyślane uczucia – uruchamiane w związku z odpowiednio dobranymi sytuacjami. Nie ma tu żadnych zgrzytów w kreowaniu rzeczywistości w drobnych formach – i dzięki temu „Wieczór w raju” wypada znakomicie.

środa, 5 stycznia 2022

Jarosław Czechowicz: Gorsza

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Zza kierownicy

"Gorsza" Jarosława Czechowicza to powieść wzorowana na zachodnich thrillerach, ale osadzona w realiach Krakowa. Brutalnością i okrucieństwem sugerująca dark zone, a bazująca na doświadczeniu kobiety, która pracuje jako kierowca autobusu. Istnieje niezrozumiały kontrast między przaśną zwyczajnością a dramatem, który się tu rozgrywa. W dodatku autor nie dawkuje napięcia, sporo kart odsłania od razu, a jedynie kilka motywów zostawia na finał. Nie w tym rzecz. "Gorsza" to jednak powieść bez odpowiedniego umotywowania psychologicznego. Jarosław Czechowicz wychodzi od kwestii dręczenia dzieci przez rówieśników w szkole. Jako nauczyciel zresztą może to odpowiednio nakreślić: w książce tworzy dziennik dziewczynki, żeby pokazać jej najskrytsze uczucia. Kozioł ofiarny w zamkniętej społeczności wyzwala coraz gorsze instynkty u oprawców, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że zamienia ich w katów, a to proces, którego nie da się zatrzymać. Mała Magda może jednak liczyć na przyjaciela, Grubego, również odrzuconego przez dzieci. To on pozwala jej przetrwać, a później, już w dorosłości, podżega do okrutnej zemsty. Ta zemsta jako motywacja to najsłabiej umotywowany element tomu. Nie da się tu liczyć na afekt, wszystko zostało starannie zaplanowane, chociaż nieprzemyślane. To jednak dotyczy nawet portretów bohaterów: trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś, kto ułożył sobie dorosłe życie, pielęgnował chęć odegrania się na szkolnych kolegach pozostawionych w dalekiej przeszłości. Jeszcze mniej taki bieg wydarzeń pasuje do kobiet, które zwykle wybierają - jeśli już - znacznie bardziej wyrafinowane metody działania, kiedy chcą się na kimś odegrać. W "Gorszej" autor na przemian pokazuje codzienność Magdy (początkowo prezentowanej zupełnie zwyczajnie i bez elementów niepokoju) i sytuacji uwięzionych kobiet. Nie rozumieją, dlaczego zostały porwane, nie wiedzą, co się z nimi stanie. W ich celi znajdują się pewne przedmioty, których znaczenie trzeba dopiero rozszyfrować, ale też butelki z wodą pitną. I list. Jest w tym kombinowanie fabularne, nie ma jednak skupiania się na psychice postaci i w konsekwencji też na prawdopodobieństwie. Dużo tu szukania sensacyjności - niestety kosztem realizmu. W efekcie przesłanie, czyli informacja, jaką niezależnie od rozrywki Jarosław Czechowicz wysyła czytelnikom, bardzo słabnie. Niecodzienna akacja wymagałaby niecodziennego uzasadnienia. Autor próbuje jeszcze grać formą, poza zwykłą narracją podzieloną na dwa nurty sięga jeszcze po zapiski bohaterki. Jest w tym chęć urozmaicania narracji, ale lepiej byłoby zająć się budowaniem kontekstu wydarzeń. Nie ma tu równowagi między nakreślaniem realistycznych sytuacji ze szkoły czy z autobusowych przejazdów (chociaż może środowisko kierowców z pewnymi zachowaniami by się nie zgodziło) a torturami dla dawnych znajomych. Nawet jeśli Jarosław Czechowicz dostrzega istotny problem powtarzający się w szkolnych środowiskach, później bazuje na nieuzasadnionej przesadzie. Staranność w obrębie opisów nie pomoże, jeśli błąd popełnia się na poziomie konstrukcji. Naiwność zdecydowanie nie pasuje do tego gatunku, który autor wybrał.

wtorek, 4 stycznia 2022

Kazuo Ishiguro: Klara i Słońce

Albatros, Warszawa 2021.

Sztuczna Przyjaciółka

Klara prowadzi narrację w tej powieści, ale sama w sobie mogłaby być obiektem analiz i opisów, niekoniecznie własnych. Klara przesiaduje na wystawie sklepu, chce wiedzieć, gdzie zachodzi słońce (i czerpać z niego energię). Klara uważnie obserwuje wszystko, co dzieje się wokół niej. Jest uczestniczką wydarzeń, ale potrafi się od nich zdystansować, kiedy zajdzie taka potrzeba. I chociaż może nie powinna, Klara ma swoje uczucia, które świadczą o jej wyjątkowości. To dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Klara jest SP - Sztuczną Przyjaciółką, w dodatku nie z najnowszej generacji, a nieco starszą. Po SP przychodzą do sklepu rodzice, kupujący dla swoich dzieci niezwykłe lalki. Po rozbudzającej ciekawość prezentacji Klara trafia do Josie - i uczy się zwyczajnego życia w prawdziwym domu. Dowiaduje się też o ludziach rzeczy, o których nie miała pojęcia. Stopniowo uczy się, jak ich rozszyfrowywać. Przeżywa rozmaite dziwne z jej perspektywy sytuacje, a z każdej wyciąga wnioski. Na rzeczywistość Klary wpływa też choroba jej małej przyjaciółki. Josie czasami słabnie, nie może wychodzić z domu i uczestniczyć w różnych imprezach czy wydarzeniach. Klara zaczyna w zastępstwie towarzyszyć matce Josie - i dzięki temu może zmienić sposób myślenia kobiety o SP jako sztucznych tworach pozbawionych uczuć czy wyobraźni. Sama Klara często postępuje schematycznie lub według jasno określonych reguł, które nie podlegają dyskusji - ale te nie sprawdzają się w zwyczajnym życiu. Dla Josie ważny jest jej przyjaciel, Rick - chłopak, który bez trudu może zdobyć jej serce. Tyle tylko, że Josie przez choroby coraz bardziej słabnie i Klara, która początkowo jedynie dotrzymywała towarzystwa dziewczynie, zaczyna zajmować jej miejsce. W rodzinnych poszukiwaniach wielką rolę odgrywa Słońce.

Kazuo Ishiguro na początku tomu intryguje odbiorców niezwykłym pomysłem. Zaprasza do lektury przez rozbudzenie ciekawości kierunkiem rozwoju fabuły: tworzy sobie bohaterkę, która będzie ludzi obserwować z dystansu, ale jednocześnie na tyle ciekawą świata i odwazną, że mało przez to przewidywalną. Wystarcza kilka sugestywnych obrazków, żeby czytelnicy nie chcieli już rozstawać się z Klarą. Motyw Josie nie przywodzi na myśl powieści o dojrzewaniu, jest znacznie głębszy i pozbawiony schematycznych rozwiązań. W tym ujęciu Klara może się sprawdzić - jej świat ma sporo punktów stycznych z ludzkim.

"Klara i Słońce" to książka, która sukces może odnieść nie tylko za sprawą oryginalnej fabuły czy kreacji postaci. Kazuo Ishiguro jest w stanei nakreślić i atrakcyjne problemy, i nietypowe motywacje bohaterów. Urzeka także narracją - sposób budowania historii na planie fraz zaskakuje precyzją. Tu przez cały czas dzieje się coś niezwykłego, co będzie czytelników zatrzymywać nad tomem. Jest ta powieść atrakcyjna dla różnych grup odbiorców. Przynosi rozrywkę, a poza tym daje szansę na refleksję nad przyszłością sztucznej inteligencji. To fantastyka najwyższych lotów, połączona z obyczajówką, celna w uczuciach oraz reakcjach bohaterów. Ma autor w zanadrzu sporo niespodzianek i rozwiązań odważnych. Nie eksperymentuje za to na poziomie narracji. Pisze tak, żeby skusić czytelników nieprzewidywalnością. Kunszt literacki wiąże się tu z pomysłowością i z chęcią imponowania odbiorcom fabułą.

poniedziałek, 3 stycznia 2022

Katarzyna Jasiołek: Opakowania, czyli perfumowanie śledzia. O grafice, reklamie i handlu w PRL-u

Marginesy, Warszawa 2021.

Projekty i braki

Kolejna publikacja zapewniająca sentymentalny powrót do grafik z PRL-u zapewnia Katarzyna Jasiołek, która tym razem zabiera się za prezentowanie opakowań, projektów opakowań oraz rozmaitych toreb i torebek papierowych na różne produkty. "Opakowania, czyli perfumowanie śledzia. O grafice, reklamie i handlu w PRL-u" to potężny albumowy tom, który przynosi sporo informacji o zapomnianych lub nieznanych szerzej projektantach, ale i o specyfice pracy nad grafikami w PRL-u. Katarzyna Jasiołek zbiera ciekawostki i anegdoty, próbuje jednak także uporządkować dostępne dane, tak, żeby ocalić jak najwięcej wiadomości dla kolejnych pokoleń. Dzisiaj jednak trafi nie tylko do zainteresowanych budowaniem wizerunku marki: przekona do siebie także odbiorców, którzy zauważą na kolejnych stronach znane sobie motywy. To podróż w przeszłość - wywołująca żywe uczucia, ale i ciekawość. Dzisiaj opakowania są przeważnie traktowane jako śmieci: co najwyżej prowokują do dyskusji nad ochroną środowiska i sposobami utylizacji, nikt nie zastanawia się nad kolekcjonowaniem etykiet, pudełek czy butelek. W książce Katarzyny Jasiołek łączy się z kolei pamięć o brakach w zaopatrzeniu w czasach PRL-u i - próby zapewnienia pozorów luksusowości i pierwsze podrygi reklamowe. Autorka sprawdza, w czym przynosiło się ze sklepu towary (które akurat były dostępne), jak funkcjonowała myśl projektantów (co przyświecało twórcom opakowań, którzy zmagać się musieli między innymi z niedoskonałą technologią wytwarzania ich, przez co ich praca traciła na jakości). Zdarza się też, że przechodzi do odleglejszych z pozoru tematów, na przykład - zajmuje się wątkiem projektowania wystaw i eksponowania towaru, który miał być dostępny w sprzedaży. Wysłuchuje opowieści dekoratorów (również utyskiwań na siermiężne materiały wykorzystywane do ozdoby witryn sklepowych), czasami sięga do informacji z konkursów czy przeglądów dokonań dekoratorów.

Nie chodzi tu tylko o opakowania, ale o całą otoczkę związaną z prezentowaniem towarów. Zwykle zresztą na przeszkodzie w realizacji planów stają trudności w zaopatrzeniu oraz nieświadomość dotycząca budowania wizerunku marki. Opowieść o sztuce użytkowej pełna jest scen dzisiaj komicznych, choćby w zakresie wykorzystywania opakowań po raz kolejny. Można się z tej książki dowiedzieć, jak wyglądały opakowania towarów na eksport i co najczęściej stawało się powodem zwrotu czy reklamacji produktu. Narzekanie na dostawy papieru, jakość i firmy świadczące usługi poligraficzne to standard, ale autorka nie poprzestaje na stereotypach. Funduje czytelnikom sporo atrakcyjnie przedstawianych opowieści - ale i mnóstwo grafik, zdjęć pokazujących omawiane wzory. Oczywiście nie jest to monografia opakowań PRL-u, ale i tak czytelnicy doczekają się niebanalnej analizy fragmentu codziennego pejzażu. Katarzyna Jasiołek decyduje się na zmienianie perspektywy, dzięki czemu może jeszcze lepiej uchwycić istotę problemów z zaopatrzeniem przy jednoczesnych próbach zainteresowania klientów towarem. "Opakowania, czyli perfumowanie śledzia" to pochylenie się nad tematami rzadko eksponowanymi, a przecież bliskimi każdemu zjadaczowi chleba. Katarzyna Jasiołek ocala przed zapomnieniem mały wycinek z tematu-rzeki - i może do książki przekonać wszystkich zafascynowanych motywami reklamy.

niedziela, 2 stycznia 2022

Agata Komosa-Styczeń: Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Wspinaczka

Literatura górska bardzo nie lubi narzucanych dodatkowych tez - rządzi się swoimi prawami i próby włączenia jej w inny nurt zazwyczaj kończą się fiaskiem. "Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie" to książka, w której Agata Komosa-Styczeń chce przyjmować pozycję feministki - i dziwi się, że spora część potencjalnych rozmówczyń nie chce dzielić się przeżyciami, a te, które zgodziły się na wywiad, niekoniecznie zamierzają potwierdzać, że zdobywanie szczytów to sport zdominowany przez mężczyzn. Widać to po rozmiarach przytaczanych cytatów - jeśli któraś z taterniczek zgadza się z feministycznymi uwagami autorki, zyskuje sporo miejsca na podzielenie się własnymi obserwacjami. Jeśli jednak rozmówczyni nie zamierza narzekać na płeć przeciwną i podkreślać nierówności w górach - jej obecność zostanie po prostu odnotowana w kilku typowych uwagach. I tak większość czytelników, którzy feministyczne tony postanowią zignorować i skupić się na ciekawej opowieści o paniach w polskich Tatrach ubawi się najbardziej określeniem "wspinaczka", które autorka stosuje jako synonim taterniczki, zapominając, że to słowo ma swoje - inne - znaczenie.

Agata Komosa-Styczeń postanawia zaprezentować szerokiemu gronu odbiorców - wykorzystując boom na literaturę górską i reportaże związane ze wspinaniem się - kobiety, które wsławiły się chodzeniem po Tatrach, a swój zestaw szkiców biograficznych chce zacząć w jak najbardziej zamierzchłej przeszłości: żeby, w miarę możliwości, odnotować jak najwięcej nazwisk. Sprawdza, jak początkowo były traktowane kobiety w górach, jakie stroje musiały nosić i jak przebijały się do "męskiego" sportu. Nie brakuje scen dramatycznych i... romansowych. Agata Komosa-Styczeń przywołuje panie, które wsławiły się czymś więcej niż "tylko" wytyczaniem nowych dróg w Tatrach. Zdarza się, że wprowadza kogoś do swojego zestawu nazwisk tylko dlatego, że uznaje, że tak powinna - dlatego do tomu trafiła (wprawdzie w migawce, ale zawsze) Wanda Rutkiewicz. Tym taterniczkom, z którymi mogła porozmawiać, zadaje podobne pytania - dotyczące na przykład życia towarzyskiego w górach, ale i stosunku mężczyzn do pań na szlakach. Sprawdza, co powstrzymywało bohaterki przed biciem kolejnych rekordów: dlaczego w pewnym momencie rezygnowały ze wspinania się i jak godziły pasję z innymi, bardziej przyziemnymi obowiązkami.

Nie ma tu wysokich gór, ale ryzyko i zagrożenia są takie same jak w himalajskich narracjach. Pojawia się nieustanne przekraczanie granic, testowanie własnych możliwości oraz poszukiwanie miejsca dla siebie. Agata Komosa-Styczeń próbuje uporządkować zestaw nazwisk, które w historii Tatr powinny się koniecznie pojawić - daje też odbiorcom szansę na przypomnienie sobie wielkich sław i historii taternictwa. "Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie" to pełna emocji charakterystycznych dla literatury górskiej książka, która spodoba się fanom reportaży i biografii dotyczących tego sportu ekstremalnego. I niezależnie od powtarzania niektórych zagadnień w różnych konfiguracjach - Agata Komosa-Styczeń dostarczy czytelnikom ciekawej lektury.