* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

czwartek, 17 lipca 2025

Ellie Middleton: Żyj bez maski!

Sensus, Gliwice 2025.

Stracone pokolenie

Ellie Middleton przeprowadza czytelników przez to, co dzisiaj wydaje się w oczach wielu modne i niepotrzebnie rozdmuchiwane. Jest osobą neuroatypową, autyzm i ADHD to jej codzienność. Do tego sama twierdzi, że wygląda normalnie, przez co wielu rozmówcom jest trudno uwierzyć w jej dylematy i wyzwania. „Żyj bez maski” to próba uporządkowania doznań jej i jej podobnych ludzi: zestaw zjawisk oraz sytuacji, z którymi borykają się neuroróżnorodni. Autorka szczególną uwagę poświęca „straconemu pokoleniu”: ludziom, którzy dzisiaj są dorośli i nie zostali w dzieciństwie zdiagnozowani. Pokazuje, jak stereotypy przeszkodziły w otrzymaniu właściwej oceny rzeczywistości, a także – co oznacza autyzm lub ADHD w codziennym życiu. I tu uwaga: dla niej neuroodmienność to niepełnosprawność – nawet jeśli autorka tłumaczy się z językowych wyborów i przekonuje do wyrozumiałości w różnych kwestiach (ulegających płynnym lub szybkim przemianom), ten punkt będzie mógł podzielić czytelników. Istnienie osób wysokofunkcjonujących i tych nieradzących sobie z codziennymi czynnościami odsuwa do lamusa, uznaje, że po prostu niektórzy mogą nauczyć się, jak się maskować. I z tym właśnie chce zerwać. „Żyj bez maski” to książka, która ma pozwolić na bycie sobą w każdej sytuacji – zwłaszcza w kontaktach interpersonalnych. Autorka przypomina o tym, jak autystycy są piętnowani na przykład za „niewłaściwy” zdaniem wielu tembr głosu czy za skłonność od przesadnego analizowania wszystkiego. Tymczasem dla nich relacje z innymi ludźmi wiążą się z ciągłym dopasowywaniem się i komplikacjami, których „zwyczajni” nie znają. Przy ADHD niemożność skupienia się na jednym zadaniu wyzwala mnóstwo krytyki – i owszem, w wielu wypadkach da się wypracować odpowiednie postawy – wszystkie jednak będą sztuczne i energochłonne. Ellie Middleton pokazuje, co trzeba zrobić, żeby rzeczywistość stała się bardziej przyjazna dla autystyków i ADHD-owców, zarówno jeśli chodzi o imprezy, jak i o miejsca pracy – i jednocześnie stara się obalać stereotypy czy złudne przekonania. Wie, że zrozumienie jest potrzebne neuroróżnorodnej części społeczeństwa i namawia do wytrwałości w tłumaczeniu swoich postaw. Żeby je tłumaczyć, trzeba je dobrze poznać i zrozumieć, dlatego też autorka rozkłada na czynniki pierwsze swoje doświadczenia i buduje z nich zestaw podpowiedzi. „Żyj bez maski” staje się zatem bardzo ciekawą analizą dwóch wybranych – z racji własnych doświadczeń – odmian neuroatypowości. Ważne jest to, że autorka pomaga się uporać z głośnym dzisiaj twierdzeniem, że dawniej nie było tylu autystyków, teraz to zjawisko jest modne i każdy sobie coś takiego u siebie wynajduje – podaje zestaw pytań, które wiążą się z niewygodami bycia osobą neuroatypową i każe się zastanowić, czy na pewno zwyczajni ludzie zdecydowaliby się na borykanie się z tym każdego dnia do końca życia w imię mody. Przypomina, że to brak systemu diagnostycznego i posługiwanie się kliszami sprawiło, że dzisiaj wielu dorosłych dopiero dowiaduje się, dlaczego przez całe życie było im w społeczeństwie niewygodnie. „Żyj bez maski” to książka, którą mogą przeczytać osoby z neuroatypowością, ale też te uznawane za zwyczajne – żeby móc uwrażliwić się na występujące w społeczeństwie schematy i doświadczenia innych. Odmienność to nie piętno – to po prostu inne, a nie gorsze, odbieranie świata. Bardzo udana jest to publikacja.

środa, 16 lipca 2025

Magdalena Kordel: Szczęściary

Znak, Kraków 2025.

Wsparcie

Cudowna i wakacyjna jest ta powieść Magdaleny Kordel: szybka, na krótkie wieczory albo wyjazd. A przy tym przypomina o zjawisku, które zafascynowało kiedyś czytelniczki. To Magdalena Kordel zaszczepiła w świadomości szerokich grup odbiorczyń Malownicze – miejsce będące literackim azylem. I teraz do Malowniczego wraca. Tu, w odróżnieniu od pobliskiego Kłodzka, powódź nie poczyniła żadnych spustoszeń, życie toczy się w swoim spokojnym rytmie i każdy, absolutnie każdy, kto potrzebuje schronienia, może liczyć na pomoc. A przecież one zawsze były we cztery: Zyta, Miłka, Pola i Łucja przyjaźnią się od piaskownicy i wspierają się niezależnie od okoliczności. Mają grupę do dzielenia się najważniejszymi informacjami, wiedzą o sobie wszystko… może poza tymi faktami, o których wstyd mówić. W dorosłości czasem zdarzają się takie zjawiska. Nagle okazuje się, że każda z kobiet boryka się z jakimś zmartwieniem. Pola jest przepracowana i zastanawia się nad zachowaniem opiekunki do dzieci. Zyta prowadzi świetnie prosperującą firmę – ale przekonuje się, że ukochana babcia wymaga pomocy. Miłce wydaje się, że funkcjonuje w stabilnym związku, jednak rzeczywistość nie przystaje do przekonań. A Łucja przechodzi najbardziej oczywisty etap w życiu bohaterek obyczajówek: właśnie straciła pracę i załamuje się w samotności, piekąc ciasta. Otwarcie pracowni tortów od zawsze było jej marzeniem, jednak nie pomagała w tym toksyczna rodzicielka. „Szczęściary” zatem mają sporo do przepracowania – ale skoro działają wspólnie, może im się udać.

Magdalena Kordel wprowadza czytelniczki do świata kojącego i wypełnionego gotowymi do niesienia pomocy kobietami. Dalszoplanowi bohaterowie, którzy nie zostaną wciągnięci w żadne romanse, również doskonale się tu sprawdzają. Wykazują się i poczuciem humoru, i kreatywnością w podejściu do problemów. Wszystko okazuje się prostsze do opanowania, kiedy w pobliżu czuwają dobre dusze – wyrozumiałe i wrażliwe. Autorka podrzuca tu temat osoby starszej, wymagającej już towarzystwa i opieki w codzienności – babcia Zyty wie, jak zawołać o pomoc, chociaż wcale nie chciałaby się do tego przyznawać. Stereotypowe scenariusze romansowe, kiedy funkcjonują na dalszym planie, zyskują nowe szanse na życiowe wybory. Autorka bazuje na zwykłej – opatrzonej już w literaturze obyczajowej – serii doświadczeń, a jednak dzięki wewnętrznej serdeczności w narracji może przekonywać do siebie czytelniczki. Początek nowego życia może być bardzo dramatyczny – ale zawsze niesie w sobie obietnicę sukcesu, trzeba ją tylko dostrzec. I do tego przydają się właśnie przyjaciółki – świadome wad, ale jednocześnie pełne optymizmu, funkcjonujące jak jeden organizm. Magdalena Kordel skupia się tym razem właśnie na tym rodzaju relacji, podkreśla wyjątkową więź między kobietami – i rolę tej więzi w pokonywaniu codziennych wyzwań. „Szczęściary” to książka, która przynosi wszystko to, co czytelniczki u Magdaleny Kordel uwielbiają – ale w przyspieszonym tempie. Jest tu wiele wątków, ale mocny optymizm wynagradza wszelkie nieprzyjemne sytuacje, jakie stają się udziałem bohaterek. „Szczęściary” na rozdrożu raczej nie są pewne swojego szczęścia, ale siła, jaką dają sobie nawzajem, to coś wyjątkowego i wspaniałego także dla czytelniczek.

wtorek, 15 lipca 2025

Jan Wołek: Ktokolwiek. Wiersze na szary papier i czarny atrament

Czytelnik, Warszawa 2025.

Refleksje

Jan Wołek to nazwisko, które gwarantuje atrakcyjne teksty – ten autor czuje i rozumie znaczenia słów, jest w stanie zatem budować frazy, które na długo zapadają w pamięć odbiorcom i które przynoszą nowe spojrzenie na rzeczywistość. „Ktokolwiek. Wiersze na szary papier i czarny atrament” to zestaw przemyśleń niekoniecznie zabawnych – akcentowane w podtytule ciemne tony powracają też w samych strofach. Materiał na wiersz znaleźć można wszędzie: nie tylko w refleksji na temat własnej śmierci, ale i choćby w przeżywanym masażu – to zresztą również okazja do rozmyślań nad przemijalnością. Jan Wołek stale powraca do tego motywu, jest świadomy upływu czasu i nieuchronności umierania – ale nie jest to zagadnienie, które przygnębia w tym ujęciu. Owszem, nie pozwala na beztroskę i radość bez ograniczeń, jednak postać z tych utworów wydaje się być pogodzona z losem. To ważne, bo atmosfera wierszy przeniesie się bezpośrednio na czytelników.

Jan Wołek bywa sarkastyczny i złośliwy, potrafi w wierszu przekląć, jeśli ma to podkreślać puentę. Jest wyczulony na obrazki rodzajowe, które niosą ze sobą nowe znaczenia i treści niespodziewane na pierwszy rzut oka. Zwyczajność zostaje tu zamieniona na niezwykłość – wiersze kryją się w każdym momencie codzienności. Najlepiej oczywiście wypadają zderzenia wzniosłości i przyziemności, Jan Wołek wie, jak bawić się skojarzeniami. Nie rozczaruje czytelników, którzy oczekują czegoś oryginalnego i świeżego. Co ciekawe, od czasu do czasu ten autor wraca do form piosenkowych (chociaż większa część utworów z tomiku nie ma melodyjnych fraz, bardziej liczą się tu zgrzyty i niedopasowania), przypominając, czym zasłynął w świadomości czytelników.

Obok śmierci to Bóg i autotematyzm królują w wierszach. Jan Wołek zwraca się raz do sił wyższych, raz do abstrakcyjnych pojęć, szukając za każdym razem wyjaśnień, których znaleźć się nie da. „Z wiekiem coraz bardziej / składam się z myśli” zaznacza w jednym z utworów. I te myśli uwodzą czytelników, pokazują im, jak można próbować pogodzić się z tym, co nieuchronne. Jan Wołek staje się przewodnikiem po trudnych kwestiach. Nie ucieka od motywów przykrych, zdarza się, że wiersz staje się okazją do pożegnania lub utrwalenia kogoś. „Ktokolwiek” to zestaw bardzo silnych emocji zamkniętych w formie wierszy – utworów bardzo udanych i przejmujących. Jan Wołek wie, jak sterować wyobraźnią czytelników, ale też – jak poruszać odbiorców. Nie stroni od spraw aktualnych, ale zamienia je w uniwersalne utwory. „Ktokolwiek” to książka również dla nieprzekonanych do dzisiejszej poezji. Przede wszystkim dzięki temu, że Jan Wołek nie zna tematów tabu, nie boi się pisać o tym, co trudne. Imponuje czytelnikom umiejętnością prowadzenia niezwykłych skojarzeń, podążania za obserwacjami, które tylko z pozoru mogą być zwyczajne. W tych wierszach kryją się całe narracje – opowieści w miejsce liryki. Skondensowane są te utwory, warto odkrywać je powoli i sięgać do nich, żeby szukać życiowych prawd ubranych w urzekające frazy.

poniedziałek, 14 lipca 2025

Jacek Antczak, Hanna Krall: Reporterka

Marginesy, Warszawa 2025 (wznowienie).

Kulisy

Ta książka na rynek wraca, nie jest absolutną nowością, a wywiad, który został w niej zamieszczony, nigdy nie powstał w takiej formie. Jacek Antczak świadomy tego, że Hanna Krall nie daje się namówić na wywiad rzekę i nie chce długo zwierzać się ze swoich spraw dziennikarzom, postanowił wykonać literacki kolaż, pozbierać co ciekawsze i co bardziej osobiste wyznania i połączyć je w jeden wyrazisty ciąg rozmów. Tak powstaje „Reporterka” – rodzaj przedstawienia się autorki, której nazwisko kojarzą wszyscy. Takie rozwiązanie ma swoje zalety: pozwala w miarę szybko prześledzić osobiste opowieści i co bardziej konfesyjne komentarze. Jednak czasem pozostawia uczucie niedosytu, pokazuje, w jakim kierunku mogły potoczyć się jeszcze rozmowy – wtedy nie pozostaje nic innego jak przeprowadzenie kwerendy i znalezienie odpowiednich cytatów dla sprawdzenia, czy z rozmowy nie umknęło coś jeszcze. „Reporterka” to jednak książka bardzo sycąca i – co ciekawe – łącząca trzy wielkie zagadnienia. Po pierwsze to Hanna Krall, która jednak twierdzi, że nie przepada za mówieniem o sobie – trzeba zatem podstępu, żeby znaleźć drogę do osobistych wynurzeń. Po drugie – to sam reportaż i tworzenie go. Hanna Krall znacznie chętniej niż o sobie, mówi o swojej pracy i o tajnikach warsztatu. Sporo się można dowiedzieć dzięki tej lekturze o tym, jak powstawały najsłynniejsze teksty – a to pomaga również młodym dziennikarzom poszukującym własnej drogi. Po trzecie Hanna Krall koncentruje się na innych ludziach, na tych, którzy mieli na nią wpływ, ale też na tych spotkanych na reporterskiej drodze.

Pierwsza część książki – bardziej obszerna, można by rzec, że podstawowa, to wywiad zlepiany z innych wywiadów. Druga część złożona została z komentarzy innych na temat Hanny Krall – to cytaty z przedmów i artykułów, wypowiedzi znanych ludzi pióra, repliki i komentarze odnoszące się do osoby. Jacek Antczak stara się, żeby to właśnie Hanna Krall pozostała w centrum zainteresowania, bez względu na to, jak ważne i wartościowe są jej dzieła. Dość zabawnie wypada to, że bohaterka tomu chętnie wchodzi w polemiki z rozmówcami, krytykuje ich albo coś im zarzuca: jeśli weźmie się pod uwagę, że tu autorzy pytań są w zasadzie anonimowi, można się zastanawiać, jak daleko trzeba się posunąć w uprawdopodobnieniu kontekstu wywiadu, żeby czytelnicy zapomnieli o patchworkowej formie. Ale to nie znaczy, że zlepek jest widoczny – Antczak starannie maskuje szwy, pozwala na pozostawanie z bohaterką książki, wysłuchiwanie jej przemyśleń i skojarzeń bez zastanawiania się nad kształtem całego wywiadu i nad kontekstem powstawania. To Hanna Krall w pigułce, dla wygodnych i leniwych – i dla tych, którzy chcą rozpocząć przygodę z poznawaniem zaplecza reporterskiego. Wraca na rynek ta książka – bo to najlepszy i najszybszy sposób na poznawanie Hanny Krall.

niedziela, 13 lipca 2025

Jennifer Lynn Barnes: Małe wielkie kłamstwa

Must Read, Media Rodzina, Poznań 2025.

Sojusz

Trudno sobie wyobrazić bohaterkę mniej pasującą do życia wyższych sfer niż Sawyer Taft. Sawyer pracuje w warsztacie samochodowym i zaczyna spełniać swoje marzenia o naprawianiu silników – długo uczyła się fachu, przyglądała się, jak zajmować się pojazdami i teraz może funkcjonować jako pełnowartościowy pracownik. Nauczona jest zarabiania na siebie od dawna, nie może liczyć na matkę, która ma swoje problemy i prowadzi swoje życie, bardzo często w oddaleniu od córki. Sawyer nie przejmuje się brakiem rodzicielki, jest samodzielna i zdecydowana, wie, jak o siebie zadbać i z pewnością nie wpadnie w żadne tarapaty. Tyle że w jej życiu pojawia się ktoś, kogo do tej pory nie było: babka. Lilian Taft to dama w każdym calu. Posiadaczka olbrzymiej fortuny i bardzo stanowczego charakteru: to Lilian wyrzuciła z domu swoją spodziewającą się dziecka córkę – i zerwała kontakty z pociechą, przynajmniej pozornie. Lilian zgłasza się do Sawyer z propozycją nie do odrzucenia. Dziewczyna ma wziąć udział w balu debiutantek – za pozbycie się problemów finansowych. Sawyer oczywiście podejmuje wyzwanie, ale nie zamierza dopasowywać się do środowiska. I tak zaczyna się powieść „Małe wielkie kłamstwa”.

Sawyer może poznać swoje kuzynki, dziewczyny, o których istnieniu nie miała pojęcia – w ogóle wchodzi do rodziny, która odcięła się wcześniej od jej matki. A to dla niej szansa na odnalezienie kawalera, który prawie dziewiętnaście lat wcześniej spotkał się z jej matką. Najważniejsze jest jednak to, że za fasadą pozorów skrywają się wielkie niespodzianki. Jedna z dziewczyn wypisuje na swojej skórze sekrety nadsyłane przez innych i fotografuje je, publikując na specjalnym blogu. Inna jest urodzoną intrygantką i potrafi planować długofalową zemstę, jeszcze inna nie radzi sobie z własnymi uczuciami. Towarzystwo debiutantek dalekie będzie od myślenia o balu i strojach. Tu liczy się wielka walka ze światem, z którym bohaterki wcale nie muszą się zgadzać. I chociaż Sawyer musi kombinować, żeby przetrwać – to nie ona wiedzie prym w wymyślaniu złożonych podstępów. A jak cztery młode kobiety w strojach balowych znalazły się w celi na komisariacie – to już zagadka dla odbiorców.

Ta powieść to migawki z celi i retrospekcje, które do tego momentu doprowadziły. Jennifer Lynn Barnes zaczyna od trzęsienia ziemi, a potem ma dla odbiorczyń coraz więcej atrakcji. Funduje silne emocje i jest niestrudzona w wymyślaniu kolejnych problemów. Motyw debiutantek to tylko tło, dzięki któremu bardzo różniące się od siebie charakterami dziewczyny mogą (albo wręcz muszą) zacząć współpracować. I wcale nie będzie tu akcji opartej na wzajemnych uszczypliwościach i drobnych złośliwostkach – sprawy wielkiego kalibru nadają rytm opowieści. Rówieśnicze niesnaski to tylko dodatek do fabuły. „Małe wielkie kłamstwa” to powieść, która może się spodobać – jest inna niż by się zapowiadało, burzliwa i wypełniona nietypowymi rozwiązaniami. Barnes nie boi się ryzyka w akcji – wie, jak rozwiązywać problemy bohaterek w nietuzinkowy sposób. Proponuje autorka bardzo dynamiczną książkę, wyłamującą się ze schematów, ale jednocześnie wpisującą się w modę na „zeszłowieczne” historie z ponadczasowymi uczuciami. Kto poszukuje niebanalnej relacji i odważnych fabularnych pomysłów, może śmiało sięgać po przygody debiutantek – Jennifer Lynn Barnes nie rozczaruje.

sobota, 12 lipca 2025

Jennie Godfrey: Lista podejrzanych spraw

Luna, Warszawa 2025.

Sprawdzanie

Miv wymyśliła sobie, że rodzina chce się przeprowadzić. A to oznacza, że musiałaby się rozstać z Sharon, najlepszą przyjaciółką. Dziewczyna wybiera bardzo dziwny sposób na zakotwiczenie swojej rodziny w odpowiednim miejscu. Miv ma do przezwyciężenia nie tylko problem strachu przed ewentualnym przeprowadzaniem się. Przede wszystkim nie wiadomo, co stało się z mamą: w pewnym momencie zamilkła. Przestała mówić i nikt nie ma pojęcia, jak jej pomóc. A skoro mama nie mówi, trudniej zwierzać się jej z problemów. Jennie Godfrey tworzy powieść o dojrzewaniu – ale nie koncentruje się na typowych problemach dojrzewania, chyba że za typowy uznać jedynie odkrywanie własnej tożsamości – bo tym zajmuje się w dużej części narracji. „Lista podejrzanych spraw” to powieść kryminalno-sensacyjna w wersji retro: autorka odchodzi od dzisiejszych zmartwień, przenosi się w przeszłość i wzbudza strach za sprawą Rozpruwacza, seryjnego mordercy, który atakuje kobiety zajmujące się prostytucją. Miv ani Sharon nie wiedzą, kim są prostytutki – dopiero poznają to słowo, nie są jeszcze pewne definicji, ale z mediów dowiadują się, że kobiety tej profesji najczęściej stają się celem Rozpruwacza. Dwie nastolatki wychowywane właściwie pod kloszem postanawiają, że pomogą śledczym i złapią tego, którego nie potrafią schwytać profesjonaliści. Oczywiście motyw to stary jak świat, ale wbrew oczekiwaniom nie będzie się autorka skupiać na śledztwie. Owszem, Miv prowadzi notatki jak rasowy detektyw, zapisuje podejrzanych mężczyzn z otoczenia, zastanawia się, kto i dlaczego może być odpowiedzialny za zbrodnie, a w swoich podejrzeniach zapędza się bardzo daleko – w końcu nigdzie nie może czuć się bezpieczna. Przy okazji wpada na tropy wielu innych spraw kryminalnych i afer starannie maskowanych przez sprawców. Jennie Godfrey wie doskonale, że rzeczywistość skrywa znacznie więcej problemów niż te rozdmuchiwane przez media. Pojawi się tu między innymi motyw pedofilii – kolejnego zagrożenia, o którym jeszcze z dziećmi się nie rozmawia. Autorka oczywiście nie zamierza tworzyć klasyfikacji przestępstw ani wyznaczać, które jest bardziej przerażające – po prostu przypomina, że wejście w dorosłość dla bohaterów wiązać się będzie z otwarciem na bardzo poważne problemy, kwestie, z którymi wielu nie potrafi sobie poradzić, bez względu na wiek. Oczywiście zgodnie z zasadami Bildungsroman jest tu również odkrywanie siebie – Miv przekona się, czy przyjaźń z dzieciństwa przetrwa próbę czasu i dowie się czegoś o sobie samej.

„Lista podejrzanych spraw” to książka, w której forma i treść stoją ze sobą w sprzeczności. Czytelnicy mogą czekać na klasyczny kryminał lub sensację, tymczasem otrzymują książkę o dojrzewaniu, obyczajową w stylu retro – z motywami psychologicznymi. Nie oznacza to, że rozczarowuje: Jennie Godfrey wie, że odbiorców może zachęcić licznymi kłopotami dużej rangi, unikaniem infantylizmu i odpowiednio nakreślonym motywem przejścia. Trudno wpisać jej powieść w jeden wyraźny gatunek – ale to zaleta.

piątek, 11 lipca 2025

Katarzyna Biegańska: Kocham cię, tato

Kropka, Warszawa 2025.

Miłość

W dwóch kierunkach działać może ta książka. Picture book, który ma uprzyjemnić wieczorną lekturę prowadzoną przez tatę przygotowany przez Katarzynę Biegańską (tekst) i Dorotę Prończuk (ilustracje) to wyjątkowa publikacja, która powinna trafić do kanonu lektur dla najmłodszych – i bez problemu przeniknąć granice. To wyznanie miłości wysyłanej w dwie strony – od ojca do dziecka i od dziecka do ojca. Nie ma znaczenia wiek ani płeć pociech – liczy się więź ponadczasowa i nie do zniszczenia.

Ale poza dostarczaniem rozrywki i emocji najmłodszym jest to tomik, który dorosłym może przypomnieć, jak funkcjonuje się w rodzinie. Katarzyna Biegańska prowadzi opowieść tak, żeby zasugerować, czego oczekuje się dzisiaj od taty. Ojciec może przewijać dziecko, może je przytulać i kołysać do snu, może z nim raczkować, może się z nim bawić i wyprawiać na wycieczki, pokazując pociesze świat. Z tatą przeżywa się najlepsze przygody, tatę trzeba pocieszyć, kiedy idzie się pierwszy raz do przedszkola (żeby się nie martwił niepotrzebnie). Tata odstrasza wszelkie lęki – wystarczy jego obecność. Czasami to spojrzenie, uśmiech albo duma z nowej umiejętności dziecka sprawia, że maluch czuje się bezpiecznie i chce dalej odkrywać rzeczywistość. Książka utrzymana została w formie zwrotu dziecka do ojca – maluch wyraża swoją wdzięczność za kolejne elementy codzienności, co zostaje zobrazowane wielkoformatowymi ilustracjami. Wzruszająca jest tu prostota: nie trzeba wiele, żeby zbudować niezwykłą więź, w oczach dziecka to, co powinno być naturalnym odruchem rodzica, urasta do wielkich czynów – za które należy się miłość. Niepewnym siebie ojcom autorka – głosem dziecka – przypomina, czego się od nich oczekuje. Jak być dobrym tatą? Po prostu kochać i troszczyć się o pociechę. Zwyczajne czynności cieszą i zaprocentują uczuciem teraz i w przyszłości. Katarzyna Biegańska podsuwa detale, momenty, które każda partnerka chciałaby widzieć u ojca swoich dzieci – a żeby uniknąć pouczania, decyduje się na narrację z perspektywy pociechy. Ojciec, który nie boi się podjąć opieki, jest przy swoim skarbie i wspiera go w każdych warunkach, zasłuży na najpiękniejsze wyznanie miłości później. Więź zbudowana w dzieciństwie nigdy się nie rozerwie.

Z jednej strony autorka przypomina, jak być idealnym rodzicem (i nie trzeba przy tym zamieniać się w superbohatera ani dokonywać wielkich czynów), ale też dzieciom uświadamia, co można przeżywać z tatą. To, co nie pojawia się w tekście, można zaobserwować na wielkoformatowych ilustracjach. Tata ma przerysowaną sylwetkę, ale właśnie dzięki temu zapewnia poczucie bezpieczeństwa, chroni i zapewnia azyl pociesze – bywa, że wzbudza śmiech, bo nie wszystko mu wyjdzie. Ale idealny tata ma przecież poczucie humoru i ani ucieczka przed rozjuszonym bykiem, ani obsikanie przez potomka przy zmianie pieluchy, nie sprawią, że obrazi się na zawsze. Tata doskonały to tata, który jest obecny przy dziecku – i to przekazuje ta piękna książka.