Marginesy, Warszawa 2025.
Miłość
Niewielu badaczy chce się zastanawiać nad relacją, jaka łączyła Jarosława Iwaszkiewicza i jego żonę, Annę. Anna jednak jest postacią, która musi pojawiać się w opowieściach i wspomnieniach, bo przecież dla licznych gości Stawiska była personą ważną, bez względu na chorobę czy brak sukcesów literackich. Anna funkcjonowała jako dobra partnerka, wyrozumiała i cierpliwa, zapewniająca ciepło domowego ogniska. Zapisywała swoje doświadczenia i przemyślenia w listach czy dziennikach – ani jedne, ani drugie nie miały nigdy ujrzeć światła dziennego, ale teraz są cennym dokumentem, który może próbować wyjaśniać badaczom to, co nie do wyjaśnienia. Bo Anna zawsze pozostawała w cieniu. A przy świadomości homoseksualnych wyborów jej męża – jej postawa rodzi kolejne pytania. Sylwia Góra nie zamierza budować klasycznej biografii, o czym uprzedza czytelników już w pierwszym zdaniu książki. Przyjrzy się za to Annie w kontekście wielkich zagadnień z nią związanych. Po pierwsze – to relacja z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Pełna tajemnic, niedopowiedzeń i niemożliwych już do uchwycenia zasad regulujących codzienność Stawiska jest to publikacja – dla zainteresowanych pobocznymi wątkami z literatury. Tu chodzi o obyczajowość i o międzyludzkie kwestie, delikatne, czasami oparte na domysłach.
„W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz” to książka zaspokajająca ciekawość, przynajmniej w tych aspektach, w których uda się zgromadzić rzeczowe wiadomości. Sylwia Góra dąży do wytłumaczenia swojej bohaterki i jej zachowań, kontrowersyjnych dzisiaj, ale dawniej całkiem do zniesienia (przynajmniej niegenerujących poważnych konsekwencji dla związku). Dużo miejsca poświęca autorka tematowi choroby psychicznej Anny Iwaszkiewiczowej – według dzisiejszych lekarzy da się już nawet postawić ostrożne diagnozy, dawniej postawy bohaterki książki były uznawane raczej za dziwactwa niż za objaw poważnych dolegliwości zdrowotnych. Równolegle z kwestią choroby psychicznej toczy się jeszcze analiza dochodzącej do absurdu religijności. Anna popada w dewocję, ma momenty, w których potrzebuje wsparcia siły wyższej, zatapia się w potrzebie modlitwy i szokuje wręcz otoczenie świętoszkowatością. Autorka może się zastanawiać, czy to wiara, czy zachowanie na pokaz – wie jednak, że obecnie tego typu postawy byłyby odbierane jako poza, ale w czasach Iwaszkiewiczów niekoniecznie.
Jest ta publikacja próbą zaprzyjaźnienia się z postacią trudną i pomijaną niesłusznie w historii literatury – chociaż Anna nie tworzyła dzieł, funkcjonowała obok wielkich artystów. Będzie tu zatem mowa i o jej przyjaźni z Antonim Słonimskim, i o homoerotycznej fascynacji Marią Morską – wielkim niespełnionym uczuciem, które mogło być odwzajemnione. W części tajemnic pomagają wnuki Iwaszkiewiczów, które wprowadzają czytelników w codzienność Stawiska za sprawą własnych wspomnień. Gęsta jest ta książka, ładna od strony narracyjnej – Sylwia Góra nie popełnia typowych błędów związanych z zarzucaniem odbiorców kolażami z cytatów, wie, jak prezentować postać, żeby wypadała atrakcyjnie. Dobrze się ją czyta – a Sylwia Góra nie wymusza na odbiorcach ciągłego zakorzenienia w życiu literackim dwudziestolecia międzywojennego. Udaje jej się oderwać od środowiska skamandrytów, pisze coś z zupełnie innej perspektywy.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
niedziela, 6 lipca 2025
sobota, 5 lipca 2025
Marta Wroniszewska: Matka bez wyboru. O kobietach, które opuściły swoje dzieci
Czarne, Wołowiec 2025.
Rozłam
Kulturowo czy stereotypowo – kobiety są przypisane do swoich rodzin, dzieci, które wydały na świat. Więź matki z dzieckiem to najbardziej archetypowy motyw, niepodważalny i pozbawiony ciemnych punktów. Jednak Marta Wroniszewska zachęcona przez wydawnictwo postanawia przyjrzeć się sytuacjom, w których to nie ojciec odchodzi od rodziny, a matka decyduje się porzucić pociechy i męża – i funkcjonować w oderwaniu od nich. Ale w reportażach zebranych w tym tomie matki nie podejmują takich decyzji z własnej woli. One marzą o tym, żeby zostać z bliskimi, tyle że przez toksycznych partnerów są zmuszone do zmiany otoczenia. To nie sytuacje, w których kobietę można by oceniać przez pryzmat jej rzekomej samolubności: żadna z matek nie odchodzi, bo tego właśnie pragnie – każda za to jest ofiarą, której nikt nie pomógł.
Książka „Matka bez wyboru” składa się z dwóch części. Pierwsza to opowieści snute z perspektywy matek. Patologiczne domy, w których przemoc łączy się z wygasłym uczuciem, w których strach o życie idzie w parze z problemami psychicznymi. Tu matki muszą uciekać – a ich pociechy dawno już zostały odpowiednio nastawione do kryzysowej sytuacji i skłonne są raczej oskarżać rodzicielkę, niż ją wspierać w decyzjach. Te matki poświęciły wszystko, łącznie ze swoimi zdrowymi zmysłami – i teraz nie mogą już wytrzymać w domach, w których nie mają schronienia. I te matki za dziećmi będą tęsknić, będą próbowały odnowić kontakt, kiedy już ułożą sobie życie gdzie indziej. Druga część książki to z kolei historie dzieci, które zostały przez matki porzucone. I tu również rzeczywistość Marta Wroniszewska przedstawia jednoznacznie: nie ma miejsca na zderzanie ze sobą dwóch wizji świata, wystarczy jednokierunkowość narracji, żeby wstrząsnąć czytelnikami. W obu przypadkach bowiem ważne jest to, że rodzina, która powinna zapewniać stabilizację i spokój wszystkim jej członkom, staje się koszmarem i źródłem traum. W takich bataliach nie ma wygranych, wszyscy cierpią. Ale też nie ma możliwości uzdrowienia sytuacji – rozstanie jest jedyną sensowną formą zażegnania kryzysów. „Matka bez wyboru” to książka niewygodna. Książka, która stawia trudne pytania o role społeczne w powiązaniu z dobrem własnym – i książka, która rujnuje stereotypy.
Marta Wroniszewska między opisywaniem domowych dramatów swoich kolejnych bohaterek, zajmuje się też przytaczaniem statystyk czy informacji obiektywnych, tych, które pozwolą nakreślić prawny i społeczny kontekst wydarzeń. Dzięki temu odbiorcy nie muszą zastanawiać się nad systemami wartości i rozwiązaniami, jakie urzędnicy mogą zaoferować pozbawionym mocy decyzyjnej matkom-ofiarom. Co ważne, dla autorki sytuacje w opisywanych domach są tylko punktem wyjścia do dalszych komentarzy i poszukiwań danych – nie liczy się wyłącznie problem jednostki, ale możliwość wpisania tego problemu w szerszy kontekst. To lektura, która popsuje humor, albo nastawi bojowo – w zależności od czytającego. Na pewno nie da o sobie długo zapomnieć.
Rozłam
Kulturowo czy stereotypowo – kobiety są przypisane do swoich rodzin, dzieci, które wydały na świat. Więź matki z dzieckiem to najbardziej archetypowy motyw, niepodważalny i pozbawiony ciemnych punktów. Jednak Marta Wroniszewska zachęcona przez wydawnictwo postanawia przyjrzeć się sytuacjom, w których to nie ojciec odchodzi od rodziny, a matka decyduje się porzucić pociechy i męża – i funkcjonować w oderwaniu od nich. Ale w reportażach zebranych w tym tomie matki nie podejmują takich decyzji z własnej woli. One marzą o tym, żeby zostać z bliskimi, tyle że przez toksycznych partnerów są zmuszone do zmiany otoczenia. To nie sytuacje, w których kobietę można by oceniać przez pryzmat jej rzekomej samolubności: żadna z matek nie odchodzi, bo tego właśnie pragnie – każda za to jest ofiarą, której nikt nie pomógł.
Książka „Matka bez wyboru” składa się z dwóch części. Pierwsza to opowieści snute z perspektywy matek. Patologiczne domy, w których przemoc łączy się z wygasłym uczuciem, w których strach o życie idzie w parze z problemami psychicznymi. Tu matki muszą uciekać – a ich pociechy dawno już zostały odpowiednio nastawione do kryzysowej sytuacji i skłonne są raczej oskarżać rodzicielkę, niż ją wspierać w decyzjach. Te matki poświęciły wszystko, łącznie ze swoimi zdrowymi zmysłami – i teraz nie mogą już wytrzymać w domach, w których nie mają schronienia. I te matki za dziećmi będą tęsknić, będą próbowały odnowić kontakt, kiedy już ułożą sobie życie gdzie indziej. Druga część książki to z kolei historie dzieci, które zostały przez matki porzucone. I tu również rzeczywistość Marta Wroniszewska przedstawia jednoznacznie: nie ma miejsca na zderzanie ze sobą dwóch wizji świata, wystarczy jednokierunkowość narracji, żeby wstrząsnąć czytelnikami. W obu przypadkach bowiem ważne jest to, że rodzina, która powinna zapewniać stabilizację i spokój wszystkim jej członkom, staje się koszmarem i źródłem traum. W takich bataliach nie ma wygranych, wszyscy cierpią. Ale też nie ma możliwości uzdrowienia sytuacji – rozstanie jest jedyną sensowną formą zażegnania kryzysów. „Matka bez wyboru” to książka niewygodna. Książka, która stawia trudne pytania o role społeczne w powiązaniu z dobrem własnym – i książka, która rujnuje stereotypy.
Marta Wroniszewska między opisywaniem domowych dramatów swoich kolejnych bohaterek, zajmuje się też przytaczaniem statystyk czy informacji obiektywnych, tych, które pozwolą nakreślić prawny i społeczny kontekst wydarzeń. Dzięki temu odbiorcy nie muszą zastanawiać się nad systemami wartości i rozwiązaniami, jakie urzędnicy mogą zaoferować pozbawionym mocy decyzyjnej matkom-ofiarom. Co ważne, dla autorki sytuacje w opisywanych domach są tylko punktem wyjścia do dalszych komentarzy i poszukiwań danych – nie liczy się wyłącznie problem jednostki, ale możliwość wpisania tego problemu w szerszy kontekst. To lektura, która popsuje humor, albo nastawi bojowo – w zależności od czytającego. Na pewno nie da o sobie długo zapomnieć.
piątek, 4 lipca 2025
Patricia Highsmith: Krzyk sowy
Noir sur Blanc, Warszawa 2025.
Obserwacje
Bardzo pogłębione portrety psychologiczne proponuje Patricia Highsmith w swoich powieściach sensacyjno-kryminalnych. Do momentu, w którym bohaterowie tracą nad sobą kontrolę – bo później już wszystko zaczyna się walić i nikt nie będzie w stanie powstrzymać kataklizmu. W „Krzyku sowy” ten schemat się powtarza, ale schematów fabularnych próżno by szukać – znowu autorka – mistrzyni suspensu – wybiera nieprzewidywalność w rozkładzie akcentów powieściowych. Autorka wręcz zmusza czytelników do podążania za bohaterami po to, żeby ci musieli być świadkami tragedii, jaka za chwilę się rozegra. Z takiego układu nie może wyjść nic dobrego.
Na początku uwaga czytelników koncentruje się na trzech postaciach: na miejsce akcji prowadzi wszystkich Robert. Mężczyzna ma ugruntowaną pozycję zawodową, wydaje się być stateczny i zwyczajny. Ma jednak pewną słabość: uwielbia zakradać się pod dom Jenny i obserwować młodą kobietę przy codziennych rutynowych czynnościach. Jako podglądacz nie zamierza w żaden sposób wykorzystywać sytuacji, wystarcza mu patrzenie na Jenny – taki zupełnie niewinny voyueryzm, który wzbudzi oczywisty niepokój wszystkich, otwiera tę powieść. Robert wie, że powinien zrezygnować ze swojej słabości – warto by było, żeby przestał podjeżdżać pod dom Jenny i porzucił proceder podglądania jej zanim ktoś się zorientuje. Do tego jednak dojść nie może. Najpierw narzeczony Jenny, Greg, nabiera podejrzeń i postanawia rozprawić się z natrętem, później sama kobieta nawiązuje znajomość. I od tej pory układ sił nie będzie już taki sam. Nieoczekiwanie Jenny zakochuje się w Robercie (który nie jest w stanie odwzajemnić uczucia), a Greg szaleje z zazdrości. Patricia Highsmith coraz bardziej komplikuje losy postaci, zmusza je do weryfikowania swoich kodeksów i postaw – żeby tylko sprawdzić, jak zachowają się w sytuacji ekstremalnej. A ponieważ nie da się sprawić, żeby wszyscy byli zadowoleni jednocześnie – wykluczają to sprzeczne priorytety bohaterów – cierpienie będzie nieuniknione.
Tym razem w podglądactwie autorka nie widzi niczego złego ani przykrego, zresztą z chwilą poznania obiektu obserwacji Robert traci zainteresowanie dla takich praktyk. Za to przewartościowania w relacji damsko-męskiej wprost proszą się o zdecydowaną reakcję. I autorka decyduje się na rozwiązania dość radykalne – wyjaśniane już przez afekt – chociaż niekoniecznie oczywiste. Prowadzi czytelników przez wydarzenia tak, żeby mieli większą wiedzę niż bohaterowie – nikt nie uwierzy człowiekowi rozdzielającemu narzeczonych, że nie miał w tym swojego celu ani własnych pragnień – a przecież to, co wydaje się najbardziej logiczne, jest jednocześnie najmniej prawdziwe. Odbiorcy podążać mogą za śledczymi albo za samymi postaciami – znają ich motywacje i sposoby działania, nie wiedzą za to, jak zostanie rozwiązane śledztwo. „Krzyk sowy” to wytchnienie od wszystkich jednowymiarowych kryminałów z akcją prowadzoną po sznurku – tu psychologiczne pułapki nie pozwalają na zyskanie pewności i odpowiedzi na pojawiające się w toku śledztwa pytania.
Obserwacje
Bardzo pogłębione portrety psychologiczne proponuje Patricia Highsmith w swoich powieściach sensacyjno-kryminalnych. Do momentu, w którym bohaterowie tracą nad sobą kontrolę – bo później już wszystko zaczyna się walić i nikt nie będzie w stanie powstrzymać kataklizmu. W „Krzyku sowy” ten schemat się powtarza, ale schematów fabularnych próżno by szukać – znowu autorka – mistrzyni suspensu – wybiera nieprzewidywalność w rozkładzie akcentów powieściowych. Autorka wręcz zmusza czytelników do podążania za bohaterami po to, żeby ci musieli być świadkami tragedii, jaka za chwilę się rozegra. Z takiego układu nie może wyjść nic dobrego.
Na początku uwaga czytelników koncentruje się na trzech postaciach: na miejsce akcji prowadzi wszystkich Robert. Mężczyzna ma ugruntowaną pozycję zawodową, wydaje się być stateczny i zwyczajny. Ma jednak pewną słabość: uwielbia zakradać się pod dom Jenny i obserwować młodą kobietę przy codziennych rutynowych czynnościach. Jako podglądacz nie zamierza w żaden sposób wykorzystywać sytuacji, wystarcza mu patrzenie na Jenny – taki zupełnie niewinny voyueryzm, który wzbudzi oczywisty niepokój wszystkich, otwiera tę powieść. Robert wie, że powinien zrezygnować ze swojej słabości – warto by było, żeby przestał podjeżdżać pod dom Jenny i porzucił proceder podglądania jej zanim ktoś się zorientuje. Do tego jednak dojść nie może. Najpierw narzeczony Jenny, Greg, nabiera podejrzeń i postanawia rozprawić się z natrętem, później sama kobieta nawiązuje znajomość. I od tej pory układ sił nie będzie już taki sam. Nieoczekiwanie Jenny zakochuje się w Robercie (który nie jest w stanie odwzajemnić uczucia), a Greg szaleje z zazdrości. Patricia Highsmith coraz bardziej komplikuje losy postaci, zmusza je do weryfikowania swoich kodeksów i postaw – żeby tylko sprawdzić, jak zachowają się w sytuacji ekstremalnej. A ponieważ nie da się sprawić, żeby wszyscy byli zadowoleni jednocześnie – wykluczają to sprzeczne priorytety bohaterów – cierpienie będzie nieuniknione.
Tym razem w podglądactwie autorka nie widzi niczego złego ani przykrego, zresztą z chwilą poznania obiektu obserwacji Robert traci zainteresowanie dla takich praktyk. Za to przewartościowania w relacji damsko-męskiej wprost proszą się o zdecydowaną reakcję. I autorka decyduje się na rozwiązania dość radykalne – wyjaśniane już przez afekt – chociaż niekoniecznie oczywiste. Prowadzi czytelników przez wydarzenia tak, żeby mieli większą wiedzę niż bohaterowie – nikt nie uwierzy człowiekowi rozdzielającemu narzeczonych, że nie miał w tym swojego celu ani własnych pragnień – a przecież to, co wydaje się najbardziej logiczne, jest jednocześnie najmniej prawdziwe. Odbiorcy podążać mogą za śledczymi albo za samymi postaciami – znają ich motywacje i sposoby działania, nie wiedzą za to, jak zostanie rozwiązane śledztwo. „Krzyk sowy” to wytchnienie od wszystkich jednowymiarowych kryminałów z akcją prowadzoną po sznurku – tu psychologiczne pułapki nie pozwalają na zyskanie pewności i odpowiedzi na pojawiające się w toku śledztwa pytania.
czwartek, 3 lipca 2025
Aleksandra Belta-Iwacz: Kazik się zgubił
Media Rodzina, Poznań 2025.
Trening
Kazik na pierwszy rzut oka budzi sympatię. Mały chłopiec, przedstawiony jako radosny kilkulatek na urokliwych obrazkach, przeżywa jednak swój prywatny dramat w tomiku „Kazik się zgubił”. Aleksandra Belta-Iwacz w szóstej części cyklu pozwala dzieciom przyzwyczaić się do myśli o stresującej sytuacji – i podpowiada, co należy zrobić, gdyby przeżywało się akurat podobną przygodę. Lektura może nie tylko stać się pretekstem do rozmów z dzieckiem, ale też punktem wyjścia do treningów i ćwiczeń w kontrolowanych warunkach. Tak, żeby żadne dziecko nie traciło zimnej krwi, kiedy straci z oczu swoich rodziców.
Kazik ma trzymać któreś z rodziców za rękę – w tym otoczeniu łatwo się zgubić, wokół panuje chaos: sezon turystyczny trwa w najlepsze, a wokół jest mnóstwo straganów z ciekawą ofertą. Nic dziwnego, że mały bohater dowiaduje się, że musi być grzeczny i pilnować, żeby pozostawać w pobliżu dorosłych. Może i przestrogi nie byłyby konieczne, ale chłopiec chce iść bez trzymania się za ręce – czuje się wtedy bardziej dorosły i odpowiedzialny. Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby bohater nie dostrzegł magnesu w kształcie klocka. Tylko na sekundę traci z oczu rodziców i nagle orientuje się, że został sam.
Aleksandra Belta-Iwacz nie komplikuje sytuacji bardziej. Wie, że bohater przeżywa dramat. Podkreśla jego rozterki i strach, doskonale zrozumiałe dla małych odbiorców, niekoniecznie za to oczywiste z perspektywy dorosłych. Dzieci, które wyobrażą sobie siebie na miejscu Kazika, poczują gwałtowny przypływ adrenaliny. I tu warto prześledzić zachowanie małego bohatera. Kazik bowiem wykorzystuje to, co powiedziała mu mama. Wie, co ma robić, jak się zachować i jakie drogi są przed nim, gdyby pierwsza reakcja nie zadziałała. To, co robi Kazik, powinny zapamiętać kilkulatki – to również rozwiązanie idealne dla nich, na wszelki wypadek. W historii wszystko kończy się bardzo szybko i dobrze – w prawdziwym życiu również może tak wypaść, pod warunkiem, że maluchy zastosują się do wskazówek wprowadzanych przez autorkę do lektury. Aleksandra Belta-Iwacz przekonuje też w posłowiu rodziców – że warto nie tylko wpoić dziecku zasady zachowania w kryzysowej sytuacji, ale też przećwiczyć z nim określone postawy – bo tylko wiedza poparta doświadczeniem (nawet jeśli wyłącznie na sucho) przyniesie efekty. Oczywiście żaden maluch nie chce przeżywać strachu rozłąki z rodzicami – i żaden rodzic nie ma ochoty stresować się, gdyby przypadkiem stracił na chwilę z oczu pociechę – ale takie sytuacje się zdarzają i nie trzeba wiele, żeby rozegrał się mały dramat. Ta lektura ma pomóc – wyjaśnić konkretne sytuacje, nastawić odpowiednio psychicznie i nauczyć dzieci postępowania w dramatycznych momentach. Książka nadaje się też oczywiście na zwyczajną lekturę – jednak najprawdopodobniej doprowadzi do rozmów i wyjaśnień, do przestróg i oswajania pociechy z trudnymi sytuacjami. Cała ta seria nastawiona jest na rozwiązywanie problemów (najlepiej – zanim zaistnieją), a autorka dba o to, żeby przedstawić perspektywę malucha.
Trening
Kazik na pierwszy rzut oka budzi sympatię. Mały chłopiec, przedstawiony jako radosny kilkulatek na urokliwych obrazkach, przeżywa jednak swój prywatny dramat w tomiku „Kazik się zgubił”. Aleksandra Belta-Iwacz w szóstej części cyklu pozwala dzieciom przyzwyczaić się do myśli o stresującej sytuacji – i podpowiada, co należy zrobić, gdyby przeżywało się akurat podobną przygodę. Lektura może nie tylko stać się pretekstem do rozmów z dzieckiem, ale też punktem wyjścia do treningów i ćwiczeń w kontrolowanych warunkach. Tak, żeby żadne dziecko nie traciło zimnej krwi, kiedy straci z oczu swoich rodziców.
Kazik ma trzymać któreś z rodziców za rękę – w tym otoczeniu łatwo się zgubić, wokół panuje chaos: sezon turystyczny trwa w najlepsze, a wokół jest mnóstwo straganów z ciekawą ofertą. Nic dziwnego, że mały bohater dowiaduje się, że musi być grzeczny i pilnować, żeby pozostawać w pobliżu dorosłych. Może i przestrogi nie byłyby konieczne, ale chłopiec chce iść bez trzymania się za ręce – czuje się wtedy bardziej dorosły i odpowiedzialny. Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby bohater nie dostrzegł magnesu w kształcie klocka. Tylko na sekundę traci z oczu rodziców i nagle orientuje się, że został sam.
Aleksandra Belta-Iwacz nie komplikuje sytuacji bardziej. Wie, że bohater przeżywa dramat. Podkreśla jego rozterki i strach, doskonale zrozumiałe dla małych odbiorców, niekoniecznie za to oczywiste z perspektywy dorosłych. Dzieci, które wyobrażą sobie siebie na miejscu Kazika, poczują gwałtowny przypływ adrenaliny. I tu warto prześledzić zachowanie małego bohatera. Kazik bowiem wykorzystuje to, co powiedziała mu mama. Wie, co ma robić, jak się zachować i jakie drogi są przed nim, gdyby pierwsza reakcja nie zadziałała. To, co robi Kazik, powinny zapamiętać kilkulatki – to również rozwiązanie idealne dla nich, na wszelki wypadek. W historii wszystko kończy się bardzo szybko i dobrze – w prawdziwym życiu również może tak wypaść, pod warunkiem, że maluchy zastosują się do wskazówek wprowadzanych przez autorkę do lektury. Aleksandra Belta-Iwacz przekonuje też w posłowiu rodziców – że warto nie tylko wpoić dziecku zasady zachowania w kryzysowej sytuacji, ale też przećwiczyć z nim określone postawy – bo tylko wiedza poparta doświadczeniem (nawet jeśli wyłącznie na sucho) przyniesie efekty. Oczywiście żaden maluch nie chce przeżywać strachu rozłąki z rodzicami – i żaden rodzic nie ma ochoty stresować się, gdyby przypadkiem stracił na chwilę z oczu pociechę – ale takie sytuacje się zdarzają i nie trzeba wiele, żeby rozegrał się mały dramat. Ta lektura ma pomóc – wyjaśnić konkretne sytuacje, nastawić odpowiednio psychicznie i nauczyć dzieci postępowania w dramatycznych momentach. Książka nadaje się też oczywiście na zwyczajną lekturę – jednak najprawdopodobniej doprowadzi do rozmów i wyjaśnień, do przestróg i oswajania pociechy z trudnymi sytuacjami. Cała ta seria nastawiona jest na rozwiązywanie problemów (najlepiej – zanim zaistnieją), a autorka dba o to, żeby przedstawić perspektywę malucha.
środa, 2 lipca 2025
Sylvanian Families. Piknik Frei
Harperkids, Warszawa 2025.
Świętowanie
To kolejny tomik spod szyldu Sylvanian Families – z małymi puchatymi zwierzątkami z różnych gatunków. Zwierzaki są urocze i trójwymiarowe, przypominają przytulanki i zachwycają najmłodszych. I o to chodzi – każde pokolenie potrzebuje jakichś cukierkowych postaci jako odskoczni od wszechobecnej adrenaliny i sensacyjności. Sylvanian Families to sfera łagodności i senności. Jeśli więc ktoś liczy na brawurową akcję – nie odnajdzie się w tym cyklu. Ale przecież nie wszystkim dzieciom zależy na tempie i szybkich zmianach wydarzeń. Sylvanian Families wycisza. W tym wypadku sprawdza się też jako cykl do zabawy z naklejkami. „Piknik Frei” to właściwie zeszyt ćwiczeń, w którym należy uzupełniać strony naklejkami (do wyboru jest ich ponad czterysta, co oznacza, że odbiorcy otrzymają sporo zabawy… i jednocześnie zostaną zmuszeni do maksymalnej koncentracji i do sprawdzania, czy na pewno odpowiednio wykonują polecenia.
Każda strona to zadanie – klasyczna łamigłówka (ewentualnie przedstawienie postaci). Są tu labirynty, wzory i porównywanki, jest uzupełnianie obrazków albo dopasowywanie naklejek do opisów (przyda się tu – jednak – umiejętność czytania. Bo chociaż w wielu miejscach wystarczy przyjrzeć się wyblakłym fragmentom obrazków – sylwetkom bohaterów – to czasem należy jednak uruchomić wyobraźnię i samodzielnie uzupełniać rysunki zgodnie z poleceniami.
Wiadomo, że dla małych odbiorców najbardziej przyciągające będą naklejki – sześć stron z naklejkami to naprawdę sporo, oznacza to zapowiedź dobrej zabawy, nawet jeśli owa zabawa polega przede wszystkim na uzupełniankach pod dyktando. Ale sporo jest tu łamigłówek logicznych, zadań, w których naklejki nie wyczerpują tematu, nie są jedyną wartością. Dzieci będą ćwiczyć koncentrację i umiejętności, nawet momentami przygotowywać się do rysowania szlaczków – a wszystko w ramach towarzyszenia bohaterom w ich codzienności. Codzienności bajkowej, maskotkowej i cukrowej. Świat z cyklu Sylvanian Families jest przesłodzony, owszem, ale jest jednocześnie w oczach najmłodszych prawdziwy – prawdziwy, bo kojarzy się z rzeczywistymi zabawkami, pałacykami stworzonymi na wzór domków dla lalek czy miniaturową zastawą stołową. Sporo grafik związanych z bohaterami to kadry wyglądające jak zdjęcia – przez co dzieciom łatwiej będzie uwierzyć w prawdziwość sytuacji, bohaterów i całego świata przedstawionego. Dopiero w drugiej kolejności zastanawiać się będą mali odbiorcy nad stopniem trudności – kiedy na przykład trzeba będzie umieścić naklejkę z wybraną postacią dokładnie w wytyczonym obszarze, tak, żeby nie pozaklejać innych sylwetek. Ta książeczka usprawnia zatem małą motorykę i przyczynia się do rozwoju umiejętności dzieci, chociaż wydaje się błaha i cukrowa, może przynieść trochę ważnych ćwiczeń istniejących na marginesie zabawy. Kraina Sylvanian Families to miejsce dostosowane do potrzeb najmłodszych odbiorców – jednak książeczka ze względu na małe naklejki przeznaczona jest dla dzieci powyżej trzech lat. Młodsze i tak nie dałyby sobie rady z precyzyjnym naklejaniem. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby oglądały strony utrzymane w pastelowo-cukierkowej tonacji.
Świętowanie
To kolejny tomik spod szyldu Sylvanian Families – z małymi puchatymi zwierzątkami z różnych gatunków. Zwierzaki są urocze i trójwymiarowe, przypominają przytulanki i zachwycają najmłodszych. I o to chodzi – każde pokolenie potrzebuje jakichś cukierkowych postaci jako odskoczni od wszechobecnej adrenaliny i sensacyjności. Sylvanian Families to sfera łagodności i senności. Jeśli więc ktoś liczy na brawurową akcję – nie odnajdzie się w tym cyklu. Ale przecież nie wszystkim dzieciom zależy na tempie i szybkich zmianach wydarzeń. Sylvanian Families wycisza. W tym wypadku sprawdza się też jako cykl do zabawy z naklejkami. „Piknik Frei” to właściwie zeszyt ćwiczeń, w którym należy uzupełniać strony naklejkami (do wyboru jest ich ponad czterysta, co oznacza, że odbiorcy otrzymają sporo zabawy… i jednocześnie zostaną zmuszeni do maksymalnej koncentracji i do sprawdzania, czy na pewno odpowiednio wykonują polecenia.
Każda strona to zadanie – klasyczna łamigłówka (ewentualnie przedstawienie postaci). Są tu labirynty, wzory i porównywanki, jest uzupełnianie obrazków albo dopasowywanie naklejek do opisów (przyda się tu – jednak – umiejętność czytania. Bo chociaż w wielu miejscach wystarczy przyjrzeć się wyblakłym fragmentom obrazków – sylwetkom bohaterów – to czasem należy jednak uruchomić wyobraźnię i samodzielnie uzupełniać rysunki zgodnie z poleceniami.
Wiadomo, że dla małych odbiorców najbardziej przyciągające będą naklejki – sześć stron z naklejkami to naprawdę sporo, oznacza to zapowiedź dobrej zabawy, nawet jeśli owa zabawa polega przede wszystkim na uzupełniankach pod dyktando. Ale sporo jest tu łamigłówek logicznych, zadań, w których naklejki nie wyczerpują tematu, nie są jedyną wartością. Dzieci będą ćwiczyć koncentrację i umiejętności, nawet momentami przygotowywać się do rysowania szlaczków – a wszystko w ramach towarzyszenia bohaterom w ich codzienności. Codzienności bajkowej, maskotkowej i cukrowej. Świat z cyklu Sylvanian Families jest przesłodzony, owszem, ale jest jednocześnie w oczach najmłodszych prawdziwy – prawdziwy, bo kojarzy się z rzeczywistymi zabawkami, pałacykami stworzonymi na wzór domków dla lalek czy miniaturową zastawą stołową. Sporo grafik związanych z bohaterami to kadry wyglądające jak zdjęcia – przez co dzieciom łatwiej będzie uwierzyć w prawdziwość sytuacji, bohaterów i całego świata przedstawionego. Dopiero w drugiej kolejności zastanawiać się będą mali odbiorcy nad stopniem trudności – kiedy na przykład trzeba będzie umieścić naklejkę z wybraną postacią dokładnie w wytyczonym obszarze, tak, żeby nie pozaklejać innych sylwetek. Ta książeczka usprawnia zatem małą motorykę i przyczynia się do rozwoju umiejętności dzieci, chociaż wydaje się błaha i cukrowa, może przynieść trochę ważnych ćwiczeń istniejących na marginesie zabawy. Kraina Sylvanian Families to miejsce dostosowane do potrzeb najmłodszych odbiorców – jednak książeczka ze względu na małe naklejki przeznaczona jest dla dzieci powyżej trzech lat. Młodsze i tak nie dałyby sobie rady z precyzyjnym naklejaniem. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby oglądały strony utrzymane w pastelowo-cukierkowej tonacji.
wtorek, 1 lipca 2025
Kim Jiyun: Sekrety pralni w Yeonnam-dong
Rebis, Poznań 2025.
Dziennik
W momencie, kiedy kontakty społeczne przeniosły się już niemal w całości do internetu, pomysł Kim Jiyun okazuje się uroczy w swojej prostocie i powrocie do korzeni. Oto pralnia samoobsługowa w Yeonnam-dong. Miejsce, do którego przychodzi się tylko dla utrzymywania w czystości ubrań i pościeli. Przynajmniej z definicji. Bo to punkt, w którym można znaleźć wsparcie i pomoc w najtrudniejszych życiowych sytuacjach. „Sekrety pralni w Yeonnam-dong” to książka kojąca i bardzo prosta. Składa się z szeregu historii, w których bohaterowie prędzej czy później muszą trafić do zwyczajnej osiedlowej pralni. Jednak ktoś kiedyś zostawił tu swój dziennik – zeszyt, do którego można się wpisać. I kolejni bohaterowie zaglądają do owego dziennika, a później prowadzą korespondencję na jego kartach. Nie muszą się nawet spotykać, chociaż czasami do tego dochodzi – ale liczy się siła interakcji i zrozumienie dla problemów innych. Każdy boryka się z jakimś kłopotem ponad siły – i jeśli zdecyduje się zwierzyć z niego obcym ludziom, dostanie odpowiednią poradę albo wsparcie. Czasami ktoś przy dzienniku zostawia drobny podarek dla korespondencyjnego rozmówcy – coś na poprawę humoru i przypomnienie, że świat nie zawsze będzie zły.
Starszy pan z ukochanym psem, dziewczyna, która szuka miłości i staje się inspiracją dla ulicznego grajka czy kobieta, która właśnie odeszła od niewiernego partnera – każdy czasem musi uprać swoje rzeczy. A w tej pralni nie będzie oceniany, jeśli zdecyduje się odsłonić przed innymi kawałek duszy. Kim Jiyun pokazuje, jak bardzo ludziom potrzebne jest towarzystwo innych i wyrozumiałość dla słabości. Na początku autorka prowadzi szereg indywidualnych historii – łączy bohaterów w pary i w odpowiednim momencie kieruje ich kroki do pralni. Tu każda postać zawrze jakąś cenną znajomość. Ale to nie wszystko, bo ten szablon, chociaż krzepiący i uroczo naiwny, w pewnym momencie mógłby się znudzić. I dlatego autorka sięga też po wątek sensacyjny, motyw, w którym wszyscy muszą zacząć ze sobą współpracować (albo przynajmniej dowiedzieć się o swoim istnieniu), żeby osiągnąć sukces. Nagle okazuje się, że nie ma przypadków – że każde, nawet najbardziej błahe wydarzenie jest po coś – i że dobro skierowane do drugiego człowieka bezinteresownie – wróci do darczyńcy, kiedy ten będzie najbardziej potrzebował pomocy lub wsparcia. „Sekrety pralni w Yeonnam-dong” to nie powieść o skomplikowanej strukturze czy wypełniona drobiazgowymi analizami. Autorka wykorzystuje tu bardzo zwyczajne wydarzenia, które rozpisuje na krótkie opowieści, starając się przy tym zaangażować odbiorców w lekturę na bazie współczucia dla postaci. Nie musi sięgać po wielopiętrowe motywacje, bazuje na tym, co najbardziej zrozumiałe i najbardziej oczywiste z perspektywy czytelników – nawet jeśli ci nie chcieliby się przyznawać do podobnych uczuć. Książka ma nieść pokrzepienie, obietnicę, że w najbardziej ciemnym momencie życia będzie można liczyć na pomoc innych – i pokonać wszelkie trudności. Jest to niewielka powieść, w dodatku bazująca na czytelnym schemacie – ale i tak można się tu cieszyć lekturą.
Dziennik
W momencie, kiedy kontakty społeczne przeniosły się już niemal w całości do internetu, pomysł Kim Jiyun okazuje się uroczy w swojej prostocie i powrocie do korzeni. Oto pralnia samoobsługowa w Yeonnam-dong. Miejsce, do którego przychodzi się tylko dla utrzymywania w czystości ubrań i pościeli. Przynajmniej z definicji. Bo to punkt, w którym można znaleźć wsparcie i pomoc w najtrudniejszych życiowych sytuacjach. „Sekrety pralni w Yeonnam-dong” to książka kojąca i bardzo prosta. Składa się z szeregu historii, w których bohaterowie prędzej czy później muszą trafić do zwyczajnej osiedlowej pralni. Jednak ktoś kiedyś zostawił tu swój dziennik – zeszyt, do którego można się wpisać. I kolejni bohaterowie zaglądają do owego dziennika, a później prowadzą korespondencję na jego kartach. Nie muszą się nawet spotykać, chociaż czasami do tego dochodzi – ale liczy się siła interakcji i zrozumienie dla problemów innych. Każdy boryka się z jakimś kłopotem ponad siły – i jeśli zdecyduje się zwierzyć z niego obcym ludziom, dostanie odpowiednią poradę albo wsparcie. Czasami ktoś przy dzienniku zostawia drobny podarek dla korespondencyjnego rozmówcy – coś na poprawę humoru i przypomnienie, że świat nie zawsze będzie zły.
Starszy pan z ukochanym psem, dziewczyna, która szuka miłości i staje się inspiracją dla ulicznego grajka czy kobieta, która właśnie odeszła od niewiernego partnera – każdy czasem musi uprać swoje rzeczy. A w tej pralni nie będzie oceniany, jeśli zdecyduje się odsłonić przed innymi kawałek duszy. Kim Jiyun pokazuje, jak bardzo ludziom potrzebne jest towarzystwo innych i wyrozumiałość dla słabości. Na początku autorka prowadzi szereg indywidualnych historii – łączy bohaterów w pary i w odpowiednim momencie kieruje ich kroki do pralni. Tu każda postać zawrze jakąś cenną znajomość. Ale to nie wszystko, bo ten szablon, chociaż krzepiący i uroczo naiwny, w pewnym momencie mógłby się znudzić. I dlatego autorka sięga też po wątek sensacyjny, motyw, w którym wszyscy muszą zacząć ze sobą współpracować (albo przynajmniej dowiedzieć się o swoim istnieniu), żeby osiągnąć sukces. Nagle okazuje się, że nie ma przypadków – że każde, nawet najbardziej błahe wydarzenie jest po coś – i że dobro skierowane do drugiego człowieka bezinteresownie – wróci do darczyńcy, kiedy ten będzie najbardziej potrzebował pomocy lub wsparcia. „Sekrety pralni w Yeonnam-dong” to nie powieść o skomplikowanej strukturze czy wypełniona drobiazgowymi analizami. Autorka wykorzystuje tu bardzo zwyczajne wydarzenia, które rozpisuje na krótkie opowieści, starając się przy tym zaangażować odbiorców w lekturę na bazie współczucia dla postaci. Nie musi sięgać po wielopiętrowe motywacje, bazuje na tym, co najbardziej zrozumiałe i najbardziej oczywiste z perspektywy czytelników – nawet jeśli ci nie chcieliby się przyznawać do podobnych uczuć. Książka ma nieść pokrzepienie, obietnicę, że w najbardziej ciemnym momencie życia będzie można liczyć na pomoc innych – i pokonać wszelkie trudności. Jest to niewielka powieść, w dodatku bazująca na czytelnym schemacie – ale i tak można się tu cieszyć lekturą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)