Krytyka Polityczna, Warszawa 2019.
Analiza
Ta książka jest z wyglądu potężna - ponad pół tysiąca stron to gratka dla wszystkich, którzy cenią sobie rozłożyste lektury. Ale Piotr M. Majewski pisze jak rasowy reportażysta i automatycznie pokazuje, że język historyka i popularyzatora nauki nie musi być nudny czy sztampowy. "Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu" to opowieść poświęcona wydarzeniom sprzed wybuchu drugiej wojny światowej - politycznym aspektom działań prowadzących do konfliktu zbrojnego. Autor przygląda się zwłaszcza temu, co działo się w Czechosłowacji, zahacza też czasem o Polskę, Rumunię czy Węgry, z rzadka przenosi się do Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch czy ZSRR. Czechosłowacja pozostaje jednak bazą wypadową, to, co w tym miejscu się rozgrywa, stanowi przedmiot analiz. Autor rozczytuje kolejne postawy i wydarzenia, reakcje dyplomatów oraz nadciągające niebezpieczeństwa, z których jeszcze nie do końca zaangażowani zdają sobie sprawę. Sam zachowuje styl obiektywny, przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe - nie wyprzedza wypadków, skupia się na tym, co tu i teraz (głównie "tu i teraz" w Czechosłowacji, korzysta też z czeskojęzycznych opracowań, co zaznacza w przypisach). Opowiada o kryzysie monachijskim z prawdziwą pasją - nawet jeśli zależy mu na badawczym stonowaniu. I na tym będzie polegać właśnie wartość tej książki dla zwyczajnych czytelników. Wszyscy ci, którzy nie zajmują się historią zawodowo, mogą czerpać przyjemność z takiej lektury: autor bardzo starannie opisuje wydarzenia z Czechosłowacji z 1938 roku, nie pozwala czytelnikom oderwać się od komentarzy i obrazów. Roztacza przed odbiorcami wizję skomplikowanych intryg i planów - i chociaż wiadomo, jak się wszystko skończy, autor sprawia, że chce się śledzić jego wywód i czekać na finał relacji.
Sam Piotr M. Majewski decyduje się na wybór stylu reporterskiego. Pisze tak, jakby był naocznym świadkiem wydarzeń i to samo funduje czytelnikom. Przenosi się w czasie (chronologicznie, przeskakuje najwyżej o parę dni lub tygodni, ale czasami relacjonuje w kolejnych rozdziałach wydarzenia rozgrywające się w tym samym momencie w różnych miejscach) i w przestrzeni - sygnalizuje to za każdym razem odpowiednią notką w tytule rozdziału. Przypomina to rozwiązania z filmów sensacyjnych i bardzo dobrze sprawdza się jako skrót. Zajmuje się także warstwą "obyczajową" wydarzeń, komentuje nie tylko to, co można znaleźć w wersji syntezy w podręcznikach do historii - chce swoich bohaterów przedstawiać jako ludzi z krwi i kości, z rozmaitymi słabościami i z prywatnymi sprawami do rozwiązania. Sprawia, że kolejne sytuacje nabierają barw i funkcjonują między innymi jako atrakcyjne - wypełnione ciekawostkami - sceny oddziałujące na wyobraźnię. Czytelnicy będą mogli z tej książki nie tylko czerpać wiedzę na temat kryzysu monachijskiego i wydarzeń sprzed wybuchu drugiej wojny światowej - poznają charaktery zaangażowanych w to polityków i wzajemne relacje między wysoko postawionymi. Dobrze się ten autor czuje w popularyzatorskiej narracji i to odbiorcy bez wątpienia docenią.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
wtorek, 31 stycznia 2023
poniedziałek, 30 stycznia 2023
Ali Smith: Zima
W.A.B., Warszawa 2021.
Przejście
Po "Jesieni" Ali Smith błyskawicznie wspięła się na listy bestsellerów - stała się autorką, która intryguje i zachęca do śledzenia swojej twórczości niekonwencjonalnymi pomysłami na prozę. I w "Zimie", drugiej książce z cyklu Pory roku, pojawia się znowu temat-magnes, coś, co przykuwa uwagę i sprawia, że chce się sprawdzić, jak autorka rozwiąże przedziwne fabularne zagadnienie. Oto Sophia Cleves gości w swoim domu główkę dziecka. Główkę, która zachowuje się jak duch, ale nie jest tak do końca bezcielesna i niematerialna. Główkę, której istnienia nie daje się wytłumaczyć wadą wzroku (bo Sophia natychmiast udaje się do gabinetu okulistycznego, żeby znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego w jej polu widzenia pojawia się coś tak niezwykłego. Główka dziecka staje się wręcz domownikiem: nie da się jej pozbyć, podstępem usunięta poza dom próbuje znaleźć wejście i dostać się z powrotem do środka. W dodatku jest mało kłopotliwa (jeśli pominąć fakt niewytłumaczalności zjawiska) i dostarcza nawet pewnego rodzaju towarzystwa. Wprawdzie trudno byłoby z nią porozmawiać, jednak Sophia nie czuje się dzięki główce samotna. Teraz Sophia jest sama, ale nie zawsze tak było. W jej przeszłości pojawia się między innymi Iris, osoba, której imienia nie powinno się nawet wymawiać. A także całe grono intrygujących postaci, z których każda wnosi coś nowego i odkrywczego do portretu Sophii. To także opowieść o skazanej na niepowodzenie walce jednostki z całym rządowym systemem: Ali Smith wie, że to, co dla jednego stanie się zaledwie wzmianką w mediach, dla drugiego może być sensem życia i powodem do wpadania w kolejne tarapaty. Komplikuje codzienność swoich bohaterów - przede wszystkim pamiętając o tym, że nie musi zatrzymywać się na poziomie zwyczajności. Normalność jej postaci to już coś w zasadzie niedostępnego dla przeciętnego śmiertelnika.
Osobną kwestię stanowi sama jakość prozy. Narracja Ali Smith wypełniona jest wrażeniami i reakcjami - tym, co ulotne i co nie do końca daje się zdefiniować. W drobnych gestach postaci kryją się wielkie psychologiczne prawdy, reakcje odczytuje się nie tylko z wyrażonych ocen, ale też z drgnięć - zarejestrowanych dzięki wyjątkowej wrażliwości. Nie jest to opowieść przygotowywana w pośpiechu: wydarzenia i portrety psychologiczne zostały starannie przemyślane i wprowadzone tak, by czytelników przekonywać do dalszej lektury. Autorka rezygnuje przy tym z kopiowania schematów w rozkładzie akcentów fabularnych - rozwija tę historię po swojemu, nie korzysta z gotowych wzorców i sprawdzonych rozwiązań. Woli postawić na oryginalność - a że wiąże się to z proponowaniem czytelnikom bardzo przemyślanej całości - "Zima" ucieszy. Jest tu zrozumienie dla zdobyczy cywilizacyjnych, ale i szacunek dla klasyki, jest zabawa ironią. Książka dla czytelników, którym znudziły się sztampowe sensacyjne opowiastki - zmusza do refleksji i pozwala na rozrywkę na wysokim poziomie.
Przejście
Po "Jesieni" Ali Smith błyskawicznie wspięła się na listy bestsellerów - stała się autorką, która intryguje i zachęca do śledzenia swojej twórczości niekonwencjonalnymi pomysłami na prozę. I w "Zimie", drugiej książce z cyklu Pory roku, pojawia się znowu temat-magnes, coś, co przykuwa uwagę i sprawia, że chce się sprawdzić, jak autorka rozwiąże przedziwne fabularne zagadnienie. Oto Sophia Cleves gości w swoim domu główkę dziecka. Główkę, która zachowuje się jak duch, ale nie jest tak do końca bezcielesna i niematerialna. Główkę, której istnienia nie daje się wytłumaczyć wadą wzroku (bo Sophia natychmiast udaje się do gabinetu okulistycznego, żeby znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego w jej polu widzenia pojawia się coś tak niezwykłego. Główka dziecka staje się wręcz domownikiem: nie da się jej pozbyć, podstępem usunięta poza dom próbuje znaleźć wejście i dostać się z powrotem do środka. W dodatku jest mało kłopotliwa (jeśli pominąć fakt niewytłumaczalności zjawiska) i dostarcza nawet pewnego rodzaju towarzystwa. Wprawdzie trudno byłoby z nią porozmawiać, jednak Sophia nie czuje się dzięki główce samotna. Teraz Sophia jest sama, ale nie zawsze tak było. W jej przeszłości pojawia się między innymi Iris, osoba, której imienia nie powinno się nawet wymawiać. A także całe grono intrygujących postaci, z których każda wnosi coś nowego i odkrywczego do portretu Sophii. To także opowieść o skazanej na niepowodzenie walce jednostki z całym rządowym systemem: Ali Smith wie, że to, co dla jednego stanie się zaledwie wzmianką w mediach, dla drugiego może być sensem życia i powodem do wpadania w kolejne tarapaty. Komplikuje codzienność swoich bohaterów - przede wszystkim pamiętając o tym, że nie musi zatrzymywać się na poziomie zwyczajności. Normalność jej postaci to już coś w zasadzie niedostępnego dla przeciętnego śmiertelnika.
Osobną kwestię stanowi sama jakość prozy. Narracja Ali Smith wypełniona jest wrażeniami i reakcjami - tym, co ulotne i co nie do końca daje się zdefiniować. W drobnych gestach postaci kryją się wielkie psychologiczne prawdy, reakcje odczytuje się nie tylko z wyrażonych ocen, ale też z drgnięć - zarejestrowanych dzięki wyjątkowej wrażliwości. Nie jest to opowieść przygotowywana w pośpiechu: wydarzenia i portrety psychologiczne zostały starannie przemyślane i wprowadzone tak, by czytelników przekonywać do dalszej lektury. Autorka rezygnuje przy tym z kopiowania schematów w rozkładzie akcentów fabularnych - rozwija tę historię po swojemu, nie korzysta z gotowych wzorców i sprawdzonych rozwiązań. Woli postawić na oryginalność - a że wiąże się to z proponowaniem czytelnikom bardzo przemyślanej całości - "Zima" ucieszy. Jest tu zrozumienie dla zdobyczy cywilizacyjnych, ale i szacunek dla klasyki, jest zabawa ironią. Książka dla czytelników, którym znudziły się sztampowe sensacyjne opowiastki - zmusza do refleksji i pozwala na rozrywkę na wysokim poziomie.
niedziela, 29 stycznia 2023
Lizzie Shane: Był sobie psiak
Rebis, Poznań 2023.
Umowa
Takich opowieści czytelniczki chcą, jeśli mają akurat ochotę na romans oparty na wzajemnym porozumieniu. Coś, co sprawdziło się we "Friends with benefits", w pewnym momencie zaczyna przekonywać całe rzesze autorów powieści dla mas. Bo przecież nie chodzi o to, żeby w kółko opisywać eksplozję namiętności nie do opanowania, tylko żeby przekonać do uczucia rodzącego się między dwojgiem ludzi z różnych sfer. Ci bohaterowie po prostu muszą zyskać kibiców w swoich perypetiach okołomiłosnych - bo kompletnie nie nadają się na obsadę klasycznego romansu. Deenie to kobieta wolna pod każdym względem. Nigdzie nie zagrzewa miejsca zbyt długo, kocha podróże i nie układa zawodowych planów na dłużej - nie ma to sensu, skoro i tak nie wie, gdzie znajdzie się za pół roku. Connor z kolei to uporządkowany i nudny prawnik. Do tego stopnia zajęty pracą, że otrzymuje nawet ostrzeżenie ze strony przełożonych: powinien odrobinę uporządkować swoje życie prywatne, jeśli chce dalej robić karierę. Connor zraził się do związków po tym, jak zostawiła go narzeczona. Stracił wtedy poczucie bezpieczeństwa i chęć do wstępowania w kolejne relacje. Nawet nie wie, jak miałby znaleźć nową partnerkę. Deenie jest nieakceptowana przez własną rodzinę, ma mnóstwo kompleksów i ukrywa je pod pozorami beztroski. Nie chce się w nic angażować, żeby nie dać się zranić. Deenie spędza sporo czasu z Connorem: tresuje jego psa, Maximusa, z którym Connor nie umie sobie dać rady. Stopniowo pojawia się w jego życiu, bo sama potrzebuje wsparcia: mężczyzny, który na rodzinnych imprezach będzie udawał jej partnera. Connor realizuje identyczny scenariusz: musi na spotkaniach firmowych pojawić się z kobietą u boku. Zawierają więc umowę...
"Był sobie psiak" to bardzo ciepła i pełna humoru powieść obyczajowa nie tylko dla fanów czworonożnych przyjaciół. Skupi miłośniczki dobrych romansów, bo chociaż oczywiste jest, że bohaterowie muszą związać się ze sobą i że pasują do siebie, chociaż sami tego nie dostrzegają. Lizzie Shane bawi się tematem rodzącego się uczucia, pozwala odbiorczyniom mocno zaangażować się w przygody bohaterów i zachęca do analizowania ich doświadczeń, ale i tak najważniejsze będzie przeżywanie tego, co bezpośrednio w akcji. Pies to wyłącznie pretekst do spotkań, a jednak także czynnik wyzwalający sympatię czytelników. Lizzie Shane stawia na filmowe sceny, dzięki którym bohaterowie mogą zrozumieć, że są sobie pisani, a przynajmniej spojrzeć na siebie nawzajem z innej perspektywy. Sporo tu zagadnień, które przyciągają i które pokazują, jak bardzo konwenanse przeszkadzać mogą w osiąganiu szczęścia. W "Był sobie psiak" autorka uczy, jak chwytać chwilę, jak porzucić stereotypy i schematy, żeby móc czerpać radość z codziennych doświadczeń. Nie moralizuje, za to przynosi ciekawą historię. Siłą tego tomu staje się dobra, precyzyjna narracja, która pod kątem psychologicznym jest dopracowana tak samo dobrze jak z uwagi na szczegóły: liczą się i smugi brokatu na ciele Deenie, i umiejętność operowania słowem w zakresie odwzorowywania uczuć postaci. Jest to powieść, która wciąga - jeśli ktoś akurat potrzebuje czytadła romansowego, obyczajówki dobrze napisanej, to będzie to znakomity wybór. Lizzie Shane pokazuje, jak można wykorzystywać ograne tematy w oryginalny sposób.
Umowa
Takich opowieści czytelniczki chcą, jeśli mają akurat ochotę na romans oparty na wzajemnym porozumieniu. Coś, co sprawdziło się we "Friends with benefits", w pewnym momencie zaczyna przekonywać całe rzesze autorów powieści dla mas. Bo przecież nie chodzi o to, żeby w kółko opisywać eksplozję namiętności nie do opanowania, tylko żeby przekonać do uczucia rodzącego się między dwojgiem ludzi z różnych sfer. Ci bohaterowie po prostu muszą zyskać kibiców w swoich perypetiach okołomiłosnych - bo kompletnie nie nadają się na obsadę klasycznego romansu. Deenie to kobieta wolna pod każdym względem. Nigdzie nie zagrzewa miejsca zbyt długo, kocha podróże i nie układa zawodowych planów na dłużej - nie ma to sensu, skoro i tak nie wie, gdzie znajdzie się za pół roku. Connor z kolei to uporządkowany i nudny prawnik. Do tego stopnia zajęty pracą, że otrzymuje nawet ostrzeżenie ze strony przełożonych: powinien odrobinę uporządkować swoje życie prywatne, jeśli chce dalej robić karierę. Connor zraził się do związków po tym, jak zostawiła go narzeczona. Stracił wtedy poczucie bezpieczeństwa i chęć do wstępowania w kolejne relacje. Nawet nie wie, jak miałby znaleźć nową partnerkę. Deenie jest nieakceptowana przez własną rodzinę, ma mnóstwo kompleksów i ukrywa je pod pozorami beztroski. Nie chce się w nic angażować, żeby nie dać się zranić. Deenie spędza sporo czasu z Connorem: tresuje jego psa, Maximusa, z którym Connor nie umie sobie dać rady. Stopniowo pojawia się w jego życiu, bo sama potrzebuje wsparcia: mężczyzny, który na rodzinnych imprezach będzie udawał jej partnera. Connor realizuje identyczny scenariusz: musi na spotkaniach firmowych pojawić się z kobietą u boku. Zawierają więc umowę...
"Był sobie psiak" to bardzo ciepła i pełna humoru powieść obyczajowa nie tylko dla fanów czworonożnych przyjaciół. Skupi miłośniczki dobrych romansów, bo chociaż oczywiste jest, że bohaterowie muszą związać się ze sobą i że pasują do siebie, chociaż sami tego nie dostrzegają. Lizzie Shane bawi się tematem rodzącego się uczucia, pozwala odbiorczyniom mocno zaangażować się w przygody bohaterów i zachęca do analizowania ich doświadczeń, ale i tak najważniejsze będzie przeżywanie tego, co bezpośrednio w akcji. Pies to wyłącznie pretekst do spotkań, a jednak także czynnik wyzwalający sympatię czytelników. Lizzie Shane stawia na filmowe sceny, dzięki którym bohaterowie mogą zrozumieć, że są sobie pisani, a przynajmniej spojrzeć na siebie nawzajem z innej perspektywy. Sporo tu zagadnień, które przyciągają i które pokazują, jak bardzo konwenanse przeszkadzać mogą w osiąganiu szczęścia. W "Był sobie psiak" autorka uczy, jak chwytać chwilę, jak porzucić stereotypy i schematy, żeby móc czerpać radość z codziennych doświadczeń. Nie moralizuje, za to przynosi ciekawą historię. Siłą tego tomu staje się dobra, precyzyjna narracja, która pod kątem psychologicznym jest dopracowana tak samo dobrze jak z uwagi na szczegóły: liczą się i smugi brokatu na ciele Deenie, i umiejętność operowania słowem w zakresie odwzorowywania uczuć postaci. Jest to powieść, która wciąga - jeśli ktoś akurat potrzebuje czytadła romansowego, obyczajówki dobrze napisanej, to będzie to znakomity wybór. Lizzie Shane pokazuje, jak można wykorzystywać ograne tematy w oryginalny sposób.
sobota, 28 stycznia 2023
Agnieszka Krawczyk: Dobre uczynki
Filia, Poznań 2018.
Plany
Mieszkańcy Kamienicy Pod Złotą Gwiazdą mają sporo do przemyślenia. Spotykają się wciąż, żeby przedyskutować kolejne pomysły związane z zagospodardowaniem podwórek i pomieszczeń wspólnych: chodzi o to, żeby wypracować jak najlepsze dla wszystkich rozwiązania. Do tego jednak potrzebna jest dobra wola i chęć współpracy, a to nie wszystkim odpowiada. Zresztą - być może niektórzy po prostu nie potrafią wierzyć w ludzi i w bezinteresowne dobro, za to nauczyli się walczyć o własne interesy za wszelką cenę. Tego Agnieszka Krawczyk nie rozstrzyga, chociaż swoim negatywnym postaciom serwuje czasami drobne kazania i wskazówki życiowe. Liczy prawdopodobnie na to, że przekonają one odbiorców do wprowadzania w życie podobnych reguł. Jeszcze jeden temat "edukacyjny" się tu pojawia: oto jedna z bohaterek cierpi na coraz bardziej intensywne i dokuczliwe bóle głowy. Próbuje sobie z nimi radzić na własną rękę, nie chce iść do lekarza - bliscy szykują podstęp, żeby nakłonić ją do badań. I tu Agnieszka Krawczyk znów podsuwa czytelniczkom schemat postępowania, nie dopuszcza do siebie w ogóle myśli, że ktoś mógłby podjąć inną decyzję niż ta sugerowana.
Jest w "Dobrych uczynkach" kilka ważnych zagadnień, które napędzają fabułę. Z jednej strony wkracza autorka w historię - próbuje prześledzić losy poprzednich właścicieli kamienicy, zahacza o dramaty wojenne i o motyw bezinteresownego dobra w ratowaniu innych. Z drugiej strony pojawiają się tu motywy z teraźniejszości, na które warto zwrócić uwagę: między innymi idea ogrodów społecznych oraz kwestia integracji (w postaci ośrodka dla dzieci ze specjalnymi potrzebami). Rodzinne sekrety i problemy, które pojawiają się przypadkiem, nie zmącą poczucia wspólnoty czy nawet szczęścia - w "Dobrych uczynkach" Agnieszka Krawczyk dba o to, żeby czytelniczki pokrzepiać i zapewniać im obietnicę rozwiązywania wszystkich kłopotów. Zapewnia nadzieję, chce przywracać wiarę w ludzi. Tutaj każdy może komuś pomóc, każdy może zrobić coś, co lokalnej społeczności przyniesie radość. Mieszkańcy Kamienicy Pod Złotą Gwiazdą uczą, jak działać w niewielkiej wspólnocie, jak rozwiązywać potencjalne konflikty, ale też jak radzić sobie z toksycznymi osobami, z ludźmi, którzy po prostu nie mają ochoty się zmieniać i nie przyjmują do wiadomości, że ich filozofia życiowa kogoś rani. Nauczycieli, co robić, żeby żyć w zgodzie z innymi, jest tu mnóstwo, na szczęście Agnieszka Krawczyk stosunkowo rzadko wybiera prawienie morałów i dobitne komentarze wychowawcze. Są, i to w bezpośrednich rozmowach, żeby na pewno trafiły pod właściwy w powieści adres - ale nie ulega wątpliwości, że autorka wysyła je w stronę czytelniczek. Pisze jak zwykle ciepło i emocjonalnie, tak, żeby przyciągnąć odbiorczynie do świata, który zamienia się w azyl. Nie szuka tym razem ucieczki w scenariusz romansowy, pozwala na odpoczynek od najbardziej wyeksploatowanych scenariuszy. Przekonuje czytelniczki, że rozumie je i zna ich potrzeby, nie będzie podporządkowywać się rynkowym modom, skoro świetnie udaje jej się tworzyć obyczajowe historie wypełnione ciekawymi wątkami. Czyta się tę powieść bardzo dobrze, oczywiście autorka umiejętnie buduje napięcie, żeby przyciągnąć do trzeciego tomu - ale nie zawodzi i jest w stanie dostarczyć sporo emocji.
Plany
Mieszkańcy Kamienicy Pod Złotą Gwiazdą mają sporo do przemyślenia. Spotykają się wciąż, żeby przedyskutować kolejne pomysły związane z zagospodardowaniem podwórek i pomieszczeń wspólnych: chodzi o to, żeby wypracować jak najlepsze dla wszystkich rozwiązania. Do tego jednak potrzebna jest dobra wola i chęć współpracy, a to nie wszystkim odpowiada. Zresztą - być może niektórzy po prostu nie potrafią wierzyć w ludzi i w bezinteresowne dobro, za to nauczyli się walczyć o własne interesy za wszelką cenę. Tego Agnieszka Krawczyk nie rozstrzyga, chociaż swoim negatywnym postaciom serwuje czasami drobne kazania i wskazówki życiowe. Liczy prawdopodobnie na to, że przekonają one odbiorców do wprowadzania w życie podobnych reguł. Jeszcze jeden temat "edukacyjny" się tu pojawia: oto jedna z bohaterek cierpi na coraz bardziej intensywne i dokuczliwe bóle głowy. Próbuje sobie z nimi radzić na własną rękę, nie chce iść do lekarza - bliscy szykują podstęp, żeby nakłonić ją do badań. I tu Agnieszka Krawczyk znów podsuwa czytelniczkom schemat postępowania, nie dopuszcza do siebie w ogóle myśli, że ktoś mógłby podjąć inną decyzję niż ta sugerowana.
Jest w "Dobrych uczynkach" kilka ważnych zagadnień, które napędzają fabułę. Z jednej strony wkracza autorka w historię - próbuje prześledzić losy poprzednich właścicieli kamienicy, zahacza o dramaty wojenne i o motyw bezinteresownego dobra w ratowaniu innych. Z drugiej strony pojawiają się tu motywy z teraźniejszości, na które warto zwrócić uwagę: między innymi idea ogrodów społecznych oraz kwestia integracji (w postaci ośrodka dla dzieci ze specjalnymi potrzebami). Rodzinne sekrety i problemy, które pojawiają się przypadkiem, nie zmącą poczucia wspólnoty czy nawet szczęścia - w "Dobrych uczynkach" Agnieszka Krawczyk dba o to, żeby czytelniczki pokrzepiać i zapewniać im obietnicę rozwiązywania wszystkich kłopotów. Zapewnia nadzieję, chce przywracać wiarę w ludzi. Tutaj każdy może komuś pomóc, każdy może zrobić coś, co lokalnej społeczności przyniesie radość. Mieszkańcy Kamienicy Pod Złotą Gwiazdą uczą, jak działać w niewielkiej wspólnocie, jak rozwiązywać potencjalne konflikty, ale też jak radzić sobie z toksycznymi osobami, z ludźmi, którzy po prostu nie mają ochoty się zmieniać i nie przyjmują do wiadomości, że ich filozofia życiowa kogoś rani. Nauczycieli, co robić, żeby żyć w zgodzie z innymi, jest tu mnóstwo, na szczęście Agnieszka Krawczyk stosunkowo rzadko wybiera prawienie morałów i dobitne komentarze wychowawcze. Są, i to w bezpośrednich rozmowach, żeby na pewno trafiły pod właściwy w powieści adres - ale nie ulega wątpliwości, że autorka wysyła je w stronę czytelniczek. Pisze jak zwykle ciepło i emocjonalnie, tak, żeby przyciągnąć odbiorczynie do świata, który zamienia się w azyl. Nie szuka tym razem ucieczki w scenariusz romansowy, pozwala na odpoczynek od najbardziej wyeksploatowanych scenariuszy. Przekonuje czytelniczki, że rozumie je i zna ich potrzeby, nie będzie podporządkowywać się rynkowym modom, skoro świetnie udaje jej się tworzyć obyczajowe historie wypełnione ciekawymi wątkami. Czyta się tę powieść bardzo dobrze, oczywiście autorka umiejętnie buduje napięcie, żeby przyciągnąć do trzeciego tomu - ale nie zawodzi i jest w stanie dostarczyć sporo emocji.
piątek, 27 stycznia 2023
Kelly Barnhill: Kiedy kobiety były smokami
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.
Zew
Jest to książka, która powinna stać się lekturą obowiązkową dla wszystkich. Chociaż bowiem przedstawia losy kobiet, które pod wpływem wyjątkowo silnych emocji i niezgody na zastane porządki, zamieniają się w smoki - oraz ich bliskich - pokazuje, na czym polega wolność i jak daleko można ingerować w życie drugiej osoby. Każda próba uchwycenia fabuły wypadnie tu blado, bo Kelly Barnhill proponuje przede wszystkim rewelacyjną narrację, celną i wypełnioną empatią. Opowieść prowadzi Alexandra, która woli używać imienia Alex. To ona przedstawia czytelnikom konsekwencje wydarzeń z 1955 roku. Wtedy to "setki tysięcy żon i matek" przedzierzgnęły się w smoki. Dla ludzi, którzy nie mogli pojąć zjawiska, stało się to na pewien czas wstydliwą kartą historii - czymś, co trzeba koniecznie usunąć ze zbiorowej świadomości. Alex opowiada o wydarzeniach związanych z przemianami: w smoka przeistacza się też w pewnym momencie jej ciotka Marla. W efekcie mała kuzynka Alex staje się jej siostrą, a rodzice nie chcą rozmawiać o tym, co się stało.
Świat potrzebuje takiej przemiany. Bez względu na to, ile strachu i niezgody budzą metamorfozy - bez zbiorowego szoku nie można się obejść. Oto kobiety: tłamszone, zmuszane do życia z mężami-tyranami, poświęcające się dla innych i niedoceniane - odkrywają w sobie złość. Istnieje też druga przyczyna, raczej tabuizowana przez środowisko: niektóre kobiety chcą kochać inne kobiety, a to też niedozwolone i wstydliwe. Nic dziwnego, że energia płynąca z wnętrza buntowniczek rozsadza je i owocuje wielką przemianą. Smokom nikt się nie przeciwstawi. Smoki nie są bezwolnymi ofiarami męskich szowinistów - smoki zyskują prawdziwą wolność. Mogą robić, co chcą, mogą kochać, kogo chcą. Wprawdzie tracą swoje rodziny - ale znajdą przecież sposób na powrót do ukochanych. Kobiety-smoki dają przykład innym, udowadniają, że można żyć po swojemu i nie są skazane na jeden los - jednak nie wszyscy biorą z nich przykład. Niektóre panie zbyt mocno są zakorzenione w istniejących przesądach i zwyczajach, dalej nie potrafią myśleć o sobie: skazują się na cierpienie, żeby ocalić innych, jednak kiedy same nie są szczęśliwe, nie mogą zapewnić innym zadowolenia. To opowieść o kobietach i o mądrej miłości. Bycie smokiem nie przekreśla uczuć macierzyńskich ani możliwości bycia w satysfakcjonującym związku. Bycie smokiem to wyzwanie rzucone wszystkim o zaściankowych poglądach, konserwatystom przyzwyczajonym do zarządzania innymi i wytyczania im sposobów na życie. Bycie smokiem przeraża tylko tych, którzy przyczynili się swoimi działaniami do buntu. Pozostałych zachwyci - bez względu na płeć i wiek. "Kiedy kobiety były smokami" to powieść fantasy przeznaczona nie tylko dla kobiet. To manifest wolności i szacunku wobec drugiego. Można tu znaleźć ślady doświadczeń rozmaitych grup społecznych, da się tę książkę odczytywać przez pryzmat ograniczeń, które ludzie fundują innym w imię niewłaściwie pojmowanych wartości.
Rzeczywistość z tej powieści jest przekonująca dzięki sprawnej i precyzyjnej pod względem psychologicznym oraz językowym narracji. Alex zabiera odbiorców do swojej codzienności, a przeżywa sporo - i to nie tylko w zakresie smoczych kontaktów. Owszem, smoki są tu ważne - jednak dla bohaterki liczą się też więzi rodzinne i sytuacja z chorą na raka matką. Strach o najbliższych objawia się zatem na różne sposoby. Kelly Barnhill jest mistrzynią w opisywaniu uczuć, zwłaszcza w pokazywaniu miłości, tęsknoty i oddania. Potrafi przekonująco odwzorowywać odczucia bohaterek i ułatwia zrozumienie ich decyzji. Pokazuje czytelniczkom, że powinny nauczyć się odwagi i umiejętności walki o swoje. Stawia celne diagnozy: wie, skąd wziął się wielki bunt, wie, jakie są jego konsekwencje: dzięki temu nie zauważa się nawet, że to wydarzenia niemożliwe do przeniesienia na rzeczywistość. Baśniowość i magia - przeistaczanie się w smoki - to czytelna dla wszystkich metafora, a nie infantylizowanie fabuły. Co ciekawe, autorka dodaje tu również wyimki z gatunków użytkowych, artykułów naukowych lub prasowych komentarzy do sytuacji - żeby jeszcze bardziej uwiarygodnić coś, co i tak jest przekonujące. Zwraca uwagę plastyczny język i trafność w określaniu przyczyn i skutków wydarzeń. Tom zachwyca i wzrusza - nie ma tu miejsca na pustosłowie, wszystkie obrazy zapadają odbiorcom w pamięć i wpływają na ich punkt widzenia. "Kiedy kobiety były smokami" to książka wyjątkowa. Przenikliwa analiza sytuacji, w której każdy może układać życie po swojemu, w oderwaniu od narzucanych reguł. Opowieść o cenie i smaku prawdziwej wolności.
Zew
Jest to książka, która powinna stać się lekturą obowiązkową dla wszystkich. Chociaż bowiem przedstawia losy kobiet, które pod wpływem wyjątkowo silnych emocji i niezgody na zastane porządki, zamieniają się w smoki - oraz ich bliskich - pokazuje, na czym polega wolność i jak daleko można ingerować w życie drugiej osoby. Każda próba uchwycenia fabuły wypadnie tu blado, bo Kelly Barnhill proponuje przede wszystkim rewelacyjną narrację, celną i wypełnioną empatią. Opowieść prowadzi Alexandra, która woli używać imienia Alex. To ona przedstawia czytelnikom konsekwencje wydarzeń z 1955 roku. Wtedy to "setki tysięcy żon i matek" przedzierzgnęły się w smoki. Dla ludzi, którzy nie mogli pojąć zjawiska, stało się to na pewien czas wstydliwą kartą historii - czymś, co trzeba koniecznie usunąć ze zbiorowej świadomości. Alex opowiada o wydarzeniach związanych z przemianami: w smoka przeistacza się też w pewnym momencie jej ciotka Marla. W efekcie mała kuzynka Alex staje się jej siostrą, a rodzice nie chcą rozmawiać o tym, co się stało.
Świat potrzebuje takiej przemiany. Bez względu na to, ile strachu i niezgody budzą metamorfozy - bez zbiorowego szoku nie można się obejść. Oto kobiety: tłamszone, zmuszane do życia z mężami-tyranami, poświęcające się dla innych i niedoceniane - odkrywają w sobie złość. Istnieje też druga przyczyna, raczej tabuizowana przez środowisko: niektóre kobiety chcą kochać inne kobiety, a to też niedozwolone i wstydliwe. Nic dziwnego, że energia płynąca z wnętrza buntowniczek rozsadza je i owocuje wielką przemianą. Smokom nikt się nie przeciwstawi. Smoki nie są bezwolnymi ofiarami męskich szowinistów - smoki zyskują prawdziwą wolność. Mogą robić, co chcą, mogą kochać, kogo chcą. Wprawdzie tracą swoje rodziny - ale znajdą przecież sposób na powrót do ukochanych. Kobiety-smoki dają przykład innym, udowadniają, że można żyć po swojemu i nie są skazane na jeden los - jednak nie wszyscy biorą z nich przykład. Niektóre panie zbyt mocno są zakorzenione w istniejących przesądach i zwyczajach, dalej nie potrafią myśleć o sobie: skazują się na cierpienie, żeby ocalić innych, jednak kiedy same nie są szczęśliwe, nie mogą zapewnić innym zadowolenia. To opowieść o kobietach i o mądrej miłości. Bycie smokiem nie przekreśla uczuć macierzyńskich ani możliwości bycia w satysfakcjonującym związku. Bycie smokiem to wyzwanie rzucone wszystkim o zaściankowych poglądach, konserwatystom przyzwyczajonym do zarządzania innymi i wytyczania im sposobów na życie. Bycie smokiem przeraża tylko tych, którzy przyczynili się swoimi działaniami do buntu. Pozostałych zachwyci - bez względu na płeć i wiek. "Kiedy kobiety były smokami" to powieść fantasy przeznaczona nie tylko dla kobiet. To manifest wolności i szacunku wobec drugiego. Można tu znaleźć ślady doświadczeń rozmaitych grup społecznych, da się tę książkę odczytywać przez pryzmat ograniczeń, które ludzie fundują innym w imię niewłaściwie pojmowanych wartości.
Rzeczywistość z tej powieści jest przekonująca dzięki sprawnej i precyzyjnej pod względem psychologicznym oraz językowym narracji. Alex zabiera odbiorców do swojej codzienności, a przeżywa sporo - i to nie tylko w zakresie smoczych kontaktów. Owszem, smoki są tu ważne - jednak dla bohaterki liczą się też więzi rodzinne i sytuacja z chorą na raka matką. Strach o najbliższych objawia się zatem na różne sposoby. Kelly Barnhill jest mistrzynią w opisywaniu uczuć, zwłaszcza w pokazywaniu miłości, tęsknoty i oddania. Potrafi przekonująco odwzorowywać odczucia bohaterek i ułatwia zrozumienie ich decyzji. Pokazuje czytelniczkom, że powinny nauczyć się odwagi i umiejętności walki o swoje. Stawia celne diagnozy: wie, skąd wziął się wielki bunt, wie, jakie są jego konsekwencje: dzięki temu nie zauważa się nawet, że to wydarzenia niemożliwe do przeniesienia na rzeczywistość. Baśniowość i magia - przeistaczanie się w smoki - to czytelna dla wszystkich metafora, a nie infantylizowanie fabuły. Co ciekawe, autorka dodaje tu również wyimki z gatunków użytkowych, artykułów naukowych lub prasowych komentarzy do sytuacji - żeby jeszcze bardziej uwiarygodnić coś, co i tak jest przekonujące. Zwraca uwagę plastyczny język i trafność w określaniu przyczyn i skutków wydarzeń. Tom zachwyca i wzrusza - nie ma tu miejsca na pustosłowie, wszystkie obrazy zapadają odbiorcom w pamięć i wpływają na ich punkt widzenia. "Kiedy kobiety były smokami" to książka wyjątkowa. Przenikliwa analiza sytuacji, w której każdy może układać życie po swojemu, w oderwaniu od narzucanych reguł. Opowieść o cenie i smaku prawdziwej wolności.
czwartek, 26 stycznia 2023
Pierwsze słowa. Warzywa / Ubrania
Harperkids, Warszawa 2023.
Edukacja
Przesuwane części kartek w małych kartonowych picture bookach z serii Akademia Mądrego Dziecka (podseria: Pierwsze słowa) to doskonała metoda na to, żeby dzieci poznawały nowe słowa i żeby dobrze bawiły się samymi książeczkami - dzięki temu lektury będą się im w przyszłości kojarzyć przyjemnie. "Warzywa" i "Ubrania" to proste pokazanie, jak błyskawicznie zapoznawać najmłodszych z nowymi dla nich określeniami. Zasady konstruowania tych książeczek są przejrzyste: każda rozkładówka to jedno zadanie związane z przesunięciem ruchomego elementu - i połączone z zagadką - oraz strona z prezentacją kilku składników - warzyw albo ubrań (w zależności od wybranego tomiku). Nie ma narracji, tekst składa się z podpisów pod sporymi i wyraźnymi obrazkami oraz z pytania z odpowiedzią - można zatem prowadzić własną narrację, kiedy będzie się prezentowało tomiki pociechom. Rozkładówki zostały przygotowane tak, by rzeczywiście zapoznawać dzieci z nie tylko najbardziej znanymi warzywami, ale dostarczać im wiedzy na temat tego, co można odkrywać. Pojawi się tu bakłażan, cukinia i cykoria, batat i rzepa - w "Ubraniach" sytuacja wygląda nieco inaczej, różne części garderoby raczej należą do tych podstawowych, dziecko dowie się więc, czym jest koszulka, czym spódnica, sweter, kapcie czy majtki: tu trudno o bardziej wyszukane składniki. Warto uważnie śledzić zawartość rozkładówek, bo na ostatniej pojawiają się już same rysunki, bez podpisów - i trzeba wykazać się dobrą pamięcią lub wiedzą, żeby nazwać poszczególne obrazki. Może to być sposób na skontrolowanie postępów dziecka albo na przedłużenie zabawy: w razie potrzeby można będzie wrócić do poprzednich stron i odnaleźć potrzebne warzywo czy ubranie.
Warto podkreślić ciekawe wykorzystanie przesuwanych elementów stron. W "Ubraniach" można dzięki nim między innymi wybierać, który deseń lub kolor jest ładniejszy: na okładce widnieją niebieskie skarpetki w żółte albo czerwone paski, dziewczynka ma na sobie sukienkę w motylki albo w kwiatki - zmienia się to jednym ruchem palca, co z pewnością zachęci dzieci do działania i do oceniania efektów. Można tu jeszcze założyć czapkę lub chlapać kaloszami w wodzie - tu nie będzie niespodzianki zmieniającej obrazek, ale doda mu się dzięki temu dynamiki. Warzywa z kolei można nadgryzać, wyciągać z ziemi albo "otwierać", żeby dobrać się do apetycznej zawartości - tu najbardziej efektowne okazują się dojrzewające na krzaku pomidory.
To książeczki przygotowane tak, żeby zapewnić maluchom trochę zabawy i ćwiczenia motoryki: zmuszają do działania i do angażowania się w kolejne zadania czy zgadywanki, przekonują do uważnego rozglądania się wokół siebie i przedstawiają najbliższe otoczenie. Bez narracji, bez zbędnych komentarzy: wszystko rozgrywa się tu bardzo szybko, tak, żeby dzieci nie zmęczyć i żeby wpłynąć na zapamiętywanie za sprawą ruchomych elementów. To zaledwie kilka rozkładówek, ale gwarantujących dzieciom zabawę przy odkrywaniu kolejnych treści.
Edukacja
Przesuwane części kartek w małych kartonowych picture bookach z serii Akademia Mądrego Dziecka (podseria: Pierwsze słowa) to doskonała metoda na to, żeby dzieci poznawały nowe słowa i żeby dobrze bawiły się samymi książeczkami - dzięki temu lektury będą się im w przyszłości kojarzyć przyjemnie. "Warzywa" i "Ubrania" to proste pokazanie, jak błyskawicznie zapoznawać najmłodszych z nowymi dla nich określeniami. Zasady konstruowania tych książeczek są przejrzyste: każda rozkładówka to jedno zadanie związane z przesunięciem ruchomego elementu - i połączone z zagadką - oraz strona z prezentacją kilku składników - warzyw albo ubrań (w zależności od wybranego tomiku). Nie ma narracji, tekst składa się z podpisów pod sporymi i wyraźnymi obrazkami oraz z pytania z odpowiedzią - można zatem prowadzić własną narrację, kiedy będzie się prezentowało tomiki pociechom. Rozkładówki zostały przygotowane tak, by rzeczywiście zapoznawać dzieci z nie tylko najbardziej znanymi warzywami, ale dostarczać im wiedzy na temat tego, co można odkrywać. Pojawi się tu bakłażan, cukinia i cykoria, batat i rzepa - w "Ubraniach" sytuacja wygląda nieco inaczej, różne części garderoby raczej należą do tych podstawowych, dziecko dowie się więc, czym jest koszulka, czym spódnica, sweter, kapcie czy majtki: tu trudno o bardziej wyszukane składniki. Warto uważnie śledzić zawartość rozkładówek, bo na ostatniej pojawiają się już same rysunki, bez podpisów - i trzeba wykazać się dobrą pamięcią lub wiedzą, żeby nazwać poszczególne obrazki. Może to być sposób na skontrolowanie postępów dziecka albo na przedłużenie zabawy: w razie potrzeby można będzie wrócić do poprzednich stron i odnaleźć potrzebne warzywo czy ubranie.
Warto podkreślić ciekawe wykorzystanie przesuwanych elementów stron. W "Ubraniach" można dzięki nim między innymi wybierać, który deseń lub kolor jest ładniejszy: na okładce widnieją niebieskie skarpetki w żółte albo czerwone paski, dziewczynka ma na sobie sukienkę w motylki albo w kwiatki - zmienia się to jednym ruchem palca, co z pewnością zachęci dzieci do działania i do oceniania efektów. Można tu jeszcze założyć czapkę lub chlapać kaloszami w wodzie - tu nie będzie niespodzianki zmieniającej obrazek, ale doda mu się dzięki temu dynamiki. Warzywa z kolei można nadgryzać, wyciągać z ziemi albo "otwierać", żeby dobrać się do apetycznej zawartości - tu najbardziej efektowne okazują się dojrzewające na krzaku pomidory.
To książeczki przygotowane tak, żeby zapewnić maluchom trochę zabawy i ćwiczenia motoryki: zmuszają do działania i do angażowania się w kolejne zadania czy zgadywanki, przekonują do uważnego rozglądania się wokół siebie i przedstawiają najbliższe otoczenie. Bez narracji, bez zbędnych komentarzy: wszystko rozgrywa się tu bardzo szybko, tak, żeby dzieci nie zmęczyć i żeby wpłynąć na zapamiętywanie za sprawą ruchomych elementów. To zaledwie kilka rozkładówek, ale gwarantujących dzieciom zabawę przy odkrywaniu kolejnych treści.
środa, 25 stycznia 2023
Kasia Kołodziej: Opowiem ci, mamo... co robią owce
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Wełna z zagadkami
Kasia Kołodziej w serii Opowiem ci, mamo zawsze wykorzystuje poczucie humoru i umiejętność rozbawiania dzieci i dorosłych za pomocą dowcipnych ilustracji. Tym razem strony kartonowego picture booka szczelnie wypełniają owce: na każdej stronie pojawia się sympatyczne stado zajęte różnymi ciekawymi czynnościami. Niektóre owce znikają w tłumie i trzeba je znaleźć zgodnie z listą obecności, drogę do innych owiec wskażą kłębki wełny. Owce świętują urodziny, składają skarpetki po praniu, robią sobie wspólne zdjęcie albo oglądają telewizję (TVbee). Jest tu zakład fryzjerski i liczenie owiec przed snem. A ponieważ to prawdziwe owce, trochę też brudzą i można zająć się wskazywaniem ich odchodów (to rozkładówka, która z pewnością dzieci rozśmieszy). Pojawi się nawet zestaw informacji o owcach - prawdziwych, a nie bajkowych (dzieci przekonają się, co owce jedzą, co im szkodzi, jak dbać o te zwierzęta: to coś w sam raz dla ciekawych świata maluchów, które lubią zdobywać wiedzę).
Owce - najogólniej mówiąc - robią wszystko. Trzeba się przyglądać kolejnym fragmentom stron, żeby odkrywać rozmaite niespodzianki wymyślane przez Kasię Kołodziej. Tu nawet świnie przebierają się za owce, żeby dołączyć do wesołego grona. Owce pozwalają ćwiczyć sztukę narracji oraz zdolności matematyczne (naukę liczenia). Są punktem wyjścia do tworzenia kolejnych zagadek - będą tu labirynty i porównywanki, wyszukiwanki i szukanie par. Wszystkie te zadania można wykonywać bez pisania po książce, liczy się spostrzegawczość (ale pomoże też możliwość wodzenia palcem po liniach, co stanowi wstęp do nauki pisania - ćwiczenie zdolności manualnych). Co pewien czas owce wygłaszają jakieś mądrości lub wiadomości dla dzieci - można się między innymi dowiedzieć, co znaczy "owczy pęd". Kasia Kołodziej szuka zatem sposobów nie tylko na rozbawianie dzieci i zapewnianie im zestawu rozrywek, ale też na delikatne edukowanie - tak rozsiane po tomie wiadomości na pewno zapadną w pamięć. Nadadzą się też do włączenia do własnych opowieści, bo przecież założenie jest takie, żeby dzieci oglądały książkę i wyłuskiwały z niej dane albo ciekawostki, które chcą przedstawić rodzicom. Nie ma lepszej zachęty do takiej pracy - i do podjęcia takiego wysiłku - niż włączenie do obrazków komicznych scenek. To one sprawią, że dzieci będą biegać do mam z każdym kolejnym odkryciem i - niepostrzeżenie - ćwiczyć sztukę opowiadania, czy też relacjonowania, co ciekawego odkryły na rysunkach. "Opowiem ci, mamo, co robią owce" to książka, która sprawdza się jako pozycja rozrywkowa i jako zestaw ćwiczeń dla najmłodszych. Kilkulatki z pewnością pokochają zwierzęta tu przedstawione - ale też będą się śmiać z ich pomysłów. Bardzo kolorowa jest ta książka i też komiksowa, bo Kasia Kołodziej wybiera taki styl - i to się sprawdza także w literaturze dla najmłodszych. Jest tu sporo detali (już nawet okładkowe "wybeczała Kasia Kołodziej" sugeruje komizm całości), na które warto zwrócić uwagę - rodzice będą się zatem musieli nastawić na to, że staną się odbiorcami mimo woli. Ale i oni mogą z przyjemnością obejrzeć kolejne strony tej książki.
Wełna z zagadkami
Kasia Kołodziej w serii Opowiem ci, mamo zawsze wykorzystuje poczucie humoru i umiejętność rozbawiania dzieci i dorosłych za pomocą dowcipnych ilustracji. Tym razem strony kartonowego picture booka szczelnie wypełniają owce: na każdej stronie pojawia się sympatyczne stado zajęte różnymi ciekawymi czynnościami. Niektóre owce znikają w tłumie i trzeba je znaleźć zgodnie z listą obecności, drogę do innych owiec wskażą kłębki wełny. Owce świętują urodziny, składają skarpetki po praniu, robią sobie wspólne zdjęcie albo oglądają telewizję (TVbee). Jest tu zakład fryzjerski i liczenie owiec przed snem. A ponieważ to prawdziwe owce, trochę też brudzą i można zająć się wskazywaniem ich odchodów (to rozkładówka, która z pewnością dzieci rozśmieszy). Pojawi się nawet zestaw informacji o owcach - prawdziwych, a nie bajkowych (dzieci przekonają się, co owce jedzą, co im szkodzi, jak dbać o te zwierzęta: to coś w sam raz dla ciekawych świata maluchów, które lubią zdobywać wiedzę).
Owce - najogólniej mówiąc - robią wszystko. Trzeba się przyglądać kolejnym fragmentom stron, żeby odkrywać rozmaite niespodzianki wymyślane przez Kasię Kołodziej. Tu nawet świnie przebierają się za owce, żeby dołączyć do wesołego grona. Owce pozwalają ćwiczyć sztukę narracji oraz zdolności matematyczne (naukę liczenia). Są punktem wyjścia do tworzenia kolejnych zagadek - będą tu labirynty i porównywanki, wyszukiwanki i szukanie par. Wszystkie te zadania można wykonywać bez pisania po książce, liczy się spostrzegawczość (ale pomoże też możliwość wodzenia palcem po liniach, co stanowi wstęp do nauki pisania - ćwiczenie zdolności manualnych). Co pewien czas owce wygłaszają jakieś mądrości lub wiadomości dla dzieci - można się między innymi dowiedzieć, co znaczy "owczy pęd". Kasia Kołodziej szuka zatem sposobów nie tylko na rozbawianie dzieci i zapewnianie im zestawu rozrywek, ale też na delikatne edukowanie - tak rozsiane po tomie wiadomości na pewno zapadną w pamięć. Nadadzą się też do włączenia do własnych opowieści, bo przecież założenie jest takie, żeby dzieci oglądały książkę i wyłuskiwały z niej dane albo ciekawostki, które chcą przedstawić rodzicom. Nie ma lepszej zachęty do takiej pracy - i do podjęcia takiego wysiłku - niż włączenie do obrazków komicznych scenek. To one sprawią, że dzieci będą biegać do mam z każdym kolejnym odkryciem i - niepostrzeżenie - ćwiczyć sztukę opowiadania, czy też relacjonowania, co ciekawego odkryły na rysunkach. "Opowiem ci, mamo, co robią owce" to książka, która sprawdza się jako pozycja rozrywkowa i jako zestaw ćwiczeń dla najmłodszych. Kilkulatki z pewnością pokochają zwierzęta tu przedstawione - ale też będą się śmiać z ich pomysłów. Bardzo kolorowa jest ta książka i też komiksowa, bo Kasia Kołodziej wybiera taki styl - i to się sprawdza także w literaturze dla najmłodszych. Jest tu sporo detali (już nawet okładkowe "wybeczała Kasia Kołodziej" sugeruje komizm całości), na które warto zwrócić uwagę - rodzice będą się zatem musieli nastawić na to, że staną się odbiorcami mimo woli. Ale i oni mogą z przyjemnością obejrzeć kolejne strony tej książki.
wtorek, 24 stycznia 2023
Agnieszka Krawczyk: Uzdrowicielka
Filia, Poznań 2021.
Zacisze
Po "Warkoczu plecionym z kwiatów" w serii Leśne Ustronie Agnieszka Krawczyk przychodzi z apetycznym obszernym tomem "Uzdrowicielka", w którym dzieje się nieco więcej i nieco intensywniej. Kolejne miesiące (jesienne) to okazja do przypomnienia, jakie rośliny w tym czasie kwitną, które się zbiera i jakimi właściwościami się cechują. We wstępach do kolejnych części książki pojawiają się też motywacyjne zadania i wyzwania dla odbiorczyń, które potrzebują takiego impulsu, żeby zyskać namiastkę pracy nad sobą. Można tak naprawdę te wstawki pomijać - bo w samej powieści nie odgrywają ważnej roli, stanowią dodatek, który ma uprawdopodobnić narrację i zaspokoić ciekawość pań podążających za literacką modą. Teraz szczególnym powodzeniem cieszą się "zielarskie" historie, więc nic dziwnego, że i Agnieszka Krawczyk dodaje do swojej powieści wstawki, które pasują do trendów. W samej akcji realizuje schemat znany wcześniej i wykorzystywany wiele razy - dotyczący azylu w małej miejscowości, z życzliwymi sąsiadami i możliwością rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Tym razem to Zośka chowa się przed światem. Po wypadku, po którym zostały jej na twarzy blizny, wpada w kompleksy i próbuje uciekać od ludzi. W spadku po Zazulinie, miejscowej znachorce, Zośka otrzymuje rozpadający się dom - mogłaby tu zamieszkać, gdyby nie rodzina, która przypomniała sobie nagle o zmarłej ciotce i usiłuje dochodzić swoich praw niekoniecznie legalnie. Zośka tymczasem nie chce konfliktów i wycofuje się, gdy trzeba zawalczyć. Dlatego też zresztą nie pozwala sobie na rozwijanie uczucia do Mariusza. Sąsiad jest zawsze w pobliżu i służy pomocą, kiedy trzeba - ale właśnie wróciła do niego dawna narzeczona, a to oznacza, że będzie próbował odbudować swój związek i znaleźć szczęście w tej relacji. Zresztą w domu Mariusza jest pełno ludzi: sprowadza się do niego również siostra z dzieckiem. Rezolutna dziewczynka sprawdza się jako opiekunka wyjątkowo niesfornej kozy, jej matka boryka się z rozwodowymi problemami. Ale przecież w Nieznajomce wszystkie problemy muszą się jakoś rozwiązać. Nawet te rodzinne, kiedy dorosły syn przez lata nie potrafi wybaczyć ojcu zdrady. Antoni Szeptyna przygotowuje swoją drugą książkę - bo pierwsza spotkała się z wyjątkowo serdecznym przyjęciem, także dzięki Zośce, która szuka inspiracji w "codziennych źródłach mocy" (jej wpisy internetowe przytaczane w narracji pobrzmiewają naiwnie, ale mogą stać się bodźcem do działania dla części odbiorczyń - wszystkie czytelniczki, które dostrzegą w tym infantylizm, mogą bez szkody dla całości pomijać te jednoakapitowe wynurzenia). "Uzdrowicielka" to zestaw codziennych trosk zatopionych w zwykłej ludzkiej serdeczności i w wierze, że los wszystko wyprostuje i wynagrodzi. Jest to powieść krzepiąca i przyjemna, nawet mimo przejściowych trudności różnych bohaterów - Agnieszka Krawczyk wie, jak zapraszać do przyjaznego świata i nie przestraszyć odbiorczyń, a zapewnić im wsparcie. To powieść dla pań, które potrzebują wyciszenia i odpoczynku od zwykłych zmartwień - i które zamierzają z natury czerpać energię do działania.
Zacisze
Po "Warkoczu plecionym z kwiatów" w serii Leśne Ustronie Agnieszka Krawczyk przychodzi z apetycznym obszernym tomem "Uzdrowicielka", w którym dzieje się nieco więcej i nieco intensywniej. Kolejne miesiące (jesienne) to okazja do przypomnienia, jakie rośliny w tym czasie kwitną, które się zbiera i jakimi właściwościami się cechują. We wstępach do kolejnych części książki pojawiają się też motywacyjne zadania i wyzwania dla odbiorczyń, które potrzebują takiego impulsu, żeby zyskać namiastkę pracy nad sobą. Można tak naprawdę te wstawki pomijać - bo w samej powieści nie odgrywają ważnej roli, stanowią dodatek, który ma uprawdopodobnić narrację i zaspokoić ciekawość pań podążających za literacką modą. Teraz szczególnym powodzeniem cieszą się "zielarskie" historie, więc nic dziwnego, że i Agnieszka Krawczyk dodaje do swojej powieści wstawki, które pasują do trendów. W samej akcji realizuje schemat znany wcześniej i wykorzystywany wiele razy - dotyczący azylu w małej miejscowości, z życzliwymi sąsiadami i możliwością rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Tym razem to Zośka chowa się przed światem. Po wypadku, po którym zostały jej na twarzy blizny, wpada w kompleksy i próbuje uciekać od ludzi. W spadku po Zazulinie, miejscowej znachorce, Zośka otrzymuje rozpadający się dom - mogłaby tu zamieszkać, gdyby nie rodzina, która przypomniała sobie nagle o zmarłej ciotce i usiłuje dochodzić swoich praw niekoniecznie legalnie. Zośka tymczasem nie chce konfliktów i wycofuje się, gdy trzeba zawalczyć. Dlatego też zresztą nie pozwala sobie na rozwijanie uczucia do Mariusza. Sąsiad jest zawsze w pobliżu i służy pomocą, kiedy trzeba - ale właśnie wróciła do niego dawna narzeczona, a to oznacza, że będzie próbował odbudować swój związek i znaleźć szczęście w tej relacji. Zresztą w domu Mariusza jest pełno ludzi: sprowadza się do niego również siostra z dzieckiem. Rezolutna dziewczynka sprawdza się jako opiekunka wyjątkowo niesfornej kozy, jej matka boryka się z rozwodowymi problemami. Ale przecież w Nieznajomce wszystkie problemy muszą się jakoś rozwiązać. Nawet te rodzinne, kiedy dorosły syn przez lata nie potrafi wybaczyć ojcu zdrady. Antoni Szeptyna przygotowuje swoją drugą książkę - bo pierwsza spotkała się z wyjątkowo serdecznym przyjęciem, także dzięki Zośce, która szuka inspiracji w "codziennych źródłach mocy" (jej wpisy internetowe przytaczane w narracji pobrzmiewają naiwnie, ale mogą stać się bodźcem do działania dla części odbiorczyń - wszystkie czytelniczki, które dostrzegą w tym infantylizm, mogą bez szkody dla całości pomijać te jednoakapitowe wynurzenia). "Uzdrowicielka" to zestaw codziennych trosk zatopionych w zwykłej ludzkiej serdeczności i w wierze, że los wszystko wyprostuje i wynagrodzi. Jest to powieść krzepiąca i przyjemna, nawet mimo przejściowych trudności różnych bohaterów - Agnieszka Krawczyk wie, jak zapraszać do przyjaznego świata i nie przestraszyć odbiorczyń, a zapewnić im wsparcie. To powieść dla pań, które potrzebują wyciszenia i odpoczynku od zwykłych zmartwień - i które zamierzają z natury czerpać energię do działania.
poniedziałek, 23 stycznia 2023
Mathilda Masters: 101 nieziemsko nudnych faktów
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Przekora
Jeśli chce się jakoś zachęcić dzieci do czytania, można to zrobić dzięki przewrotności. Mathilda Masters, autorka, która dała się poznać dzięki kolejnym zestawieniom tematycznym ciekawostek. "101 nieziemsko nudnych faktów" pobrzmiewa co najmniej intrygująco: na pewno nie jak reklama książki. I właśnie o to chodzi: dzieci, które zdecydują się zajrzeć do takiego tomu, otrzymają garść wiadomości dziwnych i zabawnych, intrygujących i niezwykłych - i przez to nie nudnych, chociaż klucz tematyczny pozwala na przeprowadzanie poszukiwań w rejonach niekojarzonych z literaturą czwartą.
Nudne według autorki mają być między innymi wiadomości o spaniu. Nie obejdzie się bez zestawienia dziwnych muzeów (a ich rzekoma nuda zamienia się czasem w największą atrakcję i sprawia, że chce się je odwiedzić), albo - eksponatów w tych muzeach (tajemnice obrazów to już wstęp do wielkiego śledztwa, zatem niekoniecznie pobrzmiewają te informacje nudno). Są tu nudne ministerstwa, zawody i hobby, nudne przemówienia i nudne programy telewizyjne. Oczywiście nuda to jedynie chwyt marketingowy, bo za każdym razem Mathilda Masters znajduje coś, co sprawia, że wiadomość zapada w pamięć i funkcjonuje na prawach anegdoty. Są tu nudne sporty, nudne filmy, nudne utwory muzyczne - wszystko mocno rozwleczone w czasie, więc i nietypowe. Chociaż przeważnie żaden z odbiorców nie chciałby uczestniczyć w podobnych eksperymentach, może z ciekawością prześledzić ich przebieg i efekty - dzięki temu lektura wcale nudna nie jest. Mathilda Masters na tym nie poprzestaje, Wprowadza ciekawostki ze szkół z przeszłości lub z różnych kultur (szkoły oczywiście same w sobie są nudne dla dzieci), nudne parki rozrywki lub zasady etykiety. To wszystko przedstawia z humorem - i właśnie dystans do przedstawianych wydarzeń oraz odkryć sprawia, że narracja przyciągnie dzieci i zaneguje poziom nudy. "101 nieziemsko nudnych faktów" to po prostu kolejny przegląd nietypowych danych, różnic kultowych, anegdot i dziwactw z różnych dziedzin. Nuda czytelnikom grozić nie będzie - chyba że ktoś zechce przeczytać cały tom na jeden raz, wtedy może się trochę zmęczyć nieustającą ekscytacją "nudnymi" faktami. Tom w sam raz dla moli książkowych, zawiera mnóstwo ironicznych komentarzy. To, co potencjalnie nudne, staje się tu gwoździem programu, stereotypy idą w kąt i pozwalają na odkrywanie przez dzieci ciekawostek z różnych sfer. Czyta się tę książkę nie dla wiedzy, ale dla rozrywki - nikt przecież nie zamierza uczyć się o nudzie, to dopiero byłoby nudne. Sama autorka wiele razy dochodzi do wniosku, że przytaczanych przez nią sensacji nudnymi nazwać nie można - nawiązuje zatem porozumienie z odbiorcami i może ich zapraszać do lektury kolejnych tomów. Nie ulega wątpliwości, że wpadła na pomysł atrakcyjnego uzupełnienia serii - przedstawia tom dobrze przemyślany i zrealizowany bez zarzutu, a do tego poszerzający horyzonty najmłodszych czytelników.
Przekora
Jeśli chce się jakoś zachęcić dzieci do czytania, można to zrobić dzięki przewrotności. Mathilda Masters, autorka, która dała się poznać dzięki kolejnym zestawieniom tematycznym ciekawostek. "101 nieziemsko nudnych faktów" pobrzmiewa co najmniej intrygująco: na pewno nie jak reklama książki. I właśnie o to chodzi: dzieci, które zdecydują się zajrzeć do takiego tomu, otrzymają garść wiadomości dziwnych i zabawnych, intrygujących i niezwykłych - i przez to nie nudnych, chociaż klucz tematyczny pozwala na przeprowadzanie poszukiwań w rejonach niekojarzonych z literaturą czwartą.
Nudne według autorki mają być między innymi wiadomości o spaniu. Nie obejdzie się bez zestawienia dziwnych muzeów (a ich rzekoma nuda zamienia się czasem w największą atrakcję i sprawia, że chce się je odwiedzić), albo - eksponatów w tych muzeach (tajemnice obrazów to już wstęp do wielkiego śledztwa, zatem niekoniecznie pobrzmiewają te informacje nudno). Są tu nudne ministerstwa, zawody i hobby, nudne przemówienia i nudne programy telewizyjne. Oczywiście nuda to jedynie chwyt marketingowy, bo za każdym razem Mathilda Masters znajduje coś, co sprawia, że wiadomość zapada w pamięć i funkcjonuje na prawach anegdoty. Są tu nudne sporty, nudne filmy, nudne utwory muzyczne - wszystko mocno rozwleczone w czasie, więc i nietypowe. Chociaż przeważnie żaden z odbiorców nie chciałby uczestniczyć w podobnych eksperymentach, może z ciekawością prześledzić ich przebieg i efekty - dzięki temu lektura wcale nudna nie jest. Mathilda Masters na tym nie poprzestaje, Wprowadza ciekawostki ze szkół z przeszłości lub z różnych kultur (szkoły oczywiście same w sobie są nudne dla dzieci), nudne parki rozrywki lub zasady etykiety. To wszystko przedstawia z humorem - i właśnie dystans do przedstawianych wydarzeń oraz odkryć sprawia, że narracja przyciągnie dzieci i zaneguje poziom nudy. "101 nieziemsko nudnych faktów" to po prostu kolejny przegląd nietypowych danych, różnic kultowych, anegdot i dziwactw z różnych dziedzin. Nuda czytelnikom grozić nie będzie - chyba że ktoś zechce przeczytać cały tom na jeden raz, wtedy może się trochę zmęczyć nieustającą ekscytacją "nudnymi" faktami. Tom w sam raz dla moli książkowych, zawiera mnóstwo ironicznych komentarzy. To, co potencjalnie nudne, staje się tu gwoździem programu, stereotypy idą w kąt i pozwalają na odkrywanie przez dzieci ciekawostek z różnych sfer. Czyta się tę książkę nie dla wiedzy, ale dla rozrywki - nikt przecież nie zamierza uczyć się o nudzie, to dopiero byłoby nudne. Sama autorka wiele razy dochodzi do wniosku, że przytaczanych przez nią sensacji nudnymi nazwać nie można - nawiązuje zatem porozumienie z odbiorcami i może ich zapraszać do lektury kolejnych tomów. Nie ulega wątpliwości, że wpadła na pomysł atrakcyjnego uzupełnienia serii - przedstawia tom dobrze przemyślany i zrealizowany bez zarzutu, a do tego poszerzający horyzonty najmłodszych czytelników.
niedziela, 22 stycznia 2023
Marcin Napiórkowski: Naprawić przyszłość
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.
Ratowanie przyszłości
Pokochają tę książkę wszyscy czytelnicy, którzy cenią sobie opowieści o opowieściach - stworzone na bazie erudycyjnych poszukiwań i lekkiej ironii, pokazujące kwintesencję pracy humanistów i... nonsensowność zamykania się w schematach i stereotypach. Marcin Napiórkowski podsuwa ważną refleksję na temat kształtowania się przyszłości w obecnych narracjach i prowadzi odbiorców przez postawy technooptymistów i technopesymistów, żeby uświadomić im pułapki oraz możliwości płynące z określonego postrzegania świata. Budowanie narracji jest tym, co autor traktuje wyjątkowo poważnie, zresztą jest przekonany, że to, jak tworzymy opowieści, rzutuje na zachowania - i w efekcie zapewnia efekt samospełniającej się przepowiedni. Sprawdza, które podejście do przyszłości przyniesie więcej korzyści, jednak ostateczną ocenę pozostawi czytelnikom i podsunie im też zestaw narzędzi do oceniania dzisiejszych zewnętrznych komentarzy. Jest to opowieść, która prowadzi od zagrożeń klimatycznych po ruchy antyszczepionkowe, która zestawia motyw dostarczenia ludzkości pożywienia i demaskuje niebezpieczne podstępy przedstawicieli medycyny alternatywnej. Jest to opowieść rzeczowa i poprowadzona z dyskretnym humorem, osobista, ale i filozoficzna, a do tego bardzo konkretna. Marcin Napiórkowski prowadzi wywód z dużą swobodą, potrafi bez trudu przekonywać czytelników do siebie i jest w stanie rozprawić się z mitami na temat humanistów i inżynierów - oraz konfliktów między nimi. Przekonuje odbiorców, że potrzebne są określone narracje dotyczące przyszłości, bo tylko w ten sposób da się ocalić ludzkość przed zagrożeniami, jakie sama na siebie sprowadza. Do tej narracji niezbędne jest porozumienie między ścisłowcami i tymi, którzy od matematyki się odżegnują. W pewnym momencie zresztą Napiórkowski porzuca motyw technooptymistów i technopesymistów - znacznie bardziej liczy się dla niego sposób budowania opowieści, która będzie przekonująca dla szerokiego grona odbiorców. Opowieści, która wpłynie na jakość życia przyszłych pokoleń.
"Naprawić przyszłość" to książka wciągająca nie tylko ze względu na dobre wyczucie puent i umiejętność wykorzystywania wyrazistych wątków przykuwających uwagę czytelników. Marcin Napiórkowski dobrze się bawi, analizując gatunki użytkowe i wprowadzając wnioski z takich działań bezpośrednio do przepisu na narrację. Daje czytelnikom klucz do odczytywania aktualnych opowieści - bo tylko edukowanie w tym zakresie może przynieść owocne podejście do kreowania narracji o przyszłości. Ani przez moment nie można będzie się tu nudzić: autor tak dobiera przykłady, żeby zafundować odbiorcom potężny zestaw wrażeń i żeby zmusić ich do przemyśleń na temat charakteru postrzegania świata. Nie oznacza to, że podsuwa lekturę wygodną i łatwą. Podążanie za nim będzie wymagać od odbiorców wysiłku i ambicji - to nie prosty poradnik do przewertowania w jeden dzień, a książka, w której każdy rozdział zapewni nowe inspiracje. "Naprawić przyszłość" nie ma w sobie tendencji katastroficznych, nie pozwala też na pozostawienie spraw swojemu biegowi. Pokazuje mechanizmy działania mas, tłumaczy, dlaczego tak łatwo ulec złudzeniom, fake newsom i specjalnie tworzonym fałszywym opowieściom. A ponieważ autor tak wielką wagę przywiązuje do narracji - własną książką udowadnia, że zna się na tym temacie i sam potrafi poprowadzić zajmującą opowieść. Sporo można się z tej książki dowiedzieć, wiele tematów do samodzielnego odkrywania z niej zaczerpnąć. "Naprawić przyszłość" to lektura idealnie diagnozująca rzeczywistość.
Ratowanie przyszłości
Pokochają tę książkę wszyscy czytelnicy, którzy cenią sobie opowieści o opowieściach - stworzone na bazie erudycyjnych poszukiwań i lekkiej ironii, pokazujące kwintesencję pracy humanistów i... nonsensowność zamykania się w schematach i stereotypach. Marcin Napiórkowski podsuwa ważną refleksję na temat kształtowania się przyszłości w obecnych narracjach i prowadzi odbiorców przez postawy technooptymistów i technopesymistów, żeby uświadomić im pułapki oraz możliwości płynące z określonego postrzegania świata. Budowanie narracji jest tym, co autor traktuje wyjątkowo poważnie, zresztą jest przekonany, że to, jak tworzymy opowieści, rzutuje na zachowania - i w efekcie zapewnia efekt samospełniającej się przepowiedni. Sprawdza, które podejście do przyszłości przyniesie więcej korzyści, jednak ostateczną ocenę pozostawi czytelnikom i podsunie im też zestaw narzędzi do oceniania dzisiejszych zewnętrznych komentarzy. Jest to opowieść, która prowadzi od zagrożeń klimatycznych po ruchy antyszczepionkowe, która zestawia motyw dostarczenia ludzkości pożywienia i demaskuje niebezpieczne podstępy przedstawicieli medycyny alternatywnej. Jest to opowieść rzeczowa i poprowadzona z dyskretnym humorem, osobista, ale i filozoficzna, a do tego bardzo konkretna. Marcin Napiórkowski prowadzi wywód z dużą swobodą, potrafi bez trudu przekonywać czytelników do siebie i jest w stanie rozprawić się z mitami na temat humanistów i inżynierów - oraz konfliktów między nimi. Przekonuje odbiorców, że potrzebne są określone narracje dotyczące przyszłości, bo tylko w ten sposób da się ocalić ludzkość przed zagrożeniami, jakie sama na siebie sprowadza. Do tej narracji niezbędne jest porozumienie między ścisłowcami i tymi, którzy od matematyki się odżegnują. W pewnym momencie zresztą Napiórkowski porzuca motyw technooptymistów i technopesymistów - znacznie bardziej liczy się dla niego sposób budowania opowieści, która będzie przekonująca dla szerokiego grona odbiorców. Opowieści, która wpłynie na jakość życia przyszłych pokoleń.
"Naprawić przyszłość" to książka wciągająca nie tylko ze względu na dobre wyczucie puent i umiejętność wykorzystywania wyrazistych wątków przykuwających uwagę czytelników. Marcin Napiórkowski dobrze się bawi, analizując gatunki użytkowe i wprowadzając wnioski z takich działań bezpośrednio do przepisu na narrację. Daje czytelnikom klucz do odczytywania aktualnych opowieści - bo tylko edukowanie w tym zakresie może przynieść owocne podejście do kreowania narracji o przyszłości. Ani przez moment nie można będzie się tu nudzić: autor tak dobiera przykłady, żeby zafundować odbiorcom potężny zestaw wrażeń i żeby zmusić ich do przemyśleń na temat charakteru postrzegania świata. Nie oznacza to, że podsuwa lekturę wygodną i łatwą. Podążanie za nim będzie wymagać od odbiorców wysiłku i ambicji - to nie prosty poradnik do przewertowania w jeden dzień, a książka, w której każdy rozdział zapewni nowe inspiracje. "Naprawić przyszłość" nie ma w sobie tendencji katastroficznych, nie pozwala też na pozostawienie spraw swojemu biegowi. Pokazuje mechanizmy działania mas, tłumaczy, dlaczego tak łatwo ulec złudzeniom, fake newsom i specjalnie tworzonym fałszywym opowieściom. A ponieważ autor tak wielką wagę przywiązuje do narracji - własną książką udowadnia, że zna się na tym temacie i sam potrafi poprowadzić zajmującą opowieść. Sporo można się z tej książki dowiedzieć, wiele tematów do samodzielnego odkrywania z niej zaczerpnąć. "Naprawić przyszłość" to lektura idealnie diagnozująca rzeczywistość.
sobota, 21 stycznia 2023
Guido van Genechten: Czy mogę zajrzeć do twojego nocniczka?
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Ciekawość
Guido van Genechten w książeczkach dla dzieci trzyma się jednego tematu, który do niedawna był tabuizowany i który jeszcze parę dekad temu nie mógł istnieć nawet jako poboczne zagadnienie w opowiastkach dla najmłodszych. "Czy mogę zajrzeć do twojego nocniczka" to kolejny tomik przedstawiający motyw wypróżniania się - i pełniący funkcję edukacyjną. Dzieci będą odwiedzać kolejnych przyjaciół Myszki. Wszyscy akurat korzystają z nocników i podczas tej czynności - przecież dość mało towarzyskiej - przyjmują gościa. Myszka nie zamierza ukrywać swojej ciekawości: chce poznać zawartość nocników wszystkich przyjaciół, bo uznaje, że ich odchody są interesujące. Dla przejrzystości fabularnej zaglądanie do nocników to jedyny powód odwiedzin Myszki i to ewentualnie może budzić protesty odbiorców. Raczej trudno wyobrazić sobie pokazywanie najmłodszym, że normalne jest wchodzenie do domów kolegów i wypytywanie ich o rodzaj odchodów, a później - komentowanie wyglądu kupy. Tym jednak zajmuje się bohaterka tomiku "Czy mogę zajrzeć do twojego nocniczka". I to nie przypadkiem. Myszka bowiem ma swój wychowawczy cel. Na finał to przyjaciele chcą się zrewanżować i zajrzeć do nocnika Myszki - czeka ich jednak niespodzianka. Ta niespodzianka to przesłanie do maluchów - odbiorców książki. Można już być na tyle dużym, żeby porzucić dziecinne przyzwyczajenia i nauczyć się korzystania z toalety. Nic w tym trudnego, Myszka tłumaczy, co należy zrobić - więc dzieci zechcą być może ją w tym naśladować, po to, żeby tak samo odczuwać dumę z działania.
Fabuła nie należy do wyszukanych i być może część dorosłych zżymałaby się na takie pomysły w literaturze czwartej - jednak rodzice z pewnością docenią pomoc zawartą w puencie książki. Dla dzieci najważniejsza będzie zabawa. Guido van Genechten podsuwa dzieciom bowiem zestaw zagadek. Kupy różnych zwierząt wyglądają różnie, więc zaskoczenia wiązać się będą z możliwością domyślania się efektów. Ale liczy się jeszcze połączenie tomiku z formą interaktywną: to książka z klapkami. Część strony jest zasłonięta przez przyklejoną dodatkową "klapkę" - należy ją odchylić, żeby poznać jeszcze kawałek historyjki. To pod klapkami mieszczą się zawartości kolejnych nocników - i reakcje bohaterów na nie. A ponieważ dzieci mają tu samodzielnie działać - sprawdzać, co odkryje Myszka - łatwiej przekonają się do książki. Oczywiście wabikiem będzie dla nich sam temat - który zawsze najmłodszych fascynuje i przyciąga.
Książka jest picture bookiem, ilustracje z dużymi i wyrazistymi bohaterami pasują bardzo nie tylko do edukacyjnej historii, ale i do rozrywkowych opowiastek, sprawdziłyby się przy opowiadaniu o różnych przygodach Myszki - sympatyczne pyszczki małych bohaterów przykuwają uwagę i cieszą. "Czy mogę zajrzeć do twojego nocniczka" to publikacja dostosowana do najmłodszych odbiorców.
Ciekawość
Guido van Genechten w książeczkach dla dzieci trzyma się jednego tematu, który do niedawna był tabuizowany i który jeszcze parę dekad temu nie mógł istnieć nawet jako poboczne zagadnienie w opowiastkach dla najmłodszych. "Czy mogę zajrzeć do twojego nocniczka" to kolejny tomik przedstawiający motyw wypróżniania się - i pełniący funkcję edukacyjną. Dzieci będą odwiedzać kolejnych przyjaciół Myszki. Wszyscy akurat korzystają z nocników i podczas tej czynności - przecież dość mało towarzyskiej - przyjmują gościa. Myszka nie zamierza ukrywać swojej ciekawości: chce poznać zawartość nocników wszystkich przyjaciół, bo uznaje, że ich odchody są interesujące. Dla przejrzystości fabularnej zaglądanie do nocników to jedyny powód odwiedzin Myszki i to ewentualnie może budzić protesty odbiorców. Raczej trudno wyobrazić sobie pokazywanie najmłodszym, że normalne jest wchodzenie do domów kolegów i wypytywanie ich o rodzaj odchodów, a później - komentowanie wyglądu kupy. Tym jednak zajmuje się bohaterka tomiku "Czy mogę zajrzeć do twojego nocniczka". I to nie przypadkiem. Myszka bowiem ma swój wychowawczy cel. Na finał to przyjaciele chcą się zrewanżować i zajrzeć do nocnika Myszki - czeka ich jednak niespodzianka. Ta niespodzianka to przesłanie do maluchów - odbiorców książki. Można już być na tyle dużym, żeby porzucić dziecinne przyzwyczajenia i nauczyć się korzystania z toalety. Nic w tym trudnego, Myszka tłumaczy, co należy zrobić - więc dzieci zechcą być może ją w tym naśladować, po to, żeby tak samo odczuwać dumę z działania.
Fabuła nie należy do wyszukanych i być może część dorosłych zżymałaby się na takie pomysły w literaturze czwartej - jednak rodzice z pewnością docenią pomoc zawartą w puencie książki. Dla dzieci najważniejsza będzie zabawa. Guido van Genechten podsuwa dzieciom bowiem zestaw zagadek. Kupy różnych zwierząt wyglądają różnie, więc zaskoczenia wiązać się będą z możliwością domyślania się efektów. Ale liczy się jeszcze połączenie tomiku z formą interaktywną: to książka z klapkami. Część strony jest zasłonięta przez przyklejoną dodatkową "klapkę" - należy ją odchylić, żeby poznać jeszcze kawałek historyjki. To pod klapkami mieszczą się zawartości kolejnych nocników - i reakcje bohaterów na nie. A ponieważ dzieci mają tu samodzielnie działać - sprawdzać, co odkryje Myszka - łatwiej przekonają się do książki. Oczywiście wabikiem będzie dla nich sam temat - który zawsze najmłodszych fascynuje i przyciąga.
Książka jest picture bookiem, ilustracje z dużymi i wyrazistymi bohaterami pasują bardzo nie tylko do edukacyjnej historii, ale i do rozrywkowych opowiastek, sprawdziłyby się przy opowiadaniu o różnych przygodach Myszki - sympatyczne pyszczki małych bohaterów przykuwają uwagę i cieszą. "Czy mogę zajrzeć do twojego nocniczka" to publikacja dostosowana do najmłodszych odbiorców.
piątek, 20 stycznia 2023
Józef Wilkoń, Piotr Wilkoń: Arka Noego
Media Rodzina, Poznań 2022.
Ratunek
Noe ma sen. Wie, że musi zbudować arkę i zaprosić na nią zwierzęta, żeby ocalić je przed potopem. Postanawia zawierzyć swojej wizji i przystępuje do ciężkiej pracy, w której pomagają mu synowie. Trzeba będzie jednak jeszcze przekonać zwierzęta, że tylko arka może je ocalić. Biblijną historię przedstawia dość dowcipnie Piotr Wilkoń - a ilustruje ją Józef Wilkoń. Dzięki temu dzieci otrzymują apokryficzną bajkę - godną polecenia ze względu na kulturową symbolikę i obecność w dziełach. Ponadto jest to historia, w której ważną rolę odgrywają zwierzęta, więc będzie to magnesem dla małych odbiorców. Noe dogaduje się ze zwierzętami, chociaż nie zawsze od razu jest w stanie przekonać je do swoich pomysłów - czasami musi uciekać się do fortelu albo wręcz dopuścić do głosu silne emocje, żeby zapanować nad zróżnicowanym stadem. "Arka Noego" to znana historia w nowej wersji. Piotr Wilkoń stara się opowiadać tak, by zaangażować w lekturę dzieci. Stawia na wymyślane scenki i interakcje między bohaterami, stara się naświetlić różne rodzaje emocji - nie zawsze Noe i zwierzęta idealnie się dogadują, zdarza się, że ktoś ma pretensje, a ktoś chciałby znaleźć się gdzie indziej, zdarza się też, że ktoś zaskoczy samego Noego - okazuje się, że mimo umiejętności przewidzenia tego, co się stanie, bohater ma czasami problemy z logicznym myśleniem - a to prosta droga do rozbawienia odbiorców. Czytelnicy mogą się tu skupiać na relacjach Noego z kolejnymi gatunkami zwierząt, w końcu nie od dzisiaj wiadomo, że zwierzęcy bohaterowie najszybciej przyciągną do lektury. Sama historia nie miałaby czym zaskoczyć w warstwie fabularnej - w końcu znają ją wszyscy. Jednak Piotr Wilkoń postanawia wybrać dowcip jako motyw przekonujący do czytania - wie, że jeśli uda mu się rozśmieszyć dzieci, zostaną przy książce.
Osobną kategorię stanowią ilustracje Józefa Wilkonia. Obrazki są wielkoformatowe i ładnie wpisują się w tekst - pokazują nastroje bohaterów. Czasami są pełne szczegółów, które można długo oglądać i podziwiać - zwłaszcza gdy w grę wchodzi prezentowanie rozmaitości zwierzęcych pasażerów na arce - czasami autor jednak skupia się na detalu wpasowanym w wyraziste tło i wtedy uwaga odbiorców może się przenieść na kunszt twórcy. Stonowana kolorystyka sprawia, że także dorośli będą mogli zachwycać się rozwiązaniami stosowanymi przez Józefa Wilkonia. To ilustracje nie tylko idealnie dopasowane do historii, ale też same w sobie prowadzące własną narrację - tak, że dzieci, które nie chcą czytać, mogą sprawdzać bieg wydarzeń bezpośrednio na obrazkach i ćwiczyć samodzielne prowadzenie narracji. Jest "Arka Noego" wielofunkcyjnym picture bookiem, który ucieszy nie tylko młodych odbiorców.
Ratunek
Noe ma sen. Wie, że musi zbudować arkę i zaprosić na nią zwierzęta, żeby ocalić je przed potopem. Postanawia zawierzyć swojej wizji i przystępuje do ciężkiej pracy, w której pomagają mu synowie. Trzeba będzie jednak jeszcze przekonać zwierzęta, że tylko arka może je ocalić. Biblijną historię przedstawia dość dowcipnie Piotr Wilkoń - a ilustruje ją Józef Wilkoń. Dzięki temu dzieci otrzymują apokryficzną bajkę - godną polecenia ze względu na kulturową symbolikę i obecność w dziełach. Ponadto jest to historia, w której ważną rolę odgrywają zwierzęta, więc będzie to magnesem dla małych odbiorców. Noe dogaduje się ze zwierzętami, chociaż nie zawsze od razu jest w stanie przekonać je do swoich pomysłów - czasami musi uciekać się do fortelu albo wręcz dopuścić do głosu silne emocje, żeby zapanować nad zróżnicowanym stadem. "Arka Noego" to znana historia w nowej wersji. Piotr Wilkoń stara się opowiadać tak, by zaangażować w lekturę dzieci. Stawia na wymyślane scenki i interakcje między bohaterami, stara się naświetlić różne rodzaje emocji - nie zawsze Noe i zwierzęta idealnie się dogadują, zdarza się, że ktoś ma pretensje, a ktoś chciałby znaleźć się gdzie indziej, zdarza się też, że ktoś zaskoczy samego Noego - okazuje się, że mimo umiejętności przewidzenia tego, co się stanie, bohater ma czasami problemy z logicznym myśleniem - a to prosta droga do rozbawienia odbiorców. Czytelnicy mogą się tu skupiać na relacjach Noego z kolejnymi gatunkami zwierząt, w końcu nie od dzisiaj wiadomo, że zwierzęcy bohaterowie najszybciej przyciągną do lektury. Sama historia nie miałaby czym zaskoczyć w warstwie fabularnej - w końcu znają ją wszyscy. Jednak Piotr Wilkoń postanawia wybrać dowcip jako motyw przekonujący do czytania - wie, że jeśli uda mu się rozśmieszyć dzieci, zostaną przy książce.
Osobną kategorię stanowią ilustracje Józefa Wilkonia. Obrazki są wielkoformatowe i ładnie wpisują się w tekst - pokazują nastroje bohaterów. Czasami są pełne szczegółów, które można długo oglądać i podziwiać - zwłaszcza gdy w grę wchodzi prezentowanie rozmaitości zwierzęcych pasażerów na arce - czasami autor jednak skupia się na detalu wpasowanym w wyraziste tło i wtedy uwaga odbiorców może się przenieść na kunszt twórcy. Stonowana kolorystyka sprawia, że także dorośli będą mogli zachwycać się rozwiązaniami stosowanymi przez Józefa Wilkonia. To ilustracje nie tylko idealnie dopasowane do historii, ale też same w sobie prowadzące własną narrację - tak, że dzieci, które nie chcą czytać, mogą sprawdzać bieg wydarzeń bezpośrednio na obrazkach i ćwiczyć samodzielne prowadzenie narracji. Jest "Arka Noego" wielofunkcyjnym picture bookiem, który ucieszy nie tylko młodych odbiorców.
środa, 18 stycznia 2023
Jodie Chapman: Inne życie
Echa, Warszawa 2022.
Strata
Przejmująca jest ta powieść i dobrze napisana, nawet wtedy, kiedy Jodie Chapman próbuje włączyć do męskiej narracji kobiece pierwiastki. "Inne życie" to historia, obok której nie sposób przejść obojętnie. Oprócz relacji miłosnej z góry skazanej na niespełnienie - i konsekwentnie psutej przez bohaterów - liczy się tu wielowymiarowa strata. Na początku tomu Sal - młodszy brat Nicka, który prowadzi tę opowieść - popełnia samobójstwo. Pilnowany non stop znajduje sposób na to, by pokonać sparaliżowane ciało i rozstać się ze światem - za jego decyzją kryje się głęboka trauma i cierpienie, którego nikt z zewnątrz nie jest w stanie dostrzec (chociaż któego przyczynę najbliżsi znają). Nick przeprowadza odbiorców przez historię rodziny - w achronologicznej opowieści, szarpanej i wielowątkowej. Wytłumaczy, co złamało psychicznie Sala, ale także - jak przed tragedią wyglądała rodzina Nicka. Do tego dochodzą spotkania z Anną: wielka miłość młodego człowieka, idealizowana na wszelkie możliwe sposoby, wiąże się z niemożnością zbudowania trwałej relacji. Mimo rodzącego się z obu stron uczucia pojawia się potężna przeszkoda w postaci religii wyznawanej przez Annę. Radykalne podejście do kandydatów na mężów sprawia, że Nick nie ma szansy na związek z ukochaną. Sam staje się coraz bardziej niechętny instytucji małżeństwa, a doświadczenia z Anną sprawiają, że mniej wierzy płci przeciwnej. Nie potrafi zawalczyć o to, na czym mu naprawdę zależy - nawet jeśli wszyscy wokół widzą, co powinien zrobić i w jaki sposób osiągnąć swój cel. Nick nie przyjmuje dobrych rad - możliwość wyboru pozostawia Annie. W końcu chodzi tu o dojrzałość w relacji, cóż z tego, że olbrzymim kosztem. Co ciekawe, to Sal jest w stanie prowadzić satysfakcjonujące życie towarzyskie: to on podrywa najładniejsze dziewczyny i pozostaje w kontaktach z nimi swobodny. Nigdy nie przejmuje się nadmiernie konwenansami, wydaje się, że poradzi sobie w życiu doskonale. A jednak to właśnie Sal przegrywa, mimo potężnego zawodu miłosnego jego brata.
"Inne życie" to powieść, która czytelników od pierwszych stron mocno zaangażuje i to nie tylko ze względu na ładunek emocjonalny, jaki ze sobą niesie. Jodie Chapman wie, jak budować fabułę, żeby przekonać odbiorców do siebie i żeby nakłonić ich do śledzenia tekstu - tutaj wydarzyć się może absolutnie wszystko, nie ma barier ochronnych dla bohaterów, nie ma też granic, jakich autorka nie chciałaby przekraczać, choćby po to, żeby sprawdzać, co stanie się z postaciami. W budowaniu tej rzeczywistości ogromną rolę odgrywają decyzje na poziomie warsztatowym: Jodie Chapman decyduje się na szczątkowe prezentowanie migawek z zycia bohaterów, nie uprzedza, jaki temat poruszy - w tytułach rozdziałów nakreśla jedynie przybliżone daty, żeby pokazać, do którego okresu w egzystencji Nicka i Sala będzie się odnosić. Całość zrekonstruować sobie muszą czytelnicy - i ta praca, związana z nakreślaniem kontekstu i z odkrywaniem kolejnych detali z przeszłości, będzie dla odbiorców najbardziej satysfakcjonująca. Sporo niespodzianek szykuje autorka, nie można powiedzieć, że proponuje standardową historię o miłości. Nawet sam wątek wyznania Anny staje się dość egzotyczny i zaintryguje czytelników. Jest "Inne życie" powieścią sycącą i dopracowaną w szczegółach, a przede wszystkim - stworzoną z odważnym pomysłem.
Strata
Przejmująca jest ta powieść i dobrze napisana, nawet wtedy, kiedy Jodie Chapman próbuje włączyć do męskiej narracji kobiece pierwiastki. "Inne życie" to historia, obok której nie sposób przejść obojętnie. Oprócz relacji miłosnej z góry skazanej na niespełnienie - i konsekwentnie psutej przez bohaterów - liczy się tu wielowymiarowa strata. Na początku tomu Sal - młodszy brat Nicka, który prowadzi tę opowieść - popełnia samobójstwo. Pilnowany non stop znajduje sposób na to, by pokonać sparaliżowane ciało i rozstać się ze światem - za jego decyzją kryje się głęboka trauma i cierpienie, którego nikt z zewnątrz nie jest w stanie dostrzec (chociaż któego przyczynę najbliżsi znają). Nick przeprowadza odbiorców przez historię rodziny - w achronologicznej opowieści, szarpanej i wielowątkowej. Wytłumaczy, co złamało psychicznie Sala, ale także - jak przed tragedią wyglądała rodzina Nicka. Do tego dochodzą spotkania z Anną: wielka miłość młodego człowieka, idealizowana na wszelkie możliwe sposoby, wiąże się z niemożnością zbudowania trwałej relacji. Mimo rodzącego się z obu stron uczucia pojawia się potężna przeszkoda w postaci religii wyznawanej przez Annę. Radykalne podejście do kandydatów na mężów sprawia, że Nick nie ma szansy na związek z ukochaną. Sam staje się coraz bardziej niechętny instytucji małżeństwa, a doświadczenia z Anną sprawiają, że mniej wierzy płci przeciwnej. Nie potrafi zawalczyć o to, na czym mu naprawdę zależy - nawet jeśli wszyscy wokół widzą, co powinien zrobić i w jaki sposób osiągnąć swój cel. Nick nie przyjmuje dobrych rad - możliwość wyboru pozostawia Annie. W końcu chodzi tu o dojrzałość w relacji, cóż z tego, że olbrzymim kosztem. Co ciekawe, to Sal jest w stanie prowadzić satysfakcjonujące życie towarzyskie: to on podrywa najładniejsze dziewczyny i pozostaje w kontaktach z nimi swobodny. Nigdy nie przejmuje się nadmiernie konwenansami, wydaje się, że poradzi sobie w życiu doskonale. A jednak to właśnie Sal przegrywa, mimo potężnego zawodu miłosnego jego brata.
"Inne życie" to powieść, która czytelników od pierwszych stron mocno zaangażuje i to nie tylko ze względu na ładunek emocjonalny, jaki ze sobą niesie. Jodie Chapman wie, jak budować fabułę, żeby przekonać odbiorców do siebie i żeby nakłonić ich do śledzenia tekstu - tutaj wydarzyć się może absolutnie wszystko, nie ma barier ochronnych dla bohaterów, nie ma też granic, jakich autorka nie chciałaby przekraczać, choćby po to, żeby sprawdzać, co stanie się z postaciami. W budowaniu tej rzeczywistości ogromną rolę odgrywają decyzje na poziomie warsztatowym: Jodie Chapman decyduje się na szczątkowe prezentowanie migawek z zycia bohaterów, nie uprzedza, jaki temat poruszy - w tytułach rozdziałów nakreśla jedynie przybliżone daty, żeby pokazać, do którego okresu w egzystencji Nicka i Sala będzie się odnosić. Całość zrekonstruować sobie muszą czytelnicy - i ta praca, związana z nakreślaniem kontekstu i z odkrywaniem kolejnych detali z przeszłości, będzie dla odbiorców najbardziej satysfakcjonująca. Sporo niespodzianek szykuje autorka, nie można powiedzieć, że proponuje standardową historię o miłości. Nawet sam wątek wyznania Anny staje się dość egzotyczny i zaintryguje czytelników. Jest "Inne życie" powieścią sycącą i dopracowaną w szczegółach, a przede wszystkim - stworzoną z odważnym pomysłem.
wtorek, 17 stycznia 2023
Łukasz Lamża: Trudno powiedzieć
Czarne, Wołowiec 2022.
Komplikowanie świata
Łukasz Lamża ma talent do wybierania tematów, które zapewnią mu zainteresowanie co bardziej ambitnych czytelników. Jego "Trudno powiedzieć" to rozprawienie się z czterema kategoriami, które budzą coraz większe kontrowersje, chociaż powinny - na logikę - przydawać się do porządkowania świata. Lamża przygląda się czterem wielkim tematom: chorobom, inteligencji, rasie i płci - rozbija je na części pierwsze i po kolei analizuje, pokazując czytelnikom, dlaczego łatwo przy nich wpada się w pułapki wnioskowania. Naświetla kolejne komplikacje związane z nie do końca trafnymi definicjami i rejestruje przemiany obyczajowe, które same w sobie stają się czynnikiem wyzwalającym inne interpretacje przedstawionych pojęć. Nade wszystko jednak tłumaczy, dlaczego pozornie niewinne określenia stać się mogą zarzewiem konfliktu. Wiele ta książka mówi o dzisiejszych ludziach jako takich, a do tego pozwala przyjrzeć się zjawiskom czasami sygnalizowanym w mediach, zwykle jednak rzadko podlegającym dodatkowej refleksji. Pojęcia niegdyś uznawane wręcz za pierwotne, teraz nabierają nowych znaczeń i wpływają na tworzenie się nowych podziałów w społeczeństwie. Łukasz Lamża zajmuje się takimi właśnie sprawami - bardzo szczegółowo i jednocześnie bardzo ciekawie. Podchodzi do tematu z dużym zainteresowaniem, z dociekliwością badacza i... sporą dozą ironii, która później przekłada się na atrakcyjną narrację wypełnioną inteligentnymi żartami.
Sięga autor między innymi po opowieści o tym, jak źle rozumiana poprawność polityczna hamuje rozwój lub przyczynia się do błędnych interpretacji: strach przed oskarżeniem o rasizm może sprawiać, że uczeni będą przymykać oko na oczywiste różnice anatomiczne, a kolejne testy na inteligencję przestaną mierzyć inteligencję jako taką, a zaczną być przydatne wyłącznie w kontekście jednego kwestionariusza. Lamża zastanawia się też, w którym momencie pojawia się granica kontrolowania stanu zdrowia - można robić coraz bardziej dokładne badania (chociaż część z nich nie pozostanie bez wpływu na kondycję człowieka), ale istnieje granica, za którą zamieni się to w uciążliwość i wykluczy możliwość prowadzenia satysfakcjonującego trybu życia. Osobne zagadnienie stanowi płeć - autor opowiada o tym, co składa się na wiele pojęć z kilkuset terminów służących aktualnie do określania płci. Wyjaśnia czytelnikom, po co kategorie z jasno ustalonymi granicami i stara się przywrócić zdroworozsądkowe myślenie. Odkrywa przed odbiorcami to, co mogło być dla nich niejasne albo trudne do samodzielnego poznania, wykonuje całą pracę badawczą po to, żeby przybliżać efekty w przystępnym tekście. Eksperymentuje i gromadzi materiały, angażując się w kolejne zadania (wypełnia między innymi test na inteligencję). Pisze tak, że nie sposób oderwać się od lektury - nawet jeśli momentami jego wnioski nie wypadają krzepiąco.
Jest "Trudno powiedzieć" książką o tym, jak ludzie potrafią utrudniać sobie codzienność - i o tym, dlaczego mimo świadomości konsekwencji takiego zachowania w dalszym ciągu wikłają się w podobne problemy. Jest analizą dzisiejszych bolączek i kategorii, które tracą na przydatności w wyniku nieodpowiedniego do nich podejścia. Łukasz Lamża nie rozczarowuje - w jego publikacjach można się zatracić.
Komplikowanie świata
Łukasz Lamża ma talent do wybierania tematów, które zapewnią mu zainteresowanie co bardziej ambitnych czytelników. Jego "Trudno powiedzieć" to rozprawienie się z czterema kategoriami, które budzą coraz większe kontrowersje, chociaż powinny - na logikę - przydawać się do porządkowania świata. Lamża przygląda się czterem wielkim tematom: chorobom, inteligencji, rasie i płci - rozbija je na części pierwsze i po kolei analizuje, pokazując czytelnikom, dlaczego łatwo przy nich wpada się w pułapki wnioskowania. Naświetla kolejne komplikacje związane z nie do końca trafnymi definicjami i rejestruje przemiany obyczajowe, które same w sobie stają się czynnikiem wyzwalającym inne interpretacje przedstawionych pojęć. Nade wszystko jednak tłumaczy, dlaczego pozornie niewinne określenia stać się mogą zarzewiem konfliktu. Wiele ta książka mówi o dzisiejszych ludziach jako takich, a do tego pozwala przyjrzeć się zjawiskom czasami sygnalizowanym w mediach, zwykle jednak rzadko podlegającym dodatkowej refleksji. Pojęcia niegdyś uznawane wręcz za pierwotne, teraz nabierają nowych znaczeń i wpływają na tworzenie się nowych podziałów w społeczeństwie. Łukasz Lamża zajmuje się takimi właśnie sprawami - bardzo szczegółowo i jednocześnie bardzo ciekawie. Podchodzi do tematu z dużym zainteresowaniem, z dociekliwością badacza i... sporą dozą ironii, która później przekłada się na atrakcyjną narrację wypełnioną inteligentnymi żartami.
Sięga autor między innymi po opowieści o tym, jak źle rozumiana poprawność polityczna hamuje rozwój lub przyczynia się do błędnych interpretacji: strach przed oskarżeniem o rasizm może sprawiać, że uczeni będą przymykać oko na oczywiste różnice anatomiczne, a kolejne testy na inteligencję przestaną mierzyć inteligencję jako taką, a zaczną być przydatne wyłącznie w kontekście jednego kwestionariusza. Lamża zastanawia się też, w którym momencie pojawia się granica kontrolowania stanu zdrowia - można robić coraz bardziej dokładne badania (chociaż część z nich nie pozostanie bez wpływu na kondycję człowieka), ale istnieje granica, za którą zamieni się to w uciążliwość i wykluczy możliwość prowadzenia satysfakcjonującego trybu życia. Osobne zagadnienie stanowi płeć - autor opowiada o tym, co składa się na wiele pojęć z kilkuset terminów służących aktualnie do określania płci. Wyjaśnia czytelnikom, po co kategorie z jasno ustalonymi granicami i stara się przywrócić zdroworozsądkowe myślenie. Odkrywa przed odbiorcami to, co mogło być dla nich niejasne albo trudne do samodzielnego poznania, wykonuje całą pracę badawczą po to, żeby przybliżać efekty w przystępnym tekście. Eksperymentuje i gromadzi materiały, angażując się w kolejne zadania (wypełnia między innymi test na inteligencję). Pisze tak, że nie sposób oderwać się od lektury - nawet jeśli momentami jego wnioski nie wypadają krzepiąco.
Jest "Trudno powiedzieć" książką o tym, jak ludzie potrafią utrudniać sobie codzienność - i o tym, dlaczego mimo świadomości konsekwencji takiego zachowania w dalszym ciągu wikłają się w podobne problemy. Jest analizą dzisiejszych bolączek i kategorii, które tracą na przydatności w wyniku nieodpowiedniego do nich podejścia. Łukasz Lamża nie rozczarowuje - w jego publikacjach można się zatracić.
poniedziałek, 16 stycznia 2023
Gabriel Garcia de Oro: Opowieści pełne emocji
To tamto, Czarna Owca, Warszawa 2022.
Interakcje
Zwykle odbiorcy dość sceptycznie podchodzą do wszelkiego rodzaju "pedagogicznych" podpowiedzi pożenionych z literaturą piękną - czyli do bajek dla dzieci z przesłaniem i przeznaczonych do wspólnej z dorosłymi pracy nad emocjami czy zachowaniami. I nic dziwnego: przeważnie takie publikacje męczą tendencyjnością (nie tylko czytających dorosłych, ale i ich pociechy) i niespecjalnie objaśniają dzieciom świat. Przydają się do uspokojenia sumień rodziców i wydawców - jednak do klasyki literatury czwartej nie wchodzą, albo trafiają tam rzadko. I na takim tle "Opowieści pełne emocji", mimo że to utworki z tezą, wypadają całkiem przyjemnie. Gabriel Garcia de Oro uprzedza na początku czytelników, czego mogą się spodziewać. Wprowadza "kwiat emocji" - zestaw uzupełniających się i przeciwstawnych emocji, tak, żeby łatwo było domyślić się powiązań i następstw, a także żeby rodzicom łatwiej było nawigować po świecie uczuć. Jeden płatek to euforia, radość i pogoda ducha, naprzeciwko znajduje się cierpienie, smutek i zaduma, taki kwiat służy nie tylko do rozpoznawania uczuć, ale też do poszerzania słownictwa oraz do stawiania lepszych autodiagnoz. Dzieci nauczą się rozpoznawać u siebie określone reakcje. Kwiat emocji to oczywiście nie wszystko - Gabriel Garcia de Oro przedstawia emocje, którymi będzie się zajmować w danym opowiadaniu: pojawiają się one w spisie treści przy każdym tytule, żeby łatwo było odbiorcom trafić od razu do potrzebnych i pożądanych tematów. Opowiadania stworzone są tak, żeby dzieci, śledząc przygody postaci, coś odczuwały i - żeby musiały później konfrontować się ze swoimi emocjami. Nie chodzi zatem tylko o emocje postaci, bardziej nawet o te, które dotyczyć będą czytelników podczas lektury. Łatwo się zatem domyślić, że opowiadania konstruowane są tak, żeby robiły wrażenie na dzieciach. Należą do bardzo krótkich - fabuła nie zdąży się nigdy rozwinąć - ale i tak da się zaangażować w prezentowane przygody. Co ważne, to bardziej scenki niż zestawienia akcji - dzięki temu historyjek może znaleźć się w tomie mnóstwo. Nieprzesadna długość sprawia, że można dawkować sobie te bajki na przykład przed snem - i sporo czasu zostaje na przepracowanie tematów. Zwięzłość prowadzi też do licznych zaskoczeń: skróty pozwalają na uwypuklanie puent w opowieściach. Niektórzy bohaterowie powracają co pewien czas, innym razem odbiorcy mają do czynienia ze światem kreowanym na potrzeby danej historii - uciekają do postaci fantastycznych i absurdalnych, do wyrazistych bohaterów, którzy zawsze mają coś ciekawego do powiedzenia albo do przekazania. Dzięki temu dzieci będą chciały czytać i - w następstwie - pracować nad sobą i poznawać swoje emocje. Taka lektura zresztą przydałaby się także dorosłym, ale trudno się spodziewać, że będą oni z przyjemnością śledzić bajkowe fabuły. Kolorowe ilustracje to kolejny czynnik przyciągający dzieci do analizowania własnych emocji i postaw bohaterów - tu nie można się nudzić.
Interakcje
Zwykle odbiorcy dość sceptycznie podchodzą do wszelkiego rodzaju "pedagogicznych" podpowiedzi pożenionych z literaturą piękną - czyli do bajek dla dzieci z przesłaniem i przeznaczonych do wspólnej z dorosłymi pracy nad emocjami czy zachowaniami. I nic dziwnego: przeważnie takie publikacje męczą tendencyjnością (nie tylko czytających dorosłych, ale i ich pociechy) i niespecjalnie objaśniają dzieciom świat. Przydają się do uspokojenia sumień rodziców i wydawców - jednak do klasyki literatury czwartej nie wchodzą, albo trafiają tam rzadko. I na takim tle "Opowieści pełne emocji", mimo że to utworki z tezą, wypadają całkiem przyjemnie. Gabriel Garcia de Oro uprzedza na początku czytelników, czego mogą się spodziewać. Wprowadza "kwiat emocji" - zestaw uzupełniających się i przeciwstawnych emocji, tak, żeby łatwo było domyślić się powiązań i następstw, a także żeby rodzicom łatwiej było nawigować po świecie uczuć. Jeden płatek to euforia, radość i pogoda ducha, naprzeciwko znajduje się cierpienie, smutek i zaduma, taki kwiat służy nie tylko do rozpoznawania uczuć, ale też do poszerzania słownictwa oraz do stawiania lepszych autodiagnoz. Dzieci nauczą się rozpoznawać u siebie określone reakcje. Kwiat emocji to oczywiście nie wszystko - Gabriel Garcia de Oro przedstawia emocje, którymi będzie się zajmować w danym opowiadaniu: pojawiają się one w spisie treści przy każdym tytule, żeby łatwo było odbiorcom trafić od razu do potrzebnych i pożądanych tematów. Opowiadania stworzone są tak, żeby dzieci, śledząc przygody postaci, coś odczuwały i - żeby musiały później konfrontować się ze swoimi emocjami. Nie chodzi zatem tylko o emocje postaci, bardziej nawet o te, które dotyczyć będą czytelników podczas lektury. Łatwo się zatem domyślić, że opowiadania konstruowane są tak, żeby robiły wrażenie na dzieciach. Należą do bardzo krótkich - fabuła nie zdąży się nigdy rozwinąć - ale i tak da się zaangażować w prezentowane przygody. Co ważne, to bardziej scenki niż zestawienia akcji - dzięki temu historyjek może znaleźć się w tomie mnóstwo. Nieprzesadna długość sprawia, że można dawkować sobie te bajki na przykład przed snem - i sporo czasu zostaje na przepracowanie tematów. Zwięzłość prowadzi też do licznych zaskoczeń: skróty pozwalają na uwypuklanie puent w opowieściach. Niektórzy bohaterowie powracają co pewien czas, innym razem odbiorcy mają do czynienia ze światem kreowanym na potrzeby danej historii - uciekają do postaci fantastycznych i absurdalnych, do wyrazistych bohaterów, którzy zawsze mają coś ciekawego do powiedzenia albo do przekazania. Dzięki temu dzieci będą chciały czytać i - w następstwie - pracować nad sobą i poznawać swoje emocje. Taka lektura zresztą przydałaby się także dorosłym, ale trudno się spodziewać, że będą oni z przyjemnością śledzić bajkowe fabuły. Kolorowe ilustracje to kolejny czynnik przyciągający dzieci do analizowania własnych emocji i postaw bohaterów - tu nie można się nudzić.
niedziela, 15 stycznia 2023
Paige Williams: Sprzedam dinozaura. Paleontolodzy, kolekcjonerzy i przemyt skamielin
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2022.
Odkrycia
Paige Williams przygląda się sprawie, która nabrała charakteru międzynarodowego i rozciąga się właściwie na wiele milionów lat. "Sprzedam dinozaura" to opowieść o tym, co poza zasięgiem przeciętnego człowieka, nawet zainteresowanego skamielinami. Obszerna popularnonaukowa książka o reportażowym charakterze zaspokaja ciekawość odbiorców i przynosi im sensacyjną relację związaną z poszukiwaniami śladów przeszłości.
Pojawiają się w tej historii ludzie, którzy chcą odkrywać ślady z zamierzchłej przeszłości zaklęte w kamieniach. Poszukują kości dinozaurów lub ich śladów odciśniętych w skałach. Walczą o to, żeby skomercjalizować pracę w duchu paleontologicznym, uznają, że ważniejsze od dobra nauki jest dobro prywatnych kolekcjonerów i możliwość zarobku. A czasami w ogóle nie zastanawiają się nad prawnymi konsekwencjami swoich wyborów i działań. Z tego zresztą bierze się najwięcej problemów. Poszukiwacze dinozaurów stawiają na dość nietypowy sposób zarabiania na życie. Wiąże się to ze sporymi wyrzeczeniami i odwlekaniem w czasie potencjalnego bogactwa - udaje się jednak z tego utrzymać. Bo przecież nie wyłącznie dinozaury fascynują nabywców - czasami wystarczy ząb rekina. Ci, którzy zajmują się paleontologią komercyjną, posiedli umiejętności imponujące - potrafią nie tylko wyciągać wnioski z tego, co znajdą w ziemi, ale też samodzielnie preparować zwłoki zwierząt, oczyszczać szkielety i... przygotowywać rusztowania pod eksponaty. Nikt nie może odmówić im ciężkiej pracy i samozaparcia. A Paige Williams postanawia zaprezentować bohaterów tomu w zwyczajnych okolicznościach. Skupia się na życiu rodzinnym i na wiadomościach dalekich od celu książki, bardzo dużo uwagi poświęca na zaprezentowanie rutyny i codziennych obowiązków (albo świętowania) - żeby zapewnić czytelnikom pewną więź z postaciami i przekonać ich, że nie ma czarno-białych ocen i jednoznacznych komentarzy dla działań tych, którzy nie zostali uczonymi.
Na kartach tej książki bez przerwy powraca temat konfliktu między badaczami i prywatnymi poszukiwaczami skamielin - wyścig trwa, a stawka jest wysoka: w końcu ci pierwsi chcą dowiedzieć się jak najwięcej o przeszłości Ziemi, ci drudzy - liczą na spektakularny zarobek dzięki ciężkiej pracy i nie zamierzają dzielić się zyskami. Jedni i drudzy mają swoje argumenty - i nie słuchają się wzajemnie. W pewnym momencie Paige Williams przechodzi do opowiadania o historii i polityce Mongolii, bo na pustyni Gobi znajduje się najwięcej szkieletów dinozaurów - i najbardziej rekordowe znaleziska pochodzą właśnie stamtąd. Odbiorcy szybko włączą się w akcję i będą przeżywać kolejne wydarzenia, opowiadając się po jednej ze stron. "Sprzedam dinozaura" do końca trzymać będzie w napięciu - bo w pewnym momencie do opowieści dojdzie jeszcze werdykt wymiaru sprawiedliwości. Kłótnie o dinozaury będą coraz bardziej widowiskowe i medialne. Nawet jeśli sama praca paleontologów nie zawsze wydaje się atrakcyjna, dzięki temu ujęciu wybrzmiewa z całą mocą i zaintryguje odbiorców. Jest to książka bardzo szczegółowa, ale utrzymana w sensacyjnym tonie, znudzić się nie może - odbiorcy będą śledzili tutaj przygody niemal filmowe - przekonają się też, jak ważne jest dbanie o okruchy przeszłości. Jest "Sprzedam dinozaura" książką wyjątkową i bardzo atrakcyjną dla szerokiego grona czytelników. Pozwala na przeniesienie się do innego świata - sprawdzenie, jak funkcjonuje środowisko obce większości odbiorców, ale mocno działające na wyobraźnię.
Odkrycia
Paige Williams przygląda się sprawie, która nabrała charakteru międzynarodowego i rozciąga się właściwie na wiele milionów lat. "Sprzedam dinozaura" to opowieść o tym, co poza zasięgiem przeciętnego człowieka, nawet zainteresowanego skamielinami. Obszerna popularnonaukowa książka o reportażowym charakterze zaspokaja ciekawość odbiorców i przynosi im sensacyjną relację związaną z poszukiwaniami śladów przeszłości.
Pojawiają się w tej historii ludzie, którzy chcą odkrywać ślady z zamierzchłej przeszłości zaklęte w kamieniach. Poszukują kości dinozaurów lub ich śladów odciśniętych w skałach. Walczą o to, żeby skomercjalizować pracę w duchu paleontologicznym, uznają, że ważniejsze od dobra nauki jest dobro prywatnych kolekcjonerów i możliwość zarobku. A czasami w ogóle nie zastanawiają się nad prawnymi konsekwencjami swoich wyborów i działań. Z tego zresztą bierze się najwięcej problemów. Poszukiwacze dinozaurów stawiają na dość nietypowy sposób zarabiania na życie. Wiąże się to ze sporymi wyrzeczeniami i odwlekaniem w czasie potencjalnego bogactwa - udaje się jednak z tego utrzymać. Bo przecież nie wyłącznie dinozaury fascynują nabywców - czasami wystarczy ząb rekina. Ci, którzy zajmują się paleontologią komercyjną, posiedli umiejętności imponujące - potrafią nie tylko wyciągać wnioski z tego, co znajdą w ziemi, ale też samodzielnie preparować zwłoki zwierząt, oczyszczać szkielety i... przygotowywać rusztowania pod eksponaty. Nikt nie może odmówić im ciężkiej pracy i samozaparcia. A Paige Williams postanawia zaprezentować bohaterów tomu w zwyczajnych okolicznościach. Skupia się na życiu rodzinnym i na wiadomościach dalekich od celu książki, bardzo dużo uwagi poświęca na zaprezentowanie rutyny i codziennych obowiązków (albo świętowania) - żeby zapewnić czytelnikom pewną więź z postaciami i przekonać ich, że nie ma czarno-białych ocen i jednoznacznych komentarzy dla działań tych, którzy nie zostali uczonymi.
Na kartach tej książki bez przerwy powraca temat konfliktu między badaczami i prywatnymi poszukiwaczami skamielin - wyścig trwa, a stawka jest wysoka: w końcu ci pierwsi chcą dowiedzieć się jak najwięcej o przeszłości Ziemi, ci drudzy - liczą na spektakularny zarobek dzięki ciężkiej pracy i nie zamierzają dzielić się zyskami. Jedni i drudzy mają swoje argumenty - i nie słuchają się wzajemnie. W pewnym momencie Paige Williams przechodzi do opowiadania o historii i polityce Mongolii, bo na pustyni Gobi znajduje się najwięcej szkieletów dinozaurów - i najbardziej rekordowe znaleziska pochodzą właśnie stamtąd. Odbiorcy szybko włączą się w akcję i będą przeżywać kolejne wydarzenia, opowiadając się po jednej ze stron. "Sprzedam dinozaura" do końca trzymać będzie w napięciu - bo w pewnym momencie do opowieści dojdzie jeszcze werdykt wymiaru sprawiedliwości. Kłótnie o dinozaury będą coraz bardziej widowiskowe i medialne. Nawet jeśli sama praca paleontologów nie zawsze wydaje się atrakcyjna, dzięki temu ujęciu wybrzmiewa z całą mocą i zaintryguje odbiorców. Jest to książka bardzo szczegółowa, ale utrzymana w sensacyjnym tonie, znudzić się nie może - odbiorcy będą śledzili tutaj przygody niemal filmowe - przekonają się też, jak ważne jest dbanie o okruchy przeszłości. Jest "Sprzedam dinozaura" książką wyjątkową i bardzo atrakcyjną dla szerokiego grona czytelników. Pozwala na przeniesienie się do innego świata - sprawdzenie, jak funkcjonuje środowisko obce większości odbiorców, ale mocno działające na wyobraźnię.
sobota, 14 stycznia 2023
Tomasz Jastrun: Album rodzinny. Wiersze i fotografie
Czarna Owca, Warszawa 2022.
Wspomnienia
To album podzielony na trzy głosy. Tomasz Jastrun opowiada o swoich najbliższych - posługując się zdjęciami z rodzinnego archiwum oraz tekstami poetyckimi. "Album rodzinny. Wiersze i fotografie" to książka dość obszerna objętościowo (jak na tomik poezji) i mocno nacechowana emocjonalnie, jeśli przyjmuje się perspektywę autora. Tomasz Jastrun przybliża czytelnikom historie domowe - z uwzględnieniem wielkiej przeszłości bogatej w dramatyczne wydarzenia. Rzuca światło na zawarte w wierszach treści, wyjaśnia, dopowiada i uzupełnia - jednak pozwala też wybrzmieć samej poezji, wiedząc, że to, co ponadczasowe, nie wymaga tłumaczenia. "Album rodzinny" jest zatem książką wypełnioną skarbami z domu.
To książka podzielona na trzy głosy. Mieczysław Jastrun, Mieczysława Buczkówna i Tomasz Jastrun starają się uchwycić chwile w formie wierszy. Odnoszą się do zupełnie konkretnych wydarzeń, zjawisk i obserwacji - czasami w ogóle ich punkty odniesienia pokazują same zdjęcia wygrzebane z domowych albumów. Tomasz Jastrun uświadamia czytelnikom, jak duże znaczenie miało w życiu Jastrunów pojawienie się dziecka (czyli jego samego), a później wnuka. Sam też wpisuje się w rodzinną tradycję i uwiecznia w poezji to, co dla niego istotne. "Album rodzinny" staje się mimowolną kroniką. Ale zaspokaja też ciekawość odbiorców nastawionych na plotkarskie treści. Przypomina wcześniejszą miłość ojca, pokazuje też ją na fotografiach. Opowiada najpierw o romansie rodziców, później o małżeństwie. O przeżyciach związanych z konkretnymi datami historycznymi. O sposobach radzenia sobie z życiowymi dylematami i komplikacjami. Jest w "Albumie rodzinnym" przepis na codzienność, która staje się wzniosła - autor odczytuje to, co jego rodzice pozostawili - nie chce, żeby uległo zapomnieniu, przywraca twórców do istnienia w świadomości odbiorców. A jednocześnie nakreśla zwyczajność, to, co przeważnie w związkach nie jest utrwalane w wierszach. Można zatem przeżywać tu lekturę na różne sposoby: przez odniesienia do własnych doświadczeń, przez biografie autorów albo przez zestaw emocji. Tomasz Jastrun - obecny najbardziej w poetyckiej trzeciej części tomiku - zajmuje się także omawianiem zdjęć znalezionych w domowych albumach. Nie przybliża absolutnie wszystkich fotografii, wybiera takie, które korespondują treścią z wierszami. Chce, żeby wchodziły z nimi w dialog i żeby zyskiwały nowy wymiar dzięki dodawanym informacjom. W efekcie Tomasz Jastrun ogląda albumy razem z czytelnikami - i wprowadza im niezbędne dane. Jest "Album rodzinny" książką tematyczną, nietypową i wartościową. Jastrun zajmuje się ocalaniem pamięci o bliskich i pokazywaniem, jak ująć to, co ponadczasowe i ważne dla wszystkich. Ta publikacja będzie ważna nie tylko dla literaturoznawców - to wybór wierszy, który trafi do przekonania szerokiemu gronu odbiorców. Każdemu przypomni, dlaczego warto ocalać pamięć o bliskich i - w jakim celu utrwalać ważne chwile. "Album rodzinny" pokazuje siłę upływającego czasu i zmiany, jakie nieuchronnie nadchodzą w życiu każdego człowieka.
Wspomnienia
To album podzielony na trzy głosy. Tomasz Jastrun opowiada o swoich najbliższych - posługując się zdjęciami z rodzinnego archiwum oraz tekstami poetyckimi. "Album rodzinny. Wiersze i fotografie" to książka dość obszerna objętościowo (jak na tomik poezji) i mocno nacechowana emocjonalnie, jeśli przyjmuje się perspektywę autora. Tomasz Jastrun przybliża czytelnikom historie domowe - z uwzględnieniem wielkiej przeszłości bogatej w dramatyczne wydarzenia. Rzuca światło na zawarte w wierszach treści, wyjaśnia, dopowiada i uzupełnia - jednak pozwala też wybrzmieć samej poezji, wiedząc, że to, co ponadczasowe, nie wymaga tłumaczenia. "Album rodzinny" jest zatem książką wypełnioną skarbami z domu.
To książka podzielona na trzy głosy. Mieczysław Jastrun, Mieczysława Buczkówna i Tomasz Jastrun starają się uchwycić chwile w formie wierszy. Odnoszą się do zupełnie konkretnych wydarzeń, zjawisk i obserwacji - czasami w ogóle ich punkty odniesienia pokazują same zdjęcia wygrzebane z domowych albumów. Tomasz Jastrun uświadamia czytelnikom, jak duże znaczenie miało w życiu Jastrunów pojawienie się dziecka (czyli jego samego), a później wnuka. Sam też wpisuje się w rodzinną tradycję i uwiecznia w poezji to, co dla niego istotne. "Album rodzinny" staje się mimowolną kroniką. Ale zaspokaja też ciekawość odbiorców nastawionych na plotkarskie treści. Przypomina wcześniejszą miłość ojca, pokazuje też ją na fotografiach. Opowiada najpierw o romansie rodziców, później o małżeństwie. O przeżyciach związanych z konkretnymi datami historycznymi. O sposobach radzenia sobie z życiowymi dylematami i komplikacjami. Jest w "Albumie rodzinnym" przepis na codzienność, która staje się wzniosła - autor odczytuje to, co jego rodzice pozostawili - nie chce, żeby uległo zapomnieniu, przywraca twórców do istnienia w świadomości odbiorców. A jednocześnie nakreśla zwyczajność, to, co przeważnie w związkach nie jest utrwalane w wierszach. Można zatem przeżywać tu lekturę na różne sposoby: przez odniesienia do własnych doświadczeń, przez biografie autorów albo przez zestaw emocji. Tomasz Jastrun - obecny najbardziej w poetyckiej trzeciej części tomiku - zajmuje się także omawianiem zdjęć znalezionych w domowych albumach. Nie przybliża absolutnie wszystkich fotografii, wybiera takie, które korespondują treścią z wierszami. Chce, żeby wchodziły z nimi w dialog i żeby zyskiwały nowy wymiar dzięki dodawanym informacjom. W efekcie Tomasz Jastrun ogląda albumy razem z czytelnikami - i wprowadza im niezbędne dane. Jest "Album rodzinny" książką tematyczną, nietypową i wartościową. Jastrun zajmuje się ocalaniem pamięci o bliskich i pokazywaniem, jak ująć to, co ponadczasowe i ważne dla wszystkich. Ta publikacja będzie ważna nie tylko dla literaturoznawców - to wybór wierszy, który trafi do przekonania szerokiemu gronu odbiorców. Każdemu przypomni, dlaczego warto ocalać pamięć o bliskich i - w jakim celu utrwalać ważne chwile. "Album rodzinny" pokazuje siłę upływającego czasu i zmiany, jakie nieuchronnie nadchodzą w życiu każdego człowieka.
piątek, 13 stycznia 2023
Jess Walter: Piękne zgliszcza
Poradnia K, Warszawa 2022.
Siła uczucia
Jess Walter proponuje odbiorczyniom historię miłosną w niezwykłym stylu. Łączy ze sobą dwa światy, sprzeczne i oddalające opowieść od typowych romansów. Akcja dzieje się częściowo we Włoszech, na pustej plaży w latach 60. XX wieku - to tutaj Pasquale spotyka piękną i śmiertelnie chorą aktorkę. Bariera językowa nie pozwala mu do końca porozumieć się z przybyłą, jednak liczą się emocje, a te zawsze należą do ponadczasowych. Amerykanka chce spędzić tu resztę życia. Diagnoza: prawdopodobny rak żołądka - mocno nią wstrząsnęła. Kobieta porzuca zatem dotychczasowe życie. Znajduje świetnego słuchacza i może przygotować się spokojnie na to, co nieuchronne. Jest też świat filmu: Hollywood ze wszystkimi jego bolączkami i problemami. Claire czeka na wielką i olśniewającą karierę u boku kultowego niegdyś reżysera, który jednak nigdy nie zrealizował żadnego dobrego filmu. Spędza czas na czytaniu scenariuszy i frustruje się coraz bardziej. Nie układa jej się też w życiu osobistym: z dalszoplanowym i niezbyt inteligentnym aktorem jest raczej z przyzwyczajenia (i ze względu na jego ciało). Claire wie, że w jej miejscu pracy nic dobrego jej już nie czeka. Chyba że pojawi się ktoś z zaskakującą i błyskotliwą historią. Jednak Claire zamierza coś zmienić - jest już na prostej drodze do poprawienia swojej sytuacji, albo przynajmniej do rozstania się z najbardziej irytującymi bolączkami codzienności.
W "Pięknych zgliszczach" dzieje się całkiem sporo. Nie jest to typowy wakacyjny romans, a Jess Walter zamiast skupić się na przekonujących uczuciach kobiet, stawia na portretowanie mężczyzn - z rozmaitymi ich wadami. Nie stroni od rubasznego czasami humoru, jednak bardziej zajmuje go szczegółowość w budowaniu opisów. Zabiera czytelników do miejsc, które bardzo dokładnie prezentuje - zupełnie jakby prezentacją chciał wynagrodzić czytelniczkom niedostatki psychologiczne. Trzeba przyznać, że bardzo skupia się na szlifowaniu intrygi. Rozłożone w czasie wydarzenia zazębiają się ze sobą i pokazują, że nie wszyscy mają dobre intencje. Czasami rozwiązanie problemu - dostępne na wyciągnięcie ręki - zamienia się w szereg komplikacji nie tylko dla bezpośrednio zainteresowanych. "Piękne zgliszcza" są właśnie takim eksperymentem, poszukiwaniem dramatów na życzenie. Jess Walter umila sobie dodatkowo opowieść za sprawą urozmaiceń gatunkowych. Wykorzystuje w tomie różne formy - wprowadza dzienniki czy sztuki teatralne, żeby lepiej przedstawiać bohaterów oraz ich przeżycia. Ucieka z narracji klasycznej w style użytkowe, dobrze się przy tym bawi, a czytelnikom umożliwia poznanie postaci z innych stron. Różne perspektywy mogą też pomóc w wyjaśnianiu określonych decyzji. Bo w "Pięknych zgliszczach" po latach dochodzi do rozwiązywania zagadek z przeszłości - oraz do weryfikowania minionych dni. Jess Walter sięga po tematy i motywy znane z romansów, posługuje się między innymi wizją hotelu na uboczu - ale nie po to, żeby powielać pomysły innych autorów - ma swoją wizję wydarzeń i dobrze sobie radzi z jej uzewnętrznianiem.
Siła uczucia
Jess Walter proponuje odbiorczyniom historię miłosną w niezwykłym stylu. Łączy ze sobą dwa światy, sprzeczne i oddalające opowieść od typowych romansów. Akcja dzieje się częściowo we Włoszech, na pustej plaży w latach 60. XX wieku - to tutaj Pasquale spotyka piękną i śmiertelnie chorą aktorkę. Bariera językowa nie pozwala mu do końca porozumieć się z przybyłą, jednak liczą się emocje, a te zawsze należą do ponadczasowych. Amerykanka chce spędzić tu resztę życia. Diagnoza: prawdopodobny rak żołądka - mocno nią wstrząsnęła. Kobieta porzuca zatem dotychczasowe życie. Znajduje świetnego słuchacza i może przygotować się spokojnie na to, co nieuchronne. Jest też świat filmu: Hollywood ze wszystkimi jego bolączkami i problemami. Claire czeka na wielką i olśniewającą karierę u boku kultowego niegdyś reżysera, który jednak nigdy nie zrealizował żadnego dobrego filmu. Spędza czas na czytaniu scenariuszy i frustruje się coraz bardziej. Nie układa jej się też w życiu osobistym: z dalszoplanowym i niezbyt inteligentnym aktorem jest raczej z przyzwyczajenia (i ze względu na jego ciało). Claire wie, że w jej miejscu pracy nic dobrego jej już nie czeka. Chyba że pojawi się ktoś z zaskakującą i błyskotliwą historią. Jednak Claire zamierza coś zmienić - jest już na prostej drodze do poprawienia swojej sytuacji, albo przynajmniej do rozstania się z najbardziej irytującymi bolączkami codzienności.
W "Pięknych zgliszczach" dzieje się całkiem sporo. Nie jest to typowy wakacyjny romans, a Jess Walter zamiast skupić się na przekonujących uczuciach kobiet, stawia na portretowanie mężczyzn - z rozmaitymi ich wadami. Nie stroni od rubasznego czasami humoru, jednak bardziej zajmuje go szczegółowość w budowaniu opisów. Zabiera czytelników do miejsc, które bardzo dokładnie prezentuje - zupełnie jakby prezentacją chciał wynagrodzić czytelniczkom niedostatki psychologiczne. Trzeba przyznać, że bardzo skupia się na szlifowaniu intrygi. Rozłożone w czasie wydarzenia zazębiają się ze sobą i pokazują, że nie wszyscy mają dobre intencje. Czasami rozwiązanie problemu - dostępne na wyciągnięcie ręki - zamienia się w szereg komplikacji nie tylko dla bezpośrednio zainteresowanych. "Piękne zgliszcza" są właśnie takim eksperymentem, poszukiwaniem dramatów na życzenie. Jess Walter umila sobie dodatkowo opowieść za sprawą urozmaiceń gatunkowych. Wykorzystuje w tomie różne formy - wprowadza dzienniki czy sztuki teatralne, żeby lepiej przedstawiać bohaterów oraz ich przeżycia. Ucieka z narracji klasycznej w style użytkowe, dobrze się przy tym bawi, a czytelnikom umożliwia poznanie postaci z innych stron. Różne perspektywy mogą też pomóc w wyjaśnianiu określonych decyzji. Bo w "Pięknych zgliszczach" po latach dochodzi do rozwiązywania zagadek z przeszłości - oraz do weryfikowania minionych dni. Jess Walter sięga po tematy i motywy znane z romansów, posługuje się między innymi wizją hotelu na uboczu - ale nie po to, żeby powielać pomysły innych autorów - ma swoją wizję wydarzeń i dobrze sobie radzi z jej uzewnętrznianiem.
czwartek, 12 stycznia 2023
Richard Adams: Wodnikowe Wzgórze
Kropka, Warszawa 2022.
Ucieczka
Jest "Wodnikowe Wzgórze" już powieścią klasyczną z działu literatury dla młodzieży - i powieścią bardzo nietypową, dla wymagających czytelników. To stworzona z rozmachem historia o świecie królików - a świat ten budowany jest od podstaw na bazie fantastyki i ludzkich doświadczeń. Króliki mają własny język, rozmawiają ze sobą i wyciągają wnioski z bieżących wydarzeń. Wiedzą, co im zagraża i od czego trzymać się z daleka. Miewają różne przeczucia, zgodnie z którymi starają się działać - kiedy ufają własnej intuicji, dobrze na tym wychodzą. Zresztą bunt i odejście od starych zwyczajów to punkt wyjścia dla wielu historii, nie inaczej jest i tym razem. Richard Adams stara się znaleźć tematy, które dla królików są aktualne i ważne, próbuje zrozumieć swoich bohaterów - ale poza tym najprostszym etapem przyglądania się zwierzętom wprowadza cały zestaw zaskoczeń, łącznie z wierzeniami czy kulturą. Buduje królikom całą alternatywną rzeczywistość i to dla odbiorców spora niespodzianka. Wypada to bowiem nad wyraz poważnie i zamienia się w narrację wielkoformatową. Przez pierwsze rozdziały "Wodnikowego Wzgórza" wejście w świat królików wydaje się trudne, autor stawia bowiem na drobne scenki, rezygnuje z relacjonowania przygód - wie, że musi dobrze przedstawić zasady panujące w tej krainie (i oswoić czytelników z różnymi charakterystycznymi dla bohaterów nazwami oraz definicjami - część znanych ludziom określeń zyskuje tu swoje królicze odpowiedniki i później, w dalszych partiach opowieści, nie będzie już wyjaśnień i komentarzy do tego, co zostało wprowadzone). Zajmuje się ocenianiem zastanej rzeczywistości królików, a także tłumaczy, dlaczego część z nich zdecydowała się porzucić królikarnię i wyruszyć w nieznane. Z tego biorą się później kolejne doświadczenia i przygody składające się na tę monumentalną jak na literaturę czwartą powieść.
Jest "Wodnikowe Wzgórze" klasyczną w duchu historią drogi, relacją, w której autor zajmuje się kontaktami interpersonalnymi i emocjami bohaterów na równi z dążeniem do uporządkowania sobie przez nich życia. W króliczym świecie dzieje się wiele, także w sferze duchowej, zresztą autor wybiera na motta kolejnych rozdziałów cytaty i źródła kompletnie niepasujące do rozrywkowej powieści. Udaje mu się zachować atmosferę podniosłości i nie zamęcza przy tym odbiorców - ale wymaga to sporego zaangażowania w akcję. Ta lektura nie wypada archaicznie: liczy sobie kilkadziesiąt lat i zdecydowanie wyróżnia się na rynku literackim, Pomysł na olbrzymią eskapadę małych zwierzątek zrealizowany z wyczuciem patosu i z lekkim humorem to dobra zachęta do czytania. "Wodnikowe Wzgórze" to książka, która zapewnia sporo przeżyć amatorom klasycznych powieści przygodowych i awanturniczych. Richard Adams buduje skomplikowaną intrygę i prezentuje bogaty zestaw charakterów, a wszystko to w literacko dopracowanej fabule. Sięga autor do sprawdzonych schematów, wzbogacając je o dane z codzienności królików i ich społeczności.
Ucieczka
Jest "Wodnikowe Wzgórze" już powieścią klasyczną z działu literatury dla młodzieży - i powieścią bardzo nietypową, dla wymagających czytelników. To stworzona z rozmachem historia o świecie królików - a świat ten budowany jest od podstaw na bazie fantastyki i ludzkich doświadczeń. Króliki mają własny język, rozmawiają ze sobą i wyciągają wnioski z bieżących wydarzeń. Wiedzą, co im zagraża i od czego trzymać się z daleka. Miewają różne przeczucia, zgodnie z którymi starają się działać - kiedy ufają własnej intuicji, dobrze na tym wychodzą. Zresztą bunt i odejście od starych zwyczajów to punkt wyjścia dla wielu historii, nie inaczej jest i tym razem. Richard Adams stara się znaleźć tematy, które dla królików są aktualne i ważne, próbuje zrozumieć swoich bohaterów - ale poza tym najprostszym etapem przyglądania się zwierzętom wprowadza cały zestaw zaskoczeń, łącznie z wierzeniami czy kulturą. Buduje królikom całą alternatywną rzeczywistość i to dla odbiorców spora niespodzianka. Wypada to bowiem nad wyraz poważnie i zamienia się w narrację wielkoformatową. Przez pierwsze rozdziały "Wodnikowego Wzgórza" wejście w świat królików wydaje się trudne, autor stawia bowiem na drobne scenki, rezygnuje z relacjonowania przygód - wie, że musi dobrze przedstawić zasady panujące w tej krainie (i oswoić czytelników z różnymi charakterystycznymi dla bohaterów nazwami oraz definicjami - część znanych ludziom określeń zyskuje tu swoje królicze odpowiedniki i później, w dalszych partiach opowieści, nie będzie już wyjaśnień i komentarzy do tego, co zostało wprowadzone). Zajmuje się ocenianiem zastanej rzeczywistości królików, a także tłumaczy, dlaczego część z nich zdecydowała się porzucić królikarnię i wyruszyć w nieznane. Z tego biorą się później kolejne doświadczenia i przygody składające się na tę monumentalną jak na literaturę czwartą powieść.
Jest "Wodnikowe Wzgórze" klasyczną w duchu historią drogi, relacją, w której autor zajmuje się kontaktami interpersonalnymi i emocjami bohaterów na równi z dążeniem do uporządkowania sobie przez nich życia. W króliczym świecie dzieje się wiele, także w sferze duchowej, zresztą autor wybiera na motta kolejnych rozdziałów cytaty i źródła kompletnie niepasujące do rozrywkowej powieści. Udaje mu się zachować atmosferę podniosłości i nie zamęcza przy tym odbiorców - ale wymaga to sporego zaangażowania w akcję. Ta lektura nie wypada archaicznie: liczy sobie kilkadziesiąt lat i zdecydowanie wyróżnia się na rynku literackim, Pomysł na olbrzymią eskapadę małych zwierzątek zrealizowany z wyczuciem patosu i z lekkim humorem to dobra zachęta do czytania. "Wodnikowe Wzgórze" to książka, która zapewnia sporo przeżyć amatorom klasycznych powieści przygodowych i awanturniczych. Richard Adams buduje skomplikowaną intrygę i prezentuje bogaty zestaw charakterów, a wszystko to w literacko dopracowanej fabule. Sięga autor do sprawdzonych schematów, wzbogacając je o dane z codzienności królików i ich społeczności.
środa, 11 stycznia 2023
Ann Wolbert Burgess, Steven Matthew Constantine: Przepis na mordercę
Poradnia K, Warszawa 2022.
Spojrzenie na zbrodnie
W filmach to się doskonale sprawdza: profiler przygotowuje prawdopodobny portret przestępcy, po czym śledczy znajdują człowieka idealnie pasującego do wyznaczonych kryteriów. Ann Wolbert Burgess pokazuje, że w życiu takie sytuacje też się zdarzają, chociaż opierają się raczej na przebłysku intuicji profilera, który powie, że morderca będzie miał marynarkę zapiętą na ostatni guzik - niż na powtarzalnej technice działań. Autorka uczestniczy w tworzeniu nowego zawodu - współpracuje z FBI i pokazuje, jak podejście psychologiczne może pomóc w określeniu zachowań seryjnych morderców. Pracuje w zamkniętym gronie i głęboko pod ziemią: niewielu wierzy w sensowność takiego zawodu. Ann Wolbert Burgess opowiada o tym, jak się on tworzył - i jak wkraczał do powszechnej świadomości. Skupia się na sprawach, w których brała udział - przedstawia różne rodzaje zbrodni oraz różne zachowania morderców - żeby nakreślić możliwości profilera i komplikacje dotyczące pracy. Steven Matthew Constantine nadaje jej wspomnieniom książkowy charakter, dynamizuje opowieść i przekuwa przeżycia na wartościową i rozrywkową lekturę. "Przepis na mordercę" to obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów kryminałów i thrillerów - i dla tych, którzy chcą się przekonać, na czym polega część śledztwa.
Ann Wolbert Burgess dzieli się z czytelnikami sporą ilością danych i ciekawostek. Zwłaszcza na początku podkreśla to, jak dużą odpornością psychiczną trzeba się wykazać przy podobnym zajęciu. Autorka zajmowała się badaniem tematu gwałtów, przyzwyczajona była do rozmaitych okrucieństw i wynaturzeń, jednak współpraca z FBI udowodniła jej, że profiler musi wykazać się wyjątkową odpornością na ludzkie cierpienia i dramaty. Na początku to sceptycznie nastawieni koledzy i zwierzchnicy uważnie obserwują reakcje nowej osoby w zespole, wkrótce przekonują się, że wiedza, jaką Burgess zdobywa podczas swojej pracy, jest nieoceniona. Autorka nie tylko odpowiada na pytania śledczych i wskazuje drogę wymiarowi sprawiedliwości, pomaga w zawróceniu z niektórych ścieżek i przyczynia się do schwytania właściwych ludzi - szkoli też innych, przeprowadza warsztaty dla kolejnych chętnych. Sama przeciera szlaki, następni mogą już korzystać z tego, co odkryła. Co więcej: Ann Wolbert Burgess pracuje też nad analizami nagrań z opowieści przestępców - szuka sposobu na stworzenie ankiet lub zestawów pytań, które trzeba zadać mordercom, żeby ich wyjaśnienia stały się przydatne dla profilerów. To jednak najmniej atrakcyjna od strony sensacyjnej część zawodu - dlatego w "Przepisie na mordercę" autorzy skupiają się na konkretnych przypadkach. Odbiorcy dzięki temu zyskują wgląd w najbardziej przerażające sprawy i sceny - przekonują się też, że spora część przestróg, jakimi dorośli raczą swoje pociechy, ma sens i wywodzi się niemal bezpośrednio z zagrożeń, jakie stały się preludium dla morderstw. Sporo miejsca Ann Wolbert Burgess przeznacza też na nakreślanie związków między zbrodniami a wychowaniem - przeważnie zastanawia się nad dzieciństwem morderców i pokazuje cechy, które mogły później przerodzić się w określone skłonności.
"Przepis na mordercę" to książka napisana bardzo zgrabnie, z wyczuciem znajomości potrzeb szerokiego grona odbiorców. Zaspokaja ciekawość, a przy okazji pokazuje też, jak wiele niebezpieczeństw czyha na nieświadomych zagrożenia ludzi.
Spojrzenie na zbrodnie
W filmach to się doskonale sprawdza: profiler przygotowuje prawdopodobny portret przestępcy, po czym śledczy znajdują człowieka idealnie pasującego do wyznaczonych kryteriów. Ann Wolbert Burgess pokazuje, że w życiu takie sytuacje też się zdarzają, chociaż opierają się raczej na przebłysku intuicji profilera, który powie, że morderca będzie miał marynarkę zapiętą na ostatni guzik - niż na powtarzalnej technice działań. Autorka uczestniczy w tworzeniu nowego zawodu - współpracuje z FBI i pokazuje, jak podejście psychologiczne może pomóc w określeniu zachowań seryjnych morderców. Pracuje w zamkniętym gronie i głęboko pod ziemią: niewielu wierzy w sensowność takiego zawodu. Ann Wolbert Burgess opowiada o tym, jak się on tworzył - i jak wkraczał do powszechnej świadomości. Skupia się na sprawach, w których brała udział - przedstawia różne rodzaje zbrodni oraz różne zachowania morderców - żeby nakreślić możliwości profilera i komplikacje dotyczące pracy. Steven Matthew Constantine nadaje jej wspomnieniom książkowy charakter, dynamizuje opowieść i przekuwa przeżycia na wartościową i rozrywkową lekturę. "Przepis na mordercę" to obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów kryminałów i thrillerów - i dla tych, którzy chcą się przekonać, na czym polega część śledztwa.
Ann Wolbert Burgess dzieli się z czytelnikami sporą ilością danych i ciekawostek. Zwłaszcza na początku podkreśla to, jak dużą odpornością psychiczną trzeba się wykazać przy podobnym zajęciu. Autorka zajmowała się badaniem tematu gwałtów, przyzwyczajona była do rozmaitych okrucieństw i wynaturzeń, jednak współpraca z FBI udowodniła jej, że profiler musi wykazać się wyjątkową odpornością na ludzkie cierpienia i dramaty. Na początku to sceptycznie nastawieni koledzy i zwierzchnicy uważnie obserwują reakcje nowej osoby w zespole, wkrótce przekonują się, że wiedza, jaką Burgess zdobywa podczas swojej pracy, jest nieoceniona. Autorka nie tylko odpowiada na pytania śledczych i wskazuje drogę wymiarowi sprawiedliwości, pomaga w zawróceniu z niektórych ścieżek i przyczynia się do schwytania właściwych ludzi - szkoli też innych, przeprowadza warsztaty dla kolejnych chętnych. Sama przeciera szlaki, następni mogą już korzystać z tego, co odkryła. Co więcej: Ann Wolbert Burgess pracuje też nad analizami nagrań z opowieści przestępców - szuka sposobu na stworzenie ankiet lub zestawów pytań, które trzeba zadać mordercom, żeby ich wyjaśnienia stały się przydatne dla profilerów. To jednak najmniej atrakcyjna od strony sensacyjnej część zawodu - dlatego w "Przepisie na mordercę" autorzy skupiają się na konkretnych przypadkach. Odbiorcy dzięki temu zyskują wgląd w najbardziej przerażające sprawy i sceny - przekonują się też, że spora część przestróg, jakimi dorośli raczą swoje pociechy, ma sens i wywodzi się niemal bezpośrednio z zagrożeń, jakie stały się preludium dla morderstw. Sporo miejsca Ann Wolbert Burgess przeznacza też na nakreślanie związków między zbrodniami a wychowaniem - przeważnie zastanawia się nad dzieciństwem morderców i pokazuje cechy, które mogły później przerodzić się w określone skłonności.
"Przepis na mordercę" to książka napisana bardzo zgrabnie, z wyczuciem znajomości potrzeb szerokiego grona odbiorców. Zaspokaja ciekawość, a przy okazji pokazuje też, jak wiele niebezpieczeństw czyha na nieświadomych zagrożenia ludzi.
wtorek, 10 stycznia 2023
Lodovica Cima: Ulica Radosna 123
Świetlik, Wydawnictwo Kobiece, Białystok 2022.
Kamienica
Urocza jest ta książeczka. W starym stylu i przygotowana tak, by zapewnić dzieciom rozrywkę bez silniejszych emocji. Odpowiedni dobór postaci sprawia, że każdy maluch łatwo da się wciągnąć w opowieści, historyjki są drobne, ale nie tworzone według szablonu, a każdorazowo obmyślane - tak, żeby jak najlepiej rozbawiać dzieci. "Ulica Radosna 123" to bardzo przyjemne czytadło na czas przed snem - podzielone na rozdziały-miesiące (dla uczących się czytać dzieci może to zatem stanowić wyzwanie roczne, chociaż raczej nikt nie będzie chciał tyle czasu czekać, żeby poznać dalsze losy mieszkańców jednej kamienicy.
Na ulicy Radosnej stale coś się dzieje. Najmłodsi mieszkańcy zaprzyjaźniają się z dozorcą - stróżem o imieniu Angelo (bo faktycznie sąsiadowi najbliżej do anioła stróża, wszystko pasuje). Pan Angelo ma psa, Polda, co oczywiście gwarantuje mu szacunek i uznanie wszystkich dzieci - które chętnie zaopiekują się zwierzęciem. Pan Angelo jest zawsze uśmiechnięty i zyczliwy, wszystko potrafi zrobić i naprawić, jednak często korzysta też z pomocy małych przyjaciół. Bywa, że znika gdzieś ukochany pies. Zdarza się, że ktoś zatrzaśnie się w windzie. Czasami też ktoś może się rozchorować i całymi dniami nie wychodzi z domu. W takich wypadkach szybkie śledztwo przeprowadzone przez małych bohaterów bardzo się przydaje: można natychmiast zainterweniować i, co ważniejsze, nie zostawiać nikogo sam na sam z kłopotami. Tu wszyscy świetnie się rozumieją i rzadko na siebie złoszczą, przeważnie liczy się porozumienie i współpraca. Działanie w takiej wspólnocie przydaje się też w celach edukacyjnych - dzieci między innymi uczą się zakładać ogródek warzywny i oglądają gwiazdy, zdarza się, że też gotują. Razem wszystko wydaje się ciekawsze. Bohaterowie z tej książki bardzo się lubią i chętnie testują nowe rodzaje rozrywek, na nudę nie ma zatem czasu. Lodovica Cima wybrała znakomitą metodę przekonywania dzieci do czytania: te opowiadania po prostu zapraszają do udziału w drobnych przygodach. Autorka rozśmiesza i pokazuje lekcję przyjaźni, nie wymaga zbyt dużo od dzieci, ale też nie podsuwa przewidywalnych fabułek. "Ulica Radosna 123" to zestaw dwunastu ciekawych opowiadań, z których każde wytycza inne kierunki zainteresowań i umożliwia urozmaicenie codziennych wyzwań małym odbiorcom. Część dzieci zajmie się portretem Polda, część będzie podążać za małymi detektywami - inne wybiorą rodzinną atmosferę lub przygodę w starym stylu. Tomik oferuje sporo. Zwraca tu uwagę bardzo udana narracja - nie ma ani infantylizowania, ani przesadnego akcentowania emocji: liczy się rzetelne i proste opowiadanie o tym, co się dzieje w kamienicy. Nie bez znaczenia dla wyglądu całości są ilustracje: Giulia Dragone proponuje ładne i staranne obrazki, zwykle poświęcone detalowi lub pokazujące fragment akcji - zbliżenia na szeroko uśmiechniętych bohaterów zachęcają do czytania. Zresztą nawet pomysł na okładkę - z wyciętymi oknami, przez które można zajrzeć do różnych pomieszczeń w kamienicy - to coś, co przyciąga do książki. Jest "Ulica Radosna 123" bardzo dobrze przygotowanym tomem dla najmłodszych odbiorców - tych samodzielnie czytających i tych, którzy potrzebują prostej i sympatycznej lektury przed snem.
Kamienica
Urocza jest ta książeczka. W starym stylu i przygotowana tak, by zapewnić dzieciom rozrywkę bez silniejszych emocji. Odpowiedni dobór postaci sprawia, że każdy maluch łatwo da się wciągnąć w opowieści, historyjki są drobne, ale nie tworzone według szablonu, a każdorazowo obmyślane - tak, żeby jak najlepiej rozbawiać dzieci. "Ulica Radosna 123" to bardzo przyjemne czytadło na czas przed snem - podzielone na rozdziały-miesiące (dla uczących się czytać dzieci może to zatem stanowić wyzwanie roczne, chociaż raczej nikt nie będzie chciał tyle czasu czekać, żeby poznać dalsze losy mieszkańców jednej kamienicy.
Na ulicy Radosnej stale coś się dzieje. Najmłodsi mieszkańcy zaprzyjaźniają się z dozorcą - stróżem o imieniu Angelo (bo faktycznie sąsiadowi najbliżej do anioła stróża, wszystko pasuje). Pan Angelo ma psa, Polda, co oczywiście gwarantuje mu szacunek i uznanie wszystkich dzieci - które chętnie zaopiekują się zwierzęciem. Pan Angelo jest zawsze uśmiechnięty i zyczliwy, wszystko potrafi zrobić i naprawić, jednak często korzysta też z pomocy małych przyjaciół. Bywa, że znika gdzieś ukochany pies. Zdarza się, że ktoś zatrzaśnie się w windzie. Czasami też ktoś może się rozchorować i całymi dniami nie wychodzi z domu. W takich wypadkach szybkie śledztwo przeprowadzone przez małych bohaterów bardzo się przydaje: można natychmiast zainterweniować i, co ważniejsze, nie zostawiać nikogo sam na sam z kłopotami. Tu wszyscy świetnie się rozumieją i rzadko na siebie złoszczą, przeważnie liczy się porozumienie i współpraca. Działanie w takiej wspólnocie przydaje się też w celach edukacyjnych - dzieci między innymi uczą się zakładać ogródek warzywny i oglądają gwiazdy, zdarza się, że też gotują. Razem wszystko wydaje się ciekawsze. Bohaterowie z tej książki bardzo się lubią i chętnie testują nowe rodzaje rozrywek, na nudę nie ma zatem czasu. Lodovica Cima wybrała znakomitą metodę przekonywania dzieci do czytania: te opowiadania po prostu zapraszają do udziału w drobnych przygodach. Autorka rozśmiesza i pokazuje lekcję przyjaźni, nie wymaga zbyt dużo od dzieci, ale też nie podsuwa przewidywalnych fabułek. "Ulica Radosna 123" to zestaw dwunastu ciekawych opowiadań, z których każde wytycza inne kierunki zainteresowań i umożliwia urozmaicenie codziennych wyzwań małym odbiorcom. Część dzieci zajmie się portretem Polda, część będzie podążać za małymi detektywami - inne wybiorą rodzinną atmosferę lub przygodę w starym stylu. Tomik oferuje sporo. Zwraca tu uwagę bardzo udana narracja - nie ma ani infantylizowania, ani przesadnego akcentowania emocji: liczy się rzetelne i proste opowiadanie o tym, co się dzieje w kamienicy. Nie bez znaczenia dla wyglądu całości są ilustracje: Giulia Dragone proponuje ładne i staranne obrazki, zwykle poświęcone detalowi lub pokazujące fragment akcji - zbliżenia na szeroko uśmiechniętych bohaterów zachęcają do czytania. Zresztą nawet pomysł na okładkę - z wyciętymi oknami, przez które można zajrzeć do różnych pomieszczeń w kamienicy - to coś, co przyciąga do książki. Jest "Ulica Radosna 123" bardzo dobrze przygotowanym tomem dla najmłodszych odbiorców - tych samodzielnie czytających i tych, którzy potrzebują prostej i sympatycznej lektury przed snem.
poniedziałek, 9 stycznia 2023
Marta Galewska-Kustra: Pucio. Plan dnia
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Grafik dla rodziny
To pudełko stanowi obietnicę ciekawej przygody dla dzieci. Cięższe niż większość zabawek zawierających przede wszystkim puzzle lub planszówki - tajemnica wyjaśnia się od razu po otwarciu. "Pucio. Plan dnia" to bowiem magnetyczna tablica do powieszenia w domu i zestaw małych magnesów do przyczepiania, układania i modyfikowania planu działań na każdy dzień w tygodniu. To, jak będzie wyglądał taki lodówkowy terminarz dziecka, zależy od kreatywności użytkowników, bowiem wszystkie elementy można układać według własnego uznania i zmieniać, gdy coś się znudzi lub nie sprawdzi. To zachęta do porządkowania dnia - i pomoc dla rodziców, którzy nie potrafią zagonić swoich pociech do snu, kąpieli czy prac domowych. Z samodzielnie wykonanym planem znacznie łatwiej będzie przestrzegać rytmu dnia - i przypominać sobie o tym, co koniecznie trzeba zrobić.
Magnesy są rysunkowe, bez wskazówek dla użytkowników, tylko przy tych jedzeniowych pojawia się zegar z czasem - równie dobrze można było z niego zrezygnować i kierować się zawartością talerza Pucia przy ustawianiu magnesu w odpowiednim miejscu na planie. Dla dorosłych (i mniej domyślnych dzieci, co raczej się nie zdarzy) istnieje cała "legenda" - wyjaśnienie znaczeń rysunków na wkładce dodanej do zestawu. Marta Galewska-Kustra zachęca tutaj do działania, do kreatywnego podejścia i tworzenia własnych tablic. Prawie sześćdziesiąt magnesów pozwala na wypełnienie planu dnia. Są tu magnesy z nazwami dni tygodnia i magnesy z określeniem pory dnia (poranek - przedpołudnie - popołudnie - wieczór). Cała reszta funkcjonować będzie dzięki obrazkom z ulubionym bohaterem wielu dzieci. Pucio wykonuje normalne codzienne zadania: między innymi ubiera się, idzie do przedszkola albo na plac zabaw, jedzie autem lub pociągiem, czyta książkę, ogląda bajkę, myje zęby i kąpie się, robi zakupy. Są tu też trochę rzadsze wydarzenia, które czasami nie są chętnie przyjmowane przez dzieci: pójście do fryzjera, dentysty lub na lekcję z języków obcych. Oczywiście pojawi się sprzątanie pokoju lub karmienie zwierząt - obowiązki, o których nie wolno zapominać. Ale autorka dokłada też zadania rzadziej praktykowane: Pucio idzie na zabawę sylwestrową, otwiera gwiazdkowe prezenty, świętuje Dzień Babci (i inne dni ważne dla członków rodziny). Można te obrazki wykorzystywać w innych kontekstach, bo wszystko zależy od umowy z domownikami. Magnesy mogą stać się przypomnieniem, co robić, gdy nie ma co robić - Pucio na niektórych rysunkach się bawi, ale na innych maluje, idzie na plac zabaw, idzie do biblioteki albo na basen. I to może być wskazówka dla odbiorców.
Magnesy są niewielkie, kwadratowe (z zaokrąglonymi rogami, trzeba je też wyjąć ze specjalnej wkładki), ale wypełnione bardzo ładnymi obrazkami. Joanna Kłos przyzwyczaiła odbiorców do wizerunku Pucia - tutaj zajmuje się przedstawianiem jego codzienności w bardzo atrakcyjny sposób. Można długo podziwiać te miniaturki i cieszyć się ich jakością - albo wykorzystywać do ćwiczenia z dzieckiem umiejętności narracyjnych. Na pewno tak przygotowana zabawka urzeknie dzieci i zachęci do planowania rozkładu dnia.
Grafik dla rodziny
To pudełko stanowi obietnicę ciekawej przygody dla dzieci. Cięższe niż większość zabawek zawierających przede wszystkim puzzle lub planszówki - tajemnica wyjaśnia się od razu po otwarciu. "Pucio. Plan dnia" to bowiem magnetyczna tablica do powieszenia w domu i zestaw małych magnesów do przyczepiania, układania i modyfikowania planu działań na każdy dzień w tygodniu. To, jak będzie wyglądał taki lodówkowy terminarz dziecka, zależy od kreatywności użytkowników, bowiem wszystkie elementy można układać według własnego uznania i zmieniać, gdy coś się znudzi lub nie sprawdzi. To zachęta do porządkowania dnia - i pomoc dla rodziców, którzy nie potrafią zagonić swoich pociech do snu, kąpieli czy prac domowych. Z samodzielnie wykonanym planem znacznie łatwiej będzie przestrzegać rytmu dnia - i przypominać sobie o tym, co koniecznie trzeba zrobić.
Magnesy są rysunkowe, bez wskazówek dla użytkowników, tylko przy tych jedzeniowych pojawia się zegar z czasem - równie dobrze można było z niego zrezygnować i kierować się zawartością talerza Pucia przy ustawianiu magnesu w odpowiednim miejscu na planie. Dla dorosłych (i mniej domyślnych dzieci, co raczej się nie zdarzy) istnieje cała "legenda" - wyjaśnienie znaczeń rysunków na wkładce dodanej do zestawu. Marta Galewska-Kustra zachęca tutaj do działania, do kreatywnego podejścia i tworzenia własnych tablic. Prawie sześćdziesiąt magnesów pozwala na wypełnienie planu dnia. Są tu magnesy z nazwami dni tygodnia i magnesy z określeniem pory dnia (poranek - przedpołudnie - popołudnie - wieczór). Cała reszta funkcjonować będzie dzięki obrazkom z ulubionym bohaterem wielu dzieci. Pucio wykonuje normalne codzienne zadania: między innymi ubiera się, idzie do przedszkola albo na plac zabaw, jedzie autem lub pociągiem, czyta książkę, ogląda bajkę, myje zęby i kąpie się, robi zakupy. Są tu też trochę rzadsze wydarzenia, które czasami nie są chętnie przyjmowane przez dzieci: pójście do fryzjera, dentysty lub na lekcję z języków obcych. Oczywiście pojawi się sprzątanie pokoju lub karmienie zwierząt - obowiązki, o których nie wolno zapominać. Ale autorka dokłada też zadania rzadziej praktykowane: Pucio idzie na zabawę sylwestrową, otwiera gwiazdkowe prezenty, świętuje Dzień Babci (i inne dni ważne dla członków rodziny). Można te obrazki wykorzystywać w innych kontekstach, bo wszystko zależy od umowy z domownikami. Magnesy mogą stać się przypomnieniem, co robić, gdy nie ma co robić - Pucio na niektórych rysunkach się bawi, ale na innych maluje, idzie na plac zabaw, idzie do biblioteki albo na basen. I to może być wskazówka dla odbiorców.
Magnesy są niewielkie, kwadratowe (z zaokrąglonymi rogami, trzeba je też wyjąć ze specjalnej wkładki), ale wypełnione bardzo ładnymi obrazkami. Joanna Kłos przyzwyczaiła odbiorców do wizerunku Pucia - tutaj zajmuje się przedstawianiem jego codzienności w bardzo atrakcyjny sposób. Można długo podziwiać te miniaturki i cieszyć się ich jakością - albo wykorzystywać do ćwiczenia z dzieckiem umiejętności narracyjnych. Na pewno tak przygotowana zabawka urzeknie dzieci i zachęci do planowania rozkładu dnia.
niedziela, 8 stycznia 2023
Pudełko pełne zabawy. Księżniczki
Harperkids, Warszawa 2022.
Księżniczki
Kolejne pudełko pełne zabawy przynosi dzieciom trzydzieści dwa tekturowe elementy w kształcie dużych patyczków do lodów i jedno tło ułatwiające układanie puzzli. Same puzzle to ośmioelementowe obrazki (ponieważ klocki są zadrukowane dwustronnie, nie da się jednocześnie ułożyć wszystkich rysunków). Dzieci mogą dobierać odpowiednie puzzle pod względem kolorów albo podpowiedzi w rodzaju deseni, mogą też posiłkować się dodanym do pudełka zeszytem z rymowankami Zbigniewa Dmitrocy, bo tam pojawiają się konkretne podpowiedzi.
Zabawa polegać będzie na układaniu obrazków z księżniczkami i innymi postaciami z bajek - po to, żeby odwołać się do charakterystycznych historii w wersji niedisneyowskiej (co może być miłą odskocznią od przesłodzonych wizerunków baśniowych postaci) i żeby zachęcić dzieci do poznawania klasyki literatury. To oczywiście dodatek do samej zabawy w układanie puzzli. Nie ma tu podpowiedzi w rodzaju wycięć na klockach: puzzle są ujednolicone, a do tego duże - nie da się ich połknąć, trudno zgubić. Zostały też zaokrąglone, żeby żadne dziecko się nimi nie skaleczyło. Ułożenie obrazka z wybraną księżniczką lub bohaterką pozwala poznać jej angielską nazwę - to wprowadzenie do nauki języków obcych, edukacyjna wstawka w zabawie. Warto tu też zaznaczyć, że same obrazki są bardzo kolorowe, atrakcyjne dla maluchów - przyjemne dla oka, nie ma obaw, że dziecko odrzuci efekty działań albo zniechęci się do tej rozrywki. Układanie puzzli na odpowiedniej podstawce bardzo ułatwia zadanie maluchom, które nie potrafią jeszcze liczyć - będą od razu widzieć, ile klocków brakuje do ukończenia ilustracji. Przygotowanie zestawu obrazków sprawia, że można będzie modyfikować rodzaje zabawy: da się losować kolejne składniki, wprowadzić element rodzinnej rywalizacji albo wyznaczać dziecku kolejne wyzwania, takie rozwiązanie sprawia, że puzzle wystarczą maluchom na dłużej. Wszystko zależeć będzie od kreatywności rodziców - którzy, notabene, mogą też poprzestać na wręczeniu pociesze pudełka z zabawką.
Książeczka z bohaterkami wnosi niewiele i właściwie mogłaby funkcjonować wyłącznie jako podpowiedź dla układających puzzle, Zbigniew Dmitroca bowiem rozczarowuje swoimi rymowankami przede wszystkim za sprawą nagromadzenia rymów gramatycznych. Uparcie łączy ze sobą współbrzmienia czasownikowe albo przymiotnikowe, nie popisuje się nawet wtedy, gdy odbiega od potocznych sformułowań i szuka karkołomnych czasami synonimów (dla rymu). Jasne, że w czterowersie nie da się streścić całej baśni (na szczęście poprzestaje autor na czterowersowych rymowankach), jednak Dmitroca czasami zapomina o sensie baśni i skupia się tylko na tym, co udało mu się zrymować. Wygląda to tak, jakby kompletnie nie panował nad formą - więc tekstowa część zabawki mocno rozczarowuje, przynajmniej tych dorosłych, którzy potrafią dostrzec nieudolność rymotwórczą. Dzieci zajmą się układaniem puzzli - i bardzo dobrze, to rozrywka, która raczej nie powinna się znudzić. Całe pudełko jest obietnicą rozrywki w dobrym gatunku, sprawdza się jako sposób na spędzanie czasu.
Księżniczki
Kolejne pudełko pełne zabawy przynosi dzieciom trzydzieści dwa tekturowe elementy w kształcie dużych patyczków do lodów i jedno tło ułatwiające układanie puzzli. Same puzzle to ośmioelementowe obrazki (ponieważ klocki są zadrukowane dwustronnie, nie da się jednocześnie ułożyć wszystkich rysunków). Dzieci mogą dobierać odpowiednie puzzle pod względem kolorów albo podpowiedzi w rodzaju deseni, mogą też posiłkować się dodanym do pudełka zeszytem z rymowankami Zbigniewa Dmitrocy, bo tam pojawiają się konkretne podpowiedzi.
Zabawa polegać będzie na układaniu obrazków z księżniczkami i innymi postaciami z bajek - po to, żeby odwołać się do charakterystycznych historii w wersji niedisneyowskiej (co może być miłą odskocznią od przesłodzonych wizerunków baśniowych postaci) i żeby zachęcić dzieci do poznawania klasyki literatury. To oczywiście dodatek do samej zabawy w układanie puzzli. Nie ma tu podpowiedzi w rodzaju wycięć na klockach: puzzle są ujednolicone, a do tego duże - nie da się ich połknąć, trudno zgubić. Zostały też zaokrąglone, żeby żadne dziecko się nimi nie skaleczyło. Ułożenie obrazka z wybraną księżniczką lub bohaterką pozwala poznać jej angielską nazwę - to wprowadzenie do nauki języków obcych, edukacyjna wstawka w zabawie. Warto tu też zaznaczyć, że same obrazki są bardzo kolorowe, atrakcyjne dla maluchów - przyjemne dla oka, nie ma obaw, że dziecko odrzuci efekty działań albo zniechęci się do tej rozrywki. Układanie puzzli na odpowiedniej podstawce bardzo ułatwia zadanie maluchom, które nie potrafią jeszcze liczyć - będą od razu widzieć, ile klocków brakuje do ukończenia ilustracji. Przygotowanie zestawu obrazków sprawia, że można będzie modyfikować rodzaje zabawy: da się losować kolejne składniki, wprowadzić element rodzinnej rywalizacji albo wyznaczać dziecku kolejne wyzwania, takie rozwiązanie sprawia, że puzzle wystarczą maluchom na dłużej. Wszystko zależeć będzie od kreatywności rodziców - którzy, notabene, mogą też poprzestać na wręczeniu pociesze pudełka z zabawką.
Książeczka z bohaterkami wnosi niewiele i właściwie mogłaby funkcjonować wyłącznie jako podpowiedź dla układających puzzle, Zbigniew Dmitroca bowiem rozczarowuje swoimi rymowankami przede wszystkim za sprawą nagromadzenia rymów gramatycznych. Uparcie łączy ze sobą współbrzmienia czasownikowe albo przymiotnikowe, nie popisuje się nawet wtedy, gdy odbiega od potocznych sformułowań i szuka karkołomnych czasami synonimów (dla rymu). Jasne, że w czterowersie nie da się streścić całej baśni (na szczęście poprzestaje autor na czterowersowych rymowankach), jednak Dmitroca czasami zapomina o sensie baśni i skupia się tylko na tym, co udało mu się zrymować. Wygląda to tak, jakby kompletnie nie panował nad formą - więc tekstowa część zabawki mocno rozczarowuje, przynajmniej tych dorosłych, którzy potrafią dostrzec nieudolność rymotwórczą. Dzieci zajmą się układaniem puzzli - i bardzo dobrze, to rozrywka, która raczej nie powinna się znudzić. Całe pudełko jest obietnicą rozrywki w dobrym gatunku, sprawdza się jako sposób na spędzanie czasu.
sobota, 7 stycznia 2023
Andrew Pettie: Faktomania!
Kropka, Warszawa 2022.
Dla ciekawych świata
Jest to ogromna i ciężka książka: w sam raz dla tych wszystkich, którzy lubią dowiadywać się czegoś o świecie. I dla tych, którzy uważają, że grube pozycje są ozdobą dziecięcej biblioteczki. Rzeczywiście tu tak jest: "Faktomania" to publikacja apetyczna i pozwalająca dość szybko zapoznawać się z kolejnymi ciekawostkami. Rozbudzi ciekawość dzieci, przyczyni się do przekonania ich do zgłębiania wiedzy, zapewni trochę zapadających w pamięć opowiastek i wiadomości. Andrew Pettie rezygnuje tu z narracji klasycznej, skupia się za to na tworzeniu list i - jak głosi okładka - znalazło się tu trzysta list "dla maniaków wiedzy". Wiadomości podawane w takiej formie są łatwiej przyswajalne, zapewniają błyskawiczną lekturę i sprawiają, że dzieci nie znudzą się zbyt szybko wymagającą książką. Do tego Andrew Pettie stawia na humor: udaje mu się część informacji przekuć w żarty, albo przynajmniej zabawnie skomentować - już we wstępie zachęca małych odbiorców do śledzenia dowcipnych opowiastek, wie, że będzie to element mocno przyciągający do tomu. Nie przesadza z tym, żeby humor nie przytłoczył wartości naukowych, zapewnia jednak małym odkrywcom wytchnienie podczas sprawdzania kolejnych danych. "Faktomania" zostaje zatem już na etapie planu świetnie przygotowana.
Czeka tu osiem dużych rozdziałów, które kryją w sobie wiadomości na różne tematy. Pojawi się kosmos (historia powstania wszechświata, ale też informacje o ciałach niebieskich, o przeszłości i kierunkach badań). Pojawi się natura rozumiana jako opowieść o planecie, Ziemia w wersji bez ludzi i zwierząt - żeby nic nie zaciemniało danych. Następnie przychodzi czas na opowieść o dinozaurach i to z pewnością przyciągnie dzieci, które ten temat fascynuje. I kiedy już autor upora się z daleką przeszłością, zaczyna przechodzić do bliższych odbiorcom tematów. Osobno zajmuje się motywem zwierząt, motywem ciała, osobno - człowiekiem, czy też może historią rozwoju ludzkości ze szczególnym uwzględnieniem dokonań kulturowych. Dwa ostatnie rozdziały to "wynalazki" oraz "pionierzy i pionierki", żeby zaintrygować dzieci i przypomnieć im, że każdy może stworzyć coś ważnego i wartościowego dla społeczeństwa, zaistnieć i wpisać się w zbiorową świadomość dzięki pomysłom.
W obrębie każdego rozdziału pojawia się nieco zawężony temat, rozpisany na punkty. Można się tu dowiedzieć czegoś o rekordach, o najciekawszych miejscach i sytuacjach, poznać dane statystyczne w przełożeniu na zaspokajanie dziecięcej ciekawości: tu sprawdzają się zwłaszcza nietypowe przeliczniki, na przykład określanie wagi za pomocą kotów. Kolejne punkty mają uświadamiać odbiorcom, czego pominąć nie wolno - ale nie zawsze wiążą się z konkretnymi wyjaśnieniami. Zdarza się, że Andrew Pettie rezygnuje z opisowości na rzecz wymieniania liczb i nazw, jeśli musi coś dookreślić, korzysta z przypisów, w których uzupełnia informacje. "Faktomania" tym samym pokazuje dzieciom, jak korzystać z tekstów o proweniencji naukowej. Część wyjaśnień przenosi się tutaj na obrazki, Andres Lozano proponuje humorystyczne rysunki w stylu komiksowym, stanowiące miły dodatek do lektury. "Faktomania" jest bogato ilustrowana - chodzi o to, żeby przy olbrzymiej objętości nie zmęczyć dzieci nadmiarem słów. Jest to książka dla tych maluchów, które lubią zadawać pytania i porównywać, zestawiać i porządkować wiadomości.
Dla ciekawych świata
Jest to ogromna i ciężka książka: w sam raz dla tych wszystkich, którzy lubią dowiadywać się czegoś o świecie. I dla tych, którzy uważają, że grube pozycje są ozdobą dziecięcej biblioteczki. Rzeczywiście tu tak jest: "Faktomania" to publikacja apetyczna i pozwalająca dość szybko zapoznawać się z kolejnymi ciekawostkami. Rozbudzi ciekawość dzieci, przyczyni się do przekonania ich do zgłębiania wiedzy, zapewni trochę zapadających w pamięć opowiastek i wiadomości. Andrew Pettie rezygnuje tu z narracji klasycznej, skupia się za to na tworzeniu list i - jak głosi okładka - znalazło się tu trzysta list "dla maniaków wiedzy". Wiadomości podawane w takiej formie są łatwiej przyswajalne, zapewniają błyskawiczną lekturę i sprawiają, że dzieci nie znudzą się zbyt szybko wymagającą książką. Do tego Andrew Pettie stawia na humor: udaje mu się część informacji przekuć w żarty, albo przynajmniej zabawnie skomentować - już we wstępie zachęca małych odbiorców do śledzenia dowcipnych opowiastek, wie, że będzie to element mocno przyciągający do tomu. Nie przesadza z tym, żeby humor nie przytłoczył wartości naukowych, zapewnia jednak małym odkrywcom wytchnienie podczas sprawdzania kolejnych danych. "Faktomania" zostaje zatem już na etapie planu świetnie przygotowana.
Czeka tu osiem dużych rozdziałów, które kryją w sobie wiadomości na różne tematy. Pojawi się kosmos (historia powstania wszechświata, ale też informacje o ciałach niebieskich, o przeszłości i kierunkach badań). Pojawi się natura rozumiana jako opowieść o planecie, Ziemia w wersji bez ludzi i zwierząt - żeby nic nie zaciemniało danych. Następnie przychodzi czas na opowieść o dinozaurach i to z pewnością przyciągnie dzieci, które ten temat fascynuje. I kiedy już autor upora się z daleką przeszłością, zaczyna przechodzić do bliższych odbiorcom tematów. Osobno zajmuje się motywem zwierząt, motywem ciała, osobno - człowiekiem, czy też może historią rozwoju ludzkości ze szczególnym uwzględnieniem dokonań kulturowych. Dwa ostatnie rozdziały to "wynalazki" oraz "pionierzy i pionierki", żeby zaintrygować dzieci i przypomnieć im, że każdy może stworzyć coś ważnego i wartościowego dla społeczeństwa, zaistnieć i wpisać się w zbiorową świadomość dzięki pomysłom.
W obrębie każdego rozdziału pojawia się nieco zawężony temat, rozpisany na punkty. Można się tu dowiedzieć czegoś o rekordach, o najciekawszych miejscach i sytuacjach, poznać dane statystyczne w przełożeniu na zaspokajanie dziecięcej ciekawości: tu sprawdzają się zwłaszcza nietypowe przeliczniki, na przykład określanie wagi za pomocą kotów. Kolejne punkty mają uświadamiać odbiorcom, czego pominąć nie wolno - ale nie zawsze wiążą się z konkretnymi wyjaśnieniami. Zdarza się, że Andrew Pettie rezygnuje z opisowości na rzecz wymieniania liczb i nazw, jeśli musi coś dookreślić, korzysta z przypisów, w których uzupełnia informacje. "Faktomania" tym samym pokazuje dzieciom, jak korzystać z tekstów o proweniencji naukowej. Część wyjaśnień przenosi się tutaj na obrazki, Andres Lozano proponuje humorystyczne rysunki w stylu komiksowym, stanowiące miły dodatek do lektury. "Faktomania" jest bogato ilustrowana - chodzi o to, żeby przy olbrzymiej objętości nie zmęczyć dzieci nadmiarem słów. Jest to książka dla tych maluchów, które lubią zadawać pytania i porównywać, zestawiać i porządkować wiadomości.
piątek, 6 stycznia 2023
Tomasz Potkaj: Akwarium. Opowieść o Związku Literatów Polskich w PRL-u
Czarne, Wołowiec 2022.
Historia obyczajowa
Tomasz Potkaj zajmuje się wycinkiem życia literackiego z PRL-u, a konkretnie tematem Związku Literatów Polskich - aspektami towarzyskimi i kodyfikacjami wynikającymi z przynależności do Związku. Odnotowuje wydarzenia, które nie mają już dzisiaj większego znaczenia, mało tego: część nazwisk odbiorcom nie będzie zbyt wiele mówić, a problemy związane z decyzjami twórczymi i produkcyjniakami wydają się czytelnikom egzotyczne. Jednak nie da się ukryć, że "Akwarium" ma potencjał rozrywkowy: to książka, która opowiada o zwyczajnym życiu wśród literatów. Zwraca uwagę zwłaszcza na anegdoty i na zachowania wynikające ze specyfiki czasów, podkreśla, do czego prowadziło nagromadzenie ludzi pióra w jednym miejscu. Rejestruje rozmaite skandale i niesnaski, bawi się sprawami międzyludzkimi. Literatura schodzi tu na dalszy plan - autor doskonale wie, że o twórcach najlepiej mówią ich dzieła - tu jednak nie interesuje się efektami pracy, a samymi ludźmi, w zderzeniu z innymi ludźmi oraz z wymogami odgórnymi dotyczącymi tworzenia. Przygląda się zatem i powinnościom literatów, narzucanym zasadom i postawom - opowiada, jak można było wypaść z łask i dlaczego niektórzy musieli składać samokrytykę lub zdawać się na decyzje sądów koleżeńskich. Analizuje też zwyczajne międzyludzkie relacje - sprawdza, kto z kim sypiał (zwłaszcza jeśli był to związek pozamałżeński), kto komu pomagał i kto kogo nie lubił. Zestawia ze sobą plotki i ciekawostki, przywołuje to, co zabawne z perspektywy czasu i to, co niezwykłe dla dzisiejszych odbiorców. Wnika w hermetyczne środowisko i pokazuje jego specyfikę. Nie zajmuje się przy tym tylko osobami do dzisiaj kojarzonymi z historii literatury. Równie ważni są autorzy, którzy nie przetrwali w świadomości zbiorowej - albo wypadają już tak archaicznie, że warto o nich przypomnieć.
Tomasz Potkaj wybiera różne zagadnienia związane z działalnością Związku Literatów Polskich - sprawdza, jak wybierało się prezesa zarządu, do których lokali przenosiło się życie towarzyskie, kto na kogo donosił (i dlaczego), kto gdzie mieszkał i kto zajmował lokal po kim, jak wyglądały wyjazdy do domów pracy twórczej - nie ma obaw, że tematów zabraknie, Potkaj dokonuje odważnej selekcji, nie planuje stworzenia monografii Związku Literatów Polskich, a ciekawe popularnonaukowe czytadło, przybliżające działalność zrzeszonych twórców. Akcentuje przy tym wszelkiego rodzaju nieporozumienia i spory, zupełnie jakby chciał podkreślić antyintegracyjną rolę związku w jednoczeniu środowiska pisarskiego. Czytelnikom zapewnia sporo śmiechu dzięki komentowaniu przyziemnych spraw. Tu nawet kiedy chodzi o wartości literackie (podporządkowane partyjnym wymogom), zamienia się to w folwark, zestaw przepychanek i wzajemnych złośliwości. Tomasz Potkaj odwołuje się do co bardziej smakowitych scen, ucieszy zatem odbiorców spragnionych ożywienia w mówieniu o przeszłości literackiej. Daje czytelnikom szansę na poznawanie mniej encyklopedycznej strony działalności związku, a przy okazji pokazuje też, jak wyglądały próby zjednoczenia artystów, ludzi słowa, pod wspólnym szyldem. "Akwarium" to obszerna książka i bardzo apetyczna - w sam raz dla łowców ciekawostek. Można sporo z tej publikacji wyciągnąć na temat organizacji i jej znaczenia dla życia literackiego w PRL-u. Oczywiście nie jest to wyczerpujące omówienie, jednak może stać się dobrym punktem wyjścia dla poszukiwań.
Historia obyczajowa
Tomasz Potkaj zajmuje się wycinkiem życia literackiego z PRL-u, a konkretnie tematem Związku Literatów Polskich - aspektami towarzyskimi i kodyfikacjami wynikającymi z przynależności do Związku. Odnotowuje wydarzenia, które nie mają już dzisiaj większego znaczenia, mało tego: część nazwisk odbiorcom nie będzie zbyt wiele mówić, a problemy związane z decyzjami twórczymi i produkcyjniakami wydają się czytelnikom egzotyczne. Jednak nie da się ukryć, że "Akwarium" ma potencjał rozrywkowy: to książka, która opowiada o zwyczajnym życiu wśród literatów. Zwraca uwagę zwłaszcza na anegdoty i na zachowania wynikające ze specyfiki czasów, podkreśla, do czego prowadziło nagromadzenie ludzi pióra w jednym miejscu. Rejestruje rozmaite skandale i niesnaski, bawi się sprawami międzyludzkimi. Literatura schodzi tu na dalszy plan - autor doskonale wie, że o twórcach najlepiej mówią ich dzieła - tu jednak nie interesuje się efektami pracy, a samymi ludźmi, w zderzeniu z innymi ludźmi oraz z wymogami odgórnymi dotyczącymi tworzenia. Przygląda się zatem i powinnościom literatów, narzucanym zasadom i postawom - opowiada, jak można było wypaść z łask i dlaczego niektórzy musieli składać samokrytykę lub zdawać się na decyzje sądów koleżeńskich. Analizuje też zwyczajne międzyludzkie relacje - sprawdza, kto z kim sypiał (zwłaszcza jeśli był to związek pozamałżeński), kto komu pomagał i kto kogo nie lubił. Zestawia ze sobą plotki i ciekawostki, przywołuje to, co zabawne z perspektywy czasu i to, co niezwykłe dla dzisiejszych odbiorców. Wnika w hermetyczne środowisko i pokazuje jego specyfikę. Nie zajmuje się przy tym tylko osobami do dzisiaj kojarzonymi z historii literatury. Równie ważni są autorzy, którzy nie przetrwali w świadomości zbiorowej - albo wypadają już tak archaicznie, że warto o nich przypomnieć.
Tomasz Potkaj wybiera różne zagadnienia związane z działalnością Związku Literatów Polskich - sprawdza, jak wybierało się prezesa zarządu, do których lokali przenosiło się życie towarzyskie, kto na kogo donosił (i dlaczego), kto gdzie mieszkał i kto zajmował lokal po kim, jak wyglądały wyjazdy do domów pracy twórczej - nie ma obaw, że tematów zabraknie, Potkaj dokonuje odważnej selekcji, nie planuje stworzenia monografii Związku Literatów Polskich, a ciekawe popularnonaukowe czytadło, przybliżające działalność zrzeszonych twórców. Akcentuje przy tym wszelkiego rodzaju nieporozumienia i spory, zupełnie jakby chciał podkreślić antyintegracyjną rolę związku w jednoczeniu środowiska pisarskiego. Czytelnikom zapewnia sporo śmiechu dzięki komentowaniu przyziemnych spraw. Tu nawet kiedy chodzi o wartości literackie (podporządkowane partyjnym wymogom), zamienia się to w folwark, zestaw przepychanek i wzajemnych złośliwości. Tomasz Potkaj odwołuje się do co bardziej smakowitych scen, ucieszy zatem odbiorców spragnionych ożywienia w mówieniu o przeszłości literackiej. Daje czytelnikom szansę na poznawanie mniej encyklopedycznej strony działalności związku, a przy okazji pokazuje też, jak wyglądały próby zjednoczenia artystów, ludzi słowa, pod wspólnym szyldem. "Akwarium" to obszerna książka i bardzo apetyczna - w sam raz dla łowców ciekawostek. Można sporo z tej publikacji wyciągnąć na temat organizacji i jej znaczenia dla życia literackiego w PRL-u. Oczywiście nie jest to wyczerpujące omówienie, jednak może stać się dobrym punktem wyjścia dla poszukiwań.
czwartek, 5 stycznia 2023
Andrzej Gryżewski, Jagna Kaczanowska: Sztuka obsługi waginy
Agora, Warszawa 2022.
Dla pań
Po dobrze przyjętej "Sztuce obsługi penisa" kwestią czasu było, aż na rynku pojawi się "Sztuka obsługi waginy". Andrzej Gryżewski i Jagna Kaczanowska rozmawiają o seksualności kobiet i o ich świadomości na temat ciała. Książka dzieli się na kilka tematycznych części: pojawia się wyjaśnienie, dlaczego w ogóle taki tom powstał, informacje na temat wyglądu waginy (jako źródła kompleksów u wielu kobiet), na temat metamorfoz, które wpływają na atrakcyjność seksualną (i odzwierciedlają się w podejściu partnera do seksu). Opowiadają autorzy, jakich kochanków szukają kobiety i dlaczego gra wstępna jest ważna. Przypominają, że trzeba trochę poćwiczyć, żeby móc cieszyć się z orgazmów. Zajmą się tematem wibratorów i lubrykantów, zastanowią się nad otwartością w podejściu do seksu - poinformują między innymi o korzyściach z posiadania młodszego kochanka dla pań w średnim wieku, doradzą też parom z długim stażem, tak, żeby na nowo obudziły w sobie wzajemne pożądanie. Jest tu (obowiązkowo) temat dzieci, ale dla równowagi także i temat bezdzietności. Autorzy zajmują się kwestią przemocy w seksie (akceptowanej i lubianej przez obie strony), ale i przemocą, która kończy się traumami, a nie ma nic wspólnego ze zgodą na seks. Namawiają na eksperymentowanie z przebraniami i na... waginalia. Jest tu trochę przestróg (między innymi dotyczących bezpieczeństwa), znajdzie się rozdział o miłości lesbijskiej (albo o odkrywaniu seksualności dzięki pomocy innych kobiet). Każdy temat pojawia się na zaledwie parę stron, to absolutnie nie wystarczy do pogłębienia go, raczej do zasygnalizowania odbiorczyniom, jakie kwestie są ważne w procesie rozbudzania własnej seksualności i poznawania siebie. Chodzi o to, żeby nie zamęczyć czytelniczek: każde zagadnienie poruszane tu zasługuje tak naprawdę na pełne książkowe opracowanie, już niekoniecznie w formie luźnej rozmowy. Andrzej Gryżewski i Jagna Kaczanowska wiedzą jednak, że dzięki wybranej formule trafią do najszerszego grona odbiorczyń - a chodzi przecież o to, żeby otworzyć czytelniczki, przeprowadzić wstępną edukację seksualną, nadrobić zaległości i pokazać im, że w każdym wieku i w każdych okolicznościach mogą cieszyć się tym, co da im ich ciało (w szczególności wagina, ale nie tylko).
Od czasu do czasu pojawiają się tu przerywniki rysunkowe - podpowiedzi dotyczące pozycji, w których można osiągnąć spełnienie (albo które można wypróbować, żeby przełamać rutynę w sypialni). Zdarzają się podpowiedzi dotyczące "zadań domowych", jednak Andrzej Gryżewski raczej nie chce pouczać odbiorczyń, woli rozbudzać ich ciekawość i zachęcić do otwartości w sprawach seksu. Uczy tego, co przez lata było tabuizowane. Autorzy chcą, żeby czytelniczki uwierzyły w siebie i żeby czerpały z seksu przyjemność, żeby potrafiły kierować "tymi sprawami" i nie zamykały się na jednym rodzaju doświadczeń. Nawet jeśli niektóre wskazówki wydadzą się zbyt śmiałe, "Sztuka obsługi waginy" może się przydać: przypomni kobietom, że same powinny zadbać o własną przyjemność i że muszą poznawać swoje ciała, żeby czerpać radość z seksu i budować świadome relacje z innymi.
Dla pań
Po dobrze przyjętej "Sztuce obsługi penisa" kwestią czasu było, aż na rynku pojawi się "Sztuka obsługi waginy". Andrzej Gryżewski i Jagna Kaczanowska rozmawiają o seksualności kobiet i o ich świadomości na temat ciała. Książka dzieli się na kilka tematycznych części: pojawia się wyjaśnienie, dlaczego w ogóle taki tom powstał, informacje na temat wyglądu waginy (jako źródła kompleksów u wielu kobiet), na temat metamorfoz, które wpływają na atrakcyjność seksualną (i odzwierciedlają się w podejściu partnera do seksu). Opowiadają autorzy, jakich kochanków szukają kobiety i dlaczego gra wstępna jest ważna. Przypominają, że trzeba trochę poćwiczyć, żeby móc cieszyć się z orgazmów. Zajmą się tematem wibratorów i lubrykantów, zastanowią się nad otwartością w podejściu do seksu - poinformują między innymi o korzyściach z posiadania młodszego kochanka dla pań w średnim wieku, doradzą też parom z długim stażem, tak, żeby na nowo obudziły w sobie wzajemne pożądanie. Jest tu (obowiązkowo) temat dzieci, ale dla równowagi także i temat bezdzietności. Autorzy zajmują się kwestią przemocy w seksie (akceptowanej i lubianej przez obie strony), ale i przemocą, która kończy się traumami, a nie ma nic wspólnego ze zgodą na seks. Namawiają na eksperymentowanie z przebraniami i na... waginalia. Jest tu trochę przestróg (między innymi dotyczących bezpieczeństwa), znajdzie się rozdział o miłości lesbijskiej (albo o odkrywaniu seksualności dzięki pomocy innych kobiet). Każdy temat pojawia się na zaledwie parę stron, to absolutnie nie wystarczy do pogłębienia go, raczej do zasygnalizowania odbiorczyniom, jakie kwestie są ważne w procesie rozbudzania własnej seksualności i poznawania siebie. Chodzi o to, żeby nie zamęczyć czytelniczek: każde zagadnienie poruszane tu zasługuje tak naprawdę na pełne książkowe opracowanie, już niekoniecznie w formie luźnej rozmowy. Andrzej Gryżewski i Jagna Kaczanowska wiedzą jednak, że dzięki wybranej formule trafią do najszerszego grona odbiorczyń - a chodzi przecież o to, żeby otworzyć czytelniczki, przeprowadzić wstępną edukację seksualną, nadrobić zaległości i pokazać im, że w każdym wieku i w każdych okolicznościach mogą cieszyć się tym, co da im ich ciało (w szczególności wagina, ale nie tylko).
Od czasu do czasu pojawiają się tu przerywniki rysunkowe - podpowiedzi dotyczące pozycji, w których można osiągnąć spełnienie (albo które można wypróbować, żeby przełamać rutynę w sypialni). Zdarzają się podpowiedzi dotyczące "zadań domowych", jednak Andrzej Gryżewski raczej nie chce pouczać odbiorczyń, woli rozbudzać ich ciekawość i zachęcić do otwartości w sprawach seksu. Uczy tego, co przez lata było tabuizowane. Autorzy chcą, żeby czytelniczki uwierzyły w siebie i żeby czerpały z seksu przyjemność, żeby potrafiły kierować "tymi sprawami" i nie zamykały się na jednym rodzaju doświadczeń. Nawet jeśli niektóre wskazówki wydadzą się zbyt śmiałe, "Sztuka obsługi waginy" może się przydać: przypomni kobietom, że same powinny zadbać o własną przyjemność i że muszą poznawać swoje ciała, żeby czerpać radość z seksu i budować świadome relacje z innymi.
środa, 4 stycznia 2023
Kassia St Clair: Sekrety kolorów
Buchmann, Warszawa 2022.
Tęcza
Po takiej lekturze nie będzie można się już wykpiwać niedostatkami leksykalnymi w kwestii nazywania kolorów. Kassia St Clair w tomie "Sekrety kolorów" pozwala bowiem uzupełnić wiedzę w tej dziedzinie i przeprowadza odbiorców przez kulturoznawcze dokonania oraz zdobycze z zakresu historii sztuki. Proponuje cykl esejów poświęconych różnym kolorom, ich roli w przeszłości, w pracy wybranych artystów, znaczeniu dla środowiska i obecności w modzie czy w zwyczajnym życiu człowieka. "Sekrety kolorów" to książka dla zainteresowanych - lektura wyjątkowa i wciągająca, chociaż mogłoby się wydawać, że zbędne wiadomości nie będą cieszyć się wielkim powodzeniem. Tymczasem Kassia St Clair potrafi tak poprowadzić opowieść, żeby zaangażować każdego odbiorcę - i wnieść w jego życie odrobinę barw.
Potrzebne dane autorka zamieszcza w rozbudowanym wprowadzeniu, to tu pokaże, dlaczego w ogóle można zainteresować się tematem kolorów - i jak się je odkrywa. Przeprowadza czytelników przez ciekawostki z dawnych źródeł: przy okazji rejestruje, jak nazwami kolorów posługiwano się dawniej - pokazuje, jak bardzo zubożał język, skoro dzisiaj już spora część określeń nic zwykłym ludziom nie powie. Dlatego też przyda się ten tom, do uzupełnienia wiedzy i do przywrócenia kolorom odcieni. Autorka dokonuje selekcji barw, wybiera albo najpopularniejsze, albo najciekawsze (także pod kątem historycznym), albo najdziwniejsze. Rozdziały konstruuje jak paletę: wprowadza określony kolor i w części tomu przygląda się różnym jego odcieniom. Obok takich, które znają zwłaszcza zajmujący się sztuką, pojawiają się nazwy dziwne i intrygujące - znajdzie się zatem fuksja, sepia czy magenta, ale obok nich także róż szokujący, gumiguta, alizaryna i urzet - wprawdzie nadrzędny temat konkretnej partii książki może odrobinę nakierować na właściwe skojarzenia, jednak bez opowieści rozszyfrować właściwie odcienia by się nie udało. Kassia St Clair do każdego koloru tworzy treściwy esej, tekst, dzięki któremu można będzie dowiedzieć się czegoś o pochodzeniu barwnika, o zmianach w wytwarzaniu, o znaczeniu w twórczości poszczególnych artystów, a nawet o wartości psychologicznej - jeśli pojawia się kolor w jakiejkolwiek dziedzinie życia człowieka, z pewnością autorka wpadnie na jego trop i wprowadzi odpowiednie wyjaśnienia. Dzięki temu "Sekrety kolorów" jawią się jako ambitna lektura dla wszystkich, zwłaszcza poszukujących ciekawostek dotyczących sztuki. Ale nie tylko. Czyta się te teksty znakomicie, bo autorka wie, jak budować opowieść - odnosi się jednocześnie do "elitarnej" dzisiaj wiedzy i do zwyczajności. Edukuje odbiorców w zakresie kolorów - ale funduje im też podróż w przeszłość, pomaga w odczytywaniu klasycznych tekstów i oddziałuje na zmysły. Jest to książka, którą można sobie dawkować, czytać po fragmencie i wracać do wybranych miejsc - ale równie dobrze sprawdza się, gdy czytać ją od deski do deski. Pomysł na całość nie sprawia, że poszczególne eseje męczą: każdy to osobna całostka, każdy może czymś zaskoczyć i zadziwić czytelników. Imponuje Kassia St Clair zgromadzonymi materiałami, ale też opracowaniem ich.
Tęcza
Po takiej lekturze nie będzie można się już wykpiwać niedostatkami leksykalnymi w kwestii nazywania kolorów. Kassia St Clair w tomie "Sekrety kolorów" pozwala bowiem uzupełnić wiedzę w tej dziedzinie i przeprowadza odbiorców przez kulturoznawcze dokonania oraz zdobycze z zakresu historii sztuki. Proponuje cykl esejów poświęconych różnym kolorom, ich roli w przeszłości, w pracy wybranych artystów, znaczeniu dla środowiska i obecności w modzie czy w zwyczajnym życiu człowieka. "Sekrety kolorów" to książka dla zainteresowanych - lektura wyjątkowa i wciągająca, chociaż mogłoby się wydawać, że zbędne wiadomości nie będą cieszyć się wielkim powodzeniem. Tymczasem Kassia St Clair potrafi tak poprowadzić opowieść, żeby zaangażować każdego odbiorcę - i wnieść w jego życie odrobinę barw.
Potrzebne dane autorka zamieszcza w rozbudowanym wprowadzeniu, to tu pokaże, dlaczego w ogóle można zainteresować się tematem kolorów - i jak się je odkrywa. Przeprowadza czytelników przez ciekawostki z dawnych źródeł: przy okazji rejestruje, jak nazwami kolorów posługiwano się dawniej - pokazuje, jak bardzo zubożał język, skoro dzisiaj już spora część określeń nic zwykłym ludziom nie powie. Dlatego też przyda się ten tom, do uzupełnienia wiedzy i do przywrócenia kolorom odcieni. Autorka dokonuje selekcji barw, wybiera albo najpopularniejsze, albo najciekawsze (także pod kątem historycznym), albo najdziwniejsze. Rozdziały konstruuje jak paletę: wprowadza określony kolor i w części tomu przygląda się różnym jego odcieniom. Obok takich, które znają zwłaszcza zajmujący się sztuką, pojawiają się nazwy dziwne i intrygujące - znajdzie się zatem fuksja, sepia czy magenta, ale obok nich także róż szokujący, gumiguta, alizaryna i urzet - wprawdzie nadrzędny temat konkretnej partii książki może odrobinę nakierować na właściwe skojarzenia, jednak bez opowieści rozszyfrować właściwie odcienia by się nie udało. Kassia St Clair do każdego koloru tworzy treściwy esej, tekst, dzięki któremu można będzie dowiedzieć się czegoś o pochodzeniu barwnika, o zmianach w wytwarzaniu, o znaczeniu w twórczości poszczególnych artystów, a nawet o wartości psychologicznej - jeśli pojawia się kolor w jakiejkolwiek dziedzinie życia człowieka, z pewnością autorka wpadnie na jego trop i wprowadzi odpowiednie wyjaśnienia. Dzięki temu "Sekrety kolorów" jawią się jako ambitna lektura dla wszystkich, zwłaszcza poszukujących ciekawostek dotyczących sztuki. Ale nie tylko. Czyta się te teksty znakomicie, bo autorka wie, jak budować opowieść - odnosi się jednocześnie do "elitarnej" dzisiaj wiedzy i do zwyczajności. Edukuje odbiorców w zakresie kolorów - ale funduje im też podróż w przeszłość, pomaga w odczytywaniu klasycznych tekstów i oddziałuje na zmysły. Jest to książka, którą można sobie dawkować, czytać po fragmencie i wracać do wybranych miejsc - ale równie dobrze sprawdza się, gdy czytać ją od deski do deski. Pomysł na całość nie sprawia, że poszczególne eseje męczą: każdy to osobna całostka, każdy może czymś zaskoczyć i zadziwić czytelników. Imponuje Kassia St Clair zgromadzonymi materiałami, ale też opracowaniem ich.
wtorek, 3 stycznia 2023
Mark Twain: Przygody Toma Sawyera
Kropka, Warszawa 2022.
Awantury
Przygody w starym stylu - w nowym tłumaczeniu Anny Bańkowskiej - proponuje odbiorcom Kropka i jest to okazja do uzupełnienia biblioteczki o "Przygody Toma Sawyera" (chociaż i tak wszyscy odruchowo będą kojarzyć "Tomka", bez względu na podejście tłumaczki do kwestii spolszczania imion). Mark Twain to klasyka w najlepszym możliwym gatunku - nawet dzisiejszym czytelnikom spodoba się ta powieść, zwłaszcza ze względu na ogrom przygód i doświadczeń, których próżno by szukać w dzisiejszych historiach. Tom Sawyer przyciąga uwagę czytelników z różnych powodów, nie tylko dlatego, że bez przerwy wpada w tarapaty i nie wie, co to strach, nie tylko dlatego, że pakuje się w niebezpieczeństwa i wychodzi cało z najróżniejszych opresji. Ten bohater nie boi się wyzwań. Robi to, co mu się spodoba, rzadko kiedy oglądając się na innych. W całym swoim zawadiackim sposobie bycia daje się lubić - jako ten, który jest wolny w pełni znaczenia tego słowa. Mark Twain pozwala swojemu bohaterowi na liczne eksperymenty - także w relacjach międzyludzkich. Tu nie ma właściwie tematów tabu, pojawi się nawet śmierć. Co ważne, obecnie rozwiązania stosowane przez Marka Twaina nie miałyby szansy zaistnieć na rynku wydawniczym - między innymi za sprawą kar cielesnych, jakie nauczyciele i opiekunowie wymierzają niesfornym chłopcom. W przypadku Toma rózga idzie w ruch bardzo często - nie poskromi to jednak buntowniczego charakteru. Dodatkowo trzeba się zmierzyć z tematem, który pojawił się wcześniej między innymi w przypadku przygód doktora Dolittle - ze zmianami w nazewnictwie. O ile w dawnych lekturach słowo "Indianin" nikogo nie raziło, o tyle teraz wymaga już przypisu i komentarza, żeby nie trzeba było zmieniać całej narracji wbrew woli autora.
"Przygody Toma Sawyera" to sposób na rozbudzenie wyobraźni małych czytelników. Mark Twain zabierze ich w wyjątkową podróż, wypełnioną mrożącymi krew w żyłach wydarzeniami. Można tu się oderwać od problemów codzienności - autor funduje czytelnikom opowieść nie do powtórzenia w prawdziwym życiu, ale ponieważ od pierwszych stron budzi sympatię do bohatera, może trafić do kolejnego pokolenia odbiorców. To klasyka, którą poznać trzeba - ale poza tym również źródło rozrywki w dobrym gatunku. To dobra literatura, która się nie starzeje, nawet jeśli dzisiaj bohaterowie książek dla młodzieży zachowują się zupełnie inaczej, mają inne priorytety i inaczej patrzą na świat. Nie tylko ze względów sentymentalnych można cieszyć się lekturą - warto podsunąć ją młodszemu pokoleniu także dla pokazania, na czym polegały powieści awanturnicze. To podróż w przeszłość, do świata, który ze swoimi zwyczajami i rozwiązaniami już nie istnieje, nawet w wyobraźni. Mark Twain zapewnia zatem nie tylko wyprawę w czasie - pokazuje odmienne podejście do wolności i korzystania z niej w wykonaniu bohaterów literackich, którzy mogą przetrwać całe dekady i urzekać dorosłych i ich pociechy.
Awantury
Przygody w starym stylu - w nowym tłumaczeniu Anny Bańkowskiej - proponuje odbiorcom Kropka i jest to okazja do uzupełnienia biblioteczki o "Przygody Toma Sawyera" (chociaż i tak wszyscy odruchowo będą kojarzyć "Tomka", bez względu na podejście tłumaczki do kwestii spolszczania imion). Mark Twain to klasyka w najlepszym możliwym gatunku - nawet dzisiejszym czytelnikom spodoba się ta powieść, zwłaszcza ze względu na ogrom przygód i doświadczeń, których próżno by szukać w dzisiejszych historiach. Tom Sawyer przyciąga uwagę czytelników z różnych powodów, nie tylko dlatego, że bez przerwy wpada w tarapaty i nie wie, co to strach, nie tylko dlatego, że pakuje się w niebezpieczeństwa i wychodzi cało z najróżniejszych opresji. Ten bohater nie boi się wyzwań. Robi to, co mu się spodoba, rzadko kiedy oglądając się na innych. W całym swoim zawadiackim sposobie bycia daje się lubić - jako ten, który jest wolny w pełni znaczenia tego słowa. Mark Twain pozwala swojemu bohaterowi na liczne eksperymenty - także w relacjach międzyludzkich. Tu nie ma właściwie tematów tabu, pojawi się nawet śmierć. Co ważne, obecnie rozwiązania stosowane przez Marka Twaina nie miałyby szansy zaistnieć na rynku wydawniczym - między innymi za sprawą kar cielesnych, jakie nauczyciele i opiekunowie wymierzają niesfornym chłopcom. W przypadku Toma rózga idzie w ruch bardzo często - nie poskromi to jednak buntowniczego charakteru. Dodatkowo trzeba się zmierzyć z tematem, który pojawił się wcześniej między innymi w przypadku przygód doktora Dolittle - ze zmianami w nazewnictwie. O ile w dawnych lekturach słowo "Indianin" nikogo nie raziło, o tyle teraz wymaga już przypisu i komentarza, żeby nie trzeba było zmieniać całej narracji wbrew woli autora.
"Przygody Toma Sawyera" to sposób na rozbudzenie wyobraźni małych czytelników. Mark Twain zabierze ich w wyjątkową podróż, wypełnioną mrożącymi krew w żyłach wydarzeniami. Można tu się oderwać od problemów codzienności - autor funduje czytelnikom opowieść nie do powtórzenia w prawdziwym życiu, ale ponieważ od pierwszych stron budzi sympatię do bohatera, może trafić do kolejnego pokolenia odbiorców. To klasyka, którą poznać trzeba - ale poza tym również źródło rozrywki w dobrym gatunku. To dobra literatura, która się nie starzeje, nawet jeśli dzisiaj bohaterowie książek dla młodzieży zachowują się zupełnie inaczej, mają inne priorytety i inaczej patrzą na świat. Nie tylko ze względów sentymentalnych można cieszyć się lekturą - warto podsunąć ją młodszemu pokoleniu także dla pokazania, na czym polegały powieści awanturnicze. To podróż w przeszłość, do świata, który ze swoimi zwyczajami i rozwiązaniami już nie istnieje, nawet w wyobraźni. Mark Twain zapewnia zatem nie tylko wyprawę w czasie - pokazuje odmienne podejście do wolności i korzystania z niej w wykonaniu bohaterów literackich, którzy mogą przetrwać całe dekady i urzekać dorosłych i ich pociechy.
poniedziałek, 2 stycznia 2023
Judson Brewer: Wolny od lęku
Czarna Owca, Warszawa 2022.
Zmiana przyzwyczajeń
Dr Judson Brewer to lekarz psychiatra, który zajmuje się badaniem lęku i budowaniem programu pozwalającego odbiorcom na wyzbycie się ataków paniki. "Wolny od lęku" to dość obszerny poradnik, który opiera się na założeniu, że aby ułatwić sobie egzystencję i zlikwidować stany niepożądanego niepokoju, należy nauczyć swój organizm nowych nawyków - czyli zmienić przyzwyczajenia, zastąpić je innymi, mniej szkodliwymi dla psychiki i ciała. Autor jest przekonany, że udało mu się znaleźć metodę na wyeliminowanie lęku z życia - jednak w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że jego odkrycia niekoniecznie przekładają się na umiejętność zastosowania całego programu przez odbiorców. Przygotowuje zatem na konieczne metamorfozy przez cierpliwe tłumaczenie podstaw. Między innymi wyjaśnia odbiorcom, dlaczego lęk może być zaraźliwy - jeśli przebywa się z osobą, która żyje w ciągłym niepokoju, można przejąć część poglądów i postaw - a usunięcie ich będzie trudne. Co najmniej tak trudne jak zrozumienie, że część psychosomatycznych reakcji może brać się bezpośrednio z nieuświadamianego lęku - o czym autor przekonał się na własnej skórze. Pochyla się Brewer nad reakcjami mózgu i nad znaczeniem nawyków w codziennym życiu, pokazuje, kiedy rutyna może stać się punktem wyzwalającym lęk. Wprowadza - żeby czytelnikom łatwiej było odnaleźć się w sytuacji - rodzaje wyzwalaczy, zachowań i wyników działań - rozpisuje na krótkie scenki i wyjaśnienia to, co związane z lękiem w codzienności. Naświetla przyczyny niepowodzeń w ujarzmianiu lęku i uczy, jak stopniowo wprowadzać zmiany, żeby wykształcić w sobie pożądane reakcje. Pomaga w określaniu potrzeb i w ocenianiu swoich działań. Wszystko ma prowadzić do przekonania odbiorców, że muszą oni poświęcić trochę czasu i energii, żeby rzeczywiście móc mówić o sukcesie i zmierzyć się ze swoimi problemami. Ale zamiast zestawu wskazówek i porad, Brewer woli podsuwać czytelnikom opowieści o zasadach działania umysłu - sporo tu teorii i komentarzy, które dopiero trzeba przenieść na doświadczenia. Dzięki temu, że trzeba bardziej zaangażować się w lekturę, żeby wyłuskać z niej niezbędne informacje i podpowiedzi, czytelnikom bardziej zapadnie w pamięć ta książka. Autor nie boi się, że przepadnie na rynku w zalewie poradników - ucieka od kioskowych publikacji, stara się dostarczać odbiorcom jak najwięcej wiadomości, trochę żeby uzasadnić swoje podejście do tematu lęku, trochę - żeby przekonać do skorzystania z tego programu naprawczego.
Wydawać by się mogło, że trudno ujednolicić temat lęków społeczeństwa, jednak Judson Brewer stara się pisać tak, by każdy odnalazł w doświadczeniach z tomu ślady własnych odczuć, raczej nie koncentruje się na konkretnych wydarzeniach a na mechanizmach i strukturach - dzięki temu trafi do szerszego grona czytelników, którzy zechcą być może skorzystać z tego pomysłu na pozbycie się lęków z codziennego życia. "Wolny od lęku" to obietnica łatwiejszej egzystencji, zredukowania problemów i zmartwień - i poprawienia stanu zdrowia.
Zmiana przyzwyczajeń
Dr Judson Brewer to lekarz psychiatra, który zajmuje się badaniem lęku i budowaniem programu pozwalającego odbiorcom na wyzbycie się ataków paniki. "Wolny od lęku" to dość obszerny poradnik, który opiera się na założeniu, że aby ułatwić sobie egzystencję i zlikwidować stany niepożądanego niepokoju, należy nauczyć swój organizm nowych nawyków - czyli zmienić przyzwyczajenia, zastąpić je innymi, mniej szkodliwymi dla psychiki i ciała. Autor jest przekonany, że udało mu się znaleźć metodę na wyeliminowanie lęku z życia - jednak w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że jego odkrycia niekoniecznie przekładają się na umiejętność zastosowania całego programu przez odbiorców. Przygotowuje zatem na konieczne metamorfozy przez cierpliwe tłumaczenie podstaw. Między innymi wyjaśnia odbiorcom, dlaczego lęk może być zaraźliwy - jeśli przebywa się z osobą, która żyje w ciągłym niepokoju, można przejąć część poglądów i postaw - a usunięcie ich będzie trudne. Co najmniej tak trudne jak zrozumienie, że część psychosomatycznych reakcji może brać się bezpośrednio z nieuświadamianego lęku - o czym autor przekonał się na własnej skórze. Pochyla się Brewer nad reakcjami mózgu i nad znaczeniem nawyków w codziennym życiu, pokazuje, kiedy rutyna może stać się punktem wyzwalającym lęk. Wprowadza - żeby czytelnikom łatwiej było odnaleźć się w sytuacji - rodzaje wyzwalaczy, zachowań i wyników działań - rozpisuje na krótkie scenki i wyjaśnienia to, co związane z lękiem w codzienności. Naświetla przyczyny niepowodzeń w ujarzmianiu lęku i uczy, jak stopniowo wprowadzać zmiany, żeby wykształcić w sobie pożądane reakcje. Pomaga w określaniu potrzeb i w ocenianiu swoich działań. Wszystko ma prowadzić do przekonania odbiorców, że muszą oni poświęcić trochę czasu i energii, żeby rzeczywiście móc mówić o sukcesie i zmierzyć się ze swoimi problemami. Ale zamiast zestawu wskazówek i porad, Brewer woli podsuwać czytelnikom opowieści o zasadach działania umysłu - sporo tu teorii i komentarzy, które dopiero trzeba przenieść na doświadczenia. Dzięki temu, że trzeba bardziej zaangażować się w lekturę, żeby wyłuskać z niej niezbędne informacje i podpowiedzi, czytelnikom bardziej zapadnie w pamięć ta książka. Autor nie boi się, że przepadnie na rynku w zalewie poradników - ucieka od kioskowych publikacji, stara się dostarczać odbiorcom jak najwięcej wiadomości, trochę żeby uzasadnić swoje podejście do tematu lęku, trochę - żeby przekonać do skorzystania z tego programu naprawczego.
Wydawać by się mogło, że trudno ujednolicić temat lęków społeczeństwa, jednak Judson Brewer stara się pisać tak, by każdy odnalazł w doświadczeniach z tomu ślady własnych odczuć, raczej nie koncentruje się na konkretnych wydarzeniach a na mechanizmach i strukturach - dzięki temu trafi do szerszego grona czytelników, którzy zechcą być może skorzystać z tego pomysłu na pozbycie się lęków z codziennego życia. "Wolny od lęku" to obietnica łatwiejszej egzystencji, zredukowania problemów i zmartwień - i poprawienia stanu zdrowia.
niedziela, 1 stycznia 2023
Dave Grohl: The storyteller. Opowieści o życiu i muzyce
Marginesy, Warszawa 2022.
Ze sceny
Ci, którzy w swoim czasie zachwycali się Nirvaną, na tę pozycję powinni się rzucić - nie tylko z powodów sentymentalnych, ale też dlatego, że Dave Grohl jako perkusista w legendarnej grupie może rzucić nowe światło na wydarzenia z przeszłości, te muzyczne i te obrastające skandalami. Fani Foo Fighters raczej wiedzą, że ich idol może mieć sporo do opowiedzenia. "Dave Grohl. The storyteller. Opowieści o życiu i muzyce" to książka stworzona nie na prawach autobiografii a wspomnień - to zestaw luźnych wyznań i ciekawostek, zaspokajających ciekawość odbiorców i zapewniających zainteresowanie muzyką. Grohl nie musi specjalnie zabiegać o uwagę czytelników: wie, że do tych, którzy znają go ze sceny, trafi bez problemu. Innych może przyciągnąć wartkim sposobem opowiadania i wyczuleniem na puenty, a także szansą podglądania jego niezwykłej kariery - bazującej na spełnieniu dziecięcego marzenia. Oto chłopak znikąd, dzieciak samotnie wychowywany przez ciężko pracującą matkę, musi zdobyć się na odwagę i zrobić pierwszy krok w kierunku przyszłej kariery. Sukces nie przychodzi jednak łatwo. Bez względu na to, jak dobrze będzie Grohl grać (początki budzą śmiech i zostały przedstawione jak barwna anegdota). Autor potrafi wykorzystywać szanse przynoszone przez los. Nie boi się stawiania wszystkiego na jedną kartę. Potrafi zawalczyć o swoje, udowodnić, że nadaje się do składu zespołów, które chcą go przesłuchać. Przyjmuje też oferty nie do odrzucenia - i dzięki temu trafia na szczyt. To nie oznacza końca problemów: młody rockman nie prowadzi przecież wygodnego życia, wciąż eksperymentuje i naraża się na poważny uszczerbek na zdrowiu, prowadzi niehigieniczny tryb egzystencji i nie myśli w tym o swojej przyszłości - bawi się i szaleje, poświęca się muzyce i nie przejmuje się uciążliwościami codzienności. Trasy koncertowe są jednocześnie spełnieniem marzeń i największym piekłem - a jednak innego życia Grohl sobie nie wyobraża. Z czasem zaczyna wprowadzać do opowieści coraz więcej akcentów osobistych, przestaje skupiać się na innych, zaczyna opowiadać o sobie - tak, żeby odbiorcy mogli dowiedzieć się czegoś o swoim idolu i poznać jego perspektywę. Dave Grohl oczywiście daleki jest od obiektywizmu, jednak wie dobrze, co zrobić, żeby historia przykuła uwagę ludzi - wykorzystuje tę świadomość do kształtowania odpowiedniego rodzaju narracji. Zapewnia czytelnikom urozmaicone wrażenia, nie pozostawi nikogo obojętnym na zawarte tu treści.
"The storyteller" to opowieść prowadzona bez realizowania konkretnych schematów, autor pozwala się poznać, przytacza szereg anegdot i ciekawostek, przedstawia własne opinie na różne tematy i spisuje zapamiętane najsilniejsze przeżycia. Zdarza mu się czytelników rozbawić albo wzruszyć, bez wątpienia udaje się też wciągnąć ich w świat rocka i scenicznych przygód. Nic dziwnego, że finałem książki stają się opowieści rodzinne, Dave Grohl przedstawia różne swoje oblicza, daje odbiorcom możliwość zerknięcia za kulisy własnego życia zawodowego i domowego - i tym przyciągnie najbardziej. Opowiada z luzem i wyczuciem sytuacji, zapewnia ciekawą lekturę.
Ze sceny
Ci, którzy w swoim czasie zachwycali się Nirvaną, na tę pozycję powinni się rzucić - nie tylko z powodów sentymentalnych, ale też dlatego, że Dave Grohl jako perkusista w legendarnej grupie może rzucić nowe światło na wydarzenia z przeszłości, te muzyczne i te obrastające skandalami. Fani Foo Fighters raczej wiedzą, że ich idol może mieć sporo do opowiedzenia. "Dave Grohl. The storyteller. Opowieści o życiu i muzyce" to książka stworzona nie na prawach autobiografii a wspomnień - to zestaw luźnych wyznań i ciekawostek, zaspokajających ciekawość odbiorców i zapewniających zainteresowanie muzyką. Grohl nie musi specjalnie zabiegać o uwagę czytelników: wie, że do tych, którzy znają go ze sceny, trafi bez problemu. Innych może przyciągnąć wartkim sposobem opowiadania i wyczuleniem na puenty, a także szansą podglądania jego niezwykłej kariery - bazującej na spełnieniu dziecięcego marzenia. Oto chłopak znikąd, dzieciak samotnie wychowywany przez ciężko pracującą matkę, musi zdobyć się na odwagę i zrobić pierwszy krok w kierunku przyszłej kariery. Sukces nie przychodzi jednak łatwo. Bez względu na to, jak dobrze będzie Grohl grać (początki budzą śmiech i zostały przedstawione jak barwna anegdota). Autor potrafi wykorzystywać szanse przynoszone przez los. Nie boi się stawiania wszystkiego na jedną kartę. Potrafi zawalczyć o swoje, udowodnić, że nadaje się do składu zespołów, które chcą go przesłuchać. Przyjmuje też oferty nie do odrzucenia - i dzięki temu trafia na szczyt. To nie oznacza końca problemów: młody rockman nie prowadzi przecież wygodnego życia, wciąż eksperymentuje i naraża się na poważny uszczerbek na zdrowiu, prowadzi niehigieniczny tryb egzystencji i nie myśli w tym o swojej przyszłości - bawi się i szaleje, poświęca się muzyce i nie przejmuje się uciążliwościami codzienności. Trasy koncertowe są jednocześnie spełnieniem marzeń i największym piekłem - a jednak innego życia Grohl sobie nie wyobraża. Z czasem zaczyna wprowadzać do opowieści coraz więcej akcentów osobistych, przestaje skupiać się na innych, zaczyna opowiadać o sobie - tak, żeby odbiorcy mogli dowiedzieć się czegoś o swoim idolu i poznać jego perspektywę. Dave Grohl oczywiście daleki jest od obiektywizmu, jednak wie dobrze, co zrobić, żeby historia przykuła uwagę ludzi - wykorzystuje tę świadomość do kształtowania odpowiedniego rodzaju narracji. Zapewnia czytelnikom urozmaicone wrażenia, nie pozostawi nikogo obojętnym na zawarte tu treści.
"The storyteller" to opowieść prowadzona bez realizowania konkretnych schematów, autor pozwala się poznać, przytacza szereg anegdot i ciekawostek, przedstawia własne opinie na różne tematy i spisuje zapamiętane najsilniejsze przeżycia. Zdarza mu się czytelników rozbawić albo wzruszyć, bez wątpienia udaje się też wciągnąć ich w świat rocka i scenicznych przygód. Nic dziwnego, że finałem książki stają się opowieści rodzinne, Dave Grohl przedstawia różne swoje oblicza, daje odbiorcom możliwość zerknięcia za kulisy własnego życia zawodowego i domowego - i tym przyciągnie najbardziej. Opowiada z luzem i wyczuciem sytuacji, zapewnia ciekawą lekturę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)