Harper Collins, Warszawa 2022.
Ratowanie zwierząt
Jest to książka, która bardzo różni się od typowych młodzieżowych powieści, a może zachwycić każdego, kto po nią sięgnie. Ewa Nowak koncentruje się bowiem na celu ważnym i oddalonym od pierwszych zauroczeń: uwrażliwia na krzywdę zwierząt. Sprawia, że młodzi ludzie zastanowią się nad swoimi wyborami: i nad przyzwyczajeniami żywieniowymi, i nad ubraniami, i nad krzywdą różnych stworzeń w cyrkach. Autorka nie zamierza stosować taryfy ulgowej: zabiera odbiorców na zaplecze cyrku i na fermę lisów, pochyla się nad kurczakiem na talerzu - i każdy z tych tematów wplata zgrabnie w opowieść. Żeby uzupełnić kwestię troski o zwierzęta, zwraca też uwagę na krzywdy wyrządzane domowym pupilom: niektórzy podają ulubionym czworonogom swoje leki, inni nie przestrzegają zasad żywienia, jeszcze inni... żądają, żeby uśpić zdrowe zwierzę. Przypadków jest mnóstwo, każdy może zirytować i przekonać czytelników, że w sferze uświadamiania w opiece nad zwierzętami jest jeszcze mnóstwo do zrobienia.
A wszystko zaczyna się w momencie, gdy w cyrku małpa gryzie w rękę Majkę. Nastolatka nie może liczyć na pomoc swojego ukochanego, trafia do mnóstwa filmików, które uwidaczniają jej kompromitację (podczas wydarzenia w wyniku stresu dziewczynie puściły zwieracze, przez co dla rówieśników stała się "mokrą małpeczką"). Majka to nastolatka chowana pod kloszem: nigdy nie wykonywała cięższych prac, we wszystkim wyręcza ją tata. Dziewczyna wszystkiego się boi i pielęgnuje w sobie negatywne emocje. Nie widzi, że sama sobie robi krzywdę, nie dostrzega też konieczności zmian. Z kokonu może wyjść dopiero pod wpływem Zuri. W "Dniu wszystkiego" Majka - która najchętniej domagałaby się sprawiedliwości i zlikwidowania małpy, przez którą rozpadło się jej życie - spotyka przedziwną dziewczynę. Zuri niczego się nie boi, na wszystko ma gotowe rozwiązania. Jest wolna i niezależna, zawsze wie, jak postąpić. A do tego potrafi zadawać bardzo niewygodne pytania, które uświadamiają rozmówcom, jak bardzo błądzili. Mama Zuri jest lekarzem weterynarii i wprowadza w życie kilka prostych zasad. Jeśli córka będzie ich przestrzegać - może robić, co chce. A Zuri wybiera walkę o dobro zwierząt. Jej pierwszym zadaniem w "Dniu wszystkiego" jest odnalezienie Lucjana, cyrkowej małpy, i uratowanie jej życia. Lucjan pozostawiony przez pracowników zoo na pewną śmierć, nie wie jeszcze, ile wydarzy się w najbliższych dniach. A Majka zaczyna coraz więcej czasu spędzać w klinice weterynaryjnej i stopniowo uczy się, jak pomagać zwierzętom. Przekonuje się też, że nie jest tak słaba, jak przypuszczała: od Zuri uczy się kilku sztuczek przydatnych w razie problemów w szkole, dowiaduje się też, jak reagować, gdy widzi się czyjąś niegodziwość. To coś w sam raz dla młodych idealistów. W przerwach między ratowaniem kolejnych zwierząt o różnych porach dnia i nocy (Majka przeżywa bardzo dużo) dziewczyna przekonuje się, czym są sercowe dylematy. Bohaterka nie tęskni za byłym chłopakiem, bo widzi z całą wyrazistością jego wady - ale kiedy Filip zaczyna interesować się Zuri, Majka wie, że może stracić bardzo dużo. Zuri uczy życia - nie tylko swoją nową przyjaciółkę. To bohaterka, od której trudno się oderwać. "Dzień wszystkiego" wypełniony jest emocjami o różnych odcieniach, wiele tu niespodzianek dla czytelników - nie tylko młodych. Rezygnowanie z klasycznych schematów powieści obyczajowych bardzo dobrze się tu sprawdziło. I tylko w momentach akcji ratowania zwierząt widać, jak Ewa Nowak prawi odbiorcom morały - a jednak nikomu to nie będzie przeszkadzać, bo dynamiczna fabuła wynagradza wszystko.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
wtorek, 31 maja 2022
poniedziałek, 30 maja 2022
Aneta Pawłowska-Krać: Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce
Czarne, Wołowiec 2022.
Obce dzieci
Aneta Pawłowska-Krać pochyla się nad sytuacją chorych psychicznie, przede wszystkim - dziećmi i młodzieżą, chociaż nie tylko. I zastanawia się nad kondycją służby zdrowia w Polsce: sprawdza, czy na oddziałach psychiatrycznych możliwe jest otrzymanie najlepszej opieki, czy też sięga się po środki niekoniecznie skuteczne, za to niezbędne w przypadku przepełnionych sal i gabinetów. "Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce" to lektura, która nie napawa optymizmem. Nie może zresztą - skoro bohaterami kolejnych reportaży są albo pacjenci po trudnych z perspektywy zwykłego odbiorcy przejściach, albo - rodziny źle diagnozowanych. Każdy rozdział poświęcony został innemu zagadnieniu, są tu i psychozy, i zaburzenia odżywiania, i samookaleczenia, myśli samobójcze i schizofrenia, autyzm dziecięcy i nerwice. Poważne zaburzenia, które prowadzą do zagrożenia życia i zdrowia, takie, których nie da się pokonać samym tylko pozytywnym nastawieniem czy wsparciem ze strony bliskich. Chociaż - co warto podkreślić - od chorych rodziny się nie odsuwają. Raczej szukają pomocy, uczą się, jak wyłapywać niepokojące sygnały już na samym początku ataków. To dzięki ich samozaparciu i zdecydowaniu można zapobiec katastrofie - nawet jeśli sami chorzy nie dostrzegają problemu i uznają reakcje domowników za przesadę. W "Głośniku w głowie" nie wszyscy będą zatem samotnie zmagać się z codziennymi wyzwaniami - chociaż nie każdy chce pozwolić sobie pomóc i nie każdy otwiera się przed innymi. Aneta Pawłowska-Krać pokazuje różne rodzaje schorzeń, stara się dotrzeć do umysłu chorego człowieka i przedstawiać jego motywacje czy teorie. Oddaje głos chorym - tak, by sami wyjawiali, co sprawiało im najwięcej trudności i jak wyglądały zmagania z chorobą jeszcze przed pobytem w placówce medycznej (albo już w trakcie leczenia). Nie oznacza to, że zdiagnozowanie choroby to prosta droga do sukcesu: większość bohaterów nie zyskuje upragnionego spokoju nawet wtedy, gdy zna już specyfikę swojej choroby. To dopiero początek wielkiej walki o zwyczajność. Najpierw ludzkie historie - te najbardziej przyciągają, dla odbiorców są szansą na oswojenie się z trudnymi tematami. Zapewniają możliwość podglądania życia innych - ale nie jest to podstawowy cel Pawłowskiej-Krać. Bardziej chodzi w książce o zwrócenie uwagi na świadomość dotyczącą chorób psychicznych. Korzystanie z pomocy psychiatry i psychologa to nie wstyd - a leczenie często znacząco poprawia jakość życia. Nie sprzyja temu jednak sytuacja w wielu ośrodkach - i tu znajdzie się miejsce na pokazywanie, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, na szpitalnych salach. Czasami to sceny przerażające - bo wszędzie tam, gdzie ma się do czynienia z chorymi psychicznie, nie może być mowy o redukcjach etatów czy niedoszkolonym personelu - jednak nawet negatywne obrazy nie powinny rzutować na oceny psychiatrii. Aneta Pawłowska-Krać przypomina, dlaczego nie wolno zaniedbywać psychiatrii i zachęca czytelników do przyjrzenia się tematom do niedawna tabuizowanym. Przekonuje, że ludzie chorzy nie powinni wywoływać niechęci czy negatywnych komentarzy, choroba psychiczna może dotknąć każdego, bez względu na życiowe doświadczenia, wiek czy stanowisko.
Obce dzieci
Aneta Pawłowska-Krać pochyla się nad sytuacją chorych psychicznie, przede wszystkim - dziećmi i młodzieżą, chociaż nie tylko. I zastanawia się nad kondycją służby zdrowia w Polsce: sprawdza, czy na oddziałach psychiatrycznych możliwe jest otrzymanie najlepszej opieki, czy też sięga się po środki niekoniecznie skuteczne, za to niezbędne w przypadku przepełnionych sal i gabinetów. "Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce" to lektura, która nie napawa optymizmem. Nie może zresztą - skoro bohaterami kolejnych reportaży są albo pacjenci po trudnych z perspektywy zwykłego odbiorcy przejściach, albo - rodziny źle diagnozowanych. Każdy rozdział poświęcony został innemu zagadnieniu, są tu i psychozy, i zaburzenia odżywiania, i samookaleczenia, myśli samobójcze i schizofrenia, autyzm dziecięcy i nerwice. Poważne zaburzenia, które prowadzą do zagrożenia życia i zdrowia, takie, których nie da się pokonać samym tylko pozytywnym nastawieniem czy wsparciem ze strony bliskich. Chociaż - co warto podkreślić - od chorych rodziny się nie odsuwają. Raczej szukają pomocy, uczą się, jak wyłapywać niepokojące sygnały już na samym początku ataków. To dzięki ich samozaparciu i zdecydowaniu można zapobiec katastrofie - nawet jeśli sami chorzy nie dostrzegają problemu i uznają reakcje domowników za przesadę. W "Głośniku w głowie" nie wszyscy będą zatem samotnie zmagać się z codziennymi wyzwaniami - chociaż nie każdy chce pozwolić sobie pomóc i nie każdy otwiera się przed innymi. Aneta Pawłowska-Krać pokazuje różne rodzaje schorzeń, stara się dotrzeć do umysłu chorego człowieka i przedstawiać jego motywacje czy teorie. Oddaje głos chorym - tak, by sami wyjawiali, co sprawiało im najwięcej trudności i jak wyglądały zmagania z chorobą jeszcze przed pobytem w placówce medycznej (albo już w trakcie leczenia). Nie oznacza to, że zdiagnozowanie choroby to prosta droga do sukcesu: większość bohaterów nie zyskuje upragnionego spokoju nawet wtedy, gdy zna już specyfikę swojej choroby. To dopiero początek wielkiej walki o zwyczajność. Najpierw ludzkie historie - te najbardziej przyciągają, dla odbiorców są szansą na oswojenie się z trudnymi tematami. Zapewniają możliwość podglądania życia innych - ale nie jest to podstawowy cel Pawłowskiej-Krać. Bardziej chodzi w książce o zwrócenie uwagi na świadomość dotyczącą chorób psychicznych. Korzystanie z pomocy psychiatry i psychologa to nie wstyd - a leczenie często znacząco poprawia jakość życia. Nie sprzyja temu jednak sytuacja w wielu ośrodkach - i tu znajdzie się miejsce na pokazywanie, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, na szpitalnych salach. Czasami to sceny przerażające - bo wszędzie tam, gdzie ma się do czynienia z chorymi psychicznie, nie może być mowy o redukcjach etatów czy niedoszkolonym personelu - jednak nawet negatywne obrazy nie powinny rzutować na oceny psychiatrii. Aneta Pawłowska-Krać przypomina, dlaczego nie wolno zaniedbywać psychiatrii i zachęca czytelników do przyjrzenia się tematom do niedawna tabuizowanym. Przekonuje, że ludzie chorzy nie powinni wywoływać niechęci czy negatywnych komentarzy, choroba psychiczna może dotknąć każdego, bez względu na życiowe doświadczenia, wiek czy stanowisko.
niedziela, 29 maja 2022
Rachel Ignotofsky: Co się kryje w kwiatku?
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Rośliny
Rachel Ignotofsky nie szuka wymyślnych tematów na bajkę. Popis ilustratorski zapewnia dzięki pochyleniu się nad cudami przyrody: skupia się na tym, jak funkcjonują rośliny i czego potrzebują do życia. "Co się kryje w kwiatku? Fascynujące ciekawostki przyrodnicze" to lektura idealna dla dzieci, które dopiero zaczynają przygodę z czytaniem, są jednak ciekawe świata i szukają odpowiedzi na różne pytania. Autorka tłumaczy, gdzie można znaleźć kwiatki (podając przy tym kilka egzotycznych nazw), wskazuje rekordzistów w rozmiarach i rośliny, które mają różne kształty. Przedstawia budowę kwiatka, by następnie przeprowadzić odbiorców przez proces powstawania rośliny. Opowiada o tym, co dzieje się pod ziemią: rejestruje nie tylko istnienie nasiona w glebie, ale i zachowanie rozmaitych owadów, bakterii i rozmaitych stworzeń. Omawia rolę deszczu i korzeni, a także żyznej gleby. Razem z łodygą przedostaje się nad ziemię, tłumaczy, czym jest fotosynteza. Euforia, gdy autorka dotrze do powstania kwiatu, udzieli się również małym odbiorcom-odkrywcom. To pretekst do opowiedzenia o zapylaczach i o sposobach ich wabienia. Podróżuje razem z nasionami i wprowadza skrótowy przegląd treści, żeby lepiej utrwaliły się dzieciom zdobywane informacje. Z każdą rozkładówką przynosi zatem nowe rewelacje dla odbiorców - traktuje ich poważnie, chociaż nie stroni od humoru: w tomiku powracają niespodzianki, komiksowe wypowiedzi robaków, detale, które sprawiają, że chce się uważnie śledzić kolejne strony.
"Co się kryje w kwiatku?" to opowieść o przyrodzie - dość podstawowa. Zawiera wiadomości, które przydadzą się maluchom nie tylko w szkole, ale też podczas spacerów: dzieci zrozumieją procesy, których efekty mogą obserwować. Nauczą się też szacunku do roślin: niewiele potrzeba, żeby rozbudzić miłość do przyrody, a to zaprocentuje w przyszłości. Rachel Ignotofsky umożliwi najmłodszym edukację w formie zabawy - bo przecież śledzenie kolejnych obrazków z kwiatkami jest przyjemną rozrywką, a fakt, że tekst został wkomponowany w strony i nie ma charakteru linearnego ucieszy dzieci spragnione zróżnicowanych bodźców. Tu czyta się tylko przy okazji oglądania tomiku, co nikogo nie zmęczy. Charakterystyczne jest nastawienie na niebajkowe rysunki. Ilustracje sprawiają wrażenie inspirowanych ludowymi motywami i "poważnych" - jeśli pominąć bajkowe miny owadów. Autorka zaburza proporcje, stawia kwiatki w centrum uwagi, przenosi się z miejsca na miejsce, żeby lepiej uchwycić temat. Omija naiwne sposoby przedstawiania roślin, zamiast dziecięcej kreski proponuje bardzo ambitne obrazki, w szczegółach pokazujące piękno kwiatów czy płatków i liści. To się sprawdza: przypomina bowiem dzieciom, jak ważne jest obserwowanie rzeczywistości. Połączenie idealnie odwzorowywanych kwiatów z bajkowymi wizerunkami owadów to kolejny powód do radości podczas oglądania książeczki - coś w sam raz dla maluchów. Prosty tekst i bardziej skomplikowane, niekreskówkowe ilustracje - to przepis na picture booka, który odniesie sukces na rynku.
Rośliny
Rachel Ignotofsky nie szuka wymyślnych tematów na bajkę. Popis ilustratorski zapewnia dzięki pochyleniu się nad cudami przyrody: skupia się na tym, jak funkcjonują rośliny i czego potrzebują do życia. "Co się kryje w kwiatku? Fascynujące ciekawostki przyrodnicze" to lektura idealna dla dzieci, które dopiero zaczynają przygodę z czytaniem, są jednak ciekawe świata i szukają odpowiedzi na różne pytania. Autorka tłumaczy, gdzie można znaleźć kwiatki (podając przy tym kilka egzotycznych nazw), wskazuje rekordzistów w rozmiarach i rośliny, które mają różne kształty. Przedstawia budowę kwiatka, by następnie przeprowadzić odbiorców przez proces powstawania rośliny. Opowiada o tym, co dzieje się pod ziemią: rejestruje nie tylko istnienie nasiona w glebie, ale i zachowanie rozmaitych owadów, bakterii i rozmaitych stworzeń. Omawia rolę deszczu i korzeni, a także żyznej gleby. Razem z łodygą przedostaje się nad ziemię, tłumaczy, czym jest fotosynteza. Euforia, gdy autorka dotrze do powstania kwiatu, udzieli się również małym odbiorcom-odkrywcom. To pretekst do opowiedzenia o zapylaczach i o sposobach ich wabienia. Podróżuje razem z nasionami i wprowadza skrótowy przegląd treści, żeby lepiej utrwaliły się dzieciom zdobywane informacje. Z każdą rozkładówką przynosi zatem nowe rewelacje dla odbiorców - traktuje ich poważnie, chociaż nie stroni od humoru: w tomiku powracają niespodzianki, komiksowe wypowiedzi robaków, detale, które sprawiają, że chce się uważnie śledzić kolejne strony.
"Co się kryje w kwiatku?" to opowieść o przyrodzie - dość podstawowa. Zawiera wiadomości, które przydadzą się maluchom nie tylko w szkole, ale też podczas spacerów: dzieci zrozumieją procesy, których efekty mogą obserwować. Nauczą się też szacunku do roślin: niewiele potrzeba, żeby rozbudzić miłość do przyrody, a to zaprocentuje w przyszłości. Rachel Ignotofsky umożliwi najmłodszym edukację w formie zabawy - bo przecież śledzenie kolejnych obrazków z kwiatkami jest przyjemną rozrywką, a fakt, że tekst został wkomponowany w strony i nie ma charakteru linearnego ucieszy dzieci spragnione zróżnicowanych bodźców. Tu czyta się tylko przy okazji oglądania tomiku, co nikogo nie zmęczy. Charakterystyczne jest nastawienie na niebajkowe rysunki. Ilustracje sprawiają wrażenie inspirowanych ludowymi motywami i "poważnych" - jeśli pominąć bajkowe miny owadów. Autorka zaburza proporcje, stawia kwiatki w centrum uwagi, przenosi się z miejsca na miejsce, żeby lepiej uchwycić temat. Omija naiwne sposoby przedstawiania roślin, zamiast dziecięcej kreski proponuje bardzo ambitne obrazki, w szczegółach pokazujące piękno kwiatów czy płatków i liści. To się sprawdza: przypomina bowiem dzieciom, jak ważne jest obserwowanie rzeczywistości. Połączenie idealnie odwzorowywanych kwiatów z bajkowymi wizerunkami owadów to kolejny powód do radości podczas oglądania książeczki - coś w sam raz dla maluchów. Prosty tekst i bardziej skomplikowane, niekreskówkowe ilustracje - to przepis na picture booka, który odniesie sukces na rynku.
sobota, 28 maja 2022
Larysa Denysenko, Masha Foya: Maja i przyjaciele
Kropka, Warszawa 2022.
Rodziny
Książka, z której sprzedaży zysk przeznaczony jest na pomoc dzieciom z Ukrainy, powstała w 2017 roku, jednak rzeczywistość jeszcze ją zaktualizowała, o czym Larysa Denysenko pisze we wstępie. "Maja i przyjaciele" to krótka opowieść-prezentacja, zestaw portretów przedstawiających kolegów z klasy. Od jednej strony odbiorcy mają do czynienia z wersją polską, od drugiej - ukraińską, tomik może zatem stać się lekturą w miejscach, w których zawiązują się nowe przyjaźnie. Maja jest uczennicą czwartej klasy i wie już, że dzieci zachowują się różnie: bywa, że są grzeczne, ale czasami psocą tak, że wychowawczyni nie daje sobie z nimi rady. Wie też, że każdy ma inne doświadczenia i inną sytuację w domu - co może wpływać na zachowania i postawy wobec kolegów. Im lepiej pozna się członków danej grupy, tym więcej można wywnioskować na ich temat. I tak Maja sięga po wiedzę sekretną, rejestruje to, czego dowiedziała się od rówieśników i zdradza, jak wygląda ich codzienność. Czasami posiłkuje się jeszcze komentarzami dorosłych - ale swoją relacją trafi do małych odbiorców. Zdarza się, że niektóre tematy dzieci przyswoją, ale będą chciały dodatkowych wyjaśnień - wtedy przyda się rozmowa po wspólnej lekturze. Bo Maja nie ucieka od zagadnień skomplikowanych i rzadko w literaturze czwartej występujących. Już pierwsze opisywane dziewczynki przynoszą niespodziankę: są nazywane dziećmi z probówki - a przecież to prawdziwi ludzie i da się z nimi przyjaźnić, czego Maja jest najlepszym dowodem. Inna dziewczynka mieszka z tatą i drugą mamą (bo pierwsza wyemigrowała do Australii). Jeszcze inna bohaterka nie wie, co stało się z jej tatą, który zniknął podczas wojny. W ogóle mnóstwo dzieci ma mniejsze lub większe problemy z rodzicami: jeden chłopiec nie zna swojego taty, bo ten uciekł przed jego narodzeniem, komuś umarła mama, a ktoś jest eurosierotą i wychowywany jest przez babcię. Czasami można mieć dwie mamy albo dwóch ojców i nikogo nie powinno to dziwić. Są dzieci z domu dziecka, dzieci adoptowane i dzieci z mniejszości narodowych - naprawdę trudno byłoby znaleźć punkty wspólne dla bohaterów z klasy Mai: i o to właśnie chodzi, o pokazanie, jak wiele różnych scenariuszy może napisać życie. Prezentacje dzieci są krótkie i chodzi w nich o to, żeby oswoić czytelników z mniej znanymi czy mniej kojarzonymi sytuacjami - każdy jest wartościowym człowiekiem, niezależnie od tego, czym się akurat wyróżnia. Każdy może stać się obiektem czyichś uczuć lub udowodnić, że jest świetnym przyjacielem i można na nim polegać. Maja wie doskonale, że dzieci nie odpowiadają za wybory swoich rodziców i że czasami to sytuacja zewnętrzna wymusza dostosowanie się do nowych warunków i dokonywanie przewartościowań: widzi, że nie ma sensu ocenianie kolegów przez pryzmat tego, w jakich rodzinach się wychowują.
Jest to lektura do błyskawicznego przeczytania - jednak rodzi refleksje, które na długo pozostaną z dziećmi. To wspaniała lekcja akceptacji i otwartości na drugiego człowieka, próba uzmysłowienia odbiorcom (i ich rodzicom), że istnieje mnóstwo sposobów na osiągnięcie szczęścia i stabilizacji - i że należy dążyć do realizowania swoich marzeń. Nie jest to temat często spotykany w literaturze czwartej, a bardzo potrzebny i świetnie zrealizowany.
Rodziny
Książka, z której sprzedaży zysk przeznaczony jest na pomoc dzieciom z Ukrainy, powstała w 2017 roku, jednak rzeczywistość jeszcze ją zaktualizowała, o czym Larysa Denysenko pisze we wstępie. "Maja i przyjaciele" to krótka opowieść-prezentacja, zestaw portretów przedstawiających kolegów z klasy. Od jednej strony odbiorcy mają do czynienia z wersją polską, od drugiej - ukraińską, tomik może zatem stać się lekturą w miejscach, w których zawiązują się nowe przyjaźnie. Maja jest uczennicą czwartej klasy i wie już, że dzieci zachowują się różnie: bywa, że są grzeczne, ale czasami psocą tak, że wychowawczyni nie daje sobie z nimi rady. Wie też, że każdy ma inne doświadczenia i inną sytuację w domu - co może wpływać na zachowania i postawy wobec kolegów. Im lepiej pozna się członków danej grupy, tym więcej można wywnioskować na ich temat. I tak Maja sięga po wiedzę sekretną, rejestruje to, czego dowiedziała się od rówieśników i zdradza, jak wygląda ich codzienność. Czasami posiłkuje się jeszcze komentarzami dorosłych - ale swoją relacją trafi do małych odbiorców. Zdarza się, że niektóre tematy dzieci przyswoją, ale będą chciały dodatkowych wyjaśnień - wtedy przyda się rozmowa po wspólnej lekturze. Bo Maja nie ucieka od zagadnień skomplikowanych i rzadko w literaturze czwartej występujących. Już pierwsze opisywane dziewczynki przynoszą niespodziankę: są nazywane dziećmi z probówki - a przecież to prawdziwi ludzie i da się z nimi przyjaźnić, czego Maja jest najlepszym dowodem. Inna dziewczynka mieszka z tatą i drugą mamą (bo pierwsza wyemigrowała do Australii). Jeszcze inna bohaterka nie wie, co stało się z jej tatą, który zniknął podczas wojny. W ogóle mnóstwo dzieci ma mniejsze lub większe problemy z rodzicami: jeden chłopiec nie zna swojego taty, bo ten uciekł przed jego narodzeniem, komuś umarła mama, a ktoś jest eurosierotą i wychowywany jest przez babcię. Czasami można mieć dwie mamy albo dwóch ojców i nikogo nie powinno to dziwić. Są dzieci z domu dziecka, dzieci adoptowane i dzieci z mniejszości narodowych - naprawdę trudno byłoby znaleźć punkty wspólne dla bohaterów z klasy Mai: i o to właśnie chodzi, o pokazanie, jak wiele różnych scenariuszy może napisać życie. Prezentacje dzieci są krótkie i chodzi w nich o to, żeby oswoić czytelników z mniej znanymi czy mniej kojarzonymi sytuacjami - każdy jest wartościowym człowiekiem, niezależnie od tego, czym się akurat wyróżnia. Każdy może stać się obiektem czyichś uczuć lub udowodnić, że jest świetnym przyjacielem i można na nim polegać. Maja wie doskonale, że dzieci nie odpowiadają za wybory swoich rodziców i że czasami to sytuacja zewnętrzna wymusza dostosowanie się do nowych warunków i dokonywanie przewartościowań: widzi, że nie ma sensu ocenianie kolegów przez pryzmat tego, w jakich rodzinach się wychowują.
Jest to lektura do błyskawicznego przeczytania - jednak rodzi refleksje, które na długo pozostaną z dziećmi. To wspaniała lekcja akceptacji i otwartości na drugiego człowieka, próba uzmysłowienia odbiorcom (i ich rodzicom), że istnieje mnóstwo sposobów na osiągnięcie szczęścia i stabilizacji - i że należy dążyć do realizowania swoich marzeń. Nie jest to temat często spotykany w literaturze czwartej, a bardzo potrzebny i świetnie zrealizowany.
piątek, 27 maja 2022
Antoni Kroh: To jest zjawisko, i na to nie ma rady
Iskry, Warszawa 2022.
Wspomnienia bez łez
Takie historie nadają się na anegdoty do przedstawiania podczas spotkań autorskich i znikają razem z ludźmi, którzy je opowiadali. Ale Antoni Kroh może przynajmniej część ocalić, zamieszczając je w sporym memuarowym tomie "To jest zjawisko, i na to nie ma rady". Autor przedstawia tu w drobiazgach i ulotnych chwilach swoją współpracę i przyjaźń z Barbarą Magierową. Nieżyjąca już artystka - zwana po prostu Basią - zasługuje na tego typu upamiętnienie. Jako towarzyszka prac badawczych zapewnia inteligentne poczucie humoru i szansę na wartościowe, głębokie i erudycyjne rozmowy. Reaguje błyskawicznie, wychwytuje aluzje literackie i puenty, potrafi zjednać sobie urzędników i pracowników muzeów z czasu PRL-u. Kiedy trzeba - sięga po plotki i zabawia miejscowych. Innym razem udowadnia, że ma wyczucie sztuki i że potrafi dokonywać rzeczy niemożliwych. Tworzy grafiki olśniewające i pracochłonne, zawsze dopasowując je do konkretnego tematu i okoliczności. Basia to zjawisko, które Antoni Kroh podziwia - i które bardzo ceni. Opowiada autor w tej książce o tworzeniu wystaw w PRL-u i o gromadzeniu materiałów do kolejnych książek. Podkreśla przy tym rolę Basi i jej wkład w efekty prac. Jednak nie zamierza porządkować przeszłości i analizować kolejno osiągnięć. Tworzy raczej dowcipny i autorski przypis do własnych działań: uzupełnienie życiorysu, a nie jego fragment. Stałym elementem książki okazują się zatem wyjazdy do małych miejscowości i spotkania z ludźmi, których mentalność zaskakuje. Często trzeba sprytu albo sposobu, żeby przekonać nieprzekonanych, osiągnąć swój cel i nie zamknąć sobie drogi do potrzebnych eksponatów. Basia potrafi wychwytywać ironię i wyczulona jest na rozmaite przejawy głupoty, wie, jak je skomentować, żeby nie wpadać w tony niskiego humoru. Z klasą i talentem puentuje kolejne zjawiska i odkrycia, bezustannie zaskakując swojego kompana. Antoni Kroh unika wprawdzie stawiania Basi na piedestale - jednak z rzucanych przez niego uwag wyłania się obraz kobiety niezwykłej. Z Basią nie można się nudzić: to ona wpada na rozwiązania, które innym nie przyszłyby do głowy, to ona zapewnia wyzwania intelektualne. Kiedy poświęca się pracy - nie ma dla niej nic ważniejszego. I tak od anegdoty do anegdoty, od spotkania do spotkania Antoni Kroh buduje charakterystykę lekką i ciekawą. Odbiorcy szybko przekonają się, z jak wyjątkową postacią mają do czynienia, poznają kulisy tworzenia kilku zaledwie publikacji i większej liczby wystaw (o których niewielu dzisiaj raczej pamięta). Najczęściej jednak będą się uśmiechać nad pomysłami Basi i nad jej podejściem do życia. Antoni Kroh nie wnika w sprawy osobiste, nie interesują go żadne szczegóły z biografii wykraczające poza temat wspólnej pracy - tworzy wizerunek Basi z wyczuciem i tak, by trafić do wymagających czytelników. Nie potrzebuje utrwalać wszystkich wydarzeń, skupia się na tych, które najłatwiej pominąć w naukowych opracowaniach. Funduje odbiorcom opowieść osobistą i wypełnioną uśmiechami, cenną także przez swoją efemeryczność. Basię wplata do relacji w najładniejszy możliwy sposób. Do tego dodaje szereg ilustracji - bez nich ta relacja nie mogłaby istnieć. Jest to pożegnanie - ale bez łez i żalu, idealnie dopasowane do bohaterki książki.
Wspomnienia bez łez
Takie historie nadają się na anegdoty do przedstawiania podczas spotkań autorskich i znikają razem z ludźmi, którzy je opowiadali. Ale Antoni Kroh może przynajmniej część ocalić, zamieszczając je w sporym memuarowym tomie "To jest zjawisko, i na to nie ma rady". Autor przedstawia tu w drobiazgach i ulotnych chwilach swoją współpracę i przyjaźń z Barbarą Magierową. Nieżyjąca już artystka - zwana po prostu Basią - zasługuje na tego typu upamiętnienie. Jako towarzyszka prac badawczych zapewnia inteligentne poczucie humoru i szansę na wartościowe, głębokie i erudycyjne rozmowy. Reaguje błyskawicznie, wychwytuje aluzje literackie i puenty, potrafi zjednać sobie urzędników i pracowników muzeów z czasu PRL-u. Kiedy trzeba - sięga po plotki i zabawia miejscowych. Innym razem udowadnia, że ma wyczucie sztuki i że potrafi dokonywać rzeczy niemożliwych. Tworzy grafiki olśniewające i pracochłonne, zawsze dopasowując je do konkretnego tematu i okoliczności. Basia to zjawisko, które Antoni Kroh podziwia - i które bardzo ceni. Opowiada autor w tej książce o tworzeniu wystaw w PRL-u i o gromadzeniu materiałów do kolejnych książek. Podkreśla przy tym rolę Basi i jej wkład w efekty prac. Jednak nie zamierza porządkować przeszłości i analizować kolejno osiągnięć. Tworzy raczej dowcipny i autorski przypis do własnych działań: uzupełnienie życiorysu, a nie jego fragment. Stałym elementem książki okazują się zatem wyjazdy do małych miejscowości i spotkania z ludźmi, których mentalność zaskakuje. Często trzeba sprytu albo sposobu, żeby przekonać nieprzekonanych, osiągnąć swój cel i nie zamknąć sobie drogi do potrzebnych eksponatów. Basia potrafi wychwytywać ironię i wyczulona jest na rozmaite przejawy głupoty, wie, jak je skomentować, żeby nie wpadać w tony niskiego humoru. Z klasą i talentem puentuje kolejne zjawiska i odkrycia, bezustannie zaskakując swojego kompana. Antoni Kroh unika wprawdzie stawiania Basi na piedestale - jednak z rzucanych przez niego uwag wyłania się obraz kobiety niezwykłej. Z Basią nie można się nudzić: to ona wpada na rozwiązania, które innym nie przyszłyby do głowy, to ona zapewnia wyzwania intelektualne. Kiedy poświęca się pracy - nie ma dla niej nic ważniejszego. I tak od anegdoty do anegdoty, od spotkania do spotkania Antoni Kroh buduje charakterystykę lekką i ciekawą. Odbiorcy szybko przekonają się, z jak wyjątkową postacią mają do czynienia, poznają kulisy tworzenia kilku zaledwie publikacji i większej liczby wystaw (o których niewielu dzisiaj raczej pamięta). Najczęściej jednak będą się uśmiechać nad pomysłami Basi i nad jej podejściem do życia. Antoni Kroh nie wnika w sprawy osobiste, nie interesują go żadne szczegóły z biografii wykraczające poza temat wspólnej pracy - tworzy wizerunek Basi z wyczuciem i tak, by trafić do wymagających czytelników. Nie potrzebuje utrwalać wszystkich wydarzeń, skupia się na tych, które najłatwiej pominąć w naukowych opracowaniach. Funduje odbiorcom opowieść osobistą i wypełnioną uśmiechami, cenną także przez swoją efemeryczność. Basię wplata do relacji w najładniejszy możliwy sposób. Do tego dodaje szereg ilustracji - bez nich ta relacja nie mogłaby istnieć. Jest to pożegnanie - ale bez łez i żalu, idealnie dopasowane do bohaterki książki.
czwartek, 26 maja 2022
Jarosław Iwaszkiewicz: Książka moich wspomnień
Marginesy, Warszawa 2022 (wznowienie)
Wspomnienia literata
Jarosław Iwaszkiewicz snuje opowieści o miejscach zapamiętanych z lat dziecinnych aż po czasy Skamandra - prezentuje czytelnikom miejsca i ludzi w doskonale skonstruowanych obrazkach rodzajowych. "Książka moich wspomnień" to lektura wyjątkowa, nie tylko ze względu na możliwość poznawania twórczości wielkiego pisarza, ale dzięki atmosferze konfesyjności przy jednoczesnym plastycznym odwzorowywaniu otoczenia. Iwaszkiewicz niemal każdy temat traktuje jak możliwość rozwijania pisarskiego warsztatu, imponuje trafnością spostrzeżeń i humorem przenikającym teksty. Jarosław Iwaszkiewicz sięga po wspomnienia jednostkowe, które składają się na obraz obyczajowości - nie pomija żadnego elementu, który go ukształtował i który zapisał się w pamięci. Stosuje przy tym synestezyjną narrację, wypełnia kolejne strony kolorami i dźwiękami. Stara się również przedstawić w pamiętniku wiadomości na temat prezentowanych postaci, tak, żeby stało się jasne, jaką rolę odegrały w jego życiorysie. W efekcie "Książka moich wspomnień" to tom, który się nie starzeje, a może być uznawany za kopalnię plotek i ciekawostek uzupełniających podręcznikowe dane. Widać tu talent Iwaszkiewicza do odzwierciedlania w tekstach rzeczywistości, widać też szacunek do słowa. Autor zabiera czytelników w podróż w przeszłość, do świata, który już nie istnieje - i przynosi im mnóstwo silnych wrażeń, nawet wtedy, gdy sięga po statyczne obrazki. Wprowadza na scenę kolejnych bohaterów - członków rodziny, pracowników czy napotkanych na drodze ludzi - i natychmiast sprawia, że ożywają na kartach tej historii i pozwalają zaangażować się w lekturę. Jarosław Iwaszkiewicz charakteryzuje także swoich przyjaciół po piórze, tworząc niezwykle celne i jednocześnie krytyczne portrety - przelewa na papier komentarze i uwagi, które nie mieszczą się w notkach biograficznych, a pomagają w uchwyceniu charakteru postaci. Do tego jest bardzo wyczulony na urok miejsc - rejestruje przemierzane trasy i definiuje miasta. Tu także można zaobserwować przemiany obyczajowe, ale Jarosław Iwaszkiewicz przede wszystkim jawi się jako artysta, autor, który jest w stanie uchwycić ideę miejsca. "Książka moich wspomnień" składa się z szeregu niespiesznych opowieści, wypełnionych jednostkowymi doświadczeniami, ale bazujących też na bardziej uniwersalnych obserwacjach. Dodaje do tego autor sporo publicystyki - nie pozostaje obojętny na to, co dzieje się wokół niego. Funkcjonuje jako komentator rzeczywistości. Esencję stylistyki i tematów poruszanych w "Książce moich wspomnień" widać najlepiej w aneksie - zestawie drobniejszych tekstów poświęconych rodzinie i miejskim refleksjom. Jarosław Iwaszkiewicz oferuje pisarstwo autobiograficzne najwyższej próby - przedstawia czytelnikom swoje otoczenie w sposób, który zamienia wspomnienia w wielką literaturę. Dobrze, że "Książka moich wspomnień" powraca na rynek - to lektura wybitna i nie może się znudzić odbiorcom, nawet mimo upływu czasu i zmian w zainteresowaniach literackich. Ponadczasowe zapiski wspomnieniowe pokazują, jak wiele może ocalić pamięć.
Wspomnienia literata
Jarosław Iwaszkiewicz snuje opowieści o miejscach zapamiętanych z lat dziecinnych aż po czasy Skamandra - prezentuje czytelnikom miejsca i ludzi w doskonale skonstruowanych obrazkach rodzajowych. "Książka moich wspomnień" to lektura wyjątkowa, nie tylko ze względu na możliwość poznawania twórczości wielkiego pisarza, ale dzięki atmosferze konfesyjności przy jednoczesnym plastycznym odwzorowywaniu otoczenia. Iwaszkiewicz niemal każdy temat traktuje jak możliwość rozwijania pisarskiego warsztatu, imponuje trafnością spostrzeżeń i humorem przenikającym teksty. Jarosław Iwaszkiewicz sięga po wspomnienia jednostkowe, które składają się na obraz obyczajowości - nie pomija żadnego elementu, który go ukształtował i który zapisał się w pamięci. Stosuje przy tym synestezyjną narrację, wypełnia kolejne strony kolorami i dźwiękami. Stara się również przedstawić w pamiętniku wiadomości na temat prezentowanych postaci, tak, żeby stało się jasne, jaką rolę odegrały w jego życiorysie. W efekcie "Książka moich wspomnień" to tom, który się nie starzeje, a może być uznawany za kopalnię plotek i ciekawostek uzupełniających podręcznikowe dane. Widać tu talent Iwaszkiewicza do odzwierciedlania w tekstach rzeczywistości, widać też szacunek do słowa. Autor zabiera czytelników w podróż w przeszłość, do świata, który już nie istnieje - i przynosi im mnóstwo silnych wrażeń, nawet wtedy, gdy sięga po statyczne obrazki. Wprowadza na scenę kolejnych bohaterów - członków rodziny, pracowników czy napotkanych na drodze ludzi - i natychmiast sprawia, że ożywają na kartach tej historii i pozwalają zaangażować się w lekturę. Jarosław Iwaszkiewicz charakteryzuje także swoich przyjaciół po piórze, tworząc niezwykle celne i jednocześnie krytyczne portrety - przelewa na papier komentarze i uwagi, które nie mieszczą się w notkach biograficznych, a pomagają w uchwyceniu charakteru postaci. Do tego jest bardzo wyczulony na urok miejsc - rejestruje przemierzane trasy i definiuje miasta. Tu także można zaobserwować przemiany obyczajowe, ale Jarosław Iwaszkiewicz przede wszystkim jawi się jako artysta, autor, który jest w stanie uchwycić ideę miejsca. "Książka moich wspomnień" składa się z szeregu niespiesznych opowieści, wypełnionych jednostkowymi doświadczeniami, ale bazujących też na bardziej uniwersalnych obserwacjach. Dodaje do tego autor sporo publicystyki - nie pozostaje obojętny na to, co dzieje się wokół niego. Funkcjonuje jako komentator rzeczywistości. Esencję stylistyki i tematów poruszanych w "Książce moich wspomnień" widać najlepiej w aneksie - zestawie drobniejszych tekstów poświęconych rodzinie i miejskim refleksjom. Jarosław Iwaszkiewicz oferuje pisarstwo autobiograficzne najwyższej próby - przedstawia czytelnikom swoje otoczenie w sposób, który zamienia wspomnienia w wielką literaturę. Dobrze, że "Książka moich wspomnień" powraca na rynek - to lektura wybitna i nie może się znudzić odbiorcom, nawet mimo upływu czasu i zmian w zainteresowaniach literackich. Ponadczasowe zapiski wspomnieniowe pokazują, jak wiele może ocalić pamięć.
środa, 25 maja 2022
Sałatki. Zdrowe i kolorowe
Buchmann, Warszawa 2022.
W misce
Sałatki nie wymagają przesadnych umiejętności kulinarnych. Sprawdzają się na wszelkiego rodzaju świętach i imprezach, ich przygotowanie nie jest czasochłonne i nie wymaga wielkich nakładów finansowych. Pozwalają na urozmaicenie codziennego jadłospisu - i tak naprawdę dopiero wracają do łask. Tom "Sałatki. Zdrowe i kolorowe" to podpowiedź dla wszystkich, którzy chcieliby odkrywać uroki łączenia smaków - i cieszyć się zdrowymi, pełnowartościowymi posiłkami. Podczas gdy autorzy książek kucharskich i kulinarnych dostępnych na rynku prześcigają się w podawaniu przepisów na potrawy jak najbardziej egzotyczne lub związane z modami żywieniowymi, w "Sałatkach" znajdą się niemal wyłącznie proste przepisy. Twórcy książki we wstępie przypominają, że można do woli modyfikować ilość składników, a także operować przyprawami w oparciu o własny gust - zachęcają zatem do eksperymentowania i do testowania kolejnych rozwiązań. Nie ulega wątpliwości, że tom "Sałatki. Zdrowe i kolorowe" jest dopiero punktem wyjścia do bardziej twórczych działań w kuchni. Służy do tego, żeby przypomnieć, że arbuz dobrze łączy się z fetą, że część składników można najpierw usmażyć lub ugotować, że dodatkami do sałatek równie dobrze mogą być mięsa, jak i makarony czy kasze - i za każdym razem zyskuje się posiłek, który zaspokoi apetyt i do tego przyniesie moc wrażeń dla podniebienia. Każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie, będą sałatki wegetariańskie i sałatki mięsne, sałatki z owocami morza i sałatki na słodko - jedne banalne, inne wyszukane i wykwintne, tak, żeby nadawały się na różne okazje i pozwalały poszerzać doświadczenia kulinarne. Nie chodzi tu o podkreślanie kolejnych etapów przygotowań: zwykle tylko część składników trzeba w jakiś sposób przyrządzić, cała praca polega na wymieszaniu wszystkiego i doprawieniu - jednak liczą się inspiracje dla tych, którzy samodzielnie nie wymyślają nowych dań. Twórcy tomu postawili na zróżnicowane smaki, wiedząc, że każda z sałatek może stać się punktem wyjścia do dalszych prac nad potrawami. Każde danie doczekało się własnego zdjęcia z propozycją podania - co jest dość twórcze w wypadku tematycznych książek z przepisami - w przypadku sałatek to również wskazówka dla tych wszystkich odbiorców, którzy potrzebują pochwalić się przyrządzonym własnoręcznie daniem.
Niby nic - bo każdy potrafiłby zrobić jakąś sałatkę - ale eksperymenty kulinarne zaczyna się przeważnie od podpatrywania pomysłów innych. I tom "Sałatki. Zdrowe i kolorowe" to zestaw takich właśnie wskazówek, do wykorzystania i modyfikowania według własnych potrzeb. Pomaga urozmaicić codzienną dietę i zachęca do poszukiwania ulubionych składników. To zestaw podpowiedzi dla tych, którzy nie mają zbyt wiele umiejętności, a chcieliby zabłysnąć w kuchni.
W misce
Sałatki nie wymagają przesadnych umiejętności kulinarnych. Sprawdzają się na wszelkiego rodzaju świętach i imprezach, ich przygotowanie nie jest czasochłonne i nie wymaga wielkich nakładów finansowych. Pozwalają na urozmaicenie codziennego jadłospisu - i tak naprawdę dopiero wracają do łask. Tom "Sałatki. Zdrowe i kolorowe" to podpowiedź dla wszystkich, którzy chcieliby odkrywać uroki łączenia smaków - i cieszyć się zdrowymi, pełnowartościowymi posiłkami. Podczas gdy autorzy książek kucharskich i kulinarnych dostępnych na rynku prześcigają się w podawaniu przepisów na potrawy jak najbardziej egzotyczne lub związane z modami żywieniowymi, w "Sałatkach" znajdą się niemal wyłącznie proste przepisy. Twórcy książki we wstępie przypominają, że można do woli modyfikować ilość składników, a także operować przyprawami w oparciu o własny gust - zachęcają zatem do eksperymentowania i do testowania kolejnych rozwiązań. Nie ulega wątpliwości, że tom "Sałatki. Zdrowe i kolorowe" jest dopiero punktem wyjścia do bardziej twórczych działań w kuchni. Służy do tego, żeby przypomnieć, że arbuz dobrze łączy się z fetą, że część składników można najpierw usmażyć lub ugotować, że dodatkami do sałatek równie dobrze mogą być mięsa, jak i makarony czy kasze - i za każdym razem zyskuje się posiłek, który zaspokoi apetyt i do tego przyniesie moc wrażeń dla podniebienia. Każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie, będą sałatki wegetariańskie i sałatki mięsne, sałatki z owocami morza i sałatki na słodko - jedne banalne, inne wyszukane i wykwintne, tak, żeby nadawały się na różne okazje i pozwalały poszerzać doświadczenia kulinarne. Nie chodzi tu o podkreślanie kolejnych etapów przygotowań: zwykle tylko część składników trzeba w jakiś sposób przyrządzić, cała praca polega na wymieszaniu wszystkiego i doprawieniu - jednak liczą się inspiracje dla tych, którzy samodzielnie nie wymyślają nowych dań. Twórcy tomu postawili na zróżnicowane smaki, wiedząc, że każda z sałatek może stać się punktem wyjścia do dalszych prac nad potrawami. Każde danie doczekało się własnego zdjęcia z propozycją podania - co jest dość twórcze w wypadku tematycznych książek z przepisami - w przypadku sałatek to również wskazówka dla tych wszystkich odbiorców, którzy potrzebują pochwalić się przyrządzonym własnoręcznie daniem.
Niby nic - bo każdy potrafiłby zrobić jakąś sałatkę - ale eksperymenty kulinarne zaczyna się przeważnie od podpatrywania pomysłów innych. I tom "Sałatki. Zdrowe i kolorowe" to zestaw takich właśnie wskazówek, do wykorzystania i modyfikowania według własnych potrzeb. Pomaga urozmaicić codzienną dietę i zachęca do poszukiwania ulubionych składników. To zestaw podpowiedzi dla tych, którzy nie mają zbyt wiele umiejętności, a chcieliby zabłysnąć w kuchni.
wtorek, 24 maja 2022
Ulrich Hub: Lisy nie kłamią
Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Lotnisko
Wszyscy znają swoje role. Wszyscy realizują określony scenariusz. Zwierzęta czekają na lotnisku na samolot. Identyczne owce chcą wreszcie odwiedzić swoich stęsknionych rodziców, panda - jako niedźwiedź pod ochroną - wybiera się do ogrodu zoologicznego, gdzie będzie w spokoju oddawać się nicnierobieniu. Gęś czeka na samolot, bo spóźniła się na wylot w stadzie, a sama nie chce fruwać. Małpa jest testerem leków i wciąż czuje się chora, a tygrys to gwiazda telewizji - wystąpił kiedyś w reklamie. Wszystkich pilnuje pies, który co pewien czas przychodzi i sprawdza, jak zachowują się przyszli pasażerowie. Do tej gromady dołącza lis. I wtedy układ sił całkowicie się zmienia. Lis nie zamierza rezygnować ze swojego charakteru. Bez przerwy snuje intrygi, próbuje okradać zwierzęta z paszportów, kłamie i wygłasza niewygodne dla innych opinie. W zasadzie jest na dobrej drodze, żeby narobić sobie wrogów: każdy ma powody, żeby lisa znienawidzić. Lis jest męczący i irytujący, a jednak nikt się go nie pozbywa. Kiedy lis widzi, że przeholował i że wyzwala złość, natychmiast zmienia front: staje się miły i odpowiednio dobieranymi pochlebstwami zjednuje sobie wcześniej obrażone zwierzęta. Może zrobić wszystko, bo potrafi manipulować innymi - wychodzi mu to niemal odruchowo.
Lis wybija wszystkie zwierzęta z ich strefy komfortu. Szybko staje się prowodyrem grupy, a przy okazji pozwala zrozumieć, dlaczego dla najmłodszych często najbardziej kuszący stają się ci rówieśnicy, którzy sprawiają najwięcej problemów - bohaterowie tomu "Lisy nie kłamią" są świadomi uroku ich nowego znajomego - za to nie dostrzegają jego wad. Tylko dla odbiorców jasne będzie, że lis nadużywa swojej pozycji i nie można mu ufać. Ale nie jest to bohater jednoznacznie negatywny: pozwala on bowiem zrozumieć zwierzętom, że każdy ma swoje sekrety i każdy w pewien sposób kreuje rzeczywistość i własny wizerunek. Stopniowo lis odkrywa tajemnice kolejnych bohaterów - oczywiście nie są oni z tego powodu szczęśliwi, ale dowiadują się czegoś o samych sobie. Bywa coraz mniej wygodnie i coraz bardziej strasznie - jednak prawda oczyszcza. "Lisy nie kłamią" to powieść, która spodoba się w takim samym stopniu dzieciom i dorosłym - Ulrich Hub jest autorem, który przekonuje do siebie ironicznym humorem i rozwiązaniami niebanalnymi. Tym razem pisze trochę w stylu Janoscha, jednak znajduje własne pomysły na kreacje postaci. Buduje humorystyczne sceny wielopłaszczyznowo - nie wszystkie dowcipy trafią do najmłodszych, będzie też trochę zaskoczeń dla dorosłych odbiorców. Ale "Lisy nie kłamią" to tom, który ma wstrząsnąć i nie tylko rozbawiać. Temat prawdy, kłamstwa i wpływania na innych zamienia się w materiał do przemyśleń - i początek moralizatorskich ocen. Dzieci będą musiały zmierzyć się z refleksją, czy zły jest lis, czy może zwierzęta, które przez cały czas ukrywają swoje mankamenty i udają inne niż w rzeczywistości. "Lisy nie kłamią" to bajka, która pozwala zmienić spojrzenie na świat - mądra i ciekawa, doskonale zrealizowana i pełna niezwykłych puent.
Lotnisko
Wszyscy znają swoje role. Wszyscy realizują określony scenariusz. Zwierzęta czekają na lotnisku na samolot. Identyczne owce chcą wreszcie odwiedzić swoich stęsknionych rodziców, panda - jako niedźwiedź pod ochroną - wybiera się do ogrodu zoologicznego, gdzie będzie w spokoju oddawać się nicnierobieniu. Gęś czeka na samolot, bo spóźniła się na wylot w stadzie, a sama nie chce fruwać. Małpa jest testerem leków i wciąż czuje się chora, a tygrys to gwiazda telewizji - wystąpił kiedyś w reklamie. Wszystkich pilnuje pies, który co pewien czas przychodzi i sprawdza, jak zachowują się przyszli pasażerowie. Do tej gromady dołącza lis. I wtedy układ sił całkowicie się zmienia. Lis nie zamierza rezygnować ze swojego charakteru. Bez przerwy snuje intrygi, próbuje okradać zwierzęta z paszportów, kłamie i wygłasza niewygodne dla innych opinie. W zasadzie jest na dobrej drodze, żeby narobić sobie wrogów: każdy ma powody, żeby lisa znienawidzić. Lis jest męczący i irytujący, a jednak nikt się go nie pozbywa. Kiedy lis widzi, że przeholował i że wyzwala złość, natychmiast zmienia front: staje się miły i odpowiednio dobieranymi pochlebstwami zjednuje sobie wcześniej obrażone zwierzęta. Może zrobić wszystko, bo potrafi manipulować innymi - wychodzi mu to niemal odruchowo.
Lis wybija wszystkie zwierzęta z ich strefy komfortu. Szybko staje się prowodyrem grupy, a przy okazji pozwala zrozumieć, dlaczego dla najmłodszych często najbardziej kuszący stają się ci rówieśnicy, którzy sprawiają najwięcej problemów - bohaterowie tomu "Lisy nie kłamią" są świadomi uroku ich nowego znajomego - za to nie dostrzegają jego wad. Tylko dla odbiorców jasne będzie, że lis nadużywa swojej pozycji i nie można mu ufać. Ale nie jest to bohater jednoznacznie negatywny: pozwala on bowiem zrozumieć zwierzętom, że każdy ma swoje sekrety i każdy w pewien sposób kreuje rzeczywistość i własny wizerunek. Stopniowo lis odkrywa tajemnice kolejnych bohaterów - oczywiście nie są oni z tego powodu szczęśliwi, ale dowiadują się czegoś o samych sobie. Bywa coraz mniej wygodnie i coraz bardziej strasznie - jednak prawda oczyszcza. "Lisy nie kłamią" to powieść, która spodoba się w takim samym stopniu dzieciom i dorosłym - Ulrich Hub jest autorem, który przekonuje do siebie ironicznym humorem i rozwiązaniami niebanalnymi. Tym razem pisze trochę w stylu Janoscha, jednak znajduje własne pomysły na kreacje postaci. Buduje humorystyczne sceny wielopłaszczyznowo - nie wszystkie dowcipy trafią do najmłodszych, będzie też trochę zaskoczeń dla dorosłych odbiorców. Ale "Lisy nie kłamią" to tom, który ma wstrząsnąć i nie tylko rozbawiać. Temat prawdy, kłamstwa i wpływania na innych zamienia się w materiał do przemyśleń - i początek moralizatorskich ocen. Dzieci będą musiały zmierzyć się z refleksją, czy zły jest lis, czy może zwierzęta, które przez cały czas ukrywają swoje mankamenty i udają inne niż w rzeczywistości. "Lisy nie kłamią" to bajka, która pozwala zmienić spojrzenie na świat - mądra i ciekawa, doskonale zrealizowana i pełna niezwykłych puent.
poniedziałek, 23 maja 2022
Ewa Nowak: Nie do pary
HarperCollins, Warszawa 2022.
Zdrady
Na rynek powracają dawne powieści młodzieżowe Ewy Nowak - i nic dziwnego, nie starzeją się one i pokazują rzeczywistość uczuciową nastolatków, przekonają zatem młodych czytelników bez trudu i pozwolą zrozumieć zawiłości w codziennej egzystencji. W "Nie do pary" bohaterem prowadzącym narrację jest Alek, chłopak inteligentny i wrażliwy, a jednocześnie niezdecydowany. Alek odkrywa właśnie uroki posiadania dziewczyny: związuje się z Kariną, grzeczną i wręcz nudną uczennicą. Obserwuje, jak nastolatka rozkwita pod jego wpływem, sam też może w takim związku czuć się dobrze. Za wszelką cenę próbuje realizować się jako dobry partner i człowiek, na którym można polegać. Nie odstraszają go lęki Kariny ani sytuacje, które można by interpretować na niekorzyść dziewczyny - jest szczęśliwie zakochany i w euforii nie dostrzega problemów. Szansę na dramat wykorzystuje za to Gaweł, najlepszy przyjaciel Alka i intrygant. To Gaweł doprowadza do pierwszej kłótni zakochanych i wyciąga Alka na imprezę, na której chłopak wpada w ramiona Agaty. Agata zapewnia huśtawkę emocjonalną i wyjątkowe doznania fizyczne, jest szalona i nieprzewidywalna, stanowi przeciwieństwo Kariny i dzięki temu wydaje się Alkowi tak pociągająca. Agata to przywołuje chłopaka do siebie, to go odrzuca i rani - sprawiając, że Alek nie może o niej zapomnieć. Zamierza wprawdzie wyjaśnić wszystko Karinie (która nagle zaczyna go nudzić), ale nigdy nie nadchodzi dobra okazja. A wtedy na horyzoncie pojawia się Iza.
"Nie do pary" to powieść, w której wyraźnie widać, jak dochodzi do zdrad i małych dramatów przy pierwszych zauroczeniach. Ewa Nowak ilustruje pojawianie się przestrzeni do kłamstw i nadużywania zaufania, informuje o niestałości uczuć nastolatków, ale też sygnalizuje, jak łatwo jest podejmować niewłaściwe decyzje i zagłuszać wyrzuty sumienia. Alek we własnym mniemaniu nie robi nic złego - łatwo się rozgrzesza, bo też i sytuacje nie pozwalają mu na pełną szczerość. W końcu nie chciałby skrzywdzić żadnej dziewczyny: raz, że odciąłby się w ten sposób od seksu i pieszczot, a dwa - naraziłby się na zemsty. Czytelniczki będą zapewne oburzać się na postawę bohatera, ale być może dzięki lekturze także coś zrozumieją. W "Nie do pary" Ewa Nowak posługuje się schematami - wyostrza portrety, żeby łatwiej było wskazać podstawowe źródła konfliktów. Nie ma tu miłości idealizowanej i zachwycającej, chwilowe zauroczenia funkcjonują jako wyjaśnienie działań postaci - w tle autorka pokazuje jeszcze rozmaite społeczne tematy. Jest tu między innymi motyw korupcji, rozstających się par i wpływu rozwodów na najmłodszych, biedy i alkoholizmu - mnóstwo ciężkich spraw, przy których zmagania z rzeczywistością w wykonaniu Alka wypadają dość blado. Ale Ewa Nowak wie, że młodość ma swoje prawa i nie próbuje moralizować. Przedstawia bohaterów bez upiększeń, nie zamierza ich tłumaczyć ani komentować ich wyborów - każdy ma prawo do kierowania swoim życiem i w związku z tym może - bardziej lub mniej świadomie - krzywdzić innych. "Nie do pary" to książka, która może być uznawana za niewygodną, ale też jest szalenie potrzebna.
Zdrady
Na rynek powracają dawne powieści młodzieżowe Ewy Nowak - i nic dziwnego, nie starzeją się one i pokazują rzeczywistość uczuciową nastolatków, przekonają zatem młodych czytelników bez trudu i pozwolą zrozumieć zawiłości w codziennej egzystencji. W "Nie do pary" bohaterem prowadzącym narrację jest Alek, chłopak inteligentny i wrażliwy, a jednocześnie niezdecydowany. Alek odkrywa właśnie uroki posiadania dziewczyny: związuje się z Kariną, grzeczną i wręcz nudną uczennicą. Obserwuje, jak nastolatka rozkwita pod jego wpływem, sam też może w takim związku czuć się dobrze. Za wszelką cenę próbuje realizować się jako dobry partner i człowiek, na którym można polegać. Nie odstraszają go lęki Kariny ani sytuacje, które można by interpretować na niekorzyść dziewczyny - jest szczęśliwie zakochany i w euforii nie dostrzega problemów. Szansę na dramat wykorzystuje za to Gaweł, najlepszy przyjaciel Alka i intrygant. To Gaweł doprowadza do pierwszej kłótni zakochanych i wyciąga Alka na imprezę, na której chłopak wpada w ramiona Agaty. Agata zapewnia huśtawkę emocjonalną i wyjątkowe doznania fizyczne, jest szalona i nieprzewidywalna, stanowi przeciwieństwo Kariny i dzięki temu wydaje się Alkowi tak pociągająca. Agata to przywołuje chłopaka do siebie, to go odrzuca i rani - sprawiając, że Alek nie może o niej zapomnieć. Zamierza wprawdzie wyjaśnić wszystko Karinie (która nagle zaczyna go nudzić), ale nigdy nie nadchodzi dobra okazja. A wtedy na horyzoncie pojawia się Iza.
"Nie do pary" to powieść, w której wyraźnie widać, jak dochodzi do zdrad i małych dramatów przy pierwszych zauroczeniach. Ewa Nowak ilustruje pojawianie się przestrzeni do kłamstw i nadużywania zaufania, informuje o niestałości uczuć nastolatków, ale też sygnalizuje, jak łatwo jest podejmować niewłaściwe decyzje i zagłuszać wyrzuty sumienia. Alek we własnym mniemaniu nie robi nic złego - łatwo się rozgrzesza, bo też i sytuacje nie pozwalają mu na pełną szczerość. W końcu nie chciałby skrzywdzić żadnej dziewczyny: raz, że odciąłby się w ten sposób od seksu i pieszczot, a dwa - naraziłby się na zemsty. Czytelniczki będą zapewne oburzać się na postawę bohatera, ale być może dzięki lekturze także coś zrozumieją. W "Nie do pary" Ewa Nowak posługuje się schematami - wyostrza portrety, żeby łatwiej było wskazać podstawowe źródła konfliktów. Nie ma tu miłości idealizowanej i zachwycającej, chwilowe zauroczenia funkcjonują jako wyjaśnienie działań postaci - w tle autorka pokazuje jeszcze rozmaite społeczne tematy. Jest tu między innymi motyw korupcji, rozstających się par i wpływu rozwodów na najmłodszych, biedy i alkoholizmu - mnóstwo ciężkich spraw, przy których zmagania z rzeczywistością w wykonaniu Alka wypadają dość blado. Ale Ewa Nowak wie, że młodość ma swoje prawa i nie próbuje moralizować. Przedstawia bohaterów bez upiększeń, nie zamierza ich tłumaczyć ani komentować ich wyborów - każdy ma prawo do kierowania swoim życiem i w związku z tym może - bardziej lub mniej świadomie - krzywdzić innych. "Nie do pary" to książka, która może być uznawana za niewygodną, ale też jest szalenie potrzebna.
niedziela, 22 maja 2022
Justyna Drzewicka: Hotel spełnionych marzeń
W.A.B., Warszawa 2022.
Ratunek
Nie każdy wchodzi w posiadanie zamku. Nie każdy decyduje się na tak ogromną inwestycję bez wyraźnych planów i możliwości. Jednak Anka popełnia typowy błąd zakochanej kobiety: kiedy narzeczony przekonuje ją, by kupiła Grodzisko, zapożycza się i przenosi na prowincję, chociaż uwielbia życie w wielkim mieście. Dość szybko Krzysztof pokazuje swoje prawdziwe oblicze i kończy związek - Anka zostaje z Grodziskiem i ekipą, która pomaga w prowadzeniu posiadłości. Najchętniej sprzedałaby zamek, żeby pozbyć się problemu - ale jedyny, który chciałby go kupić, to Krzysztof - a to już mocno podejrzane. "Hotel spełnionych marzeń" wydaje się w planie osi fabularnej dość stereotypową historią. Spodoba się jednak czytelniczkom, które szukają schronienia w literaturze obyczajowej i lubią podbarwione romansowo historie. Anka jako szefowa i menadżerka hotelu próbuje zadbać o dobre samopoczucie gości: z tymi, którzy w krytycznym momencie do Grodziska przyjechali, łatwo się zaprzyjaźnić, wbrew wszelkim regułom budowania relacji. Jest tu starsze małżeństwo - para, która mimo problemów zdrowotnych nie przestała się kochać, jest zwariowana na punkcie energii Ziemi globtroterka, która nigdzie nie może znaleźć swojego miejsca i nie zostaje na dłużej w żadnym kraju. Jest też znany pisarz, człowiek, który przybywa do Grodziska w poszukiwaniu spokoju i natchnienia - i tutaj tworzy najlepsze rozdziały powieści, która przyniesie mu jeszcze większy sukces. Galerię postaci uzupełniają pracownicy zamku: również tu znajdują się ludzie po przejściach, ale wyczuleni na krzywdy innych, wrażliwi i gotowi pospieszyć z pomocą, gdy tylko trzeba. W efekcie Grodzisko staje się przystanią i receptą na różne problemy. Z wyjątkiem tych finansowych - Anka musi sama radzić sobie z utrzymaniem olbrzymiej posiadłości - a nie wie jeszcze, czy ze swojej stałej pracy nie zostanie zwolniona, bo trwa właśnie reorganizacja w korporacji. Bohaterka jest silną i samodzielną kobietą, ale tęskni też za bliskością. Kiedy pojawia się możliwość seksualnego spełnienia, wdaje się w relację bez przyszłości - a później, oczywiście, cierpi. Jednak na tym jej nowe przeżycia sercowe skończyć się nie mogą. W "Hotelu spełnionych marzeń" miłość przybiera przeróżne oblicza: raz to przywiązanie i oddanie, raz - wielka przyjaźń, w której mieści się też troska i czułość. Justyna Drzewicka stara się na różne sposoby pokazać czytelniczkom, że nie wolno tracić nadziei na poprawę losu. Podsuwa im spełnianie śmiałych marzeń, przypomina, że nawet jeśli rzeczywistość przynosi wiele rozczarowań, nie można się na nią zamykać - bo tylko wtedy da się znaleźć rozwiązania codziennych problemów. "Hotel spełnionych marzeń" to książka, którą przyjemnie się czyta. Stworzona dla relaksu, przyciągnie odbiorczynie, które cenią sobie sprawdzony schemat: wyprowadzkę na prowincję, nową miłość i życzliwych ludzi wokół - Justyna Drzewicka przynosi czytelniczkom to, czego pragną od odprężających i krzepiących ciepłych obyczajówek. Nie można się zżymać na przewidywalność w tej opowieści - chodzi tu przecież o realizowanie znanego scenariusza. A z tym Justyna Drzewicka nieźle sobie radzi. Nie zmęczy zatem nikogo, kto potrzebuje pocieszenia i literackiego azylu.
Ratunek
Nie każdy wchodzi w posiadanie zamku. Nie każdy decyduje się na tak ogromną inwestycję bez wyraźnych planów i możliwości. Jednak Anka popełnia typowy błąd zakochanej kobiety: kiedy narzeczony przekonuje ją, by kupiła Grodzisko, zapożycza się i przenosi na prowincję, chociaż uwielbia życie w wielkim mieście. Dość szybko Krzysztof pokazuje swoje prawdziwe oblicze i kończy związek - Anka zostaje z Grodziskiem i ekipą, która pomaga w prowadzeniu posiadłości. Najchętniej sprzedałaby zamek, żeby pozbyć się problemu - ale jedyny, który chciałby go kupić, to Krzysztof - a to już mocno podejrzane. "Hotel spełnionych marzeń" wydaje się w planie osi fabularnej dość stereotypową historią. Spodoba się jednak czytelniczkom, które szukają schronienia w literaturze obyczajowej i lubią podbarwione romansowo historie. Anka jako szefowa i menadżerka hotelu próbuje zadbać o dobre samopoczucie gości: z tymi, którzy w krytycznym momencie do Grodziska przyjechali, łatwo się zaprzyjaźnić, wbrew wszelkim regułom budowania relacji. Jest tu starsze małżeństwo - para, która mimo problemów zdrowotnych nie przestała się kochać, jest zwariowana na punkcie energii Ziemi globtroterka, która nigdzie nie może znaleźć swojego miejsca i nie zostaje na dłużej w żadnym kraju. Jest też znany pisarz, człowiek, który przybywa do Grodziska w poszukiwaniu spokoju i natchnienia - i tutaj tworzy najlepsze rozdziały powieści, która przyniesie mu jeszcze większy sukces. Galerię postaci uzupełniają pracownicy zamku: również tu znajdują się ludzie po przejściach, ale wyczuleni na krzywdy innych, wrażliwi i gotowi pospieszyć z pomocą, gdy tylko trzeba. W efekcie Grodzisko staje się przystanią i receptą na różne problemy. Z wyjątkiem tych finansowych - Anka musi sama radzić sobie z utrzymaniem olbrzymiej posiadłości - a nie wie jeszcze, czy ze swojej stałej pracy nie zostanie zwolniona, bo trwa właśnie reorganizacja w korporacji. Bohaterka jest silną i samodzielną kobietą, ale tęskni też za bliskością. Kiedy pojawia się możliwość seksualnego spełnienia, wdaje się w relację bez przyszłości - a później, oczywiście, cierpi. Jednak na tym jej nowe przeżycia sercowe skończyć się nie mogą. W "Hotelu spełnionych marzeń" miłość przybiera przeróżne oblicza: raz to przywiązanie i oddanie, raz - wielka przyjaźń, w której mieści się też troska i czułość. Justyna Drzewicka stara się na różne sposoby pokazać czytelniczkom, że nie wolno tracić nadziei na poprawę losu. Podsuwa im spełnianie śmiałych marzeń, przypomina, że nawet jeśli rzeczywistość przynosi wiele rozczarowań, nie można się na nią zamykać - bo tylko wtedy da się znaleźć rozwiązania codziennych problemów. "Hotel spełnionych marzeń" to książka, którą przyjemnie się czyta. Stworzona dla relaksu, przyciągnie odbiorczynie, które cenią sobie sprawdzony schemat: wyprowadzkę na prowincję, nową miłość i życzliwych ludzi wokół - Justyna Drzewicka przynosi czytelniczkom to, czego pragną od odprężających i krzepiących ciepłych obyczajówek. Nie można się zżymać na przewidywalność w tej opowieści - chodzi tu przecież o realizowanie znanego scenariusza. A z tym Justyna Drzewicka nieźle sobie radzi. Nie zmęczy zatem nikogo, kto potrzebuje pocieszenia i literackiego azylu.
sobota, 21 maja 2022
Noemi Vola: Mniedźwiedź
Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Lęki własne
Noemi Vola stworzyła książkę, która przemówi silniej nawet do dorosłych niż do dzieci. "Mniedźwiedź" to opowieść o własnych demonach, o problemach, które każdy ma ze sobą - i z którymi nie umie się uporać. Wszystkie troski przybierają tu formę ogromnego niedźwiedzia, nieproszonego gościa, który przychodzi do domu wbrew zakazom i nie przejmuje się żadnymi odstraszaczami. Bohaterka jest przy niedźwiedziu bezradna, co widać także na ilustracjach: to drobna kobieta, która w zestawieniu z ogromnym stworem wypada jak dziecko. Niedźwiedź nie zamierza podejmować dialogu: wykorzystuje swoją przewagę, ignoruje wszelkie odstraszacze: nie działają na niego t-rexy ani pułapki. Niedźwiedź nie wypadnie korzystnie nigdy: nie ma takiej perspektywy, z której wyglądałby zachęcająco. Między bohaterką a niedźwiedziem nie dojdzie do porozumienia: w ogóle nie ma tu płaszczyzny do podjęcia dialogu, postacie nie rozmawiają ze sobą, raczej próbują bez słów udowodnić sobie swoją przewagę (z góry przesądzony jest wynik tej potyczki). Niedźwiedź to uosobienie strachów nie do pokonania - niepożądanych i niepotrzebnych, ale nie do zwalczenia. Rośnie przez to, że poświęca się mu uwagę: wydaje się coraz większy, bez względu na to, czy postanawia podróżować razem z bohaterką, czy spać w jej łóżku lub czytać. Czasami tylko znika na moment, albo się chowa - ale wiadomo, że wróci i znowu nie będzie dawał się odstraszyć. "Mniedźwiedź" to zatem próba zdefiniowania tego, co groźne, a co pojawia się w psychice człowieka. Dzieci mogą zobaczyć w nim odzwierciedlenie swoich strachów, dorośli - chorób. Noemi Vola bardzo trafnie wyłapuje ideę wewnętrznych lęków - przekształca ją w obrazek zrozumiały dla wszystkich, a jednocześnie nie straszy dzieci. Chociaż książka utrzymana jest w tonie minorowym, pozbawiona nadziei na to, że uda się nakłonić niedźwiedzia do opuszczenia domu, nie budzi nieprzyjemnych uczuć. Pomaga zrozumieć to, co się dzieje, uporać się z trudnymi myślami i reakcjami - ale też angażuje, w oparciu o Bettelheimowskie uwagi.
W "Mniedźwiedziu" ważną rolę odgrywają ilustracje - czasami są one w ogóle podpórką dla tekstu. Pozwalają uzmysłowić sobie przez odbiorców ogrom problemu i potęgę niedźwiedzia - nieproszonego gościa. To na rysunkach widoczny jest kontrast między wielkim stworem i bohaterką - ale nie tylko wyolbrzymienia tu królują. Pojawia się również humor, zwłaszcza płynący z zaskoczenia oraz przeciwieństw. Niedźwiedź chowający się za kwiatkiem doniczkowym, podróżujący na dachu auta albo rozwalający kanapę własnym ciężarem to obrazkowe niespodzianki dla dzieci - czynniki, które wyzwalają śmiech i osłabiają strach. Niedźwiedź, nawet jeśli nie do pokonania, na obrazkach okazuje się po prostu olbrzymem, który nie do końca radzi sobie sam ze sobą - i jako taki zasługuje czasami na trochę współczucia. "Mniedźwiedź" to zatem publikacja wielowymiarowa. Nie należy do typowych picture booków i nie przyciąga krzykliwymi kolorami. Pokazuje za to wewnętrzny świat wymagający czasem pomocy innych. To propozycja dająca do myślenia nie tylko dzieciom, wartościowa i celna.
Lęki własne
Noemi Vola stworzyła książkę, która przemówi silniej nawet do dorosłych niż do dzieci. "Mniedźwiedź" to opowieść o własnych demonach, o problemach, które każdy ma ze sobą - i z którymi nie umie się uporać. Wszystkie troski przybierają tu formę ogromnego niedźwiedzia, nieproszonego gościa, który przychodzi do domu wbrew zakazom i nie przejmuje się żadnymi odstraszaczami. Bohaterka jest przy niedźwiedziu bezradna, co widać także na ilustracjach: to drobna kobieta, która w zestawieniu z ogromnym stworem wypada jak dziecko. Niedźwiedź nie zamierza podejmować dialogu: wykorzystuje swoją przewagę, ignoruje wszelkie odstraszacze: nie działają na niego t-rexy ani pułapki. Niedźwiedź nie wypadnie korzystnie nigdy: nie ma takiej perspektywy, z której wyglądałby zachęcająco. Między bohaterką a niedźwiedziem nie dojdzie do porozumienia: w ogóle nie ma tu płaszczyzny do podjęcia dialogu, postacie nie rozmawiają ze sobą, raczej próbują bez słów udowodnić sobie swoją przewagę (z góry przesądzony jest wynik tej potyczki). Niedźwiedź to uosobienie strachów nie do pokonania - niepożądanych i niepotrzebnych, ale nie do zwalczenia. Rośnie przez to, że poświęca się mu uwagę: wydaje się coraz większy, bez względu na to, czy postanawia podróżować razem z bohaterką, czy spać w jej łóżku lub czytać. Czasami tylko znika na moment, albo się chowa - ale wiadomo, że wróci i znowu nie będzie dawał się odstraszyć. "Mniedźwiedź" to zatem próba zdefiniowania tego, co groźne, a co pojawia się w psychice człowieka. Dzieci mogą zobaczyć w nim odzwierciedlenie swoich strachów, dorośli - chorób. Noemi Vola bardzo trafnie wyłapuje ideę wewnętrznych lęków - przekształca ją w obrazek zrozumiały dla wszystkich, a jednocześnie nie straszy dzieci. Chociaż książka utrzymana jest w tonie minorowym, pozbawiona nadziei na to, że uda się nakłonić niedźwiedzia do opuszczenia domu, nie budzi nieprzyjemnych uczuć. Pomaga zrozumieć to, co się dzieje, uporać się z trudnymi myślami i reakcjami - ale też angażuje, w oparciu o Bettelheimowskie uwagi.
W "Mniedźwiedziu" ważną rolę odgrywają ilustracje - czasami są one w ogóle podpórką dla tekstu. Pozwalają uzmysłowić sobie przez odbiorców ogrom problemu i potęgę niedźwiedzia - nieproszonego gościa. To na rysunkach widoczny jest kontrast między wielkim stworem i bohaterką - ale nie tylko wyolbrzymienia tu królują. Pojawia się również humor, zwłaszcza płynący z zaskoczenia oraz przeciwieństw. Niedźwiedź chowający się za kwiatkiem doniczkowym, podróżujący na dachu auta albo rozwalający kanapę własnym ciężarem to obrazkowe niespodzianki dla dzieci - czynniki, które wyzwalają śmiech i osłabiają strach. Niedźwiedź, nawet jeśli nie do pokonania, na obrazkach okazuje się po prostu olbrzymem, który nie do końca radzi sobie sam ze sobą - i jako taki zasługuje czasami na trochę współczucia. "Mniedźwiedź" to zatem publikacja wielowymiarowa. Nie należy do typowych picture booków i nie przyciąga krzykliwymi kolorami. Pokazuje za to wewnętrzny świat wymagający czasem pomocy innych. To propozycja dająca do myślenia nie tylko dzieciom, wartościowa i celna.
piątek, 20 maja 2022
Sabine Bohlmann, Emilia Dziubak: Tatusiu, czy dziesięć to dużo?
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Porównania
Mały wilczek - jak każde dziecko - próbuje zrozumieć otaczający go świat. Żeby lepiej pojąć rzeczywistość, zadaje tacie mnóstwo pytań - za każdym razem dotyczących innej cechy lub wartości. Tata cierpliwie odpowiada, zastanawiając się nad każdą kwestią - bo nie da się rozstrzygnąć wątpliwości jednoznacznie i natychmiast. Sabine Bohlmann tworzy opowieść na bazie wyliczanki, z refrenowym powtarzaniem formy. Najpierw mały wilczek zadaje pytanie, później tata mówi "to zależy" - a potem następuje drobna opowieść, zestawienie skrajnych wartości. Wilczek plasuje się zwykle pośrodku - ale dzięki porównaniom będzie mógł lepiej pojąć, o co chodzi z względnością kolejnych danych. Wilczek interesuje się nie tylko tym, czy dziesięć to dużo: chce się dowiedzieć między innymi, czy jego futerko jest puszyste, czy jest głośny, zabawny, dziki, gruby, silny, sprytny albo szybki. Nigdy nie da się stwierdzić tego jednoznacznie: tata wilczka cierpliwie wyjaśnia, że zawsze znajdzie się ktoś, kto jest w danym temacie prawdziwym mocarzem i ktoś znacznie słabszy - podaje do tego czytelne przykłady, które przekonają i wilczka, i małych odbiorców. Stanie się jasne, że porównywanie się do innych nie ma większego sensu - pozwala jedynie określić własne miejsce względem pozostałych stworzeń, ale nie pozwoli na wiarygodną i pełną ocenę. Zawsze będzie warunkowe - i to cenna informacja dla dzieci. Jedno tylko nie podlega dyskusji i jest stałe, Sabine Bohlmann eksponuje to w puencie książeczki. "Tatusiu, czy dziesięć to dużo?" to bardzo urokliwy tomik, który z pewnością na dłużej zagości w dziecięcych biblioteczkach. Charakteryzuje się wewnętrznym ciepłem i wyrozumiałością, nie ma tu mowy o wyśmiewaniu się z inności czy o eksponowaniu odmienności: każdy jest inny i każdy definiuje się osobno - nie ma podziału na lepszych i gorszych. Sabine Bohlmann dokłada tutaj też motyw zwierzęcy, bardzo lubiany przez dzieci: wykorzystuje obecność różnych stworzeń, żeby przyciągnąć maluchy do lektury - historyjka zamienia się w przypominanie o cechach zwierząt. Przez to może być dla odbiorców bardziej zaskakująca (nigdy nie wiadomo, kto zostanie użyty jako przykład dla wilczka) i nieco edukacyjna - pozwala bowiem zapamiętywać określone charakterystyki różnych gatunków stworzeń. "Tatusiu, czy dziesięć to dużo" to jest publikacją udaną i przemyślaną starannie. Przybiera formę dobranockowej czytanki, ale ucieszy także dorosłych, którzy podejmą podobny dialog ze swoimi pociechami.
Dla polskich odbiorców nie bez znaczenia będzie także fakt, że stroną graficzną książki zajęła się Emilia Dziubak - będzie tu zatem mnóstwo urokliwych obrazków, przenoszących do odrobinę tylko baśniowego leśnego świata. Ilustracje wielkoformatowe podziwiać będą wszyscy odbiorcy, bez względu na wiek - a ilustratorka także czerpie z humoru i komiksowości. Bohaterowie jawią się jako sympatyczne, uśmiechnięte zwierzęta, ich relacja naśladuje kontakty międzyludzkie - odwzorowuje stanowisko wyrozumiałych i cierpliwych rodziców z ich dociekliwymi maluchami. Jest to propozycja bardzo udana - piękna i interesująca, bo wilczek zadaje pytania, na które dzieci nie znalazłyby tak szybko odpowiedzi.
Porównania
Mały wilczek - jak każde dziecko - próbuje zrozumieć otaczający go świat. Żeby lepiej pojąć rzeczywistość, zadaje tacie mnóstwo pytań - za każdym razem dotyczących innej cechy lub wartości. Tata cierpliwie odpowiada, zastanawiając się nad każdą kwestią - bo nie da się rozstrzygnąć wątpliwości jednoznacznie i natychmiast. Sabine Bohlmann tworzy opowieść na bazie wyliczanki, z refrenowym powtarzaniem formy. Najpierw mały wilczek zadaje pytanie, później tata mówi "to zależy" - a potem następuje drobna opowieść, zestawienie skrajnych wartości. Wilczek plasuje się zwykle pośrodku - ale dzięki porównaniom będzie mógł lepiej pojąć, o co chodzi z względnością kolejnych danych. Wilczek interesuje się nie tylko tym, czy dziesięć to dużo: chce się dowiedzieć między innymi, czy jego futerko jest puszyste, czy jest głośny, zabawny, dziki, gruby, silny, sprytny albo szybki. Nigdy nie da się stwierdzić tego jednoznacznie: tata wilczka cierpliwie wyjaśnia, że zawsze znajdzie się ktoś, kto jest w danym temacie prawdziwym mocarzem i ktoś znacznie słabszy - podaje do tego czytelne przykłady, które przekonają i wilczka, i małych odbiorców. Stanie się jasne, że porównywanie się do innych nie ma większego sensu - pozwala jedynie określić własne miejsce względem pozostałych stworzeń, ale nie pozwoli na wiarygodną i pełną ocenę. Zawsze będzie warunkowe - i to cenna informacja dla dzieci. Jedno tylko nie podlega dyskusji i jest stałe, Sabine Bohlmann eksponuje to w puencie książeczki. "Tatusiu, czy dziesięć to dużo?" to bardzo urokliwy tomik, który z pewnością na dłużej zagości w dziecięcych biblioteczkach. Charakteryzuje się wewnętrznym ciepłem i wyrozumiałością, nie ma tu mowy o wyśmiewaniu się z inności czy o eksponowaniu odmienności: każdy jest inny i każdy definiuje się osobno - nie ma podziału na lepszych i gorszych. Sabine Bohlmann dokłada tutaj też motyw zwierzęcy, bardzo lubiany przez dzieci: wykorzystuje obecność różnych stworzeń, żeby przyciągnąć maluchy do lektury - historyjka zamienia się w przypominanie o cechach zwierząt. Przez to może być dla odbiorców bardziej zaskakująca (nigdy nie wiadomo, kto zostanie użyty jako przykład dla wilczka) i nieco edukacyjna - pozwala bowiem zapamiętywać określone charakterystyki różnych gatunków stworzeń. "Tatusiu, czy dziesięć to dużo" to jest publikacją udaną i przemyślaną starannie. Przybiera formę dobranockowej czytanki, ale ucieszy także dorosłych, którzy podejmą podobny dialog ze swoimi pociechami.
Dla polskich odbiorców nie bez znaczenia będzie także fakt, że stroną graficzną książki zajęła się Emilia Dziubak - będzie tu zatem mnóstwo urokliwych obrazków, przenoszących do odrobinę tylko baśniowego leśnego świata. Ilustracje wielkoformatowe podziwiać będą wszyscy odbiorcy, bez względu na wiek - a ilustratorka także czerpie z humoru i komiksowości. Bohaterowie jawią się jako sympatyczne, uśmiechnięte zwierzęta, ich relacja naśladuje kontakty międzyludzkie - odwzorowuje stanowisko wyrozumiałych i cierpliwych rodziców z ich dociekliwymi maluchami. Jest to propozycja bardzo udana - piękna i interesująca, bo wilczek zadaje pytania, na które dzieci nie znalazłyby tak szybko odpowiedzi.
czwartek, 19 maja 2022
Roch Sulima: Powidoki codzienności
Iskry, Warszawa 2022.
Zwyczaje
Trudno sobie wyobrazić lepsze otwarcie potężnego tomu "Powidoki codzienności" niż rozmowa z Rochem Sulimą - obszerne tłumaczenia, humor zaprawiony ironią i spostrzeżenia, które kierują uwagę w strony nieoczekiwane. O "ekspertach życia" autor wyraża się niezbyt pochlebnie, sam jednak zapewnia przegląd charakterystycznych obecnie zachowań i społecznych zwyczajów, które składają się na obraz codzienności. Sam autor stwierdza, że nie interesują go teorie, a zjawiska, które odnoszą się do rzeczywistości, są znane i wspólne grupie odbiorców. Najważniejsze jest to, że Roch Sulima dostrzega przełomy i fakty, które mają wpływ na codzienność - potrafi je umieścić w kontekście filozoficzno-kulturowym i wyjaśnić ich znaczenie. Każde zagadnienie to osobny tekst, krótki, lecz naszpikowany odniesieniami (każdorazowo czytelników zachwycić może zestaw przypisów), konkretny i trafny - powiązany ze zmianami obyczajowości. Zamiast potocznej wiedzy o obyczaju - czyli tego, co wszyscy przeczuwają, ale niekoniecznie są w stanie umieścić w badaniach nad życiem codziennym, proponuje rozwiązania systemowe, przyglądanie się typom zachowań. Co ciekawe, pojawia się tu też metaobyczajowość, próba scharakteryzowania specyfiki obyczajów dzisiaj (w odniesieniu do tradycji).
Równie satysfakcjonujący co inspirujący może być zbiór tematów, które wybiera sobie Roch Sulima na wiodące w kolejnych tekstach. Eseje prowadzą od plaży do telefonu komórkowego, od etosu pracy na stadiony zamienione w bazary. Autor wychodzi na ulice i sprawdza, jak w dyskursie zaistniał Ogólnopolski Strajk Kobiet czy - jak wyglądało brutalizowanie języka w sferze publicznej. Znajduje miejsce na analizowanie "smartów" i na refleksję nad śmieciami (co zresztą wydaje się dość modnym zagadnieniem w ostatnich latach). Za każdym razem - niezależnie od kwestii, która wybija się na pierwszy plan - jest w stanie nie tylko zdefiniować zachodzące procesy i wskazać ich znaczenie dla odbiorców - ale też umiejscowić je w kontekście kulturowym, opatrzyć mnóstwem odniesień i skojarzeń. Obudowane filozoficznymi komentarzami i wypełnione ciekawostkami stają się sposobem na odnotowanie tego, co istotne dzisiaj. Roch Sulima zamienia się zatem w przewodnika po codzienności - chociaż w tym wymiarze, we w ten sposób uchwyconej rzeczywistości wszystko wybrzmiewa silniej, okazuje się mniej intuicyjne a bardziej skategoryzowane i uporządkowane. Nie ulega wątpliwości, że autor tomu może zaproponować oryginalne ujęcie: tym przekona do siebie sporą grupę czytelników złaknionych ambitnej lektury. Równie ważny jest fakt, że każde zagadnienie zyskuje osobne podejście - nie ma jednego schematu, według którego Roch Sulima tworzyłby swoje teksty - eseje stanowią samodzielne całości. To, co zakodowane w języku i w zwyczajach, w postawach ludzi i w tradycjach - ujawnia się tutaj w charakterystycznych omówieniach. Nie ma w nich naiwności ani wyszukiwania na siłę tego, co najlepiej określi rzeczywistość. Roch Sulima jest przekonujący, bez względu na to, czy analizuje rytuały powitalne, czy dewastacje cmentarzy jako zjawisko ostatnich lat. Sam uważnie obserwuje rzeczywistość, ale nie zapomina o opracowaniach kulturoznawczych. Mariaż tych dwóch sposobów zdobywania wiedzy procentuje - "Powidoki codzienności" to książka, która wywrze duże wrażenie na odbiorcach.
Zwyczaje
Trudno sobie wyobrazić lepsze otwarcie potężnego tomu "Powidoki codzienności" niż rozmowa z Rochem Sulimą - obszerne tłumaczenia, humor zaprawiony ironią i spostrzeżenia, które kierują uwagę w strony nieoczekiwane. O "ekspertach życia" autor wyraża się niezbyt pochlebnie, sam jednak zapewnia przegląd charakterystycznych obecnie zachowań i społecznych zwyczajów, które składają się na obraz codzienności. Sam autor stwierdza, że nie interesują go teorie, a zjawiska, które odnoszą się do rzeczywistości, są znane i wspólne grupie odbiorców. Najważniejsze jest to, że Roch Sulima dostrzega przełomy i fakty, które mają wpływ na codzienność - potrafi je umieścić w kontekście filozoficzno-kulturowym i wyjaśnić ich znaczenie. Każde zagadnienie to osobny tekst, krótki, lecz naszpikowany odniesieniami (każdorazowo czytelników zachwycić może zestaw przypisów), konkretny i trafny - powiązany ze zmianami obyczajowości. Zamiast potocznej wiedzy o obyczaju - czyli tego, co wszyscy przeczuwają, ale niekoniecznie są w stanie umieścić w badaniach nad życiem codziennym, proponuje rozwiązania systemowe, przyglądanie się typom zachowań. Co ciekawe, pojawia się tu też metaobyczajowość, próba scharakteryzowania specyfiki obyczajów dzisiaj (w odniesieniu do tradycji).
Równie satysfakcjonujący co inspirujący może być zbiór tematów, które wybiera sobie Roch Sulima na wiodące w kolejnych tekstach. Eseje prowadzą od plaży do telefonu komórkowego, od etosu pracy na stadiony zamienione w bazary. Autor wychodzi na ulice i sprawdza, jak w dyskursie zaistniał Ogólnopolski Strajk Kobiet czy - jak wyglądało brutalizowanie języka w sferze publicznej. Znajduje miejsce na analizowanie "smartów" i na refleksję nad śmieciami (co zresztą wydaje się dość modnym zagadnieniem w ostatnich latach). Za każdym razem - niezależnie od kwestii, która wybija się na pierwszy plan - jest w stanie nie tylko zdefiniować zachodzące procesy i wskazać ich znaczenie dla odbiorców - ale też umiejscowić je w kontekście kulturowym, opatrzyć mnóstwem odniesień i skojarzeń. Obudowane filozoficznymi komentarzami i wypełnione ciekawostkami stają się sposobem na odnotowanie tego, co istotne dzisiaj. Roch Sulima zamienia się zatem w przewodnika po codzienności - chociaż w tym wymiarze, we w ten sposób uchwyconej rzeczywistości wszystko wybrzmiewa silniej, okazuje się mniej intuicyjne a bardziej skategoryzowane i uporządkowane. Nie ulega wątpliwości, że autor tomu może zaproponować oryginalne ujęcie: tym przekona do siebie sporą grupę czytelników złaknionych ambitnej lektury. Równie ważny jest fakt, że każde zagadnienie zyskuje osobne podejście - nie ma jednego schematu, według którego Roch Sulima tworzyłby swoje teksty - eseje stanowią samodzielne całości. To, co zakodowane w języku i w zwyczajach, w postawach ludzi i w tradycjach - ujawnia się tutaj w charakterystycznych omówieniach. Nie ma w nich naiwności ani wyszukiwania na siłę tego, co najlepiej określi rzeczywistość. Roch Sulima jest przekonujący, bez względu na to, czy analizuje rytuały powitalne, czy dewastacje cmentarzy jako zjawisko ostatnich lat. Sam uważnie obserwuje rzeczywistość, ale nie zapomina o opracowaniach kulturoznawczych. Mariaż tych dwóch sposobów zdobywania wiedzy procentuje - "Powidoki codzienności" to książka, która wywrze duże wrażenie na odbiorcach.
środa, 18 maja 2022
Areta Szpura, współpraca: Emilia Padoł: Instrukcja obsługi przyszłości
Buchmann, Warszawa 2022.
Ratunek
Jest to publikacja stworzona z głębokich rozmów - z ludźmi, którzy przejmują się losami planety i którzy zachęcają do zmiany przyzwyczajeń. Wszystko ma prowadzić do stworzenia nowej wersji codzienności: metoda małych kroków nie pomoże, tu trzeba radykalnie odciąć się od tego, co niszczy Ziemię. Areta Szpura we współpracy z Emilią Padoł znajduje ekspertów w różnych dziedzinach: zajmujących się środowiskiem, biznesem, psychologią, umiejętnością współdziałania ludzi, edukacją czy sferą żywności - i zadaje im pytania, jak postępować, żeby uratować świat i zapewnić dobrą przyszłość kolejnym pokoleniom. Każdy prezentuje optymistyczne i niekoniecznie krzepiące obrazki z własnego obszaru zainteresowań, a ponieważ rozmówcy autorki są jednocześnie mocno zaangażowani w to, czym się zajmują, potrafią opowiadać z pasją i przyciągać czytelników. Dostrzegają błędy systemowe i problemy płynące z różnych mód, podpowiadają, co jest dobre, a jakie rozwiązania stają się w kontekście przyszłości kompletnie nieprzydatne, a tylko uspokajają sumienia. Mnóstwo tu recept, które jednak trudno wprowadzać w życie na poziomie jednostki, równie dużo nawoływań do podjęcia konkretnych kroków. Nie ma w tomie hermetyczności: każdy stara się dotrzeć do wyobraźni odbiorców, posługuje się czytelnymi przykładami i komentarzami zanurzonymi w emocjach. Rozmowy należą do długich - nie da się oczywiście wyczerpać w nich poruszanych tematów, jednak Areta Szpura dąży do tego, żeby czytelnicy nie mieli poczucia niedosytu czy powierzchowności wywiadów. Dociera do informacji, które nie mieszczą się w powszechnej świadomości - między innymi przedstawia kwestię zanieczyszczania środowiska przez korzystanie z poczty elektronicznej czy zdobyczy technologii. Chociaż zagadnienia poruszane w tomie wiążą się z dbałością o planetę, sporo uwagi przeznacza się tutaj na odnotowywanie wydarzeń w mikroskali: lokalne społeczności mogą się zorganizować inaczej niż do tej pory, żeby skuteczniej walczyć z zagrożeniami i dbać o przyrodę. Jednak rozwiązania, jakie podsuwają rozmówcy Arety Szpury nie należą do łatwych: trzeba niejednokrotnie zmiany mentalności, żeby w ogóle zacząć myśleć o podobnych zadaniach dla sąsiadów. Eksperci kierują się do ludzi, którzy mają sporo czasu i mogą na przykład zająć się uprawami permakulturowymi albo tworzyć autorskie programy nauczania dla dzieci. Wskazówek i podpowiedzi jest sporo - i czytelnicy, którzy potrzebują czegoś nowego i inspirującego znajdą tu coś dla siebie. Każdy wywiad kończy się zestawem książek, po które warto sięgnąć, adresów internetowych czy filmów. Dzięki temu zainteresowani tematem dość szybko zostaną odesłani do odpowiednich źródeł i będą mogli pogłębiać wiedzę z wybranej dziedziny.
"Instrukcja obsługi przyszłości" to książka, której początkiem stała się bezsilność - i chęć działania, żeby wydobyć się z marazmu. To lektura dla ludzi potrzebujących zmian i poczucia, że coś od nich zależy. Siłą tej publikacji staje się różnorodność tematyczna - dość rozległe spojrzenie na problemy i możliwości działania. Nie jest to może zbyt rozbudowana tekstowo książka (objętość zostaje sztucznie rozdmuchana przez skład), ale da się w niej znaleźć wiele zagadnień ważnych i wartościowych, a przy tym odpowiednio opracowanych.
Ratunek
Jest to publikacja stworzona z głębokich rozmów - z ludźmi, którzy przejmują się losami planety i którzy zachęcają do zmiany przyzwyczajeń. Wszystko ma prowadzić do stworzenia nowej wersji codzienności: metoda małych kroków nie pomoże, tu trzeba radykalnie odciąć się od tego, co niszczy Ziemię. Areta Szpura we współpracy z Emilią Padoł znajduje ekspertów w różnych dziedzinach: zajmujących się środowiskiem, biznesem, psychologią, umiejętnością współdziałania ludzi, edukacją czy sferą żywności - i zadaje im pytania, jak postępować, żeby uratować świat i zapewnić dobrą przyszłość kolejnym pokoleniom. Każdy prezentuje optymistyczne i niekoniecznie krzepiące obrazki z własnego obszaru zainteresowań, a ponieważ rozmówcy autorki są jednocześnie mocno zaangażowani w to, czym się zajmują, potrafią opowiadać z pasją i przyciągać czytelników. Dostrzegają błędy systemowe i problemy płynące z różnych mód, podpowiadają, co jest dobre, a jakie rozwiązania stają się w kontekście przyszłości kompletnie nieprzydatne, a tylko uspokajają sumienia. Mnóstwo tu recept, które jednak trudno wprowadzać w życie na poziomie jednostki, równie dużo nawoływań do podjęcia konkretnych kroków. Nie ma w tomie hermetyczności: każdy stara się dotrzeć do wyobraźni odbiorców, posługuje się czytelnymi przykładami i komentarzami zanurzonymi w emocjach. Rozmowy należą do długich - nie da się oczywiście wyczerpać w nich poruszanych tematów, jednak Areta Szpura dąży do tego, żeby czytelnicy nie mieli poczucia niedosytu czy powierzchowności wywiadów. Dociera do informacji, które nie mieszczą się w powszechnej świadomości - między innymi przedstawia kwestię zanieczyszczania środowiska przez korzystanie z poczty elektronicznej czy zdobyczy technologii. Chociaż zagadnienia poruszane w tomie wiążą się z dbałością o planetę, sporo uwagi przeznacza się tutaj na odnotowywanie wydarzeń w mikroskali: lokalne społeczności mogą się zorganizować inaczej niż do tej pory, żeby skuteczniej walczyć z zagrożeniami i dbać o przyrodę. Jednak rozwiązania, jakie podsuwają rozmówcy Arety Szpury nie należą do łatwych: trzeba niejednokrotnie zmiany mentalności, żeby w ogóle zacząć myśleć o podobnych zadaniach dla sąsiadów. Eksperci kierują się do ludzi, którzy mają sporo czasu i mogą na przykład zająć się uprawami permakulturowymi albo tworzyć autorskie programy nauczania dla dzieci. Wskazówek i podpowiedzi jest sporo - i czytelnicy, którzy potrzebują czegoś nowego i inspirującego znajdą tu coś dla siebie. Każdy wywiad kończy się zestawem książek, po które warto sięgnąć, adresów internetowych czy filmów. Dzięki temu zainteresowani tematem dość szybko zostaną odesłani do odpowiednich źródeł i będą mogli pogłębiać wiedzę z wybranej dziedziny.
"Instrukcja obsługi przyszłości" to książka, której początkiem stała się bezsilność - i chęć działania, żeby wydobyć się z marazmu. To lektura dla ludzi potrzebujących zmian i poczucia, że coś od nich zależy. Siłą tej publikacji staje się różnorodność tematyczna - dość rozległe spojrzenie na problemy i możliwości działania. Nie jest to może zbyt rozbudowana tekstowo książka (objętość zostaje sztucznie rozdmuchana przez skład), ale da się w niej znaleźć wiele zagadnień ważnych i wartościowych, a przy tym odpowiednio opracowanych.
wtorek, 17 maja 2022
Francesca Gibbons: Gwiezdny Zegar. Za górami
Harperkids, Warszawa 2022.
Powrót
Imogen i Marie znowu wkraczają do magicznego świata. Chociaż dorośli woleliby pilnować dziewczynek, mieć je cały czas na oku i wybić im z głów fantazjowanie o niebezpiecznych przygodach, bohaterki nie dadzą się powstrzymać. Wystarczy, że zobaczą gdzieś istotę spoza ludzkiej rzeczywistości, a już wiedzą, gdzie powinny się pojawić. Magiczny portal - przejście do innej krainy - to miejsce, które przyciąga. Sytuacji nie poprawia fakt, że partner matki, Mark, jest człowiekiem stanowczym i nie zamierza przejmować się kłopotami dzieci. Mark zresztą cały czas budzi niechęć, zaognia spor i staje się wrogiem nie dlatego, że próbuje stać się członkiem rodziny, a z powodu trudnego charakteru i braku zrozumienia dla dzieci. Imogen i Marie wcale nie zamierzają wchodzić z nim w konszachty: Mark to gwarancja niepowodzeń i nieprzyjemności.
Dziewczynki podążają śladem skrzeta, którego nie powinno być w ludzkim świecie - i ponownie przechodzą przez granicę światów. Marie zostaje tam uprowadzona. Imogen nie zostaje jednak sama: może liczyć na swoich przyjaciół, tych, których poznała i sprawdziła podczas poprzedniej wyprawy. Ale w magicznym świecie pojawia się również Mark, który chciał sprawdzić, co knują córki jego ukochanej - i powstrzymać je przed popełnianiem głupot. I on trafia do przestrzeni, której istnienie kwestionował - musi poznawać od zera zasady działania krainy. I przygotować plan znalezienia i odbicia dziewczynki. Tymczasem to Imogen znacznie lepiej radzi sobie z okiełznaniem mocy. Wie, jak traktować miejscowych, żeby nie zrazić ich do siebie i - skąd brać potrzebne wiadomości. To Imogen jest motorem działania - także dlatego, że wie, jak może postępować Marie i co ją ocali. Szybko organizuje eskapadę ratunkową, szuka sojuszników i uczy się, jak nimi zarządzać. Do tego wszystkiego musi jeszcze pilnować Marka: mężczyzna czuje lęk przed nieznanym i nie do końca spieszy z pomocą. Niby wie, że trzeba uratować Marie (a najpierw - dowiedzieć się, gdzie ona przebywa i co się z nią dzieje, żeby odpowiednio przygotować strategię), ale jest gotowy zrezygnować z poszukiwań, jeśli będą się one wiązać z niebezpieczeństwem. Mark nie zamierza narażać siebie ani Imogen niepotrzebnie - tyle tylko, że Imogen w trakcie wyprawy nabiera siły. Wie, że siostra może liczyć tylko na nią - i to daje jej energię do niestandardowego działania. Francesca Gibbons znów proponuje czytelnikom powieść drogi, stawia na przygody rozpięte na osi czasu i portretuje bohaterkę, która szuka siostry i buduje własny kodeks wartości. Są tu przebitki z życia miejscowych, są też popisy wyobraźniowe - "Gwiezdny Zegar. Za górami" to zatem fantastyka, która sprawdza się wśród młodych czytelników.
Powrót
Imogen i Marie znowu wkraczają do magicznego świata. Chociaż dorośli woleliby pilnować dziewczynek, mieć je cały czas na oku i wybić im z głów fantazjowanie o niebezpiecznych przygodach, bohaterki nie dadzą się powstrzymać. Wystarczy, że zobaczą gdzieś istotę spoza ludzkiej rzeczywistości, a już wiedzą, gdzie powinny się pojawić. Magiczny portal - przejście do innej krainy - to miejsce, które przyciąga. Sytuacji nie poprawia fakt, że partner matki, Mark, jest człowiekiem stanowczym i nie zamierza przejmować się kłopotami dzieci. Mark zresztą cały czas budzi niechęć, zaognia spor i staje się wrogiem nie dlatego, że próbuje stać się członkiem rodziny, a z powodu trudnego charakteru i braku zrozumienia dla dzieci. Imogen i Marie wcale nie zamierzają wchodzić z nim w konszachty: Mark to gwarancja niepowodzeń i nieprzyjemności.
Dziewczynki podążają śladem skrzeta, którego nie powinno być w ludzkim świecie - i ponownie przechodzą przez granicę światów. Marie zostaje tam uprowadzona. Imogen nie zostaje jednak sama: może liczyć na swoich przyjaciół, tych, których poznała i sprawdziła podczas poprzedniej wyprawy. Ale w magicznym świecie pojawia się również Mark, który chciał sprawdzić, co knują córki jego ukochanej - i powstrzymać je przed popełnianiem głupot. I on trafia do przestrzeni, której istnienie kwestionował - musi poznawać od zera zasady działania krainy. I przygotować plan znalezienia i odbicia dziewczynki. Tymczasem to Imogen znacznie lepiej radzi sobie z okiełznaniem mocy. Wie, jak traktować miejscowych, żeby nie zrazić ich do siebie i - skąd brać potrzebne wiadomości. To Imogen jest motorem działania - także dlatego, że wie, jak może postępować Marie i co ją ocali. Szybko organizuje eskapadę ratunkową, szuka sojuszników i uczy się, jak nimi zarządzać. Do tego wszystkiego musi jeszcze pilnować Marka: mężczyzna czuje lęk przed nieznanym i nie do końca spieszy z pomocą. Niby wie, że trzeba uratować Marie (a najpierw - dowiedzieć się, gdzie ona przebywa i co się z nią dzieje, żeby odpowiednio przygotować strategię), ale jest gotowy zrezygnować z poszukiwań, jeśli będą się one wiązać z niebezpieczeństwem. Mark nie zamierza narażać siebie ani Imogen niepotrzebnie - tyle tylko, że Imogen w trakcie wyprawy nabiera siły. Wie, że siostra może liczyć tylko na nią - i to daje jej energię do niestandardowego działania. Francesca Gibbons znów proponuje czytelnikom powieść drogi, stawia na przygody rozpięte na osi czasu i portretuje bohaterkę, która szuka siostry i buduje własny kodeks wartości. Są tu przebitki z życia miejscowych, są też popisy wyobraźniowe - "Gwiezdny Zegar. Za górami" to zatem fantastyka, która sprawdza się wśród młodych czytelników.
poniedziałek, 16 maja 2022
Umiem rysować zwierzęta. 35 zwierząt, które narysujesz krok po kroku
Kropka, Warszawa 2022.
Podpowiedzi
Jest to książka urocza - nie tylko dla najmłodszych, bo skorzystać z niej mogą również dorośli marzący o tworzeniu urokliwych rysunków. "Umiem rysować. Zwierzęta", czyli, jak głosi podtytuł, "35 zwierząt, które narysujesz krok po kroku", to publikacja stworzona najprościej, jak się da: na marginesie każdej rozkładówki pojawia się kilka etapów tworzenia jednego obrazka - sylwetki wybranego zwierzęcia - a w rogu widnieje efekt pracy. Większość pustego miejsca jest przeznaczona na ćwiczenia i na własne prace odbiorców. Rzeczywiście po takiej "lekturze" będzie znacznie łatwiej przełamać lęk przed nowymi doświadczeniami artystycznymi: jeśli ktoś chciałby coś narysować, ale nie ma pojęcia, jak, może spróbować najprostszych z możliwych wskazówek.
Tu faktycznie tworzy się wizerunki zwierząt z nieskomplikowanych kształtów. Efekty nie należą do realistycznych, ale też i nie mają takie być: nadadzą się świetnie za to do ilustrowania tekstów dla dzieci albo do tworzenia rysunków satyrycznych. Czasami ktoś ma doskonałe pomysły, ale brakuje mu umiejętności warsztatowych - dzięki książce "Umiem rysować zwierzęta" poradzi sobie już z takim wyzwaniem. Stworzenia, które powstają w wyniku przyspieszonego kursu są naiwne i urocze - ogląda się ten tomik z prawdziwą przyjemnością, co aż zachęca do podejmowania własnych prób i ćwiczenia rysowania.
Co można narysować? Między innymi pszczołę i rybę na bazie koła czy owalu, wieloryba z półkola, jamnika z prostokąta, słonia, krokodyla, żyrafę, jeża, tukana, kraba, lisa, zebrę czy fokę - co ciekawe, nawet przy maksymalnym upraszczaniu kolejnych zadań ilustracje są czytelne, wiadomo, co przedstawiają i nie trzeba tu dodatkowych komentarzy czy nazw. Oznacza to, że błyskawicznie można uzyskać upragniony efekt. Nie trzeba poświęcać długich godzin na szlifowanie stylu, wszystko jest kwestią odpowiednich proporcji. Te obrazki są do powtórzenia przez dzieci - udowodnią najmłodszym, że bardzo łatwo jest poprawić swój styl rysowania i wprowadzić znacznie większą czytelność do prac, co zachęci dzieci do działania.
"Umiem rysować zwierzęta" to publikacja doskonale przemyślana. Jest w niej wszystko, czego potrzebują najmłodsi do zabicia nudy: samą książkę można wykorzystywać jak blok rysunkowy i kolorowankę jednocześnie, nie ma tu motywu, który przeszkadzałby w pracy. Efekty budzą uśmiech - to naprawdę udane rysunki, które nie wymagają wiele siły ani spostrzegawczości. Warto taki tomik podsunąć najmłodszym, którzy frustrują się podczas rysowania - nauczą się oni, jak korzystać z wyobraźni. "Umiem rysować zwierzęta" może stać się wprowadzeniem do prawdziwej przygody ze sztuką - i rozwinąć się w wielką pasję. Niewiele trzeba, żeby odkryć w sobie talent, a odrobina zaangażowania przynieść może olśniewające efekty. Kto chce sprawdzić swoje umiejętności, może wypróbować dobrze przemyślany zestaw wskazówek.
Podpowiedzi
Jest to książka urocza - nie tylko dla najmłodszych, bo skorzystać z niej mogą również dorośli marzący o tworzeniu urokliwych rysunków. "Umiem rysować. Zwierzęta", czyli, jak głosi podtytuł, "35 zwierząt, które narysujesz krok po kroku", to publikacja stworzona najprościej, jak się da: na marginesie każdej rozkładówki pojawia się kilka etapów tworzenia jednego obrazka - sylwetki wybranego zwierzęcia - a w rogu widnieje efekt pracy. Większość pustego miejsca jest przeznaczona na ćwiczenia i na własne prace odbiorców. Rzeczywiście po takiej "lekturze" będzie znacznie łatwiej przełamać lęk przed nowymi doświadczeniami artystycznymi: jeśli ktoś chciałby coś narysować, ale nie ma pojęcia, jak, może spróbować najprostszych z możliwych wskazówek.
Tu faktycznie tworzy się wizerunki zwierząt z nieskomplikowanych kształtów. Efekty nie należą do realistycznych, ale też i nie mają takie być: nadadzą się świetnie za to do ilustrowania tekstów dla dzieci albo do tworzenia rysunków satyrycznych. Czasami ktoś ma doskonałe pomysły, ale brakuje mu umiejętności warsztatowych - dzięki książce "Umiem rysować zwierzęta" poradzi sobie już z takim wyzwaniem. Stworzenia, które powstają w wyniku przyspieszonego kursu są naiwne i urocze - ogląda się ten tomik z prawdziwą przyjemnością, co aż zachęca do podejmowania własnych prób i ćwiczenia rysowania.
Co można narysować? Między innymi pszczołę i rybę na bazie koła czy owalu, wieloryba z półkola, jamnika z prostokąta, słonia, krokodyla, żyrafę, jeża, tukana, kraba, lisa, zebrę czy fokę - co ciekawe, nawet przy maksymalnym upraszczaniu kolejnych zadań ilustracje są czytelne, wiadomo, co przedstawiają i nie trzeba tu dodatkowych komentarzy czy nazw. Oznacza to, że błyskawicznie można uzyskać upragniony efekt. Nie trzeba poświęcać długich godzin na szlifowanie stylu, wszystko jest kwestią odpowiednich proporcji. Te obrazki są do powtórzenia przez dzieci - udowodnią najmłodszym, że bardzo łatwo jest poprawić swój styl rysowania i wprowadzić znacznie większą czytelność do prac, co zachęci dzieci do działania.
"Umiem rysować zwierzęta" to publikacja doskonale przemyślana. Jest w niej wszystko, czego potrzebują najmłodsi do zabicia nudy: samą książkę można wykorzystywać jak blok rysunkowy i kolorowankę jednocześnie, nie ma tu motywu, który przeszkadzałby w pracy. Efekty budzą uśmiech - to naprawdę udane rysunki, które nie wymagają wiele siły ani spostrzegawczości. Warto taki tomik podsunąć najmłodszym, którzy frustrują się podczas rysowania - nauczą się oni, jak korzystać z wyobraźni. "Umiem rysować zwierzęta" może stać się wprowadzeniem do prawdziwej przygody ze sztuką - i rozwinąć się w wielką pasję. Niewiele trzeba, żeby odkryć w sobie talent, a odrobina zaangażowania przynieść może olśniewające efekty. Kto chce sprawdzić swoje umiejętności, może wypróbować dobrze przemyślany zestaw wskazówek.
niedziela, 15 maja 2022
Aga Pawlikowska: Nie zwalaj winy na blond
Szelest, Warszawa 2022.
Włosizm
Aga Pawlikowska na scenę literacką wkracza odważnie i z pomysłem dalekim od stereotypowych scenariuszy, chociaż kanał StereoTypy na Youtube zapewnia bohaterom całkiem sporą popularność. Set i jego najlepszy przyjaciel Harry to młodzi ludzie, którzy mają mnóstwo oryginalnych pomysłów. Set zapełnia całe zeszyty pomysłami na filmy, Harry wymyśla kolejne filozofie życiowe i zasady, które upraszczają życie (przynajmniej teoretycznie) - między innymi wywalenizm i włosizm. Według tej pierwszej nie wolno przejmować się zbytnio problemami, według drugiej - odpowiedzialność za niegodziwe najczęściej czyny wynika z koloru włosów. "# Nie zwalaj winy na blond" to powieść obszerna i zaskakująca pod różnymi względami. Jest oryginalna pod kątem językowym i stylistycznym, ale też - fabularnym, więc kto chce zetknąć się z ciekawą i odświeżającą prozą, może tu z powodzeniem zajrzeć. Aga Pawlikowska nie wprowadza ograniczeń wiekowych, chociaż bohaterowie są silnie zakorzenieni w swoich czasach. Nie ma tu jednak tematów, które się zestarzeją, raczej "Nie zwalaj winy na blond" będzie mogło długo funkcjonować na rynku i zastępować dawne powieści przygodowe.
Set i Harry idą na wojnę. Na wojnę medialną. Wszystko zaczyna się od Bianki. Siostra Seta policzkuje go na imprezie, a całą sytuację filmują spragnieni rozrywek znajomi. Set musi się zemścić: nie może paść ofiarą cyberprzemocy, bo oczywiście w filmikach Bianki rzeczywistość może zostać przeinaczona odpowiednio, tak, żeby to dziewczyna wyglądała na poszkodowaną. Wojna między rodzeństwem robi się coraz bardziej poważna: Set zdobywa pamiętnik siostry, Bianka wchodzi w posiadanie bezcennych zeszytów ze scenariuszami filmowymi. Kolejne kroki są rejestrowane i wrzucane do sieci - przyczyniają się do zdobycia nowych fanów i do zapoczątkowania nowego ruchu w internecie. Aż sytuacja wymyka się spod kontroli.
Aga Pawlikowska pokazuje całą rodzinną sytuację Seta i Bianki: matkę, która nie radzi sobie z prowadzeniem domu, ojca, który od siedmiu lat leży w śpiączce, po wypadku w dniu urodzin Seta - i konsekwencje tego wypadku dla młodych bohaterów. Pokazuje też przyjaźń między Setem i Harrym, coś, co przywodzi na myśl postacie z książek Niziurskiego - tyle że w wersji pozbawionej rzewnych i sentymentalnych scenek. Nie zajmuje się wyjaśnianiem psychologicznych zawiłości, wystarczy, że obrazuje je bez wahania - sporo wie o swoich bohaterach i może do nich przekonać. Całkiem dobrze orientują się też Set i Harry w świecie mediów społecznościowych, chociaż wcale nie żyją cyberżyciem. Opowieści przeplatane są drobnymi scenariuszami, w których bohaterowie zyskują nowe wcielenia - ale scenki i puenty przedstawiają ich podejście do aktualnych trudności. Aga Pawlikowska pisze ciekawie i bez błędów, ma swój styl, który szybko wpada w ucho. Rozbudza ciekawość i potrafi sprawić, że nawet odbiorcy z innego kręgu pokoleniowego niż bohaterowie będą mogli czerpać satysfakcję z lektury. Rzadko zdarza się na rynku literackim debiut, który tak bardzo może zaangażować i przekonać. "Nie zwalaj winy na blond" to odwaga w pisaniu i zestaw atrakcyjnych rozwiązań. Pomysły, które w akcję wplata Aga Pawlikowska, sprawiają, że ta książka może na rynku zostać zauważona.
Włosizm
Aga Pawlikowska na scenę literacką wkracza odważnie i z pomysłem dalekim od stereotypowych scenariuszy, chociaż kanał StereoTypy na Youtube zapewnia bohaterom całkiem sporą popularność. Set i jego najlepszy przyjaciel Harry to młodzi ludzie, którzy mają mnóstwo oryginalnych pomysłów. Set zapełnia całe zeszyty pomysłami na filmy, Harry wymyśla kolejne filozofie życiowe i zasady, które upraszczają życie (przynajmniej teoretycznie) - między innymi wywalenizm i włosizm. Według tej pierwszej nie wolno przejmować się zbytnio problemami, według drugiej - odpowiedzialność za niegodziwe najczęściej czyny wynika z koloru włosów. "# Nie zwalaj winy na blond" to powieść obszerna i zaskakująca pod różnymi względami. Jest oryginalna pod kątem językowym i stylistycznym, ale też - fabularnym, więc kto chce zetknąć się z ciekawą i odświeżającą prozą, może tu z powodzeniem zajrzeć. Aga Pawlikowska nie wprowadza ograniczeń wiekowych, chociaż bohaterowie są silnie zakorzenieni w swoich czasach. Nie ma tu jednak tematów, które się zestarzeją, raczej "Nie zwalaj winy na blond" będzie mogło długo funkcjonować na rynku i zastępować dawne powieści przygodowe.
Set i Harry idą na wojnę. Na wojnę medialną. Wszystko zaczyna się od Bianki. Siostra Seta policzkuje go na imprezie, a całą sytuację filmują spragnieni rozrywek znajomi. Set musi się zemścić: nie może paść ofiarą cyberprzemocy, bo oczywiście w filmikach Bianki rzeczywistość może zostać przeinaczona odpowiednio, tak, żeby to dziewczyna wyglądała na poszkodowaną. Wojna między rodzeństwem robi się coraz bardziej poważna: Set zdobywa pamiętnik siostry, Bianka wchodzi w posiadanie bezcennych zeszytów ze scenariuszami filmowymi. Kolejne kroki są rejestrowane i wrzucane do sieci - przyczyniają się do zdobycia nowych fanów i do zapoczątkowania nowego ruchu w internecie. Aż sytuacja wymyka się spod kontroli.
Aga Pawlikowska pokazuje całą rodzinną sytuację Seta i Bianki: matkę, która nie radzi sobie z prowadzeniem domu, ojca, który od siedmiu lat leży w śpiączce, po wypadku w dniu urodzin Seta - i konsekwencje tego wypadku dla młodych bohaterów. Pokazuje też przyjaźń między Setem i Harrym, coś, co przywodzi na myśl postacie z książek Niziurskiego - tyle że w wersji pozbawionej rzewnych i sentymentalnych scenek. Nie zajmuje się wyjaśnianiem psychologicznych zawiłości, wystarczy, że obrazuje je bez wahania - sporo wie o swoich bohaterach i może do nich przekonać. Całkiem dobrze orientują się też Set i Harry w świecie mediów społecznościowych, chociaż wcale nie żyją cyberżyciem. Opowieści przeplatane są drobnymi scenariuszami, w których bohaterowie zyskują nowe wcielenia - ale scenki i puenty przedstawiają ich podejście do aktualnych trudności. Aga Pawlikowska pisze ciekawie i bez błędów, ma swój styl, który szybko wpada w ucho. Rozbudza ciekawość i potrafi sprawić, że nawet odbiorcy z innego kręgu pokoleniowego niż bohaterowie będą mogli czerpać satysfakcję z lektury. Rzadko zdarza się na rynku literackim debiut, który tak bardzo może zaangażować i przekonać. "Nie zwalaj winy na blond" to odwaga w pisaniu i zestaw atrakcyjnych rozwiązań. Pomysły, które w akcję wplata Aga Pawlikowska, sprawiają, że ta książka może na rynku zostać zauważona.
sobota, 14 maja 2022
Nikola Kucharska: Miasto Psów
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Wycieczka po mieście
Nikola Kucharska bardzo lubi tworzyć różne rysunkowe światy. Traktuje to nie tylko jako popis własnych umiejętności graficznych, ale też jako możliwość zaproponowania modyfikacji charakterystycznych rynkowych trendów. Trafia do dzieci i do ich rodziców za sprawą humoru, który przesyca i obrazki, i tekst. Tym razem pies przewodnik zachęca niesubordynowanych uczestników wycieczki do sprawdzania, co dzieje się w mieście. Oczywiście uczestnicy stale coś gubią, więc coraz bardziej zdesperowany przewodnik upomina i przekonuje, że trzeba dbać o siebie. To nie pomaga: kolejna rozkładówka to kolejne wyzwanie, zestaw przedmiotów, które należy odszukać na bardzo skomplikowanych obrazkach. Miasto Psów ma w sobie wiele atrakcji, często zapożyczonych z ludzkich miejsc: jest tu muzeum psów, psi teatr, park, inszczekut badań psich, hotel, szkoła, fort i "dogotowie", każdy z budynków pokazany w przekroju, tak, żeby można było zajrzeć do każdego oficjalnego i nieoficjalnego pomieszczenia i sprawdzić, co robią w nim bohaterowie. Psy kupują smaczki w sklepach, chodzą po ulicach i dachach (zwłaszcza psia policja z wysokości patroluje okolicę). Bawią się albo pracują - i antropomorfizacja jest tutaj czynnikiem, który będzie budzić śmiech dzieci. Co pewien czas pojawiają się rozkładówki dodatkowe, z informacjami na temat psich zwyczajów: znani obywatele, psie święta albo wynalazki (dowód na prężną działalność instytutu). Za każdym razem pojawiają się tematy, które wyzwalają śmiech najmłodszych - i nie tylko ich - można wykorzystać kolorowe i wypełnione szczegółami rozkładówki do oglądania i ćwiczenia umiejętności narracyjnych, można też zająć się wyszukiwaniem potrzebnych elementów. Obrazki trzeba oglądać bardzo uważnie, bo kryje się na nich mnóstwo żartów i treści, które niekoniecznie pojawią się w skąpej narracji - w końcu tom "Miasto Psów" przeznaczony jest przede wszystkim do snucia własnych opowieści na podstawie zaprezentowanych scenek. Nikola Kucharska bardzo starannie odtwarza rzeczywistość psów, wymyśla sobie cały świat, któremu nie trzeba już żadnych uzupełnień - pokazuje zatem maluchom, jak korzystać z wyobraźni i jak rozwijać pomysły. Wpuszcza dzieci do świata, który jest jednocześnie prawdziwy i bajkowy, zapewnia możliwość wymyślania własnych historii (na przykład podczas szukania motywacji dla postaci) i wyciągania wniosków na podstawie tego, co widać na obrazkach. Dzieci zyskują tu mnóstwo zadań - tych nazwanych i tych nienazwanych, mogą współtworzyć książkę. Wielkoformatowy picture book nie jest wcale naiwny. Nikola Kucharska korzysta tu mocno z ironii i z odniesień do ludzkich spraw - można tropić takie rozwiązania i cieszyć się komiksowymi portretami bohaterów. Każdy pies ma swój charakterek, to nie maskotki do zachwycania się i do podziwiania - a istoty obdarzone różnymi cechami. Długie godziny da się spędzić nad tym tomem i wcale się nie zmęczyć - miasto psów zaprasza wszystkich, którzy potrzebują odpoczynku i zabawy. Nikola Kucharska gwarantuje, że nikt nie będzie się nudził. Tutaj wszystko jest możliwe, nawet dookreślanie sytuacji, które nie zostały przedstawione wprost (a pojawiają się ich skutki). Ta książka jest ciekawa i oryginalna, bardzo twórcza - i wpisująca się w modę na wyszukiwanki picture bookowe. Jednocześnie nie jest to pozycja wyłącznie dla kilkulatków.
Wycieczka po mieście
Nikola Kucharska bardzo lubi tworzyć różne rysunkowe światy. Traktuje to nie tylko jako popis własnych umiejętności graficznych, ale też jako możliwość zaproponowania modyfikacji charakterystycznych rynkowych trendów. Trafia do dzieci i do ich rodziców za sprawą humoru, który przesyca i obrazki, i tekst. Tym razem pies przewodnik zachęca niesubordynowanych uczestników wycieczki do sprawdzania, co dzieje się w mieście. Oczywiście uczestnicy stale coś gubią, więc coraz bardziej zdesperowany przewodnik upomina i przekonuje, że trzeba dbać o siebie. To nie pomaga: kolejna rozkładówka to kolejne wyzwanie, zestaw przedmiotów, które należy odszukać na bardzo skomplikowanych obrazkach. Miasto Psów ma w sobie wiele atrakcji, często zapożyczonych z ludzkich miejsc: jest tu muzeum psów, psi teatr, park, inszczekut badań psich, hotel, szkoła, fort i "dogotowie", każdy z budynków pokazany w przekroju, tak, żeby można było zajrzeć do każdego oficjalnego i nieoficjalnego pomieszczenia i sprawdzić, co robią w nim bohaterowie. Psy kupują smaczki w sklepach, chodzą po ulicach i dachach (zwłaszcza psia policja z wysokości patroluje okolicę). Bawią się albo pracują - i antropomorfizacja jest tutaj czynnikiem, który będzie budzić śmiech dzieci. Co pewien czas pojawiają się rozkładówki dodatkowe, z informacjami na temat psich zwyczajów: znani obywatele, psie święta albo wynalazki (dowód na prężną działalność instytutu). Za każdym razem pojawiają się tematy, które wyzwalają śmiech najmłodszych - i nie tylko ich - można wykorzystać kolorowe i wypełnione szczegółami rozkładówki do oglądania i ćwiczenia umiejętności narracyjnych, można też zająć się wyszukiwaniem potrzebnych elementów. Obrazki trzeba oglądać bardzo uważnie, bo kryje się na nich mnóstwo żartów i treści, które niekoniecznie pojawią się w skąpej narracji - w końcu tom "Miasto Psów" przeznaczony jest przede wszystkim do snucia własnych opowieści na podstawie zaprezentowanych scenek. Nikola Kucharska bardzo starannie odtwarza rzeczywistość psów, wymyśla sobie cały świat, któremu nie trzeba już żadnych uzupełnień - pokazuje zatem maluchom, jak korzystać z wyobraźni i jak rozwijać pomysły. Wpuszcza dzieci do świata, który jest jednocześnie prawdziwy i bajkowy, zapewnia możliwość wymyślania własnych historii (na przykład podczas szukania motywacji dla postaci) i wyciągania wniosków na podstawie tego, co widać na obrazkach. Dzieci zyskują tu mnóstwo zadań - tych nazwanych i tych nienazwanych, mogą współtworzyć książkę. Wielkoformatowy picture book nie jest wcale naiwny. Nikola Kucharska korzysta tu mocno z ironii i z odniesień do ludzkich spraw - można tropić takie rozwiązania i cieszyć się komiksowymi portretami bohaterów. Każdy pies ma swój charakterek, to nie maskotki do zachwycania się i do podziwiania - a istoty obdarzone różnymi cechami. Długie godziny da się spędzić nad tym tomem i wcale się nie zmęczyć - miasto psów zaprasza wszystkich, którzy potrzebują odpoczynku i zabawy. Nikola Kucharska gwarantuje, że nikt nie będzie się nudził. Tutaj wszystko jest możliwe, nawet dookreślanie sytuacji, które nie zostały przedstawione wprost (a pojawiają się ich skutki). Ta książka jest ciekawa i oryginalna, bardzo twórcza - i wpisująca się w modę na wyszukiwanki picture bookowe. Jednocześnie nie jest to pozycja wyłącznie dla kilkulatków.
piątek, 13 maja 2022
Pokochaj naturę. Biedronka / Pająk
Harperkids, Warszawa 2022.
Mikroświat
Małe kartonowe książeczki w Akademii Mądrego Dziecka uruchamiają różne zmysły. Tu zachęca się dzieci nie tylko do oglądania obrazków (komputerowych grafik - najczęściej), ale i do działań. Maluchy mogą uczestniczyć w tworzeniu historyjek, przesuwać kolejne elementy stron i dzięki temu znajdować nowe wiadomości. Jest to pomysł, który przyciąga do lektury, bo zapewnia zabawę. Pojawia się w cyklu kolejny zestaw tomików, pod szyldem Pokochaj naturę: przedstawia się tutaj owady i pajęczaki, ciekawostki o stworzeniach z łąk i pól. To sposób na zaintrygowanie najmłodszych naturą i szansa na wychowanie pokolenia dbającego o przyrodę. W publikacjach "Pająk" i "Biedronka".
Książeczki pozwalają na dobrą zabawę dzieciom, które zafascynowane są owadami (i innymi żyjątkami) i tymi, które się ich boją lub brzydzą: komiksowe obrazki zapewniają sympatię dla bohaterów. Uśmiechnięte minki postaci zapraszają do oglądania kolejnych stron i sprawdzania, co też wymyślą bohaterowie. A oni funkcjonują we własnym otoczeniu i nie zwracają uwagi na świat ludzi. To najlepsza okazja, żeby dowiedzieć się tego, co w trawie piszczy. Na każdej rozkładówce znajduje się drobna rymowanka (najsłabszy punkt tomiku, ze względu na naiwne rymy, można było spokojnie zamienić to na proste zdania bez współbrzmień - efekt byłby znacznie lepszy, a już na pewno nie infantylny). Na szczęście rymowanka nie jest jedynym, co twórcy podserii mają do zaoferowania dzieciom. Na poszczególnych akapitach pojawiają się ciekawostki dotyczące zachowań bohaterów - pająków lub biedronek. Żeby informacje łatwiej zapadały w pamięć dzieciom (bo w końcu w Akademii Mądrego Dziecka liczą się również aspekty edukacyjne), wiadomości funkcjonują jako podpisy pod zabawnymi ilustracjami. I wreszcie clou: elementy przesuwane. Trzeba poruszać fragmentami rozkładówek, przesuwać je w różne strony - dzięki temu odsłaniają się nowe wiadomości i wcześniej ukryte przed wzrokiem zainteresowanych maluchów dane oraz obrazki. Zmiany wpływają nie tylko na tekst: przyczyniają się również do modyfikacji obrazków, dzieci uzyskują zatem inną ilustrację. Bohaterowie najpierw opowiadają o sobie (narracia pierwszoosobowa też ma znaczenie w budowaniu porozumienia z odbiorcami), później dzieci dostają zestaw informacji o tym, co zrobić, żeby chronić przyrodę i dbać o stworzenia, które właśnie poznały. To świetny pomysł - umożliwia bowiem budzenie wrażliwości na przyrodę.
Przesuwane elementy książeczek dają szansę na odkrycia - wprowadzony jest motyw zaskoczenia, coś, co dzieci bardzo lubią. Przy takich publikacjach nie sposób się nudzić: zawsze znajdzie się magnes dla najmłodszych. Tomiki są niewielkie, zgrabne i bardzo kolorowe, co ucieszy kilkulatki - ale zapewniają również rozwój i naukę, co przypadnie do gustu ich rodzicom. Takie połączenie zostało już wielokrotnie przetestowane i jest wartościowym rozwiązaniem. Na tych książeczkach można ćwiczyć sprawność manualną - wprawdzie istnieje obawa, że część maluchów zechce na własną rękę sprawdzić, jak to zostało zrobione i dlaczego fragmenty strony poruszają się, a nie odpadają - ale to już efekt ciekawości świata. To propozycja bardzo atrakcyjna dla najmłodszych.
Mikroświat
Małe kartonowe książeczki w Akademii Mądrego Dziecka uruchamiają różne zmysły. Tu zachęca się dzieci nie tylko do oglądania obrazków (komputerowych grafik - najczęściej), ale i do działań. Maluchy mogą uczestniczyć w tworzeniu historyjek, przesuwać kolejne elementy stron i dzięki temu znajdować nowe wiadomości. Jest to pomysł, który przyciąga do lektury, bo zapewnia zabawę. Pojawia się w cyklu kolejny zestaw tomików, pod szyldem Pokochaj naturę: przedstawia się tutaj owady i pajęczaki, ciekawostki o stworzeniach z łąk i pól. To sposób na zaintrygowanie najmłodszych naturą i szansa na wychowanie pokolenia dbającego o przyrodę. W publikacjach "Pająk" i "Biedronka".
Książeczki pozwalają na dobrą zabawę dzieciom, które zafascynowane są owadami (i innymi żyjątkami) i tymi, które się ich boją lub brzydzą: komiksowe obrazki zapewniają sympatię dla bohaterów. Uśmiechnięte minki postaci zapraszają do oglądania kolejnych stron i sprawdzania, co też wymyślą bohaterowie. A oni funkcjonują we własnym otoczeniu i nie zwracają uwagi na świat ludzi. To najlepsza okazja, żeby dowiedzieć się tego, co w trawie piszczy. Na każdej rozkładówce znajduje się drobna rymowanka (najsłabszy punkt tomiku, ze względu na naiwne rymy, można było spokojnie zamienić to na proste zdania bez współbrzmień - efekt byłby znacznie lepszy, a już na pewno nie infantylny). Na szczęście rymowanka nie jest jedynym, co twórcy podserii mają do zaoferowania dzieciom. Na poszczególnych akapitach pojawiają się ciekawostki dotyczące zachowań bohaterów - pająków lub biedronek. Żeby informacje łatwiej zapadały w pamięć dzieciom (bo w końcu w Akademii Mądrego Dziecka liczą się również aspekty edukacyjne), wiadomości funkcjonują jako podpisy pod zabawnymi ilustracjami. I wreszcie clou: elementy przesuwane. Trzeba poruszać fragmentami rozkładówek, przesuwać je w różne strony - dzięki temu odsłaniają się nowe wiadomości i wcześniej ukryte przed wzrokiem zainteresowanych maluchów dane oraz obrazki. Zmiany wpływają nie tylko na tekst: przyczyniają się również do modyfikacji obrazków, dzieci uzyskują zatem inną ilustrację. Bohaterowie najpierw opowiadają o sobie (narracia pierwszoosobowa też ma znaczenie w budowaniu porozumienia z odbiorcami), później dzieci dostają zestaw informacji o tym, co zrobić, żeby chronić przyrodę i dbać o stworzenia, które właśnie poznały. To świetny pomysł - umożliwia bowiem budzenie wrażliwości na przyrodę.
Przesuwane elementy książeczek dają szansę na odkrycia - wprowadzony jest motyw zaskoczenia, coś, co dzieci bardzo lubią. Przy takich publikacjach nie sposób się nudzić: zawsze znajdzie się magnes dla najmłodszych. Tomiki są niewielkie, zgrabne i bardzo kolorowe, co ucieszy kilkulatki - ale zapewniają również rozwój i naukę, co przypadnie do gustu ich rodzicom. Takie połączenie zostało już wielokrotnie przetestowane i jest wartościowym rozwiązaniem. Na tych książeczkach można ćwiczyć sprawność manualną - wprawdzie istnieje obawa, że część maluchów zechce na własną rękę sprawdzić, jak to zostało zrobione i dlaczego fragmenty strony poruszają się, a nie odpadają - ale to już efekt ciekawości świata. To propozycja bardzo atrakcyjna dla najmłodszych.
czwartek, 12 maja 2022
Anna H. Niemczynow: W maratonie życia
Luna, Warszawa 2022 (wznowienie).
Wyzwania
Anna H. Niemczynow zwraca się do kobiet z ważnym przesłaniem. Udaje jej się pokazać specyfikę ludzkiej natury i odnieść do stereotypowych sytuacji damsko-męskich. Pod pretekstem przedstawiania życiorysu Matyldy, bohaterki tomu, przemyca sporo podpowiedzi dla płci pięknej. Przez to powieść staje się miejscami moralizatorska, a momentami przewidywalna i stonowana - emocje wygasają, kiedy wiadomo, że chodzi o pouczenie - a jednak "W maratonie życia" to powieść, która wielu czytelniczkom przypadnie do gustu jako psychologiczna obyczajówka o wielkich miłościach i równie wielkich rozczarowaniach. Dla Matyldy powodem do snucia wspomnień staje się maraton - każdy kolejny kilometr wyznacza kolejny rozdział w tomie. Anna H. Niemczynow nawet nie zamierza uczyć biegania ani propagować mody na taki sport: wykorzystuje maraton jako element konstrukcji książki. Owszem, pokazuje, jak zmęczenie fizyczne pomagało jej w pokonywaniu kryzysów, ale nie tworzy powieści poświęconej bieganiu, liczy się życie i zmagania z losem. Matylda ma teraz uporządkowaną egzystencję, trójkę dzieci i wspaniałego męża - wszyscy kibicują jej na trasie maratonu. Kobieta biegnie dla przyjemności i dla sprawdzenia siebie, bo przecież najważniejsze potyczki już wygrała, nawet jeśli czasami musiała korzystać z pomocy specjalistów. Teraz dzieli się z czytelniczkami historią swoich miłości. Jako młoda dziewczyna zakochała się w przystojnym muzyku i padła ofiarą własnych nadziei. Ulokowała uczucia w nieodpowiedzialnym człowieku i przez długi czas nie była w stanie dostrzec prawdziwej natury Kostka. Urodziła mu też syna (i ten fakt stał się dla niej na długo sposobem na definiowanie męża: przy każdym konflikcie zastanawiała się nad tym, jak może się tak źle zachowywać ojciec jej dziecka). Kobieta musi przeżyć wiele rozczarowań i wylać naprawdę wiele łez, żeby przekonać się, że nie powinna męczyć się w nieudanym małżeństwie. Pomaga jej w tym nowa wielka miłość: w pracy Matylda poznaje przystojnego wuefistę. Broni się przed nadchodzącym uczuciem: wie, że ukochany ma żonę (od której chce odejść), sama chciałaby jeszcze ratować własne małżeństwo, jednak zdaje sobie sprawę z tego, że to coraz mniej możliwe. Decyduje się na radykalny krok: rozwód i wprowadzenie do swojego życia nowego mężczyzny. Te dwa związki - dla bohaterki już stanowiące przeszłość - są tu dość dokładnie scharakteryzowane. W obu przypadkach chodzi o toksyczną miłość. Co ciekawe, na ten idealny związek, który zapewnia schronienie, autorka nie znajduje już czasu: apogeum w portretowaniu uczucia osiąga przy kochanku Matyldy: to baśniowa relacja, w której jednak nie ma już miejsca na happy end. Anna H. Niemczynow może dzięki temu prawić morały odbiorcom i może też przestrzegać przed wikłaniem się w sytuacje bez dobrego wyjścia. Babcia Ania - osoba najważniejsza dla Matyldy - przedstawia życiową mądrość i przekonuje, jakie decyzje warto podejmować. Czytelniczki zyskają tu sporo tematów do przemyśleń. Co prawda sama fabuła momentami wydaje się dość przewidywalna, ale chodzi tu nie tylko o rozrywkę, a o przesłania dla kobiet. Także dla tych, które pochopnie oceniają inne panie. Anna H. Niemczynow pokazuje, że nie wszystko jest czarno-białe.
Wyzwania
Anna H. Niemczynow zwraca się do kobiet z ważnym przesłaniem. Udaje jej się pokazać specyfikę ludzkiej natury i odnieść do stereotypowych sytuacji damsko-męskich. Pod pretekstem przedstawiania życiorysu Matyldy, bohaterki tomu, przemyca sporo podpowiedzi dla płci pięknej. Przez to powieść staje się miejscami moralizatorska, a momentami przewidywalna i stonowana - emocje wygasają, kiedy wiadomo, że chodzi o pouczenie - a jednak "W maratonie życia" to powieść, która wielu czytelniczkom przypadnie do gustu jako psychologiczna obyczajówka o wielkich miłościach i równie wielkich rozczarowaniach. Dla Matyldy powodem do snucia wspomnień staje się maraton - każdy kolejny kilometr wyznacza kolejny rozdział w tomie. Anna H. Niemczynow nawet nie zamierza uczyć biegania ani propagować mody na taki sport: wykorzystuje maraton jako element konstrukcji książki. Owszem, pokazuje, jak zmęczenie fizyczne pomagało jej w pokonywaniu kryzysów, ale nie tworzy powieści poświęconej bieganiu, liczy się życie i zmagania z losem. Matylda ma teraz uporządkowaną egzystencję, trójkę dzieci i wspaniałego męża - wszyscy kibicują jej na trasie maratonu. Kobieta biegnie dla przyjemności i dla sprawdzenia siebie, bo przecież najważniejsze potyczki już wygrała, nawet jeśli czasami musiała korzystać z pomocy specjalistów. Teraz dzieli się z czytelniczkami historią swoich miłości. Jako młoda dziewczyna zakochała się w przystojnym muzyku i padła ofiarą własnych nadziei. Ulokowała uczucia w nieodpowiedzialnym człowieku i przez długi czas nie była w stanie dostrzec prawdziwej natury Kostka. Urodziła mu też syna (i ten fakt stał się dla niej na długo sposobem na definiowanie męża: przy każdym konflikcie zastanawiała się nad tym, jak może się tak źle zachowywać ojciec jej dziecka). Kobieta musi przeżyć wiele rozczarowań i wylać naprawdę wiele łez, żeby przekonać się, że nie powinna męczyć się w nieudanym małżeństwie. Pomaga jej w tym nowa wielka miłość: w pracy Matylda poznaje przystojnego wuefistę. Broni się przed nadchodzącym uczuciem: wie, że ukochany ma żonę (od której chce odejść), sama chciałaby jeszcze ratować własne małżeństwo, jednak zdaje sobie sprawę z tego, że to coraz mniej możliwe. Decyduje się na radykalny krok: rozwód i wprowadzenie do swojego życia nowego mężczyzny. Te dwa związki - dla bohaterki już stanowiące przeszłość - są tu dość dokładnie scharakteryzowane. W obu przypadkach chodzi o toksyczną miłość. Co ciekawe, na ten idealny związek, który zapewnia schronienie, autorka nie znajduje już czasu: apogeum w portretowaniu uczucia osiąga przy kochanku Matyldy: to baśniowa relacja, w której jednak nie ma już miejsca na happy end. Anna H. Niemczynow może dzięki temu prawić morały odbiorcom i może też przestrzegać przed wikłaniem się w sytuacje bez dobrego wyjścia. Babcia Ania - osoba najważniejsza dla Matyldy - przedstawia życiową mądrość i przekonuje, jakie decyzje warto podejmować. Czytelniczki zyskają tu sporo tematów do przemyśleń. Co prawda sama fabuła momentami wydaje się dość przewidywalna, ale chodzi tu nie tylko o rozrywkę, a o przesłania dla kobiet. Także dla tych, które pochopnie oceniają inne panie. Anna H. Niemczynow pokazuje, że nie wszystko jest czarno-białe.
środa, 11 maja 2022
Iwona Golonko: Teściowa kontra synowa, czyli o trudnych relacjach między kobietami
Luna, Warszawa 2022.
Problemy w domu
O relacjach między teściowymi i synowymi opowiada Iwona Golonko jak najbardziej szczegółowo. Szuka bowiem sposobu na to, by załagodzić domowe konflikty i odnieść się do typowych sfer podziałów. Chce, żeby z jej poradnika mogły skorzystać kobiety z różnych pokoleń (ewentualnie również mężowie, którzy muszą opowiedzieć się po jednej ze stron, ale nie rozumieją, na czym polega problem). Nie wykorzystuje obiegowych dowcipów, bo przecież nikomu nie jest do śmiechu, gdy kłótnie i kryzysy się nawarstwiają. Między teściowymi i synowymi nie ma przeważnie zgody, bo każda z pań ma swoje priorytety i nie rozumie racji drugiej strony. Iwona Golonko próbuje zatem odkryć przepis na porozumienie rodzinne, ale znacznie bardziej interesuje ją wyjaśnienie specyfiki charakterów czy typowych zachowań. W książce "Teściowa kontra synowa" podchodzi do tematu bardzo poważnie i - z detalami. W pierwszej części tomu przytacza niekończące się przykłady - kilkadziesiąt domowych scenek, w których czytelniczki mogą odnaleźć ślady własnych problemów. Ale do nich nie będzie się autorka zbyt szczegółowo odnosić, zależy jej po prostu na przyciągnięciu odbiorczyń za sprawą przeniesienia sytuacji z domów. Za to bardzo duży nacisk kładzie na omawianie postaw życiowych, schematów działania, które zamieniają się w punkty zapalne. Nie ma ludzi bez winy, Iwona Golonko portretuje i celowe złośliwości, i interpretacje odwracające wyjściowe intencje. Tłumaczy w ten sposób, dlaczego teściowe i synowe ciągle się kłócą i jak próbują przeciągnąć na swoją stronę syna i męża. Ta relacja wpływa na rozkład sił w całej rodzinie i nie zawsze da się unikać toksycznych momentów: warto jednak popracować nad sobą, żeby wywołać zmiany. Kluczem do tego ma być zrozumienie sytuacji i mechanizmów panujących wśród pań. Raz współczuje się teściowym, raz synowym, nie ma oskarżeń rzucanych tylko w jedną stronę, nawet dobre chęci mogą zamienić się w koszmar - i autorka o tym wszystkim przypomina. W pewnym momencie wprowadza też przerysowane sylwetki - przykłady teściowych, synowych i mężów - żeby wyjaśnić lepiej domowe scenki. Tu odnosi się już do konkretnych cech charakteru - podkreśla, która z nich ułatwia, a która komplikuje życie, sprawdza, w jakich konfiguracjach najłatwiej o porozumienie, a jakie są źródłem bezustannych walk. Podsuwa też czytelniczkom kwestionariusz - zestaw twierdzeń, których prawdziwość mają ocenić same i w ten sposób dowiedzieć się, którym typem przedstawionym w książce są. To także droga do samopoznania, łatwiejsza niż analizowanie przykładów. Ważne jest tu akcentowanie kwestii psychologicznych, poszukiwanie wyjaśnień tego, co zwykle wyzwala intuicyjne reakcje. Lektura nie wystarczy, trzeba będzie nad sobą popracować - a może też podsunąć książkę drugiej stronie. Jest to poradnik bardzo obszerny, w narracji więcej jest jednak analiz i komentarzy pozwalających zrozumieć sytuację między teściowymi i synowymi niż wskazówek działania - ale to właśnie ze zrozumienia przyczyn postaw drugiej strony ma wypłynąć szansa na naprawienie sytuacji.
Problemy w domu
O relacjach między teściowymi i synowymi opowiada Iwona Golonko jak najbardziej szczegółowo. Szuka bowiem sposobu na to, by załagodzić domowe konflikty i odnieść się do typowych sfer podziałów. Chce, żeby z jej poradnika mogły skorzystać kobiety z różnych pokoleń (ewentualnie również mężowie, którzy muszą opowiedzieć się po jednej ze stron, ale nie rozumieją, na czym polega problem). Nie wykorzystuje obiegowych dowcipów, bo przecież nikomu nie jest do śmiechu, gdy kłótnie i kryzysy się nawarstwiają. Między teściowymi i synowymi nie ma przeważnie zgody, bo każda z pań ma swoje priorytety i nie rozumie racji drugiej strony. Iwona Golonko próbuje zatem odkryć przepis na porozumienie rodzinne, ale znacznie bardziej interesuje ją wyjaśnienie specyfiki charakterów czy typowych zachowań. W książce "Teściowa kontra synowa" podchodzi do tematu bardzo poważnie i - z detalami. W pierwszej części tomu przytacza niekończące się przykłady - kilkadziesiąt domowych scenek, w których czytelniczki mogą odnaleźć ślady własnych problemów. Ale do nich nie będzie się autorka zbyt szczegółowo odnosić, zależy jej po prostu na przyciągnięciu odbiorczyń za sprawą przeniesienia sytuacji z domów. Za to bardzo duży nacisk kładzie na omawianie postaw życiowych, schematów działania, które zamieniają się w punkty zapalne. Nie ma ludzi bez winy, Iwona Golonko portretuje i celowe złośliwości, i interpretacje odwracające wyjściowe intencje. Tłumaczy w ten sposób, dlaczego teściowe i synowe ciągle się kłócą i jak próbują przeciągnąć na swoją stronę syna i męża. Ta relacja wpływa na rozkład sił w całej rodzinie i nie zawsze da się unikać toksycznych momentów: warto jednak popracować nad sobą, żeby wywołać zmiany. Kluczem do tego ma być zrozumienie sytuacji i mechanizmów panujących wśród pań. Raz współczuje się teściowym, raz synowym, nie ma oskarżeń rzucanych tylko w jedną stronę, nawet dobre chęci mogą zamienić się w koszmar - i autorka o tym wszystkim przypomina. W pewnym momencie wprowadza też przerysowane sylwetki - przykłady teściowych, synowych i mężów - żeby wyjaśnić lepiej domowe scenki. Tu odnosi się już do konkretnych cech charakteru - podkreśla, która z nich ułatwia, a która komplikuje życie, sprawdza, w jakich konfiguracjach najłatwiej o porozumienie, a jakie są źródłem bezustannych walk. Podsuwa też czytelniczkom kwestionariusz - zestaw twierdzeń, których prawdziwość mają ocenić same i w ten sposób dowiedzieć się, którym typem przedstawionym w książce są. To także droga do samopoznania, łatwiejsza niż analizowanie przykładów. Ważne jest tu akcentowanie kwestii psychologicznych, poszukiwanie wyjaśnień tego, co zwykle wyzwala intuicyjne reakcje. Lektura nie wystarczy, trzeba będzie nad sobą popracować - a może też podsunąć książkę drugiej stronie. Jest to poradnik bardzo obszerny, w narracji więcej jest jednak analiz i komentarzy pozwalających zrozumieć sytuację między teściowymi i synowymi niż wskazówek działania - ale to właśnie ze zrozumienia przyczyn postaw drugiej strony ma wypłynąć szansa na naprawienie sytuacji.
wtorek, 10 maja 2022
Sebastian Nowak: Powszednia historia
W.A.B., Warszawa 2022.
Za drzwiami
Sebastian Nowak bawi się motywem relacji międzyludzkich - tych, które są powszechnie zrozumiałe i jednocześnie najmniej efektowne. Dla swoich bohaterów nie ma baśniowych rozwiązań i pocieszeń w trudnych chwilach, stawia ich przed sytuacjami przykrymi lub do bólu zwyczajnymi, żeby przetestować ich przygotowanie na niespodzianki. "Powszednia historia" to zanurzenie się w egzystencję kilku postaci - niby nietuzinkowych, gdzieś wyłamujących się ze społecznych schematów - a jednak w pełni przekonujących w swoich dążeniach i zamiarach. Nie ma znaczenia, czy chodzi o nieudane związki damsko-męskie czy o miłość homoseksualną - nieporozumienia, które zniszczą wizję szczęścia zawsze wypadają tak samo i wiążą się z bezradnością. Ludzie, których portretuje Sebastian Nowak, niechętnie nadają kierunek biegowi wydarzeń: wolą poddawać się temu, co przyniesie los, zupełnie jakby zatracili wiarę w moc sprawczą. W związku z tym ciągle skazani są na przeżywanie dramatów i dylematów, na rezygnację z marzeń na rzecz tego, co możliwe do osiągnięcia najmniejszym wysiłkiem. A to nie jest zbyt udany przepis na szczęśliwe życie. W "Powszedniej historii" nie ma miejsca na czcze obietnice: jeśli coś ma się rozpaść, rozpadnie się raczej prędzej niż później, jeśli coś ma dostarczać poczucia beznadziei - na pewno się do opowieści wkradnie. Tu króluje marazm i bezradność, nawet jeśli ktoś próbuje działać po swojemu. Mechanizmy w relacjach międzyludzkich Sebastian Nowak odmalowuje z wyczuciem: stawia na literaturę środka, ucieka za to od hollywoodzkich scenariuszy. Tu wszystko rozgrywać się będzie bez fajerwerków i nawet opowieść składa się z pojedynczych scenek, poszatkowanych i pomieszanych, a nie z logicznego, przyczynowo-skutkowego ciągu wydarzeń. Precyzja jest czynnikiem, który przyciągnie odbiorców: bo Sebastian Nowak w tym podglądaniu okrucieństwa rzeczywistości jest po prostu szczery. Przekonuje swoimi wizjami, zapewnia silne przeżycia. a jednak udaje mu się też pokazać rozmycie prywatnych dramatów, ich miałkość w obliczu problemów innych ludzi. Co ciekawe, w "Powszedniej historii" bohaterowie najczęściej doświadczają sytuacji znanych czytelnikom z konkretnych etapów w życiu, są przewidywalni i dokładnie określeni, sami siebie definiują przez codzienność. A jednak wszystko składa się na odświeżającą całość, nieco oniryczną, trochę zuchwałą. Marazm przesycający tom nie zmienia faktu, że jest tu również ważna ironia, zwłaszcza w kolejnych doświadczeniach postaci, w ramach akcji a nie charakterów. Ucieka autor od wielkich słów, a przecież potrafi przedstawiać wielkie tematy - tyle tylko, że maskuje je pozorną zwyczajnością narracji. Równie łatwo odrzucić tych bohaterów, co się z nimi zaprzyjaźnić - nie ma jednej reakcji na tę opowieść, tak samo jak nie ma jednego scenariusza, który Sebastian Nowak chce realizować. "Powszednia historia" to ukłon w stronę zwyczajności - niefilmowej, nieksiążkowej egzystencji wypełnionej drobnymi troskami - pokazanie jak jest "naprawdę" w zderzeniu z tym, jak mogłoby być.
Za drzwiami
Sebastian Nowak bawi się motywem relacji międzyludzkich - tych, które są powszechnie zrozumiałe i jednocześnie najmniej efektowne. Dla swoich bohaterów nie ma baśniowych rozwiązań i pocieszeń w trudnych chwilach, stawia ich przed sytuacjami przykrymi lub do bólu zwyczajnymi, żeby przetestować ich przygotowanie na niespodzianki. "Powszednia historia" to zanurzenie się w egzystencję kilku postaci - niby nietuzinkowych, gdzieś wyłamujących się ze społecznych schematów - a jednak w pełni przekonujących w swoich dążeniach i zamiarach. Nie ma znaczenia, czy chodzi o nieudane związki damsko-męskie czy o miłość homoseksualną - nieporozumienia, które zniszczą wizję szczęścia zawsze wypadają tak samo i wiążą się z bezradnością. Ludzie, których portretuje Sebastian Nowak, niechętnie nadają kierunek biegowi wydarzeń: wolą poddawać się temu, co przyniesie los, zupełnie jakby zatracili wiarę w moc sprawczą. W związku z tym ciągle skazani są na przeżywanie dramatów i dylematów, na rezygnację z marzeń na rzecz tego, co możliwe do osiągnięcia najmniejszym wysiłkiem. A to nie jest zbyt udany przepis na szczęśliwe życie. W "Powszedniej historii" nie ma miejsca na czcze obietnice: jeśli coś ma się rozpaść, rozpadnie się raczej prędzej niż później, jeśli coś ma dostarczać poczucia beznadziei - na pewno się do opowieści wkradnie. Tu króluje marazm i bezradność, nawet jeśli ktoś próbuje działać po swojemu. Mechanizmy w relacjach międzyludzkich Sebastian Nowak odmalowuje z wyczuciem: stawia na literaturę środka, ucieka za to od hollywoodzkich scenariuszy. Tu wszystko rozgrywać się będzie bez fajerwerków i nawet opowieść składa się z pojedynczych scenek, poszatkowanych i pomieszanych, a nie z logicznego, przyczynowo-skutkowego ciągu wydarzeń. Precyzja jest czynnikiem, który przyciągnie odbiorców: bo Sebastian Nowak w tym podglądaniu okrucieństwa rzeczywistości jest po prostu szczery. Przekonuje swoimi wizjami, zapewnia silne przeżycia. a jednak udaje mu się też pokazać rozmycie prywatnych dramatów, ich miałkość w obliczu problemów innych ludzi. Co ciekawe, w "Powszedniej historii" bohaterowie najczęściej doświadczają sytuacji znanych czytelnikom z konkretnych etapów w życiu, są przewidywalni i dokładnie określeni, sami siebie definiują przez codzienność. A jednak wszystko składa się na odświeżającą całość, nieco oniryczną, trochę zuchwałą. Marazm przesycający tom nie zmienia faktu, że jest tu również ważna ironia, zwłaszcza w kolejnych doświadczeniach postaci, w ramach akcji a nie charakterów. Ucieka autor od wielkich słów, a przecież potrafi przedstawiać wielkie tematy - tyle tylko, że maskuje je pozorną zwyczajnością narracji. Równie łatwo odrzucić tych bohaterów, co się z nimi zaprzyjaźnić - nie ma jednej reakcji na tę opowieść, tak samo jak nie ma jednego scenariusza, który Sebastian Nowak chce realizować. "Powszednia historia" to ukłon w stronę zwyczajności - niefilmowej, nieksiążkowej egzystencji wypełnionej drobnymi troskami - pokazanie jak jest "naprawdę" w zderzeniu z tym, jak mogłoby być.
poniedziałek, 9 maja 2022
Rahul Jandial: Na ostrzu noża
Feeria, Łódź 2022.
W mózgu
Rahul Jandial nie próbuje przybliżać odbiorcom specyfiki budowy mózgu, nie będzie zarzucał danymi o dużym stopniu szczegółowości. Jeśli trzeba wprowadzić jakieś wyjaśnienie, bo jest ono niezbędne do zrozumienia działań chirurga, autor skrótowo je przedstawi: tak, żeby odbiorców nie zmęczyć i żeby nawet zaintrygować tematem - a jednocześnie żeby nie zawężać grona potencjalnych czytelników. Okazuje się, że emocje nad stołem operacyjnym przypominają te rodem z filmów sensacyjnych, a życie pisze najbardziej nieprawdopodobne scenariusze. Tyle tylko, że tu karą za pomyłkę jest śmierć pacjenta. Rahul Jandial wspomina różnych ludzi, których operował - i różne sytuacje, z jakimi musiał się mierzyć. Czasami zmienia optykę i zamiast ludziom operowanym przygląda się swoim profesorom, mistrzom w fachu - w momencie, kiedy popełniają najgorsze z możliwych błędy. Zastanawia się nad swoim sumieniem i nad wyborami, które musi w pracy podejmować. Od początku kariery chce działać w najbardziej skomplikowanych i często skazanych na porażkę przypadkach - uznaje, że tylko w ten sposób może się rozwijać i pomagać tam, gdzie inni nie chcieliby wchodzić. Z doświadczeń konstruuje książkę - która jest jednocześnie przedstawieniem recepty na szczęśliwe życie. Bo jeśli do tego neurochirurga trafiają pacjenci pozbawieni nadziei, ci, którym zostało kilka miesięcy życia (albo którzy o te kilka miesięcy życia chcą zawalczyć, żeby zdążyć pozałatwiać różne ziemskie sprawy), to automatycznie wprowadzają oni receptę na radość istnienia. Dopiero w obliczu zbliżającej się śmierci przekonują się, co jest naprawdę ważne - i czemu warto poświęcać czas i energię. Tę lekcję przedstawiają także przez swojego lekarza. Dla nich może być już za późno na satysfakcjonującą codzienność - czytelnicy wyłuskają dla siebie szereg porad, które wcale nie pobrzmiewają kaznodziejsko.
Każdy rozdział dotyczy innego tematu i innego chirurgicznego wyzwania, każdy jest też okazją do sprawdzenia, co takiego dzieje się na sali operacyjnej. "Na ostrzu noża" to książka, w której znalazło się miejsce na opisanie rodzaju ryzyka i rozwiązań stosowanych najczęściej, na rutynowe działania lekarzy i na problemy, z jakimi mierzą się pacjenci oraz ich rodziny. Rahul Jandial opowiada między innymi o ratowaniu dzieci wbrew przekonaniom religijnym rodziców, tłumaczy, jak rozmawiać z pacjentami o tym, co ich czeka i jak przygotowywać ich do operacji. Przypomina, że ludzie najczęściej chwytają się najmniejszej nadziei - więc jeśli konieczna będzie amputacja połowy ciała, zdecydują się na to - bez refleksji nad jakością późniejszego życia. Pokazuje różne scenariusze. Między opowieści o schorzeniach i operacjach wplata też autoprezentację, wyjaśnia czytelnikom, kim jest i dzieli się kilkoma wstrząsającymi wydarzeniami z własnego życia - dzięki temu jeszcze łatwiej będzie mu przyciągnąć do lektury szerokie grono odbiorców. I chociaż ci, którzy chcą fachowych danych na temat operacji na mózgu, nie znajdą ich w nadmiarze, tom "Na ostrzu noża" może być traktowany jako opowieść o możliwościach medycyny.
W mózgu
Rahul Jandial nie próbuje przybliżać odbiorcom specyfiki budowy mózgu, nie będzie zarzucał danymi o dużym stopniu szczegółowości. Jeśli trzeba wprowadzić jakieś wyjaśnienie, bo jest ono niezbędne do zrozumienia działań chirurga, autor skrótowo je przedstawi: tak, żeby odbiorców nie zmęczyć i żeby nawet zaintrygować tematem - a jednocześnie żeby nie zawężać grona potencjalnych czytelników. Okazuje się, że emocje nad stołem operacyjnym przypominają te rodem z filmów sensacyjnych, a życie pisze najbardziej nieprawdopodobne scenariusze. Tyle tylko, że tu karą za pomyłkę jest śmierć pacjenta. Rahul Jandial wspomina różnych ludzi, których operował - i różne sytuacje, z jakimi musiał się mierzyć. Czasami zmienia optykę i zamiast ludziom operowanym przygląda się swoim profesorom, mistrzom w fachu - w momencie, kiedy popełniają najgorsze z możliwych błędy. Zastanawia się nad swoim sumieniem i nad wyborami, które musi w pracy podejmować. Od początku kariery chce działać w najbardziej skomplikowanych i często skazanych na porażkę przypadkach - uznaje, że tylko w ten sposób może się rozwijać i pomagać tam, gdzie inni nie chcieliby wchodzić. Z doświadczeń konstruuje książkę - która jest jednocześnie przedstawieniem recepty na szczęśliwe życie. Bo jeśli do tego neurochirurga trafiają pacjenci pozbawieni nadziei, ci, którym zostało kilka miesięcy życia (albo którzy o te kilka miesięcy życia chcą zawalczyć, żeby zdążyć pozałatwiać różne ziemskie sprawy), to automatycznie wprowadzają oni receptę na radość istnienia. Dopiero w obliczu zbliżającej się śmierci przekonują się, co jest naprawdę ważne - i czemu warto poświęcać czas i energię. Tę lekcję przedstawiają także przez swojego lekarza. Dla nich może być już za późno na satysfakcjonującą codzienność - czytelnicy wyłuskają dla siebie szereg porad, które wcale nie pobrzmiewają kaznodziejsko.
Każdy rozdział dotyczy innego tematu i innego chirurgicznego wyzwania, każdy jest też okazją do sprawdzenia, co takiego dzieje się na sali operacyjnej. "Na ostrzu noża" to książka, w której znalazło się miejsce na opisanie rodzaju ryzyka i rozwiązań stosowanych najczęściej, na rutynowe działania lekarzy i na problemy, z jakimi mierzą się pacjenci oraz ich rodziny. Rahul Jandial opowiada między innymi o ratowaniu dzieci wbrew przekonaniom religijnym rodziców, tłumaczy, jak rozmawiać z pacjentami o tym, co ich czeka i jak przygotowywać ich do operacji. Przypomina, że ludzie najczęściej chwytają się najmniejszej nadziei - więc jeśli konieczna będzie amputacja połowy ciała, zdecydują się na to - bez refleksji nad jakością późniejszego życia. Pokazuje różne scenariusze. Między opowieści o schorzeniach i operacjach wplata też autoprezentację, wyjaśnia czytelnikom, kim jest i dzieli się kilkoma wstrząsającymi wydarzeniami z własnego życia - dzięki temu jeszcze łatwiej będzie mu przyciągnąć do lektury szerokie grono odbiorców. I chociaż ci, którzy chcą fachowych danych na temat operacji na mózgu, nie znajdą ich w nadmiarze, tom "Na ostrzu noża" może być traktowany jako opowieść o możliwościach medycyny.
niedziela, 8 maja 2022
Marcus Rosenlund: Gdy pogoda zmienia bieg historii
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2022.
Poza ludźmi
Jeśli komuś lekcje historii kojarzą się z nudnym wkuwaniem dat i nazwisk kolejnych władców, powinien sięgnąć po tom "Gdy pogoda zmienia bieg historii". Marcus Rosenlund przedstawia tu czytelnikom ciekawostki z przeszłości, by uświadomić, jak czynniki atmosferyczne mogą wpłynąć na rozwój wydarzeń. W najdawniejszych czasach zjawiska pogodowe - zwłaszcza te ekstremalne - trafiały do legend i podań, funkcjonują do tej pory, tyle że doczekały się już naukowych wyjaśnień i można sprawdzać, jak ludzie kiedyś tłumaczyli sobie działanie sił natury. Pogoda nie tylko zmienia bieg historii, ale i ukształtowanie terenu, o czym autor na początku pisze. Uświadamia też czytelnikom, jak dawniej podchodzono do prognoz i jak roznosiły się informacje o katastrofach. Ten autor potrafi działać na wyobraźnię: uruchamia ją choćby zachętą do podróży w czasie, prowadzi narrację tak, by stała się jak najbardziej malownicza i - by zachęcała do czytania. Nie zatrzymuje się na wydarzeniach historycznych, spogląda na temat z szerokiej perspektywy: interesują go losy ludzkości w kontekście nieprzyjaznej często pogody. Pogoda wpływa przecież i na migracje ludności, i na zmiany w diecie, a nawet - na przeżywalność różnych gatunków zwierząt czy roślin. Nikogo zatem nie zdziwią wyprawy do czasów neandertalczyków i przeskoki o tysiące lat wstecz. Pogoda funkcjonuje wówczas jako jeden z bohaterów wydarzeń, mający bezpośredni wpływ na rzeczywistość. Nie chodzi w tomie o poszukiwanie bitew, w których gwałtowne zjawiska atmosferyczne pokrzyżowały plany rządzącym - a o cały proces funkcjonowania w obliczu potęgi przyrody. Pogoda raz umożliwia tworzenie nowych miejsc, zakładanie osad czy osiedlanie się ludzi - ale może też przyczynić się do upadania kultur. Pogoda sprawia, że ludzie mogą uprawiać inne niż dotychczas rośliny - i przez to zmieniają się ich zwyczaje. Mnóstwo odkryć, których czytelnicy mogliby nie powiązać ze zjawiskami atmosferycznymi, pojawia się w tej książce. "Gdy pogoda zmienia bieg historii" to temat, który przyciągnie sporo odbiorców między innymi za sprawą swojej nietypowości. Niepowtarzalne ujęcie wzbudzi ciekawość: warto zajrzeć do tej książki, żeby przekonać się, jak bardzo ludzie uzależnieni są od możliwości, jakie zapewnia natura. Wszystko zostało opowiedziane zgrabnie i w reportażowy sposób, język nie jest hermetyczny czy przesadnie naukowy: można się wiele dowiedzieć, ale bez konieczności przedzierania się przez skomplikowane wywody. Oczywiście jest to lektura ambitna i profesjonalnie przygotowana pod kątem nauki - jednak Marcus Rosenlund znajduje sposób na to, żeby przybliżać odbiorcom fakty lekko i z pomysłem. "Gdy pogoda zmienia bieg historii" to bardzo udana propozycja - rozbudza ciekawość już na początku, a później nikt nie chce odrywać się od czytania. Autor wybrał sobie oryginalną perspektywę w spoglądaniu na losy ludzkości - nie traci z oczu tematu książki i może się nim bawić.
Poza ludźmi
Jeśli komuś lekcje historii kojarzą się z nudnym wkuwaniem dat i nazwisk kolejnych władców, powinien sięgnąć po tom "Gdy pogoda zmienia bieg historii". Marcus Rosenlund przedstawia tu czytelnikom ciekawostki z przeszłości, by uświadomić, jak czynniki atmosferyczne mogą wpłynąć na rozwój wydarzeń. W najdawniejszych czasach zjawiska pogodowe - zwłaszcza te ekstremalne - trafiały do legend i podań, funkcjonują do tej pory, tyle że doczekały się już naukowych wyjaśnień i można sprawdzać, jak ludzie kiedyś tłumaczyli sobie działanie sił natury. Pogoda nie tylko zmienia bieg historii, ale i ukształtowanie terenu, o czym autor na początku pisze. Uświadamia też czytelnikom, jak dawniej podchodzono do prognoz i jak roznosiły się informacje o katastrofach. Ten autor potrafi działać na wyobraźnię: uruchamia ją choćby zachętą do podróży w czasie, prowadzi narrację tak, by stała się jak najbardziej malownicza i - by zachęcała do czytania. Nie zatrzymuje się na wydarzeniach historycznych, spogląda na temat z szerokiej perspektywy: interesują go losy ludzkości w kontekście nieprzyjaznej często pogody. Pogoda wpływa przecież i na migracje ludności, i na zmiany w diecie, a nawet - na przeżywalność różnych gatunków zwierząt czy roślin. Nikogo zatem nie zdziwią wyprawy do czasów neandertalczyków i przeskoki o tysiące lat wstecz. Pogoda funkcjonuje wówczas jako jeden z bohaterów wydarzeń, mający bezpośredni wpływ na rzeczywistość. Nie chodzi w tomie o poszukiwanie bitew, w których gwałtowne zjawiska atmosferyczne pokrzyżowały plany rządzącym - a o cały proces funkcjonowania w obliczu potęgi przyrody. Pogoda raz umożliwia tworzenie nowych miejsc, zakładanie osad czy osiedlanie się ludzi - ale może też przyczynić się do upadania kultur. Pogoda sprawia, że ludzie mogą uprawiać inne niż dotychczas rośliny - i przez to zmieniają się ich zwyczaje. Mnóstwo odkryć, których czytelnicy mogliby nie powiązać ze zjawiskami atmosferycznymi, pojawia się w tej książce. "Gdy pogoda zmienia bieg historii" to temat, który przyciągnie sporo odbiorców między innymi za sprawą swojej nietypowości. Niepowtarzalne ujęcie wzbudzi ciekawość: warto zajrzeć do tej książki, żeby przekonać się, jak bardzo ludzie uzależnieni są od możliwości, jakie zapewnia natura. Wszystko zostało opowiedziane zgrabnie i w reportażowy sposób, język nie jest hermetyczny czy przesadnie naukowy: można się wiele dowiedzieć, ale bez konieczności przedzierania się przez skomplikowane wywody. Oczywiście jest to lektura ambitna i profesjonalnie przygotowana pod kątem nauki - jednak Marcus Rosenlund znajduje sposób na to, żeby przybliżać odbiorcom fakty lekko i z pomysłem. "Gdy pogoda zmienia bieg historii" to bardzo udana propozycja - rozbudza ciekawość już na początku, a później nikt nie chce odrywać się od czytania. Autor wybrał sobie oryginalną perspektywę w spoglądaniu na losy ludzkości - nie traci z oczu tematu książki i może się nim bawić.
sobota, 7 maja 2022
Paweł Gaik, Monika Stolarska: Odetchnij od miasta. Góry
Buchmann, Warszawa 2022.
Trasa
Ta seria bardzo dobrze się sprawdza, bez względu na to, czy odbiorcy chcą się wybrać na krótką wycieczkę, czy też potrzebują bardziej szczegółowych podpowiedzi w kwestii wyboru miejsca na urlop. "Odetchnij od miasta. Góry" to kolejna propozycja, w której znalazło się miejsce na odnotowanie ciekawych domów gościnnych i schronisk, restauracji i gospodarstw agroturystycznych na górskich szlakach. Autorzy szukają tu oryginalności i klimatu, komfortu i pomysłów, spotykają się z ciekawymi ludźmi i wypytują o ich sposoby na życie. Nie zamykają się na żadne doświadczenia: zdarza się, że znajdą się tu restauracje proponujące kuchnię orientalną, która niekoniecznie kojarzy się z górami. Podpowiedzi mogą tu szukać ci, którzy chcą się wybrać w Beskidy, Bieszczady lub Sudety, w Góry Świętokrzyskie, Tatry i Pieniny. Za każdym razem twórcy tomu proponują krótkie i wyraziste rozdziały: opowiadają kolejno, gdzie spać, gdzie jeść i gdzie wędrować. Dodatkowo niemal każdą część zamykają rozmową z ciekawą postacią: żeby pokazać, że góry mogą być nie tylko sposobem na relaks, ale też - planem na życie. Nie jest tak, że Paweł Gaik i Monika Stolarska polecają mnóstwo miejsc: wybierają zaledwie kilka, opisują je skrótowo i wzbogacają o komentarze założycieli. Miejsca noclegowe opatrują też kilkoma propozycjami tego, co można zobaczyć w pobliżu: tak, żeby jak najbardziej ułatwić decyzję odbiorcom cierpiącym na brak czasu. Dbają o to, żeby oddać charakter domu, w którym się znaleźli: uwzględniają różne potrzeby, sygnalizują, gdzie mile widziani są goście z dziećmi lub zwierzętami - drobne podpowiedzi, które sporo mogą ułatwić w planowaniu wakacji lub weekendowego wypadu.
Paweł Gaik i Monika Stolarska nie szukają atrakcyjnych literacko narracji: proponują przewodnik, jak najbardziej rzeczowy i wypełniony danymi. Jedyne odstępstwa od tej zasady to dłuższe prezentacje miejsc noclegowych - tu można dopatrzyć się dążenia do reportażowości, zupełnie jakby beznamiętny styl przekreślał automatycznie wyjątkowość domu - oraz w wywiadach, bo przecież trudno wymagać od zaproszonych gości prezentowania wyłącznie konkretów. Z kolei w krótkich, akapitowych wyjaśnieniach przy restauracjach i knajpach albo przy tym, co warto zobaczyć w pobliżu bez przerwy autorzy zwracają się do odbiorców, przypominają, ile czasu należy zarezerwować, dlaczego i jak przygotować się do wizyty. Od czasu do czasu mogą też wspomnieć o właścicielu miejsca, co również może świadczyć o ekskluzywności lub wyjątkowości. Nie wiadomo, jak dokonują wyborów: na pewno samodzielnie przetestowali oferty i łączą relacje marketingowe, opowieści właścicieli i własne odczucia - jednak brakuje przejrzystych kryteriów odrzucania innych propozycji. "Odetchnij od miasta. Góry" to prosty i klimatyczny przewodnik, z którego warto korzystać, jeśli nie ma się jeszcze sprawdzonych miejsc do odwiedzania. Uatrakcyjniają go zdjęcia z tras, więc jeśli ktoś nie byłby przekonany do wycieczki, nabierze na nią ochoty. Jeśli komuś będzie mało podanych wiadomości, może skorzystać ze "stopek": znajdują się tu adresy i telefony oraz adresy www miejsc prezentowanych. Warto mieć tę pozycję pod ręką.
Trasa
Ta seria bardzo dobrze się sprawdza, bez względu na to, czy odbiorcy chcą się wybrać na krótką wycieczkę, czy też potrzebują bardziej szczegółowych podpowiedzi w kwestii wyboru miejsca na urlop. "Odetchnij od miasta. Góry" to kolejna propozycja, w której znalazło się miejsce na odnotowanie ciekawych domów gościnnych i schronisk, restauracji i gospodarstw agroturystycznych na górskich szlakach. Autorzy szukają tu oryginalności i klimatu, komfortu i pomysłów, spotykają się z ciekawymi ludźmi i wypytują o ich sposoby na życie. Nie zamykają się na żadne doświadczenia: zdarza się, że znajdą się tu restauracje proponujące kuchnię orientalną, która niekoniecznie kojarzy się z górami. Podpowiedzi mogą tu szukać ci, którzy chcą się wybrać w Beskidy, Bieszczady lub Sudety, w Góry Świętokrzyskie, Tatry i Pieniny. Za każdym razem twórcy tomu proponują krótkie i wyraziste rozdziały: opowiadają kolejno, gdzie spać, gdzie jeść i gdzie wędrować. Dodatkowo niemal każdą część zamykają rozmową z ciekawą postacią: żeby pokazać, że góry mogą być nie tylko sposobem na relaks, ale też - planem na życie. Nie jest tak, że Paweł Gaik i Monika Stolarska polecają mnóstwo miejsc: wybierają zaledwie kilka, opisują je skrótowo i wzbogacają o komentarze założycieli. Miejsca noclegowe opatrują też kilkoma propozycjami tego, co można zobaczyć w pobliżu: tak, żeby jak najbardziej ułatwić decyzję odbiorcom cierpiącym na brak czasu. Dbają o to, żeby oddać charakter domu, w którym się znaleźli: uwzględniają różne potrzeby, sygnalizują, gdzie mile widziani są goście z dziećmi lub zwierzętami - drobne podpowiedzi, które sporo mogą ułatwić w planowaniu wakacji lub weekendowego wypadu.
Paweł Gaik i Monika Stolarska nie szukają atrakcyjnych literacko narracji: proponują przewodnik, jak najbardziej rzeczowy i wypełniony danymi. Jedyne odstępstwa od tej zasady to dłuższe prezentacje miejsc noclegowych - tu można dopatrzyć się dążenia do reportażowości, zupełnie jakby beznamiętny styl przekreślał automatycznie wyjątkowość domu - oraz w wywiadach, bo przecież trudno wymagać od zaproszonych gości prezentowania wyłącznie konkretów. Z kolei w krótkich, akapitowych wyjaśnieniach przy restauracjach i knajpach albo przy tym, co warto zobaczyć w pobliżu bez przerwy autorzy zwracają się do odbiorców, przypominają, ile czasu należy zarezerwować, dlaczego i jak przygotować się do wizyty. Od czasu do czasu mogą też wspomnieć o właścicielu miejsca, co również może świadczyć o ekskluzywności lub wyjątkowości. Nie wiadomo, jak dokonują wyborów: na pewno samodzielnie przetestowali oferty i łączą relacje marketingowe, opowieści właścicieli i własne odczucia - jednak brakuje przejrzystych kryteriów odrzucania innych propozycji. "Odetchnij od miasta. Góry" to prosty i klimatyczny przewodnik, z którego warto korzystać, jeśli nie ma się jeszcze sprawdzonych miejsc do odwiedzania. Uatrakcyjniają go zdjęcia z tras, więc jeśli ktoś nie byłby przekonany do wycieczki, nabierze na nią ochoty. Jeśli komuś będzie mało podanych wiadomości, może skorzystać ze "stopek": znajdują się tu adresy i telefony oraz adresy www miejsc prezentowanych. Warto mieć tę pozycję pod ręką.
piątek, 6 maja 2022
Ewa Nowak: Błahostka i kamyk
Harperkids, Warszawa 2022.
Tęsknota
Ewa Nowak kilka lat temu odwoływała się do wyobraźni nastolatków, pokazując, że każdy uważa własne problemy za najważniejsze - i przez ich pryzmat ocenia rzeczywistość. W "Błahostce i kamyku" pojawia się Marlena. Dziewczyna, która ma problemy z tożsamością. Szuka akceptacji i miłości, ale - na oślep, z reguły kieruje się nietypowymi wyznacznikami przywiązania. Zastanawia się nad tym, co czuje do swoich rówieśników, próbuje związać się z kimś, nawet jeśli nie przeżywa wielkich miłości. Spragniona jest uznania i uwagi: w dzieciństwie straciła rodziców, wychowuje ją tylko dziadek. Marlena tęskni za obecnością mamy i szuka jej w każdej kobiecie, która poświęci bohaterce odrobinę uwagi. To dla niej najważniejsze. Jest tu wiele błądzenia i przeżyć zrozumiałych tylko dzięki osobistej perspektywie nastolatki: sytuacja Marleny nie należy do typowych, ale Ewa Nowak wykorzystuje ją, żeby powiedzieć odbiorczyniom coś o dojrzewaniu i o kodeksie moralnym.
Marlena obwinia się za wypadek samochodowy, w którym zginęli jej rodzice - nie przychodzi jej do głowy, żeby porozmawiać z kimś o wydarzeniach, jakich zapamiętać nie mogła. Zamyka się w swoim cierpieniu, bo tak jej najwygodniej - dopiero gdy ktoś z zewnątrz pokaże dziewczynie schematy, w jakie wpadła, Marlena zrozumie, że potrzebuje pomocy. Powoli otwiera się na informacje i przygotowuje na to, co przyniesie jej grzebanie w przeszłości. Tymczasem rzeczywistość dostarcza równie ważnych wyzwań: najpierw chłopak, którego Marlena nie kocha, ale z nudów może z nim trochę pobyć. Zwłaszcza że ów chłopak ma cudowną mamę, która zamienia się w przyjaciółkę Marleny i pomaga we wszystkim, czego nastolatka potrzebuje. Z trudem uzyskaną sielankę psuje pewien wypadek: Marlena będzie musiała samodzielnie podjąć decyzję, która zaważy na całym jej dalszym życiu. I tu motyw pierwszego razu schodzi na dalszy plan, znacznie ważniejsze stają się wydarzenia spoza związku. Autorka mówi nastolatkom coś istotnego o nich samych, a gorzkie czasami prawdy zamyka w pełnej sensacyjnej wręcz akcji opowieści. "Błahostka i kamyk" to książka, w której narracja nie jest przezroczysta za sprawą barwnych i często komicznych porównań - ale Ewa Nowak przeważnie stara się znaleźć jeden wyróżnik dla książki, by lepiej zapadała w pamięć odbiorczyniom.
Jest ten tom powieścią, która odrzuca schematy i prowadzi przez motywy do rozważenia. Młode czytelniczki muszą przyjrzeć się zachowaniom Marleny i ocenić je, a do tego - dokonać własnych wyborów podczas lektury. Bohaterka budzi skrajne uczucia: nie daje się jednoznacznie lubić, bo jej zaskorupienie się we własnych problemach utrudnia identyfikowanie się z nią, momentami jednak wyzwala współczucie lub staje się inspiracją. "Błahostka i kamyk" to historia, w której nacisk kładziony jest na warstwę psychologiczną. Autorka rezygnuje z typowych dla obyczajówek rozwiązań i kusi odbiorczynie licznymi niespodziankami.
Tęsknota
Ewa Nowak kilka lat temu odwoływała się do wyobraźni nastolatków, pokazując, że każdy uważa własne problemy za najważniejsze - i przez ich pryzmat ocenia rzeczywistość. W "Błahostce i kamyku" pojawia się Marlena. Dziewczyna, która ma problemy z tożsamością. Szuka akceptacji i miłości, ale - na oślep, z reguły kieruje się nietypowymi wyznacznikami przywiązania. Zastanawia się nad tym, co czuje do swoich rówieśników, próbuje związać się z kimś, nawet jeśli nie przeżywa wielkich miłości. Spragniona jest uznania i uwagi: w dzieciństwie straciła rodziców, wychowuje ją tylko dziadek. Marlena tęskni za obecnością mamy i szuka jej w każdej kobiecie, która poświęci bohaterce odrobinę uwagi. To dla niej najważniejsze. Jest tu wiele błądzenia i przeżyć zrozumiałych tylko dzięki osobistej perspektywie nastolatki: sytuacja Marleny nie należy do typowych, ale Ewa Nowak wykorzystuje ją, żeby powiedzieć odbiorczyniom coś o dojrzewaniu i o kodeksie moralnym.
Marlena obwinia się za wypadek samochodowy, w którym zginęli jej rodzice - nie przychodzi jej do głowy, żeby porozmawiać z kimś o wydarzeniach, jakich zapamiętać nie mogła. Zamyka się w swoim cierpieniu, bo tak jej najwygodniej - dopiero gdy ktoś z zewnątrz pokaże dziewczynie schematy, w jakie wpadła, Marlena zrozumie, że potrzebuje pomocy. Powoli otwiera się na informacje i przygotowuje na to, co przyniesie jej grzebanie w przeszłości. Tymczasem rzeczywistość dostarcza równie ważnych wyzwań: najpierw chłopak, którego Marlena nie kocha, ale z nudów może z nim trochę pobyć. Zwłaszcza że ów chłopak ma cudowną mamę, która zamienia się w przyjaciółkę Marleny i pomaga we wszystkim, czego nastolatka potrzebuje. Z trudem uzyskaną sielankę psuje pewien wypadek: Marlena będzie musiała samodzielnie podjąć decyzję, która zaważy na całym jej dalszym życiu. I tu motyw pierwszego razu schodzi na dalszy plan, znacznie ważniejsze stają się wydarzenia spoza związku. Autorka mówi nastolatkom coś istotnego o nich samych, a gorzkie czasami prawdy zamyka w pełnej sensacyjnej wręcz akcji opowieści. "Błahostka i kamyk" to książka, w której narracja nie jest przezroczysta za sprawą barwnych i często komicznych porównań - ale Ewa Nowak przeważnie stara się znaleźć jeden wyróżnik dla książki, by lepiej zapadała w pamięć odbiorczyniom.
Jest ten tom powieścią, która odrzuca schematy i prowadzi przez motywy do rozważenia. Młode czytelniczki muszą przyjrzeć się zachowaniom Marleny i ocenić je, a do tego - dokonać własnych wyborów podczas lektury. Bohaterka budzi skrajne uczucia: nie daje się jednoznacznie lubić, bo jej zaskorupienie się we własnych problemach utrudnia identyfikowanie się z nią, momentami jednak wyzwala współczucie lub staje się inspiracją. "Błahostka i kamyk" to historia, w której nacisk kładziony jest na warstwę psychologiczną. Autorka rezygnuje z typowych dla obyczajówek rozwiązań i kusi odbiorczynie licznymi niespodziankami.
czwartek, 5 maja 2022
Emily Ratajkowski: Moje ciało
Agora, Warszawa 2022.
Nagość
Emily Ratajkowski nie proponuje czytelnikom autobiografii, ale komentarze na temat wybranych momentów ze swojego życia zawodowego i prywatnego. "Moje ciało" to zwierzenia, które zainspirują do akceptowania własnego ciała i będą też głosem w dyskusji o molestowaniu seksualnym. Autorka - która jako modelka nie ma oporów przed pozowaniem do rozbieranych sesji zdjęciowych czy występowaniem w mocno roznegliżowanych i ociekających seksem teledyskach - prezentuje swoje podejście do tego tematu. Analizuje własne doświadczenia, dzięki czemu może zapewnić odbiorcom indywidualne spojrzenie na niełatwe kwestie. Opowiada, dlaczego decydowała się na odważne zadania, rezygnuje ze wstydu i pruderii. Wie, że społeczeństwa są jeszcze dość konserwatywne i niekoniecznie zaakceptują otwartość w sprawach nagości w sferze publicznej. Jednocześnie okazuje się, że Emily Ratajkowski bierze udział w wydarzeniach o charakterze przełomowym: sama przekonuje się o tym nie od razu, ale potrafi docenić potęgę zjawiska. Chociaż autorka tomu nie dysponuje ciałem o idealnych - w modelingu - wymiarach, wie, jakie ma atuty i potrafi je wykorzystywać. Bezpruderyjność przed obiektywem sprawia jednak, że modelka bezustannie narażona jest na niechciane zaloty ze strony fotografów i pracowników z planów - a niektórzy posuwają się i do molestowania. Ujawnienie takich informacji jest wyjątkowo trudne, ale znacznie gorsza staje się postawa ludzi - anonimowych internautów, którzy najczęściej stwierdzają, że Ratajkowski sama jest sobie winna albo że prosiła się o gwałt swoją postawą. Zamiast wsparcia kobieta, która walczy o to, by dobrze czuć się w swoim ciele, słyszy jedynie głosy ostrej krytyki. Emily Ratajkowski przywołuje różne wydarzenia ze swojego życia: dzieli się z czytelnikami najtrudniejszymi sytuacjami, w których spotkała się z zestawem nadużyć ze strony towarzyszących jej mężczyzn. Opowiada, jak próbowała się bronić (albo - jak nie potrafiła powstrzymać napastników), odnosi się do własnych uczuć, uruchomionego wtedy strachu czy bólu. I za sprawą tych wyznań najłatwiej jej będzie przekonać do siebie czytelników. Tu dopuszcza odbiorców do znacznie bardziej intymnej sfery niż golizna przed obiektywem: Rozbieranie się staje się pretekstem do rozpoczęcia dyskusji nad stawianiem granic i nad szacunkiem dla drugiego człowieka, niezależnie od jego życiowych decyzji i wyglądu. Niby jest to tekst prosty i oparty na wspomnieniach - a jednak zaczyna w pewnym momencie działać nie tylko jako rozrywka i możliwość podejrzenia kulis sławy. Autorka wykorzystuje sytuację, żeby wyjaśnić kilka wątpliwości i odnieść się do tematów, które zaistniały w sferze publicznej - może przedstawić własny obraz wydarzeń i dodać do niego jeszcze swoje opinie. Emily Ratajkowski może części odbiorców wydawać się naiwną gwiazdką, która popularność zdobywa dzięki rozbieraniu się - ale "Moje ciało" przedstawia zestaw jej poglądów i refleksji na ten temat, a także - sytuacji, na jakie jest narażona przez swoją pracę. Na pewno nie jest to tom banalny czy pozbawiony silnych emocji: może trochę zbyt drobny objętościowo, ale też pozostawi sporo materiału do refleksji.
Nagość
Emily Ratajkowski nie proponuje czytelnikom autobiografii, ale komentarze na temat wybranych momentów ze swojego życia zawodowego i prywatnego. "Moje ciało" to zwierzenia, które zainspirują do akceptowania własnego ciała i będą też głosem w dyskusji o molestowaniu seksualnym. Autorka - która jako modelka nie ma oporów przed pozowaniem do rozbieranych sesji zdjęciowych czy występowaniem w mocno roznegliżowanych i ociekających seksem teledyskach - prezentuje swoje podejście do tego tematu. Analizuje własne doświadczenia, dzięki czemu może zapewnić odbiorcom indywidualne spojrzenie na niełatwe kwestie. Opowiada, dlaczego decydowała się na odważne zadania, rezygnuje ze wstydu i pruderii. Wie, że społeczeństwa są jeszcze dość konserwatywne i niekoniecznie zaakceptują otwartość w sprawach nagości w sferze publicznej. Jednocześnie okazuje się, że Emily Ratajkowski bierze udział w wydarzeniach o charakterze przełomowym: sama przekonuje się o tym nie od razu, ale potrafi docenić potęgę zjawiska. Chociaż autorka tomu nie dysponuje ciałem o idealnych - w modelingu - wymiarach, wie, jakie ma atuty i potrafi je wykorzystywać. Bezpruderyjność przed obiektywem sprawia jednak, że modelka bezustannie narażona jest na niechciane zaloty ze strony fotografów i pracowników z planów - a niektórzy posuwają się i do molestowania. Ujawnienie takich informacji jest wyjątkowo trudne, ale znacznie gorsza staje się postawa ludzi - anonimowych internautów, którzy najczęściej stwierdzają, że Ratajkowski sama jest sobie winna albo że prosiła się o gwałt swoją postawą. Zamiast wsparcia kobieta, która walczy o to, by dobrze czuć się w swoim ciele, słyszy jedynie głosy ostrej krytyki. Emily Ratajkowski przywołuje różne wydarzenia ze swojego życia: dzieli się z czytelnikami najtrudniejszymi sytuacjami, w których spotkała się z zestawem nadużyć ze strony towarzyszących jej mężczyzn. Opowiada, jak próbowała się bronić (albo - jak nie potrafiła powstrzymać napastników), odnosi się do własnych uczuć, uruchomionego wtedy strachu czy bólu. I za sprawą tych wyznań najłatwiej jej będzie przekonać do siebie czytelników. Tu dopuszcza odbiorców do znacznie bardziej intymnej sfery niż golizna przed obiektywem: Rozbieranie się staje się pretekstem do rozpoczęcia dyskusji nad stawianiem granic i nad szacunkiem dla drugiego człowieka, niezależnie od jego życiowych decyzji i wyglądu. Niby jest to tekst prosty i oparty na wspomnieniach - a jednak zaczyna w pewnym momencie działać nie tylko jako rozrywka i możliwość podejrzenia kulis sławy. Autorka wykorzystuje sytuację, żeby wyjaśnić kilka wątpliwości i odnieść się do tematów, które zaistniały w sferze publicznej - może przedstawić własny obraz wydarzeń i dodać do niego jeszcze swoje opinie. Emily Ratajkowski może części odbiorców wydawać się naiwną gwiazdką, która popularność zdobywa dzięki rozbieraniu się - ale "Moje ciało" przedstawia zestaw jej poglądów i refleksji na ten temat, a także - sytuacji, na jakie jest narażona przez swoją pracę. Na pewno nie jest to tom banalny czy pozbawiony silnych emocji: może trochę zbyt drobny objętościowo, ale też pozostawi sporo materiału do refleksji.
środa, 4 maja 2022
Dorota Gąsiorowska: Zielone oczy driady
Znak, Kraków 2022.
Porozumienie
Na tę powieść czytelniczki zapewne czekały z utęsknieniem, bo Dorota Gąsiorowska potrafi odmalowywać obyczajowość bohaterek, podbarwiając ją lekko tematami baśniowymi. Kolejny potężny tom w serii Dni mocy to "Zielone oczy driady", historia Livii. Olga, znana z poprzedniej części, jest szczęśliwa w związku z Liamem - a Liam to brat bliźniak Livii. Ich drogi rozeszły się przed laty, w efekcie skandalu: Livia przed ołtarzem dowiedziała się, że została zdradzona. Nigdy nie wybaczyła ukochanemu, zaszyła się w domu na klifie i uciekła od ludzi, bez względu na to, czy byli jej bliscy, czy - obojętni. Teraz jednak musi opuścić Irlandię. W Polsce, na Podlasiu, jest potrzebna - ze swoimi umiejętnościami artystycznymi i wrażliwością. Trzeba odrestaurować freski w starym kościele. Traf chce, że postać Noelle, której wizerunek naprawia Livia, pojawia się w życiu kobiety nie po raz pierwszy. Tajemnice się mnożą, a w przeszłości czai się jeszcze mroczna historia z niebezpieczeństwem dla bohaterów.
Dorota Gąsiorowska przerzuca Livię od przygody do przygody: praca w ciekawej ekipie dostarcza pretekstu, żeby opuścić samotnię. Kobieta najpierw mieszka ze starszym panem, Antonim, który przejawia wobec niej uczucia dziadka. Kiedy poznaje jego sekret, wyprowadza się i trafia do sympatycznej staruszki. Jednak i tu przeszłość upomina się o swoje. Livia poznaje też mężczyznę, który może zawrócić jej w głowie i sprawić, że zapomni o niechęci do męskiego rodu. Liam tak naprawdę w książce pojawia się od czasu do czasu - i tylko po to, żeby przypomnieć, co u Olgi, którą czytelniczki z pewnością polubiły. Szarpiące nerwy wydarzenia rzadko mają z nim związek: Livia zanurza się za to w dawnych historiach: odkrywa coś, co rzuci nowe światło na jej znajomych i sprawi, że książka zyska jeszcze jeden atrakcyjny wątek z uniwersalnymi uczuciami. Dla fanek przeznaczenia, magii i duchowych przeżyć jest tu sporo tematów: Livia wierzy w porozumienie dusz, ale też ma ku temu powody. Dorota Gąsiorowska nie wpada w naiwne tony, udaje jej się przekonać do siebie odbiorczynie za sprawą szczerości w uczuciach. Bohaterka wiele wycierpiała, ale teraz nie robi z siebie męczennicy, przyjmuje to wszystko, co przynosi jej los, a czasami w ogóle postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i chociaż reaguje impulsywnie, podejmuje trafne decyzje. Autorka nie gubi się w wątkach, wie, co chce przekazać odbiorczyniom. Pisze z wprawą i proponuje gęstą narrację (czasami aż za gęstą, kiedy oczywiste uczucia i emocje ujawnione w dialogach jeszcze dodatkowo nazywa): ale siłą jej historii jest wyczucie psychologiczne postaci. Dużo się tu dzieje w sferze uczuciowej - a Gąsiorowska ucieka od banałów. Umiejętnie przerabia to, co oczywiste, na rozwiązania, jakie niekoniecznie przyszłyby do głowy czytelniczkom. "Zielone oczy driady" to bardzo udana i obszerna obyczajówka - w sam raz na rozrywkową lekturę z dala od scenariuszowych kolein. Warto zaprzyjaźniać się z bohaterkami z tego cyklu, bo też i autorka ucieka od przewidywalności oraz od manieryzmów. Częstuje czytelniczki delikatnością, wrażliwością i nadzieją na poprawę losu. Jej historie niosą pokrzepienie, ale pozwalają też najzwyczajniej w świecie cieszyć się fabułą.
Porozumienie
Na tę powieść czytelniczki zapewne czekały z utęsknieniem, bo Dorota Gąsiorowska potrafi odmalowywać obyczajowość bohaterek, podbarwiając ją lekko tematami baśniowymi. Kolejny potężny tom w serii Dni mocy to "Zielone oczy driady", historia Livii. Olga, znana z poprzedniej części, jest szczęśliwa w związku z Liamem - a Liam to brat bliźniak Livii. Ich drogi rozeszły się przed laty, w efekcie skandalu: Livia przed ołtarzem dowiedziała się, że została zdradzona. Nigdy nie wybaczyła ukochanemu, zaszyła się w domu na klifie i uciekła od ludzi, bez względu na to, czy byli jej bliscy, czy - obojętni. Teraz jednak musi opuścić Irlandię. W Polsce, na Podlasiu, jest potrzebna - ze swoimi umiejętnościami artystycznymi i wrażliwością. Trzeba odrestaurować freski w starym kościele. Traf chce, że postać Noelle, której wizerunek naprawia Livia, pojawia się w życiu kobiety nie po raz pierwszy. Tajemnice się mnożą, a w przeszłości czai się jeszcze mroczna historia z niebezpieczeństwem dla bohaterów.
Dorota Gąsiorowska przerzuca Livię od przygody do przygody: praca w ciekawej ekipie dostarcza pretekstu, żeby opuścić samotnię. Kobieta najpierw mieszka ze starszym panem, Antonim, który przejawia wobec niej uczucia dziadka. Kiedy poznaje jego sekret, wyprowadza się i trafia do sympatycznej staruszki. Jednak i tu przeszłość upomina się o swoje. Livia poznaje też mężczyznę, który może zawrócić jej w głowie i sprawić, że zapomni o niechęci do męskiego rodu. Liam tak naprawdę w książce pojawia się od czasu do czasu - i tylko po to, żeby przypomnieć, co u Olgi, którą czytelniczki z pewnością polubiły. Szarpiące nerwy wydarzenia rzadko mają z nim związek: Livia zanurza się za to w dawnych historiach: odkrywa coś, co rzuci nowe światło na jej znajomych i sprawi, że książka zyska jeszcze jeden atrakcyjny wątek z uniwersalnymi uczuciami. Dla fanek przeznaczenia, magii i duchowych przeżyć jest tu sporo tematów: Livia wierzy w porozumienie dusz, ale też ma ku temu powody. Dorota Gąsiorowska nie wpada w naiwne tony, udaje jej się przekonać do siebie odbiorczynie za sprawą szczerości w uczuciach. Bohaterka wiele wycierpiała, ale teraz nie robi z siebie męczennicy, przyjmuje to wszystko, co przynosi jej los, a czasami w ogóle postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i chociaż reaguje impulsywnie, podejmuje trafne decyzje. Autorka nie gubi się w wątkach, wie, co chce przekazać odbiorczyniom. Pisze z wprawą i proponuje gęstą narrację (czasami aż za gęstą, kiedy oczywiste uczucia i emocje ujawnione w dialogach jeszcze dodatkowo nazywa): ale siłą jej historii jest wyczucie psychologiczne postaci. Dużo się tu dzieje w sferze uczuciowej - a Gąsiorowska ucieka od banałów. Umiejętnie przerabia to, co oczywiste, na rozwiązania, jakie niekoniecznie przyszłyby do głowy czytelniczkom. "Zielone oczy driady" to bardzo udana i obszerna obyczajówka - w sam raz na rozrywkową lekturę z dala od scenariuszowych kolein. Warto zaprzyjaźniać się z bohaterkami z tego cyklu, bo też i autorka ucieka od przewidywalności oraz od manieryzmów. Częstuje czytelniczki delikatnością, wrażliwością i nadzieją na poprawę losu. Jej historie niosą pokrzepienie, ale pozwalają też najzwyczajniej w świecie cieszyć się fabułą.
wtorek, 3 maja 2022
Bill Edgar: Powiernik zmarłych
Feeria, Łódź 2022.
Pomoc zza grobu
To jest historia nietypowa - i dla odważnych. Bill Edgar w dość niezwykły sposób zaczął zarabiać na życie. Prywatny detektyw, który pojawia się na pogrzebach i przedstawia to, o co poprosili go umierający, to postać rodem z filmów sensacyjnych. Jednak autor tak właśnie działa - i w książce "Powiernik zmarłych" przedstawia swoje motywacje. Wszystko zaczyna się od jednej propozycji: bohater ma szansę pomóc człowiekowi, który z łoża śmierci nie może rozprawić się z najlepszym przyjacielem. Odczytuje w jego imieniu list i przekonuje się, że odniósł spodziewany skutek. Pocztą pantoflową zyskuje kolejnych klientów do zadań specjalnych. Zanim przystąpi do działania, sprawdza, czy wszystko odbędzie się zgodnie z prawem - chociaż wie, że wielu żałobnikom zepsuje humor. Tym jednak się nie przejmuje, najważniejsze są dla niego ostatnie życzenia tych, którzy wkrótce rozstaną się ze światem. A są to życzenia rozmaite: od wyjawienia sekretów przez zniszczenie kompromitujących przedmiotów. Sam pomysł wydaje się ciekawy i odkrywczy, ale propozycje, z którymi zgłaszają się do Edgara umierający, w pewnym momencie stają się bardziej powtarzalne. Potrzeba czegoś, co nada spójności książce - i tu autor decyduje się na opowieść bardzo osobistą i wypełnioną wiadomościami, które zaszokują czytelników. W rozdziałach - rozrzuconych po całym tomie - przedstawia siebie. Wyjaśnia, co go ukształtowało i co sprawiło, że teraz nie boi się żadnego nietypowego wyzwania. Najpierw to sceny z molestowania przez dziadka-pedofila (bardzo szczegółowe i sugestywne, nie da się przez nie powiedzieć, że "Powiernik zmarłych" to lektura rozrywkowa), później - postawa najbliższych wobec trudnej prawdy. Poszukiwanie pomocy w szkole, nastoletnie wybryki zakończone pobytem w więzieniu - i lekcje, jakie autor odebrał za kratami. Znajduje odrobinę miejsca na wyliczenie rzeczy dobrych i pięknych - przedstawia między innymi swoją żonę i historię związku - ale takich krzepiących obrazów jest tu niewiele. Tyle tylko, że wszystkie złe doświadczenia pozwalają teraz autorowi wykraczać poza konwenanse i działać tak, jak nikt inny nie ma odwagi. Funduje sobie silne przeżycia w związku z zadaniami wyznaczanymi przez umierających: może przy okazji zastanowić się i nad kruchością życia, i nad tym, co pozostaje po człowieku. Nie ocenia (nawet jeśli czasami dziwi go, czego boją się klienci): stara się jak najlepiej wypełnić ich ostatnie życzenia. Umierających traktuje jak swoich przyjaciół, w odróżnieniu od krewnych czyhających najczęściej na spadek i zasługujących na kary, jakie wymierza im niespodziewany na pogrzebach gość. Autobiograficzne wstawki służą pokazaniu, że Bill Edgar nie cofnie się przed niczym, nieobce są mu awantury i potyczki, nie boi się konfrontacji z żałobnikami, chociaż nie zamierza popadać w konflikty z prawem i specjalnie sprawdza, co mu wolno, żeby nie przekraczać pewnych granic. W trakcie lektury wychodzi na jaw, że życzenia umierających ogniskują się wokół tych samych tematów - nie można zatem przyciągać nimi odbiorców w nieskończoność. Tym bardziej intrygujące stają się osobiste wyznania autora, który bezustannie toczy - i wygrywa - własne walki. Miejscami ta książka jest bardzo niewygodna, ale z racji niezwykłego tematu przyciągnie czytelników.
Pomoc zza grobu
To jest historia nietypowa - i dla odważnych. Bill Edgar w dość niezwykły sposób zaczął zarabiać na życie. Prywatny detektyw, który pojawia się na pogrzebach i przedstawia to, o co poprosili go umierający, to postać rodem z filmów sensacyjnych. Jednak autor tak właśnie działa - i w książce "Powiernik zmarłych" przedstawia swoje motywacje. Wszystko zaczyna się od jednej propozycji: bohater ma szansę pomóc człowiekowi, który z łoża śmierci nie może rozprawić się z najlepszym przyjacielem. Odczytuje w jego imieniu list i przekonuje się, że odniósł spodziewany skutek. Pocztą pantoflową zyskuje kolejnych klientów do zadań specjalnych. Zanim przystąpi do działania, sprawdza, czy wszystko odbędzie się zgodnie z prawem - chociaż wie, że wielu żałobnikom zepsuje humor. Tym jednak się nie przejmuje, najważniejsze są dla niego ostatnie życzenia tych, którzy wkrótce rozstaną się ze światem. A są to życzenia rozmaite: od wyjawienia sekretów przez zniszczenie kompromitujących przedmiotów. Sam pomysł wydaje się ciekawy i odkrywczy, ale propozycje, z którymi zgłaszają się do Edgara umierający, w pewnym momencie stają się bardziej powtarzalne. Potrzeba czegoś, co nada spójności książce - i tu autor decyduje się na opowieść bardzo osobistą i wypełnioną wiadomościami, które zaszokują czytelników. W rozdziałach - rozrzuconych po całym tomie - przedstawia siebie. Wyjaśnia, co go ukształtowało i co sprawiło, że teraz nie boi się żadnego nietypowego wyzwania. Najpierw to sceny z molestowania przez dziadka-pedofila (bardzo szczegółowe i sugestywne, nie da się przez nie powiedzieć, że "Powiernik zmarłych" to lektura rozrywkowa), później - postawa najbliższych wobec trudnej prawdy. Poszukiwanie pomocy w szkole, nastoletnie wybryki zakończone pobytem w więzieniu - i lekcje, jakie autor odebrał za kratami. Znajduje odrobinę miejsca na wyliczenie rzeczy dobrych i pięknych - przedstawia między innymi swoją żonę i historię związku - ale takich krzepiących obrazów jest tu niewiele. Tyle tylko, że wszystkie złe doświadczenia pozwalają teraz autorowi wykraczać poza konwenanse i działać tak, jak nikt inny nie ma odwagi. Funduje sobie silne przeżycia w związku z zadaniami wyznaczanymi przez umierających: może przy okazji zastanowić się i nad kruchością życia, i nad tym, co pozostaje po człowieku. Nie ocenia (nawet jeśli czasami dziwi go, czego boją się klienci): stara się jak najlepiej wypełnić ich ostatnie życzenia. Umierających traktuje jak swoich przyjaciół, w odróżnieniu od krewnych czyhających najczęściej na spadek i zasługujących na kary, jakie wymierza im niespodziewany na pogrzebach gość. Autobiograficzne wstawki służą pokazaniu, że Bill Edgar nie cofnie się przed niczym, nieobce są mu awantury i potyczki, nie boi się konfrontacji z żałobnikami, chociaż nie zamierza popadać w konflikty z prawem i specjalnie sprawdza, co mu wolno, żeby nie przekraczać pewnych granic. W trakcie lektury wychodzi na jaw, że życzenia umierających ogniskują się wokół tych samych tematów - nie można zatem przyciągać nimi odbiorców w nieskończoność. Tym bardziej intrygujące stają się osobiste wyznania autora, który bezustannie toczy - i wygrywa - własne walki. Miejscami ta książka jest bardzo niewygodna, ale z racji niezwykłego tematu przyciągnie czytelników.
poniedziałek, 2 maja 2022
Jacek Hugo-Bader: Strażnicy wolności
Agora, Warszawa 2022.
Kłótnie
Ta książka przeraża, niemal w każdym aspekcie. Nie da się jej czytać bez silnych emocji, bez względu na to, do którego obozu się należy. Jacek Hugo-Bader "Strażnikami wolności" wsadza kij w mrowisko. Odnosi się do ruchu antyszczepionkowców i do protestów przeciwko pandemii covid-19, odnotowując w gronie przeciwników choroby obecność między innymi lekarzy i profesorów: wprawdzie garstki, ale garstki opiniotwórczej. Jednak na początku przynajmniej autor stara się zrozumieć tych, z którymi mu nie po drodze. Zastanawia się nad tym, skąd w ludziach wykształconych i wpływowych strach przed szczepionką, dlaczego negują istnienie wirusa, który może doprowadzić do śmierci - a jednocześnie wiara w teorie spiskowe na temat dziesiątkowania ludzkości. Najpierw Jacek Hugo-Bader szuka zrozumienia: chce poznać przeciwników. Kontaktuje się z tymi, którzy mają najwięcej do powiedzenia (albo najgłośniej krzyczą). Czeka na argumenty i na informacje, które pozwolą mu pojąć postawy rozmówców. Z czasem przekonuje się, że to odwoływanie się wciąż do tych samych nazwisk (do których z różnym skutkiem próbuje dotrzeć), do tych samych haseł i do tych samych komentarzy. W pierwszej części tomu autor próbuje polemizować. Znajduje (bez większego trudu) argumenty, które wykazują luki w rozumowaniu antyszczepionkowców. Tyle tylko, że jego komentarze są traktowane jak atak lub ignorowane - trafiają w próżnię. W efekcie autor zaczyna być coraz bardziej ironiczny. Przygląda się już nie samej retoryce antyszczepionkowców, ale też ich życiowym wyborom: zwraca uwagę na to, że większość z nich identyfikuje się ze skrajną prawicą, albo - że niekoniecznie odnosi sukcesy na polu pracy umysłowej. Tekst zamienia się w dyskredytowanie tych, których wcześniej autor próbował zrozumieć. Przetykają go zresztą ciągle budzące obrzydzenie fragmenty maili czy "artykułów" udostępnianych sobie w bańce antyszczepionkowców: tu pojawiają się na przykład odwołania do Holokaustu. Zaostrza się zatem także ton komentarzy Hugo-Badera, który najwyraźniej ma coraz bardziej dosyć sytuacji, w którą na własne życzenie wdepnął. Nie uda się podjąć dialogu, fakty, które przytacza autor, w interpretacji antyszczepionkowców zostają odpowiednio przeinaczone, żeby pasowały do teorii spiskowych. I tak kolejne rozdziały stają się bardziej zaangażowanymi felietonami, skrótową relacją z tego, co dzieje się w środowisku antycovidowców. Dodatkowo autor wprowadza niepochlebne określenia, jakimi obrzucają się obie strony. Wie, że nie musi robić zbyt wiele: jego rozmówcy dyskredytują się sami. Nie ma tu szansy na porozumienie i na wytłumaczenie odbiorcom, skąd zamknięcie się na naukę i rozpowszechnianie teorii spiskowych: w pewnym momencie Jacek Hugo-Bader w ogóle rezygnuje z prób wyjaśniania czegokolwiek i oddaje głos antyszczepionkowcom. Czasami przedstawia ich działania: pokazuje promocje książek o takiej tematyce czy marsze antyszczepionkowców. Autor odrzuca w końcu próby przedstawiania argumentów, nie zajmuje się też przywoływaniem haseł rozpowszechnianych przez antyszczepionkowców - zupełnie jakby zmęczył się tą grą, w której druga strona nie jest otwarta na dialog. Ta lektura odbiera wiarę w ludzi i na pewno dla nikogo nie będzie wygodna czy przyjemna.
Kłótnie
Ta książka przeraża, niemal w każdym aspekcie. Nie da się jej czytać bez silnych emocji, bez względu na to, do którego obozu się należy. Jacek Hugo-Bader "Strażnikami wolności" wsadza kij w mrowisko. Odnosi się do ruchu antyszczepionkowców i do protestów przeciwko pandemii covid-19, odnotowując w gronie przeciwników choroby obecność między innymi lekarzy i profesorów: wprawdzie garstki, ale garstki opiniotwórczej. Jednak na początku przynajmniej autor stara się zrozumieć tych, z którymi mu nie po drodze. Zastanawia się nad tym, skąd w ludziach wykształconych i wpływowych strach przed szczepionką, dlaczego negują istnienie wirusa, który może doprowadzić do śmierci - a jednocześnie wiara w teorie spiskowe na temat dziesiątkowania ludzkości. Najpierw Jacek Hugo-Bader szuka zrozumienia: chce poznać przeciwników. Kontaktuje się z tymi, którzy mają najwięcej do powiedzenia (albo najgłośniej krzyczą). Czeka na argumenty i na informacje, które pozwolą mu pojąć postawy rozmówców. Z czasem przekonuje się, że to odwoływanie się wciąż do tych samych nazwisk (do których z różnym skutkiem próbuje dotrzeć), do tych samych haseł i do tych samych komentarzy. W pierwszej części tomu autor próbuje polemizować. Znajduje (bez większego trudu) argumenty, które wykazują luki w rozumowaniu antyszczepionkowców. Tyle tylko, że jego komentarze są traktowane jak atak lub ignorowane - trafiają w próżnię. W efekcie autor zaczyna być coraz bardziej ironiczny. Przygląda się już nie samej retoryce antyszczepionkowców, ale też ich życiowym wyborom: zwraca uwagę na to, że większość z nich identyfikuje się ze skrajną prawicą, albo - że niekoniecznie odnosi sukcesy na polu pracy umysłowej. Tekst zamienia się w dyskredytowanie tych, których wcześniej autor próbował zrozumieć. Przetykają go zresztą ciągle budzące obrzydzenie fragmenty maili czy "artykułów" udostępnianych sobie w bańce antyszczepionkowców: tu pojawiają się na przykład odwołania do Holokaustu. Zaostrza się zatem także ton komentarzy Hugo-Badera, który najwyraźniej ma coraz bardziej dosyć sytuacji, w którą na własne życzenie wdepnął. Nie uda się podjąć dialogu, fakty, które przytacza autor, w interpretacji antyszczepionkowców zostają odpowiednio przeinaczone, żeby pasowały do teorii spiskowych. I tak kolejne rozdziały stają się bardziej zaangażowanymi felietonami, skrótową relacją z tego, co dzieje się w środowisku antycovidowców. Dodatkowo autor wprowadza niepochlebne określenia, jakimi obrzucają się obie strony. Wie, że nie musi robić zbyt wiele: jego rozmówcy dyskredytują się sami. Nie ma tu szansy na porozumienie i na wytłumaczenie odbiorcom, skąd zamknięcie się na naukę i rozpowszechnianie teorii spiskowych: w pewnym momencie Jacek Hugo-Bader w ogóle rezygnuje z prób wyjaśniania czegokolwiek i oddaje głos antyszczepionkowcom. Czasami przedstawia ich działania: pokazuje promocje książek o takiej tematyce czy marsze antyszczepionkowców. Autor odrzuca w końcu próby przedstawiania argumentów, nie zajmuje się też przywoływaniem haseł rozpowszechnianych przez antyszczepionkowców - zupełnie jakby zmęczył się tą grą, w której druga strona nie jest otwarta na dialog. Ta lektura odbiera wiarę w ludzi i na pewno dla nikogo nie będzie wygodna czy przyjemna.
niedziela, 1 maja 2022
Helen Scales: Ryby mają głos. Przewodnik obserwatora światów podwodnych
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2022.
Pod wodą
To książka dla wszystkich miłośników akwarystyki, dla tych, którzy nurkują i dla tych, którzy po prostu chcą odkrywać piękno przyrody. Helen Scales zachwyca się rybami i jej zachwyt - w tle popularnonaukowej opowieści - udziela się czytelnikom. "Ryby mają głos" to książka, która mieni się wieloma kolorami. Chociaż warstwę graficzną stanowią tu czarno-białe i pełne drobiazgów szkice na wzór rycin, a ilustracje (już w przenośni) zapewniają mity i legendy dotyczące podwodnych stworzeń, odkrywa się tu razem z autorką mnóstwo ciekawostek. "Ryby mają głos. Przewodnik obserwatora światów podwodnych" to książka, w której bardzo łatwo można znaleźć powody do podziwiania środowiska wodnego, autorka rezygnuje jednak z oczywistości - skupia się na gatunkach, których nazwy (w większości) wiele odbiorcom nie powiedzą i przedstawia ich typowe zachowania - dziwne z perspektywy człowieka, za to świadczące o idealnym przystosowaniu się do warunków i otoczenia. Znajdzie się tu między innymi fenomen ławicy, znaczenie barw i sposób identyfikacji innych osobników, ale też poszukiwania ryb w przeszłości (jak badacze radzili sobie z prezentowaniem odkrywanych gatunków) i badania zmysłów. Helen Scales przy okazji przypomina, jak trudno w ogóle odpowiedzieć na pytanie, czym są ryby - sprawia wrażenie, jakby doskonale się bawiła, przybliżając czytelnikom co bardziej nietypowe problemy biologów. Sama chętnie nurkuje i podpowiada, jak najlepiej zbliżyć się do fascynujących gatunków - tworzy niemal film przyrodniczy bazujący na tym, co w podwodnych głębinach najciekawsze. Zajmuje się oczywiście podstawowymi potrzebami ryb - opowiada o tym, jak się rozmnażają i co jedzą, ale nigdy nie stawia na podręcznikowe wiadomości: funduje czytelnikom wielką przygodę. Tłumaczy zachowania, które wymagają komentarza, sięga po zaskoczenia dla uczonych oraz po rozwiązania zagadek. Jednocześnie pokazuje, jak wiele rzeczy nie zostało jeszcze odkrytych. Znajduje trochę miejsca na eksperymenty z rybami w rolach głównych - i na temat zależności człowieka i ryb. Każdy rozdział kończy przytoczeniem jakiegoś podania lub wierzenia związanego z rybami - żeby uzmysłowić czytelnikom, jak bardzo te światy są ze sobą powiązane. Przedstawia w efekcie lekturę, której trudno się oprzeć. Możliwość zajrzenia do podwodnych krain rozbudza wyobraźnię i sprawia, że czytelnicy odkryją nowe pasje, a na pewno nauczą się szacunku do różnych stworzeń. Helen Scales może przekonać do dbania o przyrodę, chociaż wcale nie wykorzystuje tekstu do moralizatorskich napomnień - zależy jej na rozrywce i na tym, żeby lekkim stylem przyciągnąć do tomu jak największą grupę odbiorców. Nie rozczaruje jednak tych, którzy szukają lektur ambitnych i przybliżających dokonania naukowe w konkretnej dziedzinie. Jest to książka napisana z pasją i przez to atrakcyjna nawet dla laików. Doskonale wpisuje się w założenia całej serii w bo.wiem i może przekonać odbiorców do sprawdzenia innych tytułów w cyklu #nauka.
Pod wodą
To książka dla wszystkich miłośników akwarystyki, dla tych, którzy nurkują i dla tych, którzy po prostu chcą odkrywać piękno przyrody. Helen Scales zachwyca się rybami i jej zachwyt - w tle popularnonaukowej opowieści - udziela się czytelnikom. "Ryby mają głos" to książka, która mieni się wieloma kolorami. Chociaż warstwę graficzną stanowią tu czarno-białe i pełne drobiazgów szkice na wzór rycin, a ilustracje (już w przenośni) zapewniają mity i legendy dotyczące podwodnych stworzeń, odkrywa się tu razem z autorką mnóstwo ciekawostek. "Ryby mają głos. Przewodnik obserwatora światów podwodnych" to książka, w której bardzo łatwo można znaleźć powody do podziwiania środowiska wodnego, autorka rezygnuje jednak z oczywistości - skupia się na gatunkach, których nazwy (w większości) wiele odbiorcom nie powiedzą i przedstawia ich typowe zachowania - dziwne z perspektywy człowieka, za to świadczące o idealnym przystosowaniu się do warunków i otoczenia. Znajdzie się tu między innymi fenomen ławicy, znaczenie barw i sposób identyfikacji innych osobników, ale też poszukiwania ryb w przeszłości (jak badacze radzili sobie z prezentowaniem odkrywanych gatunków) i badania zmysłów. Helen Scales przy okazji przypomina, jak trudno w ogóle odpowiedzieć na pytanie, czym są ryby - sprawia wrażenie, jakby doskonale się bawiła, przybliżając czytelnikom co bardziej nietypowe problemy biologów. Sama chętnie nurkuje i podpowiada, jak najlepiej zbliżyć się do fascynujących gatunków - tworzy niemal film przyrodniczy bazujący na tym, co w podwodnych głębinach najciekawsze. Zajmuje się oczywiście podstawowymi potrzebami ryb - opowiada o tym, jak się rozmnażają i co jedzą, ale nigdy nie stawia na podręcznikowe wiadomości: funduje czytelnikom wielką przygodę. Tłumaczy zachowania, które wymagają komentarza, sięga po zaskoczenia dla uczonych oraz po rozwiązania zagadek. Jednocześnie pokazuje, jak wiele rzeczy nie zostało jeszcze odkrytych. Znajduje trochę miejsca na eksperymenty z rybami w rolach głównych - i na temat zależności człowieka i ryb. Każdy rozdział kończy przytoczeniem jakiegoś podania lub wierzenia związanego z rybami - żeby uzmysłowić czytelnikom, jak bardzo te światy są ze sobą powiązane. Przedstawia w efekcie lekturę, której trudno się oprzeć. Możliwość zajrzenia do podwodnych krain rozbudza wyobraźnię i sprawia, że czytelnicy odkryją nowe pasje, a na pewno nauczą się szacunku do różnych stworzeń. Helen Scales może przekonać do dbania o przyrodę, chociaż wcale nie wykorzystuje tekstu do moralizatorskich napomnień - zależy jej na rozrywce i na tym, żeby lekkim stylem przyciągnąć do tomu jak największą grupę odbiorców. Nie rozczaruje jednak tych, którzy szukają lektur ambitnych i przybliżających dokonania naukowe w konkretnej dziedzinie. Jest to książka napisana z pasją i przez to atrakcyjna nawet dla laików. Doskonale wpisuje się w założenia całej serii w bo.wiem i może przekonać odbiorców do sprawdzenia innych tytułów w cyklu #nauka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)