Agora, Warszawa 2022.
Przygoda
Mirosław Wlekły postanawia po raz kolejny przybliżyć najmłodszym odbiorcom część biografii Tony Halika. "Jadą Haliki przez Ameryki" to przygodowa historia w starym stylu, opowieść, która zachęci dzieci do uważnego uczenia się geografii i do snucia odważnych marzeń. Toni i jego żona Pieret mają udać się na Alaskę, żeby tam "zaczerpnąć świeżego powietrza". Bohater ma dość upałów, a do tego musi coś odpowiedzieć ciekawskim dziennikarzom. Sam ma zamiar wyprawę na Alaskę wykorzystać, żeby zdobyć legitymację Największej Telewizji Świata. Filmuje różne doświadczenia, myśli przez pryzmat kamery - chce uchwycić to, co najbardziej spodoba się widzom. Przygotowuje swoje dzieło w każdej sytuacji. A ponieważ podróż na drugi koniec świata musi obfitować w niezwykłe wydarzenia, nikogo nie zdziwi, że dzieci nie będą się mogły od tej książki oderwać. Rozdziały są tu bardzo krótkie i wypełnione burzliwą akcją - pojawia się mnóstwo niebezpieczeństw i niespodzianek, sytuacji, których bohater nie mógłby przewidzieć nawet przy najbardziej starannych analizach. Między innymi spotka jaguara, który wpisuje się w wierzenia miejscowych - i który ma zostać odstrzelony ze względu na zagrożenie, jakie niesie dla mieszkańców wioski. Toni bierze udział w polowaniu, chociaż robi wszystko, by nie pozbawić zwierzęcia życia - zdaje sobie sprawę, że zabijanie dla samego zabijania nie ma żadnego sensu - ale trudno byłoby do tego przekonać terroryzowanych przez dzikie zwierzę lokalsów. Jednym z niezwykłych wydarzeń stają się też narodziny syna. Pieret nie zgadza się na to, by Toni wyruszył na Alaskę sam: postanawia udać się razem z mężem na wielką wyprawę jeepem przerobionym na dom na kółkach. A kiedy wychodzi na jaw, że spodziewa się dziecka, nie zamierza ulec presji lekarzy - wie, że w dżungli i dalekich od cywilizacji wioskach kobiety radzą sobie z porodami, nie muszą na siebie uważać ani słuchać medyków. Może nie jest to najbardziej popularna postawa, jednak również zapewnia przygodę w wyprawie - syn Halików przez kilka pierwszych lat życia nie wie, czym jest dom. Spędza czas w podróży i to uznaje za normalne. Dla dzieci to informacja, że można wieść życie egzotyczne i pełne barw - maluchy i tak będą razem z bohaterami mocno przeżywać kolejne doświadczenia.
Mirosław Wlekły pisze tak, by przyciągnąć dzieci do czytania: zachęca je wizją adrenaliny towarzyszącej postaciom, serią niezwykłych doświadczeń i zagrożeń na równi z odkryciami. "Jadą Haliki przez Ameryki" to opowieść bardzo szybka i wypełniona ekstremalnymi doznaniami (raz tylko w narracji zgrzyta, kiedy dziki kot zaczyna "rzuć" swój ogon - w książkach dla dzieci takie błędy ortograficzne nie mają prawa się zdarzyć). Do tego Magdalena Kozieł-Nowak dodaje jeszcze ilustracje sugerujące przeniesienie się na inny kontynent i do innej kultury, tak, żeby dzieci na pewno miały wrażenie, że obcują z czymś niezwykłym.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
sobota, 30 kwietnia 2022
piątek, 29 kwietnia 2022
Anna Sawińska: Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej
Czarne, Wołowiec 2022.
Krzywda kulturowa
Anna Sawińska w tomie "Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej" zamieszcza reportaże dotyczące pań, które nie pasują do systemu - nie zgadzają się na gorsze traktowanie czy na podporządkowywanie się innym, nie potrafią i nie chcą realizować cudzych planów, próbują żyć godnie i po swojemu. Odmienność kulturowa jest tu przyczyną wielu komplikacji życiowych bohaterek. Kobiety są coraz bardziej świadome swoich praw, przekonują się też o własnej sile: radzą sobie przecież z wyzwaniami wielkiego kalibru, nie ma przeciwności losu lub krzywd ze strony bliskich nie do przezwyciężenia - i o tym bohaterki reportaży przypominają. Problem w tym, że odważne są jednostki, brakuje chęci do wprowadzania szeroko zakrojonych zmian w społeczeństwie. Anna Sawińska wybiera może i skrajne historie, ale zależy jej na tym, żeby wstrząsnąć czytelnikami i uświadomić im, że w XXI wieku nie dla wszystkich podstawowe prawa człowieka są oczywistością. Każdy reportaż z "Przesłoniętego uśmiechu" to inny temat - Soonja, starsza kobieta z pierwszego tekstu, mierzy się z odrzuceniem z powodu niepełnosprawności: kobieta musi być pełnowartościowa, żeby zdobyła męża i mogła mu rodzić dzieci. Wprawdzie Soonja trafia na mężczyznę, z którym może założyć rodzinę, ale to też nie jest droga do szczęścia, o czym bohaterka tomu przekonuje się, gdy zmaga się z chorobą. Misook opowiada o traktowaniu kobiet w ciąży przez pracodawców i o tym, jak trudno jest Koreankom robić kariery. Eunju nie wie, jak wpasować się w system: nie potrafi pogodzić tego, co poznała na emigracji, z rygorystycznymi zasadami obowiązującymi w Korei. I tak każda z bohaterek przynosi własną opowieść pełną dramatów i przykrości - mniejszych lub większych - a także determinacji, by nie poddać się i nie dać się wtłoczyć w niewygodne schematy. Kobiety w Korei Południowej są gorsze: nie tylko stają się obiektem żartów, kiedy w pewnym wieku gwałtownie tracą urodę, ale też kiedy dostają dodatkowy dzień wolny raz w miesiącu ze względu na dolegliwości menstruacyjne czy kiedy na parkingach pojawiają się specjalne miejsca do parkowania dla kobiet - szersze niż standardowe. Pojawiają się kwestie coraz trudniejsze, między innymi temat molestowania seksualnego i traktowania kobiet, które padły ofiarą gwałtów. Przewija się temat aborcji, relacji z rodzicami, aranżowanych małżeństw. Nieliczne panie decydują się żyć po swojemu i manifestować to chociażby przez ubiór i fryzury: trzeba jednak nie lada odwagi, żeby poradzić sobie z krytycznymi ocenami innych. Jest tu przemoc domowa i spychanie na sam dół drabiny społecznej tych kobiet, które zamierzają żyć inaczej - na przykład wiązać się z cudzoziemcem. Między przykrymi doświadczeniami i wyrazami buntu przewijają się detale związane z codziennym życiem w Korei Południowej. Część bohaterek wprowadza drobne wyjaśnienia dotyczące specyfiki zwyczajności u Koreańczyków - takich wstawek jest tu mało, bo jednak autorka tomu woli zajmować się jednostkowymi i szokującymi doświadczeniami - ale przypominają one o różnicach kulturowych.
Jest "Przesłonięty uśmiech" próbą zawalczenia o kobiety - pokazania, dlaczego one powinny stanowić o sobie i nie pozwalać na gorsze traktowanie. Korea Południowa to kraj odległy, a jednak tom może być traktowany jako przestroga. Nie da się nad nim przejść do porządku dziennego - to lektura wstrząsająca.
Krzywda kulturowa
Anna Sawińska w tomie "Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej" zamieszcza reportaże dotyczące pań, które nie pasują do systemu - nie zgadzają się na gorsze traktowanie czy na podporządkowywanie się innym, nie potrafią i nie chcą realizować cudzych planów, próbują żyć godnie i po swojemu. Odmienność kulturowa jest tu przyczyną wielu komplikacji życiowych bohaterek. Kobiety są coraz bardziej świadome swoich praw, przekonują się też o własnej sile: radzą sobie przecież z wyzwaniami wielkiego kalibru, nie ma przeciwności losu lub krzywd ze strony bliskich nie do przezwyciężenia - i o tym bohaterki reportaży przypominają. Problem w tym, że odważne są jednostki, brakuje chęci do wprowadzania szeroko zakrojonych zmian w społeczeństwie. Anna Sawińska wybiera może i skrajne historie, ale zależy jej na tym, żeby wstrząsnąć czytelnikami i uświadomić im, że w XXI wieku nie dla wszystkich podstawowe prawa człowieka są oczywistością. Każdy reportaż z "Przesłoniętego uśmiechu" to inny temat - Soonja, starsza kobieta z pierwszego tekstu, mierzy się z odrzuceniem z powodu niepełnosprawności: kobieta musi być pełnowartościowa, żeby zdobyła męża i mogła mu rodzić dzieci. Wprawdzie Soonja trafia na mężczyznę, z którym może założyć rodzinę, ale to też nie jest droga do szczęścia, o czym bohaterka tomu przekonuje się, gdy zmaga się z chorobą. Misook opowiada o traktowaniu kobiet w ciąży przez pracodawców i o tym, jak trudno jest Koreankom robić kariery. Eunju nie wie, jak wpasować się w system: nie potrafi pogodzić tego, co poznała na emigracji, z rygorystycznymi zasadami obowiązującymi w Korei. I tak każda z bohaterek przynosi własną opowieść pełną dramatów i przykrości - mniejszych lub większych - a także determinacji, by nie poddać się i nie dać się wtłoczyć w niewygodne schematy. Kobiety w Korei Południowej są gorsze: nie tylko stają się obiektem żartów, kiedy w pewnym wieku gwałtownie tracą urodę, ale też kiedy dostają dodatkowy dzień wolny raz w miesiącu ze względu na dolegliwości menstruacyjne czy kiedy na parkingach pojawiają się specjalne miejsca do parkowania dla kobiet - szersze niż standardowe. Pojawiają się kwestie coraz trudniejsze, między innymi temat molestowania seksualnego i traktowania kobiet, które padły ofiarą gwałtów. Przewija się temat aborcji, relacji z rodzicami, aranżowanych małżeństw. Nieliczne panie decydują się żyć po swojemu i manifestować to chociażby przez ubiór i fryzury: trzeba jednak nie lada odwagi, żeby poradzić sobie z krytycznymi ocenami innych. Jest tu przemoc domowa i spychanie na sam dół drabiny społecznej tych kobiet, które zamierzają żyć inaczej - na przykład wiązać się z cudzoziemcem. Między przykrymi doświadczeniami i wyrazami buntu przewijają się detale związane z codziennym życiem w Korei Południowej. Część bohaterek wprowadza drobne wyjaśnienia dotyczące specyfiki zwyczajności u Koreańczyków - takich wstawek jest tu mało, bo jednak autorka tomu woli zajmować się jednostkowymi i szokującymi doświadczeniami - ale przypominają one o różnicach kulturowych.
Jest "Przesłonięty uśmiech" próbą zawalczenia o kobiety - pokazania, dlaczego one powinny stanowić o sobie i nie pozwalać na gorsze traktowanie. Korea Południowa to kraj odległy, a jednak tom może być traktowany jako przestroga. Nie da się nad nim przejść do porządku dziennego - to lektura wstrząsająca.
czwartek, 28 kwietnia 2022
Catherine Ard: Chodź na dwór! Praktyczne ćwiczenia z przyrody
Kropka, Warszawa 2022.
Podpowiedzi na spacerze
Dawniej dzieci same odkrywały świat i nie potrzebowały wskazówek dotyczących kreatywnych działań na świeżym powietrzu. Jednak czasy się zmieniają i przyklejone do smartfonów maluchy raczej nie znajdą sobie samodzielnie rozrywek w otoczeniu przyrody. Z pomocą przychodzi zatem Catherine Ard (którą ilustracjami wspomaga Carla McRae). "Chodź na dwór! Praktyczne ćwiczenia z przyrody" to zachęta dla najmłodszych do aktywnego spacerowania i uruchamiania zmysłów podczas wyjść z domu. Może to być tomik traktowany jako wskazówka przez animatorów i rodziców - uświadomi każdemu, jak cenne są chwile spędzane poza domem i jak niewiele trzeba, żeby urozmaicić codzienne zadania rozwojowe dla kilkulatków. Są tu oczywiście przestrogi dotyczące zachowania bezpieczeństwa - coś, czego dawne pokolenia nie znały w takiej formie: wyraźnie jednak widać, że jeśli trzeba komuś podpowiadać, żeby przyglądał się liściom i owadom, trzeba mu również wytłumaczyć, czego robić nie wolno.
Obietnica przygody skusi dzieci, nawet jeśli prawdziwej przygody i adrenaliny tu nie będzie (chociaż wspinaczka po drzewach i zabawa w wodzie to już dość ekstremalne doznania). Liczy się jednak szansa na zmianę przyzwyczajeń i wprowadzenie nowych postaw czy rozrywek. "Chodź na dwór" to książka, która przyda się rodzicom chcącym przekonać pociechy do spacerów - może być potraktowana również jako wyzwanie: komu uda się zrealizować kolejne działania i wypełnić polecenia z tomiku.
Zadania nie są zbyt skomplikowane, ale pozwalają ćwiczyć liczenie, spostrzegawczość czy słownictwo. Autorka zachęca między innymi do prowadzenia obserwacji, do zrobienia sobie prymitywnego "aparatu" - ramki z kartki papieru - do oglądania przyrody, zaprasza do oceniania kształtów chmur i do robienia instrumentów muzycznych. Nauczy, jak budować leśną bazę i jak rozpalać ognisko, jak wnioskować, co przeżyło drzewo na podstawie jego słojów. Podpowiada, jak korzystać z mapy i jak bawić się w podchody w lesie. Istnieje zatem możliwość dostosowania wskazówek do wieku i umiejętności dzieci, na podstawie przedstawionych tutaj pomysłów można też samodzielnie wprowadzać dalsze propozycje zabaw. Najważniejsze staje się przekonanie młodych odbiorców, że na świeżym powietrzu można się świetnie bawić i że nie wymaga to wielkich nakładów energii. Czasami trzeba wziąć ze sobą notatnik i spróbować narysować to, co się zaobserwowało - ale to przecież wstęp do pracy uczonego, prosta inspiracja, która zaprocentuje w przyszłości. Carla McRae dostarcza tu komputerowych grafik, które na pewno nie wystarczą dzieciom: każdy będzie chciał uzupełnić zadania o własne rysunki (zwłaszcza że część ćwiczeń polega na odrysowywaniu lub przerysowywaniu tego, co się zobaczyło). Tekstu jest w tej książce niewiele: w drobnych akapitach zawierają się polecenia dla czytelników - i to, razem z wyjaśnieniami i motywacją do działania wszystko. Dzieci zatem nie będą zbyt długo siedzieć nad książką, a ruszą w teren, sprawdzać, czy wskazówki są przydatne.
Podpowiedzi na spacerze
Dawniej dzieci same odkrywały świat i nie potrzebowały wskazówek dotyczących kreatywnych działań na świeżym powietrzu. Jednak czasy się zmieniają i przyklejone do smartfonów maluchy raczej nie znajdą sobie samodzielnie rozrywek w otoczeniu przyrody. Z pomocą przychodzi zatem Catherine Ard (którą ilustracjami wspomaga Carla McRae). "Chodź na dwór! Praktyczne ćwiczenia z przyrody" to zachęta dla najmłodszych do aktywnego spacerowania i uruchamiania zmysłów podczas wyjść z domu. Może to być tomik traktowany jako wskazówka przez animatorów i rodziców - uświadomi każdemu, jak cenne są chwile spędzane poza domem i jak niewiele trzeba, żeby urozmaicić codzienne zadania rozwojowe dla kilkulatków. Są tu oczywiście przestrogi dotyczące zachowania bezpieczeństwa - coś, czego dawne pokolenia nie znały w takiej formie: wyraźnie jednak widać, że jeśli trzeba komuś podpowiadać, żeby przyglądał się liściom i owadom, trzeba mu również wytłumaczyć, czego robić nie wolno.
Obietnica przygody skusi dzieci, nawet jeśli prawdziwej przygody i adrenaliny tu nie będzie (chociaż wspinaczka po drzewach i zabawa w wodzie to już dość ekstremalne doznania). Liczy się jednak szansa na zmianę przyzwyczajeń i wprowadzenie nowych postaw czy rozrywek. "Chodź na dwór" to książka, która przyda się rodzicom chcącym przekonać pociechy do spacerów - może być potraktowana również jako wyzwanie: komu uda się zrealizować kolejne działania i wypełnić polecenia z tomiku.
Zadania nie są zbyt skomplikowane, ale pozwalają ćwiczyć liczenie, spostrzegawczość czy słownictwo. Autorka zachęca między innymi do prowadzenia obserwacji, do zrobienia sobie prymitywnego "aparatu" - ramki z kartki papieru - do oglądania przyrody, zaprasza do oceniania kształtów chmur i do robienia instrumentów muzycznych. Nauczy, jak budować leśną bazę i jak rozpalać ognisko, jak wnioskować, co przeżyło drzewo na podstawie jego słojów. Podpowiada, jak korzystać z mapy i jak bawić się w podchody w lesie. Istnieje zatem możliwość dostosowania wskazówek do wieku i umiejętności dzieci, na podstawie przedstawionych tutaj pomysłów można też samodzielnie wprowadzać dalsze propozycje zabaw. Najważniejsze staje się przekonanie młodych odbiorców, że na świeżym powietrzu można się świetnie bawić i że nie wymaga to wielkich nakładów energii. Czasami trzeba wziąć ze sobą notatnik i spróbować narysować to, co się zaobserwowało - ale to przecież wstęp do pracy uczonego, prosta inspiracja, która zaprocentuje w przyszłości. Carla McRae dostarcza tu komputerowych grafik, które na pewno nie wystarczą dzieciom: każdy będzie chciał uzupełnić zadania o własne rysunki (zwłaszcza że część ćwiczeń polega na odrysowywaniu lub przerysowywaniu tego, co się zobaczyło). Tekstu jest w tej książce niewiele: w drobnych akapitach zawierają się polecenia dla czytelników - i to, razem z wyjaśnieniami i motywacją do działania wszystko. Dzieci zatem nie będą zbyt długo siedzieć nad książką, a ruszą w teren, sprawdzać, czy wskazówki są przydatne.
środa, 27 kwietnia 2022
Makoto Shinkai, Naruki Nagakawa: Ona i jej kot
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2022.
Oczami kotów
Bohaterki tych historii są doświadczone przez życie. Albo na własne życzenie wycofują się ze swoich społeczności, starają się zniknąć lub nie rzucać się w oczy, bo czują, że są inne. Zdarza się i tak, że spotkało je coś przykrego: rozstania z bliskimi, konflikty, po których nie ma już do czego wracać albo ostateczne pożegnania. Każda z postaci, które Makoto Shinkai i Naruki Nagakawa portretują przez pryzmat kocich narratorów, ma swoje poważne problemy, które sprawiają, że łatwiej zaufać zwierzęciu niż drugiemu człowiekowi. Niby są to historie zwyczajne, jednak ich intensyfikowanie w powieści wyzwala silne wzruszenia u czytelników. Cechą charakterystyczną tomu "Ona i jej kot" jest minimalizm w formie - to nie narracja, która ciągnie się w nieskończoność i wskazuje na kolejne obszary traum bohaterek. Koty próbują raczej uchwycić istotę rzeczy, koncentrują się na najważniejszych informacjach, a rezygnują z przedstawiania niuansów codzienności. Owszem, skupiają się na tym, co dzieje się tu i teraz, nie mogą prowadzić rozbudowanych retrospekcji ani kojarzyć faktów - wkraczają w życie kobiet niespodziewanie i relacjonują to, co dla nich dostępne. Widzą całą gamę emocji, rozumieją czasem więcej niż zabiegani ludzie - a uniwersalność uczuć pozwala im dobrze wstrzelić się w odczucia postaci. Koty wykazują się ogromną inteligencją i empatią, nawet jeśli w tle zajęte są własnymi sprawami. Bo przecież i one przeżywają rozmaite doświadczenia, dla niektórych spotkanie z człowiekiem to jedyna szansa na przetrwanie, inne cieszą się swobodą i możliwością podążania za instynktem. Jest to bez wątpienia opowieść o wzajemnej miłości, która w żaden sposób nie próbuje sterować poczynaniami drugiej strony. Autorzy zajmują się tutaj kreśleniem zasad funkcjonowania w społeczeństwie, ale dzięki nietypowej perspektywie mogą uchwycić to, co w zwykłej historii łatwo by umknęło (albo zostało zatarte przez schematy). "Ona i jej kot" to nie lektura wygodna i prosta: liczy się w niej zestaw psychologicznych obserwacji połączonych z komplikacjami w biografiach poszczególnych postaci. Koty funkcjonują tu jako stworzenia myślące i wrażliwe - ale autorzy unikają stereotypowego ich prezentowania, rozczulania się nad zwierzętami czy ściągania na nie całej uwagi. Odbiorcy będą za to dopowiadać sobie to, co nie zostało wprost wyjaśnione. Siłą tomu "Ona i jej kot" są subtelności we wplataniu do pozornie bieżącej narracji tego wszystkiego, co składa się na charaktery postaci. Dialogi niby pozbawione głębszych treści niosą w sobie całe zbiory informacji na temat przeszłości kobiet. Nie ma znaczenia wiek i życiowe wybory - wszystko sprowadza się do tęsknoty za drugim człowiekiem. Makoto Shinkai i Naruki Nagakawa proponują tekst ascetyczny tylko w wierzchniej warstwie, w głębi wypełniony znaczeniami i emocjami. Po raz kolejny sceptycy opisów wprowadzanych przez zwierzęta w dorosłej literaturze będą mogli się przekonać, że najważniejszy jest dobry pomysł na całość.
Oczami kotów
Bohaterki tych historii są doświadczone przez życie. Albo na własne życzenie wycofują się ze swoich społeczności, starają się zniknąć lub nie rzucać się w oczy, bo czują, że są inne. Zdarza się i tak, że spotkało je coś przykrego: rozstania z bliskimi, konflikty, po których nie ma już do czego wracać albo ostateczne pożegnania. Każda z postaci, które Makoto Shinkai i Naruki Nagakawa portretują przez pryzmat kocich narratorów, ma swoje poważne problemy, które sprawiają, że łatwiej zaufać zwierzęciu niż drugiemu człowiekowi. Niby są to historie zwyczajne, jednak ich intensyfikowanie w powieści wyzwala silne wzruszenia u czytelników. Cechą charakterystyczną tomu "Ona i jej kot" jest minimalizm w formie - to nie narracja, która ciągnie się w nieskończoność i wskazuje na kolejne obszary traum bohaterek. Koty próbują raczej uchwycić istotę rzeczy, koncentrują się na najważniejszych informacjach, a rezygnują z przedstawiania niuansów codzienności. Owszem, skupiają się na tym, co dzieje się tu i teraz, nie mogą prowadzić rozbudowanych retrospekcji ani kojarzyć faktów - wkraczają w życie kobiet niespodziewanie i relacjonują to, co dla nich dostępne. Widzą całą gamę emocji, rozumieją czasem więcej niż zabiegani ludzie - a uniwersalność uczuć pozwala im dobrze wstrzelić się w odczucia postaci. Koty wykazują się ogromną inteligencją i empatią, nawet jeśli w tle zajęte są własnymi sprawami. Bo przecież i one przeżywają rozmaite doświadczenia, dla niektórych spotkanie z człowiekiem to jedyna szansa na przetrwanie, inne cieszą się swobodą i możliwością podążania za instynktem. Jest to bez wątpienia opowieść o wzajemnej miłości, która w żaden sposób nie próbuje sterować poczynaniami drugiej strony. Autorzy zajmują się tutaj kreśleniem zasad funkcjonowania w społeczeństwie, ale dzięki nietypowej perspektywie mogą uchwycić to, co w zwykłej historii łatwo by umknęło (albo zostało zatarte przez schematy). "Ona i jej kot" to nie lektura wygodna i prosta: liczy się w niej zestaw psychologicznych obserwacji połączonych z komplikacjami w biografiach poszczególnych postaci. Koty funkcjonują tu jako stworzenia myślące i wrażliwe - ale autorzy unikają stereotypowego ich prezentowania, rozczulania się nad zwierzętami czy ściągania na nie całej uwagi. Odbiorcy będą za to dopowiadać sobie to, co nie zostało wprost wyjaśnione. Siłą tomu "Ona i jej kot" są subtelności we wplataniu do pozornie bieżącej narracji tego wszystkiego, co składa się na charaktery postaci. Dialogi niby pozbawione głębszych treści niosą w sobie całe zbiory informacji na temat przeszłości kobiet. Nie ma znaczenia wiek i życiowe wybory - wszystko sprowadza się do tęsknoty za drugim człowiekiem. Makoto Shinkai i Naruki Nagakawa proponują tekst ascetyczny tylko w wierzchniej warstwie, w głębi wypełniony znaczeniami i emocjami. Po raz kolejny sceptycy opisów wprowadzanych przez zwierzęta w dorosłej literaturze będą mogli się przekonać, że najważniejszy jest dobry pomysł na całość.
wtorek, 26 kwietnia 2022
Maciej Falkowski: Armenia. Obieg zamknięty
Czarne, Wołowiec 2022.
Lockdown na dekady
Maciej Falkowski zabiera czytelników w podróż literacką i historyczną - a do tego niezwykłą. Trafia do miejsc, które nie będą atrakcją turystyczną, chyba że dla wyjątkowo zdeterminowanych obieżyświatów, którzy nie boją się wyzwań. Opisuje specyfikę życia, ale i całe podwaliny kulturowe czy historyczne egzystencji w Armenii. "Armenia. Obieg zamknięty" to kolejna publikacja w serii Sulina i jeśli ktoś spodziewa się po tomie wyłącznie prostych szkiców o sposobie na życie, bardzo się myli. Długo autor zajmuje się niemal wyłącznie kreśleniem polityczno-społecznej charakterystyki kraju, a interesują go zwłaszcza kwestie sporów i konfliktów zbrojnych. Opowiada o roli religii, a także o porozumieniach międzynarodowych, skupia się na ciągłym braku spokoju, na tematach ludobójstwa i motywów narodowościowych aż po nacjonalistyczne. Nie ma tu szansy na wytchnienie od historii, która przez cały czas wpływa na egzystencję miejscowych i uniemożliwia im normalność. Żeby zrozumieć Armenię, konieczne jest zrozumienie jej burzliwej przeszłości - nie tak odległej - wydaje się przekonywać Falkowski - w związku z czym bardzo dużą część tomu poświęca na wyjaśnienia niemal podręcznikowe. Zamienia się w tłumacza historii - a jednocześnie oddala się od prób przedstawiania kraju jako miejsca na relaksujący wyjazd. Armenia jest trudna i to od pierwszych stron "Obiegu zamkniętego" widać. Autor celowo też dystansuje się od stylistyki pop, przenikającej nawet do dzisiejszych reportaży podróżniczych: jemu zależy na dogłębnym poznawaniu kraju, nawet jeśli będzie musiał przez to mierzyć się z tematami niewygodnymi. Próbuje czasami Falkowski przełamywać te przykre tony wprowadzaniem jakiejś postaci, która może zaangażować zwyczajnych czytelników w opowieść: ale nie zatrzymuje się przy niej na długo, tyle, żeby przynieść dodatkowy komentarz czy jednostkowe spojrzenie na sprawy o charakterze ponadlokalnym. To zabieg, bez którego rzeczywiście rozdziały wypadałyby jeszcze bardziej podręcznikowo i sucho. Kiedy jednak Maciej Falkowski dokładnie przedstawi już sytuację Armenii i pozwoli czytelnikom pojąć, co ukształtowało kraj i jego mieszkańców, przechodzi do analizowania zwyczajności i tego, co najbardziej przyciąga zwykle szerokie grono odbiorców. Zatrzymuje się trochę nad tematami bliskimi mieszkańcom, pomaga ich lepiej zrozumieć. Przez cały czas woli uogólnianie niż zajmowanie się indywidualnymi przypadkami, ale kiedy pozostaje bliżej zwykłych ludzi, automatycznie odrobinę ociepla narrację i łatwiej mu będzie przekonać do książki. Sięga po zagadnienia skomplikowane i wymagające uwagi, wie doskonale, że nie trafi do odbiorców, którzy potrzebują lekkich i prostych poleceń na wakacyjne wojaże - ale też pomaga zrozumieć odrębną kulturę i jej źródła. "Armenia. Obieg zamknięty" to nie tylko tom dla czytelników, którzy cenią sobie wiadomości o mniej popularnych miejscach - ale też dla tych, którzy wybierają chętniej lektury trudne i wymagające, wypełnione niewygodnymi wiadomościami. Jest to tom wielowymiarowy i gęsty w narracji, wypełniony danymi i faktami, a do tego pozwalający lepiej zrozumieć Ormian.
Lockdown na dekady
Maciej Falkowski zabiera czytelników w podróż literacką i historyczną - a do tego niezwykłą. Trafia do miejsc, które nie będą atrakcją turystyczną, chyba że dla wyjątkowo zdeterminowanych obieżyświatów, którzy nie boją się wyzwań. Opisuje specyfikę życia, ale i całe podwaliny kulturowe czy historyczne egzystencji w Armenii. "Armenia. Obieg zamknięty" to kolejna publikacja w serii Sulina i jeśli ktoś spodziewa się po tomie wyłącznie prostych szkiców o sposobie na życie, bardzo się myli. Długo autor zajmuje się niemal wyłącznie kreśleniem polityczno-społecznej charakterystyki kraju, a interesują go zwłaszcza kwestie sporów i konfliktów zbrojnych. Opowiada o roli religii, a także o porozumieniach międzynarodowych, skupia się na ciągłym braku spokoju, na tematach ludobójstwa i motywów narodowościowych aż po nacjonalistyczne. Nie ma tu szansy na wytchnienie od historii, która przez cały czas wpływa na egzystencję miejscowych i uniemożliwia im normalność. Żeby zrozumieć Armenię, konieczne jest zrozumienie jej burzliwej przeszłości - nie tak odległej - wydaje się przekonywać Falkowski - w związku z czym bardzo dużą część tomu poświęca na wyjaśnienia niemal podręcznikowe. Zamienia się w tłumacza historii - a jednocześnie oddala się od prób przedstawiania kraju jako miejsca na relaksujący wyjazd. Armenia jest trudna i to od pierwszych stron "Obiegu zamkniętego" widać. Autor celowo też dystansuje się od stylistyki pop, przenikającej nawet do dzisiejszych reportaży podróżniczych: jemu zależy na dogłębnym poznawaniu kraju, nawet jeśli będzie musiał przez to mierzyć się z tematami niewygodnymi. Próbuje czasami Falkowski przełamywać te przykre tony wprowadzaniem jakiejś postaci, która może zaangażować zwyczajnych czytelników w opowieść: ale nie zatrzymuje się przy niej na długo, tyle, żeby przynieść dodatkowy komentarz czy jednostkowe spojrzenie na sprawy o charakterze ponadlokalnym. To zabieg, bez którego rzeczywiście rozdziały wypadałyby jeszcze bardziej podręcznikowo i sucho. Kiedy jednak Maciej Falkowski dokładnie przedstawi już sytuację Armenii i pozwoli czytelnikom pojąć, co ukształtowało kraj i jego mieszkańców, przechodzi do analizowania zwyczajności i tego, co najbardziej przyciąga zwykle szerokie grono odbiorców. Zatrzymuje się trochę nad tematami bliskimi mieszkańcom, pomaga ich lepiej zrozumieć. Przez cały czas woli uogólnianie niż zajmowanie się indywidualnymi przypadkami, ale kiedy pozostaje bliżej zwykłych ludzi, automatycznie odrobinę ociepla narrację i łatwiej mu będzie przekonać do książki. Sięga po zagadnienia skomplikowane i wymagające uwagi, wie doskonale, że nie trafi do odbiorców, którzy potrzebują lekkich i prostych poleceń na wakacyjne wojaże - ale też pomaga zrozumieć odrębną kulturę i jej źródła. "Armenia. Obieg zamknięty" to nie tylko tom dla czytelników, którzy cenią sobie wiadomości o mniej popularnych miejscach - ale też dla tych, którzy wybierają chętniej lektury trudne i wymagające, wypełnione niewygodnymi wiadomościami. Jest to tom wielowymiarowy i gęsty w narracji, wypełniony danymi i faktami, a do tego pozwalający lepiej zrozumieć Ormian.
poniedziałek, 25 kwietnia 2022
Wu Hongbin, Jam Dong: Między nami, ząbkami
Harperkids, Warszawa 2022.
Historie dentystyczne
Rzadko kiedy spotyka się kartonowy picture book tak mocno nasycony informacjami - to propozycja nie tylko dla najmłodszych dzieci, chociaż otwieranie kartonowych okienek i scenek pop-up pojawiających się po przewróceniu strony to maluchy ucieszy najbardziej. Wu Hongbin i Jam Dong przygotowali bardzo staranną publikację wypełnioną danymi, ciekawostkami i wiadomościami o zębach (niestety, w polskim przekładzie non stop pojawiają się tu "ząbki" i od takiego zdrobnienia powtarzanego zbyt często zęby mogą rozboleć, warto przy przygotowywaniu książek dla najmłodszych pamiętać, że zdrobnienia niekoniecznie przyciągną kilkulatki, a strasznie infantylizują całość: do starannie przygotowanej książki edukacyjnej kompletnie nie pasują). Autorzy szukają tu trochę opowieści fabularyzowanych, żeby odbiorcom nie nudziło się gromadzenie danych - to scenki z życia rodzinnego państwa Zębickich (którzy wyprawiają w świat syna, Mleczysława), akcja przenosi się i do szkoły w Ząbkowicach, i do miejsca pracy zębów. W Ząbkowicach bardzo dba się o higienę, a także - walczy się z wrogami (bakteriami powodującymi próchnicę). Szpital dla zębów to gabinet stomatologa, ale zęby mają też szansę na zabawę we własnym "wesołym miasteczku".
Duża kartonowa książka przygotowana została jako picture book z atrakcjami. Część informacji można odkryć po otwarciu odpowiednich okienek (albo odchyleniu fragmentów strony, bo nie zawsze są to "wciskane" w kartkę okienka), zaskoczeniem będzie na przykład możliwość zajrzenia do budynku szkoły, albo zestaw atrakcji podnoszący się na finał z rozkładówki. Do tego - liczne wyzwania dla dzieci (traktowanie zębów jako drużyny prowadzi do zachęty, by traktować zawodników sprawiedliwie i myć w zestawach po trzech, wykonując określoną liczbę ruchów szczoteczką). Znajdują się tu ciekawostki z różnych kultur i różnych czasów dotyczące dbania o zęby czy odpowiedniej diety. Dzieci przekonają się, jak dbać o zęby i jakie jedzenie ich zęby "lubią", które zęby służą do rozdrabniania których pokarmów - i co dzieje się u dentysty. Zawsze dane przemyca się w podpisach (albo w ukrytych akapitach), uwagę dzieci przyciągają autorzy albo odpowiednimi pytaniami, albo zapowiedziami tego, co skrywa się pod okienkiem do odchylenia. Do tego dodać należy humor w rozmowach bohaterów - zęby mają swoje pomysły i własne przekonania, porozumiewają się dzięki komiksowym dymkom. Mają swoje charaktery i przyciągają wzrok. "Między nami, ząbkami"to publikacja edukacyjna: dzięki rozrzuceniu wiadomości i podzieleniu ich na bardzo drobne podpisy można łatwiej przyswajać dane i zapamiętywać je. Dzieci przekonają się dzięki tej książce, dlaczego należy dbać o zęby i jak to robić - a wszystko w atmosferze zabawy i odkrywania ciekawostek. Kartonowy picture book wypełniony jest kolorowymi obrazkami, chociaż humor w warstwie graficznej jest dość prosty i wyraźnie widać, że warstwa ilustracyjna została podporządkowana pomysłom tekstowym. Dzieci będą zachwycone zarówno taką lekturą, jak i możliwością poznawania tajemnic ciała.
Historie dentystyczne
Rzadko kiedy spotyka się kartonowy picture book tak mocno nasycony informacjami - to propozycja nie tylko dla najmłodszych dzieci, chociaż otwieranie kartonowych okienek i scenek pop-up pojawiających się po przewróceniu strony to maluchy ucieszy najbardziej. Wu Hongbin i Jam Dong przygotowali bardzo staranną publikację wypełnioną danymi, ciekawostkami i wiadomościami o zębach (niestety, w polskim przekładzie non stop pojawiają się tu "ząbki" i od takiego zdrobnienia powtarzanego zbyt często zęby mogą rozboleć, warto przy przygotowywaniu książek dla najmłodszych pamiętać, że zdrobnienia niekoniecznie przyciągną kilkulatki, a strasznie infantylizują całość: do starannie przygotowanej książki edukacyjnej kompletnie nie pasują). Autorzy szukają tu trochę opowieści fabularyzowanych, żeby odbiorcom nie nudziło się gromadzenie danych - to scenki z życia rodzinnego państwa Zębickich (którzy wyprawiają w świat syna, Mleczysława), akcja przenosi się i do szkoły w Ząbkowicach, i do miejsca pracy zębów. W Ząbkowicach bardzo dba się o higienę, a także - walczy się z wrogami (bakteriami powodującymi próchnicę). Szpital dla zębów to gabinet stomatologa, ale zęby mają też szansę na zabawę we własnym "wesołym miasteczku".
Duża kartonowa książka przygotowana została jako picture book z atrakcjami. Część informacji można odkryć po otwarciu odpowiednich okienek (albo odchyleniu fragmentów strony, bo nie zawsze są to "wciskane" w kartkę okienka), zaskoczeniem będzie na przykład możliwość zajrzenia do budynku szkoły, albo zestaw atrakcji podnoszący się na finał z rozkładówki. Do tego - liczne wyzwania dla dzieci (traktowanie zębów jako drużyny prowadzi do zachęty, by traktować zawodników sprawiedliwie i myć w zestawach po trzech, wykonując określoną liczbę ruchów szczoteczką). Znajdują się tu ciekawostki z różnych kultur i różnych czasów dotyczące dbania o zęby czy odpowiedniej diety. Dzieci przekonają się, jak dbać o zęby i jakie jedzenie ich zęby "lubią", które zęby służą do rozdrabniania których pokarmów - i co dzieje się u dentysty. Zawsze dane przemyca się w podpisach (albo w ukrytych akapitach), uwagę dzieci przyciągają autorzy albo odpowiednimi pytaniami, albo zapowiedziami tego, co skrywa się pod okienkiem do odchylenia. Do tego dodać należy humor w rozmowach bohaterów - zęby mają swoje pomysły i własne przekonania, porozumiewają się dzięki komiksowym dymkom. Mają swoje charaktery i przyciągają wzrok. "Między nami, ząbkami"to publikacja edukacyjna: dzięki rozrzuceniu wiadomości i podzieleniu ich na bardzo drobne podpisy można łatwiej przyswajać dane i zapamiętywać je. Dzieci przekonają się dzięki tej książce, dlaczego należy dbać o zęby i jak to robić - a wszystko w atmosferze zabawy i odkrywania ciekawostek. Kartonowy picture book wypełniony jest kolorowymi obrazkami, chociaż humor w warstwie graficznej jest dość prosty i wyraźnie widać, że warstwa ilustracyjna została podporządkowana pomysłom tekstowym. Dzieci będą zachwycone zarówno taką lekturą, jak i możliwością poznawania tajemnic ciała.
Anna Czerwińska-Rydel: Jabłko Newtona / Katarzyna Majgier: Przygoda w Himalajach
Harperkids, Warszawa 2022.
Pierwsze czytanki
Na pierwszym poziomie serii Czytam sobie (która towarzyszy maluchom już od dziesięciu lat) pojawiają się dwie realistyczne historie związane z prawdziwymi przygodami. Anna Czerwińska-Rydel w tomiku "Jabłko Newtona" przygląda się historii wielkiego uczonego. Mały Isaak Newton lubi podskakiwać i uwielbia obserwować świat. Szczególnie interesuje go, dlaczego wszystko spada na ziemię. Doskonale się uczy, nie chce zostać farmerem, chociaż lubi pracę na roli - ale przyszłość, którą planują mu bliscy, nie satysfakcjonuje go wcale - Isaak Newton idzie na studia. Do domu wraca, kiedy wybucha groźna epidemia - ale pod ulubioną jabłonką odkrywa prawo ciążenia. Później konstruuje teleskop. Staje się wielkim odkrywcą, który może zainspirować małych odbiorców. Katarzyna Majgier w tomiku "Przygoda w Himalajach" dzieli się z czytelnikami swoją fascynacją wysokimi górami (i legendą o yeti, chociaż nie do końca ją tu rozwija). Skupia się autorka przede wszystkim na wyliczaniu egzotycznych zwierząt, jakie Darek-wspinacz znajduje i fotografuje podczas swojej eskapady. Nie zawsze są to stworzenia przyjazne, niektóre niosą poważne zagrożenia - ale przecież na tym polega też prawdziwa przygoda. W obu przypadkach liczy się podawanie dziecku inspiracji, rozwijanie jego wyobraźni za sprawą opowiadania o dokonaniach spoza schematycznych zabaw. Autorki próbują przyciągnąć małych odbiorców do opowieści za sprawą niezwykłych tematów - w obu przypadkach podkreślają też rolę nauki w kształtowaniu przyszłych losów. I Isaak, i Darek muszą być pilnymi uczniami, pracują nad tym, żeby odnieść sukces. Pozornie zwykła wycieczka w góry oznacza konieczność długich przygotowań - czytania o celu wyprawy i zdobywania informacji niezbędnych do przeżycia. Isaak z kolei musi zdobywać wiedzę, żeby nie utknąć na farmie - jeśli chce realizować swoje marzenia, powinien się mocno przyłożyć do nauki.
W obu przypadkach tekst sprowadzony jest do dwu-trzylinijkowych podpisów pod obrazkami. Aleksandra Fabia bawi się wizją surowego krajobrazu w wysokich górach (ale ociepla go przez wesołe zwierzęta pojawiające się na drodze Darka), Agata Kopff stawia na wizerunek Newtona, uśmiechniętego i sympatycznego człowieka, który lubi przyglądać się otoczeniu. Pierwszy poziom cyklu charakteryzuje się nieskomplikowanymi z założenia słowami - bez dwuznaków i zmiękczeń. Oznacza to dla autorów i redakcji karkołomne czasami szukanie synonimów. W efekcie chociaż w nauce literowania pojawia się słowo "zupa", najtrudniejszy na stronie jest wyraz "obserwacja", Isaaka ciągle coś intryguje, pojawiają się tu filozofia i grawitacja - raczej trudne słowa dla kogoś, kto dopiero wkracza w świat liter i uczy się czytać. U Katarzyny Majgier są urwiste skarpy i langury nepalskie czy argali - to również niekoniecznie proste słowa (nie używają ich dzieci na co dzień, więc raczej sprawią im trudność). Wyzwania nie zniechęcają do nauki, może da się zaangażować maluchy w opowieści za sprawą niezwykłych przygód.
Pierwsze czytanki
Na pierwszym poziomie serii Czytam sobie (która towarzyszy maluchom już od dziesięciu lat) pojawiają się dwie realistyczne historie związane z prawdziwymi przygodami. Anna Czerwińska-Rydel w tomiku "Jabłko Newtona" przygląda się historii wielkiego uczonego. Mały Isaak Newton lubi podskakiwać i uwielbia obserwować świat. Szczególnie interesuje go, dlaczego wszystko spada na ziemię. Doskonale się uczy, nie chce zostać farmerem, chociaż lubi pracę na roli - ale przyszłość, którą planują mu bliscy, nie satysfakcjonuje go wcale - Isaak Newton idzie na studia. Do domu wraca, kiedy wybucha groźna epidemia - ale pod ulubioną jabłonką odkrywa prawo ciążenia. Później konstruuje teleskop. Staje się wielkim odkrywcą, który może zainspirować małych odbiorców. Katarzyna Majgier w tomiku "Przygoda w Himalajach" dzieli się z czytelnikami swoją fascynacją wysokimi górami (i legendą o yeti, chociaż nie do końca ją tu rozwija). Skupia się autorka przede wszystkim na wyliczaniu egzotycznych zwierząt, jakie Darek-wspinacz znajduje i fotografuje podczas swojej eskapady. Nie zawsze są to stworzenia przyjazne, niektóre niosą poważne zagrożenia - ale przecież na tym polega też prawdziwa przygoda. W obu przypadkach liczy się podawanie dziecku inspiracji, rozwijanie jego wyobraźni za sprawą opowiadania o dokonaniach spoza schematycznych zabaw. Autorki próbują przyciągnąć małych odbiorców do opowieści za sprawą niezwykłych tematów - w obu przypadkach podkreślają też rolę nauki w kształtowaniu przyszłych losów. I Isaak, i Darek muszą być pilnymi uczniami, pracują nad tym, żeby odnieść sukces. Pozornie zwykła wycieczka w góry oznacza konieczność długich przygotowań - czytania o celu wyprawy i zdobywania informacji niezbędnych do przeżycia. Isaak z kolei musi zdobywać wiedzę, żeby nie utknąć na farmie - jeśli chce realizować swoje marzenia, powinien się mocno przyłożyć do nauki.
W obu przypadkach tekst sprowadzony jest do dwu-trzylinijkowych podpisów pod obrazkami. Aleksandra Fabia bawi się wizją surowego krajobrazu w wysokich górach (ale ociepla go przez wesołe zwierzęta pojawiające się na drodze Darka), Agata Kopff stawia na wizerunek Newtona, uśmiechniętego i sympatycznego człowieka, który lubi przyglądać się otoczeniu. Pierwszy poziom cyklu charakteryzuje się nieskomplikowanymi z założenia słowami - bez dwuznaków i zmiękczeń. Oznacza to dla autorów i redakcji karkołomne czasami szukanie synonimów. W efekcie chociaż w nauce literowania pojawia się słowo "zupa", najtrudniejszy na stronie jest wyraz "obserwacja", Isaaka ciągle coś intryguje, pojawiają się tu filozofia i grawitacja - raczej trudne słowa dla kogoś, kto dopiero wkracza w świat liter i uczy się czytać. U Katarzyny Majgier są urwiste skarpy i langury nepalskie czy argali - to również niekoniecznie proste słowa (nie używają ich dzieci na co dzień, więc raczej sprawią im trudność). Wyzwania nie zniechęcają do nauki, może da się zaangażować maluchy w opowieści za sprawą niezwykłych przygód.
niedziela, 24 kwietnia 2022
Anna Taraska: Dwa słowa
Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Podróż w słowniku
Jest to trochę ryzykowna książka dla dzieci - nie wszyscy odbiorcy się do niej przekonają, ale też Anna Taraska wybiera motywy, które w literaturze czwartej rzadko występują. Po pierwsze - decyduje się na filozoficzne wywody, które są dla dzieci abstrakcyjne i niekoniecznie zachęcające przez oderwanie od konkretnych przygód. Po drugie - wykorzystuje temat słów (i pojęć ogólnych). Może zatem przyciągnąć do książki dorosłych, którzy lubią ukryte sensy w literaturze dla najmłodszych - ale niekoniecznie zachęci do samodzielnej lektury wielką grupę dzieci. "Dwa słowa" to bardziej literacki eksperyment niż historyjka, która przypadnie do gustu kilkulatkom. Także ilustracje Dominiki Czerniak-Chojnackiej pokazują, że chodzi tu o popis i o trafienie do przekonania jurorom konkursów na książki dla dzieci niż o faktyczne zainteresowanie czytaniem młodego pokolenia. Dla młodzieży to tom zbyt naiwny, dla dzieci - zbyt abstrakcyjny, żeby się do niego przywiązać.
Wszystko zaczyna się od spotkania na kartach słownika dwóch słów - Boga i Człowieka. Bóg i Człowiek postanawiają wyruszyć razem w podróż i spotykają na swojej drodze różne hasła, które w słowniku się pojawiają. Trafiają między innymi do miejsca, w którym występują zapomniane słowa (ich znaczenie można sprawdzić na końcu książki, ale ponieważ część słów wykorzystana jest w formie nazw własnych - niekoniecznie będzie to oswajanie z nieznanymi dzieciom wyrazami). Bóg i Człowiek spotykają na przykład Śmierć, która czeka na Życie (umiejętnie grające w szachy), Miłość (ślepą na jedno oko), Smutek czy Świat, a także Początek i Koniec. Na ich drodze pojawi się też Chleb z Masłem, Czas i Chwila. Ciekawym doświadczeniem - chyba najlepszym w całym tomie, chociaż niekoniecznie zrozumiałym w płaszczyźnie humoru dla dzieci - będzie spotkanie Brzydkiego słowa. To za mało, żeby zaintrygować, autorkę wyraźnie ciągnie w stronę filozofii i melancholii - a to niezbyt dobrze się sprawdza, kiedy brakuje pomysłu na fabułę. Dorośli zrozumieją mrugnięcia okiem i zabawy słowami oraz skojarzenia ze związkami frazeologicznymi, dla dzieci te rozwiązania będą raczej nieczytelne. Zresztą sam motyw zabawy słownikiem nie wydaje się raczej maluchom kuszący. Żeby docenić tę opowieść, trzeba do niej dorosnąć - a wtedy wyrasta się już z samej osi fabularnej, więc znów brakuje czegoś, co przyciągnie do czytania. Autorka miała pomysł, ale w realizacji nieco rozczarowuje - pozostała w konwencji papierowej przygody, doświadczenia bez adrenaliny, za to - nakłaniającego do refleksji. Nie jest to coś, co trafi do przekonania dzieciom, ale warto było spróbować, żeby zachęcić do zastanowienia się nad znaczeniami słów i nad pojęciami najważniejszymi dla każdego człowieka. Ta lektura wymaga od dzieci skupienia i namysłu nad treścią - nie zapewni natomiast prostej rozrywki.
Podróż w słowniku
Jest to trochę ryzykowna książka dla dzieci - nie wszyscy odbiorcy się do niej przekonają, ale też Anna Taraska wybiera motywy, które w literaturze czwartej rzadko występują. Po pierwsze - decyduje się na filozoficzne wywody, które są dla dzieci abstrakcyjne i niekoniecznie zachęcające przez oderwanie od konkretnych przygód. Po drugie - wykorzystuje temat słów (i pojęć ogólnych). Może zatem przyciągnąć do książki dorosłych, którzy lubią ukryte sensy w literaturze dla najmłodszych - ale niekoniecznie zachęci do samodzielnej lektury wielką grupę dzieci. "Dwa słowa" to bardziej literacki eksperyment niż historyjka, która przypadnie do gustu kilkulatkom. Także ilustracje Dominiki Czerniak-Chojnackiej pokazują, że chodzi tu o popis i o trafienie do przekonania jurorom konkursów na książki dla dzieci niż o faktyczne zainteresowanie czytaniem młodego pokolenia. Dla młodzieży to tom zbyt naiwny, dla dzieci - zbyt abstrakcyjny, żeby się do niego przywiązać.
Wszystko zaczyna się od spotkania na kartach słownika dwóch słów - Boga i Człowieka. Bóg i Człowiek postanawiają wyruszyć razem w podróż i spotykają na swojej drodze różne hasła, które w słowniku się pojawiają. Trafiają między innymi do miejsca, w którym występują zapomniane słowa (ich znaczenie można sprawdzić na końcu książki, ale ponieważ część słów wykorzystana jest w formie nazw własnych - niekoniecznie będzie to oswajanie z nieznanymi dzieciom wyrazami). Bóg i Człowiek spotykają na przykład Śmierć, która czeka na Życie (umiejętnie grające w szachy), Miłość (ślepą na jedno oko), Smutek czy Świat, a także Początek i Koniec. Na ich drodze pojawi się też Chleb z Masłem, Czas i Chwila. Ciekawym doświadczeniem - chyba najlepszym w całym tomie, chociaż niekoniecznie zrozumiałym w płaszczyźnie humoru dla dzieci - będzie spotkanie Brzydkiego słowa. To za mało, żeby zaintrygować, autorkę wyraźnie ciągnie w stronę filozofii i melancholii - a to niezbyt dobrze się sprawdza, kiedy brakuje pomysłu na fabułę. Dorośli zrozumieją mrugnięcia okiem i zabawy słowami oraz skojarzenia ze związkami frazeologicznymi, dla dzieci te rozwiązania będą raczej nieczytelne. Zresztą sam motyw zabawy słownikiem nie wydaje się raczej maluchom kuszący. Żeby docenić tę opowieść, trzeba do niej dorosnąć - a wtedy wyrasta się już z samej osi fabularnej, więc znów brakuje czegoś, co przyciągnie do czytania. Autorka miała pomysł, ale w realizacji nieco rozczarowuje - pozostała w konwencji papierowej przygody, doświadczenia bez adrenaliny, za to - nakłaniającego do refleksji. Nie jest to coś, co trafi do przekonania dzieciom, ale warto było spróbować, żeby zachęcić do zastanowienia się nad znaczeniami słów i nad pojęciami najważniejszymi dla każdego człowieka. Ta lektura wymaga od dzieci skupienia i namysłu nad treścią - nie zapewni natomiast prostej rozrywki.
Zofia Stanecka: Basia, Franek i kształty / Basia, Franek i pojazdy
Harperkids, Warszawa 2022.
Młodszy brat
Zofia Stanecka bardzo dobrze radzi sobie z obserwowaniem kilkulatków i wprowadzaniem do książek tematów z ich codzienności - dzięki temu zresztą taką furorę na rynku robi seria o Basi i kolejne podcykle dotyczące tej bohaterki oraz jej otoczenia. Autorka świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że młodsze rodzeństwo zawsze chce naśladować starsze - a skoro fani Basi to przedszkolaki, można dotrzeć do ich młodszych braci i sióstr za sprawą podserii Basia, Franek i... - kartonowych książeczek opartych na wyliczeniach. Tomiki te mają charakter rozrywkowy, ale i edukacyjny - pozwalają najmłodszym na ćwiczenie nowych umiejętności i na naśladowanie rodzeństwa.
"Basia, Franek i pojazdy" to publikacja, w której dzieci odkrywają wielkie i imponujące maszyny. Na wsi wsiadają do kabiny traktora, a stryj sadza Franka na swoim ogromnym i brudnym motorze. Na statku trzeba uważać i nie wychylać się za burtę, a tata leci samolotem na konferencję - można więc zgadywać, który to będzie samolot. Do tego dochodzi wyobraźnia: dzieci w rakiecie lecą w kosmos. Pojazdy są zatem zróżnicowane i ciekawe, każda rozkładówka to inny temat do marzeń i szansa na kolejne zabawy. Bohaterowie zapraszają do swojego świata i wstrzelają się w zainteresowania małych odbiorców - dzięki czemu książeczka będzie się cieszyć sporym zainteresowaniem. To prosty sposób na rozwijanie słownictwa dzieci i na podsuwanie im tematów do rozrywek. Z kolei "Basia, Franek i kształty" to propozycja jeszcze bardziej edukacyjna i pozwalająca na wyjście poza tomik z zabawami. Każda rozkładówka to osobny eksponowany kształt - trójkąty, kwadraty, prostokąty i koła znajdują się w pobliżu Basi i Franka. Można je wskazywać na obrazkach i myśleć, do czego służą, ale da się też bez trudu przenieść tę grę na rzeczywistość: odbiorcy będą szukać figur geometrycznych w swoim najbliższym otoczeniu. Może to być trochę trudniejsze niż w przypadku przyglądania się ilustracjom, ale to również sposób na utrwalenie zdobytych wiadomości i na przygotowanie maluchów do nauki. Z Basią i Frankiem można się zatem doskonale bawić.
Lektury są tu bardzo proste pod względem tekstowym: dzieciom w ramach ćwiczeń może czytać też starsze rodzeństwo - dorośli za to mogą dodawać do oglądania stron kolejne pytania, które zachęcą maluchy do aktywności i do wysilania umysłów. Poznawanie świata w najprostszym wydaniu spodoba się młodszym odbiorcom, to metoda na rozwijanie umiejętności językowych czy spostrzegawczości dzieci. Kartonowe książeczki nie wymagają skupienia na fabule: tu liczy się zestaw zadań - które można kontynuować i na spacerze czy w pokoju po zakończeniu czytania. Basia i Franek zapewniają małym rówieśnikom sporo zabawy.
Młodszy brat
Zofia Stanecka bardzo dobrze radzi sobie z obserwowaniem kilkulatków i wprowadzaniem do książek tematów z ich codzienności - dzięki temu zresztą taką furorę na rynku robi seria o Basi i kolejne podcykle dotyczące tej bohaterki oraz jej otoczenia. Autorka świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że młodsze rodzeństwo zawsze chce naśladować starsze - a skoro fani Basi to przedszkolaki, można dotrzeć do ich młodszych braci i sióstr za sprawą podserii Basia, Franek i... - kartonowych książeczek opartych na wyliczeniach. Tomiki te mają charakter rozrywkowy, ale i edukacyjny - pozwalają najmłodszym na ćwiczenie nowych umiejętności i na naśladowanie rodzeństwa.
"Basia, Franek i pojazdy" to publikacja, w której dzieci odkrywają wielkie i imponujące maszyny. Na wsi wsiadają do kabiny traktora, a stryj sadza Franka na swoim ogromnym i brudnym motorze. Na statku trzeba uważać i nie wychylać się za burtę, a tata leci samolotem na konferencję - można więc zgadywać, który to będzie samolot. Do tego dochodzi wyobraźnia: dzieci w rakiecie lecą w kosmos. Pojazdy są zatem zróżnicowane i ciekawe, każda rozkładówka to inny temat do marzeń i szansa na kolejne zabawy. Bohaterowie zapraszają do swojego świata i wstrzelają się w zainteresowania małych odbiorców - dzięki czemu książeczka będzie się cieszyć sporym zainteresowaniem. To prosty sposób na rozwijanie słownictwa dzieci i na podsuwanie im tematów do rozrywek. Z kolei "Basia, Franek i kształty" to propozycja jeszcze bardziej edukacyjna i pozwalająca na wyjście poza tomik z zabawami. Każda rozkładówka to osobny eksponowany kształt - trójkąty, kwadraty, prostokąty i koła znajdują się w pobliżu Basi i Franka. Można je wskazywać na obrazkach i myśleć, do czego służą, ale da się też bez trudu przenieść tę grę na rzeczywistość: odbiorcy będą szukać figur geometrycznych w swoim najbliższym otoczeniu. Może to być trochę trudniejsze niż w przypadku przyglądania się ilustracjom, ale to również sposób na utrwalenie zdobytych wiadomości i na przygotowanie maluchów do nauki. Z Basią i Frankiem można się zatem doskonale bawić.
Lektury są tu bardzo proste pod względem tekstowym: dzieciom w ramach ćwiczeń może czytać też starsze rodzeństwo - dorośli za to mogą dodawać do oglądania stron kolejne pytania, które zachęcą maluchy do aktywności i do wysilania umysłów. Poznawanie świata w najprostszym wydaniu spodoba się młodszym odbiorcom, to metoda na rozwijanie umiejętności językowych czy spostrzegawczości dzieci. Kartonowe książeczki nie wymagają skupienia na fabule: tu liczy się zestaw zadań - które można kontynuować i na spacerze czy w pokoju po zakończeniu czytania. Basia i Franek zapewniają małym rówieśnikom sporo zabawy.
sobota, 23 kwietnia 2022
Olga Kordys-Kozierowska: Miłość to czasownik
Agora, Warszawa 2022.
Bycie razem
Komu spodobała się "Czuła przewodniczka", ten sięgnie i po "Miłość to czasownik" Olgi Kordys-Kozierowskiej. Ta autorka proponuje czytelniczkom lekką i mocno autobiograficzną, a do tego zabawną książkę o tym, jak wypracowywać sobie udany związek - jak podchodzić do problemów, jak nauczyć się wyczulenia na partnera i jak radzić sobie z kryzysami. Dzieli się z odbiorczyniami własnym doświadczeniem, anegdotami z codzienności oraz poradami (i, niestety, kilkoma wierszami, które raczej ze względu na swoją formalną i treściową naiwność zachwytu nie wzbudzą i lepiej byłoby dla książki, gdyby się w niej nie znalazły). "Miłość to czasownik" to poradnik na luzie - autorka chce koniecznie zamienić się w przyjaciółkę czytelniczek, przekonać je do siebie kolokwializmami i otwartością. W plotkarskiej narracji sporo opowiada o sobie i za sprawą tej wizji szczerości ma wielkie szanse na zyskanie uznania szerokiej publiczności. Olga Kordys-Kozierowska czasami rozbija psychologiczne porady, czasami testuje i kwestionuje sensowność wskazówek z istniejących na rynku publikacji - sprawia wrażenie, że prezentuje wyłącznie sprawdzone zachowania. Rozwiązania testuje na swoim ukochanym, a przy okazji pokazuje, jak ścierają się charaktery introwertycznego mężczyzny i kobiety, która uwielbia okazywanie emocji i przegadywanie problemów. Przemawia czytelniczkom do wyobraźni za sprawą licznych przykładów, dialogów modelowych i scenek z domu. Przyznaje się do słabości i do braku idealności w codziennych postawach. Nakreśla różnice między kobiecym i męskim punktem widzenia, przypomina, gdzie znajdują się punkty sporne i gdzie ścierają się poglądy płynące z płci. Naświetla źródła problemów w komunikacji i zachęca do wprowadzania zmian - skoro i tak ludzie podlegają metamorfozom, podobnie jak dynamika samej relacji, można owe zmiany odpowiednio ukierunkować i przygotować się na to, co bardziej pożądane w dobrym związku. "Miiłość to czasownik" to publikacja nastawiona na praktyczne rozwiązania - bez wielkich teorii i zestawów ćwiczeń do wdrażania w życie. Autorka tłumaczy, co sprawdziło się w jej przypadku - i co nie ma szans na powodzenie w prawdziwej egzystencji. Opowiada, czego unikać i jak przekuwać zwyczajne chwile w wyjątkowe sytuacje, które dla partnera będą dużo znaczyć.
Co ważne, unika Olga Kordys-Kozierowska sięgania do modelowych rozmów i scenek sztucznych - zamiast tego podrwiwa sobie lekko ze stereotypów damsko-męskich, czerpie z osobistych doświadczeń, żeby w nich znaleźć bardziej przekonujące obrazki znane odbiorczyniom. W ten sposób szybciej dotrze do czytelniczek. Nie odstraszy ich lekkim stylem - w kolokwialności tkwi humor, a przy okazji autorka może rozbijać patos mówienia o miłości - wiele razy będzie rozśmieszać czytelniczki i na tym opiera możliwość zapamiętywania wskazówek. Traktuje swoją opowieść jak motywacyjny poradnik, zestaw uwag, którymi warto się podzielić z przyjaciółkami - a nie nadęty podręcznik z dziedziny psychologii. Jest tu miłość, jest zrozumienie i wyczulenie na potrzeby własne oraz partnera - jest też ton żartobliwy, pozwalający na zaangażowanie się w lekturę. Dzięki tym wyborom autorka może wyróżniać się na rynku i trafiać do ogromnej grupy czytelniczek.
Bycie razem
Komu spodobała się "Czuła przewodniczka", ten sięgnie i po "Miłość to czasownik" Olgi Kordys-Kozierowskiej. Ta autorka proponuje czytelniczkom lekką i mocno autobiograficzną, a do tego zabawną książkę o tym, jak wypracowywać sobie udany związek - jak podchodzić do problemów, jak nauczyć się wyczulenia na partnera i jak radzić sobie z kryzysami. Dzieli się z odbiorczyniami własnym doświadczeniem, anegdotami z codzienności oraz poradami (i, niestety, kilkoma wierszami, które raczej ze względu na swoją formalną i treściową naiwność zachwytu nie wzbudzą i lepiej byłoby dla książki, gdyby się w niej nie znalazły). "Miłość to czasownik" to poradnik na luzie - autorka chce koniecznie zamienić się w przyjaciółkę czytelniczek, przekonać je do siebie kolokwializmami i otwartością. W plotkarskiej narracji sporo opowiada o sobie i za sprawą tej wizji szczerości ma wielkie szanse na zyskanie uznania szerokiej publiczności. Olga Kordys-Kozierowska czasami rozbija psychologiczne porady, czasami testuje i kwestionuje sensowność wskazówek z istniejących na rynku publikacji - sprawia wrażenie, że prezentuje wyłącznie sprawdzone zachowania. Rozwiązania testuje na swoim ukochanym, a przy okazji pokazuje, jak ścierają się charaktery introwertycznego mężczyzny i kobiety, która uwielbia okazywanie emocji i przegadywanie problemów. Przemawia czytelniczkom do wyobraźni za sprawą licznych przykładów, dialogów modelowych i scenek z domu. Przyznaje się do słabości i do braku idealności w codziennych postawach. Nakreśla różnice między kobiecym i męskim punktem widzenia, przypomina, gdzie znajdują się punkty sporne i gdzie ścierają się poglądy płynące z płci. Naświetla źródła problemów w komunikacji i zachęca do wprowadzania zmian - skoro i tak ludzie podlegają metamorfozom, podobnie jak dynamika samej relacji, można owe zmiany odpowiednio ukierunkować i przygotować się na to, co bardziej pożądane w dobrym związku. "Miiłość to czasownik" to publikacja nastawiona na praktyczne rozwiązania - bez wielkich teorii i zestawów ćwiczeń do wdrażania w życie. Autorka tłumaczy, co sprawdziło się w jej przypadku - i co nie ma szans na powodzenie w prawdziwej egzystencji. Opowiada, czego unikać i jak przekuwać zwyczajne chwile w wyjątkowe sytuacje, które dla partnera będą dużo znaczyć.
Co ważne, unika Olga Kordys-Kozierowska sięgania do modelowych rozmów i scenek sztucznych - zamiast tego podrwiwa sobie lekko ze stereotypów damsko-męskich, czerpie z osobistych doświadczeń, żeby w nich znaleźć bardziej przekonujące obrazki znane odbiorczyniom. W ten sposób szybciej dotrze do czytelniczek. Nie odstraszy ich lekkim stylem - w kolokwialności tkwi humor, a przy okazji autorka może rozbijać patos mówienia o miłości - wiele razy będzie rozśmieszać czytelniczki i na tym opiera możliwość zapamiętywania wskazówek. Traktuje swoją opowieść jak motywacyjny poradnik, zestaw uwag, którymi warto się podzielić z przyjaciółkami - a nie nadęty podręcznik z dziedziny psychologii. Jest tu miłość, jest zrozumienie i wyczulenie na potrzeby własne oraz partnera - jest też ton żartobliwy, pozwalający na zaangażowanie się w lekturę. Dzięki tym wyborom autorka może wyróżniać się na rynku i trafiać do ogromnej grupy czytelniczek.
Zofia Stanecka: Basia i szkoła
Harperkids, Warszawa 2022.
Strach
Tomik "Basia i szkoła" to podpowiedź dla najmłodszych, ale też i dla ich rodziców. Wszystko zaczyna się od problemów Antka: kuzyn Basi uważa, że pani się na niego uwzięła. Nie chce już chodzić do szkoły - przeżywa kryzys, jaki często zdarza się kilkulatkom. Dorośli zastanawiają się, co z tym zrobić i wymieniają możliwości: przejście na nauczanie domowe albo znalezienie placówki, która stawia na inny rodzaj kształcenia niż standardowe szkoły. To wskazówka dla rodziców małych czytelników: jeśli ich pociechy również nie potrafią się odnaleźć w tradycyjnym systemie. Jednak to też pewna komplikacja: nie wszyscy będą mieli w pobliżu odpowiednią szkołę, w której sposób prowadzenia lekcji przypadnie do gustu dziecku. Co więcej, można się zastanawiać, czy lepszym rozwiązaniem nie byłoby spotkanie z wychowawcą i porozmawianie o problemie - niż narażanie na traumę w rodzaju zmiany otoczenia i kolegów. Bohaterowie nie mają czasu zastanawiać się nad tym, bo w domu Basi szykuje się wielka lekcja. Wszyscy zabierają się za pieczenie ciasteczek i wykorzystują to jako pretekst do nauki. Na ciasteczkach można pisać litery (układać z nich całe słowa, albo podpisywać inicjałami). Ciasteczka przydają się też do nauki liczenia: można je dodawać, mnożyć rządki albo dzielić, żeby dowiedzieć się, ile przysmaków przypadnie na osobę. To jasno pokazuje Basi, dlaczego trzeba chodzić do szkoły i przykładać się do lekcji - warto nauczyć się matematyki, żeby poradzić sobie z tego typu smakowitymi rachunkami. Zresztą Basia bardzo chciałaby się już uczyć i chodzić do szkoły z Jankiem. Mama zabiera ją do swojej dawnej nauczycielki - kilkuletnia bohaterka wie już, że szkoła nie jest straszna, a może przynieść ciekawe doświadczenia.
Zofia Stanecka w tomiku "Basia i szkoła" zajmuje się osłabianiem strachu przed nieznanym. Basia - jak zwykle - kieruje się ciekawością. Bardzo zazdrości starszemu bratu, nawet kiedy ten narzeka, że musi siedzieć w ławce i uznaje, że Basia by tego nie wytrzymała zbyt długo, bo rozpiera ją energia. Nikt zbyt długo nie rozwodzi się nad problemami w szkole, doświadczenie Antka staje się tylko punktem wyjścia do wprowadzenia porad dla dorosłych - ale domowe zabawy przemycają mnóstwo nawiązań do szkolnych zadań. To sprawia, że dzieci łatwo przekonają się do nauki i będą z utęsknieniem czekać na prawdziwe lekcje. Tego doświadczenia nic nie zastąpi - a odbiorcy dowiedzą się też, dlaczego warto się przykładać do odrabiania lekcji. Nauka może zamienić się w zabawę, ale przyjemnie jest po prostu poznawać nowe rzeczy i od razu testować ich przydatność w codziennym życiu. Basia z Jankiem i Antkiem doskonale się bawi - nawet nie zauważa, że zdobywa nowe umiejętności. A przecież jeszcze nie zaczęła chodzić do szkoły. Bo szkoła to wielka przygoda.
Strach
Tomik "Basia i szkoła" to podpowiedź dla najmłodszych, ale też i dla ich rodziców. Wszystko zaczyna się od problemów Antka: kuzyn Basi uważa, że pani się na niego uwzięła. Nie chce już chodzić do szkoły - przeżywa kryzys, jaki często zdarza się kilkulatkom. Dorośli zastanawiają się, co z tym zrobić i wymieniają możliwości: przejście na nauczanie domowe albo znalezienie placówki, która stawia na inny rodzaj kształcenia niż standardowe szkoły. To wskazówka dla rodziców małych czytelników: jeśli ich pociechy również nie potrafią się odnaleźć w tradycyjnym systemie. Jednak to też pewna komplikacja: nie wszyscy będą mieli w pobliżu odpowiednią szkołę, w której sposób prowadzenia lekcji przypadnie do gustu dziecku. Co więcej, można się zastanawiać, czy lepszym rozwiązaniem nie byłoby spotkanie z wychowawcą i porozmawianie o problemie - niż narażanie na traumę w rodzaju zmiany otoczenia i kolegów. Bohaterowie nie mają czasu zastanawiać się nad tym, bo w domu Basi szykuje się wielka lekcja. Wszyscy zabierają się za pieczenie ciasteczek i wykorzystują to jako pretekst do nauki. Na ciasteczkach można pisać litery (układać z nich całe słowa, albo podpisywać inicjałami). Ciasteczka przydają się też do nauki liczenia: można je dodawać, mnożyć rządki albo dzielić, żeby dowiedzieć się, ile przysmaków przypadnie na osobę. To jasno pokazuje Basi, dlaczego trzeba chodzić do szkoły i przykładać się do lekcji - warto nauczyć się matematyki, żeby poradzić sobie z tego typu smakowitymi rachunkami. Zresztą Basia bardzo chciałaby się już uczyć i chodzić do szkoły z Jankiem. Mama zabiera ją do swojej dawnej nauczycielki - kilkuletnia bohaterka wie już, że szkoła nie jest straszna, a może przynieść ciekawe doświadczenia.
Zofia Stanecka w tomiku "Basia i szkoła" zajmuje się osłabianiem strachu przed nieznanym. Basia - jak zwykle - kieruje się ciekawością. Bardzo zazdrości starszemu bratu, nawet kiedy ten narzeka, że musi siedzieć w ławce i uznaje, że Basia by tego nie wytrzymała zbyt długo, bo rozpiera ją energia. Nikt zbyt długo nie rozwodzi się nad problemami w szkole, doświadczenie Antka staje się tylko punktem wyjścia do wprowadzenia porad dla dorosłych - ale domowe zabawy przemycają mnóstwo nawiązań do szkolnych zadań. To sprawia, że dzieci łatwo przekonają się do nauki i będą z utęsknieniem czekać na prawdziwe lekcje. Tego doświadczenia nic nie zastąpi - a odbiorcy dowiedzą się też, dlaczego warto się przykładać do odrabiania lekcji. Nauka może zamienić się w zabawę, ale przyjemnie jest po prostu poznawać nowe rzeczy i od razu testować ich przydatność w codziennym życiu. Basia z Jankiem i Antkiem doskonale się bawi - nawet nie zauważa, że zdobywa nowe umiejętności. A przecież jeszcze nie zaczęła chodzić do szkoły. Bo szkoła to wielka przygoda.
piątek, 22 kwietnia 2022
Meg Mason: Smutek i rozkosz
Znak, Kraków 2022.
Niedopasowanie
Po Sally Rooney nadchodzi moda na opowieści o ludziach, którzy nie mieszczą się w społecznych standardach - ale bardzo chcieliby się dopasować i nauczyć się funkcjonowania w zwyczajnym - przynajmniej z pozoru - świecie. "Smutek i rozkosz" Meg Mason to kolejna psychologiczna obyczajówka, w której ktoś próbuje realizować cudze marzenia i w efekcie nie może znaleźć recepty na własne szczęście. Sytuacja Marthy jest jednak nie do pozazdroszczenia. To bohaterka, która boryka się z problemami psychicznymi - szuka pomocy u specjalistów, jednak nikt nie jest w stanie właściwie jej zdiagnozować, co oznacza, że kobieta męczy się ze sobą i nie ma szans na normalność w takim ujęciu, o jakim marzyła. Dolegliwości psychosomatyczne skutecznie odwracają uwagę od wartościowych osiągnięć, odbierają ochotę do życia i do decydowania o sobie. Nic dziwnego, że Martha wpada w nieudane małżeństwo. Jednak kiedy wychodzi za mąż po raz drugi, za swojego przyjaciela z dzieciństwa, także nie może się odnaleźć. Patrick kocha się w niej skrycie od zawsze, potrafi zatem znosić wszelkie wahania nastroju i dziwactwa, które innych by odstraszyły. Zna największe bolączki Marthy i wie, jak ukoić jej lęki. Jednak w pewnym momencie i jego cierpliwość się kończy.
Meg Mason nie ufa odbiorczyniom, przynajmniej nie na tyle, żeby na początku zdradzić im przyczynę największych dylematów Marthy. Zwodzi je i prowadzi za pozorami tworzonymi przez bohaterkę na rzecz innych. Z czasem wyłania się z opowieści temat niespełnionego macierzyństwa. Co dziwne, to właśnie ta kwestia ma definiować bohaterkę. Martha długo utrzymuje, że nie ma zamiaru mieć dzieci - ale Meg Mason szuka przyczyny takiego zachowania, zupełnie jakby kobieta nie mogła sama i bez zewnętrznych powodów zdecydować, że nie chce się rozmnażać. W ten sposób trochę zniechęca autorka do opowieści czytelniczki, które nie potrzebują dzieci do własnego szczęścia. Martha przez długi czas wydaje się być wolna od stereotypów, jednak w pewnej chwili autorka zmusza ją do wpisania się w schemat najbardziej boleśnie.
"Smutek i rozkosz" to powieść, w której można przyjrzeć się zwyczajnemu-niezwyczajnemu życiu postaci, która nie pasuje do otoczenia. Meg Mason odnotowuje wpływy rodziny i relacje z najbliższymi, bawi się wizjami spełnionego małżeństwa opartego na partnerstwie - i przypomina, jak różne mogą być recepty na szczęście. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że powołała do istnienia postać, która tego szczęścia nie zazna - niekoniecznie na własne życzenie. Każe czytelnikom przyjrzeć się własnym wyborom i podejmowanym w oparciu o zachowania innych ludzi decyzjom. Przestrzega przed realizowaniem cudzych planów, ale też doszukuje się źródła problemów znacznie głębiej niż można by się spodziewać. "Smutek i rozkosz" to powieść, która nakłania do refleksji i przekonuje, że nie ma jednej dobrej drogi do satysfakcjonującego życia.
Niedopasowanie
Po Sally Rooney nadchodzi moda na opowieści o ludziach, którzy nie mieszczą się w społecznych standardach - ale bardzo chcieliby się dopasować i nauczyć się funkcjonowania w zwyczajnym - przynajmniej z pozoru - świecie. "Smutek i rozkosz" Meg Mason to kolejna psychologiczna obyczajówka, w której ktoś próbuje realizować cudze marzenia i w efekcie nie może znaleźć recepty na własne szczęście. Sytuacja Marthy jest jednak nie do pozazdroszczenia. To bohaterka, która boryka się z problemami psychicznymi - szuka pomocy u specjalistów, jednak nikt nie jest w stanie właściwie jej zdiagnozować, co oznacza, że kobieta męczy się ze sobą i nie ma szans na normalność w takim ujęciu, o jakim marzyła. Dolegliwości psychosomatyczne skutecznie odwracają uwagę od wartościowych osiągnięć, odbierają ochotę do życia i do decydowania o sobie. Nic dziwnego, że Martha wpada w nieudane małżeństwo. Jednak kiedy wychodzi za mąż po raz drugi, za swojego przyjaciela z dzieciństwa, także nie może się odnaleźć. Patrick kocha się w niej skrycie od zawsze, potrafi zatem znosić wszelkie wahania nastroju i dziwactwa, które innych by odstraszyły. Zna największe bolączki Marthy i wie, jak ukoić jej lęki. Jednak w pewnym momencie i jego cierpliwość się kończy.
Meg Mason nie ufa odbiorczyniom, przynajmniej nie na tyle, żeby na początku zdradzić im przyczynę największych dylematów Marthy. Zwodzi je i prowadzi za pozorami tworzonymi przez bohaterkę na rzecz innych. Z czasem wyłania się z opowieści temat niespełnionego macierzyństwa. Co dziwne, to właśnie ta kwestia ma definiować bohaterkę. Martha długo utrzymuje, że nie ma zamiaru mieć dzieci - ale Meg Mason szuka przyczyny takiego zachowania, zupełnie jakby kobieta nie mogła sama i bez zewnętrznych powodów zdecydować, że nie chce się rozmnażać. W ten sposób trochę zniechęca autorka do opowieści czytelniczki, które nie potrzebują dzieci do własnego szczęścia. Martha przez długi czas wydaje się być wolna od stereotypów, jednak w pewnej chwili autorka zmusza ją do wpisania się w schemat najbardziej boleśnie.
"Smutek i rozkosz" to powieść, w której można przyjrzeć się zwyczajnemu-niezwyczajnemu życiu postaci, która nie pasuje do otoczenia. Meg Mason odnotowuje wpływy rodziny i relacje z najbliższymi, bawi się wizjami spełnionego małżeństwa opartego na partnerstwie - i przypomina, jak różne mogą być recepty na szczęście. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że powołała do istnienia postać, która tego szczęścia nie zazna - niekoniecznie na własne życzenie. Każe czytelnikom przyjrzeć się własnym wyborom i podejmowanym w oparciu o zachowania innych ludzi decyzjom. Przestrzega przed realizowaniem cudzych planów, ale też doszukuje się źródła problemów znacznie głębiej niż można by się spodziewać. "Smutek i rozkosz" to powieść, która nakłania do refleksji i przekonuje, że nie ma jednej dobrej drogi do satysfakcjonującego życia.
czwartek, 21 kwietnia 2022
Sharon Stone: Pięknie jest żyć dwa razy
Agora, Warszawa 2022.
Wiwisekcja
Nie jest to klasyczna aktorska autobiografia. Sharon Stone o swoich filmach pisze niewiele, nie skupia się na rolach (znacznie bardziej zajmuje ją temat produkcji i współpracy z gwiazdami). Opisuje sytuację z "Nagiego instynktu", zresztą bez tego by się nie obeszło - ale inne filmy nie zaprzątają jej na zbyt długo. W narracji za to znajduje mnóstwo miejsca na analizowanie swoich relacji z bliskimi i na opowiadanie o największych traumach z dzieciństwa. Rozprawia się z trudną sytuacją z matką - tłumaczy rodzicielkę, ale też odkrywa po latach, skąd brały się spory i konflikty. Pisze o doświadczeniach, jakie nie powinny być udziałem żadnego dziecka - nieprzypadkowo na końcu tomu znajdują się adresy dla osób, które doświadczyły przemocy domowej lub molestowania seksualnego.
Zaczyna się zresztą od wstrząsu: autorka przedstawia kryzys zdrowotny, wylew krwi do mózgu. Sytuację, w której staje się bezbronna i zależna od innych, a jednak musi czuwać i pilnować, żeby lekarze nie podejmowali decyzji bez wyjaśniania jej wszystkich możliwych konsekwencji wykonywanych zabiegów. Walka o zdrowie jest długa i skomplikowana, sama książka taka nie będzie - Sharon Stone wybiera najważniejsze dla siebie tematy i opracowuje je w oparciu o swoje przemyślenia. Wprowadza czytelników w historię swojej rodziny, komentuje zachowania rodzeństwa i swoje postawy wobec kryzysów w domu. Musi mierzyć się z wielkimi wyzwaniami, nie na co dzień spotykanymi - i jest w stanie w każdej sytuacji znaleźć nietypowe wyjście. "Pięknie jest żyć dwa razy" to historia bazująca na optymizmie i na wewnętrznym spokoju. Aktorka w końcu wtajemnicza czytelników w kwestię buddyzmu - to tam osiągnęła równowagę i szczęście. Nie zamierza jednak swoich odbiorców w żaden sposób przekonywać do medytacji - pokazuje jedynie, jak sama poradziła sobie z trudnościami wielkiego kalibru. Bardzo dużo w tej opowieści życia prywatnego i wręcz intymnych szczegółów z codzienności - Sharon Stone odkrywa to, co przeważnie nie ma szans pojawić się w biografiach: skupia się na takich aspektach własnego życiorysu, do których normalnie nie wpuszczałaby osób postronnych. Dzięki temu "Pięknie jest żyć dwa razy" może zrobić tak wielkie wrażenie. Ta książka jest wsparciem dla osób, które doświadczają przemocy domowej lub są molestowane seksualnie - wyznacza zasady działania i mechanizmy, które uniemożliwiają natychmiastową reakcję. Sharon Stone dodaje odwagi w walce o siebie. Dzięki przyjętemu rytmowi narracji jest to opowieść bardzo osobista, odległa od standardowych zwierzeń artystów - wstrząsająca i ważna ze względu na poruszane tematy. Najmniej ważne stają się tu aktorskie dokonania i zmagania z rolami - tom przynosi raczej uzupełnienie encyklopedycznych informacji i zawodowej biografii. Sharon Stone wyjaśnia, skąd bierze siłę do działania i jaki wpływ na jej postawy miało wychowanie (oraz lekcje udzielane przez matkę i babcię) - proponuje książkę trudną, ale mocną w swojej wymowie.
Wiwisekcja
Nie jest to klasyczna aktorska autobiografia. Sharon Stone o swoich filmach pisze niewiele, nie skupia się na rolach (znacznie bardziej zajmuje ją temat produkcji i współpracy z gwiazdami). Opisuje sytuację z "Nagiego instynktu", zresztą bez tego by się nie obeszło - ale inne filmy nie zaprzątają jej na zbyt długo. W narracji za to znajduje mnóstwo miejsca na analizowanie swoich relacji z bliskimi i na opowiadanie o największych traumach z dzieciństwa. Rozprawia się z trudną sytuacją z matką - tłumaczy rodzicielkę, ale też odkrywa po latach, skąd brały się spory i konflikty. Pisze o doświadczeniach, jakie nie powinny być udziałem żadnego dziecka - nieprzypadkowo na końcu tomu znajdują się adresy dla osób, które doświadczyły przemocy domowej lub molestowania seksualnego.
Zaczyna się zresztą od wstrząsu: autorka przedstawia kryzys zdrowotny, wylew krwi do mózgu. Sytuację, w której staje się bezbronna i zależna od innych, a jednak musi czuwać i pilnować, żeby lekarze nie podejmowali decyzji bez wyjaśniania jej wszystkich możliwych konsekwencji wykonywanych zabiegów. Walka o zdrowie jest długa i skomplikowana, sama książka taka nie będzie - Sharon Stone wybiera najważniejsze dla siebie tematy i opracowuje je w oparciu o swoje przemyślenia. Wprowadza czytelników w historię swojej rodziny, komentuje zachowania rodzeństwa i swoje postawy wobec kryzysów w domu. Musi mierzyć się z wielkimi wyzwaniami, nie na co dzień spotykanymi - i jest w stanie w każdej sytuacji znaleźć nietypowe wyjście. "Pięknie jest żyć dwa razy" to historia bazująca na optymizmie i na wewnętrznym spokoju. Aktorka w końcu wtajemnicza czytelników w kwestię buddyzmu - to tam osiągnęła równowagę i szczęście. Nie zamierza jednak swoich odbiorców w żaden sposób przekonywać do medytacji - pokazuje jedynie, jak sama poradziła sobie z trudnościami wielkiego kalibru. Bardzo dużo w tej opowieści życia prywatnego i wręcz intymnych szczegółów z codzienności - Sharon Stone odkrywa to, co przeważnie nie ma szans pojawić się w biografiach: skupia się na takich aspektach własnego życiorysu, do których normalnie nie wpuszczałaby osób postronnych. Dzięki temu "Pięknie jest żyć dwa razy" może zrobić tak wielkie wrażenie. Ta książka jest wsparciem dla osób, które doświadczają przemocy domowej lub są molestowane seksualnie - wyznacza zasady działania i mechanizmy, które uniemożliwiają natychmiastową reakcję. Sharon Stone dodaje odwagi w walce o siebie. Dzięki przyjętemu rytmowi narracji jest to opowieść bardzo osobista, odległa od standardowych zwierzeń artystów - wstrząsająca i ważna ze względu na poruszane tematy. Najmniej ważne stają się tu aktorskie dokonania i zmagania z rolami - tom przynosi raczej uzupełnienie encyklopedycznych informacji i zawodowej biografii. Sharon Stone wyjaśnia, skąd bierze siłę do działania i jaki wpływ na jej postawy miało wychowanie (oraz lekcje udzielane przez matkę i babcię) - proponuje książkę trudną, ale mocną w swojej wymowie.
Michael Ian Black: Smutno mi
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Porady na emocje
"Smutno mi" to kolejna bardzo udana książka w serii picture booków o emocjach dla dzieci i ich rodziców (nie znudzi żadnej grupy odbiorców, co się rzadko zdarza). Do bajki wkracza różowy flaming, któremu smutno. Nic nie jest w stanie go pocieszyć, ani dziewczynka, która wymyśla sobie rozmaite zabawy i daje upust rozpierającej ją energii, ani ziemniak - bohater zblazowany i narzekający na wszystko (a ceniący sobie jedynie ziemię). Flaming chodzi i cierpi, a jego towarzysze starają się go uspokoić lub rozweselić. Dziewczynka proponuje nietypowe zabawy i uruchamia wyobraźnię, żeby bawić się w loty w kosmos, albo przypomina sobie o lodach - lody zawsze ją rozweselają, gdy jest jej smutno. Ziemniak pocieszenia szuka w glebie. Ziemia to coś, co go pociesza. Dla flaminga żadne z tych rozwiązań nie ma jednak większego sensu - jest mu smutno, nie wiadomo dlaczego, a z tego stanu bardzo trudno się wydostać. Flaming próbuje znaleźć pomoc, nie ukrywa swojego stanu przed przyjaciółmi. Zmusza ich w ten sposób do szukania rozwiązań dla siebie - ale już samo towarzystwo jest dobrym antidotum na smutek. Bohaterowie dochodzą do wniosku, że czasami jest smutno i tak widocznie musi być - nie trzeba z tym stanem walczyć, zwłaszcza że kiedy spędzają czas razem, zaczną się w końcu śmiać i wtedy będzie trochę lżej.
"Smutno mi" to picture book, który przyciąga. Każdy - niezależnie od wieku - czuje się czasem tak jak flaming i potrzebuje wsparcia. Dzieci dowiedzą się dzięki tej lekturze, że to normalny stan i że smutek jest jedną z naturalnych emocji. Łatwiej im będzie przez to zaakceptować swoje złe samopoczucie - i mówić o nim innym. Wspólnie z rodzicami mogą wtedy poszukać rozwiązania, albo - pocieszyć się lekturą. Bo chociaż flaming chodzi i się smuci, a jego nastrój czasami udziela się przyjaciołom (wtedy wszyscy leżą i wzdychają), dobrze być razem. Nawet złośliwości ziemniaka mogą być czynnikiem rozśmieszającym wszystkich (także odbiorców). Ważne, żeby nie unikać innych i żeby prosić o pomoc, kiedy wydaje się to konieczne. Dzieci przekonają się, czym jest smutek - nauczą się nazywać własne uczucia. A przy okazji pośmieją się nad książką. "Smutno mi" nie jest bowiem tomikiem, który zmęczy czy zasmuci odbiorców. Przygoda flaminga jest komiczna mimo początkowego wszechogarniającego smutku. Cieszy tu minimalizm w tekście i w obrazkach. Rysunki są utrzymane w stylu komiksowo-satyrycznym, duże postacie, brak detali w tle - to sprawia, że książka nadaje się dla wszystkich dzieci. Do tego wiele mówiące miny bohaterów to kolejny czynnik przyciągający do rozmawiania o emocjach. "Smutno mi" to publikacja doskonale przygotowana, przemyślana pod każdym względem - ucieszy odbiorców i dostarczy im materiału do refleksji. Rzadko zdarza się tak udany picture book minimalistyczny - który ma spore szanse na przejście do kanonu lektur obowiązkowych dla dzieci i ich rodziców.
Porady na emocje
"Smutno mi" to kolejna bardzo udana książka w serii picture booków o emocjach dla dzieci i ich rodziców (nie znudzi żadnej grupy odbiorców, co się rzadko zdarza). Do bajki wkracza różowy flaming, któremu smutno. Nic nie jest w stanie go pocieszyć, ani dziewczynka, która wymyśla sobie rozmaite zabawy i daje upust rozpierającej ją energii, ani ziemniak - bohater zblazowany i narzekający na wszystko (a ceniący sobie jedynie ziemię). Flaming chodzi i cierpi, a jego towarzysze starają się go uspokoić lub rozweselić. Dziewczynka proponuje nietypowe zabawy i uruchamia wyobraźnię, żeby bawić się w loty w kosmos, albo przypomina sobie o lodach - lody zawsze ją rozweselają, gdy jest jej smutno. Ziemniak pocieszenia szuka w glebie. Ziemia to coś, co go pociesza. Dla flaminga żadne z tych rozwiązań nie ma jednak większego sensu - jest mu smutno, nie wiadomo dlaczego, a z tego stanu bardzo trudno się wydostać. Flaming próbuje znaleźć pomoc, nie ukrywa swojego stanu przed przyjaciółmi. Zmusza ich w ten sposób do szukania rozwiązań dla siebie - ale już samo towarzystwo jest dobrym antidotum na smutek. Bohaterowie dochodzą do wniosku, że czasami jest smutno i tak widocznie musi być - nie trzeba z tym stanem walczyć, zwłaszcza że kiedy spędzają czas razem, zaczną się w końcu śmiać i wtedy będzie trochę lżej.
"Smutno mi" to picture book, który przyciąga. Każdy - niezależnie od wieku - czuje się czasem tak jak flaming i potrzebuje wsparcia. Dzieci dowiedzą się dzięki tej lekturze, że to normalny stan i że smutek jest jedną z naturalnych emocji. Łatwiej im będzie przez to zaakceptować swoje złe samopoczucie - i mówić o nim innym. Wspólnie z rodzicami mogą wtedy poszukać rozwiązania, albo - pocieszyć się lekturą. Bo chociaż flaming chodzi i się smuci, a jego nastrój czasami udziela się przyjaciołom (wtedy wszyscy leżą i wzdychają), dobrze być razem. Nawet złośliwości ziemniaka mogą być czynnikiem rozśmieszającym wszystkich (także odbiorców). Ważne, żeby nie unikać innych i żeby prosić o pomoc, kiedy wydaje się to konieczne. Dzieci przekonają się, czym jest smutek - nauczą się nazywać własne uczucia. A przy okazji pośmieją się nad książką. "Smutno mi" nie jest bowiem tomikiem, który zmęczy czy zasmuci odbiorców. Przygoda flaminga jest komiczna mimo początkowego wszechogarniającego smutku. Cieszy tu minimalizm w tekście i w obrazkach. Rysunki są utrzymane w stylu komiksowo-satyrycznym, duże postacie, brak detali w tle - to sprawia, że książka nadaje się dla wszystkich dzieci. Do tego wiele mówiące miny bohaterów to kolejny czynnik przyciągający do rozmawiania o emocjach. "Smutno mi" to publikacja doskonale przygotowana, przemyślana pod każdym względem - ucieszy odbiorców i dostarczy im materiału do refleksji. Rzadko zdarza się tak udany picture book minimalistyczny - który ma spore szanse na przejście do kanonu lektur obowiązkowych dla dzieci i ich rodziców.
środa, 20 kwietnia 2022
Mariusz Surosz: Ach, te Czeszki!
Czarne, Wołowiec 2022.
Historia w życiorysach
"Ach, te Czeszki!" to tytuł, który niejednego czytelnika może zwieść. Chociaż Mariusz Surosz sięga bowiem do różnych życiorysów kobiet, które swoimi działaniami - albo za sprawą działalności mężów - uwikłały się w wielką historię i wielką politykę, decyduje się nie tyle na prezentowanie szkiców biograficznych, co na komentowanie przeszłości. W tomie "Ach, te Czeszki!" liczy się historia Czechosłowacji z pierwszej połowy XX wieku: kobiety wybrane jako bohaterki kolejnych rozdziałów stanowią jedynie oś "dramaturgiczną", pozwalają przykuć uwagę czytelników i zachęcić do śledzenia wyjaśnień politologicznych. Mariusz Surosz rezygnuje z wątków obyczajowych, jeśli nie wiążą się one bezpośrednio z ważnymi w skali kraju wydarzeniami. Wykorzystuje biografie, żeby pokazać, jak traktowano działalność polityczną stojącą w sprzeczności z dyrektywami rządzących, albo - jak wojna wpływała na egzystencję rzekomych przeciwników politycznych. Kobiety mają czasami wpływ na społeczeństwo - często jednak toczą własne walki o zwyczajność, muszą być silne, żeby znosić więzienie albo rozstanie z partnerami. Niektóre lubią korzystać z życia, inne nie zamierzają porzucać ukochanych mężczyzn nawet wtedy, gdy są do tego przez nich zachęcane. Mariusz Surosz niekoniecznie zajmuje się kwestiami kształtowania codzienności. Bohaterki kolejnych rozdziałów są mu potrzebne tylko jako punkt wyjścia do rozważań bardziej ogólnej natury. Przedstawia historię - zdarza się, że wychodzi z nią poza granice Czechosłowacji - analizuje wydarzenia, które rozegrały się w połowie XX wieku i pokazuje, jaki wpływ mogły mieć na ludzi. Bardziej zajmuje go historia jako taka (i polityka) niż ludzie i wizja społeczeństwa. Autor rezygnuje z odnotowywania stereotypów, nie szuka też komentarzy na temat swoich bohaterek - zapomina o nich dość szybko, powraca do nich tylko wtedy, gdy mogą posłużyć jako przykłady niepożądanych działań władz lub agresorów. Nie ma tu kobiecej perspektywy w spojrzeniu na przeszłość, nie ma też odnotowywania indywidualnych potrzeb i tonów. Wprowadzi autor do świadomości Polaków parę nazwisk, jednak jego celem nie jest przybliżanie scenek rodzajowych. Nie zamierza fabularyzować opowieści, ucieka od przywiązywania czytelników do postaci prezentowanych na kartach tomu "Ach, te Czeszki". To postawa, której nie można się spodziewać - ale lektura nie rozczarowuje. Stawia Mariusz Surosz na fakty i na analizowanie przerażających często wydarzeń składających się na obraz Czechosłowacji. Ludzie nie schodzą tu na dalszy plan, tylko bohaterki rozdziałów potrafią na długi czas zniknąć z optyki autora. To bez wątpienia oryginalny sposób na przyciągnięcie odbiorców do lektury i na zafundowanie im ekstremalnych wrażeń. Historyczne komentarze są uzupełnieniem wiadomości podręcznikowych - pokazują, jaki wpływ mają decyzje na szczycie na egzystencję ludzi - i co ukształtowało Czechów. Jest to spojrzenie niestereotypowe, wypełnione danymi i powrotami do stałych punktów z przeszłości. Czytelnicy zapewne docenią odejście od schematów i sam pomysł na książkę - bo "Ach, te Czeszki" to lektura nietypowa.
Historia w życiorysach
"Ach, te Czeszki!" to tytuł, który niejednego czytelnika może zwieść. Chociaż Mariusz Surosz sięga bowiem do różnych życiorysów kobiet, które swoimi działaniami - albo za sprawą działalności mężów - uwikłały się w wielką historię i wielką politykę, decyduje się nie tyle na prezentowanie szkiców biograficznych, co na komentowanie przeszłości. W tomie "Ach, te Czeszki!" liczy się historia Czechosłowacji z pierwszej połowy XX wieku: kobiety wybrane jako bohaterki kolejnych rozdziałów stanowią jedynie oś "dramaturgiczną", pozwalają przykuć uwagę czytelników i zachęcić do śledzenia wyjaśnień politologicznych. Mariusz Surosz rezygnuje z wątków obyczajowych, jeśli nie wiążą się one bezpośrednio z ważnymi w skali kraju wydarzeniami. Wykorzystuje biografie, żeby pokazać, jak traktowano działalność polityczną stojącą w sprzeczności z dyrektywami rządzących, albo - jak wojna wpływała na egzystencję rzekomych przeciwników politycznych. Kobiety mają czasami wpływ na społeczeństwo - często jednak toczą własne walki o zwyczajność, muszą być silne, żeby znosić więzienie albo rozstanie z partnerami. Niektóre lubią korzystać z życia, inne nie zamierzają porzucać ukochanych mężczyzn nawet wtedy, gdy są do tego przez nich zachęcane. Mariusz Surosz niekoniecznie zajmuje się kwestiami kształtowania codzienności. Bohaterki kolejnych rozdziałów są mu potrzebne tylko jako punkt wyjścia do rozważań bardziej ogólnej natury. Przedstawia historię - zdarza się, że wychodzi z nią poza granice Czechosłowacji - analizuje wydarzenia, które rozegrały się w połowie XX wieku i pokazuje, jaki wpływ mogły mieć na ludzi. Bardziej zajmuje go historia jako taka (i polityka) niż ludzie i wizja społeczeństwa. Autor rezygnuje z odnotowywania stereotypów, nie szuka też komentarzy na temat swoich bohaterek - zapomina o nich dość szybko, powraca do nich tylko wtedy, gdy mogą posłużyć jako przykłady niepożądanych działań władz lub agresorów. Nie ma tu kobiecej perspektywy w spojrzeniu na przeszłość, nie ma też odnotowywania indywidualnych potrzeb i tonów. Wprowadzi autor do świadomości Polaków parę nazwisk, jednak jego celem nie jest przybliżanie scenek rodzajowych. Nie zamierza fabularyzować opowieści, ucieka od przywiązywania czytelników do postaci prezentowanych na kartach tomu "Ach, te Czeszki". To postawa, której nie można się spodziewać - ale lektura nie rozczarowuje. Stawia Mariusz Surosz na fakty i na analizowanie przerażających często wydarzeń składających się na obraz Czechosłowacji. Ludzie nie schodzą tu na dalszy plan, tylko bohaterki rozdziałów potrafią na długi czas zniknąć z optyki autora. To bez wątpienia oryginalny sposób na przyciągnięcie odbiorców do lektury i na zafundowanie im ekstremalnych wrażeń. Historyczne komentarze są uzupełnieniem wiadomości podręcznikowych - pokazują, jaki wpływ mają decyzje na szczycie na egzystencję ludzi - i co ukształtowało Czechów. Jest to spojrzenie niestereotypowe, wypełnione danymi i powrotami do stałych punktów z przeszłości. Czytelnicy zapewne docenią odejście od schematów i sam pomysł na książkę - bo "Ach, te Czeszki" to lektura nietypowa.
Zofia Stanecka: Basia. Wielka księga przyjaźni
Harperkids, Warszawa 2022.
Wokół Basi
Bardzo udane są "wielkie księgi" z ulubionymi bohaterami dzieci. "Basia. Wielka księga przyjaźni" to zestaw przekonujących opowiadań dotyczących wzajemnych relacji. Przyjaźń podzielona jest tematycznie: na uczucia do członków rodziny, na zjednywanie sobie rówieśników, ale też... na przygody zwierząt z otoczenia Basi i jej znajomych. Chodzi o to, żeby wytłumaczyć dzieciom, czym jest przyjaźń i jak najlepiej im uświadomić, co robi się z przyjaciółmi - a także, jak pokonywać nieuchronne konflikty. Potwierdza ta książka, jak dobrze Zofia Stanecka rozumie problemy maluchów i jak świetnie potrafi je przenieść na ciekawe historyjki. Przygody Basi i jej kolegów z przedszkola wyjaśniają, co robić w chwilach sporów, pokazują też, jak czuje się dziecko, które pokłóciło się z przyjacielem, jest zazdrosne lub boi się, że zostanie odsunięte na dalszy plan przez towarzysza zabaw. Małe dramaty i nadzieje zyskują tu nowy wymiar - przekonują każdego odbiorcę. Kilkulatki znajdą tutaj odzwierciedlenie swoich doświadczeń, rodzice, którzy będą czytać dzieciom - dowiedzą się, co może trapić ich pociechy i czasem nawet odnajdą ślady własnych przeżyć. Opowiadania z tego tomu mogą stać się dobrym punktem wyjścia do wspólnych rozmów o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia i jak naprawić ewentualne krzywdy. Między historyjkami bohaterowie - członkowie rodziny Basi, jej koledzy, rodzice kolegów lub pluszaki i domowi pupile - próbują podać definicję przyjaźni albo scharakteryzować specyfikę relacji, w jednym zdaniu wyrazić uczucia, albo odnieść się do konkretnego wydarzenia, dzięki któremu odbiorcom łatwiej będzie pojąć sens przyjaźni. Dzieci w ten sposób pojmą, jak różne oblicza ma przyjaźń - i że dla każdego oznaczać będzie coś nieco innego.
Tomik podzielony jest na części w zależności od tego, kto się przyjaźni. Najciekawszy dla odbiorców będzie zestaw przygód rówieśników Basi: tutaj niektóre dzieci nie lubią towarzystwa i wycofują się z hałaśliwej grupy kilkulatków, inne czują się zranione, kiedy usłyszą krzywdzącą opinię, jeszcze inne boją się, że sytuacja, do której się przyzwyczaiły, zmieni się, gdy do "paczki" dojdzie ktoś nowy. Dowiedzą się, jak naprawiać błędy, jak przepraszać i jak wyrażać uczucia, przekonają się też, że bohaterowie, którzy pokłócili się z bliskimi, odczuwają dziwny ból brzucha (bo nie potrafią zrozumieć, co się z nimi dzieje). Przyjaźń może dotyczyć też członków rodziny: mama Basi tłumaczy, jak to jest z rodzeństwem, ale coś do powiedzenia mają w tej kwestii też rodzice, stryjowie czy dziadkowie - w każdym wieku szuka się przyjaciela i w każdym wieku potrzebuje się towarzystwa kogoś zaufanego. Zwierzęta postępują jeszcze bardziej intuicyjnie niż kilkulatki - ale i one mają w swoim otoczeniu bliskich, potrafią tęsknić i wyrażać uczucia, borykają się też z zazdrością o nowych domowników. "Wielka księga przyjaźni" przygotowana została tak, by zapewnić maluchom zrozumienie dla najważniejszej społecznej relacji. Oczywiście książka - jak wszystkie przygody Basi i jej przyjaciół - zilustrowana jest przez Mariannę Oklejak, co oznacza, że fani serii szybko do opowiadań się przekonają.
Wokół Basi
Bardzo udane są "wielkie księgi" z ulubionymi bohaterami dzieci. "Basia. Wielka księga przyjaźni" to zestaw przekonujących opowiadań dotyczących wzajemnych relacji. Przyjaźń podzielona jest tematycznie: na uczucia do członków rodziny, na zjednywanie sobie rówieśników, ale też... na przygody zwierząt z otoczenia Basi i jej znajomych. Chodzi o to, żeby wytłumaczyć dzieciom, czym jest przyjaźń i jak najlepiej im uświadomić, co robi się z przyjaciółmi - a także, jak pokonywać nieuchronne konflikty. Potwierdza ta książka, jak dobrze Zofia Stanecka rozumie problemy maluchów i jak świetnie potrafi je przenieść na ciekawe historyjki. Przygody Basi i jej kolegów z przedszkola wyjaśniają, co robić w chwilach sporów, pokazują też, jak czuje się dziecko, które pokłóciło się z przyjacielem, jest zazdrosne lub boi się, że zostanie odsunięte na dalszy plan przez towarzysza zabaw. Małe dramaty i nadzieje zyskują tu nowy wymiar - przekonują każdego odbiorcę. Kilkulatki znajdą tutaj odzwierciedlenie swoich doświadczeń, rodzice, którzy będą czytać dzieciom - dowiedzą się, co może trapić ich pociechy i czasem nawet odnajdą ślady własnych przeżyć. Opowiadania z tego tomu mogą stać się dobrym punktem wyjścia do wspólnych rozmów o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia i jak naprawić ewentualne krzywdy. Między historyjkami bohaterowie - członkowie rodziny Basi, jej koledzy, rodzice kolegów lub pluszaki i domowi pupile - próbują podać definicję przyjaźni albo scharakteryzować specyfikę relacji, w jednym zdaniu wyrazić uczucia, albo odnieść się do konkretnego wydarzenia, dzięki któremu odbiorcom łatwiej będzie pojąć sens przyjaźni. Dzieci w ten sposób pojmą, jak różne oblicza ma przyjaźń - i że dla każdego oznaczać będzie coś nieco innego.
Tomik podzielony jest na części w zależności od tego, kto się przyjaźni. Najciekawszy dla odbiorców będzie zestaw przygód rówieśników Basi: tutaj niektóre dzieci nie lubią towarzystwa i wycofują się z hałaśliwej grupy kilkulatków, inne czują się zranione, kiedy usłyszą krzywdzącą opinię, jeszcze inne boją się, że sytuacja, do której się przyzwyczaiły, zmieni się, gdy do "paczki" dojdzie ktoś nowy. Dowiedzą się, jak naprawiać błędy, jak przepraszać i jak wyrażać uczucia, przekonają się też, że bohaterowie, którzy pokłócili się z bliskimi, odczuwają dziwny ból brzucha (bo nie potrafią zrozumieć, co się z nimi dzieje). Przyjaźń może dotyczyć też członków rodziny: mama Basi tłumaczy, jak to jest z rodzeństwem, ale coś do powiedzenia mają w tej kwestii też rodzice, stryjowie czy dziadkowie - w każdym wieku szuka się przyjaciela i w każdym wieku potrzebuje się towarzystwa kogoś zaufanego. Zwierzęta postępują jeszcze bardziej intuicyjnie niż kilkulatki - ale i one mają w swoim otoczeniu bliskich, potrafią tęsknić i wyrażać uczucia, borykają się też z zazdrością o nowych domowników. "Wielka księga przyjaźni" przygotowana została tak, by zapewnić maluchom zrozumienie dla najważniejszej społecznej relacji. Oczywiście książka - jak wszystkie przygody Basi i jej przyjaciół - zilustrowana jest przez Mariannę Oklejak, co oznacza, że fani serii szybko do opowiadań się przekonają.
wtorek, 19 kwietnia 2022
Malwina Faliszewska: Uwolnij swój talent
Znak, Kraków 2022.
Motywacje
Malwina Faliszewska namawia czytelniczki do odrzucenia tendencji do poprawiania słabości. Zachęca do skupienia się na mocnych stronach i do rozwijania talentów odkrywanych dzięki wsłuchaniu się w siebie. Jest coachem i zaprasza odbiorczynie do pracy nad sobą - pracy, która zaprocentuje poprawieniem pozycji zawodowej oraz uporządkowaniem własnych pasji (niekoniecznie dających się spieniężyć, ale zapewniających satysfakcję i rozrywkę). "Uwolnij swój talent" to książka, która pokazuje, jak tego dokonać - i dlaczego warto podjąć wysiłek. Sięga autorka do psychologicznych odkryć wiążących się z eksponowaniem mocnych stron - taką podbudowę teoretyczną wykorzystuje, żeby przekonać do siebie czytelniczki. Sama zamierza poprowadzić je w stronę, która zapewni pozytywne zmiany. Niezbyt dużo uwagi poświęca autorka na motywacyjne hasła, woli raczej autorefleksje w wykonaniu czytelniczek: zmusza je wręcz do wsłuchiwania się w siebie i do odrabiania zadań - część książki wypełniają ćwiczenia, należy tu odpowiadać na pytania i wyciągać z nich wnioski. Oczywiście każde ćwiczenie poprzedzone jest czytelnym przykładem, tak, żeby nikt nie miał wątpliwości co do kierunku umysłowych wysiłków. "Uwolnij swój talent" to zatem żmudna praca nad sobą - pod przewodnictwem autorki, która przybliża podstawowe zasady i zabiegi mentorów. Wybiera kilka - często powtarzających się - motywów, w których mogą odnaleźć się czytelniczki - odwołuje się do pracy w korporacjach i do najbardziej typowych zajęć zarobkowych - przypomina, że podążanie za cudzymi marzeniami i realizowanie cudzych planów nigdy nie przyniesie satysfakcji i spełnienia. To ważna uwaga, którą odbiorczynie powinny wziąć do siebie - i przekona tym Malwina Faliszewska do siebie.
Ta książka jest skonstruowana tak, żeby wygodnie było z niej korzystać. Autorka przedstawia wyliczenia, wykorzystuje obrazowe przykłady (by mniej kreatywne czytelniczki mogły się w nich odnaleźć), stosuje tabelki i "chmury" określeń, z których można wybrać te najważniejsze dla siebie, wprowadza tabelki do uzupełnienia i pytania, które zastępują rozmowę z coachem. Co ciekawe - bardzo ambitnie podchodzi do tematu, tworzy książkę, która faktycznie może zastąpić cykl spotkań z trenerem personalnym, jeśli ktoś jest zdeterminowany i zamierza wprowadzać w swoim życiu szereg zmian, może z tego tomu skorzystać - znajdzie tu liczne wskazówki i rzeczowe komentarze. Lektura tej publikacji nie będzie stratą czasu, jeśli ktoś potrzebuje akurat przewodnika i inspiracji do zmian. "Uwolnij swój talent" to poradnik uniwersalny, nie opiera się na modzie, można go wykorzystywać w różnych sytuacjach i w różnym stopniu się w niego angażować. Malwina Faliszewska wie, jak poprowadzić odbiorczynie i wskazać im drogę do samorealizacji. Oczywiście nie każdy zechce wcielać w życie te porady czy uzupełniać ćwiczenia - jednak można zaufać autorce, nawet jeśli nie ma się przekonania do psychologicznych i coachingowych sposobów na życie. "Uwolnij swój talent" to publikacja warta uznania - może zmienić nastawienie do pracy nad sobą i pozwala odnaleźć przyjemność w działaniu i rozwijaniu atutów.
Motywacje
Malwina Faliszewska namawia czytelniczki do odrzucenia tendencji do poprawiania słabości. Zachęca do skupienia się na mocnych stronach i do rozwijania talentów odkrywanych dzięki wsłuchaniu się w siebie. Jest coachem i zaprasza odbiorczynie do pracy nad sobą - pracy, która zaprocentuje poprawieniem pozycji zawodowej oraz uporządkowaniem własnych pasji (niekoniecznie dających się spieniężyć, ale zapewniających satysfakcję i rozrywkę). "Uwolnij swój talent" to książka, która pokazuje, jak tego dokonać - i dlaczego warto podjąć wysiłek. Sięga autorka do psychologicznych odkryć wiążących się z eksponowaniem mocnych stron - taką podbudowę teoretyczną wykorzystuje, żeby przekonać do siebie czytelniczki. Sama zamierza poprowadzić je w stronę, która zapewni pozytywne zmiany. Niezbyt dużo uwagi poświęca autorka na motywacyjne hasła, woli raczej autorefleksje w wykonaniu czytelniczek: zmusza je wręcz do wsłuchiwania się w siebie i do odrabiania zadań - część książki wypełniają ćwiczenia, należy tu odpowiadać na pytania i wyciągać z nich wnioski. Oczywiście każde ćwiczenie poprzedzone jest czytelnym przykładem, tak, żeby nikt nie miał wątpliwości co do kierunku umysłowych wysiłków. "Uwolnij swój talent" to zatem żmudna praca nad sobą - pod przewodnictwem autorki, która przybliża podstawowe zasady i zabiegi mentorów. Wybiera kilka - często powtarzających się - motywów, w których mogą odnaleźć się czytelniczki - odwołuje się do pracy w korporacjach i do najbardziej typowych zajęć zarobkowych - przypomina, że podążanie za cudzymi marzeniami i realizowanie cudzych planów nigdy nie przyniesie satysfakcji i spełnienia. To ważna uwaga, którą odbiorczynie powinny wziąć do siebie - i przekona tym Malwina Faliszewska do siebie.
Ta książka jest skonstruowana tak, żeby wygodnie było z niej korzystać. Autorka przedstawia wyliczenia, wykorzystuje obrazowe przykłady (by mniej kreatywne czytelniczki mogły się w nich odnaleźć), stosuje tabelki i "chmury" określeń, z których można wybrać te najważniejsze dla siebie, wprowadza tabelki do uzupełnienia i pytania, które zastępują rozmowę z coachem. Co ciekawe - bardzo ambitnie podchodzi do tematu, tworzy książkę, która faktycznie może zastąpić cykl spotkań z trenerem personalnym, jeśli ktoś jest zdeterminowany i zamierza wprowadzać w swoim życiu szereg zmian, może z tego tomu skorzystać - znajdzie tu liczne wskazówki i rzeczowe komentarze. Lektura tej publikacji nie będzie stratą czasu, jeśli ktoś potrzebuje akurat przewodnika i inspiracji do zmian. "Uwolnij swój talent" to poradnik uniwersalny, nie opiera się na modzie, można go wykorzystywać w różnych sytuacjach i w różnym stopniu się w niego angażować. Malwina Faliszewska wie, jak poprowadzić odbiorczynie i wskazać im drogę do samorealizacji. Oczywiście nie każdy zechce wcielać w życie te porady czy uzupełniać ćwiczenia - jednak można zaufać autorce, nawet jeśli nie ma się przekonania do psychologicznych i coachingowych sposobów na życie. "Uwolnij swój talent" to publikacja warta uznania - może zmienić nastawienie do pracy nad sobą i pozwala odnaleźć przyjemność w działaniu i rozwijaniu atutów.
Michael Ian Black: Nudzę się
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Nudne dzieciaki
Cudowna jest ta niewielka książeczka i powinna znaleźć się w kanonie lektur dla najmłodszych - zwłaszcza teraz, kiedy antidotum na nudę wydaje się dostarczenie dziecku elektronicznych gadżetów zamiast skorzystanie z wyobraźni i uruchomienie nowych rodzajów zabaw. "Nudzę się" to tomik wprowadzający do błyskotliwej serii o emocjach i uczuciach. Punktem wyjścia jest tytułowe hasło - bohaterką z kolei dziewczynka, która je wygłasza. Mała bohaterka bardzo się nudzi i nie może wytrzymać (co objawia się nie tylko grymasami na twarzy, ale też reakcjami, które rozśmieszą dzieci). Nuda to coś strasznego - nie daje się przepędzić w żaden sposób. To zjawisko, które znają wszystkie kilkulatki - i wszystkie są równie zirytowane, kiedy nie wiedzą, czym się zająć (co zresztą przekłada się na irytację rodziców, bo ile można proponować kolejne zabawy odrzucane przez znudzonego malucha). Sytuacja zmienia się, gdy w orbicie dziewczynki pojawia się ziemniak. Ziemniak, choć trudno w to uwierzyć, jest jeszcze bardziej znudzony niż bohaterka, a do tego - bardzo zblazowany. Nie ma zamiaru rozpraszać nudy, uważa zresztą, że dzieciaki są nudne. A to zniewaga, która wymusza na dziewczynce zdecydowaną reakcję. Broniąc honoru dzieciaków, bohaterka przekonuje nowego znajomego, że dzieciaki mogą robić mnóstwo świetnych rzeczy - skakać, robić gwiazdy, chodzić na rękach, grać w gry (ruchowe, nie komputerowe), zamieniać się w różnych bohaterów, huśtać się, latać i robić wszystko, co przyjdzie im do głowy. Ziemniak jednak każdą propozycję kwituje stwierdzeniem "nuda" (nawet gdy mała bohaterka w fantazji odlatuje w kosmos, a ziemniak jest tylko odległą kropką). Oto prosta recepta: nudę przepędza zabawa i niemyślenie o nudzie. Michael Ian Black uruchamia kreatywność dzieci, a do tego rozśmiesza dzieci i dorosłych - prowadzi opowieść tak, że można się nią zachwycić i chętnie do niej wracać. Z jednej strony jest tu naiwne dziecko, które nie dostrzega podstępu, z drugiej - bohater z innego świata, najbardziej nudny, jak to tylko możliwe (ziemniak nawet w bajce nie może być dobrym towarzyszem zabaw, za to pasuje mu rola krytyka). Dziewczynka nie zauważa, że przestaje się nudzić, gdy tylko zaczyna się zastanawiać nad tym, dlaczego dzieciaki nie są nudne - to antidotum na nudę, w sam raz do wprowadzenia w życie odbiorców. Debbie Ridpath Ohi proponuje proste ilustracje, które przepełnione są dowcipem - nie ma przeładowania detalami tła, za to wyraziste komiksowe postacie są przeniesione rodem z rysunków satyrycznych. "Nudzę się" to publikacja fantastyczna i zachwycająca - aż dziwne, że nikt wcześniej nie wpadł na tak oczywiste rozwiązanie. Realizacja cieszy, a fakt, że przy lekturze będą się doskonale bawić i dzieci, i ich rodzice, sprawia, że będzie to książeczka chętnie czytana w wielu domach. Warta jest tego, żeby zwrócić na nią uwagę.
Nudne dzieciaki
Cudowna jest ta niewielka książeczka i powinna znaleźć się w kanonie lektur dla najmłodszych - zwłaszcza teraz, kiedy antidotum na nudę wydaje się dostarczenie dziecku elektronicznych gadżetów zamiast skorzystanie z wyobraźni i uruchomienie nowych rodzajów zabaw. "Nudzę się" to tomik wprowadzający do błyskotliwej serii o emocjach i uczuciach. Punktem wyjścia jest tytułowe hasło - bohaterką z kolei dziewczynka, która je wygłasza. Mała bohaterka bardzo się nudzi i nie może wytrzymać (co objawia się nie tylko grymasami na twarzy, ale też reakcjami, które rozśmieszą dzieci). Nuda to coś strasznego - nie daje się przepędzić w żaden sposób. To zjawisko, które znają wszystkie kilkulatki - i wszystkie są równie zirytowane, kiedy nie wiedzą, czym się zająć (co zresztą przekłada się na irytację rodziców, bo ile można proponować kolejne zabawy odrzucane przez znudzonego malucha). Sytuacja zmienia się, gdy w orbicie dziewczynki pojawia się ziemniak. Ziemniak, choć trudno w to uwierzyć, jest jeszcze bardziej znudzony niż bohaterka, a do tego - bardzo zblazowany. Nie ma zamiaru rozpraszać nudy, uważa zresztą, że dzieciaki są nudne. A to zniewaga, która wymusza na dziewczynce zdecydowaną reakcję. Broniąc honoru dzieciaków, bohaterka przekonuje nowego znajomego, że dzieciaki mogą robić mnóstwo świetnych rzeczy - skakać, robić gwiazdy, chodzić na rękach, grać w gry (ruchowe, nie komputerowe), zamieniać się w różnych bohaterów, huśtać się, latać i robić wszystko, co przyjdzie im do głowy. Ziemniak jednak każdą propozycję kwituje stwierdzeniem "nuda" (nawet gdy mała bohaterka w fantazji odlatuje w kosmos, a ziemniak jest tylko odległą kropką). Oto prosta recepta: nudę przepędza zabawa i niemyślenie o nudzie. Michael Ian Black uruchamia kreatywność dzieci, a do tego rozśmiesza dzieci i dorosłych - prowadzi opowieść tak, że można się nią zachwycić i chętnie do niej wracać. Z jednej strony jest tu naiwne dziecko, które nie dostrzega podstępu, z drugiej - bohater z innego świata, najbardziej nudny, jak to tylko możliwe (ziemniak nawet w bajce nie może być dobrym towarzyszem zabaw, za to pasuje mu rola krytyka). Dziewczynka nie zauważa, że przestaje się nudzić, gdy tylko zaczyna się zastanawiać nad tym, dlaczego dzieciaki nie są nudne - to antidotum na nudę, w sam raz do wprowadzenia w życie odbiorców. Debbie Ridpath Ohi proponuje proste ilustracje, które przepełnione są dowcipem - nie ma przeładowania detalami tła, za to wyraziste komiksowe postacie są przeniesione rodem z rysunków satyrycznych. "Nudzę się" to publikacja fantastyczna i zachwycająca - aż dziwne, że nikt wcześniej nie wpadł na tak oczywiste rozwiązanie. Realizacja cieszy, a fakt, że przy lekturze będą się doskonale bawić i dzieci, i ich rodzice, sprawia, że będzie to książeczka chętnie czytana w wielu domach. Warta jest tego, żeby zwrócić na nią uwagę.
poniedziałek, 18 kwietnia 2022
Joanna Szarańska: Poranki na Miodowej
Czwarta Strona, Warszawa 2020.
Wybaczanie
Jest to powieść, w której motyw wyjściowy w wielu modnych obyczajówkach zostaje rozwinięty niemal na całą książkę - ale Joanna Szarańska radzi sobie z tym wyzwaniem bez większego trudu i szybko przekona do siebie odbiorczynie. Proponuje kojącą i ciepłą historię, w której problemy z przeszłości i teraźniejsze zmartwienia łagodzone są azylem - miejscem idealnym do życia dla bohaterki, która jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Małgorzata wraca jako dorosła kobieta do domu ciotki, która ją wychowywała. Nie miała zamiaru pojawiać się w tej okolicy, ale wiadomość o chorobie krewnej sprawia, że Małgosia odrzuca żale i uprzedzenia. Nie zamierza pozostawać tu długo: dopilnuje tylko, by władcza ciotka wróciła do siebie. Nie zabiera nawet z domu rzeczy przydatnych w pracy (pisze poczytne powieści). Zwyczajnie nie zdaje sobie sprawy, jakie zmiany niesie życie. Ciotka dochodzi do siebie, a Małgosia odkrywa stare kąty. Zajmuje się księgarnią, którą wcześniej prowadziła ciotka, odkrywa, co u starych przyjaciół. Jednocześnie odbywa podróż w przeszłość - zastanawia się nad własnym dzieciństwem i stopniowo zdradza, dlaczego wyniosła się z domu i co zadecydowało o zerwaniu kontaktów. Na Miodowej dzieje się także coś, co szarpie nerwy mieszkańców: deweloper planuje wybudowanie nowego osiedla, wycina pod nie drzewa i sprawia, że zaciszne miejsce przestaje być przyjemne do życia. Małgorzata poznaje człowieka, który podejmuje decyzje o zabudowie. Z najgorszego wroga zamienia się on w powiernika. Zwłaszcza że kobiecie potrzebne jest wsparcie.
Joanna Szarańska prowadzi narrację dwutorowo. Jedna opowieść dotyczy powieściowej teraźniejszości. To sytuacja Małgorzaty postawionej przed sporym wyzwaniem, wizyty w szpitalu i relacje z Barbarą. W tle przewija się partner bohaterki, który jednak nie zapewnia pomocy w trudnych chwilach - co więcej, wydaje się mieć pretensje, że Małgorzata musi zająć się krewną. Tu zagadki dotyczą tego, co stanie się z Miodową i - czy Małgorzata zostanie na dłużej w domu ciotki. Tu też autorka kreśli temat do rozwiązania w drugiej narracji: rozbudza ciekawość dotyczącą relacji między kobietami. Motyw, który w drugiej narracji dominuje, to listy. Bohaterka cofa się do swojego dzieciństwa: tłumaczy, jak znalazła się w domu ciotki i jak zainteresowała się pisaniem. Przedstawia historię przyjaźni z Tomkiem i pierwszej miłości. Wprowadza liczne rozstania i cierpienia, które ją ukształtowały. Może czytelniczki wzruszać albo zaintrygować, może przyciągnąć do opowieści i zaproponować im moc wrażeń. Dobrze się czyta tę historię - chociaż Joanna Szarańska nie zamierza oszczędzać bohaterki, zabiera jej bliskich i zmusza do przewartościowania poglądów. Jednak zapewnia jej też opiekę i możliwość regeneracji, stawia na jej drodze życzliwych ludzi i uniemożliwia poddanie się. To książka, w której jest mnóstwo ciepła i pokrzepienia, co spodoba się odbiorczyniom. Nawet jeśli w ramach fabuły w pierwszej narracji dzieje się znacznie mniej niż w drugiej - autorka przyciąga do tej historii.
Wybaczanie
Jest to powieść, w której motyw wyjściowy w wielu modnych obyczajówkach zostaje rozwinięty niemal na całą książkę - ale Joanna Szarańska radzi sobie z tym wyzwaniem bez większego trudu i szybko przekona do siebie odbiorczynie. Proponuje kojącą i ciepłą historię, w której problemy z przeszłości i teraźniejsze zmartwienia łagodzone są azylem - miejscem idealnym do życia dla bohaterki, która jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Małgorzata wraca jako dorosła kobieta do domu ciotki, która ją wychowywała. Nie miała zamiaru pojawiać się w tej okolicy, ale wiadomość o chorobie krewnej sprawia, że Małgosia odrzuca żale i uprzedzenia. Nie zamierza pozostawać tu długo: dopilnuje tylko, by władcza ciotka wróciła do siebie. Nie zabiera nawet z domu rzeczy przydatnych w pracy (pisze poczytne powieści). Zwyczajnie nie zdaje sobie sprawy, jakie zmiany niesie życie. Ciotka dochodzi do siebie, a Małgosia odkrywa stare kąty. Zajmuje się księgarnią, którą wcześniej prowadziła ciotka, odkrywa, co u starych przyjaciół. Jednocześnie odbywa podróż w przeszłość - zastanawia się nad własnym dzieciństwem i stopniowo zdradza, dlaczego wyniosła się z domu i co zadecydowało o zerwaniu kontaktów. Na Miodowej dzieje się także coś, co szarpie nerwy mieszkańców: deweloper planuje wybudowanie nowego osiedla, wycina pod nie drzewa i sprawia, że zaciszne miejsce przestaje być przyjemne do życia. Małgorzata poznaje człowieka, który podejmuje decyzje o zabudowie. Z najgorszego wroga zamienia się on w powiernika. Zwłaszcza że kobiecie potrzebne jest wsparcie.
Joanna Szarańska prowadzi narrację dwutorowo. Jedna opowieść dotyczy powieściowej teraźniejszości. To sytuacja Małgorzaty postawionej przed sporym wyzwaniem, wizyty w szpitalu i relacje z Barbarą. W tle przewija się partner bohaterki, który jednak nie zapewnia pomocy w trudnych chwilach - co więcej, wydaje się mieć pretensje, że Małgorzata musi zająć się krewną. Tu zagadki dotyczą tego, co stanie się z Miodową i - czy Małgorzata zostanie na dłużej w domu ciotki. Tu też autorka kreśli temat do rozwiązania w drugiej narracji: rozbudza ciekawość dotyczącą relacji między kobietami. Motyw, który w drugiej narracji dominuje, to listy. Bohaterka cofa się do swojego dzieciństwa: tłumaczy, jak znalazła się w domu ciotki i jak zainteresowała się pisaniem. Przedstawia historię przyjaźni z Tomkiem i pierwszej miłości. Wprowadza liczne rozstania i cierpienia, które ją ukształtowały. Może czytelniczki wzruszać albo zaintrygować, może przyciągnąć do opowieści i zaproponować im moc wrażeń. Dobrze się czyta tę historię - chociaż Joanna Szarańska nie zamierza oszczędzać bohaterki, zabiera jej bliskich i zmusza do przewartościowania poglądów. Jednak zapewnia jej też opiekę i możliwość regeneracji, stawia na jej drodze życzliwych ludzi i uniemożliwia poddanie się. To książka, w której jest mnóstwo ciepła i pokrzepienia, co spodoba się odbiorczyniom. Nawet jeśli w ramach fabuły w pierwszej narracji dzieje się znacznie mniej niż w drugiej - autorka przyciąga do tej historii.
Ico Romero Reyes, Tania Garcia: Jad. Toksyczne substancje w świecie zwierząt
Kropka, Warszawa 2022.
Groźne
Ta książka może zafascynować dzieci ciekawe świata i te, które lubią się uczyć oraz poznawać nowe rzeczy. "Jad" to wielkoformatowy picture book dla ambitnych - i dla fanów niezwykłości w świecie zwierząt. O ile jednak węże, skorpiony i pająki kojarzą się ogólnie z zagrożeniem, o tyle już jadowite ssaki, ślimaki albo toksyczne ptaki to coś, co zaskoczy najmłodszych i przekona ich, że warto zgłębiać wiedzę dla rozrywki. "Jad" to książka, która w tym pomaga: każda rozkładówka odnosi się do innych gatunków i innych jadowych tematów: każde dziecko może zostać specjalistą od jadu, bo pomaga w tym pierwsza informacyjna rozkładówka oraz zamknięcie tomu. To krótkie wzmianki na temat tego, jak działają trucizny i - komu zagrażają, jak również - czy należy się ich bać (to motyw dla dociekliwych, bo przecież publikacja nie została przygotowana po to, żeby budzić strach).
Rozkładówki są kolorowe i wypełnione nietypowymi stworzeniami - informacyjną funkcję pełnią tu podpisy, dodatki tekstowe do rysunków. Poszczególne akapity zostały porozrzucane po stronach i zachęcają do sprawdzania kolejnych wiadomości. Łatwiej je dzięki temu przyswajać, łatwiej też przekonać się do czytania (co może być szczególnie ważne w przypadku najmłodszych, którzy muszą ćwiczyć tę sztukę). Nielinearne teksty nadają się dla dzieci, które przecież przyzwyczaiły się już do rytmu fraz z picture booków. Co ciekawe, dla małych prymusów podawane są tu również łacińskie nazwy kolejnych stworzeń. Nie tylko jadu i możliwości zabijania innych stworzeń dotyczą te komentarze. Znaleźć można także szereg wiadomości na temat konkretnego gatunku, zwłaszcza jeśli jest on mniej kojarzony przez maluchy. Dzięki temu książka może budzić zainteresowanie nie tylko wśród dzieci zafascynowanych truciznami - przyda się wszystkim maluchom, które lubią ciekawostki o zwierzętach. Kolejne rozkładówki mogą wiązać się z zaskoczeniami - raz spotka się dziobaka, by przejść do ukwiałów i do trujących ptaków (można z książki dowiedzieć się, jak ludzie odkrywali, że te stworzenia wytwarzają toksyny - to opowieści o przygodach badaczy i potencjalne rozwiązania zagadek). Osobne rozkładówki poświęcone są ośmiornicy, rybom czy mrówkom, które potrafią wykorzystywać jad do bardzo różnych celów. Najbardziej zaskakujące informacje niesie jednak finał - wizja toksycznych ślimaków to coś, czego dzieci nie mogłyby przewidzieć.
"Jad. Toksyczne substancje w świecie zwierząt" to przede wszystkim lektura edukacyjna, chociaż dzieci sięgną po nią nie dla wiedzy, ale z ciekawości - kierowane chęcią poznawania świata przyrody. To tomik do oglądania i do odkrywania faktów na temat zwierząt - coś, co przyciągnie kilkulatki i na dłużej je zatrzyma. Obietnica odkryć toksycznych - więc automatycznie tabuizowanych w cukierkowych historiach - to najlepszy wabik dla dzieci.
Groźne
Ta książka może zafascynować dzieci ciekawe świata i te, które lubią się uczyć oraz poznawać nowe rzeczy. "Jad" to wielkoformatowy picture book dla ambitnych - i dla fanów niezwykłości w świecie zwierząt. O ile jednak węże, skorpiony i pająki kojarzą się ogólnie z zagrożeniem, o tyle już jadowite ssaki, ślimaki albo toksyczne ptaki to coś, co zaskoczy najmłodszych i przekona ich, że warto zgłębiać wiedzę dla rozrywki. "Jad" to książka, która w tym pomaga: każda rozkładówka odnosi się do innych gatunków i innych jadowych tematów: każde dziecko może zostać specjalistą od jadu, bo pomaga w tym pierwsza informacyjna rozkładówka oraz zamknięcie tomu. To krótkie wzmianki na temat tego, jak działają trucizny i - komu zagrażają, jak również - czy należy się ich bać (to motyw dla dociekliwych, bo przecież publikacja nie została przygotowana po to, żeby budzić strach).
Rozkładówki są kolorowe i wypełnione nietypowymi stworzeniami - informacyjną funkcję pełnią tu podpisy, dodatki tekstowe do rysunków. Poszczególne akapity zostały porozrzucane po stronach i zachęcają do sprawdzania kolejnych wiadomości. Łatwiej je dzięki temu przyswajać, łatwiej też przekonać się do czytania (co może być szczególnie ważne w przypadku najmłodszych, którzy muszą ćwiczyć tę sztukę). Nielinearne teksty nadają się dla dzieci, które przecież przyzwyczaiły się już do rytmu fraz z picture booków. Co ciekawe, dla małych prymusów podawane są tu również łacińskie nazwy kolejnych stworzeń. Nie tylko jadu i możliwości zabijania innych stworzeń dotyczą te komentarze. Znaleźć można także szereg wiadomości na temat konkretnego gatunku, zwłaszcza jeśli jest on mniej kojarzony przez maluchy. Dzięki temu książka może budzić zainteresowanie nie tylko wśród dzieci zafascynowanych truciznami - przyda się wszystkim maluchom, które lubią ciekawostki o zwierzętach. Kolejne rozkładówki mogą wiązać się z zaskoczeniami - raz spotka się dziobaka, by przejść do ukwiałów i do trujących ptaków (można z książki dowiedzieć się, jak ludzie odkrywali, że te stworzenia wytwarzają toksyny - to opowieści o przygodach badaczy i potencjalne rozwiązania zagadek). Osobne rozkładówki poświęcone są ośmiornicy, rybom czy mrówkom, które potrafią wykorzystywać jad do bardzo różnych celów. Najbardziej zaskakujące informacje niesie jednak finał - wizja toksycznych ślimaków to coś, czego dzieci nie mogłyby przewidzieć.
"Jad. Toksyczne substancje w świecie zwierząt" to przede wszystkim lektura edukacyjna, chociaż dzieci sięgną po nią nie dla wiedzy, ale z ciekawości - kierowane chęcią poznawania świata przyrody. To tomik do oglądania i do odkrywania faktów na temat zwierząt - coś, co przyciągnie kilkulatki i na dłużej je zatrzyma. Obietnica odkryć toksycznych - więc automatycznie tabuizowanych w cukierkowych historiach - to najlepszy wabik dla dzieci.
niedziela, 17 kwietnia 2022
Tomasz Kaczorowski: Sześć opowieści o tym, jak godnie przeżyć życie
ADiT, Warszawa 2021.
Eksperymenty
Tomasz Kaczorowski należy do tych autorów, którzy nie chcą albo nie potrafią stworzyć fabuły - opowieści, która będzie prezentować logiczny ciąg wydarzeń. Albo podpiera się gotowymi schematami i scenariuszami, albo uruchamia wariacje sensów i wielogłosów, żeby zamaskować pustkę w obrębie akcji. Jego "Sześć opowieści o tym, jak godnie przeżyć życie" to przede wszystkim zmaganie się z materią dramatów, próby wyjścia poza gatunek, poszukiwania językowe, czasami odniesienia do pozaliterackiej rzeczywistości - a czasami maksymalne utrudnianie zapisu tak, żeby ktoś, kto zdecyduje się na przeniesienie dramatu na scenę, musiał mierzyć się z potężnymi wyzwaniami. Każdy dramat z tego tomu jest inny - i każdy pokazuje inne podejście do języka jako tworzywa - ale wszystkie mają punkt wspólny, brak zainteresowania ciągiem wydarzeń. Kaczorowski ceni sobie chóry kotów jako świadków dramatycznych scen - i komentatorów losów bohaterów - ten zabieg powtarza. Często zanurza się w kolokwializmach, a niekiedy wręcz w rynsztokowości (co w przypadku hasła skandowanego podczas manifestacji i marszów jest wyraźnym odniesieniem do wciąż świeżych wydarzeń w kraju). Sięga po utwory, na które - w przypadku chęci wystawienia sztuki - trzeba zdobywać osobne licencje. Szuka intertekstualności i miesza style, wprowadza kontrastujące ze sobą głosy, żeby zmuszać czytelników do opowiadania się po jednej ze stron. Ale przede wszystkim zajmuje się zaciemnianiem perspektywy - nawet kiedy bazuje na czyimś życiorysie, unika dosłowności, najwyraźniej nie przepada za opowiadaniem historii - nawet jedyna sztuka w tym zestawie, która pokazuje przynajmniej częściowo fragment życiorysu pewnego parasolnika - zamienia się w przegadany zestaw obrazków - robiłby wrażenie, gdyby był bardziej skondensowany, jednak autor jakby próbował przetestować cierpliwość odbiorców, wpada w słowotok, który nie może się skończyć.
Trzeba sporo wysiłku, żeby wyłuskać z niekończących się dyskusji celne frazy. Nie brakuje takich - ale wydaje się, że Tomasz Kaczorowski w ogóle nie jest w stanie ich samodzielnie wyłapywać i podkreślać - jeśli trafi na dobrą puentę, zwykle ją topi w kolejnych uwagach postaci. Stara się autor tworzyć jak najmniej scenicznie - być może, żeby się wyróżnić (zwłaszcza kiedy decyduje się na twórczość dla młodzieży: rezygnuje ze schematów, bo musi jakoś zaistnieć w świadomości jurorów konkursów), bazuje na intertekstualiach, które same w sobie mają być wytłumaczeniem tworzenia. "Sześć opowieści o tym, jak godnie przeżyć życie" to książka, z którą można mieć sporo problemów - bo same nawiązania międzytekstowe to zbyt mało, żeby zaspokoić czytelników. Nawet najzgrabniejsze pomysły - jak zmultiplikowanie Pinokiów - to wciąż bazowanie na cudzych rozwiązaniach, więc też - osłabienie wymowy całości.
Tomasz Kaczorowski może stać się przewodnikiem dla tych, którzy uważają, że trzeba wszystko wyjaśnić i wszystko nazwać. Inspiruje i pokazuje, że teatr nie ogranicza twórców pod kątem języka i formy - pozwala na samodzielne tworzenie sensów i odczytań.
Eksperymenty
Tomasz Kaczorowski należy do tych autorów, którzy nie chcą albo nie potrafią stworzyć fabuły - opowieści, która będzie prezentować logiczny ciąg wydarzeń. Albo podpiera się gotowymi schematami i scenariuszami, albo uruchamia wariacje sensów i wielogłosów, żeby zamaskować pustkę w obrębie akcji. Jego "Sześć opowieści o tym, jak godnie przeżyć życie" to przede wszystkim zmaganie się z materią dramatów, próby wyjścia poza gatunek, poszukiwania językowe, czasami odniesienia do pozaliterackiej rzeczywistości - a czasami maksymalne utrudnianie zapisu tak, żeby ktoś, kto zdecyduje się na przeniesienie dramatu na scenę, musiał mierzyć się z potężnymi wyzwaniami. Każdy dramat z tego tomu jest inny - i każdy pokazuje inne podejście do języka jako tworzywa - ale wszystkie mają punkt wspólny, brak zainteresowania ciągiem wydarzeń. Kaczorowski ceni sobie chóry kotów jako świadków dramatycznych scen - i komentatorów losów bohaterów - ten zabieg powtarza. Często zanurza się w kolokwializmach, a niekiedy wręcz w rynsztokowości (co w przypadku hasła skandowanego podczas manifestacji i marszów jest wyraźnym odniesieniem do wciąż świeżych wydarzeń w kraju). Sięga po utwory, na które - w przypadku chęci wystawienia sztuki - trzeba zdobywać osobne licencje. Szuka intertekstualności i miesza style, wprowadza kontrastujące ze sobą głosy, żeby zmuszać czytelników do opowiadania się po jednej ze stron. Ale przede wszystkim zajmuje się zaciemnianiem perspektywy - nawet kiedy bazuje na czyimś życiorysie, unika dosłowności, najwyraźniej nie przepada za opowiadaniem historii - nawet jedyna sztuka w tym zestawie, która pokazuje przynajmniej częściowo fragment życiorysu pewnego parasolnika - zamienia się w przegadany zestaw obrazków - robiłby wrażenie, gdyby był bardziej skondensowany, jednak autor jakby próbował przetestować cierpliwość odbiorców, wpada w słowotok, który nie może się skończyć.
Trzeba sporo wysiłku, żeby wyłuskać z niekończących się dyskusji celne frazy. Nie brakuje takich - ale wydaje się, że Tomasz Kaczorowski w ogóle nie jest w stanie ich samodzielnie wyłapywać i podkreślać - jeśli trafi na dobrą puentę, zwykle ją topi w kolejnych uwagach postaci. Stara się autor tworzyć jak najmniej scenicznie - być może, żeby się wyróżnić (zwłaszcza kiedy decyduje się na twórczość dla młodzieży: rezygnuje ze schematów, bo musi jakoś zaistnieć w świadomości jurorów konkursów), bazuje na intertekstualiach, które same w sobie mają być wytłumaczeniem tworzenia. "Sześć opowieści o tym, jak godnie przeżyć życie" to książka, z którą można mieć sporo problemów - bo same nawiązania międzytekstowe to zbyt mało, żeby zaspokoić czytelników. Nawet najzgrabniejsze pomysły - jak zmultiplikowanie Pinokiów - to wciąż bazowanie na cudzych rozwiązaniach, więc też - osłabienie wymowy całości.
Tomasz Kaczorowski może stać się przewodnikiem dla tych, którzy uważają, że trzeba wszystko wyjaśnić i wszystko nazwać. Inspiruje i pokazuje, że teatr nie ogranicza twórców pod kątem języka i formy - pozwala na samodzielne tworzenie sensów i odczytań.
Marta Galewska-Kustra: Pucio na wsi
Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.
Przygotowanie
Historyjki z przygodami Pucia nadają się na lekturę rozrywkową dla najmłodszych - ale Marta Galewska-Kustra dorosłych przyciąga motywem edukacyjno-rozwojowym. Pucio to bohater, który zachęca kilkulatki do ćwiczenia mówienia i czytania, prowadzenia narracji i kojarzenia faktów. Jest postacią, która przerabia na co dzień zwyczajne przygody, rzeczy, których mogą doświadczać i odbiorcy. Na rynek wkracza kolejny kartonowy picture book (z ilustracjami Joanny Kłos): "Pucio na wsi". Każda rozkładówka to duży obrazek z drobnym opowiadaniem wypełnionym pytaniami. Do tego na dolnym marginesie pojawiają się polecenia dla dzieci młodszych (dwu- i trzylatków) oraz dla dzieci starszych (do szóstego roku życia). Pucio odkrywa tym razem trudy życia na wsi: przekonuje się, jak powstają różne produkty żywnościowe, co dzieje się w przyrodzie, kto ma jakie obowiązki, jakie odgłosy można usłyszeć w okolicy. Tu zawsze jest coś do zrobienia: można pomóc dziadkowi w budowaniu domku w ogrodzie, albo zająć się pieczeniem chleba. Wakacje na wsi to zbieranie warzyw, podlewanie roślin, praca przy pszczołach, żniwa, oporządzanie koni, ale i wylepianie garnków czy przygotowywanie festynu. Dzieje się tu mnóstwo: każda rozkładówka przynosi inny temat lub rozwinięcie zadania, w którym biorą udział dzieci.
Obrazki zamieniają się dzięki poleceniom w wyszukiwanki (dla rodziców na dolnym marginesie pojawiają się pytania do zadawania pociechom), ale i w zagadki - można dzięki nim próbować ćwiczyć poznawane słownictwo. Starsze dzieci mają również wskazywać odpowiednie elementy rysunku (i dodatkowo je nazywać), a ponadto - ćwiczyć narrację i komentować, co mogło się wydarzyć. W ten sposób będą tworzyć własną opowieść do zaproponowanej fabuły. Oczywiście jeśli dzieci nie będą miały ochoty na wykonywanie ćwiczeń, mogą zająć się samą lekturą i śledzeniem wydarzeń na obrazkach (znajduje się tam więcej informacji niż w tekście, dlatego też warto uważnie przyglądać się ilustracjom: zwłaszcza że postacie są bardzo sympatyczne, a zwierzęta mają kreskówkowe miny i na pewno rozśmieszą maluchy). "Pucio na wsi" to lektura przygotowana tak, by zapewnić jak najwięcej zadań kilkulatkom - nawet przejście do ostatniej rozkładówki będzie oznaczało zestaw nowych zagadek, jeśli rodzice nie są wystarczająco kreatywni i nie chcą samodzielnie wymyślać dalszych pytań i poleceń na podstawie tych już istniejących. Chociaż korzystanie z picture booka jako źródła rozwojowych ćwiczeń powinno być intuicyjne i wiązać się ze wspólnie spędzanym czasem - wprowadzanie odpowiednich fachowych komentarzy wydaje się dzisiaj niezbędne, żeby przekonać ambitnych dorosłych co do przydatności książeczki. Dlatego też cała pierwsza rozkładówka jest przedstawieniem bohaterów (dla dzieci), ale przede wszystkim - przygotowaniem rodziców do pracy z dziećmi. Tu znajdują się komentarze do poleceń i zasady wspólnej pracy, tak, żeby nie zepsuć najmłodszym zabawy. Przyzwyczajenia zaczerpnięte z tego tomiku będą mogły zaprocentować - i w przypadku oglądania "zwyczajnych" picture booków rodzice zaproponują pociechom kolejne zadania.
Przygotowanie
Historyjki z przygodami Pucia nadają się na lekturę rozrywkową dla najmłodszych - ale Marta Galewska-Kustra dorosłych przyciąga motywem edukacyjno-rozwojowym. Pucio to bohater, który zachęca kilkulatki do ćwiczenia mówienia i czytania, prowadzenia narracji i kojarzenia faktów. Jest postacią, która przerabia na co dzień zwyczajne przygody, rzeczy, których mogą doświadczać i odbiorcy. Na rynek wkracza kolejny kartonowy picture book (z ilustracjami Joanny Kłos): "Pucio na wsi". Każda rozkładówka to duży obrazek z drobnym opowiadaniem wypełnionym pytaniami. Do tego na dolnym marginesie pojawiają się polecenia dla dzieci młodszych (dwu- i trzylatków) oraz dla dzieci starszych (do szóstego roku życia). Pucio odkrywa tym razem trudy życia na wsi: przekonuje się, jak powstają różne produkty żywnościowe, co dzieje się w przyrodzie, kto ma jakie obowiązki, jakie odgłosy można usłyszeć w okolicy. Tu zawsze jest coś do zrobienia: można pomóc dziadkowi w budowaniu domku w ogrodzie, albo zająć się pieczeniem chleba. Wakacje na wsi to zbieranie warzyw, podlewanie roślin, praca przy pszczołach, żniwa, oporządzanie koni, ale i wylepianie garnków czy przygotowywanie festynu. Dzieje się tu mnóstwo: każda rozkładówka przynosi inny temat lub rozwinięcie zadania, w którym biorą udział dzieci.
Obrazki zamieniają się dzięki poleceniom w wyszukiwanki (dla rodziców na dolnym marginesie pojawiają się pytania do zadawania pociechom), ale i w zagadki - można dzięki nim próbować ćwiczyć poznawane słownictwo. Starsze dzieci mają również wskazywać odpowiednie elementy rysunku (i dodatkowo je nazywać), a ponadto - ćwiczyć narrację i komentować, co mogło się wydarzyć. W ten sposób będą tworzyć własną opowieść do zaproponowanej fabuły. Oczywiście jeśli dzieci nie będą miały ochoty na wykonywanie ćwiczeń, mogą zająć się samą lekturą i śledzeniem wydarzeń na obrazkach (znajduje się tam więcej informacji niż w tekście, dlatego też warto uważnie przyglądać się ilustracjom: zwłaszcza że postacie są bardzo sympatyczne, a zwierzęta mają kreskówkowe miny i na pewno rozśmieszą maluchy). "Pucio na wsi" to lektura przygotowana tak, by zapewnić jak najwięcej zadań kilkulatkom - nawet przejście do ostatniej rozkładówki będzie oznaczało zestaw nowych zagadek, jeśli rodzice nie są wystarczająco kreatywni i nie chcą samodzielnie wymyślać dalszych pytań i poleceń na podstawie tych już istniejących. Chociaż korzystanie z picture booka jako źródła rozwojowych ćwiczeń powinno być intuicyjne i wiązać się ze wspólnie spędzanym czasem - wprowadzanie odpowiednich fachowych komentarzy wydaje się dzisiaj niezbędne, żeby przekonać ambitnych dorosłych co do przydatności książeczki. Dlatego też cała pierwsza rozkładówka jest przedstawieniem bohaterów (dla dzieci), ale przede wszystkim - przygotowaniem rodziców do pracy z dziećmi. Tu znajdują się komentarze do poleceń i zasady wspólnej pracy, tak, żeby nie zepsuć najmłodszym zabawy. Przyzwyczajenia zaczerpnięte z tego tomiku będą mogły zaprocentować - i w przypadku oglądania "zwyczajnych" picture booków rodzice zaproponują pociechom kolejne zadania.
sobota, 16 kwietnia 2022
Krzysztof Tomasik: Poli Raksy twarz
Czarne, Warszawa 2022.
Ucieczka
Krzysztof Tomasik uzupełnia półkę z biografiami aktorów przez opowieść o tej, która w procesie tworzenia książki nie chce uczestniczyć. Przedstawia twórczy życiorys Poli Raksy - i szuka wyjaśnień fenomenu tej aktorki. "Poli Raksy twarz" to książka skonstruowana na bazie kolejnych ról teatralnych i filmowych, z drobnymi elementami osobistych doświadczeń artystki i z wypowiedziami wyłuskiwanymi pracowicie z wywiadów. Przeprowadza autor czytelników przez role najgłośniejsze - w "Szatanie z siódmej klasy" i w "Czterech pancernych" - kreacje, które sprawiły, że Polę Raksę pokochały całe pokolenia. Później stara się odnotować drogę zawodową bohaterki książki, sprawdza, jakie role teatralne i filmowe przyjmowała - i które spotkały się z uznaniem odbiorców czy krytyki, a które przeszły bez echa. To relacja nieprzeładowana szczegółami - Krzysztof Tomasik rezygnuje z wysuwania Raksy na pierwszy plan, nie stawia jej na piedestale, raczej próbuje po prostu wyliczać dokonania - i odpowiadać na pytanie, dlaczego w pewnym momencie aktorka wycofała się z życia publicznego. Trochę miejsca poświęca też innym wyborom "zawodowym" Poli Raksy, która rozstała się ze sceną - tu najbardziej brakuje komentarzy ze strony samej bohaterki książki, chociaż i tak autor znajduje w różnych miejscach wypowiedzi przydające się do zilustrowania rozdziałów. "Poli Raksy twarz" to publikacja spokojna i starannie przygotowywana. Krzysztof Tomasik rezygnuje z tworzenia mozaiki cytatów: czytelnikom zapewnia informacje i konkrety, odrzuca poetykę plotki i posiłkowanie się anegdotami. Od czasu do czasu sięga po komentarz z zewnątrz, wykorzystuje wypowiedzi kolegów z planu czy z teatru - jako ozdobę samej relacji, a nie źródło wiadomości. Nie zapomina autor o życiu prywatnym Poli Raksy: przedstawia jej męża i syna, później wykorzystuje też w bardzo niewielkim stopniu motywy romansowe (zwłaszcza te, które trafiły do opinii publicznej za sprawą wyznań partnerów Raksy): ale kwestie sercowe czy "domowe" to naprawdę margines w tej opowieści. Krzysztof Tomasik nie może uzyskać od Poli Raksy potrzebnych danych - wybiera zatem cytaty z wywiadów i nimi podsumowuje rozdziały. Dzięki temu nie ma wrażenia, że książka powstaje w oderwaniu od artystki - co ciekawe, ta strategia również wpływa na uspokojenie rytmu tomu: autor nie musi co chwilę odrywać się od narracji, żeby uzupełniać ją o interpretacje Poli Raksy. Owszem, części zagadek nie uda mu się samodzielnie rozwiązać - ale nie przeszkadza to w lekturze. Ta książka jest całkiem sympatyczna, Krzysztof Tomasik ucieka od stylistyki pop, wybiera relację wypełnioną ciekawostkami i faktami, porządkuje dane o karierze Poli Raksy, żeby uświadomić zwłaszcza młodszym czytelnikom, skąd taka postać wzięła się w polskiej kinematografii i dlaczego stała się wręcz kulturowym symbolem. Nie jest to propozycja tylko dla fanów - można bez sentymentów zajrzeć do tomu "Poli Raksy twarz" i cieszyć się tą lekturą.
Ucieczka
Krzysztof Tomasik uzupełnia półkę z biografiami aktorów przez opowieść o tej, która w procesie tworzenia książki nie chce uczestniczyć. Przedstawia twórczy życiorys Poli Raksy - i szuka wyjaśnień fenomenu tej aktorki. "Poli Raksy twarz" to książka skonstruowana na bazie kolejnych ról teatralnych i filmowych, z drobnymi elementami osobistych doświadczeń artystki i z wypowiedziami wyłuskiwanymi pracowicie z wywiadów. Przeprowadza autor czytelników przez role najgłośniejsze - w "Szatanie z siódmej klasy" i w "Czterech pancernych" - kreacje, które sprawiły, że Polę Raksę pokochały całe pokolenia. Później stara się odnotować drogę zawodową bohaterki książki, sprawdza, jakie role teatralne i filmowe przyjmowała - i które spotkały się z uznaniem odbiorców czy krytyki, a które przeszły bez echa. To relacja nieprzeładowana szczegółami - Krzysztof Tomasik rezygnuje z wysuwania Raksy na pierwszy plan, nie stawia jej na piedestale, raczej próbuje po prostu wyliczać dokonania - i odpowiadać na pytanie, dlaczego w pewnym momencie aktorka wycofała się z życia publicznego. Trochę miejsca poświęca też innym wyborom "zawodowym" Poli Raksy, która rozstała się ze sceną - tu najbardziej brakuje komentarzy ze strony samej bohaterki książki, chociaż i tak autor znajduje w różnych miejscach wypowiedzi przydające się do zilustrowania rozdziałów. "Poli Raksy twarz" to publikacja spokojna i starannie przygotowywana. Krzysztof Tomasik rezygnuje z tworzenia mozaiki cytatów: czytelnikom zapewnia informacje i konkrety, odrzuca poetykę plotki i posiłkowanie się anegdotami. Od czasu do czasu sięga po komentarz z zewnątrz, wykorzystuje wypowiedzi kolegów z planu czy z teatru - jako ozdobę samej relacji, a nie źródło wiadomości. Nie zapomina autor o życiu prywatnym Poli Raksy: przedstawia jej męża i syna, później wykorzystuje też w bardzo niewielkim stopniu motywy romansowe (zwłaszcza te, które trafiły do opinii publicznej za sprawą wyznań partnerów Raksy): ale kwestie sercowe czy "domowe" to naprawdę margines w tej opowieści. Krzysztof Tomasik nie może uzyskać od Poli Raksy potrzebnych danych - wybiera zatem cytaty z wywiadów i nimi podsumowuje rozdziały. Dzięki temu nie ma wrażenia, że książka powstaje w oderwaniu od artystki - co ciekawe, ta strategia również wpływa na uspokojenie rytmu tomu: autor nie musi co chwilę odrywać się od narracji, żeby uzupełniać ją o interpretacje Poli Raksy. Owszem, części zagadek nie uda mu się samodzielnie rozwiązać - ale nie przeszkadza to w lekturze. Ta książka jest całkiem sympatyczna, Krzysztof Tomasik ucieka od stylistyki pop, wybiera relację wypełnioną ciekawostkami i faktami, porządkuje dane o karierze Poli Raksy, żeby uświadomić zwłaszcza młodszym czytelnikom, skąd taka postać wzięła się w polskiej kinematografii i dlaczego stała się wręcz kulturowym symbolem. Nie jest to propozycja tylko dla fanów - można bez sentymentów zajrzeć do tomu "Poli Raksy twarz" i cieszyć się tą lekturą.
Bing! Czytajmy razem
Harperkids, Warszawa 2022.
Odkrywanie codzienności
Bing to bohater, który ucieszy najmłodszych. Jako rozpoznawalna postać z animowanego serialu, zostaje wykorzystany do edukacyjnych serii dla dzieci, które nie potrafią jeszcze same czytać. Czytajmy razem to seria, która angażuje rodziców i maluchy we wspólną zabawę rozwojową. Kilka prostych opowiadań pozwala ćwiczyć nowe dla dziecka słowa, utrwalać zdobywaną wiedzę i - wymyślać codzienne rozrywki. W pierwszej historyjce Bing i Flop chcą malować farbami. Każdy kolor nadaje się do stworzenia czegoś innego, rysunek wciąż wzbogaca się o nowe elementy (a dzieci mogą naśladować bohatera i tworzyć własną propozycję ilustracji do bajki)). Flop upomina Binga, żeby ten nie rozlał wody - zapewne dzieci słyszą to samo od swoich rodziców, ubawi je zatem bliskość doświadczeń i prawdziwość historyjki. Bajka kończy się zagadkami dla dzieci: można tu nazywać kolory i przypominać sobie, co nimi namalować. Druga historyjka dotyczy jedzenia - Bing uwielbia różne smaki, każda rozkładówka przynosi kolejne pyszności - jednak nie potrafi się przekonać do pomidora. Dzieci dowiedzą się, że nie wszyscy mogą lubić wszystko (chociaż szkoda, że to akurat pomidor został odrzucony). W opowiadaniu "Muzyka" Bing sprawdza, jakie dźwięki wydają różne przedmioty będące w zasięgu ręki - do takich eksperymentów będą też zachęcane dzieci, najlepiej bowiem, poza zabawnymi onomatopejami, szukać samodzielnie nowych doświadczeń. Następnie Bing uczy się samodzielnie ubierać, a w ostatniej historyjce - przygotowywać do snu (i korzystać z nocnika bez zachęt z zewnątrz). Mały bohater daje dobry przykład dzieciom: przypomina im, co i w jakiej kolejności można wykonywać. Niemal każda opowieść kończy się drobną katastrofą, której skutki łatwo zniwelować, a która ma na celu rozśmieszenie małych odbiorców. Chodzi między innymi o to, żeby dzieci nie czuły się pouczane - bajki mają kojarzyć im się z rozrywką. Za każdym razem bohater, który odniesie drobny sukces, zostaje pochwalony, tak, żeby nie zniechęcał się do kolejnych wysiłków - odbiorcy będą również chcieli zdobyć uznanie otoczenia dzięki postawom naśladującym Binga.
Tekst został tu sprowadzony do absolutnego minimum, większość rzeczy rozgrywać się będzie w wyobraźni odbiorców: na podstawie ilustracji i czytelnych zajęć postaci. Bing podpowiada, co zrobić, żeby się nie nudzić, funduje też dzieciom wielką przygodę - bo sytuacje z bajki można bez trudu przenieść do normalnego życia. Dzieci będą chętnie oglądać ten tomik, ale też odpowiadać na pytania zadawane przez rodziców - dzięki temu mogą przybliżyć się do świata Binga. Bing funkcjonuje tu jako zupełny maluch, spędza czas tylko z opiekunem Flopem, wynajduje sobie proste rozrywki, wciąż poznaje nowe rzeczy i może je sobie utrwalić. Jest to lektura, która zapewni dzieciom mnóstwo zabawy, a do tego przyda się przy uczeniu słownictwa czy określonych zachowań.
Odkrywanie codzienności
Bing to bohater, który ucieszy najmłodszych. Jako rozpoznawalna postać z animowanego serialu, zostaje wykorzystany do edukacyjnych serii dla dzieci, które nie potrafią jeszcze same czytać. Czytajmy razem to seria, która angażuje rodziców i maluchy we wspólną zabawę rozwojową. Kilka prostych opowiadań pozwala ćwiczyć nowe dla dziecka słowa, utrwalać zdobywaną wiedzę i - wymyślać codzienne rozrywki. W pierwszej historyjce Bing i Flop chcą malować farbami. Każdy kolor nadaje się do stworzenia czegoś innego, rysunek wciąż wzbogaca się o nowe elementy (a dzieci mogą naśladować bohatera i tworzyć własną propozycję ilustracji do bajki)). Flop upomina Binga, żeby ten nie rozlał wody - zapewne dzieci słyszą to samo od swoich rodziców, ubawi je zatem bliskość doświadczeń i prawdziwość historyjki. Bajka kończy się zagadkami dla dzieci: można tu nazywać kolory i przypominać sobie, co nimi namalować. Druga historyjka dotyczy jedzenia - Bing uwielbia różne smaki, każda rozkładówka przynosi kolejne pyszności - jednak nie potrafi się przekonać do pomidora. Dzieci dowiedzą się, że nie wszyscy mogą lubić wszystko (chociaż szkoda, że to akurat pomidor został odrzucony). W opowiadaniu "Muzyka" Bing sprawdza, jakie dźwięki wydają różne przedmioty będące w zasięgu ręki - do takich eksperymentów będą też zachęcane dzieci, najlepiej bowiem, poza zabawnymi onomatopejami, szukać samodzielnie nowych doświadczeń. Następnie Bing uczy się samodzielnie ubierać, a w ostatniej historyjce - przygotowywać do snu (i korzystać z nocnika bez zachęt z zewnątrz). Mały bohater daje dobry przykład dzieciom: przypomina im, co i w jakiej kolejności można wykonywać. Niemal każda opowieść kończy się drobną katastrofą, której skutki łatwo zniwelować, a która ma na celu rozśmieszenie małych odbiorców. Chodzi między innymi o to, żeby dzieci nie czuły się pouczane - bajki mają kojarzyć im się z rozrywką. Za każdym razem bohater, który odniesie drobny sukces, zostaje pochwalony, tak, żeby nie zniechęcał się do kolejnych wysiłków - odbiorcy będą również chcieli zdobyć uznanie otoczenia dzięki postawom naśladującym Binga.
Tekst został tu sprowadzony do absolutnego minimum, większość rzeczy rozgrywać się będzie w wyobraźni odbiorców: na podstawie ilustracji i czytelnych zajęć postaci. Bing podpowiada, co zrobić, żeby się nie nudzić, funduje też dzieciom wielką przygodę - bo sytuacje z bajki można bez trudu przenieść do normalnego życia. Dzieci będą chętnie oglądać ten tomik, ale też odpowiadać na pytania zadawane przez rodziców - dzięki temu mogą przybliżyć się do świata Binga. Bing funkcjonuje tu jako zupełny maluch, spędza czas tylko z opiekunem Flopem, wynajduje sobie proste rozrywki, wciąż poznaje nowe rzeczy i może je sobie utrwalić. Jest to lektura, która zapewni dzieciom mnóstwo zabawy, a do tego przyda się przy uczeniu słownictwa czy określonych zachowań.
piątek, 15 kwietnia 2022
Max Cegielski: Nazywam się Czogori
Marginesy, Warszawa 2022.
Wyzwania
Coraz śmielej wkraczają tematy z literatury górskiej do powieści sensacyjnych - z różnym skutkiem, bo nie zawsze autorom udaje się wprowadzić coś poza wiadomościami wyczyytanymi we wspomnieniach i biografiach wspinaczy. "Nazywam się Czogori" Maxa Cegielskiego to eksperyment, w którym ślady swoich lektur znajdą fani literatury górskiej i okołogórskiej - jednak mogą oni poczuć się nieco znużeni wykorzystywaniem ogranych tematów. Autor szuka adrenaliny w konieczności pogodzenia się z przeszłością, w dawnych rodzinnych dramatach i w wyzwaniach, które czekają na wspinaczy. Wysyła ekspedycję pod K2, bo to góra, która jak żadna obnaża słabości ludzkie i problemy w grupie. Każdy ma na nią inne spojrzenie i każdy przynosi na nią własne refleksje. Wspinacze muszą mierzyć się nie tylko ze swoimi troskami, ale i z tym, co zastają: powinni przecież dogadać się z miejscowymi, jeśli chcą przetrwać w niegościnnych warunkach. Góra bezustannie przypomina o swojej potędze i sile - nie lubi śmiałków, którzy próbują ją zdobyć. Odbiera to jak atak i odpowiada agresją. A to przynosi kolejne dramaty.
Max Cegielski tworzy książkę wielogłosową, zmienia narratorów, bo każdy chce rozprawić się z własnymi demonami i każdy z innych powodów w tej drodze się znalazł. Dzięki temu zabiegowi autor może zmieścić w narracji jak najwięcej danych wyłuskanych ze wspomnień himalaistów. Sięga po motywy doskonale już ograne: jedni będą malować kominy, żeby zarobić na wyprawę, inni cierpią z powodu choroby wysokościowej, jednych dopadają dylematy moralne, inni kurczowo trzymają się religii, żeby przetrwać. Rodziny, związki, przelotne romanse - wszystko powraca tu w tle, bo najważniejszy jest pojedynek z górą. Cegielski wykorzystuje prawdziwe wydarzenia i zamienia je na elementy fikcyjnych opowieści czy wyznań - to sprawia, że odbiorcy otrzymują znane sobie wiadomości już przetrawione i wykorzystane w podobnym kontekście. Jeśli ktoś lubi literaturę górską, może nie przekonać się do takich przeróbek - zwłaszcza że autor nie chce dodawać sensów do spostrzeżeń sportowców: jego celem jest adrenalina, a nie wyjaśnienia, których czasami w autobiografiach wspinaczy brakuje. Podchodzi Cegielski do tematu nieco naiwnie: z perspektywy człowieka, który dziwi się tej akurat pasji, ale usiłuje wykorzystywać zdobywane informacje, żeby szerzyć wiedzę o niej. Sprawna narracja i liczne zmiany narratorów to sposób na utrzymywanie uwagi czytelników - być może pod wpływem tej lektury ktoś zechce sięgnąć do oryginalnych zapisków i odkryje dla siebie całą półkę z literaturą górską. "Nazywam się Czogori" to coś dla poszukiwaczy mocnych wrażeń - ale raczej tych, którzy niespecjalnie dobrze orientują się w tematach wspinaczki w najwyższych górach. Cegielski udowadnia, że wszystko może stać się tworzywem powieści. Szkoda, że nie decyduje się na bardziej odważną akcję, która mogłaby przekonać odbiorców rozczytujących się w źródłach - takiego pomysłu zabrakło.
Wyzwania
Coraz śmielej wkraczają tematy z literatury górskiej do powieści sensacyjnych - z różnym skutkiem, bo nie zawsze autorom udaje się wprowadzić coś poza wiadomościami wyczyytanymi we wspomnieniach i biografiach wspinaczy. "Nazywam się Czogori" Maxa Cegielskiego to eksperyment, w którym ślady swoich lektur znajdą fani literatury górskiej i okołogórskiej - jednak mogą oni poczuć się nieco znużeni wykorzystywaniem ogranych tematów. Autor szuka adrenaliny w konieczności pogodzenia się z przeszłością, w dawnych rodzinnych dramatach i w wyzwaniach, które czekają na wspinaczy. Wysyła ekspedycję pod K2, bo to góra, która jak żadna obnaża słabości ludzkie i problemy w grupie. Każdy ma na nią inne spojrzenie i każdy przynosi na nią własne refleksje. Wspinacze muszą mierzyć się nie tylko ze swoimi troskami, ale i z tym, co zastają: powinni przecież dogadać się z miejscowymi, jeśli chcą przetrwać w niegościnnych warunkach. Góra bezustannie przypomina o swojej potędze i sile - nie lubi śmiałków, którzy próbują ją zdobyć. Odbiera to jak atak i odpowiada agresją. A to przynosi kolejne dramaty.
Max Cegielski tworzy książkę wielogłosową, zmienia narratorów, bo każdy chce rozprawić się z własnymi demonami i każdy z innych powodów w tej drodze się znalazł. Dzięki temu zabiegowi autor może zmieścić w narracji jak najwięcej danych wyłuskanych ze wspomnień himalaistów. Sięga po motywy doskonale już ograne: jedni będą malować kominy, żeby zarobić na wyprawę, inni cierpią z powodu choroby wysokościowej, jednych dopadają dylematy moralne, inni kurczowo trzymają się religii, żeby przetrwać. Rodziny, związki, przelotne romanse - wszystko powraca tu w tle, bo najważniejszy jest pojedynek z górą. Cegielski wykorzystuje prawdziwe wydarzenia i zamienia je na elementy fikcyjnych opowieści czy wyznań - to sprawia, że odbiorcy otrzymują znane sobie wiadomości już przetrawione i wykorzystane w podobnym kontekście. Jeśli ktoś lubi literaturę górską, może nie przekonać się do takich przeróbek - zwłaszcza że autor nie chce dodawać sensów do spostrzeżeń sportowców: jego celem jest adrenalina, a nie wyjaśnienia, których czasami w autobiografiach wspinaczy brakuje. Podchodzi Cegielski do tematu nieco naiwnie: z perspektywy człowieka, który dziwi się tej akurat pasji, ale usiłuje wykorzystywać zdobywane informacje, żeby szerzyć wiedzę o niej. Sprawna narracja i liczne zmiany narratorów to sposób na utrzymywanie uwagi czytelników - być może pod wpływem tej lektury ktoś zechce sięgnąć do oryginalnych zapisków i odkryje dla siebie całą półkę z literaturą górską. "Nazywam się Czogori" to coś dla poszukiwaczy mocnych wrażeń - ale raczej tych, którzy niespecjalnie dobrze orientują się w tematach wspinaczki w najwyższych górach. Cegielski udowadnia, że wszystko może stać się tworzywem powieści. Szkoda, że nie decyduje się na bardziej odważną akcję, która mogłaby przekonać odbiorców rozczytujących się w źródłach - takiego pomysłu zabrakło.
Zofia Stanecka: Basia i przyjaciele. Dżesika
Harperkids, Warszawa 2022.
Kłamstwa
Znów Zofia Stanecka mówi coś ważnego dzieciom i o dzieciach. W podserii dla starszych fanów Basi (lub dla fanów Basi, którzy wyrastają już z podstawowego cyklu) - Basia i przyjaciele - pojawia się kolejny trudny psychologiczny temat. "Dżesika" to zmierzenie się z konfabulacjami maluchów i z odrzuceniem przez grupę. Wszystko bierze się z zachowania rodziców dziewczynki, która staje się przedszkolną koleżanką Basi. Dżesika dowiaduje się, że tata wyprowadził się na zawsze, bo tak mu wygodniej - nie chce już być z nią i z jej mamą. Bohaterka wiele razy się przeprowadza i zmienia przedszkola, a w żadnym nie potrafi znaleźć sobie przyjaciół, przede wszystkim dlatego, że wstydzi się swojej domowej sytuacji - i decyduje się na snucie nieprawdziwych opowieści, żeby inni ją polubili. Dziewczynka przedstawia wyimaginowane przygody swojego taty, przechwala się rzeczami, o których nie ma pojęcia i które są oczywistym mijaniem się z prawdą. Gdy rówieśnicy odkrywają tę tendencję, odsuwają się od Dżesiki - i już nawet największa wyobraźnia nie pomoże, żeby odzyskać ich zaufanie. Wprawdzie wszystkie kilkulatki lubią puszczać wodze fantazji, jednak Dżesika wyraźnie w swoich opowieściach przesadza. Nie potrafi być sobą - nie umie pokazywać kolegom siebie naprawdę i nie widzi, że właśnie te starania, by wszyscy ją polubili, sprawiają, że szybko traci zaufanie grupy. Sytuację ratuje mądra przedszkolanka, która zabiera na rozmowę babcię dziewczynki - i uświadamia jej, co się dzieje. Babcia zabiera wnuczkę na spacer i wyjaśnia jej niewłaściwość takiego postępowania. Dopiero kiedy Dżesika zrozumie, że kłamstwami nie zjedna sobie ludzi, może wrócić do grupy i poszukać w niej przyjaciół. Wyobraźnia bardzo się przedszkolakom przydaje - ale raczej w zabawach a nie w przekonywaniu co do swojej fajności i przygód pozaprzedszkolnych.
Zofia Stanecka porusza tutaj kilka ważnych kwestii: jedną z nich jest rozstanie rodziców i konsekwencje takiego rozstania dla maluchów. Dżesika za wszelką cenę chce się poczuć fajna, uważa, że musi ubarwiać swoje życie, żeby zyskać uznanie i poklask wśród przedszkolaków. Nikt nie stara się z nią rozmawiać o tym, co się stało w domu - dziewczynka jest spragniona uwagi, a jednocześnie nie potrafi wyrażać uczuć. Tymczasem nawet najbardziej błyszczące i modne ciuchy nie zapewnią jej przyjaciół w przedszkolu - dzieci szybko odkrywają, kiedy ktoś jest nieszczery i nie zgadzają się na to, by sprzedawać im tanie historyjki. Kłamstwa to prosta droga do ostracyzmu społecznego - i dobrze, żeby najmłodsi przyswoili sobie prawdę, której uczy się Dżesika. Jest to książka, którą należy przedstawić każdemu maluchowi - nie tylko tym, które same mijają się z prawdą, ale i tym, które chcą poznać reguły życia społecznego. Jak zwykle przygody Basi ilustruje Marianna Oklejak - i ten duet gwarantuje sukces.
Kłamstwa
Znów Zofia Stanecka mówi coś ważnego dzieciom i o dzieciach. W podserii dla starszych fanów Basi (lub dla fanów Basi, którzy wyrastają już z podstawowego cyklu) - Basia i przyjaciele - pojawia się kolejny trudny psychologiczny temat. "Dżesika" to zmierzenie się z konfabulacjami maluchów i z odrzuceniem przez grupę. Wszystko bierze się z zachowania rodziców dziewczynki, która staje się przedszkolną koleżanką Basi. Dżesika dowiaduje się, że tata wyprowadził się na zawsze, bo tak mu wygodniej - nie chce już być z nią i z jej mamą. Bohaterka wiele razy się przeprowadza i zmienia przedszkola, a w żadnym nie potrafi znaleźć sobie przyjaciół, przede wszystkim dlatego, że wstydzi się swojej domowej sytuacji - i decyduje się na snucie nieprawdziwych opowieści, żeby inni ją polubili. Dziewczynka przedstawia wyimaginowane przygody swojego taty, przechwala się rzeczami, o których nie ma pojęcia i które są oczywistym mijaniem się z prawdą. Gdy rówieśnicy odkrywają tę tendencję, odsuwają się od Dżesiki - i już nawet największa wyobraźnia nie pomoże, żeby odzyskać ich zaufanie. Wprawdzie wszystkie kilkulatki lubią puszczać wodze fantazji, jednak Dżesika wyraźnie w swoich opowieściach przesadza. Nie potrafi być sobą - nie umie pokazywać kolegom siebie naprawdę i nie widzi, że właśnie te starania, by wszyscy ją polubili, sprawiają, że szybko traci zaufanie grupy. Sytuację ratuje mądra przedszkolanka, która zabiera na rozmowę babcię dziewczynki - i uświadamia jej, co się dzieje. Babcia zabiera wnuczkę na spacer i wyjaśnia jej niewłaściwość takiego postępowania. Dopiero kiedy Dżesika zrozumie, że kłamstwami nie zjedna sobie ludzi, może wrócić do grupy i poszukać w niej przyjaciół. Wyobraźnia bardzo się przedszkolakom przydaje - ale raczej w zabawach a nie w przekonywaniu co do swojej fajności i przygód pozaprzedszkolnych.
Zofia Stanecka porusza tutaj kilka ważnych kwestii: jedną z nich jest rozstanie rodziców i konsekwencje takiego rozstania dla maluchów. Dżesika za wszelką cenę chce się poczuć fajna, uważa, że musi ubarwiać swoje życie, żeby zyskać uznanie i poklask wśród przedszkolaków. Nikt nie stara się z nią rozmawiać o tym, co się stało w domu - dziewczynka jest spragniona uwagi, a jednocześnie nie potrafi wyrażać uczuć. Tymczasem nawet najbardziej błyszczące i modne ciuchy nie zapewnią jej przyjaciół w przedszkolu - dzieci szybko odkrywają, kiedy ktoś jest nieszczery i nie zgadzają się na to, by sprzedawać im tanie historyjki. Kłamstwa to prosta droga do ostracyzmu społecznego - i dobrze, żeby najmłodsi przyswoili sobie prawdę, której uczy się Dżesika. Jest to książka, którą należy przedstawić każdemu maluchowi - nie tylko tym, które same mijają się z prawdą, ale i tym, które chcą poznać reguły życia społecznego. Jak zwykle przygody Basi ilustruje Marianna Oklejak - i ten duet gwarantuje sukces.
czwartek, 14 kwietnia 2022
Sara Ohlsson, Lisen Adbåge: Bułeczka i miłość
Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Nieporozumienie
Bułeczka to bohaterka, która przydaje się, kiedy trzeba dzieciom wyjaśnić trudne tematy, niekoniecznie jeszcze dla nich naturalne (ba, czasami nawet sprawiające problemy co bardziej konserwatywnym przedstawicielom starszych pokoleń). W tomiku "Bułeczka i miłość" dziewczynka trochę zajmuje się sztuką: nauczyciel proponuje zabawę w kreatywne wykorzystywanie znalezionych przedmiotów. Sama Bułeczka koncentruje się na wyzwaniu, ale wśród najbliższych czekają ją jeszcze lepsze zabawy - bohaterka przyzwyczaiła się do tego, że spędza większość czasu z mamą i babcią (znacznie chętniej z babcią, bo babcia pozwala na więcej i jest trochę szalona). Nawet relacje dotyczące szkoły przeplata Bułeczka refleksjami na temat babci. W związku z tą tęsknotą trafia w pewnym momencie do ulubionej krewnej, a tam zajmuje się sprzątaniem zagraconego pokoju. Babcia zwykle nie ma siły na szeroko zakrojone porządki, nie lubi też ładu, który za wszelką cenę chce wprowadzać mama. Bułeczka kibicuje w tym babci, sama też - jak każde dziecko - nie przykłada przesadnie wagi do utrzymywania czystości w swoim otoczeniu. A ponieważ babcia ochoczo realizuje wszystkie pomysły wnuczki, bez trudu daje się namówić na tworzenie bałaganu (przy okazji zupełnie innych zajęć).
"Bułeczka i miłość" to jednak nie tylko tworzenie i sprzątanie. W tle pojawia się temat do przemyślenia. Sara Ohlsson i Lisen Adbåge sporo ryzykują tytułem: mogą nim odstraszyć część odbiorców, zwłaszcza że kilkulatki niespecjalnie chętnie sięgają po historie z miłością w tle. Jednak tu miłość przybiera znacznie inny wymiar. Podczas szkolnych zajęć Bułeczka przekonuje się, że Ester, koleżanka z klasy, robi dla niej dużo i okazuje ciągle swoją sympatię. W pewnym momencie nawet pyta, czy Bułeczka mogłaby się w niej zakochać - a kiedy słyszy odmowę, obraża się. To gryzie małą bohaterkę: na pewno nie odwzajemnia uczuć Ester, ale chciałaby się z nią dalej przyjaźnić, bez większych zobowiązań i sercowych dylematów. Dziewczynka konsultuje swoje dylematy z bliskimi - co zrobić, gdy nie jest w stanie odpowiedzieć na oczekiwania kogoś innego, ale nie chce go zranić. Nie istnieje natomiast motyw homoseksualizmu: mama Bułeczki też kiedyś była zakochana w kobiecie, nikogo to nie dziwi i nie wyzwala żadnych kontrowersji. Babcia ma chłopaka (który mieszka bardzo daleko), więc miłość może przybierać różne oblicza i pojawiać się u różnych pokoleń. Bułeczka pomaga tym dzieciom, które nie wiedzą, co zrobić z nieoczekiwanymi wyznaniami rówieśników, Sara Ohlsson i Lisen Adbåge z kolei koncentrują się na tym, że dzieciom bardzo szybko przechodzą "poważne" uczucia: Ester po krótkim nieporozumieniu rezygnuje z zakochania - wszystko wraca do normy.
Liczy się tutaj zatem oryginalne podejście do tematu, który w takim wymiarze bardzo rzadko pojawia się w opowieściach dla najmłodszych - Bułeczka ma stać się tym razem przewodnikiem po uczuciach i wytłumaczyć, na czym polega miłość do kogoś.
Nieporozumienie
Bułeczka to bohaterka, która przydaje się, kiedy trzeba dzieciom wyjaśnić trudne tematy, niekoniecznie jeszcze dla nich naturalne (ba, czasami nawet sprawiające problemy co bardziej konserwatywnym przedstawicielom starszych pokoleń). W tomiku "Bułeczka i miłość" dziewczynka trochę zajmuje się sztuką: nauczyciel proponuje zabawę w kreatywne wykorzystywanie znalezionych przedmiotów. Sama Bułeczka koncentruje się na wyzwaniu, ale wśród najbliższych czekają ją jeszcze lepsze zabawy - bohaterka przyzwyczaiła się do tego, że spędza większość czasu z mamą i babcią (znacznie chętniej z babcią, bo babcia pozwala na więcej i jest trochę szalona). Nawet relacje dotyczące szkoły przeplata Bułeczka refleksjami na temat babci. W związku z tą tęsknotą trafia w pewnym momencie do ulubionej krewnej, a tam zajmuje się sprzątaniem zagraconego pokoju. Babcia zwykle nie ma siły na szeroko zakrojone porządki, nie lubi też ładu, który za wszelką cenę chce wprowadzać mama. Bułeczka kibicuje w tym babci, sama też - jak każde dziecko - nie przykłada przesadnie wagi do utrzymywania czystości w swoim otoczeniu. A ponieważ babcia ochoczo realizuje wszystkie pomysły wnuczki, bez trudu daje się namówić na tworzenie bałaganu (przy okazji zupełnie innych zajęć).
"Bułeczka i miłość" to jednak nie tylko tworzenie i sprzątanie. W tle pojawia się temat do przemyślenia. Sara Ohlsson i Lisen Adbåge sporo ryzykują tytułem: mogą nim odstraszyć część odbiorców, zwłaszcza że kilkulatki niespecjalnie chętnie sięgają po historie z miłością w tle. Jednak tu miłość przybiera znacznie inny wymiar. Podczas szkolnych zajęć Bułeczka przekonuje się, że Ester, koleżanka z klasy, robi dla niej dużo i okazuje ciągle swoją sympatię. W pewnym momencie nawet pyta, czy Bułeczka mogłaby się w niej zakochać - a kiedy słyszy odmowę, obraża się. To gryzie małą bohaterkę: na pewno nie odwzajemnia uczuć Ester, ale chciałaby się z nią dalej przyjaźnić, bez większych zobowiązań i sercowych dylematów. Dziewczynka konsultuje swoje dylematy z bliskimi - co zrobić, gdy nie jest w stanie odpowiedzieć na oczekiwania kogoś innego, ale nie chce go zranić. Nie istnieje natomiast motyw homoseksualizmu: mama Bułeczki też kiedyś była zakochana w kobiecie, nikogo to nie dziwi i nie wyzwala żadnych kontrowersji. Babcia ma chłopaka (który mieszka bardzo daleko), więc miłość może przybierać różne oblicza i pojawiać się u różnych pokoleń. Bułeczka pomaga tym dzieciom, które nie wiedzą, co zrobić z nieoczekiwanymi wyznaniami rówieśników, Sara Ohlsson i Lisen Adbåge z kolei koncentrują się na tym, że dzieciom bardzo szybko przechodzą "poważne" uczucia: Ester po krótkim nieporozumieniu rezygnuje z zakochania - wszystko wraca do normy.
Liczy się tutaj zatem oryginalne podejście do tematu, który w takim wymiarze bardzo rzadko pojawia się w opowieściach dla najmłodszych - Bułeczka ma stać się tym razem przewodnikiem po uczuciach i wytłumaczyć, na czym polega miłość do kogoś.
Cocomelon. Mój nocnik
Harperkids, Warszawa 2022.
Lekcja w łazience
J. J., bohater cyklu Cocomelon, jak każdy maluch - powinien się nauczyć korzystania z nocnika. O swojej przygodzie opowiada odbiorcom, po to, żeby dać im dobry przykład i żeby wyjaśnić, na czym polega ta trudna sztuka. Będzie zatem wsparciem dla wszystkich rodziców, którzy próbują odzwyczaić pociechę od pieluch. Zwłaszcza że autorytetem w dziedzinie korzystania z nocnika jest starszy brat J. J., który już zwyczajnie korzysta z toalety, jest więc w oczach bohatera dorosły. J. J. wyjaśnia, co oznacza korzystanie z nocnika. Najpierw podkreśla "dziwne uczucie" w dole brzucha - znak, że trzeba biec do łazienki. Brat tłumaczy, że wystarczy wtedy usiąść na nocniku i czekać. Co prawda czasami nic się wtedy nie dzieje, ale wystarczy poczekać jeszcze dłużej. Kiedy się wreszcie uda - wszyscy będą dumni (co prawda wygląda to trochę jak koszmar dorosłych: ktoś próbuje skorzystać z toalety, a cała rodzina stoi wokół i kibicuje, jednak w wypadku najmłodszego członka rodziny to jeszcze nie jest przekraczanie granic intymności). Po skorzystaniu z nocnika trzeba koniecznie umyć ręce, o czym J. J. przypomina. Nagrodą będzie możliwość wyboru fajnych majtek w ulubione wzory. Potem mogą jeszcze zdarzać się wypadki - ale nie należy się nimi przejmować, najważniejsze, że pierwszy krok został zrobiony i odtąd korzystanie z nocnika nie będzie już trudne czy tajemnicze.
Mały kartonowy picture book "Mój nocnik" ma nietypowy okrągły kształt i tylko kilka rozkładówek z trójwymiarowymi ilustracjami. Bohater prezentuje tu rozmaite miny, niekoniecznie - zadowolenie czy szczęście - w końcu uczy się czegoś, o czym nie miał pojęcia i co sprawia mu kłopoty. Dobrze, że może czerpać inspirację ze starszego brata, bo dzięki temu wszystko staje się bardziej zrozumiałe. Starszy brat jest naturalnie bardziej cierpliwy niż rodzice (którzy jedynie służą pocieszeniem, kiedy trzeba) - a do tego stanowi niekwestionowany autorytet. J. J. nie protestuje, kiedy świat objaśnia mu rodzeństwo - to najlepszy sposób na poznawanie otoczenia i na dobrą wspólną zabawę. Starszemu bratu łatwiej zaufać - zwłaszcza że sam niedawno przechodził podobną drogę (a rodzice już takich doświadczeń nie pamiętają). Teraz w rolę starszego brata wobec małych odbiorców tomiku wcieli się J. J.: jego opowieść jest przygotowana tak, by dzieci mogły jak najwięcej z niej wynieść. Oczywiście motyw korzystania z nocnika nie zapewnia frapującej lektury (chociaż najmłodsi zwykle lubią tabuizowane później tematy związane z wypróżnianiem się, to rodzaj humoru, który najbardziej do nich przemawia), ale tu twórcy postawili na wartość edukacyjną - na przygotowanie dzieci do oczywistego działania.
Lekcja w łazience
J. J., bohater cyklu Cocomelon, jak każdy maluch - powinien się nauczyć korzystania z nocnika. O swojej przygodzie opowiada odbiorcom, po to, żeby dać im dobry przykład i żeby wyjaśnić, na czym polega ta trudna sztuka. Będzie zatem wsparciem dla wszystkich rodziców, którzy próbują odzwyczaić pociechę od pieluch. Zwłaszcza że autorytetem w dziedzinie korzystania z nocnika jest starszy brat J. J., który już zwyczajnie korzysta z toalety, jest więc w oczach bohatera dorosły. J. J. wyjaśnia, co oznacza korzystanie z nocnika. Najpierw podkreśla "dziwne uczucie" w dole brzucha - znak, że trzeba biec do łazienki. Brat tłumaczy, że wystarczy wtedy usiąść na nocniku i czekać. Co prawda czasami nic się wtedy nie dzieje, ale wystarczy poczekać jeszcze dłużej. Kiedy się wreszcie uda - wszyscy będą dumni (co prawda wygląda to trochę jak koszmar dorosłych: ktoś próbuje skorzystać z toalety, a cała rodzina stoi wokół i kibicuje, jednak w wypadku najmłodszego członka rodziny to jeszcze nie jest przekraczanie granic intymności). Po skorzystaniu z nocnika trzeba koniecznie umyć ręce, o czym J. J. przypomina. Nagrodą będzie możliwość wyboru fajnych majtek w ulubione wzory. Potem mogą jeszcze zdarzać się wypadki - ale nie należy się nimi przejmować, najważniejsze, że pierwszy krok został zrobiony i odtąd korzystanie z nocnika nie będzie już trudne czy tajemnicze.
Mały kartonowy picture book "Mój nocnik" ma nietypowy okrągły kształt i tylko kilka rozkładówek z trójwymiarowymi ilustracjami. Bohater prezentuje tu rozmaite miny, niekoniecznie - zadowolenie czy szczęście - w końcu uczy się czegoś, o czym nie miał pojęcia i co sprawia mu kłopoty. Dobrze, że może czerpać inspirację ze starszego brata, bo dzięki temu wszystko staje się bardziej zrozumiałe. Starszy brat jest naturalnie bardziej cierpliwy niż rodzice (którzy jedynie służą pocieszeniem, kiedy trzeba) - a do tego stanowi niekwestionowany autorytet. J. J. nie protestuje, kiedy świat objaśnia mu rodzeństwo - to najlepszy sposób na poznawanie otoczenia i na dobrą wspólną zabawę. Starszemu bratu łatwiej zaufać - zwłaszcza że sam niedawno przechodził podobną drogę (a rodzice już takich doświadczeń nie pamiętają). Teraz w rolę starszego brata wobec małych odbiorców tomiku wcieli się J. J.: jego opowieść jest przygotowana tak, by dzieci mogły jak najwięcej z niej wynieść. Oczywiście motyw korzystania z nocnika nie zapewnia frapującej lektury (chociaż najmłodsi zwykle lubią tabuizowane później tematy związane z wypróżnianiem się, to rodzaj humoru, który najbardziej do nich przemawia), ale tu twórcy postawili na wartość edukacyjną - na przygotowanie dzieci do oczywistego działania.
środa, 13 kwietnia 2022
Paulina Wilk: Lalki w ogniu. Opowieści z Indii
Marginesy, Warszawa 2022. (wznowienie)
Obserwacje
Powraca na rynek ta książka, powraca po latach - i wciąż może być dla czytelników objawieniem, zachętą do odbycia bardzo egzotycznej podróży, albo przestrogą przed wybieraniem się do miejsca aż tak innego. Paulina Wilkw "Lalkach w ogniu" skupia się na codzienności miejscowych, na zwyczajach, które odbiorcom często trudno będzie zaakceptować albo przynajmniej przyswoić. Do tego potrafi wychwycić specyfikę otoczenia, zanotować to wszystko, co składa się na postrzeganie miejscowych doświadczeń. Przekłada obserwacje na zgrabny tekst - może czytelników uwodzić samymi frazami, jakością narracji - obok dokładności w opisach. W połączeniu z melodyjnością tych historii, zestaw faktów robi największe wrażenie. Nic zatem dziwnego, że "Lalki w ogniu" jako jedna z nielicznych książek podróżniczych i międzykulturowych może znaleźć swoje miejsce na księgarskich ladach po raz kolejny.
Sprawdza Paulina Wilk, jak wyglądają narodziny w Indiach i jak przebiegają ceremonie pogrzebowe. Zagląda do domów i na ulice, pyta o sposoby wychowania i o obrzędy. Dokłada do tego wierzenia i tradycje, zderzane ze zmieniającą się mentalnością młodszych pokoleń. To, z czym mierzą się zwykli ludzie, staje się pretekstem do informowania odbiorców o polityce i lokalnej kulturze, o rozwiązaniach w małych społecznościach i o historii kraju. Paulina Wilk wie, że może dzięki swoim zapiskom wskazywać podstawowe bolączki i problemy wielkiej rangi, zwracać uwagę na to, co kryje się poza turystycznymi podpowiedziami. Bywa, że tematy wzniosłe łagodzi przyziemnością: tekst o codziennych ablucjach Hindusów wybrzmiewa tym silniej, że zestawiony jest z potęgą wierzeń i przeżyć duchowych. Stroje i mody, handel, podróże - ale też bieda, analfabetyzm i zacofanie - Indie mają przeróżne oblicza, a Paulinie Wilk udaje się uchwycić ich specyfikę i migotliwość. Nie proponuje czytelnikom przepisywania wiadomości z podręczników, odkrywa Indie przez uczestnictwo w zwyczajności, przez rozmowy i obserwacje, przez codzienne życie, które zmusza do przyjęcia i zrozumienia miejscowych postaw. "Lalki w ogniu" to zbiór esejów, które składają się na spójny i bardzo malowniczy - chociaż nie zawsze optymistyczny - obraz Indii postrzeganych z zewnątrz. Ta autorka ma dar opowiadania. W tomie "Lalki w ogniu" nie zależy jej na budowaniu opowieści o konkretnych, wyłuskanych z tłumu Hindusach. Woli raczej stawiać na obraz ogółu, pokazywać czytelnikom, jak zachowują się Hindusi przeważnie, co ich - jako zbiorowość - charakteryzuje. Nie zajmuje się pojedynczymi historiami, stawia na spojrzenie syntetyzujące. Tym też może się wyróżniać na rynku reportaży - poznaje Indie i tworzy podbudowę tego poznania dla odbiorców, którzy nic o kraju nie wiedzą. Pozwala przeżyć podróż literacką, bez ruszania się z fotela. Nie zawsze prezentuje teksty i spostrzeżenia wygodne, nie gloryfikuje Indii - ma za to pomysł na ich scharakteryzowanie dzięki synestezyjnej prozie.
Obserwacje
Powraca na rynek ta książka, powraca po latach - i wciąż może być dla czytelników objawieniem, zachętą do odbycia bardzo egzotycznej podróży, albo przestrogą przed wybieraniem się do miejsca aż tak innego. Paulina Wilkw "Lalkach w ogniu" skupia się na codzienności miejscowych, na zwyczajach, które odbiorcom często trudno będzie zaakceptować albo przynajmniej przyswoić. Do tego potrafi wychwycić specyfikę otoczenia, zanotować to wszystko, co składa się na postrzeganie miejscowych doświadczeń. Przekłada obserwacje na zgrabny tekst - może czytelników uwodzić samymi frazami, jakością narracji - obok dokładności w opisach. W połączeniu z melodyjnością tych historii, zestaw faktów robi największe wrażenie. Nic zatem dziwnego, że "Lalki w ogniu" jako jedna z nielicznych książek podróżniczych i międzykulturowych może znaleźć swoje miejsce na księgarskich ladach po raz kolejny.
Sprawdza Paulina Wilk, jak wyglądają narodziny w Indiach i jak przebiegają ceremonie pogrzebowe. Zagląda do domów i na ulice, pyta o sposoby wychowania i o obrzędy. Dokłada do tego wierzenia i tradycje, zderzane ze zmieniającą się mentalnością młodszych pokoleń. To, z czym mierzą się zwykli ludzie, staje się pretekstem do informowania odbiorców o polityce i lokalnej kulturze, o rozwiązaniach w małych społecznościach i o historii kraju. Paulina Wilk wie, że może dzięki swoim zapiskom wskazywać podstawowe bolączki i problemy wielkiej rangi, zwracać uwagę na to, co kryje się poza turystycznymi podpowiedziami. Bywa, że tematy wzniosłe łagodzi przyziemnością: tekst o codziennych ablucjach Hindusów wybrzmiewa tym silniej, że zestawiony jest z potęgą wierzeń i przeżyć duchowych. Stroje i mody, handel, podróże - ale też bieda, analfabetyzm i zacofanie - Indie mają przeróżne oblicza, a Paulinie Wilk udaje się uchwycić ich specyfikę i migotliwość. Nie proponuje czytelnikom przepisywania wiadomości z podręczników, odkrywa Indie przez uczestnictwo w zwyczajności, przez rozmowy i obserwacje, przez codzienne życie, które zmusza do przyjęcia i zrozumienia miejscowych postaw. "Lalki w ogniu" to zbiór esejów, które składają się na spójny i bardzo malowniczy - chociaż nie zawsze optymistyczny - obraz Indii postrzeganych z zewnątrz. Ta autorka ma dar opowiadania. W tomie "Lalki w ogniu" nie zależy jej na budowaniu opowieści o konkretnych, wyłuskanych z tłumu Hindusach. Woli raczej stawiać na obraz ogółu, pokazywać czytelnikom, jak zachowują się Hindusi przeważnie, co ich - jako zbiorowość - charakteryzuje. Nie zajmuje się pojedynczymi historiami, stawia na spojrzenie syntetyzujące. Tym też może się wyróżniać na rynku reportaży - poznaje Indie i tworzy podbudowę tego poznania dla odbiorców, którzy nic o kraju nie wiedzą. Pozwala przeżyć podróż literacką, bez ruszania się z fotela. Nie zawsze prezentuje teksty i spostrzeżenia wygodne, nie gloryfikuje Indii - ma za to pomysł na ich scharakteryzowanie dzięki synestezyjnej prozie.
wtorek, 12 kwietnia 2022
Joanna Zielewska: 180 dań do pudełka - hashimoto
Ringier Axel Springer, Warszawa 2022.
Przepisy
Każdy, kto usłyszy diagnozę, która wiąże się z koniecznością zmiany żywieniowych przyzwyczajeń, w pierwszym odruchu sięga po najłatwiej dostępne publikacje i w nich szuka inspiracji do urozmaiceń w kuchni. "180 dań do pudełka - hashimoto" to poradnik w charakterystycznej serii. Zawiera rzeczowy wstęp dotyczący samej choroby i tego, co problemy z tarczycą oznaczają w kontekście całego organizmu. Są tu też krótkie informacje na temat specyfiki diety: czytelnicy muszą się przekonać, że nie oznacza to wyłącznie wyrzeczeń, może wiązać się z kulinarną przyjemnością i ciekawymi odkryciami. To komentarze niezbędne, żeby odbiorcy nie wystraszyli się nadchodzących zmian - rodzaj motywacji do działania, a i swoista reklama. Bo nie trzeba cierpieć na hashimoto, żeby przekonać się do nowych potraw.
Ta publikacja nie została przygotowana jak tradycyjne książki kucharskie. To propozycja jadłospisu na miesiąc, bo cztery tygodnie wystarczają, by zmienić nawyki żywieniowe i przyzwyczaić organizm do nowych zasad. Taka konstrukcja tomu jest też świetną szansą na pokazanie, że dieta nie musi być monotonna. Można skorzystać z podpowiedzi list zakupów, a następnie realizować jadłospis według wytycznych - każda strona to trzy posiłki: śniadanie, obiad i kolacja. Dodatkowo każdy tydzień przynosi jeszcze dodatkowe przekąski lub dania, które można wprowadzić jako zamienniki niektórych potraw. Daje to szansę tym, którzy nie gustują w konkretnych smakach i woleliby nie zmuszać się do jedzenia czegoś, na co nie mają ochoty: tom przygotowany jest tak, żeby zachęcać do diety, a nie zmuszać do radykalnych kroków. Jest to książka stworzona tak, by jak najbardziej się przydawała i żeby nie wydrenowała kieszeni użytkowników: nie ma tu ani kredowego papieru, ani bardzo artystycznych zdjęć - chodzi po prostu o zaprezentowanie potraw i o stworzenie podręcznego i wygodnego do korzystania tomu. Także nawigacja jest utrudniona przez rezygnację z klasycznego podziału na potrawy obiadowe, przekąski czy śniadania - skorzystać można z alfabetycznego spisu potraw, ale być może czytelnicy będą woleli dać się poprowadzić - nie muszą wtedy zastanawiać się nad tym, co przygotować na kolejny posiłek. Ciekawym i sympatycznym dodatkiem stają się tu przepisy na dania na poprawę humoru, na lepszą formę, jako pomoc przy biegunkach lub przy zaparciach - to znów propozycje, które można wprowadzać do swojego menu.
Nie oznacza to, że "180 dań do pudełka - hashimoto" to książka wyłącznie dla chorych. Każdy, kto ma ochotę spróbować zdrowego jedzenia w zbilansowanej diecie, a nie chce wpadać w kolejne mody, może sięgnąć po podpowiedzi z tej książki i wykorzystywać je do tworzenia lepszych posiłków. Ten tom warto mieć pod ręką - i zwyczajnie sprawdzać różne smaki i podpowiedzi na codzienne potrawy.
Przepisy
Każdy, kto usłyszy diagnozę, która wiąże się z koniecznością zmiany żywieniowych przyzwyczajeń, w pierwszym odruchu sięga po najłatwiej dostępne publikacje i w nich szuka inspiracji do urozmaiceń w kuchni. "180 dań do pudełka - hashimoto" to poradnik w charakterystycznej serii. Zawiera rzeczowy wstęp dotyczący samej choroby i tego, co problemy z tarczycą oznaczają w kontekście całego organizmu. Są tu też krótkie informacje na temat specyfiki diety: czytelnicy muszą się przekonać, że nie oznacza to wyłącznie wyrzeczeń, może wiązać się z kulinarną przyjemnością i ciekawymi odkryciami. To komentarze niezbędne, żeby odbiorcy nie wystraszyli się nadchodzących zmian - rodzaj motywacji do działania, a i swoista reklama. Bo nie trzeba cierpieć na hashimoto, żeby przekonać się do nowych potraw.
Ta publikacja nie została przygotowana jak tradycyjne książki kucharskie. To propozycja jadłospisu na miesiąc, bo cztery tygodnie wystarczają, by zmienić nawyki żywieniowe i przyzwyczaić organizm do nowych zasad. Taka konstrukcja tomu jest też świetną szansą na pokazanie, że dieta nie musi być monotonna. Można skorzystać z podpowiedzi list zakupów, a następnie realizować jadłospis według wytycznych - każda strona to trzy posiłki: śniadanie, obiad i kolacja. Dodatkowo każdy tydzień przynosi jeszcze dodatkowe przekąski lub dania, które można wprowadzić jako zamienniki niektórych potraw. Daje to szansę tym, którzy nie gustują w konkretnych smakach i woleliby nie zmuszać się do jedzenia czegoś, na co nie mają ochoty: tom przygotowany jest tak, żeby zachęcać do diety, a nie zmuszać do radykalnych kroków. Jest to książka stworzona tak, by jak najbardziej się przydawała i żeby nie wydrenowała kieszeni użytkowników: nie ma tu ani kredowego papieru, ani bardzo artystycznych zdjęć - chodzi po prostu o zaprezentowanie potraw i o stworzenie podręcznego i wygodnego do korzystania tomu. Także nawigacja jest utrudniona przez rezygnację z klasycznego podziału na potrawy obiadowe, przekąski czy śniadania - skorzystać można z alfabetycznego spisu potraw, ale być może czytelnicy będą woleli dać się poprowadzić - nie muszą wtedy zastanawiać się nad tym, co przygotować na kolejny posiłek. Ciekawym i sympatycznym dodatkiem stają się tu przepisy na dania na poprawę humoru, na lepszą formę, jako pomoc przy biegunkach lub przy zaparciach - to znów propozycje, które można wprowadzać do swojego menu.
Nie oznacza to, że "180 dań do pudełka - hashimoto" to książka wyłącznie dla chorych. Każdy, kto ma ochotę spróbować zdrowego jedzenia w zbilansowanej diecie, a nie chce wpadać w kolejne mody, może sięgnąć po podpowiedzi z tej książki i wykorzystywać je do tworzenia lepszych posiłków. Ten tom warto mieć pod ręką - i zwyczajnie sprawdzać różne smaki i podpowiedzi na codzienne potrawy.
Bing! Bajki 5 minut przed snem
Harperkids, Warszawa 2022.
Usypianki
Mały królik Bing zachowuje się jak naiwne kilkulatki i tym przyciągnie do siebie odbiorców. Zresztą - funkcjonuje już nie tylko jako bohater z opowiadań, ale też jako postać rozpoznawalna dzięki kreskówce, więc bez trudu dotrze do najmłodszych. "Bing. Bajki 5 minut przed snem" to kontynuacja lubianej przez dzieci serii, a przy okazji zapewnienie wieczornych czytanek. Tomik zawiera kilka opowiadań, w których królik Bing odkrywa świat - przeżywa doświadczenia bliskie dzieciom, często - wręcz zaczerpnięte z codzienności maluchów. Przekonuje się, czego nie należy się bać i co zrobić, żeby łatwiej nawiązywać relacje społeczne. Daje dobry przykład, a do tego rozśmiesza kilkulatki.
W pierwszej historii Bing ma spędzać dzień z Sulą, nie wie jednak, że u przyjaciółki znajduje się jej młodszy kuzyn. To poważny problem: nie wiadomo, jak zachować się wobec takiego - obcego przecież - malucha, na którym Suli bardzo zależy. Opieka nad dzieckiem nie należy do łatwych zajęć, o czym bohater szybko się przekonuje. Młodsze dzieci nawet nieświadomie potrafią zepsuć każdą zabawę. Trzeba trochę czasu i wytrwałości, żeby przekonać się do wspólnych harców. Można jednak w ten sposób znaleźć nowego przyjaciela. W kolejnej historii dzieci organizują wyprzedaż garażową: pozbywają się starych i nieużywanych zabawek, żeby kupić nową zjeżdżalnię do przedszkola. Później uczą się, jak zachowywać się wobec nieznajomego psa: to lekcja, którą powinni sobie przyswoić także odbiorcy, mogą naśladować zachowania Binga, albo przypominać je sobie w odpowiednim momencie, żeby nie płoszyć zwierząt. W innym opowiadaniu pyszne lody przegrywają z koniecznością udzielenia pomocy przerażonej żabce w basenie. Jesienią można zbierać żołędzie (albo dowiedzieć się, komu i do czego są one potrzebne), a zimą - puszczać parę jak smoki.
Każda opowiastka zaczyna się i kończy podobnym zwrotem, co zapewnia dzieciom skojarzenia z lubianą bajką. Bardzo dużo tu emocji, wykrzyknień i radości - nawet jeśli bohaterowie akurat dostają jakąś nauczkę, liczy się ich wspólna zabawa i możliwość przyjemnego spędzania czasu razem. Bing i Sula czasami muszą się dowiedzieć czegoś o życiu i o wspólnym działaniu, ich doświadczenia i informacje, które sobie przyswajają to przekaz dla małych czytelników lub odbiorców - znacznie łatwiej jest zachowywać się tak, jak bohater ulubionej bajki - i czerpać przykład z postaci z kreskówek. Tomik jest oczywiście bogato ilustrowany, obrazki nadają jeszcze większej dynamiki samej opowieści, za sprawą różnych perspektyw i uchwyconego na nich ruchu postaci. Bing i jego najbliżsi zawsze przekonają do siebie najmłodszych - nie wykraczają poza świat kilkulatków, są naiwni, ale nie boją się eksperymentów i sprawdzania, co rzeczywistość ma im do zaoferowania. W ich ślad mogą pójść najmłodsi. Apetyczny tomik mieści sześć opowiadań idealnych na usypianie kilkulatków - to dobra metoda na pokazanie dzieciom, że lektury przynoszą sporo rozrywki.
Usypianki
Mały królik Bing zachowuje się jak naiwne kilkulatki i tym przyciągnie do siebie odbiorców. Zresztą - funkcjonuje już nie tylko jako bohater z opowiadań, ale też jako postać rozpoznawalna dzięki kreskówce, więc bez trudu dotrze do najmłodszych. "Bing. Bajki 5 minut przed snem" to kontynuacja lubianej przez dzieci serii, a przy okazji zapewnienie wieczornych czytanek. Tomik zawiera kilka opowiadań, w których królik Bing odkrywa świat - przeżywa doświadczenia bliskie dzieciom, często - wręcz zaczerpnięte z codzienności maluchów. Przekonuje się, czego nie należy się bać i co zrobić, żeby łatwiej nawiązywać relacje społeczne. Daje dobry przykład, a do tego rozśmiesza kilkulatki.
W pierwszej historii Bing ma spędzać dzień z Sulą, nie wie jednak, że u przyjaciółki znajduje się jej młodszy kuzyn. To poważny problem: nie wiadomo, jak zachować się wobec takiego - obcego przecież - malucha, na którym Suli bardzo zależy. Opieka nad dzieckiem nie należy do łatwych zajęć, o czym bohater szybko się przekonuje. Młodsze dzieci nawet nieświadomie potrafią zepsuć każdą zabawę. Trzeba trochę czasu i wytrwałości, żeby przekonać się do wspólnych harców. Można jednak w ten sposób znaleźć nowego przyjaciela. W kolejnej historii dzieci organizują wyprzedaż garażową: pozbywają się starych i nieużywanych zabawek, żeby kupić nową zjeżdżalnię do przedszkola. Później uczą się, jak zachowywać się wobec nieznajomego psa: to lekcja, którą powinni sobie przyswoić także odbiorcy, mogą naśladować zachowania Binga, albo przypominać je sobie w odpowiednim momencie, żeby nie płoszyć zwierząt. W innym opowiadaniu pyszne lody przegrywają z koniecznością udzielenia pomocy przerażonej żabce w basenie. Jesienią można zbierać żołędzie (albo dowiedzieć się, komu i do czego są one potrzebne), a zimą - puszczać parę jak smoki.
Każda opowiastka zaczyna się i kończy podobnym zwrotem, co zapewnia dzieciom skojarzenia z lubianą bajką. Bardzo dużo tu emocji, wykrzyknień i radości - nawet jeśli bohaterowie akurat dostają jakąś nauczkę, liczy się ich wspólna zabawa i możliwość przyjemnego spędzania czasu razem. Bing i Sula czasami muszą się dowiedzieć czegoś o życiu i o wspólnym działaniu, ich doświadczenia i informacje, które sobie przyswajają to przekaz dla małych czytelników lub odbiorców - znacznie łatwiej jest zachowywać się tak, jak bohater ulubionej bajki - i czerpać przykład z postaci z kreskówek. Tomik jest oczywiście bogato ilustrowany, obrazki nadają jeszcze większej dynamiki samej opowieści, za sprawą różnych perspektyw i uchwyconego na nich ruchu postaci. Bing i jego najbliżsi zawsze przekonają do siebie najmłodszych - nie wykraczają poza świat kilkulatków, są naiwni, ale nie boją się eksperymentów i sprawdzania, co rzeczywistość ma im do zaoferowania. W ich ślad mogą pójść najmłodsi. Apetyczny tomik mieści sześć opowiadań idealnych na usypianie kilkulatków - to dobra metoda na pokazanie dzieciom, że lektury przynoszą sporo rozrywki.
poniedziałek, 11 kwietnia 2022
Marta Zaraska: Tajemnice długowieczności. Jak przyjaźń, życzliwość i optymizm pomagają dożyć stu lat
W.A.B., Warszawa 2022.
Spokój ducha
Ten temat zawsze intryguje czytelników, a Marta Zaraska podchodzi do niego z chęcią faktycznego odkrywania ciekawostek i przepisów na długie i udane życie. "Tajemnice długowieczności. Jak przyjaźń, życzliwość i optymizm pomagają dożyć stu lat" to opowieść wpisująca się w slow-life, a jednocześnie - zapewniająca wskazówki i podpowiedzi dla odbiorców. Odpowiednia dieta, ruch, ograniczanie stresu, towarzystwo, ćwiczenie umysłu - składników w tej recepcie będzie kilka, wszystkie niby banalne, a jednak niekiedy trudne do wprowadzenia w codzienną egzystencję. Do tego - moda na wymyślanie kolejnych strategii działania, odwracających uwagę od tego, co najważniejsze. Marta Zaraska zamierza jednak odkryć uniwersalny przepis na długowieczność - i dzieli się z czytelnikami tym, co udaje jej się sprawdzić. Proponuje nie poradnik, a zgrabną psychologiczną książkę, która zapewni też rozrywkę. Sprawdza autorka, jak proces starzenia się wygląda od strony biologicznej, na poziomie komórek. W nauce szuka odpowiedzi na swoje pytania - między innymi na to, czy rozmaite suplementydiety i lekarstwa pozwolą żyć dłużej. Przy okazji autorka może wyjaśnić, dlaczego choroba wyzwala w ludziach określone zachowania i odnieść się do etycznych stron walki o długowieczność. Analizuje też rolę przyjaźni i kontaktów z innymi ludźmi. Zachęca do zachowań, które wywołują zdumienie "ogółu", a na które mogą sobie pozwolić naprawdę szczęśliwi ludzie. Wplata w narrację nie tylko porady dla odbiorców, ale też ciekawostki ze świata nauki, przybliżane niemal na prawach anegdoty. Dzięki temu przyjemnie śledzi się tę opowieść. Marta Zaraska bardzo często zmusza wręcz czytelników do angażowania się w treść, do rozważań, co sami odbiorcy by wybrali w określonych okolicznościach. Z jednej strony proponuje wywód naukowy, starannie dopracowany i wypełniony danymi, z drugiej - zrytmizowaną opowieść, która wciąga i która pozwala na zagłębianie się w temat nawet mniej zainteresowanym odbiorcom. Na pewno autorka odrzuca konwencje kioskowych poradników, jednak jeśli ktoś zamierza skorzystać na lekturze i wprowadzić w czyn przepisy na długowieczność, będzie mógł dokonać paru odkryć. Przybliża ten tom stan badań nad długowiecznością, ale bardziej na styl dziennikarski, jako zaangażowany reportaż, niż jako referowanie odkryć uczonych. Dzięki temu trafi do szerokiego grona odbiorców. Wymyka się schematom, nie naśladuje rozwiązań z typowych książek do samorozwoju, można się z niego sporo dowiedzieć.
Ale nie tylko o długowieczność tu chodzi, bardziej nawet o poprawę jakości życia, o zrozumienie prostych prawd rządzących egzystencją każdego człowieka z osobna. Marta Zaraska bezbłędnie odczytuje to, co najbardziej istotne dla odbiorców, dzieli się odkryciami i pozwala na przewartościowania priorytetów - tak, by ograniczyć poziom stresu i zapewnić sobie bardziej satysfakcjonującą codzienność. Jest w książce moc inspiracji, jest też udana narracja: stylistycznie także Marta Zaraska może przekonać do siebie odbiorców. Znajduje temat, który cieszy się sporą popularnością (i jednocześnie jest dość uniwersalny), a do tego potrafi go zrealizować z dużą wprawą.
Spokój ducha
Ten temat zawsze intryguje czytelników, a Marta Zaraska podchodzi do niego z chęcią faktycznego odkrywania ciekawostek i przepisów na długie i udane życie. "Tajemnice długowieczności. Jak przyjaźń, życzliwość i optymizm pomagają dożyć stu lat" to opowieść wpisująca się w slow-life, a jednocześnie - zapewniająca wskazówki i podpowiedzi dla odbiorców. Odpowiednia dieta, ruch, ograniczanie stresu, towarzystwo, ćwiczenie umysłu - składników w tej recepcie będzie kilka, wszystkie niby banalne, a jednak niekiedy trudne do wprowadzenia w codzienną egzystencję. Do tego - moda na wymyślanie kolejnych strategii działania, odwracających uwagę od tego, co najważniejsze. Marta Zaraska zamierza jednak odkryć uniwersalny przepis na długowieczność - i dzieli się z czytelnikami tym, co udaje jej się sprawdzić. Proponuje nie poradnik, a zgrabną psychologiczną książkę, która zapewni też rozrywkę. Sprawdza autorka, jak proces starzenia się wygląda od strony biologicznej, na poziomie komórek. W nauce szuka odpowiedzi na swoje pytania - między innymi na to, czy rozmaite suplementydiety i lekarstwa pozwolą żyć dłużej. Przy okazji autorka może wyjaśnić, dlaczego choroba wyzwala w ludziach określone zachowania i odnieść się do etycznych stron walki o długowieczność. Analizuje też rolę przyjaźni i kontaktów z innymi ludźmi. Zachęca do zachowań, które wywołują zdumienie "ogółu", a na które mogą sobie pozwolić naprawdę szczęśliwi ludzie. Wplata w narrację nie tylko porady dla odbiorców, ale też ciekawostki ze świata nauki, przybliżane niemal na prawach anegdoty. Dzięki temu przyjemnie śledzi się tę opowieść. Marta Zaraska bardzo często zmusza wręcz czytelników do angażowania się w treść, do rozważań, co sami odbiorcy by wybrali w określonych okolicznościach. Z jednej strony proponuje wywód naukowy, starannie dopracowany i wypełniony danymi, z drugiej - zrytmizowaną opowieść, która wciąga i która pozwala na zagłębianie się w temat nawet mniej zainteresowanym odbiorcom. Na pewno autorka odrzuca konwencje kioskowych poradników, jednak jeśli ktoś zamierza skorzystać na lekturze i wprowadzić w czyn przepisy na długowieczność, będzie mógł dokonać paru odkryć. Przybliża ten tom stan badań nad długowiecznością, ale bardziej na styl dziennikarski, jako zaangażowany reportaż, niż jako referowanie odkryć uczonych. Dzięki temu trafi do szerokiego grona odbiorców. Wymyka się schematom, nie naśladuje rozwiązań z typowych książek do samorozwoju, można się z niego sporo dowiedzieć.
Ale nie tylko o długowieczność tu chodzi, bardziej nawet o poprawę jakości życia, o zrozumienie prostych prawd rządzących egzystencją każdego człowieka z osobna. Marta Zaraska bezbłędnie odczytuje to, co najbardziej istotne dla odbiorców, dzieli się odkryciami i pozwala na przewartościowania priorytetów - tak, by ograniczyć poziom stresu i zapewnić sobie bardziej satysfakcjonującą codzienność. Jest w książce moc inspiracji, jest też udana narracja: stylistycznie także Marta Zaraska może przekonać do siebie odbiorców. Znajduje temat, który cieszy się sporą popularnością (i jednocześnie jest dość uniwersalny), a do tego potrafi go zrealizować z dużą wprawą.
Megan McDonald: Hania Humorek i wakacje z dreszczykiem
Harperkids, Warszawa 2022. (wznowienie)
Antidotum na nudę
Hania Humorek nie cierpi się nudzić - i bliska jest w tym odbiorcom. Tymczasem nadchodzą wakacje i trzeba jak najszybciej wymyślić coś, żeby urozmaicić sobie czas. Hania postanawia zapewnić rozrywkę wszystkim swoim przyjaciołom: proponuje im grę, która będzie polegała na zbieraniu punktów za realizowanie kolejnych wyzwań. Ale nie wie, że inne dzieci mają już zaplanowane wakacje, w dodatku - niezwykle atrakcyjne (ktoś jedzie na kurs magika, ktoś inny - na egzotyczną wyspę na końcu świata). Hania nie może jednak do końca zrezygnować z planów na zabawę. Jej nadzieje na wyjazdy błyskawicznie się rozwiewają: tym razem dzieci zostaną w domu, pod opieką nieznanej im zbyt dobrze ciotki-artystki.
Hania Humorek za wszelką cenę stara się uratować wakacje: inicjuje rozmaite zajęcia i zadania, nie chce dać się wyprzedzić kolegom - dowiaduje się jednak z maili od nich, że robią wspaniałe rzeczy i świetnie się bawią. Ciotka Ola stara się stanąć na wysokości zadania i zapewnić podopiecznym nietypowe rozrywki - ale niemal każda z nich kończy się katastrofą. Smrodek koncentruje się na poszukiwaniach Wielkiej Stopy i w zasadzie tylko Hania próbuje zrealizować plan przedwakacyjny. Dzieje się tu bardzo dużo, a w dodatku Megan McDonald sięga po tematy, które dzieci przyciągną: będzie tu i park rozrywki, i nocna wyprawa, kostiumy, sztuczki magiczne - mnóstwo tematów, które dla dzieci nie są obojętne. Hania Humorek nie potrafi się nimi w pełni cieszyć, zwłaszcza gdy spotykają ją niemiłe niespodzianki - jednak nawet porażki są przygotowane tak, by rozśmieszać czytelników. Żeby ograniczyć chaos autorka wykorzystuje jeszcze intrygę związaną z Panem Łopuchem - nauczycielem Hani. Mężczyzna daje dzieciom drobne wskazówki co do swojego letniego zajęcia i proponuje konkurs na to, kto go znajdzie. Hania stara się rozwiązać zagadkę, jednak dużo więcej energii poświęca na własny plan i próby wyprzedzenia rówieśników w przygodach wakacyjnych. Dziesiąty tomik przygód Hani Humorek to realizacja tego, co w literaturze czwartej bardzo dobrze się sprawdza. Megan McDonald pokazuje, jak dobrze rozumie czytelników: serwuje im lekturę zabawną i wypełnioną mocnymi wrażeniami, przekonuje, że warto czytać dla śmiechu - Hania Humorek to postać, która przyciąga swoją nieidealnością i tym, że realizuje każdy pomysł, jaki przyjdzie jej do głowy. Jest to bohaterka, która przyciąga - zachowuje się jak typowa kilkulatka, więc trafi do przekonania odbiorców. Hania i jej młodszy brat, Smrodek, gwarantują świetną zabawę - to zrozumiałe, że seria powraca na rynek. Megan McDonald stworzyła opowieści uniwersalne i przypadające do gustu najmłodszym - to znakomity sposób na przekonanie dzieci do czytania dla przyjemności. Przygody Hani Humorek dorosłym czasem mogą się wydać przesadzone albo męczące, dzieci zachwycą się tym, co bohaterka odkrywa i czego doświadcza.
Antidotum na nudę
Hania Humorek nie cierpi się nudzić - i bliska jest w tym odbiorcom. Tymczasem nadchodzą wakacje i trzeba jak najszybciej wymyślić coś, żeby urozmaicić sobie czas. Hania postanawia zapewnić rozrywkę wszystkim swoim przyjaciołom: proponuje im grę, która będzie polegała na zbieraniu punktów za realizowanie kolejnych wyzwań. Ale nie wie, że inne dzieci mają już zaplanowane wakacje, w dodatku - niezwykle atrakcyjne (ktoś jedzie na kurs magika, ktoś inny - na egzotyczną wyspę na końcu świata). Hania nie może jednak do końca zrezygnować z planów na zabawę. Jej nadzieje na wyjazdy błyskawicznie się rozwiewają: tym razem dzieci zostaną w domu, pod opieką nieznanej im zbyt dobrze ciotki-artystki.
Hania Humorek za wszelką cenę stara się uratować wakacje: inicjuje rozmaite zajęcia i zadania, nie chce dać się wyprzedzić kolegom - dowiaduje się jednak z maili od nich, że robią wspaniałe rzeczy i świetnie się bawią. Ciotka Ola stara się stanąć na wysokości zadania i zapewnić podopiecznym nietypowe rozrywki - ale niemal każda z nich kończy się katastrofą. Smrodek koncentruje się na poszukiwaniach Wielkiej Stopy i w zasadzie tylko Hania próbuje zrealizować plan przedwakacyjny. Dzieje się tu bardzo dużo, a w dodatku Megan McDonald sięga po tematy, które dzieci przyciągną: będzie tu i park rozrywki, i nocna wyprawa, kostiumy, sztuczki magiczne - mnóstwo tematów, które dla dzieci nie są obojętne. Hania Humorek nie potrafi się nimi w pełni cieszyć, zwłaszcza gdy spotykają ją niemiłe niespodzianki - jednak nawet porażki są przygotowane tak, by rozśmieszać czytelników. Żeby ograniczyć chaos autorka wykorzystuje jeszcze intrygę związaną z Panem Łopuchem - nauczycielem Hani. Mężczyzna daje dzieciom drobne wskazówki co do swojego letniego zajęcia i proponuje konkurs na to, kto go znajdzie. Hania stara się rozwiązać zagadkę, jednak dużo więcej energii poświęca na własny plan i próby wyprzedzenia rówieśników w przygodach wakacyjnych. Dziesiąty tomik przygód Hani Humorek to realizacja tego, co w literaturze czwartej bardzo dobrze się sprawdza. Megan McDonald pokazuje, jak dobrze rozumie czytelników: serwuje im lekturę zabawną i wypełnioną mocnymi wrażeniami, przekonuje, że warto czytać dla śmiechu - Hania Humorek to postać, która przyciąga swoją nieidealnością i tym, że realizuje każdy pomysł, jaki przyjdzie jej do głowy. Jest to bohaterka, która przyciąga - zachowuje się jak typowa kilkulatka, więc trafi do przekonania odbiorców. Hania i jej młodszy brat, Smrodek, gwarantują świetną zabawę - to zrozumiałe, że seria powraca na rynek. Megan McDonald stworzyła opowieści uniwersalne i przypadające do gustu najmłodszym - to znakomity sposób na przekonanie dzieci do czytania dla przyjemności. Przygody Hani Humorek dorosłym czasem mogą się wydać przesadzone albo męczące, dzieci zachwycą się tym, co bohaterka odkrywa i czego doświadcza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)