Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.
Rządzenie
Opowieść kierowana do młodych odbiorców w przystępny sposób przedstawia historię rewolucji agrarnej - wydarzenia i drogi do nich - które sprawiły, że ludzie obecnie przeważnie wybierają osiadły tryb życia. Yuval Noah Harari w drugim tomie "Niepowstrzymanych" zajmuje się tym, jak ludzie nauczyli się rządzić roślinami i zwierzętami (a pod koniec też - sobą nawzajem). Żeby wszystko stało się bardziej zrozumiałe i wyraziste, powołuje do istnienia bohaterów, którzy prowadzą ze sobą dialogi i wzajemnie tłumaczą sobie zwyczaje własnych plemion. Tak funkcjonują między innymi dziewczyny z różnych grup - zbierackiej i rolniczej. Dziwią się zwyczajom, które wybrała druga strona - nie rozumieją ich, ale dają sobie szansę na komentarze i wyjaśnienia. Tak samo robią zresztą szkielety - te przydają się do ukazania zmian w budowie organizmu człowieka, który wybiera życie koczownicze i tego, który już gdzieś osiadł, przyzwyczajając się do pozornie wygodnego trybu. Upływ czasu akcentowany tu jest jak w bajkach - może coś wydarzy się za dziewięćdziesiąt lat, a może za tysiąc - nie ma to większego znaczenia, liczy się po prostu przeskok o kilka pokoleń, a nie konkretny moment historyczny. Trudno o lepszą metodę zaakcentowania procesu ewolucji.
Yuval Noah Harari przygląda się zadaniom ludzi na przestrzeni setek lat - ale bardzo mocno zajmuje się też analizowaniem przyczyn i konsekwencji konkretnych wyborów. Jeśli ktoś postanawia zająć się zbieraniem pszenicy i przynosi ją do obozowiska, po drodze gubiąc ziarna, to spostrzeżenie, że sporo pszenicy rośnie wzdłuż ścieżki może popchnąć ludzi do obsiewania całych pól. Jeśli jednak postawi się wyłącznie na uprawę pszenicy, jest się skazanym na problemy, gdy nadejdzie susza, szarańcza albo choroba zbóż. Stopniowo ludzie uczą się, jak wystrzegać się większych katastrof. Z czasem starają się zarządzać zwierzętami, chociaż na początku wydaje się to nieosiągalne. Kolejne błędy pozwalają zmienić postępowanie tak, by było ono skuteczne i żeby przyniosło określone rezultaty - a to na zawsze zmienia ludzkość. Autor nie chce, żeby odbiorcy wkuwali daty, ale zależy mu na tym, żeby zrozumieli, co działo się w przeszłości i jakie działania doprowadziły do obecnego stanu rzeczy. Dlatego też przygląda się motywowi prowadzenia opowieści - żeby wskazać czytelnikom, jak manipulować masami (albo - w dobrym celu: jak zmieniać dawne i krzywdzące opowieści, żeby wyzwolić się z kręgu przykrych przekonań). Jest ta opowieść podręcznikiem - nietypowym i przydatnym, czytanym dla rozrywki i dla przyjemności, ale jednak bardzo pouczającym. To książka wypełniona ciekawostkami i sensownie wytłumaczonym obrazem historii rozwoju ludzkości. Dużo się z niej można dowiedzieć, ale jeszcze więcej - nauczyć. Yuval Noah Harari uczy myślenia, pokazuje odbiorcom, że warto samodzielnie wyciągać wnioski i szukać odpowiedzi na swoje pytania. Proponuje książkę atrakcyjną pod względem narracji i zawartości, przyjemną dla wszystkich - niebudzącą zastrzeżeń. Przy tak prowadzonej opowieści traci znaczenie naprawdę ładna warstwa graficzna - Ricard Zaplana Ruiz uzupełnia te wywody znakomicie, ale łatwo przeoczyć jego wysiłki - na tyle mocno wciąga w lekturę autor.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
niedziela, 31 grudnia 2023
Bluey. Naklejamy! Książka do wyklejania
Harperkids, Warszawa 2023.
Zabawa wielokrotna
Takie publikacje najbardziej ucieszą najmłodszych odbiorców – pozwalają bowiem na niekończące się uzupełnianie ilustracji naklejkami z ulubionymi bohaterami. Tu pojawia się ekipa z Bluey – „Naklejamy. Książka do wyklejania” to zatem zapowiedź zabawy nie tylko dla małych fanów, ale i dla wszystkich tych, którzy lubią zabawne pieski (i rozmaite zwierzęta). Zaskakuje tu kilka rozwiązań. Przede wszystkim – publikacja jest dość gruba i to nie tylko za sprawą wyklejek z naklejkami (odpowiednie zestawy naklejek mają podane numery stron – rozkładówek, na których będą potrzebne – ale ponieważ sporo zależy tu od inwencji dzieci, to jedynie wskazówka, a nie nakaz używania książeczki). Poza tym na pierwszej stronie pojawia się… spis treści, który ułatwi nawigowanie po książce i pozwoli wybrać odpowiedni temat do zabawy. Wielkoformatowe rozkładówki są bardzo kolorowe i wydrukowane na kredowym papierze, żeby można było używać naklejek wiele razy – jeśli ktoś zmieni zdanie co do kształtu sceny, będzie mógł poprawić swoją pracę albo zacząć wszystko od nowa po przemyśleniu tematu. To pozwala na uruchamianie wyobraźni, ale i kreatywności – a dzieciom, które są jeszcze zbyt mało pewne siebie zagwarantuje swobodę twórczą i możliwość wyrażania siebie.
Każda rozkładówka to jakaś historia – i prawdopodobnie dzieci bez większego trudu odniosą się do odpowiednich motywów z bajki. Żeby łatwo było zaangażować się w treść obrazka i dowiedzieć się, co ma się na nim wydarzyć, można sięgnąć do jednoakapitowego komentarza – każda rozkładówka zawiera odpowiednie wyjaśnienie, wskazówkę dla odbiorców i jednocześnie wprowadzenie w świat Bluey – tak, żeby praca była nawiązaniem do kreskówki i żeby stanowiła jej reklamę. Przy okazji to sposób na przypomnienie o różnych bohaterach z cyklu – tak, żeby odbiorcy lepiej orientowali się w świecie Bluey. Za każdym razem pojawia się też nowy temat czy nowy kontekst przygód – plaża, ogród, sprzątanie bałaganu, plac zabaw, ale także wizyta w restauracji czy w teatrze – mnóstwo przygód czeka tych odbiorców, którzy zdecydują się razem z Bluey wykonywać kolejne zadania. Na kolorowych tłach należy umieścić bohaterów z bajki i rozmaite dodatki – tak, żeby było wiadomo, czym zajmują się w określonej przestrzeni. Czasami zadania wiążą się z humorem – jak w wypadku konieczności zrobienia dużego bałaganu – innym razem powiedzą coś o relacjach społecznych dziecka (kiedy trzeba będzie żonglować postaciami w scenerii klasy). Wyzwania dla dzieci wiążą się tu z możliwością opowiedzenia o różnych miejscach i różnych zachowaniach – ale to tylko dodatek do zabawy z naklejkami. Bardzo kolorowa jest ta publikacja i przygotowana tak, żeby dzieciom nie znudziło się zbyt szybko rozmieszczanie naklejek na kolejnych stronach. Rozrywka, która nie prowadzi do zwiększenia bałaganu w otoczeniu dziecka i która nie wymaga specjalnych przyborów (wszystko otrzymują dzieci razem z tomikiem) to propozycja w sam raz, kiedy maluch zaczyna narzekać na nudę.
Zabawa wielokrotna
Takie publikacje najbardziej ucieszą najmłodszych odbiorców – pozwalają bowiem na niekończące się uzupełnianie ilustracji naklejkami z ulubionymi bohaterami. Tu pojawia się ekipa z Bluey – „Naklejamy. Książka do wyklejania” to zatem zapowiedź zabawy nie tylko dla małych fanów, ale i dla wszystkich tych, którzy lubią zabawne pieski (i rozmaite zwierzęta). Zaskakuje tu kilka rozwiązań. Przede wszystkim – publikacja jest dość gruba i to nie tylko za sprawą wyklejek z naklejkami (odpowiednie zestawy naklejek mają podane numery stron – rozkładówek, na których będą potrzebne – ale ponieważ sporo zależy tu od inwencji dzieci, to jedynie wskazówka, a nie nakaz używania książeczki). Poza tym na pierwszej stronie pojawia się… spis treści, który ułatwi nawigowanie po książce i pozwoli wybrać odpowiedni temat do zabawy. Wielkoformatowe rozkładówki są bardzo kolorowe i wydrukowane na kredowym papierze, żeby można było używać naklejek wiele razy – jeśli ktoś zmieni zdanie co do kształtu sceny, będzie mógł poprawić swoją pracę albo zacząć wszystko od nowa po przemyśleniu tematu. To pozwala na uruchamianie wyobraźni, ale i kreatywności – a dzieciom, które są jeszcze zbyt mało pewne siebie zagwarantuje swobodę twórczą i możliwość wyrażania siebie.
Każda rozkładówka to jakaś historia – i prawdopodobnie dzieci bez większego trudu odniosą się do odpowiednich motywów z bajki. Żeby łatwo było zaangażować się w treść obrazka i dowiedzieć się, co ma się na nim wydarzyć, można sięgnąć do jednoakapitowego komentarza – każda rozkładówka zawiera odpowiednie wyjaśnienie, wskazówkę dla odbiorców i jednocześnie wprowadzenie w świat Bluey – tak, żeby praca była nawiązaniem do kreskówki i żeby stanowiła jej reklamę. Przy okazji to sposób na przypomnienie o różnych bohaterach z cyklu – tak, żeby odbiorcy lepiej orientowali się w świecie Bluey. Za każdym razem pojawia się też nowy temat czy nowy kontekst przygód – plaża, ogród, sprzątanie bałaganu, plac zabaw, ale także wizyta w restauracji czy w teatrze – mnóstwo przygód czeka tych odbiorców, którzy zdecydują się razem z Bluey wykonywać kolejne zadania. Na kolorowych tłach należy umieścić bohaterów z bajki i rozmaite dodatki – tak, żeby było wiadomo, czym zajmują się w określonej przestrzeni. Czasami zadania wiążą się z humorem – jak w wypadku konieczności zrobienia dużego bałaganu – innym razem powiedzą coś o relacjach społecznych dziecka (kiedy trzeba będzie żonglować postaciami w scenerii klasy). Wyzwania dla dzieci wiążą się tu z możliwością opowiedzenia o różnych miejscach i różnych zachowaniach – ale to tylko dodatek do zabawy z naklejkami. Bardzo kolorowa jest ta publikacja i przygotowana tak, żeby dzieciom nie znudziło się zbyt szybko rozmieszczanie naklejek na kolejnych stronach. Rozrywka, która nie prowadzi do zwiększenia bałaganu w otoczeniu dziecka i która nie wymaga specjalnych przyborów (wszystko otrzymują dzieci razem z tomikiem) to propozycja w sam raz, kiedy maluch zaczyna narzekać na nudę.
Joana Jesus, Adelina Sandecka: Umiem rysować (prawie) wszystko
Kropka, Warszawa 2023.
Szkice
Cała seria Umiem rysować bardzo przypadła do gustu odbiorcom - zarówno tym najmłodszym, którzy zyskiwali proste podpowiedzi, jak rysować ulubionych bohaterów z wyobraźniowych historii, albo jak wspomóc swój warsztat - jak i starszym, którym autorki uświadamiały, jak łatwo można wprowadzić do swoich prac prostotę i dziecięcy styl. "Umiem rysować (prawie) wszystko" to tomik podsumowujący dotychczas wydawane części - skrót i jednocześnie reklama poszczególnych publikacji. Wybór najlepszych czy najciekawszych propozycji stanowi zachętę do rysowania, a jeśli komuś będzie mało wskazówek - zawsze może wrócić do źródeł i sięgnąć po rozszerzenie wybranego tematu. Misz masz w "Umiem rysować (prawie) wszystko" to zestaw niezwykły, bo obok zwierząt (królik, kura, słoń, lew, ryba i inne) pojawiają się tu pojazdy (na przykład betoniarka), a obok dinozaurów widnieją konie i jednorożce. To oznacza, że każdy może znaleźć tu coś dla siebie - a jeśli wcześniej odbiorcy wybierali sobie tomiki tematycznie, zyskają dodatkową perspektywę i orientację w temacie, który nie do końca ich przyciągał. Może się też okazać, że zaintrygowani prostotą proponowanych form czytelnicy zechcą spróbować swoich sił w czymś nowym - i pod tym kątem "Umiem rysować (prawie) wszystko" spełnia swoją rolę. Tu trudniej będzie się znudzić - bo szybciej zmieniają się wiodące zagadnienia, zaledwie po kilka propozycji z określonego kręgu tematycznego się tu przewija, a to za mało, żeby zmęczyć odbiorców, nawet tych, którzy wypróbowaliby wszystkie podpowiedzi.
Joana Jesus i w ślad za nią Adelina Sandecka decydują się na rozwiązania banalne, ale nie irytujące prostotą. Za każdym razem liczy się kilka kolejnych kroków. Na stronach dzieci mogą zobaczyć efekt, do którego mają dążyć: szkic złożony z prostych geometrycznych figur. Na marginesie znajdują się trzy kroki do uzyskania wskazanego rezultatu. Trzy kroki rzeczywiście nieskomplikowane, bo też i w ostatecznej wersji komplikacji nie ma - nie dąży się tu do realizmu a do wypracowywania kształtów i obiektów rozpoznawalnych na pierwszy rzut oka. Dla dzieci zostało miejsce na głównej części strony, więc tomik zamienia się w szkicownik - tu można od razu przetestować podpowiedzi, bez konieczności szukania bloku lub zeszytu. W razie konieczności można później dokładać kolejne kartki z pracami albo na ćwiczenia - ale jeśli ktoś od razu podczas oglądania tomiku poczuje się zainspirowany, nie ma problemu z tym, żeby od razu przeszedł do działania i poznawał sens podpowiedzi. "Umiem rysować (prawie) wszystko" to przydatny poradnik kierowany do najmłodszych - nie będzie zniechęcał stopniem trudności albo nieprzystawalnością zagadnień do pożądanych rysunków. Za to zachęca do samodzielnej pracy i rysunkowych poszukiwań, inspiruje i podpowiada, jak wypełniać swoje ilustracje. Przy takim zestawie wskazówek nawet ludzie, którzy twierdzą, że nie mają talentu do rysowania, mogą poczuć się wszechmocni w zabawnych i sympatycznych obrazkach.
Szkice
Cała seria Umiem rysować bardzo przypadła do gustu odbiorcom - zarówno tym najmłodszym, którzy zyskiwali proste podpowiedzi, jak rysować ulubionych bohaterów z wyobraźniowych historii, albo jak wspomóc swój warsztat - jak i starszym, którym autorki uświadamiały, jak łatwo można wprowadzić do swoich prac prostotę i dziecięcy styl. "Umiem rysować (prawie) wszystko" to tomik podsumowujący dotychczas wydawane części - skrót i jednocześnie reklama poszczególnych publikacji. Wybór najlepszych czy najciekawszych propozycji stanowi zachętę do rysowania, a jeśli komuś będzie mało wskazówek - zawsze może wrócić do źródeł i sięgnąć po rozszerzenie wybranego tematu. Misz masz w "Umiem rysować (prawie) wszystko" to zestaw niezwykły, bo obok zwierząt (królik, kura, słoń, lew, ryba i inne) pojawiają się tu pojazdy (na przykład betoniarka), a obok dinozaurów widnieją konie i jednorożce. To oznacza, że każdy może znaleźć tu coś dla siebie - a jeśli wcześniej odbiorcy wybierali sobie tomiki tematycznie, zyskają dodatkową perspektywę i orientację w temacie, który nie do końca ich przyciągał. Może się też okazać, że zaintrygowani prostotą proponowanych form czytelnicy zechcą spróbować swoich sił w czymś nowym - i pod tym kątem "Umiem rysować (prawie) wszystko" spełnia swoją rolę. Tu trudniej będzie się znudzić - bo szybciej zmieniają się wiodące zagadnienia, zaledwie po kilka propozycji z określonego kręgu tematycznego się tu przewija, a to za mało, żeby zmęczyć odbiorców, nawet tych, którzy wypróbowaliby wszystkie podpowiedzi.
Joana Jesus i w ślad za nią Adelina Sandecka decydują się na rozwiązania banalne, ale nie irytujące prostotą. Za każdym razem liczy się kilka kolejnych kroków. Na stronach dzieci mogą zobaczyć efekt, do którego mają dążyć: szkic złożony z prostych geometrycznych figur. Na marginesie znajdują się trzy kroki do uzyskania wskazanego rezultatu. Trzy kroki rzeczywiście nieskomplikowane, bo też i w ostatecznej wersji komplikacji nie ma - nie dąży się tu do realizmu a do wypracowywania kształtów i obiektów rozpoznawalnych na pierwszy rzut oka. Dla dzieci zostało miejsce na głównej części strony, więc tomik zamienia się w szkicownik - tu można od razu przetestować podpowiedzi, bez konieczności szukania bloku lub zeszytu. W razie konieczności można później dokładać kolejne kartki z pracami albo na ćwiczenia - ale jeśli ktoś od razu podczas oglądania tomiku poczuje się zainspirowany, nie ma problemu z tym, żeby od razu przeszedł do działania i poznawał sens podpowiedzi. "Umiem rysować (prawie) wszystko" to przydatny poradnik kierowany do najmłodszych - nie będzie zniechęcał stopniem trudności albo nieprzystawalnością zagadnień do pożądanych rysunków. Za to zachęca do samodzielnej pracy i rysunkowych poszukiwań, inspiruje i podpowiada, jak wypełniać swoje ilustracje. Przy takim zestawie wskazówek nawet ludzie, którzy twierdzą, że nie mają talentu do rysowania, mogą poczuć się wszechmocni w zabawnych i sympatycznych obrazkach.
sobota, 30 grudnia 2023
Magda Skubisz: Jemioła, klątwa i cholera. Saga rodu Tyszkowskich
Gorzka Czekolada, Media Rodzina, Poznań 2023.
Zaraza
Trzeci tom Sagi rodu Tyszkowskich zaskakuje minorowymi tonami. O ile do tej pory Magda Skubisz grała na humorze i relacje między bohaterami nabierały dzięki temu lekkości, o ile teraz pojawiają się ciemne intrygi, zbrodnie i koszmary. A jednak książka nie traci wewnętrznego ciepła: dalej da się ją traktować jako krzepiącą kontynuację poprzednich części. "Jemioła, klątwa i cholera" to zestaw niemożliwych do zrealizowania pragnień i konieczności zderzania się z najtrudniejszą rzeczywistością. Katja dalej rozwija swoje umiejętności zielarskie, a do tego próbuje przekazać je kolejnemu pokoleniu. Wychowuje dwie małe dziewczynki, córki swojego męża - uczy je czytania i pisania, a na marginesie wprowadza drobne wskazówki dotyczące leczenia ziołami. Na razie jeszcze nie przystępuje do prawdziwych lekcji, ale w starszej z dziewczynek dostrzega ślady podobieństwa charakterów. Niedługo będzie musiała się z nimi rozstać i porzucić leśniczówkę, w której znalazła schronienie - a to za sprawą matki Antoniego i Józefa Tyszkowskich. To ona sprowadza kobietę do swojego dworu: oficjalnie po to, by pokonać zarazę panującą w najbliższym otoczeniu. Nieoficjalnie... Pięćdziesięcioletnia wdowa Wiktoria Tyszkowska znalazła sobie - i przyjęła na stanowisko rządcy, żeby uciąć potencjalne plotki - młodszego o połowę od siebie mężczyznę. Potrzebuje zatem zabiegów upiększających, a nawet i odrobiny czarów, żeby wydawać się młodszą i żeby nie stracić zainteresowania młodziana. Tymczasem Katja nie szczędzi sił, żeby pomagać chorym. Mały szpitalik, jaki został założony we dworze, dostarcza jej mnóstwa zajęć. Jakby tego było mało, Antoni Tyszkowski nie zamierza ustawać w wysiłkach zdobycia "czaroduchy" - choćby po to, żeby na zawsze wyrzucić ją ze swoich myśli.
Magda Skubisz mocno plącze relacje międzyludzkie. Katja podkochuje się w Józefie, Józef kocha chłopkę, Antoni kocha Katję, ale nie może się do tego przyznać - a w tym wszystkim pojawia się jeszcze inteligentny i niepozbawiony poczucia humoru rządca, który - zraniony przez damę serca - ma powody, żeby wdawać się w kolejne flirty. A jednak międzyludzkie miłostki schodzą na dalszy plan w obliczu wielkich tragedii. Magda Skubisz pokazuje, co może sprawić zazdrość i duma. Do tego włącza motyw zarazy - cholera rozprzestrzenia się we dworze, a doktor nie wie, jak ją leczyć, więc zielarskie sztuczki Katji bardzo go frustrują. To kolejny powód wszczynania kłótni i walki o rząd dusz.
Jest w tle temat ziół i właściwości leczniczych różnych roślin - Magda Skubisz skrupulatnie odrabia zadanie domowe, żeby przekazać czytelnikom jak najbardziej prawdopodobne wydarzenia (żeby nie gloryfikować mocy roślin - wprowadza komplikacje w postaci pory roku, która uniemożliwia zbieranie najbardziej potrzebnych ziół, trzeba opracować nowe receptury w oparciu o to, co dostępne). Batko powraca w podskórnej warstwie tej historii i to spodoba się zwłaszcza fankom przekazywanych z pokolenia na pokolenie mądrości. Walczy autorka z całych sił z gusłami - pokazuje, jak wiele złego mogą zrobić i przestrzega przed zabobonną wiarą w to, co nie ma logicznego sensu. "Jemioła, klątwa i cholera" podtrzymuje zainteresowanie cyklem, sprawia, że jeszcze trudniej będzie się od bohaterów oderwać. Trzeci tom jest zupełnie inny niż można by się spodziewać - ale na pewno nie gorszy niż poprzednie.
Zaraza
Trzeci tom Sagi rodu Tyszkowskich zaskakuje minorowymi tonami. O ile do tej pory Magda Skubisz grała na humorze i relacje między bohaterami nabierały dzięki temu lekkości, o ile teraz pojawiają się ciemne intrygi, zbrodnie i koszmary. A jednak książka nie traci wewnętrznego ciepła: dalej da się ją traktować jako krzepiącą kontynuację poprzednich części. "Jemioła, klątwa i cholera" to zestaw niemożliwych do zrealizowania pragnień i konieczności zderzania się z najtrudniejszą rzeczywistością. Katja dalej rozwija swoje umiejętności zielarskie, a do tego próbuje przekazać je kolejnemu pokoleniu. Wychowuje dwie małe dziewczynki, córki swojego męża - uczy je czytania i pisania, a na marginesie wprowadza drobne wskazówki dotyczące leczenia ziołami. Na razie jeszcze nie przystępuje do prawdziwych lekcji, ale w starszej z dziewczynek dostrzega ślady podobieństwa charakterów. Niedługo będzie musiała się z nimi rozstać i porzucić leśniczówkę, w której znalazła schronienie - a to za sprawą matki Antoniego i Józefa Tyszkowskich. To ona sprowadza kobietę do swojego dworu: oficjalnie po to, by pokonać zarazę panującą w najbliższym otoczeniu. Nieoficjalnie... Pięćdziesięcioletnia wdowa Wiktoria Tyszkowska znalazła sobie - i przyjęła na stanowisko rządcy, żeby uciąć potencjalne plotki - młodszego o połowę od siebie mężczyznę. Potrzebuje zatem zabiegów upiększających, a nawet i odrobiny czarów, żeby wydawać się młodszą i żeby nie stracić zainteresowania młodziana. Tymczasem Katja nie szczędzi sił, żeby pomagać chorym. Mały szpitalik, jaki został założony we dworze, dostarcza jej mnóstwa zajęć. Jakby tego było mało, Antoni Tyszkowski nie zamierza ustawać w wysiłkach zdobycia "czaroduchy" - choćby po to, żeby na zawsze wyrzucić ją ze swoich myśli.
Magda Skubisz mocno plącze relacje międzyludzkie. Katja podkochuje się w Józefie, Józef kocha chłopkę, Antoni kocha Katję, ale nie może się do tego przyznać - a w tym wszystkim pojawia się jeszcze inteligentny i niepozbawiony poczucia humoru rządca, który - zraniony przez damę serca - ma powody, żeby wdawać się w kolejne flirty. A jednak międzyludzkie miłostki schodzą na dalszy plan w obliczu wielkich tragedii. Magda Skubisz pokazuje, co może sprawić zazdrość i duma. Do tego włącza motyw zarazy - cholera rozprzestrzenia się we dworze, a doktor nie wie, jak ją leczyć, więc zielarskie sztuczki Katji bardzo go frustrują. To kolejny powód wszczynania kłótni i walki o rząd dusz.
Jest w tle temat ziół i właściwości leczniczych różnych roślin - Magda Skubisz skrupulatnie odrabia zadanie domowe, żeby przekazać czytelnikom jak najbardziej prawdopodobne wydarzenia (żeby nie gloryfikować mocy roślin - wprowadza komplikacje w postaci pory roku, która uniemożliwia zbieranie najbardziej potrzebnych ziół, trzeba opracować nowe receptury w oparciu o to, co dostępne). Batko powraca w podskórnej warstwie tej historii i to spodoba się zwłaszcza fankom przekazywanych z pokolenia na pokolenie mądrości. Walczy autorka z całych sił z gusłami - pokazuje, jak wiele złego mogą zrobić i przestrzega przed zabobonną wiarą w to, co nie ma logicznego sensu. "Jemioła, klątwa i cholera" podtrzymuje zainteresowanie cyklem, sprawia, że jeszcze trudniej będzie się od bohaterów oderwać. Trzeci tom jest zupełnie inny niż można by się spodziewać - ale na pewno nie gorszy niż poprzednie.
piątek, 29 grudnia 2023
Katarzyna Jasiołek: Tkanina. Sztuka i rzemiosło
Marginesy, Warszawa 2023.
Wzory
Katarzyna Jasiołek już parę razy rozbudzała zainteresowanie odbiorców wzornictwem - i w tomie "Tkanina. Sztuka i rzemiosło" powraca do tematu, żeby przybliżyć czytelnikom motyw tkanin jako dzieła sztuki. Zajmuje się zarówno olbrzymimi wytworami, które - rozpinane na specjalnych konstrukcjach w galeriach - wciągają w nietypowy świat splotów, jak i drobnymi wzorami, tkaninami-obrazkami, zestawami kolaży, przeglądu technik albo wręcz nadruków. Przygląda się kolejnym edycjom wystaw prezentujących najciekawsze dokonania artystów z różnych krajów - tak, żeby uświadomić odbiorcom kontekst działań rodzimych twórców. "Tkanina. Sztuka i rzemiosło" to książka wypełniona ciekawostkami i wypełniająca lukę na rynku. Oswaja odbiorców z zagadnieniem, które wymyka się w myśleniu o sztuce: pozwala docenić inny gatunek sztuki. Ale też wprowadza cały system kształtowania się myślenia o tym gatunku - przedstawia autorka między innymi kilka postaci niezwykle ważnych dla polskiej szkoły tkackiej. Katarzyna Jasiołek nie zamierza oceniać wartości i znaczeń poszczególnych technik, stara się poświęcać im w miarę możliwości tyle samo uwagi, a do tego jeszcze - próbuje nauczyć odbiorców odczytywania tkanin, wskazuje konkretne miejsca, faktury, sploty i używane materiały, żeby łatwiej było przyglądać się bogatej kolekcji zdjęć. Jest Katarzyna Jasiołek przewodnikiem dla tych, którzy o tkaninach w sztuce wiedzieli do tej pory niewiele - na margines swojej opowieści spycha Magdalenę Abakanowicz, temat na tyle obszerny, że zbyt łatwo zdominowałby wywód - a przygląda się tym zapomnianym albo nieznanym szerokiemu gronu czytelników postaciom - i podsuwa kolejne zagadnienia warte zgłębiania. Właściwą bohaterką tomu jest tutaj tkanina pozwalająca na uruchamianie kreatywności i na wprowadzanie własnych wizji dzieła. Może pełnić funkcje ozdobne w domach - są tu wzory proponowane przez potrzebujących dodatkowego zarobku artystów i przeznaczone do masowej produkcji, ale są też tkaniny przygotowywane specjalnie z myślą o wystawach. Niektóre można traktować jako ozdobę ścian, inne będą trafiały do kręgu sztuki użytkowej, ale uświadomią wszystkim, jak bardzo twórcze może być podejście do nici, wełny i splotów. Coś, co wydawało się nie mieć potencjału artystycznego, teraz pojawia się w centrum zainteresowania i wyzwala chęć do zgłębiania tematu - a Katarzyna Jasiołek ciekawie opowiada i prowadzi czytelników przez meandry tkania artystycznego. Podsuwa czytelnikom kilka narzędzi do analizowania tematu i do odbierania go - co pomoże budować zainteresowanie i wydobędzie tkaniny z mroku nieświadomości.
Jest to tom, który momentami zamienia się w album. Wprawdzie na dwuwymiarowych zdjęciach nie da się z natury rzeczy oddać pełni faktury, ale autorka dba o to, żeby odbiorcy wiedzieli, na co mają zwrócić uwagę - w komentarzach podkreśla, co powinno ich zaintrygować i co jest nietypowe. Ilustracje są tu bardzo istotne - zwłaszcza ze względu na informowanie odbiorców o temacie. Jest to bardzo udana publikacja, która z pewnością na długo zagości w świadomości czytelników - przydaje się nie tylko jako zestaw ciekawostek, ale też jako inne spojrzenie na sztukę.
Wzory
Katarzyna Jasiołek już parę razy rozbudzała zainteresowanie odbiorców wzornictwem - i w tomie "Tkanina. Sztuka i rzemiosło" powraca do tematu, żeby przybliżyć czytelnikom motyw tkanin jako dzieła sztuki. Zajmuje się zarówno olbrzymimi wytworami, które - rozpinane na specjalnych konstrukcjach w galeriach - wciągają w nietypowy świat splotów, jak i drobnymi wzorami, tkaninami-obrazkami, zestawami kolaży, przeglądu technik albo wręcz nadruków. Przygląda się kolejnym edycjom wystaw prezentujących najciekawsze dokonania artystów z różnych krajów - tak, żeby uświadomić odbiorcom kontekst działań rodzimych twórców. "Tkanina. Sztuka i rzemiosło" to książka wypełniona ciekawostkami i wypełniająca lukę na rynku. Oswaja odbiorców z zagadnieniem, które wymyka się w myśleniu o sztuce: pozwala docenić inny gatunek sztuki. Ale też wprowadza cały system kształtowania się myślenia o tym gatunku - przedstawia autorka między innymi kilka postaci niezwykle ważnych dla polskiej szkoły tkackiej. Katarzyna Jasiołek nie zamierza oceniać wartości i znaczeń poszczególnych technik, stara się poświęcać im w miarę możliwości tyle samo uwagi, a do tego jeszcze - próbuje nauczyć odbiorców odczytywania tkanin, wskazuje konkretne miejsca, faktury, sploty i używane materiały, żeby łatwiej było przyglądać się bogatej kolekcji zdjęć. Jest Katarzyna Jasiołek przewodnikiem dla tych, którzy o tkaninach w sztuce wiedzieli do tej pory niewiele - na margines swojej opowieści spycha Magdalenę Abakanowicz, temat na tyle obszerny, że zbyt łatwo zdominowałby wywód - a przygląda się tym zapomnianym albo nieznanym szerokiemu gronu czytelników postaciom - i podsuwa kolejne zagadnienia warte zgłębiania. Właściwą bohaterką tomu jest tutaj tkanina pozwalająca na uruchamianie kreatywności i na wprowadzanie własnych wizji dzieła. Może pełnić funkcje ozdobne w domach - są tu wzory proponowane przez potrzebujących dodatkowego zarobku artystów i przeznaczone do masowej produkcji, ale są też tkaniny przygotowywane specjalnie z myślą o wystawach. Niektóre można traktować jako ozdobę ścian, inne będą trafiały do kręgu sztuki użytkowej, ale uświadomią wszystkim, jak bardzo twórcze może być podejście do nici, wełny i splotów. Coś, co wydawało się nie mieć potencjału artystycznego, teraz pojawia się w centrum zainteresowania i wyzwala chęć do zgłębiania tematu - a Katarzyna Jasiołek ciekawie opowiada i prowadzi czytelników przez meandry tkania artystycznego. Podsuwa czytelnikom kilka narzędzi do analizowania tematu i do odbierania go - co pomoże budować zainteresowanie i wydobędzie tkaniny z mroku nieświadomości.
Jest to tom, który momentami zamienia się w album. Wprawdzie na dwuwymiarowych zdjęciach nie da się z natury rzeczy oddać pełni faktury, ale autorka dba o to, żeby odbiorcy wiedzieli, na co mają zwrócić uwagę - w komentarzach podkreśla, co powinno ich zaintrygować i co jest nietypowe. Ilustracje są tu bardzo istotne - zwłaszcza ze względu na informowanie odbiorców o temacie. Jest to bardzo udana publikacja, która z pewnością na długo zagości w świadomości czytelników - przydaje się nie tylko jako zestaw ciekawostek, ale też jako inne spojrzenie na sztukę.
czwartek, 28 grudnia 2023
Amber Smith: Już nie ma tamtej mnie
Must Read, Poznań 2023.
Zapomnienie
Ta książka na długo pozostanie w czytelnikach - i pokaże im, że niektórzy potrafią krzywdzić siebie i otoczenie dlatego, że nie potrafią się uporać z trudnymi przeżyciami z przeszłości. Nie ma tu mowy o pokrzepieniu czy o zwyczajności - wszystko musi przyjąć ekstremalne formy, żeby dotarło i żeby dało się w ogóle rozpocząć proces zmiany i zdrowienia. Bohaterką jest tutaj Eden. Dziewczyna ma czternaście lat i jest jeszcze naiwnym dzieckiem. Podkochuje się beznadziejnie w koledze starszego brata, stara się być dobrą uczennicą i grzeczną córką. Wszystko zmienia się w momencie gdy obiekt westchnień, Kevin, zakrada się do jej pokoju nocą i gwałci, grożąc śmiercią, gdyby Eden komuś o tym powiedziała. Bohaterka oczywiście zamyka się w sobie i nie potrafi nikomu przyznać do tego, co się stało. Zapomnienia szuka w sposobie na ukaranie siebie samej - ale najpierw pada ofiarą szkolnych prześladowań. Na ścianach szkolnych toalet pojawiają się napisy szargające jej reputację: Eden jeszcze nie zrobiła nic, żeby przedzierzgnąć się w puszczalską. Ale to podsuwa jej sposób na zapomnienie: dziewczyna przełamuje lęk przed zbliżeniami, sypiając z przypadkowymi facetami na imprezach. Rujnuje każdy potencjalny związek i krzywdzi ludzi, którym na niej zależy - nie potrafi się jednak zatrzymać w destrukcyjnym pędzie. Najpierw chodzi tylko o ucieczkę od środowiska, które wcale jej nie akceptuje. Później to już ucieczka od siebie samej, czy osoby, którą Eden się stała wbrew własnym oczekiwaniom. Sekret cały czas jej ciąży i chociaż Eden w ogóle nie zastanawia się nad sensem przypadkowych kontaktów seksualnych - traktuje je jako sposób na oczyszczenie - co pewien czas powraca pamięcią do chwili, w której skończyła się jej normalność.
"Już nie ma tamtej mnie" to książka wstrząsająca i ważna - a jednocześnie zrywająca ze schematami młodzieżowych romansów spod szyldu young adult. Nie dla Eden ckliwe nadzieje i powolne budowanie uczuć - ona nie chce niczego czuć, nie chce bliskości i partnerstwa ani związków i nie zamierza dawać szansy nawet tym, którzy są nią zainteresowani pozałóżkowo - a przecież i tacy się zdarzają. Nie dostrzega w ogóle porządnych facetów, krzywdzi siebie, chociaż tego nie zauważa. Przypadek Eden pokazuje, jak łatwo stoczyć się na samo dno, kiedy strach blokuje przed poproszeniem o pomoc. Amber Smith przeprowadza czytelniczki przez bardzo trudne tematy. Przede wszystkim ilustruje temat braku szacunku do swojego ciała - ale unika tu moralizowania. Eden nie boryka się z konsekwencjami cielesnymi swoich impulsywnych działań, nie zajdzie w nieplanowaną ciążę, nie złapie żadnej choroby - tu kwestia rozgrywa się w psychice i w ranach niewidocznych na pierwszy rzut oka. Robi to, na co ma ochotę - albo co wymyśliła sobie w zastępstwie zwyczajności. Ale autorka odwołuje się również do innych tematów w relacjach rówieśniczych: między innymi porusza temat prześladowań innych, pokazuje rozpady przyjaźni (albo walki o najbliższych), sprawdza, jak reagują osoby z najbliższego otoczenia, kiedy zderzane są z czymś, czego nie mogą zrozumieć. Bardzo dużo dzieje się w ramach psychologicznej akcji - nawet jeśli w fabule bohaterka przeskakuje z imprezy na imprezę. To cenna książka nie tylko dla nastoletnich odbiorców.
Zapomnienie
Ta książka na długo pozostanie w czytelnikach - i pokaże im, że niektórzy potrafią krzywdzić siebie i otoczenie dlatego, że nie potrafią się uporać z trudnymi przeżyciami z przeszłości. Nie ma tu mowy o pokrzepieniu czy o zwyczajności - wszystko musi przyjąć ekstremalne formy, żeby dotarło i żeby dało się w ogóle rozpocząć proces zmiany i zdrowienia. Bohaterką jest tutaj Eden. Dziewczyna ma czternaście lat i jest jeszcze naiwnym dzieckiem. Podkochuje się beznadziejnie w koledze starszego brata, stara się być dobrą uczennicą i grzeczną córką. Wszystko zmienia się w momencie gdy obiekt westchnień, Kevin, zakrada się do jej pokoju nocą i gwałci, grożąc śmiercią, gdyby Eden komuś o tym powiedziała. Bohaterka oczywiście zamyka się w sobie i nie potrafi nikomu przyznać do tego, co się stało. Zapomnienia szuka w sposobie na ukaranie siebie samej - ale najpierw pada ofiarą szkolnych prześladowań. Na ścianach szkolnych toalet pojawiają się napisy szargające jej reputację: Eden jeszcze nie zrobiła nic, żeby przedzierzgnąć się w puszczalską. Ale to podsuwa jej sposób na zapomnienie: dziewczyna przełamuje lęk przed zbliżeniami, sypiając z przypadkowymi facetami na imprezach. Rujnuje każdy potencjalny związek i krzywdzi ludzi, którym na niej zależy - nie potrafi się jednak zatrzymać w destrukcyjnym pędzie. Najpierw chodzi tylko o ucieczkę od środowiska, które wcale jej nie akceptuje. Później to już ucieczka od siebie samej, czy osoby, którą Eden się stała wbrew własnym oczekiwaniom. Sekret cały czas jej ciąży i chociaż Eden w ogóle nie zastanawia się nad sensem przypadkowych kontaktów seksualnych - traktuje je jako sposób na oczyszczenie - co pewien czas powraca pamięcią do chwili, w której skończyła się jej normalność.
"Już nie ma tamtej mnie" to książka wstrząsająca i ważna - a jednocześnie zrywająca ze schematami młodzieżowych romansów spod szyldu young adult. Nie dla Eden ckliwe nadzieje i powolne budowanie uczuć - ona nie chce niczego czuć, nie chce bliskości i partnerstwa ani związków i nie zamierza dawać szansy nawet tym, którzy są nią zainteresowani pozałóżkowo - a przecież i tacy się zdarzają. Nie dostrzega w ogóle porządnych facetów, krzywdzi siebie, chociaż tego nie zauważa. Przypadek Eden pokazuje, jak łatwo stoczyć się na samo dno, kiedy strach blokuje przed poproszeniem o pomoc. Amber Smith przeprowadza czytelniczki przez bardzo trudne tematy. Przede wszystkim ilustruje temat braku szacunku do swojego ciała - ale unika tu moralizowania. Eden nie boryka się z konsekwencjami cielesnymi swoich impulsywnych działań, nie zajdzie w nieplanowaną ciążę, nie złapie żadnej choroby - tu kwestia rozgrywa się w psychice i w ranach niewidocznych na pierwszy rzut oka. Robi to, na co ma ochotę - albo co wymyśliła sobie w zastępstwie zwyczajności. Ale autorka odwołuje się również do innych tematów w relacjach rówieśniczych: między innymi porusza temat prześladowań innych, pokazuje rozpady przyjaźni (albo walki o najbliższych), sprawdza, jak reagują osoby z najbliższego otoczenia, kiedy zderzane są z czymś, czego nie mogą zrozumieć. Bardzo dużo dzieje się w ramach psychologicznej akcji - nawet jeśli w fabule bohaterka przeskakuje z imprezy na imprezę. To cenna książka nie tylko dla nastoletnich odbiorców.
środa, 27 grudnia 2023
Anna Świrszczyńska: Poezje zebrane
Marginesy, Warszawa 2023.
Poezja, która boli
Chociaż to "Poezje zebrane", to jednak znajdzie się tutaj wzmianka o tym, jakie utwory zostały pominięte. Chociaż to "poezje", znajdą się tu również kawałki prozą - ale najdłuższe zajmują nieco ponad dwie strony, więc można je traktować jako miniatury poetyckie, zwłaszcza że Anna Świrszczyńska najczęściej decydowała się na białe wiersze: ponadto sposób prowadzenia narracji jest w nich nietransparentny i raczej mało prozatorski, więc "poezje zebrane" pozwalają zanurzyć się w percepcję Świrszczyńskiej i znaleźć oryginalny sposób widzenia świata. Potężny tom gromadzi całe tomiki i daje się tu zauważyć kilka wiodących tematów. Anna Świrszczyńska mnóstwo miejsca przeznacza na rozprawianie się z grozą wojny. Obrazy tragedii przewijają się przez kolejne tomiki i szokują, czasami zamieniają się w przerażające koszmary, innym razem stanowią rozliczenie z przeszłością. U tej autorki niektóre motywy refrenowo powracają: kiedy ktoś śpi pod kocem przesiąkniętym krwią kilku zabitych, to musi wywołać silny odzew. Nawet po latach i po setkach dzieł oswajających z zagadnieniami wojny i okupacji takie obrazy muszą przerażać i męczyć - i w poezji Anny Świrszczyńskiej groza wojny jest namacalna i dobitna. Ale nie tylko wojenne tematy powracają w tym zbiorze. Autorka z dużym upodobaniem kieruje się do kobiet, przedstawia ich losy i relacje, w jakie wchodzą (czy - życiowe role). Jest w tym bardzo przenikliwa i jednocześnie potrafi lapidarnie skomentować rzeczywistość, bez względu na jej odcień emocjonalny. Nie zawsze bywa dobrze i krzepiąco - jednak liczy się możliwość przetrwania i wyjścia cało z każdej skomplikowanej życiowej sytuacji. Nie zabraknie i erotyków, czasami zestawianych gdzieś z przemijaniem. Ważne jest to, jak Anna Świrszczyńska może odmalowywać rzeczywistość. We fragmentach prozatorskich stawia na intertekstualne nawiązania i mocno erudycyjne wstawki. Z kolei w poezji okazuje się naturalna i nastawiona na mocne puenty. Wie, co zrobić, żeby zaskoczyć swoich czytelników, najczęściej buduje proste - kilkuwersowe - utwory o wyjątkowo mocnym ładunku znaczeń i emocji. W tym tkwi jej największa siła: tutaj wszystko jest trafne, nie ma przypadkowych słów ani wierszy, które nie wiadomo po co zaistniały - Anna Świrszczyńska imponuje precyzją i dyscypliną myślową, funduje czytelnikom mnóstwo wartościowych uwag i spostrzeżeń. "Anna Świrszczyńska. Poezje zebrane" to książka, w której ludzkie tragedie zamieniają się w najcenniejsze perły. I to może dziwić: mimo braku optymistycznych obrazków, mimo ciągłego nastawienia na krzywdę, cierpienie i słabość, jest w tym piękno, które od pierwszych wierszy wciąga. Ta potężna księga pozwala zyskać inną perspektywę, doprowadzić do przewartościowań (albo przypomnieć o systemach wartości i o ulotności szczęścia). Z pewnością nie jest to materiał na relaksującą lekturę, ale wyzwoli wiele refleksji i przyda się odbiorcom w zabieganym świecie.
Poezja, która boli
Chociaż to "Poezje zebrane", to jednak znajdzie się tutaj wzmianka o tym, jakie utwory zostały pominięte. Chociaż to "poezje", znajdą się tu również kawałki prozą - ale najdłuższe zajmują nieco ponad dwie strony, więc można je traktować jako miniatury poetyckie, zwłaszcza że Anna Świrszczyńska najczęściej decydowała się na białe wiersze: ponadto sposób prowadzenia narracji jest w nich nietransparentny i raczej mało prozatorski, więc "poezje zebrane" pozwalają zanurzyć się w percepcję Świrszczyńskiej i znaleźć oryginalny sposób widzenia świata. Potężny tom gromadzi całe tomiki i daje się tu zauważyć kilka wiodących tematów. Anna Świrszczyńska mnóstwo miejsca przeznacza na rozprawianie się z grozą wojny. Obrazy tragedii przewijają się przez kolejne tomiki i szokują, czasami zamieniają się w przerażające koszmary, innym razem stanowią rozliczenie z przeszłością. U tej autorki niektóre motywy refrenowo powracają: kiedy ktoś śpi pod kocem przesiąkniętym krwią kilku zabitych, to musi wywołać silny odzew. Nawet po latach i po setkach dzieł oswajających z zagadnieniami wojny i okupacji takie obrazy muszą przerażać i męczyć - i w poezji Anny Świrszczyńskiej groza wojny jest namacalna i dobitna. Ale nie tylko wojenne tematy powracają w tym zbiorze. Autorka z dużym upodobaniem kieruje się do kobiet, przedstawia ich losy i relacje, w jakie wchodzą (czy - życiowe role). Jest w tym bardzo przenikliwa i jednocześnie potrafi lapidarnie skomentować rzeczywistość, bez względu na jej odcień emocjonalny. Nie zawsze bywa dobrze i krzepiąco - jednak liczy się możliwość przetrwania i wyjścia cało z każdej skomplikowanej życiowej sytuacji. Nie zabraknie i erotyków, czasami zestawianych gdzieś z przemijaniem. Ważne jest to, jak Anna Świrszczyńska może odmalowywać rzeczywistość. We fragmentach prozatorskich stawia na intertekstualne nawiązania i mocno erudycyjne wstawki. Z kolei w poezji okazuje się naturalna i nastawiona na mocne puenty. Wie, co zrobić, żeby zaskoczyć swoich czytelników, najczęściej buduje proste - kilkuwersowe - utwory o wyjątkowo mocnym ładunku znaczeń i emocji. W tym tkwi jej największa siła: tutaj wszystko jest trafne, nie ma przypadkowych słów ani wierszy, które nie wiadomo po co zaistniały - Anna Świrszczyńska imponuje precyzją i dyscypliną myślową, funduje czytelnikom mnóstwo wartościowych uwag i spostrzeżeń. "Anna Świrszczyńska. Poezje zebrane" to książka, w której ludzkie tragedie zamieniają się w najcenniejsze perły. I to może dziwić: mimo braku optymistycznych obrazków, mimo ciągłego nastawienia na krzywdę, cierpienie i słabość, jest w tym piękno, które od pierwszych wierszy wciąga. Ta potężna księga pozwala zyskać inną perspektywę, doprowadzić do przewartościowań (albo przypomnieć o systemach wartości i o ulotności szczęścia). Z pewnością nie jest to materiał na relaksującą lekturę, ale wyzwoli wiele refleksji i przyda się odbiorcom w zabieganym świecie.
wtorek, 26 grudnia 2023
Smerfy. Bajki 5 minut przed snem
Harperkids, Warszawa 2023.
Niebieski świat
Bardzo dobry pomysł na bajki 5 minut przed snem realizuje konsekwentnie Harperkids - a w cyklu pojawiają się krótkie historie do czytania dzieciom na dobranoc - dodatkowym bodźcem do lektury mają być bohaterowie znani z telewizyjnych kreskówek oraz filmów familijnych. W związku z tym nie trzeba będzie przekonywać najmłodszych, że warto prześledzić kolejne opowiadania. Ich twórcy zawsze dbają o to, by przesłania, jakie płyną dla bohaterów, były automatycznie lekcją dla czytelników - żeby dzieciom wpajać pozytywne wzorce i właściwe zachowania. Dorosłym, którzy będą czytać swoim pociechom, może się to wydawać trochę zbyt oczywiste i mocno dydaktyczne, ale dzieci będą przede wszystkim przeżywać przygody postaci. "Smerfy. Bajki 5 minut przed snem" to tomik, który wygląda apetycznie i zawiera osiem bogato ilustrowanych historii ze Smerfami (w wersji 3D, więc rodzice przyzwyczajeni do kreskówki Peyo mogą trochę cierpieć przy tych kształtach). Znalazł się tutaj pojedynek o tytuł najsilniejszego smerfa (wiadomo, że prym wiedzie Osiłek, jednak tym razem w zawodach wszystko może się wydarzyć), Halloweenowe przebieranki z "nowym" w wiosce Strachusiem, który wszystkiego się boi, ale musi wziąć udział w zabawie. Żeby wynagrodzić części odbiorców sportowe zmagania pojawi się też pojedynek w zakresie projektowania mody (Laluś i Krawiec kłócą się o to, kto stworzy najlepszy kostium dla Smerfów - a wioska ma rozstrzygnąć, kto poradził sobie z zadaniem najlepiej). Jednego ze Smerfów trzeba przebrać za Supersmerfa, żeby w supersmerfnym kostiumie mógł ratować przyjaciół z opresji - przyda się taki superbohater w wiosce, w której ciągle ktoś gdzieś wpada w tarapaty... nawet jeśli sam Supersmerf nie jest specjalnie zdolny i może te tarapaty potęgować. Wynalazki tworzone w wiosce mogą czasami posłużyć do pokonywania Gargamela - który raz po raz powraca, żeby napędzić stracha niebieskim stworkom.
Opowiadania są krótkie i wypełnione akcją, dzieje się w nich dużo i dzieci będą mogły przeżywać prawdziwe przygody z wieloma emocjami - wiadomo, że Smerfom zawsze uda się wyjść cało z opresji, więc strach nie będzie zbyt silny, pojawi się raczej ciekawość, jak tym razem poradzą sobie z zadaniami. Jeśli Smerfy kłócą się między sobą, autorzy próbują pokazać dzieciom ich własną codzienność i relacje z rówieśnikami. Jeśli w grę wchodzi zewnętrzne niebezpieczeństwo - Gargamel z Klakierem albo Pasibrzuch - to Smerfy jednoczą się i działają we wspólnym celu - by ochronić siebie i ocalić wioskę. Jest tu zatem lekcja współpracy i wyjaśnienie, że każdy jest wartościowy i każdy - nawet najmniej zdolny - może przydać się grupie. Historie o Smerfach zostały przygotowane tak, by w każdej pojawiał się cenny dla dzieci morał, oczywisty, ale też przydatny. Odbiorcy nauczą się czegoś z lektury, a przy okazji będą mieć sporo rozrywki - bo rzadko dzisiaj pamięta się o konieczności dynamizowania fabuły w historiach dla najmłodszych. Tu przygody rozgrywają się w starym stylu, bez nadmiernego ochraniania odbiorców przed złem i strachem - może pojawić się poważne niebezpieczeństwo albo tylko niegroźny strach przez chwilę - wszystko będzie tak samo atrakcyjne z perspektywy dzieci.
Niebieski świat
Bardzo dobry pomysł na bajki 5 minut przed snem realizuje konsekwentnie Harperkids - a w cyklu pojawiają się krótkie historie do czytania dzieciom na dobranoc - dodatkowym bodźcem do lektury mają być bohaterowie znani z telewizyjnych kreskówek oraz filmów familijnych. W związku z tym nie trzeba będzie przekonywać najmłodszych, że warto prześledzić kolejne opowiadania. Ich twórcy zawsze dbają o to, by przesłania, jakie płyną dla bohaterów, były automatycznie lekcją dla czytelników - żeby dzieciom wpajać pozytywne wzorce i właściwe zachowania. Dorosłym, którzy będą czytać swoim pociechom, może się to wydawać trochę zbyt oczywiste i mocno dydaktyczne, ale dzieci będą przede wszystkim przeżywać przygody postaci. "Smerfy. Bajki 5 minut przed snem" to tomik, który wygląda apetycznie i zawiera osiem bogato ilustrowanych historii ze Smerfami (w wersji 3D, więc rodzice przyzwyczajeni do kreskówki Peyo mogą trochę cierpieć przy tych kształtach). Znalazł się tutaj pojedynek o tytuł najsilniejszego smerfa (wiadomo, że prym wiedzie Osiłek, jednak tym razem w zawodach wszystko może się wydarzyć), Halloweenowe przebieranki z "nowym" w wiosce Strachusiem, który wszystkiego się boi, ale musi wziąć udział w zabawie. Żeby wynagrodzić części odbiorców sportowe zmagania pojawi się też pojedynek w zakresie projektowania mody (Laluś i Krawiec kłócą się o to, kto stworzy najlepszy kostium dla Smerfów - a wioska ma rozstrzygnąć, kto poradził sobie z zadaniem najlepiej). Jednego ze Smerfów trzeba przebrać za Supersmerfa, żeby w supersmerfnym kostiumie mógł ratować przyjaciół z opresji - przyda się taki superbohater w wiosce, w której ciągle ktoś gdzieś wpada w tarapaty... nawet jeśli sam Supersmerf nie jest specjalnie zdolny i może te tarapaty potęgować. Wynalazki tworzone w wiosce mogą czasami posłużyć do pokonywania Gargamela - który raz po raz powraca, żeby napędzić stracha niebieskim stworkom.
Opowiadania są krótkie i wypełnione akcją, dzieje się w nich dużo i dzieci będą mogły przeżywać prawdziwe przygody z wieloma emocjami - wiadomo, że Smerfom zawsze uda się wyjść cało z opresji, więc strach nie będzie zbyt silny, pojawi się raczej ciekawość, jak tym razem poradzą sobie z zadaniami. Jeśli Smerfy kłócą się między sobą, autorzy próbują pokazać dzieciom ich własną codzienność i relacje z rówieśnikami. Jeśli w grę wchodzi zewnętrzne niebezpieczeństwo - Gargamel z Klakierem albo Pasibrzuch - to Smerfy jednoczą się i działają we wspólnym celu - by ochronić siebie i ocalić wioskę. Jest tu zatem lekcja współpracy i wyjaśnienie, że każdy jest wartościowy i każdy - nawet najmniej zdolny - może przydać się grupie. Historie o Smerfach zostały przygotowane tak, by w każdej pojawiał się cenny dla dzieci morał, oczywisty, ale też przydatny. Odbiorcy nauczą się czegoś z lektury, a przy okazji będą mieć sporo rozrywki - bo rzadko dzisiaj pamięta się o konieczności dynamizowania fabuły w historiach dla najmłodszych. Tu przygody rozgrywają się w starym stylu, bez nadmiernego ochraniania odbiorców przed złem i strachem - może pojawić się poważne niebezpieczeństwo albo tylko niegroźny strach przez chwilę - wszystko będzie tak samo atrakcyjne z perspektywy dzieci.
Jørn Lier Horst: Operacja sprzedawca pierniczków
Media Rodzina, Poznań 2023.
Smakołyki
Najpierw była popularność powieści detektywistycznych dla najmłodszych. Dzieci w trakcie lektury mogły jednak nie tylko kibicować bohaterom, ale również przeprowadzać procesy dedukcji równolegle z nimi - tak, żeby wyćwiczyć umiejętność logicznego myślenia i spostrzegawczość. Jednak w klasycznych historiach mali odbiorcy mogą sami dla siebie próbować rozwiązywać zagadki - nikt na nich nie poczeka ani nie zasygnalizuje im, że oto zaraz coś się rozstrzygnie. W efekcie jeśli ktoś niezbyt szybko wyciąga wnioski albo nie jest jeszcze przygotowany na zwrot akcji - może się rozczarować, a na pewno zniechęcić do aktywnej lektury, do uczestniczenia w opowieści. Zupełnie inaczej staje się z podserią o Burze Detektywistycznym Numer Dwa. Tiril i Oliver rozwiązują zagadki w małym miasteczku i także stali się bohaterami całej detektywistycznej popularnej serii. Ale Jorn Lier Horst na tym nie poprzestaje, wprowadza też zestaw łamigłówek dla dzieci. Łatwo te książki rozpoznać, bo przypominają rozmiarami zeszyty ćwiczeń i popularne dzisiaj zbiorki z łamigłówkami, mają też miękką okładkę. I opowieść - chociaż zbliżona do tych z podstawowego cyklu - włącza dzieci w akcję. Każdy mały rozdział kończy się bowiem zadaniem albo wątpliwością, które za chwilę doczekają się wyjaśnienia i rozwiązania, co zdecydowanie przyspieszy akcję. Ale przerwanie narracji w momencie, gdy trzeba wymyślić, na jaki trop wpadli bohaterowie, to pomysł, który pozwala odbiorcom uczestniczyć w akcji. Inaczej niż w klasycznych opowieściach, tutaj trzeba zastanowić się nad treścią i dokładnie obejrzeć ilustracje - bo czasami to właśnie w nich skrywa się wyjaśnienie zagadki, a dodatkowo rozwiązania są też na fragmentach obrazków pokazywane. Co oznacza, że trzeba się porządnie zaangażować, żeby korzystać z lektury.
"Operacja sprzedawca pierniczków" to tomik, który wprowadza w świąteczny nastrój niejako mimochodem - bo rzecz dzieje się w lokalnym sklepiku. Budka, w której miały być sprzedawane ciasteczka, stoi zamknięta i zirytowani klienci postanawiają udać się do konkurencji - w końcu kartka "zaraz wracam" jest już od dłuższego czasu wystawiona. Ale dopiero wejście do nieczynnego sklepiku otwiera na poważny problem - sytuacja wymaga śledztwa, a wiadomo, że Tiril i Oliver nie dadzą się przepędzić z miejsca, które obfituje w zagadki detektywistyczne. Z ich pomocą można będzie się przekonać, co naprawdę się stało i dlaczego ktokolwiek chciał sprzedawać świąteczne pierniczki. Kryminalna sprawa ma kilka wątków, co oznacza, że odbiorcy nie od razu wpadną na właściwy trop - będą razem z Tiril i Oliverem poznawać rzeczywistość i zdobywać nowe informacje, a dopiero na ich podstawie spróbują wyznaczać podpowiedzi i tropy w drodze do wskazania winnych w sprawie "sprzedawca pierniczków". Niektórym spodoba się zimowy klimat, przygotowania do świąt pozostające gdzieś w tle - na marginesie historii. Jorn Lier Horst pozwala dzieciom na dobrą zabawę i zachęca ich do brania czynnego udziału w lekturze. Tu nie da się nudzić ani rozproszyć - trzeba ciągle uważać, żeby móc odpowiadać na pytania stawiane przez autora.
Smakołyki
Najpierw była popularność powieści detektywistycznych dla najmłodszych. Dzieci w trakcie lektury mogły jednak nie tylko kibicować bohaterom, ale również przeprowadzać procesy dedukcji równolegle z nimi - tak, żeby wyćwiczyć umiejętność logicznego myślenia i spostrzegawczość. Jednak w klasycznych historiach mali odbiorcy mogą sami dla siebie próbować rozwiązywać zagadki - nikt na nich nie poczeka ani nie zasygnalizuje im, że oto zaraz coś się rozstrzygnie. W efekcie jeśli ktoś niezbyt szybko wyciąga wnioski albo nie jest jeszcze przygotowany na zwrot akcji - może się rozczarować, a na pewno zniechęcić do aktywnej lektury, do uczestniczenia w opowieści. Zupełnie inaczej staje się z podserią o Burze Detektywistycznym Numer Dwa. Tiril i Oliver rozwiązują zagadki w małym miasteczku i także stali się bohaterami całej detektywistycznej popularnej serii. Ale Jorn Lier Horst na tym nie poprzestaje, wprowadza też zestaw łamigłówek dla dzieci. Łatwo te książki rozpoznać, bo przypominają rozmiarami zeszyty ćwiczeń i popularne dzisiaj zbiorki z łamigłówkami, mają też miękką okładkę. I opowieść - chociaż zbliżona do tych z podstawowego cyklu - włącza dzieci w akcję. Każdy mały rozdział kończy się bowiem zadaniem albo wątpliwością, które za chwilę doczekają się wyjaśnienia i rozwiązania, co zdecydowanie przyspieszy akcję. Ale przerwanie narracji w momencie, gdy trzeba wymyślić, na jaki trop wpadli bohaterowie, to pomysł, który pozwala odbiorcom uczestniczyć w akcji. Inaczej niż w klasycznych opowieściach, tutaj trzeba zastanowić się nad treścią i dokładnie obejrzeć ilustracje - bo czasami to właśnie w nich skrywa się wyjaśnienie zagadki, a dodatkowo rozwiązania są też na fragmentach obrazków pokazywane. Co oznacza, że trzeba się porządnie zaangażować, żeby korzystać z lektury.
"Operacja sprzedawca pierniczków" to tomik, który wprowadza w świąteczny nastrój niejako mimochodem - bo rzecz dzieje się w lokalnym sklepiku. Budka, w której miały być sprzedawane ciasteczka, stoi zamknięta i zirytowani klienci postanawiają udać się do konkurencji - w końcu kartka "zaraz wracam" jest już od dłuższego czasu wystawiona. Ale dopiero wejście do nieczynnego sklepiku otwiera na poważny problem - sytuacja wymaga śledztwa, a wiadomo, że Tiril i Oliver nie dadzą się przepędzić z miejsca, które obfituje w zagadki detektywistyczne. Z ich pomocą można będzie się przekonać, co naprawdę się stało i dlaczego ktokolwiek chciał sprzedawać świąteczne pierniczki. Kryminalna sprawa ma kilka wątków, co oznacza, że odbiorcy nie od razu wpadną na właściwy trop - będą razem z Tiril i Oliverem poznawać rzeczywistość i zdobywać nowe informacje, a dopiero na ich podstawie spróbują wyznaczać podpowiedzi i tropy w drodze do wskazania winnych w sprawie "sprzedawca pierniczków". Niektórym spodoba się zimowy klimat, przygotowania do świąt pozostające gdzieś w tle - na marginesie historii. Jorn Lier Horst pozwala dzieciom na dobrą zabawę i zachęca ich do brania czynnego udziału w lekturze. Tu nie da się nudzić ani rozproszyć - trzeba ciągle uważać, żeby móc odpowiadać na pytania stawiane przez autora.
poniedziałek, 25 grudnia 2023
Mac Barnett: Tajemnica Świętego Mikołaja
Dwie Siostry, Warszawa 2023.
Komin
Święty Mikołaj musi mieć jakieś tajemnice. Na przykład taką, jak właściwie udaje mu się wchodzić do domów przez kominy. Mnóstwo pytań można o to zadać, a Mac Barnett zamienia się w ciekawskie i dociekliwe dziecko. Wyobraża sobie motyw wchodzenia do domu przez Mikołaja na wiele różnych sposobów, a każde pytanie wyzwala rysunkową sugestię - Jon Klassen proponuje wersje obrazkowe przedstawionych wątpliwości i obrazkami dopowiada, co też autor mógł mieć na myśli. W związku z tym oczywiście w bajce robi się bardzo wesoło - temat Świętego Mikołaja jest na wszystkie możliwe sposoby przedyskutowany, trudno czasami wymyślić coś nowego i oryginalnego. Mac Barnett jednak wymyśla. Inspiruje się tym, czego nikt nigdy nie widzi, a co rozbudza wyobraźnię. Znajdzie tu autor płaszczyznę porozumienia z dziećmi - bo bardzo szybko wskaże najmłodszym temat, któremu warto się uważnie przyjrzeć. A jeśli już uruchomi kreatywność dziecięcych czytelników, może liczyć na wsparcie przy wskazywaniu kolejnych dopowiedzeń i refleksji na temat wejścia Mikołaja do domu. "Tajemnica Świętego Mikołaja" to tomik bardzo przyjemny i zabawny. Z pewnością rozśmieszy dzieci i nadaje się do lektury przed snem, zwłaszcza w grudniowym czasie. Może urozmaicić opowieści o Mikołaju albo je wzbogacić, może pokazać inną perspektywę lub zachęcić dzieci do samodzielnego wymyślania tematów związanych ze świątecznymi zwyczajami. Oczywiście podpowiedzi, które Mac Barnett wprowadza, wydają się często dość absurdalne albo komiczne same w sobie, tak, żeby zaintrygować odbiorców. Dzieci czeka tu świetna zabawa: rozrywka związana z dywagacjami na temat Świętego Mikołaja to zawsze coś atrakcyjnego. Nie dość, że wywołuje przyjemne skojarzenia - dzięki niespisanym nawiązaniom do konsekwencji wizyt Świętego Mikołaja - to jeszcze daje się szybko przeczytać. Mac Barnett stawia tu na motyw wyliczanki, kolejne rozkładówki zawierają pytania na temat przyzwyczajeń Świętego Mikołaja czy upodobań związanych z wchodzeniem do domów. Prezenty przynajmniej w warstwie narracji schodzą na dalszy plan, liczy się rozbudzanie ciekawości (bez możliwości zaspokojenia jej inaczej niż własną wyobraźnią).
Bardzo ważny jest tutaj pomysł, ale poza pomysłem liczy się warstwa graficzna. Mac Barnett nadaje tempo opowieści i zachęca do uzupełniania jej. Jon Klassen pozwala przeżywać historię i nadaje jej barw (także - komentuje absurd tekstowych propozycji). Całość zamienia się w lekturę porywającą dzieci i ich rodziców - jeśli dorośli będą wieczorem czytać swoim pociechom, na pewno się nie znudzą, a ubawią tak samo jak najmłodsi. Bo przecież w grudniu w Świętego Mikołaja uwierzyć mogą wszyscy - a tym bardziej potraktować go jako istotę z wadami i niekoniecznie radzącą sobie z przeróżnymi kryzysami. "Tajemnica Świętego Mikołaja" to książka, która poprawia humor. Nie ma w niej dużo tekstu, więc mogą ją samodzielnie przeczytać nawet te dzieci, które dopiero poznają litery. A do tego stanowi rozrywkową historyjkę wypełnioną oryginalnymi rozwiązaniami.
Komin
Święty Mikołaj musi mieć jakieś tajemnice. Na przykład taką, jak właściwie udaje mu się wchodzić do domów przez kominy. Mnóstwo pytań można o to zadać, a Mac Barnett zamienia się w ciekawskie i dociekliwe dziecko. Wyobraża sobie motyw wchodzenia do domu przez Mikołaja na wiele różnych sposobów, a każde pytanie wyzwala rysunkową sugestię - Jon Klassen proponuje wersje obrazkowe przedstawionych wątpliwości i obrazkami dopowiada, co też autor mógł mieć na myśli. W związku z tym oczywiście w bajce robi się bardzo wesoło - temat Świętego Mikołaja jest na wszystkie możliwe sposoby przedyskutowany, trudno czasami wymyślić coś nowego i oryginalnego. Mac Barnett jednak wymyśla. Inspiruje się tym, czego nikt nigdy nie widzi, a co rozbudza wyobraźnię. Znajdzie tu autor płaszczyznę porozumienia z dziećmi - bo bardzo szybko wskaże najmłodszym temat, któremu warto się uważnie przyjrzeć. A jeśli już uruchomi kreatywność dziecięcych czytelników, może liczyć na wsparcie przy wskazywaniu kolejnych dopowiedzeń i refleksji na temat wejścia Mikołaja do domu. "Tajemnica Świętego Mikołaja" to tomik bardzo przyjemny i zabawny. Z pewnością rozśmieszy dzieci i nadaje się do lektury przed snem, zwłaszcza w grudniowym czasie. Może urozmaicić opowieści o Mikołaju albo je wzbogacić, może pokazać inną perspektywę lub zachęcić dzieci do samodzielnego wymyślania tematów związanych ze świątecznymi zwyczajami. Oczywiście podpowiedzi, które Mac Barnett wprowadza, wydają się często dość absurdalne albo komiczne same w sobie, tak, żeby zaintrygować odbiorców. Dzieci czeka tu świetna zabawa: rozrywka związana z dywagacjami na temat Świętego Mikołaja to zawsze coś atrakcyjnego. Nie dość, że wywołuje przyjemne skojarzenia - dzięki niespisanym nawiązaniom do konsekwencji wizyt Świętego Mikołaja - to jeszcze daje się szybko przeczytać. Mac Barnett stawia tu na motyw wyliczanki, kolejne rozkładówki zawierają pytania na temat przyzwyczajeń Świętego Mikołaja czy upodobań związanych z wchodzeniem do domów. Prezenty przynajmniej w warstwie narracji schodzą na dalszy plan, liczy się rozbudzanie ciekawości (bez możliwości zaspokojenia jej inaczej niż własną wyobraźnią).
Bardzo ważny jest tutaj pomysł, ale poza pomysłem liczy się warstwa graficzna. Mac Barnett nadaje tempo opowieści i zachęca do uzupełniania jej. Jon Klassen pozwala przeżywać historię i nadaje jej barw (także - komentuje absurd tekstowych propozycji). Całość zamienia się w lekturę porywającą dzieci i ich rodziców - jeśli dorośli będą wieczorem czytać swoim pociechom, na pewno się nie znudzą, a ubawią tak samo jak najmłodsi. Bo przecież w grudniu w Świętego Mikołaja uwierzyć mogą wszyscy - a tym bardziej potraktować go jako istotę z wadami i niekoniecznie radzącą sobie z przeróżnymi kryzysami. "Tajemnica Świętego Mikołaja" to książka, która poprawia humor. Nie ma w niej dużo tekstu, więc mogą ją samodzielnie przeczytać nawet te dzieci, które dopiero poznają litery. A do tego stanowi rozrywkową historyjkę wypełnioną oryginalnymi rozwiązaniami.
Monika Suska: Fakty i plotki o syrenkach
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Wodne stworzenia
Monika Suska postanawia stworzyć porządek zupełnie osobny - oparty wyłącznie na fantazji. Chociaż syrenki gdzieś w baśniach i legendach funkcjonują, to jednak autorka tradycjami literackimi i wyobraźniowymi się nie przejmuje - tworzy syrenki w wersji własnej, a do tego - cały system ich świata i ich funkcjonowania. Więc mimo tytułu serii - że to fakty i plotki - faktów (w rozumieniu nawiązań intertekstualnych, bo przecież nie naukowych badań na temat syrenek) tu nie będzie, a raczej - będą, ale wyłącznie bajkowe. Monika Suska rezygnuje ze znanego być może dzieciom dorobku bajkowo-baśniowego, proponuje za to syrenki po swojemu. Ale nie oznacza to, że nie ma po co do jej książki sięgać, bo zapewni czytelnikom sporo zabawy. Przede wszystkim zaczyna od pięciopunktowego kwestionariusza, który pozwoli rozpoznać syrenkę. Na całej pierwszej rozkładówce kartonowego wielkiego picture booka pojawiają się różne wodne i nie tylko stworzenia, które można oceniać przez pryzmat nowo zdobytych wiadomości: wystarczy przyłożyć do kolejnych istot (sarenki, żółtej łodzi podwodnej, ryby itp.) wskazówki zaproponowane na początku - żeby jednoznacznie określić, czy coś jest syrenką czy nie. Cały proces dedukcji został tu odsłonięty, więc dzieci mogą za każdym razem rzeczywiście sprawdzać, czy mają do czynienia z prawdziwą syrenką. Skoro już syrenki zostały wprowadzone - można zadawać pytania o to, skąd się wzięły. Monika Suska zaludnia też strony istotami syrenkopodobnymi albo ich pochodnymi (kociorenka to syrenka-kot, i takie muszą się tutaj znaleźć, żeby urozmaicić świat podwodny). Są syrenki kosmiczne (kosmorenki), są podziemniaki (stwory z ogonami dżdżownic). Są przyjaciele syrenek i ich wrogowie - wszystko, co jest potrzebne do zrozumienia wzajemnych relacji. Dzieci dowiedzą się, co lubią jeść syrenki ze świata tej autorki. Dalej to już zaglądanie do kolejnych aspektów (zwłaszcza rozrywkowych) codziennego życia bohaterek - jest tu mowa o sporcie i o rodzajach muzyki, o świętach i wakacjach. Nie zabraknie obowiązków: związanych ze szkołą czy sprzątaniem. Tak więc Monika Suska niby porządkuje zagadnienia - ale w rzeczywistości sama je wymyśla i podsuwa czytelnikom jako materiał do tworzenia własnych narracji na temat syrenek. Generuje kolejny "ród", istoty, które są wdzięczne i ciekawe, dają się lubić, a przy tym nie potrzebują atencji, żeby istnieć - funkcjonują z dala od świata odbiorców i nie wiedzą o nich. "Fakty i plotki o syrenkach" to lektura zabawna i inspirująca, wymyślająca świat w szczegółach, ale bez fabuł - tak, żeby to sami odbiorcy mogli decydować o przygodach spotykających bohaterki. Jest to książka bardzo kolorowa, wypełniona ciekawostkami i przyciągającymi wzrok obrazkami - dzieci bardzo łatwo zanurzyć się mogą w opowieści, zwłaszcza że nikt nie zmusza ich do linearnego czytania - poznawać syrenki można we własnym rytmie i niekoniecznie po kolei - tutaj wystarczy śledzić podpisy pod atrakcyjnymi rysunkami, żeby dać się wciągnąć w wymyślony świat. Monika Suska proponuje ciekawą kontynuację serii, która idealnie się na rynku literatury czwartej sprawdziła - i dostarcza dzieciom przyjemności odkrywców.
Wodne stworzenia
Monika Suska postanawia stworzyć porządek zupełnie osobny - oparty wyłącznie na fantazji. Chociaż syrenki gdzieś w baśniach i legendach funkcjonują, to jednak autorka tradycjami literackimi i wyobraźniowymi się nie przejmuje - tworzy syrenki w wersji własnej, a do tego - cały system ich świata i ich funkcjonowania. Więc mimo tytułu serii - że to fakty i plotki - faktów (w rozumieniu nawiązań intertekstualnych, bo przecież nie naukowych badań na temat syrenek) tu nie będzie, a raczej - będą, ale wyłącznie bajkowe. Monika Suska rezygnuje ze znanego być może dzieciom dorobku bajkowo-baśniowego, proponuje za to syrenki po swojemu. Ale nie oznacza to, że nie ma po co do jej książki sięgać, bo zapewni czytelnikom sporo zabawy. Przede wszystkim zaczyna od pięciopunktowego kwestionariusza, który pozwoli rozpoznać syrenkę. Na całej pierwszej rozkładówce kartonowego wielkiego picture booka pojawiają się różne wodne i nie tylko stworzenia, które można oceniać przez pryzmat nowo zdobytych wiadomości: wystarczy przyłożyć do kolejnych istot (sarenki, żółtej łodzi podwodnej, ryby itp.) wskazówki zaproponowane na początku - żeby jednoznacznie określić, czy coś jest syrenką czy nie. Cały proces dedukcji został tu odsłonięty, więc dzieci mogą za każdym razem rzeczywiście sprawdzać, czy mają do czynienia z prawdziwą syrenką. Skoro już syrenki zostały wprowadzone - można zadawać pytania o to, skąd się wzięły. Monika Suska zaludnia też strony istotami syrenkopodobnymi albo ich pochodnymi (kociorenka to syrenka-kot, i takie muszą się tutaj znaleźć, żeby urozmaicić świat podwodny). Są syrenki kosmiczne (kosmorenki), są podziemniaki (stwory z ogonami dżdżownic). Są przyjaciele syrenek i ich wrogowie - wszystko, co jest potrzebne do zrozumienia wzajemnych relacji. Dzieci dowiedzą się, co lubią jeść syrenki ze świata tej autorki. Dalej to już zaglądanie do kolejnych aspektów (zwłaszcza rozrywkowych) codziennego życia bohaterek - jest tu mowa o sporcie i o rodzajach muzyki, o świętach i wakacjach. Nie zabraknie obowiązków: związanych ze szkołą czy sprzątaniem. Tak więc Monika Suska niby porządkuje zagadnienia - ale w rzeczywistości sama je wymyśla i podsuwa czytelnikom jako materiał do tworzenia własnych narracji na temat syrenek. Generuje kolejny "ród", istoty, które są wdzięczne i ciekawe, dają się lubić, a przy tym nie potrzebują atencji, żeby istnieć - funkcjonują z dala od świata odbiorców i nie wiedzą o nich. "Fakty i plotki o syrenkach" to lektura zabawna i inspirująca, wymyślająca świat w szczegółach, ale bez fabuł - tak, żeby to sami odbiorcy mogli decydować o przygodach spotykających bohaterki. Jest to książka bardzo kolorowa, wypełniona ciekawostkami i przyciągającymi wzrok obrazkami - dzieci bardzo łatwo zanurzyć się mogą w opowieści, zwłaszcza że nikt nie zmusza ich do linearnego czytania - poznawać syrenki można we własnym rytmie i niekoniecznie po kolei - tutaj wystarczy śledzić podpisy pod atrakcyjnymi rysunkami, żeby dać się wciągnąć w wymyślony świat. Monika Suska proponuje ciekawą kontynuację serii, która idealnie się na rynku literatury czwartej sprawdziła - i dostarcza dzieciom przyjemności odkrywców.
niedziela, 24 grudnia 2023
Dr. Seuss: Jak Grinch skradł święta
Kropka, Warszawa 2023.
Ktosiowie
Ta historia trafiła do popkultury i doczekała się wielu odsłon, teraz trafia do czytelników w najbardziej podstawowej, kanonicznej wersji - i w najlepszym z możliwych przekładzie, w tłumaczeniu Michała Rusinka. "Jak Grinch skradł święta" to opowieść o złośliwym lub sfrustrowanym stworku, który postanawia mieszkańców Ktosiowa pozbawić powodów do świętowania. Zakrada się kolejno do domów i jak Święty Mikołaj a rebours wynosi wszystkie świąteczne motywy. Przyłapany tylko przez jedno dziecko, wymyśla odpowiednio przekonującą historyjkę, żeby nie dać się powstrzymać. Wszystko wskazuje na to, że Grinch odniesie sukces i że mieszkańców Ktosiowa czeka pożegnanie ze świętami. Jednak nikt nie przejmuje się stratą - brak przedmiotów nie oznacza braku świątecznej atmosfery, Ktosiowie wiedzą, co zrobić, żeby ocalić święta, a Grinch będzie musiał ulec tej magii.
Prosta i szybka rymowana historia "Jak Grinch skradł święta" przypomina o tym, co najważniejsze. Daje się błyskawicznie przeczytać, a Michał Rusinek wie, jak podkreślać rytm narracji. Dzieciom spodoba się i humor, i pełna emocji fabuła - dzieje się tu dużo, a przecież to picture book - to jednak nieważne, dobry pomysł sprawia, że można błyskawicznie podzielić się relacją. Grinch, chociaż kreowany na czarny charakter, daje się mimo wszystko polubić - jego przekora i zadziorność spodobają się dzieciom. A fakt, że nie udało się bohaterowi zrealizować w pełni swojego zamiaru pozbawienia mieszkańców Ktosiowa radości świąt - tym lepiej i tym więcej sympatii ostatecznie do Grincha będzie mogło trafić. Dr. Seuss karmi dzieci prawdziwą przygodą, nie boi się odważnych rozwiązań, a czasami też - reakcji niespodziewanych. Czytelnicy (bez względu na to, czy będą słuchaczami, czy sami prześledzą opowieść) zostaną usatysfakcjonowani sposobem prezentowania opowieści. Wszystko tu do siebie pasuje, nie ma stylistycznych wygibasów, które uniemożliwiałyby radość z lektury: co przecież nie jest zaskoczeniem. Michał Rusinek nie będzie testował wytrzymałości rodziców na naiwne rymy: woli zagwarantować wysoką jakość tekstu. W efekcie nie tylko najmłodszym będzie wyrabiać gust literacki od pierwszych lat życia, ale i dorosłym uświadomi, że bajki dla dzieci mogą łączyć się z dobrym stylem - a jeśli tak się stanie, to spodobają się również starszym pokoleniom.
"Jak Grinch skradł święta" to historia zilustrowana czarno-białymi dynamicznymi obrazkami, dobrze uzupełniającymi tekstową opowieść. Akcja toczy się szybko - i ilustracje dorównują jej w tempie, a ponieważ słów jest rzeczywiście niewiele, sporo uwagi odbiorcy przeznaczać będą na oglądanie obrazków. Do czerni i bieli dodane zostały czerwienie w dwóch wersjach (jasny i ciemny kolor) - to przydaje się nie tylko do zaakcentowania wyglądu Grincha (czerwone "białka" oczu sygnalizują złego typa), ale i do sterowania samymi czytelnikami. "Jak Grinch skradł święta" to lektura zdecydowanie obowiązkowa w bożonarodzeniowym czasie - i przydatna dla tych wszystkich, którzy chcą wiedzieć, co w popkulturze dzisiaj zostało zaczerpnięte z klasyki. Bardzo ładne wydanie ucieszy każdego - nawet jeśli ktoś nie przepada za świątecznymi klimatami, tu może zajrzeć bez lęku.
Ktosiowie
Ta historia trafiła do popkultury i doczekała się wielu odsłon, teraz trafia do czytelników w najbardziej podstawowej, kanonicznej wersji - i w najlepszym z możliwych przekładzie, w tłumaczeniu Michała Rusinka. "Jak Grinch skradł święta" to opowieść o złośliwym lub sfrustrowanym stworku, który postanawia mieszkańców Ktosiowa pozbawić powodów do świętowania. Zakrada się kolejno do domów i jak Święty Mikołaj a rebours wynosi wszystkie świąteczne motywy. Przyłapany tylko przez jedno dziecko, wymyśla odpowiednio przekonującą historyjkę, żeby nie dać się powstrzymać. Wszystko wskazuje na to, że Grinch odniesie sukces i że mieszkańców Ktosiowa czeka pożegnanie ze świętami. Jednak nikt nie przejmuje się stratą - brak przedmiotów nie oznacza braku świątecznej atmosfery, Ktosiowie wiedzą, co zrobić, żeby ocalić święta, a Grinch będzie musiał ulec tej magii.
Prosta i szybka rymowana historia "Jak Grinch skradł święta" przypomina o tym, co najważniejsze. Daje się błyskawicznie przeczytać, a Michał Rusinek wie, jak podkreślać rytm narracji. Dzieciom spodoba się i humor, i pełna emocji fabuła - dzieje się tu dużo, a przecież to picture book - to jednak nieważne, dobry pomysł sprawia, że można błyskawicznie podzielić się relacją. Grinch, chociaż kreowany na czarny charakter, daje się mimo wszystko polubić - jego przekora i zadziorność spodobają się dzieciom. A fakt, że nie udało się bohaterowi zrealizować w pełni swojego zamiaru pozbawienia mieszkańców Ktosiowa radości świąt - tym lepiej i tym więcej sympatii ostatecznie do Grincha będzie mogło trafić. Dr. Seuss karmi dzieci prawdziwą przygodą, nie boi się odważnych rozwiązań, a czasami też - reakcji niespodziewanych. Czytelnicy (bez względu na to, czy będą słuchaczami, czy sami prześledzą opowieść) zostaną usatysfakcjonowani sposobem prezentowania opowieści. Wszystko tu do siebie pasuje, nie ma stylistycznych wygibasów, które uniemożliwiałyby radość z lektury: co przecież nie jest zaskoczeniem. Michał Rusinek nie będzie testował wytrzymałości rodziców na naiwne rymy: woli zagwarantować wysoką jakość tekstu. W efekcie nie tylko najmłodszym będzie wyrabiać gust literacki od pierwszych lat życia, ale i dorosłym uświadomi, że bajki dla dzieci mogą łączyć się z dobrym stylem - a jeśli tak się stanie, to spodobają się również starszym pokoleniom.
"Jak Grinch skradł święta" to historia zilustrowana czarno-białymi dynamicznymi obrazkami, dobrze uzupełniającymi tekstową opowieść. Akcja toczy się szybko - i ilustracje dorównują jej w tempie, a ponieważ słów jest rzeczywiście niewiele, sporo uwagi odbiorcy przeznaczać będą na oglądanie obrazków. Do czerni i bieli dodane zostały czerwienie w dwóch wersjach (jasny i ciemny kolor) - to przydaje się nie tylko do zaakcentowania wyglądu Grincha (czerwone "białka" oczu sygnalizują złego typa), ale i do sterowania samymi czytelnikami. "Jak Grinch skradł święta" to lektura zdecydowanie obowiązkowa w bożonarodzeniowym czasie - i przydatna dla tych wszystkich, którzy chcą wiedzieć, co w popkulturze dzisiaj zostało zaczerpnięte z klasyki. Bardzo ładne wydanie ucieszy każdego - nawet jeśli ktoś nie przepada za świątecznymi klimatami, tu może zajrzeć bez lęku.
Anita Głowińska: Kicia Kocia i święta. Świętowanie w różnych kulturach
Media Rodzina, Poznań 2023.
Świąteczne wiadomości
Kicia Kocia to bohaterka, która przeprowadza najmłodszych przez dzieciństwo, a Anita Głowińska nie ustaje w wysiłkach, żeby przedstawiać odbiorcom kolejne aspekty świata – zwłaszcza tego najbliższego. W tomiku „Kicia Kocia i święta. Świętowanie w różnych kulturach” jest jednak nieco inaczej. Tomik ukazuje się w podserii Rysuj z Kicią Kocią, co oznacza, że łączy w sobie zalety szkicownika, kolorowanki i czytanek (także – czytanek edukacyjnych). Można sporo się z niego dowiedzieć, co przydaje się zwłaszcza w multikulturowym otoczeniu – autorka przygotowuje dzieci na wiadomości o świętach ich kolegów z różnych krajów i religii – tak, żeby nikt nie czuł się wykluczony ani odrzucony za sprawą swojej wiary i zwyczajów. Sama Kicia Kocia przygotowuje się z Nunusiem do Wigilii – jednak Wigilia przedstawiana jako Gwiazdka daje też możliwość świętowania niechrześcijanom, ludziom, dla których liczy się spotkanie z bliskimi i poczucie wspólnoty. Autorka jednocześnie nie chce odbierać bohaterom radości oczekiwania i atrakcji związanych z bożonarodzeniowymi przygotowaniami – przecież dla odbiorców ważne będzie poznawanie tradycji.
Tekstowe wstawki pokazują Kicię Kocię i Nunusia podczas różnych grudniowych czynności – lepienia łańcucha na choinkę, przygotowywania pierogów i innych świątecznych potraw, szykowania kartek do wysłania bliskim, pisania listów do Świętego Mikołaja, ozdabiania okien, kupowania świecznika do stroików… mnóstwo drobnych zadań, które składają się na to, co później pamięta się jako magię świąt z dzieciństwa – Kicia Kocia i Nunuś przeżywać będą razem z odbiorcami. Za każdym razem Anita Głowińska proponuje krótki, jednoakapitowy komentarz, żeby wyjaśnić, co dzieje się na ilustracji – a pod tym komentarzem wprowadza przypisy – wyjaśnienia dotyczące poszczególnych elementów świątecznych przygotowań. Wplata tu także informacje o świętach w innych religiach – przyjaciele Kici Koci pochodzą z różnych stron świata i warto wiedzieć, jakie tradycje kultywowane są w ich domach. Do tego dochodzą części tomiku do artystycznego wyżycia się: kolorowanki, uzupełnianki i rysowanki, można tutaj wykorzystywać wyobraźnię, żeby ozdabiać poszczególne przedmioty, można rozwiązywać zagadki albo uzupełniać podane fragmenty ilustracji tak, żeby urozmaicić zabawę. Anita Głowińska nie chce, żeby dzieci się nudziły – w związku z tym proponuje im mnóstwo ciekawych zadań. Atrakcyjnych nie tylko z uwagi na możliwość pokolorowania świata Kici Koci, ale ze względu na graficzną jakość całości: Anita Głowińska jak zwykle dba o to, żeby tomik był zachwycający i żeby przyciągał wzrok zarówno dzieci, jak i ich rodziców. Kicia Kocia to gwarancja wysokiej jakości obrazków – i nie inaczej jest i tym razem, dlatego też można być spokojnym o chęć najmłodszych do wykonywania kolejnych poleceń. Dzieci błyskawicznie dadzą się wciągnąć w rzeczywistość Kici Koci i razem z nią będą się zajmować poznawaniem świątecznych zwyczajów. To doskonała propozycja na grudniowe wieczory, tomik, który małym odbiorcom uświadomi, jak wiele jest jeszcze do odkrycia – i jak dobrze można się bawić razem. Chociaż książka wygląda trochę jak zeszyt ćwiczeń, jest w niej potężna porcja wiedzy, podanej tak, by dzieci z łatwością ją przyswajały.
Świąteczne wiadomości
Kicia Kocia to bohaterka, która przeprowadza najmłodszych przez dzieciństwo, a Anita Głowińska nie ustaje w wysiłkach, żeby przedstawiać odbiorcom kolejne aspekty świata – zwłaszcza tego najbliższego. W tomiku „Kicia Kocia i święta. Świętowanie w różnych kulturach” jest jednak nieco inaczej. Tomik ukazuje się w podserii Rysuj z Kicią Kocią, co oznacza, że łączy w sobie zalety szkicownika, kolorowanki i czytanek (także – czytanek edukacyjnych). Można sporo się z niego dowiedzieć, co przydaje się zwłaszcza w multikulturowym otoczeniu – autorka przygotowuje dzieci na wiadomości o świętach ich kolegów z różnych krajów i religii – tak, żeby nikt nie czuł się wykluczony ani odrzucony za sprawą swojej wiary i zwyczajów. Sama Kicia Kocia przygotowuje się z Nunusiem do Wigilii – jednak Wigilia przedstawiana jako Gwiazdka daje też możliwość świętowania niechrześcijanom, ludziom, dla których liczy się spotkanie z bliskimi i poczucie wspólnoty. Autorka jednocześnie nie chce odbierać bohaterom radości oczekiwania i atrakcji związanych z bożonarodzeniowymi przygotowaniami – przecież dla odbiorców ważne będzie poznawanie tradycji.
Tekstowe wstawki pokazują Kicię Kocię i Nunusia podczas różnych grudniowych czynności – lepienia łańcucha na choinkę, przygotowywania pierogów i innych świątecznych potraw, szykowania kartek do wysłania bliskim, pisania listów do Świętego Mikołaja, ozdabiania okien, kupowania świecznika do stroików… mnóstwo drobnych zadań, które składają się na to, co później pamięta się jako magię świąt z dzieciństwa – Kicia Kocia i Nunuś przeżywać będą razem z odbiorcami. Za każdym razem Anita Głowińska proponuje krótki, jednoakapitowy komentarz, żeby wyjaśnić, co dzieje się na ilustracji – a pod tym komentarzem wprowadza przypisy – wyjaśnienia dotyczące poszczególnych elementów świątecznych przygotowań. Wplata tu także informacje o świętach w innych religiach – przyjaciele Kici Koci pochodzą z różnych stron świata i warto wiedzieć, jakie tradycje kultywowane są w ich domach. Do tego dochodzą części tomiku do artystycznego wyżycia się: kolorowanki, uzupełnianki i rysowanki, można tutaj wykorzystywać wyobraźnię, żeby ozdabiać poszczególne przedmioty, można rozwiązywać zagadki albo uzupełniać podane fragmenty ilustracji tak, żeby urozmaicić zabawę. Anita Głowińska nie chce, żeby dzieci się nudziły – w związku z tym proponuje im mnóstwo ciekawych zadań. Atrakcyjnych nie tylko z uwagi na możliwość pokolorowania świata Kici Koci, ale ze względu na graficzną jakość całości: Anita Głowińska jak zwykle dba o to, żeby tomik był zachwycający i żeby przyciągał wzrok zarówno dzieci, jak i ich rodziców. Kicia Kocia to gwarancja wysokiej jakości obrazków – i nie inaczej jest i tym razem, dlatego też można być spokojnym o chęć najmłodszych do wykonywania kolejnych poleceń. Dzieci błyskawicznie dadzą się wciągnąć w rzeczywistość Kici Koci i razem z nią będą się zajmować poznawaniem świątecznych zwyczajów. To doskonała propozycja na grudniowe wieczory, tomik, który małym odbiorcom uświadomi, jak wiele jest jeszcze do odkrycia – i jak dobrze można się bawić razem. Chociaż książka wygląda trochę jak zeszyt ćwiczeń, jest w niej potężna porcja wiedzy, podanej tak, by dzieci z łatwością ją przyswajały.
sobota, 23 grudnia 2023
Joya Goffney: Czasami jestem morzem łez
Must Read, Poznań 2023.
Lista uczuć
Trochę szuka tematu na młodzieżowy romans Joya Goffney i trochę też odbiorców zaskakuje, przenosząc ciężar tematu z miłości mimo wszystko na kwestie rasowe. "Czasami jestem morzem łez" to książka nietypowa za sprawą problemów bohaterki, Czarnej (w tomie przyjęty został taki sposób zapisu, a ponieważ dziewczyna zmaga się z problemami z zaakceptowaniem koloru skóry, używa też opisowego określenia "słowo na CZ". Poza "Czarnymi" są tu też "Miksy", do których właściwie Quinn się zalicza - zapis wielką literą odnosi się tylko do bohaterów o ciemniejszym kolorze skóry i trzeba się do tej ortografii przyzwyczaić podczas czytania). Quinn ma osiemnaście lat i już niedługo będzie musiała wybrać uniwersytet dla siebie (nie jest to uczelnia, o której marzą dla córki rodzice Quinn) - tyle że nie przejawia specjalnych skłonności do nauki i ciągle wpada w kłopoty związane ze szkołą i ocenami. Woli zajmować się tematem odrzucania jej przez społeczeństwo - a każdy przejaw nietolerancji czy braku akceptacji mocno rozdmuchuje, nawet jeśli wydaje się, że jej znajomi nie mieli nic złego na myśli. Quinn w temacie rasizmu jest nadwrażliwa od czasu, kiedy ktoś nazwał ją Oreo (biała w środku, mimo koloru skóry). To wątek, który wypełnia sporą część tomu. Ponadto Quinn ze swoimi dylematami radzi sobie, układając je w listy. Ma cały notes z wypisywanymi w punktach spostrzeżeniami i przemyśleniami. Czasami to naiwne nastoletnie wynurzenia - na przykład wyliczanki chłopców, którzy jej się podobają, innym razem sekrety, jakich Quinn nie powierzyłaby nikomu innemu. Do takich należy lista rzeczy, o których nikt poza Quinn nie wie. Wypisywanie ich w zeszycie to proszenie się o katastrofę - i rzeczywiście pewnego dnia dziennik Quinn znika. Cała szkoła wkrótce dostanie zdjęcie jednej ze stron (z konkretną listą), a sama bohaterka - nakaz wypełniania kolejnych punktów do zrobienia. I tak zaczyna się wielka przygoda Quinn, właściwie zabawa w dojrzewanie, przejście od beztroskiego i wypełnionego drobnymi kłamstwami dzieciństwa w dorosłość. Quinn w potyczce z anonimowym prześladowcą nie jest sama - zaczyna się nią opiekować Carter, przystojny chłopak i jeden z obiektów z listy. Carter do Quinn doprowadza też swoją kuzynkę, Olivię, kiedyś borykającą się z prześladowaniem w szkole, dzisiaj - bardzo odważną dziewczynę. Ta paczka będzie wspólnie stawiać czoła problemom i wyzwaniom. Wszystko po to, żeby Quinn i Carter mogli w końcu być razem - bo chociaż na początku bohaterka jest zauroczona swoim najlepszym przyjacielem, Mattem, to Joya Goffney o tej postaci w pewnym momencie zapomni: Matt nie będzie potrzebny, jako element dzieciństwa Quinn. Sporo tu tematów ciężkich jak na romans dla młodzieży - między innymi dziewczyna martwi się rasizmem u jej ojca (objawia się to w nieoczekiwanych momentach i psuje relacje w towarzystwie), ma też wielki problem z zaakceptowaniem odchodzenia babci: ukochana Hattie była towarzyszką wielu szaleństw, teraz przebywa w domu opieki, a jej stan stale się pogarsza. Quinn nie czuje się gotowa, by wybrać się z wizytą i przekonać się, że dawna babcia już nie wróci - w efekcie traci czas możliwy na pożegnania czy budowanie kolejnych cennych wspomnień. Wszystko się zmienia, gdy przyjaciele otwierają ją na nowe doznania - więc "Czasami jestem morzem łez" pokazuje także inną perspektywę i drogi działania. Odbiorcy, którzy nie potrafią poradzić sobie z własnym życiem, nauczą się dzięki tej lekturze dystansu i mierzenia się z przeciwnościami losu - i to ważne przesłanie.
Lista uczuć
Trochę szuka tematu na młodzieżowy romans Joya Goffney i trochę też odbiorców zaskakuje, przenosząc ciężar tematu z miłości mimo wszystko na kwestie rasowe. "Czasami jestem morzem łez" to książka nietypowa za sprawą problemów bohaterki, Czarnej (w tomie przyjęty został taki sposób zapisu, a ponieważ dziewczyna zmaga się z problemami z zaakceptowaniem koloru skóry, używa też opisowego określenia "słowo na CZ". Poza "Czarnymi" są tu też "Miksy", do których właściwie Quinn się zalicza - zapis wielką literą odnosi się tylko do bohaterów o ciemniejszym kolorze skóry i trzeba się do tej ortografii przyzwyczaić podczas czytania). Quinn ma osiemnaście lat i już niedługo będzie musiała wybrać uniwersytet dla siebie (nie jest to uczelnia, o której marzą dla córki rodzice Quinn) - tyle że nie przejawia specjalnych skłonności do nauki i ciągle wpada w kłopoty związane ze szkołą i ocenami. Woli zajmować się tematem odrzucania jej przez społeczeństwo - a każdy przejaw nietolerancji czy braku akceptacji mocno rozdmuchuje, nawet jeśli wydaje się, że jej znajomi nie mieli nic złego na myśli. Quinn w temacie rasizmu jest nadwrażliwa od czasu, kiedy ktoś nazwał ją Oreo (biała w środku, mimo koloru skóry). To wątek, który wypełnia sporą część tomu. Ponadto Quinn ze swoimi dylematami radzi sobie, układając je w listy. Ma cały notes z wypisywanymi w punktach spostrzeżeniami i przemyśleniami. Czasami to naiwne nastoletnie wynurzenia - na przykład wyliczanki chłopców, którzy jej się podobają, innym razem sekrety, jakich Quinn nie powierzyłaby nikomu innemu. Do takich należy lista rzeczy, o których nikt poza Quinn nie wie. Wypisywanie ich w zeszycie to proszenie się o katastrofę - i rzeczywiście pewnego dnia dziennik Quinn znika. Cała szkoła wkrótce dostanie zdjęcie jednej ze stron (z konkretną listą), a sama bohaterka - nakaz wypełniania kolejnych punktów do zrobienia. I tak zaczyna się wielka przygoda Quinn, właściwie zabawa w dojrzewanie, przejście od beztroskiego i wypełnionego drobnymi kłamstwami dzieciństwa w dorosłość. Quinn w potyczce z anonimowym prześladowcą nie jest sama - zaczyna się nią opiekować Carter, przystojny chłopak i jeden z obiektów z listy. Carter do Quinn doprowadza też swoją kuzynkę, Olivię, kiedyś borykającą się z prześladowaniem w szkole, dzisiaj - bardzo odważną dziewczynę. Ta paczka będzie wspólnie stawiać czoła problemom i wyzwaniom. Wszystko po to, żeby Quinn i Carter mogli w końcu być razem - bo chociaż na początku bohaterka jest zauroczona swoim najlepszym przyjacielem, Mattem, to Joya Goffney o tej postaci w pewnym momencie zapomni: Matt nie będzie potrzebny, jako element dzieciństwa Quinn. Sporo tu tematów ciężkich jak na romans dla młodzieży - między innymi dziewczyna martwi się rasizmem u jej ojca (objawia się to w nieoczekiwanych momentach i psuje relacje w towarzystwie), ma też wielki problem z zaakceptowaniem odchodzenia babci: ukochana Hattie była towarzyszką wielu szaleństw, teraz przebywa w domu opieki, a jej stan stale się pogarsza. Quinn nie czuje się gotowa, by wybrać się z wizytą i przekonać się, że dawna babcia już nie wróci - w efekcie traci czas możliwy na pożegnania czy budowanie kolejnych cennych wspomnień. Wszystko się zmienia, gdy przyjaciele otwierają ją na nowe doznania - więc "Czasami jestem morzem łez" pokazuje także inną perspektywę i drogi działania. Odbiorcy, którzy nie potrafią poradzić sobie z własnym życiem, nauczą się dzięki tej lekturze dystansu i mierzenia się z przeciwnościami losu - i to ważne przesłanie.
piątek, 22 grudnia 2023
Zofia Stanecka: Basia. Wielka księga psów i kotów oraz innych zwierzęcych przyjaciół
Harperkids, Warszawa 2023.
Przyjaciele
Tym razem Zofia Stanecka wychodzi naprzeciw oczekiwaniom rodziców, którzy chcą nauczyć swoje pociechy, jak traktować zwierzęta - domowych pupili albo czworonogi spotykane podczas spacerów. Przy okazji załapią się jeszcze inne stworzenia, które można trzymać w domu (w tym papuga nimfa, która w wersji graficznej Marianny Oklejak jest trochę za duża) czy żółw, chomiki, myszki i rybki. Wszystko po to, żeby przedstawić dzieciom garść wiadomości i przestróg. Najwięcej miejsca w tomie "Wielka księga psów i kotów oraz innych zwierzęcych przyjaciół" zajmują psy i koty. Tutaj pojawiają się i opowieści o poszczególnych bohaterach znanych z serii o Basi (w końcu wielu przyjaciół dziewczynki ma w domu zwierzęta i warto o nich przypomnieć, co zachęci do przypominania sobie całej serii), i porady dotyczące pielęgnacji zwierząt, opieki nad nimi, wyzwań i komplikacji - to coś dla tych, którzy zastanawiają się nad zakupem albo adopcją zwierzaka. Czasami Basia chce się czegoś dowiedzieć, na przykład - dlaczego sterylizuje się koty i dlaczego nie wszyscy ludzie chcą i mogą trzymać zwierzęta w domu. Wtedy autorka wprowadza krótkie opowiadania, migawki, w których bohaterka poznaje świat dzięki swoim bliskim. Czy to członkowie rodziny, czy opiekunowie zajmujący się na co dzień domami pełnymi zwierząt - są w stanie naświetlić część najważniejszych spraw prosto i zrozumiale dla dzieci. Do tego dochodzą informacje o pochodzeniu gatunków, o tym, kiedy zostały udomowione i jak trafiły do człowieka. Nie ma tu zatem wyłącznie bajek i oparcia na fabułach wymyślanych przez Zofię Stanecką na potrzeby cyklu - liczą się wiadomości, a żeby je przedstawić, trzeba czasem zrezygnować z rozrywki i postawić na czyste wyjaśnienia. To rozwiązanie dobrze się sprawdza także dzięki skrótowości, autorka jest w stanie tak zaprezentować tematy, żeby nie zniechęcić dzieci do lektury i żeby kusić je rodzajem zagadnień - w końcu każdy chce dowiedzieć się czegoś o swoim pupilu. To również miejsce na uwagi dotyczące traktowania zwierząt: dzieci nie zawsze wiedzą, jak się zachować wobec czworonogów (nie tylko własnych, ale i tych z bliskiego otoczenia), a nie wszyscy rodzice umieją i chcą to wytłumaczyć. Również tutaj Zofia Stanecka przychodzi z pomocą i dzieli się wiadomościami - tak, żeby Basia stała się przewodnikiem dla odbiorców.
Przy psach i kotach tematów jest mnóstwo i oczywiście nie zostaną one tu wyczerpane, chodzi o najważniejsze kwestie i to, co dzieci muszą zapamiętać. Przy mniejszych zwierzętach znajdują się za to krótkie wzmianki i wyjaśnienia - ponieważ papugi czy rybki nie są aż tak popularne, wystarczy dla zainteresowanych kilka słów o każdym stworzeniu. Dzięki temu część dzieci ucieszy się, gdy w "Wielkiej księdze psów i kotów" znajdzie trop własnego zwierzaka i przeczyta o nim cokolwiek - to zachęci do śledzenia książeczek i całej serii i sprawi, że odbiorcy będą z większą troską podchodzić do domowych pupili. Ta książka ma uczyć wrażliwości i mądrego opiekowania się zwierzętami. Udana to publikacja i potrzebna.
Przyjaciele
Tym razem Zofia Stanecka wychodzi naprzeciw oczekiwaniom rodziców, którzy chcą nauczyć swoje pociechy, jak traktować zwierzęta - domowych pupili albo czworonogi spotykane podczas spacerów. Przy okazji załapią się jeszcze inne stworzenia, które można trzymać w domu (w tym papuga nimfa, która w wersji graficznej Marianny Oklejak jest trochę za duża) czy żółw, chomiki, myszki i rybki. Wszystko po to, żeby przedstawić dzieciom garść wiadomości i przestróg. Najwięcej miejsca w tomie "Wielka księga psów i kotów oraz innych zwierzęcych przyjaciół" zajmują psy i koty. Tutaj pojawiają się i opowieści o poszczególnych bohaterach znanych z serii o Basi (w końcu wielu przyjaciół dziewczynki ma w domu zwierzęta i warto o nich przypomnieć, co zachęci do przypominania sobie całej serii), i porady dotyczące pielęgnacji zwierząt, opieki nad nimi, wyzwań i komplikacji - to coś dla tych, którzy zastanawiają się nad zakupem albo adopcją zwierzaka. Czasami Basia chce się czegoś dowiedzieć, na przykład - dlaczego sterylizuje się koty i dlaczego nie wszyscy ludzie chcą i mogą trzymać zwierzęta w domu. Wtedy autorka wprowadza krótkie opowiadania, migawki, w których bohaterka poznaje świat dzięki swoim bliskim. Czy to członkowie rodziny, czy opiekunowie zajmujący się na co dzień domami pełnymi zwierząt - są w stanie naświetlić część najważniejszych spraw prosto i zrozumiale dla dzieci. Do tego dochodzą informacje o pochodzeniu gatunków, o tym, kiedy zostały udomowione i jak trafiły do człowieka. Nie ma tu zatem wyłącznie bajek i oparcia na fabułach wymyślanych przez Zofię Stanecką na potrzeby cyklu - liczą się wiadomości, a żeby je przedstawić, trzeba czasem zrezygnować z rozrywki i postawić na czyste wyjaśnienia. To rozwiązanie dobrze się sprawdza także dzięki skrótowości, autorka jest w stanie tak zaprezentować tematy, żeby nie zniechęcić dzieci do lektury i żeby kusić je rodzajem zagadnień - w końcu każdy chce dowiedzieć się czegoś o swoim pupilu. To również miejsce na uwagi dotyczące traktowania zwierząt: dzieci nie zawsze wiedzą, jak się zachować wobec czworonogów (nie tylko własnych, ale i tych z bliskiego otoczenia), a nie wszyscy rodzice umieją i chcą to wytłumaczyć. Również tutaj Zofia Stanecka przychodzi z pomocą i dzieli się wiadomościami - tak, żeby Basia stała się przewodnikiem dla odbiorców.
Przy psach i kotach tematów jest mnóstwo i oczywiście nie zostaną one tu wyczerpane, chodzi o najważniejsze kwestie i to, co dzieci muszą zapamiętać. Przy mniejszych zwierzętach znajdują się za to krótkie wzmianki i wyjaśnienia - ponieważ papugi czy rybki nie są aż tak popularne, wystarczy dla zainteresowanych kilka słów o każdym stworzeniu. Dzięki temu część dzieci ucieszy się, gdy w "Wielkiej księdze psów i kotów" znajdzie trop własnego zwierzaka i przeczyta o nim cokolwiek - to zachęci do śledzenia książeczek i całej serii i sprawi, że odbiorcy będą z większą troską podchodzić do domowych pupili. Ta książka ma uczyć wrażliwości i mądrego opiekowania się zwierzętami. Udana to publikacja i potrzebna.
czwartek, 21 grudnia 2023
Sohom Das: W głowie mordercy
Czarna Owca, Warszawa 2023.
Żądza krwi
Przeważnie społeczeństwo, kiedy dowiaduje się o zbrodniach, zwłaszcza tych w najbliższym otoczeniu (albo dotyczących najsłabszych i bezbronnych), domaga się sprawiedliwości - co oznacza przeważnie żądzę krwi. Tymczasem Sohom Das, który pracuje jako psychiatra sądowy, a przeszedł różne ścieżki w systemie sprawiedliwości, pokazuje temat od drugiej strony - od strony chorych psychicznie przestępców. "W głowie mordercy" to zbiór opowieści o najbardziej interesujących z perspektywy autora - i odbiorców - przypadkach zbrodni popełnianych na skutek chorób psychicznych. W takim wypadku, chociaż współczucie dla ofiar i ich rodzin jest niepodważalne, zmienia się trochę postrzeganie samych morderców. Sohom Das próbuje pokazać, że odpowiednie diagnozy i wdrożenie leczenia pozwoliłyby zapobiec przynajmniej części tragedii.
"W głowie mordercy" to książka psychologiczna budowana na bazie reportażu, wykorzystująca cieszące się ostatnio na rynku sporym powodzeniem schematy: kolejne rozdziały są tematyzowane i ukazują różne sytuacje przez pryzmat zabójców. Sohom Das klasyfikuje ich za sprawą nie popełnianych czynów a chorób - żeby czytelnicy zrozumieli, że nie zawsze powody zbrodni są racjonalne i uzasadnione, zdarza się, że płyną z kłamstw, jakimi karmi człowieka jego chory mózg. Oczywiście nie stanowi to żadnego usprawiedliwienia - ale może zmienić decyzję wymiaru sprawiedliwości: sądy zamiast skazywać morderców na długoletnie więzienie, wskazują drogę leczenia (co w efekcie powinno wykluczać prawdopodobieństwo zbrodni w przyszłości). Nie zawsze działa świat idealny, zdarza się, że mechanizmy sądowe się nie sprawdzają, chory nie zamierza podejmować leczenia albo psychiatra sądowy nie zostaje brany pod uwagę przy wydawaniu wyroku - i takie przypadki Sohom Das będzie przedstawiać. Głównie skupi się jednak na związkach chorób psychicznych i ich potencjału w zbrodniach.
Autor prezentuje sprawy, w które był zaangażowany - może dzięki temu dzielić się z czytelnikami także swoimi refleksjami i uwagami, może łączyć ze sobą różne sprawy i nawiązywać do wcześniejszych opowieści - nie szatkuje przez to narracji rozdziałami, a sprawia, że książka stanowi wygodną w lekturze całość. Nie stroni również od prywatnych zagadnień - znajduje miejsce na przedstawienie swoich bliskich i na zderzanie własnych przeżyć z doświadczeniami morderców. Jakby tego było mało, w pewnym momencie ujawnia swoją fascynację stand-upem i drogę do oswajania się ze sceną - to tylko margines opowieści, ale bardzo ważny, bo sam Sohom Das wiąże go z umiejętnościami przydatnymi na sali sądowej. Zresztą od początku książki czytelnicy będą się mogli zorientować, że dla autora ważne jest robienie show: sposób komentowania niektórych faktów, ironiczne uwagi w nawiasach i sformułowania dalekie od bezosobowych popularnonaukowych opisów wybijają z hermetycznego świata. Tu specjalista zamienia się w satyryka i nadaje lekkość najtrudniejszym historiom. Dzięki temu znacznie łatwiej jest śledzić kryminalne historie i zagrożenia wprowadzane w kolejnych rozdziałach. Dobrze prowadzona jest ta książka: Sohom Das zdaje sobie sprawę, jakiego rodzaju narracji oczekują od niego czytelnicy i znajduje sposób na zrelacjonowanie najtrudniejszych tematów w przystępny sposób.
Żądza krwi
Przeważnie społeczeństwo, kiedy dowiaduje się o zbrodniach, zwłaszcza tych w najbliższym otoczeniu (albo dotyczących najsłabszych i bezbronnych), domaga się sprawiedliwości - co oznacza przeważnie żądzę krwi. Tymczasem Sohom Das, który pracuje jako psychiatra sądowy, a przeszedł różne ścieżki w systemie sprawiedliwości, pokazuje temat od drugiej strony - od strony chorych psychicznie przestępców. "W głowie mordercy" to zbiór opowieści o najbardziej interesujących z perspektywy autora - i odbiorców - przypadkach zbrodni popełnianych na skutek chorób psychicznych. W takim wypadku, chociaż współczucie dla ofiar i ich rodzin jest niepodważalne, zmienia się trochę postrzeganie samych morderców. Sohom Das próbuje pokazać, że odpowiednie diagnozy i wdrożenie leczenia pozwoliłyby zapobiec przynajmniej części tragedii.
"W głowie mordercy" to książka psychologiczna budowana na bazie reportażu, wykorzystująca cieszące się ostatnio na rynku sporym powodzeniem schematy: kolejne rozdziały są tematyzowane i ukazują różne sytuacje przez pryzmat zabójców. Sohom Das klasyfikuje ich za sprawą nie popełnianych czynów a chorób - żeby czytelnicy zrozumieli, że nie zawsze powody zbrodni są racjonalne i uzasadnione, zdarza się, że płyną z kłamstw, jakimi karmi człowieka jego chory mózg. Oczywiście nie stanowi to żadnego usprawiedliwienia - ale może zmienić decyzję wymiaru sprawiedliwości: sądy zamiast skazywać morderców na długoletnie więzienie, wskazują drogę leczenia (co w efekcie powinno wykluczać prawdopodobieństwo zbrodni w przyszłości). Nie zawsze działa świat idealny, zdarza się, że mechanizmy sądowe się nie sprawdzają, chory nie zamierza podejmować leczenia albo psychiatra sądowy nie zostaje brany pod uwagę przy wydawaniu wyroku - i takie przypadki Sohom Das będzie przedstawiać. Głównie skupi się jednak na związkach chorób psychicznych i ich potencjału w zbrodniach.
Autor prezentuje sprawy, w które był zaangażowany - może dzięki temu dzielić się z czytelnikami także swoimi refleksjami i uwagami, może łączyć ze sobą różne sprawy i nawiązywać do wcześniejszych opowieści - nie szatkuje przez to narracji rozdziałami, a sprawia, że książka stanowi wygodną w lekturze całość. Nie stroni również od prywatnych zagadnień - znajduje miejsce na przedstawienie swoich bliskich i na zderzanie własnych przeżyć z doświadczeniami morderców. Jakby tego było mało, w pewnym momencie ujawnia swoją fascynację stand-upem i drogę do oswajania się ze sceną - to tylko margines opowieści, ale bardzo ważny, bo sam Sohom Das wiąże go z umiejętnościami przydatnymi na sali sądowej. Zresztą od początku książki czytelnicy będą się mogli zorientować, że dla autora ważne jest robienie show: sposób komentowania niektórych faktów, ironiczne uwagi w nawiasach i sformułowania dalekie od bezosobowych popularnonaukowych opisów wybijają z hermetycznego świata. Tu specjalista zamienia się w satyryka i nadaje lekkość najtrudniejszym historiom. Dzięki temu znacznie łatwiej jest śledzić kryminalne historie i zagrożenia wprowadzane w kolejnych rozdziałach. Dobrze prowadzona jest ta książka: Sohom Das zdaje sobie sprawę, jakiego rodzaju narracji oczekują od niego czytelnicy i znajduje sposób na zrelacjonowanie najtrudniejszych tematów w przystępny sposób.
środa, 20 grudnia 2023
Lucia Berlin: Instrukcja dla pań sprzątających
Czarne, Wołowiec 2023.
Przeżycia
Lektura opowiadań Lucii Berlin to zawsze ogromna przyjemność nie ze względu na opowiadane historie, a z uwagi na sam sposób ich prezentowania. Autorka - wielokrotnie zresztą za małe formy nagradzana - potrafi na niewielkiej przestrzeni tekstowej przedstawić czytelnikom cały wachlarz emocji i, co ważniejsze, wartościowych i nieoczywistych - a jednocześnie naturalnych - spostrzeżeń. "Instrukcja dla pań sprzątających" to kolejny zbiór opowiadań wyjątkowych i nasyconych wrażeniami zmysłowymi. Tutaj każda historia - a właściwie maleńki fragment z życia istniejących gdzieś poza tekstem bohaterów - wybrzmiewa pełnią barw i ukazuje olbrzymią znajomość realiów świata przedstawionego. Autorka nie dość, że nie błądzi w swoich komentarzach, to jeszcze jest w stanie podkreślać rzeczywistość znaną postaciom za sprawą drobiazgów. Jest w stanie akcentować zwyczajność, która dla czytelników pobrzmiewa egzotycznie i fantastycznie jednocześnie: uczy odczuwania otoczenia wszystkimi zmysłami. Wplata w narrację detale, o których odbiorcy nawet by nie pomyśleli - a które budują koloryt lokalny i zaznaczają niepowtarzalność sytuacji. Co ciekawe, opowiadania z tego obszernego tomu są niewielkie objętościowo - wydawałoby się, że na tak niewielkiej przestrzeni nie da się budować dokładnych opisów. Lucia Berlin wie jednak, jakie struny poruszyć, żeby uruchomić wyobraźnię czytelników. Przedstawia im świat, który sama mogła poznać - ale który wydaje się równocześnie nierealny i namacalny. W opowiadaniach nie ma miejsca na rozwlekłość i brak precyzji - Lucia Berlin trafia idealnie w sedno, nie ma obaw, że jej intencje nie zostaną właściwie odczytane. I przy tej dokładności dzieje się coś niezwykłego: autorka sporo przesłań pozostawia do odkrywania samym czytelnikom. Nie wyręcza ich w myśleniu i nie pozwala na brak skupienia - te historie odkrywa się stopniowo i za każdym razem w zależności od doświadczeń można wyłuskać z nich coś innego. Autorka uwalnia sensy - to coś w sam raz dla koneserów literatury pięknej, a także dla tych, którzy cenią sobie rozrywkę wysokiej próby. "Instrukcja dla pań sprzątających" to tom, którego nie da się pochłonąć błyskawicznie, chociaż krótkość opowiadań na to właśnie by wskazywała. Potęga miniatur ma tutaj kilka źródeł. Lucia Berlin doskonale wie, jaki efekt chce uzyskać. Ma dar plastycznego przedstawiania rzeczywistości. Do tego nie stroni od humoru, który - w zależności od kierunku opowieści - przybiera różne odcienie. Bohaterowie z krwi i kości nigdy nie są pozbawieni psychologicznego prawdopodobieństwa. Jeśli dodać do tego pomysły na fabułę spoza kanonu - można rzeczywiście zachwycić się kolejnymi historiami. "Instrukcja dla pań sprzątających" to tom wypełniony błyskotliwymi zdaniami, spostrzeżeniami na miejscu i rzucającymi nowe światło na coś znanego odbiorcom - autorka nie oszczędza aforystycznych odkryć, wprowadza ich mnóstwo i ozdabia nimi swoje opowiadania. Sięga się w nich właśnie po niewielkie odkrycia, prawdy oczywiste, a jednak możliwe do uchwycenia dopiero po lekturze. Lucia Berlin trochę uczy patrzenia na rzeczywistość, a trochę przerzuca uwagę czytelników z codzienności i pośpiechu na refleksję. Są autorzy, którzy opowiadania traktują jako wprawki literackie, ćwiczenie warsztatu i działalność poboczną w twórczości. Lucia Berlin jest absolutną mistrzynią w dziedzinie małych form - pokazuje, jak powinno się tworzyć w ramach tego gatunku, żeby zaintrygować i zachwycić czytelników.
Przeżycia
Lektura opowiadań Lucii Berlin to zawsze ogromna przyjemność nie ze względu na opowiadane historie, a z uwagi na sam sposób ich prezentowania. Autorka - wielokrotnie zresztą za małe formy nagradzana - potrafi na niewielkiej przestrzeni tekstowej przedstawić czytelnikom cały wachlarz emocji i, co ważniejsze, wartościowych i nieoczywistych - a jednocześnie naturalnych - spostrzeżeń. "Instrukcja dla pań sprzątających" to kolejny zbiór opowiadań wyjątkowych i nasyconych wrażeniami zmysłowymi. Tutaj każda historia - a właściwie maleńki fragment z życia istniejących gdzieś poza tekstem bohaterów - wybrzmiewa pełnią barw i ukazuje olbrzymią znajomość realiów świata przedstawionego. Autorka nie dość, że nie błądzi w swoich komentarzach, to jeszcze jest w stanie podkreślać rzeczywistość znaną postaciom za sprawą drobiazgów. Jest w stanie akcentować zwyczajność, która dla czytelników pobrzmiewa egzotycznie i fantastycznie jednocześnie: uczy odczuwania otoczenia wszystkimi zmysłami. Wplata w narrację detale, o których odbiorcy nawet by nie pomyśleli - a które budują koloryt lokalny i zaznaczają niepowtarzalność sytuacji. Co ciekawe, opowiadania z tego obszernego tomu są niewielkie objętościowo - wydawałoby się, że na tak niewielkiej przestrzeni nie da się budować dokładnych opisów. Lucia Berlin wie jednak, jakie struny poruszyć, żeby uruchomić wyobraźnię czytelników. Przedstawia im świat, który sama mogła poznać - ale który wydaje się równocześnie nierealny i namacalny. W opowiadaniach nie ma miejsca na rozwlekłość i brak precyzji - Lucia Berlin trafia idealnie w sedno, nie ma obaw, że jej intencje nie zostaną właściwie odczytane. I przy tej dokładności dzieje się coś niezwykłego: autorka sporo przesłań pozostawia do odkrywania samym czytelnikom. Nie wyręcza ich w myśleniu i nie pozwala na brak skupienia - te historie odkrywa się stopniowo i za każdym razem w zależności od doświadczeń można wyłuskać z nich coś innego. Autorka uwalnia sensy - to coś w sam raz dla koneserów literatury pięknej, a także dla tych, którzy cenią sobie rozrywkę wysokiej próby. "Instrukcja dla pań sprzątających" to tom, którego nie da się pochłonąć błyskawicznie, chociaż krótkość opowiadań na to właśnie by wskazywała. Potęga miniatur ma tutaj kilka źródeł. Lucia Berlin doskonale wie, jaki efekt chce uzyskać. Ma dar plastycznego przedstawiania rzeczywistości. Do tego nie stroni od humoru, który - w zależności od kierunku opowieści - przybiera różne odcienie. Bohaterowie z krwi i kości nigdy nie są pozbawieni psychologicznego prawdopodobieństwa. Jeśli dodać do tego pomysły na fabułę spoza kanonu - można rzeczywiście zachwycić się kolejnymi historiami. "Instrukcja dla pań sprzątających" to tom wypełniony błyskotliwymi zdaniami, spostrzeżeniami na miejscu i rzucającymi nowe światło na coś znanego odbiorcom - autorka nie oszczędza aforystycznych odkryć, wprowadza ich mnóstwo i ozdabia nimi swoje opowiadania. Sięga się w nich właśnie po niewielkie odkrycia, prawdy oczywiste, a jednak możliwe do uchwycenia dopiero po lekturze. Lucia Berlin trochę uczy patrzenia na rzeczywistość, a trochę przerzuca uwagę czytelników z codzienności i pośpiechu na refleksję. Są autorzy, którzy opowiadania traktują jako wprawki literackie, ćwiczenie warsztatu i działalność poboczną w twórczości. Lucia Berlin jest absolutną mistrzynią w dziedzinie małych form - pokazuje, jak powinno się tworzyć w ramach tego gatunku, żeby zaintrygować i zachwycić czytelników.
wtorek, 19 grudnia 2023
Adam i Charlotte Guillaine: Ile jeszcze do Gwiazdki?
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Odliczanie
Kalendarz adwentowy w wersji zabawnej rymowanej historyjki to propozycja na grudniowy czas przygotowana przez Adama i Charlotte Guillainów oraz Pippę Curnick, a przełożona znakomicie przez Joannę Wajs, która poradziła sobie bezbłędnie ze stroną warsztatową współbrzmień i rytmów w bajce. "Ile jeszcze do Gwiazdki" to leśna historia, w której spotkają się w swojej niecierpliwości mali odbiorcy a także bohaterowie tomiku. Zwierzęta postanawiają umilić sobie czas oczekiwania na święta - i żeby im się nie nudziło, obdarowują się drobnymi prezentami. Prezentami w kontekście Wigilii dość przydatnymi - wszystko w finale stanie się wręcz niezbędne. Jedna z mieszkanek lasu, mała myszka, pewnego dnia się rozchorowuje - nie będzie więc uczestniczyć w dalszym obserwowaniu, kto i czym został obdarowany. Leży w łóżku, czeka na to, aż poczuje się lepiej, a do tego ma nadzieję, że nie zostanie pominięta w procesie rozdawania drobiazgów. Bo gdyby wszyscy o niej zapomnieli, byłoby jej przykro.
Wigilia się zbliża - każdy dzień to jakiś drobny upominek dla wybranego zwierzęcia (czasami następują w opowieści skróty, czasami kolejne dni to kolejne identyczne prezenty dla mieszkańców lasu. W ramach fabuły wydawałoby się, że nie może się zbyt dużo zdarzyć - jednak autorzy przede wszystkim burzą ten porządek chorobą sympatycznej myszki, a poza tym jeszcze - dążą do określonego finału, który zaskoczyć może dzieci i nie tylko je. Zamiast zatem konwencjonalnej opowiastki związanej z radosnym oczekiwaniem na Boże Narodzenie (tutaj nienazwane, przerobione na Gwiazdkę, żeby każdy niezależnie od religii mógł bawić się wyjątkową atmosferą). Święta to zwieńczenie zabawy - dzieci, które z natury są niecierpliwe, nauczą się tu czekania i czerpania z niego przyjemności. Odbiorcy, którzy nie mogą się doczekać Gwiazdki, znajdą wspólny temat z bohaterami - i nawet jeśli ich przygotowania do świąt przebiegają inaczej niż w tomiku, zyskają ciekawą perspektywę.
W tej historii liczy się radość i wspólne działanie, podarki wydają się sympatycznym dodatkiem, chociaż nie mają większego znaczenia materialnego - nie ma tu wybitnych prezentów ani spełniania marzeń z listów do Świętego Mikołaja. Pozornie niepotrzebne przedmioty na początek cieszą - bo są niespodzianką dla zwierząt. Później jednak nabierają sensu, kiedy trzeba je połączyć ze sobą i stworzyć coś wyjątkowego razem. Wszyscy przekonają się, jak ważne jest wspólne działanie.
Jest to historyjka, której duża część rozgrywa się w obrazkach i kiedy nie da się uchwycić czegoś w linijkach tekstu, wystarczy rzut oka na wielkoformatowe kadry, żeby domyślić się tego, co nie zostało powiedziane. Autorzy stawiają na wzajemne uzupełnienia, komentowanie się tekstu rysunkami i odwrotnie - po to, żeby zaangażować dzieci w lekturę w pełni, a nie poprzestawać na jednym sposobie odbioru. Maluchom tę książeczkę mogą czytać rodzice - i pokazywać kolejne elementy na rysunkach. Oglądanie kolorowych stron sprawi przyjemność dzieciom, ale przyniesie też sporo radości dzięki humorowi obecnemu także w warstwie graficznej. Cała ta publikacja jest ciekawym pomysłem na wykorzystanie bożonarodzeniowych motywów - warto więc na nią zwrócić uwagę.
Odliczanie
Kalendarz adwentowy w wersji zabawnej rymowanej historyjki to propozycja na grudniowy czas przygotowana przez Adama i Charlotte Guillainów oraz Pippę Curnick, a przełożona znakomicie przez Joannę Wajs, która poradziła sobie bezbłędnie ze stroną warsztatową współbrzmień i rytmów w bajce. "Ile jeszcze do Gwiazdki" to leśna historia, w której spotkają się w swojej niecierpliwości mali odbiorcy a także bohaterowie tomiku. Zwierzęta postanawiają umilić sobie czas oczekiwania na święta - i żeby im się nie nudziło, obdarowują się drobnymi prezentami. Prezentami w kontekście Wigilii dość przydatnymi - wszystko w finale stanie się wręcz niezbędne. Jedna z mieszkanek lasu, mała myszka, pewnego dnia się rozchorowuje - nie będzie więc uczestniczyć w dalszym obserwowaniu, kto i czym został obdarowany. Leży w łóżku, czeka na to, aż poczuje się lepiej, a do tego ma nadzieję, że nie zostanie pominięta w procesie rozdawania drobiazgów. Bo gdyby wszyscy o niej zapomnieli, byłoby jej przykro.
Wigilia się zbliża - każdy dzień to jakiś drobny upominek dla wybranego zwierzęcia (czasami następują w opowieści skróty, czasami kolejne dni to kolejne identyczne prezenty dla mieszkańców lasu. W ramach fabuły wydawałoby się, że nie może się zbyt dużo zdarzyć - jednak autorzy przede wszystkim burzą ten porządek chorobą sympatycznej myszki, a poza tym jeszcze - dążą do określonego finału, który zaskoczyć może dzieci i nie tylko je. Zamiast zatem konwencjonalnej opowiastki związanej z radosnym oczekiwaniem na Boże Narodzenie (tutaj nienazwane, przerobione na Gwiazdkę, żeby każdy niezależnie od religii mógł bawić się wyjątkową atmosferą). Święta to zwieńczenie zabawy - dzieci, które z natury są niecierpliwe, nauczą się tu czekania i czerpania z niego przyjemności. Odbiorcy, którzy nie mogą się doczekać Gwiazdki, znajdą wspólny temat z bohaterami - i nawet jeśli ich przygotowania do świąt przebiegają inaczej niż w tomiku, zyskają ciekawą perspektywę.
W tej historii liczy się radość i wspólne działanie, podarki wydają się sympatycznym dodatkiem, chociaż nie mają większego znaczenia materialnego - nie ma tu wybitnych prezentów ani spełniania marzeń z listów do Świętego Mikołaja. Pozornie niepotrzebne przedmioty na początek cieszą - bo są niespodzianką dla zwierząt. Później jednak nabierają sensu, kiedy trzeba je połączyć ze sobą i stworzyć coś wyjątkowego razem. Wszyscy przekonają się, jak ważne jest wspólne działanie.
Jest to historyjka, której duża część rozgrywa się w obrazkach i kiedy nie da się uchwycić czegoś w linijkach tekstu, wystarczy rzut oka na wielkoformatowe kadry, żeby domyślić się tego, co nie zostało powiedziane. Autorzy stawiają na wzajemne uzupełnienia, komentowanie się tekstu rysunkami i odwrotnie - po to, żeby zaangażować dzieci w lekturę w pełni, a nie poprzestawać na jednym sposobie odbioru. Maluchom tę książeczkę mogą czytać rodzice - i pokazywać kolejne elementy na rysunkach. Oglądanie kolorowych stron sprawi przyjemność dzieciom, ale przyniesie też sporo radości dzięki humorowi obecnemu także w warstwie graficznej. Cała ta publikacja jest ciekawym pomysłem na wykorzystanie bożonarodzeniowych motywów - warto więc na nią zwrócić uwagę.
poniedziałek, 18 grudnia 2023
Shubhangi Swarup: Współrzędne tęsknoty
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2023.
Odległość
Shubhangi Swarup przygląda się bohaterom rozmaitym, nie ma dla niej znaczenia, czy ktoś pochodzi ze świata ludzi, czy jest kontynentem, ziemią albo rośliną, tak samo jak nie zależy jej na obecności w powieści wyłącznie żywych: martwi pojawiają się na takich samych prawach i funkcjonują równie nieprzewidywalnie co ci, którzy jeszcze mogą wykorzystywać swoje ziemskie powłoki. Autorka wczuwa się w zjawiska przyrodnicze i przedstawia je jak wyimek z narracji kojącego programu edukacyjnego – wykorzystuje w funkcji ozdobników, ale też dla odciągnięcia uwagi od człowieka w centrum wydarzeń. Bo człowiek nie ma zbyt dużego znaczenia, chyba że funkcjonuje na granicy światów, nie radzi sobie z jedną rzeczywistością, więc musi borykać się z ich większym zestawem. Na przykład Chanda Devi rozmawia z drzewami, a nie jest to jej jedyna umiejętność. Poza nią – między innymi – widzi duchy zmarłych, duchy, które przybywają do najważniejszych dla siebie miejsc i tam utykają, cierpiące i niezdolne do przejścia w inny wymiar. Milczące zjawy męczą bohaterkę i sprawiają, że staje się drażliwa i nadwrażliwa jednocześnie – a to nie sprzyja kształtowaniu właściwych relacji. Na przykład małżeńskich, bo kiedy Chanda Devi wychodzi za Giridźę Prasada, nie zamierza się dopasowywać – narzuca swoje zasady i wielokrotnie mentalnie kastruje małżonka zanim w ogóle pozwoli mu uwierzyć w sens tego związku. A przecież Chanda Devi i Giridźa Prasad to tylko dwoje bohaterów z pierwszej części książki: muszą oni postępować zgodnie z rytmem natury, spłodzić dziecko i wychowywać je tak, żeby jak najlepiej zrozumiało misterium codzienności, a przy okazji nie zatraciło tajemnych mocy. Platon, kolejna postać wkraczająca do tej przestrzeni, wie już, czym grozi odwaga w wyrażaniu własnych poglądów. Aresztowany i traktowany z dużym okrucieństwem ma pełen przegląd tortur, jakie można zadawać człowiekowi pozbawionemu prawa do samostanowienia. Jego przyjaciel z kolei ma coraz więcej powodów, żeby unikać ludzi, a nawet bać się ich i kojarzyć z najgorszymi doświadczeniami w życiu. Nic dziwnego, że próbuje znaleźć pocieszenie poza tą sferą. I tak każdy kolejny wprowadzany do tego świata bohater musi znaleźć sobie azyl prywatny gdzieś z dala od innych – i wykorzystywać go, kiedy tylko będzie poszukiwać skupienia i pomocy. Shubhangi Swarup umiejętnie porusza się między krainami, radzi sobie z kreśleniem dylematów moralnych, kwestii społecznych, ale też spraw duchowych – i to nie tylko w wymiarze religijnym. Poszukiwania tożsamościowe zmuszają bohaterów do wykraczania poza własną strefę komfortu i są prostą drogą do kolejnych trudnych przygód. Autorka nie zaoferuje bohaterom ukojenia, raczej będzie ich bezustannie testować – i przy okazji nakreślać kontekst ich funkcjonowania, otoczenie, które nie zapewnia schronienia przed złem. Bardzo sprawnie porusza się między rzeczywistością i oniryzmem, przeładowuje narrację faktami i wydarzeniami, tak, żeby czytelnicy mieli wrażenie rozbudowanej akcji, która nie pozostanie bez wpływu na bohaterów. Dzieje się tu dużo, ale jeszcze więcej rozgrywa się w niedopowiedzianych obrazach.
Odległość
Shubhangi Swarup przygląda się bohaterom rozmaitym, nie ma dla niej znaczenia, czy ktoś pochodzi ze świata ludzi, czy jest kontynentem, ziemią albo rośliną, tak samo jak nie zależy jej na obecności w powieści wyłącznie żywych: martwi pojawiają się na takich samych prawach i funkcjonują równie nieprzewidywalnie co ci, którzy jeszcze mogą wykorzystywać swoje ziemskie powłoki. Autorka wczuwa się w zjawiska przyrodnicze i przedstawia je jak wyimek z narracji kojącego programu edukacyjnego – wykorzystuje w funkcji ozdobników, ale też dla odciągnięcia uwagi od człowieka w centrum wydarzeń. Bo człowiek nie ma zbyt dużego znaczenia, chyba że funkcjonuje na granicy światów, nie radzi sobie z jedną rzeczywistością, więc musi borykać się z ich większym zestawem. Na przykład Chanda Devi rozmawia z drzewami, a nie jest to jej jedyna umiejętność. Poza nią – między innymi – widzi duchy zmarłych, duchy, które przybywają do najważniejszych dla siebie miejsc i tam utykają, cierpiące i niezdolne do przejścia w inny wymiar. Milczące zjawy męczą bohaterkę i sprawiają, że staje się drażliwa i nadwrażliwa jednocześnie – a to nie sprzyja kształtowaniu właściwych relacji. Na przykład małżeńskich, bo kiedy Chanda Devi wychodzi za Giridźę Prasada, nie zamierza się dopasowywać – narzuca swoje zasady i wielokrotnie mentalnie kastruje małżonka zanim w ogóle pozwoli mu uwierzyć w sens tego związku. A przecież Chanda Devi i Giridźa Prasad to tylko dwoje bohaterów z pierwszej części książki: muszą oni postępować zgodnie z rytmem natury, spłodzić dziecko i wychowywać je tak, żeby jak najlepiej zrozumiało misterium codzienności, a przy okazji nie zatraciło tajemnych mocy. Platon, kolejna postać wkraczająca do tej przestrzeni, wie już, czym grozi odwaga w wyrażaniu własnych poglądów. Aresztowany i traktowany z dużym okrucieństwem ma pełen przegląd tortur, jakie można zadawać człowiekowi pozbawionemu prawa do samostanowienia. Jego przyjaciel z kolei ma coraz więcej powodów, żeby unikać ludzi, a nawet bać się ich i kojarzyć z najgorszymi doświadczeniami w życiu. Nic dziwnego, że próbuje znaleźć pocieszenie poza tą sferą. I tak każdy kolejny wprowadzany do tego świata bohater musi znaleźć sobie azyl prywatny gdzieś z dala od innych – i wykorzystywać go, kiedy tylko będzie poszukiwać skupienia i pomocy. Shubhangi Swarup umiejętnie porusza się między krainami, radzi sobie z kreśleniem dylematów moralnych, kwestii społecznych, ale też spraw duchowych – i to nie tylko w wymiarze religijnym. Poszukiwania tożsamościowe zmuszają bohaterów do wykraczania poza własną strefę komfortu i są prostą drogą do kolejnych trudnych przygód. Autorka nie zaoferuje bohaterom ukojenia, raczej będzie ich bezustannie testować – i przy okazji nakreślać kontekst ich funkcjonowania, otoczenie, które nie zapewnia schronienia przed złem. Bardzo sprawnie porusza się między rzeczywistością i oniryzmem, przeładowuje narrację faktami i wydarzeniami, tak, żeby czytelnicy mieli wrażenie rozbudowanej akcji, która nie pozostanie bez wpływu na bohaterów. Dzieje się tu dużo, ale jeszcze więcej rozgrywa się w niedopowiedzianych obrazach.
niedziela, 17 grudnia 2023
Christina Lauren: Idealnie sparowani
Poradnia K, Warszawa 2023.
Show
Dwie autorki, które piszą romanse jako Christina Lauren, zostały przez czytelniczki zmuszone do stworzenia dalszego ciągu opowieści o dopasowaniach w związkach na podstawie kodu genetycznego. Tym razem w świetle reflektorów – i to dosłownie – staje Felicity, Fizzy, kobieta, która przewijała się przez „Wzór na miłość” na dalszym planie. Fizzy to autorka erotyków: pisze dla kobiet o seksie i tworzy romanse, chociaż jej otoczenie niekoniecznie poważa taki gatunek literatury. Fizzy stara się też czerpać z życia pełnymi garściami: jej liczne podboje łóżkowe i niewybredne komentarze pokazują, jak bardzo jest otwarta i żądna przygód. Czytelniczki ją uwielbiają – bo też i ta bohaterka wie, jak pisać o miłości, także tej zmysłowej. Jednak w życiu Fizzy coś się psuje: od dłuższego czasu kobieta nie może stworzyć kolejnej książki, a z kryzysem twórczym w parze idzie kryzys w relacjach damsko-męskich. Nawet jednonocne przygody się kończą – Fizzy nie potrafi już odnaleźć radości istnienia, ani bawić się jak dawniej. I w takim momencie jej egzystencji pojawia się nietypowa propozycja: Fizzy może stać się główną bohaterką telewizyjnego show – „Idealnie sparowanych”. Program produkuje Connor, zwykle zajmujący się niszowymi filmami o tematyce ekologicznej. Dostaje zadanie, które zmienia jego perspektywę. Connor ani nie lubuje się w programach typu reality show, ani nie zna się na romansach – jednak przypadkiem wpada na idealny pomysł zorganizowania widowiska z udziałem kobiety, która trafi w grupę docelową bez problemu. Felicity Chen wydaje się być najlepszym możliwym wyborem, nawet jeśli uwzględni się jej opory i wymagania. Bardzo dużo jest w „Idealnie sparowanych” wątków autotematycznych, autorki wrzucają do opowieści wzmianki na temat tworzenia dobrych powieści romansowych. Przypominają, że świadomość, jak zakończy się dana historia, wcale nie przekreśla zabawy lekturowej – i udowadniają, że jest możliwe stworzenie wciągającej powieści według znanego wszystkim klucza. Nawet w narracji wykorzystują schemat często pojawiający się choćby przy okazji warsztatów z kreatywnego pisania – oddają głos swoim bohaterom na przemian. Początkowo Connor nie ma pojęcia o życiu Fizzy, a istotę romansów streszcza mu była żona. Z czasem jednak olśniewająca kobieta coraz bardziej go pociąga i kusi. Wszystko jest przewidywalne, a jednak, za sprawą opisu – magiczne. I nawet obowiązkowe punkty fabuły realizowane w odpowiednich miejscach nie są przeszkodą w czytaniu i w kibicowaniu temu związkowi. Felicity na oczach widzów ma spotykać się z różnymi mężczyznami: na randki chodzi z kilkoma przedstawicielami zaproponowanych przez siebie kategorii – uczestników show wybiera Connor podczas castingu. Wszyscy muszą przejść test na dopasowanie – sprawdzić, czy według DNA pasują do siebie, ale to informacja utajniona przed uczestnikami zabawy. O tym, kto odpadnie, decydują widzowie. Jednak właściwy romans rozgrywa się z dala od kamer – i jest zakazany. Odbiorczynie będą się tu przy lekturze dobrze bawić, wciągną się w relację Fizzy i Connora – i potwierdzą, że rację ma autorka-bohaterka. Sporo tu przygód, sporo ciekawych pomysłów, trochę namiętności – tyle, żeby nie zmęczyć, a zapewnić odpoczynek i podtrzymywać zainteresowanie zakazaną relacją. Christina Lauren tym razem wspina się na wyżyny swoich możliwości: i umiejętnie wykorzystuje pomysł z poprzedniej książki – nie bez powodu przez czytelniczki upragniony.
Show
Dwie autorki, które piszą romanse jako Christina Lauren, zostały przez czytelniczki zmuszone do stworzenia dalszego ciągu opowieści o dopasowaniach w związkach na podstawie kodu genetycznego. Tym razem w świetle reflektorów – i to dosłownie – staje Felicity, Fizzy, kobieta, która przewijała się przez „Wzór na miłość” na dalszym planie. Fizzy to autorka erotyków: pisze dla kobiet o seksie i tworzy romanse, chociaż jej otoczenie niekoniecznie poważa taki gatunek literatury. Fizzy stara się też czerpać z życia pełnymi garściami: jej liczne podboje łóżkowe i niewybredne komentarze pokazują, jak bardzo jest otwarta i żądna przygód. Czytelniczki ją uwielbiają – bo też i ta bohaterka wie, jak pisać o miłości, także tej zmysłowej. Jednak w życiu Fizzy coś się psuje: od dłuższego czasu kobieta nie może stworzyć kolejnej książki, a z kryzysem twórczym w parze idzie kryzys w relacjach damsko-męskich. Nawet jednonocne przygody się kończą – Fizzy nie potrafi już odnaleźć radości istnienia, ani bawić się jak dawniej. I w takim momencie jej egzystencji pojawia się nietypowa propozycja: Fizzy może stać się główną bohaterką telewizyjnego show – „Idealnie sparowanych”. Program produkuje Connor, zwykle zajmujący się niszowymi filmami o tematyce ekologicznej. Dostaje zadanie, które zmienia jego perspektywę. Connor ani nie lubuje się w programach typu reality show, ani nie zna się na romansach – jednak przypadkiem wpada na idealny pomysł zorganizowania widowiska z udziałem kobiety, która trafi w grupę docelową bez problemu. Felicity Chen wydaje się być najlepszym możliwym wyborem, nawet jeśli uwzględni się jej opory i wymagania. Bardzo dużo jest w „Idealnie sparowanych” wątków autotematycznych, autorki wrzucają do opowieści wzmianki na temat tworzenia dobrych powieści romansowych. Przypominają, że świadomość, jak zakończy się dana historia, wcale nie przekreśla zabawy lekturowej – i udowadniają, że jest możliwe stworzenie wciągającej powieści według znanego wszystkim klucza. Nawet w narracji wykorzystują schemat często pojawiający się choćby przy okazji warsztatów z kreatywnego pisania – oddają głos swoim bohaterom na przemian. Początkowo Connor nie ma pojęcia o życiu Fizzy, a istotę romansów streszcza mu była żona. Z czasem jednak olśniewająca kobieta coraz bardziej go pociąga i kusi. Wszystko jest przewidywalne, a jednak, za sprawą opisu – magiczne. I nawet obowiązkowe punkty fabuły realizowane w odpowiednich miejscach nie są przeszkodą w czytaniu i w kibicowaniu temu związkowi. Felicity na oczach widzów ma spotykać się z różnymi mężczyznami: na randki chodzi z kilkoma przedstawicielami zaproponowanych przez siebie kategorii – uczestników show wybiera Connor podczas castingu. Wszyscy muszą przejść test na dopasowanie – sprawdzić, czy według DNA pasują do siebie, ale to informacja utajniona przed uczestnikami zabawy. O tym, kto odpadnie, decydują widzowie. Jednak właściwy romans rozgrywa się z dala od kamer – i jest zakazany. Odbiorczynie będą się tu przy lekturze dobrze bawić, wciągną się w relację Fizzy i Connora – i potwierdzą, że rację ma autorka-bohaterka. Sporo tu przygód, sporo ciekawych pomysłów, trochę namiętności – tyle, żeby nie zmęczyć, a zapewnić odpoczynek i podtrzymywać zainteresowanie zakazaną relacją. Christina Lauren tym razem wspina się na wyżyny swoich możliwości: i umiejętnie wykorzystuje pomysł z poprzedniej książki – nie bez powodu przez czytelniczki upragniony.
sobota, 16 grudnia 2023
Jan Krzysztof Piasecki: Ludziary
Biblioteka Słów, Warszawa 2023.
Wspomnienia
Obrazki z powstania warszawskiego z perspektywy kobiety, która kończy studia medyczne na tajnym uniwersytecie i natychmiast musi się odnaleźć w wojennej rzeczywistości i w arcytrudnych warunkach to motyw powracający co pewien czas w książce „Ludziary”. Ale nawet odbiorcy, którzy czują przesyt tym tematem, nie zostaną tym razem zarzuceni wojennymi scenkami: to jedynie przyprawa, uzupełnienie wiadomości o kobiecie, która jest właściwą bohaterką tomu „Ludziary” i która nadaje rytm całej historii. Betina obecnie ma prawie dziewięćdziesiąt lat, z perspektywy patrzy na swoją przeszłość. Do części wspomnień wraca za sprawą syna, który nagrywa jej zwierzenia i opowieści dotyczące oblężonej Warszawy. Wraca niezbyt chętnie – jednak forma wywiadu umożliwia jej porządkowanie doświadczeń i przyglądanie się bolesnej przeszłości, a czasami – wyjaśnianie pewnych spraw budzących zdziwienie młodego pokolenia. Mówi krótko i treściwie: przecież wspomnień wojennych powstało już wiele – nie da się dołożyć niczego nowego do relacji. Betina też na nowe komentarze się nie sili, po prostu zostawia swoje świadectwo. Jest przekonująca właśnie za sprawą ascezy: ogranicza wypowiedzi (co tłumaczy się wiekiem i niechęcią do wracania do trudnych momentów życia). Funkcjonuje w tej części książki jako tłumaczka: opowiada zwłaszcza młodszym pokoleniom, co czuła i co przeżywała – ocala emocje, a nie tylko wydarzenia. Odpowiada też na pytania syna, Alberta – ujawniające brak zrozumienia dla przeszłości, której się nie przeżyło. Betina jako narratorka staje się przezroczysta, nie licytuje się na jakość wspomnień ani na siłę ich rażenia, przypomina po prostu elementy z własnego życiorysu. Te elementy, które po wojnie nie będą miały już żadnego znaczenia. Bo w pewnym momencie kobieta decyduje się na prowadzenie stadniny. Obcuje z naturą, otacza się zwierzętami i prowadzi miejsce, do którego ludzie chcą wracać. Konie pozwalają jej zacząć nowe życie – Betina daje się poznać jako osoba przewidująca i zaradna, bez trudu zarządza stadniną i wie, jak pomagać zwierzętom. Ratuje te, które uratować można, rozstaje się z tymi, które nie rokują. Tu nie ma miejsca na sentymenty, chociaż zdarzają się i takie chwile, w których konie ujawniają stosunek do świata. Betina mądrze zarządza swoim dobytkiem, jest w stanie stale go rozbudowywać i powiększać – i w tych obrazkach widać zupełnie inny portret kobiety niż płynęłoby to ze scen wojennych.
„Ludziary” to książka bardzo krótka, a co za tym idzie – skondensowana. Pokazuje dwa kontrastujące ze sobą światy połączone jedną postacią – świat wojny i pokoju zlewające się w jednym życiorysie. Jan Krzysztof Piasecki decyduje się na nietypową formę – i to dzięki niej przyciąga uwagę czytelników. Znajduje pomysł na opowiedzenie jeszcze raz tego, co już znane i poznane – ale układa to w nową relację, esencjonalną i zajmującą, a przy tym piękną mimo trudnych tematów. Literacko „Ludziary” uwodzą, melodyjnością fraz i ogólnie – jakością prozy. To książka, która zapada w pamięć.
Wspomnienia
Obrazki z powstania warszawskiego z perspektywy kobiety, która kończy studia medyczne na tajnym uniwersytecie i natychmiast musi się odnaleźć w wojennej rzeczywistości i w arcytrudnych warunkach to motyw powracający co pewien czas w książce „Ludziary”. Ale nawet odbiorcy, którzy czują przesyt tym tematem, nie zostaną tym razem zarzuceni wojennymi scenkami: to jedynie przyprawa, uzupełnienie wiadomości o kobiecie, która jest właściwą bohaterką tomu „Ludziary” i która nadaje rytm całej historii. Betina obecnie ma prawie dziewięćdziesiąt lat, z perspektywy patrzy na swoją przeszłość. Do części wspomnień wraca za sprawą syna, który nagrywa jej zwierzenia i opowieści dotyczące oblężonej Warszawy. Wraca niezbyt chętnie – jednak forma wywiadu umożliwia jej porządkowanie doświadczeń i przyglądanie się bolesnej przeszłości, a czasami – wyjaśnianie pewnych spraw budzących zdziwienie młodego pokolenia. Mówi krótko i treściwie: przecież wspomnień wojennych powstało już wiele – nie da się dołożyć niczego nowego do relacji. Betina też na nowe komentarze się nie sili, po prostu zostawia swoje świadectwo. Jest przekonująca właśnie za sprawą ascezy: ogranicza wypowiedzi (co tłumaczy się wiekiem i niechęcią do wracania do trudnych momentów życia). Funkcjonuje w tej części książki jako tłumaczka: opowiada zwłaszcza młodszym pokoleniom, co czuła i co przeżywała – ocala emocje, a nie tylko wydarzenia. Odpowiada też na pytania syna, Alberta – ujawniające brak zrozumienia dla przeszłości, której się nie przeżyło. Betina jako narratorka staje się przezroczysta, nie licytuje się na jakość wspomnień ani na siłę ich rażenia, przypomina po prostu elementy z własnego życiorysu. Te elementy, które po wojnie nie będą miały już żadnego znaczenia. Bo w pewnym momencie kobieta decyduje się na prowadzenie stadniny. Obcuje z naturą, otacza się zwierzętami i prowadzi miejsce, do którego ludzie chcą wracać. Konie pozwalają jej zacząć nowe życie – Betina daje się poznać jako osoba przewidująca i zaradna, bez trudu zarządza stadniną i wie, jak pomagać zwierzętom. Ratuje te, które uratować można, rozstaje się z tymi, które nie rokują. Tu nie ma miejsca na sentymenty, chociaż zdarzają się i takie chwile, w których konie ujawniają stosunek do świata. Betina mądrze zarządza swoim dobytkiem, jest w stanie stale go rozbudowywać i powiększać – i w tych obrazkach widać zupełnie inny portret kobiety niż płynęłoby to ze scen wojennych.
„Ludziary” to książka bardzo krótka, a co za tym idzie – skondensowana. Pokazuje dwa kontrastujące ze sobą światy połączone jedną postacią – świat wojny i pokoju zlewające się w jednym życiorysie. Jan Krzysztof Piasecki decyduje się na nietypową formę – i to dzięki niej przyciąga uwagę czytelników. Znajduje pomysł na opowiedzenie jeszcze raz tego, co już znane i poznane – ale układa to w nową relację, esencjonalną i zajmującą, a przy tym piękną mimo trudnych tematów. Literacko „Ludziary” uwodzą, melodyjnością fraz i ogólnie – jakością prozy. To książka, która zapada w pamięć.
piątek, 15 grudnia 2023
Mike Barfield: Dzień z życia skunksa, jelita i tego, kto to czyta. Przezabawny przewodnik przyrodniczy
Dwie Siostry, Warszawa 2023.
Ciekawostki
Bardzo zgrabny pomysł na przybliżanie dzieciom wiadomości z różnych dziedzin wykorzystują Mike Barfield (autor tekstu) i Jess Bradley (autorka ilustracji komiksowych). „Dzień z życia skunksa, jelita i tego, kto to czyta. Przezabawny przewodnik przyrodniczy” już samym tytułem sugeruje, że banalnie i nudno na pewno nie będzie. A później robi się tylko ciekawiej. Książka jest podzielona na trzy części, w pierwszej pojawiają się zagadnienia związane z człowiekiem, w drugiej – ze zwierzętami, w trzeciej z przyrodą i zjawiskami kosmicznymi (a także kwestiami związanymi z Ziemią). Wszystko podporządkowywane jest tutaj zdobywaniu przez najmłodszych wiedzy, która przyda im się później w szkole – ale to także sposób na zaspokajanie ciekawości odbiorców. Przede wszystkim kolejni bohaterowie zabierający głos w opowiastkach komiksowych są antropomorfizowani. Oznacza to, że prezentować się będą (samodzielnie) na przykład nos albo leniwiec: z perspektywy istotnej dla małych odbiorców, czyli na przykład nos opowie o tym, co można czasami z niego wydłubać. Jednak Mike Barfield nie szuka okazji do szokowania czytelników (zwłaszcza tych starszych), a sposobów na trafienie do młodego pokolenia przez humor. Radzi sobie z tym znakomicie i sam dobrze się bawi, kiedy konstruuje kolejne opowiastki bohaterów znanych doskonale – a jednak pełnych tajemnic do odkrycia.
Każdy bohater przedstawia się samodzielnie, co oznacza, że każdy może zdradzić dzieciom własne sekrety – bo zna je najlepiej. I tak też się dzieje, tym razem przyrodnicze ciekawostki są ubrane w poetykę wyznania – nietypowego, bo podszytego śmiechem, ale dzięki temu też bardziej przyciągającego. Autor wyszukuje informacje zapadające łatwo w pamięć i wie, jak budzić radość kilkulatków. Komiksowe historie z „dnia” wybranej postaci (na przykład jętki, dla której dzień to całe życie) przerywa wizjami „tygodni” w przypadku tych bohaterów, którzy nie mogliby się ograniczyć do jednego dnia. Liczy się to, co nietypowe, niezwykłe albo tabuizowane – wydobycie na światło dzienne tego typu danych bardzo skutecznie zachęci dzieci do śledzenia książki – a czytać trzeba, żeby zdobywać kolejne porcje wiadomości w komicznej wersji. Z taką publikacją nie sposób się nudzić: tu człowiek, zwierzęta i sama planeta zaczynają stopniowo odsłaniać swoje oblicza – po to tylko, żeby uniknąć standardowych definicji i nieciekawych rozwiązań. Ilustracje są tu bardzo upraszczane i podprowadzane pod schematy znane z rysunków satyrycznych: liczy się skrót, umiejętność błyskawicznego pokazania tego, co najważniejsze i co przydatne dla zrozumienia puenty. Jess Bradley wie doskonale, czego trzeba najmłodszym odbiorcom, żeby przyciągnąć ich młodzieżowym charakterem tomu. Informacje zamienia w zabawę za sprawą nietypowych obrazków, rozśmiesza minami bohaterów i próbami uchwycenia tego, co nieuchwytne. Nie rozczarowuje ta książka – i tych odbiorców, którzy spodziewali się dobrej rozrywki, i tych, którzy chcieliby się czegoś dowiedzieć. Forma zapewnia odświeżenie, a realizacja przynosi sporo wiadomości.
Ciekawostki
Bardzo zgrabny pomysł na przybliżanie dzieciom wiadomości z różnych dziedzin wykorzystują Mike Barfield (autor tekstu) i Jess Bradley (autorka ilustracji komiksowych). „Dzień z życia skunksa, jelita i tego, kto to czyta. Przezabawny przewodnik przyrodniczy” już samym tytułem sugeruje, że banalnie i nudno na pewno nie będzie. A później robi się tylko ciekawiej. Książka jest podzielona na trzy części, w pierwszej pojawiają się zagadnienia związane z człowiekiem, w drugiej – ze zwierzętami, w trzeciej z przyrodą i zjawiskami kosmicznymi (a także kwestiami związanymi z Ziemią). Wszystko podporządkowywane jest tutaj zdobywaniu przez najmłodszych wiedzy, która przyda im się później w szkole – ale to także sposób na zaspokajanie ciekawości odbiorców. Przede wszystkim kolejni bohaterowie zabierający głos w opowiastkach komiksowych są antropomorfizowani. Oznacza to, że prezentować się będą (samodzielnie) na przykład nos albo leniwiec: z perspektywy istotnej dla małych odbiorców, czyli na przykład nos opowie o tym, co można czasami z niego wydłubać. Jednak Mike Barfield nie szuka okazji do szokowania czytelników (zwłaszcza tych starszych), a sposobów na trafienie do młodego pokolenia przez humor. Radzi sobie z tym znakomicie i sam dobrze się bawi, kiedy konstruuje kolejne opowiastki bohaterów znanych doskonale – a jednak pełnych tajemnic do odkrycia.
Każdy bohater przedstawia się samodzielnie, co oznacza, że każdy może zdradzić dzieciom własne sekrety – bo zna je najlepiej. I tak też się dzieje, tym razem przyrodnicze ciekawostki są ubrane w poetykę wyznania – nietypowego, bo podszytego śmiechem, ale dzięki temu też bardziej przyciągającego. Autor wyszukuje informacje zapadające łatwo w pamięć i wie, jak budzić radość kilkulatków. Komiksowe historie z „dnia” wybranej postaci (na przykład jętki, dla której dzień to całe życie) przerywa wizjami „tygodni” w przypadku tych bohaterów, którzy nie mogliby się ograniczyć do jednego dnia. Liczy się to, co nietypowe, niezwykłe albo tabuizowane – wydobycie na światło dzienne tego typu danych bardzo skutecznie zachęci dzieci do śledzenia książki – a czytać trzeba, żeby zdobywać kolejne porcje wiadomości w komicznej wersji. Z taką publikacją nie sposób się nudzić: tu człowiek, zwierzęta i sama planeta zaczynają stopniowo odsłaniać swoje oblicza – po to tylko, żeby uniknąć standardowych definicji i nieciekawych rozwiązań. Ilustracje są tu bardzo upraszczane i podprowadzane pod schematy znane z rysunków satyrycznych: liczy się skrót, umiejętność błyskawicznego pokazania tego, co najważniejsze i co przydatne dla zrozumienia puenty. Jess Bradley wie doskonale, czego trzeba najmłodszym odbiorcom, żeby przyciągnąć ich młodzieżowym charakterem tomu. Informacje zamienia w zabawę za sprawą nietypowych obrazków, rozśmiesza minami bohaterów i próbami uchwycenia tego, co nieuchwytne. Nie rozczarowuje ta książka – i tych odbiorców, którzy spodziewali się dobrej rozrywki, i tych, którzy chcieliby się czegoś dowiedzieć. Forma zapewnia odświeżenie, a realizacja przynosi sporo wiadomości.
czwartek, 14 grudnia 2023
Bartosz Żurawiecki: Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce
Czarne, Wołowiec 2023.
Walka
Jest to książka, która może zepsuć dobry humor wierzącym w społeczeństwo i w altruizm czy chęć niesienia pomocy słabszym i chorym. Bartosz Żurawiecki przenosi odbiorców w lata osiemdziesiąte XX wieku i pokazuje, jak strach przed nowym wirusem wyzwolił najgorsze instynkty w rodakach. Można w tomie „Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce” znaleźć kilka wiodących tematów. Najpierw – brak wiedzy co do tego, jak postępować z zakażonymi, jakie środki ostrożności wystarczą, by ochronić się przed wirusem – to w połączeniu z irracjonalnym czasami lękiem zapewnia wybuchową mieszankę i automatycznie – odmawianie chorym opieki medycznej, bo nawet wyszkolony personel – lekarze czy pielęgniarki – nie wie, jak zachowywać się w obliczu AIDS. Później -nagonka medialna, chociaż dziennikarze starają się nie operować grozą, a tłumaczyć i edukować, co zaskakujące w kontekście dzisiejszego poszukiwania sensacji w mediach. Tutaj HIV wybrzmiewa nieco inaczej, ale nie udaje się i tak przekonać ludzi – wierzących we własną wersję rzeczywistości. Brak dostępu do informacji i sprzeczne komunikaty, plotki, które szerzą się i rozbudowują poczucie zagrożenia – to wszystko komplikuje jeszcze przyzwyczajanie społeczeństwa do „zarazy”, która przychodzi z zachodu. W dodatku AIDS od początku kojarzy się z przypadłością homoseksualistów: niektórzy są wręcz przekonani, że heteryków problem nie dotyczy i wystarczy zrezygnować z przypadkowych kontaktów seksualnych, żeby mieć spokój. Jednak kiedy już w pobliżu pojawi się ktoś zakażony, zaczyna się prawdziwa karuzela strachu. Według całkiem sporej części społeczeństwa nie ma takich środków, które ochronią przed wirusem – najlepiej zatem wygnać zakażonych jak najdalej, zaszczuć, grozić, wykluczyć z najbliższego otoczenia. I tutaj nie pomogą żadne rzeczowe tłumaczenia ani działania edukacyjne: lud wie lepiej. Tak Bartosz Żurawiecki dochodzi do trzeciego tematu w książce, do motywu działalności Marka Kotańskiego i do prób pomocy udzielanej osobom chorym na AIDS. Chociaż zafunduje odbiorcom pokaz efektów lęku podszytego niewiedzą, niekoniecznie oddali zabobony i fałszywe przekonania: ludzie napędzani paniką niezależnie od czasów i od poziomu wyedukowania zawsze reagują podobnie. W przypadku działań Marka Kotańskiego – agresją w stosunku do chorych i zakażonych. I przejawy tej właśnie agresji autor wymienia, pokazując, jak kolejne ośrodki dla osób z HIV musiały zmieniać miejsce funkcjonowania za sprawą miejscowych. Bartosz Żurawiecki nie zamierza jednak poprzestawać na ukazywaniu społecznych lęków i ich konsekwencji. Zdaje sobie sprawę, że „straszak” z AIDS działał w dwie strony, pokazuje między innymi, jak zatrzymani próbowali uniknąć aresztowania, powołując się na AIDS lub grożąc zakażeniem. Naświetla luki w systemie medycznym i w edukacji – ale jednocześnie nawiązuje też do tych mniej kryształowych nosicieli. Przedstawia stereotypowe ujęcia zakażonych w filmach i reportażach, żeby skonfrontować je z rzeczywistością. Przeprowadza szeroko zakrojone badania, dzięki którym jest w stanie zaprezentować czytelnikom wycinek niewesołej rzeczywistości z ostatnich dwóch dekad XX wieku w Polsce. A przecież wychodzi od stwierdzenia, że ten kraj i tak miał szczęście, bo HIV nie wybuchł tu z taką siłą jak na zachodzie, a homoseksualiści nie mieli aż tylu możliwości do spotykania się i zarażania w większych zbiorowościach. Z jednej strony jest tu strach przed AIDS, z drugiej – wizerunek geja jako siedliska zła (i, automatycznie, kary za to zło). Mentalność, która nakazuje cieszyć się z „ojczyzny moralnie czystej” i osądzać bliźnich – niewesoło prezentuje się naród w kontekście większego wyzwania. Za to sama książka – znakomita.
Walka
Jest to książka, która może zepsuć dobry humor wierzącym w społeczeństwo i w altruizm czy chęć niesienia pomocy słabszym i chorym. Bartosz Żurawiecki przenosi odbiorców w lata osiemdziesiąte XX wieku i pokazuje, jak strach przed nowym wirusem wyzwolił najgorsze instynkty w rodakach. Można w tomie „Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce” znaleźć kilka wiodących tematów. Najpierw – brak wiedzy co do tego, jak postępować z zakażonymi, jakie środki ostrożności wystarczą, by ochronić się przed wirusem – to w połączeniu z irracjonalnym czasami lękiem zapewnia wybuchową mieszankę i automatycznie – odmawianie chorym opieki medycznej, bo nawet wyszkolony personel – lekarze czy pielęgniarki – nie wie, jak zachowywać się w obliczu AIDS. Później -nagonka medialna, chociaż dziennikarze starają się nie operować grozą, a tłumaczyć i edukować, co zaskakujące w kontekście dzisiejszego poszukiwania sensacji w mediach. Tutaj HIV wybrzmiewa nieco inaczej, ale nie udaje się i tak przekonać ludzi – wierzących we własną wersję rzeczywistości. Brak dostępu do informacji i sprzeczne komunikaty, plotki, które szerzą się i rozbudowują poczucie zagrożenia – to wszystko komplikuje jeszcze przyzwyczajanie społeczeństwa do „zarazy”, która przychodzi z zachodu. W dodatku AIDS od początku kojarzy się z przypadłością homoseksualistów: niektórzy są wręcz przekonani, że heteryków problem nie dotyczy i wystarczy zrezygnować z przypadkowych kontaktów seksualnych, żeby mieć spokój. Jednak kiedy już w pobliżu pojawi się ktoś zakażony, zaczyna się prawdziwa karuzela strachu. Według całkiem sporej części społeczeństwa nie ma takich środków, które ochronią przed wirusem – najlepiej zatem wygnać zakażonych jak najdalej, zaszczuć, grozić, wykluczyć z najbliższego otoczenia. I tutaj nie pomogą żadne rzeczowe tłumaczenia ani działania edukacyjne: lud wie lepiej. Tak Bartosz Żurawiecki dochodzi do trzeciego tematu w książce, do motywu działalności Marka Kotańskiego i do prób pomocy udzielanej osobom chorym na AIDS. Chociaż zafunduje odbiorcom pokaz efektów lęku podszytego niewiedzą, niekoniecznie oddali zabobony i fałszywe przekonania: ludzie napędzani paniką niezależnie od czasów i od poziomu wyedukowania zawsze reagują podobnie. W przypadku działań Marka Kotańskiego – agresją w stosunku do chorych i zakażonych. I przejawy tej właśnie agresji autor wymienia, pokazując, jak kolejne ośrodki dla osób z HIV musiały zmieniać miejsce funkcjonowania za sprawą miejscowych. Bartosz Żurawiecki nie zamierza jednak poprzestawać na ukazywaniu społecznych lęków i ich konsekwencji. Zdaje sobie sprawę, że „straszak” z AIDS działał w dwie strony, pokazuje między innymi, jak zatrzymani próbowali uniknąć aresztowania, powołując się na AIDS lub grożąc zakażeniem. Naświetla luki w systemie medycznym i w edukacji – ale jednocześnie nawiązuje też do tych mniej kryształowych nosicieli. Przedstawia stereotypowe ujęcia zakażonych w filmach i reportażach, żeby skonfrontować je z rzeczywistością. Przeprowadza szeroko zakrojone badania, dzięki którym jest w stanie zaprezentować czytelnikom wycinek niewesołej rzeczywistości z ostatnich dwóch dekad XX wieku w Polsce. A przecież wychodzi od stwierdzenia, że ten kraj i tak miał szczęście, bo HIV nie wybuchł tu z taką siłą jak na zachodzie, a homoseksualiści nie mieli aż tylu możliwości do spotykania się i zarażania w większych zbiorowościach. Z jednej strony jest tu strach przed AIDS, z drugiej – wizerunek geja jako siedliska zła (i, automatycznie, kary za to zło). Mentalność, która nakazuje cieszyć się z „ojczyzny moralnie czystej” i osądzać bliźnich – niewesoło prezentuje się naród w kontekście większego wyzwania. Za to sama książka – znakomita.
środa, 13 grudnia 2023
Joanna Kończak: Świętujemy cały rok. 36 świąt z różnych stron świata
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Radość i odpoczynek
Boże Narodzenie często wyzwala w najmłodszych pytania o inne dni do świętowania albo sposoby wyrażania radości u przedstawicieli innych kultur. Joanna Kończak postanawia wyjaśnić, jak to ze świętami na świecie jest i, przyjmując wyznacznik chronologiczny, przedstawia rozmaite zwyczaje. Robi to za pomocą prostych i krótkich komentarzy, pięknie ozdabianych ilustracjami Ewy Poklewskiej-Koziełło. Co ważne, autorka w żaden sposób nie wyróżnia wybranych świąt, nie dzieli ich i nie szuka różnic czy podobieństw – każde święto traktuje indywidualnie, w każdym wynajduje to, co może zaintrygować dzieci i uświadomić im, na czym polega magia świętowania. Będą tu święta związane z rozpoczęciem nowego roku – kilka różnych sposobów czy pomysłów na uroczystości i kilka zwyczajów, które mogą być dla dzieci zaskakujące. Będą święta, które łączą się z rytmem przyrody i wiążą się przeważnie z określonymi momentami w zbiorach: i w tym wypadku święto oznaczać może zasłużony odpoczynek po ciężkiej pracy – nie ulega wątpliwości, że ludzie, którzy celebrują konkretne święto, mają powody do radości i do relaksu – a potrzebę tego relaksu ubierają w święto. Joanna Kończak przygląda się także świętom religijnym w różnych wyznaniach – tak, żeby łatwo było móc odpowiedzieć dzieciom na pytanie, co świętują ci, którzy Bożego Narodzenia nie znają. Kolorowo zrobi się dzięki karnawałowi (w kilku odsłonach) i… świętom na cześć zmarłych – bo tutaj nie ma mowy o smutku i żałobie, pojawia się za to często motyw zabawy i przebieranek. Dopełnia autorka książkę zestawem ciekawostek, świąt, które nie tak łatwo zaklasyfikować, a które działają na wyobraźnię i będą dla odbiorców atrakcyjne. „Świętujemy cały rok. 36 świąt z różnych stron świata” to książka o charakterze edukacyjnym. Autorka nie rezygnuje z przedstawiania uroczystości znanych odbiorcom, wplata je za to między inne wyjaśnienia, dzięki czemu czytelnikom łatwiej będzie zrozumieć, że nie ma czegoś takiego, jak jedynie słuszne sposoby świętowania – wszystkie są równoprawne i wyłącznie lokalne tradycje mogą wpływać na zachowania podczas konkretnych uroczystości. To prawdziwa lekcja tolerancji dla kilkulatków – ale też odpowiedź na wiele pytań zadawanych przez dzieci. Joanna Kończak zabiera czytelników w wielką podróż po świecie (i po roku), tak, żeby nie umknęły odbiorcom żadne ciekawostki związane ze świętowaniem. Ta książka pozwala na spokojne przeanalizowanie kształtu kolejnych uroczystości – przynosi i informacje, i zapowiedź zabawy, pokazuje dzieciom, dlaczego warto poznawać inne kultury i brać czynny udział w wydarzeniach organizowanych dla przedstawiania tradycji z różnych zakątków świata. Bo przecież każda okazja do świętowania jest dobra, a zabawa nie kończy się na własnym kalendarzu. Joanna Kończak opisuje poszczególne święta spokojnie, w narracji, która ma przede wszystkim nieść informacje, a nie emocje – i to rozwiązanie się dobrze tutaj sprawdza. Z kolei Ewa Poklewska-Koziełło daje dzieciom możliwość przyjrzenia się oryginalnym i wielobarwnym często korowodom, podkreśla to, co w świętowaniu ważne – odejście od codziennej szarości. Grudzień staje się niezłą okazją do wspólnego poznawania różnych kultur z perspektywy świąt.
Radość i odpoczynek
Boże Narodzenie często wyzwala w najmłodszych pytania o inne dni do świętowania albo sposoby wyrażania radości u przedstawicieli innych kultur. Joanna Kończak postanawia wyjaśnić, jak to ze świętami na świecie jest i, przyjmując wyznacznik chronologiczny, przedstawia rozmaite zwyczaje. Robi to za pomocą prostych i krótkich komentarzy, pięknie ozdabianych ilustracjami Ewy Poklewskiej-Koziełło. Co ważne, autorka w żaden sposób nie wyróżnia wybranych świąt, nie dzieli ich i nie szuka różnic czy podobieństw – każde święto traktuje indywidualnie, w każdym wynajduje to, co może zaintrygować dzieci i uświadomić im, na czym polega magia świętowania. Będą tu święta związane z rozpoczęciem nowego roku – kilka różnych sposobów czy pomysłów na uroczystości i kilka zwyczajów, które mogą być dla dzieci zaskakujące. Będą święta, które łączą się z rytmem przyrody i wiążą się przeważnie z określonymi momentami w zbiorach: i w tym wypadku święto oznaczać może zasłużony odpoczynek po ciężkiej pracy – nie ulega wątpliwości, że ludzie, którzy celebrują konkretne święto, mają powody do radości i do relaksu – a potrzebę tego relaksu ubierają w święto. Joanna Kończak przygląda się także świętom religijnym w różnych wyznaniach – tak, żeby łatwo było móc odpowiedzieć dzieciom na pytanie, co świętują ci, którzy Bożego Narodzenia nie znają. Kolorowo zrobi się dzięki karnawałowi (w kilku odsłonach) i… świętom na cześć zmarłych – bo tutaj nie ma mowy o smutku i żałobie, pojawia się za to często motyw zabawy i przebieranek. Dopełnia autorka książkę zestawem ciekawostek, świąt, które nie tak łatwo zaklasyfikować, a które działają na wyobraźnię i będą dla odbiorców atrakcyjne. „Świętujemy cały rok. 36 świąt z różnych stron świata” to książka o charakterze edukacyjnym. Autorka nie rezygnuje z przedstawiania uroczystości znanych odbiorcom, wplata je za to między inne wyjaśnienia, dzięki czemu czytelnikom łatwiej będzie zrozumieć, że nie ma czegoś takiego, jak jedynie słuszne sposoby świętowania – wszystkie są równoprawne i wyłącznie lokalne tradycje mogą wpływać na zachowania podczas konkretnych uroczystości. To prawdziwa lekcja tolerancji dla kilkulatków – ale też odpowiedź na wiele pytań zadawanych przez dzieci. Joanna Kończak zabiera czytelników w wielką podróż po świecie (i po roku), tak, żeby nie umknęły odbiorcom żadne ciekawostki związane ze świętowaniem. Ta książka pozwala na spokojne przeanalizowanie kształtu kolejnych uroczystości – przynosi i informacje, i zapowiedź zabawy, pokazuje dzieciom, dlaczego warto poznawać inne kultury i brać czynny udział w wydarzeniach organizowanych dla przedstawiania tradycji z różnych zakątków świata. Bo przecież każda okazja do świętowania jest dobra, a zabawa nie kończy się na własnym kalendarzu. Joanna Kończak opisuje poszczególne święta spokojnie, w narracji, która ma przede wszystkim nieść informacje, a nie emocje – i to rozwiązanie się dobrze tutaj sprawdza. Z kolei Ewa Poklewska-Koziełło daje dzieciom możliwość przyjrzenia się oryginalnym i wielobarwnym często korowodom, podkreśla to, co w świętowaniu ważne – odejście od codziennej szarości. Grudzień staje się niezłą okazją do wspólnego poznawania różnych kultur z perspektywy świąt.
wtorek, 12 grudnia 2023
Anita Ganeri: Baśnie o rycerkach, wojowniczkach i nie tylko
Harperkids, Warszawa 2023.
Walka
Anita Ganeri stwierdza, że koniec z królewnami i księżniczkami, które biernie czekają na kogoś, kto wybawi je z opresji albo zapewni długie i szczęśliwe życie. Jeśli bohaterki opowiadanych przez nią historii mają ochotę wyjść za mąż, to zawalczą o miłość same. Jeśli jednak nie chcą realizować konwencjonalnych scenariuszy - mają do wyboru całą gamę możliwości do niedawna przypisywanych tylko męskim bohaterom. Autorka zbiera opowieści o dzielnych dziewczynach i kobietach, pokazuje, że każda z nich może kształtować własną egzystencję, a także stawiać czoła poważnym problemom tak, by uratować swoich bliskich albo spełniać marzenia. I to bez pomocy z zewnątrz, chyba że taką pomoc zapewniają akurat zaczarowane zwierzęta - odwdzięczające się za ratunek. "Baśnie o rycerkach, wojowniczkach i nie tylko" to książka dla dzieci, którym znudziły się już schematyczne role - oraz dla dziewczynek, które mają uwierzyć w siebie i odrzucić patriarchalne myślenie. To panie stają w centrum wydarzeń, to one nadają ton codzienności i to one są na tyle dzielne, pomysłowe i sprytne, żeby móc pokonać każdego wroga. Niektóre baśniowe struktury wydają się dość naturalne pod względem konstrukcji (jeśli są trzy siostry, to wyzwanie uda się przejść najmłodszej, podczas gdy starsze będą musiały się poddać, jeśli zagrożeni są seniorzy, to córki dadzą sobie radę z pokonaniem przeciwności losu lub konkretnych wrogów). Nie ma mowy o budowaniu "damskiej" wersji bajki na siłę - chociaż zdarza się, że dziewczyny z tych historii, żeby móc realizować własne pragnienia albo pomóc bliskim, muszą przebrać się za mężczyzn i dopiero w męskich strojach zyskają dostęp do konkretnych miejsc. Ale takich przypadków jest tu dość mało - na tyle mało, że nie stanowią kolejnej pułapki, w jaką można wpaść, uciekając przed zmaskulinizowanym światem. Ważne z perspektywy małych odbiorców będzie to, że bohaterki naprawdę przeżywają bardzo różne - urozmaicone i burzliwe - przygody. Że nie ma dla nich taryfy ulgowej, ani szukania stereotypowych kobiecych cech w ich doświadczeniach - każda z bohaterek została tu zaprezentowana jako indywidualność, postać, która różni się od pozostałych (nawet jeśli tak samo jak te pozostałe przykuwa uwagę odwagą w przemyślanym działaniu). Anita Ganeri szuka w mitologiach i wierzeniach, szuka w baśniach i różnych kulturach - znajduje bajki o rycerkach, wojowniczkach i nie tylko, żeby pokazać dzieciom, że każde z nich może być, kim tylko chce - i nie musi się w życiu kierować ani oczekiwaniami innych, ani presją społeczną, ani wreszcie narzucanymi rolami. Tylko dzięki temu da się uzyskać spełnione i ciekawe życie. Baśnie z tego tomiku - pięknie zresztą wydanego - nadają się i dla chłopców (skuszonych prawdopodobnie fabułami w tych opowiadaniach), i dla dziewczynek - są tak samo dobre jak "męskie" opowieści, nie widać tu wysiłku w kreowaniu kobiecych bohaterek mimo wszystko. Takie lektury cieszą i warto spojrzeć na nie nie przez pryzmat przesłania, a za sprawą dobrej jakości narracji. Są tu też bardzo klimatyczne i wielkoformatowe bogate w szczegóły ilustracje w starym stylu - więc także będą pełniły rolę magnesu dla najmłodszych odbiorców i uprzyjemnią proces lektury.
Walka
Anita Ganeri stwierdza, że koniec z królewnami i księżniczkami, które biernie czekają na kogoś, kto wybawi je z opresji albo zapewni długie i szczęśliwe życie. Jeśli bohaterki opowiadanych przez nią historii mają ochotę wyjść za mąż, to zawalczą o miłość same. Jeśli jednak nie chcą realizować konwencjonalnych scenariuszy - mają do wyboru całą gamę możliwości do niedawna przypisywanych tylko męskim bohaterom. Autorka zbiera opowieści o dzielnych dziewczynach i kobietach, pokazuje, że każda z nich może kształtować własną egzystencję, a także stawiać czoła poważnym problemom tak, by uratować swoich bliskich albo spełniać marzenia. I to bez pomocy z zewnątrz, chyba że taką pomoc zapewniają akurat zaczarowane zwierzęta - odwdzięczające się za ratunek. "Baśnie o rycerkach, wojowniczkach i nie tylko" to książka dla dzieci, którym znudziły się już schematyczne role - oraz dla dziewczynek, które mają uwierzyć w siebie i odrzucić patriarchalne myślenie. To panie stają w centrum wydarzeń, to one nadają ton codzienności i to one są na tyle dzielne, pomysłowe i sprytne, żeby móc pokonać każdego wroga. Niektóre baśniowe struktury wydają się dość naturalne pod względem konstrukcji (jeśli są trzy siostry, to wyzwanie uda się przejść najmłodszej, podczas gdy starsze będą musiały się poddać, jeśli zagrożeni są seniorzy, to córki dadzą sobie radę z pokonaniem przeciwności losu lub konkretnych wrogów). Nie ma mowy o budowaniu "damskiej" wersji bajki na siłę - chociaż zdarza się, że dziewczyny z tych historii, żeby móc realizować własne pragnienia albo pomóc bliskim, muszą przebrać się za mężczyzn i dopiero w męskich strojach zyskają dostęp do konkretnych miejsc. Ale takich przypadków jest tu dość mało - na tyle mało, że nie stanowią kolejnej pułapki, w jaką można wpaść, uciekając przed zmaskulinizowanym światem. Ważne z perspektywy małych odbiorców będzie to, że bohaterki naprawdę przeżywają bardzo różne - urozmaicone i burzliwe - przygody. Że nie ma dla nich taryfy ulgowej, ani szukania stereotypowych kobiecych cech w ich doświadczeniach - każda z bohaterek została tu zaprezentowana jako indywidualność, postać, która różni się od pozostałych (nawet jeśli tak samo jak te pozostałe przykuwa uwagę odwagą w przemyślanym działaniu). Anita Ganeri szuka w mitologiach i wierzeniach, szuka w baśniach i różnych kulturach - znajduje bajki o rycerkach, wojowniczkach i nie tylko, żeby pokazać dzieciom, że każde z nich może być, kim tylko chce - i nie musi się w życiu kierować ani oczekiwaniami innych, ani presją społeczną, ani wreszcie narzucanymi rolami. Tylko dzięki temu da się uzyskać spełnione i ciekawe życie. Baśnie z tego tomiku - pięknie zresztą wydanego - nadają się i dla chłopców (skuszonych prawdopodobnie fabułami w tych opowiadaniach), i dla dziewczynek - są tak samo dobre jak "męskie" opowieści, nie widać tu wysiłku w kreowaniu kobiecych bohaterek mimo wszystko. Takie lektury cieszą i warto spojrzeć na nie nie przez pryzmat przesłania, a za sprawą dobrej jakości narracji. Są tu też bardzo klimatyczne i wielkoformatowe bogate w szczegóły ilustracje w starym stylu - więc także będą pełniły rolę magnesu dla najmłodszych odbiorców i uprzyjemnią proces lektury.
poniedziałek, 11 grudnia 2023
Abiola Bello: Miłość w Krainie Czarów
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.
Magia czytania
Bardzo przyjemny jest ten romans, a fakt, że bohaterowie spróbują swojego „długo i szczęśliwie”, pokonując po drodze liczne przeszkody, nie odrzuci czytelników od lektury. Abiola Bello tłumaczy bowiem nie tylko skomplikowane relacje międzyludzkie (bycie w związku z kimś nie uodparnia na uroki innych!), ale zajmuje się też kwestią mniejszości: oto rodzinna księgarnia, założona jeszcze przez pradziadka. Obecnie prowadzi ją ojciec Treya, który zawsze może liczyć na pomoc syna. Trey to nastolatek bardzo popularny w szkole i związany ze szkolną pięknością. Chociaż niekoniecznie chciałby każdą wolną chwilę poświęcać na pomoc rodzicom, to zdaje sobie sprawę z siły przekazu: żadnej czarnoskórej rodzinie w okolicy nie udało się osiągnąć aż takiego sukcesu, rodzinna firma to jednak dziedzictwo, o które warto powalczyć. Tymczasem księgarnie-molochy mogą sobie pozwolić na wielkie promocje i niekoniecznie uczciwe akcje pozyskiwania klientów – w efekcie do Krainy Czarów zagląda przed świętami coraz mniej osób. Pojawiają się nawet propozycje wykupienia miejsca – jeśli nie uda się szybko czegoś zrobić, Kraina Czarów przestanie istnieć. I teraz już nie ma znaczenia, że Trey czasami zżyma się na to miejsce: uznaje, że powinien stanąć na wysokości zadania i uratować księgarnię. Trey to jeden z nastolatków prowadzących narrację. Drugą osobą wprowadzającą własny punkt widzenia jest Ariel. O ile Treya środowisko mogłoby odrzucać za kolor skóry (na szczęście chłopak jest popularny, lubiany i ten aspekt ma znaczenie tylko w przypadku nadawania rozgłosu całej sprawie, a nie wśród rówieśników), o tyle Ariel bywa dyskredytowana za nadwagę i kolor włosów (ostra nienaturalna czerwień). Ale Ariel jest artystką, która przechodzi żałobę po śmierci ojca. Uczy się, jak funkcjonować bez niego i próbuje zrealizować marzenie o nauce w szkole dla twórców. Wie, że rodziny nie stać na czesne i postanawia sobie dorobić – tak trafia do księgarni Kraina Czarów.
Od początku wiadomo, że Trey i Ariel mają w finale zrozumieć, że są dla siebie stworzeni. Ale Abiola Bello skupia się na czymś innym: dla niej ważne jest to, że ludzie mogą wprowadzać w czyn najbardziej śmiałe pomysły i działać z dala od schematów, żeby osiągnąć sukces. Pokazuje, jak młodzi ludzie swoim nieszablonowym myśleniem potrafią ożywiać działania. Kraina Czarów to księgarnia, która potrzebuje oryginalnego podejścia, akcji w mediach społecznościowych i wykorzystania popularności szkolnej Treya – ale sam Trey nie byłby w stanie działać bez przyjaciół. To oni nadają kształt marzeniom i nie boją się ciężkiej pracy. Abiola Bello komplikuje dążenie do celu: uświadamia odbiorcom, że nie wszystko zawsze pójdzie po myśli bohaterów, dobre pomysły przy złej realizacji zamieniają się w prawdziwy koszmar, a do tego trzeba jeszcze okiełznać własny związek. Trey i Ariel początkowo nie znoszą się wzajemnie, ale połączeni wspólnym celem mają szansę na wypracowanie sobie zasad działania – z czasem przyjdzie łączące ich uczucie. „Miłość w Krainie Czarów” to książka, w której zakochają się wszystkie mole książkowe, maniacy czytania. Nie ma tu męczącej bożonarodzeniowej maniery, chociaż akcja rozgrywa się przed świętami – jej „zimowy” charakter nie przeszkadza w przedstawianiu niezwykłego romansu. I nawet nadmierna czasami wiara w efekty amatorskich kampanii promocyjnych nie będzie stanowiła przeszkody w lekturze: po prostu czyta się tę powieść i kibicuje bohaterom, którzy zasługują na szczęście. Abiola Bello wie, jak zachęcić odbiorców do śledzenia fabuły, tworzy wielowątkową książkę, która wciąga.
Magia czytania
Bardzo przyjemny jest ten romans, a fakt, że bohaterowie spróbują swojego „długo i szczęśliwie”, pokonując po drodze liczne przeszkody, nie odrzuci czytelników od lektury. Abiola Bello tłumaczy bowiem nie tylko skomplikowane relacje międzyludzkie (bycie w związku z kimś nie uodparnia na uroki innych!), ale zajmuje się też kwestią mniejszości: oto rodzinna księgarnia, założona jeszcze przez pradziadka. Obecnie prowadzi ją ojciec Treya, który zawsze może liczyć na pomoc syna. Trey to nastolatek bardzo popularny w szkole i związany ze szkolną pięknością. Chociaż niekoniecznie chciałby każdą wolną chwilę poświęcać na pomoc rodzicom, to zdaje sobie sprawę z siły przekazu: żadnej czarnoskórej rodzinie w okolicy nie udało się osiągnąć aż takiego sukcesu, rodzinna firma to jednak dziedzictwo, o które warto powalczyć. Tymczasem księgarnie-molochy mogą sobie pozwolić na wielkie promocje i niekoniecznie uczciwe akcje pozyskiwania klientów – w efekcie do Krainy Czarów zagląda przed świętami coraz mniej osób. Pojawiają się nawet propozycje wykupienia miejsca – jeśli nie uda się szybko czegoś zrobić, Kraina Czarów przestanie istnieć. I teraz już nie ma znaczenia, że Trey czasami zżyma się na to miejsce: uznaje, że powinien stanąć na wysokości zadania i uratować księgarnię. Trey to jeden z nastolatków prowadzących narrację. Drugą osobą wprowadzającą własny punkt widzenia jest Ariel. O ile Treya środowisko mogłoby odrzucać za kolor skóry (na szczęście chłopak jest popularny, lubiany i ten aspekt ma znaczenie tylko w przypadku nadawania rozgłosu całej sprawie, a nie wśród rówieśników), o tyle Ariel bywa dyskredytowana za nadwagę i kolor włosów (ostra nienaturalna czerwień). Ale Ariel jest artystką, która przechodzi żałobę po śmierci ojca. Uczy się, jak funkcjonować bez niego i próbuje zrealizować marzenie o nauce w szkole dla twórców. Wie, że rodziny nie stać na czesne i postanawia sobie dorobić – tak trafia do księgarni Kraina Czarów.
Od początku wiadomo, że Trey i Ariel mają w finale zrozumieć, że są dla siebie stworzeni. Ale Abiola Bello skupia się na czymś innym: dla niej ważne jest to, że ludzie mogą wprowadzać w czyn najbardziej śmiałe pomysły i działać z dala od schematów, żeby osiągnąć sukces. Pokazuje, jak młodzi ludzie swoim nieszablonowym myśleniem potrafią ożywiać działania. Kraina Czarów to księgarnia, która potrzebuje oryginalnego podejścia, akcji w mediach społecznościowych i wykorzystania popularności szkolnej Treya – ale sam Trey nie byłby w stanie działać bez przyjaciół. To oni nadają kształt marzeniom i nie boją się ciężkiej pracy. Abiola Bello komplikuje dążenie do celu: uświadamia odbiorcom, że nie wszystko zawsze pójdzie po myśli bohaterów, dobre pomysły przy złej realizacji zamieniają się w prawdziwy koszmar, a do tego trzeba jeszcze okiełznać własny związek. Trey i Ariel początkowo nie znoszą się wzajemnie, ale połączeni wspólnym celem mają szansę na wypracowanie sobie zasad działania – z czasem przyjdzie łączące ich uczucie. „Miłość w Krainie Czarów” to książka, w której zakochają się wszystkie mole książkowe, maniacy czytania. Nie ma tu męczącej bożonarodzeniowej maniery, chociaż akcja rozgrywa się przed świętami – jej „zimowy” charakter nie przeszkadza w przedstawianiu niezwykłego romansu. I nawet nadmierna czasami wiara w efekty amatorskich kampanii promocyjnych nie będzie stanowiła przeszkody w lekturze: po prostu czyta się tę powieść i kibicuje bohaterom, którzy zasługują na szczęście. Abiola Bello wie, jak zachęcić odbiorców do śledzenia fabuły, tworzy wielowątkową książkę, która wciąga.
niedziela, 10 grudnia 2023
Katarzyna Droga: Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej
Znak, Kraków 2023.
Mężczyźni Ireny
Niełatwo było zabić Joannę Chmielewską, niełatwo było opisać jej egzystencję, skoro sama zrobiła to brawurowo w kilkutomowej autobiografii, a wiele wątków z codzienności wplatała do życia swoich bohaterek, nie tylko narratorki Joanny. Jednak Katarzynie Drogiej udało się stworzyć książkę, którą czyta się przyjemnie, dla rozrywki i dla rozbudzenia ciekawości obyczajowymi wątkami z wybranego wycinka życia i twórczości bohaterki. Rozpoczyna się ta książka od wizerunku młodziutkiej Irki, która po wojnie podejmuje naukę w liceum. Bardzo szybko Irka znajdzie absztyfikanta Staszka - właściwie niechcący odbije go przyjaciółce, przekonana, że umawia się z jej bratem. Autorka przeprowadza czytelników przez trzy wielkie związki Joanny Chmielewskiej - najpierw, po mężu, Ireny Kuhn, później Joanny, która nazwisko przejęła od jednej z przodkiń. Jest tu Staszek - jedyny mąż. Jest Wojtek zwany Diabłem i kojarzony przez odbiorców z powieści. Zresztą kolejny, Marek, wywróżony i wymarzony blondyn, także w wielu historiach się pojawił. Tutaj jednak występują jako życiowi partnerzy Joanny Chmielewskiej - i autorka wygrzebuje mniej znane scenki z tych relacji, ku uciesze czytelników, którzy otrzymają trochę plotkarski, a trochę konfesyjny zestaw ciekawostek, opowiedziany gawędziarsko i humorystycznie jednocześnie. I nawet sytuacje, które odbiorcy kojarzyć będą z powieści lub z autobiografii Joanny Chmielewskiej są tu tak zręcznie powplatane w narrację, że ich istnienie nie przeszkadza i nie przekreśla rozrywki. Jedno, co może tu razić, to "architektka" - zgodna z dzisiejszymi trendami językowymi, ale zupełnie nieobecna w języku z drugiej połowy XX wieku.
Katarzyna Droga nie zamierza budować biografii. Nie interesuje się wszystkimi aspektami codzienności Joanny Chmielewskiej. Owszem, pokazuje punkty przełomowe (zwłaszcza te pozwalające sobie radzić ze złamanym sercem, bo wystąpi tu nawet Janusz, wyjęty z "Klina") w związkach, w przyjaźni i w pisarstwie. Kreśli portret Piotra - przyjaciela, który przez moment mógł wkroczyć na tereny romansowe, przywołuje Jankę i Alicję jako przyjaciółki ważne w różnych chwilach życia. Odrobinę przygląda się rodzinie - przede wszystkim matce i jej siostrom. Wyjaśnia źródła inspiracji z powieści (zresztą sama konstruuje książkę według rozpoznawalnych tematów, a tytuły rozdziałów pożycza z tytułów kryminałów Joanny Chmielewskiej). Wrzuca do narracji drobnostki, które sprawiają, że chce się natychmiast odświeżyć dawne lektury - opowiada, jak powstawał "Lesio" czy skąd wzięły się "Studnie przodków", jak rodziły się pomysły na Janeczkę i Pawełka oraz na Tereskę i Okrętkę. Sięga do życia Joanny Chmielewskiej, żeby wydobyć z niego to, co trafiło do sztuki. Ta gra z czytelnikami kończy się bardzo szybko - w zasadzie za szybko, bo po rozczarowaniu blondynem autorka zawiesza historię i odnosi się jeszcze tylko do ostatecznego rozstania. To trochę za mało na rozbudzone apetyty - puenty wyraźnie zabrakło - nie puenty do życiorysu Joanny Chmielewskiej, a puenty do "Niełatwo mnie zabić". Czyta się tę książkę bardzo przyjemnie - wyzwala apetyt na oryginały, przypomina o barwnej postaci pełnej niekonwencjonalnych pomysłów na powieściowe historie. Gdyby ta książka była trochę dłuższa, nikt by się nie obraził. "Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej" to książka, która przypomina o bestsellerowej pisarce, niekwestionowanej królowej zabawnych kryminałów - i która pokazuje, dlaczego warto w literaturze rozrywkowej iść pod prąd i rezygnować ze schematów.
Mężczyźni Ireny
Niełatwo było zabić Joannę Chmielewską, niełatwo było opisać jej egzystencję, skoro sama zrobiła to brawurowo w kilkutomowej autobiografii, a wiele wątków z codzienności wplatała do życia swoich bohaterek, nie tylko narratorki Joanny. Jednak Katarzynie Drogiej udało się stworzyć książkę, którą czyta się przyjemnie, dla rozrywki i dla rozbudzenia ciekawości obyczajowymi wątkami z wybranego wycinka życia i twórczości bohaterki. Rozpoczyna się ta książka od wizerunku młodziutkiej Irki, która po wojnie podejmuje naukę w liceum. Bardzo szybko Irka znajdzie absztyfikanta Staszka - właściwie niechcący odbije go przyjaciółce, przekonana, że umawia się z jej bratem. Autorka przeprowadza czytelników przez trzy wielkie związki Joanny Chmielewskiej - najpierw, po mężu, Ireny Kuhn, później Joanny, która nazwisko przejęła od jednej z przodkiń. Jest tu Staszek - jedyny mąż. Jest Wojtek zwany Diabłem i kojarzony przez odbiorców z powieści. Zresztą kolejny, Marek, wywróżony i wymarzony blondyn, także w wielu historiach się pojawił. Tutaj jednak występują jako życiowi partnerzy Joanny Chmielewskiej - i autorka wygrzebuje mniej znane scenki z tych relacji, ku uciesze czytelników, którzy otrzymają trochę plotkarski, a trochę konfesyjny zestaw ciekawostek, opowiedziany gawędziarsko i humorystycznie jednocześnie. I nawet sytuacje, które odbiorcy kojarzyć będą z powieści lub z autobiografii Joanny Chmielewskiej są tu tak zręcznie powplatane w narrację, że ich istnienie nie przeszkadza i nie przekreśla rozrywki. Jedno, co może tu razić, to "architektka" - zgodna z dzisiejszymi trendami językowymi, ale zupełnie nieobecna w języku z drugiej połowy XX wieku.
Katarzyna Droga nie zamierza budować biografii. Nie interesuje się wszystkimi aspektami codzienności Joanny Chmielewskiej. Owszem, pokazuje punkty przełomowe (zwłaszcza te pozwalające sobie radzić ze złamanym sercem, bo wystąpi tu nawet Janusz, wyjęty z "Klina") w związkach, w przyjaźni i w pisarstwie. Kreśli portret Piotra - przyjaciela, który przez moment mógł wkroczyć na tereny romansowe, przywołuje Jankę i Alicję jako przyjaciółki ważne w różnych chwilach życia. Odrobinę przygląda się rodzinie - przede wszystkim matce i jej siostrom. Wyjaśnia źródła inspiracji z powieści (zresztą sama konstruuje książkę według rozpoznawalnych tematów, a tytuły rozdziałów pożycza z tytułów kryminałów Joanny Chmielewskiej). Wrzuca do narracji drobnostki, które sprawiają, że chce się natychmiast odświeżyć dawne lektury - opowiada, jak powstawał "Lesio" czy skąd wzięły się "Studnie przodków", jak rodziły się pomysły na Janeczkę i Pawełka oraz na Tereskę i Okrętkę. Sięga do życia Joanny Chmielewskiej, żeby wydobyć z niego to, co trafiło do sztuki. Ta gra z czytelnikami kończy się bardzo szybko - w zasadzie za szybko, bo po rozczarowaniu blondynem autorka zawiesza historię i odnosi się jeszcze tylko do ostatecznego rozstania. To trochę za mało na rozbudzone apetyty - puenty wyraźnie zabrakło - nie puenty do życiorysu Joanny Chmielewskiej, a puenty do "Niełatwo mnie zabić". Czyta się tę książkę bardzo przyjemnie - wyzwala apetyt na oryginały, przypomina o barwnej postaci pełnej niekonwencjonalnych pomysłów na powieściowe historie. Gdyby ta książka była trochę dłuższa, nikt by się nie obraził. "Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej" to książka, która przypomina o bestsellerowej pisarce, niekwestionowanej królowej zabawnych kryminałów - i która pokazuje, dlaczego warto w literaturze rozrywkowej iść pod prąd i rezygnować ze schematów.
sobota, 9 grudnia 2023
Michele D'Ignazio: Święty Mikołaj i Śnieżynka, która spadła mu z nieba
Nasza Księgarnia, Warszawa 2023.
Oczekiwania
Michele D'Ignazio rozwija swoje historie o Świętym Mikołaju, który pracuje na kilka etatów i radzi sobie w kryzysowych sytuacjach. Teraz, w trzecim tomie, "Święty Mikołaj i Śnieżynka, która spadła mu z nieba" mierzy się z kolejnym wyzwaniem - nieobcym wielu dorosłym, Tak, że chociaż książka przeznaczona jest dla najmłodszych, skorzystać na wspólnej lekturze mogą niemal wszyscy odbiorcy. Wieczorne czytanie da sporo do myślenia także rodzicom i rodzicom przyszywanym. Mowa tu o nawiązywaniu relacji z dzieckiem, które wchodzi do rodziny. Śnieżynka jest nastawiona życzliwie do Świętego Mikołaja, dobrze czuje się w jego domu i być może niosłaby pomoc w pewnych sprawach - zwłaszcza związanych z testowaniem nowych zabawek. Ale na razie nie ma na to szans: zapracowany Święty Mikołaj właściwie wcale nie zwraca na nią uwagi. Z kolei dla Mikołaja Śnieżynka to zagadka. Nie odzywa się, nie narzuca ze swoimi potrzebami, nie wiadomo, jak z nią postępować. Becia - kobieta, która pojawiła się w życiu Świętego Mikołaja - bogatsza w doświadczenia wie dokładnie, co jest potrzebne tej dwójce. Musi tylko przekonać Mikołaja, żeby trochę zmienił swoje zachowanie - żeby wprowadził modyfikacje, które pozwolą na nawiązanie więzi. Wydawałoby się, że Śnieżynka i Mikołaj mają idealne warunki, żeby się polubić - tymczasem to wcale nie jest takie łatwe. A przecież zbliżają się święta, trzeba rozwieźć prezenty - Mikołaj znowu będzie miał dużo pracy. Śnieżynka znowu - jest inteligentnym dzieckiem i z chęcią włączyłaby się do pomocy. Jednak jest też chorobliwie wręcz nieśmiała i ma problemy ze zwracaniem na siebie uwagi - dlatego też nie wyjdzie z żadną inicjatywą. Dwoje bliskich sobie ludzi boi się siebie nawzajem - a wystarczyłoby zrobić jeden ruch. I ten właśnie ruch podpowiada bohaterom Becia.
Klimat Bożego Narodzenia pojawia się często w książkach - nie tylko w ramach literatury czwartej - ale Michele D'Ignazio znajduje sposób na to, żeby zaprezentować święta zupełnie inaczej - tak, żeby nawet ci, którzy ich nie obchodzą, znaleźli ważne tematy dla siebie. "Święty Mikołaj i Śnieżynka, która spadła mu z nieba" to opowieść o tworzeniu relacji: cenna podpowiedź dla tych wszystkich, którzy boją się nawiązywania kontaktu z dziećmi, z którymi powinni budować trwałe więzi. Nie bez znaczenia w lekturze stają się zabawne ilustracje: Sergio Olivotti wykorzystuje tutaj przerysowania i karykatury oparte na bardzo prostych figurach geometrycznych, bawi się kształtami komiksowymi i humorem doprowadzanym na skraj absurdu - dzięki temu przyciąga wzrok i zachęca do czytania także dorosłych (to oni mogą przedstawiać historie Świętego Mikołaja z tego cyklu pociechom - przy okazji czegoś się o swoich dzieciach dowiedzą). Święty Mikołaj w tym wypadku nie jest zbyt skonwencjonalizowaną postacią, nie zmęczy swoją obecnością (czy też w grudniowym czasie - nadobecnością). Zajmuje odbiorców dokładnie na tyle, żeby przekazać im kolejną ważną prawdę o byciu wśród bliskich. I to najważniejsza wiadomość, jaką z lektury wyniosą czytelnicy.
Oczekiwania
Michele D'Ignazio rozwija swoje historie o Świętym Mikołaju, który pracuje na kilka etatów i radzi sobie w kryzysowych sytuacjach. Teraz, w trzecim tomie, "Święty Mikołaj i Śnieżynka, która spadła mu z nieba" mierzy się z kolejnym wyzwaniem - nieobcym wielu dorosłym, Tak, że chociaż książka przeznaczona jest dla najmłodszych, skorzystać na wspólnej lekturze mogą niemal wszyscy odbiorcy. Wieczorne czytanie da sporo do myślenia także rodzicom i rodzicom przyszywanym. Mowa tu o nawiązywaniu relacji z dzieckiem, które wchodzi do rodziny. Śnieżynka jest nastawiona życzliwie do Świętego Mikołaja, dobrze czuje się w jego domu i być może niosłaby pomoc w pewnych sprawach - zwłaszcza związanych z testowaniem nowych zabawek. Ale na razie nie ma na to szans: zapracowany Święty Mikołaj właściwie wcale nie zwraca na nią uwagi. Z kolei dla Mikołaja Śnieżynka to zagadka. Nie odzywa się, nie narzuca ze swoimi potrzebami, nie wiadomo, jak z nią postępować. Becia - kobieta, która pojawiła się w życiu Świętego Mikołaja - bogatsza w doświadczenia wie dokładnie, co jest potrzebne tej dwójce. Musi tylko przekonać Mikołaja, żeby trochę zmienił swoje zachowanie - żeby wprowadził modyfikacje, które pozwolą na nawiązanie więzi. Wydawałoby się, że Śnieżynka i Mikołaj mają idealne warunki, żeby się polubić - tymczasem to wcale nie jest takie łatwe. A przecież zbliżają się święta, trzeba rozwieźć prezenty - Mikołaj znowu będzie miał dużo pracy. Śnieżynka znowu - jest inteligentnym dzieckiem i z chęcią włączyłaby się do pomocy. Jednak jest też chorobliwie wręcz nieśmiała i ma problemy ze zwracaniem na siebie uwagi - dlatego też nie wyjdzie z żadną inicjatywą. Dwoje bliskich sobie ludzi boi się siebie nawzajem - a wystarczyłoby zrobić jeden ruch. I ten właśnie ruch podpowiada bohaterom Becia.
Klimat Bożego Narodzenia pojawia się często w książkach - nie tylko w ramach literatury czwartej - ale Michele D'Ignazio znajduje sposób na to, żeby zaprezentować święta zupełnie inaczej - tak, żeby nawet ci, którzy ich nie obchodzą, znaleźli ważne tematy dla siebie. "Święty Mikołaj i Śnieżynka, która spadła mu z nieba" to opowieść o tworzeniu relacji: cenna podpowiedź dla tych wszystkich, którzy boją się nawiązywania kontaktu z dziećmi, z którymi powinni budować trwałe więzi. Nie bez znaczenia w lekturze stają się zabawne ilustracje: Sergio Olivotti wykorzystuje tutaj przerysowania i karykatury oparte na bardzo prostych figurach geometrycznych, bawi się kształtami komiksowymi i humorem doprowadzanym na skraj absurdu - dzięki temu przyciąga wzrok i zachęca do czytania także dorosłych (to oni mogą przedstawiać historie Świętego Mikołaja z tego cyklu pociechom - przy okazji czegoś się o swoich dzieciach dowiedzą). Święty Mikołaj w tym wypadku nie jest zbyt skonwencjonalizowaną postacią, nie zmęczy swoją obecnością (czy też w grudniowym czasie - nadobecnością). Zajmuje odbiorców dokładnie na tyle, żeby przekazać im kolejną ważną prawdę o byciu wśród bliskich. I to najważniejsza wiadomość, jaką z lektury wyniosą czytelnicy.
piątek, 8 grudnia 2023
Lech Wilczek: Moje życie z Simoną Kossak
Marginesy, Warszawa 2023.
W naturze
Oto książka-wspomnienie. Nie rości sobie praw do pełnej biografii, nie przynosi zestawu wydarzeń z życia, stanowi za to wyraz tęsknoty i rodzaj hołdu składanego pokrewnej duszy i życiowej partnerce. „Moje życie z Simoną Kossak” to mocno konfesyjna opowieść Lecha Wilczka o codzienności z kobietą, która przecież w świadomości czytelników funkcjonuje – i to nie tylko jako ostatnia z wielkiego rodu Kossaków, a ze względu na dokonania przyrodniczo-ekologiczne. Do Dziedzinki, małego dwumieszkaniowego domku w Puszczy Białowieskiej, chce się wprowadzić młoda kobieta, która kocha dzikie zwierzęta. Zamierza badać ich zwyczaje i źle czuje się w dużych miastach – jest w stanie poświęcić to, co zwykle stanowi marzenie młodych ludzi: karierę w metropolii na rzecz możliwości życia w zgodzie z naturą. Tyle że Dziedzinka ma już mieć lokatora: Lech Wilczek ma tu obiecane swoje miejsce na ziemi. Mężczyzna, który od najmłodszych lat kocha ptaki i wie, jak się nimi opiekować, dał się nawet poznać szerszej publiczności za sprawą tej pasji. Na szczęście Dziedzinka ma dwa mieszkania i uda się pogodzić dążenia obojga do niezależności. Zresztą w końcu zgodność zainteresowań i kierunki działań sprawią, że Simona Kossak i Lech Wilczek staną się parą – niezwykłą parą, której zawsze zależeć będzie najbardziej na zwierzętach.
Teraz Lech Wilczek przedstawia Simonę Kossak ze swojej perspektywy. Nie opłakuje, ale wspomina – żałując, że nie prowadził dokładnych notatek, które pozwoliłyby mu ocalić część smakowitych anegdot. Przedstawia odbiorcom różne momenty z życia Simony, kulisy znanych spraw lub historie zwierząt, które już się przez biografię Simony Kossak przewinęły i funkcjonują w świadomości czytelników. Z rzadka zdradza własne poglądy na jej temat, stara się raczej nie stawiać siebie w centrum zainteresowania – w zupełności wystarczy mu przeglądanie scenek ze wspólnej przeszłości. Pojawią się tu rozmaite zwierzęta – i kruk Korasek, i locha Żabka (która znakomicie wypada na zdjęciach z racji gabarytów), całe mnóstwo stworzeń ratowanych i traconych zwykle przez bezmyślność innych ludzi. Pojawią się smaczki ze wspólnego życia w Dziedzince, prywatne dowcipy i marzenia. Wilczek próbuje scharakteryzować Simonę, która wymyka się temu – jako zjawisko. Ale w związku z tymi staraniami każdy fan opowieści przyrodniczych znajdzie tu bardzo dużo dla siebie. „Moje życie z Simoną Kossak” to bardzo krótkie wyznanie – Lech Wilczek nie stara się zaprezentować wszystkiego, przeskakuje z anegdoty do anegdoty, z obrazka rodzajowego do innego obrazka, w zależności od możliwości pamięci i momentu czy emocji, które chce wywołać. A jednak książka ma całkiem apetyczną objętość. Dzieje się tak za sprawą licznych zdjęć – czasami całych serii stron z fotografiami. Niektóre to portrety wzajemnie wykonywane przez mieszkańców Dziedzinki, inne – nieudane próby utrwalenia w kadrach skrzydlatych lub czworonożnych przyjaciół. Są też zdjęcia znacznie bardziej zaawansowane, udane technicznie i tematycznie, imponujące i cieszące oko. Nie chodzi tu jednak o fotograficzne popisy, a o przedstawienie jakości życia w Puszczy Białowieskiej, o ukazanie piękna – dzikiej przecież – przyrody. A do tego – fotografie stanowią wyraz uczucia, tęsknoty za drugą osobą. Zdarza się, że zapewniają punkt wyjścia do drobnej opowieści, ciekawostki związanej choćby z porozumiewaniem się z dzikimi zwierzętami. Wiele tu będzie niespodzianek dla odbiorców, wiele też satysfakcji zapewni im lektura.
W naturze
Oto książka-wspomnienie. Nie rości sobie praw do pełnej biografii, nie przynosi zestawu wydarzeń z życia, stanowi za to wyraz tęsknoty i rodzaj hołdu składanego pokrewnej duszy i życiowej partnerce. „Moje życie z Simoną Kossak” to mocno konfesyjna opowieść Lecha Wilczka o codzienności z kobietą, która przecież w świadomości czytelników funkcjonuje – i to nie tylko jako ostatnia z wielkiego rodu Kossaków, a ze względu na dokonania przyrodniczo-ekologiczne. Do Dziedzinki, małego dwumieszkaniowego domku w Puszczy Białowieskiej, chce się wprowadzić młoda kobieta, która kocha dzikie zwierzęta. Zamierza badać ich zwyczaje i źle czuje się w dużych miastach – jest w stanie poświęcić to, co zwykle stanowi marzenie młodych ludzi: karierę w metropolii na rzecz możliwości życia w zgodzie z naturą. Tyle że Dziedzinka ma już mieć lokatora: Lech Wilczek ma tu obiecane swoje miejsce na ziemi. Mężczyzna, który od najmłodszych lat kocha ptaki i wie, jak się nimi opiekować, dał się nawet poznać szerszej publiczności za sprawą tej pasji. Na szczęście Dziedzinka ma dwa mieszkania i uda się pogodzić dążenia obojga do niezależności. Zresztą w końcu zgodność zainteresowań i kierunki działań sprawią, że Simona Kossak i Lech Wilczek staną się parą – niezwykłą parą, której zawsze zależeć będzie najbardziej na zwierzętach.
Teraz Lech Wilczek przedstawia Simonę Kossak ze swojej perspektywy. Nie opłakuje, ale wspomina – żałując, że nie prowadził dokładnych notatek, które pozwoliłyby mu ocalić część smakowitych anegdot. Przedstawia odbiorcom różne momenty z życia Simony, kulisy znanych spraw lub historie zwierząt, które już się przez biografię Simony Kossak przewinęły i funkcjonują w świadomości czytelników. Z rzadka zdradza własne poglądy na jej temat, stara się raczej nie stawiać siebie w centrum zainteresowania – w zupełności wystarczy mu przeglądanie scenek ze wspólnej przeszłości. Pojawią się tu rozmaite zwierzęta – i kruk Korasek, i locha Żabka (która znakomicie wypada na zdjęciach z racji gabarytów), całe mnóstwo stworzeń ratowanych i traconych zwykle przez bezmyślność innych ludzi. Pojawią się smaczki ze wspólnego życia w Dziedzince, prywatne dowcipy i marzenia. Wilczek próbuje scharakteryzować Simonę, która wymyka się temu – jako zjawisko. Ale w związku z tymi staraniami każdy fan opowieści przyrodniczych znajdzie tu bardzo dużo dla siebie. „Moje życie z Simoną Kossak” to bardzo krótkie wyznanie – Lech Wilczek nie stara się zaprezentować wszystkiego, przeskakuje z anegdoty do anegdoty, z obrazka rodzajowego do innego obrazka, w zależności od możliwości pamięci i momentu czy emocji, które chce wywołać. A jednak książka ma całkiem apetyczną objętość. Dzieje się tak za sprawą licznych zdjęć – czasami całych serii stron z fotografiami. Niektóre to portrety wzajemnie wykonywane przez mieszkańców Dziedzinki, inne – nieudane próby utrwalenia w kadrach skrzydlatych lub czworonożnych przyjaciół. Są też zdjęcia znacznie bardziej zaawansowane, udane technicznie i tematycznie, imponujące i cieszące oko. Nie chodzi tu jednak o fotograficzne popisy, a o przedstawienie jakości życia w Puszczy Białowieskiej, o ukazanie piękna – dzikiej przecież – przyrody. A do tego – fotografie stanowią wyraz uczucia, tęsknoty za drugą osobą. Zdarza się, że zapewniają punkt wyjścia do drobnej opowieści, ciekawostki związanej choćby z porozumiewaniem się z dzikimi zwierzętami. Wiele tu będzie niespodzianek dla odbiorców, wiele też satysfakcji zapewni im lektura.
czwartek, 7 grudnia 2023
Alasdair Gray: Biedne istoty
Poradnia K, Warszawa 2023.
Eksperyment
Przenosi czytelników Alasdair Gray do czasów wiktoriańskich, a właściwie nie przenosi. Bo część akcji może wytłumaczyć jedynie czasami, w których jeszcze nie rozwinęła się nauka, ale mentalność bohaterów jest na wskroś dzisiejsza – i zderza się z archaicznymi obecnie poglądami. Autor całą tę książkę konstruuje na zasadzie pastiszu (czasami też ostrzejszej parodii), bawi się konwencją, przywołuje ducha Frankensteina, żeby zaproponować odbiorcom wyrazistą i komiczną wersję ożywiania martwych. Ekscentryczny uczony – a może wyrzutek społeczny, który nie zamierza dołączać do środowiska badaczy i ma ku temu osobiste powody – pewnego dnia powołuje do istnienia piękną młodą kobietę, która popełniła samobójstwo. Zdecydowała się na radykalny krok w dziewiątym miesiącu ciąży, co nie pozostało bez znaczenia dla działań odważnego demiurga: zamiast szukać odpowiedniego mózgu, którym można by zastąpić nieczynny już narząd u kobiety, wykorzystuje płód. Tak powstaje Bella – kobieta-ideał, ucieleśnienie żądz każdego mężczyzny. I jednocześnie przekleństwo wszystkich, którzy wpadli w jej sidła. „Biedne istoty” to prześmiewcza powieść stylizowana na dziewiętnastowieczną powieść grozy i romans w jednym, przekorna i dowcipna.
Godwin Baxter przedstawia swój twór znajomemu, jedynemu, który go toleruje – Bella przeinacza jego nazwisko i nazywa pieszczotliwie Kundelkiem, co – jak wiele pobocznych składników narracji – ma znaczenie w odbiorze całości. Chociaż początkowo Bella ma umysł dwuletniego dziecka, postanawia wyjść za Kundelka za mąż, jednak zanim to nastąpi, wybierze się w daleką podróż, podczas której będzie doskonalić sztukę miłości z przygodnymi kompanami (ze swoich doświadczeń, które nazywa weselem, zwierza się dokładnie w listach, które śle do swojego opiekuna i twórcy, nazywanego Bozią, a które Bozia z upodobaniem odczytuje Kundelkowi, ku radości czytelników). Niemal każda strona przynosi kolejne niespodzianki w rozwoju umysłowym i cielesnym Belli – kobieta może wszystkiego nauczyć się od zera, nie ma bagażu doświadczeń sprzed samobójstwa, więc stanowi czystą kartę. Nie ma też rozwiniętego kodeksu moralnego czy też poczucia wstydu – definiują ją najbardziej uroda i rozbuchany erotyzm. Od razu widać, że Bella powstała jako odpowiedź na fantazje mężczyzn – tyle że może ich w swoim nienasyceniu niszczyć.
Alasdair Gray świetnie się bawi, zwłaszcza przy budowaniu warstwy narracyjnej – jest tu precyzyjny w opowiadaniu i twórczy w naśladowaniu gatunków, którym nadaje nową jakość. W pozornie archaicznym (ale nie utrudniającym lektury) stylu rozwija destrukcyjne przygody Belli i bezradność jej opiekunów wobec dyktowanych erotomanią postaw. Do tego wyśmiewa stereotypy i uprzedzenia: tutaj wszyscy poza Bellą postępują według niepisanego kodeksu zachowań. Dopiero Bella wyłamuje się ze schematów i pozwala sobie na swobodę, także w damsko-męskich kontaktach. Pokazuje, jak wyglądałby świat, gdyby nie istniały moralne zakazy i nakazy i gdyby każdy mógł realizować własne pragnienia bez oglądania się na innych. To powieść o wyzwoleniu i radości istnienia, triumf wyobraźni na pożywce z pozorów nauki i niekończąca się zabawa (przetykana raz realistycznymi, raz humorystycznymi ilustracjami). Popis twórczych możliwości, który nie pozostawia ani chwili na oddech – tu nie da się nudzić. Błyskotliwa, dowcipna i pełna niezwykłych, świetnie zrealizowanych pomysłów jest ta książka. Bogata w interteksty, staje się też swoistym manifestem dotyczącym życiowych wyborów i ograniczeń w tych wyborach. Gra w to, kim są tytułowe "biedne istoty", uruchamia w odbiorcach całą falę podejrzeń i skojarzeń przekreślających stereotypy.
Eksperyment
Przenosi czytelników Alasdair Gray do czasów wiktoriańskich, a właściwie nie przenosi. Bo część akcji może wytłumaczyć jedynie czasami, w których jeszcze nie rozwinęła się nauka, ale mentalność bohaterów jest na wskroś dzisiejsza – i zderza się z archaicznymi obecnie poglądami. Autor całą tę książkę konstruuje na zasadzie pastiszu (czasami też ostrzejszej parodii), bawi się konwencją, przywołuje ducha Frankensteina, żeby zaproponować odbiorcom wyrazistą i komiczną wersję ożywiania martwych. Ekscentryczny uczony – a może wyrzutek społeczny, który nie zamierza dołączać do środowiska badaczy i ma ku temu osobiste powody – pewnego dnia powołuje do istnienia piękną młodą kobietę, która popełniła samobójstwo. Zdecydowała się na radykalny krok w dziewiątym miesiącu ciąży, co nie pozostało bez znaczenia dla działań odważnego demiurga: zamiast szukać odpowiedniego mózgu, którym można by zastąpić nieczynny już narząd u kobiety, wykorzystuje płód. Tak powstaje Bella – kobieta-ideał, ucieleśnienie żądz każdego mężczyzny. I jednocześnie przekleństwo wszystkich, którzy wpadli w jej sidła. „Biedne istoty” to prześmiewcza powieść stylizowana na dziewiętnastowieczną powieść grozy i romans w jednym, przekorna i dowcipna.
Godwin Baxter przedstawia swój twór znajomemu, jedynemu, który go toleruje – Bella przeinacza jego nazwisko i nazywa pieszczotliwie Kundelkiem, co – jak wiele pobocznych składników narracji – ma znaczenie w odbiorze całości. Chociaż początkowo Bella ma umysł dwuletniego dziecka, postanawia wyjść za Kundelka za mąż, jednak zanim to nastąpi, wybierze się w daleką podróż, podczas której będzie doskonalić sztukę miłości z przygodnymi kompanami (ze swoich doświadczeń, które nazywa weselem, zwierza się dokładnie w listach, które śle do swojego opiekuna i twórcy, nazywanego Bozią, a które Bozia z upodobaniem odczytuje Kundelkowi, ku radości czytelników). Niemal każda strona przynosi kolejne niespodzianki w rozwoju umysłowym i cielesnym Belli – kobieta może wszystkiego nauczyć się od zera, nie ma bagażu doświadczeń sprzed samobójstwa, więc stanowi czystą kartę. Nie ma też rozwiniętego kodeksu moralnego czy też poczucia wstydu – definiują ją najbardziej uroda i rozbuchany erotyzm. Od razu widać, że Bella powstała jako odpowiedź na fantazje mężczyzn – tyle że może ich w swoim nienasyceniu niszczyć.
Alasdair Gray świetnie się bawi, zwłaszcza przy budowaniu warstwy narracyjnej – jest tu precyzyjny w opowiadaniu i twórczy w naśladowaniu gatunków, którym nadaje nową jakość. W pozornie archaicznym (ale nie utrudniającym lektury) stylu rozwija destrukcyjne przygody Belli i bezradność jej opiekunów wobec dyktowanych erotomanią postaw. Do tego wyśmiewa stereotypy i uprzedzenia: tutaj wszyscy poza Bellą postępują według niepisanego kodeksu zachowań. Dopiero Bella wyłamuje się ze schematów i pozwala sobie na swobodę, także w damsko-męskich kontaktach. Pokazuje, jak wyglądałby świat, gdyby nie istniały moralne zakazy i nakazy i gdyby każdy mógł realizować własne pragnienia bez oglądania się na innych. To powieść o wyzwoleniu i radości istnienia, triumf wyobraźni na pożywce z pozorów nauki i niekończąca się zabawa (przetykana raz realistycznymi, raz humorystycznymi ilustracjami). Popis twórczych możliwości, który nie pozostawia ani chwili na oddech – tu nie da się nudzić. Błyskotliwa, dowcipna i pełna niezwykłych, świetnie zrealizowanych pomysłów jest ta książka. Bogata w interteksty, staje się też swoistym manifestem dotyczącym życiowych wyborów i ograniczeń w tych wyborach. Gra w to, kim są tytułowe "biedne istoty", uruchamia w odbiorcach całą falę podejrzeń i skojarzeń przekreślających stereotypy.
środa, 6 grudnia 2023
Sarah Darwin, Eva-Maria Sadowski: Ewolucja
Kropka, Warszawa 2023.
Po kolei
Ten temat często powraca w publikacjach edukacyjnych dla najmłodszych, „Ewolucja” to jednak tomik, którym zachwycą się także ciekawe świata starsze dzieci – i nie ma znaczenia, że w dużej mierze oparty jest on na bardzo kolorowych i szczegółowych ilustracjach. Liczy się możliwość zdobycia wiadomości spoza szkolnego programu: pogłębianych, ale też fascynujących – odpowiednio dobranych, tak, żeby zachęcić dzieci do samodzielnego odkrywania tajemnic świata. „Ewolucja” to książka, którą stworzyły Sarah Darwin i Ewa-Maria Sadowski (ilustracje dodała Olga Baumert) – tomik, który wymaga skupienia, ale jest niebanalnym sposobem przedstawienia historii rozwoju życia na Ziemi.
Opowieść o ewolucji rozpoczyna się od dwóch wielkich badaczy, Darwina i Wallace’a – twórców teorii ewolucji przez dobór naturalny (w końcu trzeba dzieciom wyjaśnić, skąd wziął się tytuł książki). Krótka prezentacja uczonych prowadzi do dalszych wyjaśnień: zdefiniowany zostaje dobór naturalny (za sprawą… wizyty w parku). Wyrazisty przykład z królikami i roślinami na łące nie pozostawia wątpliwości co do przesłania: to prosta droga do wyobraźni odbiorców, i, co za tym idzie, do szybszego przyswajania wiadomości z książki. Pierwsze chwile z istnienia Ziemi to cykl akapitowych wyjaśnień (niepozbawionych rysunków): tutaj jeszcze nie ma nad czym się zatrzymywać na dłużej. Autorki prowadzą odbiorców do wody, pokazują, jakie stworzenia narodziły się w morzach, a następnie – jak organizmy znajdowały sobie inne środowisko do życia. Znajdzie się tu oczywiście miejsce na rozważania na temat skamieniałości i sposobów odczytywania śladów z przeszłości. Na scenę wkraczają później zwierzęta, także te olbrzymie, rośliny przystosowują się do nowych warunków, a klimat się zmienia – od zlodowaceń do globalnych ociepleń. Dinozaury, rośliny kwiatowe i ssaki to już kolejne punkty w podróży przez ery. Kiedy już autorki docierają do tematu człowieka, zatrzymują się na nim aż do końca – to człowiek będzie teraz punktem odniesienia. Często na stronach pojawiają się ramki z dodatkowymi wiadomościami – na przykład o „pionierach ewolucjonizmu” – badaczach, których działania wiązały się z przedstawianiem konkretnego zagadnienia obecnego na danej rozkładówce. Informacje zostały tu podzielone na łatwo przyswajalne porcje, a akapity są ponumerowane, żeby nie zgubić się w gąszczu ciekawostek. Odbiorcom spodoba się też dążenie do wyjaśnień celów i skutków określonych zachowań. Jeśli trzeba, autorki wprowadzają dodatkowe przypisy mniejszą czcionką – dla zainteresowanych tematem.
Tutaj ilustracje przykuwają spojrzenia – będzie można dopiero po ich obejrzeniu zagłębiać się w wiadomości przestawiane przez Darwin i Sadowski – a treść kolejnych akapitów nie pozwoli na ich porzucenie, Odbiorcy mogą tutaj czuć się usatystakcjonowani: traktuje się ich poważnie i z wyczuciem, to dla nich mnóstwo zabawnych detali i wiadomości zapadających w pamięć. Nie ma znaczenia, że galop przez dzieje Ziemi jest z natury rzeczy trudny i wypełniony danymi dla starszych czytelników: informacje podawane są tak, by zachęcić do czytania najmłodszych. Zwłaszcza dzieci, które nałogowo wręcz połykają książki, tutaj znajdą sporo wiadomości budzących zachwy.t. Siłą tego tomiku jest umiejętność trafiania do najmłodszych odbiorców – i wpajania im historii, które znać należy.
Po kolei
Ten temat często powraca w publikacjach edukacyjnych dla najmłodszych, „Ewolucja” to jednak tomik, którym zachwycą się także ciekawe świata starsze dzieci – i nie ma znaczenia, że w dużej mierze oparty jest on na bardzo kolorowych i szczegółowych ilustracjach. Liczy się możliwość zdobycia wiadomości spoza szkolnego programu: pogłębianych, ale też fascynujących – odpowiednio dobranych, tak, żeby zachęcić dzieci do samodzielnego odkrywania tajemnic świata. „Ewolucja” to książka, którą stworzyły Sarah Darwin i Ewa-Maria Sadowski (ilustracje dodała Olga Baumert) – tomik, który wymaga skupienia, ale jest niebanalnym sposobem przedstawienia historii rozwoju życia na Ziemi.
Opowieść o ewolucji rozpoczyna się od dwóch wielkich badaczy, Darwina i Wallace’a – twórców teorii ewolucji przez dobór naturalny (w końcu trzeba dzieciom wyjaśnić, skąd wziął się tytuł książki). Krótka prezentacja uczonych prowadzi do dalszych wyjaśnień: zdefiniowany zostaje dobór naturalny (za sprawą… wizyty w parku). Wyrazisty przykład z królikami i roślinami na łące nie pozostawia wątpliwości co do przesłania: to prosta droga do wyobraźni odbiorców, i, co za tym idzie, do szybszego przyswajania wiadomości z książki. Pierwsze chwile z istnienia Ziemi to cykl akapitowych wyjaśnień (niepozbawionych rysunków): tutaj jeszcze nie ma nad czym się zatrzymywać na dłużej. Autorki prowadzą odbiorców do wody, pokazują, jakie stworzenia narodziły się w morzach, a następnie – jak organizmy znajdowały sobie inne środowisko do życia. Znajdzie się tu oczywiście miejsce na rozważania na temat skamieniałości i sposobów odczytywania śladów z przeszłości. Na scenę wkraczają później zwierzęta, także te olbrzymie, rośliny przystosowują się do nowych warunków, a klimat się zmienia – od zlodowaceń do globalnych ociepleń. Dinozaury, rośliny kwiatowe i ssaki to już kolejne punkty w podróży przez ery. Kiedy już autorki docierają do tematu człowieka, zatrzymują się na nim aż do końca – to człowiek będzie teraz punktem odniesienia. Często na stronach pojawiają się ramki z dodatkowymi wiadomościami – na przykład o „pionierach ewolucjonizmu” – badaczach, których działania wiązały się z przedstawianiem konkretnego zagadnienia obecnego na danej rozkładówce. Informacje zostały tu podzielone na łatwo przyswajalne porcje, a akapity są ponumerowane, żeby nie zgubić się w gąszczu ciekawostek. Odbiorcom spodoba się też dążenie do wyjaśnień celów i skutków określonych zachowań. Jeśli trzeba, autorki wprowadzają dodatkowe przypisy mniejszą czcionką – dla zainteresowanych tematem.
Tutaj ilustracje przykuwają spojrzenia – będzie można dopiero po ich obejrzeniu zagłębiać się w wiadomości przestawiane przez Darwin i Sadowski – a treść kolejnych akapitów nie pozwoli na ich porzucenie, Odbiorcy mogą tutaj czuć się usatystakcjonowani: traktuje się ich poważnie i z wyczuciem, to dla nich mnóstwo zabawnych detali i wiadomości zapadających w pamięć. Nie ma znaczenia, że galop przez dzieje Ziemi jest z natury rzeczy trudny i wypełniony danymi dla starszych czytelników: informacje podawane są tak, by zachęcić do czytania najmłodszych. Zwłaszcza dzieci, które nałogowo wręcz połykają książki, tutaj znajdą sporo wiadomości budzących zachwy.t. Siłą tego tomiku jest umiejętność trafiania do najmłodszych odbiorców – i wpajania im historii, które znać należy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)