* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

wtorek, 31 grudnia 2024

Hayley Edwards-Dujardin: Ponadczasowe

Marginesy, Warszawa 2024.

Przez modę

Potężny to album i inspirujący, a jednocześnie uświadamiający dzisiejszym odbiorcom historię poszczególnych elementów garderoby – kiedyś ikonicznych, dzisiaj często kopiowanych do woli i wręcz nieprzyciągających uwagi. „Ponadczasowe” autorstwa Hayley Edwards-Dujardin to książka ciekawa, chociaż przecież nie pisana jak beletrystyka. Składa się z kilku części, w ramach których omawiane są wybrane elementy garderoby – historyczne i, zgodnie z tytułem, ponadczasowe, przejęte przez subkultury lub wskrzeszane przez kolejnych projektantów, produkowane dzisiaj masowo albo – znacznie rzadziej – trochę zapomniane lub nabierające nowych znaczeń.

Dla autorki w zasadzie nie istnieją ramy kulturowe i ograniczenia geograficzne, sięga po stroje z różnych stron świata, zwłaszcza takie, które zrobiły furorę po przeszczepieniu na inny grunt. Znajdą się tu więc i sari, i koszule z Afryki, i arabskie ubrania, które dzisiaj pojawić się mogą w każdej szafie – już bez nabierania dodatkowych znaczeń czy wskazywania przynależności kulturowej. Dla Hayley Edwards-Dujardin część strojów to okazja do opowiedzenia o przeszłości lub projektancie, o pomyśle lub ikonie, która dany produkt spopularyzowała. Historia mody ma tu różne wymiary i prowadzi w różnych kierunkach, nigdy nie wiadomo, jaka strona przeważy i co stanie się decydujące w konkretnym przypadku – dlatego też lektura przebiegać będzie nieprzewidywalnie mimo zastosowanego wyraźnego schematu w pisaniu o wybranych strojach i dodatkach. Ważne, że Hayley Edwards-Dujardin jest konkretna i nie daje się ponieść fantazji, przytacza fakty i zajmuje się wyłącznie kwestiami weryfikowalnymi. Zdarza się, że w pojawieniu się jakiegoś stroju dostrzega przełomy kulturowe i obyczajowe (jak w przypadku dżinsu lub minispódniczek) – sygnalizuje je czytelnikom, sprawiając, że moda zyskuje nowy wymiar.

Pojawiają się w tej książce stroje, które przechodzą do historii jako dzieła ikoniczne, wręcz rodzaj sztuki – ale są też takie, które dzisiaj wydają się odbiorcom oczywiste i niezasługujące na rozważania (jak biały t-shirt czy ogrodniczki). Są nakrycia głowy i codzienne ubrania – które gdzieś kiedyś miały początek swoich historii. Osobną część tomu poświęca autorka na przyglądanie się popisom projektantów – tu akcentuje przede wszystkim eksperymenty z formą i przekraczanie granic modowych – ale większość tekstów dotyczy tego, co noszą zwykli odbiorcy, w związku z tym tom „Ponadczasowe” przyciągać będzie nie tylko miłośników historii sztuki lub osoby zainteresowane modą. Moda tak naprawdę jest tu pretekstem do snucia opowieści uniwersalnych o ponadczasowych strojach. Gdzieniegdzie infografiki i wykresy sygnalizują proces zmieniania się strojów, jest tu mnóstwo wiadomości, ale cały tom nie przytłacza nimi i nie zamęcza – napisany jest tak, że po prostu chce się poznawać kolejne przykłady wybrane przez autorkę i kolejne relacje. Po takiej lekturze można inaczej spojrzeć na swoją szafę i dostrzec nieznane dotąd wpływy i inspiracje, albo – spróbować uzupełnić garderobę o ubrania, które zyskają nowe znaczenie i inny wymiar dzięki wiadomościom z książki „Ponadczasowe”. To publikacja, która pozwoli lepiej orientować się w historii mody i nie tylko.

poniedziałek, 30 grudnia 2024

J. M. Coetzee: Nadzieja

Znak, Kraków 2024.

Przygotowania

To nie jest zbiór opowiadań, chociaż można by je czytać w oderwaniu od siebie. To gawędy, które splatają się w jedną wielką historię o odchodzeniu i próbach zaakceptowania tego faktu. To próba sił między dorosłymi dziećmi i ich starzejącą się matką – przywykłą do samodzielności i do indywidualizmu, ale coraz bardziej potrzebującą opieki, na którą nie chce się zgodzić. Elizabeth Costello była pisarką. Dzięki panowaniu nad słowami była w stanie zatrzymywać ulotne chwile i dawać nadzieję innym, wiedziała, jak walczyć i jak zdobywać to, na czym jej zależy. Teraz jednak coraz bardziej przygotowuje się na to, co nieuchronne. Lekarze nie pozostawiają wątpliwości, że choroba będzie się tylko pogłębiać, nie da się jej cofnąć ani złagodzić objawów, można tylko czekać, chociaż Elizabeth rozważa jeszcze inne rozwiązanie, niekoniecznie krzepiące dla jej pociech. Dzieci próbują różnych metod perswazji, spotykają się u matki, żeby zaproponować jej wspólne mieszkanie albo opiekę – ale ona wie, że tylko by im przeszkadzała i nie zamierza się zgadzać na półśrodki. „Nadzieja” to naprawdę opowieść o braku nadziei – w obliczu nieuchronnego.

Ale J. M. Coetzee bez cienia wątpliwości przedstawia wszelkiego rodzaju motywacje i przeżycia kobiet. Skupia się wyłącznie na płci pięknej, mężczyźni i ich rozterki – jeśli gdzieś się przewijają – są tu tylko po to, żeby jeszcze bardziej uwypuklić poczucie niesprawiedliwości czy bezradności pań. Stanowią dalekie tło wydarzeń, źródło odbić w charakterach i reakcjach. Elizabeth Costello jest ponad tym wszystkim – ona już wie, że jej czas dobiegł końca, że nie wyszarpie już dla siebie dodatkowego czasu. Teraz tylko musi się pogodzić z rzeczywistością, a co gorsza – do swojej postawy przekonać najbliższych. Chociaż jest stanowcza i nie pozwala sobie na dylematy, trudno jest zrozumieć jej decyzje, zwłaszcza tym, którzy przywykli do jej samodzielności i zaradności w codziennym życiu. Teraz pisarka musi pomyśleć o tym, co po sobie pozostawi i o tym, czy uda się w jakiś sposób ocalić jej pracę. Na pewno nie uda się znaleźć sposobu na kontynuowanie obecnego stanu rzeczy – a to byłoby najbardziej pożądanym zagadnieniem. Wobec dzieci, które zdążyły już przemyśleć i, co naturalne, przedyskutować między sobą prawdopodobne scenariusze Elizabeth Costello nie ma szans. Przynajmniej teoretycznie. Bo przecież wciąż jeszcze się nie poddała. Szuka tylko sposobu na przechytrzenie najbliższej przyszłości, pod warunkiem, że pozostawi sobie do tego wolność. A to może okazać się najtrudniejsze do osiągnięcia. J. M. Coetzee pisze historie – nie opowiadania, nie migawki, nie scenki – które dają odbiorcom wiele do myślenia i które uruchamiają społeczne (i indywidualne) lęki, ale w tym wszystkim jest niebywale precyzyjny, do bólu wręcz dokładny – jest w stanie przekonać do siebie czytelników, którym funduje obraz przykrych konsekwencji starzenia się. Jednocześnie imponuje tym, jak dobrze rozumie dylematy swojej bohaterki – ma tu sporo do przekazania.

niedziela, 29 grudnia 2024

Mathilda Masters: 321 pasjonujących faktów naukowych

Nasza Księgarnia, Warszawa 2024.

Wiedza

Kolejny tom w bardzo poczytnej serii przynosi 321 ciekawostek naukowych – dotyczących odkryć, badań i wiadomości zwłaszcza z dziedziny nauk ścisłych, bo te należy najdokładniej wyjaśniać nie tylko młodym odbiorcom. Mathilda Masters przyzwyczaiła już czytelników do dobrze poprowadzonych mininarracji w maksymalnym skrócie i teraz też nie zawodzi – jeśli ktoś ma ochotę zaspokoić ciekawość, albo przekonać młode pokolenie do zgłębiania wiedzy – to potężny tom „321 pasjonujących faktów naukowych” będzie dobrym wyborem. Przede wszystkim wiadomości są tu rozcieńczone obrazkami – humorystycznymi, a czasem też pełniącymi funkcję mnemotechniczną – drobne rysunki trochę przypominają te z marginesów szkolnych zeszytów albo z komiksów, przykuwają uwagę i sprawiają, że zwłaszcza młodsi odbiorcy będą mieli motywację do czytania. Ciekawostki są tu ponumerowane i pojawiają się czasem odnośniki do innych wyjaśnień – jeśli ciekawostka koresponduje z inną, to czytelnicy nie muszą samodzielnie wyłapywać powiązań, zostaną po prostu skierowani do odpowiedniego miejsca w książce – zwłaszcza że tego typu publikacje pozwalają na nielinearną lekturę.

Książka została podzielona na tematy – są tu oczywiście ciekawostki związane z kosmosem, zwierzętami czy roślinami, nie mogło zabraknąć rozdziałów dotyczących fizyki i chemii – i to w żaden sposób nie dziwi. Ale już dołożenie rozdziału poświęconego matematyce jest stosunkowo nowe w literaturze czwartej – i bardzo cieszy, bo to okazja do przedstawienia informacji mniej medialnych a interesujących i inspirujących, a przede wszystkim – likwidujących niezrozumiały i często stereotypowy lęk przed matematyką. Do tego dodać można część poświęconą technologii i wytworom człowieka. Ważne jest to, że autorka wybiera rzeczywiście tematy intrygujące i prezentuje je w sposób, który z pewnością przykuje uwagę. Każdy tytuł ciekawostki – poprzedzony jej numerem – to coś, co wywoła niedowierzanie albo zainteresowanie, coś, co wręcz wymaga odpowiednich wyjaśnień (i to nie wyjaśnień jednozdaniowych). Jeśli rzecz dotyczy zwierząt – to pojawi się temat, który nawet dorosłym nie przyszedłby do głowy, jeśli geografii – to znów nie będzie to zwykłe wyliczanie podręcznikowych wiadomości, takie podejście nikogo tu nie interesuje. Liczy się wskazywanie abstrakcyjnych niemal pomysłów, skojarzeń oddalonych od szkolnych zestawów danych. Jest tu miejsce na opowiadanie o odkryciach i na dziwienie się światu. Mathilda Masters niby tworzy książkę wypełnioną wiadomościami – ale praktycznie tworzy lekturę dla dzieci ciekawych świata (i dla ich rodziców), tom do wspólnego odkrywania i poznawania. Wiele razy wyzwoli śmiech albo zaskoczy odbiorców, wiele razy dostarczy im wiadomości zapadających w pamięć lub domagających się pogłębiania tematu – tak, żeby wciągnąć odbiorców w piękny świat nauki. To metoda na przyciągnięcie młodego pokolenia do książek: niczego się tu nie porządkuje i nie układa, wręcz przeciwnie: autorka udowadnia, jak wiele rzeczy z różnych dziedzin czeka na odkrycie i jak wiele traci ten, kto zamyka się na wybrane dziedziny. Tu dzieje się wiele i na pewno nikt nie znudzi się lekturą – zwłaszcza że książka nie da się przeczytać i przetrawić szybko, to lektura na zimowe wieczory i na przepędzenie nudy.

sobota, 28 grudnia 2024

Mateusz Cieślik: Śpij słodko

Must Read, Media Rodzina, Poznań 2024.

Zmiany

Trudne wejście w dorosłość ma Aleks – i grupa jego przyjaciół. Prawdziwą próbę bohaterowie przeżywają wtedy, kiedy w wypadku samochodowym ginie ich koleżanka, a druga zapada w śpiączkę. Ta sytuacja uruchamia najgorsze cechy wśród pozostawionych bez specjalistycznej opieki rówieśników. Chłopak, który stracił swoją wybrankę, ujawnia zachowania przemocowe w kolejnym związku, a Aleks – główny bohater książki „Śpij słodko” musi poradzić sobie z nieobecnością swojej ukochanej. Pozostali dystansują się od wydarzeń i nie do końca potrafią się ze sobą dogadać w kryzysie. Weronika do towarzystwa nigdy nie pasowała – zamiast imprezować, wolała siedzieć w domu i czytać książki, a jeszcze bardziej – pisać. Jej dziwność nie przeszkodziła Aleksowi: chłopak postanowił dotrzeć do tajemniczej nieznajomej, udało mu się ją skutecznie poderwać, a do tego… przyczynić się do poprawienia pierwszych wersji książki. Aleks okazał się uważnym czytelnikiem, wyczulonym nie tylko na szczegóły fabularne, ale i tekstowe – jego porady naprowadziły Weronikę na dobrą drogę w pisaniu. Przy Aleksie dziewczyna przekonała się, że czasami warto dać innym szansę i wyjść z domu. Teraz Weronika pogrążona w śpiączce nie ma pojęcia, co się wokół niej dzieje. Została po niej niedokończona powieść. Rodzice Weroniki przechodzą trudne chwile – nie radzą sobie z sytuacją, w której się znaleźli, nic więc dziwnego, że i Aleks jest w tym bardzo zagubiony. Odwiedza swoją dziewczynę, przynosi jej drobne prezenty i czyta na głos – dopóki nie zostanie przez dorosłych poproszony o zaniechanie tego typu aktywności.

Mateusz Cieślik tworzy powieść psychologiczną, w której dobre rozwiązania właściwie nie istnieją. Nie do końca przekonuje w rozkładzie akcentów – żongluje silnymi wydarzeniami i czasem nie daje czytelnikom wytchnienia od nich, a czasem zdarzają mu się niewytłumaczalne przestoje w akcji. Nie wie, na co się zdecydować w przypadku nowych znajomości Aleksa i jak odkurzyć stare znajomości, gdy kontakt się urywa i wszystkim jest niezręcznie wrócić do kumplowania się. Kiedy puszczają mu hamulce w przypadku przedstawiania przemocy – nie cofnie się przed niczym i uruchomi kolejnych bohaterów w rękoczynach po drobnych prowokacjach. W tym wszystkim próbuje uciekać w wielkie gesty niekoniecznie możliwe do wytłumaczenia racjonalnego – ale jakoś musi rozwiązać dylematy moralne i problemy płynące z rozwoju akcji. Jest „Śpij słodko” powieścią psychologiczną w stylu young adult – ale wiele motywów wyzwoli tu pytania odbiorców. Mateusz Cieślik waha się, czy jego bohaterowie powinni się wykazywać dojrzałością nad plan, czy też – dawać się ponieść emocjom, zmusza do międzypokoleniowych konfrontacji bez wyraźnego powodu i gra na emocjach – a jednocześnie proponuje historię, która budzi ciekawość co do kierunku rozwoju, wprowadza opowieść wolną od schematów i stereotypów fabularnych. Ta książka nie jest wygodna w lekturze, nie przynosi prostych i miłych scenek – i to może okazać się jej największą wartością. Pytania o wybory moralne w chwili próby to coś, co według autora powinno zapewnić publiczność literacką.

Bing! Tęczowa piosenka

Harperkids, Warszawa 2024.

Melodyjka

Można przy książkach bawić się tak samo dobrze jak przy kreskówkach. Kartonowy picture book „Tęczowa piosenka” udowadnia to najlepiej. To kolejny tomik interaktywny – pokazujący odbiorcom, jak wiele niespodzianek może się skrywać w publikacjach dla dzieci. Tym razem jest tu przycisk, który na każdej rozkładówce można naciskać od nowa – żeby zaśpiewać piosenkę. Po naciśnięciu rozlega się akompaniament do piosenki tęczowej, hitu, który dzieci będą nucić razem z bohaterem. Nie ma tu problemu z wytyczeniem linii melodycznej – jest wprowadzona do podkładu. Nie ma też tekstu, więc książeczka może przekraczać granice bez zbędnych komplikacji. Słowa piosenki pojawiają się za to w tomiku: to dwie zwrotki, które tym razem stanowią całą narrację w picture booku z Bingiem. Mały bohater razem ze swoimi przyjaciółmi może ćwiczyć śpiewanie i nie przejmować się kontekstem – to piosenka uniwersalna i możliwa do prezentowania w każdych okolicznościach, przynajmniej kiedy jest się dzieckiem. To piosenka o tęczy bez podtekstów, o tęczy w dawnym wymiarze – jako pięknego zjawiska, które pojawia się na niebie. Bohater śpiewa o kolejnych kolorach, wymienia barwy, które pojawiają się kolejno w łuku tęczy – i z takiego wyliczenia układa dwie zwrotki piosenki (która najpierw jest rozbijana na poszczególne wersy, żeby łatwiej było je przyswoić i zapamiętać – a później przypomniana w całości, jako dwuzwrotkowy tekst, do którego wykonania nie trzeba przewracać kartek.

Naciśnięcie dużego guzika wyzwala melodyjkę i – jak to ze wszystkimi grającymi zabawkami bywa – w pewnym momencie rodzicom może zacząć przeszkadzać brak możliwości przyciszenia muzyczki. Zwłaszcza że jest to powtarzalność w obrębie pojedynczych zwrotek – tym bardziej katarynkowa będzie się wydawać melodia. To jednak sposób, żeby dzieci przyswoiły sobie piosenkę Binga i wykonywały ją do podkładu. Jeden przycisk z głośnikiem wyzwala piosenkę od początku – to może sprawić, że dzieci nauczą się śpiewać i samodzielnie przygotują profesjonalny występ. Tomik zapewnia zatem nie tylko lekturę i coś do pooglądania (jak zawsze w cyklu o Bingu kolejne rozkładówki to scenki z życia małego królika, tym razem trochę mniej konkretyzowane, bo przecież liczy się tu wymienianie kolorów a nie budowanie fabuły. Razem z Bingiem dzieci do tej pory odkrywały świat, teraz mogą działać podobnie jak bohater – jeśli w kreskówkach nie ma większego problemu z nakłonieniem odbiorców do naśladowania postaci, tym razem udaje się również przekonać czytelników do postępowania tak jak Bing. Śpiewanie z grającą książeczką to dodatkowa atrakcja, nieoczekiwany ciekawy prezent dla najmłodszych. Bing jako nauczyciel śpiewu sprawdza się dobrze – chociaż dzieci będą musiały podjąć drobny wysiłek i samodzielnie dopasować tekst do linii melodycznej. Jeśli wyjąć baterie, tomik zamieni się w publikację do oglądania i do nauki kolorów (niekoniecznie tych kojarzonych przez najmłodszych, bo jest tu na przykład indygo).

piątek, 27 grudnia 2024

Meryl Wilsner: Randka na murawie

Poradnia K, Warszawa 2024.

Benefity

Tym razem historia rywalizacji sportowej nie służy do stworzenia familijnej historii o spełnianiu marzeń. Meryl Wilsner wykorzystuje temat kobiecej piłki nożnej do nakreślenia romansu – i mocnej erotyki, która w wersji queer wciąż jeszcze jest oszczędnie eksponowana. Tym razem o pruderii mowy być nie może, „Randka na murawie” to przechodzenie od orgazmu do orgazmu – z potyczkami i nieporozumieniami pomiędzy. Dwie bohaterki skupiają na sobie uwagę. Grace Henderson, kapitan żeńskiej reprezentacji w piłce nożnej jest dość wycofana. Zwykle nie przepada za kontaktem z mediami, nie lubi też, gdy ktoś narusza jej przestrzeń osobistą. Żyje piłką nożną i jest w stanie dla kariery poświęcić absolutnie wszystko. Do drużyny właśnie dołączona zostaje o cztery lata młodsza Phoebe Matthews. Phoebe od najmłodszych lat uwielbia Grace: twierdzi, że to jej idolka i obiekt nastoletnich westchnień. Nie ukrywa swojej fascynacji – tak samo zresztą jak orientacji seksualnej, dla Phoebe jednym z celów (poza robieniem kariery w piłce nożnej) jest dobranie się do bielizny (i nie tylko) Grace. Co zresztą następuje dosyć szybko.

Młode kobiety różnią się od siebie wszystkim. Grace unika ludzi i ma swoje dziwactwa (zresztą w jednym celnym zdaniu pojawia się pod koniec książki jasne wskazanie źródła jej postaw, trzeba przyznać, że autorka wypada w tym bardzo wiarygodnie). Phoebe jest rozgadana i roztrzepana, nie potrafi się zorganizować i wiecznie się spóźnia. Phoebe nie potrafi milczeć – z kolei Grace nie przepada za hałasem. Obie bohaterki niekoniecznie dążą do stworzenia związku, Grace sparzyła się na relacji z koleżanką z drużyny, Phoebe nie jest w stanie utrzymać nikogo przy sobie na dłużej. Zarzekają się, że nie zamierzają być z nikim na stałe – jednak łączy je niemal od razu fantastyczny seks. A to oznacza, że będą szukały spotkań i okazji do kontaktu fizycznego. Meryl Wilsner czerpie przyjemność z opisywania kolejnych zbliżeń bohaterek, ale kiedy nie koncentruje się na łóżkowych popisach – to pokazuje, jak wiele je dzieli. Grace i Phoebe nie bardzo zajmują się treningami i meczami, zresztą w pewnym momencie kontuzja nakazuje Grece zweryfikować dotychczasowe wybory – o wiele bardziej istotne staje się w ich przypadku układanie sobie życia. Phoebe w nowym miejscu szuka pracy i dobrej zabawy, Grace koncentruje się na chronieniu siebie samej. Mnóstwo nieporozumień i komplikacji prowadzi do kolejnych sprzeczek – ale docieranie się w związku wymaga szczerości i otwartości, nawet jeśli ktoś nie był do tego przyzwyczajony. Bohaterki są sobie nawzajem potrzebne, żeby uczyć się wzajemnie postaw wobec życia, albo żeby wychwytywać cechy, które tej drugiej umykają, a które są dość istotne dla zwykłego funkcjonowania. Jest to powieść pokazująca, jak tworzy się relacje głębokie i wyczulone na potrzeby drugiej strony, obyczajowo-romansowa historia queer. I jedyne, co może wyzwolić wątpliwości czytelników, to przekonanie autorki, że żeńska drużyna piłki nożnej to najlepsze źródło kontaktów homoseksualnych.

czwartek, 26 grudnia 2024

Krystyna Mirek: Kolor róż

Zwierciadło, Warszawa 2023.

Męstwo

Dominik, który zadomowił się w dworze Julianny, coraz mniej ma w sobie z parobka, chociaż takiego musiał udawać podczas ucieczki. Coraz bardziej widać jednak różnice między nim a innymi chłopami - choćby przez to, że jak nikt garnie się do ciężkiej pracy i wciąż wprowadza ulepszenia w gospodarstwie. Ojciec Julianny wciąż się zadłuża, nie pomaga nawet prababka-wiedźma - rozwiązaniem tych finansowych kłopotów ma być ślub jedynej córki, Julianny. Tyle że Julianna nie chce dla siebie losu panien wydawanych za mąż dla majątku a nie z miłości. Buntowana przez prababkę przekonuje się, że niektórzy mężczyźni mogą być naprawdę groźni - i w związku z tym coraz bardziej utwierdza się w sądzie, że nie może wyjść za byle kogo. Tyle tylko, że nie ma już zbyt dużo czasu. I to nie tylko ze względu na długi ojca. Julianna postanawia kontynuować pasmo skandali i wyjść za tego, który na pewno jej nie kocha - za Dominika. I tak zaczyna się nowy rozdział w sadze kwiatowej Krystyny Mirek.

Tu autorka pokazuje proces upadku dworu - ale nie chce pozostawiać czytelniczek z wizją złego zarządzania i przykrych konsekwencji z tym związanych. Budzi nadzieje na lepsze jutro: matka Julianny jest w późnej ciąży i stopniowo dojrzewa do decyzji o wzięciu gospodarstwa pod swoje skrzydła, skoro kolejne pomysły męża są oderwane od rzeczywistości i przynoszą tylko straty. Prababka wciąż jest potrzebna ludziom, a jej działania dostarczają chwilowej ulgi w codziennych trudach. Julianna powoli przebija się przez skorupę Dominika, może wzbudzić jego zaufanie i nakłonić do zwierzeń osobistych. Z kolei Dominik jest najlepszym ratunkiem dla rodziny, która go przygarnęła - i to pod każdym względem. Szczególnie krzepiące okazuje się u tej autorki budowanie podwalin pod przyszłą sielankę - Dominik, który ma zostać mężem, zakasuje rękawy i samodzielnie chce wybudować dom. Jego entuzjazm i poświęcenie są zaraźliwe - szybko więc znajdują się mężczyźni, którzy wezmą udział w stawianiu nowego dworu. Przyszłość jawi się już mniej strasznie i na pewno mniej biednie. Krystyna Mirek zachęca tą wizją do lektury - funduje czytelniczkom wytchnienie, pocieszenie i rodzaj obietnicy. Drugi tom kwiatowego cyklu urzeka właśnie próbą stworzenia sobie azylu przez bohaterów - cokolwiek by się nie działo, odbiorczynie przekonają się, że to Julianna i Dominik mogą samodzielnie decydować o sobie i wpływać na przyszłość. Wszystko jeszcze może się zdarzyć. A niespodzianek autorka szykuje wiele, nie ma tu mowy o spokojnej i nudnej opowieści. Kto ceni sobie historyczne powieści obyczajowe tej autorki, z pewnością będzie usatysfakcjonowany lekturą - Krystyna Mirek wie, jak zachęcać do czytania i czym kusić czytelniczki. Proponuje obraz prawdziwego mężczyzny, który nie boi się ciężkiej pracy i wyzwań, a także łamania konwenansów. I to stanowi dużą wartość środkowej części cyklu.

Sławomir Czajkowski: Mała agentka i wielki wyścig

Ezop, Warszawa 2024.

Pomoc agentom

Tola jest w połowie Polką, w połowie Włoszką, ale to jedynie powód jej peregrynacji po świecie – podróżuje i wie, jak się zachować w określonych okolicznościach. Nie ma natomiast pojęcia, dlaczego zostaje wybrana przez tajnych agentów jako ludzki pomocnik. Szajka Jack Russel Terrierów, małych łaciatych piesków, z agentką Mają na czele, pomaga zwierzętom w potrzebie. Jednak psią mowę rozumieją nieliczni – Tola akurat należy do tych szczęśliwców. Nie zastanawia się nad tym, jak to możliwe, że dogaduje się z psami bez żadnego wysiłku i na poziomie ponadgatunkowym – liczy się efekt. A efekt jest niebagatelny, bo to Tola zostaje wybrana do wielkiej przygody. W tomiku „Mała agentka i wielki wyścig” Sławomir Czajkowski przygląda się sytuacji konia wiezionego na rzeź. Koń, który do niedawna wygrywał wszystkie wyścigi i wciąż ma wielki potencjał, przez kontuzję musiał zostać wycofany z wyścigów. Jego właściciele uznali, że nie są w stanie utrzymywać zwierzęcia, które nie przydaje się im do zarabiania pieniędzy – i postanowili sprzedać go do rzeźni. Na szczęście rzeźnia jest daleko – trzeba przewieźć stworzenie do celu – a o jego losie wiedzą już psi agenci, którzy nie zamierzają czekać na przypadek. Starannie zaplanowana akcja włącza Tolę w pomoc.

Tu wszystko rozwiązuje się niemal magicznie – nie ma sensu zadawać pytań zwierzętom, bo i tak nie zdradzą zasad swoich działań, wszystko jest ściśle tajne i doskonale urządzone. Tola wie, że najlepiej będzie się dostosować i po prostu wykonywać polecenia wydawane przez psią agentkę Maję. Z zewnątrz nie wygląda, jakby rozmawiała ze zwierzęciem, więc nikt nie będzie podejrzewał, że jack russel terier może przekazywać istotne informacje, ba – stać na czele szajki i być jej mózgiem. Psy nie cofną się przed niczym: mogą nawet doprowadzić do zawalenia się drogi (ale tak, żeby nikomu nic złego się nie stało!), spowodować korki i przekazywać tajne wiadomości, byle tylko uratować konia. Tola ma realizować misję – ale będzie wolna od wyrzutów sumienia, bo nie ma tu mowy o wykradaniu zwierzęcia, wszystko zostało zorganizowane tak, by nie budzić podejrzeń dorosłych. Przy okazji zresztą Tola dostaje nietypowe zadanie: może zacząć jeździć konno i startować w wyścigach. W końcu trzeba jakoś zapewnić przyszłość miłemu koniowi. Tak wygląda przygoda, która czai się tuż za progiem domu.

Sławomir Czajkowski wciąga dzieci w powieść sensacyjną. Krótką, nieprzepełnioną zbędnymi wyjaśnieniami – bajkową, a jednocześnie pełną burzliwych wydarzeń. Rozpoczyna w ten sposób cykl z psimi agentami – przenosi kryminały dziecięce na poziom sensacji, zachęcając do czytania tych, którzy przeważnie do lektur nie zaglądają z własnej woli. Dzieje się tu bardzo dużo w bardzo krótkim czasie – a poza tym dzieci przyciągnie też obecność mądrych piesków, które wyglądają pociesznie, ale spieszą z pomocą wszystkim potrzebującym i są w stanie przechytrzyć niejednego dorosłego.

środa, 25 grudnia 2024

Daniel Goleman, Cary Cherniss: Optimum. Inteligentne emocjonalnie zarządzanie pracą

Media Rodzina, Poznań 2024.

Nowa siła

Daniel Goleman i Cary Cherniss przyglądają się możliwościom, jakie daje odpowiednie sterowanie emocjami. Zgadzają się co do tego, że opanowanie (i osiągnięcie stanu flow) to prosta droga do poprawienia swoich wyników i do podnoszenia kompetencji. Skupiają się na temacie zarządzania emocjami, inteligencji emocjonalnej czy opanowania w kontekście lepszej wydajności – a przecież nie tylko o zawodową satysfakcję im chodzi. W „Optimum” liczy się jednak mniej zestaw porad i wskazówek, a bardziej – opowieści, z których czytelnicy samodzielnie będą mogli wysnuwać odpowiednie wnioski. Przede wszystkim autorzy koncentrują się na wynajdowaniu kolejnych sytuacji i scenek z życia wziętych – które nakłonią odbiorców do autoanaliz i refleksji z nimi związanych. Każdy może wpaść w tarapaty lub nie zrealizować swojego planu za sprawą nieodpowiedniego zarządzania emocjami. Dzięki temu odbiorcy szybko przekonają się, jak ważne jest panowanie nad sobą i umiejętność odcinania się od emocji. Sporo tu tematów zamykających się w obszarze inteligencji emocjonalnej. Inteligencja emocjonalna staje się potężną bronią dzisiejszych pracowników i szefów – i warto zdawać sobie z tego sprawę, żeby nie zostać w tyle. W książce znajdą się między innymi rozdziały poświęcone koncentracji i zaletom kontroli poznawczej, wypaleniu zawodowemu i empatii. Autorzy tłumaczą, jak ważne jest zachowanie spokoju podczas konfliktu (chociaż przykład z piątoklasistami, którzy są w stanie odciąć się od emocji, niekoniecznie przekonuje). Podsuwają pomysły na inspiracje i zestaw motywacji. Wszystko oczywiście najbardziej ma się przydawać na gruncie zawodowym – liczy się zajęcie odpowiedniego stanowiska wśród współpracowników czy wobec szefa. Co ciekawe, autorzy nigdy nie oceniają i nie sprowadzają sytuacji w pracy do mobbingu czy toksyczności, uważają, że zawsze można się porozumieć i wypracować kompromis – zapominając o tym, że obie strony konfliktu musiałyby się w taką pracę zaangażować. Piszą o tym, jak ważne jest bezpieczne środowisko – przestrzeń, w której pracownicy nie boją się mówić o swoich problemach lub w której dzielą się ważnymi informacjami (zamiast zatajać je, żeby zdobyć dodatkową broń przeciwko innym). Jednocześnie, chociaż temat inteligencji emocjonalnej nie jest zbyt nowy, autorzy zastanawiają się nad możliwościami wprowadzenia go jako programu szkoleniowego – są przekonani o konieczności takiego działania, z korzyścią dla wszystkich uczestników. „Optimum” to książka, która pokazuje rzeczywistość z innej perspektywy – znaczenie emocji jest tu traktowane jako podstawa wszelkich porozumień i nieporozumień w miejscu pracy. Goleman i Cherniss szukają nawet wielkich tematów, które poświadczą, że sfera emocji to najistotniejszy element inteligencji dzisiaj. „Optimum” to publikacja, która naświetla obszary warte przeanalizowania u siebie, pomaga w rozwoju i w samodoskonaleniu. Jednocześnie wyklucza jakiekolwiek wątpliwości co do sukcesów po wdrożeniu w życie porad i uwag: tu nie ma w ogóle mowy o porażkach w przypadku, gdy ktoś świadomie będzie zarządzać własnymi emocjami. Nie ma za to informacji o tym, że owe emocje czasami mocno zależą od emocji innych ludzi – autorzy starają się wpoić odbiorcom podejście, w którym za własne emocje są odpowiedzialni wyłącznie sami przeżywający określoną sytuację. I takie rozwiązanie wydaje się dzisiaj najzdrowsze i najpotrzebniejsze nie tylko na rynku pracy.

Alexander Steffensmeier: Krowa Matylda i święta

Media Rodzina, Poznań 2024.

Pomaganie

W gospodarstwie wiele się dzieje. Trwają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia, a kiedy wszystkie zwierzęta zaangażują się w pomaganie gospodyni, przygotowania zabierają dużo więcej czasu. Przecież jeśli kury i kurczęta rządzą w kuchni, robią ogromny bałagan. Nikt ich stamtąd nie wyrzuci – chcą dobrze. A że przy okazji znakomitej zabawy rozrzucają wszystko i generują chaos – trudno, przed świętami trzeba przymknąć na to oko. Liczy się fakt, że pomagają. Krowa Matylda jednak bardzo się martwi tym, że Mikołaj nie dotrze na czas – sama chce przygotować prezenty dla wszystkich. Zastanawia się, co ucieszy mieszkańców gospodarstwa – i zaszywa się w miejscu, w którym nikt jej nie przeszkodzi w robieniu podarunków. Myśli także o swoim przyjacielu listonoszu, który – złożony chorobą – nie będzie mógł przybyć na wigilię.

Krowa Matylda funkcjonuje na co dzień w nietypowym miejscu – owszem, w wiejskim gospodarstwie, ale w takim, w którym wszyscy w jakiś sposób porozumiewają się ze sobą: gospodyni doskonale wie, o co chodzi Matyldzie i z jakimi prośbami bohaterka się do niej zwraca, kury to prawdziwe ironistki i zajmują się różnymi sprawami charakterystycznymi zwykle dla ludzi, a listonosz to przyjaciel domu. W tym gospodarstwie trochę rzeczy zgadza się ze stereotypowym wyobrażeniem o pracy na roli – ale mnóstwo jest też z bajki i komizmu, Alexander Steffensmeier stawia bowiem na humor na każdym kroku. Tekst ogranicza do skromnej narracji, większość żartów podaje w wielkoformatowych obrazkach, tak, żeby odkrywać je powoli i wielokrotnie wracać do książki.

„Krowa Matylda i święta” to publikacja bożonarodzeniowa pokazująca odbiorcom, co w świętach jest naprawdę istotne. Krowa Matylda przekonuje się, że to zawsze towarzystwo i myślenie o innych sprawdza się najlepiej – dzieli się z odbiorcami tym odkryciem pośrednio. Sama poznaje radość własnoręcznego przygotowywania prezentów dla innych (bo nie liczy się ich cena, a zastanowienie się nad tym, co komu jest potrzebne i co kogo najbardziej ucieszy). Wie też, że w święta może być trochę za ciasno i mocno niewygodnie – ale to nieważne, jeśli można być z bliskimi i dzielić z nimi wszystkie radości. Święta Krowy Matyldy są zawsze wyjątkowe i dorosłym i dzieciom autor przypomni o tym, czego nie wolno pomijać. Jest to publikacja, która ucieszy nie tylko najmłodszych – również dorośli odbiorcy będą czerpać przyjemność z oglądania szczegółowych i przesyconych ironią obrazków Steffensmeiera – tu liczy się mnogość detali i dowcipów zakodowanych w zachowaniach i minach postaci. To picture book, który nie należy do naiwnych – rzadko zdarza się w książkach obrazkowych tak wysoki poziom komizmu, który sprawia, że przygody krowy Matyldy trafiają do przekonania różnym grupom odbiorców. Bardzo kolorowa i bardzo świąteczna jest to książka – a przy tym nie męczy powtarzalnością schematów grudniowych, nawet jeśli autor wygłasza proste prawdy, to przecież robi to z takim wdziękiem, że ucieszy wszystkich.

wtorek, 24 grudnia 2024

Magdalena Kordel: Wilczy Dwór. Czas nadziei

Znak, Kraków 2024.

Dziecko

Wilczy Dwór mógłby być azylem – zarządzany mądrze i przez kobietę, która ma głowę na karku – jednak nękany jest przez potężnego wroga, który nie cofnie się przed niczym. Giną kolejni ludzie i w związku z tym Konstancja musi przedsięwziąć odpowiednie kroki. Nie wystarczy już skarga na rosyjskim posterunku – trzeba zabezpieczyć dom i obejście. Konstancja wie, jak prowadzić rozmowy ze służbą – zwłaszcza z najbardziej oddanym Hieronimem. Czasami nie trzeba zbyt wiele mówić, żeby wszystko stało się jasne. „Czas nadziei”, trzeci tom cyklu Wilczy Dwór, to sposób na rozwiązanie wielu problemów – czasami rozwiązanie mocno radykalne. Magdalena Kordel w tej serii udowadnia, że potrafi tworzyć sceny mocne i brutalne, niekoniecznie idealizuje wszystkich bohaterów i nie skupia się wyłącznie na zapewnianiu schronienia postaciom. W Wilczym Dworze trzeba grać według zasad przeciwnika – a to czasami oznacza bezwzględność. Wszystko jednak łagodzi obecność dziecka. Konstancja wraca do dworu z osieroconą córką Miry, przyjaciółki. Tosia jest nastolatką i rozpacza: została sama na świecie, bo nie poznała swojego ojca (a Konstancja dała przyjaciółce słowo, że nie zdradzi tej najważniejszej dla dziecka kwestii nikomu). Na szczęście wychowanie panienki z porządnego domu zaprząta głowy wszystkich – kobiety przygotowują Tosię do roli mądrej i gospodarnej pani domu, chociaż to wymaga między innymi tak absurdalnych zajęć jak lekcje francuskiego – przez Tosię znienawidzone. Z kolei mężczyźni z Hieronimem na czele dbają o to, żeby dziecku się nie nudziło. Dziewczynka uczy się jeździć konno i strzelać, a to zapewnia jej znacznie więcej rozrywek, niż mogłaby się spodziewać. Przyda się też w nieoczekiwanych okolicznościach – skoro wszyscy we dworze powinni wiedzieć, jak się bronić.

Magdalena Kordel w tej części przygląda się sekretom i tajemnicom różnych postaci przybywających do posiadłości Konstancji w różnych celach. Szczególnie interesuje ją wątek Margochy, zielarki mieszkającej na uboczu. Wykształcona kobieta różni się mocno od typowych wiejskich znachorek – a Konstancja chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej o kobiecie ratującej ludzkie życia lepiej niż niejeden lekarz. Czytelnicy też będą zainteresowani tym wątkiem, zwłaszcza że zielarka jest potrzebna tam, gdzie lekarze bezradnie rozkładają ręce – żeby uratować dziecko przed zabobonnymi działaniami. Wiele się tu dzieje, we dworze Konstancji, ale nie tylko. Autorka wplata w narrację ciekawostki związane z dawnymi obyczajami – ale o wiele bardziej interesują ją relacje międzyludzkie, to, co uniwersalne i zrozumiałe bez względu na czasy – zestaw uczuć. Co ważne, nie idealizuje swojej bohaterki. Chociaż Konstancja to postać, której chce się kibicować w jej zmaganiach z codziennymi troskami – większego i mniejszego autoramentu – czasami rezygnuje z prawdomówności i kodeksu moralnego – wybiera mniejsze zło, albo chroni swoich bliskich. To kobieta, która wytrwa i poradzi sobie w każdej sytuacji – i dlatego staje się atrakcyjna dla czytelników.

„Wilczy Dwór. Czas nadziei” to trzeci tom cyklu, w którym Magdalena Kordel cofa się w przeszłość, żeby uruchamiać mało dziś prawdopodobne scenariusze i żeby intrygować odbiorców nietypowym klimatem.

Irisz Agócs: Jeszcze więcej nauki rysowania. Zacznij od ziemniaczka

Nasza Księgarnia, Warszawa 2024.

Piękno rysowania

Kolejne dwa tomiki-poradniki rysowania w jednym proponuje Nasza Księgarnia, sięgając po publikacje Irisz Agócs, rewelacyjne nawet dla dorosłych podpowiedzi, jak proste ziemniaczki zamieniać w coraz bardziej skomplikowane kształty. „Jeszcze więcej nauki rysowania. Zacznij od ziemniaczka” to dwa tematyzowane zestawy wskazówek. W pierwszej części autorka zagłębia się w świat baśni i wyobraźni nie tylko dziecięcej – sięga po postacie z typowych historii – podpowiada, jak narysować króla, smoka, królewnę, żabę (zaklętą), rycerza i wiele innych postaci niezbędnych do tworzenia historii. Uczy, jak z ziemniaczków tworzyć ludzi i zwierzęta, czasami istoty nie z tego świata – bohaterów, którzy są potrzebni, kiedy chce się stworzyć własną narrację. Rozwija wyobraźnię odbiorców zwłaszcza przez informacje o tym, ile mogą zdziałać sami i w jaki sposób – wystarczy przecież wyciąć z odpowiednio złożonej kartki papieru jedną figurkę dziecka, żeby otrzymać cały łańcuch maluchów trzymających się za ręce. Ale każdy może spoglądać w innym kierunku i mieć inne rysy twarzy – takie detale zamieniają propozycje obrazkowe w prawdziwą sztukę i pozwalają nadawać charakter kolejnym bohaterom. Autorka lubuje się w stylu lekko karykaturalnym, bawi się motywami, przerysowuje i ucieka od realizmu w stronę komiksowości. Zachowuje przy tym jednak proporcje, które umożliwiają cieszenie się pięknymi efektami pracy. Druga część tomu to rodzaj kalendarza adwentowego – niemal każdy dzień grudnia jest tu osobną propozycją rysunkową dotyczącą postaci z szopki lub ozdób, które pomagają w stworzeniu grudniowego obrazka. Autorka przez cały czas trzyma się swoich postanowień i rysunki zaczyna od ziemniaczków (raz tylko robi wyjątek dla kota, ziemniaczki pojawiają się w drugim kroku). Okazuje się, że z ziemniaczka można narysować wszystko, tylko trzeba odrobinę się postarać. Nawet gwiazdy są zbudowane z ziemniaczków, nawet serduszka. Niedźwiedzie oczywiście też, jak zawsze. Ludzie i zwierzęta to już propozycje dla zaawansowanych rysowników – ale tak naprawdę i dzieci, i dorośli skorzystają na tych podpowiedziach. Każdy, kto będzie miał ochotę przenieść swoje pomysły na papier, może znaleźć tu sporo dla siebie. Dodatkowym atutem publikacji staje się komizm. Owszem, autorka już przyzwyczaiła odbiorców do zaczynania od ziemniaczka – i od podpowiadania, jak ten ziemniaczek powinien wyjściowo wyglądać (są ziemniaczki wydłużone, grubsze i smuklejsze, ale są i ziemniaczki, które już od początku mają w siebie wpisany rodzaj emocji). Narysowanie ziemniaczka to nic trudnego – a w kolejnych krokach autorka dodaje mnóstwo detali, które jednak nie wydadzą się ani przerażające ani przerastające możliwości maluchów. Nagle staje się jasne, jak narysować wszystko, na co ma się ochotę – a to nie lada przyjemność dla czytelników. Ważne jest też to, że autorka nie zostawia odbiorców sam na sam z rysunkami do analizowania – tylko tłumaczy, co robi i z jakimi intencjami. Dzięki temu znacznie łatwiej zorientować się w kolejnych krokach działań, a do tego – ponieważ Agócs nie boi się żartować – książka przynosi sporo śmiechu. Rysowanie będzie się kojarzyć z przyjemnością, a ćwiczenie tej sztuki stanie się znakomitą zabawą dla każdego. Świat jest złożony z ziemniaczków i trzeba to tylko odkryć, żeby móc tworzyć na papierze coraz bardziej skomplikowane historyjki. Nawet jeśli ktoś nie chce uczyć się rysowania, może czerpać przyjemność ze śledzenia ziemniaczkowych wskazówek autorki.

poniedziałek, 23 grudnia 2024

Harvard Business Review. 10 artykułów, które musisz przeczytać. 2024

Rebis, Poznań 2024.

Zarządzanie

Żeby nie trzeba było dokonywać samodzielnych wyborów, żeby najciekawsze i najwięcej wnoszące do świadomości odbiorców artykuły nie przepadły przez efemeryczne publikacje prasowe, żeby wreszcie stworzyć wielowymiarową lekturę dla szerokiego grona odbiorców. „Harvard Business Review” otwiera swoje łamy dla specjalistów, którzy są w stanie przeanalizować zmiany w zarządzaniu czy w świecie ekonomii. Sporo przemian pojawiło się w następstwie pandemii – i teraz stopniowo udaje się wychwytywać ich znaczenie dla firm i przedsiębiorstw. To, co najbardziej perspektywiczne, włącza się do książkowego przeglądu – tak, żeby odbiorcom uświadomić rodzaj przemian oraz nazwane potrzeby. Te artykuły, które zostały zebrane w publikacji, mają skłaniać do dyskusji i zachęcać do refleksji, rzucać nowe światło na sferę biznesu i wskazywać kierunki rozwoju. Niektórzy autorzy starają się znaleźć konkretne firmy, które realizują wyznaczane strategie, inni – uogólniają i wytyczają plany działania, żeby ułatwić odbiorcom decyzje podejmowane pod wpływem lektury. Pozwalają zajrzeć za kulisy biznesowych postaw lub uzasadniać konkretne wybory.

W ramach kolejnych artykułów odbiorcy dowiedzą się między innymi, jak zmienia się postawa menedżerów (i czego oczekuje się od nich obecnie, bo dotychczasowe strategie niekoniecznie w postpandemicznym świecie mogą się sprawdzić). Menedżerowie muszą się dowiedzieć, jak wspierać swoje zespoły i jak coachować pracowników. Jeśli rezygnowali z indywidualnych spotkań – uznając je za stratę czasu lub energii – teraz dowiedzą się, dlaczego nie powinni unikać rozmów z podwładnymi, a także – jak je prowadzić, żeby wypadły jak najbardziej efektywnie. Pojawia się tu opowieść o kryptowalutach i blockchainie (możliwościach i ograniczeniach). Są obawy związane z kryptowalutami, albo typowe oceny. Jeden artykuł jest poświęcony sprzedaży livestreamowej – i roli portali społecznościowych w znajdowaniu klientów. Jeden artykuł został poświęcony erze gniewu – a dokładniej kwestiom związanym z zarządzaniem, które musi uwzględniać metody radzenia sobie z gniewem i włączać w zarządzanie elementy kompetencji miękkich. Nieco bardziej hermetyczne (przynajmniej z perspektywy czytelników z zewnątrz) stają się dwa kolejne artykuły, o różnorodności, równości i włączaniu (DEI) w miejscu pracy i o związku między celami ESG a wynikami finansowymi. To, co pozostaje blisko w każdym miejscu pracy, to temat zróżnicowania wiekowego (i unikania stereotypów wiążących się z wiekiem), rola indywidualnych spotkań i kierowania karierą pracowników oraz empatia zwierzchników, czy tak zwane miękkie umiejętności w zakresie zarządzania ludźmi. Całość zamyka artykuł poświęcony znaczeniu kosmosu dla wszystkich firm – tu udowadnia się, jak nowe technologie ułatwiają start i rozwój przedsiębiorstw – ale też wytycza się nowe kierunki działań i poszukiwań pozwalające na jak najlepsze wykorzystanie osiągnięć technologicznych.

Jest to zatem książka mocno zróżnicowana, wielopoziomowa i prowadząca do pozytywnych zmian – pokazuje nie tylko osiągnięcia biznesowe czy odkrycia związane z prowadzeniem firmy dzisiaj, ale też – zestaw wyzwań, z jakimi mierzą się zwierzchnicy. Artykuły tu zebrane warte są zachowania i przeanalizowania – więc cieszy fakt, że dzięki wersji książkowej będą mogły dotrzeć do większego grona odbiorców.

Małgorzata Starosta: W jedną noc dookoła świata

Kropka, Warszawa 2024.

Cud świąteczny

Wszystko wskazuje na to, że pięcioletnia Zoja nie będzie mogła spełnić swojego świątecznego marzenia – nie spędzi czasu z najbliższymi. Wprawdzie ma przy sobie babcię, ale jej rodzice-lekarze wyjechali na sześciotygodniowy kontrakt do Afryki i mimo starań nie zdążą wrócić na wigilię. Ze względu na niesprzyjające warunki atmosferyczne samoloty nie mogą lądować w Europie i babcia powoli szykuje Zoję na przykrą niespodziankę. Stara się, żeby święta minęły bez smutków, ale nieobecności rodziców nic dziewczynce nie wynagrodzi. Nawet akcja Świętego Mikołaja. Zoja postanawia w pewnym momencie wycofać swoje dotychczasowe życzenia, pisze osobny list (z pomocą babci, która na kartce zapisuje co trudniejsze wyrazy) i prosi o powrót rodziców. Święty Mikołaj razem z elfami pojawia się u bohaterki w domu i zabiera ją przed wigilią na wyprawę dookoła świata. Zoja i tak nie ma nic ciekawszego do roboty, a święta przestały ją cieszyć – bierze więc swoją ulubioną przytulankę, Miętusa, i wsiada na mikołajowe sanie. Może odbyć pouczającą podróż – przekona się, jak obchodzi się święta w Australii i kto zastępuje Świętego Mikołaja we Włoszech. Poznaje lokalne kultury i zwyczaje bożonarodzeniowe – co trochę odwraca jej uwagę od aktualnego zmartwienia. Rzecz dzieje się podczas jednej tylko nocy – ale czas ulega nietypowemu rozciągnięciu, to jeden z bożonarodzeniowych cudów, który umożliwia Mikołajowi i jego świcie pracę. Zoja nie potrafi się cieszyć odkryciami – zwłaszcza gdy traci ukochaną maskotkę podczas wyprawy.

Bo właściwie Małgorzata Starosta mogłaby poprzestać na najprostszym wyjaśnieniu: Zoja, chociaż nie ma pojęcia o obchodach Bożego Narodzenia w różnych stronach świata, zwyczajnie śni o prawdziwej przygodzie. Przekonuje się, że Święty Mikołaj przynosi podarki tylko dzieciom – bo inaczej by nie zdążył. Że na swojej mapie ma zaznaczone miejsca, w których znajdzie dzieci. Ale najważniejsze staje się to, że odzyskuje swoją przytulankę w nietypowych okolicznościach – trudniejszych do wyjaśnienia niż podróż w saniach Mikołaja. Małgorzata Starosta decyduje się na odrobinę grudniowego cudu – i tym częstuje dzieci, które czasami mogą tracić nadzieję na pomyślne rozwiązanie swoich kłopotów.

Autorka rozbudowuje tu historię, nadając jej też walory edukacyjne. Odnosi się pośrednio do tematu emigracji zarobkowej i do rozłąki z najbliższymi – sytuacji, które nie są komfortowe dla żadnego dziecka, zwłaszcza w wyjątkowym czasie świąt. Do tego dochodzą klimatyczne ilustracje – uzupełniają one opowieść i zamieniają książkę w piękny album do oglądania. Ta publikacja ma przypominać dzieciom o bożonarodzeniowych cudach i o marzeniach, które mogą się spełnić, kiedy mocno się w nie wierzy. Autorce nie są tu potrzebne racjonalne wyjaśnienia (chociaż zapewne dałoby się je wyznaczyć w fabule) – bardziej liczą się ulotne wrażenia i chwile spędzane w towarzystwie istot z wyobraźni i wierzeń. Zoja to bohaterka, która przeżywa nietypowe przygotowania do świąt, dowiaduje się czegoś przy okazji swojej podróży i odpędza czarne myśli przez działanie. Jest to historia w oryginalny sposób łącząca problemy współczesnego świata i klasyczne motywy bożonarodzeniowe.

niedziela, 22 grudnia 2024

Krystyna Mirek: Skok na milion

Luna, Warszawa 2024.

Cena bogactwa

Raczej trudno sobie wyobrazić, że bożonarodzeniowa pocieszanka – powieść obyczajowa z posmakiem romantycznym utrzymana w grudniowym klimacie, może zaczynać się od śmierci. Tymczasem w kilku domach rozdzwaniają się telefony – to wiadomość, na którą wszyscy czekali. Brat, siostra, niegdysiejsza narzeczona, szwagierka, bratanica – każdy wie, że rozpoczął się właśnie wyścig o kasę. Dokładnie – walka o spadek. Wujek Maurycy, milioner i ekscentryk, rozstał się ze światem, o czym poinformowała rodzinę jego gosposia i współlokatorka, być może i partnerka życiowa – chociaż niewielu zdaje sobie sprawę z rodzaju relacji, w jaką ta para się uwikłała. Wujek Maurycy zostawił po sobie testament – i zestaw poleceń dla bliskich. Nikt nie wie, jakie zasady obowiązują w tym wyścigu – może zdecyduje tempo przybycia do domu, może – perfekcyjne realizowanie wskazówek. W grze mogą wziąć udział wszyscy, którzy w określonej porze przyjadą pod konkretny adres. Niektórzy dodatkowo chcą walczyć o zachowanie pozorów – wydaje im się, że skoro Maurycy kochał święta Bożego Narodzenia, przyzna spadek temu, kto najlepiej wywiąże się z obowiązków w przygotowywaniu wigilijnej kolacji. Tyle tylko, że nagromadzenie wszystkich w jednym miejscu i kumulowanie emocji wyzwala najgorsze instynkty. Zwłaszcza gdy w grę wchodzą duże pieniądze. Każdy z krewnych kieruje się innymi motywacjami – i każdy został wyrwany ze swojego środowiska. Najbardziej chciwy i zdeterminowany wydaje się młodszy brat Maurycego – to on zadręcza swoich bliskich, żeby zamienili się w rodzinę idealną, a przynajmniej przez chwilę grali swoje role. Jego żona zbiera siły na podjęcie ostatecznej decyzji – mocno radykalnej. Jego dorosła córka przybywa na miejsce z przyjaciółkami – potrzebuje wsparcia, skoro nie wyleczyła jeszcze złamanego serca. Jej jedynej nie zależy na pieniądzach. A że na miejscu spotyka przystojnych młodych mężczyzn – wiele się może zdarzyć. Niepokój wzbudzają tylko dwaj policjanci, którzy dostali wezwanie w związku z morderstwem.

Krystyna Mirek bawi się gatunkiem i szablonami świątecznymi w ramach fabuł – wywraca do góry nogami to wszystko, co pojawia się najczęściej w grudniowych lekturach. Proponuje prostą historię o tym, co w życiu jest najważniejsze – zadaje pytanie o wartość pieniędzy w kontekście więzi rodzinnych, pozwala na realizowanie marzeń i na snucie tych marzeń w ramach możliwego nagłego wzbogacenia się. Stawia na relacje międzyludzkie – bohaterowie zamknięci w małej przestrzeni mogą wyłącznie dzielić się ze sobą przeżyciami i zastanawiać nad tym, jak wykorzystali czas z Maurycym. Nie ma tu jednak tanich sentymentów. Autorka też próbuje nie wpadać w koleiny fabularne, szuka rozwiązań, które przyciągną czytelniczki. Robi to, co odbiorczynie uwielbiają, pisze historię wciągającą, a do tego zimową – tyle że nie zaangażuje na zbyt długo samą narracją. Za to przekona czytelniczki do zastanowienia się nad tym, co najbardziej istotne w przeżywaniu przygotowań do Bożego Narodzenia. Unika eksponowania religijnej strony świąt, za to podkreśla rolę spędzania czasu w gronie najbliższych. Rozbudza tym tęsknoty odbiorczyń i pozwala im zrozumieć kilka kwestii.

Anita Głowińska: Kicia Kocia w teatrze

Media Rodzina, Poznań 2024.

Spektakl

Kicia Kocia znów przeżywa coś niezwykłego – cała jej codzienność pełna jest przygód, które dają się w prosty sposób przenosić na doświadczenia małych odbiorców. Ale o ile przeważnie to spotkania na placu zabaw i rozrywki z przyjaciółmi, o tyle tym razem robi się ze wszystkiego wielkie święto. Kicia Kocia – owszem, ze swoimi rówieśnikami – wybiera się do teatru. Bajkowy spektakl, jaki przeżyje, jest interaktywny, więc będzie wymagał udziału dziecięcej publiczności. Zanim to jednak nastąpi – trzeba cierpliwości. Wszyscy pięknie się ubierają i już w budynku czekają w foyer (przy okazji dowiadują się, czym jest foyer, jak się to wymawia i jakie inne pomieszczenia są dostępne w teatrze). Bileter sprawdza bilety przed wejściem na salę, a po zajęciu miejsc Kicia Kocia przypomina swoim rodzicom to, co ważne: żeby wyłączyli telefony, które mogłyby przeszkadzać aktorom i innym widzom. Dzieci z zapartym tchem oglądają przedstawienie, które toczy się w świecie wyobraźni – ale bez nich nie udałoby się rozwiązać zagadki. Kicia Kocia staje się bohaterką, bo udaje jej się rozwiązać problem postaci – i to istotny składnik opowieści.

Kicia Kocia w teatrze dowiaduje się, że można miło spędzać czas na rozrywkach poza domem – chociaż często wyjście tego rodzaju kojarzy się z wysiłkiem, koniecznością ładnego ubrania się i odpowiedniego zachowania, liczy się zestaw emocji i przeżyć związanych z samym doświadczaniem sztuki. Tu dzieci będą się dobrze bawić i dadzą się porwać historii (nawet odbiorcom może się ona spodobać za sprawą przytaczanych fragmentów i pomysłów). Opuszczenie zwykłego otoczenia Kici Koci owocuje tym razem wielkim zaskoczeniem, ale i sporą dawką przyjemności dla najmłodszych – dzieci dzięki temu mogą uważniej śledzić akcję. Mają tu styczność z inną formą rozrywki, taką, na którą sami najprawdopodobniej też trafią. Do tego dobre towarzystwo – bo do teatru nie idzie się w pojedynkę, Kicia Kocia ma przy sobie najbliższych, co bardzo ją cieszy. Czytelnicy będą zatem mogli brać przykład z bohaterki i powielać jej dokonania – wprawdzie nie trafią na taki sam spektakl, ale przynajmniej będą wiedzieli, czego się spodziewać po wyjściu do teatru. Jak zwykle Anita Głowińska ilustruje przygody Kici Koci po swojemu, lekko naiwnie i bardzo urokliwie, malowniczo i ciekawie – to grafiki, które mogą się podobać i które faktycznie przyciągają do serii wszystkich odbiorców. Jest tu bardzo kolorowo, co sprawia, że dzieci chcą poznawać kolejną przygodę Kici Koci i dobrze czują się w jej towarzystwie. Anita Głowińska tworzy bardzo proste ilustracje, które jednak swoją wyrazistością, nasyconymi kolorami i śladami pędzla przekonują do cyklu. Kicia Kocia poznaje kolejne życiowe tematy na własnej skórze – przekazuje odbiorcom, z czym one się wiążą, pozwala ograniczać lęk przed nieznanym i rozbudzać ciekawość. W końcu ta bohaterka chętnie sama poznaje wszystko, co nowe – a odbiorcy mogą iść w jej ślady.

sobota, 21 grudnia 2024

Justine Picardie: Coco Chanel. Legenda i życie

Rebis, Poznań 2024 (nowe wydanie).

Styl

Justine Picardie dobrze czuje się, pisząc o modzie. Nic dziwnego, że przytacza odbiorcom kolejne biografie ikon w projektowaniu ubrań. „Coco Chanel. Legenda i życie” to publikacja, która wraca na rynek – bo tak samo jak nie starzeją się pomysły bohaterki tego tomu, chęć czytelników do poznawania szczegółów (zwłaszcza tych pikantnych lub kontrowersyjnych) z jej biografii nie słabnie. Coco Chanel jest tu postacią, która przyciąga ze względu na realizację marzeń i na olśniewającą karierę – ale także z uwagi na szereg decyzji, które miały szeroko zakrojone konsekwencje. Bohaterka książki daje się poznać w procesie twórczym i podczas licznych romansów, a także przez wybory podczas drugiej wojny światowej. Nigdy nie kieruje się owczym pędem ani panującymi trendami, ma swoje zdanie i wie, jak go bronić, jest silna, niezależna i pomysłowa. I w takiej wersji pojawia się u Picardie. Coco Chanel nie może być banalna – nawet jeśli chodzi o przedstawienie życiorysu. Ta książka została napisana tak, żeby czytelników przyciągnąć do minionej rzeczywistości i żeby zachęcić ich do zgłębiania sekretów Coco. Czasami będzie tu chodzić o modowe inspiracje i o decyzje, dzięki którym bohaterka zaistniała na dużą skalę, innym razem – o intymne detale i relacje międzyludzkie. Stara się Justine Picardie przez cały czas intrygować, wynajduje tematy i rewelacje, które mogą uczynić tę biografię uniwersalną. Liczy się siła emocji, a tych w opowieści nie będzie nikomu brakować – Coco Chanel wiele razy idzie pod prąd i rezygnuje z przypodobania się innym. Dzięki temu autorka non stop podtrzymuje uwagę odbiorców i karmi ich wyobraźnię realizowanym na ich oczach snem o sławie. Ważne tu są nie tylko fakty z życia, ale też sukcesywne budowanie legendy – i to również udaje się Picardie wyznaczać.

Ta książka nie tylko jest zbiorem ciekawostek na temat Coco Chanel – zapewnia też przyjemną lekturę, dobrze poprowadzona narracja sprawia, że czyta się „Coco Chanel” niemal jak beletrystykę. To publikacja dobrze przemyślana – nakreśla kontekst historyczny i społeczny na tyle, żeby odbiorcom nie były potrzebne dodatkowe zewnętrzne źródła dla poznawania esencji doświadczeń projektantki i ikony mody. Ta opowieść płynie wartko, cieszy i przyciąga nie tylko miłośników nowinek ze świata mody. A przecież znalazło się w niej miejsce nawet na wytyczanie źródeł inspiracji dla kolejnych projektów – czy dla strojów, które zapisały się w historii z różnych względów. Autorka rezygnuje z prostego relacjonowania na rzecz fabularyzowanej relacji pełnej emocji i więzi z główną bohaterką. Coco Chanel nie jest tu traktowana pomnikowo – chociaż daje się wyczuć ogromna doza sympatii autorki do postaci. Można po tę książkę sięgnąć nie dla zgłębiania biografii Chanel czy dla historii kolejnych pomysłów wkraczających na stałe do świadomości społeczeństw – ale dla samej przyjemności czytania.

Dr. Seuss: Jak Grinch stracił święta

Kropka, Warszawa 2024.

Konkurs

Grinch nawrócił się na święta – teraz czuje się mieszkańcem Ktosiowa, a już na pewno silna więź łączy go z miasteczkiem, nawet jeśli sam mieszka samotnie na górze (są przyzwyczajenia, których nie da się tak łatwo wykorzenić, podobnie jak specyficzne cechy charakteru, nieusuwalne mimo konkretnych i silnych przeżyć. Teraz Grinch na święta czeka z utęsknieniem. W dodatku wie, że Ktosiowie organizują konkurs na najświąteczniejszą choinkę – i w związku z tym nie ustaje w wysiłkach, żeby jak najlepiej ozdobić świąteczne drzewko. Grinch wie, że jego dzieło będzie imponujące i lepsze niż wszystko inne – pracuje pilnie i ciężko, odrzucając zresztą i magię świąt, i znaczenie wspólnoty. Nie interesuje go nawet, że mała Ktosinka przychodzi do niego z pewną prośbą. Wreszcie nadchodzi wielki dzień i burmistrz przygotowuje się do wręczenia nagród w konkursie. Wszyscy czekają niecierpliwie na ogłoszenie werdyktu. Grinch jest pewny zwycięstwa, ale nieoczekiwanie…

„Jak Grinch stracił święta” to kolejny tomik przedstawiający zimową przygodę niegdyś czarnego charakteru. Zielony bohater – troll, który próbował zepsuć zabawę mieszkańcom Ktosiowa – teraz również ujawnia nie do końca pożądane cechy charakteru. Owszem, tym razem już liczy się z tradycjami i włącza do przygotowań świątecznych – nie ma wątpliwości, że stał się orędownikiem Bożego Narodzenia – ale zapomina o tym, co ważne i trzeba mu o tym przypomnieć.

Michał Rusinek przekłada tę rymowaną opowieść i nieraz musi się nagimnastykować, żeby zachować sylabotoniczny charakter utworu – przy całym jego nasyceniu emocjonalnym. Stosuje zabawne neologizmy, które pomagają w uświadomieniu małym odbiorcom, jak ważne jest dla bohaterów obchodzenie świąt: tu istotna jest zabawa, która jednak przyjmuje zaskakujący wymiar. Dr. Seuss prowadzi akcję tak, żeby nie było w niej miejsca na dłużyzny ani na przestoje w akcji – ciągle coś się dzieje. Dzieje się dynamicznie i mocno energetycznie, zestaw emocji będzie się udzielał dzieciom. Grinch pozostaje w centrum uwagi wszystkich – bohater, który zwykle ukrywa się na uboczu i wcale nie ma zamiaru wychodzić na pierwszy plan, przez swoje zachowanie i niewłaściwe rozumienie istoty świętowania musi dostać pewną nauczkę. Jednak jego przewinienia nie są tak ogromne jak wcześniej – więc też inna reakcja go spotka. Grinch, nawet jeśli czasami popełnia błędy, może liczyć na wsparcie całej społeczności, którą kiedyś próbował skrzywdzić. Ten bohater obecnie budzi sympatię dzieci, nawet jeżeli coś mu nie wyjdzie. Zabawna rymowanka pozwala łatwiej przyswoić sobie przeżycia bohatera i jego doświadczenia. Jakby tego było mało, w tomiku jest jeszcze bardzo ważna warstwa graficzna – zabawne kreskówkowe postacie pokazują, co rozgrywa się w Ktosiowie i okolicach, komiczna i przerysowana mimika to metoda na przyciągnięcie dzieci do lektury. Jest to pięknie wydana publikacja, która pasuje do świątecznej atmosfery nawet dobrze przemyślaną kolorystyką.

piątek, 20 grudnia 2024

Ryszard Kapuściński: Zegar piaskowy

Czytelnik, Warszawa 2024.

Notatki

„Zegar piaskowy” to maleńki tomik. Maleńki, jednak bardzo sugestywny i z pełną siłą oddziałujący na odbiorców – chociaż od czasu jego przygotowania do druku minęło czterdzieści lat. Ryszard Kapuściński cztery dekady temu nie miał szans na opublikowanie tego typu notatek = zbyt otwarcie dzielił się tu z odbiorcami swoimi spostrzeżeniami między innymi na temat reżimowych władz czy systemów opresyjnych. Wprawdzie – przynajmniej teoretycznie – oddalał te zagadnienia, sięgając do innych kultur czy bardziej odległych krajów – jednak i tak stawał się w swoich odkryciach niewygodny. „Zegar piaskowy” czytany dzisiaj jest królestwem celnych uwag, kolekcją komentarzy, które pozwalają lepiej zrozumieć naturę człowieka i jego decyzje w momencie, gdy dojdzie do władzy (albo gdy przez tę władzę jest uciskany). Ale przecież nie poprzestaje na tym autor – w „Zegarze piaskowym” mnóstwo jest komentarzy i dopisków, informacji, które nie rozrosły się w większe teksty albo nie zostały wykorzystane w reportażach. To ulotne przemyślenia, refleksje i zapiski dla pamięci, obserwacje i uwagi, które imponują trafnością, ale i filozoficzną głębią. Lapidarność działa na ich korzyść – wypadają tym sugestywniej i ciekawiej, im są mniejsze objętościowo. Faktycznie w tym tomiku Kapuściński, wykorzystując sylwiczną formę, gromadzi różne skojarzenia, luźno powiązane ze sobą fakty (albo w ogóle odległe od siebie wiadomości). Nie przejmuje się żadną osią narracyjną – ten tomik to zbiór notatek, nieuporządkowany i kuszący właśnie przez swoją niedookreśloność. Kapuściński jest tu oszczędny w słowach, zdaje sobie sprawę z tego, jak potężną bronią są – i wykorzystuje je tak, żeby działały jak najsilniej i jak najpełniej. Uczy swoich odbiorców swobody myślenia, ale i precyzji myśli – a to połączenie wyjątkowo niebezpieczne.

W tym tomiku pojawia się nie tylko Kapuściński – ekspert. Jest tu i obserwator, i podróżnik, reportażysta i człowiek. Te wszystkie role uzupełnia działalnością czytelnika – zbiera sam dla siebie cytaty, które wywarły na niego duży wpływ, notuje fragmenty literackie, które chciałby zapamiętać, albo które pozwoliły mu na zrozumienie czegoś. Funduje odbiorcom przegląd prywatnej biblioteczki, oczywiście w bardzo mocno okrojonej skali – raczej podpowiada, jak poszukiwać wskazówek do codziennej egzystencji w ponadczasowych lekturach.

Jednoakapitowe komentarze są u Kapuścińskiego wyznacznikiem wrażliwości i spostrzegawczości, pozwalają też łatwo zorientować się w światopoglądzie i zestawie przeżyć. Jest tu mnóstwo ciekawostek, ale przez rangę tematów trudno je traktować jako rozrywkowe anegdoty. To publikacja dla odbiorców, którzy chcą się czegoś dowiedzieć, poznać tajniki warsztatu reportera i nauczyć się wyczulenia na świat. Objętość jest tu odwrotnie proporcjonalna do ładunku emocjonalnego zawartego między wierszami. Kapuściński tworzy notatki dla pamięci, zestaw ocen i uwag, które należy ocalić – dzisiaj to uzupełnienie do jego twórczości, jeszcze jedna odzyskana publikacja, która być może za życia autora przeszłaby bez większego echa, jednak dzisiaj funkcjonuje jako rodzaj przewodnika etycznego dla odbiorców.

czwartek, 19 grudnia 2024

Małgorzata J. Kursa: Wiedźmy na tropie

Lucky, Radom 2022.

Małżeńskie plany

Wiedźmy to panie pracujące w agencji literackiej TERCET - zorganizowały sobie zajęcia tak, że poza przygotowywaniem książek, pisaniem recenzji i animowaniem życia literackiego mają czas na prowadzenie prywatnych i amatorskich śledztw. Nic dziwnego, że dobrze się tu czują: w pracy towarzyszyć im mogą zwierzęta, a kiedy trzeba kogoś pocieszyć jedzeniem - można przygotowywać posiłku dla wszystkich na miejscu. Wprawdzie od czasu do czasu dzieją się dziwne rzeczy, które trzeba uporządkować: ktoś za plecami redaktorek robi im czarny PR i warto wykryć sprawcę, żeby nie dopuścić do upadku firmy - ale to nie jest zadanie, które spędza wszystkim sen z powiek. W tomie "Wiedźmy na tropie" odbiorcy mają do czynienia z dwoma tematami kryminalno-sensacyjnymi. Jeden dotyczy internetowego hejtu - z tym bohaterki muszą się zmierzyć, żeby nie stracić. Drugi wiąże się z byłą żoną sekretarka, czyli Piotra. Dawny śledczy rozwiódł się z kobietą, która próbuje go wykorzystać do własnych - niecnych - celów. Po latach obmyśla skomplikowany plan pozbycia się eksmałżonka z powierzchni ziemi i zaczyna wcielać go w życie. Swoimi nadziejami dzieli się z cenioną pisarką, autorką romansów - historię obiecuje jej przekazać. Na razie jednak musi zrealizować plan, w którym punkt "zabić Piotra" jest zaledwie jednym z elementów długiej i detalicznej listy.

"Wiedźmy na tropie" to bardziej obyczajowa niż kryminalna opowieść. Sama intryga sprowadza się tu do kilku zaskoczeń, zabiegów, które utrzymają czytelników przy lekturze - ale znacznie ważniejszy wydaje się stworzony przez autorkę azyl. Małgorzata J. Kursa proponuje miejsce, w którym wszystkie problemy rozwiążą się same. Owszem, trzeba trochę popracować, ale ta praca - w gronie przyjaciół - zamienia się w przyjemność i dobrą rozrywkę. Mnóstwo tu drobiazgów, które mogą rozśmieszać - wizyta hipochondrycznej tłumaczki, kotek gryzący każdego, kto się nawinie, obyczajowe perypetie składające się na kojącą codzienność. Narrację przesyca autorka dowcipami, znów niewielkimi, nieangażującymi przesadnie, ale też dzięki nieoczekiwanemu charakterowi - sprawdzającymi się w tej opowieści. Charaktery i brak autocenzury u postaci to źródło przyjemności dla odbiorców. Resztę załatwia już śledztwo w tle. Czytelnicy są świadomi planu, jaki zaczyna realizować była żona Piotra, wiedzą, co może się wydarzyć w hotelu, do którego ściąga nie tylko Piotra, ale i swojego aktualnego małżonka i jego młodą kochankę. Nie mają natomiast pojęcia, co stanie się za chwilę i jak zmieni się wizja morderstwa. Żeby zrozumieć wydarzenia, bohaterowie angażują się w sprawdzanie kolejnych przesłanek - trzeba będzie nie tylko dedukować, ale też trochę pojeździć i dowiedzieć się, o co chodzi. Tu także jest przestrzeń na rozrywkę i na rozśmieszanie czytelników. I kiedy już wszystko stanie się jasne, autorka wyciąga z kapelusza jeszcze jeden wątek, który znów może do agencji literackiej przekonać. Jest dynamicznie i ciekawie ze względu na oderwanie się od tradycyjnych schematów kryminalnych - dzięki temu po książkę sięgną fanki obyczajówek, a nie tylko komedii kryminalnych. Jest szansa, że do przyjaciółek z agencji literackiej poczują sporą sympatię i zostaną przy całej serii.

środa, 18 grudnia 2024

Beata Biały: Męskie gadanie

Rebis, Poznań 2024.

Siła emocji

Beata Biały decyduje się na szereg rozmów z mężczyznami – zaprasza kilkunastu kojarzonych (przez różne pokolenia) ze sceny, estrady, filmu, scen muzycznych, ale też i środowiska pisarskiego i sportowego – i zadaje im trudne pytania. Trudne – bo dotyczące emocji powiązanych z nimi samymi, z ich życiem prywatnym i historiami, które niekoniecznie mogły ujrzeć światło dzienne do tej pory. Chodzi o to, żeby przekonać czytelników, że mężczyźni też mogą odczuwać cały wachlarz emocji, że wzruszenia, płacz, lęk, smutek i bezsilność, które nie są z nimi stereotypowo kojarzone, bez przerwy im się przydarzają. Rozmówcy Beaty Biały decydują się na szczere opowieści – czasami sięgają w głąb siebie, żeby podzielić się z innymi własnymi odkryciami, innym razem sami wydają się zaskoczeni wiadomościami, do których dotarli w ramach wiwisekcji. Poznają siebie albo o tym procesie poznawania mówią, nie rezygnują z otwartości i z autoanaliz na oczach czytelników. Czasami wymaga to nawiązania do atmosfery z domu rodzinnego lub z codziennego życia z bliskimi, innym razem jest efektem pracy nad sobą podczas terapii – bo dzisiejsi mężczyźni korzystają z pomocy psychoterapeutów i nie wstydzą się tego, nawet jeśli dorastali w środowisku, które psychologów z definicji odrzucało.

„Męskie gadanie” to zestaw rozmów, których nie da się potraktować jak biograficznych – wzmianki na temat ról czy dokonań życiowych, na temat tego, co dzieje się w zawodowym i osobistym życiu stanowią niewielką część relacji. Znacznie więcej dzieje się w przestrzeni trudnej do uchwycenia – w tym, co odczuwalne, indywidualne i efemeryczne. Czasami rozmówcom Beaty Biały pomaga nawiązanie do konkretnej sytuacji – wiele razy jednak dzielą się oni po prostu efektami pracy nad sobą, dzięki czemu też wskazują czytelnikom dostępne drogi w rozwiązywaniu problemów. Niektórzy faktycznie przeszli w swoim życiu coś, co wymusiło na nich wizytę u specjalisty, inni mają po prostu refleksyjny nastrój albo są w stanie powiązać własne przeżycia z doświadczeniami ogółu – i udzielić rad. Są tu mężczyźni uznawani za twardzieli i ci, którzy starannie budują swój wizerunek, zastanawiając się nad treściami, jakie chcą przekazywać. Beata Biały dąży do uzyskania odpowiedzi na pytanie, z jakimi emocjami jest im najtrudniej, co wyrzuca ich ze strefy komfortu – ale faktycznie przyzwyczaja – zarówno rozmówców jak i czytelników – do myśli, że niekoniecznie płeć zmuszać będzie do zatrzymywania w sobie silnych przeżyć – nawet jeśli przez całe dekady sądziło się inaczej. Ten cykl rozmów to bardziej uzupełnienie książek psychologicznych i sprawdzenie, jak do tematu podchodzą osoby rozpoznawalne – Beata Biały zachęca do autoanaliz, ale też do doceniania każdej emocji, z jaką przychodzi się mierzyć. Przekonuje, że nikt nie jest wolny od wzburzeń i wzruszeń – a to prowadzi do zrównywania społeczeństwa. Pojawia się tu zestaw silnych wyznań – na szczerości autorka buduje kolejne spotkania. Chce, żeby odbiorcy dowiedzieli się, że można przyznawać się do słabości – i nie jest to powód do społecznego wykluczenia.

wtorek, 17 grudnia 2024

Filip Nafalski: Aplikacja

Media Rodzina, Must Read, Poznań 2024.

Zło

Filip Nafalski korzysta z przywileju debiutanta i nie przejmuje się żadnymi konwenansami ani schematami literackimi. W swojej powieści „Aplikacja” z upodobaniem chlapie krwią na wszystkie strony, zadając kolejnym ofiarom wymyślne tortury. To powieść, w której tylko narrator może zostać żywy, przynajmniej takie wrażenie odnosi się, kiedy w kolejnych rozdziałach giną następni bohaterowie – a autor wcale nie zamierza tego rytmu zmieniać. Ponieważ do dyspozycji ma grupę nastolatków, wydaje się, że nie przestanie mordować, dopóki się ich nie pozbędzie. Ale wiek ofiar go nie ogranicza w żaden sposób.

Po „Aplikację” mogą sięgnąć ci czytelnicy, którym nie przeszkadzają turpistyczne sceny i ze szczegółami przedstawiane kolejne tortury, jakich przed śmiercią doznają ofiary. Nafalski wychodzi tu daleko poza strategie mistrzów gatunku (którym z reguły wystarczy przedstawienie maksymalnie kilku spotkań oprawcy i ofiar), do tego za każdym razem zmienia strategie działania katów. Łączy ich jedno: groteskowe maski zwierząt. Punktem wyjścia z kolei jest komunikator. Aplikacja chętnie instalowana przez nastolatki ma możliwość porozmawiania z friend-botem, sztuczną inteligencją, która zachowuje się jak zwykły człowiek (robi nawet błędy ortograficzne). Friend-bot wie jednak bardzo dużo o swoich rozmówcach, a zakres danych, jakie zyskuje, budzi grozę. Zresztą innych odczuć za bardzo tu nie ma – Nafalski operuje wyłącznie grozą, chociaż od czasu do czasu przypomina mu się, że warto by było wpleść jeszcze zależności między bohaterami – gdzieś sygnalizuje przyjaźń, gdzie indziej miłość (wyznaną albo skrywaną skrzętnie). Bazuje jednak przede wszystkim na szkolnych relacjach: paczka przyjaciół, którzy razem chodzą na imprezy i mają wspólne wspomnienia (także z błędów młodości i problemów o szeroko zakrojonych konsekwencjach), trzyma się ze sobą tylko z konieczności, gdyby nie środowisko – ci młodzi ludzie nie szukaliby kontaktu ze sobą. Filip Nafalski niespecjalnie radzi sobie też z nakreślaniem rozkładu sił między bohaterami i ich rodzicami – bezradnymi w obliczu działań psychopatycznego seryjnego mordercy. Nikt nie ma sposobu na to, żeby powstrzymać agresora (zwłaszcza że pozostaje on anonimowy), a nowe technologie pomagają tylko w potęgowaniu strachu. W konstrukcji tej powieści pojawia się spora dłużyzna – kiedy giną kolejne postacie. Tu Filip Nafalski wyraźnie traci rezon, zanurza się w opisach zbrodni bez pomysłu na rozwój całości, sugerując czytelnikom, że nie spocznie, dopóki nie pozbędzie się wszystkich, których powołał do istnienia. Tyle że takie nagromadzenie naturalistycznych koszmarów niekoniecznie wyzwala dreszcz emocji – w pewnym momencie przestaje robić wrażenie i wymusza pytanie, czy zdarzy się coś więcej, co uzasadniałoby lekturę. Trochę się Nafalski chwali pomysłowością w zadawaniu bohaterom cierpienia – ale jeśli to ma być jedyny atut jego książki, to niekoniecznie usatysfakcjonuje. Jest tu jeszcze mankament w postaci braku kolorytu lokalnego – autor przenosi swoich bohaterów do miasteczka Honesdale, boi się ubrania ich w jakiekolwiek znajome realia – a to sprawia, że tło wypada papierowo i niezbyt przekonująco.

Przemek Wechterowicz: Jak ci pomóc, Robociku?

Ezop, Warszawa 2024.

Strata

Kierowanie się stereotypami może prowadzić do niewłaściwych wniosków – to przekaz płynący z picture booka „Jak ci pomóc, Robociku?”, który stworzyli wspólnie Przemek Wechterowicz i Emilia Dziubak. Wszystko zaczyna się od zgubienia śrubki: Robocik, bohater tej opowieści, jest smutny, bo ulubiona śrubka sprawiała, że czuł się radosny. Różne zwierzęta pomagają mu w szukaniu: niedźwiedź, krokodyl czy kaczki (i sporo innych), jednak bez skutku. W dodatku każdy chciałby jakoś pocieszyć lubianego Robocika, tylko że sądzi, że nie może zrobić tego, co podpowiada mu serce. W efekcie nikt nie nuci Robocikowi kołysanek, nikt go nie przytula, nie częstuje przysmakami ani nie bierze na barana. Każdy myśli, że zrobiłby to, gdyby nie miał do czynienia z robotem – tymczasem bohaterowi takich właśnie prostych gestów brakuje i o takich marzy w chwili, gdy jest mu smutno. Na szczęście znajduje się ktoś, kto nie tylko rezygnuje z podążania za konwenansami, ale jeszcze potrafi zaradzić coś na zgubioną ulubioną śrubkę. Robocik może wreszcie dostać to, czego naprawdę potrzebował. Zagubiony przedmiot był jedynie pretekstem do kontaktów z innymi – to nie rzecz przynosi radość, a relacje. Przemek Wechterowicz i Emilia Dziubak tworzą książkę lapidarną i piękną w swojej prostocie, niby przeznaczona dla dzieci od trzeciego roku życia, ale tak naprawdę – dla wszystkich, bez względu na wiek i doświadczenia. Przypominają bowiem o tym, co jest naprawdę ważne i czym trzeba się w życiu kierować. „Jak ci pomóc, Robociku” to historia, która bez trudu trafi do wyobraźni najmłodszych – i sporo im powie o tym, jak budować kontakty z innymi. Tekst ograniczony do minimum pozwala na przemyślenie sobie tego, co różne zwierzęta mogłyby zaoferować Robocikowi, kiedy wspólne poszukiwania śrubki kończą się fiaskiem. Ale prawdziwy popis daje Emilia Dziubak w ilustracjach. To, co pozostaje w sferze marzeń czy wyobraźni poszczególnych bohaterów, pojawia się w naiwnych i dwuwymiarowych kredkowych rysunkach. Ilustracje przedstawiające rzeczywistość mają głębię, trójwymiar – i mnóstwo detali, wyglądają jak fotografie. Robocik staje się na nich prawdziwy – i zupełnie inny niż ten, którego wyobrażają sobie jego znajomi. Emilia Dziubak jak zwykle zachwyca, pokazuje kunszt ilustratorski i zasoby fantazji – dzieli opowieść na świat pożądany i rzeczywisty, akcentuje emocjonalne potrzeby bohatera – można tu prześledzić mimikę i otoczenie, żeby przekonać się, jak bardzo różnią się nadzieje od realiów. Co ciekawe, chociaż „naiwne” kredkowe rysunki wydają się płaskie i nie wywołują aż takiego zachwytu jak pełnostronicowe malunki – to właśnie w nich skrywają się podpowiedzi dotyczące właściwego postępowania. Dzieci przekonają się tu, że warto podążać za własną intuicją, albo wykorzystać niezrealizowane sytuacje jako podpowiedzi co do pożądanych zachowań w konkretnych okolicznościach. Robocik przecież mógłby jeść owoce z muszką owocówką albo jeździć na barana na niedźwiedziu – gdyby tylko jego znajomi odważyli się to zaproponować. Z pewnością atrakcje zmniejszyłyby smutek z powodu utraconej śrubki i pokazały, na kogo można liczyć. „Jak ci pomóc, Robociku?” to tylko z pozoru prosta historyjka dla kilkulatków. Tę książkę każdy powinien mieć w zasięgu ręki, żeby przypominać sobie, jak i dlaczego potrzebuje innych – i jak sam może się tym innym przydać.

poniedziałek, 16 grudnia 2024

Wielka księga opowieści kryminalnych. Zbrodnie pozornie niemożliwe

Familium, 2024.

Logika i wyobraźnia

Pierwsze, co rzuca się w oczy w przypadku tej publikacji, to sposób wydania: wielka, licząca ponad 500 stron dużego formatu księga z wszytą zakładką i grubymi stronami to tom, którego nie da się zabrać w podróż, czytać w autobusie albo tramwaju. Wraca więc koncepcja lektury jako święta, celebrowania czasu spędzanego nad książką. Wraca nie bez powodu: w końcu twórcy tej antologii wykorzystują klasykę, w pewien sposób więc nawiązują do dawnych tradycji. W całym urzekającym i albumowym wydaniu jest jednak bolesny brak korekty: nikt nie sprawdził choćby dzielenia wyrazów (więc jest w tym duża doza przypadkowości), podobnie rzecz ma się z niezręcznościami w przekładach (cofanie twarzy może zaskoczyć i trzeba się będzie zastanowić nad sensem), albo z rozgraniczaniem wypowiedzi i komentarzy narratora. Jeśli ktoś jest w stanie przebrnąć przez tego typu niedociągnięcia, czeka go literacka zabawa w podglądanie pomysłów i rozwiązań z kryminałów. Pojawia się w tej książce dwadzieścia opowiadań – różnych autorów kryminalnych. Większość odbiorców będzie kojarzyła tylko kilka nazwisk, które uszeregowane są – jak się może wydawać – od najbardziej do najmniej znanych. W ramach kryminałów pojawia się jednak także między innymi Edgar Allan Poe czy Stephen King. Są tu Arthur Conan Doyle i Agatha Christie, ale też twórcy, którzy nie mieli szans zaistnieć w świadomości przeciętnego czytelnika z dzisiejszych czasów. Zapomniani i odkrywani na nowo przez popkulturę – albo kompletnie pomijani. Wszystko po to, żeby udało się uporządkować konstrukcję.

Liczą się tutaj różne rodzaje zagadek kryminalnych, pułapek i niespodzianek, które wymagają użycia logiki i wyjaśniania czytelnikom kulis sprawy. Trudnią się tym eksperci od zbrodni – detektywi (czasem – detektywi-amatorzy), którzy cechują się wyjątkowo wyostrzonym zmysłem obserwacji. Najpierw trzeba przeprowadzić śledztwo, w miarę możliwości przepytać osoby, które znajdowały się na miejscu zbrodni albo z jakiegoś powodu mogą zostać wciągnięte w poczet podejrzanych, później – przedstawić odbiorcom (i uczestnikom śledztwa) odpowiednie wyjaśnienia, tak, żeby oczywisty stał się bieg wydarzeń. Nie ma tu przecież magicznych rozwiązań, nikogo nie interesują ponadnaturalne umiejętności czy parapsychologia – liczą się konkrety i dobrze uzasadniane wypadki. Przed każdym opowiadaniem pojawia się notka dotycząca autora (albo również konkretnego dzieła) – przydaje się to zwłaszcza kiedy nazwiska pobrzmiewać będą dla odbiorców coraz bardziej egzotycznie. Rzecz w tym, żeby najpierw zasugerować wydarzenia niemożliwe do ogarnięcia na drodze rozumowej, a później przedstawić drogę do odkrywania wyjaśnienia: starannie uknutą intrygę, która jest popisem literackim i logicznym. To powinno zainteresować dzisiejszych czytelników: nawet jeśli kontekst wydarzeń wydaje się im zbyt archaiczny a bohaterowie – niedzisiejsi – jest tu coś, co może przyciągnąć kolejne pokolenie odbiorców. Siła krótkich form polega na możliwości dokonywania szybkiego przeglądu i na przechodzeniu do kolejnych opowieści – w poszukiwaniu najbardziej atrakcyjnych pomysłów. Autorzy kryminałów prześcigają się w nich, podglądają i inspirują wzajemnie, a czasami w ogóle wykorzystują bohaterów funkcjonujących już w świadomości społecznej, żeby opowiedzieć inne ich przygody. To korespondowanie między tekstami wypada tu bardzo interesująco. Pogrupowanie tematyczne informuje czytelników, w jakich kierunkach szły poszukiwania autorów dotyczące kolejnych zagadek kryminalnych – nawet jeśli przebrzmiały prezentowane tu światy, zestaw intryg wciąż zasługuje na uwagę.

Gabriela Rzepecka-Weiß: Skrzat

Kropka, Warszawa 2024.

Odkrywanie magii

Ta bajka jest trochę jak kalendarz adwentowy: 24 krótkie rozdziały z przygodami Ady i Alka, którzy sprowadzili do swojego domu skrzata, to jednocześnie drobna lektura na wieczór dla najmłodszych oraz podpowiedź, co robić, żeby uchwycić grudniową atmosferę i się nie nudzić. Nie ma tu zbyt dużo tekstu do czytania, więc teoretycznie dzieci mogą śledzić akcję samodzielnie – chociaż może utrudnić im rozpoznawanie liter zestaw listów: sporych (stronicowych) bloków tekstu złożonych tak, żeby imitował pismo ręczne. Tego wymaga fabuła – być może młodsi czytelnicy zechcą sami czytać wiadomości pozostawione przez skrzata.

Wszystko zaczyna się od propozycji sprowadzenia na przedświąteczny czas skrzata. Skrzat nie ma być kłopotliwy w obsłudze, chociaż zdarza mu się psocić. Przydaje się, czasami w czymś pomaga, często przyczynia się do podsycania magii świąt. Ale kiedy próbuje się go przyłapać na działaniu, zamienia się w pacynkę i zastyga w trakcie wykonywanej właśnie czynności. Dlatego też Ada i Alek muszą troszczyć się o swojego gościa i kiedy już odgadną, jakie zadanie mu przerwali, zadbać o jego bezpieczeństwo. Skrzat wróci do żywej postaci z dala od ludzkich oczu – co nie dziwi, kiedy bierze się pod uwagę inne wyobraźniowe stworzenia żyjące tuż obok ludzi. Jednak skrzat, który przybywa do rodziny Ady i Alka, zamierza się zaprzyjaźnić z domownikami – a osiąga to dzięki listom. Pisze obszerne relacje ze swoich działań i zachęca adresatów do określonej aktywności. Jego podpowiedzi mogą stać się też wskazówkami dla czytelników – to propozycje związane z rutynowymi grudniowymi pracami, ale też próby budowania więzi rodzinnych i miłych wspomnień – bardzo często liczy się wspólna zabawa, wykonywanie absurdalnych poleceń (dzięki którym dzieci przekonają się, że dorośli też potrafią się wygłupiać), albo wspólne przytulenia. Bywa, że skrzat przyrządza jakieś przysmaki do jedzenia lub picia, podając przepisy w listach – tak, żeby zaprosić do eksperymentowania w kuchni. Zachęca również do czynienia dobra, nawet jeśli robi to w bardzo oczywisty i przewidywalny sposób. Dla małych odbiorców może się to stać odkryciem na dużą skalę.

Marcin Piwowarski zajmuje się tu stroną graficzną i bardzo uprzyjemnia najmłodszym śledzenie akcji zatrzymanej w rysunkowych kadrach. Tworzy malownicze obrazki, łączy różne techniki, żeby jak najpełniej podkreślić charakter zbliżających się świąt – i samej grudniowej atmosfery. Chce, żeby dzieci jak najdłużej mogły celebrować magiczny czas przed świętami, uczy je, jak to osiągnąć. Proponuje ilustracje urocze i przyjemne dla najmłodszych – dąży do tego, żeby warstwa graficzna zachęcała do poznawania treści historii. Nie ulega wątpliwości, że „Skrzat” to lektura na grudniowe wieczory – przyjemna i interaktywna. Chociaż wcale nie ma tu zaproszenia dla odbiorców – żeby przejmowali się zaleceniami skrzata dla Ady i Alka – wydaje się to oczywistą konsekwencją czytania historyjki. Zresztą każdy może we własnym otoczeniu znaleźć podobnego skrzata-pacynkę i zainicjować jego przygody w kontekście świąt. Skrzat wnosi w codzienność Ady i Alka mnóstwo radości, pokazuje im też, jak ważne jest spędzanie czasu razem.

niedziela, 15 grudnia 2024

Ariadna Castellarnau: Mrok jest miejscem

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Bez litości

Ariadna Castellarnau buduje świat pozbawiony sentymentów, wypełniony raczej zagrożeniami i niepokojami wewnętrznymi. W tym świecie nie ma pocieszenia, nie ma też ucieczki od najtrudniejszego losu. „Mrok jest miejscem” to tytuł zbioru opowiadań tej autorki – tytuł, który podkreśla namacalność minorowych nastrojów. Bo przecież niezależnie od tego, co staje się z bohaterami (a znajdują się oni w sytuacjach nie do pozazdroszczenia), można spróbować wytyczyć im kierunki przyszłości – na przekór wszystkiemu. Castellarnau zmusza czytelników do niewygody – nie podsuwa im prostych rozwiązań, nie daje odpowiedzi. Jeśli nawet ktoś potrzebuje drogowskazu, musi przebrnąć przez cały zestaw uwag i refleksji wybijających z oczywistych kolein. Nie da się jednoznacznie oceniać, nie da się też tworzyć prostych streszczeń tych utworów. „Mrok jest miejscem” to publikacja niewielka objętościowo – za to olbrzymia pod względem emocji. Co ważne, Ariadna Castellarnau rezygnuje z typowych światów. Zagłębia się w rzeczywistości skrajnie niegościnnej, w dodatku bez przepisów na przetrwanie w niej. Dzięki temu każdy może tu być sobą, za to nikt z zewnątrz nie poradziłby sobie w trudnych warunkach. Ariadna Castellarnau pokazuje przede wszystkim, że jest doskonałą obserwatorką. Zajmuje się psychologicznymi aspektami wyborów postaci – w małych formach nie ma czasu na budowanie całych charakterystyk, bazuje więc na zachowaniu i reakcjach bohaterów – za każdym razem innych i dostosowanych do kontekstu – co ciekawe, nawet w przypadku kompletnie oderwanych od codzienności spraw, z pogranicza, marginesu czy ze sfery pozbawionej kontaktu z rutyną odbiorców – Castellarnau przekonuje do siebie, sprawia wrażenie nieomylnej w konstruowaniu charakterów. Daje sobie radę także z kreowaniem przełomowych sytuacji. Znów lapidarność płynąca z warunków genologicznych zmusza autorkę do tworzenia wyrazistych i przekonujących skrótów. Sceny, które wprowadza, nie wymagają szerokich komentarzy.

Króluje tu jednak atmosfera. Bez względu na sprawność warsztatową i na celność w psychologicznych rysach autorka wie, jak wywołać dreszcze u czytelników. Funduje im zestaw silnych przeżyć połączonych z niebanalną fabułą. Mrok, który na początku odpycha, z czasem może stać się nawet pewnego rodzaju schronieniem, przynajmniej dla tych, którzy przebywają w pobliżu i oswajają się z obowiązującymi w nim zasadami. Ariadna Castellarnau nie chce, żeby czytelnicy dobrze się przy lekturze bawili – ale nie zabrania im czerpania pokrzepienia z elementów organizacji wewnętrznego – minorowego – świata. „Mrok jest miejscem” to zestaw, w którym kierunki działań bohaterów (i zarazem kierunki pomysłów autorki) nie są oczywiste. Drobne historie mocno angażują, zapadają w pamięć, ale też przynoszą mnóstwo ważnych prawd o człowieku w chwili próby. Jest to publikacja wymagająca, ale także urzekająca tym, jak miejsce pełne mroku może przedzierzgnąć się – jednak – w azyl nie tylko dla bohaterów. Rezygnacja z wygodnych rozwiązań okazała się tu całkiem niezłą decyzją – dzięki temu właśnie chce się sprawdzać, jakie światy powołuje do istnienia. Mrok to punkt wyjścia dla bardzo udanych historii.

Liane Schneider: Zuzia przygotowuje prezenty

Media Rodzina, Poznań 2024.

Radość świąt

Ten tomik pozwala dzieciom przypominać sobie, co jest prawdziwą wartością świąt. Grudniowy czas Zuzia spędza na przygotowywaniu niespodzianek dla najbliższych – nie chce kupować prezentów, chociaż młodszemu bratu musi wręczyć drobiazg niezrobiony przez siebie – ze względów bezpieczeństwa. Postanawia, że przynajmniej podarunki dla rodziców przygotuje własnoręcznie. I tak też się dzieje. Zuzia wymyśla, co przyda się tacie i co może się spodobać mamie – poświęca czas i siły na stworzenie wymarzonych przedmiotów, które bez wątpienia ucieszą dorosłych. Dziewczynka do sekretu dopuścić może swoją przyjaciółkę, ale nie rodzinę – nikt nie może wchodzić do jej pokoju ani zaglądać pod łóżko – tam znajduje się tymczasowa skrytka na prezenty. Zuzia musi działać tak, żeby rodzice się niczego nie domyślili – a obietnica, że sama posprząta swój pokój może przecież wzbudzić wątpliwości.

„Zuzia przygotowuje prezenty” to tomik, który może być inspiracją dla najmłodszych. Pokazuje im, że nie trzeba mieć pieniędzy, żeby ucieszyć bliskich prezentami – te własnoręcznie przygotowane (a wcześniej starannie obmyślone) mają największą wartość i sprawdzają się najlepiej właśnie podczas świąt. Liane Schneider rezygnuje z abstrakcyjnego przekonywania – towarzyszy razem z odbiorcami Zuzi, kiedy ta wykonuje kolejne prace twórcze i plastyczne. Tworzy w ten sposób oryginalne podpowiedzi i wskazówki dla tych dzieci, które nie miały do tej pory pomysłu lub możliwości wykonywania drobnych przyborników i ozdób – teraz mogą wziąć przykład z Zuzi. Nie wymaga to specjalnego wysiłku, raczej – czasu i cierpliwości. Autorka pokazuje odbiorcom cyklu, że każdy jest w stanie udowodnić bliskim, że o nich myśli.

Jest to tomik bogato ilustrowany – Joanina Goerrissen dba o stronę graficzną, która także zamienia się w podpowiedź dla odbiorców. Nie ma tu przecież poradnika, jak stworzyć ozdoby wymyślane przez Zuzię – obrazki mogą zatem być pomocne w ocenie postępów własnych prac. Zuzia nie przejmuje się podawaniem kolejnych etapów pracy – byłaby przez to mniej prawdziwa, a właśnie w autentyczności tej bohaterki skrywa się jej urok. Zuzia to kilkulatka, która nie boi się wyzwań, chętnie eksperymentuje i poszukuje sposobów na wyrażanie siebie. Jest kreatywna i lubi działanie, realizuje się w barwnych pomysłach i postawach. Najlepszy przykład odbiorcom daje sobą – nie ma tu żadnych odgórnych pouczeń, wnioski z lektury powiedzą dzieciom, jak najlepiej się zachowywać i jak uprzyjemniać sobie kolejne dni czy relacje z innymi. Zuzia ma swoje wady – to kilkulatka niesforna, inteligentna i z przyjemnością testująca to, co nowe. To dzięki Zuzi wielu odbiorców może dowiedzieć się, co ich czeka w konkretnych okolicznościach. Tym razem Zuzia może skupić się na prezentach po to, żeby odkryć, ile radości daje obdarowywanie innych – to prosta prawda, którą zawsze próbuje się przekazać najmłodszym. Jednak ta lektura jest zachętą do samodzielności, do przetestowania podpowiedzi i przekonania się na własnej skórze o prawdziwości odkrycia Zuzi.

sobota, 14 grudnia 2024

Lucy Score: Nowy projekt Maggie

Media Rodzina, Poznań 2024.

Zakotwiczenie

Maggie Nichols to bohaterka na miarę dzisiejszych czasów. Nikogo nie zdziwi jej olśniewająca kariera robiona w internecie – Maggie jest gwiazdą YouTube’a, w pełni profesjonalną. Prowadzi firmę remontującą domy – a na swoim kanale Wymarzony dom Maggie zamieszcza filmiki z olśniewających metamorfoz kolejnych miejsc. Maggie nigdzie nie zagrzewa miejsca na dłużej, przeważnie przeprowadza się po kilku miesiącach, kiedy tylko skończy następny projekt. Pozbawiona sentymentów i potrzeby zapuszczenia korzeni gdziekolwiek, przyjmuje stereotypowo męski punkt widzenia (i taki też zawód, bo bohaterka nie stroni od używania narzędzi typowych dla budowlańców, umie je obsługiwać i nie zrobi sobie przy tym krzywdy). Dąży do tego, żeby przedstawiać kolejne nieruchomości w maksymalnie atrakcyjny sposób, a ponieważ jej kanał zdobywa coraz większą popularność, nie ma problemu z ich sprzedażą. I, jak to zwykle u Lucy Score bywa, Maggie trafia do miejsca przełomowego, małego miasteczka, w którym wszyscy znają się ze sobą i wiedzą o sobie nawzajem wszystko. Kinship w stanie Idaho to raj na ziemi, przynajmniej według niektórych. To tutaj znajduje się opuszczony i bardzo stary dom z przepięknym widokiem. Maggie po raz pierwszy w życiu kieruje się sentymentem: to tu spędziła najpiękniejsze wakacje w życiu, kiedy miała dwanaście lat i mogła wyjechać z mamą. Z miejscowych fachowców konstruuje ekipy remontowe. Prym wśród pracowników wiedzie Silas, superprzystojny specjalista od projektowania zieleni. Szybko doczekuje się pseudonimu Hot Ogrodnik – nie bez powodu. Od pierwszej chwili zwraca uwagę na Maggie i planuje zatrzymać ją w Kinship.

Lucy Score wie, jak budować romanse, żeby nie spłycać relacji między bohaterami i żeby przekonać do siebie czytelniczki gęstą i ciekawą narracją. „Nowy projekt Maggie” pisze według swojego schematu (chociaż rezygnuje z motywów sensacyjno-kryminalnych, to romansowa obyczajówka, lekka i zabawna). Poza główną atrakcją, czyli relacjami między Silasem i Maggie autorka wprowadza cały szereg dodatkowych – między innymi stosunki Maggie i jej byłego męża-geja, nowe związki dawnych partnerów, a także konstelację rodziny Silasa. Mężczyzna wie, że zawsze może liczyć na swoje rodzeństwo (nawet jeśli bliscy konkurują w docinkach i złośliwościach na co dzień), a do tego na oryginalny zestaw dwóch mam i dwóch ojców (rodzice w nowych związkach utrzymują ze sobą przyjaźń do tego stopnia, że są stale obecni w życiu swoich pociech i swoim nawzajem). Drobne sprawy z codzienności stają się ważne – bo dotyczą najbliższych. Powiększa się liczba tematów, które intrygują i które budują atmosferę azylu i pokrzepienia. Mimo sercowych rozterek i dylematów bohaterów (bo przecież nawet jeśli od początku mają się ku sobie, nie może im pójść za łatwo), jest tu spokój, który pozwala na cieszenie się historią. Lucy Score wie, jak wypełniać tekstem romansowe scenariusze – żeby nie wypaść naiwnie i nie zniechęcić odbiorców oczywistościami. Jej książki wciągają – nawet kiedy pozna się powtarzalny szkielet. Dobrze się czyta o tej parze, mnóstwo tu niespodzianek i oryginalnych pomysłów, a budowanie domu-oazy wbrew początkowym intencjom sprawdza się jako źródło ukojenia dla czytelników. Nie trzeba być nawet specjalnie miłośnikiem romansów, żeby cieszyć się tą lekturą.

Zofia Stanecka: Basia i kino

Harperkids, Warszawa 2024.

Przeżycia

Basia to kilkulatka, która przeprowadza swoich rówieśników przez meandry bycia dzieckiem – poznaje kolejne rozrywki i obowiązki, kolejne wydarzenia charakterystyczne dla świata maluchów, takie, bez których nie da się obejść i takie, które są przyjemnym dodatkiem do codzienności. W tomiku „Basia i kino” mała bohaterka przekonuje się, jakie rozrywki może zapewnić oglądanie filmów na dużym ekranie i w wyciemnionej sali. Wszystko zaczyna się od wspomnień rodziców i stryjków – dorosłe pokolenie przywołuje przyjemne chwile spędzane kiedyś w kinach, a to wyzwala w Basi ochotę na przetestowanie takiej atrakcji. Wprawdzie jako berbeć Basia już była w kinie i z podekscytowania bez przerwy musiała wychodzić do toalety, jednak teraz jest już wystarczająco duża, nawet na film z napisami (chociaż akurat to ją trochę martwi, bo nie czyta zbyt dobrze). Co więcej: kuzynka Basi twierdzi, że chodzi już na filmy dla starszych dzieci – i Basia, jak to Basia, też by na takie chciała. Na szczęście tata jest jej w stanie wytłumaczyć, że do niektórych dzieł trzeba zwyczajnie dorosnąć – nie wszystkie spodobają się kilkulatkom. Basia ma o czym myśleć – ale liczy się fakt, że pójdzie z rodzicami i bratem na film dla dzieci – przeżyje pobyt w kinie i da się ponieść emocjom, które towarzyszą projekcji. Przekona się, że filmy oglądane w kinie to miły sposób na spędzenie czasu (i to z całą rodziną), a do tego – że można je bardzo silnie przeżywać. Zofia Stanecka kojarzy też kino z przekąskami, jakie można ze sobą zabrać (ale na szczęście w trakcie filmu Basia zapomina o tym, że chciała coś chrupać, nie ma takiej potrzeby – pochłania ją film).

„Basia i kino” to kolejna książka w rozrastającej się od dekad serii. Mała bohaterka poznaje w niej świat i dowiaduje się, jak można spędzać czas. Pokazuje odbiorcom, jak ważna jest rodzina, codzienne relacje z mamą, tatą i rodzeństwem – a także z dalszymi krewnymi przychodzącymi w odwiedziny. W domu Basi to nie kolorowe ekrany smartfonów pełnią główną rolę, a towarzystwo, wspólnota i nastawienie na mądre wychowanie. Zofia Stanecka tak prowadzi historie, żeby nie pouczać dzieci przesadnie (owszem, Basia co pewien czas dowiaduje się czegoś na temat postaw i zachowań, ale nie ma w tym męczących morałów, raczej naturalne wyjaśnienia spraw dla kilkulatków niekoniecznie oczywistych). Basia wiele rzeczy poznaje w praktyce, przekonując się, dlaczego nie warto się bać albo – dlaczego warto eksperymentować i wchodzić w nowe atrakcje. Daje przykład odbiorcom – a przecież nie przestaje być rozbrykaną kilkulatką z wieloma wadami. Dom Basi jest stworzony tak, żeby zapewnić ciepłą i rodzinną atmosferę – nie ma tu idealizowania bohaterów, każdemu zdarzają się słabsze chwile, zmęczenie czy skłonność do kłótni – ale króluje zrozumienie i traktowanie nawet najmłodszych z pełną powagą. Jest tu czas na zabawę i czas na obowiązki, a dotyczy to także najmłodszego pokolenia. Z domu Basi można brać sobie serdeczność i mądrość w wychowywaniu dzieci – Zofia Stanecka podpowiada, jak sobie radzić w różnych sytuacjach.

piątek, 13 grudnia 2024

Weronika Kostyrko: Róża Luksemburg. Domem moim jest cały świat

Marginesy, Warszawa 2024.

Wybory

Obszerny to tom – już na pierwszy rzut oka rozmiarami wykracza poza standardowe biografie publikowane dzisiaj. „Róża Luksemburg. Domem moim jest cały świat” to książka, w której Weronika Kostyrko zajmuje się nie tyle odtwarzaniem życiorysu bohaterki, co przywoływaniem jej politycznych wyborów i decyzji. Róża Luksemburg daje się lubić na początku książki, kiedy trzeba przybliżyć jej sylwetkę i ukazać ją w kontekście rodzinnym czy domowym – tutaj wypada intrygująco zwłaszcza dzięki zestawieniom z późniejszymi faktami. Kostyrko bardzo sprawnie przeprowadza research na tematy bieżące niezwiązane koniecznie z samą bohaterką książki – zależy jej na umiejętnym odmalowywaniu kontekstu, bo przecież od niego zależy, jak będzie Róża Luksemburg w życiu postępować. Precyzyjnie odtwarza więc tło działań i samej polityki – żeby dla odbiorców szybko stało się jasne, dlaczego młodzi ludzie pragnęli zmian i co chcieli uzyskać przez angażowanie się w sprawy państwa. Od wejścia w dorosłość – i od pierwszych podejmowanych decyzji – toczy się tu już opowieść nie o Róży Luksemburg a o rzeczywistości, w której przyszło jej funkcjonować. Weronika Kostyrko płynnie przechodzi od jednostki do ogółu i już nie ma powodu, żeby do tej jednostki z perspektywy przeżyć czy rozwoju wracać. Liczy się jedynie Róża Luksemburg jako szkło powiększające, lupa dla wydarzeń z ówczesnej sceny politycznej. I tu autorka książki przechodzi niemal w sferę podręcznika do historii, zajmuje się dziejami, tylko od czasu do czasu zaznaczając w tym rolę swojej bohaterki. Róża Luksemburg w końcu ma wpływ na politykę, może kształtować dzieje – i to zostaje w książce starannie wynotowane. Autorka korzysta z pozostawionych dokumentów, ale zadanie ma ułatwione – w końcu opowiada o postaci już przeczytanej i skomentowanej – ma do dyspozycji nie tylko materiały źródłowe, ale i bogatą literaturę przedmiotu.

Stara się Weronika Kostyrko narracji nadawać dynamiczny charakter. Nie jest to książka, która pozostawiałaby obojętnymi odbiorców – jednak trudno jest tu unikać oceniania rzeczywistości. Ponieważ Róża Luksemburg jest w centrum uwagi, podbarwia codzienność, także tę polityczną swoim charakterem i wyborami. Autorce zależy nie tylko na przedstawianiu postaci, ale i na wytłumaczeniu czytelnikom, o co chodziło w relacjach na scenie politycznej. I na tym się skupia. Zresztą znacznie więcej jest tu nawiązań do kwestii społecznych i publicznych niż do życia Róży Luksemburg – to trzeba będzie wyłuskiwać z relacji politologicznych. Nie wszystkich takie rozwiązanie usatysfakcjonuje, ale jeśli ktoś będzie potrzebował szczegółowego wypełnienia informacjami na temat pewnego okresu historycznego – znajdzie tu sporo danych. Rzecz jasna autorka nie ucieka całkiem od biograficznych detali, zdarza się, że sięga po anegdoty lub wiadomości pozornie bez znaczenia, dzięki którym może jednak budować portret Róży Luksemburg. Jest to wielowymiarowa książka bardziej dla tych, którzy lubują się w odszyfrowywaniu związków wielkiej polityki i prywatnego życia. U Róży Luksemburg liczy się przede wszystkim to pierwsze. Ale żeby zrozumieć ideały bohaterki – i, co ważniejsze, dobrze je odbiorcom wyjaśnić, Weronika Kostyrko przygląda się szerszemu planowi historii.

czwartek, 12 grudnia 2024

Filip Springer: Szara godzina. Czas na nową architekturę

Karakter, Kraków 2024.

Otoczenie

Architektura pozwala na odbywanie podróży w czasie – ale nie znaczy to, że należy podporządkowywać ją minionym rozwiązaniom. Filip Springer pracuje nad tym, żeby architekci spróbowali przynajmniej zmienić sposób myślenia i przywykli do konieczności wprowadzania zmian nie tylko w architekturze użytkowej. Sporo miejsca poświęca wpływowi rozwiązań architektonicznych na środowisko – nie chodzi tu przecież o to, żeby zamknąć się w budynku i zapewnić sobie odpowiednią temperaturę i wilgotność powietrza niezależnie od klimatu, ale żeby brać pod uwagę również i ślad węglowy, i wpływ budowli na przyszłe pokolenia. Książka składa się z esejów i reportaży, które uświadamiają czytelnikom, jak ważne decyzje podejmować można na etapie projektowania budynków. Sprawdza, czym jest dla dzisiejszych użytkowników – mieszkańców – komfort i bezpieczeństwo, co oznaczają te kategorie dla projektantów przestrzeni, czym kierują się ludzie przy wyborze miejsca do mieszkania i jak można pogodzić te wybory z aspiracjami architektów. Filip Springer zastanawia się między innymi nad tym, czy architekci dzisiaj mogą odmówić przyjęcia zlecenia ze względów ideologicznych – albo przynajmniej czy są w stanie bronić swoich przekonań, jeśli realizacja zadania byłaby szkodliwa dla środowiska lub ludzi. Śledzi autor oryginalne pomysły – na przykład dwupoziomowy rynek – sprawdza, czy da się je wcielić w życie i czy zainspirują innych. Bywa, że architektura staje przed nieoczekiwanymi wyzwaniami: jak w przypadku konieczności zagospodarowania gruzu. Są tu pytania nieoczywiste i komplikacje płynące z przeludnienia, są podstawowe potrzeby mieszkańców w opozycji do działań deweloperów. Każdy rozdział w tej książce to nowy zakres refleksji nad otoczeniem. Filip Springer za każdym razem wynajduje coś odkrywczego dla czytelników, ciekawego i ważnego – przeprowadza rozmowy z ludźmi odpowiedzialnymi za konkretne rozwiązania i pomysły, czasami cytuje literaturę fachową i sprawdza, co dzieje się w światowej architekturze. Dzieli się nie tyle przemyśleniami co obrazami, które wpływają na wyobraźnię odbiorców: chce zachęcać do zmian i inspirować, chce też rozpowszechniać najlepsze metody działania – licząc na to, że to sami konsumenci zaczną wywierać wpływ na odpowiedzialnych za przestrzeń.

Springer pisze zwięźle, zostawia czytelników z wizjami nie zawsze krzepiącymi, nawołuje do zmian (i przypomina o ich konieczności), ale przede wszystkim jest w stanie wciągnąć odbiorców w opowieść o architekturze i o jej pułapkach. Wie, jak przykuwać uwagę i zachęca do dyskusji albo przynajmniej do zastanowienia nad sprawami społecznymi. W „Szarej godzinie” największe znaczenie ma architektura pozostająca blisko zwykłych ludzi – i teraz ci zwykli ludzie dostają możliwość wejścia do świata sobie nieznanego, a odbieranego intuicyjnie. Filip Springer tworzy pomosty między specjalistami i użytkownikami efektów ich prac. Wyraziste scenki w połączeniu z informacjami pozbawionymi hermetyczności są wyznacznikiem tej książki – kolejnej bardzo atrakcyjnej publikacji poświęconej architekturze użytkowej. „Szara godzina” to propozycja dla szerokiego grona odbiorców, ale każdy znajdzie w tej książce coś innego dla siebie – jednych najbardziej zachęci wizja wstępu do zamkniętego kręgu, drugich – przewodnik po otoczeniu, lekcja rozglądania się wokół. Jest ta publikacja wartościową lekturą, ale poza wszystkim – dobrze się ją czyta.

środa, 11 grudnia 2024

Ralf Butschkow: Mam przyjaciółkę astronautkę

Media Rodzina, Poznań 2024.

Trening przed lotem

Karolina, mama Juliana, jest osobą niezwykłą. Zabiera swojego syna i jego przyjaciela do Krajowego Ośrodka Lotnictwa i Astronautyki – a tam zamienia się w przewodnika i tłumaczy kolejne etapy przygotowań do lotu w kosmos. Dzieje się w niewielkim tomiku z serii Mądra Mysz wiele – bo też i tematów, które zainteresują nawet małych odbiorców będzie tu mnóstwo. Trzeba w końcu dowiedzieć się, dlaczego astronauci muszą umieć naprawić wszystko, w dodatku w grubych rękawicach. Do czego służą im lekcje na basenie, jak wyglądają symulatory lotów. W końcu bohater dowie się, jak wypada codzienność w kosmosie – bo jest tu naprawdę sporo wyzwań, które nie przyszłyby do głowy zwykłemu człowiekowi. „Mam przyjaciółkę astronautkę” to tomik dla maluchów, które chciałyby dowiedzieć się czegoś o lotach w kosmos – i o przygotowaniach do takiej pracy. Nie jest to zwyczajny zawód i zajęcie, które łatwo zdobyć – warto więc wiedzieć od początku, na co się nastawiać i do czego się przygotowywać. Warto też zastanowić się nad komplikacjami przy najzwyklejszych czynnościach – na przykład korzystaniu z toalety czy piciu wody. Karolina nie pomija żadnego szczegółu, tak, żeby zaintrygować najmłodszych. Wie zresztą, jak atrakcyjna jest jej praca – więc nie ma większych problemów z prowadzeniem narracji. Ralf Butschkow pisze i ilustruje tomik, który może być jednym z bardziej popularnych w znakomitym cyklu edukacyjnym. Każde dziecko przecież w którymś momencie przechodzi fascynację kosmosem i astronautyką – a to zajęcie dzięki swojej egzotyczności przyciąga.

Mama Juliana wie sporo – i jest w stanie odpowiadać na kolejne pytania bohaterów. Zdaje sobie sprawę z tego, co jest nietypowe albo niezwykłe z perspektywy malucha, przygotowuje dla odbiorców cały przegląd dokonań i rozwiązań z kosmosu – ale też i z miejsc, w których astronauci przechodzą specjalny trening. Oczywiście zupełnym przypadkiem dzieci mogą uczestniczyć w odpalaniu ogromnej rakiety kosmicznej – żeby jeszcze bardziej podrasować codzienność astronautów. Ralf Butschkow nie ucieka od bardziej skomplikowanych tematów – w tekście stara się używać prostego języka, wprowadza opisowe (ale krótkie) wyjaśnienia, za to na ilustracjach wprowadza mnóstwo szczegółów – obrazki można uważnie śledzić, analizować rozwiązania z nich i cieszyć się wielością detali, które pełnią funkcję informacyjną. Tomik kierowany jest zarówno do dzieci, które nie są zainteresowane lotami w kosmos, jak i do tych, które o takiej przygodzie marzą. Ralf Butschkow starannie je przygotowuje na podobne doświadczenia. Podpowiada im, z czym będą musiały się mierzyć i co może je zaintrygować. Podsuwa lekturę, która jednocześnie podkarmia wyobraźnię i zapewnia niezbędną wiedzę. „Mam przyjaciółkę astronautkę” to próba zainteresowania odbiorców pozornie tylko męskimi zawodami – nieprzypadkowo to kobieta oprowadza po ośrodku astronautyki. Mali odbiorcy przekonają się, czy nadają się do takiego zawodu i czy by się tu dobrze czuli, mogą sprawdzić, czy uda im się jakieś własne umiejętności wykorzystać w przyszłych latach. To tomik, który przynosi sporo ciekawych wiadomości kilkulatkom.