* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

piątek, 2 września 2016

Agnieszka Olszanowska: Listy z dziesiątej wsi

Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.

Przeszłość

Dla fanek literatury kobiecej Agnieszka Olszanowska ma dość nietypową propozycję. Jej „Listy z dziesiątej wsi” to w niewielkim stopniu nawiązanie do modnych czytadeł. W przygodzie Beaty tylko początek przypomina standardowe dzisiejsze powieści obyczajowe: kobietę z dwoma synami porzuca mąż. Beata musi wziąć się w garść i zawalczyć o lepszą przyszłość dla siebie i dzieci. Na razie wraca do brata, chociaż mieszkanie w rodzinnym domu bywa obarczone sporymi przykrościami. Kuba bywa despotyczny i agresywny, chociaż pomaga, to jednocześnie niszczy bohaterkę podejrzliwością czy otwartymi oskarżeniami. Beata pokazuje natomiast, co to znaczy być silną kobietą. Znajduje pracę w budce z fast foodem i rozpoczyna mozolne budowanie relacji z dziwnym ale dobrym szefem. To „dzisiejsza” część „Listów z dziesiątej wsi”, ta bardziej konwencjonalna i zwykła, mimo że autorka na wstępie rezygnuje z obiecywania sielanki. „Niedzisiejsza” część oznacza wyprawę w przeszłość – ta wyraźnie Olszanowską kusi bardziej niż współczesność i losy Beaty. Bohaterka odkrywa listy swojej babki (część korespondencji znajduje się w rękach szefa) i dowiaduje się z nich, z czym zmagała się przodkini. Poznaje, czym naprawdę jest determinacja i walka o szczęście, dowiaduje się o mrocznych sekretach z przeszłości i rodzinnych problemach. To trochę jak odwrotność poszukiwania skarbu: tutaj na horyzoncie nie majaczy skrzynia z rodowymi precjozami, nagrodą może być co najwyżej radość ze zdobycia wiedzy. Owa wiedza bywa wprawdzie podszyta goryczą, ale jest cenna w małej wiosce, w której dawne sprawy przechodzą na kolejne pokolenia.

Najpierw Olszanowska mocno skupia się na Beacie i jej doznaniach oraz przeżyciach. Dramat porzuconej kobiety, brak perspektyw, oskarżający wzrok brata i dzieci – wszystko sprzysięga się przeciwko Beacie. Jednak dopiero w listach Basi i Stacha widać, jakie nieszczęścia dotykały ludzi dawniej. Tu autorka wplata do historii dramaty rodzinne, ale i sprawy z wielkiej polityki, przeprowadza odbiorców przez losy kraju postrzegane z perspektywy prostych ludzi z maleńkimi marzeniami. Tu żadne uczucia nie mogą być oczywiste ani czytelne, wszystko trzeba przeanalizować. A Agnieszka Olszanowska daleka jest od nasycenia fikcji literackiej optymizmem i cukierkowymi romansami. Kusi ją za to mrok, tajemnica i niebezpieczeństwo. To doskonała odskocznia od lukrowanych fabułek, ale i ciekawy zestaw portretów psychologicznych.

Za to niespecjalnie udała się konstrukcja książki. Autorka bardzo lubi melodyjność dawnej składni czy śpiewność ludowych narracji, kiedy tylko w historii Beaty nawiązuje do przeszłości, mimochodem wpada w pułapkę inwersji i odrębnych akcentów zdaniowych. Kiedy tylko nadarza się okazja na prześledzenie treści listów, niemal zapomina o teraźniejszości, zagłębia się w dokumenty, jakby nic poza nimi nie istniało. To zabieg dość naiwny i w tej realizacji niezbyt przekonujący, chociaż wiadomo, że z bloku listów odbiorcom łatwiej będzie wydobyć informacje niż ze strzępków rzucanych tu i ówdzie fragmentów korespondencji. Olszanowska łamie też zasady konstruowania fabuły, jeśli chodzi o wskazówki na przyszłość. Trochę wzoruje się na Grażynie Jeromin-Gałuszce, chociaż bardzo chce być osobna.

„Listy z dziesiątej wsi” są powieścią w warstwie narracyjnej nierówną, ale i tak wynagradza to czytelniczkom klimat historii i sam dobór wydarzeń. Olszanowska świadomie odrzuca zwyczajność i obietnice udanego życia, woli niebezpieczeństwo i brak wygody. Proponuje więc odbiorcom inne spojrzenie na historie o miłości i obyczajówki. Sam ten pomysł już się liczy, nawet jeśli realizacja ma słabe punkty. „Listy z dziesiątej wsi” to powieść być może nie dla wszystkich, ale na pewno warta dostrzeżenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz