Bellona, Warszawa 2015.
Marzenie
Powiedzieć, że ta publikacja została stworzona z pasji, to nic nie powiedzieć. Jerzy Gotowała spisuje swoje przeżycia jako plot wojskowy i chociaż myli się w ocenie rynku wydawniczego, dostarcza czytelnikom świadectwa prawdziwie mocnych wrażeń. Jest przy tym bezlitośnie precyzyjny, dokładny w stopniu nieznanym przeciętnemu odbiorcy. Zabiera wszystkich chętnych w podróż przez życie, a i na podniebne wyprawy. Tom „Niebo nad głową”, zaplanowany jako pierwsza część rozbudowanych memuarów to opowieść o zdobywaniu pierwszych szlifów w lotnictwie, o specyfice służby i o życiowych wyborach. Autor prezentuje rozmaite zadania wymagające odwagi, pomysłowości lub przełamania własnych ograniczeń. Niemal cały czas spędza za sterami samolotów, toczy „walki” powietrzne, analizuje krok po kroku czynności, które wykonuje. Opowiada o reakcjach organizmu na powietrzne akrobacje i o przypływie adrenaliny w powietrznych pojedynkach. Skupia się na każdym, nawet najmniejszym wykonywanym przez siebie geście, nie zapomina też o ujawnianiu najskrytszych myśli. Odbiorcy zyskają zatem najbardziej pełny obraz wydarzeń z perspektywy autora – a do tego przekonanie, co dzieje się w kabinie pilota samolotu wojskowego. Ta drobiazgowość Gotowały dla jednych może być największym atutem tej pozycji, dla innych – największą przeszkodą w lekturze. Jerzy Gotowała nie zmienia bowiem realiów, wszystko przedstawia tak, jak się odbywało. To oznacza, że przywołuje na przykład skrótowe rozkazy i odpowiedzi na wojskowe komendy w ich naturalnym brzmieniu, z całą enigmatycznością i tajemniczością – nie wyjaśnia za to, czego dokładnie dotyczą. Nie przerabia krótkich dialogów na literackie, a to pogłębi rozdźwięk między nim – pilotem wojskowym – a zwykłymi odbiorcami. Inna rzecz, że do „Nieba nad głową” zaglądać będą raczej podobni Gotowale, rozmiłowani w lotach, albo ci, którzy chcieliby poznać „od kuchni” dość egzotyczny zawód.
Pisze Jerzy Gotowała o sytuacjach podczas lotów i ozdabia te wspomnienia zdjęciami z kabiny. To stanowi większą część publikacji i mimo powtarzalności sytuacji podniebnych autor zawsze stara się znaleźć czynnik różniący wspomnienie od innych. Gdyby pracował z ghostem, mógłby zaproponować tom trzymający w napięciu i pełen akcji – jednak sam stawia na uporządkowane fakty, nie na zabawy akcentami literackimi. Poza sprawą lotów przewijają się tu, zupełnie na marginesach, kwestie osobiste: ten, kto chce poświęcić życie swojej pasji, potrzebuje sporo szczęścia, by znaleźć wyrozumiałego partnera. Jerzy Gotowała przekonuje się, że dla wybranki serca ważniejsze jest poczucie stabilizacji niż jego radość. Innym razem znajduje chwilę na wspominanie kolegów, którzy zginęli. Dla Gotowały latanie to sposób na życie, zawód dający szczęście i poczucie spełnienia. Autor dzieli się chętnie wrażeniami i nie szuka dla nich punktu odniesienia, dla niego inna droga czy inne życiowe wybory po prostu nie istnieją. „Niebo nad głową” jest zatem nie tylko historią z punktu widzenia uwielbiającego swoją pracę pilota wojskowego. To wspomnienia naznaczone spełnieniem marzeń, z konieczności hermetyczna próba podzielenia się życiowym sukcesem w mikroskali. Nawet jeśli kogoś podniebne wyczyny nie będą specjalnie interesować, może pozazdrościć autorowi przygód i znalezienia własnego miejsca. „Niebo nad głową” to książka, w której Jerzy Gotowała dzieli się z odbiorcami tym, co dal niego najważniejsze. W rozdziałach skrywa cały wachlarz silnych emocji – ale nie może być inaczej, skoro sam mocno przeżywa każdą powietrzną przygodę. „Niebo nad głową” to publikacja dla tych, którzy chcieliby się przekonać, jak wygląda zawód pilota wojskowego i co czuje się podczas walk (lub wypadków) lotniczych. To ujęcie rzadko spotykane i chociaż nie stanie się bestsellerem – przyniesie kilka ciekawostek. przecież do końca historii jeszcze daleko.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Witam,
OdpowiedzUsuńInteresująca książka....ale
w rozdziale ZJAWA...wspomnienia dotyczą 23 wrzesnia 1968 r, autor w powietrzu przechwytuje "ruski" myśliwiec Su-27. Jak to możliwe gdy prototyp tego samolotu został oblatany dopiero Data oblotu 20 czerwca 1977, a do służby wszedł od 1980. Chetnie zadałbym Panu Generałowi pytanie: Jak to możliwe. Autor wspomniał też w tych wspomnieniach, że przechwycony samolot jest podobny do F-15...ten samolot oblatano dopiero 27 lipca 1972 ...po prostu w tym czasie tych samolotów jeszcze nie było.
Pięknie gratuluję autorowi pisarskiej fantazji, ale niestety nazbyt często wdziera się ona w realne życie osób zarówno nadal żyjących, jako i w pamięć tych, którzy zginęli w katastrofach lotniczych. W epizodach z życia w 26 plm w Zegrzu Pomorskim na przykład, autor przytacza nazwiska konkretnych osób stawiając ich w niekiedy w nienajlepszym świetle wbrew faktom, co rodzi pytanie o rzetelność zapisu. Wspomnianemu przez autora Józkowi Kozłowskiemu, być może brakowało tego lotniczego „COŚ”, ale nie stracił go na MIG-21, ponieważ nigdy na nich nie latał i to z „winy” komisji lekarskiej WIML, która w 1966 r. obniżyła mu grupę zdrowia do 4-tej, co umożliwiało latanie tylko na samolotach tłokowych TS-8 i AN-2. W czasie ataku na poligon w Podborsku, zegrzańskie LIM-2 i LIM-5 nie „rozstrzelały” poligonu z rakiet, ponieważ nigdy nie były w ten typ broni wyposażone. Z innych przykładów „rozminięcia się” z faktami można przytoczyć epizod z krową, właściwie z cielakiem, wprowadzonym do hotelu w Rosnowie, który miał miejsce w latach pięćdziesiątych i nie słyszałem żeby powtórzył się w latach sześćdziesiątych, choć mieszkam tam od roku 1960-go. Dwaj uczestnicy opisanego przez autora książki żartu nie mogą już potwierdzić tego faktu, bo zginęli w katastrofach lotniczych, trzeci żyjący nic nie pamięta, pozostał więc tylko ten, który opisuje, że był jego współautorem. Ogólnie rzecz biorąc, książkę czyta się wspaniale, zwłaszcza tym, dla których latanie było i jest pasją życia. Niestety, za dużo w niej „powieściowego” bohaterstwa i fantazji znacznie odbiegającej od ówczesnych realiów życia w „zielonym garnizonie”.
UsuńZ pozdrowieniami, ppłk w st. spoczynku pil. Józef Kozłowski
Właśnie przed chwilą dotarłem do tego fragmentu :) Książka jest super, ale wydaję mi się, że wcześniej tez autor miał problem z chronologią. Opisuje lot i reakcje głowic pocisków na podczerwień na przelatujący samolot. Tylko wtedy pułk używał jeszcze Migów-17 :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPięknie gratuluję autorowi pisarskiej fantazji, ale niestety nazbyt często wdziera się ona w realne życie osób zarówno nadal żyjących, jako i w pamięć tych, którzy zginęli w katastrofach lotniczych. W epizodach z życia w 26 plm w Zegrzu Pomorskim na przykład, autor przytacza nazwiska konkretnych osób stawiając ich w niekiedy w nienajlepszym świetle wbrew faktom, co rodzi pytanie o rzetelność zapisu. Wspomnianemu przez autora Józkowi Kozłowskiemu, być może brakowało tego lotniczego „COŚ”, ale nie stracił go na MIG-21, ponieważ nigdy na nich nie latał i to z „winy” komisji lekarskiej WIML, która w 1966 r. obniżyła mu grupę zdrowia do 4-tej, co umożliwiało latanie tylko na samolotach tłokowych TS-8 i AN-2. W czasie ataku na poligon w Podborsku, zegrzańskie LIM-2 i LIM-5 nie „rozstrzelały” poligonu z rakiet, ponieważ nigdy nie były w ten typ broni wyposażone. Z innych przykładów „rozminięcia się” z faktami można przytoczyć epizod z krową, właściwie z cielakiem, wprowadzonym do hotelu w Rosnowie, który miał miejsce w latach pięćdziesiątych i nie słyszałem żeby powtórzył się w latach sześćdziesiątych, choć mieszkam tam od roku 1960-go. Dwaj uczestnicy opisanego przez autora książki żartu nie mogą już potwierdzić tego faktu, bo zginęli w katastrofach lotniczych, trzeci żyjący nic nie pamięta, pozostał więc tylko ten, który opisuje, że był jego współautorem. Ogólnie rzecz biorąc, książkę czyta się wspaniale, zwłaszcza tym, dla których latanie było i jest pasją życia. Niestety, za dużo w niej „powieściowego” bohaterstwa i fantazji znacznie odbiegającej od ówczesnych realiów życia w „zielonym garnizonie”.
OdpowiedzUsuńZ pozdrowieniami, ppłk w st. spoczynku pil. Józef Kozłowski