* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 31 sierpnia 2025

Ewa Nowak: Akcja Czarny Jaszczur

Harperkids, Warszawa 2025.

Wakacyjne skarby

Wanda-Lena i Markus to przyjaciele, którzy w każdej wolnej chwili grają w metagramy (nie ma to żadnego związku z fabułą ani z charakterami, jedynie wprowadza ciekawostkę językową do dialogów), a w wakacje są bardzo zajęci: muszą rozwiązać pewną zagadkę. Poza rozwiązywaniem zagadki borykają się jeszcze z dorosłymi, którzy przeważnie nie wiedzą, jak się zachować: Markus nie ma jednej dłoni i w związku z tym spotyka się wciąż z niepotrzebnymi komentarzami. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby postronni pohamowali ciekawość – ale skoro nie potrafią Markus radzi sobie poczuciem humoru, sugerując kolejnym życzliwym, że ich zachowanie pozostawia wiele do życzenia. I jak często u Ewy Nowak bywa, bohaterowie zamykają się w swoim własnym świecie, nie chcą się tłumaczyć z organizacji codzienności nikomu – dobrze czują się we własnym towarzystwie i nie dopuszczają do siebie innych.

Tyle tylko, że przypadkiem Markus wchodzi w posiadanie przedziwnej monety. Kiedy dorośli orientują się, że ją ma, planują odkupienie jej – a gdy to nie wchodzi w grę, bo dzieciak całkiem nieźle odczytuje intencje nieznajomych – rozpoczyna się gra w poszukiwanie skarbu. Nagle wizyta w lokalnym muzeum, normalnie nudna i niepotrzebnie zajmująca czas, staje się koniecznością, kiedy chce się sprawdzić, dlaczego przedmiot z sylwetką czarnego jaszczura jest tak pożądany. Poszukiwania trwają, skarby wydają się czekać na odkrycie – ale wraz z nimi na odkrycie czeka cała historia.

I tak naprawdę autorka maskuje w ten sposób całe psychologiczne tło. Markus jest pilnowany przez mamę, żeby robił ćwiczenia wzmacniające lewą stronę ciała (oczywiście robi to tylko dla świętego spokoju i wtedy, kiedy rodzicielka mu o tym zadaniu przypomni), Wanda-Lena jest wychowywana przez tatę, który tutaj zostaje określony mianem tatmy, bohaterowie czasami muszą się mierzyć z zazdrością, a czasami wykazywać się wyrozumiałością, żeby nie zranić drugiej strony. Pod zbiorem wydarzeń aż kipi od niezadawanych pytań, ale Ewa Nowak taka już jest: wprowadza czytelników do świata postaci i zmusza do zaakceptowania ich nienaturalności. Stawia w narracji na proste i surowe zdania, buduje przestrzeń, która bardziej intryguje niż koi – w krótkich powieściach zawiera mnóstwo energii i silnych emocji, ale nie prowadzi oczywistych wynurzeń – tutaj trzeba trochę wysiłku, żeby polubić bohaterów i zostać z nimi. A jednocześnie brak sentymentów i powtarzalności to wielka zaleta tych powieści. Ewa Nowak w „Akcji Czarny Jaszczur” proponuje wakacyjną przygodę w starym stylu – ale przedstawioną w sposób, jakiego czytelnicy na pewno się nie spodziewają. Tu nie ma rozwlekłych opisów przyrody czy przestojów – przez cały czas trzeba zachować czujność i towarzyszyć bohaterom w przedziwnych działaniach wbrew całemu światu. Historia przechodzi w wyzwanie dla sprytnych – a amatorów skarbu jest więcej. Ewa Nowak wie, że musi znaleźć hit, który zatrzyma odbiorców przy lekturze – a że zwraca się do czytelników myślących, nie tłumaczy im wszystkiego, liczy na inteligencję młodzieży.

sobota, 30 sierpnia 2025

Lothar-Günther Buchheim: Okręt

Rebis, Poznań 2025.

Woda

Przeważnie historie dotyczące czasów drugiej wojny światowej powielają jeden temat w kolejnych odsłonach. W powieści, która należy dzisiaj już niezaprzeczalnie do klasyki literatury wojennej, „Okręt”, którą stworzył Lothar-Günther Buchheim, historia jawi się zupełnie inaczej. Niemiecki U-Boot staje się tu areną doświadczeń, przemyśleń i przeżyć ekstremalnych. Bohater, który na tym właśnie okręcie służy, prowadzi dziennikowe zapiski, rejestrując wszystko, co dzieje się wokół – zaczyna od niewygód i tęsknoty za lądem, a kończy na wybuchach podczas torpedowych ataków. Nie stroni od przekazywania mocnych emocji i od rejestrowania pozornie nieistotnych gestów – wszystko może się liczyć, wszystko zasługuje na uwagę i na utrwalenie, kiedy trzeba czymś zająć myśli.

„Okręt” to powieść monumentalna. Od samego początku czytelnicy będą mogli mieć pewność, że nie umknie im żaden szczegół – liczą się miny i zachowania, przede wszystkim te dalekie od wizji bohaterów czy zwycięzców. Wulgarne rozmowy o seksie (albo tęsknota za kobietą), skatologiczne relacje, zachowania dalekie od reguł savoir-vivre’u – w męskim gronie dozwolone jest wszystko. Ale kiedy ktoś złapie wszy podczas jednej z wizyt w burdelu, trzeba będzie skontrolować całą załogę. Niezależnie od tego, co dzieje się w najbliższym – zamkniętym – otoczeniu, liczą się jeszcze wiadomości o innych okrętach i ich załogach – w końcu każdy może przejść scenariusz, który wkrótce się powtórzy na morzu. Jakby tego wszystkiego było mało, Buchheim bardzo starannie analizuje wszelkie działania dotyczące nawigowania okrętem. Wyjaśnia między innymi, na czym polegają wynurzenia i zanurzenia, przedstawia komendy i decyzje dowódców i zanurza się głęboko w lęki kolejnych załogantów. Służba na okręcie wojennym może i ma swoje zalety – w wolnych chwilach można się ich doszukiwać choćby dla rozrywki – ale problemów jest tu znacznie więcej.

I mogłoby się wydawać, że na bezmiarze wód nie ma nic atrakcyjnego, opisywać krajobrazu się nie da, a rutynowe działania od ataku do ataku nie mają w sobie nic magicznego – tymczasem autor jest w stanie wydobyć z każdego wydarzenia materiał do literackich opisów. Przeplata fragmenty rubaszne i frywolne prozą bardzo ambitną, rozbudowaną i dopracowaną w detalach. Ma mnóstwo do powiedzenia – pozornie nie przejmuje się rozkładem akcentów fabularnych, napięcie przynosi już sama świadomość działań wojennych i bliskość zagrożenia: a jednak stopniowo wprowadza czytelników w coraz bardziej skomplikowane sprawy i brutalność wojny. To dzieło jest powszechnie znane – także za sprawą ekranizacji – i nie starzeje się mimo upływu czasu. Wciąż funkcjonuje jako lektura wstrząsająca i wypełniona sprzecznymi czasem odczuciami. Chociaż nie zawsze są tu relacje z bitew czy starć – historia nie wytraca tempa, cały czas trzyma w napięciu i przynosi obrazy, które na długo zostają w pamięci. Nie ma tutaj budowania bohaterstwa czy mitologizowania wojny, nie ma znaków powtarzanych w najbardziej popularnych historiach zwykłych ludzi – tutaj liczy się fachowość, możliwość wniknięcia w świat niedostępny większości odbiorców – i przełożenie go na wyobraźnię szerokich grup czytelników. To się autorowi udało wyjątkowo.

piątek, 29 sierpnia 2025

Marcin Baran: Detektyw Sowa na tropie

Harperkids, Warszawa 2025.

Śledztwo

Czasami wymogi formalne w serii Czytam sobie są ograniczeniem dla twórców – i obnażają słabość niektórych założeń cyklu. Na drugim poziomie cyklu dzieci wciąż nie mogą jeszcze poznawać dwuznaków czy zmiękczeń, a to oznacza, że w ruch idą słowniki synonimów. Co z kolei przekłada się na mniej czytelny przekaz. Jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że seria przeznaczona jest dla dzieci, które uczą się czytać – więc rozpoznawanie i składanie liter jeszcze czasami może im sprawiać problemy – staje się jasne, że „23 podstawowe głoski oraz h” będą utrudnieniem w pracy. Najmłodsi bowiem nie tylko będą się musieli mierzyć ze skomplikowanymi słowami, nieużywanymi na co dzień, ale też – z dość nienaturalnym rytmem książki. I można bronić niektórych publikacji – że liczy się stawianie wysoko poprzeczki maluchom, albo że chodzi o to, żeby nie zgadywać dalszego ciągu a faktycznie go czytać – ale w ten sposób oddala się wizja czytania dla przyjemności. A przecież to powinno być jedno z ważnych przesłań przekazywanych kilkulatkom: po książki sięga się nie z przymusu i dla nauki, ale przede wszystkim dla rozrywki. Marcin Baran ma pomysł na kryminał dziecięcy – to prawdziwe wyzwanie, jeśli na jednej stronie może zmieścić maksymalnie trzy wersy dużym drukiem. Bohaterowie to sowa Zofia i jej pomocnik, padalec Wypluwka. Dostają oni do rozwiązania zagadki płynące bezpośrednio z natury – trzeba tu trochę się skoncentrować i co nieco wiedzieć, żeby poradzić sobie z zadaniem. Zagadki bazują na zjawiskach przyrodniczych i naprawdę nie potrzeba tu wielkiego śledztwa, żeby móc je wyjaśniać – Marcin Baran nie zajmuje się jedną, najważniejszą – a rejestruje kilka spraw, żeby zilustrować dokonania bohaterów i upewnić odbiorców w przekonaniu, że oto mają do czynienia z prawdziwymi detektywami. Zdarza się, że posługuje się wyobraźnią i abstrakcyjnymi pomysłami – jak w przypadku dramaturga Sowoklesa, któremu wyparowuje jeden z aktów dramatu – to raczej humor dla dorosłych, trzeba znać kontekst, żeby móc się ucieszyć z żartu, dzieciom niekoniecznie takie rozwiązanie przypadnie do gustu. Co do trudności w tekście… Obok siebie pojawiają się na przykład ekwipunek, suwmiarka i teleobiektyw, potem są wykwintne kilimy i penetrowanie teatru. Można docenić zabawę brzmieniami w lekko łysawej etoli lisa – ale czy to jest temat, który zaintryguje maluchy? Wysoki poziom trudności w połączeniu ze słowami, które nie są obecne w codziennych rozmowach to naprawdę duże wyzwanie dla najmłodszych – warto o tym pamiętać. Pytanie, co by się stało, gdyby zamiast rezygnacji z dwuznaków zrezygnowano z nieużywanych lub archaicznych sorfmułowań. Przygody sowy i padalca ilustruje Tomek Kozłowski, który tym razem najchętniej ukrywałby się w ciemnym otoczeniu. Faktem jest, że dzieci dzięki takim wyzwaniom nauczą się czytać szybciej i lepiej, ale istnieje też ryzyko, że nie zechcą wracać do książek.

czwartek, 28 sierpnia 2025

Jeb Blount, Anthony Iannarino: AI w rękach sprzedawcy. Jak zwiększyć efektywność sprzedaży i zdominować rynek

Onepress, Helion, Gliwice 2025.

Narzędzie

Sztuczna inteligencja wkracza do codzienności coraz odważniej – i są już zawody, w których nie można sobie wyobrazić odrzucania takiego narzędzia. Popularyzatorzy nie ustają w wysiłkach, żeby przekonać odbiorców do korzystania ze zdobyczy AI między innymi w handlu i marketingu. Książka „AI w rękach sprzedawcy. Jak zwiększyć efektywność sprzedaży i zdominować rynek” to publikacja, która wyjaśnia możliwości i zalety przekazywania robotom części żmudnych zajęć, ale też podpowiada, jak to osiągnąć. Jeb Blount i Anthony Iannarino kierują się do sprzedawców i menedżerów, żeby przekonać ich do sięgania po uczenie maszynowe w codziennej pracy. Jednocześnie podpowiadają, gdzie AI nie da się wykorzystywać w skali 1:1, żeby nie stracić klientów. Omawiają też konieczność unikania mielizn i pułapek – na przykład błędów, ogólnikowych tekstów czy niedostosowania promptów do oczekiwań. Praca z AI ma się wiązać z polepszeniem wyników i wypracowaniem większej ilości czasu na kontakty bezpośrednie – ale wymaga na początku zwolnienia i nauczenia się nowego narzędzia, zrozumienia jego zasad i przyswojenia pewnych prawd, bez których nie da się osiągnąć sukcesu.

Nastawienie na sukces to główny wabik w książce. Jeb Blount i Anthony Iannarino wiedzą, o czym marzą sprzedawcy – i od razu rozwiewają wątpliwości w kwestii zautomatyzowania relacji. Wiedzą, że nie da się zastąpić bezpośredniego kontaktu, klient musi spotkać się z handlowcem bezpośrednio. Ale cała praca związana z gromadzeniem danych i przygotowywaniem ofert, tworzeniem maili i researchem to coś, co spokojnie można oddać dzisiaj sztucznej inteligencji – i zyskać dzięki temu sporo czasu i energii. Ale autorzy uczulają też na problemy płynące z aktualnie dostępnych narzędzi – nie da się stuprocentowo ufać sztucznej inteligencji i pozostawiać jej bez nadzoru: AI funkcjonuje tu jak podwładny, który za wszelką cenę chce zadowolić szefa – i jeśli nie uda się jej znaleźć odpowiednich wiadomości, zwyczajnie je zmyśli. Autorzy zatem zajmują się kształtowaniem promptów i edukowaniem czytelników w tej kwestii – odpowiednio wydawane polecenia przyniosą oczekiwane rezultaty. Kolejnym krokiem jednak musi być jeszcze sprawdzenie przygotowanej oferty przed przedstawieniem jej klientom. „AI w rękach sprzedawcy” to poradnik dotyczący efektywnego wykorzystywania sztucznej inteligencji w marketingu i handlu – ale też książka wypełniona przestrogami przed niewłaściwym wykorzystywaniem nowych możliwości. Autorzy są pewni, że nie ma już odwrotu od ekspansji sztucznej inteligencji – i ci, którzy dzisiaj odmawiają jej używania (czy choćby uczenia się korzystania z niej), wkrótce zostaną w tyle i nie będą umieli radzić sobie w nowej przestrzeni. „AI w rękach sprzedawcy” to publikacja określająca wyzwania i przygotowująca czytelników do innych technik w pracy. Na razie odbiorcy mogą sami zdecydować, czy są w stanie poświęcić czas na wdrożenie wskazówek w życie – czy wolą samodzielnie szukać drogi działania z AI. Lepiej jednak będzie przetestować wskazówki ekspertów.

środa, 27 sierpnia 2025

Anna Olej-Kobus: Dlaczego pawian nie lubi żółwia?

Kropka, Warszawa 2025.

Afrykańskie historie

Nie można sobie wyobrazić lepszego połączenia – dawniej dzieci poznawały historyjki o zwierzętach z wielkiej piątki (i nie tylko) z przekazów Rudyarda Kiplinga, teraz mogą wykorzystać bardzo przyjemną lekturę – krótkie opowiastki Anny Olej-Kobus ze znakomitymi ilustracjami Marianny Jagody. „Dlaczego pawian nie lubi żółwia” to zestaw niewielkich objętościowo historyjek o zwierzętach, które można zaobserwować w Afryce. Zwierzęta – mniej lub bardziej kojarzone przez najmłodszych – wikłają się w rozmaite relacje i przygody. Przez swoje działania albo zyskują konkretną cechę szczególną, albo – sympatie lub antypatie w świecie fauny. Liczą się tu i wizerunki, i charaktery (czy też niesnaski międzygatunkowe) – a wszystko za sprawą afrykańskich podań i przekazów. Bajek na dobranoc wysłuchują małe zebry – ale nie tylko im spodobają się kolejne fabuły. Za każdym razem autorka rozbudza ciekawość słuchaczy – odbiorców – za pomocą celnego pytania, w którym zawarta jest drobna charakterystyka wybranego gatunku. Czterdzieści historii rozpoczynających się od pytania „dlaczego” to świetna okazja do przyjrzenia się niezwykłym osobowościom świata zwierząt, ich marzeniom lub wyzwaniom. To niebanalne i twórcze wyjaśnienia ubarwienia, kształtu, widocznych wyróżników albo charakterystycznych postaw – w formie dynamicznych bajek. Czasami te opowieści zajmują tylko jedną rozkładówkę, czasami trochę więcej – pojawiają się tu dialogi i zaskoczenia, wszystko, co umożliwi zaangażowanie się w akcję. To legendy na temat zwierząt, zabawne i ciepłe wytłumaczenia wybranych zjawisk – można zarazić dzieci miłością do przyrody i rozbudzić w nich zainteresowanie naturą. Afryka to dobry punkt wyjścia – malowniczy i tajemniczy, mnóstwo tu gatunków, jakich próżno szukać gdzie indziej, więc nadaje się jako cel egzotycznej literackiej wyprawy. Opowieści są dobrze przygotowane pod kątem językowym, proste, ale nie infantylne, krótkie, więc nie znużą dzieci, sycące i atrakcyjne. Umożliwiają odbiorcom przyjrzenie się także nieznanym do tej pory gatunkom – odkrywanie ich i poszerzanie słownictwa. Liczy się tu fantazja i humor w przekazach. Takie historie łatwo zapadną dzieciom w pamięć i nadają się na wieczorną lekturę – działającą na wyobraźnię.

Ale i tak najbardziej przyciągają ilustracje. Marianna Jagoda dała się poznać jako artystka, która bardzo dobrze czuje się w motywach ludowych. Nie boi się nasyconych kolorów: ta książka jest wręcz agresywna w swojej jaskrawości – ale to nie zarzut, raczej podziw, bo wszystko harmonijnie ze sobą współgra. Mocne kolory i wzory uzupełniają wizerunki opisywanych zwierząt – to tworzy koloryt lokalny, zapewnia wyjątkowość i zaprasza do niezwykłego świata. Marianna Jagoda ilustruje te opowieści tak, że spodoba się to maluchom i ich rodzicom, tu można bardzo długo podziwiać kolejne strony – zdarza się, że opowieść się kończy, ale nie kończy się jeszcze relacja rysunkowa, która przytrzymuje odbiorców w konkretnym miejscu i pozwala potowarzyszyć postaciom. Oczywiście ma Marianna Jagoda potencjał do eksplozji kolorów i kształtów – ale też idealnie go wykorzystuje, w swoim stylu, a jednocześnie w stylu kojarzącym się nieodmiennie z Afryką. To książka wypełniona słońcem, duży tomik, w którym każda strona to przygoda.

wtorek, 26 sierpnia 2025

Agnieszka Łubkowska: Uczymy się wszystkimi zmysłami

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Zabawa

Dawno już odeszło do lamusa przekonanie, że proces zdobywania wiedzy musi być nudny i kojarzyć się wyłącznie z grzecznym siedzeniem w ławce. Agnieszka Łubkowska w kolejnym tomiku w serii Szkoła i ja nawiązuje do różnych metod wpływających na lepsze zapamiętywanie i przyswajanie nowych wiadomości – i przekonuje, że wcale nie trzeba pracować przy biurku, żeby się uczyć. To prawdziwa gratka dla dzisiejszych przebodźcowanych maluchów – i obietnica zabawy nawet mimo realizowania obowiązku szkolnego. „Uczymy się wszystkimi zmysłami” to zwrócenie uwagi – także rodziców i nauczycieli – na fakt, że różne dzieci potrzebują różnych metod działania. Chodzi tu o to, żeby nie przegapić potrzeb żadnego ucznia. Jedni uczą się przez czytanie, inni przez słuchanie, jeszcze inni – przez ruch. To, co idealnie sprawdza się u kinestetyka, niekoniecznie przyda się wzrokowcowi – ale przecież można łączyć różne podejścia, testować i bawić się, żeby nauka na pewno nie była nudna. Agnieszka Łubkowska wprowadza tu bohaterów, którzy samodzielnie eksperymentują z rodzajami uczenia się – wspierani odpowiednio przez nauczycielkę i mamę. Wiele tu możliwości i wiele podpowiedzi, które da się wcielić w życie. Bohaterowie przede wszystkim przekonują się, jak ciekawie urozmaicać zapamiętywanie. Pracują, wymyślając odpowiednie rysunki, dopasowując kolory, nagrywając podkasty lub śpiewając. Czasami sięgają po bodźce zapachowe, innym razem grają w kalambury – to wszystko starszym pokoleniom będzie zapewne kłócić się z wpajanym przez dekady podejściem do nauki – jednak najmłodsi w ten właśnie sposób najlepiej będą mogli poradzić sobie ze szkolnymi wyzwaniami. Agnieszka Łubkowska zbiera podpowiedzi, które mogłyby pomóc, ale stosuje też całe wyliczenia dla młodszych i starszych odbiorców: dzieci, jeśli czytają książkę samodzielnie, znajdą coś, co zechcą przetestować. Dorośli z kolei zostaną poprowadzeni przez meandry uczenia się – tak, żeby mogli jak najlepiej wspierać swoje pociechy i kontrolować ich pracę. Autorka wprowadza quizy, dzięki którym dzieci przekonają się, która metoda jest dla nich odpowiednia – po stwierdzeniu tego faktu każdy może wrócić do odpowiednich miejsc w książce i wyłuskać stamtąd porady dla siebie. Ważne jest to, że nauka jawi się jako bardzo atrakcyjna – to przedłużenie zabawy, a nie ciężka praca. Autorka podkreśla, że metod efektywnego uczenia się jest wiele – chce, żeby z jej wskazówek skorzystali także nauczyciele. I rzeczywiście warto zaczerpnąć inspiracje z tej pozycji – to droga do poszerzania kompetencji dzieci.

Najważniejsze z perspektywy dorosłych będą tu porady na temat tego, jak zdobywać wiedzę. Jednak wydawnictwo tworzy serię także z myślą o dzieciach. Paulina Radziejewska dba o stronę graficzną, stara się, żeby kolejne rozkładówki były kolorowe, zabawne i interesujące dla najmłodszych – na każdej stronie dzieje się wiele i można tu spędzić sporo czasu na oglądaniu przygód bohaterów. Dzieci w tej publikacji bawią się, kiedy mają się uczyć – a to zachęca do pójścia w ich ślady.

poniedziałek, 25 sierpnia 2025

Alek Rogoziński: Diabelski krąg

Purple Book, Ożarów Mazowiecki 2025.

Aukcja

Alek Rogoziński słynie z powieści szybkich i wypełnionych dygresjami o charakterze komicznym i nie inaczej jest w przypadku „Diabelskiego kręgu”. Intryga stanowi tu mniej istotny element opowieści niż charaktery postaci – a autor bardzo chętnie wdaje się w analizowanie wzajemnych zależności i powodów do śmiechu. Akcja rozgrywa się w Opatowie: to tutaj, w przybytku nazwanym Miodowy Młyn, odbywa się charytatywna aukcja. Fanty przynoszą miejscowi, ale też… siostra Małgorzata Chmielewska: i tu podobieństwo do istniejącej zakonnicy nie jest przypadkowe. Siostra Małgorzata zdobywa najcenniejszy przedmiot, który może na licytacji pójść za niebotyczną kwotę. Pod warunkiem, że do tego czasu nie zniknie. Ponieważ nieszczęścia chodzą parami, podczas chaosu związanego z organizacją wydarzenia, ktoś musi stracić życie. Traf chce, że na miejscu zbrodni z pistoletem w ręku zostaje przydybana miejscowa nauczycielka, ciesząca się sympatią wielu osób. Nie pasuje ona do profilu psychologicznego morderców, zresztą sama tłumaczy, że zadziałała impulsywnie: jednak staje się główną podejrzaną, a jej przyjaciele muszą wykazać się pomysłowością, żeby przyczynić się do schwytania prawdziwego sprawcy. Przy okazji wychodzi na jaw, że zbrodnicze skłonności może mieć wielu znamienitych mieszkańców – niemal wszyscy, którzy pełnią co ważniejsze funkcje w lokalnej społeczności.

W „Diabelskim kręgu” akcja toczy się szybko i nastawiona jest w pierwszej kolejności na rozbawianie czytelników – autor nie zamierza pogłębiać znaczenia wydarzeń, zależy mu przede wszystkim na tym, żeby rejestrować fakty i przedstawiać odbiorcom interpersonalne zależności. Zatrzymuje się czasem na wydarzeniach historycznych relacjonowanych przez bohaterów – zmienia tematy i punkty zaczepienia. Lejtmotywem tomu czyni przepraszanie siostry Małgorzaty – każdy, komu wyrwie się brzydsze słowo lub mniej przyzwoite skojarzenie, czuje się w obowiązku usprawiedliwić przed osobą duchowną, do której w dodatku czuje niekwestionowany szacunek. Tymczasem siostra Małgorzata jawi się tu jako detektyw-amator w starym stylu, z rozmaitymi słabościami i śmiesznostkami. Autor nie kryje sympatii do tej postaci, zresztą to podejście udziela się kolejnym bohaterom, którzy niecierpliwie czekają na siostrę Małgorzatę i dzielą się co lepszymi anegdotami z nią związanymi. Nie ma zbyt dużo czasu na szczegółowe omawianie biegu wydarzeń, Alek Rogoziński pędzi przez tę opowieść, chociaż i tak buduje znacznie gęstszą narrację niż dawniej. „Diabelski krąg” to książka dla tych, którzy nie chcą na zbyt długo zagłębiać się w świecie kryminalnych i komediowych wydarzeń, odbiorców, którym wystarczy jeden temat rozłożony na kilka wątków. To jednocześnie powieść przyjazna dla tych, którzy niekoniecznie cenią sobie mroczne i skandynawskie w duchu kryminały – a wolą się trochę pobawić historiami. Sprawnie poprowadzona relacja i klimat miasteczka z aspiracjami – delikatne nawiązania do pozaliterackiej rzeczywistości i garść zagadek. To coś w sam raz na letnią i lekką lekturę.

niedziela, 24 sierpnia 2025

Justyna Bednarek: Wypadek na stacji metra

Harperkids, Warszawa 2025.

Emocje

Na pierwszym poziomie serii Czytam sobie opowiadania dla najmłodszych – poznających dopiero litery – składają się w założeniu z jak najprostszych słów (bez dwuznaków) – i z zaledwie maksymalnie dwustu wyrazów. Oznacza to, że na każdej stronie pojawią się jeden albo dwa wersy tekstu, a emocje trzeba będzie zaznaczać znakami interpunkcyjnymi. Ale myliłby się ten, kto by uważał, że w takich warunkach nie da się stworzyć historii wciągającej i pełnej akcji. Justyna Bednarek wyzwań się nie boi i proponuje najmłodszym odbiorcom „Wypadek na stacji metra”, krótką historię o tym, jak dzięki czujności pani weterynarz (i motorniczego metra, który jednak niewiele może zrobić) ktoś ocaleje. Prowadzenie metra to bardzo przyjemna sprawa, można się delektować kawą – ale łatwo też o tragedię: rozpędzonej maszyny nie da się od razu wyhamować, trzeba zatem przez cały czas obserwować otoczenie. Justyna Bednarek zabiera dzieci do miejsca, które nie wszyscy znają i przedstawia środek transportu dla niektórych jeszcze mocno egzotyczny. Emocje rozbudza za sprawą bohatera zamieszania – kundelka, który podchodzi do krawędzi peronu. Autorka funduje najmłodszym trochę grozy, będzie można zastanawiać się, czy sympatyczny zwierzak ocaleje. Taki zestaw silnych uczuć sprawi, że najmłodsi zechcą czytać tę książkę i ćwiczyć poznawanie liter. Żeby dorośli mogli kontrolować postępy dzieci, do książki dołączony został zestaw naklejek, a na skrzydełku pojawiają się pytania dotyczące znajomości treści. Jak zawsze w cyklu, odbiorcy mają na marginesach opowieści podawane wyrazy rozpisane na litery – nie są to najbardziej skomplikowane, raczej przypadkowo wybrane słowa – tak, żeby poćwiczyć od czasu do czasu.

Diana Karpowicz zajmuje się stroną graficzną – ma tu ważną rolę do odegrania, bo tomiki z pierwszego poziomu serii są picture bookami. Ilustratorka decyduje się na proste kształty i grę kolorami, żeby zaintrygować maluchy, ale też żeby nie odciągać ich uwagi nadmiernie od pracy. Wybiera rysunki nieprzesycone detalami, dając szansę także tym przebodźcowanym dzieciom, które muszą się bardziej napracować nad utrzymaniem koncentracji – ale unika infantylizmu w kresce. Jest to publikacja dobrze przygotowana. Nadaje się dla dzieci, które zaczęły uczyć się czytania – i które teraz powinny jak najwięcej ćwiczyć. Nie otrzymają one naiwnej czytanki, a pełnowartościową opowieść z dużym ładunkiem emocji. „Wypadek na stacji metra” to książeczka, przy której nie trzeba będzie zapraszać do czytania małych fanów sensacji – tu zdarzy się dużo, więc odbiorcy powinni być usatysfakcjonowani. Ta książka wręcz zachęca, żeby po nią sięgnąć – daje szansę podejrzenia niezwykłej sytuacji i sprawdzenia, kto może być prawdziwym bohaterem w dzisiejszych czasach. To opowiastka do przeżywania – a nie tylko do ćwiczenia rozpoznawania liter.

sobota, 23 sierpnia 2025

Sherri Duskey Rinker, Ag Ford: Kłopot śmieciowy na placu budowy

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Porządki w dzielnicy

Do tej pory plac budowy polegał na tworzeniu czegoś nowego – tym razem jednak maszyny łączą swoje siły, żeby doprowadzić do stanu używalności opuszczoną i zapomnianą dzielnicę. Wydawałoby się, że trzeba tu wszystko zburzyć i zacząć od nowa – jednak dzielne pojazdy wiedzą, że uda im się odrestaurowanie wyjątkowego miejsca i ocalenie jego charakteru. Tyle tylko, że maszyny znane do tej pory z całej serii Sherri Duskey Rinker i Ag Ford nie do końca się nadają do tego rodzaju wyzwań. Dlatego na kartach książki „Kłopot śmieciowy na placu budowy” pojawiają się kolejni bohaterowie – oczywiście współpracujący z poprzednimi – a akcja rozgrywa się szybko, żeby zdążyć przed zachodem słońca.

Bo wszystkie tomiki w tym cyklu mają charakter usypiankowy, doprowadzają do zmęczenia malucha i do przekonania go, że wieczorem idą spać nawet maszyny. Z takim wsparciem dorośli będą mieli mniejszy problem, żeby położyć dziecko spać. Zanim to zresztą nastąpi, odbiorców czeka mnóstwo brawurowych działań, często – edukacyjnych, bo w rymowance znajdzie się miejsce także na nowe nazwy i komentarze dotyczące budowy pojazdów. Joanna Wajs tym razem nie zawsze jest w stanie uniknąć rymów gramatycznych czy drobnych odstępstw od sylabotoniku – ale jest to powodowane ogromem informacji, które trzeba upchnąć w tekście o niewielkiej objętości. Książkę dobrze się czyta, zwłaszcza że cel wydaje się dość trudny do zrealizowania, a maszyny harmonijnie ze sobą działają dla jak najlepszego efektu: to z jednej strony wyzwala ciekawość, z drugiej – pewność, że praca doprowadzi do pożądanych rezultatów i pomoże uratować martwą dzielnicę.

„Kłopot śmieciowy na placu budowy” to opowieść inna niż historie do tej pory prezentowane najmłodszym – wyjście poza obręb placu budowy (i poza schemat stawiania czegoś nowego) to szansa na przedstawienie innych maszyn. To lektura dla fanów ciężkiego sprzętu budowlanego – i dla tych, którzy lubią wiedzieć jak najwięcej, więc chętnie przyjrzą się nowym wyzwaniom. Motyw rewitalizacji całej dzielnicy (dalej w nieprzekraczalnym terminie – do zachodu słońca) skusi dzieci, pozwoli im na cieszenie się lekturą i na dowiadywanie się czegoś nowego. To książeczka bogato ilustrowana – rytmiczny tekst łatwo wpada w ucho i umożliwia podziwianie przygód maszyn, ale kiedy coś wydaje się mniej zrozumiałe (albo po prostu nowe), można liczyć na stronę graficzną – to podpowiedź co do intencji oraz działań maszyn. Kolejne pojazdy wkraczają na scenę bez wahania – mają do zrealizowania wielki plan i muszą sporo się namęczyć, żeby udało im się odnowić dzielnicę skazaną na nieistnienie. Współpraca daje najlepsze efekty, co widać po minach bohaterów – prezentowanych komiksowo i sympatycznie. Ciepłe kolory pasują do klimatu opowieści i powoli przygotowują na czas snu. W dodatku najmłodsi docenią zapewne, że wiele tu szczegółów na prezentowanych maszynach – można oglądać kolejne pojazdy i rozgryzać zasady ich działania. A wszystko to w humorystycznej opowiastce – w sam raz do czytania tuż przed snem.

piątek, 22 sierpnia 2025

Joanna Jagiełło: Karetka mojego taty

Harperkids, Warszawa 2025.

Czas

Praca ratowników medycznych nie należy do najłatwiejszych, a do tego wiąże się z wieloma wyrzeczeniami i problemami. Przekonuje się o tym Antek: jego tata wprawdzie jeździ karetką (nawet na sygnale), ale ciągle nie ma go w domu i nawet kiedy Antek bardzo chciałby zaprosić go na szkolne uroczystości – tata przeważnie ma dyżury, których nie może odwołać. To przeszkadza też mamie, która w końcu żąda wyprowadzki – Joanna Jagiełło nie oszczędza małych czytelników, ale dzięki temu może ich do tomiku w serii Czytam sobie przekonać. „Karetka mojego taty”, książka na trzecim poziomie serii, obfituje w emocjonujące wydarzenia. Antek raz może przyjrzeć się zajęciom taty z bliska – kiedy mama musi wyjechać, a tata ma dyżur – chłopiec trafia do bazy i obserwuje wszystko, co jest codziennością taty, przynajmniej od kulis. Nie może wyruszyć na ratunek potrzebującym, ale zadaje mnóstwo pytań i dowiaduje się z tego, co robić, żeby uratować komuś życie. Stara się jak najwięcej zapamiętać: między innymi numer telefonu, pod który trzeba dzwonić, żeby wezwać pomoc. A ponieważ udzielenie pomocy nie kończy się na wybraniu numeru, Antek wbija sobie w głowę wiedzę na temat układania kogoś na boku, sprawdzania oddechu czy… używania defibrylatora. Może być dumny z taty – co nie zmienia faktu, że nie może liczyć na jego obecność i wsparcie.

Ale samo opisywanie elementów pracy ratownika medycznego to za mało, żeby przyciągnąć dzieci, które ćwiczą sztukę czytania. Dlatego też Joanna Jagiełło koncentruje się na rozpadzie życia rodzinnego – pokazuje odbiorcom, że czasami nawet oczywiste wyrzeczenia prowadzą do konfliktów. Antek nie ma pretensji do mamy, że tata się wyprowadził: i tak nie ma go ciągle w domu. Sam zaczyna też to boleśnie odczuwać – zwłaszcza że zbliża się ważny mecz drużyny Jastrzębi, a wszyscy zawodnicy mogą liczyć na obecność ojców, a niektórzy – obojga rodziców. Antek daje z siebie wszystko, jednak nawet kiedy strzela decydującego gola, dopinguje go tylko mama. Jednak prawdziwy sprawdzian umiejętności chłopca – i relacji rodzinnych – nastąpi. Joanna Jagiełło dba o to, żeby dużo się tu działo: zaangażuje dzieci na różnych płaszczyznach, a trochę przy okazji nauczy je, jak reagować podczas nieprzewidzianych sytuacji. Podczas wypadków trzeba wiedzieć, co robić – i zachować zimną krew, nie ma tu znaczenia wiek, nawet młodzi ludzie mogą wydawać polecenia starszym, jeśli tylko nauczyli się, jak udzielać pomocy.

„Karetka mojego taty” to książka, która ma się przydać dzieciom ćwiczącym sztukę czytania – ale warto ją podsunąć wszystkim maluchom, bo mieszczą się tu praktyczne wskazówki i komentarze dotyczące działań w prawdziwym życiu. Przy okazji autorka może uświadomić też czytelnikom, że trzeba zawsze brać pod uwagę zajęcia czy możliwości drugiej osoby – nie zawsze da się dostosować do oczekiwań. Jest „Karetka mojego taty” również okazją do poznania paru nowych trudnych słówek – i to można też wziąć pod uwagę: podczas lektury pojawią się słowa oznaczone gwiazdką i wyjaśnione na końcu tomiku. To bardzo udana propozycja dla najmłodszych.

czwartek, 21 sierpnia 2025

Peter Hollins: Lepsza wersja mózgu. Sekret osiągania pełnego potencjału i realizacji najtrudniejszych celów

Sensus, Helion, Gliwice 2025.

Przyswajanie wiedzy

Peter Hollins nie będzie odbiorców zamęczał hermetycznym językiem albo budowaniem podręcznikowych rozdziałów. Stawia na popularyzowanie wiadomości i na lekki styl, który trafi do szerokiego grona odbiorców, a przy tym dostarczy kilku przydatnych informacji – do przełożenia na samorozwój. „Lepsza wersja mózgu” to książka niewielka, kierowana do odbiorców nastawionych na doskonalenie siebie. Wszyscy, którzy chcieliby lepiej wykorzystywać potencjał swojego mózgu, tu znajdą wskazówki i podpowiedzi dotyczące codziennych zachowań i treningów – tak, by łatwo było lekturę potraktować jak przewodnik w pracy nad sobą. Peter Hollins rezygnuje i z przepisywania książek dla fachowców – chociaż wiadomo, że mózg to temat trudny i nawet specjaliści mieliby problem, żeby zwięźle przedstawić wiedzę na jego temat – autor skupia się na wybranych aspektach, które bezpośrednio przekładają się na pracę nad nawykami czy umiejętnościami. Odrzuca jednak też rytm kioskowych poradników i skryptów: tutaj nie ma skondensowanych zestawów działań, planów do wdrożenia w życie – wnioski trzeba wyciągać samodzielnie i wybierać odpowiednie dla siebie podpowiedzi.

Peter Hollins chce, żeby odbiorcy zaufali mu w kwestii opowiadania o mózgu, dlatego też stara się przybliżać zdobycze nauki i przetrawiać je dla szerokiej publiczności. Jest mu to potrzebne dla uzasadnień: „Lepsza wersja mózgu” nie bazuje przecież na jakiejś ogólnej wiedzy posiadanej przez społeczeństwo: trzeba przygotować grunt pod odpowiednie uwagi. A ponieważ tom obiecuje sukces – „Sekret osiągania pełnego potencjału i realizacji najtrudniejszych celów” – głosi podtytuł – nie ma zbyt dużo czasu na teoretyzowanie. Hollins opowie w wielkim skrócie o mózgu i o neuroprzekaźnikach, podkreśli też znaczenie flory jelitowej w jakości zdobywania wiedzy, przywoła również czynniki, które sprzyjają uczeniu się – znajdzie się tu zatem wyliczenie powtarzanych do znudzenia składników dobrego uczenia się. Autor doradzi, jak pokonywać rozpraszacze uwagi i jak zmusić się do pracy wtedy, kiedy nie ma się ochoty na wysiłek umysłowy. Sprawdza, kiedy osiągnie się najlepsze efekty podczas wkuwania wiadomości: inaczej przygotowuje się do egzaminu w krótkim czasie, inaczej – kiedy ma się zamiar osiągnąć długofalowe efekty.

Jest w tej narracji rodzaj obietnicy dla czytelników: każdy, kto pojmie istotę funkcjonowania mózgu, będzie mógł odebrać swoją nagrodę: poprawić zdolność zapamiętywania i kojarzenia faktów, co przełoży się na dalsze osiągnięcia w każdej możliwej dziedzinie. Oczywiście od pracy odbiorców zależeć będą efekty – ale według Petera Hollinsa nie trzeba zbyt dużo, żeby móc cieszyć się sukcesami.

Nie jest to publikacja, która ma faktycznie poszerzać zasób wiadomości o pracy mózgu – Peter Hollins nastawia się na czytelników, którzy szukają drogi do rozwoju i tak też traktuje temat. „Lepsza wersja mózgu” przynosi zatem zestaw podsumowań: praktyczną porcję ciekawostek i wskazówek prowadzących do samodoskonalenia. Jest to publikacja, którą czyta się łatwo: informacje podane zostały przystępnie i tak, by zachęcić odbiorców do śledzenia wywodu. Peter Hollins na żadnym etapie komentowania pracy mózgu nie odstraszy czytelników – kto zechce mu zaufać, przypomni sobie, co najbardziej się liczy przy procesie zdobywania wiedzy.

środa, 20 sierpnia 2025

Colleen AF Venable, Stephanie Yue: Kati, kocia opiekunka. Błyskotliwy plan

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Ratunek kotów

U Magdy koty specjalizują się we wszystkim, radzą sobie nawet z zadaniami, które przerastają przeciętnego człowieka – ale nic dziwnego, to superbohaterowie ukrywający swoje talenty. Kati nie ma wątpliwości, do czego koty Magdy są zdolne, poznała je już zresztą dobrze i pracuje z nimi, kiedy trzeba wprowadzić w życie kolejny genialny plan ratunku dla miasta. Tym razem Wąskie Wieże próbują przejąć każdy wolny skrawek miejsca, żeby zabudować go wątpliwej jakości tworami. Tymczasem Magda – do niedawna znana jako Myszycielka, a później jako Serowa Sprawiedliwość, ma trochę dosyć swoich alternatywnych tożsamości. Wolałaby zostawić walkę ze złoczyńcami innym, a nawet – trochę zniknąć ze świadomości mieszkańców. Nie ma zamiaru nawet czytać worków z listami od wielbicieli. Jednak nie ma czasu na rozterki, trzeba działać. Jeden wątek w serii Kati, kocia opiekunka, to właśnie superbohaterstwo, obowiązkowy składnik części komiksów i wyzwanie rzucane światom Marvela. Drugi temat dotyczy relacji Kati w grupie rówieśniczek. Laskółki, czyli dziewczyny jeżdżące na deskorolkach, przekonują się, że nie we wszystkim sobie radzą: jedna wolałaby jeździć na rolkach, inna nie potrafi obsługiwać kamery tak, żeby stworzyć ekscytujące filmiki na profile społecznościowe (a przecież to przydałoby się do budowania marki). Do tego rodzice Bethany właśnie się rozchodzą i nastolatka próbuje poradzić sobie z własnymi emocjami. Każda zmiana to obawa, że przyjaciółki odsuną się od siebie i że Laskółki stracą to, co z wysiłkiem sobie zbudowały. Kati musi się przekonać, że można się różnić i wspierać jednocześnie – i że nawet jeśli nie na wszystko znajdzie się sposób, zawsze warto być wsparciem dla bliskich. Sama wprawdzie nie potrafi zaakceptować faktu, że Benito, zwany Sowusią, najwyraźniej czuje coś do jej mamy, ale postanawia dać mu szansę – zwłaszcza że Benito usilnie ćwiczy wchodzenie w relacje interpersonalne i trenuje to, co wielu ludzi potrafi robić odruchowo.

Do tego wszystkiego dochodzą koty – każdy ma inny charakter i każdy zyskuje tylko pojedynczy kadr na przedstawienie się – ale i tak będą zachwycały odbiorców. Powieść komiksowa w sprawdzonym cyklu to lektura rozrywkowa. Pozwala odetchnąć i nabrać dystansu do codziennych problemów – zająć się wyimaginowanymi kłopotami dla superbohaterów. Colleen AF Venable i Stephanie Yue tworzą wielowątkową historię wypełnioną wielkimi czynami i sporą dawką humoru, a także bezwzględnej miłości do kotów. Seria dla nastolatek rozwija się atrakcyjnie zwłaszcza dzięki przemycaniu w niej spraw z prawdziwego życia – łatwo tu zostać superbohaterem, niemal każdy ma w rodzinie kogoś, kto po nocach ratuje świat – ale jednak prawdziwą siłą jest stawianie czoła realnym zmartwieniom, które mogą też przydarzyć się samym odbiorczyniom. Jest to książka ważna – istotne tematy skrywa pod płaszczykiem zabawy i podsuwa czytelnikom sensowne rozwiązania rozmaitych życiowych sytuacji.

wtorek, 19 sierpnia 2025

Iwona Banach: Trup z recyklingu

Skarpa Warszawska, Warszawa 2025.

Osiedle

Iwona Banach nie potrzebuje wiele, żeby stworzyć komedię kryminalną. W „Trupie z recyklingu” sięga do charakterów, które znają absolutnie wszyscy: czepialskich starych bab, które terroryzują osiedla swoimi wymaganiami i komentarzami. Sylwetki zwłaszcza dwóch – Walerii i Stefanii – doprowadza wręcz do absurdów, chociaż czytelnicy będą przekonani, że to nie satyra a portret. Emerytki, które dostały zawiadomienie o karnych opłatach za niesegregowane śmieci dopatrują się w tym spisku. Nie zamierzają dopłacać do nieuświadomionych ekologicznie sąsiadów, są wręcz przekonane, że ktoś złośliwie będzie mieszał śmieci w osiedlowym śmietniku, żeby tylko wyłudzić pieniądze. I tak zaczyna się potrzeba przeprowadzenia śledztwa, które bardzo szybko schodzi na dalszy plan – bo jeden z lokalnych meneli, Szopen (właściciel szopy), przynosi ze śmietnika zakrwawioną damską nogę. Teraz dopiero trzeba będzie przyjrzeć się uważnie sytuacji i zawartości kontenerów.

„Trup z recyklingu” to komedia kryminalna, w której śledztwo jest mniej ważne niż charakterystyki barwnych postaci. Bez przerwy ktoś przeszkadza w tropieniu niedookreślonej zbrodni, trupy się mnożą, a największą rolę w akcji odgrywają przedstawiciele marginesu. Zwykłych obywateli tu jak na lekarstwo, autorka bawi się społeczeństwem w Boligłowie – przedstawia między innymi piękną i kompletnie bezmyślną policjantkę, która ma zaprowadzić porządek na osiedlu i przynajmniej trochę próbować opanować chaos, tymczasem sama go jeszcze potęguje. A Stefania i Waleria nie ustają w komplikowaniu rzeczywistości. Nie wystarcza im bierna obserwacja i komentowanie poczynań innych lokatorów – one chcą włączyć się do działania, nie przeszkadza im nawet, kiedy tracą sojuszniczkę w nierównej walce. Iwona Banach przygląda się to ofiarom śledczych zapędów dwóch emerytek, to – przedstawicielom władzy. Problem segregowania śmieci spada na daleki plan – teraz istotne jest, jakie konsekwencje wywołuje wiara w spisek i w złe intencje innych. Samozwańcze strażniczki porządku na osiedlu potrafią nieźle namieszać. Ich mężowie w tym wszystkim zasługują na współczucie.

Blokowiska mają swoje tajemnice, chociaż pozornie wszyscy wszystko wiedzą o sąsiadach. „Trup z recyklingu” to humorystyczna i lekka powieść dla tych, którzy potrzebują szybkiej rozrywki i grania na stereotypach. Iwona Banach celnie wychwytuje – i umiejętnie rozdmuchuje – wady zwykłych z pozoru ludzi, prowadząc do serii kataklizmów, których celem jest wywołanie śmiechu. Ta powieść przyniesie sporo radości – ale obok niej znajdzie się też miejsce na refleksję na temat granic, jakie stawia się drugiemu człowiekowi. Iwona Banach stawia na dowcipy językowe, ale równie mocno rozbudowuje komizm sytuacyjny, wiele tu wydarzeń, które same w sobie rozśmieszą czytelników i rozbudzą ich ciekawość. Podglądanie sąsiadów to rozrywka naganna, ale tu inaczej się nie da: zresztą niektórzy zrobili sobie z voyeuryzmu życiową ambicję. To książka dla wszystkich, którzy lubią przesadę jako źródło żartu, a do tego potrzebują odskoczni od codzienności.

poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Alasdair Beckett-King: Tajemnica starego dworu

Kropka, Warszawa 2025.

Wyzwanie

Nie żeby trzeba było sprawdzać umiejętności złodziei: raczej poradzą sobie, bo ci, którzy nie nadają się do złodziejskiego fachu, nie przetrwają w przestępczym półświatku. Fergus Croke jest najwyraźniej innego zdania: postanawia przetestować talenty swoich podwładnych, wyznaczając im ostatnie wyzwanie. To już nie przelewki, a walka o spadek: ten, kto poradzi sobie z rozszyfrowaniem wskazówek, wejdzie – zupełnie legalnie – w posiadanie cennego brylantu, pozostali będą musieli obejść się smakiem. Co prawda, żeby mówić o spadku, trzeba najpierw zejść ze świata, ale Croke najwyraźniej wie, co stanie się w najbliższej przyszłości: kiedy zostaje znaleziony martwy – i to w klatce z małpami, z których każda ma dość oryginalne miano – nie ulega wątpliwości, że gra się rozpoczyna. Smaczku dodaje fakt, że brylant dostarcza do Dworu Adderstone nie kto inny jak sam sławny detektyw Bonbon: chociaż nie ma świadomości, co znajduje się w tajemniczym pakunku, wie tylko, że musi doręczyć go do dworu. Bonnie radzi sobie z tym zadaniem jak zawsze dzięki wsparciu dziadka – bo przecież prawdziwy detektyw musi mieć towarzysza nie tylko do prowadzenia procesu dedukcji, ale też do wykonywania dodatkowych, pobocznych i nieistotnych z punktu widzenia śledztwa prac. Jak na przykład kierowanie samochodem.

Bonnie i jej dziadek wyruszają w kolejną podróż pełną śledztw, przygód i wyzwań – tym razem jednak towarzyszy im ktoś jeszcze. Do akcji włącza się Dana, samozwańcza asystentka detektywa Bonbona i skarbniczka oficjalnego stowarzyszenia wielbicieli Montgomery’ego Bonbona, nieoficjalnie – od niedawna – przyjaciółka Bonnie. Dana zna sekret i potrafi dochować tajemnicy, a co więcej – ma też bystry umysł, więc nadaje się na pomocnika w prowadzeniu śledztwa. Ale Dana ma też silny charakter i nie boi się przedstawiać swojego zdania, co czasami skutkuje burzliwymi dyskusjami – żeby nie powiedzieć: kłótniami. „Tajemnica starego dworu” to zatem nie tylko zadanie dla detektywa – Bonnie często będzie musiała sięgać po wąsy, które stanowią nieodłączny element wizerunku śledczego – ale i motywy psychologiczne, znacznie bliższe odbiorcom niż poszukiwanie zabójcy. Alasdair Beckett-King mocno wyolbrzymia wszystkie wydarzenia, ale to dla budowania komizmu i przyciągnięcia uwagi dzieci – jednak zdarzają się i momenty poza śledztwem, którym warto się przyjrzeć, bo powiedzą coś o pozaliterackim świecie. W serii Montgomery Bonbon – będącej bezpośrednią odpowiedzią na mody w literaturze czwartej – pojawia się zatem kolejne wyzwanie uczące logicznego myślenia, ekspresyjna opowieść i zestaw przygód podbarwionych drobnymi wyjaśnieniami relacji interpersonalnych. Tym razem będzie też trochę wybuchowo – a to za sprawą jednej z dalszoplanowych bohaterek, która ma słabość do wysadzania w powietrze wszystkiego, co stoi jej na drodze. Jak zawsze w przypadku przygód Bonnie – dziewczynki przebierającej się za detektywa i prowadzącej prawdziwe śledztwa ze sztucznymi wąsami – będzie tu mnóstwo śmiechu, mnóstwo zabawy i mnóstwo wyzwań. To coś dla dzieci, które nie tolerują nudy i chcą żywej i śmiesznej akcji.

niedziela, 17 sierpnia 2025

Smerfy. Wielki film. Nowa kolekcja bajek

Harperkids, Warszawa 2025.

Z wioski

Bardzo dobry jest ten tomik, nawet jeśli dziecko dopiero ma poznawać przygody małych niebieskich stworków i czarnoksiężnika, który zawsze chce je upolować i zjeść. „Smerfy. Wielki film. Nowa kolekcja bajek” to książka w twardych napowietrzonych okładkach, bardzo przyjemnych w dotyku – i bogato ilustrowana. Chce się ją przeglądać, ale przede wszystkim ze względu na zawartość, pięć sycących opowiadań pokazujących wielkie przygody niedużych bohaterów. Co ciekawe, fanów klasyki – na przykład rodziców czytających o przygodach Smerfów swoim pociechom – zaskoczyć może obecność wielu postaci, których nie było w oryginalnej kreskówkowej serii. Jest tu między innymi Hecka Grymuarek, magiczna księga, która sama ożywa. Jest Gradobitka – bo już od dawna twórcy po Peyo próbowali przełamać monopol Smerfetki na pobyt w wiosce żeńskich postaci. Co dziwne, jest też zły czarnoksiężnik Razamel oraz… brat Papy Smerfa, Ken. I tak galeria postaci mocno się rozbudowuje – nie wiadomo, czy jest to odbiorcom potrzebne, na pewno przyda się autorom historyjek, którzy mogą dzięki temu wprowadzać bardziej dynamiczną akcję.

Rzeczywistość spoza bajki mocno wkracza do świata Smerfów i w tym tomiku jest to widoczne. W opowiadaniu „Zupa Kucharza” Ważniak zajmuje się… wystawianiem recenzji (i przydzielaniem gwiazdek) potrawom przygotowywanym przez Kucharza, zupełnie jakby Smerfy miały wybór i mogły korzystać z usług innych gotujących. Wiadomo, że to musi prowadzić do konfliktów i nieporozumień – ale bohaterowie przekonają się, jak ważne jest docenianie tych, którzy są za coś odpowiedzialni w lokalnej społeczności. Przy „Wyścigu” do akcji wchodzą ślimaki napędzane magią – tu nie da się przewidzieć, kto wygra. Dwa Smerfy chcą udowodnić swoją przydatność i zaopiekować się Smerfikiem, zdejmując z głowy Papy Smerfa spoko komplikacji – ale opieka nie przychodzi łatwo, więc trzeba będzie sporo się napocić, żeby wreszcie zapanował spokój. W „Opowieści filmowej” mnóstwo będzie czarów i przechodzenia przez magiczne portale do światów nawet znanych z rzeczywistości pozaliterackiej – Smerfy mogą znaleźć się między innymi w Paryżu. Najbardziej klasyczny w duchu jest tomik „Na smerfojagody” – to kolejny podstęp Gargamela, który zamierza złapać i zjeść niebieskie stworki. Gargamel postanawia zniszczyć wszystkie krzaki smerfojagód w lesie, zasadzić grządki w pobliżu swojego zamku i w ten sposób zapewnić sobie świeże dostawy Smerfów. Oczywiście bohaterowie myślą – i nie wpadną w tak przewidywalną pułapkę.

W tym tomiku liczą się przygody, a nie pouczanie najmłodszych – więc dzieci chętnie będą zapoznawać się z bajkami. Kolejne historie przypominają te z kreskówek, chociaż trochę szkoda odejścia od najbardziej typowych w cyklu postaci – niewielu z dawnych czasów powraca do fabuł, w ich miejsce pojawiają się nowi, jak Bezimek, nie wiadomo z czego słynący – ale póki wszystko jest utrzymane w duchu klasyki, da się to strawić. Najdziwniejsze wrażenie przy stylizowanych na dawne opowiastkach robią trójwymiarowe ilustracje – to wyzwanie dla rodziców, którzy będą czytać o przygodach Smerfów swoim pociechom.

sobota, 16 sierpnia 2025

Cormelia Funke: Atramentowa krew

Kropka, Warszawa 2025.

Imperium

Powieści fantasy, które zdobywają największą popularność, wcale nie muszą kreować wyimaginowanych światów od zera, najlepiej wypada połączenie znanej odbiorcom rzeczywistości z elementami magii. I Cornelia Funke, która postanowiła zaistnieć w klasyce literatury fantasy atramentową serią wie o tym najlepiej. Trafia przy tym dzięki autotematyzmowi do wszystkich fanów książek i czytania: każdy rozdział poprzedzony jest mottem – cytatem z jakiegoś arcydzieła literatury (nie tylko dziecięcej), więc można potraktować tomy jako przewodnik po tym, co w powieściach najlepsze. Historia z „Atramentowego serca” w „Atramentowej krwi” zyskuje nowe oblicze. Wcześniej Meggie spędzała czas z tatą, Mo, obserwując go przy pracy introligatorskiej. Mama utknęła w świecie fantazji – i nie wiadomo, czy uda się kiedykolwiek nawiązać z nią kontakt. Wszystko przez umiejętność czytania, a właściwie umiejętność kreowania rzeczywistości za pomocą napisanych przez twórców słów. Fenoglio to pisarz, którego frazom nikt nie może się oprzeć: a najlepsi lektorzy są w stanie przenieść ludzi między światami, kiedy odpowiednio zaintonują zaprezentowane im opisy. Mo to w alternatywnej rzeczywistości Czarodziejski Język – ale nie tylko on jest w stanie dokonywać metamorfoz i transferów między światami. Jednak ci, którym najbardziej zależy na przeskokach, są skazani na pomoc takich jak on. W „Atramentowej krwi” dochodzi do przegrupowania sił: przede wszystkim do domu powraca Resa – i Meggie jest trochę zazdrosna o mamę: teraz to jej Mo poświęca większość uwagi. Pojawia się kolejna postać obdarzona darem czytania: Orfeusz, dość chimeryczny poeta. W tej części – znacznie obszerniejszej niż „Atramentowe serce” – Smolipaluch pragnie wrócić do swojego książkowego domu, Farid marzy o tym, żeby podążyć za nim, chociaż pochodzi z innej książki – a Meggie pielęgnuje w sobie marzenie, żeby przetestować świat, w którym ostatnią dekadę spędziła jej mama.

I to dopiero wstęp: bo Meggie wbrew woli rodziców opuści dom, Smolipaluch będzie próbował uniknąć śmierci, która została przecież zapisana, Farid przekona się, kto jest dla niego najważniejszy, a Elinor dowie się, że powinna lepiej urządzić własną piwnicę. W atramentowym świecie nie ma miejsca na litość, tu wszystko prowadzi do konfliktów i wyzwań. Ale największą i najpoważniejszą bronią są słowa – czytanie może zmienić wiele. Cornelia Funke buduje przestrzeń trochę kojarzącą się ze średniowiecznymi czasami: są tu na przykład kuglarze i mieszkańcy zamków, ale obok nich funkcjonuje cała armia elfów, wróżek i innych stworzeń – nadających kolor tłu. Magia tkwi w literaturze, w słowach, w literach – szacunek do książek to coś, co nie podlega dyskusji. Tylko barbarzyńcy niszczą książki – lub ludzi. Ale chociaż akcja nastawiona jest na słowa, w samej narracji nie ma przestojów ani nudy. Cornelia Funke pisze apetycznie: tak, że trudno wyjść ze świata tej serii. „Atramentowa krew” nie rozczaruje: jest jeszcze lepsza niż „Atramentowe serce” i pokazuje, że autorka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Dojdzie dzięki Cornelii Funke do zestawu absolutnie obowiązkowych lektur – między innymi obok Narnii, po którą sięgnąć mogą nie tylko młodzi czytelnicy – atramentowa przestrzeń. W tym świecie można się zatracić – i warto.

piątek, 15 sierpnia 2025

Magdalena Kordel: Kocham Cię, Życie

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025.

Bieszczady

Jedynym słabym punktem powieści „Kocham Cię, Życie” Magdaleny Kordel (w takim właśnie zapisie) jest pretensjonalny tytuł. Owszem, bohaterki tej autorki bywają dziecinne, kierują się w życiu filozofią Pollyanny albo Kubusia Puchatka (w ostateczności – Borejków z Jeżycjady), ale to nie znaczy, że nie radzą sobie w codzienności, nawet z najbardziej wymagającymi wyzwaniami. Tym razem autorka wprowadza do świadomości czytelniczek Paulinkę, kobietę, która stoi u progu największego błędu w swoim życiu. Zamierza bowiem złapać ukochanego na ciążę. Waldi wprawdzie jest żigolakiem, który nie potrafi utrzymać penisa w spodniach, ale za każdym razem po zdradzie żałuje i przeprasza (jeśli został przyłapany). Ma swój urok, więc jeśli wreszcie zdecyduje się na małżeństwo, to na pewno się zmieni. Paulinka planuje romantyczny wieczór w Bieszczadach, na jej szczęście ukochany akurat jest zajęty w jej własnym łóżku z piękną nagą dziewczyną. I w zasadzie upicie się – aż do urwania filmu – i zapomnienie o wiarołomnym draniu to najlepsze wyjście z sytuacji. Ale Paulinka ma dar do wpadania w tarapaty. Na szczęście w pobliżu jest Wojtek, nowy znajomy, który kocha góry i nie potrafi żyć z dala od nich.

Tworzy Magdalena Kordel bardzo ciepłą powieść obyczajową wypełnioną humorem i tym, co u tej autorki zwykle najlepsze. Jest tu trochę pikanterii (ale bez przesady i epatowania seksualnością), mnóstwo humoru, jest rezolutne dziecko, które w nieodpowiednich momentach będzie się wtrącało w rozwijający się romans i utrudniało podążanie za pożądaniem. Są poważne zagrożenia i dylematy: pigułka gwałtu wrzucona do piwa w knajpie wymaga radykalnej reakcji, żeby kolejne dziewczyny nie były zagrożone. Ale przede wszystkim są wakacje. Chociaż – wakacje wypełnione przedziwnymi obowiązkami z dala od zwyczajnej pracy Paulinki. Magdalena Kordel pozwala przy tej lekturze odpocząć, kusi odbiorczynie wizją romantycznej historii w momencie, w którym życie się zawaliło: zamiast pogrążać bohaterkę w rozpaczy, pozwala jej realizować marzenia i wreszcie zacząć żyć po swojemu. Jest to powieść krzepiąca i cechuje się staranną narracją, może się podobać nie tylko ze względu na dowcip. Opowieść jest dopracowana i wciąga, a rozkwitające uczucie – narażone oczywiście na rozmaite próby – sygnalizowane z pomysłem. Autorka czasami zabiera odbiorczynie na szlaki w Bieszczadach, częściej jednak koncentruje się na sile płynącej z relacji międzyludzkich. Co ważne – odchodzi od standardowych motywów scenariuszowych obecnych w licznych obyczajówkach: bohaterka nie ucieka na odludzie na stałe (chociaż tak jej bieszczadzka przygoda może się skończyć), nie otwiera pensjonatu (tylko pomaga w prowadzeniu takiego na miejscu, zupełnym przypadkiem i z pozycji gościa), nie wskakuje do łóżka nowo poznanemu mężczyźnie (chociaż miałaby na to ochotę, a i on również) i nie uprawia dzikich harców erotycznych. Magdalena Kordel trzyma się tego, co wychodzi jej wspaniale – pisze książki dla dorosłych idealistek, dla tych, którym nie chce się dorastać i które tęsknią za dziecięcymi sprawdzonymi lekturami. Przynosi wytchnienie i rozbawia.

czwartek, 14 sierpnia 2025

Tove Jansson: Muminki i duża powódź. Wydanie jubileuszowe

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Wyprawa

Największe wyprawy wcale nie muszą odbywać się bez udziału rodziców. W tomie „Muminki i duża powódź” (wcześniej „Małe trolle i duża powódź”) na eskapadę wyrusza Muminek – ale razem z Mamą. Będą szukać domu i… Tatusia, który gdzieś przepadł. Już na starcie ta para trafia na dziwne zwierzątko, które wszystkiego się boi – Ryjek dołącza do wyprawy i tak samo jak Muminek czerpie z krzepiącej obecności Mamy. Tatuś Muminka odszedł kiedyś z Hatifnatami, a kiedy pojawiła się wielka woda – zniknęły wszelkie ślady po nim. Wejście do wielkiego i ciemnego lasu to początek przygody – i zarazem pierwszy krok do stworzenia domu. Dawniej Muminki mieszkały za piecami kaflowymi, ale kiedy w domach zaczęła się moda na centralne ogrzewanie, trolle musiały szukać innego miejsca dla siebie. Dom Muminków powinien zresztą kojarzyć się z ciepłem pieca kaflowego. Na razie nie ma o nim mowy: Muminek, Mama Muminka i Ryjek przemierzają świat w wymiarze mikro – żeby gdzieś osiąść, ponownie zjednoczyć rodzinę i stworzyć schronienie dla wszystkich potrzebujących. Woda jest żywiołem, ale nie zagraża życiu. Kiedy trzeba, bohaterowie będą mogli popływać, innym razem wyłowią z wody butelkę z listem – jak w starych powieściach. To rozbudza wyobraźnię i otwiera na niezwykłości dostępne na wyciągnięcie ręki. Zresztą czasami Mama Muminka i Muminek korzystają z gościnności rozmaitych stworzeń spotykanych na trasie – nie poradziliby sobie sami, nawet mimo zawartości torebki Mamy Muminka. Bohater, otoczony opieką i serdecznością, nie musi bać się nieznanego – z Mamą dużo łatwiej jest podróżować bez jasno określonego celu.

To już osiemdziesiąt lat istnienia Muminków – z tej okazji Nasza Księgarnia przygotowuje wydanie jubileuszowe. Tomik „Muminki i duża powódź” to nie tylko przygoda z opracowaniem (obok tekstu czytelnicy dostaną tu znakomite przedmowy), ale także – notatki na temat charakterów poszczególnych postaci. Tove Jansson spisała sobie założenia dotyczące bohaterów – dzięki temu łatwiej jej było nie pogubić się w bogatej galerii osobowości i dziwadeł z Doliny Muminków – i to właśnie czytelnicy otrzymują w tomiku.

Jest to urokliwa i niewielka książeczka, która pomoże najmłodszym wejść w świat stworzony przez Tove Jansson i do dzisiaj funkcjonujący w wyobraźni całych pokoleń. Bez względu na obecność Muminków w kreskówkach i bajkach, właśnie te kanoniczne opowiadania zasługują na uwagę i najwyższe uznanie – to dzięki nim Muminki są wciąż w popkulturze obecne i chciane. Jakość przygotowania tej publikacji zachwyca – Muminki można poznawać przez fragmenty, pojedyncze historyjki oddziałujące na fantazję – z kolei starsi koneserzy mogą sięgnąć po wydanie zbiorowe przygód małych trolli. Nie jest to literatura wyłącznie dla dzieci – i warto o tym pamiętać. Wielu odbiorców na widok tej książki nie przejdzie obojętnie. Absolutna klasyka w najlepszym możliwym wydaniu – powraca na rynek.

środa, 13 sierpnia 2025

Monika Skikiewicz: Dźwięki wsi

Media Rodzina, Poznań 2025.

Do powtarzania

Przede wszystkim coraz mniej dzieci zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda życie na wsi – i stąd książeczka „Dźwięki wsi” przygotowana dla maluchów jako pomoc przy zabawach i ćwiczeniach logopedycznych. Jest w tomiku Moniki Skikiewicz (ilustrowanym przez Tomasza Samojlika) zestaw dźwięków do powtarzania, ale jest też zestaw przygód, które Olo i Awa przeżywają na wakacjach u cioci i wujka. Dzieci zaglądają do kurnika, żeby pozbierać jajka, dowiadują się, że w chlewiku niekoniecznie przyjemnie pachnie. Wykopują ziemniaki, obserwują, jak zwija się bele słomy, zbierają kwiatki i owoce, a także przygotowują zaprawy z ogórków. Mogą nawet wydoić kozę. Dni u cioci mijają błyskawicznie, ale nie kojarzą się z ciężką pracą i obowiązkami. Za to jeśli ktoś lubi głaskać zwierzęta, będzie ich miał pod dostatkiem. Każda rozkładówka to wybrana scenka z życia na wsi – i opis kolejnych zajęć, w które Awa i Olo zostają zaangażowani. Dzięki szybkiej zmianie tematów odbiorcy będą mogli się przyglądać akcji i zapamiętywać nieznane wcześniej doświadczenia. Ale każdy wątek wiąże się również z dźwiękami do naśladowania. Pod koniec opisu pojawiają się onomatopeje i zadania do wykonania przez małych odbiorców – te zadania przygotowują do lepszego mówienia, ale dają też szansę na zabawę, bo o wiele przyjemniej czyta się książkę, której elementy przenoszą się na rzeczywistość dziecka. „Dźwięki wsi” to tomik przydatny przy logopedycznych staraniach – tu aż chce się wykonywać zadania, które przygotowuje autorka, zwłaszcza że część z nich wywoła radość małych odbiorców.

Tomasz Samojlik ilustruje tę książkę w stylu dawnych polskich kreskówek. Wybiera proste kształty, wyraźne kontury i uśmiechnięte miny wszystkich bohaterów – nieważne, czy ludzi, czy zwierząt. Ucieka od przesycania tła zbędnymi szczegółami, pozwala dzieciom na wyodrębnianie najważniejszych postaci i sytuacji – więc nawet najmłodsi mogą się skoncentrować na przesłaniu książeczki. Niewielki tomik „Dźwięki wsi” przynosi nie tylko materiał do omówienia z pociechą i zestaw ćwiczeń dla kilkulatków, które potrzebują wsparcia logopedycznego. To dobrze przemyślana całość, w której zabawa jest równie ważna jak praca – i maskuje tę drugą, żeby dzieci nie zniechęciły się do lektury. Bardzo istotna jest tu obecność zwierząt gospodarskich: to one wprawiają maluchy w świetny humor i zachęcają do działania, dlatego też pojawiają się na początku – z nimi znacznie łatwiej będzie wejść do akcji. Monika Skikiewicz wpisuje się swoją propozycją w bajki logopedyczne, ale przekonuje też najmłodszych, że rzeczywistość jest ciekawa i warta odkrywania – nawet codzienność może zachwycać i zadziwiać. To, co nieznane maluchom, staje się tu przejrzyste – aspekt edukacyjny łączy się z ciekawym sposobem na wakacje. Drobny tomik może się spodobać grupie docelowej odbiorców – wypada wręcz egzotycznie.

wtorek, 12 sierpnia 2025

Tove Jansson, Per Olov Jansson: Łobuz w Domu Muminków

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Tajemnicza noc

Dom Muminków zawsze stoi otworem i zaprasza wszystkich gości, wędrowców potrzebujących dachu nad głową, przyjaciół i znajomych, ale też rozmaite zagubione i wystraszone istoty, które nie poradzą sobie same w strasznym świecie. Dom Muminków to azyl dla wszystkich – i miejsce wyjątkowych spotkań. Bohaterów tomu „Łobuz w Domu Muminków” wręcz trudno zliczyć: w każdym pomieszczeniu znajduje się ich co najmniej kilku, zajętych własnymi sprawami i czujących się tu swojsko i dobrze. Bo goście nie są problemem. Przynajmniej dopóki niczego świadomie nie niszczą.

Podczas pełni Mała Mi budzi się z przekonaniem, że w domu dzieje się coś dziwnego. Świadomość czyjejś obecności nie kłóci się z nadkompletem domowników – ci są przyzwyczajeni do reguł panujących w Domu Muminków, na pewno nie śmierdzą i nie obgryzają mebli, a jeśli hałasują – to przypadkiem. Mała Mi postanawia rozwiązać zagadkę tajemniczego gościa i przemierza kolejne pokoje i zakamarki, żeby dowiedzieć się, kto przebywa pod dachem. Spotyka wiele postaci – ale żadna z nich nie pasuje do charakterystyki domniemanego łobuza. W śledztwo włączają się kolejni bohaterowie, w końcu woleliby czuć się bezpiecznie, a do tego – ugościć przybysza, który najwyraźniej nie czuje potrzeby, żeby się przedstawiać. Trzeba go jednak znaleźć, a to nie takie proste. Nawet wścibstwo Małej Mi nie wystarcza, żeby poznać sekret gościa.

„Łobuz w Domu Muminków” to publikacja klasyczna, oparta na tekście Tove Jansson – w odróżnieniu od wielu propozycji „na motywach” i wykorzystujących Muminki do różnych celów niekoniecznie zgodnych z założeniami autorki. Ale dla odbiorców – zarówno dzieci, które odkrywać będą Muminki po raz pierwszy, jak i dla dorosłych, którzy zechcą powrócić do klasyki i uruchomić własne wspomnienia – najważniejsze stanie się coś innego: warstwa graficzna. W tomie pojawiają się ilustracje stworzone ze zdjęć. Per Olov Jansson, brat autorki, wykorzystał makietę Domu Muminków znajdującą się w Muzeum Muminków – a stworzoną przez Tove Jansson i jej bliskich – żeby odtworzyć scenki z opowiadania. Po korytarzach domu przechadzają się zatem najbardziej prawdziwe istoty – bohaterowie znani odbiorcom doskonale i ci, których obecność umyka po latach. Urokliwie stworzone pomieszczenia sprawiają, że dzieciom łatwiej będzie uwierzyć w świat małych trolli. Takie rozwiązanie pasuje też do mody na obrazki 3d: tutaj to nie komputerowe grafiki pozwalają ożywić bohaterów, a fotografie.

I to rozwiązanie sprawi, że chociaż tekst bywa miejscami trudny (Tove Jansson pisała dla dzieci tak, jak dla dorosłych, bez taryfy ulgowej, czym mogła prowadzić do rozwijania kompetencji językowych), dzieci nie będą mogły się od niego oderwać. Świat Muminków jest magiczny i urzekający, nie traci na wartości nawet po latach. Odbiorcy poczują się zaproszeni do bajkowej rzeczywistości – i będą razem z Małą Mi i innymi lokatorami poszukiwać przyczyny dziwnych zjawisk w gościnnym Domu Muminków. Taka propozycja jest doskonałym wprowadzeniem do lektur klasycznych i do pomysłów podbijających serca kolejnych pokoleń.

poniedziałek, 11 sierpnia 2025

Smerfy. Wielki film. Książka do wyklejania. Scenki i inne wyzwania

Harperkids, Warszawa 2025.

Smerfne zabawy

Zeszytowa książka o dużym fomacie pozwala dzieciom na zabawę naklejkami. „Smerfy. Wielki film. Książka do wyklejania” to kolejna publikacja związana z postaciami z kreskówek i wykorzystująca upodobanie najmłodszych do zabawy w naklejanie naklejek niekoniecznie w wyznaczonych do tego miejscach. Tomik jest wydany na kredowym papierze, można zatem traktować naklejki jako przedmioty wielokrotnego użytku – da się zmieniać stworzone scenki, poprawiać albo w ogóle modyfikować zawartość. Nie oznacza to, że dzieci zostaną pozostawione same sobie w pracy. „Scenki i inne wyzwania” to książeczka wypełniona łamigłówkami dla najmłodszych. Jest tu nawet sudoku (w wersji obrazkowej i mocno uproszczonej), pojawiają się porównywanki i uzupełnianki, albo zgadywanie po cieniach, do kogo należą. Znajdzie się też rodzaj testu na inteligencję – czyli uzupełnianie podanego wzoru. I to są wyzwania dla dzieci, które potrzebują wskazówek i konkretów. Ale kilka razy pojawiają się rozkładówki oznaczone hasłem „czas na scenkę” – i wtedy można według własnego uznania kreować obrazki w odpowiednio przygotowanych tłach. Trzeba przyznać, że tła rozbudzają wyobraźnię: to las, który odwiedza się w poszukiwaniu smerfojagód w ciągu dnia, ten sam las w nocy oraz magiczny portal – w „Wielkim filmie” bohaterowie korzystają z możliwości szybkiego przemieszczania się między światami czy prawdziwymi miejscami – w tym celu przekraczają właśnie kolejne magiczne portale. Teraz mali odbiorcy mogą zastanowić się, jak wygląda transfer przez magiczny portal i uzupełnić naklejkami z bohaterami całą rozkładówkę. Naklejki znajdują się na dwóch stronach na środku książki – czasami trzeba wykorzystywać konkretne, na przykład gwiazdki do oznaczania postępu pracy – ale zdarza się, że odbiorcy są nakłaniani do kreatywności i tworzenia własnych propozycji. W poleceniach przy scenkach nie ma mowy o właściwych bohaterach – można decydować się na istniejące naklejki bez żadnych podpowiedzi (i zawsze da się zmienić zdanie, jeśli efekt nie będzie zadowalający).

Jedyne, czego nie ma w tych tomikach – z racji kredowego papieru – to kolorowanki. Dlatego też twórcy starają się tak zabarwić strony, żeby nie było na nich białych miejsc zapraszających do malowania: w związku z tym publikacje z tej podserii urzekają barwnością i rozkładówkami, które nie kojarzą się w najmniejszym stopniu z tym, co dawniej było wyróżnikiem kreskówki. Smerfy zyskują nowe życie, mogą cieszyć kolejne pokolenie odbiorców – zostały tylko trochę podrasowane, żeby wytrzymać konkurencję z innymi postaciami funkcjonującymi na rynku. Gadżetowa publikacja towarzyszy kreskówce i pozwala odbiorcom na przebywanie z lubianymi postaciami. Ta książka to połączenie znanych postaci, naklejek, zabawy i kreatywności oraz ćwiczeń manualnych i gier logicznych. W niewielkim tomiku znalazło się całkiem sporo wyzwań i ciekawych z perspektywy najmłodszych rozrywek – tak przygotowana pozycja może wygrywać z komputerami, przynajmniej na pewien czas.

niedziela, 10 sierpnia 2025

Adrianna Ratajczak: From Sicily with love

Gorzka Czekolada, Media Rodzina, Poznań 2025.

Ślub

To najbardziej wakacyjna powieść, jaką można sobie wyobrazić. Pachnąca cytrynami i prześwietlona słońcem, do tego stworzona w klasycznym stylu – bez nastawienia na pożądanie nie do powstrzymania. Tu wszystko jest uroczo subtelne, pozbawione nachalności i atrakcyjne, chociaż obyczajowa akcja zatrzymuje się wyłącznie na jednym wydarzeniu. Oto Albert i jego wybranka mają powiedzieć sobie „tak” na Sycylii. Organizacją wielkiej uroczystości zajmuje się Iris, najlepsza przyjaciółka przyszłej panny młodej. Drużbą ze strony pana młodego jest jego przyjaciel – bliski jak brat – obecnie znany i rozchwytywany aktor, Reginald. Na początku Iris i Reggie wymieniają tylko wiadomości mailowe, służą sobie wsparciem i starają się spełnić marzenia przyjaciół, żeby sprawić im jak najwięcej przyjemnych niespodzianek. Reggie jest w stanie rozwiązać każdy problem, Iris z kolei zna się na rzeczy i panuje nad wszystkim – a potrzebuje przeważnie tylko psychicznego wsparcia. Przeprowadziła się w pobliże Etny i radzi sobie z każdym wyzwaniem – jest samodzielna i niezależna. Reggie przygotowuje się do castingu w najnowszym filmie o Bondzie – pasuje do roli głównego bohatera i wszystko wskazuje na to, że już niedługo będzie bardzo rozpoznawalny. Ale pierwsze spotkanie obfituje w sporo niezręczności i nieporozumień – a to przekreśla szansę na bliskość.

„From Sicily with love” to powieść niespieszna, głęboka, rozrywkowa i romantyczna – dla tych pań, które zmęczyły się historiami ociekającymi erotyzmem. Tu, owszem, jest obietnica związku z baśniowym finałem, ale bohaterowie, chociaż wyraźnie mają się ku sobie, walczą z uczuciem i nie chcą zmieniać swojego życia ani swoich przyzwyczajeń dla porywów serca. Wzajemną fascynację autorka buduje drobnymi gestami, niby przypadkowymi dotknięciami nosem nagiej skóry ramienia albo kilkoma pocałunkami – na tyle pozwalają sobie dorośli ludzie, którzy nie chcą poddać się atmosferze chwili. W wakacje łatwo stracić głowę dla kogoś – nawet jeśli to wakacje wyjątkowo pracowite. W tle przecież przez cały czas panuje rozgardiasz związany z organizacją ślubu. Przyjaciół nie wolno zawieść, więc trzeba podporządkować im wszystkie działania. A jeśli coś nie idzie zgodnie z planem – można się przekonać, na kim da się polegać.

Adrianna Ratajczak tworzy książkę, która na długo będzie rozgrzewać czytelniczki spragnione słońca i odpoczynku. To prawdziwa powieść-wytchnienie, niebanalnie napisana historia miłosna. Wiele w tej książce detali, które budują atmosferę, a sposób prowadzenia narracji sprawia, że nawet jeśli autorka jawi się jako idealistka (podobnie jak jej bohaterowie), to od powieści trudno będzie się oderwać. Problemy związane z organizacją uroczystości ślubnych skutecznie odciągną od codziennego zabiegania – czytelniczki na pewno docenią to rozwiązanie. W tej powieści nie ma miejsca na nierealistyczne wątki czy odskakiwanie w stronę innych gatunków, scenariusz jasno pokazuje, jaki będzie finał relacji, a jednak – czyta się to z przyjemnością. Oczywiście trzeba nastawić się na powieść romantyczną, ale gęstość narracji sprawia, że nie wypada ona infantylnie.

sobota, 9 sierpnia 2025

Marta Matyszczak: Świadek śmierci nad Śniardwami

Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2025.

Wróżenie nad zwłokami

„Świadek śmierci nad Śniardwami” to kolejna książka Marty Matyszczak w serii Kryminał z pazurem – a ponieważ zakończył się już cykl Kryminał pod psem, Gucio głos zyskuje tutaj w ramach niespodzianki dla fanów łagodniejszych kryminałów. Oczywiście prym wiedzie kotka Burbur, która zawsze znajdzie sobie odpowiednio ukryte miejsce na ostrzenie pazurów – czyli tworzenie pamiętnikowych zapisków. Zwierzęta są zresztą najlepszymi śledczymi – wszędzie wejdą, wysłuchają zwierzeń, których nie przedstawiłoby się człowiekowi, a do tego mają instynkt pozwalający na właściwą ocenę sytuacji. Nie tak jak ich ułomni ludzie lub niewolnicy. Tym razem tłem wydarzeń są andrzejki – na imprezę zjeżdżają się między innymi dwie pary bohaterów – Rozalia Ginter, weterynarka przez przypadek wplątana w szereg wydarzeń kryminalnych oraz jej mąż policjant – Paweł, a także Szymon Solański wraz z nie tak dawno poślubioną Różą, czyli dwójka licencjonowanych detektywów. Ale zamiast uczestniczyć w zabawach (chociaż Róża próbuje wróżyć sobie z wosku), trzeba będzie się zająć zwłokami. Sprawy aktualne – jak zawsze u Marty Matyszczak – wiążą się z tajemnicą z przeszłości. Trzech przyjaciół z dzieciństwa rozdziela druga wojna światowa. Konsekwencje decyzji podejmowanych pod wpływem wielkich emocji mogą ciągnąć się przez całe pokolenia – i dawny dworzec pruski może stać się przez to areną wielkich pojedynków z różnych czasów.

Marta Matyszczak nawiązuje w tej powieści do sytuacji opisanych w pierwszych powieściach cyklu Kryminał z pazurem – powraca do tematów, które nie zostały do końca wyjaśnione, albo które miały tak wielki ładunek emocjonalny, że cały czas czekają na rozwiązanie, rozwija też wątki, które do niedawna stanowiły tylko tło. Co ciekawe, mimo niesprzyjającej pogody i niekoniecznie sympatycznych okoliczności, autorka przez długi czas nie sięga do mroku. Kiedy ponura przeszłość bohaterów zaczyna dochodzić do głosu, zmienia mocno klimat książki – i tymi zabiegami przekonać do siebie może nie tylko fanów cosy crime, ale i wyznawców skandynawskich klimatów.

Nie zabraknie tu humoru. Nie może być inaczej, skoro narrację co pewien czas prowadzą kotka Burbur – słusznie przekonana o własnej wielkości – oraz pies Gucio. Nie jest to zabieg infantylny, bardzo dobrze się tu sprawdza, zwłaszcza że opowieść zagęszcza się z każdą chwilą. „Świadek śmierci nad Śniardwami” to książka, którą znakomicie się czyta – a Marta Matyszczak mistrzowsko splata wątki, prowadząc odbiorców przez wydarzenia aktualne i minione z wielką wprawą. Nie ma tu powtarzalnych zabiegów, nie ma możliwości przewidywania tożsamości morderców – a sama fabuła bardzo odbiega od zwykłych liniowych śledztw. To sprawia, że Kryminał z pazurem wyrasta na jeden z ważniejszych cykli kryminalnych dla fanów literatury rozrywkowej. Ta książka nie nudzi się do ostatniej strony, a pozostawia czytelników z oczekiwaniem na kolejną część. Burbur przecież nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, a losy Pawła i Rozalii komplikują się tak bardzo, że rozbudzą ciekawość wszystkich, nie tylko fanów serii.

piątek, 8 sierpnia 2025

Emilia Dziubak: Niezwykłe przyjaźnie w świecie roślin i zwierząt

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Relacje

Kot Homer postanawia uciec z domu w poszukiwaniu przyjaciela. Ma dosyć, bo ktoś zajął jego legowisko – to wystarczający powód, żeby ruszyć w dal i sprawdzić, czy ktoś inny nie nadaje się na kompana wyprawy. Przy okazji opowie trochę o wzajemnych relacjach w świecie roślin i zwierząt – o sytuacjach, w których różne gatunki stają się zależne od siebie nawzajem, coś sobie mogą zapewnić albo w czymś pomóc, a czasami – uszczknąć coś dla siebie ze zdobyczy tej drugiej strony. Są tu relacje oparte na wzajemności, są też te bardziej pasożytnicze, są jednostronne usługi albo wymiany – ale zawsze chodzi o ukazanie tajemnic przyrody.

Dla większości odbiorców jednak znaczenie będzie miał fakt, że za ogromny picture book „Niezwykłe przyjaźnie w świecie roślin i zwierząt” odpowiada Emilia Dziubak: przyciągnie ona do lektury dzieci i ich rodziców. Książka pełni funkcję edukacyjną, a każda rozkładówka zawiera kilka przykładów nietypowych związków. Emilia Dziubak pozwala się zachwycać pomysłowością natury i pokazuje dzieciom, jak wiele jest do odkrycia w świecie, który rzekomo dobrze znają. Bajkowa jest tylko narracja w wykonaniu kota Homera, rama kompozycyjna książki – poza nią wszystko polega na wyliczeniach. Na każdej rozkładówce pojawia się określenie rodzaju relacji i krótki komentarz kota – dający dzieciom do myślenia, czy na pewno o taki rodzaj przyjaźni będzie chodzić szukającemu wsparcia bohaterowi. To w górnej części strony. W dolnej – kilka przykładów. I tutaj pojawią się nie tylko gatunki znane odbiorcom, ale też bardziej zaskakujące, połączone w pary. Każda para otrzymuje jednozdaniowy komentarz na temat sedna relacji – dzięki temu dzieci dowiedzą się, jak radzą sobie zwierzęta i rośliny – i z jakiej pomocy korzystają. Cała reszta to już wypełnienie stron wielkoformatowymi ilustracjami. Obrazki mają numery: odnośniki do konkretnych wyjaśnień, jeśli więc ktoś potrzebuje od razu sprawdzić, na czym polega więź, może przeanalizować graficzne podpowiedzi. Na końcu pojawi się jeszcze nietypowa ankieta, która może uświadomić dzieciom, jakie przyjaźnie same zawierają.

Autorka pozwala zajrzeć do świata bohaterów, a obrazki łączy dzięki subtelnym ramkom i przejściom zaintrygowanego stworzeniami kota Homera. I, jak to zawsze u Emilii Dziubak, nie ma tu przesłodzenia ani naiwności – książka zaintrygować może nie tylko kilkulatki, ale i starszych odbiorców. Jest graficznym popisem na najwyższym poziomie – pod pozorami chłonięcia wiedzy można się tu zachwycać rozwiązaniami w ramach ilustracji. Co ciekawe, autorka stawia na mocno przygaszone i ciemne kolory, tak, żeby jeszcze bardziej oddalić się wizualnie od typowych publikacji dla najmłodszych. Ten tomik jest ozdobą biblioteczki i może długo towarzyszyć dzieciom – chociaż nie ma w nim zbyt dużo tekstu. Najwyższa jakość w realizacji pozwala zainteresować małych czytelników tajemnicami świata przyrody – ale też pokazuje im metody na zaistnienie na rynku literatury czwartej. Emilia Dziubak nawiązuje tą publikacją do swoich znanych dzieł – proponuje kolejne uzupełnienie ciekawostek i szansę na niezwykłą podróż po świecie.

czwartek, 7 sierpnia 2025

Anna Mietelska: Królisia Isia nie chce spać

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Zasypianie

Niemal każdy bohater z cykli objaśniających dzieciom świat przynajmniej raz miał problem z pójściem spać. Autorzy serii wspomagają rodziców na różne sposoby – jedni przedstawiają szereg argumentów, inni koncentrują się na monotonnym rytmie opowiadania i prezentowaniu zasypiających bohaterów, jeszcze inni decydują się na przeprowadzenie całej wieczornej procedury w ramach akcji. I Królisia Isia właśnie tak zadziała. Anna Mietelska portretuje rozbrykaną postać, która nie zamierza zasypiać – może leżeć w łóżku, ale budować w nim fortece z kołdry i poduszek, robić fikołki albo wymyślać kolejne zabawy. Wszystko, byle tylko nie dać się wieczornej senności. Bohaterka nie chce spać i nie ma zamiaru zamykać oczu – a że to zjawisko znane w wielu domach, autorka proponuje proste rozwiązanie.

Niespodziewanie to królisia Isia musi zamienić się w rodzica dla swojej lalki. Lalka wygląda na bardzo zmęczoną i na pewno nie ma już ochoty na dzikie harce – ale według bohaterki wcale nie zamierza iść spać. Mama zatem podejmuje grę i proponuje, żeby królisia Isia ukołysała swoją przytulankę do snu. I tak wszystkie gesty, które mama podsuwa, a Isia wykonuje na lalce, rodzicielka przenosi też na relację mama-córka: pyta dziecko o zgodę, a później wprowadza w czyn wszelkie głaskania, nucenia, przytulania, ale też cały kontekst: przyciemnienie światła czy okrywanie kołdrą. Isia nie widzi w tym podstępu, cały czas pracuje nad tym, żeby ukołysać do snu swoją zabawkę. W efekcie sama też zasypia, a mama wreszcie może odpocząć.

Anna Mietelska podsuwa dzieciom książeczkę, która przyniesie ulgę w wielu domach. „Królisia Isia nie chce spać” to tomik uroczy i ciekawy z perspektywy malucha – nawet jeśli wiele razy wcześniej dzieci słuchały już o podobnych wieczornych przygodach niezliczonej armii bohaterów, teraz będą mogły po raz kolejny, z Isią, przeżywać proces przygotowywania się do snu. W tomiku nie będzie nic zaskakującego, bo też i nie o to w lekturze chodzi – liczy się przede wszystkim skuteczność, przypomnienie dzieciom, co mogą zrobić, żeby łatwiej zasypiać. To wyciszająca opowiastka, ale nie znaczy to, że nudna. Dla dzieci – atrakcyjna, dla rodziców potrzebna. Anna Mietelska nie wprowadza zbyt wiele tekstu, ale każdą procedurę powtarza dzięki przeniesieniu zjawisk na to, co Isia ma zrobić dla swojej lalki. Ważną rolę odgrywają tu obrazki – to one zapraszają odbiorców do świata królisi Isi, to one pozwalają się wczuć w rzeczywistość bohaterki. Nawet jeśli każde dziecko zna z własnego doświadczenia wszystko, co robi się, żeby zasnąć, teraz może śledzić z zainteresowaniem, jaką metodę wybierze mama, żeby pomóc swojej pociesze uśpić zabawkę: wszystko wygląda bardzo ładnie i przyjemnie, spodoba się nie tylko maluchom, ale i czytającym tomik mamom. „Królisia Isia nie chce spać” to bardzo ładnie zaprezentowana przygoda ze zwyczajności odbiorców.

środa, 6 sierpnia 2025

Emma Mills: Wtedy i teraz

Must Read, Poznań 2025.

Ochrona

Devon to nastolatka, która niespecjalnie przejmuje się przyszłością, a przynajmniej kariera naukowa nie spędza jej snu z powiek – dziewczyna nie wie jeszcze, jaką szkołę wybierze (i czy w ogóle jakąś powinna). Na razie zaprzątają ją bardziej kwestie towarzyskie, ale niekoniecznie w wymiarze z przesłodzonych romansów young adult. Codzienność dostarcza bowiem wielu powodów do niepokoju. Najważniejszym jest Foster. Devon nie marzyła raczej o młodszym bracie, ale kiedy rodzice postanawiają stać się rodziną zastępczą dla kuzyna Dev, dziewczyna nie protestuje. Foster jest chłopcem z problemami: prawdopodobnie to autystyk, chociaż takiej diagnozy nikt tu nie stawia. Ważne jest, że ma swoje rytuały i niechętnie wprowadza do życia zmiany. Foster w szkole trzyma się cały czas blisko Dev, jakby bał się nawiązywania znajomości. Nastolatka – jak to bywa w tym wieku – kocha się beznadziejnie w swoim najlepszym przyjacielu, a jednocześnie wie, że nie może liczyć na jego wzajemność, więc z bólem serca obserwuje, jak Cas umawia się z kolejnymi szkolnymi pięknościami. Tymczasem na nią zwraca uwagę szkolna gwiazda futbolu, Ezra. Ezra to obiekt westchnień wszystkich dziewczyn pogardliwie nazywanych tapeciarzami – Dev uważa, że zadziera nosa i nie nadaje się do żadnej relacji. Potwierdza to, kiedy na zajęciach z wuefu nie wykazuje się wystarczającym talentem dla sportowca i niknie w jego oczach. Ale to Ezra dostrzega w Fosterze wyjątkowy talent i wciąga go do drużyny piłkarskiej. Siłą rzeczy przebywać będzie wtedy bliżej Dev.

Emma Mills rezygnuje z ciepłej obyczajówki, w której problemy rozwiązują się zanim jeszcze zdążyły zaistnieć. Wybiera raczej psychologiczną narrację wypełnioną zaskoczeniami dla odbiorców. Poświęca uwagę miłosnym rozterkom Dev, ale nie zależy jej na cukierkowym finale, nawet jeśli dziewczyna ma przed sobą bal na zakończenie roku. Zresztą rytm mecz – impreza powtarza się tu stale i umożliwia prowadzenie życia towarzyskiego. A podczas spotkań nastolatków nie tylko hormony buzują, zdarzyć się może naprawdę dużo. W świecie Emmy Mills nastolatki mierzą się z poważnymi problemami: są tu i neuroatypowość, i nieplanowane ciąże, i „zwykłe” nieporozumienia miłosne, ale też wybory, podczas których trzeba przewartościować dotychczasowe życie i odnaleźć się w nowym miejscu czy mierzenie się z największymi lękami. Dev czuje się odpowiedzialna za Fostera, a jednocześnie chciałaby mu uciec, żeby nie musieć analizować własnych decyzji – Foster jest przecież mistrzem w dostrzeganiu tego, co chce się ukryć przed wzrokiem innych. A jeśli już zauważy problem, nie omieszka go rozpracowywać. Szkolna społeczność nie jest najlepszym miejscem do wiwisekcji, ale nic innego Dev nie pozostaje. „Wtedy i teraz” to opowieść o niełatwych aspektach dojrzewania – z rozwijającym się nieśmiałym uczuciem w tle i całym mnóstwem pomyłek oraz niepewności na pierwszym planie. Autorka prowadzi równolegle kilka ważnych wątków i jest w tym niezwykle precyzyjna, ale też bezlitosna dla swoich bohaterów. Wykorzystuje ich, żeby uświadomić czytelnikom, jak wiele pułapek czyha na młodych ludzi, którzy chcą zrozumieć siebie.

wtorek, 5 sierpnia 2025

Arne Lindmo: Trollheim. Wampiry i demony

Kropka, Warszawa 2025.

Z podziemi

Rozwija się cykl Trollheim – i to tak, że nie tylko o zaangażowanie odbiorców w mitologię skandynawską chodzi, ale też o zapewnienie im sporej dawki adrenaliny. Tobiasz dalej potrafi zmienić się w mysz (i wygląda wtedy, jakby właśnie umarł, co może się zdarzyć, jeśli ktoś omyłkowo lub specjalnie zabije gryzonia, w którym przebywa dusza chłopaka), Tara i Adam z kolei starają się poskramiać przybyszy z zaświatów – boleśnie świadomi, jak wiele zagrożeń czyha tuż przy domach. Jednak na razie nic nie zapowiada katastrof ani zagrożeń, wręcz przeciwnie: zbliżają się walentynki. Sympatyczne święto, które można celebrować nawet na lekcjach – zwłaszcza kiedy trzeba będzie przygotować dla kogoś miłą kartkę. Właściwie gdyby nie celebracja dnia zakochanych, Adam nie wiedziałby, że stał się obiektem westchnień jednej z koleżanek. A nawet kiedy przekonuje się o tym, nie ma większego wpływu na rozwój wydarzeń. Za bardzo jest zajęty Zirą.

Zira to wampir. Po dwustu latach chce wreszcie wrócić i zachowywać się jak zwyczajna nastolatka – co wcale nie jest prostym zadaniem. Bo nawet jeśli bohaterka może ukrywać „dziwne” upodobania i życiowe konieczności, jak spanie w trumnie wypełnionej ziemią – to jednak niekoniecznie wie, jak odnaleźć się w szkolnej społeczności. Nawet wampiry mają swój kodeks honorowy i nie znoszą, kiedy ktoś jest gnębiony przez rówieśników. Zira łatwo może wpakować się w tarapaty właśnie za sprawą poszukiwania sprawiedliwości (i wymierzania jej na własną rękę). A kiedy narobi sobie wrogów – ci nie ustaną, dopóki nie zemszczą się za doznane upokorzenia.

Ale poza walką uczniów jest tu jeszcze znacznie bardziej poważny pojedynek, w którym udział biorą istoty z zaświatów – mityczne stworzenia, które niezwykle łatwo wprowadzić do świata ludzi. Arne Lindmo wytycza granice w świecie realnym – wszystko, co spod ziemi, wiąże się z istotami nie do powstrzymania. Przynajmniej w teorii – nie do powstrzymania przez kilkoro nastolatków. Wiadomo jednak – i to od początku cyklu – że Tobiasz, Adam i Tara do zwyczajnych nie należą i na pewno stawią czoła niebezpieczeństwom bez wahania. Mogą udać się do podziemi, byle tylko ratować tych, którzy są im bliscy. Na tym filarze opierają się kolejne opowieści w serii. Bardzo ciekawie Arne Lindmo tę historię prowadzi, ma pomysł na narrację i na relacje między nastolatkami. W tej części schodzą na dalszy plan domowe problemy – psychologiczne wyzwania związane choćby na linii dzieci – rodzice tu się nie liczą, zbyt absorbuje uwagę Zira – i kłopoty, w które ona się pakuje.

To, jak zawsze, szybka powieść – ale może zaintrygować odbiorców zestawianie bogów nordyckich zasiedlających podziemne krainy – to może być pierwszy krok do zainteresowania się tradycyjnymi przekazami. Młodym odbiorcom może się spodobać i dynamika opowieści, i zderzanie codzienności z wyimaginowanym światem, ale nawet dość surowy sposób opisywania akcji.

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

Marek Hłasko: Cmentarze. Drugie zabicie psa. Nawrócony w Jaffie

Iskry, Warszawa 2025.

Klasyka

Tak naprawdę najbardziej szokująca w zestawieniu trzech utworów Marka Hłaski – „Cmentarze”, „Drugie zabicie psa” i „Nawrócony w Jaffie” – jest informacja podana w zakończeniu blurbu: wynika to z chęci prezentowania prozy tego autora pokoleniu, które go nie zna. Przeniesienie statusu Marka Hłaski z pisarza głównego nurtu czytelniczego do niszy to coś, z czym trudno będzie się pogodzić zwłaszcza starszym fanom tej prozy. Inna rzecz, że lektura teraz wymaga znajomości kontekstu i uważności. Hłasko nigdy nie dawał się zaklasyfikować jako pisarz wygodny, tymczasem czytany po latach kieruje uwagę bardziej na sytuacje pozaliterackie niż na samą narrację. Trzy historie – jedna rodzima i dwie emigracyjne – były publikowane za granicą i oznaczało to automatycznie, że trudniej było odbiorcom o wyłapanie właściwego kontekstu, zwłaszcza w pierwszym tekście, w którym problematyka peerelowskiej codzienności komplikowała interpretację. Hłasko aktualny to Hłasko przebrzmiały – ten, którego bohaterowie walczą bez większych szans na powodzenie z bezdusznym systemem, albo stają się ofiarami tego systemu. Hłasko aktualny protestuje, nie zgadza się i wie, że nie zostanie wysłuchany – ale nie ustaje w wysiłkach. Inaczej rzecz ma się z Hłaską uniwersalnym. To ten, który nie wierzy w oczyszczające uczucie i pozwoli co najwyżej na jego powierzchowne namiastki. To ten, który będzie eksponował brzydotę i brak nadziei. Bohaterowie zgodnie z tym założeniem prowadzą filozoficzne rozważania w sytuacjach, które odbierają zadowolenie z codzienności, topią smutki w wódce i nie radzą sobie z emocjami. Przeżywają miłosne rozczarowania, zresztą nie byliby zdolni do tego, żeby utrzymać związek – skoro nie potrafią się oderwać od spraw, na które w pojedynkę nie mają wpływu. W tych historiach umiera jakiekolwiek zaufanie, nie można się opierać na niczym znanym i sprawdzonym, bo wszystko zależy od kontekstu. W utworze peerelowskim jeszcze można zauważyć ślady nawiązań do znanej odbiorcom codzienności, chociaż obserwowanej przez mroczny filtr. Z kolei w utworach emigracyjnych bohaterów właściwie otacza pustka: są zdani tylko i wyłącznie na siebie, a jakiekolwiek interakcje z postaciami z zewnątrz owocują jedynie spotęgowaniem poczucia osamotnienia. Jest to też związane z faktem przenoszenia ciężaru narracji na niekończące się rozmowy egzystencjalne – dialogi to miejsce, w którym bohater może podzielić się swoimi dylematami i rozważaniami, ujawnić najskrytsze przemyślenia. W utworach emigracyjnych powraca też – już dosłownie – teatralność rzeczywistości, nastawienie na odgrywane role. Marek Hłasko to pisarz mocno świadomy wagi słów i tym dzieli się z czytelnikami. Dzisiaj obiorcy mniej przejmą się sprawami bieżącymi – reakcjami na politykę i przemycanymi frustracjami – czyli tym, co w dużej części angażowało publiczność dawniej. Teraz mogą zająć się śledzeniem misternie konstruowanych intryg, a zwłaszcza sposobów na ujawnienie prywatnych doznań mężczyzn, którzy nie chcą się przyznawać do własnych porażek. Dzisiaj teksty z tego tomu może nie wzbudzą już tak wielkich emocji wśród młodych odbiorców, ale warto dopełnić nimi lekturę dzieł Marka Hłaski.

niedziela, 3 sierpnia 2025

Bluey. Magiczne cymbałki

Harperkids, Warszawa 2025.

Dźwięki

Tę książkę można usłyszeć – to kolejna zabawka, w której opowieść jest dodatkiem do rozrywki innego rodzaju. Na każdej rozkładówce na marginesie znajduje się piktogram, przedstawienie obrazka, którego należy dotknąć na magicznych cymbałkach z boku książki (jeśli będą włączone, usłyszy się odpowiedni dźwięk: w czterech przypadkach nuty, w jednym – chichot bohaterek, Blue i jej siostry, Bingo). Fabuła została dopasowana do gadżetu, a całość przygotowana tak, żeby przyciągać dzieci i zachęcać je do korzystania z tomiku, który jest też picture bookiem opartym na przygodach kreskówkowych kwadratowych psów.

Blue i Bingo uwielbiają zabawy z tatą – zwłaszcza grę na wymyślonych instrumentach. W ramach tej gry same zamieniają się w instrumenty: można być pianinem albo… pupobongosem. Można też zagrać na magicznych cymbałkach – i to już przynosi zupełnie inne efekty niż wydobywanie dźwięków. Magiczne cymbałki zamrażają tego, kogo chce się zaczarować. I wtedy da się z takim zaczarowanym zrobić wszystko: kiedy na przykład zamrozi się tatę, można namalować mu wąsy i przygotować śmieszne przebranie.

Tylko magiczne cymbałki są jedne. A Blue i Bingo dwie. Jak ustalić, kto zamraża, a kto odmraża, kto czaruje i w którym momencie? „Magiczne cymbałki” to tomik o dzieleniu się i o wspólnej zgodnej zabawie – bohaterki przekonują się, że muszą się nauczyć pracować razem, żeby osiągać więcej korzyści i żeby nie zirytować rodziców. Zyskują w tej historii przestrzeń na podzielenie się wzajemnymi żalami – i zamiast pretensji i kłótni właśnie spokojne powiedzenie o własnych oczekiwaniach i zmartwieniach pomaga w osiągnięciu celu. Dzieci będą towarzyszyć bohaterkom w szalonej zabawie: oczywiście, żeby cymbałki były magiczne, trzeba udziału wszystkich zainteresowanych, ktoś musi udawać, że jest zaczarowany i ze spokojem przyjmować szalone pomysły pozostałych uczestników zabawy – twórcy tej historyjki podsuwają dzieciom sposób na wspólne spędzanie czasu – kreatywne i nietypowe. Można wykorzystać taką podpowiedź, ale też – sięgnąć po ważne przesłanie. „Magiczne cymbałki” to przede wszystkim zabawka, w drugiej kolejności – rozwiązanie dla tych, którzy się nudzą. W trzeciej lekcja, której nie można przeoczyć, zasada funkcjonowania w nawet najmniejszej społeczności. Ta książeczka przykuje uwagę dzieci nie ze względu na obecność kreskówkowych bohaterów – chociaż rodzina z cyklu Bluey doczekała się już naprawdę wielu realizacji książkowych i w biblioteczkach maluchów z pewnością roi się od opowiastek o niebieskim psie – a ze względu na dołączenie do tomiku zabawki, integralnej części publikacji. Przy takiej konkurencji trzeba się naprawdę postarać, żeby zainteresować najmłodszych treściami tekstowymi – ale tu może się to udać. „Magiczne cymbałki” to prosta historia, jednak zyskuje na wielowymiarowości dzięki pomysłom realizacyjnym. Nie znudzi się dzieciom zbyt łatwo – prędzej rodziców zirytuje dobiegający z głośnika chichot bohaterów.

sobota, 2 sierpnia 2025

Karolina Pudło, Aleksandra Pęcak: TUS skrojony na miarę

Sensus, Helion, Gliwice 2025.

Grupa

Trening Umiejętności Społecznych – TUS – to rodzaj spotkań, podczas których uczestnicy mogą ćwiczyć reguły życia w społeczeństwie, praktykować w grupie te zachowania, które zwykle sprawiają im problem i wyzwalają sporo stresu. Nieprzypadkowo moda na TUS wkracza na rynek wydawnictw poradnikowych niemal równolegle z obfitością publikacji o ADHD i autyzmie – grupy ludzi neuroatypowych najczęściej potrzebować będą wsparcia w postaci warsztatów lub spotkań w ramach TUS właśnie. Tymczasem coraz częściej z TUS korzystać muszą dzieci i młodzież bez dodatkowych diagnoz, ze zwykłymi problemami w gronie rówieśników – w dodatku wyzwolonymi z różnych powodów. Karolina Pudło i Aleksandra Pęcak chcą przygotować odbiorców na prowadzenie takich kursów – pracę przede wszystkim z młodymi uczestnikami (ale nie tylko z nimi) i działania prowadzące do rzeczywistego poprawienia kompetencji społecznych. Nie jest to zbyt rozbudowana książka, ale nakierowana na praktyczne wskazówki – w rozbudowanym wprowadzeniu autorki tłumaczą, czym jest TUS i jak to zorganizować, jak powinna wyglądać liczebność grupy, kto ma ją prowadzić i czy z pomocą czy bez – a także według jakich scenariuszy. Skrótowo omawiają oczekiwane i pożądane skutki oraz efekty uboczne – zjawiska, które da się zaobserwować podczas zajęć, ale które nie należą do specjalnie wypracowywanych. Co ważne, od początku autorki akcentują, że w ramach TUS trzeba będzie dostosowywać scenariusze każdorazowo do potrzeb i do możliwości grupy – coś, co wydawać by się mogło oczywiste, tutaj zyskuje całe opracowanie. Wiedzą też, że grupy nie tworzą się same i że energia w obrębie takiej grupy będzie wpływać dwukierunkowo na uczestników – dlatego też podpowiadają, jak dobierać uczestników w oparciu o ich deficyty i potrzeby oraz potencjał. Tu łatwo zamknąć się w schematach, dlatego też przydadzą się odpowiednie komentarze przygotowujące na pracę w niedalekiej przyszłości. Żeby wybrać uczestników do treningu, trzeba porozmawiać z ich rodzicami (TUS w tym wypadku dotyczy najmłodszych) i poobserwować głównych zainteresowanych w działaniu – Pudło i Pęcak sugerują, jak to zrobić systemowo. Na TUS najczęściej kieruje uczestników szkolny psycholog – w związku z tym autorki wprowadzają też motyw rozmów z rodzicami i testowanie ich oczekiwań i reakcji.

W przypadku Treningu Umiejętności Społecznych nie sprawdzi się pójście na żywioł i improwizowanie: tu istotnym elementem stają się zasady i możliwości monitorowania postępów – do tego trzeba zaangażować uczestników i ułatwić im funkcjonowanie na nieznanych zajęciach. Autorki zajmują się przedstawianiem znaczenia poszczególnych etapów kursu, podają też przykładowe zabawy i gry, które mogą pomóc w otwarciu uczestników. Kończą swoje opowieści analizą przypadków – co również może funkcjonować jako inspiracja dla czytelników. „TUS skrojony na miarę” to opowieść o tym, jak podejść do konstruowania Treningu Umiejętności Społecznych, żeby był on satysfakcjonujący dla uczestników i dla prowadzących – żeby wykorzystywał potencjał dzieci i młodzieży i żeby naprawiał ich braki czy błędy. Bardzo dobrze wyważają autorki proporcje między przykładami, tabelkami do wypełniania oraz częścią teoretyczną – podsuwają czytelnikom niezbędne wiadomości, prowadzą przez cały system, a do tego wprowadzają drobne tekstowe ilustracje: metody sprawdzone w działaniu. Uprzedzają co do możliwych wyzwań i chcą, żeby Trening Umiejętności Społecznych zawsze był jak najpełniejszym wykorzystaniem możliwości oraz szans.

piątek, 1 sierpnia 2025

Goscinny, Uderzo: Asteriks i Normanowie

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2025.

Strach

Normanowie są przekonani, że strach dodaje skrzydeł – a ponieważ są niezwyciężeni, nie mają pojęcia jak to jest się bać i potrzebują w tej kwestii dobrego nauczyciela. Świadomi, że Galowie słyną z odwagi, postanawiają znaleźć wśród nich kogoś, kto pozwoli im poczuć strach. Porywają Skandaliksa, młodego bratanka wodza Galów – i liczą na to, że dzięki chłopakowi zrealizują swój plan. Jeśli będą umieli latać, przemieszczą się z łatwością do każdego miejsca na świecie. A skoro wystarczy tylko się przestraszyć…

„Asteriks i Normanowie” to kolejny tomik wydany z opracowaniem – dla koneserów i fanów Asteriksa, a także dla wszystkich dorosłych, którzy potrzebują usprawiedliwienia dla dopieszczania swojego wewnętrznego dziecka. Jeśli ktoś uwielbia przygody sympatycznych Galów (przy czym raczej nie istnieją ich przeciwnicy), może wzbogacić swoją kolekcję pod pozorami edukacyjności. Te komiksy bowiem są wydawane w twardej oprawie i z całą otoczką – opracowaniem dotyczącym powstawania, szkiców, pomysłów, kontekstu społecznego i obyczajowego czy wprowadzanych zmian. Autorzy serii wyręczają czytelników w pracy badawczej: podsuwają między innymi wyjaśnienia rozmaitych żartów (zwłaszcza tych, które nie przenoszą się przez granice i poza konkretnym krajem mogą być nie do końca zrozumiałe). To doskonałe miejsce nie tylko na analizy zastosowanych chwytów i nawiązania do prawdziwej historii, ale też na utwierdzanie odbiorców w przekonaniu, że uniwersum Asteriksa jest jedyne w swoim rodzaju.

Wprowadzenie i zakończenie tomu składa się właśnie z popularyzatorskich opowieści i ciekawostek, danych, do których przeciętni odbiorcy nie są w stanie samodzielnie dotrzeć – albo też nie myślą o tym, ciesząc się lekturą. Pozwala to trochę napowietrzyć objętość zeszytu i nadać mu automatycznie większą wartość. Centralną częścią książki jest oczywiście sam komiks – już bez dodatkowych przypisów. Do lektury przystąpić można już z większym zasobem wiedzy – i zwracać uwagę na motywy, które normalnie mogłyby zostać przeoczone – detale w stylu nawiązań do muzyki z lat 60. XX wieku – coś, co pojawia się w pojedynczych kadrach i stanowi rzeczywiście tylko tło wydarzeń. Goscinny i Uderzo wiedzą, jak wydobywać komizm z opowieści – stawiają na czytelne i mocne puenty i na dowcipy dla różnych pokoleń. Ta seria nie starzeje się mimo upływu czasu – i będzie cieszyć kolejnych czytelników. Dobrze, że na rynku pojawia się w wersji z opracowaniem – dzięki temu łatwiej będzie docenić rozwiązania stosowane w komiksie. Jeśli ktoś dobrze czuje się w świecie Galów i chce jak najlepiej poznawać świat z perspektywy małej galijskiej wioski z niezłomnymi wojownikami i magicznym napojem, może tu znaleźć całkiem sporo dla siebie i zwiedzać ukochane miejsca z przewodnikiem. Wiadomo, że z Asteriksa się nie wyrasta – dlatego też cieszy pomysł na przedłużenie istnienia komiksów na rynku i w świadomości czytelników.