* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

piątek, 11 lipca 2025

Katarzyna Biegańska: Kocham cię, tato

Kropka, Warszawa 2025.

Miłość

W dwóch kierunkach działać może ta książka. Picture book, który ma uprzyjemnić wieczorną lekturę prowadzoną przez tatę przygotowany przez Katarzynę Biegańską (tekst) i Dorotę Prończuk (ilustracje) to wyjątkowa publikacja, która powinna trafić do kanonu lektur dla najmłodszych – i bez problemu przeniknąć granice. To wyznanie miłości wysyłanej w dwie strony – od ojca do dziecka i od dziecka do ojca. Nie ma znaczenia wiek ani płeć pociech – liczy się więź ponadczasowa i nie do zniszczenia.

Ale poza dostarczaniem rozrywki i emocji najmłodszym jest to tomik, który dorosłym może przypomnieć, jak funkcjonuje się w rodzinie. Katarzyna Biegańska prowadzi opowieść tak, żeby zasugerować, czego oczekuje się dzisiaj od taty. Ojciec może przewijać dziecko, może je przytulać i kołysać do snu, może z nim raczkować, może się z nim bawić i wyprawiać na wycieczki, pokazując pociesze świat. Z tatą przeżywa się najlepsze przygody, tatę trzeba pocieszyć, kiedy idzie się pierwszy raz do przedszkola (żeby się nie martwił niepotrzebnie). Tata odstrasza wszelkie lęki – wystarczy jego obecność. Czasami to spojrzenie, uśmiech albo duma z nowej umiejętności dziecka sprawia, że maluch czuje się bezpiecznie i chce dalej odkrywać rzeczywistość. Książka utrzymana została w formie zwrotu dziecka do ojca – maluch wyraża swoją wdzięczność za kolejne elementy codzienności, co zostaje zobrazowane wielkoformatowymi ilustracjami. Wzruszająca jest tu prostota: nie trzeba wiele, żeby zbudować niezwykłą więź, w oczach dziecka to, co powinno być naturalnym odruchem rodzica, urasta do wielkich czynów – za które należy się miłość. Niepewnym siebie ojcom autorka – głosem dziecka – przypomina, czego się od nich oczekuje. Jak być dobrym tatą? Po prostu kochać i troszczyć się o pociechę. Zwyczajne czynności cieszą i zaprocentują uczuciem teraz i w przyszłości. Katarzyna Biegańska podsuwa detale, momenty, które każda partnerka chciałaby widzieć u ojca swoich dzieci – a żeby uniknąć pouczania, decyduje się na narrację z perspektywy pociechy. Ojciec, który nie boi się podjąć opieki, jest przy swoim skarbie i wspiera go w każdych warunkach, zasłuży na najpiękniejsze wyznanie miłości później. Więź zbudowana w dzieciństwie nigdy się nie rozerwie.

Z jednej strony autorka przypomina, jak być idealnym rodzicem (i nie trzeba przy tym zamieniać się w superbohatera ani dokonywać wielkich czynów), ale też dzieciom uświadamia, co można przeżywać z tatą. To, co nie pojawia się w tekście, można zaobserwować na wielkoformatowych ilustracjach. Tata ma przerysowaną sylwetkę, ale właśnie dzięki temu zapewnia poczucie bezpieczeństwa, chroni i zapewnia azyl pociesze – bywa, że wzbudza śmiech, bo nie wszystko mu wyjdzie. Ale idealny tata ma przecież poczucie humoru i ani ucieczka przed rozjuszonym bykiem, ani obsikanie przez potomka przy zmianie pieluchy, nie sprawią, że obrazi się na zawsze. Tata doskonały to tata, który jest obecny przy dziecku – i to przekazuje ta piękna książka.

czwartek, 10 lipca 2025

Anna Kańtoch: Trzecia osoba

Marginesy, Warszawa 2025.

Zagadka

Anna Kańtoch potrafi budować klimat kryminałów – nie do końca mrocznych, ale też dalekich od cosy crime. „Trzecia osoba” to jej kolejny popis: i w ramach narracji, i w ramach intrygi. Jest tu zagadka sprzed lat, właściwie – problem z poprzedniego pokolenia, który jednak nie do końca rzutuje na teraźniejszość. Powinien mieć dalej idące konsekwencje, jednak autorka dość oszczędnie operuje uczuciami, tak na wszelki wypadek, żeby w delikatnej kwestii nie przesadzić. I wychodzi jej to na dobre – surowy klimat „Trzeciej osoby” trochę przywodzi na myśl kryminały skandynawskie, trochę – choć to z zupełnie odległej tematyki – literaturę górską w jej sensacyjnym wymiarze.

W niewielkiej miejscowości trudno ukryć cokolwiek przed sąsiadami. I do Marcina Bresia dobijają się zmory przeszłości. Marcin i jego siostra Milena w dzieciństwie zostali porzuceni przez rodziców w tajemniczych okolicznościach. Wywiezieni do lasu i zachęceni do beztroskiej zabawy, nie mieli pojęcia, że już za chwilę zostaną sierotami. Po latach nie zastanawiają się nad tym, co się wydarzyło, albo przynajmniej próbują zachować normalność – ale rzeczywistość jest bezlitosna. Marcin Breś mieszka niedaleko dawnego rodzinnego domu, a jeden z mieszkańców tego domu najwyraźniej ma jakieś informacje na temat dawnych wydarzeń. Co jest o tyle dziwne, że nikt nie rozumie, jak dwoje dorosłych, wysportowanych, zdrowych i – wydawałoby się – szczęśliwych – ludzi może porzucić trójkę pociech w lesie. Ale śledczych o wiele bardziej zajmować będzie sprawa Sławka Dębskiego. Dwudziestoletni mężczyzna mieszka z rodzicami i niespecjalnie się z nimi dogaduje, a do tego sprawia kłopoty sąsiadom. To on szuka rozwiązania sprawy, która osobiście go nie dotyczy – jedynie przez dom. Dębscy żyją w miejscu naznaczonym tragedią i sami o niej niespecjalnie myślą – nic nie łączy ich z nierozwiązaną sprawą kryminalną sprzed lat. Do czasu. Bo pewnego dnia Sławek Dębski znika.

Anna Kańtoch wie, jak pisać, żeby przyciągnąć odbiorców – fanów gatunku. „Trzecia osoba” to powolne docieranie do prawdy, odkrywanie kolejnych wiadomości, które mogą zmienić interpretację wydarzeń. Spokojnie i świadomie buduje autorka klimat tej powieści, surowość przestrzeni bardzo dużo tu daje – w „Trzeciej osobie” wiele jest składników wpływających na ostateczną ocenę samej intrygi. Wyjaśnianie jednej zagadki przez drugą, pozornie nieznaczącą i niepowiązaną z aktualnymi wydarzeniami, sprawdza się jako sposób na poprowadzenie uwagi czytelników. „Trzecia osoba” to powieść wypełniona tajemnicami, które uderzają momentami w społeczne stereotypy – nie ma tu litości ani sentymentów, autorka koncentruje się zwłaszcza na więzi dzieci – rodzice i w tej więzi znajduje nieoczekiwane pomysły. Proponuje czytelnikom opowieść wielopłaszczyznową i radzi sobie z lawirowaniem między czasami – to dla niej prawdziwa przyjemność. I w ten sposób „Trzecia osoba” trafi do poszukiwaczy bardziej ambitnych powieści kryminalnych. Widać, że autorka rozumie świat, w którym umiejscowiła swoich bohaterów – i tym czytelników do siebie przekona.

środa, 9 lipca 2025

Michael Easter: Umysł w stanie niedosytu

Sensus, Gliwice 2025.

Przyzwyczajenia

Żyjemy w świecie pokus. Już nie tylko alkohol i narkotyki mogą zmienić postrzeganie rzeczywistości; urządzenia elektroniczne również stają się czynnikiem zagrożenia (tym gorszym, że nie da się ich uniknąć w dzisiejszej codzienności). Jeśli dołożyć do tego maszyny hazardowe czy uprawiany nałogowo i przez to niebezpieczny dla zdrowia sport – wiadomo, że bardzo łatwo można wpaść w pułapkę. I o tym, jak działa mózg wystawiany na podobne bodźce opowiada Michael Easter w książce „Umysł w stanie niedosytu”. To publikacja dla wszystkich tych, którzy lubią wiedzieć, co dzieje się z człowiekiem, który daje się wciągnąć w pułapki zastawiane choćby przez producentów gier. Jednocześnie to przestroga: wszystko jest zaprojektowane tak, żeby nie można się było oprzeć: przynajmniej dopóki twórcy nie zaczną wdrażać całych systemów etycznych do swoich dzieł. Jednak Michael Easter chce zrozumieć mechanizmy i sytuacje, na jakie narażeni są zwykli zjadacze chleba. Podąża zatem do świątyni hazardu, która jest niedostępna dla użytkowników – do centrum badań nad uzależnieniami. I tam, bez ryzyka, może przyglądać się reakcjom człowieka na wyzwania. Opowiada między innymi o tym, jakie elementy gier czy maszyn wpływają na to, że umysł chce ich więcej, co sprawia, że ludzie nie rezygnują z uczestniczenia w takich rozrywkach i podejmują działania ze świadomością, że mogą mieć one wymiar destrukcyjny.

Z jednej strony autor dość długo i szczegółowo analizuje pętlę niedosytu – żeby uzmysłowić odbiorcom, czym karmi się mózg spragniony wygranych (i jak człowiek potrafi przekuwać porażki w zalety). Z drugiej – trochę obala mity z dawnych lat, między innymi o tym, że każdy, kto spróbuje narkotyku, wciągnie się w poczet uzależnionych i wejdzie na drogę bez możliwości powrotu. Bardziej interesują go psychologiczne metody wabienia użytkowników niż chemiczne wpływanie na mózg – więc uzależnienia behawioralne zajmują więcej miejsca. „Umysł w stanie niedosytu” to lektura dla wszystkich zainteresowanych mechanizmami związanymi z nałogiem. Autor rezygnuje z podawania rad na wyjście z uzależnienia – zdaje sobie sprawę, że do każdego trafić mogą inne argumenty (i też z tego, że w wielu wypadkach argumenty w ogóle nie mają szans działania), wie jednak, że jeśli zainteresuje czytelników tematem i jego rozpracowaniem popularnonaukowym, to jest szansa, że każdy poszuka sobie swojej drogi w oparciu o zdobyte właśnie wiadomości.

Wśród wielu książek dotyczących uzależnienia i wychodzenia z nałogu, ta koncentruje się na pułapkach zastawianych na człowieka – i na funkcjonowaniu mózgu w obliczu wyzwania. Pokazuje, co nauka jest w stanie dzisiaj wyjaśnić, a co pozostaje tajemnicą nie tylko dla uzależnionych. „Umysł w stanie niedosytu” to książka bardzo ciekawa – publikacja popularnonaukowa dla wszystkich tych, którzy szukają wyjaśnień związanych z możliwością panowania nad własnymi reakcjami. Michael Easter przypomina, jak łatwo przyzwyczaić mózg do pewnych zachowań i reakcji – i ta lektura może funkcjonować jako przestroga dla czytelników.

wtorek, 8 lipca 2025

Aga Kozak, Paweł Goźliński: Sztuka męskości, czyli jak nie być chu*em

Agora, Warszawa 2025.

Bez empatii

Ta seria – zapoczątkowana „Sztuką obsługi penisa” – rozwija się prężnie i cieszy się na rynku sporym uznaniem. Nic dziwnego: wykorzystuje modę na psychologiczne rozmowy, wywiady ze specjalistami – które to wywiady dzięki przystępnej formie trafiają do szerokiego grona odbiorców. Ale w pewnym momencie trzeba było podsycić jakoś zainteresowanie kolejnymi tytułami. I tak powstała „Sztuka męskości, czyli jak nie być chu*em”. Ocenzurowane zostało tylko określenie w tytule, w środku to trochę motyw przewodni w rozmowach. Aga Kozak i Paweł Goźliński zapraszają do rozmów mężczyzn z różnych sfer i przestrzeni, przedstawicieli różnych zawodów (jest wśród nich nawet pastor, ale i wykładowcy akademiccy, którym bycie chu*em nie mieściło się być może i w światopoglądzie, a na pewno w dyskursie). Zaczerpnięcie frazy z języka ulicy nikomu nie przeszkadza – szkicuje po prostu oczywisty dla wszystkich portret psychologiczny. Prowadzi bezpośrednio do rozmów o tym, jak być mężczyzną w dzisiejszym świecie – i jak nie popełniać błędów charakterystycznych jeszcze w poprzednim pokoleniu. Każdy z rozmówców ma na ten temat swoje przemyślenia – czy to osobiste, czy związane z wykonywaną pracą. Może podzielić się zatem wskazówkami i wyzwaniami – bo przecież tytułowym organem nie chce być żaden ze współczesnych mężczyzn. Albo przynajmniej nie powinien chcieć. Wzorzec negatywny funkcjonuje tu zatem jako wyłącznie hipotetyczna struktura. A wszystko prowadzi do informacji, czego oczekuje się dzisiaj od płci brzydszej.

Tak luźny temat pozwala na szeroki zakres zagadnień, festiwal luźnych skojarzeń i ciekawostek. Nie ma tu miejsca na tworzenie uporządkowanych struktur, wszystko zależy od nastroju i od przemyśleń odbiorców. Dzięki temu odbiorcy mogą przypadkiem trafić na satysfakcjonujące spostrzeżenia – albo właśnie sprawdzać po kolei, co do zaoferowania ma każdy wywiad. Nie trzeba tej publikacji traktować jak poradnika, można cieszyć się lekturą i odkryciami płynącymi ze spotkań. „Sztuka męskości” to wyzwanie – to także próba wykreślenia z rzeczywistości rozwiązań powszechnie nieakceptowanych czy groźnych. W tej publikacji troje rozmówców dzieli się ze sobą uwagami i kontekstami, znajduje sposób na wyrażanie siebie w odniesieniu do norm społecznych.

Jest to publikacja cenna i przystępna. To lektura absolutnie dla wszystkich (bo chu*em, według wypracowanych instrukcji, może być każdy, niezależnie od płci – i tu zaczyna się robić ciekawie; tak samo jak każdy może chcieć się takiego osobnika wystrzegać). Liczy się obraz dzisiejszego mężczyzny – funkcjonującego w obecnej rzeczywistości. Nie mają znaczenia obciążenia kulturowe czy społeczne, nie mają znaczenia też aspekty psychologiczne i cechy jednostki. W sztuce męskości najważniejsza jest dzisiaj samoświadomość – tylko ona pozwoli na uniknięcie błędów. I to będzie istotna lekcja dla odbiorców – w tych rozmowach uda się naświetlić parę kwestii, bez których trudno by się dzisiaj obyć.

poniedziałek, 7 lipca 2025

Lucy Score: Nowy rozdział w Story Lake

Media Rodzina, Poznań 2025.

Wena

Najgorsza dla pisarki jest utrata natchnienia. Hazel Hart nie umie już pisać, nie potrafi wymyślać małomiasteczkowych romansów. Wszystko, z czego była znana, po brzydkim rozwodzie przeszło do historii. Teraz Hazel nie potrafi pisać, pogrąża się w depresji (albo stagnacji): wegetuje, zamiast funkcjonować. Nie dostarcza na czas kolejnej części poczytnej serii. To ma zresztą swoje konsekwencje: pracę traci Zoey, najlepsza przyjaciółka i agentka literacka Hazel. Kobieta nie ma już powodu, żeby kurczowo trzymać się wielkiego miasta i mieszkania (z którego musi się zaraz wyprowadzić). Pod wpływem alkoholowej nocy i smutku i pod wpływem wzburzenia emocjonalnego, dzięki lekturze pewnego artykułu decyduje się na odważny zakup: wchodzi w posiadanie domu w Story Lake, miasteczku, w którym nigdy nie była. I teraz dopiero może przeżyć wszystko to, co przedtem poznawały jej bohaterki. Hazel Hart nie pisze literatury ambitnej, ale stawia na zabawne i pikantne romanse. Poszukuje weny już na miejscu, w Story Lake. Ma szczęście: pewien superprzystojny mężczyzna, Cam, zawiaduje rodzinną firmą remontową i może zająć się wykończeniem posiadłości Hazel.

Lucy Score zawsze posługuje się charakterystycznym schematem. W małym miasteczku przypadkiem spotykają się ona i on. Jedno z nich zwykle ma rodzinę, która wspiera i przychodzi z pomocą w każdej sytuacji i która pokazuje, jak powinno się dogadywać z rodzicami i rodzeństwem. On zwykle jest przystojny nad miarę i ma kilku równie przystojnych braci, ona jest pogubiona i ma rozmaite wady. Narrację prowadzi autorka na przemian w imieniu kobiety i mężczyzny, którzy nie chcą i nie mogą być razem, ale decydują się na seks (panowie są zawsze świetnie wyposażeni, a panie mogą liczyć na wielokrotne orgazmy od pierwszego zbliżenia). Oczywiście po pewnym czasie bohaterowie zakochują się w sobie, pokonują kilka przeszkód (mniej lub bardziej poważnych), aż doprowadzi ich autorka do „żyli długo i szczęśliwie”. Ale nie z powodu scenariusza sięga się po powieści tej autorki. Lucy Score bowiem nasyca narrację i wydarzenia ogromną dawką humoru i szczyptą pikanterii. Nie inaczej jest tym razem: w domu Hazel mieszka szop, orzeł bielik doskonale znany lokalnej społeczności wyraża swoją dezaprobatę w nieoczekiwany sposób. Miasteczko pełne jest mieszkańców o wyrazistych charakterach – każdy z nich jest na swój sposób źródłem kolejnych dowcipów, ale każdy też ma szansę na wpływanie na akcję. Tym razem autorka sporo ryzykuje, sięgając po autotematyzm: motyw kryzysów twórczych nie może być dla czytelniczek zbyt atrakcyjny… a jednak udaje jej się obejść dylematy Hazel w sprytny sposób. Z drugiej strony funkcjonują schematy: budowlaniec, który doskonale prezentuje się bez koszulki (i ma zsuwający się pas z narzędziami), najlepsze randki i pocałunki, po których trudno się pozbierać. Lucy Score doskonale wie, jak tworzyć powieści romansowe, w których wątki obyczajowe są bardzo rozbudowane i przyciągają czytelniczki. Seks jest tu tylko dodatkiem do rozłożystej fabuły – „Nowy rozdział w Story Lake” to powieść bardzo udana i prezentująca rozwiązania charakterystyczne dla Lucy Score. Każdy, kto potrzebuje wytchnienia i sporo śmiechu – ale też ambitniejszej literatury romansowej – może spokojnie po ten tytuł sięgnąć.

niedziela, 6 lipca 2025

Sylwia Góra: W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz

Marginesy, Warszawa 2025.

Miłość

Niewielu badaczy chce się zastanawiać nad relacją, jaka łączyła Jarosława Iwaszkiewicza i jego żonę, Annę. Anna jednak jest postacią, która musi pojawiać się w opowieściach i wspomnieniach, bo przecież dla licznych gości Stawiska była personą ważną, bez względu na chorobę czy brak sukcesów literackich. Anna funkcjonowała jako dobra partnerka, wyrozumiała i cierpliwa, zapewniająca ciepło domowego ogniska. Zapisywała swoje doświadczenia i przemyślenia w listach czy dziennikach – ani jedne, ani drugie nie miały nigdy ujrzeć światła dziennego, ale teraz są cennym dokumentem, który może próbować wyjaśniać badaczom to, co nie do wyjaśnienia. Bo Anna zawsze pozostawała w cieniu. A przy świadomości homoseksualnych wyborów jej męża – jej postawa rodzi kolejne pytania. Sylwia Góra nie zamierza budować klasycznej biografii, o czym uprzedza czytelników już w pierwszym zdaniu książki. Przyjrzy się za to Annie w kontekście wielkich zagadnień z nią związanych. Po pierwsze – to relacja z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Pełna tajemnic, niedopowiedzeń i niemożliwych już do uchwycenia zasad regulujących codzienność Stawiska jest to publikacja – dla zainteresowanych pobocznymi wątkami z literatury. Tu chodzi o obyczajowość i o międzyludzkie kwestie, delikatne, czasami oparte na domysłach.

„W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz” to książka zaspokajająca ciekawość, przynajmniej w tych aspektach, w których uda się zgromadzić rzeczowe wiadomości. Sylwia Góra dąży do wytłumaczenia swojej bohaterki i jej zachowań, kontrowersyjnych dzisiaj, ale dawniej całkiem do zniesienia (przynajmniej niegenerujących poważnych konsekwencji dla związku). Dużo miejsca poświęca autorka tematowi choroby psychicznej Anny Iwaszkiewiczowej – według dzisiejszych lekarzy da się już nawet postawić ostrożne diagnozy, dawniej postawy bohaterki książki były uznawane raczej za dziwactwa niż za objaw poważnych dolegliwości zdrowotnych. Równolegle z kwestią choroby psychicznej toczy się jeszcze analiza dochodzącej do absurdu religijności. Anna popada w dewocję, ma momenty, w których potrzebuje wsparcia siły wyższej, zatapia się w potrzebie modlitwy i szokuje wręcz otoczenie świętoszkowatością. Autorka może się zastanawiać, czy to wiara, czy zachowanie na pokaz – wie jednak, że obecnie tego typu postawy byłyby odbierane jako poza, ale w czasach Iwaszkiewiczów niekoniecznie.

Jest ta publikacja próbą zaprzyjaźnienia się z postacią trudną i pomijaną niesłusznie w historii literatury – chociaż Anna nie tworzyła dzieł, funkcjonowała obok wielkich artystów. Będzie tu zatem mowa i o jej przyjaźni z Antonim Słonimskim, i o homoerotycznej fascynacji Marią Morską – wielkim niespełnionym uczuciem, które mogło być odwzajemnione. W części tajemnic pomagają wnuki Iwaszkiewiczów, które wprowadzają czytelników w codzienność Stawiska za sprawą własnych wspomnień. Gęsta jest ta książka, ładna od strony narracyjnej – Sylwia Góra nie popełnia typowych błędów związanych z zarzucaniem odbiorców kolażami z cytatów, wie, jak prezentować postać, żeby wypadała atrakcyjnie. Dobrze się ją czyta – a Sylwia Góra nie wymusza na odbiorcach ciągłego zakorzenienia w życiu literackim dwudziestolecia międzywojennego. Udaje jej się oderwać od środowiska skamandrytów, pisze coś z zupełnie innej perspektywy.

sobota, 5 lipca 2025

Marta Wroniszewska: Matka bez wyboru. O kobietach, które opuściły swoje dzieci

Czarne, Wołowiec 2025.

Rozłam

Kulturowo czy stereotypowo – kobiety są przypisane do swoich rodzin, dzieci, które wydały na świat. Więź matki z dzieckiem to najbardziej archetypowy motyw, niepodważalny i pozbawiony ciemnych punktów. Jednak Marta Wroniszewska zachęcona przez wydawnictwo postanawia przyjrzeć się sytuacjom, w których to nie ojciec odchodzi od rodziny, a matka decyduje się porzucić pociechy i męża – i funkcjonować w oderwaniu od nich. Ale w reportażach zebranych w tym tomie matki nie podejmują takich decyzji z własnej woli. One marzą o tym, żeby zostać z bliskimi, tyle że przez toksycznych partnerów są zmuszone do zmiany otoczenia. To nie sytuacje, w których kobietę można by oceniać przez pryzmat jej rzekomej samolubności: żadna z matek nie odchodzi, bo tego właśnie pragnie – każda za to jest ofiarą, której nikt nie pomógł.

Książka „Matka bez wyboru” składa się z dwóch części. Pierwsza to opowieści snute z perspektywy matek. Patologiczne domy, w których przemoc łączy się z wygasłym uczuciem, w których strach o życie idzie w parze z problemami psychicznymi. Tu matki muszą uciekać – a ich pociechy dawno już zostały odpowiednio nastawione do kryzysowej sytuacji i skłonne są raczej oskarżać rodzicielkę, niż ją wspierać w decyzjach. Te matki poświęciły wszystko, łącznie ze swoimi zdrowymi zmysłami – i teraz nie mogą już wytrzymać w domach, w których nie mają schronienia. I te matki za dziećmi będą tęsknić, będą próbowały odnowić kontakt, kiedy już ułożą sobie życie gdzie indziej. Druga część książki to z kolei historie dzieci, które zostały przez matki porzucone. I tu również rzeczywistość Marta Wroniszewska przedstawia jednoznacznie: nie ma miejsca na zderzanie ze sobą dwóch wizji świata, wystarczy jednokierunkowość narracji, żeby wstrząsnąć czytelnikami. W obu przypadkach bowiem ważne jest to, że rodzina, która powinna zapewniać stabilizację i spokój wszystkim jej członkom, staje się koszmarem i źródłem traum. W takich bataliach nie ma wygranych, wszyscy cierpią. Ale też nie ma możliwości uzdrowienia sytuacji – rozstanie jest jedyną sensowną formą zażegnania kryzysów. „Matka bez wyboru” to książka niewygodna. Książka, która stawia trudne pytania o role społeczne w powiązaniu z dobrem własnym – i książka, która rujnuje stereotypy.

Marta Wroniszewska między opisywaniem domowych dramatów swoich kolejnych bohaterek, zajmuje się też przytaczaniem statystyk czy informacji obiektywnych, tych, które pozwolą nakreślić prawny i społeczny kontekst wydarzeń. Dzięki temu odbiorcy nie muszą zastanawiać się nad systemami wartości i rozwiązaniami, jakie urzędnicy mogą zaoferować pozbawionym mocy decyzyjnej matkom-ofiarom. Co ważne, dla autorki sytuacje w opisywanych domach są tylko punktem wyjścia do dalszych komentarzy i poszukiwań danych – nie liczy się wyłącznie problem jednostki, ale możliwość wpisania tego problemu w szerszy kontekst. To lektura, która popsuje humor, albo nastawi bojowo – w zależności od czytającego. Na pewno nie da o sobie długo zapomnieć.