* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

poniedziałek, 21 października 2024

Kai Lüftner: Zawieruszek. Baśń skandynawska

Nasza Księgarnia, Warszawa 2024.

Przyjaźń

Baśnie dzisiaj cieszą się mniejszą popularnością niż jeszcze kilka dekad temu: dzisiaj dzieci wybierają częściej historie, które mają przewidywalny przebieg. I w tej konkurencji „Zawieruszek. Baśń skandynawska” wygra na pewno – nie da się bowiem wymyślić, jak rozwinie się fabuła tomiku. Pięknie ilustrowana przez Emilię Dziubak książka daje do myślenia i uwrażliwia dzieci na samotność. Bohaterowie tej historii to para staruszków. Mieszkają oni z daleka od innych ludzi, niespecjalnie też próbują się socjalizować: mają siebie i to im do szczęścia wystarczy. Jednak pewnego dnia spotykają w lesie małego chłopca. Pięciolatek trafia do ich domu i pomaga w rozmaitych zadaniach i czynnościach. Przejmuje część obowiązków staruszków i dojrzewa na ich oczach. Dostaje imię – Vilmar – i swoją obecnością umila czas bohaterom. Nie ma tu dialogów: wszystko dzieje się w narracji i w zapośredniczonej opowieści, a to, czego słowa nie dadzą rady przekazać, przenoszą obrazy. Vilmar znajduje schronienie i rodzinę – tyle tylko, że wcale tego nie potrzebuje. Jest ktoś, kto ma pojęcie o jego właściwym pochodzeniu i w odpowiednim momencie podsunie lekturę wyjaśniającą wszystko. Vilmar będzie musiał wyruszyć w swoją podróż – opuścić gościnny dom i staruszków, którzy podzielili się z nim wszystkim, co mieli. I wbrew pozorom taki kierunek akcji nie przygnębia, nie budzi też lęku. Żeby zrozumieć istnienie Vilmara, trzeba będzie przyjrzeć się mitologii i wierzeniom skandynawskim – to z kolei przyniesie w efekcie zrozumienie dla bohatera, który wcale nie musi (a może nawet nie powinien) spędzać czasu pod dachem, niezależnie od uczuć, jakie łączą go z domownikami. Vilmarowi na żadnym etapie rozwoju nie dzieje się krzywda, a jeśli zaangażował się emocjonalnie i chciałby wracać do gościnnego domu – nie ma przeszkód, może to robić. Dzięki temu też dziadkowie nie będą tak bardzo tęsknić. Kai Lüftner unika w ogóle mówienia o emocjach i uczuciach – wprawdzie wiadomo, że bohaterowie nie mogą funkcjonować jako obojętni sobie, ale dzięki akcji, która zostaje zapośredniczona w opowieści, nie ma problemu z bólem rozstania.

Jest to książka ciekawa: atrakcyjna od strony fabularnej dzięki nieczęsto spotykanym rozwiązaniom – i za sprawą strony graficznej. Emilia Dziubak stawia tu na realizm i nie boi się tego, co coraz rzadziej spotykane w literaturze czwartej – proponuje pejzaże często pozbawione ludzi. Nie ucieka w infantylizm, nawet jeśli wyposaża swoich bohaterów w sympatyczne miny. Urzeka odbiorców za sprawą wypełnionych szczegółami grafik. „Zawieruszek” to lektura dla młodszych i starszych odbiorców. Dzieci z pewnością odkryją w niej historię o dojrzewaniu i o samodzielności, dorośli z kolei docenią to, co Emilia Dziubak przygotowuje: zresztą publikacje ilustrowane przez tę autorkę zawsze cieszą się zainteresowaniem szerokiego grona odbiorców. „Zawieruszek” przedstawia niezwykłą, klimatyczną historię. Jest to propozycja, która wzruszy i zabierze dzieci do innego, nieznanego świata.

niedziela, 20 października 2024

Jen Beagin: Szwajcara

Czarne, Wołowiec 2024.

Związek

To powieść inna niż wszystkie, wolna od schematów, chociaż przecież realizująca odwieczny schemat o miłości, zauroczeniu i pożądaniu. Jen Beagin nie sięga po oczywistości, woli komplikacje płynące z charakterów niż z fabuły i mylne tropy. I tym właśnie może sportretować swoje bohaterki. Greta to bohaterka wypalona. Nie znajduje w sobie żadnej pasji, nie walczy z wyzwaniami codzienności, po potężnym życiowym kryzysie ucieka do domu, który udostępniła jej przyjaciółka i nie ma zamiaru nawet pozbywać się gniazda pszczół, które znajduje się w kuchni. Greta bierze to, co przynosi jej los. Jest najlepszym tłem dla wyzwolonej i odważnej Szwajcary, kobiety, która mogłaby funkcjonować jako symbol seksu i obiekt pożądania wszystkich, niezależnie od płci. Szwajcara ma problemy w życiu erotycznym, dlatego zgłasza się do terapeuty i opowiada mu o swoich doświadczeniach. Rozmowy, które prowadzi, są nagrywane - a ich spisywaniem zajmuje się Greta. W ten sposób zyskuje dostęp do tajemnic i kłamstw przedstawianych przez Szwajcarę. Stopniowo zakochuje się w rezolutnej kobiecie - a kiedy trafia do jej życia, może też znaleźć własne odzwierciedlenie w opowieściach z gabinetu seksuologa. I tak w podwójnej narracji Jen Beagin prezentuje historię zauroczeń i rozczarowań, które przychodzą po sobie, bo to z nich właśnie, a nie z idealizowanych wzruszeń, składa się zwyczajność. Bohaterki mogą próbować zawiłej relacji, w której nie zawsze uwzględniają obecność osób trzecich - w końcu liczy się dążenie do niemożliwego, a nie budowanie pełnowartościowego związku ze wszystkimi jego konsekwencjami. Beagin bawi się w studium fascynacji i zauroczenia, w analizę projekcji rzeczywistości - tu właśnie oderwanie od scenariuszowych kolein ma rację bytu i jest źródłem nawet fałszywej nadziei.

Ta opowieść prowadzona jest w dwóch stylach - jeden to klasyczna narracja, dzięki której odbiorcy mogą towarzyszyć bohaterkom i poznawać ich potrzeby. Jednak znacznie ważniejsze stają się zapiski z rozmów Szwajcary z terapeutą - zwierzenia właściwe i te kreowane, prowadzące do budowania własnego obrazu. Ten obraz podlega podwojonej ocenie: z jednej strony przygląda się mu fachowiec, który ma za zadanie zachować bezstronność. Z drugiej - Greta, mocno zaangażowana w relację, której uczestniczką się staje. Szwajcara jest uosobieniem wolności, ale jako taka też ma swoje zmartwienia i dylematy, nie ze wszystkim da sobie radę. Z kolei Greta przekonuje się, o jakie wartości jest zdolna zawalczyć wbrew wszystkiemu. Jest w tej pełnej niedopowiedzeń i zmysłowości historii sporo różnych odcieni humoru. "Szwajcara" to propozycja nietypowa i przeznaczona dla odbiorców znużonych zwykłymi fabułami - tu bardziej nawet niż akcja liczą się portrety psychologiczne bohaterek oraz sposób ich prezentowania. Przykuwa uwagę sam styl narracji, decyzja, która pociąga za sobą konieczność oddania czytelnikom części pracy związanej z odszyfrowywaniem emocji. I dzięki temu ta powieść stanie się dla wielu atrakcyjnym wyzwaniem lekturowym.

sobota, 19 października 2024

Grażyna Bąkiewicz: Jak Tadeusz Kościuszko chciał ratować Polskę

Nasza Księgarnia, Warszawa 2024.

Sekrety podróży

Ilcia się boi. Wszystkiego, czego tylko można się bać. Ilcia wręcz słynie z tego, że nie wykrzesze z siebie ani odrobiny odwagi. Nic więc dziwnego, że dzieci w klasie niekoniecznie chcą się z nią zadawać. Ilcia – jak wszyscy uczniowie z klasy pana Cebuli – ma jednak pewną supermoc, którą zyskała po wybuchu błyskacza. I w związku z tym może razem z innymi podróżować w przeszłość i odkrywać zagadki związane z historią. Pan Cebula wyremontował stare ławki, a teraz zadaje dzieciom pytania i problemy do rozwiązania – po czym wysyła je właśnie w owych ławkach do dawnych czasów, żeby samodzielnie szukały odpowiedzi i wyjaśnień. Ilcia razem ze swoją klasą (dobrze już odbiorcom znaną, bo za każdym razem przygody relacjonuje inny z kolegów) ma dowiedzieć się, jak Tadeusz Kościuszko chciał ratować Polskę.

Za każdym razem dzieci pracują w grupach (Grażyna Bąkiewicz wykorzystuje powieści także do tego, by pokazywać społeczne relacje i różne problemy czy wyzwania, przed jakimi stają najmłodsi w grupie rówieśników), wspólnie muszą podejmować decyzje co do zdjęcia osłony (przez to mogą stać się widzialni dla ludzi z dawnych czasów), wspólnie też stawiają czoła wyzwaniom historycznym, dzielą się obowiązkami i zadaniami, czasem też się rozdzielają, żeby zwiększyć szansę znalezienia odpowiedzi na pytania pana Cebuli. Ale konieczność pracy w zespole oznacza też, że trzeba konfrontować się z własnymi słabościami i niekoniecznie lubianymi kolegami. Ilcia trafia do drużyny z tymi, z którymi spotkać by się nie chciała, na szczęście zyskuje nieoczekiwanie sojuszniczkę – przekonuje się, że razem raźniej i do tego łatwiej jest walczyć z lękami. Ilcia nie rozmawia z rówieśnikami – przynajmniej niezbyt często – i nikt nie wie, że pasjonują ją loty w przeszłość. Bohaterka bardzo chciałaby odkryć ich tajemnicę, zbadać je i dowiedzieć się, jak to jest możliwe, że ławki w klasie pana Cebuli mogą przenosić do dawnych czasów. Chociaż inni uczniowie przeważnie samego lotu nie lubią, Ilcia najchętniej skakałaby po stuleciach, za każdym razem uważnie obserwując wszystko, co da się zmierzyć i sprawdzić. Grażyna Bąkiewicz pokazuje, że i ta bohaterka jest wartościowa, nawet jeśli sama w siebie nie wierzy – ma prawdziwą pasję i zadatki na uczoną. Każdy z bohaterów-narratorów w serii dowiaduje się czegoś o sobie dzięki przygodom na lekcjach historii. Ale odbiorcy otrzymują też (na równi z postaciami) potężną dawkę wiedzy o wydarzeniach historycznych. To dzieje się za sprawą obserwowania i wyciągania wniosków z tego, co dzieje się w przeszłości, ale też i dzięki krótkim skryptowym wręcz komiksom – Grażyna Bąkiewicz nie przepisuje podręczników, a pozwala dzieciom samodzielnie wyciągać wnioski (ewentualnie trochę je nakierowuje na właściwy trop), Artur Nowicki dodaje mnemotechniczne zabawy rysunkowe i komentarze, które łatwo się przyswaja. W efekcie cała seria zasługuje na uwagę i brawa – „Jak Tadeusz Kościuszko chciał ratować Polskę” to kolejna bardzo udana propozycja w tym cyklu.

piątek, 18 października 2024

Minecraft. Rocznik 2025

Harperkids, Warszawa 2024.

Przegląd ciekawostek

Roczniki Minecrafta to okazja do zareklamowania gry, która cieszy się ogromnym uznaniem najmłodszych odbiorców – ale też szansa na prezentację nowości, pomysłów i możliwości tkwiących w kolejnych rozgrywkach. To ważne, bo nie wszyscy gracze mogą śledzić aktualizacje i nowinki – a dzięki corocznemu przypomnieniu o dokonaniach programistów łatwiej jest znaleźć coś dla siebie. Tym razem jest jeszcze okazja do świętowania: gra obchodzi swoje piętnaste urodziny. To sprawia, że jeszcze prościej jest dotrzeć do czytelników i stworzyć kolejny gadżet towarzyszący grze. „Minecraft. Rocznik 2025” to wielkoformatowy i bogato ilustrowany album, w którym każdy znajdzie coś dla siebie – kolejne rozkładówki są prezentacją różnych pomysłów, możliwości, nowinek i usprawnień w grze. Można przyglądać się nowym mobom albo sprawdzać, jak krok po kroku zbudować coś w świecie Minecrafta. Można skorzystać z podpowiedzi na granie i na korzystanie z udogodnień czy nieznanych szerzej funkcji w grze – można też wymyślać własne rozwiązania tylko na bazie tych gotowych. Książka wręcz zmusza odbiorców do kreatywności – nawet jeśli ktoś będzie wzorował się na podawanych tu wskazówkach, nie musi realizować ich dokładnie, może potraktować jako inspirację, przynajmniej w pewnych aspektach. Dzieci dowiedzą się, jakie moby będą im zagrażać i jakie wydadzą się sympatyczne, a tym razem też twórcy gry podzielą się swoimi ulubionymi motywami z Minecrafta. Ten zabieg nie tylko ma wypełnić miejsce na stronie: jest również okazją do przedstawienia autorów i programistów, ludzi, którzy nie muszą być anonimowi dla odbiorców, chociaż zwykle pozostają w cieniu. Wzmianki o ulubionych detalach także pełnią funkcję reklamy – pozwalają na skierowanie odbiorców w odpowiednie miejsca gry i zachęcenie ich do twórczego korzystania z platformy Minecrafta.

Każda rozkładówka przyjmuje tu inny temat, drobne rozdziały przenoszą uwagę odbiorców na kolejne punkty gry i kolejne jej aspekty. Komentarze tekstowe sprowadzają się do niewielkich, przeważnie jednoakapitowych podpowiedzi – tak, żeby łatwiej korzystać z książki i żeby błyskawicznie przenosić się do komputerowej rozrywki. Ważną rolę pełnią tu ilustracje, które nie tylko zachęcają do grania, ale przynoszą też pejzaże z charakterystycznego dla Minecrafta kwadratowego (czy też sześcianowego) świata. Ten rodzaj rozrywki jest przeważnie akceptowany przez dorosłych – Minecraft rozwija dzieci i pomaga w uruchamianiu kreatywności, wymaga nie biernego uczestniczenia w grze, a samodzielnego myślenia i wyciągania logicznych wniosków – narracja jest tu oparta na typowych zręcznościówkach, a jednak Minecraft to coś więcej niż zwykła gra. Z tego też względu gadżetowe publikacje związane z nią cieszą się przeważnie dużym powodzeniem – funkcjonują jako poradniki i jako reklamy wymyślonego świata, zawierają cały szereg przydatnych wskazówek. Takie książki trafiają do zainteresowanych tematem, a ci nie powinni być rozczarowani prezentacją gry i zadaniami, jakie wyznaczy im publikacja. Minecraft to gra, która zyskała ogromną renomę i nie starzeje się mimo upływu czasu i dużej konkurencji – i dlatego też pozycja jej poświęcona spotka się z żywymi reakcjami odbiorców.

czwartek, 17 października 2024

Lindsay Turnbull: Biologia. Opowieść o życiu

Rebis, Poznań 2024.

Wszystko

Lindsay Turnbull wie, jak przekonać dorosłych do nadrabiania wiedzy ze szkoły. Podstawy biologii przedstawia w obszernym, ale bardzo ciekawie przygotowanym tomie "Biologia. Opowieść o życiu". To publikacja, która będzie nie tylko świetnym przypomnieniem i podsumowaniem wiadomości o różnych aspektach życia na Ziemi, ale też atrakcyjną lekturą dla szerokiego grona odbiorców. Bo Lindsay Turnbull zajmuje się popularyzowaniem wiedzy i przekonywaniem czytelników, że warto zająć się zgłębianiem ciekawostek związanych z żywymi organizmami. Dla autorki to biologia jest podstawą nauki - przeprowadza odbiorców przez różne tematy od pojedynczych komórek (i genomów) po rośliny i zwierzęta. Ale wybiera zagadnienia, które uświadomią czytelnikom, jak wiele odkryć w dziedzinie biologii czeka i jak wiele zostało już opisane. Autorka przekłada te odkrycia na język popularnonaukowy, zachęca do śledzenia wywodów przez lekkość narracji. Tłumaczy między innymi, na czym polega ewolucja i jak poszczególne organizmy dostosowują się do funkcjonowania na Ziemi, przygląda się rozmnażaniu (sprawdza, co jest potrzebne poszczególnym istotom, żeby móc wydać na świat potomstwo), wraca na poziom atomów, żeby dowiedzieć się, skąd bierze się energia do funkcjonowania. Nie zabraknie tu i rozważań na temat ekologii. "Biologia. Opowieść o życiu" to zatem nie tylko opis bakterii, roślin i zwierząt czy ludzi - ale pełnowartościowe i szeroko zakrojone ujęcie zagadnienia. Biologia faktycznie w takim ujęciu wypada fascynująco - każdy, kto choćby zerknie do tego tomu, szybko da się uwieść autorce i wciągnie się w przegląd wiadomości. Bo też i Turnbull ma zamiar zaangażować czytelników - proponuje im wręcz filmowe scenki, przekłada na wyobraźnię zbiorową to, co dzieje się najczęściej w świecie przyrody. Dzięki temu jest w stanie trafić do większych kręgów odbiorców, przede wszystkim do tych, którzy nie interesowali się biologią. Teraz mają szansę nadrobić zaległości i już bez presji płynącej ze szkolnych obowiązków przeanalizować dane. "Biologia. Opowieść o życiu" to nie podręcznik, chociaż mnóstwo tu wiadomości i wyjaśnień - można potraktować ten tom jako sposób na uzupełnienie wiedzy. Ale przede wszystkim to lektura potoczysta i przyjemna - książka, po którą można sięgać dla zaspokojenia ciekawości. Lindsay Turnbull wie, jak sprzedawać wiedzę. Kto będzie zainteresowany pogłębianiem danych - może skorzystać ze specjalnie przygotowanej bibliografii. Jednak jeśli ktoś chce mieć po prostu podstawową orientację w tematach związanych z biologią, może potraktować tę publikację jako rodzaj skryptu. Jest tu nieobojętna narracja - autorka przesyca tekst humorem i nadaje mu lekkości dzięki atrakcyjnym pozanaukowym wstawkom, wie też, jak tłumaczyć pojęcia i jak zapanować nad pamięcią odbiorców - mnemotechniczne sztuczki pojawiają się tu przy prezentowaniu kolejnych definicji i komentarzy.

"Biologia. Opowieść o życiu" to książka przydatna i warta uwagi. Przygotowana tak, żeby nie zniechęcić czytelników schematami ani naiwnością: autorka łączy umiejętność gawędziarską z pasją i możliwością krzewienia wiedzy - to połączenie okazuje się bardzo udane. Jeśli zatem ktoś chce się przekonać, dlaczego biologia powinna stać się nauką XXI wieku (i w jaki sposób koresponduje z innymi dziedzinami wiedzy), może tu znaleźć odpowiedzi.

środa, 16 października 2024

Ewa Podleś: Pops i Boti uczą angielskiego. Zwierzęta domowe. Zawody

Nasza Księgarnia, Warszawa 2024.

Zajęcie

Kolejna przygoda, w którą angażują się Pops i Boti, trochę zaskakuje w kontekście książeczki dla dzieci. Oto bowiem bohaterowie muszą pomóc koledze Popsa, robotowi, który potrzebuje stałego zajęcia. Szuka pracy, ale nie wie za bardzo, jak się to robi. Pops i Boti mają mu ułatwić zadanie: wspólnie przeglądają ogłoszenia z ofertami pracy i wybierają najlepszą posadę. I tak wszyscy trafiają do Hotelu pod Mruczącym Kocem, żeby przekonać się, jakimi zwierzętami będzie się opiekować w ramach swoich zajęć robot. Ale zanim dostanie pracę, musi nie tylko poznać wszystkich podopiecznych, ale jeszcze przygotować plakat z portretami zwierząt. Przy pomocy Popsa i Boti radzi sobie i z tym wyzwaniem – jest wymarzonym kandydatem na stanowisko opiekuna zwierząt.

Książeczka ma oswajać dzieci z angielskimi słówkami, w tym wypadku Ewa Podleś wybrała dwa obszerne tematy – zwierzęta domowe i zawody. Oczywiście nie prezentuje niekończących się list, a jedynie kilka propozycji haseł, które zapadną dzieciom w pamięć albo za sprawą nazw ukochanych domowych pupili, albo – za sprawą dziecięcych marzeń o pracy w przyszłości. Można też zrobić sobie powtórkę z liczenia czy z kolorów – to coś, co pojawiało się w poprzednich tomikach, a tutaj funkcjonuje jako przyjemne i bezstresowe przywołanie już utrwalonych wiadomości. Pops i Boti muszą trafić do odpowiedniego domku (w tym celu – przejść labirynt razem z odbiorcami), wykonać dziesięć skoków, żeby w końcu móc przyjrzeć się wybranym tematom. Prezentacja zwierząt odbywa się na kilka sposobów: o każdym opowiada przyszły pracodawca, a ponadto można przypomnieć sobie nazwy przy rysowaniu plakatu. Z kolei ogłoszenia o pracę i album ze wspomnieniami pozwalają poznawać i utrwalać nazwy zawodów. Po sczytaniu kodu QR można posłuchać książki po angielsku, co również jest wartościowym dodatkiem i pozwala oswajać dzieci z językiem.

W całym tym tomiku jest tylko jeden problem – i to nie w warstwie angielskiej. Przyszły pracodawca przyjaciela Popsa to robot, który mówi wyłącznie do rymu – i, niestety, robi to mocno grafomańsko, owszem, jest kilka ciekawych i trafionych współbrzmień, ale też mnóstwo gramatycznych – i bez nich znacznie lepiej wypadałaby całość. Zwłaszcza że nacisk kładzie się tu jednak na naukę angielskich słówek a nie na śledzenie narracji. Książka utrzymana jest w charakterze komiksowym, dymki umożliwiają skrócenie do minimum narracji, rzecz rozgrywa się w dialogach między bohaterami – i w samych rysunkach. Autorka decyduje się na wyliczenia, kiedy trzeba wprowadzać kolejne hasła po angielsku – i w przypadku ogłoszeń o pracę zapewnia rozrywkę dorosłym, którzy będą czytać książeczkę ze swoimi pociechami. Pops i Boti to bohaterowie sympatyczni i przyjaźnie nastawieni do wszystkich – mogą kojarzyć się pozytywnie i dzięki temu dzieci będą śledzić ich doświadczenia bez lęku czy adrenaliny, skupią się za to na tym, co w serii najważniejsze – czyli na poznawaniu nowych angielskich słówek.

wtorek, 15 października 2024

Hervé Tullet: Rysorączka

Babaryba, Warszawa 2024.

Gryzmoły

Hervé Tullet to autor, który nie boi się eksperymentowania i zachęcania dzieci do eksperymentowania - poszukuje w książkach dla najmłodszych sposobów na wyrażanie siebie i na korzystanie z wyobraźni, najlepszym dowodem tego jest "Rysorączka". W odróżnieniu od różnych publikacji rysowankowych, w "Rysorączce" nie trzeba używać narzędzi do malowania i rysowania - można wykonywać polecenia dosłownie i potraktować książkę jak brudnopis, ale można po prostu wyobrażać sobie to, co autor każe zrobić - i sprawdzać efekty na następnej stronie. Jest tu nawiązanie do tomiku "Naciśnij mnie": znowu trzeba pocierać i naciskać kropki w określonych kolorach, ale tym razem - po to, żeby uzyskaną w ten sposób barwę nakładać na różne miejsca rozkładówki. I teraz: jeśli ktoś wolałby widzieć efekty działań, bo na przykład nie jest w stanie wyobrażać ich sobie, powinien postępować tak, jak nakazuje narracja. Wystarczy odrobina farby i brak strachu przed pobrudzeniem się, żeby tworzyć. Ale jeśli ktoś nie ma ochoty, czasu albo warunków na zabawę przyborami do malowania, może zostać przy samym czytaniu. Znów odwrócenie strony pokazuje, co powinny dzieci uzyskać (wszystko jedno, w wyobraźni czy na kartce). I na gotowym efekcie działań można bawić się dalej i wprowadzać do rysunku kolejne elementy. Tullet najpierw oswaja dzieci z tworzeniem, pokazuje im kropki, kreski i bazgrołki pozbawione większego sensu i celu - trzeba przyzwyczaić się do tworzenia i do styczności z farbami (w końcu do malowania używa się palców). Następny krok to już przejście poziom wyżej: dzieci przekonają się, że wyćwiczonymi przed chwilą zachowaniami mogą wypełniać kontury rysunków. I to wypełnianie dalekie jest od standardowych kolorowanek: pozwala trenować wyobraźnię i zmienić sposób patrzenia - nagle okazuje się bowiem, że nie ma jednego dobrego sposobu na pokolorowanie obrazka, a jeden abstrakcyjny wzór pasować może do różnych konturów. W ten sposób Hervé Tullet zdobywa sobie uznanie najmłodszych i pokazuje im, jak ważna jest sztuka w codziennym życiu. Tutaj można dać upust kreatywności albo odkryć w sobie pokłady twórczego myślenia. Można też zwyczajnie bawić się książką - kiedy bez farby będzie się łączyło kolejne kropki. U tego autora zwyczajność staje się odkrywcza, a pomysły urzekają swoją prostotą. Z pewnością do tak przygotowanej lektury każdy będzie chciał się dołączyć, a że książka jest utrzymana w tonie zwrotu do czytelnika - łatwo będzie dzieciom przekonać się do takich propozycji. Co ważne, mimo nastawienia na radosną twórczość i nieskrępowanej swobody ilustracyjnej nie ma tutaj wymyślnych grafik - znowu autor stawia na to, co najprostsze - kropki w trzech kolorach, gryzmoły bez ładu i składu, które następnie można wykorzystać jako wzorki i ozdoby kolejnych rysunków. Hervé Tullet otwiera dzieci, pokazuje im, że można na różne sposoby ilustrować i bawić się pomysłami. Zaprasza do pracy, w której nie ma złych rozwiązań albo nieudanych propozycji.