* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

piątek, 17 stycznia 2025

Lucy Score: Tylko nie ty

Gorzka Czekolada, Media Rodzina, Poznań 2024.

Powrót

Remi to kobieta, która bez przerwy wpada w tarapaty. Wszędzie jej pełno i dla najbliższych zawsze była utrapieniem bardziej niż radością, przynajmniej tak o sobie sądzi. W dorosłości jednak Remi radzi sobie całkiem dobrze – jako Alessandra Ballard maluje, wykorzystując swoje zdolności do synestezji. Zarabia tak, że może bez trudu spełniać swoje marzenia. Ale idealne życie Remi kończy się w jednej chwili – kiedy ta naraża się pewnemu mężczyźnie. Żarty się kończą, Remi musi wrócić na wyspę, na której się wychowała. Tylko tu może czuć się bezpieczna. Tylko tu jest Brick – sąsiad, który zawsze był obiektem westchnień Remi, przynajmniej dopóki nie ożenił się z jej najlepszą przyjaciółką. Brick zawsze przychodził z pomocą krnąbrnej sąsiadce, teraz nie będzie inaczej.

Lucy Score najczęściej tworzy powieści romansowe w oparciu o strukturę kryminalną lub sensacyjną. Tym razem nie rezygnuje z tego, co się sprawdza. Trudne wydarzenia podsycają namiętność, a tej nie brakuje – kiedy dawni niedoszli kochankowie mogą do siebie wrócić, każda okazja do podgrzania atmosfery wydaje się dobra. A najlepsza jest ta, która pozwala sobie uświadomić, jak ważna jest druga osoba. Na razie zatem Brick stara się nie stracić głowy dla Remi – a Remi trzyma go na dystans. Jednak mężczyzna dostrzega drobne sygnały zwiastujące kłopoty i postanawia dowiedzieć się, co działo się z Remi, kiedy zniknęła z wyspy – dlaczego teraz się boi, nie może malować i przybywa do domu ze złamaną ręką, udając, że wszystko jest w porządku. Remi z kolei żywi w sobie urazę za dawne krzywdy, nie zamierza wybaczać Brickowi – ale i tak szuka jego towarzystwa. Nie ma wątpliwości, że ci dwoje są dla siebie stworzeni i z nikim innym nie będzie im tak dobrze, jak ze sobą. Tu Lucy Score wątpliwości nie pozostawia. Bo i tak liczy się dla niej coś innego.

Ważnym składnikiem historii romansowych Lucy Score są sceny seksu – i tym razem jest ich bardzo dużo – ale też trudno się dziwić, przy gorącokrwistych bohaterach pozbawionych rozrywek na odciętej od świata wyspie zimą. Tyle że sceny seksu w tym wypadku służą autorce do odczarowania mitu Greya i jemu podobnych. Ważnym tematem łóżkowym staje się tu (nienazwany) spanking: Remi uwielbia dostawać klapsy (a tak się szczęśliwie składa, że Bricka podnieca ich wymierzanie) – to dla postaci znakomita gra wstępna, ale dla samej autorki coś więcej. W pozornie beztroskim rozrywkowym erotyku „Tylko nie ty” pojawia się motyw przemocy domowej (na drugim planie). Remi obserwuje, co dzieje się z kobietą, która nie potrafi sprzeciwić się mężowi-tyranowi i to rodzi w niej wątpliwości na temat własnych seksualnych upodobań. Autorka chce dokładnie podkreślić różnicę między zabawami erotycznymi akceptowanymi przez obie strony a znęcaniem się. Owszem, dałoby się to wyłożyć przy mniejszej liczbie zbliżeń, ale najwyraźniej Lucy Score chce podkreślić, że klapsy w łóżku to nie przypadek czy jednorazowa fantazja, a droga do spełnienia dla Remi i Bricka – i że nie można ich pomylić z przemocą domową i działalnością damskich bokserów.

Co ważne, nawet jeśli scen łóżkowych jest w tej książce mnóstwo, to nie one są motorem pisarskich działań Lucy Score: ta autorka bardzo precyzyjnie odmalowuje codzienność bohaterów, zajmuje się ich otoczeniem i charakterami, szuka wielu spraw wokół Remi i Bricka: portretuje na przykład siostrę Remi przechodzącą małżeński kryzys czy despotyczną matkę – komendantkę policji na wyspie. Jest tu mnóstwo ciekawych wątków, które przysłonięte zostają coraz bardziej ognistym związkiem Remi i Bricka.

czwartek, 16 stycznia 2025

Anna Malinowska: Sosnowiec. Nic śląskiego

Czarne, Wołowiec 2024.

Z zagranicy

Anna Malinowska wykorzystuje stereotypy dotyczące Sosnowca, żeby stworzyć reportażowy i wielowymiarowy tom „Sosnowiec. Nic śląskiego” i rzucić nowe światło na miasto, które funkcjonuje przede wszystkim jako źródło (niewyszukanych) żartów. Sosnowiec to motyw przewodni żartów w Katowicach (chociaż ze źródeł wzajemnych animozji niewielu dzisiaj zdaje sobie sprawę), poza tym: wizyta papieża, Kiepura, peerelowska polityka pokutująca do obecnych czasów i śmierć małej Madzi. Sosnowiec to miejsce, które wymyka się schematom tylko po to, żeby wpadać w kolejne. I w tomie Anny Malinowskiej nic się nie zmienia: nie ma tu przedstawienia miejsca świetnego do życia i do mieszkania, nie ma rozwiązań nowatorskich w skali kraju, pomysłów, które można by zaczerpnąć, żeby uprzyjemnić codzienną egzystencję. Sosnowiec wypada blado – i zainteresowanie nim podtrzymywane może być tylko przez jednostkowe wydarzenia o potencjale medialnego rozgłosu – rozpaczliwie brakuje w tym zestawieniu zwyczajności, obrazu rutyny. Nawet jeśli Sosnowiec własnej nie tworzy – bo znów pod tym względem oceniany jest w opozycji wobec Katowic – to przecież nie znaczy, że może być oceniany wyłącznie z perspektywy Śląska. Autorka stara się w swoich reportażach scharakteryzować źródło konfliktów na linii Śląsk – Zagłębie, zanurza się w przeszłość i informuje o dalekiej historii, dzisiaj już dla większości czytelników nieznanej lub nieinteresującej – a przecież to właśnie w niej można dopatrywać się początków potyczek. Sosnowiec jako miasto próbuje wykorzystywać medialny rozgłos choćby przez tworzenie specjalnych paszportów (w odpowiedzi na dowcipy o zagranicy), co znowu jednych rozbawi, innych wręcz przeciwnie – tyle że własną tożsamość gubi w braku spójnej koncepcji wizerunkowej. Anna Malinowska też nie dąży do budowania mitologii Sosnowca, wyciąga na światło dzienne sprawy, przez które miasto dotarło do świadomości szerokich grup odbiorców, co prowadzi do smutnego w gruncie rzeczy wniosku: gdyby nie podsycany wciąż niby-konflikt z Katowicami, o Sosnowcu nie byłoby powodu słuchać.

Jest w tym sporo gorzkiej prawdy i świadomości, że nie wystarczy upiększanie okolicy (bo nawet nie wszystkie renowacyjne prace zyskają dobre uzasadnienie: czasami, żeby docenić wprowadzoną w rzeczywistość wizję, trzeba znaleźć się dalej od wyremontowanego miejsca), nie wystarczy też przypominanie o sławnych mieszkańcach czy o medialnych wydarzeniach – Sosnowiec sam dla siebie okazuje się nijaki. A Annie Malinowskiej udaje się przy tym wciągać czytelników w rytm opowieści i reportaży, oprowadzać ich po miejscach, które raczej nie zapadną w pamięć – i utrzymywać uwagę. To duża sztuka – trzeba jednak pamiętać, że autorka po prostu nie ma z czego budować pomnika dla Sosnowca, może jedynie wyciągać z minionych lat i dekad fakty, które pokażą, że coś się tu czasami działo. Sosnowiec widziany trochę z zewnątrz (a jednak z bliska) nie uwodzi: jako taki nie może nawet budzić głębszych uczuć. I właśnie takiego obrazka tu zabrakło: Sosnowca jako czynnika wyzwalającego silne emocje z dala od utartych szlaków w starciach z Katowicami.

środa, 15 stycznia 2025

Marta Kisiel: Zawsze coś

Mięta, Warszawa 2024.

Stypa

Spotkania rodzinne to dość częsty motyw wykorzystywany przez twórców powieści kryminalnych o posmaku obyczajowym – lub komedii kryminalnych. I Marta Kisiel nie jest tu odosobniona, też z pretekstu – zbliżającego się Bożego Narodzenia – wychodzi do kryminalnej historii z uwielbianą przez czytelników Tereską Trawną. Tereska po raz trzeci powraca, jak zwykle z właściwą sobie energią i komizmem – i będzie cieszyć nie tylko przeciwników rodzinnych zlotów. Uziemiona w starym domu razem z synem, Maciejką oraz dawno niewidzianymi krewnymi wie, że święta będą tym razem inne niż wszystkie. Śmierć babuni wszystko komplikuje: ale to tylko wstęp do dalszych niezaplanowanych atrakcji. W domu pojawiają się przedstawiciele kilku pokoleń: Tereska ma okazję odnowić kontakt z kuzynami, których dawno nie widziała, młodzież zajmuje się sobą. Wśród domowników i przybyłych toczy się przedziwna gra – nie wiadomo o jaką stawkę. Bohaterowie najwyraźniej rywalizują ze sobą, dzieje się coś, czego Tereska nie rozumie i czego bez dostępu do kasztanków zrozumieć nie może. Tymczasem jednak zablokowała sobie nie tylko dostęp do kasztanków, ale i do odzieży. Kontuzja uniemożliwia jej prowadzenie samochodu i wyrwanie się z miejsca przerażającego. Trzeba będzie zatem znosić nie tylko krewnych z ich mocnymi charakterami, ale też wszelkiego rodzaju tradycje, z których generalne porządki to tylko preludium do późniejszych wyzwań. Święta mają swoje prawa, podobnie jak żałoba. Ale wszystko zaczyna się zmieniać z chwilą, gdy w domu wydarza się seria nieszczęśliwych wypadków. Tego nawet przedświąteczna gorączka nie wytłumaczy. A przecież trzeba podjąć jakieś działania, żeby nie przerzedzić rodzinnej społeczności jeszcze przed nadejściem Wigilii.

Tereska Trawna nieoczekiwanie wpada w wir wydarzeń, których śmierć babuni (zamiast planowanych urodzin) nie zapowiadała. Nie zamierza angażować się w sprawy rodzinne, na spadek nikt nie ma co liczyć, a do tego zachowania niektórych pozostawiają wiele do życzenia – cóż z tego, skoro chwilowo niemobilna bohaterka liznęła już trochę specyfiki śledztw. Z tego nie da się tak łatwo wydostać: Tereska słynie z niekonwencjonalnego działania, a tym razem wyobraźnia i fantazja potrzebna do realizacji szalonych pomysłów mogą się bardzo przydać. Bohaterka próbuje zatem zrozumieć, co dziwnego dzieje się w domu, a przy okazji rozgryźć zagadkę nierównego podziału dóbr między pociechy. Niby nic: w końcu nikt z domowników nie umiera z przyczyn innych niż naturalne, nikt nie doznaje trwałego uszczerbku na zdrowiu, co najwyżej na honorze. A jednak zagadki się mnożą, pojawia się coraz więcej niewiadomych w ramach jednej tylko rodziny. Ale najbardziej przekonuje do lektury komizm charakterów. Tutaj bez przerwy dzieje się coś zabawnego, jeśli nie w ramach samej akcji to w wypowiedziach i relacjach między bohaterami. Marta Kisiel decyduje się na stworzenie galerii postaci zabawnych już w samym założeniu, a następnie wysyła ich na konfrontację. To komediowy samograj, tu nie da się nudzić ani przez chwilę. I chociaż w tle mają być święta, świąteczna atmosfera to ostatnie, na czym autorce zależy (jedynie przy podsycaniu konfliktów między postaciami przydaje się zestaw schematów do przełamywania). Dzieje się tutaj dużo i szybko, pełno jest niespodzianek i dowcipów doskonałej jakości. Autorka nie boi się śmiechu i wie, jak go wywoływać bez wpadania w śmieszność. Kto tęsknił za Tereską Trawną, teraz może się dobrze bawić. A przy okazji autorka powie parę ważnych (choć gorzkich) prawd o rodzinnych spotkaniach i przyzwyczajeniach. Można się w tej książce przeglądać, a można po prostu śmiać się do łez przy kolejnych stronach.

wtorek, 14 stycznia 2025

Megumi Iwasa: Pozdrowienia od nieśmiałego rekina

Dwie Siostry, Warszawa 2024.

Sposób na przyjaciół

Morze Wielorybie pełne jest rozmaitych stworzeń, ale Megumi Iwasa przeważnie ogranicza ich liczbę tak, żeby nie rozbudować zanadto fabuł kolejnych przyjemnych minipowieści dla najmłodszych (nie tylko dla tych, którzy dopiero uczą się czytać i potrzebują na czymś poćwiczyć) oraz ich rodziców (którzy podczas lektury będą bawić się równie dobrze jak ich pociechy). Tym razem zwraca uwagę na żółwia Żółwisława i na rekina Renia (Rekinisława). Powracają też bohaterowie znani z poprzednich części cyklu, przynajmniej na tyle, na ile jest to konieczne dla opowiedzenia kolejnej ciekawej historii. Renio Ząbek wzbudza strach swoim wyglądem. Każdy najchętniej przed nim ucieka (i nie ma szans dowiedzieć się, że rekin na nikogo nie poluje), a przynajmniej okazuje lęk. To frustruje bohatera – który sam ma poważny problem. Jest nieśmiały, skryty i nie potrafi nawiązywać nowych znajomości. Przez odruchowe reakcje potencjalnych i niedoszłych kolegów Renio blokuje się i nie wie, jak zacząć rozmowę. Na domiar złego trochę się zacina – ze stresu – i nie jest w stanie wytłumaczyć własnego zachowania (ani oddalić zagrożenia). W towarzystwo pomaga mu wejść bardzo sympatyczny żółw – ten bez kompleksów oddaje się nowym atrakcjom, testuje kolejne wyzwania i wikła się w rozmaite przygody, a to, co ma już oswojone, najchętniej przekazywałby innym. To żółw jest pierwszym gościem nowej gospody – kiedy pewna wydra szuka towarzystwa i nie chce dłużej czuć się samotna, przybywa do niej, a później reklamuje jej usługi hotelarskie.

Tyle że Renio Ząbek nie jest w stanie samodzielnie nawiązywać relacji z innymi. I tu z pomocą przychodzi zapomniana dzisiaj sztuka pisania listów, którą Megumi Iwasa konsekwentnie w całej serii promuje. Jej bohaterowie piszą namiętnie – do tego stopnia, że część z nich musi zająć się dostarczaniem korespondencji zawodowo. Zwykle wymieniają drobne uprzejmości albo piszą coś o sobie, informują o planowanych ważnych wydarzeniach i zapraszają się na różne uroczystości. Budują w ten sposób więzi – i zyskują nowych przyjaciół. To znakomite rozwiązanie dla tych, którzy – jak Renio – nie mogą sobie poradzić z osobistym kontaktem. Pisanie listów nie wymaga zbyt wiele czasu, pozwala na powiedzenie ważnych rzeczy i poprawienie komuś humoru. Jest też przyjemne dla samych piszących, o czym bohaterowie samodzielnie się przekonują. Do tego wprowadza element dowcipu do historii. Droga, jaką przemierza list, bywa równie ważna jak treść – jest więc całkiem sporo składników, na które warto zwrócić uwagę. Dzieci przekonają się, że nie wszyscy są przebojowi i śmiali w nawiązywaniu przyjaźni – i że nie warto sądzić innych po pozorach. Do tego szybko nauczą się, że pomoc kogoś zaufanego bywa niezbędna, żeby poradzić sobie z rozmaitymi problemami. To opowieść lekka i ciekawa, zabawna i praktyczna. Jest tu urocza naiwność, która zamienia w bajkę nawet elementy przeniesione z prawdziwego świata, jest tu wyrozumiałość wobec kompleksów i rzekomych wad. Dzięki temu odbiorcy będą mogli wyciągnąć dla siebie cenne lekcje z tej przygody.

poniedziałek, 13 stycznia 2025

Anna Maziuk: Niedźwiedź szuka domu

Czarne, Wołowiec 2024.

Tropy

Anna Maziuk szuka przygód. A właściwie – szuka niedźwiedzi, przygody zalicza przy okazji, chociaż nie zawsze może uczestniczyć we wszystkich wyprawach prowadzonych przez fachowe ekipy. Wtedy jednak zadowala się wysłuchiwaniem mrożących krew w żyłach relacji. Do tego zbiera informacje o tym, jak traktowane są niedźwiedzie brunatne nie tylko w Polsce – bo przecież zwierzęta nie przestrzegają granic państw. I tak powstaje tom „Niedźwiedź szuka domu”, wielowymiarowy reportaż o tym, jak traktowane są dzisiaj dzikie zwierzęta, zwłaszcza te, które w poszukiwaniu łatwego pożywienia zapuszczają się na ludzkie trasy.

Edukowanie społeczeństwa nic nie daje: ciągle zdarzają się niefrasobliwi turyści, którzy dla dobrego selfika podzielą się z „misiem” kanapką, którzy nie zabezpieczają koszy na śmieci albo wręcz porzucają worki na szlakach turystycznych (lub w ich pobliżu), nieświadomi tego, że jeśli przyzwyczają niedźwiedzia do takiego posiłku, ten wróci – i skończy się to dla niego tragicznie. Z jednej strony jest więc koszmar z pouczaniem i karaniem tych, którzy mniej lub bardziej nieświadomie zwabiają niedźwiedzie w pobliże siedzib ludzkich. Z drugiej strony – cierpienie i śmierć niewinnych zwierząt – bo wiadomo, że jeśli niedźwiedź przyzwyczai się do ludzi i nauczy się (a potem przekaże to swoim młodym), że przy nich można się najeść – będą się powtarzały kolejne wypadki i zagrożenia. I o tym Anna Maziuk pisze. Ale wyjaśnia czytelnikom też, jaki los spotykał te zwierzęta w zamknięciu, jak zapewnić dzikim zwierzętom za kratami dobre warunki życia, jakie są programy ochrony niedźwiedzi i jak wygląda współpraca międzynarodowa w tej kwestii. Szuka kolejnych tematów – czasami bierze pod lupę sensacyjne medialne doniesienia (w których niekoniecznie to niedźwiedzie są oprawcami!) i przedstawia bieg wydarzeń już w oderwaniu od towarzyszących mu emocji. Czasami koncentruje się na bliskich spotkaniach z niedźwiedziami – wysłuchuje ludzi, którzy przeżyli atak niedźwiedzia. Opowiada, jak się zachować i czego nie robić podczas nieplanowanego kontaktu, zastanawia się też nad tym, jak ratować niedźwiedzie przed ludzkim towarzystwem – które faktycznie stanowi zagrożenie na różnych poziomach. Towarzyszy tym, którzy tępią kłusownictwo i zdradza sekrety pracy przyrodników. W tym wszystkim ani na moment nie przestaje odbiorców fascynować: jest tu stale bliskie niebezpieczeństwo, ale i piękno olbrzymich zwierząt, jest zestawianie ich emocji z ludzkimi reakcjami, jest też próba odchodzenia od stereotypów: zwłaszcza nazywanie niedźwiedzi „misiami” niesie ze sobą ryzyko bagatelizowania problemu. Dlatego u Anny Maziuk niedźwiedzie to ursusy albo brunatni – ale wiele z nich i tak ma swoje, nadane przez ludzi, imiona, dzięki czemu stają się dla czytelników ważne niemal automatycznie.

Jest to opowieść pełna skrajności i silnych uczuć, pouczająca i szczera, a przy tym wypełniona adrenaliną. Autorka jest w stanie zmienić sposób myślenia o wielkich drapieżnikach, a do tego zwraca uwagę na problemy generowane przez dzisiejszych turystów (rzadziej też miejscowych) dotyczące niedźwiedzi i stosunku do nich. Tę książkę powinien przeczytać każdy, dla kogo dzika przyroda jest ważna.

niedziela, 12 stycznia 2025

Beth Reekles: Faking it

Poradnia K, Warszawa 2024.

Bez związków

Sophie jest przed trzydziestką, ale już wie o sobie jedno: nie nadaje się do bycia w związku. Na razie jednak – na skutek presji otoczenia – mocno angażuje się w poszukiwania drugiej połówki. Daje szansę rozmaitym mężczyznom z aplikacji randkowych, tkwi w relacjach, które od początku jej się nie podobają, albo przeżywa non stop męki rozstania i zaczynania od nowa. Tymczasem wszystkie jej szczęśliwie sparowane przyjaciółki (i członkowie rodziny) zarzucają ją zaproszeniami na kolejne uroczystości: wieczory panieńskie, „bociankowe”, wszelkiego rodzaju imprezy, w których przyjście z osobą towarzyszącą jest co najmniej dobrze widziane. Zresztą Sophie dostrzega zatroskane spojrzenia bliskich, chce zapewnić im to, o czym marzą – i pojawiać się z idealnie dopasowanym partnerem. A skoro o idealnie dopasowanego trudno – wystarczy jakikolwiek, byle tylko umiał udawać. Tak trafia na Harry’ego. Harry jest w trakcie przygnębiającego rozwodu i może wcielić się w partnera Sophie na rodzinne spotkanie. Doskonale gra zakochanego, flirtującego, uroczego mężczyznę – uwodzi Sophie na oczach jej przyjaciół i realizuje marzenie o idealnym partnerze. Wydaje się nawet momentami, że wcale nie musi tak dużo grać, w końcu i on potrzebuje bratniej duszy i pocieszenia po nieudanym małżeństwie.

Na początku w „Faking it” wszystko toczy się standardowym trybem, zgodnie ze scenariuszami powieści romansowych – ona i on są okaleczeni po dotychczasowych związkach (mniej lub bardziej nieudanych, dłuższych lub tych efemerycznych), spotykają się i nie chcą się angażować. Ona przelewa swoje frustracje na zabawne felietony (które pisze anonimowo, więc przyjaciółki podsyłają je jej jako świetną lekturę). On spełnia pokładane w nim nadzieje – odpowiada na potrzebę, nie szukając niczego więcej. Doskonale się dogadują – to już nie jest gra przed rodziną i przyjaciółmi, to rzeczywiście bardzo udane partnerstwo, nawet jeśli w jej mniemaniu mnóstwo ich dzieli. Tylko że Sophie w pewnym momencie życia postanawia przemyśleć swoją sytuację. Uczy się bycia samą – już nie wstydzi się zamawiania stolika dla jednej osoby w restauracji, przekonuje się, że wcale nie musi być z kimś, żeby znać swoją wartość. I to zmienia bardzo wiele.

Beth Reekles zapewnia czytelniczkom to, co chciałyby znaleźć w powieści rozrywkowej. Udaje jej się stworzyć wizję prawdziwego, najlepszego związku, który wywodzi się z przypadku i nie zmusza do prezentowania swoich najlepszych stron partnerowi. Sophie i Harry czują się ze sobą swobodnie, nie dopasowują się do siebie i miło spędzają czas. I dlatego, że Reekles jest tak przekonująca w budowaniu tego sielskiego obrazka – po serii niepowodzeń i mimo trwających wciąż randkowych wpadek – że znacznie trudniej będzie uwierzyć w zaproponowany przez nią finał. „Faking it” to książka, która tylko do pewnego momentu rozwija się w sposób zgodny z oczekiwaniami, wiele wydarzy się tu rzeczy, które w rzeczywistości nie miałyby racji bytu. Autorka próbuje odczarować mit szczęścia wyłącznie w związku – i przekonuje czytelniczki, że nie wolno wywierać presji na singlach: to stąd bierze się najwięcej komplikacji sercowych i podążania za cudzymi marzeniami. Mówi Beth Reekles ważne rzeczy dla czytelniczek, zwłaszcza tych, które nie potrafią się pogodzić z funkcjonowaniem bez partnera. Całej reszcie serwuje zabawną i ciekawą powieść rozrywkową.

sobota, 11 stycznia 2025

Monika Milewska: I rak ryba. Stworzenia polityczne PRL-u

Czarne, Wołowiec 2024.

Zwierzęta w służbie

Monika Milewska w tomie „I rak ryba. Stworzenia polityczne PRL-u” tworzy swoistą potrójną monografię istot zapomnianych dzisiaj – a kiedyś bardzo charakterystycznych i wykorzystywanych przez propagandę. Jej reportażowo-archiwizacyjna książka ma troje bohaterów: stonkę ziemniaczaną, żubronia i kryla. I o ile młodszemu pokoleniu te nazwy wiele nie powiedzą, w starszych mogą uruchomić całe zestawy wspomnień, niekoniecznie okraszonych sentymentami. Wszystko za sprawą otoczki medialnej i politycznej, jaka towarzyszyła tym stworzeniom. Troje bohaterów to trzy niezależnie od siebie części książki. Monika Milewska niektóre wyznania i wspomnienia zdobywa dzięki kwerendom przeprowadzanym przez studentów, nie traktuje jednak wypowiedzi starszych dzisiaj ludzi jako wyroczni czy przewodnika – sama zdobywa potrzebne wiadomości i przeprowadza odbiorców przez cały szereg komplikacji związanych z nietrafionymi pomysłami przedstawicieli władz.

Stonka ziemniaczana to straszak. Owad, który niszczy uprawy (najważniejsze dla polskiej kuchni czasów PRL-u), owad, który staje się symbolem zgniłego Zachodu – „żuk z Kolorado”. Stonka symbolizuje wszystko, co najgorsze w Amerykanach, zresztą to oni chcą zniszczyć gospodarkę kraju i dokonują nalotów, podczas których zrzucają owady w polskie pola i kartofliska. Żeby poradzić sobie z problemem, należy do likwidowania ognisk stonki wysyłać wszystkich – w ramach czynu społecznego zbierać te owady mogą przecież nawet dzieci, więc szkolne wycieczki dostają pod opiekę kolejne zagony i próbują poradzić sobie ze szkodnikiem. Publikowane są specjalne poradniki o tym, jak traktować stonkę i jaki sprzęt jest niezbędny do jej zbierania; złapane owady należy bezwzględnie uśmiercać (żeby nie zostać posądzonym o sabotaż) i dostarczać do wskazanych punktów. Stonka to zło w najczystszej postaci – i jednocześnie straszak. Przynajmniej takie można odnieść wrażenie, gdy sięga się do dokumentów z dawnych lat. Bo sami ludzie mówią co innego – przeważnie rozmówcy studentów Moniki Milewskiej bagatelizowali problem, nie przyznawali się do gorliwego zbierania owadów, co więcej – dzielą się dzisiaj wspomnieniami o tym, jak przechytrzyć system, co robić zamiast wypatrywania małych żuków.

Kolejne dwa zwierzęta również mają związek z tym, co na stołach Polaków, chociaż w zupełnie innym wymiarze. Żubroń to połączenie bydła domowego i dzikiego żubra – tak uzyskana krzyżówka miała dawać smaczne mięso i bogate w składniki odżywcze mleko (ale biada temu, kto próbowałby wydoić zwierzę pochodzące od żubra), miała przydać się też ze względu na wytrzymałą skórę, a nawet jako materiał do polowań (gdyby myśliwi nie oprotestowali strzelania do bydła). Uzyskanie żubronia wiązało się z komplikacjami inseminacyjnymi, ale też z zaskakującymi czasem badaczy zachowaniami zwierząt, które niekoniecznie zamierzały kopulować z przedstawicielami innego gatunku. Żubroń to zatem pełna wysiłku opowieść o tym, jak uzyskać gatunek, który w ostateczności przepadł w mrokach dziejów, bo nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Z kolei kryl miał być remedium na braki w dostawach mięsa – reklamowany na różne sposoby, według respondentów psuł smak mięsa, zamiast odrobiny luksusu przynosił rozczarowanie. I tu autorka tropi cały mechanizm propagandy, który prowadził do wszczepienia kryla do świadomości społeczeństwa. Działania te dzisiaj wydają się zabawne, więc tom poza odgrzebaniem z przeszłości ciekawostek okołoprzyrodniczych przyniesie też trochę rozrywki. „I rak ryba” to książka, która pokazuje ciemną stronę propagandy PRL-u.