Ringier Axel Springer, Warszawa 2024.
Dieta
Joanna Zielewska nie przychodzi do odbiorców z żadnym nowatorskim programem żywieniowym, owszem, dystansuje się od niektórych zaleceń modnych teraz lub przed momentem – ale znacznie chętniej wykorzystuje poszczególne składniki z różnych programów żywieniowych, żeby zaproponować własne rozwiązania – plan na miesiąc. Stosowanie się do tych propozycji ma pozwolić na przeprogramowanie organizmu – przyzwyczajenie go do zdrowszego odżywiania się i usunięcie zachcianek na coś słodkiego (bez rezygnowania z deserów). W efekcie da się tę książkę potraktować jako publikację kulinarną, zestaw podpowiedzi, co przygotować na śniadanie, obiad i kolację, kiedy nie ma się już pomysłu na codzienny jadłospis. Joanna Zielewska stawia raczej na narrację poradnikową niż na naukowe wywody, nie karmi czytelników kolejnymi badaniami i odkryciami – sięga po rozmaite inspiracje i wybiera z nich coś dla siebie, żeby w efekcie stworzyć zestaw wskazówek dla czytelników, którzy chcą ograniczyć cukier w codziennej diecie. Wprowadza wyjaśnienia (kiedy z czego rezygnować i co w jaki sposób wprowadzać do posiłków), ale są one dość krótkie i, jak to zwykle w podobnych publikacjach bywa, przekonają wyłącznie już przekonanych. A to oznacza, że najczęściej eksploatowaną warstwą tomu „Glukozowy zawrót głowy” będzie część kulinarna. Autorka stawia przed odbiorcami „dodatkowe wyzwania” na tydzień – bo i dlaczego nie spróbować wprowadzenia zdrowych nawyków – ale nie szuka motywacji czy argumentów za zmianą trybu życia. To mniej istotny fragment opowieści. Najbardziej liczą się nowe posiłki i na nie pomysł ma. Są tu przepisy oryginalne i apetyczne, o różnym stopniu skomplikowania (co ważne – często składniki dotyczą jednej lub dwóch porcji, podwajane są wtedy, gdy danie można zamrozić albo łatwiej przygotować w większej ilości), a efektowne. Można znaleźć albo nowe smaki, albo propozycje modyfikacji znanych dań – i nie tylko popracować nad swoim uzależnieniem od cukru, ale też zastąpić czymś nowym dotychczas przygotowywane posiłki.
Chociaż jest to książka poradnikowa, liczba zdjęć i grafik przypomina w niej publikacje albumowe – autorka zdaje sobie sprawę, że w ten sposób łatwiej jej będzie przyciągnąć uwagę czytelników i zachęcić do wypróbowania konkretnych przepisów. Same przepisy z kolei są pisane najprościej – kierowane są do ludzi, którzy nie znaleźli się w kuchni pierwszy raz i raczej radzą sobie z przyrządzaniem zwykłych posiłków. To pozwala na stosowanie pewnych skrótów i na unikanie wyjaśniania oczywistości – dzięki czemu będzie więcej miejsca na kolejne przepisy. „Glukozowy zawrót głowy” to poradnik dla odbiorców szukających szybkiego i przydatnego, niewymyślnego zestawu dań do codziennych posiłków – po tę książkę sięga się dla praktycznych wskazówek i to nawet bez względu na problemy z cukrem (lub ich brak): można ją po prostu potraktować jako poradnik kulinarny ze wstępem dotyczącym spożywania cukru.
tu-czytam
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
wtorek, 8 października 2024
poniedziałek, 7 października 2024
Chanel Cleeton: French kissed
Harper Collins, Warszawa 2024.
Z biblioteki
Fleur studiuje – ale nie ma naukowych ambicji. Zresztą niespecjalnie stara się o wyższe wykształcenie, raczej udaje jej się cudem zaliczać kolejne przedmioty i lata. Obecnie znajduje się pod ścianą: musi zyskać zaliczenie z zajęć, które leżą poza sferą jej zainteresowań. Fleur nie zamierza przejmować się nadmiernie edukacją, liczy się dla niej moda. Także towarzysko nie odnosi zbyt wielkich sukcesów – chociaż akurat tu mogłaby sobie nieźle poradzić. Jednak po tym, jak jej były chłopak rozesłał znajomym nagie zdjęcia Fleur, dziewczyna nie ma już ochoty nawiązywać bliższych kontaktów z kimkolwiek z uczelni. Bohaterka ma też pewien sekret, który ją kształtuje i który nie pozostaje bez znaczenia w kolejnych życiowych wyborach. Fleur jest powszechnie uznawana za śliczną ale niezbyt inteligentną – i nie zależy jej na zmianie tego stanu rzeczy. Inaczej jest z Maksem – ten chłopak to nerd, całymi dniami się uczy, spędza czas w bibliotece, bo wie, że tylko w ten sposób będzie się mógł wyrwać ze swojego środowiska i zacząć lepsze życie niż to, które planował dla niego surowy ojciec. Max nie zwraca uwagi na innych ludzi, przynajmniej takie odnosi się wrażenie. Fleur spotykała się kiedyś z jego najlepszym przyjacielem i już na pierwszym roku Max wyrobił sobie o niej opinię, a do tego nadał jej przezwisko, które dość mocno Fleur ubodło. Max z reguły nie przejmuje się zdaniem innych, pozostaje na uboczu. I nikt by nie przypuszczał, że tę parę coś może połączyć. Tymczasem „French kissed” to właśnie romans young adult osnuty na tym, co wydaje się niemożliwe.
Bohaterowie prowadzą narrację na przemian i dzielą się najskrytszymi przemyśleniami o sobie nawzajem. To pozwala czytelnikom na wyrobienie sobie opinii na temat ich relacji i przyszłości – bo związek się rozwija i, wbrew pozorom, nie jest jednostronny: Fleur też może pomóc w ważnych biznesowych sprawach, nawet jeśli o szczegółach nie ma pojęcia. Autorka tak prowadzi fabułę, żeby pokazać, że każdy jest wartościowy i każdy ma inne mocne strony – przeciwieństwa mogą się uzupełniać i fascynować. Oczywiście jest w tym sporo naiwności, od początku wiadomo, że bohaterowie pokonają wszystkie trudności i będą ze sobą, ale Chanel Cleeton sprawnie prowadzi narrację i potrafi zaangażować czytelniczki w opowieść. Funduje im realizację marzenia o wielkiej miłości, która pokona wszystkie przeszkody – i całkiem przyjemną powieść rozrywkową. Tak naprawdę kwestie związane z uczelnią i przygotowywaniem pracy semestralnej to przykrywka, którą Cleeton bardzo szybko porzuca – potrzebuje jej wyłącznie do tego, żeby bohaterowie zaczęli ze sobą rozmawiać i żeby zwrócili na siebie uwagę – później już sprawy nabierają tempa bez względu na zewnętrzne okoliczności, a Chanel Cleeton może się przerzucić na prezentowanie zestawu emocji i reakcji na drugą osobę. Nakreśla narodziny uczucia, które wymyka się schematom – i zapewnia czytelniczki, że nie ma problemów nie do pokonania. „French kissed” to książka, w której mnóstwo jest detali w portretowaniu uczucia, co przekona zwłaszcza te odbiorczynie, które lubią podglądać niespieszne narodziny szczęścia.
Z biblioteki
Fleur studiuje – ale nie ma naukowych ambicji. Zresztą niespecjalnie stara się o wyższe wykształcenie, raczej udaje jej się cudem zaliczać kolejne przedmioty i lata. Obecnie znajduje się pod ścianą: musi zyskać zaliczenie z zajęć, które leżą poza sferą jej zainteresowań. Fleur nie zamierza przejmować się nadmiernie edukacją, liczy się dla niej moda. Także towarzysko nie odnosi zbyt wielkich sukcesów – chociaż akurat tu mogłaby sobie nieźle poradzić. Jednak po tym, jak jej były chłopak rozesłał znajomym nagie zdjęcia Fleur, dziewczyna nie ma już ochoty nawiązywać bliższych kontaktów z kimkolwiek z uczelni. Bohaterka ma też pewien sekret, który ją kształtuje i który nie pozostaje bez znaczenia w kolejnych życiowych wyborach. Fleur jest powszechnie uznawana za śliczną ale niezbyt inteligentną – i nie zależy jej na zmianie tego stanu rzeczy. Inaczej jest z Maksem – ten chłopak to nerd, całymi dniami się uczy, spędza czas w bibliotece, bo wie, że tylko w ten sposób będzie się mógł wyrwać ze swojego środowiska i zacząć lepsze życie niż to, które planował dla niego surowy ojciec. Max nie zwraca uwagi na innych ludzi, przynajmniej takie odnosi się wrażenie. Fleur spotykała się kiedyś z jego najlepszym przyjacielem i już na pierwszym roku Max wyrobił sobie o niej opinię, a do tego nadał jej przezwisko, które dość mocno Fleur ubodło. Max z reguły nie przejmuje się zdaniem innych, pozostaje na uboczu. I nikt by nie przypuszczał, że tę parę coś może połączyć. Tymczasem „French kissed” to właśnie romans young adult osnuty na tym, co wydaje się niemożliwe.
Bohaterowie prowadzą narrację na przemian i dzielą się najskrytszymi przemyśleniami o sobie nawzajem. To pozwala czytelnikom na wyrobienie sobie opinii na temat ich relacji i przyszłości – bo związek się rozwija i, wbrew pozorom, nie jest jednostronny: Fleur też może pomóc w ważnych biznesowych sprawach, nawet jeśli o szczegółach nie ma pojęcia. Autorka tak prowadzi fabułę, żeby pokazać, że każdy jest wartościowy i każdy ma inne mocne strony – przeciwieństwa mogą się uzupełniać i fascynować. Oczywiście jest w tym sporo naiwności, od początku wiadomo, że bohaterowie pokonają wszystkie trudności i będą ze sobą, ale Chanel Cleeton sprawnie prowadzi narrację i potrafi zaangażować czytelniczki w opowieść. Funduje im realizację marzenia o wielkiej miłości, która pokona wszystkie przeszkody – i całkiem przyjemną powieść rozrywkową. Tak naprawdę kwestie związane z uczelnią i przygotowywaniem pracy semestralnej to przykrywka, którą Cleeton bardzo szybko porzuca – potrzebuje jej wyłącznie do tego, żeby bohaterowie zaczęli ze sobą rozmawiać i żeby zwrócili na siebie uwagę – później już sprawy nabierają tempa bez względu na zewnętrzne okoliczności, a Chanel Cleeton może się przerzucić na prezentowanie zestawu emocji i reakcji na drugą osobę. Nakreśla narodziny uczucia, które wymyka się schematom – i zapewnia czytelniczki, że nie ma problemów nie do pokonania. „French kissed” to książka, w której mnóstwo jest detali w portretowaniu uczucia, co przekona zwłaszcza te odbiorczynie, które lubią podglądać niespieszne narodziny szczęścia.
niedziela, 6 października 2024
Marta Guzowska: Zagadka diabła Boruty
Nasza Księgarnia, Warszawa 2024.
Złodziej w ciemności
Przeważnie dzieci nie chcą chodzić po muzeach. Nudzi je to i męczy, nie kojarzy się z niczym atrakcyjnym. Marta Guzowska zmienia to podejście - a zmienia pomysłowo, wciągając małych czytelników w wielkie i niewyjaśnione przygody nie z tego świata. Seria Detektywi z Tajemniczej 5 doczekała się swojej "paranormalnej" kontynuacji - Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy. Oczywiście nie chodzi tu ani o straszenie dzieci, ani o wprowadzanie do ich umysłów skojarzeń z zaświatami - Marta Guzowska sięga po stare polskie legendy i wierzenia, których pozostałości daje się czasami spotkać w kulturze. Dzieli się tym za sprawą młodych detektywów: Anka, Piotrek i najmłodsza Jaga chętnie podróżują z którymś z dorosłych i sprawdzają, co jest do odkrycia w miejscach, do których trafiają. Tym razem intryguje ich zamek w Łęczycy. Najpierw Jaga sprawdza, czy naprawdę diabeł mógł zostawić odciski palców na murze kolegiaty w Tumie. Później jednak wszyscy zajmują się zagadką diabła Boruty. W lokalnym muzeum trwa właśnie konkurs na najlepsze diabelskie przebranie, a poza tym... prawdziwa zagadka detektywistyczna, której raczej nikt nie mógłby przewidzieć. Pogoda nie sprzyja zwiedzaniu, więc liczba podejrzanych szybko się ogranicza. Najcenniejszym eksponatem w muzeum jest denar, piękna moneta z dawnych czasów - i to właśnie ten eksponat znika, gdy na skutek burzy następuje chwilowa ciemność. Brak prądu umożliwił komuś dokonanie zuchwałej kradzieży. W dodatku razem z monetą znika posąg jednego z diabłów, którymi wypełniona była sala - o ile srebrny krążek całkiem łatwo byłoby schować, o tyle już figurę - niekoniecznie. Trzeba zatem przeprowadzić śledztwo. Jaga ze wszystkich sił stara się pomóc bratu. Chociaż nie wszystko z rozmów dorosłych rozumie, ale zawsze może dopytać o znaczenia trudnych wyrazów - Marta Guzowska w ten sposób edukuje najmłodszych czytelników, wprowadza do ich słowników nowe pojęcia i zwroty, dzieli się też wiedzą na temat powiedzeń z diabłami - co wiąże się z tematem powieści. To dodatkowy walor historii - nie pierwszej przecież.
Dzieci przyzwyczaiły się już zapewne do serii i do rozwiązań stosowanych przez autorkę. Marta Guzowska chce nie tylko uczyć czytelników o historii i lokalnych atrakcjach. Zmusza też odbiorców do logicznego myślenia i do zabawy w detektywów. Wiele rozdziałów kończy wątpliwościami albo pytaniami. To moment, w którym czytelnicy mogą włączyć się do zabawy i nie dać wyprzedzić bohaterom - jeśli znajdą wyjaśnienie, sprawdzą swoje siły (nie trzeba daleko szukać, bo autorka podsuwa trzy możliwe rozwiązania) i będą usatysfakcjonowani własną pracą. Jeśli nie uda im się odgadnąć, o co chodzi, następny rozdział w pierwszym akapicie przyniesie odpowiednie wyjaśnienia. W ten sposób odbiorcy sami mogą zdecydować, czy zależy im na uczestniczeniu w akcji, czy wolą pozostać biernymi obserwatorami.
Marta Guzowska dzięki tej serii pokazuje czytelnikom, jak ciekawa i barwna jest polska tradycja, przekonuje, że warto bawić się w detektywów i uświadamia odbiorcom, że po książki sięga się dla rozrywki.
Złodziej w ciemności
Przeważnie dzieci nie chcą chodzić po muzeach. Nudzi je to i męczy, nie kojarzy się z niczym atrakcyjnym. Marta Guzowska zmienia to podejście - a zmienia pomysłowo, wciągając małych czytelników w wielkie i niewyjaśnione przygody nie z tego świata. Seria Detektywi z Tajemniczej 5 doczekała się swojej "paranormalnej" kontynuacji - Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy. Oczywiście nie chodzi tu ani o straszenie dzieci, ani o wprowadzanie do ich umysłów skojarzeń z zaświatami - Marta Guzowska sięga po stare polskie legendy i wierzenia, których pozostałości daje się czasami spotkać w kulturze. Dzieli się tym za sprawą młodych detektywów: Anka, Piotrek i najmłodsza Jaga chętnie podróżują z którymś z dorosłych i sprawdzają, co jest do odkrycia w miejscach, do których trafiają. Tym razem intryguje ich zamek w Łęczycy. Najpierw Jaga sprawdza, czy naprawdę diabeł mógł zostawić odciski palców na murze kolegiaty w Tumie. Później jednak wszyscy zajmują się zagadką diabła Boruty. W lokalnym muzeum trwa właśnie konkurs na najlepsze diabelskie przebranie, a poza tym... prawdziwa zagadka detektywistyczna, której raczej nikt nie mógłby przewidzieć. Pogoda nie sprzyja zwiedzaniu, więc liczba podejrzanych szybko się ogranicza. Najcenniejszym eksponatem w muzeum jest denar, piękna moneta z dawnych czasów - i to właśnie ten eksponat znika, gdy na skutek burzy następuje chwilowa ciemność. Brak prądu umożliwił komuś dokonanie zuchwałej kradzieży. W dodatku razem z monetą znika posąg jednego z diabłów, którymi wypełniona była sala - o ile srebrny krążek całkiem łatwo byłoby schować, o tyle już figurę - niekoniecznie. Trzeba zatem przeprowadzić śledztwo. Jaga ze wszystkich sił stara się pomóc bratu. Chociaż nie wszystko z rozmów dorosłych rozumie, ale zawsze może dopytać o znaczenia trudnych wyrazów - Marta Guzowska w ten sposób edukuje najmłodszych czytelników, wprowadza do ich słowników nowe pojęcia i zwroty, dzieli się też wiedzą na temat powiedzeń z diabłami - co wiąże się z tematem powieści. To dodatkowy walor historii - nie pierwszej przecież.
Dzieci przyzwyczaiły się już zapewne do serii i do rozwiązań stosowanych przez autorkę. Marta Guzowska chce nie tylko uczyć czytelników o historii i lokalnych atrakcjach. Zmusza też odbiorców do logicznego myślenia i do zabawy w detektywów. Wiele rozdziałów kończy wątpliwościami albo pytaniami. To moment, w którym czytelnicy mogą włączyć się do zabawy i nie dać wyprzedzić bohaterom - jeśli znajdą wyjaśnienie, sprawdzą swoje siły (nie trzeba daleko szukać, bo autorka podsuwa trzy możliwe rozwiązania) i będą usatysfakcjonowani własną pracą. Jeśli nie uda im się odgadnąć, o co chodzi, następny rozdział w pierwszym akapicie przyniesie odpowiednie wyjaśnienia. W ten sposób odbiorcy sami mogą zdecydować, czy zależy im na uczestniczeniu w akcji, czy wolą pozostać biernymi obserwatorami.
Marta Guzowska dzięki tej serii pokazuje czytelnikom, jak ciekawa i barwna jest polska tradycja, przekonuje, że warto bawić się w detektywów i uświadamia odbiorcom, że po książki sięga się dla rozrywki.
Bluey. Bob Wielkouch
Harperkids, Warszawa 2024.
W ekranie
Bardzo dobry pomysł pojawia się w przygodzie Blue i Bingo – dwie siostry mają okazję pobawić się z Bobem. Bob to pacynka, przekazywana kolejnym dzieciom w szkole. Wydawałoby się, że Bob nie wniesie nic ciekawego w egzystencję bohaterów, jednak ta pacynka ma swoje zadanie do wykonania. Bob nie jest prawdziwy: działa tylko wtedy, kiedy ktoś podłoży mu głos (i tym samym dowolnie przez siebie wybrane treści), nie ożywa – jak czasem maskotki w bajkach – istnieje jako zabawka dla nieprawdziwych postaci. Ale w tym wszystkim Bob ma misję. Przechodzi z rodziny do rodziny i rozrywki z jego udziałem należy dokumentować na zdjęciach. To ciekawe zadanie, które nie pozwala odrzucić pacynki czy zignorować pracy domowej. Może się odbiorcom spodobać także ze względu na interaktywny charakter i na kreatywność. Ale kiedy Bob trafia do Bingo, przekonuje się, że nie ma u niej nic ciekawego do zrobienia. Przeważnie czas upływa małym psiakom na oglądaniu bajek. Nawet gry komputerowe nie mogą za bardzo odciągnąć bohaterów od wpatrywania się w szklany ekran. Bob jako gość w domu Bingo i Blue bardzo się nudzi. Liczy na to, że w końcu uda się zrobić razem coś twórczego – ale to wydaje się nie do osiągnięcia. Dzieci bardziej niż zabawka interesuje śledzenie wymyślonych przygód, które podaje się im bez szans na samodzielne rozrywki. I tu Bob może być pomocny: utrwalenie na zdjęciach jego przygód związanych z oglądaniem bajek nawet dla najbardziej uzależnionych od telewizora dzieci wygląda na potężną nudę. A przecież Bingo nic innego nie robi. Trzeba zapewnić Bobowi rozrywkę. „Bob Wielkouch” to malutka książka z serii Bluey, o przygodach kreskówkowej bohaterki (jest w tym pewna ironia, że krytyce podlega tutaj stałe oglądanie animowanych bajek przez najmłodszych – skoro to historia osnuta na motywach scenariusza do takiej bajki). To historyjka picturebookowa, więcej tu obrazków niż tekstu, a sam tekst jest ograniczany i sprowadzany do najważniejszych kwestii, tak, żeby dzieci mogły albo samodzielnie czytać i ćwiczyć tę sztukę, albo słuchać tekstu czytanego przez rodziców – i nie pogubić się w opowieści. „Bob Wielkouch” to jednak historia, w której najważniejsze jest przesłanie – to, czego dowiadują się o sobie dzieci, które nagle mogą spojrzeć z zewnątrz na siebie i samodzielnie wysnuć wnioski na temat własnego zachowania. To znacznie lepsze niż pouczanie czy wprowadzanie systemu nakazów i zakazów dla pociech – każdy w końcu chciałby, żeby inni zazdrościli mu rozrywek i pomysłów: a tego nie da się osiągnąć, żyjąc cudzym życiem bohatera z bajki. Dzieci powinny wziąć przykład z Blue i Bingo, które po nauczce, jaką dostały od Boba, angażują się w uatrakcyjnianie swojej codzienności i mogą na tym sporo zyskać. „Bob Wielkouch” to książeczka, która uświadamia małym czytelnikom to wszystko, czego niekoniecznie samodzielnie się domyślą.
W ekranie
Bardzo dobry pomysł pojawia się w przygodzie Blue i Bingo – dwie siostry mają okazję pobawić się z Bobem. Bob to pacynka, przekazywana kolejnym dzieciom w szkole. Wydawałoby się, że Bob nie wniesie nic ciekawego w egzystencję bohaterów, jednak ta pacynka ma swoje zadanie do wykonania. Bob nie jest prawdziwy: działa tylko wtedy, kiedy ktoś podłoży mu głos (i tym samym dowolnie przez siebie wybrane treści), nie ożywa – jak czasem maskotki w bajkach – istnieje jako zabawka dla nieprawdziwych postaci. Ale w tym wszystkim Bob ma misję. Przechodzi z rodziny do rodziny i rozrywki z jego udziałem należy dokumentować na zdjęciach. To ciekawe zadanie, które nie pozwala odrzucić pacynki czy zignorować pracy domowej. Może się odbiorcom spodobać także ze względu na interaktywny charakter i na kreatywność. Ale kiedy Bob trafia do Bingo, przekonuje się, że nie ma u niej nic ciekawego do zrobienia. Przeważnie czas upływa małym psiakom na oglądaniu bajek. Nawet gry komputerowe nie mogą za bardzo odciągnąć bohaterów od wpatrywania się w szklany ekran. Bob jako gość w domu Bingo i Blue bardzo się nudzi. Liczy na to, że w końcu uda się zrobić razem coś twórczego – ale to wydaje się nie do osiągnięcia. Dzieci bardziej niż zabawka interesuje śledzenie wymyślonych przygód, które podaje się im bez szans na samodzielne rozrywki. I tu Bob może być pomocny: utrwalenie na zdjęciach jego przygód związanych z oglądaniem bajek nawet dla najbardziej uzależnionych od telewizora dzieci wygląda na potężną nudę. A przecież Bingo nic innego nie robi. Trzeba zapewnić Bobowi rozrywkę. „Bob Wielkouch” to malutka książka z serii Bluey, o przygodach kreskówkowej bohaterki (jest w tym pewna ironia, że krytyce podlega tutaj stałe oglądanie animowanych bajek przez najmłodszych – skoro to historia osnuta na motywach scenariusza do takiej bajki). To historyjka picturebookowa, więcej tu obrazków niż tekstu, a sam tekst jest ograniczany i sprowadzany do najważniejszych kwestii, tak, żeby dzieci mogły albo samodzielnie czytać i ćwiczyć tę sztukę, albo słuchać tekstu czytanego przez rodziców – i nie pogubić się w opowieści. „Bob Wielkouch” to jednak historia, w której najważniejsze jest przesłanie – to, czego dowiadują się o sobie dzieci, które nagle mogą spojrzeć z zewnątrz na siebie i samodzielnie wysnuć wnioski na temat własnego zachowania. To znacznie lepsze niż pouczanie czy wprowadzanie systemu nakazów i zakazów dla pociech – każdy w końcu chciałby, żeby inni zazdrościli mu rozrywek i pomysłów: a tego nie da się osiągnąć, żyjąc cudzym życiem bohatera z bajki. Dzieci powinny wziąć przykład z Blue i Bingo, które po nauczce, jaką dostały od Boba, angażują się w uatrakcyjnianie swojej codzienności i mogą na tym sporo zyskać. „Bob Wielkouch” to książeczka, która uświadamia małym czytelnikom to wszystko, czego niekoniecznie samodzielnie się domyślą.
sobota, 5 października 2024
Ashley Poston: Siedem lat wstecz
Gorzka Czekolada, Media Rodzina, Poznań 2024.
Mieszkanie z zasadami
Clementine jest redaktorką, zajmuje się promocją książek w niewielkim ale prężnie działającym wydawnictwie, czeka ją w niedalekiej przyszłości awans. Jednak na razie traci radość życia. Po samobójczej śmierci ukochanej ciotki bohaterka nie potrafi się pozbierać, a sytuacja jest tym trudniejsza, że Clementine była z nią bardzo związana. To ciotka nauczyła Clementine spontaniczności i radości życia, to ciotka zapewniła jej schronienie w postaci mieszkania. To ciotka wreszcie wpoiła jej kilka zasad dotyczących funkcjonowania w rzeczywistości. A teraz wszystko rozpłynęło się we wspomnieniach, które bolą. Clementine nie potrafi się pozbierać. Tymczasem mieszkanie skrywa wielką tajemnicę: potrafi przenosić ludzi w czasie.
I tak Clementine wiedzie dwa życia. Jedno – to wypełnione troskami i niedawnymi dramatami. Bohaterka wie dobrze, że musi sama uporać się z dręczącymi ją demonami, ale nie ma na tyle siły, żeby stawić im czoła, przynajmniej jeszcze nie teraz. Zawsze może liczyć na swoje przyjaciółki zatrudnione w tej samej redakcji – one wiedzą, kiedy potrzebne jest ich wsparcie i trochę wina. One też potrafią bez trudu rozpoznać, kiedy Clementine się zakocha – doskonale się przecież znają. A na horyzoncie pojawia się pewien autor, o którego warto zawalczyć, żeby zapewnić sobie miejsce na księgarskich półkach i w świadomości odbiorców. Clementine nie ma czasu, żeby się tym przejmować: we własnym mieszkaniu odkrywa obecność wyjątkowo przystojnego mężczyzny. Ów mężczyzna nadaje Clementine pseudonim Lemon, dzieli się tajemnicami życia i gotowania i zapewnia sporo atrakcji zmysłowych. Trochę czasu minie, zanim Clementine zrozumie, że skoki w czasie zawdzięcza miejscu – ale to dla czytelniczek nie będzie żadną niespodzianką. Jak zwykle u Ashley Poston, rzeczy nie do wyjaśnienia trzeba po prostu przyjąć, żeby dobrze się bawić fabułą. Autorka nie przejmuje się wydarzeniami spoza sfery racjonalnej – wykorzystuje je do budowania płomiennego romansu w starym stylu. Stawia na wspólne doświadczanie rzeczywistości – nawet poza granicami czasu.
Clementine poznaje mężczyznę sprzed siedmiu lat i spotyka go w swojej teraźniejszości, żeby skonfrontować prawdy o przystojnym towarzyszu i przekonać się, czy naprawdę zasługuje on na wielkie uczucie. Ale nie musi non stop zajmować się analizą swoich doświadczeń, to nie ma znaczenia w obliczu relacji, która rozwija się na oczach czytelniczek. Jest „Siedem lat wstecz” propozycją, która pod kątem fabuły obchodzi stereotypowe miłosne scenariusze – autorce zależy na oryginalności w tym, co oryginalne być nie może – decyduje się zatem na rozwiązania pozarozumowe, żeby wytłumaczyć porozumienie dusz czy międzyludzkie kontakty. „Siedem lat wstecz” to powieść lekka mimo komplikacji w życiorysach postaci – jest w tym sporo goryczy, przeżywana żałoba, niewyjaśnione sprawy z przeszłości, są tajemnice bliskich i powody desperackiego kroku, są żale po czyjejś decyzji – a jednak przy tym wszystkim autorka wie, jak zaintrygować czytelniczki, jak zachęcić je do śledzenia losów Clementine i do kibicowania jej w każdej podejmowanej decyzji. „Siedem lat wstecz” to powieść obyczajowa z elementami fantastyki i romansu, połączona z powieścią psychologiczną – to studium utraty i narodzin uczucia wbrew wszystkiemu.
Mieszkanie z zasadami
Clementine jest redaktorką, zajmuje się promocją książek w niewielkim ale prężnie działającym wydawnictwie, czeka ją w niedalekiej przyszłości awans. Jednak na razie traci radość życia. Po samobójczej śmierci ukochanej ciotki bohaterka nie potrafi się pozbierać, a sytuacja jest tym trudniejsza, że Clementine była z nią bardzo związana. To ciotka nauczyła Clementine spontaniczności i radości życia, to ciotka zapewniła jej schronienie w postaci mieszkania. To ciotka wreszcie wpoiła jej kilka zasad dotyczących funkcjonowania w rzeczywistości. A teraz wszystko rozpłynęło się we wspomnieniach, które bolą. Clementine nie potrafi się pozbierać. Tymczasem mieszkanie skrywa wielką tajemnicę: potrafi przenosić ludzi w czasie.
I tak Clementine wiedzie dwa życia. Jedno – to wypełnione troskami i niedawnymi dramatami. Bohaterka wie dobrze, że musi sama uporać się z dręczącymi ją demonami, ale nie ma na tyle siły, żeby stawić im czoła, przynajmniej jeszcze nie teraz. Zawsze może liczyć na swoje przyjaciółki zatrudnione w tej samej redakcji – one wiedzą, kiedy potrzebne jest ich wsparcie i trochę wina. One też potrafią bez trudu rozpoznać, kiedy Clementine się zakocha – doskonale się przecież znają. A na horyzoncie pojawia się pewien autor, o którego warto zawalczyć, żeby zapewnić sobie miejsce na księgarskich półkach i w świadomości odbiorców. Clementine nie ma czasu, żeby się tym przejmować: we własnym mieszkaniu odkrywa obecność wyjątkowo przystojnego mężczyzny. Ów mężczyzna nadaje Clementine pseudonim Lemon, dzieli się tajemnicami życia i gotowania i zapewnia sporo atrakcji zmysłowych. Trochę czasu minie, zanim Clementine zrozumie, że skoki w czasie zawdzięcza miejscu – ale to dla czytelniczek nie będzie żadną niespodzianką. Jak zwykle u Ashley Poston, rzeczy nie do wyjaśnienia trzeba po prostu przyjąć, żeby dobrze się bawić fabułą. Autorka nie przejmuje się wydarzeniami spoza sfery racjonalnej – wykorzystuje je do budowania płomiennego romansu w starym stylu. Stawia na wspólne doświadczanie rzeczywistości – nawet poza granicami czasu.
Clementine poznaje mężczyznę sprzed siedmiu lat i spotyka go w swojej teraźniejszości, żeby skonfrontować prawdy o przystojnym towarzyszu i przekonać się, czy naprawdę zasługuje on na wielkie uczucie. Ale nie musi non stop zajmować się analizą swoich doświadczeń, to nie ma znaczenia w obliczu relacji, która rozwija się na oczach czytelniczek. Jest „Siedem lat wstecz” propozycją, która pod kątem fabuły obchodzi stereotypowe miłosne scenariusze – autorce zależy na oryginalności w tym, co oryginalne być nie może – decyduje się zatem na rozwiązania pozarozumowe, żeby wytłumaczyć porozumienie dusz czy międzyludzkie kontakty. „Siedem lat wstecz” to powieść lekka mimo komplikacji w życiorysach postaci – jest w tym sporo goryczy, przeżywana żałoba, niewyjaśnione sprawy z przeszłości, są tajemnice bliskich i powody desperackiego kroku, są żale po czyjejś decyzji – a jednak przy tym wszystkim autorka wie, jak zaintrygować czytelniczki, jak zachęcić je do śledzenia losów Clementine i do kibicowania jej w każdej podejmowanej decyzji. „Siedem lat wstecz” to powieść obyczajowa z elementami fantastyki i romansu, połączona z powieścią psychologiczną – to studium utraty i narodzin uczucia wbrew wszystkiemu.
piątek, 4 października 2024
Lucy Score, Claire Kingsley: Gin Flying
Helion, Editio Red, Gliwice 2024.
Rodzina
W Bootleg Springs wszyscy powinni być szczęśliwi. Chociaż nie zawsze są. Przyrodnie rodzeństwo Jonaha na przykład ciągle mierzy się z demonami przeszłości: najprawdopodobniej to ich ojciec popełnił morderstwo, pozbawił życia nastolatkę. Miejscowi nie chcą zapomnieć o tragedii, tym bardziej, że zagadka kryminalna nie została jeszcze rozwiązana. Niby wszystkie tropy wskazują winnego, a jednak coś się nie zgadza. Jonah czuje się też przytłoczony winą ojca - nie tylko za sprawą genów, ale też przez atmosferę małego miasteczka. Poza tym w Bootleg Springs dzieje się wiele, ale już w płaszczyźnie obyczajowej. Przede wszystkim Scarlett zależy na tym, żeby wszyscy byli szczęśliwi i znaleźli swoją drugą połówkę. To Scarlett dopasowuje do siebie ludzi i wymyśla intrygi, które mają im pomóc w uzmysłowieniu sobie silnych uczuć. To ona umieszcza Jonaha w jednym domku z Shelby.
Jonah to przystojny mężczyzna, który prowadzi siłownię ku uciesze starszych mieszkanek Bootleg Springs. Zawsze miło popatrzeć na dobrze zbudowanego młodzieńca, który jest w dodatku obdarzony poczuciem humoru. Jonah powoli poznaje specyfikę miasteczka i przekonuje się, że miejscowi nie dadzą mu spokoju. Sam zapuszcza tu korzenie i coraz lepiej i pewniej czuje się w otoczeniu przyrodnich braci. Dowiaduje się, czym jest solidarność rodów i uświadamia sobie, że w każdej chwili będzie mógł liczyć na swoich bliskich. Shelby tymczasem chwilowo przynajmniej ucieka od rodziny. Nie chce się przyznać, że lekarze wykryli u niej poważną chorobę - tak zresztą było zawsze, Shelby ukrywała przed rodzicami własne traumy i problemy - żeby ich nie martwić. Nie wie jednak, że Bootleg Springs nikogo nie pozostawi bez wsparcia.
Toczy się ta opowieść - jak w każdym obecnie romansie, a już na pewno każdej powieści young adult - dwutorowo, bohaterowie, którzy zostaną parą, na przemian relacjonują wydarzenia i swoje uczucia. Powoli rozwija się między nimi pożądanie - a wspólne przeżycia prowadzą też do rozkwitu miłości. Ale przecież o to chodzi: wszyscy w Bootleg Springs muszą znaleźć swoje szczęście. Lucy Score i Claire Kingsley nie zatrzymują się jednak - na szczęście - wyłącznie na przewidywalnym (chociaż gorącym i ciekawie rozwijanym) romansie. Proponują też sprawy kryminalne - coś, co stało się wyznacznikiem pisarstwa Lucy Score, pojawia się i tutaj. Małe miasteczko i wielka kryminalna tajemnica z przeszłości wiążą się z realnym obecnym zagrożeniem. Shelby może się przekonać, że niebezpieczeństwo kryje się bardzo blisko - i nawet czujność może jej nie uchronić przed dramatem. A ponieważ komuś na niej zależy, w sprawę zaangażuje się więcej ludzi. Intryga kryminalna przyciągnie szerokie grono czytelników - czytelniczki z kolei będą się skupiać na kwestii uczuć. Jak zawsze u Lucy Score można tu liczyć na pomysłowy rozwój akcji i udane opisy, nawet jeśli ktoś zna już schemat, według którego konstruowane są kolejne książki, z pewnością chętnie zajrzy i do tej części Tajemniczego miasteczka Bootleg Springs. Śledzenie przygód bohaterów, którzy mają się ku sobie, ale muszą też ponaprawiać własne prywatne sprawy to czysta całkiem ambitna rozrywka w dobrym gatunku - "Gin Fling" to książka, która z pewnością przypadnie do gustu odbiorcom ceniącym sobie różne gatunki książek rozrywkowych.
Rodzina
W Bootleg Springs wszyscy powinni być szczęśliwi. Chociaż nie zawsze są. Przyrodnie rodzeństwo Jonaha na przykład ciągle mierzy się z demonami przeszłości: najprawdopodobniej to ich ojciec popełnił morderstwo, pozbawił życia nastolatkę. Miejscowi nie chcą zapomnieć o tragedii, tym bardziej, że zagadka kryminalna nie została jeszcze rozwiązana. Niby wszystkie tropy wskazują winnego, a jednak coś się nie zgadza. Jonah czuje się też przytłoczony winą ojca - nie tylko za sprawą genów, ale też przez atmosferę małego miasteczka. Poza tym w Bootleg Springs dzieje się wiele, ale już w płaszczyźnie obyczajowej. Przede wszystkim Scarlett zależy na tym, żeby wszyscy byli szczęśliwi i znaleźli swoją drugą połówkę. To Scarlett dopasowuje do siebie ludzi i wymyśla intrygi, które mają im pomóc w uzmysłowieniu sobie silnych uczuć. To ona umieszcza Jonaha w jednym domku z Shelby.
Jonah to przystojny mężczyzna, który prowadzi siłownię ku uciesze starszych mieszkanek Bootleg Springs. Zawsze miło popatrzeć na dobrze zbudowanego młodzieńca, który jest w dodatku obdarzony poczuciem humoru. Jonah powoli poznaje specyfikę miasteczka i przekonuje się, że miejscowi nie dadzą mu spokoju. Sam zapuszcza tu korzenie i coraz lepiej i pewniej czuje się w otoczeniu przyrodnich braci. Dowiaduje się, czym jest solidarność rodów i uświadamia sobie, że w każdej chwili będzie mógł liczyć na swoich bliskich. Shelby tymczasem chwilowo przynajmniej ucieka od rodziny. Nie chce się przyznać, że lekarze wykryli u niej poważną chorobę - tak zresztą było zawsze, Shelby ukrywała przed rodzicami własne traumy i problemy - żeby ich nie martwić. Nie wie jednak, że Bootleg Springs nikogo nie pozostawi bez wsparcia.
Toczy się ta opowieść - jak w każdym obecnie romansie, a już na pewno każdej powieści young adult - dwutorowo, bohaterowie, którzy zostaną parą, na przemian relacjonują wydarzenia i swoje uczucia. Powoli rozwija się między nimi pożądanie - a wspólne przeżycia prowadzą też do rozkwitu miłości. Ale przecież o to chodzi: wszyscy w Bootleg Springs muszą znaleźć swoje szczęście. Lucy Score i Claire Kingsley nie zatrzymują się jednak - na szczęście - wyłącznie na przewidywalnym (chociaż gorącym i ciekawie rozwijanym) romansie. Proponują też sprawy kryminalne - coś, co stało się wyznacznikiem pisarstwa Lucy Score, pojawia się i tutaj. Małe miasteczko i wielka kryminalna tajemnica z przeszłości wiążą się z realnym obecnym zagrożeniem. Shelby może się przekonać, że niebezpieczeństwo kryje się bardzo blisko - i nawet czujność może jej nie uchronić przed dramatem. A ponieważ komuś na niej zależy, w sprawę zaangażuje się więcej ludzi. Intryga kryminalna przyciągnie szerokie grono czytelników - czytelniczki z kolei będą się skupiać na kwestii uczuć. Jak zawsze u Lucy Score można tu liczyć na pomysłowy rozwój akcji i udane opisy, nawet jeśli ktoś zna już schemat, według którego konstruowane są kolejne książki, z pewnością chętnie zajrzy i do tej części Tajemniczego miasteczka Bootleg Springs. Śledzenie przygód bohaterów, którzy mają się ku sobie, ale muszą też ponaprawiać własne prywatne sprawy to czysta całkiem ambitna rozrywka w dobrym gatunku - "Gin Fling" to książka, która z pewnością przypadnie do gustu odbiorcom ceniącym sobie różne gatunki książek rozrywkowych.
czwartek, 3 października 2024
Mike Barfield: Fizyka ma moc!
Nasza Księgarnia, Warszawa 2024.
Jak działa świat?
Mike Barfield stara się przybliżać najmłodszym odbiorcom to, co najtrudniejsze: w wielkoformatowych picture bookach zajmuje się popularyzowaniem nauk przyrodniczych. Po tomie poświęconym chemii i przyrodzie przyszedł czas na fizykę i rzeczywiście jeśli po książkę sięgną dzieci, które jeszcze fizyki w szkole się nie uczyły, mają szansę się nią zainteresować. Książka to zestawy komentarzy (najczęściej w formie podpisów pod obrazkami i propozycji doświadczeń, które bez ofiar – i bez nadzoru dorosłych - można przeprowadzić w domu) oraz z szeregu komiksów prezentujących największe sławy z fizyki. „Fizyka ma moc” to publikacja przygotowana tak, żeby wyjaśniać dzieciom najciekawsze tajniki nauki, ale też żeby otworzyć ich umysły, nastawić na odkrywanie kolejnych danych. Dzieci dowiedzą się między innymi, czym zajmują się różne gałęzie fizyki (i co stanie się przedmiotem analiz fizyki przyszłości), jakie siły działają na ludzi i przedmioty na Ziemi, jakie są zasady dynamiki Newtona, czym jest przyspieszenie i pęd, do czego potrzebna jest grawitacja, czym różni się ciężar od masy, o co chodzi z ciśnieniem i z lataniem, dlaczego słyszymy dźwięki. Pojawi się też zestaw narzędzi, które wykorzystują prawa fizyki (sześć starożytnych maszyn prostych używanych do dzisiaj w różnych sytuacjach), zasady termodynamiki, ciekawostki dotyczące światła i radioaktywności. Wszystkie tematyczne rozkładówki przedzielane są komiksami o przygodach fizyków – tak, żeby oswoić dzieci z nazwiskami i ewentualnie odkryciami, ale niekoniecznie zarzucać je biograficznymi szczegółami. „Fizyka ma moc” to przede wszystkim próba zasygnalizowania zagadnień, które w przyszłości mogą się odbiorcom przydać podczas lekcji – a teraz umożliwią zaspokojenie ciekawości i wyzwolą odkrywcze spojrzenie na otaczający świat. Wyjaśnienia są zwięzłe, mieszczą się zwykle w pojedynczych akapitach – więc jeśli ktoś będzie chciał poszerzenia wiadomości, musi liczyć się z samodzielnymi poszukiwaniami (lub z pomocą rodziców), ale to, co znalazło się w obszernym przecież tomie wystarczy, żeby zaintrygować najmłodszych, a nie zmęczyć ich tematem. Dzięki takim lekturom fizyka przestaje się jawić jako coś groźnego czy niezrozumiałego – Mike Barfield stara się zwrócić uwagę dzieci na różne aspekty funkcjonowania świata, tłumaczy, ale nie zarzuca wiadomościami, sygnalizuje i sugeruje – świadomy, że na rozwijanie tematów przyjdzie jeszcze czas. „Fizyka ma moc” to lektura dla dzieci ambitnych, tych, które nie boją się braku bajkowości (a przecież i tak pojawią się tu bajkowi bohaterowie, tyle tylko, że mają znaczenie drugoplanowe, liczą się bardziej pozbawione fabularnej narracji komentarze) i które lubią dowiadywać się nowych rzeczy. Tu na brak bodźców i zagadnień do odkrywania narzekać nie będą mogły. „Fizyka ma moc” to kolejna propozycja, która znakomicie uzupełnia wiedzę najmłodszych, przydaje się do odpowiadania na zadawane przez dzieci pytania i do rozwiewania wątpliwości. To publikacja edukacyjna i starannie przygotowana.
Jak działa świat?
Mike Barfield stara się przybliżać najmłodszym odbiorcom to, co najtrudniejsze: w wielkoformatowych picture bookach zajmuje się popularyzowaniem nauk przyrodniczych. Po tomie poświęconym chemii i przyrodzie przyszedł czas na fizykę i rzeczywiście jeśli po książkę sięgną dzieci, które jeszcze fizyki w szkole się nie uczyły, mają szansę się nią zainteresować. Książka to zestawy komentarzy (najczęściej w formie podpisów pod obrazkami i propozycji doświadczeń, które bez ofiar – i bez nadzoru dorosłych - można przeprowadzić w domu) oraz z szeregu komiksów prezentujących największe sławy z fizyki. „Fizyka ma moc” to publikacja przygotowana tak, żeby wyjaśniać dzieciom najciekawsze tajniki nauki, ale też żeby otworzyć ich umysły, nastawić na odkrywanie kolejnych danych. Dzieci dowiedzą się między innymi, czym zajmują się różne gałęzie fizyki (i co stanie się przedmiotem analiz fizyki przyszłości), jakie siły działają na ludzi i przedmioty na Ziemi, jakie są zasady dynamiki Newtona, czym jest przyspieszenie i pęd, do czego potrzebna jest grawitacja, czym różni się ciężar od masy, o co chodzi z ciśnieniem i z lataniem, dlaczego słyszymy dźwięki. Pojawi się też zestaw narzędzi, które wykorzystują prawa fizyki (sześć starożytnych maszyn prostych używanych do dzisiaj w różnych sytuacjach), zasady termodynamiki, ciekawostki dotyczące światła i radioaktywności. Wszystkie tematyczne rozkładówki przedzielane są komiksami o przygodach fizyków – tak, żeby oswoić dzieci z nazwiskami i ewentualnie odkryciami, ale niekoniecznie zarzucać je biograficznymi szczegółami. „Fizyka ma moc” to przede wszystkim próba zasygnalizowania zagadnień, które w przyszłości mogą się odbiorcom przydać podczas lekcji – a teraz umożliwią zaspokojenie ciekawości i wyzwolą odkrywcze spojrzenie na otaczający świat. Wyjaśnienia są zwięzłe, mieszczą się zwykle w pojedynczych akapitach – więc jeśli ktoś będzie chciał poszerzenia wiadomości, musi liczyć się z samodzielnymi poszukiwaniami (lub z pomocą rodziców), ale to, co znalazło się w obszernym przecież tomie wystarczy, żeby zaintrygować najmłodszych, a nie zmęczyć ich tematem. Dzięki takim lekturom fizyka przestaje się jawić jako coś groźnego czy niezrozumiałego – Mike Barfield stara się zwrócić uwagę dzieci na różne aspekty funkcjonowania świata, tłumaczy, ale nie zarzuca wiadomościami, sygnalizuje i sugeruje – świadomy, że na rozwijanie tematów przyjdzie jeszcze czas. „Fizyka ma moc” to lektura dla dzieci ambitnych, tych, które nie boją się braku bajkowości (a przecież i tak pojawią się tu bajkowi bohaterowie, tyle tylko, że mają znaczenie drugoplanowe, liczą się bardziej pozbawione fabularnej narracji komentarze) i które lubią dowiadywać się nowych rzeczy. Tu na brak bodźców i zagadnień do odkrywania narzekać nie będą mogły. „Fizyka ma moc” to kolejna propozycja, która znakomicie uzupełnia wiedzę najmłodszych, przydaje się do odpowiadania na zadawane przez dzieci pytania i do rozwiewania wątpliwości. To publikacja edukacyjna i starannie przygotowana.
Subskrybuj:
Posty (Atom)