* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 28 lutego 2021

Natalia de Barbaro: Czuła przewodniczka. Kobieca droga do siebie

Agora, Warszawa 2021.

Refleksje

Z jednej strony Natalia de Barbaro inspiruje się Olgą Tokarczuk i sygnalizuje to nawet w tytule swojej książki (co znajduje wyjaśnienie w samej relacji). Z drugiej – przejawia daleko idącą naiwność, kiedy długo analizuje sny lub przeczucia. „Czuła przewodniczka. Kobieca droga do siebie” ma jednak znaczenie zwłaszcza dla tych odbiorczyń, które muszą zawalczyć o siebie i zastanowić się nad własnymi, do tej pory ignorowanymi potrzebami. Ta książka przedstawia kilka charakterystycznych typów osobowości lub zachowań: Natalia de Barbaro opisuje między innymi Potulną, Królową Śniegu i Męczennicę (później uzupełnia jeszcze te portrety, ale nie ma zamiaru wyczerpywać galerii osobowości, więc nie każda odbiorczyni się tu odnajdzie). Wyjaśnia, z czym wiążą się takie sposoby funkcjonowania i jakie problemy najczęściej mają przedstawicielki tych typów. Zwraca szczególną uwagę na podporządkowywanie się innym, nie chce, żeby czytelniczki poświęcały coś w imię oceniania przez innych. Próbuje znaleźć autoterapie, podpowiada, by pielęgnować wewnętrzne niemowlę, kiedy jest się osobą wysoko wrażliwą, a także – żeby nauczyć się wyłapywać własne potrzeby i realizować je niezależnie od ról społecznych albo przekonań bliskich. Podaje w zasadzie to wszystko, co można wyczytać w niemal każdym poradniku dotyczącym samorozwoju, tylko że tutaj – dokłada jeszcze szereg swoich interpretacji i przekonań.

Składa się „Czuła przewodniczka” w dużej części z autobiograficznych wyznań oraz „rozkmin” i w pewnym momencie co bardziej sceptycznie nastawione do lektury odbiorczynie mogłyby nawet przyklasnąć nauczycielowi, który wpisał autorce w ramach życzeń, żeby mniej filozofowała – zwłaszcza że owe „filozofie” nie mają wiele wspólnego z pragmatyzmem. Odwołuje się Natalia de Barbaro do ulubionych scen z filmów lub książek, szuka inspiracji, ale też obserwuje najbliższe otoczenie, sprawdza, co mają do zaoferowania (niestety) sny i przeczucia. Bardzo dużo miejsca im poświęca: kiedy już wpadnie na jakiś trop, uznaje, że będzie on bardziej przekonujący niż rzetelne fakty – i omawia go obszernie. Przeczuciem lub wizją załatwia sobie temat przyszłego adoptowanego dziecka, szuka przepływów energii i rozmaitych sposobów na rozbudzenie własnej uczuciowości lub wrażliwości. Niby pozwala spędzić trochę czasu ze sobą – na zastanawianiu się nad osobistymi wyborami i postawami – jednak dużo tu przegadania, a niezwykle mało konkretów. Spodoba się „Czuła przewodniczka” czytelniczkom, które potrzebują prostego wsparcia i pozbawionych naukowej analizy uwag. Tu można się zastanawiać nad tym, co autorkę spotkało (albo co tworzy na potrzeby wywodu), ale nie będzie to refleksja powiązana z zakorzenieniem w nauce. Liczą się wyłącznie przeczucia, wrażliwość i otwarcie na doznania zmysłowe. Niektórym to wystarczy i wówczas nawet naiwność narracji nie będzie przeszkodą. Natalia de Barbaro nie ma jak stać się autorytetem – a chociaż sama dość rozpaczliwie poszukuje autorytetów wśród psychologów i artystów, na takiej pozycji się stawia w lekturze. Kto jej uwierzy – zyska tu trochę wskazówek do poprawy jakości życia „duchowego”. Kto nie uwierzy – będzie szukać gdzie indziej.

Cécile Jugle i Jack Guichard: Jajko

Harperkids, Warszawa 2021.

Eksperymenty

Część z doświadczeń, które proponują Cécile Jugle i Jack Guichard przyda się najmłodszym w późniejszych podbojach kulinarnych: warto przecież wiedzieć, jak się gotuje jajko na miękko a jak na twardo, co oznaczają napisy na skorupkach i jak sprawdzić, czy jajko jest świeże (oraz - skąd wiadomo, które jest surowe, a które ugotowane). Takie "sztuczki" na dorosłych nie wywarłyby żadnego wrażenia, jednak dla dzieci mają niemal prestidigitatorski charakter. "Jajko", tomik wydany w serii Akademia Mądrego Dziecka, pozwala na poznawanie podobnych ciekawostek związanych z kurzymi jajami - i automatycznie umożliwia dzieciom przekonanie się, jak wiele nauki czai się wokół i przydaje się w codziennym życiu. Autorzy wybrali dziesięć zagadnień, które warto opracować i które zachwycą dzieci. Jest to publikacja, która także dorosłym pokaże, jak w prosty sposób zachęcać do nauki i przedstawiać proste zjawiska najmłodszym: motyw z oddzielaniem żółtka od białka za pomocą butelki, wciągania obranego jajka do butelki czy pozbawiania jajka skorupki za sprawą octu to odrobina magii w codzienności: maluchom na pewno spodobają się takie sztuczki. Zwłaszcza kiedy pozwoli się kilkulatkom przeprowadzać takie eksperymenty własnoręcznie. Wzbudzi to zainteresowanie nauką i uświadomi, że wiele praw fizyki ma przełożenie na tego typu zjawiska. Jeśli ktoś zatem chce dostarczać dzieciom zabaw rozwojowych i edukacyjnych - po "Jajko" sięgnąć musi.

Najmłodsi nie tylko dowiedzą się, co oznacza zachowanie jajka w misce z wodą. Nauczą się przygotowywać własny majonez, a także przeprowadzą doświadczenie z wytrzymałością skorupki. To wszystko nie wymaga ani czasu, ani wielkich nakładów finansowych (próby ze świeżością jajek można przecież przeprowadzić na przykład przed przyrządzeniem posiłku), a rozbudzi ciekawość najmłodszych. Książka jest wypełniona obrazkami - każda rozkładówka to wielkoformatowy rysunek i szereg podpisów oraz komentarzy do niego, chodzi między innymi o to, żeby odpowiednio dawkować wiadomości i nie zarzucać maluchów zbyt dużą liczbą informacji naraz, ponadto taki rytm charakterystyczny jest dla publikacji edukacyjnych dzisiaj i najłatwiej przez dzieci przyswajalny. Dodatkowo pomysł na rozdrabniane komentarze wiąże się też z humorem, stale obecnym w tomiku. Autorzy decydują się na komiksowe dymki, które zawierają wypowiedzi jajek - w ten sposób mogą rozbawić dzieci i zachęcić je do czytania, a także przekonać je do sięgania po lektury jako pomysł na rozrywkę. Tu liczą się przede wszystkim zaskoczenia - jest ich całkiem sporo jak na niewielką książeczkę. Jajko jako przedmiot zainteresowania dobrze się sprawdza: można niemal natychmiast wcielić w życie zdobyte wiadomości, można zachować je w pamięci i wykorzystywać także w późniejszym wieku. To propozycja edukacyjna, chociaż dostarcza sporo zabawy. Autorzy tak poprowadzili opowieść, że dzieci poczują się usatysfakcjonowane i docenione przez zdobytą wiedzę. Wsparciem dla małych czytelników są też drobne podsumowania: każda rozkładówka zwieńczona jest komentarzem dotyczącym przedstawionego doświadczenia (autorzy przypominają, gdzie wykorzystywane są te same prawa fizyki, a także gratulują dziecku nowej umiejętności). To motywuje i zachęca do pilnego śledzenia publikacji z tej serii. "Jajko" szybko stanie się ulubioną pozycją wielu maluchów.

sobota, 27 lutego 2021

Sally Rooney: Rozmowy z przyjaciółmi

W.A.B., Warszawa 2021.

Relacja

Nawet jeśli "Normalnymi ludźmi" kogoś Sally Rooney do siebie nie przekonała, tomem "Rozmowy z przyjaciółmi" może bezwarunkowo zachwycić. Przede wszystkim dzięki odrzuceniu standardowych scenariuszy. Już sam fakt wyboru na bohaterki dwóch kobiet, byłych partnerek, a obecnie przyjaciółek, budzi zainteresowanie: to relacja, którą powinno się wyjaśnić, dla czytelników mocno zagadkowa i niespodziewana. Frances i Bobbi zajmują się poezją, występują na slamach, prowadzą życie artystyczne i zachwycają się poezją. Wybierają ekstrawagancję - po to, żeby odnaleźć swoje miejsce. Nie lubią szufladek i schematów. Jeszcze odbiorcy nie zdążą się przyzwyczaić do takiego trybu życia i do charakterystyk młodych buntowniczek, a już w ich uporządkowanej na swój sposób egzystencji pojawiają się pierwsze zapowiedzi zmian. O młodych artystkach reportaż chce przygotować dziennikarka, Melissa. Frances i Bobbi wkraczają do świata, którego do tej pory nie znały, przynajmniej nie na taką skalę. Wprawdzie przyzwyczajone do publiczności, jednak - nie do sławy, przyjaciółki trafiają do domu Melissy i poznają jej męża, aktora o fascynującym ciele. Melissa gromadzi materiały, subtelnie przeprowadza wywiady, robi zdjęcia portretowe i artystyczne, pozwala bohaterkom uwierzyć w siebie. Bobbi jest nią zafascynowana: wciąż myśli o nowej znajomej i próbuje odgadnąć jej motywacje. Frances jednak nie poddaje się temu uczuciu: ona zwraca uwagę na Nicka i angażuje się w relację z nim. Wie, że Nick nie opuści żony, wie też, że romans nie może wyjść na jaw, bo to zbyt dużo by skomplikowało. Nawet Bobbi nie powinna się dowiedzieć o tym, co połączyło Frances i Nicka - zresztą brzmi to zbyt niewiarygodnie, żeby było prawdziwe.

Na tym polega wielki urok tej historii. Wprawdzie autorka pochyla się nad tanim romansem - rzeczywistością do przewidzenia i bez zaskoczeń - jednak dla czytelników pasjonujące może być zagłębianie się w psychikę i motywacje postaci. Frances przyjmuje to, co przynosi jej życie, Nick nie lubi analizować rzeczywistości - zmuszana jest jednak do tego przez Bobbi, która gdzieś między wierszami przedstawia własne uczucia związane z Melissą. Sally Rooney rezygnuje z budzenia ciekawości, jak potoczą się losy kochanków - intryguje ją jednak to, jak zmieni się rozkład sił w czworokącie, kiedy prawda wyjdzie na jaw. Dzięki temu może odbiorcom sporo powiedzieć o bohaterkach, nakreślić dramat emocjonalny i wyzwania, jakie stawiają przed sobą dorośli ludzie. W "Rozmowach z przyjaciółmi" bohaterowie nie mają względem siebie żadnych oczekiwań - a przynajmniej nie ujawniają takich, uciekają od planów i jednoznacznych ocen. A jednak ich uczucia są dla odbiorców w pełni zrozumiałe, nie budzą wątpliwości - bo też i budowane są na najsilniejszych emocjach. Warstwa emocjonalna w połączeniu z oryginalną fabułą - to powody, dla których warto sięgnąć po "Rozmowy z przyjaciółmi".

GRA: Plus minus. Nauka liczenia

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021. (gra)

Matematyka na wesoło

Najlepiej zachęcić dzieci do ćwiczenia potrzebnych w życiu umiejętności nie przez żmudne odrabianie zadań domowych, a przez zabawę: wówczas każdy wysiłek umysłowy będzie przyjemnością. A jeśli w dodatku sprawi to, że maluchy będą spędzały więcej czasu z rodzicami – zyskają całe rodziny. Marcin Dudek wychodzi naprzeciw tym, którzy boją się liczenia. Prosta gra „karciana” zatytułowana „Plus minus. Nauka liczenia” to propozycja ćwiczeń matematycznych dla najmłodszych – i przy okazji szansa na urozmaicanie zwykłych szkolnych równań. Rodzice zostaną tu raczej moderatorami gry, ale jeśli zechcą, mogą wymyślać kolejne zasady i zmieniać same rozgrywki tak, żeby dostarczyć pociechom więcej emocji. Marcin Dudek oczywiście proponuje kilka wariantów rozdań i „gier” przy wykorzystaniu zamieszczonych w pudełku kart – ale nie są to jedyne sposoby wykorzystania talii.

Zawartość pudełka można podzielić na trzy części. Są tu karty „dodawania”, karty „odejmowania” oraz karty „celów”: wszystkie opisane na dolnym pasku, żeby można było w razie potrzeby szybko je pogrupować lub rozpoznać. Karty dodawania i odejmowania mają w centralnym punkcie dużą (w sensie rozmiaru) liczbę z zakresu 1-10, a u góry podane działanie, które trzeba wykonać na tej liczbie oraz wartość liczby, którą trzeba będzie dodać lub odjąć. Pojedyncza karta jest zatem równaniem bez rozwiązania – i jednocześnie odpowiedzią, której mogą udzielić dzieci, rodzajem liczmana. Całość zaczyna nabierać barw dopiero przy kartach celów: tu trzeba wskazywać działania, które doprowadzą do wyniku większego lub mniejszego od 5, działania, które dadzą jako wynik liczbę parzystą albo nieparzystą, albo – w których pojawiają się konkretne cyfry. To zestaw, który można wykorzystywać na wiele sposobów i proponować za każdym razem inną grę – dzięki temu dzieci się nie znudzą wykonywaniem ciągle tych samych ćwiczeń, a będą doskonalić matematyczne umiejętności w podstawowym zakresie.

Strona graficzna ma tutaj znacznie mniejsze znaczenie, chociaż karty ozdabia Joanna Kłos: talia wygląda poważnie a nie dziecięco, co może przekonać maluchy do uczestniczenia w zabawie – i na pewno nie będzie nikogo rozpraszać nadmiarem bodźców. Do tego liczy się też przygotowanie kart tak, żeby imitowały te do dorosłych gier: to jeszcze bardziej uprzyjemni zadanie dzieciom. „Plus minus. Nauka liczenia” to zatem narzędzie, które można wykorzystać, żeby ułatwić maluchowi wkroczenie w szkolne obowiązki. Matematyka z takim pomysłem przestaje być groźna – dzieci nie mogą zniechęcić się do pracy, skoro kojarzy się ona z rozrywką i z czasem spędzanym z rodzicami. Wyzwania matematyczne w niewielkim zakresie (dodawanie i odejmowanie do dziesięciu) sprawiają, że najmłodsi dobrze wyćwiczą umiejętności arytmetyczne i później nie będą mieć problemów z rozwiązywaniem coraz bardziej skomplikowanych równań. Rzadko się zdarza, że dzieci zachęcane są do matematyki przez zabawę – więc każda taka inicjatywa zasługuje na uwagę i rozreklamowanie. Tu otwarta forma gry – możliwość uzupełniania jej o kolejne rodzaje rozgrywek – to prosta droga do oswojenia z liczbami.

piątek, 26 lutego 2021

Annalie Grainger: Twoja światłość

YA!, Warszawa 2021.

Znaczenia

Jest to powieść, która imituje książkę fantasy, w dodatku – z modnym nastawieniem na feministyczne poszukiwania własnej tożsamości. Jednak „Twoja światłość” to przede wszystkim relacja na temat sekty. Annalie Grainger zajmuje się tu portretem dwóch sióstr, młodych kobiet, z których jedna – już studentka – w pewnym momencie zniknęła. Mella nie daje znaku życia od ponad stu dni. Jej siostra, Lil, bierze na siebie ciężar poszukiwań: widzi, że matka nie jest zdolna do sensownego postępowania, nie wie, za co się zabrać i nie angażuje się przesadnie w akcję, za to bardzo cierpi. Lil ma wsparcie w przyjacielu, może zatem niemal samodzielnie szukać Melli. Prowadzi profil w portalu społecznościowym, rozmawia z przyjaciółkami siostry i tropi wszelkie możliwe ślady – tak, by w końcu wpaść na informację, która rzuci nowe światło na działania. Lil wydaje się, że policja jest zbyt opieszała i nie stara się odnaleźć Melli, zresztą – nie spodziewa się zbyt wiele. A jednak pewnego dnia to właśnie Lil znajduje poważnie ranną dziewczynkę. Nastolatka wydaje się dziwna i tajemnicza, wywpowiada się w sposób, który rodzi pytania o jej przeszłość. Przedstawia się fałszywym imieniem Alice, później funkcjonować będzie już jako Siódma. To Siódma może doprowadzić Lil do Siostrzeństwa. Pokazać, co stało się z Mellą. Annalie Grainger prowadzi akcję na dwa sposoby. Jednym elementem jest zestaw scen z życia Lil. Ta bohaterka próbuje zaznać normalności i zawalczyć o rodzinę, wie, że nie osiągnie celu, dopóki nie znajdzie się Mella, ale mimo wszystko ucieka od pozorów żałoby czy nadmiernego cierpienia: jeśli ma szansę na zwyczajność, wykorzystuje ją i dużo czasu poświęca chłopakowi, który ją wspiera. Lil wspomina czasami niewygodne sceny z przeszłości, sytuacje, które mogły doprowadzić do ucieczki Melli. Dziewczyna, którą aktualnie wszyscy idealizują, nie była zbyt sympatyczna, wręcz uniemożliwiała osiągnięcie spokoju i braku kłótni. Jednak teraz dawne zatargi się nie liczą: chodzi o to, żeby odnaleźć Mellę całą i zdrową. A z tego, co wyjaśnia Siódma, może to nie być taike proste. Drugim składnikiem narracji stają się tajemnicze obrzędy. W nieokreślonym miejscu zbierają się kobiety w różnym wieku i z różnymi doświadczeniami. Spędzają czas ze sobą i przygotowują się do obrzędu, który ma rozwiązać ich problemy i oczyścić z pozostałości Mroku. Tu liczy się światło – i wszystkie bohaterki przybierają imiona kojarzące się ze światłem właśnie. Prym wiedzie Księżyc, która organizuje rozmaite obrzędy i pozwala wzmocnić nową wiarę. Nikt jednak nie wie, czego Księżyc naprawdę chce. Dopiero spojrzenie z zewnątrz pozwoli na rozszyfrowanie drogi do dramatu.

„Twoja światłość” to historia dla młodzieży – ostrzegawcza i ważna pod kątem działania pod wpływem emocji. Annalie Grainger tłumaczy, kiedy młodzi ludzie są najsłabsi i automatycznie najbardziej podatni na wpływy przywódców sekt, pokazuje też, jak działa umysł owładnięty obcymi ideami zaszczepionymi przez charyzmatycznego lidera. Przypomina, jak trudno walczyć o osoby zaangażowane w działalność sekty – i naświetla sytuację ich bliskich. Jest to powieść, która funkcjonuje jako przestroga.

Tomek i przyjaciele. 3 bajeczki przed snem

Harperkids, Warszawa 2021.

Lekcje

Lokomotywa Tomek nie tylko ma dostarczać dzieciom rozrywki. Przez swoje doświadczenia i relacje z innymi pociągami przemyca także zasady zachowania się w społeczeństwie lub wobec innych, w prosty sposób przekłada własne obserwacje na życie przedszkolaków. Pociągi z tej bajki zachowują się bowiem jak dzieci, tak samo ulegają emocjom i tak samo reagują – bywają rozczarowane, złośliwe, obrażone albo czują się samotne czy opuszczone. „Tomek i przyjaciele. 3 bajeczki przed snem” to publikacja, która pozwala wytłumaczyć dzieciom mechanizmy zachowań, jakim ulegają rówieśnicy. Widać to zwłaszcza w pierwszym opowiadaniu: Diesel to spalinowóz, lokomotywa, która uważa, że koledzy lubią ją za bycie silnym i złym. W związku z czym podtrzymuje ten wizerunek, dokuczając wszystkim. Specjalnie zderza się z innymi pociągami, doprowadza do niebezpiecznych sytuacji, przezywa koleżanki i zgrywa twardziela. Jest nie do wytrzymania. Ma jednak swoją słabą stronę: staje się bezbronny i rozczula się na widok kaczuszek. Ten sekret odkrywa Tomek, który uznaje, że da się zaszantażować Diesla, żeby nie zatruwał codzienności lokomotywom. To jednak trudne. W drugiej historyjce problemy ma parowóz Kuba. Znowu chodzi o kwestię grzeczności – ten bohater nie potrafi się odpowiednio zachować, kiedy wiezie pasażerów. Są na niego same skargi. Kuba niby chciałby się zmienić i wykorzystać szansę, którą dostaje – ale nie potrafi wyplenić brzydkich nawyków. W dodatku nie umie też przyjąć kary – przeniesienia do przewozu śmieci. Uważa to za niesprawiedliwość. Nawet kiedy zostaje sam w zajezdni i ma czas na przemyślenie zachowania – nie ma mowy o racjonalnych wnioskach. Z kolei trzecia historia pokazuje, jak pociągi mogą ze sobą współpracować: dochodzi do małej katastrofy, więc Tomek i jego przyjaciele podejmują określone działania, żeby uratować sytuację i dostarczyć na czas potrzebne materiały. Przekonują się, jak ważne jest wspólne funkcjonowanie – do czego może przydać się sprawdzona ekipa.

Za każdym razem dzieci będą mogły wyciągać wnioski z zaprezentowanej historii: bezpośrednio przekładać doświadczenia pociągów na swoje relacje z kolegami. Sposób prezentowania tematów pozwoli im również na podjęcie ważnych kwestii w rozmowach z rodzicami (Diesel to idealny przykład dziecka, które wszystkim dokucza – jeśli maluch ma w swoim otoczeniu takiego kolegę, będzie mógł o tym powiedzieć dorosłym; z kolei jeśli sam zachowuje się tak jak negatywny bohater – może przekona się, że nie jest wszechmocny i że można go w pewnym momencie przed kolegami ośmieszyć, co powinno powściągnąć niewłaściwe postawy). Jak zawsze w perypetiach Tomka – i tu liczą się grafiki, trójwymiarowe obrazki i kadry z bajek – dzieci skupią się na oglądaniu tomiku. Wrażenie zrobią na nich zwłaszcza sceny z rozmachem – te, w których z lotu ptaka widać rozmiary problemu. Fosforyzująca okładka to już tylko ciekawy zabieg dodatkowy.

czwartek, 25 lutego 2021

Kathinka Engel: Znajdź mnie teraz

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Wsparcie

Kathinka Engel wybiera drogę bardzo typową dla literatury erotycznej YA: korzysta ze sprawdzonych schematów i nie komplikuje przesadnie sytuacji bohaterów. Rezygnuje nawet z komplikowania ich psychologicznych portretów: każde ma swoje traumy i złe wspomnienia nakazujące odejście z rodzinnego domu. Rhys ostatnich kilka lat spędził w więzieniu – nie zrobił nic złego, ale zetknął się tam z prześladowcami, którzy będą go męczyć również na wolności. Teraz chłopak wraca do świata, uczy się w nim funkcjonować. Dostaje szansę dzięki Amy, pracownicy społecznej, która zawsze wierzy w swoich podopiecznych. Podejmuje pracę w kawiarni, dostaje mieszkanie, które dzielić może z Malikiem – również byłym więźniem, bardzo dobrze rokującym. Najważniejsze jest jednak to, że spotyka na swojej drodze Tamsin. Tamsin to młoda idealistka. Po śmierci ukochanego dziadka Tamsin postanawia wyrwać się z domu. Nie zamierza realizować marzeń rodziców: jej przyszły narzeczony ją zdradził, jednak to nie dociera do starszego pokolenia, Tamsin jako jedyna wie, że tu nie ma nic do naprawiania: trzeba odrzucić sentymenty. Przeprowadza się najdalej, jak tylko może. Ma zresztą plan: chce zostać studentką literatury, chce pić kawę i czytać. W tym planie nie ma miejsca na wiarołomnych mężczyzn.

Wszystko przebiega zatem według schematu. Oto ona po przejściach, skłócona z bliskimi, zdana tylko na siebie i rozcarowana miłością. On – typ niegrzecznego chłopca, dobrego w głębi duszy, ale ulegającego porywom emocji. Są sobie potrzebni, muszą dać sobie wzajemnie wsparcie i doprowadzić do tego, że rozwiążą problemy. Obowiązkowym składnikiem takiej mieszanki jest też pożądanie. I tu Kathinka Engel idzie trochę na skróty: bardzo szybko doprowadza do tego, że bohaterowie chcą się ze sobą przespać, nie pracują nad relacją, konsumują związek zanim jeszcze naprawdę się poznają. Autorka jest trochę niecierpliwa, ale potrzebuje takiego rozwiązania, żeby później wytłumaczyć walkę o bycie razem. Rhys szuka małej siostry: nie chce powiedzieć, co stało się w jego młodości w rodzinnym domu, nie ma jednak zaufania do ojczyma. Liczy na to, że uda mu się odnaleźć dziecko zanim będzie za późno. Gniew wzbudza w nim również więzienna przeszłość, gdy odzywa się nieproszona. Tamsin tymczasem próbuje rozwiązać swoje problemy z rodzicami: jednak ci nie dopuszczają do świadomości biegu wydarzeń, który sprawił, że córka uciekła na koniec kraju.

Na drodze do szczęścia Tamsin i Rhysa stoi zatem mnóstwo spraw. Bohaterowie na przemian będą przeżywać dylematy, w których nie mają szans sobie pomóc: szukają rozwiązań na własną rękę, co nie zawsze okazuje się dobre. Udowadniają sobie jednak, jak bardzo się kochają. Wiadomo, że przejście przez takie komplikacje wzmocni parę – można zatem wybaczyć autorce uproszczenia, które stosuje w fabule. „Znajdź mnie teraz” to książka, która w warstwie narracyjnej tak samo jak w fabule nie jest odkrywcza. Autorka pisze prosto (chociaż nie tak, by odrzucić książkę po kilku stronach). Przeplata wyznania Rhysa i Tamsin, pokazuje ich perspektywy na przemian, chce, żeby odbiorcy mieli pełny ogląd sytuacji. Scenariusz jest przewidywalny – łatwo się domyślić, jak rozpisze autorka akcję. A jednak udaje jej się zaangażować czytelników.

środa, 24 lutego 2021

Scott Stuart: Mój cień jest różowy

Znak, Kraków 2021.

Samoświadomość

W idealnym świecie ta książka nie wywołałaby żadnych reakcji. Ot - historyjka, która pokazuje, że każdy może być sobą i powinien dostawać wsparcie od najbliższych bez względu na własne wybory. W idealnym świecie nikogo by nie dziwiło, że chłopiec lubi nosić sukienki, a dziewczynka - bawić się samochodami albo marzyć o lotach w kosmos. W idealnym świecie nikt by nikogo nie wyśmiewał. I chociaż dzisiaj tomik "Mój cień jest różowy" wpisuje się w dyskusję na temat tożsamości i płciowości - tak naprawdę to opowieść o akceptacji. Bohater rymowanej bajki Scotta Stuarta - mały chłopiec - ma różowy cień. O ile chłopiec wygląda całkiem zwyczajnie, o tyle jego różowy cień lubi nosić spódniczki i wszystko, co przypisane dzisiaj do "dziewczęcych" zabaw. To wywołuje frustracje: zwłaszcza że tata chłopca ma cień wielki i niebieski, taki, jakim powinni popisywać się mężczyźni. Bohater idzie do szkoły i ma nadzieję, że wśród rówieśników będzie mógł być sobą: z ufnością wdziewa zatem spódniczkę, którą do tej pory podsuwał mu jego cień. Ale to rodzi zmartwienia, zwłaszcza u taty. Chłopiec bardzo chciałby zadowolić ojca, nie może jednak przeciwstawić się własnym potrzebom. Nawet jeśli będzie próbował. A wtedy wydarza się coś nieoczekiwanego, coś, co pokazuje, że to opowieść z idealnego - mimo wszystko - świata.

"Mój cień jest różowy" to książka ważna i cenna zwłaszcza wtedy, gdy trzeba uzmysłowić dzieciom, że ludzie różnią się od siebie i wszyscy tak samo zasługują na szacunek oraz sympatię. Nawet jeśli kilkulatki jeszcze nie zastanawiają się nad tym, w kim się w przyszłości zakochają, wiedzą przecież, czy lepiej czują się we własnej skórze, czy też wydaje im się, że skrywa się w nich płeć przeciwna. Dylematy związane z tożsamością są jeszcze przed nimi - ważne, żeby odbiorcy zrozumieli, że mają prawo do normalnego życia bez względu na to, co wybiorą (i co im w duszy gra). To również książka dla dorosłych. Dla tych dorosłych, którzy nie uznają innych związków niż heteroseksualne, dla tych, którzy panicznie boją się osób LGBT, dla tych, którzy najchętniej przekształciliby świat na własną modłę. Scott Stuart posługuje się bardzo czytelnymi obrazkami, żeby przemówić im do rozsądku: każdy, kto czuje się inny, automatycznie odczuwa też strach przed ujawnieniem własnych potrzeb. Idealne społeczeństwo pozwoliłoby mu jednak na rozwijanie siebie i odkrywanie własnych możliwości. I to dotrzeć może do czytelników za sprawą zwyczajnego dziecka: chłopca, który chce się bawić i szaleć jak inne kilkulatki, chłopca, który potrzebuje uznania w oczach ojca, bez względu na wszystko. "Mój cień jest różowy" pokazuje, jak wyglądałby świat, gdyby nie istniały podstawy do obaw. Być może od takiej lektury da się zacząć, żeby wychować w pełni świadome różnic pokolenie.

Bo przecież podziały na to, co "dziewczęce" i na to, co "chłopięce" to w ogromnej mierze kwestia marketingowych zagrań: jeszcze kilka dekad wstecz nikogo nie dziwiło, że chłopcy dołączają się do zabaw lalkami, a dziewczynki biorą udział w wyścigach samochodzików, nie istniał róż jako wyznacznik płci. Scott Stuart dociera zatem do bardzo ważnych motywów. W polskim przekładzie książkę czyta się błyskawicznie za sprawą rytmu nadawanego przez Michała Rusinka. Tym razem mniej liczą się popisy rymowe - pojawiają się nawet rymy gramatyczne, bo znacznie ważniejsze niż forma jest przesłanie. Bardzo ważnym elementem książki są wielkoformatowe obrazki pokazujące emocje chłopca oraz - sens metafor używanych w tekście. "Mój cień jest różowy" to publikacja obowiązkowa dla każdego malucha - i równie obowiązkowa dla każdego dorosłego.

wtorek, 23 lutego 2021

Katarzyna Bosacka: Cuda w kuchni

Agora, Warszawa 2021.

Smaki domowe

Katarzyna Bosacka w pandemii stworzyła książkę kucharską dla wszystkich tych, którzy nie zamierzają eksperymentować i nie chcą marnować jedzenia. "Cuda w kuchni" to pięknie wydana podpowiedź dla gotujących codziennie dla domowników: pomaga w sensownym wykorzystaniu resztek, umożliwia powrót do smaków dzieciństwa i nie drenuje portfeli. Książka zawiera wskazówki dotyczące tego, jak jeść smacznie i zdrowo, a ponadto - niezbyt skomplikowanie. I faktycznie ci, którzy szukają inspiracji na wykwintne przyjęcia, nie znajdą tu nic dla siebie. Natomiast w zwyczajności ten tom bardzo się może przydać. Autorka chce uzmysłowić odbiorcom, jak wiele jedzenia marnujemy: sytuacja pandemii może być najlepszym sposobem na powrót do rozwiązań z dawnych lat, a przy okazji - na uniknięcie wyrzucania żywności. Nieprzypadkowo najobszerniejsza część książki to przepisy na dania z resztek - przy czym resztki to albo niezjedzony do końca rosół lub ziemniaki, albo wysychające pieczywo, albo kasza, ryż i makarony zalegające w szafkach, albo warzywa lub podstarzały ser z lodówki. Za każdym razem autorka tłumaczy, jakie cuda można stworzyć z takich pozornie niepasujących do niczego resztek - i proponuje tanie, szybkie i smaczne potrawy dla wszystkich (testuje je zresztą na domownikach). Nie będzie tutaj zatem podążania za modami, dań intrygujących, ekstrawaganckich czy po prostu udziwnianych za wszelką cenę. Nie będzie składników, których nie wiadomo gdzie szukać - i które kosztują majątek. Przepisy mogą zostać zmodyfikowane w zależności od tego, co autorka akurat ma pod ręką - i to przypomina zachowania każdej pani domu, która lubi swobodę w kuchni. Można traktować te przepisy jako podpowiedzi i inspiracje do codziennych obiadów lub przekąsek, albo - jako powrót do tego, co sprawdzone. W drugim rozdziale książki zachęca Katarzyna Bosacka do korzystania z darów natury: proponuje potrawy z grzybów i jagód, ale też z mniej wykorzystywanych składników: trzeba będzie wybrać się po szczaw, mirabelki albo jarzębinę, a najlepiej mieć pod ręką cały krzak czarnego bzu, bo on dostarczy pomysłów i surowca na wiele potraw. Jakby tego było mało, Bosacka dokłada czytelniczkom jeszcze podpowiedzi dotyczące samodzielnie przygotowywanych kulinarnych prezentów (ich przygotowanie może być zabawą także dla najmłodszych członków rodziny) oraz... środków czystości - i tu wpisuje się w modę na naturalność.

Cechą charakterystyczną tomu "Cuda w kuchni" jest nastawienie na samodzielność. Katarzyna Bosacka sama przygotowuje wszystkie potrawy, sama układa je na domowych talerzach i sama robi im zdjęcia (przynajmniej w większości), dzieli się własnymi przemyśleniami i wskazówkami. Przygotowanie dania to zwykle jeden akapit - nie potrzeba wielopoziomowych list rzeczy do zrobienia, wszystko staje się jasne błyskawicznie. "Cuda w kuchni" to zatem także książka, która zachęci do kulinarnych prób początkujących. I rzeczywiście jest to publikacja, która po prostu się przyda. Przestanie być ważna dopiero wtedy, gdy gotujący zyskają swobodę tworzenia, poczują się pewnie i sami będą wymyślać sposoby na zagospodarowanie resztek i zapomnianych w lodówce składników. Katarzyna Bosacka zatem stawia na praktyczność i w pewnym sensie na tradycje.

poniedziałek, 22 lutego 2021

Agnieszka Litorowicz-Siegert: Olszany. Kamienna róża

W.A.B., Warszawa 2021. Poszukiwania Ta powieść to coś w sam raz dla czytelniczek lubiących podróże w przeszłość, niedopowiedziane do końca romanse oraz tajemnice i skarby z dawnych czasów, sekrety przodków i niespodziewane wyzwania. "Olszany. Kamienna róża" to książka, która premierę miała przesuwaną z powodu pandemii, jednak na rynku może trwać długo z racji swojej uniwersalności. To historia dwóch kobiet, które połączyła miłość do jednego mężczyzny. Narzeczoną Wiktora jest obecnie Julia - odbiła mężczyznę Justynie, która od początku tej powieści zaczyna być Kaliną (używa drugiego imienia i przekonuje się, że to do niej bardziej pasuje, na szczęście dla czytelniczek, którym nie będą się mylić bohaterki). Z Olszan dwie kobiety podróżują na Białoruś, do Oszmiany: tu obie mają do zrealizowania swoje "misje". Julia pragnie dowiedzieć się czegoś o Kazimierzu Borowiczu, nieznanym ciotecznym dziadku. Z kolei Kalina postanawia przełamać prawdopodobną rodzinną klątwę: dowiedziała się, że dopóki kamienna róża nie trafi na swoje miejsce, żadna kobieta z rodu nie zazna szczęścia w miłości. Niby Kalinie nie zależy aż tak bardzo na uczuciu - jednak postanawia skorzystać z okazji i pozostawić różę tam, gdzie powinna była zostać. W tym celu musi przeprowadzić całe śledztwo - przecież nie zna właściwego docelowego miejsca. W Oszmianie obie kobiety szybko nawiązują nowe znajomości, przekonują się, że mogą tu poczuć się jak u siebie, sprawdzają, jak miejscowi rozwiązują kwestie wielokulturowości, jak pielęgnuje się tradycje, odkrywają uroki gościnności. Szybko pojawia się też szansa na nowe uczucie dla Kaliny - Julia wprawdzie powinna ufać swojemu narzeczonemu, ale z dystansu lepiej można dostrzec pewne sprawy. Wreszcie, kiedy już zarysują się liczne tematy towarzyskie, Agnieszka Litorowicz-Siegert sprawi, że czytelnicy poczują się całkiem nieźle w Oszmianie, zacznie wywoływać z mroku dziejów kolejne przesłanki prowadzące do rozwiązania zagadek. Jednocześnie nie zapomina ani o nowych ludziach, ani o nowych problemach dla bohaterek - przecież przyjaźń nie rozwiąże automatycznie wszystkiego, kłopoty na drugim planie istnieją i momentami wydają się nawet nie do pokonania. "Olszany. Kamienna róża" to propozycja ciekawa - wypełniona międzyludzkimi relacjami, przesycona siłą uczuć. Do tego autorka dokłada oryginalną akcję - niby wykorzystuje schematy scenariuszowe, jednak znajduje indywidualne historie poszczególnych postaci i tym wzbogaca opowieść. Pozwala zrozumieć, jak ważne jest wsparcie bliskich oraz - znajomość własnych korzeni. Dla bohaterek niezwykle istotne staje się realizowanie marzeń. Obie dążą do uzyskania niezbędnych wiadomości, ale przydają się też miejscowym - wprowadzają świeże spojrzenie na codzienne sprawy i pomagają wyjaśniać przeszłość tym, którzy nie mieli wystarczająco dużo siły, odwagi lub możliwości, by ruszyć w świat za własnym szczęściem. Jest to książka, która w formie i treści nie może zaskakiwać: przygotowana w konkretnej formie, dla określonej jasno grupy odbiorczyń, z typowymi odsłonami w ramach fabuły - a jednak nie przeszkadza to w cieszeniu się narracją (chociaż momentami męczy, że Agnieszka Litorowicz-Siegert czasem wprowadza przymiotnikowe dopowiedzenia po przecinku: zamiast uwierzyć w trafność znalezionego określenia, podaje jeszcze jego synonim; to rozbija rytm). To powieść dla wszystkich pań, które szukają skarbów z przeszłości i lubią takie wątki w historiach obyczajowych. "Olszany. Kamienna róża" to publikacja, która się nie zestarzeje - nie ma w niej wyjścia poza literacki świat.

Puzzle

Nasza Księgarnia, Warszawa 2020. (puzzle) Układanki Rozrywkę dla dzieci w klasycznym stylu – i przy okazji reklamę oferty wydawniczej oraz możliwości twórczych ilustratorów proponuje Nasza Księgarnia dzięki serii puzzli dla najmłodszych. Trzy wielkie pudełka to szansa na przekonanie dzieci do klasycznej rozrywki i zwrócenie uwagi na wydane picture booki. Puzzle przeznaczone dla dzieci w różnym wieku, cechują się różnym stopniem skomplikowania i sprawiają, że faktycznie można polubić układanki – zwłaszcza gdy do zabawy przyłączą się też inni członkowie rodziny. „Alfabet” Anny Salamon to zestaw liter z książeczki, która bardzo szybko się wyprzedała. Autorka postanowiła ozdobić styropianowe formy liter wydzierganymi ubrankami, zamieniając kolejnych bohaterów w małe dzieła sztuki. Litery bywają kuszące ze względu na kolory, wzory i faktury, niektóre zamieniają się w zwierzątka (jak zebra z zabawnym pyszczkiem), inne przypominają, z jakim wyrazem się wiążą (okulary przy o). Wydawać by się mogło, że plansza z literami ułożonymi w alfabet, do tego na białym tle, nie nadaje się na puzzle – tymczasem okazuje się, że to motyw idealny i wcale nie wiążący się ze szkolnymi ćwiczeniami. Przede wszystkim: „Alfabet” to puzzle z 35 części. Niby niewiele, a jednak obrazek po złożeniu będzie miał duży format – a to ze względu na wielkość samych puzzli. Duże kształty to zachęta dla maluchów do działania. Jednak kluczem w osiągnięciu sukcesu wydawniczego staje się tu obrazek. Jeśli ktoś sądzi, że wystarczy znać alfabet, żeby poradzić sobie z ułożeniem puzzli, może się mocno zdziwić. Puzzle przygotowane są bowiem tak, żeby cięcia nie wypadały na białym tle – każdy element układanki zawiera najwyżej część litery, trzeba je dopasowywać dzięki kolorom i deseniom, a dopiero po złożeniu kilku kawałków pojawia się litera. To zatem świetna zabawa, która nie dyskwalifikuje dzieci nieczytających. Umożliwia też połączenie rozrywki z nauką liter. Czasem będzie wesoło: kiedy kolejny element uzupełni literę o nietypową minę albo zwierzęcy deseń – z takich odkryć składa się tu zabawa. Emilia Dziubak to ilustratorka, której przedstawiać nikomu nie trzeba, zestaw „Jesień w lesie” to puzzle na 88 elementów i dla nieco starszych i uważniejszych dzieci. Komiksowy obrazek przedstawiający wydarzenia z lasu – z życia zwierząt, owadów oraz... leśniczego – pozwala zajrzeć do przedstawicieli różnych gatunków (są tu mrówki w podziemnych korytarzach, jest mnóstwo ptaków, pojawią się też mieszkańcy nor czy dziupli). Cały obrazek utrzymany jest w raczej ciemnych kolorach, ale mnóstwo w nim humoru, przede wszystkim za sprawą sympatycznych pyszczków zwierząt. Komiksowi bohaterowie przyciągają uwagę. Tu układanie polega przede wszystkim na znajdowaniu podobnych motywów czy przedstawicieli jednego gatunku. Jest trudno, ale nie zniechęcająco – nagrodą będzie uzyskany obrazek, piękny, jak wszystkie ilustracje Emilii Dziubak. Dzieciom z pewnością spodoba się możliwość podglądania zwierząt w ich naturalnym środowisku. Najtrudniejsze – (155 części) i najbardziej efektowne okazują się puzzle „Sen królewny” Ewy Beniak-Haremskiej. To puzzle, które po złożeniu nie dadzą tradycyjnego prostokątnego obrazka, a mają bardziej skomplikowany brzeg (z tego też względu mogą bardziej zaintrygować najmłodszych). Różnice widać również w kształcie samych elementów – inaczej niż w standardowych zestawach wyglądają nacięcia, są głębsze i bardziej zabawne niż poważne. Jednak wyzwaniem będzie sama ilustracja. Królewna oraz zaczarowane zwierzęta pojawiają się tu bowiem na bardzo kolorowym tle, mnóstwo na nim deseni, drobnych detali, wzorów w kwiatki, kropki i misternie budowanych „tkanin”. W połączeniu z nasyconymi barwami całość sprawia, że niezwykle trudno jest wpaść na odpowiednie puzzle, dopasować je i wymyślić, co przedstawiają. Bez podpowiedzi w postaci obrazka na pudełku byłoby to chyba w ogóle nierealne – więc chociaż wypadają te puzzle niepozornie w porównaniu z rozbudowanymi wieloelementowymi zestawami, stanowią prawdziwe wyzwanie i test na spostrzegawczość dla najmłodszych. Zachętą do pracy i nagrodą jednocześnie jest obrazek wychodzący z ram.

niedziela, 21 lutego 2021

James Gould-Bourn: Mój tata panda

Marginesy, Warszawa 2021.

Przebranie

James Gould-Bourn znajduje idealny sposób na przedstawienie silnej miłości ojca do syna. Jednocześnie udaje mu się też za sprawą ostrej ironii oddalić sentymentalne tony. I to, co jest ogromną zaletą powieści, staje się również momentami wielką wadą, bo nie każdemu spodobać się może tło działań ojca i syna. Ojciec - Danny - ma problemy z właścicielem mieszkania: mężczyzna żąda bezpodstawnie coraz większych pieniędzy, a do egzekucji wyimaginowanych długów wysyła typy spod ciemnej gwiazdy. Danny może doznać poważnego uszczerbku na zdrowiu - jeśli w ogóle przeżyje takie spotkania. Oczywiście wygórowane żądania prowadzą do coraz większych tarapatów finansowych: Danny nie może zarobić więcej pieniędzy, w dodatku właśnie traci pracę. Jeszcze nie wyszedł z żałoby po tragicznym wypadku, w którym stracił żonę. Z traumą boryka się też syn Danny'ego, Will: od śmierci matki nie powiedział ani jednego słowa. Z tego też powodu staje się łatwym celem szkolnych prześladowców. Dzieciaki znęcają się nad Willem i można odnieść wrażenie, że autor dobrze czuje się z tematem odrzucenia przez społeczność - a także z tematem prześladowań. Jest tego w książce sporo i najlepsza rada to - przeczekać. Autor potrzebuje po prostu mocnych wrażeń, żeby zbudować fabułę książki i sprawić, że bohaterowie zechcą coś w swoim życiu zmienić.

"Mój tata panda" to historia wzruszająca mimo starań autora, żeby było też prześmiewczo. Problemy finansowe to jedno - ale Danny jako wdowiec traci kontakt z synem i nie wie, co zrobić, żeby Will odzyskał do niego zaufanie. Mężczyzna nie może jednak się poddać. Postanawia zarobić na czynsz występami w miejscowym parku - wydaje mu się, że wszyscy artyści uliczni (w tym młodzieniec z kotem, wyraźnie inspirowany właścicielem kota Boba) zarabiają krocie. Danny dysponuje jednak tylko mocno zużytym kostiumem pandy, nie ma żadnego talentu, którym mógłby się podzielić z ludźmi. Jest za to bardzo zdeterminowany. Gdyby nie pomoc tancerki na rurze, opowieść mogłaby się źle skończyć - ale przedziwna szorstka przyjaźń daje pewną nadzieję. Tymczasem Will uratowany w parku przez człowieka przebranego za pandę zaczyna się otwierać przed nieznajomym i zwierza mu się ze swoich zmartwień. "Mój tata panda" to powieść, w której bardzo mocną stroną jest pomysł - liczy się tu poprowadzenie akcji tak, by zaskakiwać czytelników kolejnymi rozwiązaniami. Ważna jest sfera uczuć - tych niekoniecznie oczywistych. Dzieje się bardzo dużo: bohater przygotowuje się do najważniejszego występu, sytuacji, która wszystko w jego życiu zmieni.

Bardzo stresujące sytuacje opatrzone wielkim poczuciem humoru - dystans jest tu niezbędny, ale równocześnie stanowi pomysł na całą relację. "Mój tata panda" to książka zaskakująca każdym kolejnym krokiem w życiu bohaterów. Chociaż James Gould-Bourn koncentruje się przede wszystkim na przygotowaniach do niezwykle istotnego wydarzenia, nie zapomina o ubarwianiu codzienności. Zagląda do postaci, które nie należą do mainstreamu, a nawet dla sporej części społeczeństwa są niewidzialne. Wciąga zarówno wątek tańca pandy, jak i precyzyjne odbudowywanie więzi z synem. Wiele jest tu literackich odkryć, pomysłów, których nie da się spotkać nigdzie indziej - James Gould-Bourn bez problemu przekona do siebie czytelników i uzmysłowi im, dlaczego ludzie potrzebują towarzystwa.

Marta Galewska-Kustra: Pucio w mieście

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Codzienne przygody

Pucio to bohater picture booków, który pozwala dzieciom ćwiczyć różne elementy mowy i narracji. Proste zadania i wyzwania dla odbiorców prowadzą do poszerzenia słownictwa i do utrwalania kolejnych umiejętności. Marta Galewska-Kustra dba też o to, żeby bohaterowie intrygowali i przyciągali do siebie zwyczajnością. Pucio (oraz jego rodzeństwo) nigdy się nie nudzi – za to pozwala odkrywać to, co w najbliższym otoczeniu mogą zaobserwować również przedszkolaki. Odbiorcy będą zatem porównywać doświadczenia, albo naśladować bohatera. Tomik „Pucio w mieście” to bardzo rozbudowana narracja – zupełnie nie jak w picture bookach. Autorka przygotowuje dzieci na wielkie rodzinne święto: ciocia ma wystawę w galerii (prawdziwej, galerii sztuki, a nie handlowej). Z tej okazji przyjeżdżają dziadkowie, a mama i tata muszą zorganizować przyjęcie dla wszystkich. Pucio, Misia i Bobo uczestniczą w wydarzeniach. Ale Marta Galewska-Kustra umożliwia odbiorcom obserwowanie różnych wydarzeń, niekoniecznie wiążących się z przygotowaniami. Raz bohaterowie jadą autobusem (i akurat jest kontrola biletów), to znowu widzą maszyny z pobliskiego placu budowy. Wybierają się do sklepu po potrzebne produkty, na parkingu zastanawiają się, czy trzeba umyć samochód w myjni. Każda rozkładówka tomiku „Pucio w mieście” to nowy temat, rozwijany w zaskakująco długiej jak na picture book relacji. Wprawdzie nie ma tu ciężkiej narracji, autorka opiera opowieść na dialogach, ale – jest sporo do czytania. Marta Galewska-Kustra przewiduje, że to rodzice będą czytali swoim pociechom: nie ma tu dużego czy upraszcanego druku, to historia do słuchania. Może wzbogacić słownictwo odbiorców albo rozbudzić ich wyobraźnię obietnicą ciekawej codzienności (nawet kiedy kończy się święto rodzinne, istnieje już zapowiedź kolejnych ekscytujących doznań. Pucio to bohater, który może się cieszyć zwyczajnością. I to robi. W tym wypadku każda rozkładówka przynosi osobny temat i to już powód, dla którego dzieci chcą śledzić opowieść – familiarna atmosfera to dodatkowy atut.

Ale na podstawowej relacji się nie kończy. Marta Galewska-Kustra przygotowuje też zestawy zagadek dla dzieci w różnym wieku. Młodsze mają nazywać przedmioty albo podawać jednowyrazowe odpowiedzi na proste pytania (wskazówki ukryte są w obrazkach na marginesie dolnym każdej nieparzystej strony). Starsze pociechy otrzymują trudniejsze zadanie: mają poprowadzić własną opowieść w oparciu o trzy drobne ilustracje. Dzięki temu mogą dostrzegać ciągi przyczynowo-skutkowe albo układać własne fabuły. O tym, jak pracować z dziećmi, autorka pisze na początku: podpowiada, jak korzystać z książki, żeby przedłużyć jej przydatność. Ważnym elementem tomiku kartonowego są ilustracje Joanny Kłos: pełne detali, chociaż nie przesadzone. Nie da się ich streścić jednym zdaniem, ale zapraszają do poznawania świata Pucia. Są przyjemne w kolorystyce i w zawartości, to propozycja dopracowana w każdym szczególe.

Przygody Pucia dostarczają rozrywki najmłodszym: nadają się na prostą, wyciszającą lekturę przed snem. Do tego też funkcjonować mogą jako tomik edukacyjny, zresztą jak cała seria – bo Marta Galewska-Kustra przyzwyczaiła już rodziców, że przeprowadza ich przez zestaw ćwiczeń rozwijających, wartościowych dla każdego dziecka. Tym razem proponuje tomik, który rośnie razem z dzieckiem: inaczej korzysta się z niego w zależności od wieku pociechy. Niezależnie od tego Pucio to bohater sympatyczny – budzący zaufanie kilkulatków oraz ich rodziców.

sobota, 20 lutego 2021

The Hotbed Collective: Dużo orgazmów proszę

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Świadomość ciała

Coraz więcej na rynku poradników dotyczących odkrywania własnego ciała, jakby na przekór tendencjom do usuwania niewygodnych tematów z programów szkolnych. Książki kierowane są często do dorosłych kobiet, bo to właśnie panie najczęściej wpadają w pułapki kompleksów albo stereotypowych ról społecznych - i zapominają o własnej przyjemności czy o własnych potrzebach. Kolejne autorki chcą ośmielać odbiorczynie, przygotowywać je na czerpanie przyjemności z łóżkowych zbliżeń. Liczy się likwidowanie lęków, ale też lekcja seksualności. Jednak sporo autorek stawia na poradniki ogólnikowe i dość bezpieczne w tonie, takie, które nie wykraczają poza schematy rozmów z seksuologami i standardowe wskazówki. Jednak od czasu do czasu trafia się tom przełamujący schematy - i właśnie taki to trafi do przekonania odbiorczyń i najdłużej może przetrwać na rynku. "Dużo orgazmów proszę" to publikacja odważna, szczera i inspirująca. Narrację prowadzą Lisa Williams i Anniki Sommerville, twórczynie The Hotbed Collective, które chcą przełamać impas w rozmawianiu o seksualnych potrzebach kobiet - i sugerują, jak to zrobić, żeby prowadzić satysfakcjonujące życie erotyczne. Wprowadzają też - także za sprawą tłumaczki - określenie wulwa w zamian za obarczone pozaseksualnymi znaczeniami określenie srom - próbują bowiem autorki także oswoić z nazewnictwem, zachęcić do poznawania kobiecych narządów intymnych (chociaż na przeciwległym biegunie jest "lizanie się" konsekwentnie stosowane na głębokie pocałunki - temu tematowi poświęcony jest cały rozdział, a jednak nie znalazło się ciekawsze określenie takiej czynności). Jednym z wiele razy powracających na stronach tego tomu postulatów jest motyw łechtaczki, która powinna zostać wprowadzona do kina erotycznego lub porno. I chociaż niekoniecznie uda się autorkom z Hotbed przekonać do swoich racji reżyserów i twórców, motywy seksualności kobiet w kulturze popularnej stanowią jedynie dodatek do lektury. Znacznie bardziej koncentrują się autorki na opowiadaniu, jak kobiety mogą zapewnić sobie przyjemność nie tylko w relacjach z partnerami. Niemal każda część rozpoczyna się od sceny komicznej lub stanowiącej traumatyczne przeżycia. Anniki Sommerville ma w zanadrzu sporo historii nieudanych spotkań, relacji, których nie powinno się powtarzać. Oswaja z błędami lub - niewłaściwymi przekonaniami. To dobre wprowadzenie do dalszych wyjaśnień oraz podpowiedzi. Hotbed uczą kobiety, jak poznawać swoje ciało i osiągać przyjemność samodzielnie - a to dobra droga do satysfakcjonujących związków. Podpowiadają, jakie zabawki z sex-shopów można wykorzystywać i jak rozmawiać z drugą osobą o swoich pragnieniach. Tłumaczą, czym są fantazje erotyczne i dlaczego czasami wypadają absurdalnie. Pojawi się tu mnóstwo zagadnień do niedawna tabuizowanych: jest i seks analny, i oralny, pornografia czy lubrykanty. Jednak znajdzie się też miejsce na opowiadanie o tym, jak hormony wpływają na umiejętność czerpania przyjemności z seksu, albo - jakie mity pokutują w społeczeństwie i wiążą się z późniejszymi kompleksami. Podają autorki i wyniki rozmaitych ankiet, pokazują, że tematy poruszane przez nie nie należą do niszowych, a dotyczą większości kobiet. "Dużo orgazmów proszę" to książka, po którą część odbiorczyń sięgnie z ciekawości, część - z rzeczywistej potrzeby. I właściwie dziwić może tylko, że w XXI wieku trzeba jeszcze w ten sposób uświadamiać społeczeństwo. The Hotbed Collective na pewno nie znudzi - a być może doprowadzi do uzupełnienia wiadomości, które każda kobieta powinna mieć.

piątek, 19 lutego 2021

Naoko Abe: Anglik, który ocalił japońskie wiśnie. "Cherry" Ingram i jego historia

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2021.

Sad

Japonia kojarzy się z kwitnącymi wiśniami, ale niewielu ludzi zastanawia się nad nimi od strony botanicznej a nie kulturowej. "Anglik, który ocalił japońskie wiśnie. Cherry Ingram i jego historia" to wyjątkowa biografia łącząca w sobie wiadomości z dziedziny biologii i życiorysowe - ozdabiane także informacjami z zakresu kultury Dalekiego Wschodu. To książka bardzo obszerna i też bardzo szczegółowa, jednocześnie ciekawy reportaż i zestaw wiadomości. "Cherry" Ingram przechodzi długą drogę od entuzjasty po fachowca - i mierzy się z wyzwaniami dla niektórych ponad siły. Zdobywa szczegółową wiedzę, a Naoko Abe odwzorowuje kolejne wiadomości: między innymi przygląda się kolejnym gatunkom wiśni - czytelnicy z pewnością nie są aż tak zorientowani w gatunkach dzikich drzew Dalekiego Wschodu, a jednak przyjęty styl narracji - wzbogacany o dane z zakresu ogrodnictwa - robi wrażenie.

Cechą charakterystyczną "Anglika, który ocalił japońskie wiśnie" jest skupienie na detalach. Na początku bardzo długo Naoko Abe opowiada o rzeczywistości Japonii, o historii i o znaczeniu drzew wiśniowych. Sięga głęboko do historii - niektórzy ogrodnicy mogą udokumentować działalność swoich przodków do kilkunastu pokoleń wstecz - coś, co w rzeczywistości Europy jest niemal nie do wyobrażenia. Jednak żeby zaczęła się właściwa opowieść o Ingramie, trzeba dotrzeć do istoty problemu: momentu, w którym różnorodność w gatunkach drzew wiśniowych zostaje zaburzona, a w kraju zaczynają dominować wiśnie jednej odmiany. Japonia zdaje się nie dostrzegać zagrożenia, jednak w Anglii "Cherry" Ingram stawia sobie za cel ocalenie jak największego zestawu wiśni. Zbiera sadzonki, szczepi drzewka, udaje się także w podróże do Japonii i spotyka się z najważniejszymi osobami w kraju - uświadamia im, na czym polega problem, a także dzieli się własną kolekcją. Przezwycięża trudności związane z przypadkowym nazewnictwem wybieranym przez ogrodników czy handlarzy, zastępuje w działaniach tych, którzy rzeczywiście mogliby z racji kulturowych uwarunkowań zwracać większą uwagę na ocalanie rodzajów dzikich wiśni. Ingram działa z rozmachem, którego można mu pozazdrościć - wprawdzie ma sporo pracy, ale i efekty jego pracy są olśniewające. Naoko Abe potrafi czytelników zaintrygować tematem, który wydaje się kompletnie oderwany od codziennych zmartwień - przenosi w świat Dalekiego Wschodu, spowalnia tempo opowieści, a przy okazji budzi zainteresowanie samymi przemianami w ramach botanicznych poszukiwań.

Chociaż mnóstwo tu wiadomości fachowych i raczej hermetycznych, a do tego - sporo japońskich ciekawostek - Naoko Abe zwraca na siebie uwagę za sprawą dokładności, ale też... pasji głównego bohatera tomu. Nie skupia się na biografii Ingrama, przynajmniej nie w klasycznym stopniu - analizuje za to jego kolejne kroki prowadzące do ocalenia różnorodności japońskich drzewek wiśniowych. Radzi sobie z wyzwaniem: nie tylko gromadzi olbrzymią ilość danych, ale też przyciąga odbiorców dobrą narracją, reportażową i popularnonaukową jednocześnie. To książka specjalistyczna - a przecież także zaspokajająca ciekawość.

czwartek, 18 lutego 2021

Ewa Kempisty-Jeznach: Chorzy ze stresu

Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

Pacjenci

Wprawdzie Ewa Kempisty-Jeznach przyjmuje dość naiwną formę tekstu, ale być może dzięki niej właśnie tom "Chorzy ze stresu" trafi do szerszego grona odbiorców. To kolejny tom poświęcony zdrowiu psychicznemu i konieczności redukowania stresu - takich publikacji trochę na rynku już funkcjonuje, bo chodzi o to, żeby nie tylko wyznawcy idei slow-life zrozumieli, że konsekwencje długotrwałego stresu mogą być niebezpieczne dla całego organizmu. Ewa Kempisty-Jeznach pisze o tym otwarcie. Decyduje się na modną ostatnio formę (która starszemu pokoleniu czytelników może skojarzyć się z "Pamiętnikami młodej lekarki", chociaż mimowolnie) - przedstawia siebie jako osobę, która w gabinecie mierzy się z kolejnymi komplikacjami w życiu pacjentów - i która uświadamia społeczeństwu, że trzeba szukać źródeł problemów w umyśle, a nie tylko w ciele. Oczywiście nie proponuje stawiania autodiagnoz czy rezygnowania z badań, ale chce, żeby odbiorcy zrozumieli, że czasami przyczyn schorzeń szukać można w codziennych wyzwaniach i nadmiarze stresotwórczych bodźców.

Składa się tom "Chorzy ze stresu" z prostych i krótkich rozdziałów, każdy rozdział to odrębny temat dotyczący problemów psychosomatycznych: autorka analizuje między innymi szumy w uszach, uporczywe odchrząkiwanie, alergie, problemy z libido, z sercem, bóle brzucha, problemy z hormonami czy choroby autoimmunologiczne. Przekonuje, że stres wpływać może na różne aspekty życia i objawia się czasem zupełnie nietypowo - daje mylące efekty, które najłatwiej jest pomylić z typowymi objawami znanych chorób. Jednak wie doskonale, że leczenie objawów w przypadku chorób psychosomatycznych nie pomoże: trzeba dokładniej poznać pacjenta i zorientować się w zmianach w jego życiu - a można odkryć prawdziwe przyczyny komplikacji zdrowotnych. Dopiero połączenie tej wiedzy i wyników badań prowadzi do właściwej diagnozy i w efekcie do skutecznego wyleczenia. Poprawienie komfortu życia - a czasami uniknięcie poważnych medycznych wyzwań - to powód, dla którego dobrze zapoznać się z takim tomem. Ewa Kempisty-Jeznach nadaje wiadomościom specyficzną formę. Za każdym razem opowiada o pacjencie, który przybył do niej z teczką pełną wyników badań, wprost z "turystyki medycznej" - i przedstawił problem, na który nikt nie znajduje rady. Oczywiście puentą jest nawiązanie do stresu, który należy ograniczyć, żeby odzyskać zdrowie. Całość nabiera kształtu rozmowy w gabinecie, a autorka rozpędza się w narracyjnych dążeniach: próbuje wprowadzać elementy dowcipu czy konieczności utrzymywania sekretu, czasami skupia się na nieznaczących odniesieniach do wyglądu pacjenta (najprawdopodobniej po to, żeby go uwiarygodnić). Wprawdzie nie wnosi to wiele akurat do tematu stresu, ale autorka potrzebuje takiego stylu, żeby nadać lekkości komentarzom. Kiedy już wprowadzi swojego pacjenta do rozdziału i doda do jego wizerunku zestaw uwag - zajmuje się samym wpływem stresu na zdrowie: podaje kilka medycznych informacji, bardziej fachowych wyjaśnień, które mają sprawić, że odbiorcy uwierzą jej w kolejne tłumaczenia. Nie chodzi o to, żeby przepisywać podręczniki ani zarzucać czytelników hermetycznymi frazami mądrze brzmiącymi, ale nie do powtórzenia - nie o to tutaj chodzi. Ewa Kempisty-Jeznach w "Chorych ze stresu" walczy o to, by czytelnicy nauczyli się zestawiać niepokojące symptomy z traumami życiowymi - i wprowadzali również takie kierunki poszukiwań w swoich badaniach.

środa, 17 lutego 2021

Tove Jansson: Muminki zebrane. Tom II

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Galeria

Homek, Filifionka, Too-tiki czy Paszczak to postacie, które coraz częściej przewijają się przez opowieści z Doliny Muminków - na jesieni czy zimą mogą nawet przejmować uwagę czytelników, zwłaszcza że gdy dni robią się coraz krótsze, Włóczykij znienacka znika, a rodzina Muminków pogrąża się w długim śnie. Zresztą w takich okolicznościach budzi się nieoczekiwanie Muminek - bohater, który zaprosi odbiorców do doliny zimą. Muminkom zostawia autorka mnóstwo miejsca w opowiadaniach. Drugi tom "Muminków zebranych" to zestaw bardziej mrocznych historii. Pojawiają się tutaj rozmaite lęki i rozczarowania. Nie zawsze jest się na kim oprzeć - bo bliscy nie zapewniają pomocy w określonych momentach. Publikacja zawiera powieści "Zima Muminków", "Tatuś Muminka i morze" oraz "Dolina Muminków w listopadzie", a do tego zestaw opowiadań o Muminkach i ich przyjaciołach, którzy coraz liczniej przybywają do doliny. Warto zresztą sięgnąć po tę książkę z kluczem biograficznym, żeby dowiedzieć się (albo przypomnieć sobie), kto jest kim i kogo Tove Jansson portretowała, żeby wzbogacić wyobraźniowy świat.

Tym razem jest w książce całkiem sporo smutków, zagrożeń i niepokojów. Nawet ci, którzy normalnie zapewniają wsparcie, przeżywają swoje dylematy. Tove Jansson zresztą zasłynęła tym, że nie bała się wprowadzania do swoich historii pierwiastka strachu. Ta autorka rozbudza wyobraźnię dzieci, pokazuje im, jak może funkcjonować świat fantastyczny - dzięki rezygnowaniu z tendencji do upiększania czy przesłodzenia. Tove Jansson nikogo nie znudzi, za to niejeden raz zaskoczy. Dzisiaj ten tom wybrzmiewa jeszcze silniej, bo autorzy i wydawcy starają się całkowicie wyeliminować minorowe tony z publikacji. Jednak to Tove Jansson bawi "Muminkami" kolejne pokolenia odbiorców i trafia do przekonania młodszym oraz starszym czytelnikom.

Ta autorka może zaimponować swoimi pomysłami, ale też ironicznym poczuciem humoru. Ujawnia się ono zwłaszcza w detalach - komentarzach, jakimi przerzucają się oryginalni bohaterowie, w przesadzonych czasem reakcjach i w sposobie prowadzenia narracji. W przygodach Muminków można się zaczytywać dla niebanalnych wydarzeń - ale to nie wyczerpuje źródeł lekturowej przyjemności. Tove Jansson urzeka precyzją w konstruowaniu rzeczywistości Muminków, operuje umiejętnie gestami postaci oraz charakterystykami. Każdy przybysz cechuje się czymś innym - i każdy uzupełnia zestaw oryginałów. Nawet w małych formach Tove Jansson przyciąga - i przekonuje. Jawi się jako znakomita obserwatorka, a następnie - pisarka, która potrafi zaczarować czytelników. Nie potrzebuje niemal żadnych odniesień do pozaliterackiej rzeczywistości, jednak jest szczera w kwestii emocji oraz odruchów. Sprawia, że w Muminki łatwo uwierzyć. Hipnotyzuje, uwodzi atmosferą i pokazuje, jak powinno się tworzyć historie fantastyczne.

"Muminki zebrane" to pomysł, który zafascynuje odbiorców - zarówno tych, którzy znają już tomy o Muminkach, jak i tych, których dopiero czeka przyjemność odkrywania tych fabuł. Lekturę oczywiście umila też fakt, że pozostawiono tu ilustracje autorki. Tove Jansson może dzięki temu w pełni wpływać na odbiorców - przedstawiać im kolejnych bohaterów i bawić się wybranymi scenkami. "Muminki zebrane" to znakomite rozwiązanie - opowieści, które nigdy nie wyjdą z mody i które warto mieć pod ręką, kiedy zechce się przejść do innej rzeczywistości.

wtorek, 16 lutego 2021

Magdalena Majcher: Mocna więź

W.A.B., Warszawa 2021.

Poszukiwania

Magdalena Majcher pisze książkę opartą na prawdziwych wydarzeniach, w dodatku nie wszystko jest w stanie wyjaśnić, bo część informacji jeszcze nie wyszła na jaw. Próbuje jednak przedstawić historię zaginięcia Anny Garskiej przez pryzmat emocjonalności. Zderza w tomie "Mocna więź" dwa wielkie uczuciowe tematy - pokazuje bohaterkę jako młodą i pełną ideałów kobietę, która znajduje miłość swojego życia i pragnie założyć rodzinę, walczy o to, by móc urodzić dziecko, cieszy się macierzyństwem i wszystkich utwierdza w przekonaniu, że żyje w cudownym związku - mimo oczywistych niesnasek i problemów, z których wypłakuje się mamie i siostrze. Drugie zagadnienie to sytuacja po 7 lipca 2012. Ta data dzieli narrację. Po 7 lipca nie ma już Anny: nie wiadomo, co się z nią stało. Matka, Michalina, próbuje poruszyć niebo i ziemię, żeby odkryć tajemnicę zniknięcia córki. Jednocześnie szuka sposobu, by uchronić wnuczkę przed trudnymi prawdami. Równolegle z walką Michaliny autorka przedstawia zachowanie męża Anny, Marka - policjanta, który niespecjalnie przejmuje się utratą żony. Marek najpierw bagatelizuje sygnały alarmujące dla Michaliny, później już otwarcie pokazuje się z inną kobietą, błyskawicznie po zaginięciu Anny sprowadza ją do domu. Nie można mu ufać, zresztą innych podejrzanych autorka w ogóle nie podsuwa czytelnikom - Annę musiała spotkać jakaś tragedia, skoro nie odzywa się ani do matki, ani do siostry, ani do ukochanej córki. Mijają miesiące, później lata. Magdalena Majcher stopniowo odsłania kolejne komplikacje i sceny, które pokazują czytelnikom, że w życiu Anny Garskiej nie było tak sielankowo, jakby się na początku wydawało.

"Mocna więź" to opowieść dwutorowa i równie ważne są w niej reakcje zrozpaczonej Michaliny (nawet ojciec Anny w fabule odsuwa się od śledztwa, to matka przejmuje stery i wręcz wymusza na policjantach bardziej zdecydowane działania), jak i obrazki z codzienności Anny. Magdalena Majcher przedstawia sytuację po zaginięciu kobiety - wykorzystuje istniejące dokumenty, analizuje każdy podejrzany ruch męża Anny - ale buduje też całą psychikę postaci: między innymi starania o dziecko czy wizję szczęśliwego małżeństwa. Anna długo pozostaje pod urokiem poznanego w internecie mężczyzny, zresztą Marek jest szarmancki i zawsze wie, jak się zachować. Umie robić dobre wrażenie i absolutnie nikt nie ma w związku z nim złych przeczuć. Tymczasem w tle tomu istnieje zbrodnia doskonała. Nie da się "Mocnej więzi" oceniać pod kątem fabuły - bo ta ściśle wiąże się z prawdziwymi wydarzeniami, a to scenariusz nie do wymyślenia, gdyby był dziełem kreatywnego pisarza - spotkałby się z zarzutami przesadzonych fragmentów czy tematów. Magdalena Majcher w formie decyduje się na proste rozwiązanie znane z warsztatów pisania - dzieli narrację na dwie części i przeplata wydarzenia z teraźniejszości z retrospekcjami. Nie robi to specjalnego wrażenia na odbiorcach, ale pasuje do możliwości odkrywania psychiki postaci. Stara się ta autorka szukać puent poszczególnych rozdziałów, pisze tak, żeby za każdym razem coś sugerować lub wprowadzać określoną atmosferę. Widać wyraźnie, że bardzo idealizuje Annę Garską oraz jej matkę - jednak nie musi to w lekturze przeszkadzać.

poniedziałek, 15 lutego 2021

Marcel Woźniak: Tyrmand. Pisarz o białych oczach

Marginesy, Warszawa 2020.

Pisarz w fiszkach

Marcel Woźniak dał się już poznać jako biograf Leopolda Tyrmanda, teraz powraca do pisarza, żeby zaproponować odbiorcom inne spojrzenie na doświadczenia i przeżycia tego twórcy - próbuje zdefiniować go z dala od schematów literackich i rozwiązań najczęściej stosowanych w biografiach. Kieruje się tym samym przede wszystkim do czytelników świadomych, kim był Tyrmand, a poza tym - zainteresowanych umiejętnościami syntezy: Marcel Woźniak tym razem niewiele wyjaśnia. Stawia na drobne obrazki, scenki rozgrywające się między dalszoplanowymi bohaterami opowieści - i dzięki temu przedstawia Tyrmanda oraz kontekst jego codzienności i pomaga poznawać pisarza od niezwykłej strony. "Tyrmand. Pisarz o białych oczach" to także relacja zdawana z procesu gromadzenia materiałów. Marcel Woźniak spotyka się między innymi z synem pisarza oraz z jego żoną, zbiera ciekawostki dotyczące jego bliskich. Forma reportażu pozwala mu wówczas na charakteryzowanie - bez zbędnego przegadania czy narzucania odbiorcom interpretacji - opowieści tych, którzy Tyrmanda wspominają. W pewnym stopniu wykorzystuje także rozwiązania coraz częściej stosowane przez autorów biografii: przedstawiania skrótowego przeglądu wydarzeń. Tyle tylko, że u Woźniaka służą nie tylko ubarwieniu tła - przechodzą do podstawy opowieści. Marcel Woźniak często udaje, że gubi z pola widzenia Leopolda Tyrmanda - a to dlatego, że nie jest już obarczony koniecznością przedstawiania wszystkich szczegółów z życiorysu. Może swobodniej analizować wiadomości, przybliżać dodatkowe informacje, z których czytelnicy wyciągną sobie wnioski na temat Tyrmanda - ale które nie są oczywiste w prostej lekturze. Na początku w ogóle wydaje się, że Marcel Woźniak potrzebuje rozbiegówki, żeby wstrzelić się w temat - jednak on wybiera po prostu komentowanie samego tła - ale z uwzględnieniem wydarzeń i zjawisk ważnych dla pisarza. Zmienia ciężar gatunkowy poszczególnych kwestii: motyw jazzu, młodej ukochanej albo kariery "Złego" tu funkcjonuje, ale zajmuje marginalne miejsce.

Marcel Woźniak tą książką odchodzi od standardowych biograficznych relacji. Zachwyci zatem fanów twórczości Leopolda Tyrmanda - trafi nie tylko do znawców literatury i do czytelników uwielbiających "Złego". Pokaże, że w momencie otwarcia się rynku literackiego na biografie, można zrezygnować z podążania za modą, a wybrać mniej sztampowe drogi. Wprawdzie ci, którzy potrzebowaliby podstawowych wiadomości o Tyrmandzie, będą musieli zajrzeć do innych opracowań, jednak fani pisarza i literaturoznawcy zyskają nowy kontekst oraz zachwycające podejście do możliwości gatunkowych. Z tego względu "Tyrmand. Pisarz o białych oczach" zasługuje na wzmożoną uwagę - jest to książka niebanalna, wyjątkowa za sprawą przyjętego sposobu prezentowania danych. Pewne jest, że Marcel Woźniak nie mógł nudzić się przy pisaniu - i nie zmęczy też odbiorców. Stawia na bardzo drobne fragmenty tekstu, dzieli wywód na małe scenki, niemal anegdotyczne. Takie rozwiązanie umożliwia mu częste zmiany tematów i przeskoki do rozmaitych sfer życia Tyrmanda. Zamiast encyklopedycznych danych - przygoda lekturowa. Tak wybrzmiewa ta książka.

niedziela, 14 lutego 2021

Artur B. Chmielewski, Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka: Kosmiczne wyzwania

Znak, Kraków 2021.

Podróż w kosmos

Po lekturze tej książki prawdopodobnie wiele dzieci zacznie marzyć o pracy dla NASA - i równie wiele uwierzy, że taka praca jest w zasięgu możliwości każdego. Artur B. Chmielewski powinien trafić do kanonu lektur szkolnych, bo "Kosmiczne wyzwania" to publikacja wyjątkowa. Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka pomogła inżynierowi NASA (a prywatnie - synowi Papcia Chmiela) w poprowadzeniu zgrabnej narracji. Jednak to Artur B. Chmielewski przedstawia cały zestaw anegdot i ciekawostek związanych z obowiązkami tych, którzy nie boją się marzyć. Opowiada o tym, jak zdobywać informacje o innych planetach, jak podbijać kosmos - i z jakimi wyzwaniami wiąże się codzienność inżyniera. Dzieci nauczą się lądować na komecie, projektować statki kosmiczne tak, żeby mogły lądować tam, gdzie wydawało się to niemożliwe, albo... podglądać przyrodę. Bo Artur B. Chmielewski inspiracje znajduje wszędzie: tłumaczy, dlaczego inżynierowie obserwowali pszczoły, po co im w zespole rysownicy albo... miłośnicy składania papieru - nawet origami może w kosmosie się przydać. Zmusi odbiorców do wysiłku umysłowego: między innymi najmłodsi będą mieli zbudować wysoką podstawę pod monetę, ale do swojej konstrukcji będą mogli użyć tylko makaronu i taśmy klejącej; przyda się też ręcznik i monety do przeanalizowania lądowania w wybranym punkcie kosmosu. "Kosmiczne wyzwania" to publikacja pełna twórczych rozwiązań. Artur B. Chmielewski nie tylko opowiada o swojej pracy - tak, by zaintrygować najmłodszych - ale szuka też zadań wymagających spostrzegawczości lub kreatywności. Pozwala nawet mierzyć się z tematami, nad którymi głowili się specjaliści przez całe lata (na szczęście na końcu tomu pojawia się klucz rozwiązań, zadania bywają naprawdę trudne). Proponuje zadania matematyczne - można obliczyć swoją wagę poza Ziemią albo porównać pokonywane na co dzień odległości przez przeliczanie poświęcanego na nie czasu na sekundy.

Artur B. Chmielewski wie, że wszystko, co opowiada, będzie dla odbiorców nowe, egzotyczne i atrakcyjne. Nie może być inaczej, jeśli jest w stanie połączyć technologie kosmiczne z tym, co przebija się do codzienności: autor prezentuje między innymi związki NASA z samochodami elektrycznymi albo... kamerkami w smartfonach. Wyjaśnia, że nie trzeba wcale być inżynierem, żeby przydać się w zespole (z drugiej strony to właśnie inżynierowie mają szansę na najlepszą zabawę i warto dołączyć do ich grona). "Kosmiczne wyzwania" w żadnym momencie nie mogą się nudzić. To książka wartościowa, rozwijająca wyobraźnię, ale też dająca dzieciom odwagę do spełniania największych marzeń. Artur B. Chmielewski wykorzystuje też fotografie, żeby uświadamiać czytelnikom, na czym polegają konkretne wynalazki albo rozwiązania z NASA. Do tego przedstawia coś, co skusi zwłaszcza starsze pokolenie odbiorców - jest tu kilka ilustracji Papcia Chmiela, który odpowiada na wyzwania syna i tworzy na przykład sylwetki mieszkańców różnych planet (wiąże się to z zadaniem dla dzieci, które będą musiały sprawdzić, które elementy i części ciała sprawdzą się w określonych warunkach). "Kosmiczne wyzwania" to zatem książka, która na długo wciągnie dzieci i sprawi, że maluchy zainteresują się kosmosem oraz pracą inżynierów. Jest tu wiele niespodzianek, ciekawostek i opowieści, które brzmią fantastycznie. Artur B. Chmielewski jest w stanie błyskawicznie do siebie przekonać - nie tylko tonem czy wewnętrznym humorem relacji, ale też rzeczowymi komentarzami.

Paulina Szymańska: Projekt panna młoda, czyli wszystko, co musisz wiedzieć o ślubie i weselu

Zielona Litera/ Święty Wojciech, Poznań 2021.

Wskazówki

Jest to drobny skoroszyt, który wpisuje się w trendy rynku ślubnego. Bardziej organizer niż pełna lektura, Paulina Szymańska skupia się tutaj najbardziej na podsuwaniu zagadnień do opracowania i na pilnowaniu terminów, jednak od czasu do czasu proponuje krótkie komentarze dotyczące ślubu. Pojawiają się ślubne przesądy, kształty figur oraz rodzaje sukni ślubnych (żeby najłatwiej było dopasować odpowiedni fason), informacje, jak zaoszczędzić, jak ustawić stoły dla gości, wiadomości dotyczące stylistów i próbnego makijażu, podróży poślubnej czy podpowiedzi prezentów zamiast kwiatów. Najważniejsze dla autorki jest uporządkowanie informacji i tego, co trzeba przygotować, jeśli chce się samodzielnie zorganizować całą imprezę. Trochę wprawdzie we wstępie niezręczności stylistycznych i kontrastów (wesele jako przedsięwzięcie, czyli sztuka?), jednak nie długie teksty i komentarze są podstawowym celem w tej publikacji. Paulina Szymańska tworzy planer - przygotowuje na meandry pracy nad organizacją ślubu i wesela i sprawia, że narzeczone będą spokojniejsze i będą mogły dopilnować rozmaitych działań samodzielnie lub z pomocą przyjaciółek. Automatycznie książka "Projekt panna młoda" będzie też dobrym prezentem dla kobiet przed ślubem - gadżetem do wykorzystania.

Ta książka zyskać może na wartości dopiero po wypełnieniu przez odbiorczynie. To kołonotatnik do uzupełniania: trzeba będzie wpisywać tu liczne adresy, listy gości, komentarze i uwagi, pomysły oraz zestawienia wydatków. Na początek - kalendarz na trzy najbliższe lata oraz skrótowy terminarz (każdy miesiąc to jedna strona) - żeby łatwiej było powpisywać zobowiązania lub zaplanować działania. Później odbiorczynie będą wpisywać dane oraz zadania świadków a także osób, które mogą pomóc w organizacji wesela, listy zakupów, formalności do załatwienia w kościele i w urzędzie, wstępne oraz ostateczne listy gości (na tej drugiej mieszczą się nie tylko dane adresowe i miejsce na zaznaczenie potwierdzenia przybycia, ale też uwagi co do menu). Można też wpisywać propozycje dotyczące pierwszego tańca. Wprowadza Paulina Szymańska checklisty związane z organizacją dekoracji, pozwala spisać dane dotyczące stylistów czy DJ-ów, a także adresy innych usługodawców, propozycje menu i zaproszeń, a nawet ustawienia stołów na sali. Autorka chce, żeby odbiorczynie zapanowały nad każdym aspektem ślubnych przygotowań i mogły sobie notować sprawy załatwione czy - do realizacji. "Projekt panna młoda" pozwala systematyzować dane, wprowadzać ład i uspokajać odbiorczynie. Autorka proponuje również zestaw możliwych do wyboru tematów ślubu i wesela - przedstawia motywy charakterystyczne i pasujące do siebie, modne lub ponadczasowe - po to, żeby zasygnalizować czytelniczkom, co mogą potraktować jako inspirację albo potwierdzenie własnych wyborów. "Projekt panna młoda" to publikacja stworzona z potrzeby rynku - nie ma tu żadnych zaskoczeń, chodzi o systematyczne gromadzenie informacji i zestawianie ich w przejrzystych tabelach. Przydaje się, kiedy ktoś potrzebuje wsparcia i fachowych wskazówek - to poradnik i zeszyt do uzupełnienia, dla części odbiorczyń - wielka pomoc w stresujących sytuacjach.

sobota, 13 lutego 2021

Tove Jansson: Muminki zebrane. Tom I

Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.

Przygody w Dolinie

"Muminki zebrane" tom I - to edycja wyjątkowa i książka, która powinna znaleźć się w każdym domu, bez względu na to, czy są w nim dzieci. Bo przecież małymi trollami fascynują się nie tylko najmłodsi, ale i zupełnie dorośli. Tove Jansson funduje podróż do świata wyobraźni - wypełnioną fantastycznymi przygodami, optymistycznymi - a jednak zawsze z domieszką grozy. Ta autorka nie uznawała przecież kompromisów w pisaniu dla dzieci, a "Muminki", jej flagowe dzieło, są najlepszym przeglądem pomysłów i stosowanych środków przekazu, chwytów czy rozwiązań. W pierwszej części "Muminków zebranych" Tove Jansson stopniowo prezentuje kolejnych bohaterów, wprowadza ich do historii powoli. Jest to zatem poza zbiorem przygód postaci proces oswajania z nimi nowych odbiorców. Otwiera książkę rozbudowane opowiadanie, w którym Mama Muminka i Muminek poznają - jeszcze bezimiennego - zwierzaczka Ryjka i udają się na poszukiwanie Tatusia Muminka. To także okazja do przedstawienia Hatifnatów. Bohaterowie z tych opowieści nigdy nie mogą na długo zaznać spokoju - oto do Doliny Muminków zbliża się kometa. Odbiorcy razem z Muminkiem w roli dodatkowego słuchacza przekonają się, co skrywają pamiętniki Tatusia Muminka - a także dowiedzą się, jak stworzyć teatr. Stopniowo autorka będzie dodawać kolejnych bohaterów, wprowadzi Włóczykija, Pannę Migotkę i jej uczonego brata, Topika i Topcię, a później też Mimblę oraz Małą Mi. Funkcjonuje w tej opowieści również Paszczak, zresztą baśniowych istot ciągle przybywa - niektóre zadomowią się w Dolinie Muminków na dobre, inne będą ją sporadycznie odwiedzać. Co ciekawe, Tove Jansson nie unika bohaterów, którzy mają wyraźne wady. Włóczykij nie przywiązuje się ani do rzeczy, ani do stworzeń - nie waha się, kiedy tylko może rzucić wszystko i ruszyć przed siebie. Ryjek wszystkiego się boi i ciągle wymiotuje. Migotek jest zarozumiały, a jego siostra - bardzo próżna (zresztą parę razy z tego względu autorka decyduje się dać jej nauczkę). Topik i Topcia ukradły coś Buce, przez co narażają się na jej gniew i zemstę. Emma - była żona inspicjenta w teatrze - pomiata wszystkimi. Tu nie ma ideałów, liczy się raczej, kto jest najmniej irytujący w swoich wadach. "Muminki zebrane" to bogata galeria osobowości, wyjątkowa i niepowtarzalna. Kolejne tomy zebrane w tej książce cechują się wielkim humorem, nie tylko w dobrym operowaniu ogonkami bohaterów. Tove Jansson szuka wydarzeń będących jednocześnie zestawem przygód, ale i sposobem prezentacji charakterów. Tworzy od podstaw cały świat Muminków i nawet jeśli czasami wprowadza do niego elementy kojarzone z ludzkiej rzeczywistości - to modyfikuje je w bajkowy sposób (kolekcja znaczków Paszczaka liczy przecież wszystkie okazy z całego świata). Cechują się te powieści nie tylko idealną konstrukcją, ale też ciekawymi i komicznymi dialogami. Autorka bez trudu panuje nad wykreowanymi postaciami, a w ich wzajemnych relacjach zamyka jeszcze komentarze na temat pozaliterackich odkryć. Czasami puszcza oko do odbiorców, proponuje im lekturę zapadającą w pamięć na długo. Opowieści o małych trollach i ich przygodach są ponadczasowe i wartościowe. Z kolei edycja zebranych dzieł o Muminkach sprawia, że łatwiej będzie przekonać kolejne pokolenie odbiorców do tych pomysłów. Tove Jansson doskonale wiedziała, jak tworzyć literaturę dla dzieci i ich rodziców i nie dziwi popularność jej książek. Jakby tego było małe, zostały tu zachowane oryginalne ilustracje autorki. "Muminki zebrane. Tom I" to książka, którą koniecznie trzeba mieć w swojej kolekcji. Arcydzieło literatury czwartej, w którym każdy znajdzie coś dla siebie.

piątek, 12 lutego 2021

Katarzyna Kucewicz: Kobiety, które czują za bardzo

Rebis, Poznań 2021.

Wrażliwe w życiu

Furorę na rynku wydawniczym robi ostatnio - między innymi za sprawą książek Elaine N. Aron - termin wysoka wrażliwość. Nagle autorzy poradników psychologicznych próbują wytłumaczyć odbiorcom, dlaczego w tłumie lub w hałasie czują się gorzej, dlaczego potrzebują ucieczki i odpoczynku od towarzystwa nawet najbliższych osób. To, co dawniej było uznawane potocznie za przewrażliwienie, teraz zostaje nazwane i dookreślane na wszelkie możliwe sposoby. Katarzyna Kucewicz tomem "Kobiety, które czują za bardzo" przypomina teorie Elaine N. Aron i próbuje wskazać czytelniczkom mechanizmy rządzące ich życiem. Wprawdzie oficjalnie zawęża temat do wysoko wrażliwych kobiet (przydaje się to czasami w tematyzowanych rozdziałach, choćby w części dotyczącej różnych ról społecznych i rodzinnych - określa Kucewicz kobiety wysoko wrażliwe przez pryzmat matek, kochanek czy przyjaciółek), jednak nie wyklucza mężczyzn jako adresatów publikacji. Zajmuje się przede wszystkim wskazaniem, jak radzić sobie z "przesadzonymi" według nisko wrażliwych reakcjami w obliczu różnych wyzwań. I tak na przykład pokazuje odbiorczyniom, jak mogą zorganizować sobie codzienność, podpowiada, jak zwrócić uwagę na męczące (przebodźcowane) zachowania współpracowników, zastanawia się nawet - bardzo krótko - nad tematem seksu i związków. Sięga po różne teorie, nie tylko wysoka wrażliwość jest tu eksponowana, ale też i - na przykład - style przywiązania: wszystko po to, żeby dodać odwagi odbiorczyniom. Zestawia ta autorka motyw nieśmiałości i wysokiej wrażliwości, pokazuje punkty wspólne między WW a... spektrum autyzmu. Pozwala zatem eliminować błędne diagnozy i umożliwia odbiorczyniom dotarcie do odpowiednich ocen, a co za tym idzie - wybranie najlepszego sposobu postępowania. Nie ma bowiem wątpliwości, że jeśli da się podnieść komfort życia przez nazwanie problemu i wyznaczenie rozwiązań prowadzących do większej swobody (lub, w wersji ekstremalnej - zmniejszonego cierpienia), warto próbować. Katarzyna Kucewicz czuje najwyraźniej, że temat nie został jeszcze w Polsce dokładnie i powszechnie przedstawiony - stąd też decyduje się na dość szczegółowe analizy. Fakt, że nie dorównuje w drobiazgowości Aron - proponuje odbiorczyniom raczej skrypt, próbę rozpoznania problemu, a nie kompleksowego zajmowania się każdym aspektem codzienności osób wysoko wrażliwych.

Katarzyna Kucewicz dba o to, żeby czytelniczki przez odkrycie u siebie wysokiej wrażliwości (obowiązkowy psychotest na początku tomu, chociaż większość odbiorczyń nie będzie tu raczej przypadkowa) nie czuły się gorsze czy dyskryminowane. Podsuwa dość proste wskazówki, sugeruje, jak podnieść komfort w ramach zwyczajnego życia: codziennych obowiązków czy potrzeb. Nie zajmuje się otoczeniem osób wysoko wrażliwych, chce dotrzeć do samych zainteresowanych i pokazać im, jak wiele mogą dla siebie zrobić, gdy już będą w stanie nazwać swoje postawy. Więc chociaż "Kobiety, które czują za bardzo" to nie jest książka odkrywcza - może na rynku całkiem nieźle funkcjonować jako przewodnik dla osób wysoko wrażliwych.

czwartek, 11 lutego 2021

Bernadette McDonald: 8000 zimą

Agora, Warszawa 2021.

Najwyżej

Bernadette McDonald stworzyła kolejną pozycję z zakresu literatury górskiej - i to pozycję, która na polskim rynku wydawniczym może zostać wyjątkowo dobrze przyjęta z racji tematu. Autorka przygląda się bowiem zimowemu zdobywaniu ośmiotysięczników - a to wyścig, w którym prym wiodą Polacy. Najpierw - Lodowi Wojownicy, później Polski Himalaizm Zimowy, wielkie zwycięstwa (ale i równie wielkie tragedie). Autorka oczywiście wybiera tylko część historii zdobywania ośmiotysięczników (co ciekawe, historia pisze się na oczach odbiorców, zdobycie K2 zimą przez Szerpów to wiadomość zbyt nowa, by mogła wejść do tomu), ale potrafi przekazać ją z pasją i tak, by zaangażować czytelników. Wiele z tych wejść doczekało się już bardziej obszernych omówień w kolejnych biografiach wspinaczy, jednak Bernadette McDonald szuka esencji: proponuje odbiorcom zestaw najsilniejszych emocji i najciekawszych wypraw.

Najpierw wyjaśnia, skąd w ogóle pęd Polaków do zdobywania szczytów i wytyczania nowych tras zimą - znajduje sensowne wyjaśnienie i chociaż dzisiaj himalaistów pchać może tylko tradycja, nie ulega wątpliwości, że rozmach i wyobraźnia wspinaczy biorą się z dokonań poprzednich pokoleń, z czasów, kiedy polskie ekipy nie dysponowały jeszcze "kosmicznym" wyposażeniem. Ośmiotysięczniki zimą to możliwość sprawdzenia własnych możliwości, albo - okazja do wyrównania prywatnych porachunków z górą. Ośmiotysięczniki zimą to dramatyczne scenariusze, historie, w których zejścia są najważniejsze. Niektórzy nie wiedzą, kiedy przerwać atak i wycofać się z góry, inni zawracają, chociaż od szczytu dzieli ich kilkadziesiąt metrów. Bernadette McDonald takie opowieści zbiera, układając z nich relację o poszczególnych górach. Dzięki temu może zarazić czytelników miłością do literatury górskiej, albo przynajmniej zaprosić do dalszego zbierania informacji. Stawia na opowieści dynamiczne i pełne wrażeń, pozwala jeszcze raz przeżywać doświadczenia wspinaczy - nawet te doskonale znane i omówione w mediach. Pomaga pojąć, dlaczego niektórzy wciąż wracają w konkretne miejsca i oddaje hołd tym, którzy w wysokich górach zostali na zawsze. Bernadette McDonald zbiera wszystkie "naj" - interesują ją najbardziej spektakularne wyprawy i sukcesy lub działania ratunkowe. Odnotowuje, kto wszedł najwyżej, kto jako pierwszy zdobył górę zimą i kto nie korzystał przy tym z pomocy. Pojawiają się w tej książce nazwiska doskonale znane fanom literatury górskiej, jednak nowy w stosunku do doskonale znanych relacji jest rytm. Autorka znalazła sposób na wydobycie esencji wspinaczki, udaje jej się przykuć uwagę czytelników i przedstawić skróconą - ale wciąż pasjonującą - historię od pierwszych zimowych wejść po nieudane eskapady na K2. "8000 zimą" może być świetnym wprowadzeniem do literatury górskiej, początkiem ciekawych opowieści. Nie zabraknie tu ani wyznań wspinaczy, naświetlania górskich przyjaźni czy portretów ludzi-legend, nie zabraknie także fotograficznej dokumentacji. Autorka nie traktuje tematu wspinaczki wysokogórskiej jako zbioru oczywistości: mimo olbrzymiej bibliografii - i świadomości, że zwraca się w pierwszej kolejności do fanów tematu - udaje jej się stworzyć książkę dla masowej publiczności.

środa, 10 lutego 2021

Olga Kamińska: #love. Jak kochać w XXI wieku

Znak, Kraków 2021.

Lekcja uczuć

Olga Kamińska zabiera się za wyjaśnianie tematu miłości, związków i relacji międzyludzkich nie od strony przykładów z życia wziętych - a podręcznikowych teorii. Zamierza przybliżyć odbiorcom kwestie wyczytane w fachowych pismach, rezygnuje przy tym z narracji charakterystycznej dla popularnych poradników. Oznacza to, że może zaproponować przegląd ważnych uwag z literatury specjalistycznej, ale też - że ograniczy trochę zasięg czytelników, "#love" nie będzie książką, która trafi do każdego. Dodatkowo autorka rezygnuje z uniwersalności i kieruje się wyłącznie do kobiet, które mają zamiar uratować swój związek - teraz lub w przyszłości. Zależy jej na tym, by czytelniczki zrozumiały, jakie scenariusze pojawiają się na pewnym etapie nawet w najlepszych relacjach - i umiały odpowiednio zareagować. Przygotowuje na konkretne sytuacje, analizuje to, co dzisiaj przeważnie prowadzi do eskalacji konfliktu - a czego dałoby się uniknąć, gdyby obie strony wiedziały, do czego dążą i jak ze sobą rozmawiać. "#love" to publikacja stworzona trochę jak poradnik, a trochę jak książka psychologiczna: kiedy już autorka przyjrzy się ważnym z jej perspektywy podejściom do tematu miłości w XXI wieku, kiedy rozprawi się z wartymi zaprezentowania zagadnieniami - może zająć się stroną praktyczną. I to część książki, którą najbardziej docenią odbiorczynie. Pojawiają się bowiem typowe tematy zabijające każdy związek: Olga Kamińska nie pozostawia złudzeń: kiedy minie faza zauroczenia, pary muszą nauczyć się zwyczajnego życia razem. Konfrontacje przyzwyczajeń czy oczekiwań bywają bolesne i zdarza się, że niszczą relację - nawet przy najbardziej wyrozumiałych partnerach istnieje ryzyko rozminięcia się w ocenach lub zachowaniach. Jednak dzięki książce "#love" łatwiej będzie czytać między wierszami i rozumieć istotę problemów, więc też - zapobiegać poważniejszym sporom. Nie da się ukryć, że tom "#love" to propozycja dla tych, którzy chcą walczyć o miłość i nie poddają się przy pierwszych niepowodzeniach: autorka stawia na komentowanie sytuacji niekoniecznie oczywistych, ale powtarzalnych i charakterystycznych w pewnej fazie związku. Uczy, jak mądrze podchodzić do spornych kwestii, jak szanować się wzajemnie i jakich reakcji się nie bać. Wprowadza szereg wskazówek zatopionych w rozbudowanych wyjaśnieniach: zależy jej nie tylko na tym, żeby odbiorczynie potrafiły odpowiednio zareagować, ale też - żeby wiedziały, skąd pewne rozwiązania się biorą. Tu liczy się zatem nie tylko praktyczny aspekt wywodów, ale również umotywowanie i rozpracowanie tematu od strony psychologicznej. "#love" jest w końcu tomem dla bardziej ambitnych czytelniczek - tych, które potrzebują dokładnego omówienia zagadnień.

Z kolei dla odbiorczyń przyzwyczajonych do prostych poradników Olga Kamińska przygotowuje brykowe streszczenia, wypunktowane najważniejsze informacje, wyróżnione kolorem dane. Dokłada do tego - dość rzadko - ćwiczenia dla czytelniczek: zachęca do wsłuchiwania się w siebie, analizowania własnych uczuć i porównywania przemyśleń sprzed lektury danego rozdziału i po niej. Proponuje zatem pracę nad sobą w pełnym zakresie, wie, że część odbiorczyń będzie szukać najpierw rozwiązań na własną rękę - i wówczas "#love" będzie rzeczywistym wsparciem w budowaniu dojrzałej relacji.

wtorek, 9 lutego 2021

Jacek Galiński: Konkurenci się pani pozbyli

W.A.B., Warszawa 2021.

Kariera polityczna

Zofia Wilkońska idzie do sejmu. To musiało się tak skończyć. Dziarska bohaterka przecież trafia za sprawą autora do kolejnych miejsc oryginalnych i egzotycznych jak na emerytkę - po to, żeby było śmieszniej. Jacek Galiński dzięki temu pomysłowi zyskuje przepis na szybką i podbarwioną trochę goryczą satyrę polityczną - więc i automatycznie na książkę-efemerydę. Nie przejmuje się tym jednak, stara się przekonać do siebie jak największe grono odbiorców - już nie tylko tych, których skusi napis "komedia kryminalna", ale również zmęczonych rządowymi aferami. "Konkurenci się pani pozbyli" to opowieść o partii emerytów, która pragnie zawojować sejm. Zofia Wilkońska zatem będzie uczestniczyć w zbieraniu podpisów (i przy okazji rejestrować machlojki przy tym zadaniu), brać udział w wiecach wyborczych, wymyślać program partii i przeżywać rozczarowania, gdy okaże się, że stanowiska są obsadzane "swoimi", a nie tymi, którzy mają najwięcej pomysłów. Przeprowadza też kilka rozmów z osobami ze szczytu, a w sejmowej toalecie poznaje pewną kobietę, która pomoże jej w rozwiązaniu kryminalnej zagadki. Bo kryminalna zagadka jest, trochę dziwna, bardzo spychana na margines - ale obecna. Oto ginie jeden z członków partii, zaufany człowiek, który mógłby pomóc także Zofii Wilkońskiej. Jego śmierć nie jest wynikiem nieszczęśliwego wypadku, trzeba zatem rozwiązać zagadkę, chociaż nie wszystkim będzie na rękę odkrycie prawdy. Zofia Wilkońska przekonuje się, że nie każdemu można ufać, co więcej: dowiaduje się ze zdziwieniem, że przedmiot, którego wytrwale szukała, znajduje się w nieoczekiwanym dla niej miejscu. Niezależnie od tego śledztwa - jak zawsze amatorskiego i błyskawicznego - bohaterka przygląda się uważnie światkowi, który do tej pory znała tylko z telewizji. Przygląda się, komentuje i wyciąga wnioski na temat polityki - zwłaszcza tej obecnej, chociaż niektóre schematy pozostają niezmienne od lat. Wilkońska jest przecież wścibską staruszką, niezależnie od tego, co sama o sobie myśli i jak dobrze usprawiedliwia własne czyny - śmieszy przez chęć wtrącania się we wszystko. Jeśli zamierza zaprowadzić własne porządki w sejmie, istnieje szansa, że wywlecze na światło dzienne brzydkie sekrety i problemy. A przy okazji obśmieje tych wszystkich, którzy utrudniają normalne życie społeczeństwu.

"Konkurenci się pani pozbyli" to powieść, która za pewien czas będzie potrzebowała dodatkowych objaśnień w kwestii zabaw (zwłaszcza odniesień osobowych) - jak zwykle satyra polityczna ma krótki okres ważności, tym razem nie będzie inaczej - a Jacek Galiński nie szuka innych treści, którymi mógłby przyciągnąć czytelników. Stawia na rozrywkę najprostszą i śmiech przez łzy (z czego nawet tłumaczy się w posłowiu), ale w ramach intrygi oferuje niezbyt wiele. Zofia Wilkońska to postać, która w całej serii nie wszystkich jest w stanie do siebie przekonać - ta bohaterka jest może i wyrazista, ale nie zawsze przekonuje, zwłaszcza że przez dystans autor nie jest w stanie zbudować pełnego z nią porozumienia. W efekcie "Konkurenci się pani pozbyli" to propozycja do szybkiego przeczytania - jednak nie zapada w pamięć.

poniedziałek, 8 lutego 2021

Jędrzej Pasierski: Kłamczuch

Czarne, Wołowiec 2021.

Wypoczynek

Komisarz Nina Warwiłow przekonała do siebie spore grono czytelników, nie dziwi zatem, że Jędrzej Pasierski produkuje kolejne książki z jej przygodami. A że wychodzi mu to bardzo dobrze, liczba fanów będzie rosnąć. Nie ma w tym nic dziwnego: Jędrzej Pasierski bardzo dba zarówno o jakość narracji, jak i o rozwiązania w ramach samej intrygi. Na przekór modzie na ponure kryminały w stylu skandynawskim, wybiera raczej rzetelne przyglądanie się biegowi wydarzeń, nie epatuje złem ani okrutnymi scenami (chociaż naturalistyczne obrazy mu się zdarzają). Liczy się tu jednak przede wszystkim psychologia bohaterów i szczerość w prezentowaniu ich sytuacji. Autor bardzo dba o prawdopodobieństwo w ramach motywacji czy decyzji postaci, stara się też wikłać je w takie relacje, które da radę wytłumaczyć. Stawia na dopracowywanie detali i na klasyczną formę, rezygnuje jednak z przewidywalnych rozwiązań oraz z kopiowania sprawdzonych już klisz. Pisze tak, żeby odbiorcom powiedzieć coś nowego o postaci: unika rutyny także w życiu prywatnym bohaterki. Nina Warwiłow to skomplikowana osobowość, dzięki czemu może ubarwiać akcję. Jędrzej Pasierski z kolei nie narzeka na brak pomysłów, niemal każdy składnik dobrego kryminału staje się dla niego katalizatorem kreatywności. W tym wszystkim autor nie zapomina o odbiorcach, pisze tak, żeby rozbudzić ich ciekawość i żeby nie zmęczyć dążeniem do rozwiązywania problemów. A tych w codzienności bohaterów nie brakuje.

W tomie "Kłamczuch", czwartej części przygód Niny Warwiłow, autor wysyła bohaterkę razem z trzyletnią córką na wakacje do wsi Pyrowa w Beskidzie Niskim. Warwiłow musi się oderwać od codziennych obowiązków i od dylematów związanych z życiem osobistym, ma sporo spraw do przemyślenia - ale powinna chwilowo wyrzucić z głowy wszelkie troski i traumy. Musi skupić się na dziecku i na prostych rozrywkach. Relaks zapewnić jej może między innymi bliskość stadniny: mała Mila spędza tu całe dni, bawi się z rówieśnikami i staje się coraz bardziej samodzielna. Z kolei twarda pani komisarz nabiera coraz więcej wątpliwości dotyczących wychowania dziecka: wie, że już wkrótce życie przyniesie jej wyzwania, na jakie nie jest gotowa. Mila to ktoś, kogo Nina musi chronić za wszelką cenę. Na razie jednak dziewczynka jest pod dobrą opieką animatorów - a jej matka może zaangażować się w lokalne śledztwo. Wszystko za zgodą miejscowej policji. Sława Niny Warwiłow oraz jej dawne znajomości sprawiają, że kobieta zostaje wręcz zachęcona do poszukiwania mordercy: kogoś, kto poderżnął gardło jednemu z mieszkańców, starannie zatarł po sobie ślady i przepadł. Mała społeczność nie może sobie pozwolić na strach. Informacje uzyskuje Nina Warwiłow od człowieka, którego nikt nie podejrzewa o rozsądne myślenie czy umiejętność łączenia faktów - ale to dopiero wstęp do bardziej skomplikowanych analiz i rozpatrywania osobowościowych predyspozycji do zbrodni. Jak zwykle Jędrzej Pasierski bawi się samym śledztwem, zaprasza czytelników do świata małego i hermetycznego, a przy tym - wypełnionego udanymi ocenami relacji międzyludzkich. "Kłamczuch" to tom atrakcyjny dla fanów kryminału. Jędrzej Pasierski z każdym tomem udowadnia swoją silną pozycję na rynku - i buduje zaufanie do siebie jako autora oryginalnych fabuł i psychologicznego umotywowania działań postaci.

niedziela, 7 lutego 2021

Dario Bressanini, Beatrice Mautino: Przeciw naturze

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.

Przerwać strach

W dwudziestym pierwszym wieku ludzie znacznie szybciej uwierzą w fake newsy krążące w internecie i produkowane masowo przez fanów teorii spiskowych niż w rzetelne informacje zawarte w książkach. Choćby dlatego, że trzeba podjąć wysiłek i książkę przeczytać, a do tego jeszcze zrozumieć wiadomości, które tam się pojawiają (w szczególnych przypadkach poza tym dokonać weryfikacji dzieła, żeby nie uwierzyć wydawcom-efemerydom). Dario Bressanini i Beatrice Mautino postanawiają zmierzyć się z tematem-rzeką, opowiedzieć czytelnikom o tym, co oznacza żywność modyfikowana genetycznie i jak modę na jedzenie ekologiczne wykorzystuje się do zarabiania. "Przeciw naturze" to dość przewrotny tytuł - powinien przyciągnąć tych wszystkich odbiorców, którzy wierzą, że napis "bez GMO" na opakowaniu zapewni produkt bez absolutnie żadnych ingerencji człowieka w uprawy. Autorzy odwiedzają producentów żywności, rolników i badaczy, zadają pytania, które dręczą odbiorców - i których nie ma zwykle komu zadać. Pozwalają wyciągać wnioski po przedstawieniu szeregu ważnych i wartościowych informacji. Raczej unikają odnoszenia się do fake newsów, za to stawiają na podkreślanie znaczenia społecznych trendów w budowaniu fałszywych przekonań. Wybierają sobie kilka produktów, które uległy przeobrażeniom i zostały zmodyfikowane genetycznie (większość powtarzających internetowe rewelacje po prostu nie ma pojęcia, co ten termin znaczy i co ze sobą niesie), tak, żeby oswoić czytelników z tematem i żeby uzmysłowić im, że rzeczywistość nie zawsze jest zero-jedynkowa. Do tego tłumaczą, że nie ma się czego bać, bo przemiany w uprawach i dostosowywanie plonów do warunków (czy to w odniesieniu do klimatu, czy - problemu głodu na świecie) są naturalną odpowiedzią na zapotrzebowanie. Trudno o zboża, które nie byłyby modyfikowane genetycznie, już niemal każda odmiana jest efektem prac nad jakością - ale nie oznacza to, że zjedzenie produktów opartych na takim surowcu stanowi jakiekolwiek zagrożenie dla zdrowia czy życia ludzi. Intrygująca będzie też informacja o producencie i dystrybutorach czarnego ryżu - to już w ramach pogoni za żywnością ekologiczną. Autorzy pokazują czytelnikom, jak informacja na opakowaniu produktu może wpłynąć na jego popularność lub odrzucenie przez rynek konsumencki. Tłumaczą, dlaczego dzisiaj próżno by szukać na rynku niektórych odmian jabłek, pokazują też, jak GMO pomaga walczyć z chorobami i uodparniać na pasożyty.

Wszystko to toczy się w formie atrakcyjnego reportażu z utrzymywaniem kontaktu z odbiorcami. Dario Bressanini i Beatrice Mautino starają się nasycać tekst zwrotami do czytelników, tak, żeby mieć pewność, że zostaną wysłuchani. Zależy im na podtrzymywaniu uwagi, bo też i są świadomi, że temat nie należy do łatwych. Nie mogą bez przerwy popisywać się swobodą narracyjną - skoro zależy im na przekazywaniu wiadomości od badaczy. W efekcie "Przeciw naturze" jawi się jako tytuł dość trudny, wymagający uważnej lektury i zaangażowania odbiorców. To oznacza, że - niestety - nie trafi raczej do wyznawców teorii spiskowych (ze względu na zbyt trudne treści). Pomoże za to odpierać ich bezsensowne twierdzenia.

sobota, 6 lutego 2021

Mike Thomson: Biblioteka w oblężonym mieście. O wojnie w Syrii i odzyskanej nadziei

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2020.

Pomoc

W oblężonej Darajji ludzie nie tracą nadziei. Mike Thomson dowiaduje się, co pomaga im przetrwać, a wiadomość jest co najmniej zaskakująca. Oto w piwnicy jednego ze zniszczonych domów mieszkańcy zaczynają tworzyć bibliotekę. Zbierają książki ze zbombardowanych miejsc, wyszukują ocalałe tomy na gruzach, albo przejmują od właścicieli. Starannie odnotowują adresy i nazwiska, tak, by po wojnie każdy, kto zechce, mógł odzyskać swoją własność. Z opuszczonych mieszkań zabierają też regały, stoły i fotele: chodzi o to, żeby biblioteka była jak najbardziej przyjaznym miejscem, oazą spokoju w mieście, które od dawna nie zaznało pomocy, które cierpi głód i stale zagrożone jest nalotami. To miejsce dla wtajemniczonych, każdy, kto przybywa wymienić książki albo poczytać w spokoju dba o to, by nie zdradzić sekretu miasta. I ten temat prowadzi Mike'a Thomsona do wielkiego książkowego reportażu, a także do szeregu przyjaźni z Syryjczykami.

"Biblioteka w oblężonym mieście" bazuje na silnych emocjach i ciekawości czytelników, na rzetelnej wiedzy i próbach przybliżania bohaterów, a nie samej historii. Owszem, Thomson każdy rozdział zaczyna od ogólnej wiedzy na temat działań wojennych w Syrii. Czasami pokazuje, jak było wcześniej, czasami informuje o zniszczeniach lub o cierpieniach ludności. Zajmuje się codziennymi problemami, brakiem żywności, dostępu do szkół czy samym poczuciem zagrożenia. Analizuje kolejne zmartwienia mieszkańców - po to, by na tym tle silniej wyeksponować pomysł stworzenia biblioteki oraz ambicje miejscowych. Sama biblioteka wydaje się rajem i stanowi wyjaśnienie dotyczące siły, jaką strawa duchowa zapewnia ludziom. Chociaż książki podczas wojny nikomu nie wydawałyby się artykułem pierwszej potrzeby, rozmówcy autora podkreślają znaczenie lektur dla ducha. Wyjaśniają też, że to sposób na odwrócenie uwagi od przyziemnych kłopotów, strachu i głodu. Sama biblioteka także zasługuje na uwagę przez swój kształt. Prowadzi ją czternastolatek, chłopak, który kocha książki (zresztą pasjonatów czytania pojawi się tu wielu i nie zawsze to ludzie, którzy przed wojną byli molami książkowymi). Ów bohater codziennie odkurza księgozbiór, kataloguje, prowadzi rejestr wypożyczeń i sam czyta bez opamiętania. Dzieli się tą fascynacją z Thomsonem i daje nadzieję na przyszłość.

Opowieść Mike Thomson prowadzi aż do kresu biblioteki - i pokazuje, co stało się z tym miejscem. Prezentuje również swoje obawy o losy mieszkańców, z którymi zdążył się już dobrze zaznajomić. Udaje mu się bardzo mocno zaangażować czytelników w temat syryjskiej biblioteki i pokazać, co w życiu jest naprawdę ważne - zaskakuje odkryciami, ale też może zwrócić uwagę na zagadnienie, które w zalewie medialnych tragedii mogłoby nie przetrwać. Jest ta książka napisana z wielką energią, autor zbiera informacje, ale znacznie bardziej koncentruje się na samych postawach ludzi, których poznał i którzy wprowadzili go w świat książek w oblężonym mieście. To publikacja, obok której nie da się przejść obojętnie - wypełniona obrazami sugestywnymi i zapadającymi w pamięć, będąca jednocześnie przestrogą i wyrazem nadziei. Co ważne, Thomson nie zajmuje się analizowaniem działań wojennych, nie będzie szokować odbiorców mocnymi scenami - woli zostać przy azylu, który odkrył i zajmować się przekazywaniem słów otuchy. I także inne spojrzenie na wojnę jest tym, co może przyciągnąć do książki odbiorców.

piątek, 5 lutego 2021

Beata Biały: Hazardziści. Gra o życie

W.A.B., Warszawa 2021.

Przegrane życie

O tym uzależnieniu mówi się rzadko, Beata Biały trafiła zatem na temat, który nie tylko wstrząśnie opinią społeczną, ale też uświadomi odbiorcom rozwijający się problem. Gry hazardowe nie są bowiem wyłącznie rozrywką bywalców kasyn: za sprawą internetu można przegrać majątek w kilka chwil bez wychodzenia z domu. Tymczasem w powszechnej świadomości hazardziści nie należą do osób, które zasługują na pomoc i profesjonalne wsparcie w leczeniu. Beata Biały dociera do ludzi, których historie są przerażające i przedstawia doświadczenia ich bliskich - pokazuje odbiorcom, jak łatwo zniszczyć sobie życie i odebrać szansę na normalność. Nie zastanawia się zbyt długo nad tym, jakie predyspozycje trzeba mieć, żeby popaść w uzależnienie, bardziej interesują ją efekty i koszmary codzienności. Zajmuje się przedstawianiem klimatu tworzonego przez kasyna - informuje o charakterystycznych pułapkach i chwytach, które pozwalają zatrzymać gracza jak najdłużej przy stołach lub maszynach. Mechanizmy, z których czytelnicy często nie zdają sobie sprawy zostają tu naświetlone z kilku perspektyw. Nie uchronią raczej przed katastrofą, dla osób, które w swoim otoczeniu mają kogoś uzależnionego od hazardu, znajdą się tu inne wskazówki - przede wszystkim dotyczące operowania finansami i spłaty długów: to, co rodzinie wydaje się najbardziej sensownym rozwiązaniem, staje się opcją odradzaną przed ekspertów. I o tym Beata Biały słyszy.

Książka "Hazardziści. Gra o życie" została złożona z wywiadów oraz opowieści uzależnionych. Wywiady autorka przeprowadza z psychologami, ale także z właścicielami kasyn czy z pracownikami takich przybytków. Wypytuje o emocje, które towarzyszą grze i sprawiają, że większość ludzi nie potrafi przerwać rozrywki z wygraną, a gdy przegra - stara się odegrać za wszelką cenę i dopóki nie straci wszystkiego. Odnotowuje też charakterystyczne zachowania hazardzistów, powtarzalne postawy i scenariusze przykre, ale za każdym razem powracające wraz z uzależnieniem. Dzięki temu dociera do informacji, których odbiorcy albo nie mają, albo nie chcą sobie przyswoić - nie są to bowiem wygodne kwestie i słowa pocieszenia. Z punktu widzenia pracowników kasyn zachowania hazardzistów wydają się co najmniej dziwne. Odbiorcy dowiedzą się też - między innymi - co oznacza, że kasyno zawsze wygrywa. Nie będzie wprawdzie skomplikowanych matematycznych obliczeń, ale wyjaśnienia, które do każdego powinny trafić. Z kolei wypowiedzi uzależnionych lub członków ich rodzin to relacje z domowych dramatów. Chociaż powtarza się jedna droga, każdy ma inne motywacje i inne desperackie kroki podejmuje, żeby odzyskać stracone pieniądze. Te wyznania pokazują ludzi złamanych i nieszczęśliwych, tych, którzy nie potrafią już znaleźć sposobu na wyjście z koszmaru, w który dla rozrywki i relaksu się wpakowali. Dla przełamania atmosfery (prawdopodobnie) wrzuca autorka jeszcze drobne obrazki z tymi, którzy do kasyna chodzą, ale się nie uzależniają - jednak tym akurat nie wyzwoli tak silnych reakcji jak całym tomem. Bywa, że przewidywalność trochę męczy - jednak udaje się Beacie Biały zgromadzić naprawdę dużo przydatnych wiadomości i wskazówek. Do tego przygotowuje ona odbiorców na temat skomplikowany i niebezpieczny. Oswaja z kwestią hazardu, dołączając do niej nawet gry komputerowe, które grożą uzależnieniem najmłodszych. Nie chce straszyć czytelników, ale przygotowuje na wyjątkowo trudną walkę o zdrowie psychiczne. Jest tom "Hazardziści" odkrywczą lekturą, wypełnioną ludzkimi dramatami.