* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 30 listopada 2025

David DuChemin: Światło. Przestrzeń. Czas. Eseje o sztuce fotografii

Helion, Gliwice 2025.

Motywacja

„Światło. Przestrzeń. Czas. Eseje o sztuce fotografii” to niewielka objętościowo książka, która jednak wszystkim chcącym bawić się w robienie zdjęć podsunie kilka ważnych tropów. David DuChemin zawsze w swoich publikacjach dotyczących fotografowania przechodził od techniki w stronę refleksji na temat samego procesu – nie inaczej jest tym razem, chociaż w najnowszej książce w ogóle nie przejmuje się danymi technicznymi. Co więcej: przekonuje czytelników, dlaczego kierowanie się nimi nie ma zupełnie sensu nawet przy próbach odtwarzania kadrów. Kolejne jego propozycje – zdjęciowe i tekstowe – mają zachęcać odbiorców do samodzielności i do poszukiwania własnej artystycznej drogi. Ma to swoje dobre strony: nowicjusze nie zostaną przytłoczeni nadmiarem wskazówek, a ci, którzy chcą próbować swoich sił w ambitnej fotografii, nie będą się uczyć na pamięć do niczego nieprowadzącej specyfikacji. DuChemin funkcjonuje w świecie fotografii jako przewodnik, ale tym razem bierze na siebie bardziej rolę motywatora. Jak zawsze dzieli się z odbiorcami swoimi zdjęciami – jest ich w tej niewielkiej książce mnóstwo, ale wszystkie koncentrują się na temacie dzikich zwierząt. I o ile do niedawna DuChemin mógł inspirować i przekonywać, że każdy da radę robić zdjęcia podobne do jego prac (nawet jeśli byłoby to sporym nadużyciem), o tyle teraz już pokazuje jedynie, ile da się wykrzesać z nieodległej obecności dzikich zwierząt. Sugeruje, jak bawić się kadrami, światłem oraz kompozycją, chociaż zwykli czytelnicy z takich akurat zdjęć niekoniecznie będą mieli inspirację – chyba że wybierają się na fotograficzne safari i potrzebują wskazówek, jak działać z dziką przyrodą przed obiektywem. Znacznie ważniejsze zatem z perspektywy zwykłych czytelników stają się eseje o fotografowaniu. I chociaż DuChemin przeszedł już długą drogę w poszukiwaniu własnych tematów, kieruje się do absolutnie wszystkich odbiorców – wszystkich, którzy chcą sięgnąć po aparat i uwiecznić na nim dostrzeżony obraz. W kolejnych tematyzowanych esejach koncentruje się na poszczególnych zagadnieniach ważnych w procesie twórczym: interesuje się między innymi rolą ćwiczeń, ale też zachętą do podjęcia działania (jedyny błąd, jaki można popełnić, to nie fotografować – przekonuje). Podpowiada, gdzie szukać inspiracji, jak doskonalić pomysły i dlaczego w ogóle to robić. Namawia do aktywności: nabywania doświadczenia i szlifowania warsztatu. I nie ma znaczenia, jakie parametry się wybierze (czy – jakie podpowiada sam aparat). Ważne jest poszukiwanie własnego artystycznego wyrazu. DuChemin wie, jak pokonać niemoc twórczą i co zrobić, kiedy nic nie wychodzi – dzięki temu jego książki o fotografii nadają się dla wszystkich twórców, niezależnie od używanych przez nich narzędzi: poszukiwanie „natchnienia” dotyczy w takim samym stopniu fotografów co pisarzy, malarzy lub muzyków. Da się bez większego wysiłku przenieść wskazówki dotyczące kreatywności na kolejne sfery sztuki. Dzięki temu też DuChemin może zyskiwać sławę nie tylko jako autor poradników fotograficznych, ale jako twórca zachęcający do działania w każdej dziedzinie. A ponieważ unika raczej zbyt hermetycznych dla początkujących określeń – może przekonać absolutnie wszystkich początkujących artystów do pracy.

Mrówkacast - odcinek 7

Zapraszam do wysłuchania kolejnego odcinka Mrówkacastu: https://youtu.be/9t7RX21IgSo

Fabrice Caro, Didier Conrad: Asteriks w Luzytanii

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2025.

Wyprawa

Kiedy wódz każe, dzielni wojowie muszą – Asteriks i Obeliks z nieodłącznym Idefiksem wyruszają tym razem aż do Luzytanii, żeby pomóc dawnemu znajomemu. Jak zwykle w przygodach Galów – wyprawa ta obfituje nie tylko w walki (kiedy trzeba utrzeć nosa Rzymianom), ale też w doświadczenia kulturowe, mocno zniechęcające do wyściubiania nosa poza wioskę. Bo kto to widział, żeby zamiast dzików jeść ryby – ciągle i przyrządzone tak, że nie da się tego przełknąć? Zwłaszcza Obeliks cierpi z powodu kulinarnych różnic, niestety „Fajans i dorsz” to najczęstsza nazwa oberży w Luzytanii, nic więc dziwnego, że bohater tęskni za porządną ucztą w stylu Galów. Rzymianie natomiast… cóż, kiedy tylko pojawią się na drodze, wiadomo, co robić.

Fabrice Caro kontynuuje w tym tomiku myśl Goscinnego i Sempego, tworząc scenariusz dość zachowawczy, a jednocześnie dopasowany do oczekiwań czytelników – fanów dwóch walecznych Galów. Didier Conrad dba o to, żeby sylwetki bohaterów były jak najbliższe ideałowi, a dynamika kadrów nie sprawiła, że odbiorcy odsuną od siebie tę propozycję. Duet kontynuuje najlepsze tradycje komiksowych dokonań – i jedyne, w czym ustępuje znakomitym poprzednikom, to humor. Widać wyraźnie, że mniej tu zabaw, które przekraczają granice państw, mniej ironii (zawsze trochę niebezpiecznej) i mniej śmiechu w detalach – autorzy skupiają się raczej na humorze sytuacyjnym i na prostych zderzeniach stałych tematów z nowymi z racji okoliczności realizacjami. Nie jest to zarzut: nie da się przecież w całości przenieść na nowe przygody rozwiązań tak chętnie wprowadzanych przez Goscinnego i Sempego – za to fani Asteriksa będą mogli cieszyć się oglądaniem kolejnej przygody przyjaciół. Dobrze odrobione zadanie owocuje kadrami wypełnianymi zestawem detali – i stałymi punktami komicznymi w przygodach Asteriksa. To ucieszy wszystkich, którzy potrzebują odskoczni od codzienności i lubią bawić się klasyką.

Zdarzają się tu pomysły, które nie do końca zyskują wyjaśnienie (dlaczego pirat z bocianiego gniazda nagle zaczął mówić R? Nie pozostaje to bez komentarza jego kompanów, ale zagadka pozostaje zagadką, zapomnianą wraz ze zniknięciem bohaterów z horyzontu). FabCaro i Conrad bardzo dbają o to, żeby miłośnicy przygód Asteriksa i Obeliksa nie byli rozczarowani – żeby znajdowali w treści kolejne motywy, nadające ton rozrywce. Pracują uważnie i chociaż bawią się w opowiadanie doświadczeń Galów, nadają im własny charakterystyczny rys. Ta propozycja jest dobra dla wszystkich młodych czytelników i dla poszukiwaczy najlepszych naśladowców – duet, który zaspokaja zapotrzebowanie na nowe „asteriksy”, cieszy rozwijaniem historii. Jest tu sporo dynamiki i trochę ciekawostek, grania z przeszłością i z kontekstami – tak, żeby nadać opowieści wielopłaszczyznowy charakter. FabCaro i Conrad to duet, który dobrze się rozumie ze sobą – efekty ich pracy usatysfakcjonują. Dzięki temu odbiorcy dalej mogą się cieszyć obecnością dwóch wyjątkowych walecznych Galów.

sobota, 29 listopada 2025

Anita Tomanek: Francuska 12. Kalendarium działalności Domu Oświatowego na łamach "Polonii" i "Polski Zachodniej" (11 listopada 1934 - 1 września 1939 roku)

Biblioteka Śląska, Katowice 2023.

Genius loci

Żeby ocalić w świadomości katowiczan historię pewnego budynku, Anita Tomanek przedarła się przez przedwojenne dzienniki i stworzyła unikatową opowieść o historii Domu Oświatowego Biblioteki Śląskiej. „Francuska 12” to publikacja nietypowa i mocno hermetyczna a jednocześnie pokazująca czytelnikom, jak dużo ciekawostek czeka na odkrycie. Autorka składa tom z dwóch części – druga to kalendarium, zestaw wydarzeń tworzonych dzięki wzmiankom w gazetach (to kalendarium uzupełniane jest jeszcze co smakowitszymi wycinkami prasowymi, które pokazywały nie tylko ogrom wyobraźni dziennikarzy, ale też podejście do informowania społeczeństwa o różnych wydarzeniach w oryginalny sposób). Z perspektywy osób poszukujących lektury znacznie więcej wiadomości znajdzie się jednak w pierwszej, opisowej partii albumowego wydawnictwa. Tu bowiem Anita Tomanek stara się odtworzyć historię budynku – od pomysłu i zapotrzebowania na niego przez zbieranie pieniędzy aż po plany architektoniczne. Oczywiście nie opuszcza miejsca też po jego powstaniu – towarzyszy budynkowi aż do momentu wybuchu drugiej wojny światowej – wtedy bowiem kończą się inteligenckie spotkania i inicjatywy, które znajdowały swój kąt w Domu Oświatowym. Autorka precyzyjnie odnotowuje stowarzyszenia działające w budynku, ale także… zestaw odczytów tu wygłaszanych, żeby poinformować odbiorców, jakimi atrakcjami przyciągało się publiczność. Stara się jak najpełniej zaprezentować ofertę kulturalną, stąd ciągi wyliczeń, które pozwalają czytelnikom na sprawdzenie, jak wyglądała animacja życia kulturalnego w mieście przed wojną. „Francuska 12” opowiada o jednym zaledwie budynku. Budynek ten to nie tylko miejsce, które przyciąga wzrok ze względu na detale architektoniczne, ale przede wszystkim – tętno społecznych działań, miejsce spotkań owocnych i twórczych nie tylko z perspektywy zapraszanych gości. Anita Tomanek sięga po wypowiedzi tych, którzy mieli wpływ na kształt tego miejsca i zapewnia czytelnikom pełnowymiarowy przegląd koncepcji artystycznych i naukowych. Oprowadza po wnętrzach i wyjaśnia, co gdzie się znajdowało. Czytelnicy nie muszą w celu wizualizacji udawać się na wycieczkę, mogą skorzystać z bogatego materiału zdjęciowego – i tu dobrym pomysłem okazało się zestawienie zdjęć dawnych z dzisiejszym stanem. Porównań dokonuje się szybko i z przyjemnością, bo pojawiają się nawet podobne kadry, dzięki czemu jeszcze lepiej będzie zestawiać zmiany wywoływane przez czas. Anita Tomanek tworzy opracowanie naukowe, wyimek monografii, która trafi przede wszystkim do zainteresowanych historią Katowic. Ale pokazuje dzięki niej nie tylko historię jednego miejsca, a cały zestaw możliwości i planów zamkniętych w pięknym budynku. Przeprowadza odbiorców przez lokalne nadzieje i rozwiązania na miarę czasów, a trochę też uczy walki o realizowanie co bardziej odważnych koncepcji. „Francuska 12” to książka w sam raz dla wszystkich zainteresowanych ciekawymi miejscami – i tych, którzy cenią sobie uporządkowane wiadomości.

piątek, 28 listopada 2025

Nele Neuhaus: Elena. Ocalić marzenia

Must Read, Media Rodzina, Poznań 2025.

Kolory przyszłości

Nele Neuhaus kazała długo czekać swoim fanom na domknięcie cyklu o Elenie – kiedy zaczynała, dopiero rozkwitała moda na końskie tematy, teraz na rynku pozostało niewiele śladów dawnego trendu, jednak historia potrzebowała choćby podzielenia się wizją przyszłości bohaterów. Ci podejmują decyzje na temat swojej przyszłości, niekoniecznie popularne: Elena na przykład już wie, co chce robić w życiu i jakiego rodzaju wykształcenia w związku z tym potrzebuje. Farid, jej chłopak, osiąga wielkie sukcesy międzynarodowe w piłce nożnej. Przyszłość stadniny ogólnie rysuje się w jasnych barwach, nawet jeśli trzeba trochę przemodelować zasady działania – kiedy dziadek traci zdrowie, wychodzi na jaw kilka kwestii, które należy poprawić. Ale najważniejszą rzeczą w tej książce staje się psychologia koni. Pojawia się tu na ważnym miejscu zaklinacz koni, Chad, człowiek, który potrafi wyczuć potrzeby zwierzęcia i uczy tego innych. Elena chętnie korzysta z jego wskazówek – dzięki odpowiedniemu rozpoznaniu da się zapanować nawet nad koniem, który uchodzi za trudnego. Nie wszyscy przyswajają sobie porady doświadczonego zaklinacza – uważają jego pomysły za stratę czasu lub szarlatanerię, tymczasem nie ma tu żadnej magii, za to konieczna jest spora doza cierpliwości i uważności. O ile dzielenie zwierząt z uwagi na dominującą półkulę mózgu mogłoby czytelników trochę nużyć, o tyle już wiążące się z tym zasady postępowania olśniewają. Za każdym razem, kiedy autorka rozpisuje na detale akcję z prowadzeniem konia, może przynieść odbiorcom zestaw nowych wskazówek i podpowiedzi.

Poza tym „Ocalić marzenia” to książka, która bardzo często odsyła do wydarzeń z poprzednich tomów: autorka za każdym razem, kiedy wprowadza do akcji znanych już odbiorcom bohaterów, stara się ich skrótowo scharakteryzować i wyjaśnić komplikacje, jakie stały się ich udziałem w przeszłości. To będzie zachęta do prześledzenia kryminalnych spraw i jednocześnie sposób na wypełnienie fabuły tutaj – bo postaciami rządzą silne emocje, które powodowane są bezpośrednio przez wydarzenia z dawnych lat.

Nele Neuhaus wiele pisze o koniach i o pracy przy nich. Takie zresztą było wyjściowe założenie cyklu, żeby uświadomić czytelnikom, że stadnina to nie tylko moda, ale wielka odpowiedzialność i zestaw obowiązków, które nie mogą być odkładane na później. To buduje klimat książki i sprawia, że fani jazdy na pewno tu zajrzą. Poza tym autorka sięga po psychologiczne wyzwania i dylematy – Elena musi między innymi nauczyć się, że trzeba dać wolność innym, nawet jeśli sama jest zdania, że popełniają błąd. Do tego dochodzi mnóstwo emocjonalnych reakcji – wielkie pieniądze oznaczają, że nie wszyscy są szczerzy, a przywiązywanie się do czyjegoś konia to zapowiedź dramatycznych rozstań. I chociaż tym razem autorka mniej energii poświęca na intrygi kryminalne, udaje jej się stworzyć powieść, która przyciągnie odbiorców i zachęci do lektury całej serii. Pożegnanie z Eleną nie jest rozstaniem na zawsze – być może ta bohaterka jeszcze kiedyś powróci, autorka zostawia ją w momencie, w którym udaje się dużo spraw poukładać.

czwartek, 27 listopada 2025

Jorn Lier Horst: Operacja: złodziej "Złodzieja"

Media Rodzina, Poznań 2025.

Śledztwo dla czytelników

To jedna z tych książek, w których odbiorcy muszą prowadzić śledztwo na równi z bohaterami. Może im się nie udać – i wtedy natychmiast zyskają rozwiązanie zagadki – ale powinni spróbować swoich sił w procesie dedukcji. Bogato ilustrowany tomik – jak i cała podseria związana z bohaterami Biura Detektywistycznego nr 2 – składa się z opowiadania przeplatanego klasycznymi łamigłówkami.

Tiril i Oliver wybierają się do lokalnego muzeum, bo przez miesiąc będzie tu można obejrzeć słynny i bardzo cenny obraz „Złodziej”. Dzieci jednak są wyczulone na sprawy kryminalne – i szybko orientują się, że obraz przedstawiony w folderze muzealnym i obraz wiszący na ścianie to dwa różne dzieła. Najprawdopodobniej ktoś zastąpił oryginał kopią – więc przyda się pomoc lokalnej policji, żeby wykryć sprawcę i zasady jego działania. Tiril i Oliver mają tym razem dostęp i do zdjęć, i do zapisów z kamer, i do samych budynków, mogą działać jak prawdziwi śledczy, a ich zachowania będą się pokrywać z wnioskami wyciąganymi przez małych czytelników.

Każda rozkładówka to bowiem kolejny fragment opowiadania – i kolejny fragment śledztwa zarazem. Każdy etap tego śledztwa pcha detektywów do przodu – do rozwiązania zagadki – ale każdy też prowadzi do kolejnej zagadki. I tu Jorn Lier Horst wykorzystuje bardzo klasyczne łamigłówki, tyle że przystosowane do akcji: jest labirynt, jest porównywanka, jest szukanie szczegółów, wskazywanie drogi albo ocenianie, którędy złodziej mógł się dostać do budynku. To uczy dzieci logicznego myślenia, albo pozwala ćwiczyć logiczne myślenie i zachęca do zaangażowania się w opowieść. Przyda się taka zachęta do pracy najmłodszym – bo wysiłek umysłowy włożony w tę lekturę musi być spory, tu nie ma właściwie czasu na odpoczynek, wszystko toczy się szybko. Konstrukcja tomiku sprawia, że jeśli odbiorcom nie uda się rozwiązać zagadki (albo nie domyślą się, o co chodzi autorowi i bohaterom), z następną stroną zyskają rysunkową podpowiedź. To dyskretna zachęta do samodzielności w sprawdzaniu postępów detektywistycznych i dodatkowa zabawa podczas czytania – warto zatem podążać za akcją i próbować wyprzedzać bohaterów w wymyślaniu rozwiązań.

Szybka akcja i barwne ilustracje to wabiki na odbiorców – sprawiają, że dzieci zechcą się zaangażować w czytanie i w zabawę detektywistyczną. Ćwiczenie logicznego myślenia, spostrzegawczości i wyciągania wniosków – to przepis na dobrą rozrywkę. Dla wszystkich małych fanów tropienia przestępców to oczywiście pozycja obowiązkowa – nie da się jej zignorować. A ponieważ Tiril i Oliver dorobili się już sporego grona wiernych fanów, dodatek do serii sprawi, że dzieci jeszcze chętniej będą zaglądać do ich przygód. Jest to książka udana, dobrze przemyślana, a do tego pełna niekoniecznie oczywistych zagadek i tropów – dzięki temu najmłodsi poczują się dowartościowani jako detektywi.

środa, 26 listopada 2025

Mathilda Masters: 321 niesamowitych faktów przyrodniczych

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025

Świat przyrody

Nie dość, że Mathilda Masters proponuje młodym czytelnikom aż 321 ciekawostek przyrodniczych, to jeszcze książka jest kolejną pozycją w bardzo udanej edukacyjnej (wręcz encyklopedycznej) serii. I nawet jeśli odbiorcom nie uda się przejść wszystkich wiadomości (linearna lektura tu się nie sprawdzi, za to można rozłożyć sobie czytanie i losować konkretne numery), to i tak zyskają potężną dawkę wiedzy na temat roślin, zwierząt, grzybów, owadów, wirusów itp. Autorka rezygnuje z infantylizmu na rzecz krótkich omówień, które mogą pomóc odbiorcom w określeniu swoich preferencji w zakresie nauk przyrodniczych. Pozwala obudzić ciekawość badawczą – zwłaszcza że niektóre wiadomości da się przekuć bezpośrednio na doświadczenia do samodzielnego sprawdzenia. Autorka opisuje zjawiska naturalne i wyjątkowe – raz będzie opowiadać o procesie fotosyntezy, raz o grzybach zamieniających mrówki w zombie. Rezerwuar ciekawostek zdaje się nie mieć końca – i to na pewno spodoba się dzieciom ciekawym świata. Jeszcze zanim część informacji zyskają na lekcjach biologii, mogą prześledzić je tutaj – w tomie potężnym (ale z zabawnymi ilustracjami).

Żeby nie przestraszyć czytelników ogromem tekstu (i tak sama objętość książki robi wrażenie), autorka dzieli go na małe przystępne porcje. Przeważnie na jednej stronie mieści jedną albo dwie ciekawostki, więc tekst jednego wyjaśnienia nie przekracza objętości pół strony (drobnym drukiem – ale mimo wszystko nie jest to bariera nie do przejścia). Autorka wie, jak przykuwać uwagę dzieci, sięga w tym celu po tytuły kolejnych numerowanych sensacji ze świata przyrody – w nich zawiera elementy, które budzą wątpliwości lub spotkają się z żywiołowymi reakcjami i stanowić będą zachętę do czytania (i sprawdzania podawanych rewelacji). Całkiem sporo tematów intrygujących da się znaleźć w wiadomościach, które normalnie trafiają do podręczników z biologii. Tutaj nie ma szkolnego podejścia ani skojarzeń z koniecznością uczestniczenia w rutynowych lekcjach, więc będzie się znacznie lepiej przyswajało informacje. Mathilda Masters nie porządkuje ich tak, żeby wprowadzać dane po kolei czy żeby zmuszać dzieci do czytania ciekawostek jedna po drugiej – w ramach tematycznych rozdziałów decyduje się na kontrolowany chaos, co jeszcze bardziej przyczynia się do ułatwiania młodym odbiorcom procesu poznawania ciekawostek.

Jest to publikacja, której warto się przyjrzeć – mocno edukacyjna książka, która nie sprowadza wiedzy do wersji pop. Wszyscy, którzy już poznali serię książek Mathildy Masters, wiedzą, czego się spodziewać – nowi czytelnicy mogą być zaskoczeni rzetelnością i nastawieniem na faktyczne przekazywanie wiadomości a nie na błaznowanie i zabawy. To pozycja nie do tradycyjnego czytania, chyba że ktoś akurat odpoczywa przy encyklopediach. Dobrze skonstruowana, uczy szacunku do przyrody, a także – przyjemności ze zdobywania wiedzy. Mathilda Masters wykorzystuje swoje doświadczenie w zbieraniu ciekawostek i przedstawianiu ich szerokiej grupie młodych odbiorców – tworzy zatem wierną publiczność literacką całego cyklu. „321 niesamowitych faktów przyrodniczych” to zestaw informacji, które czasami będą wręcz pobrzmiewać niewiarygodnie – co zmusi czytelników do weryfikowania danych, a w konsekwencji nauczy ich samodzielnego poszukiwania ciekawostek.

wtorek, 25 listopada 2025

Bluey. Wielki pop-up

Harperkids, Warszawa 2025.

Przestrzeń

To tylko pięć rozkładówek, ale zapewni dzieciom rozrywkę na długo. Kolejna publikacja spod szyldu Bluey – „Wielki pop-up” jest dokładnie tym, co zapowiada. Każda rozkładówka to jedna sytuacja – albo scenka pod sklepem, podczas której ptaki wyjadają przekąski (a ktoś sika w krzakach), albo zabawy w ogródku, nad strumykiem czy na basenie. To znaczy: nie wszyscy i nie zawsze się bawią, tata czasami próbuje pracować, ale dziewczynki bardzo mu w tym przeszkadzają, przechodząc kolejne metamorfozy. Tu przecież liczy się rozrywka i świat dzieci ponad wszystko. Na każdej rozkładówce znajdują się dwa – maksymalnie trzy zdania, które sygnalizują o co chodzi w prezentowanej scence. Resztę odbiorcy będą mogli dopowiedzieć sobie sami na podstawie tego, co zauważą. Kiedy otwiera się książkę, pojawia się trójwymiarowy zestaw obrazków: podnoszą się zabudowania i bohaterowie, dzięki czemu ilustracja zyskuje głębię. Nie zawsze wszystko ujawnia się z pierwszym ruchem: zdarza się, że trzeba jeszcze samemu podnieść jakiś element rozkładówki, żeby zyskać dodatkową niespodziankę. To sprawi, że dzieci będą z radością uczestniczyć w codzienności Blue.

W tekście zostało zaakcentowane wydarzenie (ewentualnie też – emocje dla postaci). Całą resztę będzie można opowiadać na podstawie obrazka, który wyskakuje ze stron: dzieci będą mogły pokazywać kolejnych bohaterów i mówić, czym się zajmują. Zbudują sobie samodzielnie całą historię na podstawie trójwymiarowej ilustracji – i to sposób na rozwijanie wyobraźni oraz na wkroczenie do świata Bluey. Tu nie da się nudzić, dla najmłodszych to prawdziwa radość. Ponieważ tego typu publikacje nie są zbyt częste na rynku, zaskoczenie będzie tym większe. Książka została przygotowana tak, żeby ilustracje nie wypadały szablonowo – zmieniają się tła i okolice, zmieniają się też miejsca przebywania bohaterów i ich emocje. Tu dzieje się sporo, nawet jeśli tekstu nie ma zbyt dużo. Książka zamienia się w zabawkę dla najmłodszych, może być przez nich traktowana jako plac zabaw dla bohaterów – Bluey i jej rodzina wypadają tu bardziej prawdziwe. Wystarczy tak proste – przecież nie odkrywcze – rozwiązanie, żeby przyciągnąć maluchy do książek i zapewnić im rozrywkę konkurencyjną wobec elektronicznych gadżetów. Tekturowe dodatki sprawiają, że książka zyska na trwałości, nie będzie zbyt łatwa do zniszczenia podczas częstej eksploatacji. Bluey po raz kolejny zwraca na siebie uwagę za sprawą gadżetowej i bardzo pomysłowej książki – to może się podobać najmłodszym. Jednocześnie da się tę książkę wykorzystywać do rozwijania mowy czy umiejętności opowiadania. Chociaż szczegółów na stronach pojawia się sporo, nie ma przeładowania nimi – więc dzieci nie zostaną zarzucone elementami, które odwracałyby ich uwagę od głównych postaci. Jest to tomik stworzony z myślą o małych odbiorcach – i z pewnością dzieci będą wyczekiwać niecierpliwie na kolejne części z takiego cyklu.

poniedziałek, 24 listopada 2025

Umberto Eco: Wyspa dnia poprzedniego

Noir sur Blanc, Warszawa 2025.

Podróż

Szukanie nici fabularnej w tej książce jest możliwe, ale mija się z celem – Umberto Eco bowiem koncentruje się o wiele bardziej na pastiszowej formie i grze z czytelnikami niż na treści przekazywanej za sprawą przygód Roberta, szlachcica z Piemontu. Owszem, istnieje tu oś, która pozwala powracać z meandrów pomysłowości i zabaw literackich, trzyma całość w ryzach i mimo wszystko nie pozwala się od lektury oderwać, a jednak sama przyjemność czytania byłaby tu wystarczającym wabikiem na dzisiejszych, co bardziej ambitnych czytelników. „Wyspa dnia poprzedniego” to książka, która powraca aktualnie na rynek i może cieszyć kolejnych odkrywców tęskniących za rozwiązaniami z Defoe rodem – zwodzi, udaje i niewątpliwie bardzo cieszy. Autor popisuje się tutaj umiejętnościami warsztatowymi, zmysłem ironii oraz obserwacji, a także znakomitym wyczuciem pastiszu, który nadaje ton całości.

Bo niby trzeba wytłumaczyć, jak to się stało, że Robert po utracie przytomności w warunkach zagrożenia życia trafia na opuszczony statek – gotowy jednak do zamieszkania – a stamtąd kieruje się na przedziwną wyspę oferującą niecodzienne atrakcje, ale tak naprawdę każde tłumaczenie jest tu tylko płótnem do tworzenia kolejnych hiperbolizowanych relacji kształtujących niemal materialny, kwiecisty styl. To, co w streszczeniach zajmowałoby kilka słów, tu może zamienić się w kilkustronicową impresję, która – wbrew nieekonomiczności – przykuwa uwagę czytelników jeszcze bardziej i nakłania do odkrywania kolejnych zabiegów literackich. Umberto Eco przenosi odbiorców do XVII wieku, chociaż wcale nie musi nakreślać granic epoki. Stawia na inność w stylistyce, na rodzaj opowieści, który fascynuje i jednocześnie bardzo odróżnia się od współczesnych lektur. Staje się autor prestidigitatorem – jego kuglarskie umiejętności budzą zachwyt, bo są naprawdę mistrzowskie. Kolejne frazy będące przecież stylizacją, nie trącą fałszem – są precyzyjne mimo rozłożystości i celne pod kątem opisywania przestrzeni powieściowej. Nawet najbardziej niewiarygodne przygody w takiej oprawie zyskują swoje prawdopodobieństwo – i to zjawisko niecodziennie spotykane w literaturze obecnie. Co ciekawe, chociaż narracja wzorowana jest na archaicznych już schematach, książka nie sprawia wrażenia przebrzmiałej. Na pierwszy rzut oka można wyczuć jej inspiracje i nawiązania. Awanturniczość i filozoficzne rozważania też nie pasują do dwudziestowiecznych kolein scenariuszowych – a jednak tu wszystko się zgadza, nie da się przyłapać autora na obniżeniu jakości czy na próbie zmęczenia czytelników. Melodyjność tej powieści – doskonale w tłumaczeniu uchwycona – jest jej olbrzymim atutem, jednym z wielu. Ważną rolę w tworzeniu narracji odgrywa również ironia wysokiej próby, Umberto Eco nadzwyczaj chętnie wystawia swojego bohatera na rozmaite przeciwności losu, byle tylko trochę go ośmieszyć albo podrwić sobie z typowej sytuacji, w jakiej Robert się znajdzie za sprawą podążania za oczywistymi tropami. W tę historię wpada się od pierwszych stron i nawet widoczne zabiegi pozwalające na budzenie ciekawości odbiorców nie są w stanie zepsuć radości czytania – są po prostu jednym z czynników akcentujących konwencję, wprowadzających w inny tryb prowadzenia historii.

Umberto Eco pokazuje mistrzowską klasę. Proponuje powieść, która bez wątpienia zostanie z czytelnikami na długo i pozwoli im na przeżywanie literatury w najczystszej postaci – to nie jest tom, po który sięga się dla fabuły lub filozoficznych odkryć, to nie jest tom, w którym buduje się archetyp bohatera – to książka, w której chodzi o popis literacki w najlepszej i skondensowanej wersji. I dla odbiorców takie rozwiązanie może okazać się dzisiaj egzotyczne, ale przez to jeszcze bardziej kuszące i niezwykłe. Co ciekawe, to jest proza, która zwraca się ku samej sobie, sama staje się bohaterką opowieści, naśladuje prozę innego gatunku – a jednocześnie okazuje się bardzo zmysłowa i urealniająca najbardziej nierealne przygody.

niedziela, 23 listopada 2025

Jonathan Freedland, Emily Sutton: Urodziny Króla Zimy

Kropka, Warszawa 2025.

Odkrycie klasyki

Ulrich Alexander Boschwitz napisał opowiadanie, które dzisiaj bardzo wpasowuje się w klasyczne baśnie, a zostało przedstawione młodym czytelnikom przez Jonathana Freedlanda i Emily Sutton. „Urodziny Króla Zimy” to krótka historia o następujących po sobie porach roku. Król Zimy, który tęskni za swoim rodzeństwem – Latem, Wiosną i Jesienią – zaprasza wszystkich na urodziny i cieszy się, że może spędzać z nimi czas. Tylko że przyroda szaleje – gorące słońce nie ogrzewa Ziemi wystarczająco, żeby stopić śniegi, liście na drzewach nie wiedziały, czy rozwijać się, czy spadać, zwierzęta szykowały się do snu zimowego i jednocześnie zastanawiały się nad wyborem towarzysza na wiosnę. W takim świecie nikt nie umiał się odnaleźć, zboże nie mogło wyrosnąć, kwiatki potrzebowały słońca, ale musiały walczyć z pokrywą śniegu. Zamieszanie, jakie powstało, pokazało Królowi Zimy, że mimo tęsknoty za rodzeństwem, nie może spędzać czasu z bliskimi. Na szczęście, ponieważ przez chwilę to się udało, Król Zimy może przywoływać piękne wspomnienia i cieszyć się, że kiedyś wszyscy przez moment bawili się razem. To wystarcza: tęsknota nie jest już tak dotkliwa.

„Urodziny Króla Zimy” to książka przypominająca baśń. Została przepięknie wydana: wielki format i piękne ilustracje przykuwają wzrok i sprawiają, że każdy chce mieć takie dzieło w swojej biblioteczce. Baśniowe przesłanie wyjaśnia dzieciom ideę następstwa pór roku w prosty sposób – zamienia w bajkę rzeczywistość. Ale niezależnie od pomysłu, jaki dzisiaj już by się na rynku wydawniczym nie pojawił, liczy się tutaj realizacja. Tekstowo jest to książka przygotowana do szybkiego przeczytania przed snem. Za to ilustracje na bardzo długo zatrzymają czytelników przy tej publikacji. Zwraca tu uwagę zwłaszcza przesycenie stron deseniami – pojawiają się poszczególne płatki śniegu, detale olśniewających strojów bohaterów, starannie wyrysowane gałęzie drzew i szczegóły kwiatków. Każda strona – niezależnie od tego, czy jest pełnowymiarowym rysunkiem, czy zawiera kilka grafik – wymaga skupienia i oglądania kolejnych elementów obrazków. Razem wszystko sprawia duże wrażenie, ale dopiero analiza ilustracji ujawnia wszystkie smakowite pomysły. To bardzo ożywia świat przedstawiony i pozwala się w nim rozgościć, jest tu naprawdę mnóstwo różnorodnych elementów, rozwiązań, które przypadną do gustu nie tylko dzieciom. Nasi odbiorcy – zwłaszcza starsi czytający swoim pociechom – mogą tu mieć skojarzenia z ilustracjami Marcina Szancera, z pewnością jednak najmłodsi, coraz częściej karmieni komputerową i bezduszną papką w grafikach będą olśnieni takimi rozwiązaniami. „Urodziny Króla Zimy” to z jednej strony zatem nawiązanie do odwiecznych baśniowych sposobów objaśniania praw natury i świata – z drugiej prawdziwy popis graficzny. Na rynku pojawia się odkrycie zapomnianego dzieła – ale realizacja sprawia, że to dzieło będzie dla dzisiejszych czytelników zachwycające.

Mrówkacast 6

Szósty odcinek Mrówkacastu już dostępny: https://youtu.be/lpZAL7kbPuA

sobota, 22 listopada 2025

Clayton Page Aldern: Ciężar natury. Jak zmiany klimatu wpływają na umysł, mózg i ciało

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2025.

Reakcje

Clayton Page Aldern pisze książkę, która wpisuje się w nurt wydawnictw ekologicznych i przez długi czas udaje poetycką refleksję nad egzystencją. „Ciężar natury. Jak zmiany klimatu wpływają na umysł, mózg i ciało” to publikacja nietypowa, otwierająca czytelników na obserwacje i zaskoczenia płynące bezpośrednio ze zjawisk jeszcze do niedawna rzadkich, a obecnie – praktycznie codziennych, a związanych jednoznacznie z obciążeniami klimatu. Tyle że na początku autor koncentruje się znacznie bardziej na temacie neurobiologii i odkryć dotyczących mózgu czy percepcji człowieka – dopiero po pewnym czasie uznaje, że rytm tej książce nadawać powinny jednak zmiany klimatu, które są bezpośrednim powodem przemian w organizmach. Powiązania są jednak niebezpośrednie, a przynajmniej – nie kojarzą się w pierwszym odruchu, dopiero Aldern je uzmysławia czytelnikom. I czasami ma się wrażenie, że dość mocno nagina rzeczywistość do swoich teorii – na szczęście to tylko ułamek opowieści, która z biegiem stron coraz bardziej się rozkręca.

Wychodzi autor od upału. Im wyższa temperatura, tym gorsze reakcje i refleks człowieka. Aldern szuka przykładów na to, że gorąco przeszkadza w realizacji codziennych zadań, przywołuje doświadczenia i żołnierzy, i pracowników biurowych, i uczniów – zaburzona gospodarka termalna w ciele oznacza, że mózg nie jest w stanie osiągać pełni swoich możliwości. Zaznacza, że wiele problemów na egzaminach może brać się ze zbyt wysokiej temperatury otoczenia – i przekonuje do tego czytelników. Klimatyzacja nie jest tu rozwiązaniem a kolejnym źródłem problemów z ocieplającym się klimatem, Aldern nakreśla błędne koło. Zgodnie z teorią ewolucji, rozmaite organizmy przystosowują się do zmian otoczenia – jednak jeśli te zmiany płyną z zawinionych przez człowieka zmian klimatu, mogą prowadzić do katastrofy na ogromną skalę. I to, czego większość odbiorców nie skojarzy, trafia na karty tomu jako przestroga. Zagłada może przybrać różne oblicza i niekoniecznie będzie widowiskowa, za to na pewno – tragiczna w skutkach dla ludzkości i rozmaitych organizmów żywych. Tu może nie wdać na pierwszy rzut oka związków z przemianami człowieka – ale konsekwencje dla niego będą olbrzymie. Nieco łatwiej już zauważyć, że klęski żywiołowe powodują migracje społeczne, wyzwalają stres i nakazują społecznościom szukanie nowego miejsca do funkcjonowania – tutaj wpływ przyrody jest bardziej czytelny i prostszy do wytłumaczenia. Clayton Page Aldern szuka wielu przykładów na potwierdzenie swoich tez. Zajmuje się analizowaniem skutków ocieplania się klimatu w szerokiej perspektywie, dba o to, żeby zaznaczać wydarzenia i fakty znane odbiorcom – porzuca natomiast w pewnym momencie opowiadanie o neurobiologii, skupia się na reakcjach i odruchach. Uświadamia czytelnikom, że katastrofy w świecie przyrody nie pozostaną bez znaczenia dla nich samych, wiele jest tu pułapek i sytuacji, które zaowocują wielkimi tragediami i traumami. Wszystko to autor przywołuje po to, żeby zachęcać odbiorców do zwiększenia postaw proekologicznych, do dbania o przyrodę i do uwzględniania dalekosiężnych konsekwencji w swoich planach. Jest to publikacja, która bardziej nawet ma działać na emocje niż odwoływać się do wiedzy – chociaż wydana pod szyldem bo.wiem, stawia na literackość i na atmosferę narracji. Aldern jest świadomy faktu, że żeby przekonać do siebie większą grupę czytelników, musi uciekać się do chwytów retorycznych, samymi faktami nie zwróci na siebie uwagi.

piątek, 21 listopada 2025

Anna Bykowska: Ciekawe, co robią weterynarze i weterynarki

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Pomaganie

Kartonowy picture book z serii Ciekawe, co robią… wychodzi naprzeciw oczekiwaniom i potrzebom najmłodszych. Skoro bowiem niemal każde dziecko marzy o własnym zwierzęciu, często pojawia się u maluchów przekonanie, że fajnie być weterynarzem – to pozwoli na ciągły kontakt ze zwierzętami, stałe zabawy i głaskanie. Nic bardziej mylnego, Anna Bykowska może to przedstawić w zgrabnym tomiku zilustrowanym przez Katarzynę Zielińską w stylu komputerowych grafik z charakterem.

Anna Bykowska opowiada o pracy w klinikach dla zwierząt, pokazuje, czym zajmują się bohaterowie tomiku „Ciekawe, co robią weterynarze i weterynarki” – zagląda do lecznic i do rozmaitych pracowni, do szpitala dla zwierząt, ale też do miejsc, do których bohaterowie książki dojeżdżają – na przykład do gospodarstwa czy do stadniny. Prezentuje ludzi przy codziennych zadaniach związanych z leczeniem zwierząt – jedni analizują zdjęcia rentgenowskie, inni tarką ścierają zęby koniom, inni zajmują się szczepieniem zwierząt albo odwiedzają swoich pacjentów w domach, niektóre zwierzęta muszą przechodzić operacje i później rehabilitację, inne ukrywają swoje schorzenia i problemy – chociaż potrzebują fachowej pomocy. Z jednej strony jest tu praca weterynarzy – pełna poświęceń, ale zupełnie niezwiązana z korzystaniem na obecności zwierząt. Z drugiej wskazówki dla odbiorców, jak się zachować, kiedy przyprowadzi się zwierzę do lecznicy – tu ważne jest, żeby ograniczać stres pacjenta i nie przeszkadzać innym, trzeba zatem przestrzegać reguł, które w tomiku się pojawiają.

Książka jest picture bookiem edukacyjnym, każda rozkładówka jest dużym rysunkiem z kilkoma akapitami tekstu i podpisami, tak, żeby dzieci podczas oglądania nabrały ochoty na poznawanie kolejnych doświadczeń i wyzwań. Żeby odbiór nie polegał jedynie na przyswajaniu treści, przygotowane zostały też zagadki i wyzwania interaktywne dla najmłodszych – niekiedy będą mogli pobawić się w weterynarzy i na przykład ocenić po zdjęciu rentgenowskim, która noga psa jest złamana – poza tym są tu klasyczne wyszukiwanki (szukanie szczeniaków, które ukryły się po kątach), albo labirynty (gąska potrzebuje znaleźć drogę do domu): za każdym razem poza fragmentem do przeczytania i przeanalizowania dzieci mają też sprawdzić, co dzieje się na obrazku, a żeby uważnie mu się przyjrzeć – dostają zadanie na spostrzegawczość albo logiczne myślenie. I dzięki temu nie tylko mogą przyswajać wiadomości i traktować tomik jako książkę edukacyjną, ale dostaną też sporo rozrywki w klasycznym stylu – to się spodoba i to się sprawdza, urozmaica lekturę i odsuwa nudę.

„Ciekawe, co robią weterynarze i weterynarki” to kolejna w serii prezentacja zawodu – i chociaż najmłodsi nie muszą jeszcze wiedzieć, co będą robić w życiu, dobrze, że poznają możliwości i ciekawostki związane z różnymi zajęciami i zadaniami. W tym wypadku liczy się jeszcze weryfikowanie nadziei i podpowiadanie, jakie zadania wiążą się z wybranym zawodem.

czwartek, 20 listopada 2025

Umberto Eco: Rozważania niepoważne

Noir sur Blanc, Warszawa 2025.

Na marginesie

Nie jest to zaskakujący przypadek, nie jest jednostkowy ani dziwny: oto wybitny twórca, znudzony podczas konferencji czy spotkań, wymyśla sobie intelektualną rozrywkę dostarczającą czystej radości. Zjawisko dość powszechne, chociaż nie każda twórczość z marginesów dotrze do świadomości szerokiego grona odbiorców. W przypadku „Rozważań niepoważnych” (spora część tych tekstów pojawiła się na polskim rynku w innej publikacji ponad dwie dekady temu) liczy się nie tylko zestaw humorystycznych streszczeń i zabaw, ale też popis translatorski. Książka, którą czytelnicy otrzymują, przyda się zwłaszcza amatorom filozofii – wszyscy ci, którzy z filozofią nie mieli wcześniej do czynienia, powinni zacząć od końca, to jest od wyjaśnień Tomasza Stawiszyńskiego. Tomasz Stawiszyński bowiem przygotowuje krótkie i celne omówienia dotyczące poszczególnych – pojawiających się w tomie – postaci, tak, żeby czytelnicy zyskali kontekst żartu i mogli go właściwie docenić.

„Rozważania niepoważne” to zestaw rymowanek poświęconych najpierw filozofom, później też wielkim pisarzom. W rymowankach liczy się przede wszystkim dystans, zebranie najważniejszych tez lub osiągnięć i przepuszczenie ich przez filtr ironii, tak, żeby łatwiej zapadały w pamięć czytelnikom. Nieprzypadkowo z tego zbiorku – jak głosi wprowadzenie autora – niektórzy uczyli się do egzaminów z filozofii. Można i tak, ale żeby czerpać przyjemność z zabaw literackich, trzeba najpierw zagłębić się w przesłania i znaczenia i wiedzieć, z czego śmieje się autor. Dopiero wtedy da się odkrywać źródła dowcipu – i go docenić. Umberto Eco niczego tu nie musi osiągać, na pewno dałoby się bardziej skondensować frazy, znaleźć celniejsze omówienia albo przywołać jeszcze bardziej czytelne dla ogółu odnośniki – ale nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby zamienić znane – interesującym się filozofią – motywy w literacki żart. Czy ten żart wytrzyma proces przekładu to już inna kwestia – i ocenią to sami czytelnicy, kiedy zostaną zaskoczeni wybranymi frazami. Zapewne nie wszystkie ich olśnią czy zachwycą, ale znajdzie się parę wyjątkowych. „Rozważania niepoważne” przeplatane są jeszcze ilustracjami – znów rysunki satyryczne dotyczące filozofii wymagają znajomości tematu, choćby pobieżnej, ale pokazują też potencjał komizmotwórczy tkwiący w tym właśnie zakresie tematycznym. Umberto Eco funduje swoim czytelnikom skrócony przegląd odkryć i fascynacji, a przy okazji pokazuje, jak można zabijać czas intelektualnymi rozrywkami.

„Rozważania niepoważne” to także książka dla tych wszystkich, którzy potrzebują przewodnika po filozofii na szybko – chcą się zorientować, o co chodziło jakim myślicielom – i wtedy nie będzie się w ogóle szukać żartów ani śladów zabaw, a jedynie strzępków informacji do wynotowania i zapamiętania. Umberto Eco zdaje sobie sprawę, że można na różne sposoby tę akurat książkę odbierać – i sam we wstępie to czytelnikom przekazuje. Dzieli się wytworami, które miały być efemeryczne i wydane w niewielkim nakładzie, ale za sprawą zainteresowania szerokiego grona odbiorców rozrosły się i stanowią teraz ciekawy dodatek do twórczości.

środa, 19 listopada 2025

Zofia Stanecka: Basia i przedstawienie

Harperkids, Warszawa 2025.

Występ

Basia bywa w teatrze i wie, jak ciekawe jest to miejsce. Ale tym razem to ona tworzy teatr – razem z innymi dziećmi w przedszkolu ma przygotować przedstawienie dla bliskich. Pani Marta proponuje niespodziankę dla rodziców – i podsuwa dzieciom, żeby jak najmniej o kolejnych wyzwaniach mówiły. Dorośli nie mogą wiedzieć, co ich czeka – bo dzieci wszystko przygotują same. Scenę, kostiumy i dekoracje zrobią w przedszkolu, swoje kwestie też mogą tam ćwiczyć. Basia jest przejęta – słyszała już, że teatr zmienia człowieka i chce się przekonać, jak to działa. „Basia i przedstawienie” to radosne działania kreatywne, które skończą się amatorskim teatrzykiem – i to zachwyci wszystkich odbiorców. Publiczność złożona z rodziców nie zajmuje się nagrywaniem swoich pociech, a przeżywa uczestniczenie w teatrze i oklaskuje gwiazdy.

Każde z dzieci ma inne potrzeby i inne umiejętności, pani Marta dba o to, żeby każdemu było wygodnie w swojej roli. Doskonale wie, na co stać poszczególne dzieci – jedne dostaną zatem kwestie mówione, inne będą mogły się skupić na zadaniach ruchowych, a jeszcze inne – zrealizować swoje marzenia. Basia też zdaje sobie sprawę, jak różni są jej koledzy – tu nikt nikomu nie zazdrości ról ani strojów, wszyscy działają razem i wspierają się wzajemnie. Zabawa odpędza tremę, liczy się przyjemność tworzenia. Teatr daje wolność i ucieszy wszystkich – przedstawienie to rodzaj święta dla wszystkich, nudzić się tu nie da.

Basia po raz kolejny odkrywa, o co chodzi w rozmaitych powiedzeniach i przekonaniach dorosłych – tutaj może na własnej skórze przekonać się, dlaczego sztuka zmienia człowieka (i czy tylko odbiorcę, czy także twórcę). Zadania wykonywane przez dzieci w bajce odbiorcy mogą przenieść na swoją codzienność – i także bawić się w przygotowanie spektaklu dla najbliższych. Nie trzeba wcale profesjonalnej pomocy, wystarczy wyobraźnia, która pozwoli zamienić przedmioty codziennego użytku w kostiumy i rekwizyty. „Basia i przedstawienie” to zatem nie tylko relacja ze świata bohaterki – kolejny przystanek w jej zwyczajności-niezwyczajności, ale też wielka przygoda inspirująca małych czytelników. Nieprzypadkowo Basia cieszy się od wielu lat ogromnym powodzeniem, a kolejne pokolenia czytelników wyrastają na tej bohaterce – Zofia Stanecka wie, jak precyzyjnie odzwierciedlać emocje, tak, żeby stawały się dla odbiorców zrozumiałe. Książka jest przecież niewielka, a sporą jej część zajmują ilustracje Marianny Oklejak, bez której też trudno wyobrazić sobie doświadczenia Basi – a jednak w krótkim tekście skondensowane zostały naprawdę silne przeżycia, które zrozumie każde dziecko przystępujące do prawdziwej zabawy w teatr. „Basia i przedstawienie” to kolejna bardzo udana propozycja tego duetu – dla najmłodszych, którzy potrzebują przełamania rutyny i odkrywania świata. To także dobre wsparcie dla tych dzieci, które wkraczają w wiek szkolny i chcą się dowiedzieć, jakie rozrywki zaoferują im nauczyciele i grupy rówieśników – taki pomysł warto przenieść na prawdziwe życie.

wtorek, 18 listopada 2025

Masza Potocka: Ja

Czytelnik, Warszawa 2025.

Perspektywa

Masza Potocka chce żyć jak nieprzyzwoita kobieta, czyli jak przeciętny mężczyzna. Nie daje o tym czytelnikom swojej autobiografii zatytułowanej „Ja” zapomnieć – bo zamiast zajmować się kwestiami zawodowymi i artystycznymi poszukiwaniami, zwłaszcza tymi, które wyzwoliły wiele kontrowersji – bez przerwy powraca do swoich łóżkowych podbojów i przedstawia kolejnych mężczyzn, z którymi dzieliła seksualne wzloty. W efekcie ten, kto szuka wiadomości ze świata historii sztuki i relacji z prezentowania tejże sztuki w różnych warunkach, okolicznościach (społecznych i politycznych) oraz w obliczu swoistego braku zaufania do kultury – może się rozczarować. Kto jednak potrzebuje buduarowych wspomnień i wyznań, a nade wszystko galerii kochanków szczegółowo przedstawionych, będzie czuł się usatysfakcjonowany lekturą. „Ja” to książka wyjątkowo przechylająca ciężar narracji w stronę intymności – niekoniecznie nawet przez odbiorców pożądanej. Staje się performensem samym w sobie, bez większych nadziei na odniesienia do burzliwych momentów z życia zawodowego.

Autorka przedstawia siebie jako kobietę wyzwoloną i gotową na kolejne seksualne przygody. Podbojów erotycznych jej nie brakuje, chwali się nimi bez przerwy – ale co pewien czas przypomina sobie, że prawdopodobnie taka postawa nie będzie mile widziana przez ogół czytelników – wprowadza więc do opowieści drobne usprawiedliwienia i komentarze podkreślające jej racje. I to robi zupełnie niepotrzebnie: nieprzekonanych nie przekona, a reszcie da do zrozumienia, że sama niekoniecznie czuje się komfortowo z własnymi wyborami. Co z kolei każe zastanowić się nad tym, czy rzeczywiście wierzyć w głoszone przez nią przekonania, czy to tylko kreacja dla wywoływania kolejnych skandali (chociaż otwarte przyznanie się do aborcji już samo w sobie zapewne dla sporej części czytelników takim skandalem będzie).

O galeriach i twórcach będzie tu naprawdę niewiele – MOCAK przewija się tylko w tle w pewnym momencie, chyba najwięcej energii przeznacza Masza Potocka na zobrazowanie domowej galerii w pustym pokoju – prowadzonej razem z mężem. Jeśli więc ktoś ma nadzieję na poznawanie kulis działań wystawienniczych, może ją szybko porzucić.

Ale nie porzuci przy tym raczej książki, bo bez względu na silny subiektywizm i przekonanie o własnej nieomylności, bez względu na swoiste zadufanie, które wyziera z kolejnych opowieści (autorka nie ogląda się na innych i nie zamierza wykazywać się empatią), pisze ciekawie. I nie o treść chodzi, a o styl – język tej publikacji zatrzymuje odbiorców, kieruje uwagę na melodyjne frazy i na sprawność w posługiwaniu się piórem. Masza Potocka pisać może – robi to kąśliwie i bez krygowania się. Jest szczególnie wprawna w portretach, potrafi w krótkich zdaniach uchwycić sens osobowości swojego modela – a że w ten sposób buduje momentami konterfekty wręcz bezlitosne, tym lepiej dla książki. Kto po nią sięgnie, może przeżyć parę wstrząsów – co oznacza, że na rynku wydawniczym pojawia się coś nietypowego i przełamującego schematy. Masza Potocka chce sprawiać wrażenie osoby, której nie zależy na tym, jak oceniają ją inni – i to widać we fragmentach, w których odmalowuje siebie. A jednak dodatkowe usprawiedliwienia i nawet żale przenikające do narracji uświadamiają czytelnikom coś zupełnie innego.

„Ja” to z pewnością książka, jakich niezbyt wiele na rynku – nie przynosi ani autopromocji (chyba że na bazie sensacji), ani wyjaśnień. Jest rejestrem osobistych przystanków autorki, przefiltrowanym przez jej system wartości i przekonań. Jest głosem, do którego nie wolno dopuszczać innych głosów – bo inne głosy rozbiłyby tę strukturę, którą Masza Potocka buduje.

poniedziałek, 17 listopada 2025

Bluey. Więcej bajek 5 minut przed snem

Harperkids, Warszawa 2025.

Zabawy na co dzień

Blue i jej siostra często bawią się z rodzicami. Co ważne, rodzice ci zwykle podejmują gry proponowane przez najmłodszych – podsycają ich wyobraźnię odpowiednimi reakcjami bez koniecznych tłumaczeń. A chociaż rzecz dotyczy świata kwadratowych kreskówkowych psów, to jednak przynajmniej część podpowiedzi da się przenieść na rozrywki najmłodszych, którzy tę książkę będą przed snem czytać. Pojawiają się tu motywy ważne: kiedy tatuś niechcący bawi się „za mocno” (bo nie zdaje sobie sprawy, że młodsze dziecko potrzebuje więcej delikatności niż starsze), trzeba po prostu wprowadzić hasło, które zasygnalizuje mu, żeby zmniejszyć energię wkładaną w rozrywkę. Zwykle jednak chodzi o sposób na spędzanie wolnego czasu – i to bardzo dobrze się udaje twórcom. Bajki na podstawie kreskówek składają się z kolorowych kadrów i drobnych fragmentów tekstu, nie będzie tutaj zbyt dużo akapitów do czytania – dzieci samodzielnie poradzą sobie z lekturą, ale mogą też zdać się na rodziców czytających im przed snem. Blue w każdym razie to bohaterka, która zaprasza do spędzania czasu razem. W pierwszej bajce z tomiku „Więcej bajek 5 minut przed snem” bawi się w lekarza – kolejni pacjenci mają coraz ciekawsze schorzenia (ugryzienie w głowę przez krokodyla to najmniej skomplikowane z nich), trzeba zatem poradzić sobie nie tylko z organizacją pracy lekarza, ale też z pacjentami, którzy nie mieli tyle szczęścia i nie wymyślili sobie chorób do natychmiastowej reakcji. Rodzice w świecie Bluey przyłączają się do rozrywek niemal zawsze – tata może na przykład być automatem do łapania maskotek – po tym, jak dzieciom nie udało się wydobyć z prawdziwego automatu upragnionych trofeów, dorośli proponują domową wersję automatu – tylko że tata wcale nie zamierza realizować marzeń użytkowniczek automatu, ma swoje zdanie i swoje reakcje. W ten sposób pokazuje dzieciom, że nie zawsze da się otrzymać to, o czym się marzy – ale warto próbować. Z kolei w „Jednorożlu” jest skarpetkowym stworkiem, który non stop przerywa wieczorną lekturę – Blue wie, że to postać, której niełatwo się pozbyć. Ale ma też swoją zaletę: potrafi tak zmęczyć dziecko, że to, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, zaśnie natychmiast po starciach i utarczkach. Z kolei wodne lekcje zamieniają się w kurs skarżenia (albo właśnie nieskarżenia) na bliskich. Wszystkie te opowieści łączy dynamiczna akcja, humor i nastawienie na czerpanie z zabaw tak wiele, jak się tylko da. Blue podpowiada odbiorcom, jak spędzać czas z rodzicami i rodzeństwem, podsuwa pomysły na oryginalne rozrywki i przypomina, że warto rozwijać wyobraźnię. To mała bohaterka, która niby wyrosła na kompletnym braku pomysłów, ale z czasem rozwinęła się bardzo – tak, że teraz można śmiało sięgać po jej przygody, żeby rozwijać własne. Blue nie wychodzi poza codzienność, ale wcale nie musi – dla dzieci będzie ciekawą znajomą, kilkulatką, która zawsze czuje się bardziej rozsądna niż jest w rzeczywistości, ale też która w różnych sytuacjach próbuje znaleźć wyjścia nieszablonowe z impasu. Nic dziwnego, że Blue wyrasta na pokoleniową bohaterkę.

niedziela, 16 listopada 2025

Astrid Lindgren: Pippi Pończoszanka

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Staruszka

Pippi Pończoszanka ma już osiemdziesiąt lat – trudno w to uwierzyć, że aktualnie wszystkie pokolenia zdążyły ją poznać – Pippi jak nikt inny ubarwiała dzieciństwo i pokazywała, że wszystko jest możliwe. Dziewczynka z rudymi sterczącymi warkoczykami w za dużych butach radziła sobie ze wszystkimi: włamywaczami i nauczycielami, przedstawicielami służb publicznych i z dziećmi, które dręczyły swoich rówieśników. Tworzyła w pojedynkę dom i zapewniała zestaw zabaw swoim małym sąsiadom, Tommy’emu i Annice. Pippi mogłaby być dorosłą opiekunką, która – kiedy inni dorośli nie patrzą – bawi się w najlepsze z dziećmi i może je do woli rozpieszczać. Jednak Astrid Lindgren pozwoliła jej nigdy nie dorastać, dzięki czemu bohaterka stała się ponadczasowym uosobieniem wolności. I wcale nie trzeba, jak Sylwia Chutnik we wstępie, przypisywać Pippi konotacji feministycznych – to postać, która radzi sobie całkowicie ponad podziałami i nadaje się dla wszystkich odbiorców. Co więcej, trudno sobie wyobrazić dzieciństwo bez Pippi – to ikona, która po prostu musi trafić do biblioteczek maluchów. I teraz Pippi powraca w pięknym wydaniu z oryginalnymi ilustracjami i w przekładzie, który odbiorcy dobrze znają. Nie ma lepszej okazji do uzupełnienia swoich biblioteczek i do powrotu do ukochanej lektury z dzieciństwa. U Pippi wszystko po staremu: dalej koń mieszka na werandzie, bo w salonie byłoby mu niewygodnie, dalej można wałkować ciasto na pierniczki na podłodze, spać z butami na poduszce, a w spróchniałym pniu drzewa znajdować prawdziwe skarby. Z Pippi nie da się nudzić. Jednocześnie dziewczynka testuje rozmaite zajęcia, jakie dorośli oferują dzieciom – żeby wyrobić sobie na ich temat opinię. Dlatego idzie do szkoły i sprawdza, czy uda jej się tam wytrzymać. Pippi instynktownie wie, co jest dobre a co złe. Nie szkodzi nikomu, chyba że akurat wymierza sprawiedliwość tym, którzy chcieli krzywdzić innych – i tu jest bardzo pomysłowa w wymyślaniu oryginalnych kar. Pippi chroni: Tommy i Annika są grzecznymi i trochę zahukanymi dziećmi z sąsiedztwa, wiedzą, czego nie wolno i czego nie powinni robić – jednak przy Pippi wszystko staje się na powrót dozwolone. Ta bohaterka tworzy płaszczyznę bezpiecznych eksperymentów i rozwijania wyobraźni. Umożliwia cieszenie się beztroską i ucieczkę od zestawu obowiązków oraz powinności. A przy tym cały czas czuwa: nawet jeśli sama skacze po dachu, nie pozwoli, żeby coś złego stało się jej przyjaciołom. Chociaż nie mówi tego wprost, przygotowuje dla nich kolejne wyzwania i niespodzianki. Pippi nie zna nudy – nie ma na nią czasu. I to, że zawsze wie, co robić, nawet kiedy nie wiadomo, co robić, sprawia, że i czytelnicy zaangażują się w jej świat. Nie ma tu mowy o rutynie albo o męczących przygodach. Co ciekawe, ta książka w ogóle się nie starzeje – można wciąż cieszyć się przygodami Pippi tak samo jak przed dekadami. Astrid Lindgren stworzyła bohaterkę wyjątkową i niepowtarzalną, a przy tym ponadczasową. I dlatego po kolejne wydanie „Pippi Pończoszanki” sięgnąć mogą wszyscy.

Mrówkacast - odcinek 5

Piąty odcinek Mrówkacastu: https://www.youtube.com/watch?v=MV_wwgmmt3M&feature=youtu.be

sobota, 15 listopada 2025

Michał Ritter: Cztery pory zbrodni. Wiosna

Media Rodzina, Poznań 2025.

Komandos

Michał Ritter to na polskim rynku kryminalnym nazwisko nowe, ale nie mamy do czynienia z debiutem tylko z pseudonimem „wielokrotnie nagradzanego autora”. Parę tropów w notce biograficznej się pojawia, więc jeśli czytelnicy będą mieli ochotę przeprowadzić proces dedukcji i porównać dane oraz styl pisania – rozszyfrują z pewnością twórcę. Cała reszta skupi się na zapoczątkowanym właśnie cyklu powieściowym wysokiej klasy rozrywkowej. Polska odpowiedź na Jacka Reachera to mnóstwo bezpośrednich zagrożeń życia, sporo sprytu, wielka trauma z nieodległej przeszłości, twardziel, który pozornie nie kieruje się sentymentami i spostrzegawczość pozwalająca wychwycić najdrobniejsze przesłanki dotyczące zamiarów przestępców. Hubert Rajcher nie może siedzieć spokojnie w miejscu. Wprawdzie pozornie wycofał się z czynnej służby, ale jako były GROM-owiec nie ma problemu ze znalezieniem zajęcia. Teraz pomaga komisarz Annie Zaspie. Działa w ukryciu i samotnie – bo żeby zdobyć potrzebne wiadomości, musi przeniknąć do środowiska, które jest wyjątkowo nieufne wobec nowych. Bezdomni także mają swoje hierarchie i relacje, nie są przesadnie gościnni i potrafią być niebezpieczni. Tymczasem Rajcher musi się dowiedzieć, co kryje się za tajemniczymi zgonami dziewczyn z rozbitych lub patologicznych rodzin. Kolejne nastolatki giną w niewyjaśnionych okolicznościach, ale w końcu rzecz dotyka córki biznesmena i wtedy już nie można dłużej czekać. Anna Zaspa sama ma nastoletnią córkę – nic więc dziwnego, że mocno angażuje się w bieg wydarzeń. Ale to nie ona będzie skupiać na sobie uwagę czytelników, tylko superbohater Rajcher.

Rajcher potrafi wszystko. Jest uważnym obserwatorem i w każdym starciu – czy to z naszprycowanymi oprychami, czy z groźnymi cynglami – poradzi sobie bez pomocy. Przyjmuje na siebie ataki kilku wrogów jednocześnie, a dzieje się to za sprawą świetnej znajomości sztuk walki oraz umiejętności odczytywania intencji. To wszystko, co wie Rajcher, będą też wiedzieć czytelnicy, bo autor nie szczędzi im detali walk – rozpisuje na najdrobniejsze gesty i spojrzenia każdą akcję, wyjaśnia, co i dlaczego robi bohater – i jaki efekt dzięki temu uzyskuje. To jak oglądanie walki w zwolnionym tempie i z komentarzem eksperta. Zresztą każde wyjęcie broni przez któregokolwiek z bohaterów oznaczać będzie dla odbiorców krótki wykład na temat tejże broni – i tego konkretnego egzemplarza czy stopnia jego wysłużenia. Robi autor wiele, żeby czytelnicy uwierzyli, że w doświadczeniu Rajchera nie ma przypadkowości ani magii – wszystko jest starannie wypracowane i uzasadnione. Tak wielka przenikliwość narratora – chociaż zrozumiała w przypadku kreacji bohatera – będzie momentami aż męcząca, chociaż nie ulega wątpliwości, że z prowadzeniem narracji autor sobie radzi. „Cztery pory zbrodni. Wiosna” to powieść gęsta i pełna ciekawych wydarzeń, autor nie tylko prowadzi tu główny wątek dotyczący śledztwa w sprawie śmierci dziewczyn – musi się jednocześnie koncentrować także na relacjach między Zaspą i Rajcherem – pokaleczonymi przez życie ludźmi, którzy potrafią oddawać się pracy. Buduje dalszoplanowe charaktery z wprawą i pomysłem, funduje czytelnikom mnóstwo silnych emocji i co pewien czas dodaje kolejną nitkę w śledztwie. Narracja w tej powieści jest bardzo drobiazgowa, ale ponieważ mnóstwo tu jednocześnie silnych – wybuchowych wręcz – wydarzeń, nikt nie będzie się nią na dłuższą metę męczyć. I wiadomo już, że Hubert Rajcher wyrasta na bohatera, któremu trudno będzie dorównać.

piątek, 14 listopada 2025

Katarzyna Bajerowicz: Fakty i plotki o wróżkach

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Przegląd krain

Ponieważ na rynku literatury dla dzieci trwa nieustająca moda na publikacje edukacyjne, przedstawiające wybrane ciekawostki z różnych dziedzin, dobrze przełamać ten schemat i zaoferować maluchom coś dla rozrywki. Katarzyna Bajerowicz wpasowuje się w popularną serię Naszej Księgarni – Fakty i plotki – ale proponuje książkę na własnych zasadach. Przede wszystkim skupia się na ilustracjach bardziej niż na tekście, słowa stanowią tu tylko podpisy, dodatek do obrazków. Poza tym dba o to, żeby prezentować wybrane wytwory fantazji z różnych kultur – nie jest jej celem tworzenie monografii w dziedzinie wróżek, ale inspiracje są tutaj czytelne i przydadzą się dzieciom później. Na razie liczą się historie zamknięte w grafikach – tak, żeby można było samodzielnie na ich podstawie tworzyć własne magiczne fabuły. Wróżek, elfów i innych bajkowych stworzeń jest tu wiele, a Katarzyna Bajerowicz zaludnia kolejne rozkładówki karykaturalnymi golaskami, które dopiero po ozdobieniu mogą zamienić się w „prawdziwe” wróżki – nawet pojawia się takie zadanie dla najmłodszych, którzy będą chcieli dać upust kreatywnym zdolnościom. Wróżki mogą mieszkać w różnych miejscach i odpowiadać za przeróżne działania, mogą używać różnych artefaktów, przechodzić między światami i zajmować się wszystkim, czego tylko zapragną. Mogą się rozmaicie ubierać i psocić – zwłaszcza wtedy, kiedy ich nie widać. Katarzyna Bajerowicz równie dobrze rozumie specyfikę wróżek, jak i istotę wyobraźni maluchów, które te istoty doceniają. Z tego połączenia powstaje książka niezwykła, do oglądania i odkrywania bardziej niż do czytania, a przecież rozwijająca wyobraźnię. Co pewien czas autorka przedstawia dzieciom zadania do wykonania – dzięki temu interaktywna publikacja nie może się zbyt szybko znudzić najmłodszym odbiorcom. Wróżki mają tu swoje charakterki, nie są przesłodzone i męczące pięknością, raczej uwidacznia się w nich skłonność do psot i wybryków. Wiadomo, że z takimi stworzeniami nie sposób się nudzić – a też każdy będzie chciał odkrywać ciekawostki związane z wróżkami. Katarzyna Bajerowicz szuka sobie tematów, które da się przełożyć na pełną ilustracji rozkładówkę, a później wprowadza drobiazgi uruchamiające fantazję dzieci – czasami wykorzystuje nawet absurdalny humor, kiedy sięga po sformułowania i zwroty, które nie kojarzą się z żadnymi konkretami: rozbijanie struktur frazeologicznych pomaga zwrócić uwagę najmłodszych na możliwości kryjące się w języku.

„Fakty i plotki o wróżkach” to duży picture book, bardzo kolorowy – nasycone barwy przyciągają wzrok, a fani Naszej Księgarni na jednej z rozkładówek będą mogli szukać prawdziwych książek z własnej kolekcji – to drobna niespodzianka dla wszystkich tych, którzy cenią sobie dalszy plan i lubią zaskoczenia. Warto prześledzić kolejne ilustracje – nawet nie po to, żeby odkrywać rolę wróżek i zasady ich istnienia w świadomości dzieci, ale po to, żeby rozwijać wyobraźnię i umiejętności narracyjne. Wróżki z tych stron kuszą i urzekają oderwaniem od standardowych zachowań – na pewno są wolne od rutyny codzienności. Ta książka przypadnie do gustu zwłaszcza najmłodszym funkcjonującym na co dzień w świecie wróżek i czarów.

czwartek, 13 listopada 2025

Wauter Mannaert: Jaśmina i ziemniakożercy. Tom 2

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2025.

Katastrofa

Groza zasygnalizowana w pierwszym tomie tej historii przybiera na sile w tomie drugim (i ostatnim). Starcie Jaśminy z wielkim koncernem spożywczym jest nieuchronne – przede wszystkim dlatego, że dziewczyna nie ma już składników do przyrządzania obiadów dla taty. Ale wydarza się coś jeszcze, coś, co uświadamia społeczeństwu, że nowy gracz na rynku jedzeniowym niekoniecznie ma dobre zamiary. Wszyscy, którzy uwielbiają przekąski serwowane przez bezlitosnego producenta, znienacka zaczynają się zachowywać jak psy – szczekają na listonoszy, gryzą innych i nie przejawiają ludzkich cech, a co najgorsze – nie zdają sobie sprawy ze swojej metamorfozy. Jaśmina jako jedna z nielicznych nie próbuje niezdrowego jedzenia – za to jej tata, który przez ostatnie dni nie mógł się najeść do syta z powodu braków na rynku zdrowej żywności (odcięciu od świeżych warzyw za sprawą wykupienia przez koncern ziemi zaprzyjaźnionych ogrodników), sięga po nowości – i szybko może tego pożałować. Jaśmina musi podjąć radykalne kroki: odwiedza zatem potajemnie sąsiadkę, której działalność może przyczynić się do uratowania świata. Ale owa sąsiadka wyraźnie nie życzy sobie gości, zwłaszcza tych niezapowiedzianych. Jednak tylko ona wie, co zrobić, żeby przywrócić równowagę w codzienności konsumentów.

Wauter Mannaert wykorzystuje lekką formę komiksu, żeby przemycić do świadomości najmłodszych zestaw zagrożeń związanych z uzależniającym, niezdrowym, a przede wszystkim tanim i wszechobecnym jedzeniem. Jaśmina to nastolatka, która uwielbia gotować i robi to tak, że wszyscy tęsknią za jej potrawami – zapachy wabią nawet przechodniów. Nie ma w tym ani żadnego przymusu, ani żadnego poświęcenia: dziewczyna kocha to zajęcie, nawet jeśli początkowo niekoniecznie zdaje sobie sprawę z jego znaczenia dla zdrowia bliskich. Testerem jej kulinarnych poczynań staje się tata oraz jego koledzy z pracy. Jednak kiedy Jaśmina traci dostęp do świeżych dostaw – prawdziwe jedzenie staje się rarytasem, jest bardzo drogie i niemal niedostępne, wypierane z rynku przez dziwaczny produkt – nie może robić tego, co sprawia jej największą radość. Z kolei koncern spożywczy nie przejmuje się ani zdrowiem konsumentów, ani jakością sprzedawanych potraw: ma być tanio, dużo i jak najbardziej uzależniająco. Nie mówi się tu wprost o konkretnym rodzaju jedzenia, chociaż łatwo się domyślić, że to serwowane ma dużo tłuszczu i soli. Jest łatwo dostępne i sprawia, że wszyscy chcą po nie sięgać: najpierw z ciekawości, a później już z niezdrowego nawyku. Skojarzenie z trucizną jest wprowadzane do świadomości czytelników podprogowo, przez charakterystyczne i zbliżone do trupiej czaszki logo producenta – wygląda ono naprawdę złowieszczo i nawet jeśli jest nawiązaniem do pierwszych liter – przekaz jest oczywisty dla wszystkich. Komiks akcji pozwala na poruszanie ważnego społecznie tematu, na przyjrzenie się motywowi zdrowego odżywiania się i dbania o siebie za sprawą rezygnacji z najtańszych, łatwo dostępnych przekąsek. To pogląd, który trzeba zaszczepić już najmłodszym czytelnikom, tak, żeby świadomie wybierali, co znajdzie się w ich żołądkach. Przerysowanie pozwala tutaj na uwypuklenie problemu – a autor odrobinę osłabia humorem tragiczny przekaz. Uzależnienie jest faktem i tylko w komiksie przybiera bajkową i widowiskową zarazem formę – przemianę w psa. W rzeczywistości wcale nie będzie tak zabawnie – i warto, żeby czytelnicy jak najszybciej to pojęli.

środa, 12 listopada 2025

Thiago de Moraes: Atlas wynalazków

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Ciekawostki

Thiago de Moraes chce, żeby przy okazji lektury dzieci dowiadywały się różnych rzeczy i żeby znajdowały ciekawostki, które popchną je do dalszych – samodzielnych – poszukiwań. Monumentalny „Atlas wynalazków” to jedna z tych publikacji, które składają się na charakterystyczny cykl – ale funkcjonować mogą samodzielnie – i którą najmłodsi będą długo odkrywać. Tym razem autor przygląda się wynalazkom (i ich autorom), budowlom, dziełom, odkryciom w ramach technologii, oceanicznych głębin, historii i filozofii. Zajmuje się też rozrywką, na przykład sportem czy kuchnią. Wyprawia się w kosmos i ogląda to, czego gołym okiem nie widać. Dwanaście wielkich rozdziałów to dla odbiorców możliwość poznawania ciekawostek, na które normalnie nie mieliby szans wpaść. To zaspokojenie ciekawości i wytężona praca nad docenieniem tego, co warto ocalić przed zapomnieniem. Każdy rozdział składa się z kilku różnych rozkładówek – większość to po prostu krótkie artykuły na wybrany temat, napisane z humorem i atrakcyjnie dla młodych czytelników. Ale za każdym razem autor wprowadza też jedną gigantyczną opowieść rysunkową: tworzy wielki zlepek motywów z danego rozdziału, na przykład kolaż z dzieł (w wersji obrazkowej), albo zestaw budynków. Poszczególne elementy na szczegółowym rysunku opatrzone są numerkami – to odnośniki, na marginesach wokół najważniejszej ilustracji pojawiają się bardzo drobne przypisy – krótkie komentarze przedstawiające wybranych ludzi lub dzieła. I stąd można czerpać inspiracje do dalszych poszukiwań oraz odkryć. Thiago de Moraes wie, jak przyciągnąć uwagę dzieci, wybiera specjalnie konkretne momenty z historii ludzkich dokonań. Eksponuje co bardziej dziwne wynalazki albo nietrafione pomysły (na przykład w dziedzinie medycyny) – chce rozśmieszyć, ale równie często też zaintrygować dzieci, które dzięki temu nie tylko zyskają w miarę szeroką orientację w tym, co człowiek stworzył, ale będą mogły samodzielnie wybrać zestaw własnych zainteresowań.

Jest to książka, której nie da się czytać jak powieści – można za to dowolnie ją odkrywać, we własnym rytmie i zgodnie z własnymi potrzebami. Dzieci same zdecydują, który temat najbardziej je przyciąga, a który można odłożyć na później, sprawdzą po ilustracjach, co wydaje się im najbardziej ciekawe, żeby później doszukiwać się podsumowań i miniopowieści o wybranych dziełach. Ta książka pokazuje ogrom ludzkiej wyobraźni i możliwości – odkryć i przemian czasowych. Nie kojarzy się z rysunkowymi publikacjami, chociaż Thiago de Moraes prezentuje wybitne umiejętności i w tym zakresie. Humor przewija się tu w ilustracjach, chociaż nie zawsze jest możliwe eksponowanie go w każdej informacji. Nie jest to książka, która znudzi: chce się ją po kawałku odkrywać i czerpać przyjemność ze zdobywanych wiadomości. Otwiera najmłodszych na ciekawostki ze świata nauki i sztuki, zachęca do uważnego sprawdzania, kto kryje się za konkretnym wynalazkiem – i jak ten wynalazek zmienia życie całych społeczeństw. To publikacja wartościowa bez żadnych wątpliwości – przyda się dzieciom, które lubią dowiadywać się nowych rzeczy i chcą porządkować swoje otoczenie czy odkrycia. To udana kontynuacja cyklu, który Thiago de Moraes oferuje młodym czytelnikom. A dzięki rozmiarom nie da się jej przeoczyć na ladach księgarskich.

wtorek, 11 listopada 2025

Holly Jackson: Nie całkiem martwa

Must Read, Media Rodzina, Poznań 2025.

Misja

Holly Jackson wie, jak budować napięcie w powieściach sensacyjno-thrillerowych. Nie pierwszy raz na rynku wydawniczym ukazuje się książka, której dramatyczne początki tkwią w obchodach Halloween – dla kogoś świętowanie może zamienić się w koszmar. Ale ta autorka stawia na misję. Oto Jet, młoda kobieta, która została podczas imprezy zaatakowana kilkoma ciosami w tył czaszki, dowiaduje się, że ma bardzo określony termin własnej śmierci: albo zdecyduje się na operację i najprawdopodobniej umrze na stole operacyjnym, albo da sobie jeszcze tydzień życia i zabije ją tętniak, który powstanie w konsekwencji uderzenia. Jet wbrew naciskom ze strony matki postanawia wykorzystać czas, który jej pozostał – i odkryć, kto postanowił pozbawić ją życia. Rzuca się w szaleńczy pościg za (już za chwilę) mordercą, a ponieważ i tak za chwilę umrze, nie ma nic do stracenia i może zrobić absolutnie wszystko. W tym absolutnie wszystkim trochę się Holly Jackson zapomina, bo obdarza swoją bohaterkę niemal supermocami, sprawia, że Jet może dokonywać fizycznych wyczynów na miarę kaskadera – chociaż stopniowo ciało zaczyna jej odmawiać posłuszeństwa. Można jednak przymknąć oko na brak drobnych niedogodności po ciosie zainkasowanym w czaszkę, jeśli akcja rozwija się tak, jak to proponuje autorka.

„Nie całkiem martwa” to niby powieść z dnem kryminalnym: chodzi w końcu o to, żeby wykryć mordercę, a przy okazji powynajdować też rozmaite niesnaski w rodzinie – ale autorka prowadzi ją tak, żeby na plan pierwszy wyszedł niepozorny bohater, chłopak z sąsiedztwa, Billy. Billy jest wrażliwy (nawet za bardzo), delikatny i bojaźliwy. Nikogo by nie skrzywdził, nigdy nie złamałby prawa. Podkochuje się wprawdzie beznadziejnie w Jet, ale na pewno nie zrobi nic, żeby przyjaciółka zwróciła na niego uwagę. I to właśnie ten słodki mały Billy wzywa pomoc, a później przez cały tydzień towarzyszy Jet w jej dążeniu do odkrycia prawdy. Dojrzewa, mężnieje i staje się opoką. Obserwowanie tej postaci stanowi największą przyjemność śledzenia akcji w „Nie całkiem martwej” – i właśnie dla tego rozwoju można wybaczyć scenariuszowe uproszczenia. Dzieje się tu naprawdę dużo, nie wystarczy prześledzić obraz z kamer, to dopiero początek śledztwa i punkt wyjścia do długiego śledztwa – ale wszystkie metody z tradycyjnych kryminałów (choćby włos na miejscu zbrodni) biorą w łeb, tu trzeba ruchu, działania, energii i zdecydowania wszędzie tam, gdzie trzeba się wedrzeć siłą lub podstępem po konieczne informacje. Jet nic już nie przywróci do życia, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale przez tydzień może się wydarzyć jeszcze bardzo dużo i Holly Jackson to właśnie odbiorcom oferuje.

Najlepiej w tej książce wypada gra na emocjach odbiorców: bohaterka, która jest świadoma swojego bliskiego kresu, może pożegnać się z bliskimi i wyznać im to, co powinni usłyszeć. Zyskuje samoświadomość, której nie miałaby w przypadku zwyczajnej codzienności. Wreszcie poznaje zakres własnych możliwości w dziedzinie dążenia do odkrycia prawdy. „Nie całkiem martwa” to książka, która cechuje się udaną narracją (i sprawnym tłumaczeniem). Jest tu wiele sensacyjności, ale równie wiele silnych uczuć – i poza początkowym przymusowym uzasadnieniem uwolnienia bohaterki (przez skrócenie czasu pozostałego do śmierci) nie razi naiwnością.

poniedziałek, 10 listopada 2025

Sylvanian Families. Księga opowieści. 15 rodzinnych historii

Harperkids, Warszawa 2025.

Słodki świat

Kiedyś dla wrażliwych maluchów były Troskliwe Misie, teraz wyobraźnię podsycają członkowie rodzin z kręgu Sylvanian Families – bohaterów kreskówek z „prawdziwymi” postaciami. Małe figurki pokryte zamszem mają urocze pyszczki i oferują zawsze serdeczność i wsparcie. Oczywiście przeżywają rozmaite przygody, jednak bardziej z zakresu emocji na codziennych spacerach niż szarpiących nerwy (także odbiorców) przeżyć. Tu zawsze wszystko skończy się dobrze i nie będzie zbyt dużo skomplikowanych wyzwań. Chodzi przecież o to, żeby odbiorcy mogli się wyciszyć, odpocząć i przygotować do snu. W tym celu dobrze sprawdzają się pojedyncze opowiadania – tym razem zamknięte w dużym zbiorku „Księga opowieści. 15 rodzinnych historii”. Można zapewnić sobie dwa tygodnie lektur na dobranoc – i spotkań z postaciami, które wszystkie zostały zaprezentowane na początkowych rozkładówkach.

Bohaterów z Sylvanian Families jest bardzo wielu. Kilka różnych rodzin, w których każda postać jest przedstawiona z imienia – być może najmłodsi będą się orientować w tym, kto jest kim, ale w razie czego przyda się zestaw wskazówek z pierwszych stron. Piętnaście rodzin, w których zawsze jest kilku dorosłych i kilkoro dzieci w różnym wieku (od samodzielnych po oseski)… Z jednej strony można się tu posiłkować wyznacznikiem gatunkowym (pandy, myszy, pudle, foki), ale czasami trzeba dodatkowych uwag (Pręgowane Kotki, Śnieżne Króliki albo Króliki z Czekoladowymi Uszkami). W samych opowiadaniach te nazwiska rodowe niekoniecznie wybrzmiewają, ale wszystko staje się jasne dzięki ilustracjom – zdjęcia przedstawiające słodkich bohaterów mówią wszystko, a ponieważ niektóre postacie są ważniejsze niż inne, łatwo będzie dotrzeć do konkretnych rodzin.

I teraz już same historie: w Sylvanian Families króluje rodzinna atmosfera i przygody dostępne wszystkim dzieciom. Tu znajdzie się zabawa w poszukiwanie skarbów, wizyta w wesołym miasteczku, dzielenie się swoimi zainteresowaniami (hobby i codziennymi obowiązkami, które płyną z przyjemności), urządzanie domów i domków, jarmarki, biwaki i wyjścia na lody – wszystko to, co dobrze i przyjemnie się kojarzy. Zdarza się, że bohaterowie wspólnie muszą rozwiązać jakiś problem (na przykład ktoś zgubił cenny dla siebie przedmiot i potrzebuje pomocy w znalezieniu go), często też starsze dzieci wymyślają i organizują rozrywki dla młodszych, żeby nikomu się nie nudziło. Wszyscy dobrze się bawią i miło spędzają razem czas, nie da się tutaj nudzić – a twórcy przy okazji pozwalają zaradzić kłopotom, jakie mogą się pojawić. Nie ma tu wielkich dylematów ani wielkich przykrości, nawet jeśli bohaterowie muszą dostać nauczkę, żeby nie popełniać w przyszłości konkretnych błędów. Ta książka dobrze uspokaja najmłodszych, wycisza ich i zaprasza do krainy, w której rządzą sympatia, serdeczność i wrażliwość. To coś dla maluchów, które nie lubią się bać i nie przepadają za strasznymi historiami, za to chcą spędzać czas z rodzicami i słuchać czytanych przez nich bajek. Można dzięki temu budować więzi rodzinne i podkreślać to, co najważniejsze we wspólnych relacjach.

niedziela, 9 listopada 2025

Weronika Jaczewska: Rzym na chwilę

Wydawnictwo Ale, Warszawa 2025.

Rozwiązanie problemów

To jest naprawdę cudowne w romansach, że ten wyjątkowo przystojny, wyjątkowo bogaty i wyjątkowo wyrozumiały mężczyzna zawsze jest wolny, samotny i nie szuka związków, dzięki czemu można mu niemal od razu wskoczyć do łóżka. To jest naprawdę cudowne w romansach, że ona – pokaleczona, porzucona przez partnera, zdradzona, zrozpaczona i wyłączona z życia na długo, może przyjąć stereotypowo męski punkt widzenia i liczyć tylko i wyłącznie na seks i dobrą zabawę – a dzięki temu znaleźć miłość na całe życie. Weronika Jaczewska dobrze zna mechanizmy romansów oraz powieści erotycznych i pozwala swoim bohaterom na spełnianie marzeń w tym zakresie, w konwencjonalnej fabule, która idealistkom przecież się i tak spodoba.

Ona to Victoria. Pretensjonalne imię nadali jej rodzice dla przełamania codziennej szarzyzny, więcej wyjaśnień nie ma, wprawdzie równie dobrze mogłaby być Anką, ale już Szekspir pisał o znaczeniu nazwy. W tym wypadku Victoria musi się sprawdzić w wielkim świecie, a przynajmniej poza granicami kraju. Z Polski wyrzuca ją na przymusową trzymiesięczną rezydencję we Włoszech szefowa i jednocześnie przyjaciółka: w końcu autorka poczytnych romansów, która przez sytuację osobistą straciła wenę, musi ją jakoś odzyskać, najlepiej u boku gorącego Włocha. Gorący Włoch trafia się niemal od razu, młody, zdolny i ambitny perkusista, który mieszka w sąsiedztwie, idealnie wpasowuje się w obraz przystojniaka na przelotny flirt. A dalej to już wiadomo: od seksu do seksu, z małymi przerwami na poznawanie własnych traum i kręgów znajomych. Trzeba przyznać, że Weronika Jaczewska lawiruje nieźle w tych zakresach, zapomina tylko o tym, że bohaterka coś powinna w przerwach od łóżkowych wyczynów pisać – ale z motywu powieści czyni w zasadzie ramę kompozycyjną, więc da się przeżyć. I tak ważniejsze jest przecież budowanie relacji z kimś, kto do tej relacji pozornie w ogóle się nie nadaje.

„Rzym na chwilę” to książka dla tych czytelniczek, którym niestraszne są koleiny scenariuszowe. Gorącokrwisty Włoch z wielkim – powiedzmy, że talentem – nie jest kobieciarzem, ale biegłym w sztuce uwodzenia kochankiem na stałe. Victoria wie, jak podgrzewać zmysły i atmosferę w sypialni. W grę wchodzą jeszcze wielkie pieniądze i niedowartościowani rodzice (z obu stron), żeby nie było zbyt słodko. Rozrywkowa powieść na szybko daje się nawet polubić – za lekkość mimo naiwnych rozwiązań fabularnych i za opisy fantazji erotycznych, od których nie trzeba z zażenowaniem odwracać wzroku. Świadomość, z jakim gatunkiem ma się tu do czynienia, pozwala przejść przez infantylne elementy fabuły – w końcu to opowieść o wielkiej, przypadkowo znalezionej miłości, która rozwiąże absolutnie wszystkie problemy. Spełnienie marzeń czytelniczek pozbawionych szans na podobne przeżycia w swojej codzienności. Tym Weronika Jaczewska może do siebie przekonywać.

Mrówkacast - odcinek 4

Jak co niedzielę, kolejny odcinek Mrówkacastu:

https://www.youtube.com/watch?v=Vz2O2dfr3KU

sobota, 8 listopada 2025

Jorn Lier Horst: Operacja uciekinierka

Media Rodzina, Poznań 2025.

Poszukiwania

Tiril i Oliver, razem z nieodłącznym psem mają zawsze coś do zrobienia. Tym razem angażują się w śledztwo dotyczące brawurowej kradzieży klejnotów, a właściwie jej konsekwencji. Oto wiadomości telewizyjne podają, że Ronja Horgen – która nielegalnie weszła w posiadanie biżuterii Maximillianów – właśnie uciekła z więzienia, a wykorzystała w tym celu furgonetkę odbierającą rzeczy do prania. Ponieważ pralnia znajduje się blisko Biura Detektywistycznego nr 2, dzieci postanawiają rozwiązać kolejną zagadkę kryminalną – i dobrze się dzieje, bo gdyby nie one, policja pewnie nie poradziłaby sobie z wyzwaniem. Na szczęście Tiril i Oliver potrafią wyciągać wnioski, a do tego mają atuty, które pozwalają im wtopić się w otoczenie, w odróżnieniu od stróżów prawa. „Operacja uciekinierka” to kolejna książka Jorna Liera Horsta dla najmłodszych fanów historyjek detektywistycznych. Tym razem autor nie skupia się na wskazywaniu potencjalnego przestępcy, za to zachęca do gromadzenia i analizowania śladów, tropów oraz przesłanek tak, żeby na ich podstawie móc wyciągać daleko idące wnioski i w konsekwencji doprowadzić do schwytania złodziejki. Dzieci muszą wykazać się umiejętnością dedukcji, ale nie tylko – równie ważna stanie się ich kondycja fizyczna i skłonność do podejmowania ryzyka przynajmniej w pewnym zakresie.

Tiril i Oliver początkowo nie planują ujęcia przestępczyni. Na razie działają ostrożnie, chcą obejrzeć miejsca, które mogły umożliwić złodziejce ucieczkę – obserwują i myślą, to przecież nikomu nie zaszkodzi ani nikogo nie zniechęci. Bohaterowie wiedzą, że niewiele informacji uzyskaliby od dorosłych – zostaliby dość szybko odsunięci od śledztwa, bo z małoletnimi detektywami amatorami nikt nie chce współpracować. Dlatego też działają sami: dzięki rowerom dotrą w różne miejsca, a potem wystarczy tylko uważnie obserwować – na pewno dostrzeże się jakiś ślad przeoczony przez dorosłych śledczych. Tak też się dzieje. W efekcie Tiril i Oliver mogą odnotować na swoim koncie kolejny sukces.

Ten cykl – dynamicznych i bogato ilustrowanych historyjek – jest szczególnie cenny dla dzieci, które wchodzą dopiero w świat lektur. Pokazuje im bowiem, jak ważne jest czytanie i rozwijanie umiejętności logicznego myślenia. Autor wprowadza do tekstu przesłanki, które mogą być wskazówkami również dla odbiorców – tak, żeby ci ostatni tuż przed bohaterami zorientowali się, co należy zrobić i w jakim kierunku podążać, żeby odnieść sukces. „Operacja uciekinierka” to książka, w której sprawca jest doskonale znany, chodzi tylko o to, żeby odnaleźć go po ucieczce (zlokalizowanie klejnotów to już dodatkowa korzyść z odpowiednio przeprowadzonego śledztwa). Dzieci nie będą tu samodzielnie łapać złodziejki, przekażą wiadomości policji – ale trzeba im przyznać, że wykonują kawał dobrej roboty w gromadzeniu danych. Taka opowieść może rozwijać wyobraźnię maluchów i sugerować im, dlaczego warto myśleć i wyciągać wnioski z obserwacji – Tiril i Oliver przeżywają wielką przygodę w mikroskali, a razem z nimi tę przygodę mogą przeżywać odbiorcy. Dobrze skonstruowana historyjka zapewnia rozrywkę i pokazuje siłę logicznego myślenia (wspartego odpowiednimi działaniami). To coś, obok czego maluchy nie mogą przejść obojętnie.

piątek, 7 listopada 2025

Giulia Ziggiotti: Chiny. Od czerwonych lampionów po Zakazane Miasto

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Zwiedzanie świata

Kolejna orientalna publikacja we włoskim cyklu Naszej Księgarni pozwala poznać specyfikę Chin – kultury i zwyczajów, trochę języka czy kuchni. Giulia Ziggiotti zabiera młodych czytelników na wyprawę „Od czerwonych lampionów po Zakazane Miasto”. W tej bardzo kolorowej książce zmieściło się całe mnóstwo ciekawostek i faktów dla tych, którzy wybierają się w podróż i dla tych, którzy szukają inspiracji. Chiny potrafią zaskoczyć niejednym – a autorka wybiera zaledwie garść ciekawostek, które następnie rozpisuje na kolejne rozkładówki. W tomiku, który jednocześnie jest bogato ilustrowanym albumem, znalazło się sporo informacji dla dzieci i młodzieży – zachęcają one do podróży i do zwiedzania świata, ale też do poznawania innych kultur i krajów. Momentami ta książka zamienia się niemal w poradnik dla podróżujących, znajdzie się tu trochę zwrotów przydatnych, kiedy chce się nawiązać kontakt z miejscowymi (oraz uwaga, co zrobić, kiedy w używaniu tych zwrotów będzie się trochę za dobrym). Podpowiedzi, jak zachować się w restauracjach, czego spróbować i na co zwrócić uwagę. Będzie trochę o Wielkim Murze Chińskim i trochę o kaligrafii (a także o samym tworzeniu znaków).

Autorka unika ulotnej polityki, dba za to o to, żeby w książce znalazły się ciekawostki uniwersalne i ponadczasowe. W tym celu kieruje się w stronę głębokiej przeszłości, pokazuje, jak kształtowała się tożsamość kulturowa Chin. Omawia konkretne miejsca, które warto odwiedzić i zobaczyć, tak, żeby zaprosić odbiorców do wspólnego zwiedzania i zdobywania ciekawych doświadczeń. Do tego odnosi się także do charakterystycznych zjawisk i przemian społecznych – nie wszystko, co oferują dzisiaj Chiny, funkcjonowało jeszcze niedawno – warto zatem zdawać sobie sprawę z metamorfoz, jakie zachodzą w społeczeństwie. Dzieci dowiedzą się, czego się spodziewać, jeśli pojawią się w tym kraju – i co wyróżnia go spośród innych państw. Znajdzie się miejsce na wyliczenie charakterystycznych świąt i ich wyróżników, a także na rozbudowaną część poświęconą kulinariom – bo być może najłatwiej i najszybciej będzie spotkać się z egzotyką właśnie w kuchni. Dzieci poznają ważne zwroty i sformułowania – być może to będzie impuls do poznawania kultury chińskiej w przyszłości.

Za każdym razem narracja sprowadza się do kilku tematyzowanych akapitów, krótkich i będących raczej podpisami pod obrazkami niż pełnowymiarowymi opowieściami – to wystarcza, żeby zaintrygować najmłodszych i dać im punkt zaczepienia do poznawania innych państw, a jednocześnie – nie zmęczy małych odkrywców czy globtroterów. Ta książka może być impulsem do odważnych marzeń, próbą pokazania czegoś, co nie jest na wyciągnięcie ręki dla śmiałków, ale będzie dostępne w przyszłości. Chiny w tym ujęciu składają się z samych pozytywów, kuszą i urzekają – i oczywiście nie jest to pełny obraz kraju, jednak najmłodszym na razie wystarczy. Takie lekturowe rozwiązanie otwiera bowiem na poznawanie świata i przekonuje, że można cieszyć się zdobywaniem wiedzy na różne, wszechstronne tematy. Tego typu lektur powinno być na rynku jak najwięcej – żeby uświadomić dzieciom, że wszystkie kontynenty i kraje na nich warto odkrywać.

czwartek, 6 listopada 2025

Elżbieta Sieradzińska: Serce w ogniu. Burzliwe życie Josephine Baker

Marginesy, Warszawa 2025.

Uśmiech

Elżbieta Sieradzińska proponuje czytelnikom kolejną monumentalną biografię połączoną z badaniem tropów i sprawdzaniem wiadomości zostawionych przez samą bohaterkę jej tomu. A że Josephine Baker była mistrzynią kreacji, pracy jest mnóstwo – nic dziwnego, że „Serce w ogniu. Burzliwe życie Josephine Baker” to książka potężna, a zarazem bardzo ciekawa. Autorka darzy swoją bohaterkę sympatią i dobrze czuje się w jej świecie, nawet jeśli na początku tomu musi razem z wydawcą umieścić ostrzeżenie przed określeniami, które dzisiaj uważane są za obraźliwe i niepoprawne politycznie. Josephine Baker w tej wersji opowieści jest całkowicie bezpieczna – otoczona serdecznością i podziwem, niezależnie od tego, co stanie się w jej życiu.

Najpierw – ogromna bieda. Dziewczyna, która ma talent do tańczenia i przekonanie, że musi sama zapracować na siebie, żeby przetrwać. Dziewczyna, która w wieku trzynastu lat wychodzi za mąż po raz pierwszy. Dziewczyna, która ma marzenia i nie boi się ich spełniać – a może po prostu nie ma innego wyjścia, bo jej być albo nie być zależy od tego, czy znajdzie sobie miejsce w niegościnnym – a zwłaszcza dla osób o ciemnym kolorze skóry nieprzyjaznym świecie. Josephine Baker szybko uczy się prawdy o tym, że taniec wyzwala. Ma przy okazji wyczucie komizmu – wie, jak zwrócić na siebie uwagę widzów, zwłaszcza kiedy dostaje szansę na wyjście na scenę jako ostatnia z tancerek. Stroi miny, celowo błaznuje, żeby tylko wyróżnić się z grupy – i ta strategia przynosi efekty. Obojętnie, co się dzieje wokół, Josephine Baker dzieli się z odbiorcami szerokim olśniewającym uśmiechem – nie daje po sobie poznać, że coś jest nie tak, śmieje się, żeby nie płakać. I już wkrótce zaczyna podbijać świat.

To książka najpierw o tańcu, później o rewolucji w tej dziedzinie sztuki: Baker musi podjąć wysiłek autokreacji, co czasami wiąże się ze skandalami lub wyrzeczeniami. Ciężka praca to jedno – drugie to konieczność występowania nago lub prawie nago. I to w swojej karierze tancerka ma. Elżbieta Sieradzińska podąża tanecznym krokiem za Baker przez jej kolejne związki (nie odnotowuje jednak długiej listy kochanków, przypomina jedynie, że seks był przez tę bohaterkę traktowany jako rozrywka czy przyjemność i często pozbawiony głębszych uczuć). Przechodzi przez liczne ekstrawagancje (między innymi opiekę nad gepardem). Dociera do pierwszych rozczarowań i sytuacji, w których Baker przekonuje się, że talent to nie wszystko, kiedy trzeba zmierzyć się z uprzedzeniami społecznymi i rasizmem. Przedstawia komplikacje związane z drugą wojną światową, a później – sposoby na realizację uczuć macierzyńskich. Wreszcie historia zatacza koło, Josephine Baker musi pracować, żeby zarobić na swoje marzenia i utrzymać stale powiększającą się gromadkę dzieci oraz ciągle przygarnianych zwierząt. I w tym wszystkim przez cały czas jest wyczulona na najdrobniejsze przesłanki dotyczące osobistych wyborów bohaterki tomu. Josephine Baker oglądana jest z czułością i z delikatnością jednocześnie – a przecież Sieradzińska buduje gigantyczną opowieść o kobiecie, która potrafiła wypracować sobie szansę na sukces w niegościnnym świecie. I tę opowieść czyta się znakomicie.

środa, 5 listopada 2025

Ale sztuka! Kolorowanie po numerach

Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.

Rozrywka

Wiele już było różnego rodzaju publikacji kreatywnych, od kolorowanek dla dorosłych przez mandale aż po dzienniki kreatywne zwykle powiązane z charakterystycznymi seriami i bohaterami znanymi spoza literatury rozrywkowej. Ale to rozwiązanie pojawia się jako nowość w wersji książkowej, chociaż funkcjonowało już na rynku w nieco innej formie. „Ale sztuka! Kolorowanie po numerach” to wyzwanie dla tych wszystkich, którzy nie mają talentów plastycznych, a bardzo chcieliby tworzyć coś, co zrobi wrażenie na znajomych.

30 ilustracji – a przynajmniej odbiorcy muszą uwierzyć, że to ilustracje, chyba że zajrzą od razu do klucza w tomie i przekonają się, jakie rzeczy dadzą radę stworzyć – to trochę nawiązanie do dziecięcych łamigłówek i drobnych kolorowanek z kluczem. Tu każda strona to ramka pokryta bardzo jasną siatką złożoną z drobnych rombów – plus „legenda” – zestaw kolorów do użycia na konkretnej stronie. Każdy romb (poza białymi) ma swój numer, każda cyfra odpowiada konkretnej barwie wskazanej na marginesie. Wystarczy zatem wypełnić romby plamami koloru – albo odcieniami (i tu przydatna może być wskazówka na początku książki, dotycząca uzyskiwania jaśniejszych lub ciemniejszych płaszczyzn, w zależności od używanych narzędzi i od potrzeb), żeby potem cieszyć się gotową pracą. Między strony trzeba będzie włożyć podkładkę – kartkę lub tekturę, która zapobiegnie zabrudzeniu następnego potencjalnego obrazka (samo zabrudzenie nie byłoby problemem, ale może zatrzeć ślady wskazówek, a wtedy już trudniej będzie się zorientować, jakiego koloru użyć). Od odbiorców będzie zależało, czy zdecydują się na wybór obrazka ze względu na posiadane akurat kredki czy flamastry w odpowiednich kolorach, czy postawią na zaskoczenie, czy będą zapełniać strony w takiej kolejności, jak zostały ułożone (nie ma tu znaczenia kolejność, stopień trudności nie od niej zależy). Mogą też sięgnąć po podpowiedź i sprawdzić na ostatniej kartce, co mogą uzyskać. A do wyboru są fragmenty wielkich dzieł, między innymi „Dama z gronostajem”, „Niebieski koń”, „Słoneczniki” van Gogha (oraz jego charakterystyczny „Autoportret”), „Dziewczyna z perłą”, „Mona Lisa” czy „Lilie wodne” Moneta. Są też abstrakcje i wzory, które może nie zaowocują realistycznym obrazkiem, ale przyniosą wyciszenie i radość kolorowania – wzory w stylu Mondriana, Kandinsky’ego czy Eschera, do tego nawiązania do stylów i epok – wzory barokowe, op-art, art deco, art nouveau, marokańskie płytki lub motyw paisley. To wszystko pozwala rozwijać zainteresowanie sztuką, próbować swoich sił w akcie twórczym i wyciszać nerwy za sprawą skupienia nad pracą. „Ale sztuka” to książka przeznaczona dla wszystkich tych, którzy potrzebują oderwania się od zwykłych spraw i poświęcenia na prostych czynnościach niewymagających wielkiego zaangażowania emocjonalnego. To odskocznia i ratunek w codziennym zabieganiu, próba swoistej medytacji. Ciekawa propozycja, która z racji zastosowanego wyboru dzieł przenosi publikację z naiwnej kolorowanki w stronę lekcji o sztuce.

wtorek, 4 listopada 2025

Beata Biały: Męskie gadanie 2

Rebis, Poznań 2025.

Uczucia

Dwie publikacje już funkcjonują na rynku, Beata Biały dokłada do nich kolejną – drugą część „Męskiego gadania”, czyli kilkanaście rozmów ze znanymi postaciami ze świata filmu, teatru, sportu, medycyny, dziennikarstwa, muzyki itd. To rozmowy niekoniecznie biograficzne – nie dążą do odkrywania mało znanych szczegółów z życia bohaterów – chociaż czasami do tego mimochodem prowadzą. Sednem jest tutaj dotarcie do najskrytszych uczuć, emocji i przemyśleń, do których nie ma czasu się przyznawać w zwykłych gazetowych czy internetowych wywiadach. Beata Biały stawia na rozmowy, które porządkuje sobie według sobie tylko znanego klucza.

Każdemu z rozmówców odgórnie przypisuje jakąś emocję lub temat wiodący – z jednym będzie dyskutować o strachu przed przemijaniem, z innym o spełnieniu, z kolejnym bohaterem o poczuciu bezpieczeństwa, ponadto pojawią się tutaj gniew, pokora, zachwyt, sens życia, czułość, odpowiedzialność czy bunt. Nie wszystkim te narzucone kategorie pasują – niektórzy próbują wymykać się schematom, inni będą się im bez słowa sprzeciwu podporządkowywać, bo dostrzegą we własnych doświadczeniach coś, co należałoby przeanalizować i wydobyć na światło dzienne, żeby przestało budzić niepokój. Beata Biały jest dobra w nakłanianiu do zwierzeń, konfesyjny charakter książki to coś, czym przyciągnie czytelników. Każdy z rozmówców odwołuje się do swoich doświadczeń, niekoniecznie od razu znanych szerokiemu gronu czytelników – ale bez względu na biograficzne przeżycia, liczy się tu szczerość uczuć i sytuacje, które generowane są przez konkretny bieg wydarzeń. Autorka pokazuje czytelnikom, że można zanurzyć się w głąb siebie i poszukiwać tam odpowiedzi na ważne pytania – tłumaczy też, że takie odkrycia mogą doprowadzić do pogodzenia się z samymi sobą. Chce nauczyć odbiorców, że da się dotrzeć do sedna, do głębi siebie – wystarczy dłużej się zastanowić. Ta książka nakłania do refleksji nad sobą – i pokazuje, jak istotne jest rozmawianie o najskrytszych odczuciach. To oczyszcza i prowadzi do budowania własnej tożsamości. Kształtuje kodeks moralny i umożliwia wyjaśnienia niektórych reakcji czy zachowań.

„Męskie gadanie 2” to książka, która nie będzie zaskakiwać formą. Beata Biały przygotowuje sobie zestawy pytań odpowiadające wybranym emocjom, a także cytaty – aforyzmy czy skrzydlate myśli dotyczące konkretnych odczuć – żeby w odpowiednich momentach je przywołać i nadać bieg rozmowie. Wprawdzie wystarczyłoby oprzeć się na tym, co udaje jej się wyciągnąć z rozmówców, ale jeśli potrzebuje nadać rytm opowieści albo odrobinę nakierować w odpowiednią stronę, czerpie z tego typu pomocy. Każdy rozdział poprzedza jeszcze krótkim wprowadzeniem na temat poruszanych zaraz kwestii, tak, żeby czytelnicy zdążyli się odpowiednio nastroić i być może przywołać własne skojarzenia związane z zagadnieniem, które zaraz zostanie poddane dogłębnym analizom. Ponieważ jest w tej publikacji docieranie do uczuć znanych postaci, nie ma mowy o nudzie. Nawet forma – uciekająca od atmosfery skandalu czy sensacyjności – nie przeje się czytelnikom tak łatwo. Tu liczy się bowiem szczerość i zatrzymanie się nad ważnymi dla każdego kwestiami.

poniedziałek, 3 listopada 2025

Eliza Piotrowska: Kapibara Barbara i karnawał

Agora, Warszawa 2025.

Spokój

U kapibar nie ma mowy o wstrząsach, ale to nie oznacza, że nie przeżywają one rozmaitych przygód. Wręcz przeciwnie – rodzina kapibary Barbary otwarta jest na nowe odkrycia i zjawiska, nie boi się inności i chętnie poznaje wszystko, co nietypowe – a to oznacza, że ma wiele szans na owocne znajomości i twórcze wyzwania. „Kapibara Barbara i karnawał” to drugi tom przygód sympatycznej bohaterki i jej bliskich – w sam raz dla dzieci, które zaczynają samodzielnie czytać i potrzebują dowcipnych i ciekawych opowiadań, które zatrzymają je przy książce.

Eliza Piotrowska od czasu do czasu wprowadza w narracji drobne wyjaśnienia, jak to jest z kapibarami – że nie piją kawy ani herbaty albo że cenią sobie spokój – ale te ciekawostki z prawdziwego życia to tylko uprawdopodobnienie bajkowych bohaterów. Kapibary bowiem mają cały czas coś do zrobienia. Oto na przykład organizują karnawał dla wszystkich znajomych stworzeń – tak, żeby każdy mógł iść w kolorowym pochodzie i dzielić się z innymi radością, niezależnie od tego, jak wygląda jego środowisko naturalne – bo kapibary chętnie nawiązują przyjaźnie. Chociaż czasami bywa to trochę niebezpieczne, na przykład jak wtedy, kiedy jedna z bohaterek poznaje piranię i pała chęcią spotkania się z jej rodziną. Barbara przekonuje się, że od nadmiernego zamartwiania się można się rozchorować, a najlepszym lekarstwem na nieszczęśliwą miłość jest… miłość spełniona. Poznaje bobra Valdemara, narzeczonego jednej z ciotek – egzotyczny związek wydaje się być naprawdę udany. Przewinie się też przez karty książki pancernik, który nade wszystko ceni sobie spokój i samotność.

„Kapibara Barbara i karnawał” to to, co w pisarstwie Elizy Piotrowskiej odbiorcy lubią najbardziej – sporo poczucia humoru, dużo pomysłów z różnych dziedzin i szybka narracja. Eliza Piotrowska sprawia, że rysunkowych bohaterów bardzo łatwo polubić, a świat kapibar zaczyna kusić nie tylko najmłodszych. Kapibary są oazą spokoju – dają się lubić ze względu na brak wrogów i uroczy wygląd. Jak się okazuje, mają też sporą ciekawość świata i odwagę w realizowaniu marzeń. Kapibara Barbara to wdzięczna postać, która szybko przypadnie do gustu wszystkim czytelnikom: rozśmiesza i rozczula już samym swoim istnieniem, trudno sobie wyobrazić bez niej świat nie tylko dziecięcych lektur. Kapibara Barbara szturmem podbija serca czytelników – bo uosabia to wszystko, za czym mogą oni tęsknić. Jest w tym zbiorze opowiadań sporo ciepłego humoru i rodzinność, jest zestaw doświadczeń nietypowych i wytrącających z rutyny, a jednocześnie dobrze umotywowanych. Eliza Piotrowska potrafi się bawić tematem, nawiązuje do tego, co modne, ale nawet kiedy kapibary przestaną być trendy, Barbara nie zaginie – zbuduje sobie bowiem wierną publiczność. To bohaterka urocza w każdej płaszczyźnie – zachęci zatem dzieci do czytania i do traktowania lektur jako rozrywki. A przy okazji autorka zaprasza do odkrywania świata, do otwierania się na nowe doświadczenia i podejmowania – umiarkowanego – ryzyka w celu poszerzania horyzontów.

niedziela, 2 listopada 2025

Marta Krajewska: Rusałki, licha, kikimory i inne słowiańskie strachy w opowieściach

Kropka, Warszawa 2025.

Życie obok zjaw

Marta Krajewska dołącza do autorów, którzy chcą przybliżać odbiorcom – zwłaszcza tym najmłodszym – piękno słowiańskiej mitologii. Ale nie decyduje się na stworzenie kolejnego bestiariusza czy poradnika, w którym strachy ożyją. Zależy jej za to na umieszczeniu stworów z ludowej wyobraźni i przekazów w krótkich opowiadaniach i historiach pozornie prawdziwych. „Rusałki, licha, kikimory i inne słowiańskie strachy w opowieściach” to publikacja pięknie przygotowana pod kątem wydawniczym i edytorskim – i bardzo klasyczna w stylu. Zupełnie jakby autorka chciała zachować charakterystyczny dla dawnych wierzeń sposób prezentowania stworów, a jednocześnie przyciągnąć dzisiejszych odbiorców do odkrywania bogactwa ludowego dorobku. Są w tej książce krótkie historie, które bazują na przygodach dzieci z zamierzchłej przeszłości. Sygnałem owej przeszłości są nie tylko imiona bohaterów, dość egzotyczne jak na dzisiejsze czasy, ale także zwyczaje i postawy wobec rodziców. Tu dzieci muszą pomagać w chatach i przy obejściu, pracować, żeby odciążyć dorosłych, odnosić się z szacunkiem do starszych i pracować nad charakterem – tak, żeby był z nich pożytek. Nie ma mowy o rozrywkach, a jeśli już jakieś się pojawią, to zwykle prowadzą do kolejnych nieszczęść – spotkań ze zjawami z innego świata. Tu czynnikiem zapalnym może być wszystko: znaleziony w polu sierp, marzenie wypowiedziane w nieodpowiednim momencie albo słowa rzucone w kierunku drugiego człowieka bez zastanowienia. Bywa też, że stwory z fantazji przychodzą same, nieproszone, próbują znaleźć sobie miejsce w domu i pokażą się tylko wybranym, ale będą mogły potężnie zaszkodzić domownikom. Wtedy przyda się widzenie skrzatów czy duszków – żeby dowiedzieć się, co tak naprawdę zagraża bliskim i wypracować sposób działania, który pozwoli na ochronę. Bo oczywiście nikomu nic złego się nie stanie, chociaż będzie czasem naprawdę groźnie – ze stworami z dawnych wierzeń nie ma żartów. Marta Krajewska dobrze o tym wie i odwołuje się do cech, które funkcjonowały w przekonaniach społeczeństwa, portretuje stwory przekonująco i tak, żeby wywołać czasem dreszcz u odbiorców. Istotą opowiadań jest przeważnie starcie z przybyszem z innego świata. Kto nie będzie wystarczająco sprytny, silny albo odważny, ten przegra – a przegrana oznacza w najlepszym wypadku utratę życia. Dzieci tylko czasami zwracają się z prośbą o pomoc do innych, zwykle do rodziców, ale zdarza się, że i do przyjaciół. I tu niespodzianka: spotykają się wtedy ze zrozumieniem i świadomością funkcjonowania tuż obok istot z wyobraźni. Jest cały zestaw metod zwalczania niechcianych zjaw, mnóstwo podstępów i sztuczek, które pozwolą na uniknięcie złego losu. Marta Krajewska dzięki nietypowym opowiadaniom może zaszczepić w młodych czytelnikach świadomość istnienia świata wyobraźniowego, bogatego i wypełnionego barwnymi istotami. Tu nie można się nudzić. Narracja w książce kojarzy się bardziej z klasycznymi publikacjami, autorka przede wszystkim dba o odtworzenie pomysłów ludowych, nie o budowanie realistycznych scenek – ale jeśli ktoś ceni sobie mitologię słowiańską, będzie usatysfakcjonowany takimi drobnymi historiami.

Mrówkacast 3

niedziela to i kolejny odcinek Mrówkacastu: https://www.youtube.com/watch?v=uhwtoIvdnp0

sobota, 1 listopada 2025

Jennifer Lynn Barnes: Małe wielkie skandale

Must Read, Media Rodzina, Poznań 2025.

Odkrycia

W „Małych wielkich kłamstwach” debiutantki w pięknych balowych sukniach siedziały zamknięte w areszcie i bajerowały funkcjonariuszy – i ten przerywnik z teraźniejszości Jennifer Lynn Barnes wybrała, żeby przypominać odbiorczyniom, że nastolatki z wyższych sfer wcale nie muszą być grzeczne i nudne. W „Małych wielkich skandalach” bohaterki – teraz już niemal przyjaciółki – odkrywają między innymi potęgę kobiecej mocy. Tylko że aktualnie próbują się wydostać spod ziemi, przynajmniej niektóre z nich. Za to w niedalekiej przeszłości… Sawyer i Lily, Sadie-Grace i wiele innych debiutantek chcą przystąpić do Białych Rękawiczek, elitarnego i oczywiście tajnego stowarzyszenia. Jednak proces rekrutacji jest wyjątkowo trudny: tu skoki nago do wody z klifu są niczym przy kolejnych, coraz bardziej niebezpiecznych wyzwaniach. Ale wszystko ma swój powód – chodzi o stworzenie siostrzanej więzi i absolutne zaufanie, dzielenie się swoimi sekretami i znajdowanie w sobie odwagi do realizowania najbardziej ryzykownych misji, które przynosi samo życie. Bo chociaż Sawyer nie musi już rozpaczliwie poszukiwać ojca wśród kilku prawdopodobnych kandydatów, to jednak niekoniecznie może o swoich odkryciach opowiedzieć najbliższym. Pakt, jaki przed niemal dwiema dekadami zawarły nastolatki – o tym, żeby równocześnie zajść w ciążę – teraz wpływa na kolejne pokolenie. A przecież to dopiero początek sekretów. Sawyer coraz pewniej czuje się w towarzystwie, zwłaszcza że została zaakceptowana przede wszystkim przez groźną babkę – ale i pozostałe debiutantki. Teraz nie przejmuje się tak bardzo konwenansami, przywykła do nich i coraz lepiej radzi sobie, operując ironią jako bronią. Siłę zdobywa również dzięki silnym uczuciom – chłopak, na którego zwróciła uwagę, także należy do buntowników, którzy lubią ryzyko i stawianie wszystkiego na jedną kartę. Tymczasem Sawyer musi postępować ostrożnie, żeby nie skrzywdzić tych rówieśniczek, które jej zaufały.

Wydawało się, że po „Małych wielkich kłamstwach” autorka nie będzie już mogła bardziej skomplikować fabuły, tymczasem udowadnia ona, że wszystko jeszcze jest do zrobienia – także w dziedzinie gmatwania przeszłości. W pewnym momencie odbiorczyniom przydałoby się wręcz rozrysowanie zależności, układów i powiązań rodzinnych, bo nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Ale impulsem do poznawania historii staje się możliwość odkrywania niewesołej sytuacji, w jakiej aktualnie tkwią bohaterki. Jennifer Lynn Barnes nie zajmuje się błahymi problemami powtarzanymi do znudzenia w literaturze dla młodzieży – tworzy własny zestaw komplikacji i wyzwań, które na zawsze zmienią powieściowe dziewczyny. Dla odbiorczyń to odejście od schematów i wytchnienie, ucieczka przed powtarzalnością i nudą. Kryminalna wręcz akcja nie jest tym, czego spodziewałyby się czytelniczki – tym bardziej będzie wciągać. Świat debiutantek tylko z pozoru jest wypełniony dbaniem o konwenanse – pod powierzchnią kipi od burzliwych uczuć i nietypowych sposobów radzenia sobie z poważnymi problemami. Jest w tej książce szybkie tempo akcji, jest też zestaw wydarzeń dalekich od przewidywalnych – a bohaterki, które powinny zachowywać się zgodnie z wymogami starszyzny, potrafią zamienić się w intrygantki i bez wahania działać, gdy trzeba walczyć o prawdę z dużo silniejszymi przeciwnikami. I to może się podobać.