* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

środa, 18 stycznia 2017

Tadeusz Woźniak w rozmowie z Witoldem Górką: Zegarmistrz światła

Zysk i S-ka, Poznań 2016.

Porządek rzeczy

Tadeusz Woźniak ma do opowiedzenia wiele, nie tylko w związku ze swoimi muzycznymi pasjami, ale i z rodziną. Wywiad-rzeka (który po prostu musiał zostać zatytułowany od najsłynniejszego przeboju, „Zegarmistrz światła”), pokazuje te wiadomości, które słuchacze i fani z pewnością znają, na przykład z koncertów, jak i fakty mniej popularne. Tadeusz Woźniak prezentuje swoje życie oraz muzyczną karierę w krótkich, migawkowych rozmowach. Wystarczy, żeby zaproponować szybki przegląd najciekawszych wydarzeń i dokonań, chociaż wiąże się taka skrótowość z brakiem pogłębianych analiz. Artysta nie szuka zbyt długo w pamięci tego, co ulotne, nie zajmuje się też szperaniem w archiwach – pokazuje czytelnikom przeszłość w kształcie, w jakim ją tu i teraz pamięta. To oznacza częściowe ograniczenie anegdot i życiorysowych pozaencyklopedycznych historyjek, ale też Woźniak nie pozuje na gawędziarza. Sam decyduje o tym, co trafi do wiadomości odbiorców, sam też nadaje tempo rozmowom. Wydaje się, że Witold Górka jest tu zbędnym dodatkiem, kimś, kto tylko uzasadnia przejścia między tematami, ale nie steruje rozmową. To słuchacz idealny w tym sensie, że nie wtrąca się w wywody, nie przerywa, pozwala muzykowi skomentować każdy kolejny etap życiorysu, nie szuka też tanich sensacji.

Oczywiście w pierwszej kolejności książka trafi do fanów artysty. Niezależnie jednak od jej wyjściowego przeznaczenia kierowana jest do wszystkich zainteresowanych miejscem muzyka na dzisiejszym „rynku”. Tadeusz Woźniak znany jest wszystkim, bez względu na audiofilskie preferencje, jako twórca kilku evergreenów, które tu będą dość często powracać w roli punktu odniesienia. Opowiada o własnych poszukiwaniach twórczych na początku kariery – pierwszych zespołach i instrumentach, pseudonimie scenicznym (rzekomo koniecznym dla odróżnienia od innego piosenkarza). Ale ta historia ma niespodziewany dalszy ciąg – po solowych płytach z lat 70. następuje bowiem przejście do innego nurtu. Tadeusz Woźniak rozpoczyna bardzo owocną współpracę z teatrami. Nie przyniesie mu to tak wielkiej popularności czy rozpoznawalności jak przeboje, ale jest inspirującym wyzwaniem, którego warto się podjąć. To ciekawy rozdział – przegląd twórczych możliwości i wskazanie odbiorcom płaszczyzn realizacji dla dzisiejszego artysty – artysty w obecnym świecie. Dalej jest też mowa o muzyce do seriali telewizyjnych. W końcu Tadeusz Woźniak powraca do koncertowania, także rodzinnego. Przewijają się przez tę część rozmów żona, Jola Majchrzak, oraz syn, Piotr Woźniak, znany fanom muzyki z krainy łagodności. To stopniowe przechodzenie od radości wspólnego muzykowania do opowieści bardzo prywatnej, o Filipie. Filip urodził się (ponad dwie dekady temu) z zespołem Downa. Tadeusz Woźniak opowiada więc o mądrym wychowywaniu niepełnosprawnego dziecka, o wyzwaniach, z jakimi musiała się mierzyć cała rodzina (między innymi związanych ze szkołami), a i o pasjach Filipa. Przytacza zabawne koncertowe anegdoty i pomysły syna, jednocześnie dając odbiorcom cenną lekcję, jak traktować dzieci z zespołem Downa. Można by w ogóle sądzić, że to prawdziwy powód wydania książki – gdy by nie poprzedzała go spora podróż w przeszłość muzyczną.

Tadeusz Woźniak przedstawi tu sylwetkę Bohdana Chorążuka, opowie o scenicznych przyjaźniach, koncepcji strojów, o tworzeniu i o bliskich. Chociaż kolejne rozmowy-rozdziały są boleśnie krótkie, to jednak artysta wstrzelił się w rynkowe trendy i zaprezentował siebie tak, jak chciałby być postrzegany przez fanów. W „Zegarmistrzu światła” pojawia się bardzo dużo zdjęć (i z koncertów, i z prywatnego archiwum). Trochę brakuje kalendarium czy pełnej dyskografii (dość zachowawczo przy wyliczeniach na końcu tomu pojawia się słowo „wybór”), ale pasuje to do charakteru książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz