* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

poniedziałek, 16 września 2024

Tomasz Duszyński: Siedem prac detektywa Ząbka. Sport to zdrowie

Kropka, Warszawa 2024.

Pouczające zadania

Detektyw Ząbek nie musi się martwić logistyką. Pracuje w Magicznym Jorku, a świsto-transporto-klik dostarczany przez kuriera bez problemu przenosi go w miejsca, w których pojawiają się zagadki do rozwiązania. Ułatwia sobie w ten sposób Tomasz Duszyński zadanie: nie musi za każdym razem tłumaczyć się z podróży bohatera w czasie i przestrzeni, może dowolnie przeskakiwać między wyobraźniowymi światami - i nie szukać wyjaśnień dla takich decyzji. Skupia się za to na sednie działalności detektywa Ząbka, czyli na pouczaniu odbiorców w sprawach rozmaitych. W tomiku "Sport to zdrowie" - prezentującym drugą pracę detektywa - autor skupia się na dwóch kwestiach. Po pierwsze to zadanie zlecone przez burmistrza: detektyw Ząbek ma nakłonić mieszkańców pewnej jaskini do wyjścia. W jaskini mieszkają smoki, więc sprawa nie do końca wydaje się prosta, zwłaszcza jeśli trzeba użyć sprytu i odwołać się do wiedzy posiadanej przez odbiorców i bohatera, ale niekoniecznie przez samych zainteresowanych. Po drugie - to motyw ćwiczeń. Detektyw Ząbek nie musi nic robić. Magiczny przycisk przenosi go w odpowiednie miejsca, więc bohater nie ma za dużo ruchu w swojej codzienności - i przychodzi mu za to zapłacić. Coś strzyka mu w plecach i bez pomocy wiernego, chociaż złośliwego, Myszonosa detektyw Ząbek nie mógłby się wyprostować, a co za tym idzie - nie mógłby realizować kolejnych punktów swojej misji. Bohater musi się przekonać, że ćwiczenia fizyczne są niezbędne, żeby zachować sprawność i żeby móc wykonywać swoją pracę (nawet jeśli w dużej mierze ta praca polega na dedukcji). Myszonos potrafi na szczęście pomóc odpowiednim masażem, ale to nie rozwiązuje problemu - sport to zdrowie, to wpaja autor wszystkim czytelnikom. Przypomina, że trzeba zachować kondycję, bo nigdy nie wiadomo, kiedy to się przyda. Wprowadza do narracji całkiem sporo tego typu uwag - staje się to wręcz drugim wątkiem książki.

Tomasz Duszyński stara się stworzyć tomik młodzieżowy bardziej niż dziecięcy. Pozbywa się sentymentów, wprowadza mnóstwo sarkazmu do relacji detektywa i Myszonosa - a jednocześnie powraca do tego, co kojarzy się najbardziej z dziecięcymi tematami, bo przecież historia smoka wawelskiego to coś znanego wszystkim maluchom. Odwołuje się autor do mody na serie detektywistyczne i na bohaterów prowadzących swoje śledztwa, wprowadza do świadomości maluchów kolejnego agenta specjalnego - detektyw Ząbek ma trochę rozśmieszyć, a trochę nakłaniać do logicznego myślenia (a przy okazji też dawać dobry przykład, jeśli chodzi o zachowanie higieny w codzienności). Ten bohater nie boi się ryzyka, ale oczywiście w ramach swoich zadań jest chroniony przez autora, nikogo nie przerażą jego przygody i doświadczenia - za to rozbawią z pewnością. Bajka jest dynamiczna i przynosi dzieciom atrakcyjne interteksty. Bez wątpienia przypadnie do gustu młodym czytelnikom, zwłaszcza tym, którzy lubią brawurowe akcje i wyzwania.

niedziela, 15 września 2024

Judith Peignen, Ariane Delrieu: Czarownica Zora. Zakazana biblioteka

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2024.

Poszukiwanie mocy

Zora to komiksowa superbohaterka, która chwilowo musi pozostawać w ukryciu - przynajmniej nie wolno jej przyznawać się przed światem, że ma jakiekolwiek magiczne moce. Ludzie nigdy nie tolerowali obecności czarownic w swoim otoczeniu, więc nastolatka raczej nie poradziłaby sobie z ich intrygami. Po "właściwym" życiu zostały bohaterce tylko koszmarne sny - Zora na jakiś czas musi wcielić się w zwykłą uczennicę szkoły. I nie ma znaczenia, że najchętniej chrupie karaluczipsy albo inne przekąski z owadów, a zamiast po schodach jeździ windą zrobioną z kotła. W szkole ma przywdziać mundurek i zachowywać się jak wszyscy inni. Zora w szkole zdobywa nowe znajomości (chociaż część nastolatek dziwi możliwość dokonywania błyskawicznych przebiórek), jednak jej zauważalna na pierwszy rzut oka inność wyzwala rozmaite zaczepki. Łącznikiem ze światem rodziców jest dla Zory babcia - która i tak zachowuje się niekonwencjonalnie, a kiedy trzeba, używa czarów i nie przejmuje się tym, co powiedzą ludzie. Pilnuje dziewczynki, zapewnia jej dom, ale nie pozbawi tęsknoty. Z kolei Zora przekonuje się, że miejsca z jej koszmarów istnieją naprawdę i skrywają w sobie różne tajemnice - dzięki prywatnemu śledztwu, odwadze i niekonwencjonalnemu działaniu dziewczyna może dowiedzieć się czegoś o sobie. Nie zabraknie tu scen mrożących krew w żyłach, bardzo dynamicznych i wykraczających daleko poza życie przeciętnej nastolatki - tu liczy się refleks, odwaga i umiejętność posługiwania się nowo zdobytą wiedzą. Zora poznaje siebie i swoje możliwości - to zwyczajny element dorastania, ale w tym wypadku oznacza też dojrzewanie do wiedzy o czarownicach. Bohaterka, której bez przerwy grożą niebezpieczeństwa - albo ze świata baśniowego, albo z tego realnego (jeśli dziewczyna nie dostosuje się do tego, czego żąda od niej szkolna społeczność), zahartowuje się w bojach i z każdą brawurową akcją zyskuje więcej uznania czytelników. Czarownica Zora to kolejny cykl ciekawych opowieści dla fanów komiksów - drugi tom, "Zakazana biblioteka" oznacza przejście do realnej przestrzeni i konieczność mierzenia się z konsekwencjami takiego wyboru. Zora przyciąga swoją odmiennością i tym, że silnie przeżywa każdą przygodę. Tutaj działa na pograniczu światów, może czytelników wprowadzać w swoją historię - budzi sympatię choćby dzięki radzeniu sobie w każdych okolicznościach. A w tym tomie Judith Peignen i Ariane Delrieu zarysowują możliwość nawiązania ważnych relacji z rówieśnikami. Na razie dość nieśmiało, liczy się przede wszystkim wyzwanie w bibliotece - to temat przewodni komiksu. Niecierpliwi będą musieli poczekać na kolejny tom, żeby dowiedzieć się, jak dalej potoczą się losy Zory. Jest to jednak propozycja niezwykła, starannie opracowana i przenosząca do malowniczych kadrów całkiem sporą część niezbędnych wyjaśnień i komentarzy. Jest "Zakazana biblioteka" komiksem, który odbiorcy z przyjemnością będą czytać - w tle przewijają się bowiem wyzwania związane z byciem nastolatkiem w nowym środowisku, a temat czarownic i ich dziejów może wyzwolić nowe zainteresowania i tematy poszukiwań.

sobota, 14 września 2024

Zofia Stanecka: Wieliczka, czyli przygoda w kopalni

Harperkids, Warszawa 2024.

Pilna pomoc

Żeby przekonać dzieci do tego, że książki mogą służyć rozrywce, należy przedstawiać najmłodszym ciekawe i barwne historie, które rozśmieszą, zaintrygują, rozbudzą wyobraźnię i pokażą światy, do których w normalnych warunkach nie ma się dostępu. Zofia Stanecka świetnie o tym wie, zatem w tomiku „Wieliczka, czyli przygoda w kopalni” sięga po wydarzenia niezwykłe. To trzeci poziom serii Czytam sobie, więc trzeba nie tylko zaprosić dzieci do dłuższej lektury, ale jeszcze zafundować im wielką przygodę połączoną z poznawaniem nowych słów (rozszyfrowywanie znaczeń odbywa się dzięki słowniczkowi, który znajduje się na końcu książki, tak najmłodsi uczą się korzystania z przypisów). Wszystko zaczyna się w chwili, gdy Klucha, nauczyciel, zabiera swoją klasę na wycieczkę do Wieliczki. Smartfon, Bryła i ich koleżanka (istota ludzka identyfikująca się jako dziewczyna) Blaszka tam przeżywają najwięcej. Spotykają bowiem skrzata Czesława i jego przyjaciela wodnika Ano, którzy muszą zorganizować ekspedycję ratunkową. Pojawia się tu bowiem ktoś – może wygląda jak jednorożec, ale nie wiadomo do końca, widać jedynie, że jest bardzo, ale to bardzo chory i bez pomocy wkrótce rozstanie się ze światem. Dzieci razem z baśniowymi stworkami muszą zatem przemierzać podziemne korytarze i wymyślić, jak podróżować w czasie. „Wieliczka, czyli przygoda w kopalni” to historyjka bazująca na fantazji. Nie ma tu rzeczywistych zmartwień, problem jest wzięty z pozarealnej sfery – ale nie przeszkadza to w zaangażowaniu się w historię. Odbiorcy szybko zaczną kibicować młodym ludziom z książki, zwłaszcza że bohaterowie do idealnych nie należą – to zwyczajne dzieciaki, które czasami się kłócą, mają swoje ksywy i niekoniecznie lubią chodzić do szkoły – łatwo się z nimi identyfikować. Z kolei baśniowy świat wprowadza dużą dawkę humoru, Zofia Stanecka wybiera tutaj wiele czynników rozweselających odbiorców, bo też i dzięki temu ma szansę na przyciągnięcie uwagi dzieci. „Wieliczka, czyli przygoda w kopalni” to pełnowartościowa i pełnowymiarowa historia. Dzieje się tu sporo i szybko, nie ma zbyt dużo miejsca na planowanie, trzeba od razu działać – czas jest ważny. Z kolei motyw podróży w czasie wyzwala szereg pytań, które odbiorcy mogą sobie zadawać i dzięki temu pozostać przy lekturze. Zofia Stanecka bardzo dobrze czuje się w każdej przestrzeni, którą kreuje – jest świadoma tego, czego oczekują od niej najmłodsi, którzy dalej jeszcze muszą ćwiczyć sztukę poznawania liter i sięgać po książki dla treningu. Urozmaica im ten trening – zaprasza do wspólnego przeżywania historii. A przecież jest autorką, którą dzieci mogą znać już z wcześniejszych serii i „młodszych” bohaterów – to autorka sprawdzona i świetnie przyjmowana przez czytelników. Trzeci poziom cyklu Czytam sobie to bardzo udana propozycja dla wszystkich, którzy nie chcą nudzić się przy książkach – takie historie powinny być podsuwane najmłodszym właśnie po to, żeby zareklamować im książki i nie zniechęcać do czytania. A trzeba tu jeszcze wspomnieć o młodzieżowych i zabawnych ilustracjach Kasi Kołodziej, która również błyskawicznie zyska aprobatę małych odbiorców.

piątek, 13 września 2024

Lucy Maud Montgomery: Dolina Tęczy

Marginesy, Warszawa 2024.

Dzieci

Po kilku "plotkarskich" tomach przygód Anne Shirley - koncentrujących się na dorosłym życiu w małych miejscowościach - przychodzi czas na przypomnienie tego, co w literaturze czwartej znacznie bardziej istotne. Lucy Maud Montgomery w "Dolinie Tęczy" sięga do wcale nie tak beztroskiego dzieciństwa pociech Anne i Gilberta, a także ich przyjaciół - dzieci pastora. "Dolina Tęczy" w przekładzie Anny Bańkowskiej nie różni się specjalnie od poprzednich przekładów, chyba jedynie zmianami onomastycznymi (niechęć do spolszczania imion - i poszukiwanie nazw kwiatków), co widać zwłaszcza w chwili, gdy trzeba oddać w gwarze wszelkie niedoskonałości językowe bohaterów mniej wyedukowanych. Powraca tu nawet słynne "znanie Józefa". W "Dolinie Tęczy" jest mroczna zapowiedź przyszłej Wielkiej Wojny, która zaburzy wszelkie plany młodych postaci - ale zanim do tego dojdzie, pojawi się cały szereg komicznych przygód. I przy okazji - oskarżenie małomiasteczkowych plotkar i dewotek doprowadzających swoją nadgorliwością do wielu nieszczęść.

Prym w tej części wiedzie Mary Vance, mała uciekinierka. Sierota, źle traktowana przez kobietę, którą ją przygarnęła, decyduje się na jedyny ratunek, jaki przychodzi jej do głowy - podróż w nieznane. Mary Vance trafia do Doliny Tęczy - miejsca, które stanowi fantastyczną przestrzeń do zabaw i marzeń dla dzieci Blythe'ów i ich nowych znajomych - czworga dzieci pastora. Mary Vance jest pewna siebie i samodzielna, zaradna i bezczelna - bywa też niegrzeczna, co fascynuje całe towarzystwo. Mary Vance stanowi wentyl bezpieczeństwa dla dobrze wychowanych dzieci: na własne oczy obserwują one, co się dzieje, kiedy ktoś łamie reguły i żyje po swojemu. To musi zaimponować i rozbudzić wyobraźnię, a do tego i ciekawość. Mary Vance nie liczy się z nikim, chociaż zna zasady, których powinna przestrzegać. Ale właśnie dlatego może stać się autorytetem dla gromadki dzieci. Spory wpływ ma na córki pastora: Faith i Unę - dzieci Anne tym razem schodzą na drugi plan, stanowią raczej stonowane tło dla wybryków przyjaciół. Mary Vane nauczy pozbawione matki dzieci, jak dbać o siebie - i przy okazji przekona je, że można radzić sobie z opinią publiczną, może w sposób mało konwencjonalny, ale bardzo skuteczny. Tutaj rytm wciąż nadają reguły ze świata dorosłych - trzeba się im podporządkowywać, żeby przetrwać. Bohaterka świetnie zdaje sobie z tego sprawę, a czego się dowie - przekaże dalej. Nie zawsze zresztą w sposób delikatny. W tym tomie mnóstwo jest przygód w starym stylu, takich, które przyciągną najmłodszych do przebrzmiałej już serii. "Dolina Tęczy" to kwintesencja dzieciństwa - nieskrępowanej radości istnienia. A jednak do tej przestrzeni także mają wstęp poważne i dorosłe troski - w tym motyw karania za nieposłuszeństwo czy... wyboru żony i macochy dla potomstwa. "Dolina Tęczy" to powieść wielowymiarowa, która może ponownie zwrócić uwagę na serię przygód o Anne Shirley.

czwartek, 12 września 2024

Agnieszka Łubkowska: Ćwiczymy koncentrację

Nasza Księgarnia, Warszawa 2024.

Spokój

Dwoje dzieci, ośmiolatki - Ada i Kuba - mają czasami problemy ze skupieniem się na lekcjach (lub na innych obowiązkach). W serii Szkoła i ja Anieszka Łubkowska proponuje zatem zestaw obrazków i ćwiczeń, które pozwolą ćwiczyć koncentrację i uczyć się wyciszania w takich momentach. Ada i Kuba mają stać się przewodnikami dla odbiorców - to oni potrzebują wsparcia i to oni testują na sobie kolejne zadania. Chodzi o to, żeby nie pouczać nadmiernie odbiorców, a żeby podsunąć im oraz im rodzicom sprytne sztuczki na trening. Autorka zwraca uwagę na znaczenie koncentracji w codziennym życiu (zwłaszcza w szkole), pokazuje, kiedy koncentracja jest niezbędna, przypomina, jaką rolę odgrywa sen, ćwiczenia fizyczne, odpowiednie jedzenie. Wymienia rozpraszacze charakterystyczne w dzisiejszym świecie - zwraca uwagę na działanie elektronicznych gadżetów na uważność u dzieci, podkreśla konsekwencje przebodźcowania. Jednak najważniejsze są tutaj podpowiedzi i porady, jak się zachowywać, kiedy trzeba zawalczyć o skupienie i skoncentrować się na przykład przed odrabianiem zadań. Ćwiczenia tu przedstawiane najlepiej wykonywać w parach - dzieci z książki radzą sobie najczęściej same, jedno przyjmuje rolę przewodnika, drugie - wykonuje zadania, ale zdarza się, że oboje - Ada i Kuba - czekają na wskazówki kogoś dorosłego. Dla odbiorców to jasny sygnał - można bez problemu czytać książkę z dzieckiem, albo podsunąć ją rodzeństwu do wzajemnej pracy. Ćwiczenia zostały opisane dokładnie, krok po kroku i tak, żeby łatwo było je zapamiętać dzieciom. Do tego pojawiają się komentarze, które rozwiewają wątpliwości, czy aby na pewno takie zadania przyniosą właściwy efekt. Jeśli jakieś ćwiczenie wydaje się zbyt trudne, przeważnie bohaterowie uprzedzają takie komentarze ze strony dzieci - podkreślają, że zadanie wymaga więcej wysiłku, ale też nagrodą jest zyskanie kolejnej supermocy. To powinno maluchy przekonać.

Książka jest bogato ilustrowana - Paulina Nachman stara się cały czas przytrzymywać dzieci przy tomiku, zachęcać je do wertowania publikacji i do sprawdzania, jakie pomysły przyniesie autorka. Szkolny świat pozbawiony jest wprawdzie ostrych i kontrastowych kolorów, ale nasycone barwy przyciągają wzrok i przypominają o zwyczajności odbiorców. Sporo dzieci dzisiaj ma problemy z koncentracją z różnych względów - dlatego książka "Ćwiczymy koncentrację" może się dla nich okazać wybawieniem i zestawem bardzo przydatnych wskazówek. Warto pochylić się nad kolejnymi ćwiczeniami, żeby usprawnić działania dzieci, warto też przeanalizować drugoplanowe podpowiedzi - te związane z organizacją trybu życia czy doborem posiłków - w końcu brak skupienia staje się już niemal chorobą cywilizacyjną, czas na to, żeby rodzice świadomie wybierali elementy otoczenia wpływające na rozwój dziecka. "Ćwiczymy koncentrację" to ważna propozycja - konieczna dla wszystkich animatorów i wychowawców, pedagogów, ale i troskliwych rodziców, którzy chcą zapewnić dzieciom jak najlepszy start w proces edukacji. To bardzo konkretna pozycja, wypełniona wartościowymi uwagami. Pomocna we wprowadzaniu dziecka w szkolne obowiązki - ale też upraszczająca codzienną komunikację.

środa, 11 września 2024

Michael Cunningham: Dzień

Rebis, Poznań 2024.

Przeżycie

Kolejny wybitny autor pokazuje, że nie trzeba bać się tematu pandemii w literaturze pięknej - zwłaszcza kiedy ma się na nią subtelny pomysł i wykorzystuje jako tło a nie jedyny pretekst do opowiedzenia historii. "Dzień" to tom, w którym Michael Cunningham pokazuje poranek, popołudnie i wieczór z piątego kwietnia kolejno 2019, 2020 i 2021 roku. Zatrzymuje się na jednej - chociaż dość niezwykłej rodzinie. Isabel i Dan to małżeństwo, w którym wypaliło się uczucie. Nie ma już szans na wskrzeszenie tego, co łączyło dwoje ludzi, nic nie pomoże w odbudowaniu rodziny. Wiadomo, że ucierpią na tym dzieci - nastoletni Nathan i kilkuletnia ale rezolutna Violet. Bo przecież Robbie, brat Isabel, który próbuje oswoić homoseksualizm, jakoś sobie poradzi nawet bez opoki w postaci Wolfe'a. Angażuje się w budowanie jego życiorysu, przeczesuje internet w poszukiwaniu idealnych blogowych zdjęć - próbuje uwiarygodnić bohatera, który nigdy nie istniał inaczej niż w wyobraźni rodzeństwa. Wolfe to odskocznia od ponurej czasami - a czasami po prostu mało barwnej - rzeczywistości. Jest tu jeszcze mężczyzna, który bardzo chciałby stworzyć związek z kobietą, której podarował swoje nasienie - teraz nie potrafi wrócić na ustaloną wcześniej pozycję, marzy o tym, żeby uczestniczyć w życiu syna i przekonać do siebie jego matkę. W świat wypełniony troskami z różnych aspektów międzyludzkich wkracza pandemia. Wypełniona pytaniami i wątpliwościami, wypełniona lękami - zwłaszcza w wykonaniu najmłodszych absurdalnymi. Pandemia odcina Robbiego na Islandii akurat w momencie, w którym mógłby się przydać jako autorytet komuś bliskiemu.

Michael Cunningham skupia się na detalach. Codzienne przeżycia, przemyślenia i doświadczenia postaci są pozornie mało istotne w szerokiej perspektywie - ale im samym wytyczają granice prywatnego kosmosu. Przy zaangażowaniu we własne zmartwienia łatwo przeoczyć problemy innych - i to właśnie często się dzieje, nawet w najbardziej empatycznych domach. "Dzień" uświadamia odbiorcom, jak łatwo jest przeoczyć sygnały ostrzegawcze, zignorować je w pośpiechu i zabieganiu i doprowadzić do katastrofy przez zaniechanie. Autor rezygnuje ze schematów obyczajowych i z tradycyjnych historii międzyludzkich, skupia się za to na prawdziwości psychologicznej i na tym, czego bohaterowie dowiadują się o sobie na przestrzeni trzech lat - chociaż prezentuje zaledwie drobne wycinki z ich egzystencji i relacji. "Dzień" to powieść, która od początku uwodzi, wciąga w świat prywatny postaci i angażuje w ich dylematy. Tu każde zderzenie marzeń i rzeczywistości zamienia się w coś, co intryguje czytelników - nie ma szans na obojętność wobec przedstawionych historii. Michael Cunningham celowo spowalnia akcję, wykorzystuje rozmaite zabiegi pozwalające na rozciągnięcie dnia - wszystko po to, żeby odbiorcy mieli czas na zastanowienie się nad wyborami bohaterów i nad znaczeniem ich w domu. Chociaż daleko tu do sielanki i do ukojenia, Cinningham zatrzymuje czytelników w przestrzeni wykreowanej na potrzeby Isabel - tu liczy się prawda i prawdziwość, trafność w ocenie postępowania i kolejnych kroków postaci. Każdej można kibicować i współczuć, za każdą można podążyć - chociaż z różnych powodów. To znakomita lektura.

wtorek, 10 września 2024

Nauka z komiksem. Era dinozaurów. Kres potęgi, czyli dinozaury kredy

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2024.

Poszukiwania

Na bazie produkcji Disneya kierowanych do dzieci w wieku wczesnoszkolnym pojawia się seria komiksów pod szyldem Nauka z komiksem. "Era dinozaurów. Kres potęgi, czyli dinozaury kredy" to okazja do poznawania prehistorycznych stworów i ich zmierzchu - najbardziej zależy na tym zabawkom z plecaka Bonnie. Można je podzielić na dwie kategorie: jedne to gadżety z bajek animowanych, charakterystyczne i rozpoznawalne dla kolejnych pokoleń odbiorców. Te zabawki będą stanowić ekspedycję ratunkową, bo, owszem, taka będzie potrzebna w historii. Z kolei druga grupa zabawek to dwa dinozaury i widelec - przyjaciele, którzy chcą rozwikłać tajemnicę zniknięcia prehistorycznych gadów. Korzystając z okazji, że Bonnie idzie wybrać sobie książki do czytania, bohaterowie wyruszają na wyprawę po bibliotece. W końcu tu najszybciej znajdą potrzebne informacje - przynajmniej dopóki nikt nie zwróci na nich uwagi. Jest to możliwe, jeśli zachowają ostrożność. Jeśli nie... cóż, Bonnie nie będzie mogła wrócić do domu z kompletem przyjaciół. Dinozaury wypatrują tomów, które zawierają odpowiedzi na nurtujące je pytania - liczą na łut szczęścia, ale też na współpracę, w końcu działają razem i dzięki temu są silniejsze. Kiedy docierają do źródeł naukowych, mogą sprawdzać, kiedy i w jakich okolicznościach wyginęli ich przodkowie (sytuacja nie jest przesadnie dramatyczna, skoro przetrwali - co prawda w formie zabawek, ale nikt się nad tym nie będzie zastanawiać). W praktyce oznacza to, że części komiksowe są fabularno-bajkowe: dinozaury chodzą po bibliotece i szukają materiałów dla siebie. Z kolei kiedy już bohaterowie trafią na odpowiednią książkę - zagłębiają się w jej treść, a wyczytane fakty pojawiają się jako strony edukacyjne, plansze i ciekawostki już bez otoczki komiksowej także dla odbiorców. Dzięki temu dzieciom łatwiej będzie przyswajać wiedzę podzieloną na przystępne i niewielkie porcje, a bohaterowie nie stracą na dynamiczności i rozmachu. Tu tematem jest wyginięcie dinozaurów, ale trzeba przecież przyjrzeć się istniejącym gatunkom i sprawdzić, jakie miały szanse na przetrwanie. Nie tylko wyjaśnienia dotyczące losów Ziemi się tu liczą, ale też garstka wiadomości na temat dawnych gadów. Kluczowa jest informacja, co się stało z dinozaurami - po drodze można zatem przemycić całkiem sporo wiadomości na ich temat. Dzieci będą to chłonąć razem z postaciami - w końcu spora część małych odbiorców interesuje się dinozaurami i potrzebuje danych z nimi związanych. Dzięki formie komiksu odbiorcy nie zmęczą się procesem zdobywania wiedzy - mogą za to dobrze się bawić i czytać dla przyjemności, a fakty zapamiętywać przy okazji. "Kres potęgi, czyli dinozaury kredy" to opowieść wartka, wypełniona potrzebą pośpiechu - i to łatwo czytelnicy zrozumieją. Bajkowe ilustracje i filmowa wyobraźnia twórców to elementy, które zapewnią sukces serii - jest tu też pomysłowy sposób na przyciągnięcie dzieci do serii i wręcz zmuszenie ich do ponownej lektury: to test wiedzy na końcu cyklu.

poniedziałek, 9 września 2024

Joanna Jagiełło: Wzgórze Snów

Harperkids, Warszawa 2024.

Zmiana w czasie

Joanna Jagiełło zachęca dzieci do ćwiczenia czytania (i do czytania dla przyjemności, w końcu "Wzgórze Snów" ukazuje się w cyklu Czytam, bo lubię) za sprawą podróży w czasie i konfliktu pokoleń - to nośne i ponadczasowe zagadnienia, które zwykle budzą zainteresowanie zwłaszcza młodszych grup odbiorców, bo uświadamiają, że można wpłynąć na bieg wydarzeń albo wprowadzić niezwykłe rozwiązania działające na wyobraźnię w nietypowy sposób. Tutaj autorka tworzy przestrzeń pozbawioną elektronicznych gadżetów - nieprzypadkowo nie da się naładować smartfonów, chociaż w kamperze elektryczność w gniazdkach właściwie jest dzięki generatorowi. Liczy się bowiem przygoda w starym stylu. Z kolei, co niezwykłe, konflikt pokoleń objawia się na linii dziadkowie - wnuki, a to rzadkość. Z rodzicami bohaterowie tej książki nie mają najlepszych relacji, zresztą średnie pokolenie wyrusza na zagraniczne wczasy, żeby nacieszyć się sobą. Dzieci mają z kolei udać się z dziadkami do miejsca dzieciństwa tych ostatnich. Nitąd - wioska, którą łatwo i zgodnie z prawdą byłoby nazwać Nikąd, jak też jeden z bohaterów czyni - nie jest przyjaznym miejscem. Nie ma tu nic, co przyciągnęłoby followersów, a przecież Kostka nagrywa vlogi ze swojej codzienności i walczy o oglądalność. Aleks to młody filozof, który cały czas siedzi z nosem w książkach. A Gucio - najmłodszy z rodzeństwa - to jeszcze dziecko. Problem w tym, że nikt z tej trójki nigdy nie był w dziczy, nie spędzał czasu poza cywilizacją, co bardzo irytuje dziadków. Ci z kolei są przyzwyczajeni do zupełnie innego trybu życia i mogliby dać wnukom nauczkę. Wspólne wakacje to nie powinna być arena do wzajemnych pretensji i sporów, ale na to się właśnie zanosi. Tyle że Joanna Jagiełło w odpowiednim momencie usuwa z pola widzenia przewodników po głuszy. Dziadkowie wiedzieliby, jak sobie radzić z rozpalaniem ogniska i czy można się bać przechodzenia przez cmentarz nocą - wnukowie muszą się dopiero przekonać, czy poradzą sobie z dala od internetu i wygód. Dla Kostki problemem jest siusianie w krzakach, ale z biegiem czasu staje się to najmniejszym ze zmartwień. Na jakiś czas koniec z internetem i kontaktem z fanami, teraz trzeba przetrwać. A być może i pomóc komuś wypełnić jego misję. "Wzgórze Snów" to klasyczna przygodówka, powieść, która ma zachęcić do czytania za sprawą nietypowych wydarzeń i grożących dzieciom niebezpieczeństw. Liczy się tu odejście od znanego świata w stronę postaci z wierzeń (autorka ożywi kilka stworów z podań ludowych) i w stronę głębokiej przeszłości - Joanna Jagiełło próbuje trochę zasypać przepaść międzypokoleniową, sugeruje czytelnikom, że to, co oni znają z własnej codzienności, jeszcze dwa pokolenia wcześniej wcale nie było naturalne i oczywiste. "Wzgórze Snów" to książka, która daje do myślenia, ale też przypomina o przeżyciach i doświadczeniach nieoczywistych dla dzisiejszych dzieci. I dzięki temu ta książka będzie przyciągać odbiorców.

niedziela, 8 września 2024

Agnieszka Jeż: Przewina. Sprawy Soni Kranz

Luna, Warszawa 2024.

Nałóg

Agnieszka Jeż dała się czytelniczkom poznać jako autorka powieści obyczajowych, a później przerzuciła się na kryminały - i być może dzięki praktyce w ocenianiu ludzkich charakterów i relacji między bohaterami jest w stanie do siebie przekonać także w tym gatunku. "Przewina" to kolejna powieść w serii Sprawy Soni Kranz - i historia, która zaintryguje ze względu na doświadczenia głównej bohaterki oraz jej życiowe dylematy. W Kowalowej znajduje się ośrodek terapeutyczny dla osób borykających się z różnymi nałogami. Wśród pacjentów jest Tadeusz Cichosz - który wkrótce umiera. Szybko wychodzi na jaw, że komuś zależało, żeby śmierć wyglądała na samobójstwo, ale jednocześnie też ów niesprecyzowany ktoś bardzo chciał się upewnić, że Cichosz na pewno opuścił ziemski padół. Stąd "podwójne" zabicie człowieka. Sonia Kranz musi zająć się tą sprawą - ale właściwie śledztwo staje się dla niej ucieczką od codzienności. Bo ta codzienność atakuje ze wszystkich stron. Matka, która zachowuje się bardzo toksycznie (i z której wpływów policjantka uwalnia się dopiero dzięki terapii), córka, która wkracza w wiek dojrzewania i przeżywa pierwszy poważny związek, a nawet kochanek - FWB - człowiek, który pozwala Soni na rozładowanie napięcia seksualnego - wszyscy stają się przyczyną dylematów i wątpliwości. Morderstwo w miejscu, które powinno zapewniać schronienie i opiekę, pozwala na chwilowe odroczenie zwyczajnych spraw. Sonia Kranz skwapliwie z tego korzysta, zdając sobie sprawę, że od pewnych rzeczy nie uda jej się uciec. "Przewina" to zatem z jednej strony toczące się cały czas śledztwo - zbieranie informacji, poszukiwanie tropów i rozwiązań zagadki - a z drugiej zestaw wydarzeń ważnych dla samej bohaterki. Sonia Kranz nie jest idealna, właśnie dzięki swoim rozterkom i nieumiejętności ułożenia sobie życia według jasno określonych schematów może rozbudzać zainteresowanie odbiorców. Agnieszka Jeż dużo miejsca poświęca właśnie na kreowanie rodzinnych i okołorodzinnych spraw, buduje przekonujące sytuacje psychologiczne - wie, jak zaprosić czytelniczki do lektury. Powieść kryminalna zyskuje dzięki temu lekkość, nie ma tu klimatu noir i epatowania grozą, nie liczą się szczegóły śledztwa, raczej sam proces zdobywania wiadomości. "Przewina" to historia dwutorowa - i właśnie dzięki temu może zyskać szersze grono odbiorców. Sama bohaterka z kolei jest gwarancją stałej publiczności - autorka tak kończy książkę, żeby z utęsknieniem czekać na kolejną część i sprawdzić, jak rozwiążą się pewne kwestie. Agnieszka Jeż wie, jak budować intrygę, chociaż czasami ułatwia sobie pewne wyjaśnienia - nikt nie będzie jej mieć tego za złe, skoro potrafi prowadzić wartką i ciekawą narrację. Ma pomysły na wykreowanie sytuacji i na budowanie napięcia - a jednocześnie wie, że liczy się sama lektura. Dobrze panuje nad słowami i zaprasza odbiorców do świata, który czerpie sporo ze zwyczajności, a jednak przez skumulowanie trosk staje się jeszcze bardziej intrygujący.

sobota, 7 września 2024

Gabriela Rzepecka-Weiß: Kukuryku! Afera w kurniku!


Kropka, Warszawa 2024.

Plotki

O tym, co się dzieje, kiedy ktoś wyolbrzymia, rozsiewa plotki i zmyśla, mówią bohaterowie książki Gabrieli Rzepeckiej-Weiß "Kukuryku! Afera w kurniku". Wszystko wygląda dość niewinnie - przynajmniej do czasu. Zwierzęta gospodarskie, żeby zabić nudę, zajmują się przygotowywaniem radiowej audycji. Kurnikowa Rozgłośnia Radiowa - bo tak nazywa się całe przedsięwzięcie - nadaje program dla wszystkich. Prezenterem jest kogut, a kury nioski zajmują się zbieraniem i dostarczaniem mu tematów, im bardziej nośnych i sensacyjnych tym lepiej. Kury spotyka wiele pochwał i ciepłych słów, przynajmniej na początku - bo błyskawicznie okazuje się, że istnieje ogromna różnica między dziennikarstwem a roznoszeniem plotek. Niestety kury nie kierują się dziennikarską etyką (ani żadną etyką), zachowują się tak, że ich postawa stanowić może jedynie przestrogę dla innych i informację, jakich sytuacji, osób i scenek unikać w życiu. Kury knują, podsłuchują, snują intrygi, a jeśli czegoś nie zrozumieją, nie dosłyszą albo nie poznają do końca - nic nie szkodzi, wymyślą sobie ciąg dalszy, dopowiedzą to, czego świadkami nie były. Z takich pomysłów tworzą audycje radiowe. Kogut nie weryfikuje sensacyjnych doniesień, zresztą wszystkim się wydaje, że im więcej skandali w mediach, tym lepsza słuchalność - w związku z tym jednak, że kurnik jest w okolicy dość opiniotwórczy, bohaterowie audycji, często nieświadomi rozmiaru przerysowań, popadają w kolejne tarapaty albo konflikty z innymi. Kury jątrzą i skłócają wszystkich ze sobą - wydawać by się mogło, że zmyślanie na temat innych jest niewinne i nie przyniesie długofalowych konsekwencji, tymczasem kolejni mieszkańcy gospodarstwa na własnej skórze przekonują się, jak bardzo krzywdzące są niesprawdzone opinie i plotki. Przed pseudodziennikarkami nic się nie ukryje, nie ma mowy o dotrzymywaniu sekretów albo o walce o prawdę. Brukowe media są bezlitosne - i to właśnie autorka pokazuje odbiorcom. Oczywiście kury musi spotkać nauczka, jednak zanim do tego dojdzie, pojawi się całe mnóstwo spraw i scenek, które uświadomią najmłodszym, jak niewłaściwe jest zachowanie samozwańczych dziennikarek.

Autorka w tej książeczce stawia na wyrazistość w kolejnych obrazkach, dba o to, żeby do dzieci dotarło, jak dużo zła wyrządzają kury swoimi plotkami. W formie to drobne opowiadania, proza, która w chwilach emocjonalnego wzburzenia zamienia się w prozę rymowaną - współbrzmienia ukrywane w tekście powinny przypaść do gustu najmłodszym i przyciągać je do słuchania opowieści. Warto przyjrzeć się zachowaniom kur i przedyskutować z dziećmi ich postępowanie - żeby wytłumaczyć dokładnie, co i dlaczego nie powinno mieć miejsca w żadnej społeczności. Takie lektury, chociaż sięgają aż do świata dorosłych, przydadzą się najmłodszym w porządkowaniu ich codzienności i związanych z nią wyzwań. Nie chodzi tu przecież wyłącznie o tworzenie audycji radiowych, a o sam mechanizm plotki, która krzywdzi innych i która prowadzi do kolejnych niesnasek. Wyolbrzymianie i korzystanie z wyobraźni w chwilach, gdy powinno się prezentować fakty także uświadomi dzieciom, dlaczego nie wolno mijać się z prawdą. Jest to zabawna i dynamiczna historia, ale do tego niesie ważne przesłanie. Tomik jest ładnie ilustrowany: Dorota Prończuk dba o to, żeby chciało się oglądać kolejne strony.

piątek, 6 września 2024

Anna Sakowicz: Listy do A. Mieszka z nami Alzheimer

Poradnia K, Warszawa 2024 (wydanie II).

Pretensje

Anielka nie za bardzo wie, co myśleć o całej sytuacji w domu. Bo niedawno wprowadziła się do nich babcia i wszystko się pozmieniało. Babcia jest chora, co bohaterce cierpliwie tłumaczą jej rodzice i starsza siostra, Patrycja - ale Anielka wyrzuca to z myśli i świadomości. Woli uznać, że z ukochaną babcią zamieszkał niewidzialny pan, pan A., który jest odpowiedzialny za wszystkie nieszczęścia, smutki i problemy. Anielka próbuje na swój sposób radzić sobie z sytuacją - a ta nie jest prosta, bo nawet mama Anielki ma kłopoty z przyzwyczajeniem się do nowych wyzwań. Babcia czasami jest zwyczajną babcią, kochającą i miłą, ale znacznie częściej zachowuje się dziwnie. Nie pachnie już tak, jak dawniej (bo zdarza jej się nie utrzymać moczu, nie mówiąc o tym, że zażywane przez nią lekarstwa także nie pozostają bez wpływu na odczucia wrażliwego dziecka), myli imiona (uparcie nazywa swoje wnuczki imionami dzieci), ale przede wszystkim wykonuje dziwne czynności, które wyzwalają lęk u wszystkich. Pewnego dnia na przykład wyciąga zapasy jedzenia z lodówki, żeby zamiast nich poustawiać na półkach buty. Nie rozumie, dlaczego nie powinna tak robić, nie docierają do niej prośby ani awantury ze strony córki. Dlatego Anielka postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i przekonać pana A., żeby opuścił babcię i żeby w ten sposób wszystko wróciło do normy. "Listy do A. Mieszka z nami Alzheimer" to książka wzruszająca i wstrząsająca. Anna Sakowicz przygląda się tu postępom choroby i scenom, na jakie człowiek nigdy nie może się przygotować - obserwowanie, jak ktoś bliski traci powoli kontakt z rzeczywistością jest wyjątkowo bolesne. Anielka musi zatem w przyspieszonym tempie dojrzeć - na razie ocenia po swojemu wszystko, czego jest świadkiem. Pozwala sobie na silne emocje wobec choroby - pan A. staje się obiektem pretensji i żalu, ale to niestety nie skłania go do opuszczenia domu. Anielka nie ustaje w wysiłkach, nawet jeśli jej infantylne pomysły nie budzą aprobaty innych członków rodziny. Babcia nie daje wsparcia, a mama stale chodzi podenerwowana. Zwłaszcza że choroba postępuje i wyzwala coraz bardziej niepokojące zachowania. Anna Sakowicz odmalowuje rzeczywistość codzienności z chorym w listach małej dziewczynki - Anielka przedstawia kolejne wydarzenia, które pokazują zmiany i kłopoty, przypomina dorosłym, że najmłodsze pokolenie też cierpi, boi się i potrzebuje pomocy - o czym łatwo zapomnieć, gdy trzeba zająć się najstarszymi. Jednak autorka nie chce przerażać odbiorców, ta książka o wiele bardziej wpłynie na pokolenie dorosłych, którzy mogą się zaraz mierzyć z podobnymi zmartwieniami. Autorka tłumaczy, że czasem nie wystarczy opieka bliskich i potrzeba specjalistycznego wsparcia, ale jednocześnie uświadamia czytelnikom, że bycie z chorą osobą jest bardzo ważne. Pokazuje różne oblicza choroby, oswaja z tematem, który dzieciom wydać się może bardzo egzotyczny. Ewa Beniak-Haremska ilustruje tutaj książkę trochę w stylu Iwony Chmielewskiej, oddala pozory bajkowości, stawia na dość ponury realizm. "Listy do A" to publikacja, która ma przyzwyczajać do Alzheimera w rodzinie (a żeby pan A. nie pozostał do końca zły - autorka dodaje posłowie, w którym omawia sylwetkę Alzheimera i istotę choroby). To książka ważna i potrzebna, chociaż niewesoła.

czwartek, 5 września 2024

Cazenove, Larbier: Mali bogowie. Centaur by się uśmiał

Egmont, Świat Komiksu, Warszawa 2024.

Z dzieciństwa

Cazenove i Larbier mają świetny pomysł na to, jak zainteresować młodych odbiorców mitologią grecką, a przy okazji porządnie rozśmieszać nie tylko najmłodsze pokolenie. Seria komiksów Mali bogowie dotyczy tych, którzy dopiero przygotowują się do wstąpienia na Olimp – dzieci, z których dopiero wyrosną wielcy bogowie. Na razie mali bohaterowie najchętniej dokazują, kombinują, jak wymigać się od szkolnych obowiązków albo uczą się czegoś na własnych błędach. Sporo przy tym zabawy i śmiechu, nie może zresztą być inaczej w świecie, w którym roi się od dzikich bestii, fantastycznych potworów i dziwacznych stworzeń. Zmiana perspektywy – z dorosłych i poważanych postaci na niesforne kilkulatki przynosi pole do popisu dla komika – i Cazenove bardzo dobrze to wykorzystuje.

W tomiku „Centaur by się uśmiał” zasada gatunkowa się nie zmienia. Pojawiają się krótkie, maksymalnie kilkustronicowe opowiastki, na stronie mieszczą się cztery wersy z kadrami, bo na poszczególnych ilustracjach znajduje się bardzo dużo szczegółów. Bohaterowie są tu przedstawiani z rozmachem, bardzo duży nacisk autor kładzie na ich mimikę i ogólnie na całą ekspresję – to przyciąga wzrok nawet dorosłych czytelników i będzie się podobać odbiorcom w różnym wieku. Siłą tych komiksów jest mocne puentowanie każdej historii z osobna – pojawiają się tu liczne zaskoczenia i pomysły, które rozśmieszają, a do tego wymuszają zestawianie komiksów z wiedzą na temat „dorosłych” wersji mitów. Cazenove stawia na uzupełnienie znanych wszystkim motywów, na pokazanie ich z innego ujęcia i z innymi akcentami – tu nie liczą się kary wieczne, a jedynie drobne nauczki dla dziecięcych bohaterów, przechytrza się rzadziej bogów, a częściej – nauczycieli. Można jednak przejść przyspieszony kurs mitologii zwłaszcza że pojawiają się w książce często prawdziwe nazwy kolejnych bohaterów, albo używane przez nich artefakty, sytuacje i sceny, gatunki i tematy powracające w mitologii – tyle że tutaj pełnią zupełnie inną funkcję. Działają na zapamiętywanie i budowanie skojarzeń, a jednocześnie funkcjonują jako wygodny punkt odniesienia do tworzenia żartów. Głównym przesłaniem jest w tym wypadku humor, na drugim miejscu jednak można postawić edukowanie najmłodszych (i starszych czytelników) w zakresie mitologii greckiej. Liczy się dobra zabawa, a przy okazji przypominanie podstawowych wiadomości i zjawisk charakterystycznych dla starożytnych bogów. To strzał w dziesiątkę: w wersji dla dzieci i przez dzieci prezentowanej pojawia się całe mnóstwo wypadków, dowcipów i ciekawostek. A ponieważ mitologia mocno bazowała na wyobraźni – jest tu i pole do popisu w ilustracjach. Faktycznie nie tylko śmiech, ale i podziwianie kolejnych kadrów mają tu znaczenie – autorzy fascynują i często przywołują robiące duże wrażenie sceny (olbrzym stugłowy!). Wydaje się też, że doskonale się przy tworzeniu tego komiksu bawią – bo każda opowiastka wypełniana jest po brzegi śmiesznymi scenkami, a także rozrywką samych postaci. Jest tu kolorowo, jest ciekawie, jest wesoło i można serię potraktować jako przyjemne zetknięcie się z tym, co w szkole wypada bardzo poważnie.

środa, 4 września 2024

Bluey, Strumyk

Harperkids, Warszawa 2024.

Zabawy

Dawniej dzieci potrafiły bawić się wszędzie i nie potrzebowały do tego wymyślnych urządzeń ani stałego podtrzymywania wyobraźni przez bodźce zewnętrzne. Tak przynajmniej stwierdzi pokolenie dzisiejszych dziadków, dla których przygoda Blue – zabawnego niebieskiego psa z kreskówki – nie ma w sobie nic dziwnego. To najmłodsi będą odkrywać uroki przyrody i możliwości płynące z wyjścia poza własną strefę komfortu. Wszystko zaczyna się od nudy – Blue nie może już wytrzymać na placu zabaw, każdą atrakcję przetestowała kilka razy i brakuje jej pomysłów na kolejne rozrywki. Bohaterka nie wie jeszcze, że propozycja wyprawy nad strumyk (z tatą, żeby było bezpiecznie) uświadomi jej, że to nie od urządzeń i zabawek zależy jej radość. Nad strumykiem Blue czuje się trochę zagubiona: początkowo nie radzi sobie z wymyślaniem, czym się zająć – na szczęście w pobliżu jest tata, który dużo objaśni (chodził nad ten strumyk, gdy sam był mały), a do tego otoczenie zapewnia moc atrakcji. Blue przekonuje się, jak przyjemne może być obserwowanie przyrody – ale dowiaduje się też, że świat poza placami zabaw jest „bardziej”: bardziej kłujący, bardziej szorstki, bardziej zasiedlany przez rozmaite żyjątka. Trzeba się do tego przyzwyczaić, trzeba to zaakceptować – dlatego tak ważne są spacery i zmiany w codziennych zadaniach. Blue nie stanie się żadna krzywda, może jedynie dowiedzieć się czegoś o sobie i własnych lękach: inni bohaterowie, którzy razem z tatą wyruszają na tę wycieczkę, odważnie eksplorują nieznane tereny, cieszą się przygodą i dążą do sprawdzania wszystkiego na własnej skórze. Blue jest ostrożna, nie chce zrobić sobie krzywdy, ale też nie wie, czego się spodziewać po otoczeniu. Nie musi przyznawać się do swojego lęku – inni tego nie zauważą, a sama bohaterka trafi do najmłodszych czytelników dzięki precyzyjnie – mimo dość ogólnej i szybkiej, pobieżnej narracji – nakreślanym reakcjom. Blue boi się i co do tego dzieci nie będą mieć wątpliwości. Nie trzeba tu ani przedstawiania jej stanu, ani tłumaczenia – wszystko stanie się jasne dla odbiorców dość szybko, sami w końcu przeżywają podobne dylematy w podobnych (albo niekoniecznie podobnych) okolicznościach. Blue jest tutaj po to, żeby oswajać strach, żeby uświadamiać, że nic złego się nie dzieje i że można spokojnie wziąć udział w ekspedycji.

Drobny tomik z nastawieniem na warstwę graficzną a nie tekstową przypadnie do gustu małym fanom Blue i jej bliskich. To opowieść prowadzona dynamicznie i bez przystanków na opisy – liczy się akcja, wszystko to, co wydarza się w codzienności Blue dla dzieci będzie satysfakcjonujące i atrakcyjne. Przy okazji twórcy mogą odnieść się do sytuacji znanych odbiorcom z doświadczenia i przypomnieć, że strach ma wielkie oczy. A do tego podsuwają dorosłym pomysł na to, co robić, jeśli atrakcje na placu zabaw znudzą się pociechom.

wtorek, 3 września 2024

Rafał Witek: Statek gagatek

Harperkids, Warszawa 2024.

Rejs

Często jest tak, że w książeczkach z cyklu Czytam sobie – ze względu na panujące w nich zasady dotyczące choćby niestosowania dwuznaków – autorzy sięgają po słowne wygibasy i słowa, które nie zdążyły jeszcze zaistnieć w świadomości maluchów. Można się zastanawiać, czy to utrudnienie ćwiczeń czytania, czy wręcz przeciwnie – poszerzanie zdolności językowych i kompetencji. Tomik Rafała Witka „Statek gagatek” raczej te kompetencje podnosi, chociaż są tu i dziwactwa tekstowe, kiedy ktoś „cmokta”, a załoga „lula” (zamiast spać, bo zmiękczenia też nie są tu dopuszczane). Autor jednak opowiada dzieciom w ograniczonej objętości kilkuset wyrazów przygodę na pełnym morzu, więc ma szansę przyciągnąć do tomiku kilkulatki. Statek gagatek to statek, który ma swoje humory i swoje pomysły. Bez względu na to, jak działa na nim załoga – a bardzo się stara, żeby coś ciekawego zaproponować pasażerom – sam statek może sprawić trochę niespodzianek. Nieprzypadkowo przecież nazywa się tak, jak się nazywa. Rafał Witek bawi się zatem morskimi motywami, a co za tym idzie – przyzwyczaja dzieci do języka związanego z pobytem na statku. Może to być poszerzenie horyzontów najmłodszych albo rodzaj literackiej egzotyki – z pewnością część słówek będzie musiała zostać przez rodziców objaśniona, bo najmłodsi mogą sobie sami nie poradzić ze wszelkimi cumowaniami i kokpitami, ba nawet nazwy w rodzaju Honolulu czy ukulele, chociaż bez wątpienia dźwięczne i rytmiczne, mogą sprawić trudność dzieciom, które dopiero uczą się czytać. „Statek gagatek” to zatem propozycja, która jest lekturowym wyzwaniem, ale też przyjemnością – w końcu autor stawia na wielką przygodę w wakacyjnym stylu, a Jola Richter-Magnuszewska sięga po graficzne rozwiązania, które przykują uwagę. Ta książeczka została tak przygotowana, żeby podczas czytania łatwo było śledzić kolejne wydarzenia i porównywać je z własnymi codziennymi doświadczeniami. Każdy może uczestniczyć w niezwykłym rejsie – Rafał Witek się o to postarał. Mały picture book przydaje się w lekcjach czytania – to opowieść daleka od tradycyjnych, dynamiczna i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, autor stosuje też od czasu do czasu niby przypadkowe współbrzmienia, żeby jeszcze bardziej rozbawić dzieci i zaprosić je do ćwiczenia czytania. „Statek gagatek” to publikacja dla tych maluchów, które nie lubią rutyny i dążą do tego, żeby odkrywać samodzielnie jak najwięcej – może przypaść do gustu dzieciom, które nie mogą usiedzieć w miejscu. Bo i na tym statku znajdą ludzi uwielbiających zabawę i niespodzianki. „Statek gagatek” to tomik przyjemny, idealnie pokazujący założenia serii Czytam sobie i wspomagający pracę w ćwiczeniu rozpoznawania liter przez najmłodszych – taka propozycja w cyklu uświadamia kilkulatkom, że książki mogą służyć rozrywce.

poniedziałek, 2 września 2024

Mateo Guerrero, Tristan Roulot: Las czasu. Dzieci kamienia

Egmont, Warszawa 2024.

Poszukiwania

To jak serial w odcinkach, a gdyby w końcu stworzyć edycję zebraną i jedną wielką komiksową historię – nie będą ustawać wyrazy zachwytu. Na razie jednak Tristan Roulot pisze, a Mateo Guerrero rysuje fantastyczne przygody Dzieci kamienia. To fantastyka zamykana w działających na wyobraźnię kadrach. W głębi lasu, do którego nikt niepowołany nie będzie mógł się zapuścić nie istnieje starość. Starzenie się jest niemożliwe, księżyc w zasadzie nie przesuwa się po niebie, czas nie biegnie, nikt nie zastanawia się nad tym, co przyniesie przyszłość – bo większych zmian nie będzie. Wszyscy są tu dziećmi, za sprawą magicznego kamienia zatrzymanymi w pewnym momencie dorastania. Jednak kiedy ten stan rzeczy zostaje poważnie naruszony – złodziejka niszczy cenny kamień i kradnie jedną z części – dzieci muszą wyruszyć na wyprawę. Wiedzą, jak zresztą wszyscy bohaterowie przygodówek drogi, że muszą trzymać się razem i razem działać. Jeśli tego nie zrobią, wszyscy zginą – śmierć przyjdzie znacznie szybciej niż by się przypuszczało, a zmiany będą już nieodwracalne. Bohaterowie przekonują się zresztą o tym – nie wszystkie rejony są chronione przez magiczny kamień, więc łatwo jest zajrzeć w to, co nieuchronne. Opowieść urywa się dość nagle, pozostawiając odbiorców w niedosycie – pewnie każdy z czytelników chciałby zamknięcia pewnego wątku, tymczasem trzeba będzie czekać na kolejny zeszyt z serii.

Ten cykl jest pięknie wydany, w twardej oprawie i na kredowym papierze, dopasowane jest to do rozmachu stylistycznego w obrazkach. Mateo Guerrero traktuje ilustracje komiksowe jak małe dzieła sztuki. Inspiruje się wyraźnie mangowymi motywami, ma też filmowy sposób prowadzenia historii – przydaje się to w budzeniu zainteresowania komiksem wśród różnych grup wiekowych. Chociaż „Las czasu” to książka kierowana przede wszystkim do młodych czytelników – dzieci, które dorosły już do bardziej rozbudowanych narracji i do młodzieży – może spodobać się również dorosłym fanom fantastyki. Tu mniej liczy się wątek ruszania w drogę i poszukiwania cennych kryształów – jest to zresztą wyeksploatowany w tekstach popkultorowych motyw – bardziej jakość grafik. Guerrero cechuje się zdecydowaną kreską i zapełnia kadry wieloma szczegółami, dba o detale, które budują klimat całej opowieści, a także uprawdopodobniają samych bohaterów. Jest to propozycja starannie przygotowana, pełna nasyconych kolorów, ale też rozbudzających wyobraźnię scenerii. Autor decyduje się na spore jak na młodzieżowy komiks kadry – ale powiększanie przestrzeni ma dużo sensu, bo dzięki temu można zmieścić więcej informacji, które nie trafiają do tradycyjnej narracji. Rysunki przenoszą tu znacznie więcej treści niż dialogi, a całość nabiera dynamiki dzięki prostym chwytom tutaj przekształcanym na niemal baśniowe sceny. Roi się od niezwykłych stworzeń, a twórca ilustracji nie boi się koloru i przenoszenia przez niego emocji. Jest tu sporo zapierających dech w piersiach rozwiązań, więc też i zachwytów nad książką może być wiele – to dzieło wysokiej klasy.

niedziela, 1 września 2024

Borysław Czyżak: Kolekcja. Opowieści o współczesnej sztuce polskiej

Marginesy, Warszawa 2024.

Różnice

Żeby jak najlepiej poznawać sztukę, warto poświęcić czas na detale, na przyglądanie się pojedynczym dziełom albo konkretnym twórcom – i traktować to jako punkt wyjścia do dalszych lekcji. Borysław Czyżak w „Kolekcji” analizuje dzieła i biografie ośmiorga artystów: jest tu Wacław Taranczewski, Henryk Stażewski, Koji Kamoji, Erna Rosenstein, Maria Anto, Zuzanna Janin, Jarosław Modzelewski i Magdalena Abakanowicz – i rzeczywiście chociaż część nazwisk będzie odbiorcom znana, o sporej liczbie twórców odbiorcy nie będą mieli pojęcia. A Borysław Czyżak spokojnie prezentuje kolejne dokonania i pomysły, relacje w grupach artystycznych oraz związki rodzinne, komentuje wszystko, co mogło mieć wpływ na artystyczne wybory i na same dzieła. W książce pojawiają się reprodukcje – i to akurat bardzo się przydaje, bo kiedy autor postanawia opowiedzieć obraz, to z reguły robi to tak, że trudno byłoby sobie wyobrazić treść, zawartość płótna i ogólne wrażenie – bardzo interesujące staje się zderzenie słowa i obrazu, zaskakujące często i również mocno subiektywne. Borysław Czyżak fascynuje się twórczością tych, których wybrał do swoich szkiców. Jest w stanie prowadzić czytelników przez życiowe doświadczenia twórców i przez tematy powracające w ich sztuce. Oczywiście traktuje to bardzo wycinkowo, nie mógłby zresztą w niewielkich objętościowo artykułach zawrzeć wszystkiego – ale podsuwa czytelnikom tyle, żeby samodzielnie mogli później kontynuować poznawanie sztuki. Ważnym dla Czyżaka motywem są przeżycia wojenne lub – traumy starszego niż twórcy pokolenia, które odbijają się potem w sztuce ich dzieci. Przesłania w dziełach często wiążą się z kontekstami pozaartystycznymi, politycznymi lub historycznymi – i warto mieć wiedzę na temat biografii, żeby zrozumieć konkretne decyzje. W ten sposób Borysław Czyżak może uzasadnić sięganie do życiorysów i sprawdzanie zestawu przeżyć, które kształtują postacie ze szkiców jako twórców. Inaczej trudno by było wyjaśnić czerpanie z prywatnych spraw. Jednak dla Czyżaka elementy łączą się nierozerwalnie, wynikają z rzeczywistości dalekiej od sztuki – sztuka to następstwo życia. I tak autor prezentuje kolejne sylwetki.

Zwykle punktem wyjścia jest dzieło, które pozwala na snucie opowieści o artyście. Wydaje się jednak, że sieć wzajemnych relacji także w pewien sposób wpływa na wybieranie tematów: Borysław Czyżak wspomina o zależnościach i o spotkaniach, które stawały się inspiracjami. Często wybiera sytuacje czy sceny, które wydają się prawdopodobne jako źródło sztuki – a następnie pokazuje związki między rzeczywistością i tym, co pojawia się w gotowych pracach. Podaje czytelnikom szczegóły, których nie przenoszą dzieła – co pozwala inaczej interpretować obrazy lub rzeźby. „Kolekcja” to rodzaj prywatnego przewodnika po wycinku historii sztuki – połączonego z oglądaniem konkretnych, wybranych przez autora, prac. Takie rozwiązanie może się sprawdzić: da czytelnikom pojęcie o tym, co dzieje się w pewnych kręgach w sztuce współczesnej, umożliwi śledzenie trendów i zależności. Borysław Czyżak serwuje zestaw ciekawych szkiców biograficznych i dotyczących tworzenia – od strony powstawania pomysłów. Książka „Kolekcja” spodoba się tym, którzy o sztuce pojęcia nie mają i nawet jeśli chcieliby czegoś się dowiedzieć – nie wiedzą, od czego zacząć. To publikacja dla zainteresowanych wyobraźnią artysty.

Już rysuję! Zwierzęta

Kropka, Warszawa 2024.

Proste rysowanie

Poradników dotyczących rysowania jest na rynku całkiem sporo i każdy, nawet ten, kto uważa, że nie ma talentu, znajdzie tu coś dla siebie. Książki tego typu kierowane są przeważnie do najmłodszych, chociaż i dorośli znaleźliby tu dla siebie inspiracje. Najprościej jest przyciągnąć do publikacji dzieci tematem zwierząt – i w „Już rysuję! Zwierzęta” właśnie taka strategia została przez Dorotę Prończuk, autorkę ilustracji, wybrana. Książka składa się z trzydziestu rysunkowych podpowiedzi: fokę, koguta, konia, kozę, królika, lwa, małpę, owcę, pingwina, niedźwiedzia czy słonia – i inne stworzenia – można tu narysować w mocno uproszczonej i całkiem zabawnej wersji dzięki trzem krokom. Za każdym razem pojawiają się okienka z kolejnymi elementami i obejrzenie ich pozwala na uzupełnianie własnego rysunku. Zwierzęta mają zawadiackie miny i nadają się do bajkowych scenerii. Od razu pojawia się też w tomiku miejsce na własne próby: większą część jednej strony na rozkładówce zajmuje miejsce na ćwiczenia i rysunki – tuż pod wskazówkami, tak, żeby nie trzeba było zbytnio skakać wzrokiem. Ale w „Już rysuję! Zwierzęta” jest jeszcze jedna niespodzianka dla dzieci: strona sąsiadująca z treningową zawiera scenkę – ślimak na liściu czy wielbłąd na pustyni, wśród prostych elementów krajobrazu. Tu pojawia się jednokolorowe tło, a gotowe kontury można pokolorować. Jednak zostawione jest też miejsce na własne uzupełnienie scenki – trzeba wykorzystać dopiero co nabyte umiejętności i narysować konkretne stworzenie, wrysować je w obrazek. Dzięki temu dzieci zobaczą od razu, czy udało im się zapamiętać podpowiedzi i czy radzą sobie z wyzwaniem (nie można przesadzić z rozmiarami swojego dzieła), a przy okazji przekonają się, że poradnik ma wymiar praktyczny, bo gotowymi postaciami można ozdabiać kolejne własne obrazki. Takie rozwiązanie zachęca do pracy i do ćwiczenia ilustracji – a przecież to niezbędne, żeby móc pochwalić się nowymi zdolnościami. Dzieci od razu przekonają się, że zamieszczone tu wskazówki mogą się przydać w zwykłych codziennych rysunkach – i wykorzystają je. „Już rysuję! Zwierzęta” to książka, która nie przytłacza objętością, ale zawiera to, co niezbędne, żeby nabrać pewności w tworzeniu – poprawia warsztat, przekonuje dzieci do ćwiczeń i steruje ich wyobraźnią, bo przecież na podstawie stylu obrazków z tomiku można będzie tworzyć własne kolejne stworzenia i dowolnie zasiedlać nimi prace.

Obrazki są tu nieskomplikowane, ale zwierzęta, które w efekcie podpowiedzi powstaną, mają swój charakter. To powinno przekonać najmłodszych do podjęcia wysiłku i trenowania rysowania – zresztą ten wysiłek nie będzie przesadnie duży, a zaowocuje ciekawymi graficznymi propozycjami, bo przecież maluchy raczej nie poprzestaną na prześledzeniu podpowiedzi z tomiku, tylko zechcą kontynuować przygodę z rysowaniem. A jeśli dostaną narzędzia – w tym wypadku lekcję, jak rysować – mogą wzbogacić własne prace i tworzyć nowe historie obrazkowe. Co ważne: nie ma tu tekstu, nie ma nic do czytania, więc nawet te maluchy, które jeszcze liter nie znają, będą wiedziały, jak się bawić.