Marginesy, Warszawa 2025.
Życie
Jeśli dla dzieci lekturą obowiązkową jest od lat „Ania z Zielonego Wzgórza”, to dla dorosłych taką lekturą powinien być „Błękitny zamek” – nawet ze świadomością wszelkich archaizmów i zmian obyczajowych. Lucy Maud Montgomery obraca się tu w świecie kompletnie obcym czytelnikom – ale przesłanie, jakie wypracowuje za sprawą Valancy Stirling, jest ponadczasowe i powinno się znaleźć w świadomości każdego. Valancy to dwudziestodziewięcioletnia kobieta – uznawana przez wszystkich za starą pannę i tłamszona bezlitośnie przez całą rodzinę. Bliscy nazywają ją „Gnuś” i traktują pobłażliwie – Valancy nie może o sobie decydować, musi zawsze być posłuszna i nie ma szans na szacunek, bo też nie zdobędzie męża. W świecie, w którym o wartości kobiety decyduje małżeństwo, jakie zawarła, może to być tragedia. Ale Valancy, chociaż ma dosyć i próbuje odrobinę się buntować, nie zdziała nic. Może tylko uciekać w myślach do swojego błękitnego zamku – przestrzeni wymyślonej, która daje jej ukojenie. Przynajmniej do poważnego przełomu. Kiedy wybiera się bez obecności członków rodziny do lekarza – ma od dawna problemy z sercem i potrzebuje konsultacji medycznej – a później dowiaduje się, że został jej maksymalnie rok życia, zmienia się. Nie ma już nic do stracenia i wreszcie może zacząć funkcjonować na własnych zasadach. Zaczyna od przeciwstawienia się bliskim, mówienia, co myśli o konwenansach, a kończy na wyprowadzce i oświadczynach – to ona prosi o ślub mężczyznę wyklętego ze społeczności. I tak zaczyna się zupełnie nowe życie Valancy, a Błękitny zamek pojawia się w rzeczywistości.
Jest to powieść, która dzisiaj może momentami wybrzmiewać naiwnie – zwłaszcza że w dobie śmiałych erotyków w małżeństwie Valancy największą perwersją jest czytanie książek – ale liczy się w niej najbardziej podejście, które pokazuje, że nigdy nie jest za późno na zawalczenie o swoje marzenia. Valancy została już skreślona, jedyne, na co mogłaby liczyć, gdyby została w swojej społeczności, to ślub z o wiele starszym wdowcem. Realizowanie pomysłów krewnych wiązać się może ze zniewoleniem i brakiem szczęścia: zresztą życie, które prowadzą matka Valancy czy jej kuzynki, nie jest godne pozazdroszczenia: nic się w nim nie dzieje, liczą się tylko opinie innych. Tymczasem Valancy, która odrywa się od toksycznej społeczności, przekonuje się, że nawet za cenę potępienia przez rodzinę może być naprawdę szczęśliwa – i doświadczać rzeczy, z których wcześniej nawet nie zdawała sobie sprawy.
Valancy Stirling przypomina odbiorcom coś ważnego: nie da się żyć marzeniami innych, trzeba kształtować własną rzeczywistość – i ryzykować, nawet jeśli będzie się to wiązało z rozczarowaniami po drodze do celu. „Błękitny zamek” to powieść, która chociaż miejscami się starzeje, to jednak da się polubić i przyniesie czytelnikom kilka ważnych przemyśleń. Można spokojnie sięgnąć po tę książkę dla przyjemności i żeby przekonać się, że żadne przeszkody się nie liczą, kiedy próbuje się żyć po swojemu.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lucy Maud Montgomery. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lucy Maud Montgomery. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 8 września 2025
sobota, 18 stycznia 2025
Lucy Maud Montgomery: Rilla ze Złotych Iskier
Marginesy, Warszawa 2025.
Cień wojny
Na początku bohaterowie serii o Anne – znanej jako Ani z Zielonego Wzgórza (i tego raczej żadne tłumaczenia nie zmienią) są dość zirytowani, że gazety poświęcają miejsce na informowanie o zamachu na jakiegoś arcyksięcia na drugim końcu świata, zamiast zająć się plotkami interesującymi lokalną społeczność. Szybko jednak przekonują się, że rzeczywistość może ich dopaść w każdej chwili. Chłopcy z wielu rodzin postanawiają zaciągnąć się do wojska – ziszcza się dawna wizja Waltera, jednego z synów Anne. Tyle że tu nie ma mowy o romantycznych porywach: wszyscy są świadomi zagrożenia, widmo przygody nie ma większego znaczenia przy moralnych wyborach. Matki muszą udzielać zgód na wyjazd synów na wojnę – zostają na miejscu i razem z córkami znajdują sobie zajęcia, żeby nie oszaleć ze zmartwienia.
Tymczasem Rilla kończy piętnaście lat i zamierza cieszyć się młodością. Nie chce iść na studia, uważa, że jej rodzeństwo już zdobyło wykształcenie i ona może zająć się uciechami życia. Martwi się liczbą ewentualnych adoratorów, zastanawia się, czy ktoś poprosi ją do tańca na pierwszym balu. Rilla jest płocha i próżna, ale najmłodsze dziecko Anne może przecież bujać w obłokach i popełniać błędy młodości. Przynajmniej do czasu. Bo oto Rilla staje się nieoczekiwanie wojenną matką – zajmuje się osieroconym maluchem i próbuje wychować dziecko, przeżywając kolejne dramaty związane z chorobami czy brakiem uczuć macierzyńskich. Nikt nie pomaga jej w opiece nad chłopcem – dorośli uznają, że to jej zmartwienie (skoro dokonała konkretnego wyboru), a sama Rilla jest bardzo dumna i nie chce rezygnować ze zobowiązania. Drga też coś w jej życiu uczuciowym – ale równie ważne są perypetie braci i przyjaciół, którzy trafili na front. Wiele się tu dzieje i nawet jeśli Lucy Maud Montgomery znajduje miejsce na przemycanie plotek z codzienności mieszkańców, o wiele ważniejsze staje się politykowanie. Podczas spotkań towarzyskich oraz nabożeństw trzeba się liczyć z tym, że rozmowa zejdzie na wieści z frontu i poprowadzi do rozważań o powinnościach młodych ludzi, o poświęceniu i bohaterstwie. Rilla pisze listy (jak wszyscy bohaterowie w całej serii), albo odczytuje wiadomości od Waltera, prowadzi też dziennikowe zapiski, dzięki którym wiadomo, co przeżywa i z czym się mierzy. Nie zabraknie w książce także zwyczajności – rozmaitych relacji międzyludzkich, kłótni i nadziei na wspólną przyszłość. Bardzo oddala autorka od Anne – teraz liczy się pokolenie jej córki oraz… zestaw wspomnień nawiązujących do wydarzeń z poprzednich tomów. Charakteryzuje się ta książka dynamiką, której poprzednie części nie mogły mieć – a to za sprawą tematyki wojennej, narzucającej wręcz tempo i zestaw silnych emocji. Często motywy wojenne były w książkach z literatury czwartej ukrywane – tutaj wychodzą na pierwszy plan. Prawdopodobnie dlatego, że autorka przyzwyczaiła się do myśli, że odbiorcy dorastają razem z nią i nie trzeba ich chronić przed tym, co najgorsze. Przygody Rilli odróżniają się mocno od poprzednich części serii – ale dzięki temu dzisiaj mogą funkcjonować jako jedna z ciekawszych powieści w tym cyklu.
Cień wojny
Na początku bohaterowie serii o Anne – znanej jako Ani z Zielonego Wzgórza (i tego raczej żadne tłumaczenia nie zmienią) są dość zirytowani, że gazety poświęcają miejsce na informowanie o zamachu na jakiegoś arcyksięcia na drugim końcu świata, zamiast zająć się plotkami interesującymi lokalną społeczność. Szybko jednak przekonują się, że rzeczywistość może ich dopaść w każdej chwili. Chłopcy z wielu rodzin postanawiają zaciągnąć się do wojska – ziszcza się dawna wizja Waltera, jednego z synów Anne. Tyle że tu nie ma mowy o romantycznych porywach: wszyscy są świadomi zagrożenia, widmo przygody nie ma większego znaczenia przy moralnych wyborach. Matki muszą udzielać zgód na wyjazd synów na wojnę – zostają na miejscu i razem z córkami znajdują sobie zajęcia, żeby nie oszaleć ze zmartwienia.
Tymczasem Rilla kończy piętnaście lat i zamierza cieszyć się młodością. Nie chce iść na studia, uważa, że jej rodzeństwo już zdobyło wykształcenie i ona może zająć się uciechami życia. Martwi się liczbą ewentualnych adoratorów, zastanawia się, czy ktoś poprosi ją do tańca na pierwszym balu. Rilla jest płocha i próżna, ale najmłodsze dziecko Anne może przecież bujać w obłokach i popełniać błędy młodości. Przynajmniej do czasu. Bo oto Rilla staje się nieoczekiwanie wojenną matką – zajmuje się osieroconym maluchem i próbuje wychować dziecko, przeżywając kolejne dramaty związane z chorobami czy brakiem uczuć macierzyńskich. Nikt nie pomaga jej w opiece nad chłopcem – dorośli uznają, że to jej zmartwienie (skoro dokonała konkretnego wyboru), a sama Rilla jest bardzo dumna i nie chce rezygnować ze zobowiązania. Drga też coś w jej życiu uczuciowym – ale równie ważne są perypetie braci i przyjaciół, którzy trafili na front. Wiele się tu dzieje i nawet jeśli Lucy Maud Montgomery znajduje miejsce na przemycanie plotek z codzienności mieszkańców, o wiele ważniejsze staje się politykowanie. Podczas spotkań towarzyskich oraz nabożeństw trzeba się liczyć z tym, że rozmowa zejdzie na wieści z frontu i poprowadzi do rozważań o powinnościach młodych ludzi, o poświęceniu i bohaterstwie. Rilla pisze listy (jak wszyscy bohaterowie w całej serii), albo odczytuje wiadomości od Waltera, prowadzi też dziennikowe zapiski, dzięki którym wiadomo, co przeżywa i z czym się mierzy. Nie zabraknie w książce także zwyczajności – rozmaitych relacji międzyludzkich, kłótni i nadziei na wspólną przyszłość. Bardzo oddala autorka od Anne – teraz liczy się pokolenie jej córki oraz… zestaw wspomnień nawiązujących do wydarzeń z poprzednich tomów. Charakteryzuje się ta książka dynamiką, której poprzednie części nie mogły mieć – a to za sprawą tematyki wojennej, narzucającej wręcz tempo i zestaw silnych emocji. Często motywy wojenne były w książkach z literatury czwartej ukrywane – tutaj wychodzą na pierwszy plan. Prawdopodobnie dlatego, że autorka przyzwyczaiła się do myśli, że odbiorcy dorastają razem z nią i nie trzeba ich chronić przed tym, co najgorsze. Przygody Rilli odróżniają się mocno od poprzednich części serii – ale dzięki temu dzisiaj mogą funkcjonować jako jedna z ciekawszych powieści w tym cyklu.
piątek, 13 września 2024
Lucy Maud Montgomery: Dolina Tęczy
Marginesy, Warszawa 2024.
Dzieci
Po kilku "plotkarskich" tomach przygód Anne Shirley - koncentrujących się na dorosłym życiu w małych miejscowościach - przychodzi czas na przypomnienie tego, co w literaturze czwartej znacznie bardziej istotne. Lucy Maud Montgomery w "Dolinie Tęczy" sięga do wcale nie tak beztroskiego dzieciństwa pociech Anne i Gilberta, a także ich przyjaciół - dzieci pastora. "Dolina Tęczy" w przekładzie Anny Bańkowskiej nie różni się specjalnie od poprzednich przekładów, chyba jedynie zmianami onomastycznymi (niechęć do spolszczania imion - i poszukiwanie nazw kwiatków), co widać zwłaszcza w chwili, gdy trzeba oddać w gwarze wszelkie niedoskonałości językowe bohaterów mniej wyedukowanych. Powraca tu nawet słynne "znanie Józefa". W "Dolinie Tęczy" jest mroczna zapowiedź przyszłej Wielkiej Wojny, która zaburzy wszelkie plany młodych postaci - ale zanim do tego dojdzie, pojawi się cały szereg komicznych przygód. I przy okazji - oskarżenie małomiasteczkowych plotkar i dewotek doprowadzających swoją nadgorliwością do wielu nieszczęść.
Prym w tej części wiedzie Mary Vance, mała uciekinierka. Sierota, źle traktowana przez kobietę, którą ją przygarnęła, decyduje się na jedyny ratunek, jaki przychodzi jej do głowy - podróż w nieznane. Mary Vance trafia do Doliny Tęczy - miejsca, które stanowi fantastyczną przestrzeń do zabaw i marzeń dla dzieci Blythe'ów i ich nowych znajomych - czworga dzieci pastora. Mary Vance jest pewna siebie i samodzielna, zaradna i bezczelna - bywa też niegrzeczna, co fascynuje całe towarzystwo. Mary Vance stanowi wentyl bezpieczeństwa dla dobrze wychowanych dzieci: na własne oczy obserwują one, co się dzieje, kiedy ktoś łamie reguły i żyje po swojemu. To musi zaimponować i rozbudzić wyobraźnię, a do tego i ciekawość. Mary Vance nie liczy się z nikim, chociaż zna zasady, których powinna przestrzegać. Ale właśnie dlatego może stać się autorytetem dla gromadki dzieci. Spory wpływ ma na córki pastora: Faith i Unę - dzieci Anne tym razem schodzą na drugi plan, stanowią raczej stonowane tło dla wybryków przyjaciół. Mary Vane nauczy pozbawione matki dzieci, jak dbać o siebie - i przy okazji przekona je, że można radzić sobie z opinią publiczną, może w sposób mało konwencjonalny, ale bardzo skuteczny. Tutaj rytm wciąż nadają reguły ze świata dorosłych - trzeba się im podporządkowywać, żeby przetrwać. Bohaterka świetnie zdaje sobie z tego sprawę, a czego się dowie - przekaże dalej. Nie zawsze zresztą w sposób delikatny. W tym tomie mnóstwo jest przygód w starym stylu, takich, które przyciągną najmłodszych do przebrzmiałej już serii. "Dolina Tęczy" to kwintesencja dzieciństwa - nieskrępowanej radości istnienia. A jednak do tej przestrzeni także mają wstęp poważne i dorosłe troski - w tym motyw karania za nieposłuszeństwo czy... wyboru żony i macochy dla potomstwa. "Dolina Tęczy" to powieść wielowymiarowa, która może ponownie zwrócić uwagę na serię przygód o Anne Shirley.
Dzieci
Po kilku "plotkarskich" tomach przygód Anne Shirley - koncentrujących się na dorosłym życiu w małych miejscowościach - przychodzi czas na przypomnienie tego, co w literaturze czwartej znacznie bardziej istotne. Lucy Maud Montgomery w "Dolinie Tęczy" sięga do wcale nie tak beztroskiego dzieciństwa pociech Anne i Gilberta, a także ich przyjaciół - dzieci pastora. "Dolina Tęczy" w przekładzie Anny Bańkowskiej nie różni się specjalnie od poprzednich przekładów, chyba jedynie zmianami onomastycznymi (niechęć do spolszczania imion - i poszukiwanie nazw kwiatków), co widać zwłaszcza w chwili, gdy trzeba oddać w gwarze wszelkie niedoskonałości językowe bohaterów mniej wyedukowanych. Powraca tu nawet słynne "znanie Józefa". W "Dolinie Tęczy" jest mroczna zapowiedź przyszłej Wielkiej Wojny, która zaburzy wszelkie plany młodych postaci - ale zanim do tego dojdzie, pojawi się cały szereg komicznych przygód. I przy okazji - oskarżenie małomiasteczkowych plotkar i dewotek doprowadzających swoją nadgorliwością do wielu nieszczęść.
Prym w tej części wiedzie Mary Vance, mała uciekinierka. Sierota, źle traktowana przez kobietę, którą ją przygarnęła, decyduje się na jedyny ratunek, jaki przychodzi jej do głowy - podróż w nieznane. Mary Vance trafia do Doliny Tęczy - miejsca, które stanowi fantastyczną przestrzeń do zabaw i marzeń dla dzieci Blythe'ów i ich nowych znajomych - czworga dzieci pastora. Mary Vance jest pewna siebie i samodzielna, zaradna i bezczelna - bywa też niegrzeczna, co fascynuje całe towarzystwo. Mary Vance stanowi wentyl bezpieczeństwa dla dobrze wychowanych dzieci: na własne oczy obserwują one, co się dzieje, kiedy ktoś łamie reguły i żyje po swojemu. To musi zaimponować i rozbudzić wyobraźnię, a do tego i ciekawość. Mary Vance nie liczy się z nikim, chociaż zna zasady, których powinna przestrzegać. Ale właśnie dlatego może stać się autorytetem dla gromadki dzieci. Spory wpływ ma na córki pastora: Faith i Unę - dzieci Anne tym razem schodzą na drugi plan, stanowią raczej stonowane tło dla wybryków przyjaciół. Mary Vane nauczy pozbawione matki dzieci, jak dbać o siebie - i przy okazji przekona je, że można radzić sobie z opinią publiczną, może w sposób mało konwencjonalny, ale bardzo skuteczny. Tutaj rytm wciąż nadają reguły ze świata dorosłych - trzeba się im podporządkowywać, żeby przetrwać. Bohaterka świetnie zdaje sobie z tego sprawę, a czego się dowie - przekaże dalej. Nie zawsze zresztą w sposób delikatny. W tym tomie mnóstwo jest przygód w starym stylu, takich, które przyciągną najmłodszych do przebrzmiałej już serii. "Dolina Tęczy" to kwintesencja dzieciństwa - nieskrępowanej radości istnienia. A jednak do tej przestrzeni także mają wstęp poważne i dorosłe troski - w tym motyw karania za nieposłuszeństwo czy... wyboru żony i macochy dla potomstwa. "Dolina Tęczy" to powieść wielowymiarowa, która może ponownie zwrócić uwagę na serię przygód o Anne Shirley.
sobota, 29 lipca 2023
Lucy Maud Montgomery: Wymarzony dom Anne
Marginesy, Warszawa 2023.
Miejsce na ziemi
"Wymarzony dom Anne" to piąta część przygód rudowłosej dziewczynki - teraz już kobiety, która realizuje swoje śmiałe marzenia z pierwszych dorosłych lat. Anne Shirley wychodzi właśnie za Gilberta i staje się panią Blythe. Gilbert znajduje dla siebie i szczęśliwej żony nowy dom, malutki i przytulny dom nad zatoką Four Winds. W pobliżu mieszka stary latarnik, który zna najciekawsze historie z okolicy, zresztą do ludzi, którzy chętnie dzielą się informacjami o sąsiadach i o przeszłości jest tu więcej, a Anne przyciąga ich jak magnes: wszyscy co pewien czas spotykają się w swoich domach i dzielą kolejnymi opowieściami. To przecież jedna z podstawowych rozrywek i sposobów na budowanie więzi międzyludzkich. Zresztą Anne nie może zostawać bez towarzystwa: potrzebuje ludzi bardziej niż do tej pory, zwłaszcza kiedy jej pierwsze marzenie w związku kończy się wielkim dramatem. Wytęsknione dziecko, które początkowo pozostaje tylko w sferze tajemniczych półuśmiechów Anne, żyje tylko jeden dzień. Jendak Lucy Maud Montgomery nie pozwala czytelniczkom na pozostawanie w smutku. Zresztą w "Wymarzonym domu Anne" nie tylko główna bohaterka zasługuje na szczęście - i nie tylko Anne los musi wynagrodzić krzywdy. Jest tu też piękna kobieta, która wycierpiała już sporo mimo młodego wieku - i w dalszym ciągu nie ma co liczyć na szczęście w relacji, nawet jeśli znajdzie się ktoś, kto pokocha ją bez zastrzeżeń. A przecież w świecie Anne nie ma możliwości odejścia z ukochaną osobą, nie można zerwać więzi małżeńskich - nie tylko ze względu na opinię innych ludzi. Droga do szczęścia bywa bardzo wyboista, ale trzeba wierzyć w autorkę, która zrobi wiele, żeby spełnić marzenia czytelniczek. Dzięki temu tylko seria w dalszym ciągu trafia do odbiorczyń, nawet mimo archaicznych już zachowań i systemów postępowania wśród bohaterów.
Gilberta nie ma tu zbyt wiele, chociaż to on prowadzi męskie rozmowy z kapitanem Jimem (tym rozmowom Anne może się tylko przysłuchiwać). Zwykle pracuje, ale czasami udowadnia żonie, że bardzo ją kocha - Lucy Maud Montgomery bardzo dyskretnie sugeruje miłość między Anne i Gilbertem, powraca do niej od czasu do czasu, tak, żeby przypomnieć czytelniczkom o jej istnieniu. "Wymarzony dom Anne" to powieść, która pokazuje wejście Anne w dorosłość. Na rynek wraca z powodu nowego tłumaczenia Anny Bańkowskiej - która najbardziej zaistnieć próbuje przez zmianę imienia bohaterki (spolszczona Anna pozostawiałaby mnóstwo możliwości interpretacyjnych w odcieniach zdrobnień, wersja Anne okazuje się bardziej bezduszna: i tak ci, którzy przyzwyczajeni są do starej wersji, będą czytać o "Ani", niezależnie od tytułu). Anna Bańkowska zwraca na siebie uwagę również w sytuacjach, w których bohaterowie posługują się niedbałym (z powodu luk w wykształceniu) językiem. Podkreśla istnienie rozmaitych nawiązań międzytekstowych, a tutaj także mocno zaznacza istnienie ludzi, którzy "znają Józefa" (tłumaczy pochodzenie tego zwrotu, a później w narracji powraca do niego tak, żeby czytelniczki przyzwyczaiły się do takiego sposobu oceniania znajomych). "Wymarzony dom Anne" to książka dla fanek przygód rudowłosej bohaterki.
Miejsce na ziemi
"Wymarzony dom Anne" to piąta część przygód rudowłosej dziewczynki - teraz już kobiety, która realizuje swoje śmiałe marzenia z pierwszych dorosłych lat. Anne Shirley wychodzi właśnie za Gilberta i staje się panią Blythe. Gilbert znajduje dla siebie i szczęśliwej żony nowy dom, malutki i przytulny dom nad zatoką Four Winds. W pobliżu mieszka stary latarnik, który zna najciekawsze historie z okolicy, zresztą do ludzi, którzy chętnie dzielą się informacjami o sąsiadach i o przeszłości jest tu więcej, a Anne przyciąga ich jak magnes: wszyscy co pewien czas spotykają się w swoich domach i dzielą kolejnymi opowieściami. To przecież jedna z podstawowych rozrywek i sposobów na budowanie więzi międzyludzkich. Zresztą Anne nie może zostawać bez towarzystwa: potrzebuje ludzi bardziej niż do tej pory, zwłaszcza kiedy jej pierwsze marzenie w związku kończy się wielkim dramatem. Wytęsknione dziecko, które początkowo pozostaje tylko w sferze tajemniczych półuśmiechów Anne, żyje tylko jeden dzień. Jendak Lucy Maud Montgomery nie pozwala czytelniczkom na pozostawanie w smutku. Zresztą w "Wymarzonym domu Anne" nie tylko główna bohaterka zasługuje na szczęście - i nie tylko Anne los musi wynagrodzić krzywdy. Jest tu też piękna kobieta, która wycierpiała już sporo mimo młodego wieku - i w dalszym ciągu nie ma co liczyć na szczęście w relacji, nawet jeśli znajdzie się ktoś, kto pokocha ją bez zastrzeżeń. A przecież w świecie Anne nie ma możliwości odejścia z ukochaną osobą, nie można zerwać więzi małżeńskich - nie tylko ze względu na opinię innych ludzi. Droga do szczęścia bywa bardzo wyboista, ale trzeba wierzyć w autorkę, która zrobi wiele, żeby spełnić marzenia czytelniczek. Dzięki temu tylko seria w dalszym ciągu trafia do odbiorczyń, nawet mimo archaicznych już zachowań i systemów postępowania wśród bohaterów.
Gilberta nie ma tu zbyt wiele, chociaż to on prowadzi męskie rozmowy z kapitanem Jimem (tym rozmowom Anne może się tylko przysłuchiwać). Zwykle pracuje, ale czasami udowadnia żonie, że bardzo ją kocha - Lucy Maud Montgomery bardzo dyskretnie sugeruje miłość między Anne i Gilbertem, powraca do niej od czasu do czasu, tak, żeby przypomnieć czytelniczkom o jej istnieniu. "Wymarzony dom Anne" to powieść, która pokazuje wejście Anne w dorosłość. Na rynek wraca z powodu nowego tłumaczenia Anny Bańkowskiej - która najbardziej zaistnieć próbuje przez zmianę imienia bohaterki (spolszczona Anna pozostawiałaby mnóstwo możliwości interpretacyjnych w odcieniach zdrobnień, wersja Anne okazuje się bardziej bezduszna: i tak ci, którzy przyzwyczajeni są do starej wersji, będą czytać o "Ani", niezależnie od tytułu). Anna Bańkowska zwraca na siebie uwagę również w sytuacjach, w których bohaterowie posługują się niedbałym (z powodu luk w wykształceniu) językiem. Podkreśla istnienie rozmaitych nawiązań międzytekstowych, a tutaj także mocno zaznacza istnienie ludzi, którzy "znają Józefa" (tłumaczy pochodzenie tego zwrotu, a później w narracji powraca do niego tak, żeby czytelniczki przyzwyczaiły się do takiego sposobu oceniania znajomych). "Wymarzony dom Anne" to książka dla fanek przygód rudowłosej bohaterki.
czwartek, 9 lutego 2023
Lucy Maud Montgomery: Anne z Szumiących Wierzb
Marginesy, Warszawa 2023.
Praca u podstaw
Anne Shirley otrzymuje posadę dyrektorki. Oznacza to dłuższe rozstanie z Zielonymi Szczytami: teraz młoda kobieta mieszka w Szumiących Wierzbach - romantycznym i przytulnym domu zamieszkanym przez dwie wdowy i ich "służącą", a w rzeczywistości wierną choć sarkastyczną przyjaciółkę i gospodynię. Anne znajduje tu nie tylko bratnie dusze, ale też schronienie na czas rozłąki z narzeczonym. Może liczyć na życzliwość z wielu stron, chociaż czasami też zostanie zmuszona do bardziej zdecydowanych działań - i nawet będzie musiała kilka razy zrezygnować z wrodzonej łagodności, żeby zaprowadzić właściwe porządki w swoim otoczeniu. Anne słodka, dobra i życzliwa światu czasami się zmienia: doprowadzona do ostateczności potrafi wykorzystać sarkazm i zdecydowanie - a konsekwencje jej działań przynoszą dobre efekty. Na szczęście, bo inaczej bohaterka przeżywałaby zbyt duże wyrzuty sumienia, żeby było to strawne dla czytelników. "Anne z Szumiących Wierzb" to przede wszystkim listy, zwłaszcza do Gilberta. Anne opowiada ukochanemu o swoich codziennych przeżyciach, skupia się zwykle na lokalnych plotkach i towarzyskich relacjach. Mnóstwo tu dalszoplanowych postaci, które dzielnie prezentują klimat małej społeczności. To pobrzmiewa nieco archaicznie, dzisiaj mało kto ekscytowałby się spostrzeżeniami Anne - jednak bardzo dobrze sprawdza się to w odwzorowywaniu codzienności bohaterki. Lektura ta nie do końca się zestarzała, ponieważ przygody Anne przyciągają poczuciem humoru. Od czasu do czasu bohaterki pozwalają sobie na wyjście ze sztywnych ram, porzucają konwenanse i wygłaszają cierpkie uwagi albo wręcz prawią sobie nawzajem złośliwości - to nagroda dla czytelniczek, sposób na wytrącenie z poetyki plotki. Anne od czasu do czasu przyjeżdża do Zielonych Szczytów - to autorka wykorzystuje, żeby zaznaczyć, co dzieje się u dawnych znajomych i przyjaciół. Przygotowuje jednak też Anne do dorosłości - do poważnego związku z Gilbertem.
Nie zabraknie dzieci, które ożywiają akcję. Są tu upiorne i źle wychowywane bliźnięta, które zastępują Davy'ego i Dorę (już mocno spoważniałych), jest mała Elizabeth - dziewczynka o ogromnej wrażliwości i wyobraźni tłamszonej przez opiekunki. Anne kocha dzieci i nie ukrywa tego, nawet jeśli w szkole musi walczyć z całym rodem nieżyczliwych sobie ludzi. "Anne z Szumiących Wierzb" to lektura dla fanek Lucy Maud Montgomery - co ciekawe, Anna Bańkowska, która proponuje przekład "rewolucyjny" (między innymi zastępuje topole wierzbami i wyjaśnia powrót do oryginału), nie będzie zbytnio zwracać na swoją pracę uwagi (chyba że akurat posiłkuje się w wypowiedziach regionalizmami, które rzucają się w oczy). Kto chce towarzyszyć Anne w wyprawie przez życie, ten się nie zawiedzie - i nawet jeśli dzisiaj ta seria wydaje się nieco przebrzmiała, część odbiorczyń chce wracać do lektur z dzieciństwa. Nowe tłumaczenie to świetna okazja do tego, żeby uzupełnić biblioteczkę i odświeżyć sobie klasykę.
Praca u podstaw
Anne Shirley otrzymuje posadę dyrektorki. Oznacza to dłuższe rozstanie z Zielonymi Szczytami: teraz młoda kobieta mieszka w Szumiących Wierzbach - romantycznym i przytulnym domu zamieszkanym przez dwie wdowy i ich "służącą", a w rzeczywistości wierną choć sarkastyczną przyjaciółkę i gospodynię. Anne znajduje tu nie tylko bratnie dusze, ale też schronienie na czas rozłąki z narzeczonym. Może liczyć na życzliwość z wielu stron, chociaż czasami też zostanie zmuszona do bardziej zdecydowanych działań - i nawet będzie musiała kilka razy zrezygnować z wrodzonej łagodności, żeby zaprowadzić właściwe porządki w swoim otoczeniu. Anne słodka, dobra i życzliwa światu czasami się zmienia: doprowadzona do ostateczności potrafi wykorzystać sarkazm i zdecydowanie - a konsekwencje jej działań przynoszą dobre efekty. Na szczęście, bo inaczej bohaterka przeżywałaby zbyt duże wyrzuty sumienia, żeby było to strawne dla czytelników. "Anne z Szumiących Wierzb" to przede wszystkim listy, zwłaszcza do Gilberta. Anne opowiada ukochanemu o swoich codziennych przeżyciach, skupia się zwykle na lokalnych plotkach i towarzyskich relacjach. Mnóstwo tu dalszoplanowych postaci, które dzielnie prezentują klimat małej społeczności. To pobrzmiewa nieco archaicznie, dzisiaj mało kto ekscytowałby się spostrzeżeniami Anne - jednak bardzo dobrze sprawdza się to w odwzorowywaniu codzienności bohaterki. Lektura ta nie do końca się zestarzała, ponieważ przygody Anne przyciągają poczuciem humoru. Od czasu do czasu bohaterki pozwalają sobie na wyjście ze sztywnych ram, porzucają konwenanse i wygłaszają cierpkie uwagi albo wręcz prawią sobie nawzajem złośliwości - to nagroda dla czytelniczek, sposób na wytrącenie z poetyki plotki. Anne od czasu do czasu przyjeżdża do Zielonych Szczytów - to autorka wykorzystuje, żeby zaznaczyć, co dzieje się u dawnych znajomych i przyjaciół. Przygotowuje jednak też Anne do dorosłości - do poważnego związku z Gilbertem.
Nie zabraknie dzieci, które ożywiają akcję. Są tu upiorne i źle wychowywane bliźnięta, które zastępują Davy'ego i Dorę (już mocno spoważniałych), jest mała Elizabeth - dziewczynka o ogromnej wrażliwości i wyobraźni tłamszonej przez opiekunki. Anne kocha dzieci i nie ukrywa tego, nawet jeśli w szkole musi walczyć z całym rodem nieżyczliwych sobie ludzi. "Anne z Szumiących Wierzb" to lektura dla fanek Lucy Maud Montgomery - co ciekawe, Anna Bańkowska, która proponuje przekład "rewolucyjny" (między innymi zastępuje topole wierzbami i wyjaśnia powrót do oryginału), nie będzie zbytnio zwracać na swoją pracę uwagi (chyba że akurat posiłkuje się w wypowiedziach regionalizmami, które rzucają się w oczy). Kto chce towarzyszyć Anne w wyprawie przez życie, ten się nie zawiedzie - i nawet jeśli dzisiaj ta seria wydaje się nieco przebrzmiała, część odbiorczyń chce wracać do lektur z dzieciństwa. Nowe tłumaczenie to świetna okazja do tego, żeby uzupełnić biblioteczkę i odświeżyć sobie klasykę.
piątek, 4 listopada 2022
Lucy Maud Montgomery: Anne z Redmondu
Marginesy, Warszawa 2022.
Dorastanie
Trzeci tom przygód Ani z Zielonego Wzgórza znany był jako "Ania na uniwersytecie". W przypadku Anne z Zielonych Szczytów - jak domaga się Anna Bańkowska, autorka nowego przekładu - to "Anne z Redmondu" (co zaprzecza dążeniu do wierności przekładu, skoro oryginał to "Anne of the Island"). Bohaterka przestaje powoli być nastolatką. Wybiera się na studia - razem z kilkoma przyjaciółkami, chociaż ta najwierniejsza, Diana Barry, pozostaje w Avonlea i szykuje się do ślubu z Frankiem Wrightem (a także - niedługo później - do zostania matką). Anne zaprzątają inne sprawy: oto opuszcza Zielone Szczyty i wie, że nie będzie już tu mieszkać. W jej miejsce wprowadza się Rachel Lynde, a w domu przez cały czas dokazują bliźniaki. Dave i Dora to dzieci, które mają ożywić fabułę swoją wyobraźnią - ale Lucy Maud Montgomery rezygnuje z opisywania przygód Dory, tylko Dave może przyciągać odbiorców swoją niegrzecznością (przynajmniej - pozorną). Chłopiec bez przerwy psoci, ale zwykle odczuwa po tym wielkie wyrzuty sumienia i problemy przegaduje z Anne - jedyną, która nie poucza go i nie krytykuje, a rozumie. Ale kiedy Anne wyjeżdża, pozostają listy jako sposób komunikacji i zdobywania najnowszych plotek. Bohaterka na uniwersytecie poznaje kolejne nowe znajome, które - prawem kontrastu - proponują inne spojrzenie na rzeczywistość. Phil to płocha dziewczyna, która ma dwóch narzeczonych i zawraca w głowach kolejnym mężczyznom - jej radość życia może się udzielić, chociaż Anne nie popiera flirtowania w tak szerokim zakresie. Przyjaciółki przekonują się, że wynajmowane pokoiki to niekoniecznie wygodny sposób mieszkania - postanawiają we cztery wynająć domek, w którym będą czuły się swojsko i dobrze. Wiją sobie gniazdko, przygarniają koty i ustalają zasady funkcjonowania - dzięki temu w żaden sposób nie będą odczuwać tęsknoty. Pojawi się w "Anne z Redmondu" trochę śmierci i smutków, ale nie tyle, żeby przygnębiać. Najważniejszy motyw to znów miłość Gilberta do Anne - bohaterka chciałaby, żeby towarzysz z młodych lat został w sferze przyjaźni, tymczasem Gilbert chciałby widzieć się u boku Anne. To rodzi sporo nieporozumień i problemów jak z przeszłości.
W "Anne z Redmondu" narracja wydaje się dość stabilna, chociaż Anna Bańkowska od czasu do czasu posługuje się kolokwializmami nieprzystającymi do rzeczywistości bohaterek: "kiecki" to nie jest coś, nad czym zastanawiałaby się Anne, znalazły się tu też neologizmy, które nie pasują do stylistyki. "Anne z Redmondu" to książka, która jest lepiej przygotowana niż poprzedni tom (bardziej nawet pod względem fabuły niż samego przekładu), więc może nawet dzisiejsze czytelniczki przyciągać za sprawą zawartej w niej historii. Lucy Maud Montgomery pozwala bohaterce dorastać razem z odbiorczyniami i proponuje szereg nowych jej doświadczeń - wskrzesza rozwiązania z wcześniejszych tomów, bawi się motywami już sprawdzonymi i wprowadza nowe plotki czy dalszoplanowe postacie, które ubarwiają rzeczywistość Anne.
Dorastanie
Trzeci tom przygód Ani z Zielonego Wzgórza znany był jako "Ania na uniwersytecie". W przypadku Anne z Zielonych Szczytów - jak domaga się Anna Bańkowska, autorka nowego przekładu - to "Anne z Redmondu" (co zaprzecza dążeniu do wierności przekładu, skoro oryginał to "Anne of the Island"). Bohaterka przestaje powoli być nastolatką. Wybiera się na studia - razem z kilkoma przyjaciółkami, chociaż ta najwierniejsza, Diana Barry, pozostaje w Avonlea i szykuje się do ślubu z Frankiem Wrightem (a także - niedługo później - do zostania matką). Anne zaprzątają inne sprawy: oto opuszcza Zielone Szczyty i wie, że nie będzie już tu mieszkać. W jej miejsce wprowadza się Rachel Lynde, a w domu przez cały czas dokazują bliźniaki. Dave i Dora to dzieci, które mają ożywić fabułę swoją wyobraźnią - ale Lucy Maud Montgomery rezygnuje z opisywania przygód Dory, tylko Dave może przyciągać odbiorców swoją niegrzecznością (przynajmniej - pozorną). Chłopiec bez przerwy psoci, ale zwykle odczuwa po tym wielkie wyrzuty sumienia i problemy przegaduje z Anne - jedyną, która nie poucza go i nie krytykuje, a rozumie. Ale kiedy Anne wyjeżdża, pozostają listy jako sposób komunikacji i zdobywania najnowszych plotek. Bohaterka na uniwersytecie poznaje kolejne nowe znajome, które - prawem kontrastu - proponują inne spojrzenie na rzeczywistość. Phil to płocha dziewczyna, która ma dwóch narzeczonych i zawraca w głowach kolejnym mężczyznom - jej radość życia może się udzielić, chociaż Anne nie popiera flirtowania w tak szerokim zakresie. Przyjaciółki przekonują się, że wynajmowane pokoiki to niekoniecznie wygodny sposób mieszkania - postanawiają we cztery wynająć domek, w którym będą czuły się swojsko i dobrze. Wiją sobie gniazdko, przygarniają koty i ustalają zasady funkcjonowania - dzięki temu w żaden sposób nie będą odczuwać tęsknoty. Pojawi się w "Anne z Redmondu" trochę śmierci i smutków, ale nie tyle, żeby przygnębiać. Najważniejszy motyw to znów miłość Gilberta do Anne - bohaterka chciałaby, żeby towarzysz z młodych lat został w sferze przyjaźni, tymczasem Gilbert chciałby widzieć się u boku Anne. To rodzi sporo nieporozumień i problemów jak z przeszłości.
W "Anne z Redmondu" narracja wydaje się dość stabilna, chociaż Anna Bańkowska od czasu do czasu posługuje się kolokwializmami nieprzystającymi do rzeczywistości bohaterek: "kiecki" to nie jest coś, nad czym zastanawiałaby się Anne, znalazły się tu też neologizmy, które nie pasują do stylistyki. "Anne z Redmondu" to książka, która jest lepiej przygotowana niż poprzedni tom (bardziej nawet pod względem fabuły niż samego przekładu), więc może nawet dzisiejsze czytelniczki przyciągać za sprawą zawartej w niej historii. Lucy Maud Montgomery pozwala bohaterce dorastać razem z odbiorczyniami i proponuje szereg nowych jej doświadczeń - wskrzesza rozwiązania z wcześniejszych tomów, bawi się motywami już sprawdzonymi i wprowadza nowe plotki czy dalszoplanowe postacie, które ubarwiają rzeczywistość Anne.
czwartek, 28 lipca 2022
Lucy Maud Montgomery: Anne z Avonlea
Marginesy, Warszawa 2022.
Dojrzewanie
Dla czytelników wychowywanych na starych przekładach Ania z Zielonego Wzgórza pozostanie Anią (bez względu na podejście do tłumaczenia imion, tak samo jak pani Linde będzie Małgorzatą a nie Rachel), a Zielone Wzgórze nie zamieni się na element architektoniczny. Anna Bańkowska postanawia przywrócić właściwe nazewnictwo, jednak raczej bezskutecznie będzie walczyć z przyzwyczajeniami odbiorców. Zwłaszcza że swojska Ania budzi znacznie większą sympatię niż bezosobowa Anne.
Niezależnie od podejścia - można uzupełnić sobie biblioteczkę i pozbyć się części archaicznych komentarzy w narracji. "Anne z Avonlea" to drugi tom przygód rudowłosej bohaterki, która zaczyna wkraczać w dorosłość. Podejmuje pierwszą pracę: jest nauczycielką w miejscowej szkole. Zarzeka się, że nigdy nie uderzy żadnego dziecka i będzie starała się zrozumieć swoich podopiecznych, zwłaszcza tych o nazbyt bujnej wyobraźni. Wolne chwile spędza z przyjaciółmi - między innymi z Dianą, ale powracają też Gilbert (coraz częściej autorka sugeruje, że między tytułową bohaterką i tym przystojnym młodzieńcem nawiąże się coś różnego od przyjaźni) czy Jane i Ruby. Anne opiekuje się Marillą, ale tym razem bardziej skupia się na bliźniętach, które trafiają do Zielonych Szczytów: dwoje osieroconych dzieci podbija błyskawicznie serca kobiet. Dziewczynka jest spokojna i nie zwraca na siebie uwagi, za to chłopiec bez przerwy wpada w tarapaty albo budzi podziw dla swojej logiki. Nawet jeśli nie chce być niegrzeczny, wciąż łamie reguły narzucane przez opiekunki: później próbuje się wymigać od konsekwencji. To Davy ma być czynnikiem przyciągającym odbiorców do książki: bo przecież nie Koło Entuzjastów Avonlea, zryw społeczny, dzięki któremu miejscowość ma stać się piękniejsza. Lucy Maud Montgomery w tym temacie staje się dość moralizatorska i przewidywalna - za to przy prezentowaniu psot chłopca dobrze się bawi.
Zdarza się, że Anna Bańkowska zastępuje jedne archaizmy innymi (są tu "bonie dydy", są określenia żargonowe nie tylko w przypadku monologów niewyedukowanego dziecka, gdzie mają swoje uzasadnienie, ale w pozornie obiektywnych opisach: zabrakło w redakcji książki zwrócenia uwagi na nieprzejrzystość takich określeń). Raczej "Anne z Avonlea" nie wywoła tak wielkich kontrowersji jak pierwszy tom - bo też i jest to historia mniej znana, a bardziej wymuszana przez oczekiwania czytelników. Mniejsza liczba fanów rudowłosej dziewczyny zna na pamięć tę historię, więc też i mniej będzie rozczarowań ze względu na zmiany w ulubionych cytatach i fragmentach powieści. W "Anne z Avonlea" widać dość mocno moralizatorski charakter opowieści i nastawienie na lekcje dla dorastających czytelniczek: dzisiaj taka wersja nie zrobiłaby dobrego wrażenia - a jednak ponadczasowość przygód Ani polega również na sile prawdziwych uczuć. Bez względu na przemiany obyczajowe reakcje bohaterek będą szczere i prawdziwe - i to nie zmienia się w żadnym z tłumaczeń.
Dojrzewanie
Dla czytelników wychowywanych na starych przekładach Ania z Zielonego Wzgórza pozostanie Anią (bez względu na podejście do tłumaczenia imion, tak samo jak pani Linde będzie Małgorzatą a nie Rachel), a Zielone Wzgórze nie zamieni się na element architektoniczny. Anna Bańkowska postanawia przywrócić właściwe nazewnictwo, jednak raczej bezskutecznie będzie walczyć z przyzwyczajeniami odbiorców. Zwłaszcza że swojska Ania budzi znacznie większą sympatię niż bezosobowa Anne.
Niezależnie od podejścia - można uzupełnić sobie biblioteczkę i pozbyć się części archaicznych komentarzy w narracji. "Anne z Avonlea" to drugi tom przygód rudowłosej bohaterki, która zaczyna wkraczać w dorosłość. Podejmuje pierwszą pracę: jest nauczycielką w miejscowej szkole. Zarzeka się, że nigdy nie uderzy żadnego dziecka i będzie starała się zrozumieć swoich podopiecznych, zwłaszcza tych o nazbyt bujnej wyobraźni. Wolne chwile spędza z przyjaciółmi - między innymi z Dianą, ale powracają też Gilbert (coraz częściej autorka sugeruje, że między tytułową bohaterką i tym przystojnym młodzieńcem nawiąże się coś różnego od przyjaźni) czy Jane i Ruby. Anne opiekuje się Marillą, ale tym razem bardziej skupia się na bliźniętach, które trafiają do Zielonych Szczytów: dwoje osieroconych dzieci podbija błyskawicznie serca kobiet. Dziewczynka jest spokojna i nie zwraca na siebie uwagi, za to chłopiec bez przerwy wpada w tarapaty albo budzi podziw dla swojej logiki. Nawet jeśli nie chce być niegrzeczny, wciąż łamie reguły narzucane przez opiekunki: później próbuje się wymigać od konsekwencji. To Davy ma być czynnikiem przyciągającym odbiorców do książki: bo przecież nie Koło Entuzjastów Avonlea, zryw społeczny, dzięki któremu miejscowość ma stać się piękniejsza. Lucy Maud Montgomery w tym temacie staje się dość moralizatorska i przewidywalna - za to przy prezentowaniu psot chłopca dobrze się bawi.
Zdarza się, że Anna Bańkowska zastępuje jedne archaizmy innymi (są tu "bonie dydy", są określenia żargonowe nie tylko w przypadku monologów niewyedukowanego dziecka, gdzie mają swoje uzasadnienie, ale w pozornie obiektywnych opisach: zabrakło w redakcji książki zwrócenia uwagi na nieprzejrzystość takich określeń). Raczej "Anne z Avonlea" nie wywoła tak wielkich kontrowersji jak pierwszy tom - bo też i jest to historia mniej znana, a bardziej wymuszana przez oczekiwania czytelników. Mniejsza liczba fanów rudowłosej dziewczyny zna na pamięć tę historię, więc też i mniej będzie rozczarowań ze względu na zmiany w ulubionych cytatach i fragmentach powieści. W "Anne z Avonlea" widać dość mocno moralizatorski charakter opowieści i nastawienie na lekcje dla dorastających czytelniczek: dzisiaj taka wersja nie zrobiłaby dobrego wrażenia - a jednak ponadczasowość przygód Ani polega również na sile prawdziwych uczuć. Bez względu na przemiany obyczajowe reakcje bohaterek będą szczere i prawdziwe - i to nie zmienia się w żadnym z tłumaczeń.
piątek, 18 lutego 2022
Lucy Maud Montgomery: Anne z Zielonych Szczytów
Marginesy, Warszawa 2022.
Na nowo
Wiele zamieszania na rynku wydawniczym zrobiło nowe tłumaczenie "Ani z Zielonego Wzgórza", książki, która i tak dzieliła społeczeństwo: jedni nie mogą jej znieść i prześledzić przygód rudowłosej sieroty, drudzy nawet w dorosłości powracają do lektury z najmłodszych lat i zatapiają się w zabawnych i wzruszających doświadczeniach bohaterki dla relaksu. Teraz swojską Anię zastępuje Anne, znikają Zielone Wzgórza - w ich miejsce pojawiają się Zielone Szczyty (co wymaga dodatkowego komentarza - bo nie chodzi o ukształtowanie terenu, a o element architektoniczny), nie ma Janki, Józi czy Mateusza - wszyscy zachowują oryginalne imiona. I na tym polega niemal cała rewolucja. Bo chociaż autorka przekładu zajęła się między innymi skrupulatnym sprawdzeniem, jaka flora pojawiała się w otoczeniu Anne - i częstuje czytelników detalami przyrodniczymi - to przecież nie wprowadza rewolucji w samej fabule. Co więcej: mnóstwo sformułowań i zwrotów kojarzonych ze "starej" wersji powieści i tutaj powraca, więc naprawdę nie ma wielkiego problemu z odejściem od tego, co zapamiętane przez odbiorczynie (zwłaszcza te sentymentalnie nastawione do "Ani z Zielonego Wzgórza" i na wszelki wypadek bijące na alarm przed przeczytaniem nowej wersji tłumaczenia).
Anna Bańkowska mocno przywiązuje się do koncepcji pozostawiania oryginalnych nazw i imion, ale wcale nie jest to zabieg, który wydaje się konieczny. Przywiązuje się do przymiotnika "avonleaski", dość często go używa. Zastępuje krople walerianowe tajemniczo brzmiącą anodyną. I unika komentarzy dodawanych do wypowiedzi w dialogach. W efekcie pobrzmiewają niektóre frazy jak urwane, filmowe, a nie powieściowe. Trochę zaburza melodyjność tekstu, kiedy wprowadza do świata Anne - mimo wszystko mocno staromodnego - dzisiejsze kolokwializmy ("kiecki" czy "lale" niespecjalnie przekonują, nawet jeśli chodzi o podkreślenie ładunku emocjonalnego, którego w neutralnych synonimach nie ma). Nie zmienia autorka przekładu wszystkiego, co dawne - wręcz ma się wrażenie, że niektóre frazy tak mocno wgryzły się w jej świadomość, że nie stara się wynajdować innych odpowiedników niż te znane. Zdarza się, że pojawiają się fragmenty chropowate, trochę niedopracowane (motyw mylenia podmiotu domyślnego to już zmora naszych czasów i tu też się niestety da wskazać nonszalancję w tym zakresie), zdarza się, że narracja nie brzmi tak melodyjnie - i tu powrócić musi dyskusja na temat wierności i piękna przekładów. Na pewno Anna Bańkowska wywołała niespodziewanie dużą dyskusję na temat klasyki - jednak "Anne z Zielonych Szczytów" wcale nie jawi się jako wersja przełomowa czy odrzucająca tradycje. Owszem, jeśli ktoś zna na pamięć starą "Anię" i cytuje ją wyrwany ze snu w środku nocy, może być momentami rozczarowany - ale nie jest to aż tak wywrotowa publikacja, jak można by się spodziewać po rozgłosie, który uzyskała. A że poprzednie wersje przekładów nie znikają wcale z rynku, problem mogą mieć jedynie rodzice maluchów, które muszą książkę czytać i przerabiać na lekcjach - to w dzieci uderzą zmiany w onomastyce.
Na nowo
Wiele zamieszania na rynku wydawniczym zrobiło nowe tłumaczenie "Ani z Zielonego Wzgórza", książki, która i tak dzieliła społeczeństwo: jedni nie mogą jej znieść i prześledzić przygód rudowłosej sieroty, drudzy nawet w dorosłości powracają do lektury z najmłodszych lat i zatapiają się w zabawnych i wzruszających doświadczeniach bohaterki dla relaksu. Teraz swojską Anię zastępuje Anne, znikają Zielone Wzgórza - w ich miejsce pojawiają się Zielone Szczyty (co wymaga dodatkowego komentarza - bo nie chodzi o ukształtowanie terenu, a o element architektoniczny), nie ma Janki, Józi czy Mateusza - wszyscy zachowują oryginalne imiona. I na tym polega niemal cała rewolucja. Bo chociaż autorka przekładu zajęła się między innymi skrupulatnym sprawdzeniem, jaka flora pojawiała się w otoczeniu Anne - i częstuje czytelników detalami przyrodniczymi - to przecież nie wprowadza rewolucji w samej fabule. Co więcej: mnóstwo sformułowań i zwrotów kojarzonych ze "starej" wersji powieści i tutaj powraca, więc naprawdę nie ma wielkiego problemu z odejściem od tego, co zapamiętane przez odbiorczynie (zwłaszcza te sentymentalnie nastawione do "Ani z Zielonego Wzgórza" i na wszelki wypadek bijące na alarm przed przeczytaniem nowej wersji tłumaczenia).
Anna Bańkowska mocno przywiązuje się do koncepcji pozostawiania oryginalnych nazw i imion, ale wcale nie jest to zabieg, który wydaje się konieczny. Przywiązuje się do przymiotnika "avonleaski", dość często go używa. Zastępuje krople walerianowe tajemniczo brzmiącą anodyną. I unika komentarzy dodawanych do wypowiedzi w dialogach. W efekcie pobrzmiewają niektóre frazy jak urwane, filmowe, a nie powieściowe. Trochę zaburza melodyjność tekstu, kiedy wprowadza do świata Anne - mimo wszystko mocno staromodnego - dzisiejsze kolokwializmy ("kiecki" czy "lale" niespecjalnie przekonują, nawet jeśli chodzi o podkreślenie ładunku emocjonalnego, którego w neutralnych synonimach nie ma). Nie zmienia autorka przekładu wszystkiego, co dawne - wręcz ma się wrażenie, że niektóre frazy tak mocno wgryzły się w jej świadomość, że nie stara się wynajdować innych odpowiedników niż te znane. Zdarza się, że pojawiają się fragmenty chropowate, trochę niedopracowane (motyw mylenia podmiotu domyślnego to już zmora naszych czasów i tu też się niestety da wskazać nonszalancję w tym zakresie), zdarza się, że narracja nie brzmi tak melodyjnie - i tu powrócić musi dyskusja na temat wierności i piękna przekładów. Na pewno Anna Bańkowska wywołała niespodziewanie dużą dyskusję na temat klasyki - jednak "Anne z Zielonych Szczytów" wcale nie jawi się jako wersja przełomowa czy odrzucająca tradycje. Owszem, jeśli ktoś zna na pamięć starą "Anię" i cytuje ją wyrwany ze snu w środku nocy, może być momentami rozczarowany - ale nie jest to aż tak wywrotowa publikacja, jak można by się spodziewać po rozgłosie, który uzyskała. A że poprzednie wersje przekładów nie znikają wcale z rynku, problem mogą mieć jedynie rodzice maluchów, które muszą książkę czytać i przerabiać na lekcjach - to w dzieci uderzą zmiany w onomastyce.
piątek, 3 października 2014
Lucy Maud Montgomery: Dziewczę z sadu
Egmont, Warszawa 2014.
Schemat romansu
Takich historii już się dzisiaj nie spotyka – nie tylko dlatego, że fabuła stała się zbyt archaiczna (i przewidywalna – przy okazji), a problemy bohaterów wydumane i nieprzystające do zabieganego świata. Wyczerpała się po prostu forma. Dlatego „Dziewczę z sadu” może dziś funkcjonować jako historycznoliteracka ciekawostka, dowód na przemiany obyczajowe i dawne literackie trendy. Lucy Maud Montgomery trafi teraz tą publikacją przede wszystkim do młodych i bardzo naiwnych romantyczek – ale „Dziewczę z sadu” czytać można też inaczej. Bez dawania wiary przewidywalnemu romansowi, za to ze zwracaniem uwagi na sposób budowania opowieści.
Eric przybywa na Wyspę Księcia Edwarda jako nauczyciel, w zastępstwie za chorego przyjaciela. W małej społeczności jego obecność nie pozostaje bez echa, ale dla Erica liczy się tylko Kilmeny, młoda i płochliwa dziewczyna, uosobienie niewinności. Tajemnicza nieznajoma nie mówi, o czym – wraz z jej dramatyczną historią – donoszą Ericowi mieszkańcy Charlottentown. Eric, urzeczony pięknością, wraca do niej do sadu i przekonuje Kilmeny o swoich czystych zamiarach. Powoli zakochuje się w dziewczynie, ale ona nie chce odpowiedzieć na uczucie, które dotąd znała tylko z książek.
Montgomery prowadzi tę opowieść tak, że można by na tej książce wskazywać kolejne elementy obowiązkowe w poczytnych fabułach. W ogóle cała historia dzisiaj sprawia wrażenie rozbudowanego opowiadania, a „Ania z Zielonego Wzgórza” jest znacznie bardziej skomplikowana pod względem konstrukcji, treści oraz pomysłów na akcję. Tu Montgomery koncentruje się wyłącznie na idealnej miłości, która pokonać może wszelkie przeszkody. Eric musi więc przekonać do siebie rodzinę ukochanej, poradzić sobie z zazdrosnym rywalem, aż wreszcie uporać się z tym, co uniemożliwia mu realizowanie matrymonialnych planów. Walka o szczęście dzisiaj pobrzmiewa mocno schematycznie – ale niewątpliwie kiedyś mogła dostarczać czytelniczkom wielu wzruszeń.
Chociaż ze względu na kierunek akcji obecnie „Dziewczę z sadu” nie będzie już wzbudzać silnych emocji, warto u Montgomery przyjrzeć się zastosowanym zasadom budowania życiorysów i scenek. Na tomiku „Dziewczę z sadu” dobrze widać konsekwencje przyjmowanych rozwiązań i literackie schematy, które w czasach powstania książki schematami jeszcze być nie musiały. Tym, co zostało w tomie, jest sama warstwa narracji. Montgomery przewidywalną fabułkę opowiada tak, że przyjemności lekturowej dostarcza sam styl. W języku odzwierciedla się wybór gatunku, ale i stosunek do postaci. Melodyjna opowieść mieści w sobie więcej niż mogą powiedzieć ograniczani konwenansami bohaterowie. Co ciekawe, nie istnieje tu rozgraniczenie na język mówiony i pisany – dialogi zakochanych, chociaż w dwóch różnych przestrzeniach, brzmią identycznie.
„Dziewczę z sadu” czytane po latach od czasów, w których powstało, niesie ze sobą zupełnie inne wrażenia. To na pewno oryginalne lekturowe doświadczenie – nie mówiąc już o tym, że fanki Montgomery zechcą i tak zajrzeć do powieści ich ulubionej autorki. Jest w tej książce urzekająca naiwność, wiara w to, że miłość mogłaby tak wyglądać. „Dziewczę z sadu” to dzisiaj pozycja archaiczna – ale znajdzie swoich zwolenników. Jej ponowne zaistnienie na rynku wydawniczym pozwala przekonać się, jak zmieniają się preferencje odbiorczyń. Ta lektura wiąże się z odkrywaniem dawnych narracji, ale i proporcji w historiach, które mają uwieść czytelników.
Schemat romansu
Takich historii już się dzisiaj nie spotyka – nie tylko dlatego, że fabuła stała się zbyt archaiczna (i przewidywalna – przy okazji), a problemy bohaterów wydumane i nieprzystające do zabieganego świata. Wyczerpała się po prostu forma. Dlatego „Dziewczę z sadu” może dziś funkcjonować jako historycznoliteracka ciekawostka, dowód na przemiany obyczajowe i dawne literackie trendy. Lucy Maud Montgomery trafi teraz tą publikacją przede wszystkim do młodych i bardzo naiwnych romantyczek – ale „Dziewczę z sadu” czytać można też inaczej. Bez dawania wiary przewidywalnemu romansowi, za to ze zwracaniem uwagi na sposób budowania opowieści.
Eric przybywa na Wyspę Księcia Edwarda jako nauczyciel, w zastępstwie za chorego przyjaciela. W małej społeczności jego obecność nie pozostaje bez echa, ale dla Erica liczy się tylko Kilmeny, młoda i płochliwa dziewczyna, uosobienie niewinności. Tajemnicza nieznajoma nie mówi, o czym – wraz z jej dramatyczną historią – donoszą Ericowi mieszkańcy Charlottentown. Eric, urzeczony pięknością, wraca do niej do sadu i przekonuje Kilmeny o swoich czystych zamiarach. Powoli zakochuje się w dziewczynie, ale ona nie chce odpowiedzieć na uczucie, które dotąd znała tylko z książek.
Montgomery prowadzi tę opowieść tak, że można by na tej książce wskazywać kolejne elementy obowiązkowe w poczytnych fabułach. W ogóle cała historia dzisiaj sprawia wrażenie rozbudowanego opowiadania, a „Ania z Zielonego Wzgórza” jest znacznie bardziej skomplikowana pod względem konstrukcji, treści oraz pomysłów na akcję. Tu Montgomery koncentruje się wyłącznie na idealnej miłości, która pokonać może wszelkie przeszkody. Eric musi więc przekonać do siebie rodzinę ukochanej, poradzić sobie z zazdrosnym rywalem, aż wreszcie uporać się z tym, co uniemożliwia mu realizowanie matrymonialnych planów. Walka o szczęście dzisiaj pobrzmiewa mocno schematycznie – ale niewątpliwie kiedyś mogła dostarczać czytelniczkom wielu wzruszeń.
Chociaż ze względu na kierunek akcji obecnie „Dziewczę z sadu” nie będzie już wzbudzać silnych emocji, warto u Montgomery przyjrzeć się zastosowanym zasadom budowania życiorysów i scenek. Na tomiku „Dziewczę z sadu” dobrze widać konsekwencje przyjmowanych rozwiązań i literackie schematy, które w czasach powstania książki schematami jeszcze być nie musiały. Tym, co zostało w tomie, jest sama warstwa narracji. Montgomery przewidywalną fabułkę opowiada tak, że przyjemności lekturowej dostarcza sam styl. W języku odzwierciedla się wybór gatunku, ale i stosunek do postaci. Melodyjna opowieść mieści w sobie więcej niż mogą powiedzieć ograniczani konwenansami bohaterowie. Co ciekawe, nie istnieje tu rozgraniczenie na język mówiony i pisany – dialogi zakochanych, chociaż w dwóch różnych przestrzeniach, brzmią identycznie.
„Dziewczę z sadu” czytane po latach od czasów, w których powstało, niesie ze sobą zupełnie inne wrażenia. To na pewno oryginalne lekturowe doświadczenie – nie mówiąc już o tym, że fanki Montgomery zechcą i tak zajrzeć do powieści ich ulubionej autorki. Jest w tej książce urzekająca naiwność, wiara w to, że miłość mogłaby tak wyglądać. „Dziewczę z sadu” to dzisiaj pozycja archaiczna – ale znajdzie swoich zwolenników. Jej ponowne zaistnienie na rynku wydawniczym pozwala przekonać się, jak zmieniają się preferencje odbiorczyń. Ta lektura wiąże się z odkrywaniem dawnych narracji, ale i proporcji w historiach, które mają uwieść czytelników.
Subskrybuj:
Posty (Atom)