Zwierciadło, Warszawa 2022.
Tułaczka
Krystyna Mirek zdaje się przestrzegać przed pochopnymi marzeniami. „Zapach bzów”, pierwszy tom sagi dworskiej, rozpoczyna bowiem od poważnego dramatu. Młodszy z dziedziców, Dominik Podhorski, w dniu ślubu swojego brata, zostaje wysłany na poszukiwanie konia, który w nocy uciekł ze stajni. Mężczyzna jest już dorosły, jednak nie może przeboleć, że matka traktuje go niesprawiedliwie, wydaje mu się, że jest najbardziej poszkodowanym w rodzinie – zwłaszcza że brat żenić się ma z jego wielką miłością. Ale Dominik nie wie jeszcze, że decyzja rodzicielki uratowała mu życie, bo zdrajca, który pojawił się we dworze, sprowadza na cały ród nieszczęście. Zaginiony dziedzic może i nie będzie mu spędzał snu z powiek, ale przydałoby się i jego dopaść i zabić – żeby nie mógł już walczyć o swoje i nie próbował pomścić rodziny. Dominik musi uciekać. Ma ze sobą Józka, najwierniejszego z parobków i przyjaciela od najmłodszych lat. Józek pochodzi wprawdzie z innej klasy społecznej, ale ma wiele sprytu, a we dworze bywał na tyle często, żeby wiedzieć co nieco o jego zwyczajach. Teraz to Józek zachowuje zimną krew i zarządza ucieczkę, pilnuje też bez przerwy Dominika. Musi wypełnić ostatnią wolę swojego pana.
To jeden wątek, który w „Zapachu bzów” rozwija autorka. Drugi dotyczy Julianny i jej przeznaczenia. Młoda dziewczyna powinna jak najszybciej i jak najlepiej wyjść za mąż – przede wszystkim po to, żeby ocalić majątek rodziców. Ojciec nie potrafi gospodarować pieniędzmi i zadłuża się bez przerwy, a weksle u Żyda osiągają już monstrualne kwoty. Ratunkiem może być małżeństwo – jedyne dziecko uratuje posiadłość. Tyle tylko, że Julianna nie nadaje się do roli potulnej żony przypadkowego człowieka. Próbuje nawet podporządkować się woli rodziców, ale już od dawna wie, że jej przeznaczeniem jest leczenie ludzi. Chciałaby pójść w ślady babki, usuniętej na margines społeczeństwa, ale specyficznie przez nie chronionej zielarki. Julianna od najmłodszych lat przygotowuje się do służenia ludziom i pomagania im w chorobach – od babki uczy się o mocy ziół i wie, jak stosować przyrządzane przez siebie specyfiki. Zdaje sobie sprawę z tego, że wyzwolonej żony nie będzie chciał żaden z mężczyzn w okolicy – a przecież nie może zrezygnować z powołania.
Krystyna Mirek prowadzi te wątki równolegle i przedstawia losy bohaterów tak, żeby wciągnąć odbiorców w ich rzeczywistość. Stosuje drobne podstępy w relacjach międzyludzkich, tak, żeby łatwiej było określać, kto jest kim i kto do czego naprawdę dąży – to ważne w kontekście ucieczki i ukrywania prawdziwych intencji. Autorka dobrze czuje się w dziewiętnastowiecznych klimatach, pozwala też rozgościć się tutaj odbiorcom – dba o ich emocje i mimo szarpiących nerwy wydarzeń nie przytłacza przedstawianymi sprawami. „Zapach bzów” to początek serii i kolejny azyl w wykonaniu Krystyny Mirek – powieść obyczajowa dobrze napisana, wciągająca i rozbudzająca apetyty na dalszy ciąg. Krystyna Mirek zresztą już nieraz udowodniła, że dobrze czuje się w sagowych opowieściach z dawnych lat – i tym razem nie zawiedzie.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
sobota, 4 stycznia 2025
piątek, 3 stycznia 2025
Agnieszka Jankowiak-Maik, Boguś Janiszewski: Skąd się wzięła Polska?
Agora, Warszawa 2024.
Odpowiednie pytania
Boguś Janiszewski stara się dotrzeć do młodych odbiorców, zamieniając się w warstwie narracyjnej w młodziaka – ten pomysł wykorzystuje do edukowania czytelników, a po sukcesie tomu o narkotykach bierze się za eksperymentowanie z formą w zakresie lekcji historii. Wspomaga go Agnieszka Jankowiak-Maik, znana jako Babka od histy oraz Max Skorwider, autor ilustracji (które w tej publikacji odgrywają ważną rolę). „Skąd się wzięła Polska” to próba przetłumaczenia na język młodzieżowy początków historii państwa – czasów Mieszka I i przy okazji przewartościowanie związane z nieobecnością pań w dziejach. Autorzy próbują koncentrować się na okolicznościach powstania Polski, na całym kontekście i na sprawach, które zwykle w podręcznikach się nie pojawiają. Zadają pytania o to, czego potrzeba do stworzenia kraju i z jakimi komplikacjami borykać się musieli ci, którzy chcieli rządzić innymi. Stawiają siebie w roli naiwnych obserwatorów, którzy mogą zadać każde pytanie – nawet sprowadzające historię do absurdu. Bo tu króluje zabawa. Przeważnie w stylu z marginesów szkolnych zeszytów: Max Skorwider celuje w gryzmołowatych postaciach, które niekoniecznie mogą posłużyć za wzór grzeczności i dobrego wychowania – wie, że takim przełamywaniem charakterów może zyskać uznanie wśród młodszych czytelników.
Bohaterowie snują się więc po przeszłości jako obserwatorzy, towarzyszy im Babka od histy we własnej osobie – i to ona właśnie pilnuje, żeby uwagą tym razem obdzielać także płeć piękną (w niektórych przypadkach – przede wszystkim). Autorzy sięgają do wydarzeń i do związków, pokazują, jaki wpływ na tworzenie się struktur państwowości mogły mieć sojusze, a jaki – religia. Uświadamiają odbiorcom wpływy i zależności, ale stawiają bardziej na opowieść (narrację inspirowaną kolejnymi pytaniami) niż na wyliczanie faktów. Jednocześnie starają się nie fabularyzować przesadnie całości, tu liczy się przeskakiwanie od tematu do tematu wyzwalane przez kolejne wątpliwości postaci z książki.
Chodzi o to, żeby podważać, dyskutować, czepiać się albo wtykać nos w cudze sprawy, być wścibskim i niepokornym – tak kreuje się tu bohaterów, którzy podróżują w czasie i którzy mogą być dzięki temu świadkami przeobrażeń prowadzących do powstania Polski. Taka strategia ma umożliwić łatwiejsze zapadanie informacji w pamięć, ma zachęcić do zgłębiania historii i do patrzenia na przeszłość krytycznie, ale i w formie rozrywkowej. Popularyzowanie wiedzy w ten sposób oczywiście ma swoje wady, ale jeśli ktoś odczuwa alergię na samą myśl o zajrzeniu do podręcznika, może przekona się do tego rodzaju narracji bardziej. Zabawa wiąże się tu i z umiejętnością logicznego myślenia – w odkrywaniu powiązań i zwyczajów – i z budowaniem charakterystyk krnąbrnych postaci niekoniecznie zainteresowanych lekcjami. Historia w takim ujęciu po prostu musi rozśmieszać – a to najlepszy czynnik mnemotechniczny. Można potraktować tom „Skąd się wzięła Polska” jako pomoc w nauce, jako sposób na odkrywanie nowej pasji i jako źródło zabawy – każdy wyciągnie z tej lektury coś innego.
Odpowiednie pytania
Boguś Janiszewski stara się dotrzeć do młodych odbiorców, zamieniając się w warstwie narracyjnej w młodziaka – ten pomysł wykorzystuje do edukowania czytelników, a po sukcesie tomu o narkotykach bierze się za eksperymentowanie z formą w zakresie lekcji historii. Wspomaga go Agnieszka Jankowiak-Maik, znana jako Babka od histy oraz Max Skorwider, autor ilustracji (które w tej publikacji odgrywają ważną rolę). „Skąd się wzięła Polska” to próba przetłumaczenia na język młodzieżowy początków historii państwa – czasów Mieszka I i przy okazji przewartościowanie związane z nieobecnością pań w dziejach. Autorzy próbują koncentrować się na okolicznościach powstania Polski, na całym kontekście i na sprawach, które zwykle w podręcznikach się nie pojawiają. Zadają pytania o to, czego potrzeba do stworzenia kraju i z jakimi komplikacjami borykać się musieli ci, którzy chcieli rządzić innymi. Stawiają siebie w roli naiwnych obserwatorów, którzy mogą zadać każde pytanie – nawet sprowadzające historię do absurdu. Bo tu króluje zabawa. Przeważnie w stylu z marginesów szkolnych zeszytów: Max Skorwider celuje w gryzmołowatych postaciach, które niekoniecznie mogą posłużyć za wzór grzeczności i dobrego wychowania – wie, że takim przełamywaniem charakterów może zyskać uznanie wśród młodszych czytelników.
Bohaterowie snują się więc po przeszłości jako obserwatorzy, towarzyszy im Babka od histy we własnej osobie – i to ona właśnie pilnuje, żeby uwagą tym razem obdzielać także płeć piękną (w niektórych przypadkach – przede wszystkim). Autorzy sięgają do wydarzeń i do związków, pokazują, jaki wpływ na tworzenie się struktur państwowości mogły mieć sojusze, a jaki – religia. Uświadamiają odbiorcom wpływy i zależności, ale stawiają bardziej na opowieść (narrację inspirowaną kolejnymi pytaniami) niż na wyliczanie faktów. Jednocześnie starają się nie fabularyzować przesadnie całości, tu liczy się przeskakiwanie od tematu do tematu wyzwalane przez kolejne wątpliwości postaci z książki.
Chodzi o to, żeby podważać, dyskutować, czepiać się albo wtykać nos w cudze sprawy, być wścibskim i niepokornym – tak kreuje się tu bohaterów, którzy podróżują w czasie i którzy mogą być dzięki temu świadkami przeobrażeń prowadzących do powstania Polski. Taka strategia ma umożliwić łatwiejsze zapadanie informacji w pamięć, ma zachęcić do zgłębiania historii i do patrzenia na przeszłość krytycznie, ale i w formie rozrywkowej. Popularyzowanie wiedzy w ten sposób oczywiście ma swoje wady, ale jeśli ktoś odczuwa alergię na samą myśl o zajrzeniu do podręcznika, może przekona się do tego rodzaju narracji bardziej. Zabawa wiąże się tu i z umiejętnością logicznego myślenia – w odkrywaniu powiązań i zwyczajów – i z budowaniem charakterystyk krnąbrnych postaci niekoniecznie zainteresowanych lekcjami. Historia w takim ujęciu po prostu musi rozśmieszać – a to najlepszy czynnik mnemotechniczny. Można potraktować tom „Skąd się wzięła Polska” jako pomoc w nauce, jako sposób na odkrywanie nowej pasji i jako źródło zabawy – każdy wyciągnie z tej lektury coś innego.
czwartek, 2 stycznia 2025
Theresa Breslin: Sekrety starych zamczysk. Ilustrowany skarbiec szkockich legend
Kropka, Warszawa 2024.
Legendy ożywiane
Wydawnictwo Kropka przyzwyczaiło już czytelników do tego, że książki dobiera nie tylko pod kątem wartościowych treści, ale i tematów dla wielu grup odbiorców. Chociaż „Sekrety starych zamczysk. Ilustrowany skarbiec szkockich legend” to publikacja spod szyldu literatury czwartej, nada się jako prezent dla wszystkich, bez względu na wiek, fanów opowieści o smokach, rycerzach i potworach – dla wszystkich, którzy kochają baśnie w różnych ich wymiarach. Wielka księga kojarzy się raczej z pięknym albumem, a przytaczane tu legendy opracowane zostały tak, żeby przybliżać przekazy miejscowych i uświadamiać odbiorcom, jak wielki potencjał fabularny tkwi w pomysłach sprzed wieków. Istoty, które na kartach tego tomu ożywają, sprawdzą się i w dzisiejszych opowieściach bez większego trudu – to popis wyobraźniowy i jednocześnie narracyjny – dzięki czemu poszerza się krąg potencjalnych czytelników.
„Sekrety starych zamczysk” to dokładnie to, co obiecuje tytuł: są tu konkretne miejsca, w które można się wybrać – adresy stworów z fantazji i przypadków ze sfery nieprawdopodobnej. Są tu bohaterowie, którzy muszą walczyć ze złem i z własnymi słabościami, a do tego wykazywać się przenikliwością i odwagą, kreatywnością i sprytem w pokonywaniu trudności. I to jest jak w każdej baśni. Jednak zakotwiczenie tych historii, wskazanie ich miejsca, przestrzeni – ze zmieniającymi się przecież krajobrazami – to sposób na wyzwolenie ciekawości odbiorców. Liczy się tu prawdziwość opowieści, ale też charakter, koloryt lokalny bardzo tu akcentowany i wyczuwalny w każdej historii. Co ważne – rzadko są tu legendy znane powszechnie, a nawet jeśli funkcjonują w takim obiegu, to nie aż tak bardzo szczegółowo. Detale nie przytłaczają, za to budują klimat opowieści, bardzo w tym wypadku istotny: Theresa Breslin świadoma jest brzmienia swoich opowieści – relacjonuje je z wprawą. Nie bez znaczenia jest też warstwa graficzna: ilustracje podsycają wrażenie, jakie wywoła lektura, spodobają się i młodszym, i starszym czytelnikom – także tym, którzy wyrośli już z książek z obrazkami. „Sekrety starych zamczysk” przypominają odbiorcom, na czym polega radość przeżywania przygód nieprawdopodobnych, za to wypełnionych emocjami. W dodatku to książka sycąca – dzięki objętości i zawartości bardzo zróżnicowanych relacji przynosi czytelnikom mnóstwo wrażeń i zaskoczeń, ale też zaspokaja potrzebę wysłuchiwania starych opowieści. Jest przemyślana w każdym calu i nie chodzi tylko o tłumaczenie czy dobór tematów (i postaci, wśród których wyróżniany w blurbie Czerwony Kapturek rzeczywiście nikomu nie będzie znany), ale o połączenie strony treściowej z grafiką i jakością wydania. Taka publikacja jest znakomitym prezentem dla wszystkich miłośników legend i przekazów ludowych – tu nie ma znaczenia ani moda na gatunki, ani odległość geograficzna czy kulturowa – esencja baśni sprawia, że każdy znajdzie tu coś dla siebie i zanurzy się w scenerii zamczysk Szkocji. Takie wydanie powinno się doczekać kontynuacji i pozwalać odbiorcom na odkrywanie na nowo przesłań z różnych stron świata.
Legendy ożywiane
Wydawnictwo Kropka przyzwyczaiło już czytelników do tego, że książki dobiera nie tylko pod kątem wartościowych treści, ale i tematów dla wielu grup odbiorców. Chociaż „Sekrety starych zamczysk. Ilustrowany skarbiec szkockich legend” to publikacja spod szyldu literatury czwartej, nada się jako prezent dla wszystkich, bez względu na wiek, fanów opowieści o smokach, rycerzach i potworach – dla wszystkich, którzy kochają baśnie w różnych ich wymiarach. Wielka księga kojarzy się raczej z pięknym albumem, a przytaczane tu legendy opracowane zostały tak, żeby przybliżać przekazy miejscowych i uświadamiać odbiorcom, jak wielki potencjał fabularny tkwi w pomysłach sprzed wieków. Istoty, które na kartach tego tomu ożywają, sprawdzą się i w dzisiejszych opowieściach bez większego trudu – to popis wyobraźniowy i jednocześnie narracyjny – dzięki czemu poszerza się krąg potencjalnych czytelników.
„Sekrety starych zamczysk” to dokładnie to, co obiecuje tytuł: są tu konkretne miejsca, w które można się wybrać – adresy stworów z fantazji i przypadków ze sfery nieprawdopodobnej. Są tu bohaterowie, którzy muszą walczyć ze złem i z własnymi słabościami, a do tego wykazywać się przenikliwością i odwagą, kreatywnością i sprytem w pokonywaniu trudności. I to jest jak w każdej baśni. Jednak zakotwiczenie tych historii, wskazanie ich miejsca, przestrzeni – ze zmieniającymi się przecież krajobrazami – to sposób na wyzwolenie ciekawości odbiorców. Liczy się tu prawdziwość opowieści, ale też charakter, koloryt lokalny bardzo tu akcentowany i wyczuwalny w każdej historii. Co ważne – rzadko są tu legendy znane powszechnie, a nawet jeśli funkcjonują w takim obiegu, to nie aż tak bardzo szczegółowo. Detale nie przytłaczają, za to budują klimat opowieści, bardzo w tym wypadku istotny: Theresa Breslin świadoma jest brzmienia swoich opowieści – relacjonuje je z wprawą. Nie bez znaczenia jest też warstwa graficzna: ilustracje podsycają wrażenie, jakie wywoła lektura, spodobają się i młodszym, i starszym czytelnikom – także tym, którzy wyrośli już z książek z obrazkami. „Sekrety starych zamczysk” przypominają odbiorcom, na czym polega radość przeżywania przygód nieprawdopodobnych, za to wypełnionych emocjami. W dodatku to książka sycąca – dzięki objętości i zawartości bardzo zróżnicowanych relacji przynosi czytelnikom mnóstwo wrażeń i zaskoczeń, ale też zaspokaja potrzebę wysłuchiwania starych opowieści. Jest przemyślana w każdym calu i nie chodzi tylko o tłumaczenie czy dobór tematów (i postaci, wśród których wyróżniany w blurbie Czerwony Kapturek rzeczywiście nikomu nie będzie znany), ale o połączenie strony treściowej z grafiką i jakością wydania. Taka publikacja jest znakomitym prezentem dla wszystkich miłośników legend i przekazów ludowych – tu nie ma znaczenia ani moda na gatunki, ani odległość geograficzna czy kulturowa – esencja baśni sprawia, że każdy znajdzie tu coś dla siebie i zanurzy się w scenerii zamczysk Szkocji. Takie wydanie powinno się doczekać kontynuacji i pozwalać odbiorcom na odkrywanie na nowo przesłań z różnych stron świata.
środa, 1 stycznia 2025
Kristy Hamilton: Dzikie pomysły natury. Jak przyroda inspiruje świat nauki
bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.
Kopiowanie
Kiedy inżynierowie nie wiedzą, jak rozwiązać problem, przyroda może przyjść im z pomocą. Wystarczy sprawdzić, jak radzą sobie z danym zagadnieniem rozmaite stworzenia – nawet te najmniejsze – i nie lekceważyć wskazówek dostarczanych przez organizmy żywe. Najczęściej kryją się w nich odpowiedzi na skomplikowane nawet pytania, a naśladowanie natury wychodzi ludziom na dobre. To naśladowanie objawia się nieoczekiwanymi często powiązaniami – i tak niesporczaki uczą świat medycyny, jak przechowywać szczepionki, oczy homarów pozwalają oglądać inne galaktyki dzięki konstrukcji teleskopów. Sekwoje pokazują, jak łapać wodę z mgieł (i tworzyć odpowiednie, czyli najbardziej wydajne, narzędzia), mrówki działają jako inteligencja rozproszona, co przydaje się przy budowie komputerów. Osoby, które mają problem z krążeniem, mogą odczuć ulgę dzięki temu, czego badaczy nauczyły żyrafy, a omułki pozwalają tworzyć klej. I tak dalej, każdy rozdział tej książki to nowa i osobna przygoda – i to przygoda w wielkim stylu. Kristy Hamilton doskonale wie, jak pisać o odkryciach naukowych i przenosić je na ciekawostki zrozumiałe nawet przez przeciętnego czytelnika. Nie trzeba być wybitnym umysłem, żeby czerpać radość z tych opowieści – ale odbiorcy poszukujący ambitnych lektur będą usatysfakcjonowani tymi odkryciami.
Autorka podróżuje i poznaje ludzi, którzy są w stanie przedstawić w przystępny sposób (co oznacza także wielki entuzjazm) efekty swoich prac, dzielą się pasją i wprowadzają w tajniki własnych światów. Podaje odpowiednie wyjaśnienia, unikając skomplikowanych fraz i zniechęcających odbiorcę terminów – tu wszystko jest zrozumiałe i ciekawe, zwłaszcza dzięki odległym czasami skojarzeniom. Za częścią wynalazków i odkryć stoi przypadek – ludzka historia, która zapoczątkowała odpowiednie badania albo przyczyniła się do konkretnych poszukiwań. I właśnie ten pierwiastek – obecność ludzi, którzy zwyczajnie próbowali rozwiązać swoje (lub bliskich) codzienne problemy bywa największym magnesem w książce. „Dzikie pomysły natury” to publikacja przygotowana z pomysłem. Ponieważ tematy zmieniają się diametralnie w każdym rozdziale, przynosi odbiorcom naprawdę dużo ciekawostek, anegdot i informacji, do których ci w inny sposób mogliby po prostu nie dotrzeć. Czyta się tę książkę znakomicie, bo Kristy Hamilton popisuje się gawędziarskimi umiejętnościami i wyczuciem potrzeb czytelników. Zaspokaja ciekawość i prowadzi przez anegdotyczne meandry nauki, cieszy wyczuleniem na to, co nietypowe, oryginalne lub dziwne – dzięki temu „Dzikie pomysły natury” przyciągają niebanalnością skojarzeń. Im bardziej odległe od siebie punkty inspiracji i efektów, tym lepiej z perspektywy odbiorców – trzeba bowiem przejść dłuższą drogę, żeby w ogóle dostrzec potencjał na rozwiązanie problemu. A w tej książce podobnych dalekich tras jest mnóstwo. Przy okazji rozmówcy autorki wskazują często kwestie, które wymagają ingerencji człowieka lub obszary, w jakich niezbędne są zmiany – to również wyczula czytelników na konieczność dbania o planetę i środowisko.
Jest to tom obszerny – i bardzo dobrze, bo każdy kolejny rozdział coraz bardziej zaostrza apetyt na dalszy ciąg. Czytelnicy mogą się tu zamienić niemal w poszukiwaczy skarbów w świecie przyrody, mogą koncentrować się na powiązaniach między naturą i nauką – i przekonywać się, jak wiele inspiracji da się czerpać ze świata zwierząt i roślin.
Kopiowanie
Kiedy inżynierowie nie wiedzą, jak rozwiązać problem, przyroda może przyjść im z pomocą. Wystarczy sprawdzić, jak radzą sobie z danym zagadnieniem rozmaite stworzenia – nawet te najmniejsze – i nie lekceważyć wskazówek dostarczanych przez organizmy żywe. Najczęściej kryją się w nich odpowiedzi na skomplikowane nawet pytania, a naśladowanie natury wychodzi ludziom na dobre. To naśladowanie objawia się nieoczekiwanymi często powiązaniami – i tak niesporczaki uczą świat medycyny, jak przechowywać szczepionki, oczy homarów pozwalają oglądać inne galaktyki dzięki konstrukcji teleskopów. Sekwoje pokazują, jak łapać wodę z mgieł (i tworzyć odpowiednie, czyli najbardziej wydajne, narzędzia), mrówki działają jako inteligencja rozproszona, co przydaje się przy budowie komputerów. Osoby, które mają problem z krążeniem, mogą odczuć ulgę dzięki temu, czego badaczy nauczyły żyrafy, a omułki pozwalają tworzyć klej. I tak dalej, każdy rozdział tej książki to nowa i osobna przygoda – i to przygoda w wielkim stylu. Kristy Hamilton doskonale wie, jak pisać o odkryciach naukowych i przenosić je na ciekawostki zrozumiałe nawet przez przeciętnego czytelnika. Nie trzeba być wybitnym umysłem, żeby czerpać radość z tych opowieści – ale odbiorcy poszukujący ambitnych lektur będą usatysfakcjonowani tymi odkryciami.
Autorka podróżuje i poznaje ludzi, którzy są w stanie przedstawić w przystępny sposób (co oznacza także wielki entuzjazm) efekty swoich prac, dzielą się pasją i wprowadzają w tajniki własnych światów. Podaje odpowiednie wyjaśnienia, unikając skomplikowanych fraz i zniechęcających odbiorcę terminów – tu wszystko jest zrozumiałe i ciekawe, zwłaszcza dzięki odległym czasami skojarzeniom. Za częścią wynalazków i odkryć stoi przypadek – ludzka historia, która zapoczątkowała odpowiednie badania albo przyczyniła się do konkretnych poszukiwań. I właśnie ten pierwiastek – obecność ludzi, którzy zwyczajnie próbowali rozwiązać swoje (lub bliskich) codzienne problemy bywa największym magnesem w książce. „Dzikie pomysły natury” to publikacja przygotowana z pomysłem. Ponieważ tematy zmieniają się diametralnie w każdym rozdziale, przynosi odbiorcom naprawdę dużo ciekawostek, anegdot i informacji, do których ci w inny sposób mogliby po prostu nie dotrzeć. Czyta się tę książkę znakomicie, bo Kristy Hamilton popisuje się gawędziarskimi umiejętnościami i wyczuciem potrzeb czytelników. Zaspokaja ciekawość i prowadzi przez anegdotyczne meandry nauki, cieszy wyczuleniem na to, co nietypowe, oryginalne lub dziwne – dzięki temu „Dzikie pomysły natury” przyciągają niebanalnością skojarzeń. Im bardziej odległe od siebie punkty inspiracji i efektów, tym lepiej z perspektywy odbiorców – trzeba bowiem przejść dłuższą drogę, żeby w ogóle dostrzec potencjał na rozwiązanie problemu. A w tej książce podobnych dalekich tras jest mnóstwo. Przy okazji rozmówcy autorki wskazują często kwestie, które wymagają ingerencji człowieka lub obszary, w jakich niezbędne są zmiany – to również wyczula czytelników na konieczność dbania o planetę i środowisko.
Jest to tom obszerny – i bardzo dobrze, bo każdy kolejny rozdział coraz bardziej zaostrza apetyt na dalszy ciąg. Czytelnicy mogą się tu zamienić niemal w poszukiwaczy skarbów w świecie przyrody, mogą koncentrować się na powiązaniach między naturą i nauką – i przekonywać się, jak wiele inspiracji da się czerpać ze świata zwierząt i roślin.
Subskrybuj:
Posty (Atom)