* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

środa, 17 czerwca 2020

Chris Ferrie, Cara Florance: Fizyka jądrowa dla maluchów

Media Rodzina, Poznań 2020.

W jądrze atomu

Pojawiła się bardzo zabawna moda, naturalna konsekwencja podsycania edukacyjnego charakteru publikacji dla dzieci jako uzasadnienia ich wydawania. Autorzy tworzą cykle nawiązujące tytułami i tematyką do motywów dotąd uznawanych za zbyt trudne dla kilkulatków, a nawet nastolatków. Teraz maluchom, które nawet nie znają jeszcze liter, przedstawia się między innymi… podstawy fizyki jądrowej. Tak postępują Chris Ferrie i Cara Florance. „Fizyka jądrowa dla maluchów” to kartonowy picture book, jeden z obecnych na rynku tomików idealnych dla ambitnych rodziców: bo przecież żaden kilkulatek nie wskaże takiego zagadnienia jako czegoś dla siebie. Autorzy wychodzą przy takich historyjkach ze słusznego założenia, że skoro i tak dzieci dopiero poznają świat i pochłaniają szereg ciekawostek z różnych dziedzin, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pokazać im też bardziej zaawansowane tematy. Cel jest jeden: w przyszłości dzieci nie będą się bać haseł, które dzisiaj przyprawiać mogą o gęsią skórkę dorosłych – nie uczących się na takich lekturach. „Fizyka jądrowa dla maluchów” to ciekawy start. Być może z podobnymi książeczkami nie będzie w przyszłości problemu z brakiem ścisłowców na rynku pracy. To się okaże, ale na pewno nie zaszkodzi.

Chris Ferrie i Cara Florance wybierają bezpieczne rozwiązanie i w swoim picture booku nie wchodzą w meandry fabularne. Jedyny ukłon w stronę dzieci to przerobienie protonów i neutronów na piłki. Dalej odbiorcy będą musieli wykazać się dość sporą wyobraźnią i umiejętnością myślenia abstrakcyjnego. Bo jeśli jeszcze kilkulatki pojmą zasadę odpychania się piłek lub „neutralizowania” tego zjawiska, to już w przypadku jądra atomu i uwalniania energii trudno będzie im odczytać przełożenie informacji na dziecięcą codzienność. Oszem, można się przekonać, że da się zrozumieć fizykę jądrową – ale odbiorcy niekoniecznie znajdą w tym coś dla siebie. Zwłaszcza że autorzy bardzo ograniczają stronę graficzną. Każda rozkładówka to jednozdaniowe komentarze dotyczące zachowania protonów i neutronów. Za to w ilustracjach dzieje się niewiele. Białe tło stron nie będzie rozpraszać maluchów, ale też nie przyciągnie ich uwagi. W centralnym punkcie każdej strony znajduje się albo „piłka” (pojedynczy proton lub neutron), albo ich zlepek – i to powtarzany na kolejnych kartkach. Przez to tomik staje się nieco statyczny, nie kusi tak bardzo, jakby mógł. Jeśli zestawić brak ciekawych rozwiązań graficznych (oferuje się dzieciom proste kształty i żadnej akcji) ze statyczną narracją – opisami, których nie da się przełożyć na obserwacje z życia wzięte (bo piłeczki to za mało), nie ma czynnika, który skusi najmłodszych. Bo sam tytuł będzie raczej wabikiem na rodziców niż na dzieci, które nie potrafią jeszcze samodzielnie czytać. W tym wypadku ciekawsze są notki o autorach niż sama zawartość książeczki. Ale liczy się otwieranie rynku, stopniowe przyzwyczajanie czytelników (w tym wypadku raczej dorosłych kupujących pierwsze książeczki dla swoich pociech), a nie efekt. Dzieci i tak nie kierują się racjonalnymi względami, gdy wybierają ulubione lektury – być może jakiś maluch zafascynuje się opowieścią o fizyce jądrowej. Z kolei dorośli poza uleganiem modzie mogą tutaj docenić estetykę (fakt, że całość jest czysta, nieprzeładowana treściami i starannie przygotowana). Podobne publikacje mają ułatwiać kształcenie. Cris Ferrie i Cara Florance jasno pokazują, że nie ma się czego bać. Dla kilkulatków to może być po prostu ciekawa przygoda – spotkanie z tematem, który do niedawna kompletnie nie miał wstępu do literatury czwartej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz