* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 14 kwietnia 2019

Jessie Burton: Marzycielki

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.

Nauczka i nadzieja

To, co w baśniach funkcjonowało niemal zawsze, tutaj doczekuje się pewnego wynaturzenia za sprawą jednokierunkowości wysiłków Jessie Burton. Przesłania szybko stają się oczywiste, intencje autorki – zaraz na początku okazują się jasne, a to pociąga za sobą sposób realizacji historii. Burton dba o to, żeby odbiorcy (przede wszystkim jednak małe odbiorczynie) wyszukiwali ślady niewłaściwego postępowania króla w „Marzycielkach” – i wszystkich innych władców, jacy kiedykolwiek napatoczyli się w bajkach. W dawnych lekturach pewne kwestie realizowało się subtelniej, nawet jeśli same w sobie były wyostrzone. Tu jednak błędy króla eksponowane są do znudzenia i wytykane przy każdej możliwej okazji, a przy tym – nie mogą być różnie interpretowane. Oto król po śmierci ukochanej żony i matki dwunastu królewien pogrąża się w żałobie i najwyraźniej traci rozum. Najpierw odbiera córkom tom, co sprawiało im radość, zakazuje śmiechów, zabaw i tańców. Nie zgadza się na realizowanie pasji (ma to uzasadnienie, bo królowa uwielbiała wyścigi i zginęła w wypadku samochodowym). Wydaje się, że sam nie ma już w życiu żadnego celu poza tym, żeby zamknąć dziewczyny pod szklanym kloszem, strzec na każdym kroku. W końcu buduje dla nich sypialnię-więzienie. Stąd nie ma ucieczki.

„Marzycielki” to tendencyjne rozprawianie się z patriarchatem i schematami w fabułach baśniowych. Pojawi się tu kwestia oddawania córki za żonę temu, kto rozwiąże problem króla (tyle że bohaterki nie chcą się zgodzić na przedmiotowe traktowanie), banicja dla najbardziej krnąbrnych – i podstęp jako jedyny sposób na ratunek. Jessie Burton zna przystanki obowiązkowe w literaturze – ale jest zbyt jednoznaczna, za bardzo poświęca się ideologii a nie smaczkom opowieści. Zamiast skupiać się na akcji, zajmuje się przesłaniami, rozgrzebuje warstwę emocjonalną (i feministyczną). I nie przeszkadza jej, że każdy domyśli się finału – nie chce oferować czytelniczkom nic poza informacją, że powinny zawsze walczyć o swoje.

To, co w „Marzycielkach” ładne i nie poddaje się skutkom ideologizacji tekstu – to plastyczność narracji. Jessie Burton wyraźnie zafascynowana jest melodyjnością baśni, stawia na synestezyjność, zwraca uwagę na to, by odwzorowywać wrażenia zmysłowe. Razem z królewnami liczy stopnie do onirycznej krainy, przedstawia blask klejnotów, przepych królewskich (i nie tylko) zat. Operuje kolorami i akcentuje detale. Prowadzi kamerę pewnie, wie, jak podkreślać przekazywane wiadomości. Z drugiej jednak strony wierna jest zasadom konstrukcyjnym baśni – wprowadza szereg powtórzeń nie tylko słów, ale i sytuacji, czasami aż chce się, żeby zarzuciła te najbardziej monotonne rytmy. „Marzycielki”, gdyby przymknąć oko na oczywistości fabularne oraz jednokierunkowość wysiłków w przesłaniach – imponowałyby stylistycznym rozmachem, malowniczością opowieści jako takiej. DO tego – zachwycające są tu ilustracje Angeli Barrett, bardzo dopasowane do konwencji baśni, aż czasami chciałoby się je zobaczyć w większym formacie (bo pełnorozkładówkowe bywają wielkości dwóch znaczków pocztowych, niestety). O tej książce może być głośno z racji przekazu. A mogło być z powodów bardziej artystycznych…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz