* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

sobota, 5 kwietnia 2014

Krzysztof Mroziewicz: Korespondent, czyli jak opisać pełzający koniec świata

Zysk i S-ka, Poznań 2014.

Kolekcjoner

„Korespondent” Krzysztofa Mroziewicza zapowiada się na publikację poświęconą warsztatowi reportera, tymczasem szybko zamienia się w przegląd ciekawostek z licznych lektur. Autor, zamiast przedstawiać metody i techniki ilustrowania „pełzającego końca świata”, kolekcjonuje obrazki z wojen i pozwala im przemawiać, coraz bardziej ograniczając własne komentarze. Mimo że na początku stara się uporządkować wiadomości i wytłumaczyć zwłaszcza młodym ludziom, na czym polega praca reportera (a szczególnie korespondenta wojennego), w pewnym momencie pozwala zwyciężyć innemu celowi: erudycyjnym popisom stawiającym go nad czytelnikami, na nieosiągalnym panteonie gwiazd dziennikarstwa.

Tytuły kolejnych rozdziałów zwracają uwagę na to, co najważniejsze w dziennikarskim fachu, a autor chętnie podkreśla ryzyko wpisane w zawód. Przekonuje, że nie można lubić własnego pisania, a dziennikarstwo rodzi się w bólach (co ciekawe, niewielu autorów poprze tę tezę – a jako sposób na wykluczenie grafomanów jest ona wybitnie nieprzydatna) – po czym zajmuje się pracą korespondentów. I tu wychodzi na jaw, że Mroziewiczowi wcale nie zależy na przygotowaniu do pracy adeptów dziennikarstwa. Po wstępnych warsztatowych uwagach nie powraca już do specyfiki pracy. W zamian proponuje serię sensacyjnych scenek i sytuacji, których uzależnieni od adrenaliny mogą pozazdrościć. Pisze między innymi o śmierci reportera, czyli o polowaniu na to, co do przedstawienia niemożliwe, o braku obiektywizmu w przypadku, gdy reporter zajmuje się własnym krajem ogarniętym wojną domową, wskazuje różnice między dziennikarstwem i korespondencją dyplomatyczną. Przywołuje obraz reportażu wojennego dziś i w kilku słowach próbuje nakreślić jego przyszłość. W tym wszystkim brakuje jednak wyraźnego celu i pomysłu na całość.

Bo Mroziewicz proponuje jedynie przegląd doświadczeń reporterów wojennych. Sypie jak z rękawa przykładami i anegdotami, przywołuje dramatyczne wydarzenia, w których sam nie brał udziału. Te fragmenty przydawałyby się jako znakomity materiał ilustracyjny, ewentualnie punkt wyjścia do analiz – kulturoznawczych czy nawet filozoficznych – tymczasem autor rezygnuje z prowadzenia czytelników przez zasady pisania i ujawniania informacji. Owszem, potrafi na zgromadzonych przykładach pokazać, jak, ale nie jest w stanie powiedzieć, po co – a tego najbardziej trzeba dzisiejszym autorom. Sam popis znajomości cudzych tekstów to trochę za mało do zbudowania opowieści, a stężenie sensacyjnego tonu w korespondencjach nie wystarcza w lekturze. Mroziewicz proponuje przetrawione przez swoją wrażliwość kawałki opisów – częstuje nimi odbiorców, nie wyjaśniając, czemu ma służyć ten rodzaj uczty. Sprawia momentami wrażenie, jakby wypełniał strony tekstem w oczekiwaniu na kolejną publikację, bez rzeczywistego przesłania. Owszem, tym, którzy chcieliby ściągę z nazwisk najbardziej uznanych reporterów, „Korespondent” się przysłuży – ale większość odbiorców zapewne chciałaby czegoś więcej niż tylko ściągi, składanki z dramatycznych opowieści. W „Korespondencie” zabrakło wkładu własnego autora, przemyśleń i uwag, które wzbogaciłyby lekturę innych. Okazuje się, że odarte z literackiej oprawy spostrzeżenia nie oddziałują tak, jak chciałby ich kolekcjoner – Mroziewicz funkcjonuje tu zatem jak zwykły czytelnik reportaży, notujący co bardziej atrakcyjne ich fragmenty. A to może nie wystarczyć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz