Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Problemy
Żadna z bohaterek serii Akcja Psiaki nie jest wolna od problemów – czy to w domu, czy w szkole, w relacjach z rówieśnikami czy w podejściu do dorosłych. Teraz czas na Priję, dziewczynę, która urodziła się w Indiach, ale nie pamięta za bardzo tego kraju, a kłopoty sprawia jej porozumiewanie się w ojczystym języku. Prija wyprowadza psy, gra w koszykówkę i wolnego czasu właściwie nie ma – realizuje swoje rozmaite pasje, nie zamierza z niczego rezygnować, zwłaszcza że na wszystkim zależy jej tak samo. Tymczasem koleżanki z Psiaków zaczynają wymyślać zasady dotyczące prowadzenia kont w mediach społecznościowych – owszem, trzeba dotrzeć do fanów, jednak nie uda się wyjść poza najbliższe otoczenie, rzadko kiedy posty stają się viralami, a produkowanie kolejnych wymaga czasu i poświęceń. Prija nie jest w stanie realizować kolejnych wytycznych – niekiedy może coś przygotować, nagrać albo zrobić zdjęcie, ale nie chce spędzać całych godzin na doskonaleniu kadrów czy na szlifowaniu treści, które zamieszczać będzie w internecie na koncie Psiaków. To jedno ze źródeł konfliktu, zwłaszcza że Gabi dopiero teraz dostała od rodziców własny telefon i zachłystuje się jego możliwościami – łamiąc wszelkie zakazy. Inne wiąże się z nieprzyjemną wiadomością dla rodziców: Priję czeka przeprowadzka, a ponieważ w okolicy nie można wynająć domu w dobrej cenie, rodzina musi się przenieść do innej dzielnicy. To oznacza, że Prija zmieni szkołę, albo… zaproponuje inne rozwiązanie. Część odbiorców może być zaskoczona, że samodzielna jazda autobusem dla nastolatek to wyzwanie – jednak również w ten sposób uruchamiają się różnice kulturowe. Trzeba będzie pogodzić dojazdy autobusami z programem treningów (i nauczyć się punktualności, bo przecież autobus nie zaczeka na spóźnialskich). Przez moment Prija będzie się czuć nierozumiana przez przyjaciółki i przez rodzinę – jednak sama dokonała wyboru, jedynego właściwego według niej. Bohaterka tomu „Prija musi zwolnić” przekonuje się, że można pogodzić różne czynności dające satysfakcję i radość, trzeba jednak dobrze opracować plan działania – a zmiany nie oznaczają wyłącznie końca.
Chociaż psiaki pojawiają się tu w postach i zabawnych kadrach, a czasami także w drobnych motywach, nie da się ukryć, że schodzą na dalszy plan – znacznie ważniejsze stają się relacje międzyludzkie i sprawy związane z osobistymi uczuciami, dziewczyna – jak jej koleżanki w poprzednich częściach cyklu – boryka się z niezrozumieniem i samotnością w swoich zmartwieniach czy lękach. Co ważne, każda z bohaterek ma swój charakter i własne problemy oraz wyzwania, każda ma inną energię. Nie przejmują się już tak bardzo układem sił w grupie, wreszcie mogą zająć się sobą – a to oznacza całkiem dużo pracy. „Akcja Psiaki. Prija musi zwolnić” to książka, w której dużo się dzieje, komiks ciekawy dla małych czytelniczek – pełen niespodzianek, ale i praktycznych porad dotyczących zwykłego życia.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
środa, 5 marca 2025
wtorek, 4 marca 2025
Tomasz Jastrun: Oddani istnieniu. Wiersze wybrane
Czytelnik, Warszawa 2025.
Przejście przez życie
46 lat wierszy – wybranych z różnych tomików, ułożonych chronologicznie. Tomasz Jastrun proponuje odbiorcom książkę, której lekturę odrobinę we wstępie programuje, a niekoniecznie powinien: zwraca uwagę na tematy dla niego ważne i na rozwiązania, które mogły się zestarzeć (wyjaśnia między innymi, czego nie wolno odczytywać bez rozumienia czy znajomości kontekstu). Na szczęście później już głosu nie zabiera, przemawiają same wiersze – i to znacznie lepsze z perspektywy czytelników. Zwłaszcza że same decyzje dotyczące zamieszczenia w „Oddanych istnieniu” konkretnych utworów już tworzą swoistą mapę myśli, emocji i wrażeń.
„Oddani istnieniu” to książka, w której istotne są kwestie międzyludzkie – autor funkcjonować może przeważnie w odniesieniu albo do członków najbliższej rodziny, albo do nienazwanych, anonimowych postaci z własnego życiorysu. Wiele razy przygląda się w wierszach żonie i synowi, specjalne miejsce ma dla mamy – i na kartach tomiku z przeszłości przeżywa jej śmierć, a teraz przywołuje tamte doświadczenia. Parę razy próbuje zabrać głos w sprawach publicznych czy politycznych – ale już po latach może się przekonać, że wiersze agitacyjne źle się starzeją i nie mają już tego wydźwięku co dawniej, nie wyzwalają też równie silnych reakcji, zupełnie jakby wyblakły w wyobraźni czytających. Tu nie pomoże ani datowanie, ani świadomość kontekstów: angażowanie się w sprawy społeczne wierszom zdecydowanie nie służy. Na szczęście Tomasz Jastrun znacznie chętniej zabiera czytelników w zacisze swojego domu, dzieli się intymnymi chwilami. Obserwuje rzeczywistość w skali mikro i w wymiarze codziennym, poza wielkimi wydarzeniami jest tu też kilka spraw błahych, prowadzących do rejestrowania ulotnych chwil – które nabierają znaczenia dopiero w obliczu przemijania. Bo Tomasz Jastrun nie jest oryginalny w doborze tematów, najpierw interesują go bardziej kwestie miłości, budowania rodziny, z czasem uwaga przenosi się na przemijanie i na oznaki starzenia się. Zamyka to w zgrabnych wierszach: przeważnie stara się czytelników nie pouczać, daje im za to szansę na przyjrzenie się egzystencji w ujęciu lirycznym. Unika tanich sentymentów, chociaż jeśli wzruszenie własne przebija się przez wersy, zyskuje większe znaczenie. Tomasz Jastrun dobrze wie, jak sterować uczuciami odbiorców: wprowadza ich do własnego świata i rozbudza tęsknoty za lokalną sielanką, idyllą, która tylko od czasu do czasu zakłócana jest przez nieubłagane prawa natury. Starannie wytycza szlak puent, wie dobrze, że czytelnicy potrzebują w wierszach elementu, który wyjaśni im, dlaczego w ogóle sięgać po tego typu literaturę – i dostarcza go. Do tego stopnia dobrze, że – jak pokazuje przekrojowy wybór z prawie pół wieku – może stale intrygować i przyciągać do siebie. „Oddani istnieniu” to wiersze, które komentują się same, nie potrzebują dodatkowo przewodnika ani wskazówek, wystarczy dawkować je sobie, przeżywać po swojemu i pozwolić się zaprosić do prywatnego świata (w którym tylko czasami sprawy z zewnątrz zyskują głos – ale na krótko i tylko po to, żeby zasygnalizować istnienie przestrzeni poza azylem).
Przejście przez życie
46 lat wierszy – wybranych z różnych tomików, ułożonych chronologicznie. Tomasz Jastrun proponuje odbiorcom książkę, której lekturę odrobinę we wstępie programuje, a niekoniecznie powinien: zwraca uwagę na tematy dla niego ważne i na rozwiązania, które mogły się zestarzeć (wyjaśnia między innymi, czego nie wolno odczytywać bez rozumienia czy znajomości kontekstu). Na szczęście później już głosu nie zabiera, przemawiają same wiersze – i to znacznie lepsze z perspektywy czytelników. Zwłaszcza że same decyzje dotyczące zamieszczenia w „Oddanych istnieniu” konkretnych utworów już tworzą swoistą mapę myśli, emocji i wrażeń.
„Oddani istnieniu” to książka, w której istotne są kwestie międzyludzkie – autor funkcjonować może przeważnie w odniesieniu albo do członków najbliższej rodziny, albo do nienazwanych, anonimowych postaci z własnego życiorysu. Wiele razy przygląda się w wierszach żonie i synowi, specjalne miejsce ma dla mamy – i na kartach tomiku z przeszłości przeżywa jej śmierć, a teraz przywołuje tamte doświadczenia. Parę razy próbuje zabrać głos w sprawach publicznych czy politycznych – ale już po latach może się przekonać, że wiersze agitacyjne źle się starzeją i nie mają już tego wydźwięku co dawniej, nie wyzwalają też równie silnych reakcji, zupełnie jakby wyblakły w wyobraźni czytających. Tu nie pomoże ani datowanie, ani świadomość kontekstów: angażowanie się w sprawy społeczne wierszom zdecydowanie nie służy. Na szczęście Tomasz Jastrun znacznie chętniej zabiera czytelników w zacisze swojego domu, dzieli się intymnymi chwilami. Obserwuje rzeczywistość w skali mikro i w wymiarze codziennym, poza wielkimi wydarzeniami jest tu też kilka spraw błahych, prowadzących do rejestrowania ulotnych chwil – które nabierają znaczenia dopiero w obliczu przemijania. Bo Tomasz Jastrun nie jest oryginalny w doborze tematów, najpierw interesują go bardziej kwestie miłości, budowania rodziny, z czasem uwaga przenosi się na przemijanie i na oznaki starzenia się. Zamyka to w zgrabnych wierszach: przeważnie stara się czytelników nie pouczać, daje im za to szansę na przyjrzenie się egzystencji w ujęciu lirycznym. Unika tanich sentymentów, chociaż jeśli wzruszenie własne przebija się przez wersy, zyskuje większe znaczenie. Tomasz Jastrun dobrze wie, jak sterować uczuciami odbiorców: wprowadza ich do własnego świata i rozbudza tęsknoty za lokalną sielanką, idyllą, która tylko od czasu do czasu zakłócana jest przez nieubłagane prawa natury. Starannie wytycza szlak puent, wie dobrze, że czytelnicy potrzebują w wierszach elementu, który wyjaśni im, dlaczego w ogóle sięgać po tego typu literaturę – i dostarcza go. Do tego stopnia dobrze, że – jak pokazuje przekrojowy wybór z prawie pół wieku – może stale intrygować i przyciągać do siebie. „Oddani istnieniu” to wiersze, które komentują się same, nie potrzebują dodatkowo przewodnika ani wskazówek, wystarczy dawkować je sobie, przeżywać po swojemu i pozwolić się zaprosić do prywatnego świata (w którym tylko czasami sprawy z zewnątrz zyskują głos – ale na krótko i tylko po to, żeby zasygnalizować istnienie przestrzeni poza azylem).
poniedziałek, 3 marca 2025
Eva Amores, Matt Cosgrove: Najgorszy tydzień życia. Piątek
Nasza Księgarnia, Warszawa 2025.
Kryzys
Zawsze, kiedy Antek Fert uważa, że gorzej być nie może, życie pokazuje mu język. Bohater przeżył już cały szereg upokarzających wydarzeń ze sobą w roli głównej, sceny z nocnych koszmarów wielu osób pojawiły się na jawie w tej serii powieści komiksowych. Eva Amores i Matt Cosgrove zaczynają już przyciągać czytelników nie rubasznym humorem i łamaniem zasad a pytaniem, co jeszcze można wymyślić, skoro Antek został już ośmieszony na wszystkie możliwe sposoby. Tym razem bohater przemierza świat podziemnymi tunelami: z jakiegoś powodu (ale wcale nie przez prace koncernu Kant, no skąd!) ziemia w różnych miejscach zaczyna się zapadać. W efekcie do podziemi trafia nie tylko Antek, ale też jego przybrany brat i śmiertelny wróg Marcin (który zawsze wygląda doskonale i może prowadzić influencerską działalność bez większych przeszkód), a także Mia – jedyna sensowna dziewczyna w okolicy. Jej obecność może być pewnym wsparciem, chociaż też szkoda, że koleżanka bywa świadkiem tarzania się w ekskrementach, których przecież pełno w kanałach. Antek Fert przykre doświadczenia (choćby związane z używaniem taniego papieru toaletowego i ubrudzeniem się przy tym) zestawia z obecnymi jego przeżyciami, kiedy to bez przerwy tapla się w brązowej mazi i nie chce myśleć o jej pochodzeniu (chociaż woń nie pozwala mu zapomnieć). Kiedy jednak do kanałów trafia też jego babcia (w udziwnionej wersji), pewne jest jedno: potrzebna będzie pomoc. I to pomoc fachowców. Tym razem autorzy zrezygnowali ze szkolnych perypetii i wydarzeń rozgrywających się wśród bezlitosnych uczniów, ograniczają liczbę przypadkowych świadków upokorzeń, jednak nie zmniejszają samego poczucia wstydu – Antek słabości okazuje wobec tych, na których mu bardzo zależy i nie może uniknąć kolejnych wpadek – już zresztą chyba zaczął się do nich przyzwyczajać, chociaż wciąż mocno przeżywa. Ale odejście z terenu szkoły do miejsca mniej oczywistego i mniej prawdopodobnego automatycznie przenosi uwagę czytelników z tego, jak się Antek czuje na to, czego doświadcza. A przygód będzie miał sporo. Są tu brawurowe akcje, dynamiczne sceny i mnóstwo silnych emocji – wszystko w formie powieści komiksowej, Antek część wyjaśnień przerzuca do obrazków, część pozostawia w tradycyjnej formie, liczy się bowiem tempo opowiadania i umiejętne podkreślanie puent. Autorzy stawiają na prosty śmiech, przekonują odbiorców do cyklu dzięki odchodzeniu od wątków pedagogicznych i dzięki programowej niegrzeczności, łamaniu reguł już na etapie konstrukcji książki. Bohater musi wyjść cało z każdych opresji – a że przy okazji przeżywa rzeczy, które czasami trzeba ocenzurować (wstawiając obrazki miłych zwierząt), to dodatkowy składnik komiczny i uruchamianie wyobraźni czytelników. Żarty pojawiają się tu na różnych płaszczyznach, tak, żeby dzieci przekonały się do czytania książek i żeby miały powód nadrobienia zaległości w samej serii (jeśli takie mają) – wykorzystuje się w tomiku cały system odnośników do poprzednich historii. I tak Antek Fert po raz kolejny przemienia się z ofiary w bohatera.
Kryzys
Zawsze, kiedy Antek Fert uważa, że gorzej być nie może, życie pokazuje mu język. Bohater przeżył już cały szereg upokarzających wydarzeń ze sobą w roli głównej, sceny z nocnych koszmarów wielu osób pojawiły się na jawie w tej serii powieści komiksowych. Eva Amores i Matt Cosgrove zaczynają już przyciągać czytelników nie rubasznym humorem i łamaniem zasad a pytaniem, co jeszcze można wymyślić, skoro Antek został już ośmieszony na wszystkie możliwe sposoby. Tym razem bohater przemierza świat podziemnymi tunelami: z jakiegoś powodu (ale wcale nie przez prace koncernu Kant, no skąd!) ziemia w różnych miejscach zaczyna się zapadać. W efekcie do podziemi trafia nie tylko Antek, ale też jego przybrany brat i śmiertelny wróg Marcin (który zawsze wygląda doskonale i może prowadzić influencerską działalność bez większych przeszkód), a także Mia – jedyna sensowna dziewczyna w okolicy. Jej obecność może być pewnym wsparciem, chociaż też szkoda, że koleżanka bywa świadkiem tarzania się w ekskrementach, których przecież pełno w kanałach. Antek Fert przykre doświadczenia (choćby związane z używaniem taniego papieru toaletowego i ubrudzeniem się przy tym) zestawia z obecnymi jego przeżyciami, kiedy to bez przerwy tapla się w brązowej mazi i nie chce myśleć o jej pochodzeniu (chociaż woń nie pozwala mu zapomnieć). Kiedy jednak do kanałów trafia też jego babcia (w udziwnionej wersji), pewne jest jedno: potrzebna będzie pomoc. I to pomoc fachowców. Tym razem autorzy zrezygnowali ze szkolnych perypetii i wydarzeń rozgrywających się wśród bezlitosnych uczniów, ograniczają liczbę przypadkowych świadków upokorzeń, jednak nie zmniejszają samego poczucia wstydu – Antek słabości okazuje wobec tych, na których mu bardzo zależy i nie może uniknąć kolejnych wpadek – już zresztą chyba zaczął się do nich przyzwyczajać, chociaż wciąż mocno przeżywa. Ale odejście z terenu szkoły do miejsca mniej oczywistego i mniej prawdopodobnego automatycznie przenosi uwagę czytelników z tego, jak się Antek czuje na to, czego doświadcza. A przygód będzie miał sporo. Są tu brawurowe akcje, dynamiczne sceny i mnóstwo silnych emocji – wszystko w formie powieści komiksowej, Antek część wyjaśnień przerzuca do obrazków, część pozostawia w tradycyjnej formie, liczy się bowiem tempo opowiadania i umiejętne podkreślanie puent. Autorzy stawiają na prosty śmiech, przekonują odbiorców do cyklu dzięki odchodzeniu od wątków pedagogicznych i dzięki programowej niegrzeczności, łamaniu reguł już na etapie konstrukcji książki. Bohater musi wyjść cało z każdych opresji – a że przy okazji przeżywa rzeczy, które czasami trzeba ocenzurować (wstawiając obrazki miłych zwierząt), to dodatkowy składnik komiczny i uruchamianie wyobraźni czytelników. Żarty pojawiają się tu na różnych płaszczyznach, tak, żeby dzieci przekonały się do czytania książek i żeby miały powód nadrobienia zaległości w samej serii (jeśli takie mają) – wykorzystuje się w tomiku cały system odnośników do poprzednich historii. I tak Antek Fert po raz kolejny przemienia się z ofiary w bohatera.
niedziela, 2 marca 2025
David J. Lieberman: Nie wpadaj w złość. Jak zachować spokój i kontrolę w każdej sytuacji
Rebis, Poznań 2025.
Wyciszenie
David J. Lieberman odżegnuje się od autorów poradników, którzy wprowadzają wskazówki nie do zastosowania w zwykłym życiu, jednak sam idzie w ich ślady, tyle tylko, że w tomie „Nie wpadaj w złość” rezygnuje ze skryptowych podsumowań czy jednoznacznych poleceń dotyczących reagowania w konfliktowych sytuacjach. „Nie wpadaj w złość. Jak zachować spokój i kontrolę w każdej sytuacji” to książka, która bardziej omawia fakt, jak ważne jest zachowanie stoickiej postawy w obliczu wyzwań niż podpowiada, jak tego dokonać – czyli czytelnicy przystępujący do lektury utwierdzą się tylko w przekonaniu, które musieli już mieć, sięgając po książkę: że muszą coś zrobić ze swoimi skłonnościami do ulegania emocjom. David J. Lieberman od czasu do czasu z przyczyn kompletnie niezrozumiałych dla zwykłych czytelników zacznie wpadać w tony kaznodziejskie i przedstawiać znaczenie Boga w samorozwoju – to jednak drobne fragmenty, które mimo wszystko nie powinny trafiać do tego typu poradnikowej publikacji. Niezależnie jednak od przemycania własnych poglądów – autor próbuje uporządkować wiadomości na temat wpadania w złość i konsekwencji takiego zachowania.
„Nie wpadaj w złość” to książka o tym, że trzeba umieć się wyciszyć czy znaleźć rozwiązanie (indywidualne dla każdego) na problemy emocjonalne w każdych warunkach. Bez względu na to, czy ktoś wpada w złość w relacjach z partnerem, czy nie jest w stanie zachować spokojnego umysłu w pracy, istotne staje się uświadomienie sobie negatywnych konsekwencji braku kontroli. Do tego prowadzi lektura – kolejne przykłady, omówienia i komentarze wiążą się z budowaniem jednoznacznego obrazu osoby, która nie panuje nad emocjami. Lieberman jest w tym podejściu raczej tradycjonalistą – nie zamierza przejmować się polityczną poprawnością czy prawem do wyrażania siebie, za nic ma przekonania o wolności jednostki, przynajmniej w wersji z przymrużeniem oka: liczy się tylko kłopot (w tym wypadku: uleganie złości) i próby jego wyeliminowania metodą perswazji. Słowem: mówi autor, że wpadanie w złość jest niedobre i trzeba z niego zrezygnować dla własnego dobra. Czy przekona odbiorców – to zależy, bo wybiera nie modny dzisiaj styl odwoływania się do konkretnych (wyimaginowanych) wzorcowych pacjentów, zachowuje się raczej jak coach, który próbuje swobodnie prowadzić narrację skłaniającą do refleksji. Takie rozwiązanie jest tu konsekwentne i nie wymusza na autorze dodawania poradnikowych uwag i prób zmuszenia czytelników do wykonywania konkretnych ćwiczeń. Liczy się możliwość dotarcia do odbiorców, przemówienia im do rozsądku i nakłonienia do zmiany przyzwyczajeń. Cóż, można liczyć na sukces, ale sceptyków raczej David. J. Lieberman do siebie nie przekona. Jest to publikacja nastawiona raczej na dokonywanie podsumowań na temat panowania nad sobą niż budująca program systematycznych ćwiczeń. Każdy, kto zechce pójść drogą wyznaczoną przez Liebermana, będzie musiał samodzielnie odpowiedzieć sobie na pytanie, jak tego dokonać i jakich środków używać, żeby odnieść sukces. I może właśnie dzięki temu łatwiej będzie poskromić złość.
Wyciszenie
David J. Lieberman odżegnuje się od autorów poradników, którzy wprowadzają wskazówki nie do zastosowania w zwykłym życiu, jednak sam idzie w ich ślady, tyle tylko, że w tomie „Nie wpadaj w złość” rezygnuje ze skryptowych podsumowań czy jednoznacznych poleceń dotyczących reagowania w konfliktowych sytuacjach. „Nie wpadaj w złość. Jak zachować spokój i kontrolę w każdej sytuacji” to książka, która bardziej omawia fakt, jak ważne jest zachowanie stoickiej postawy w obliczu wyzwań niż podpowiada, jak tego dokonać – czyli czytelnicy przystępujący do lektury utwierdzą się tylko w przekonaniu, które musieli już mieć, sięgając po książkę: że muszą coś zrobić ze swoimi skłonnościami do ulegania emocjom. David J. Lieberman od czasu do czasu z przyczyn kompletnie niezrozumiałych dla zwykłych czytelników zacznie wpadać w tony kaznodziejskie i przedstawiać znaczenie Boga w samorozwoju – to jednak drobne fragmenty, które mimo wszystko nie powinny trafiać do tego typu poradnikowej publikacji. Niezależnie jednak od przemycania własnych poglądów – autor próbuje uporządkować wiadomości na temat wpadania w złość i konsekwencji takiego zachowania.
„Nie wpadaj w złość” to książka o tym, że trzeba umieć się wyciszyć czy znaleźć rozwiązanie (indywidualne dla każdego) na problemy emocjonalne w każdych warunkach. Bez względu na to, czy ktoś wpada w złość w relacjach z partnerem, czy nie jest w stanie zachować spokojnego umysłu w pracy, istotne staje się uświadomienie sobie negatywnych konsekwencji braku kontroli. Do tego prowadzi lektura – kolejne przykłady, omówienia i komentarze wiążą się z budowaniem jednoznacznego obrazu osoby, która nie panuje nad emocjami. Lieberman jest w tym podejściu raczej tradycjonalistą – nie zamierza przejmować się polityczną poprawnością czy prawem do wyrażania siebie, za nic ma przekonania o wolności jednostki, przynajmniej w wersji z przymrużeniem oka: liczy się tylko kłopot (w tym wypadku: uleganie złości) i próby jego wyeliminowania metodą perswazji. Słowem: mówi autor, że wpadanie w złość jest niedobre i trzeba z niego zrezygnować dla własnego dobra. Czy przekona odbiorców – to zależy, bo wybiera nie modny dzisiaj styl odwoływania się do konkretnych (wyimaginowanych) wzorcowych pacjentów, zachowuje się raczej jak coach, który próbuje swobodnie prowadzić narrację skłaniającą do refleksji. Takie rozwiązanie jest tu konsekwentne i nie wymusza na autorze dodawania poradnikowych uwag i prób zmuszenia czytelników do wykonywania konkretnych ćwiczeń. Liczy się możliwość dotarcia do odbiorców, przemówienia im do rozsądku i nakłonienia do zmiany przyzwyczajeń. Cóż, można liczyć na sukces, ale sceptyków raczej David. J. Lieberman do siebie nie przekona. Jest to publikacja nastawiona raczej na dokonywanie podsumowań na temat panowania nad sobą niż budująca program systematycznych ćwiczeń. Każdy, kto zechce pójść drogą wyznaczoną przez Liebermana, będzie musiał samodzielnie odpowiedzieć sobie na pytanie, jak tego dokonać i jakich środków używać, żeby odnieść sukces. I może właśnie dzięki temu łatwiej będzie poskromić złość.
sobota, 1 marca 2025
Co tu się buduje?
Kropka, Warszawa 2025.
Kreacja
Maszyny i narzędzia (w tym nietypowe, jak zęby bobra) zostały na początku nazwane. Później w tomiku „Co tu się buduje” – kartonowym picture booku – pojawią się jedynie onomatopeje. Całą resztę trzeba będzie opowiedzieć, oglądając szczegółowe i duże obrazki, na których mnóstwo się dzieje. Oglądania będzie sporo, bo każdy znajdzie na stronach coś innego, na coś innego zwróci uwagę i czymś innym będzie chciał się podzielić z bliskimi. I na tym polega główna zabawa w tej książeczce. Tomik może posłużyć dzieciom do rozwijania słownictwa albo do ćwiczenia sztuki opowiadania, może się też przydać do pracy nad płynnością mówienia i nad ćwiczeniem koncentracji. Można go jednak równie dobrze wykorzystać w celach rozrywkowych i urozmaicić dzieciom wieczorne lektury – albo pozwolić, żeby samodzielnie bawiły się książką i na podstawie obrazków z niej tworzyły własne opowieści. „Co tu się buduje” to książka, która pozostawia szerokie pole do popisu w zakresie korzystania.
Na budowie nie ma ciszy – podobnie jak w różnych miejscach, do których zabiera odbiorców Fiete Koch. Rusztowania pną się w górę i pozwalają na wznoszenie domów, ale buduje się też w lesie (bóbr z pierwszej strony musi gdzieś wystrzelić) czy w salce do zabawy. Każda rozkładówka to dwa ujęcia jednego miejsca – przed i po (a właściwie w trakcie i po), budowa i jej efekt. Dzięki temu dzieci mogą sprawdzać, co się zmieniło, gdzie udało się zrealizować zamierzenia, a gdzie przydałoby się wprowadzenie poprawek. Mogą też tworzyć podwójne historie na podstawie obrazków. Każda kolejna rozkładówka jest zaskoczeniem tematycznym – nie ma tu bowiem oczywistych miejsc. Jeśli domy – to kilkukondygnacyjne, tak, żeby w przestrzeni dało się zmieścić mnóstwo detali dla odbiorców i odkrywców. Roi się na tych stronach od ludzi – anonimowych postaci, które pojawiły się w kadrze tylko po to, żeby zrealizować swoje zadania. To odbiorcy mogą zastanowić się nad ich działaniami i sensem ich pracy, żeby doprowadzić szybko do wysnucia wniosków na temat postępów na budowach. Dzieci przeważnie lubią się przyglądać zmieniającym się krajobrazom, tutaj mają szansę na odkrywanie całego procesu tworzenia. Wiele budowli, wiele ludzi – a ludzie oraz narzędzia wydają dźwięki. Niekoniecznie związane z budowaniem, gdzieś przewija się słowo z telewizji albo radia, gdzieś ktoś ziewa, ktoś stuka, hałasuje albo warczy, wszystkie te dźwięki odbiorcy mogą naśladować – co przyniesie im sporo radości. Jedno jest pewne: tam, gdzie są ludzie, nie może być mowy o ciszy. Przestrzeń jest wypełniana onomatopejami, które w dodatku rozbrzmiewają równocześnie, to do odbiorców należy nadanie hierarchii ważności, albo cieszenie się z odkrywanych a niekoniecznie oczekiwanych dźwięków. Lektura w tym wypadku polegać będzie zatem nie tylko na śledzeniu historii zakodowanych w obrazkach, ale też na budowaniu dźwiękami całej sceny działań. Tak naprawdę to, co tu się buduje, staje się poboczną kwestią, czymś na deser dla małych odbiorców.
Kreacja
Maszyny i narzędzia (w tym nietypowe, jak zęby bobra) zostały na początku nazwane. Później w tomiku „Co tu się buduje” – kartonowym picture booku – pojawią się jedynie onomatopeje. Całą resztę trzeba będzie opowiedzieć, oglądając szczegółowe i duże obrazki, na których mnóstwo się dzieje. Oglądania będzie sporo, bo każdy znajdzie na stronach coś innego, na coś innego zwróci uwagę i czymś innym będzie chciał się podzielić z bliskimi. I na tym polega główna zabawa w tej książeczce. Tomik może posłużyć dzieciom do rozwijania słownictwa albo do ćwiczenia sztuki opowiadania, może się też przydać do pracy nad płynnością mówienia i nad ćwiczeniem koncentracji. Można go jednak równie dobrze wykorzystać w celach rozrywkowych i urozmaicić dzieciom wieczorne lektury – albo pozwolić, żeby samodzielnie bawiły się książką i na podstawie obrazków z niej tworzyły własne opowieści. „Co tu się buduje” to książka, która pozostawia szerokie pole do popisu w zakresie korzystania.
Na budowie nie ma ciszy – podobnie jak w różnych miejscach, do których zabiera odbiorców Fiete Koch. Rusztowania pną się w górę i pozwalają na wznoszenie domów, ale buduje się też w lesie (bóbr z pierwszej strony musi gdzieś wystrzelić) czy w salce do zabawy. Każda rozkładówka to dwa ujęcia jednego miejsca – przed i po (a właściwie w trakcie i po), budowa i jej efekt. Dzięki temu dzieci mogą sprawdzać, co się zmieniło, gdzie udało się zrealizować zamierzenia, a gdzie przydałoby się wprowadzenie poprawek. Mogą też tworzyć podwójne historie na podstawie obrazków. Każda kolejna rozkładówka jest zaskoczeniem tematycznym – nie ma tu bowiem oczywistych miejsc. Jeśli domy – to kilkukondygnacyjne, tak, żeby w przestrzeni dało się zmieścić mnóstwo detali dla odbiorców i odkrywców. Roi się na tych stronach od ludzi – anonimowych postaci, które pojawiły się w kadrze tylko po to, żeby zrealizować swoje zadania. To odbiorcy mogą zastanowić się nad ich działaniami i sensem ich pracy, żeby doprowadzić szybko do wysnucia wniosków na temat postępów na budowach. Dzieci przeważnie lubią się przyglądać zmieniającym się krajobrazom, tutaj mają szansę na odkrywanie całego procesu tworzenia. Wiele budowli, wiele ludzi – a ludzie oraz narzędzia wydają dźwięki. Niekoniecznie związane z budowaniem, gdzieś przewija się słowo z telewizji albo radia, gdzieś ktoś ziewa, ktoś stuka, hałasuje albo warczy, wszystkie te dźwięki odbiorcy mogą naśladować – co przyniesie im sporo radości. Jedno jest pewne: tam, gdzie są ludzie, nie może być mowy o ciszy. Przestrzeń jest wypełniana onomatopejami, które w dodatku rozbrzmiewają równocześnie, to do odbiorców należy nadanie hierarchii ważności, albo cieszenie się z odkrywanych a niekoniecznie oczekiwanych dźwięków. Lektura w tym wypadku polegać będzie zatem nie tylko na śledzeniu historii zakodowanych w obrazkach, ale też na budowaniu dźwiękami całej sceny działań. Tak naprawdę to, co tu się buduje, staje się poboczną kwestią, czymś na deser dla małych odbiorców.
Subskrybuj:
Posty (Atom)