* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

wtorek, 13 marca 2018

Ben Judah: Nowi londyńczycy

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2018.

Gorszy świat

To sprawy, o których głośno się nie mówi – rozdrapywałyby problem imigrantów i podsycały dodatkowo lęki społeczeństwa. Ale Ben Judah nie chce udawać, że wszystko jest w porządku. Chociaż sam wśród swoich przodków ma imigrantów, urodził się i wychował już w Londynie – i dostrzega coraz bardziej wyraźne różnice między sobą a ludnością napływową. Zwraca uwagę na to, co stanowi temat tabu w mediach. „Nowi londyńczycy” to przegląd narodowości, które w jego mieście stanowią teraz niziny społeczne – odrzucane, nieakceptowane i upodlane. Judah chodzi po ulicach i dzielnicach, w których dominują bezdomni, sprawdza, jak dzielnice opuszczają Anglicy, jeśli do sąsiedztwa sprowadza się coraz więcej obcokrajowców. Śledzi wytwarzanie się wewnętrznych hierarchii, próbuje znaleźć rozmówców wśród przybyszy – i dowiedzieć się dokładnie, na czym polega życie imigranta, któremu rzeczywistość brutalnie przekreśliła nadzieje na lepszą przyszłość. Gromadzi historie, które przebiegają właściwie według jednego scenariusza, tu trudno o baśniowe rozwiązania. Zresztą nikt już w nie nie wierzy. „Nowi londyńczycy” to publikacja pozbawiona optymizmu i humoru, a także zachęt do zmieniania swojego życia. Autor rejestruje to, na co inni nie chcą zwracać uwagi – na wszelki wypadek. Ale przy wpatrzeniu w cudzoziemców na ulicach Londynu celowo zapomina o tych, którzy – jak on sam – urodzili się w tym mieście. Nie doprowadza do konfrontowania poglądów, zapewne po to, żeby nie pogłębiać kryzysów i społecznych przepaści. Przedstawia wyłącznie jedną stronę zjawiska, za to chce, by był to reportaż szokujący.

Rytm tej książki wyznaczają na przemian narodowości albo zawody – uszeregowane tak, by zapewnić dynamikę relacji (chociaż sama książka jest podróżą przez miasto – tu rozdziały tworzą kolejne rejony przemierzane przez autora). Polacy w Londynie to przede wszystkim budowlańcy: nieznajomość języka nie przeszkadza im w pracy, mają przede wszystkim wykazywać się fachowością. Z kolei Rumuni przyjeżdżają całymi wioskami – to ci, którzy muszą żebrać, żeby spłacić zaciągnięte u siebie długi. Do Londynu zwożą ich lichwiarze, którzy czynią z całych społeczności swoich niewolników. Posłuszeństwo zapewniają zakładnicy – członkowie rodziny, najczęściej dzieci pozostające w kraju. Osobno opowiada Ben Judah o prostytutkach, surogatkach, opiekunkach do dzieci, sprzątaczkach, pracownikach fast-foodów czy pielęgniarzach w domach opieki. Czasami skręca z zawodu na problem – pokazuje kwestię hazardu czy wypędzania demonów, przedstawia zachowania muzułmańskich nastolatek, które w szkole z dala od rodziców przebierają się w minispódniczki i mocno malują. Londyn, który Judah prezentuje, jest hałaśliwy, potwornie niebezpieczny i zakłamany. To miasto, które nie daje perspektyw, przynajmniej tym, którzy przybyli tu, żeby zacząć wszystko od nowa. Tu próżno byłoby szukać tradycyjnych wartości czy jakiegokolwiek wsparcia. Tylko w listach do bliskich koloryzuje się rzeczywistość.

Ben Judah czasami próbuje przebrać się za imigranta, innym razem nakłania ludzi do zwierzeń (a jego status zdradza… markowy notes). Ale w poszukiwaniach wiadomości zatrzymuje się na powierzchownych sensacjach, wydaje się, że kiedy już usłyszy to, co chciał – wstrząsający dowód krzywdy i bezradności – idzie dalej, po następny tego typu fakt. W efekcie „Nowi londyńczycy” to zlepek obrazków, przeróżnych i mozaikowych lecz niekoniecznie prowadzących do nadrzędnej refleksji. Na razie autor po prostu zwraca uwagę na problem, przygląda się temu, na co nie mają zwykle ochoty turyści prowadzący notatki z podróży. Tu imigranci – w oderwaniu od miejscowych – funkcjonują z dala od cywilizacji i humanitarnych warunków, osiągają najgorszy stopień upodlenia i nikt ich nie żałuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz