* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 19 stycznia 2014

St John Greene: Testament Mamy

Świat Książki, Warszawa 2014.

Wspomnienie

„Testament Mamy” to publikacja stworzona na wzór dzienników choroby – St John Greene opowiedział swoją historię Rachel Murphy, a ta przekuła zwierzenia w książkę dokładnie wpasowaną w szablon. Jest tu wszystko, czego dawniej oczekiwali odbiorcy tego gatunku – i gloryfikowanie zmarłej żony, i wspomnienia spędzanych z nią zawsze pięknych chwil, trudy leczenia i szczegółowy opis żałoby. Jest też przesłanie dla odbiorców – i to jedyny element, który warto dołączyć do współczesnej sztuki umierania – jako sposób na ukojenie rozpaczy bliskich.

Nad ogromem nieszczęść, jakie spadły na jego rodzinę, Singe już nawet się nie zastanawia. U synka wykryto ciężki nowotwór – lekarze dawali dziecku sześć procent szans na przeżycie. rugi syn urodził się jako wcześniak. A gdy raka u pierwszego udało się pokonać, Kate – żona Singe’a – wymacała w piersi guzek. I ona nie miała już tyle szczęścia, walkę z chorobą przegrała w wieku trzydziestu ośmiu lat. „Testament Mamy” jest hołdem złożonym kobiecie, próbą upamiętnienia jej pomysłu – listy zadań, poleceń i przesłań dla rodziny. Bo tym właśnie Kate ma się przede wszystkim wyróżniać z licznej przecież grupy chorych na raka. To nie jej obecność ani radość życia warta jest upamiętnienia, a lista.

Na liście, spisywanej w ostatnich tygodniach życia, Kate zamieszcza zalecenia dotyczące dzieci, rozwiewa wątpliwości męża co do swojej następczyni, wylicza, z czego byłaby zadowolona, a czego pominąć nie wolno. Notuje, co lubiła i upamiętnia siebie. To rodzaj listy życzeń, marzeń i pożegnań – dzięki niej Kate po śmierci wciąż uczestniczy w życiu rodziny, jest stale obecna w myślach męża i synów – a to obecność kojąca. Dla Singe’a lista to rzeczywiście rodzaj testamentu do wypełnienia, a i zbiór wskazówek skłaniających do refleksji. W narracji lista stanowi pretekst do mentalnych podróży w przeszłość, a przy okazji ogranicza też ewentualne wyrzuty sumienia męża, który musi dwóm kilkulatkom zastąpić mamę – i przeprowadzić przez trudny czas żałoby. „Testament Mamy” ma również przypomnieć, co w życiu powinno być najważniejsze. Lista Kate jest momentami naiwna, a chwilami wzruszająca. Bywa w niektórych punktach irytująca – bo nie zostaje przetworzona i kiedy bohaterka pisze o sobie w trzeciej osobie jako „mamusia” i szczebiocze, zwracając się do dzieci, pojawia się stylistyczny zgrzyt. Nie będzie tu zresztą ciągłości stylu ani literackiej konsekwencji. Taką listę mogłaby przygotować każda kochająca żona i matka, która wie, że wkrótce odejdzie.

St John Greene przedstawia Kate w samych superlatywach. To najpiękniejsza kobieta, która uwielbiała ryzyko i szalone wyprawy, wspaniała kochanka i idealna matka. W całym tomie pojawia się ślad zaledwie jednej sprzeczki. Kreacja bez wad odpowiada na oczekiwania czytelników i wpasowuje się w konwencję. Nie ma tu żadnych niespodzianek ani odchyleń od idealizowanego portretu. Wszystko obliczone jest na wzruszenie odbiorców – powinno ich urzec przywiązanie Singe’a do partnerki.

Także dzieci wypadają tu bardzo grzecznie. Autor przygląda się oczywiście problemom wychowawczym. Mierzy się z kłopotami, na jakie nie był przygotowany, boryka się z licznymi wątpliwościami. Chce jak najlepiej zatroszczyć się o synów, nauczyć ich samodzielności i odwagi, a także przyzwyczaić do aktywnego trybu życia. Pokazuje, jak nauczyć się nieobecności ukochanej osoby i jak pogodzić się z nieszczęściem, pielęgnować dobre wspomnienia, a nie dać się depresji.

„Testament Mamy” to książka, w której o śmierci mówi się przez cały czas – nie jest to opowieść o fabularyzowanej konstrukcji, raczej zestaw problemów wynikających ze skutków choroby. Każde wspomnienie o Kate wiąże się natychmiastowym powrotem do najtrudniejszych chwil. Świętowanie urodzin dzieci, kolejny związek Singe’a – zawsze punktem odniesienia okazuje się śmierć i strata. Ale paradoksalnie „Testament Mamy” pokazuje również, jak oswajać się z przemijaniem i strachem przed odejściem. Murphy zdecydowanie wybiera wzruszenia, nie zwracając uwagi na to, że dziś łatwiej zdobyć odbiorców szczerością, nawet kosztem bardziej surowych i niedopracowanych opowieści. We wszechobecnej idealności zatraca się niepotrzebnie prawdziwość historii. W końcu nie o literackie walory w tego typu zwierzeniach chodzi, a raczej o utrwalenie bliskich, zapewnienie im miejsca w świadomości i pamięci ludzkiej. Kto nie dostrzega zabiegów marketingowo-redakcyjnych w treści, ten będzie jednak silnie przeżywać wyznania Greene’a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz