* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

piątek, 4 listopada 2011

Monique Roffey: Biała kobieta na zielonym rowerze

WNK, Warszawa 2011.

Ciemna strona Trynidadu

Monique Roffey otwiera swoją powieść „Biała kobieta na zielonym rowerze” sceną niezwykle brutalną i typową raczej dla męskiej mocnej prozy. I, jak się okazuje, jej książka niemal do końca w tej konwencji będzie pozostawać – a do początkowego okrucieństwa dojdzie jeszcze kwestia polityki. W tym wszystkim łatwo będzie stracić z oczu marzenia i cierpienia bohaterki, Sabine.

Autorka wybrała egzotyczne miejsce na akcję historii: wszystko rozgrywa się na Trynidadzie. Tu Anglik George przywozi swoją żonę – początkowo przekonuje ją, że to tymczasowe rozwiązanie. Szybko jednak wrasta w Trynidad i nie wyobraża sobie życia gdzie indziej. Dzieci George’a i Sabine traktują to miejsce jak swoją ojczyznę. Tylko Sabine nie może się tu odnaleźć i coraz bardziej nienawidzi kraju. Dostrzega jego niesprawiedliwości i złe traktowanie tubylców (sama wciąż czuje się obco). Widzi, że rodzina służącej nie potrafi walczyć o swoje prawa. I w końcu staje się świadkiem rewolucji. Obok tych politycznych zagadnień rozgrywa się opowieść obyczajowa – obraz małżeństwa Sabine i George’a – jej tajemnicze listy, pisane do rządzącego krajem Erica Williamsa: nie dowód klasycznej zdrady, a dziwnej ucieczki, pełne paradoksów i zagadek – i jego liczne romanse, których nie potrafi utrzymać w tajemnicy. W tym obrazie nie ma miejsca na szczęśliwe stadło, a jednak małżonkowie trwają przy sobie mimo wszystko. Nie idą na kompromisy, nie przejmują się długo swoimi wzajemnymi potrzebami, lecz nie podejmują decyzji o rozstaniu. Tylko tak wypełnić się może tragedia Sabine.

Roffey nie pozostawia swojej bohaterce nawet cienia szansy na osiągnięcie pełni szczęścia. „Biała kobieta na zielonym rowerze” to powieść, która stawia niewygodne pytania i nie przynosi ukojenia, nie pozwala odpocząć, drażni i jątrzy – a chociaż dotyczy rzeczywistości oddalonej w przestrzeni (i tylko nieznacznie w czasie), przekazuje prawdy uniwersalne.

Równie ważne jak kwestia rodziny i dylematów Sabine są motywy związane z traktowaniem rdzennych mieszkańców kraju. Służący są na każdym kroku poniżani – i to nie przez pracodawców (ci bardzo często starają się pomagać ludziom, do których czują sympatię), a przez rządzących. Nie mają żadnych praw i nie potrafią walczyć o swoje. Sama autorka też przyjmuje specyficzny sposób podkreślania ich odmienności: okalecza ich język. W książce bez trudu poznać można, kto jest przedstawicielem gorszej części społeczeństwa: wypowiedzi rodowitych Trynidadczyków zapisywane są z błędami, dla zaakcentowania ograniczeń „gorszych” bohaterów. W tym ujęciu dużo łatwiej sugerować autorce niższość postaci i kontrast między nimi a wykształconymi i bogatymi przyjezdnymi. Nie pomaga natomiast to ujednolicenie głosów w odróżnianiu dobrych i złych przedstawicieli mrocznej strony Trynidadu.
Dzieje się w tej powieści bardzo wiele, zarówno w sferze języka, jak i w planie treści, ciekawa jest przyjęta perspektywa achronologicznego przedstawiania wydarzeń. „Biała kobieta na zielonym rowerze” to nie książka, którą przeczyta się szybko i o której od razu się zapomni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz