* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

czwartek, 6 lutego 2020

Bartosz Żurawiecki: Festiwale wyklęte

Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2019.

Wstydliwa karta

Udział w festiwalach, które w PRL-u były traktowane jak rozrywkowe – oraz jako trampolina do wielkiej kariery dla niektórych artystów – dzisiaj bywa czymś wstydliwym i pomijanym w monografiach zespołów czy autobiografiach muzyków. Bartosz Żurawiecki jednak postanawia przybliżyć czytelnikom istnienie „festiwali wyklętych”, zjawisk kulturowych, które dawniej rozpalały masową wyobraźnię i pozwalały na trafianie do szerokiej publiczności. Jeśli ocenia – to tylko wyśmiewa się z krytykanctwa i prób zmieniania przeszłości, to go drażni, sam udział w festiwalach traktuje naturalnie i prowadzi rozmowy z tymi artystami, którzy nie wykreślili uczestnictwa ze swoich życiorysów zawodowych. Dzięki temu dowiaduje się sporo o panującej na festiwalach na przykład w Kołobrzegu atmosferze, poznaje zakulisowe smaczki i ciekawostki, uczy się też kawałka historii. Odnotowuje nazwiska tych, którzy dzisiaj odcinają się od przeszłości i chcą o niej zapomnieć także przez unikanie tematu w wywiadach i autobiografiach. Książka „Festiwale wyklęte” jest dla czytelników nie manifestacją politycznych wyborów – a możliwością dotarcia do interesującej kulturoznawczo przygody. Bartosz Żurawiecki przekonuje, że festiwale miały swój urok – i atmosferę nie do powtórzenia dzisiaj. Próbuje uchwycić fenomen zjawiska i poznać stanowisko tych, którzy nie wypierają się występów przed wielką publicznością. Zielona Góra i Kołobrzeg były miejscami odkrywania kolejnych gwiazd estrady – niektórym jednak utrudniały karierę. Autor sprawdza, jak potoczyły się losy ówczesnych bożyszczy tłumów, doskonale się bawi, przeglądając fragmenty tekstów i przesłań, jakie ze sceny padały – ale czytelnikom nie oferuje zwykłej i nudnej ironii, raczej – prześmiewczy lekko komentarz przeplatany nostalgicznymi wywodami. Chce, żeby odrzucone dzisiaj i „wstydliwe” karty historii nie uległy zapomnieniu – udowadnia, że nawet dzieci artystów funkcjonujących choćby na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej mogą nie mieć pojęcia o poczynaniach rodziców – i ten stan rzeczy usiłuje zmienić. Owszem, jest w tym chęć rozdrażnienia niektórych środowisk, próba dania nauczki tym, którzy uciekają od prawdy. Ale Bartosz Żurawiecki robi znacznie więcej: ocala fragment wiadomości o przeszłości. W „Festiwalach wyklętych” próbuje stworzyć monografie obu przeglądów – bez odwoływania się do politycznych niesnasek.

Jedyne, co w jego książce jest niepotrzebne, to osobiste wtręty dotyczące wyznawanych poglądów (w zakresie obyczajowym, więc tym bardziej zbędne odbiorcom). Zdarza się autorowi złośliwy przytyk w kierunku tych, którzy przyklaskują władzy, utrwalając mało postępowe postawy i konserwatywne wartości. Podejmuje Żurawiecki w ten sposób polemikę z tym, co na polemikę właściwie nie zasługuje, bo i tak nie przyjmie żadnych argumentów – a w ten sposób autor tylko wkłada do ręki broń swoim przeciwnikom. Mógł skupić się na prowadzeniu faktograficznej opowieści, a felietonowe komentarze zostawić sobie na inną okazję. Nie pasują one do rytmu książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz