* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 28 lipca 2019

Montownia: Quo vadis

Zemsta belfrów Na ziemi węgla i modrej kapusty, na ziemi, która pozwala odetchnąć świeżym powietrzem (w odróżnieniu od zatęchłej Warszawy), zbudowany został starożytny Rzym. Zbudowany został właściwie jedną styropianową kolumną, niezbyt wysoką, ale wystarczającą do zasugerowania przestrzeni. W sumie skoro o scenografii mowa, to i tak jak na Montownię jest imponująca: podesty na różnych wysokościach (raz zamienią się w scenę, raz w rewiowe schody, a raz w… ukryty dom Piotra rybaka, pierwszego ucznia Chrestosa: miejsce tajnych spotkań pierwszych chrześcijan). Podesty tworzą piętro, które umożliwia jednoczesną obserwację różnych planów przestrzeni i sugerują boskość pięknej Ligii, która objawia się, niczym Matka Boska, nad zaskoczonymi Rzymianami. Pod podestem tepidarium (pomieszczenie między łaźnią a pokojem kąpieli gorących, jak dowiedzą się w pierwszych słowach widzowie), namiot, albo komnaty, w których przebywa Cezar. Do tego klatka dla lwów, żeby zamienić scenę w arenę igrzysk. Zresztą: co tylko będzie potrzebne, to wyczaruje się z teatralnych rozwiązań. Kufer na rekwizyty jest wanną (ma nawet prysznic) albo stołem mikserskim dla DJ-a, statyw na mikrofon jest statywem (i nikogo nie dziwi jego istnienie w starożytnym Rzymie). To przecież Montownia: minimum scenografii, minimum rekwizytów, za to mnóstwo zabawy. Na scenie pojawi się nawet basen. Rekwizytowa i kostiumowa asceza cieszy: tu role zmieniają się w zależności od przywdzianego nakrycia głowy, obcisłe giezło Rutkowskiego jest raz suknią Ligii Kaliny, raz zbroją dowódcy pretorianów. Maciej Wierzbicki może być Cezarem (kiedy na głowie ma wieniec z liści laurowych) albo niewolnicą-niewolnikiem Eunice (kiedy przykuty jest do kuli; ale ta kula w mgnienie oka stać się może kulą do przepowiadania przyszłości), swoją drogą rekord metamorfozy scenicznej dzielą ze sobą Rutek i Wierzba: ten pierwszy zmienia się z dowódcy pretorian w Ligię przez zdjęcie hełmu, ten drugi schodzi ze sceny jako Cezar i natychmiast wyłania się zza parawanu jako Eunice. Siłacz Kroton przedstawiony został jako karateka, który pokonuje przeciwników bez dotykania ich (a na wstępie rozbija głową „beton”), za to Ursus ma koturny i za krótki statyw. O pomysłach na wykorzystanie pojawiających się na scenie przedmiotów można by pisać w nieskończoność. A przecież tu liczy się też historia. Historia wiernie przejmowana od Henryka Sienkiewicza. Może tylko ze zmodyfikowanymi punktami kulminacyjnymi. Sama powieść Quo vadis wydawała się kompletnie niesceniczna i w zapowiedziach Montowni pojawiła się jako żart. Jednak do adaptacji tekstu doszło, a mogło się to udać tylko z przymrużeniem oka. W spektaklu będzie wielka miłość Marka Winnicjusza do Ligii Kaliny, będą prześladowania pierwszych chrześcijan, będzie spalenie Rzymu i igrzyska, będzie Ligia na byku. Wszystko, co najważniejsze w powieści. Tyle że na wesoło, albo, jak kto woli, prześmiewczo. Dopisane do Sienkiewicza zostały piosenki, każda w innym stylu, każda podbijająca komizm. Rafał Rutkowski i Marcin Perchuć na wstępie intonują duet na wzór Dumki na dwa serca, Neron śpiewa „bo ja jestem, proszę państwa, zajebisty”, kiedy Rzymianie skaczą i tańczą pod sceną, przepis na rybę po grecku zamienia się w hit z Ulicy Sezamkowej rodem, Lew z in vitro ma fryzurę Tiny Turner, pierwsi chrześcijanie śpiewają gospel, a do flamenco w ogóle trafia „La Sztygarka”. Piosenka o miłości (lub zabójstwie) to parodia Arki Noego. W tym świecie przenikają się aktualne pomysły z imitowaniem przeszłości: dlatego też orgii w stylu starożytnych Rzymian towarzyszy muzyka techno. Kolaż gatunków i teatralnych cytatów sprawdza się tu znakomicie, Montownia wykorzystuje między innymi zabawy pantomimą, bezustannie rozbija patos (kiedy Winnicjusz ryje wiadomość dla Petroniusza, robi błąd ortograficzny w swoim nazwisku), tytułowe pytanie wyzwala kolejne: kto ma nieść GPS. Każdy przedmiot, który pojawi się na scenie, jest ogrywany na różne sposoby, klatka dla lwów na przykład na moment stanie się harfą. Chociaż akcja rozgrywa się błyskawicznie (spektakl trwa godzinę i jest faktycznie esencją dowcipu), udaje się aktorom Montowni bez problemu wskazywać rodzaje relacji między postaciami i błyskawicznie szkicować charaktery. Czy to podlizywanie się Neronowi i odpowiadanie na jego kaprysy, czy pożądanie narastające między Markiem Winnicjuszem i Ligią, czy radość i naiwna wiara pierwszych chrześcijan: wszystko jest tu satyryczne, ale też wiarygodne. Prześmiewczość nie psuje radości ze śledzenia opowieści. Zdarzają się kreskówkowe skróty czasowe, a całość bazuje na przerysowaniu, ale to wszystko zrobione jest wdzięcznie i z pomysłem. Na scenie doskonale bawi się Montownia, na widowni doskonale bawi się publiczność: to najlepsza odpowiedź na pytanie, dlaczego Montowniacy są stałymi gośćmi Chorzowskiego Teatru Ogrodowego. A na czym polega zemsta belfrów? Jeśli ktoś nie przeczytał Quo vadis wtedy, kiedy zadał mu taką lekturę nauczyciel i po spektaklu Montowni zechce nadrobić zaległości czytelnicze, już zawsze Ligia Kalina będzie dla niego mieć uduchowioną twarz grającego piękną dziewicę Rafała Rutkowskiego. I dobrze. tekst pochodzi z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego „Sztajgerowy Cajtung”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz