* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

sobota, 20 lutego 2010

Anonim: Oko Księżyca

Świat Książki, Warszawa 2010.


Krew i łzy

„Księga bez tytułu to w zasadzie miszmasz rozmaitych historii i rzekomych faktów skleconych w jeden tom. W większości jest zupełnie bez sensu […] natomiast autor to niewątpliwie idiota, co być może tłumaczy, dlaczego się nie podpisał pod tekstem” – taki komentarz do „Księgi bez tytułu” znajduje się w środku „Oka Księżyca”, kontynuacji „Księgi bez tytułu”. W zasadzie w niezmienionej formie mógłby ów komentarz funkcjonować jako trafna ocena „Oka Księżyca” – druga część historii właściwie okazuje się marnowaniem papieru i trudno mi wskazać grupę docelową – niewielu będzie bowiem czytelników zadowolonych z tego typu lektury.

Rozmaici bohaterowie padają ofiarami wampirów. Tłem działania nienasyconych potworów są klimaty Halloween. Akcja toczy się w dość monotonnym rytmie: knajpa – atak wampirów – zakochana para – atak wampirów – obraz bliskich – atak wampirów – wampir – atak wampirów. Pojawienie się wampirów oznacza w tej książce dość proste zachlapanie wszystkiego krwią (i zestaw wymyślnych okaleczeń, przeplatanych trywialnymi poderżnięciami gardeł). Krwi jest mnóstwo, mnóstwo jest też seksu, głównie orgii i gwałtów (nie ma natomiast w tym przypadku naturalistycznych opisów, jakby autorowi zabrakło inwencji – zamyka on zwykle „sceny” spółkowania w krótkich i niewymyślnych informacyjnych zdaniach – powstaje przez to zabawny kontrast między szczegółowymi obrazami śmierci a przedstawianiem seksu). Wampiry chyba mają być w przeważającej części groźne, podobnie jak żywe trupy, od których się tu roi (i wilkołaki, których jest nieco mniej) – są natomiast zwyczajnie niestrawne, i kto po czterdziestu stronach będzie czytał dalej, zasługuje na medal.

Odpycha nie tylko fabuła, tworzona na siłę i bez pomysłu, i antyplastyczność w podjętej tematyce, ukatrupiająca kolejne wątki. Do niczego jest też język tej książki. Początkowo przypomina on produkcyjniaki dla dzieci (w dzisiejszym świecie termin wyjęty z socrealistycznej rzeczywistości literackiej jak ulał pasuje do tworzonych seryjnie i pozbawionych ambicji oraz wartości estetycznych dziełek, także – kreskówkowych), potem już tylko nudzi. Głównie dlatego, że podstawowym pomysłem stylistycznym jest zarzucenie czytelników stekiem mało wyszukanych przekleństw i kolokwializmów. Przeklinają wszyscy bohaterowie (wydaje się, że tracą oni zdolność zwyczajnej i bezemocjonalnej komunikacji), ale też narrator próbuje zasugerować własne wyluzowanie, prowadząc opowieść językiem rynsztokowym. Zwykle podobne operacje są jakoś w książkach umotywowane – tu jednak skrywają pustkę i bezradność. Zwłaszcza że wielbiciele tego rodzaju porozumiewania się nie czytają książek. Nie chodzi mi tu o nadmiar wulgaryzmów – a o manifestowanie postawy pełnej pogardy wobec odbiorców.

Napis na okładce głosi, że ta powieść jest pełna czarnego humoru. Czarnego owszem, humoru niekoniecznie (bo nawet pojawiające się w tekście słowa „humor” czy „śmiech” nie zmienią złego wrażenia). Są w tej książce może trzy zabawne sceny – zabawne, to znaczy wywołujące zaledwie uśmiech, w niektórych miejscach widać wysiłki autora, by rozbawić odbiorców – będą to jednak wysiłki raczej bezcelowe. Mogła ta książka być w założeniu parodią thrillerów – jeśli tak, to jest parodią bardzo nieudaną. Zabrakło warsztatu, zabrakło finezji (wystarczy przywołać choćby Christophera Moore’a jako przeciwwagę), zabrakło pomysłów. Całość wygląda tak, jakby przypadkowy miłośnik telewizyjnych horrorów dorwał się do kartek i długopisu i bez przygotowania próbował stworzyć dzieło wybitne.

Jedyne, co zasługuje tu na uwagę, to forma promowania książki. Patroni medialni na okładce zaklejeni ciemną taśmą. Autor podpisuje się jako „Anonim” (dla zabawy – tłumacz jako „Nemo”, nie zdziwiłabym się zresztą, gdyby była to jedna osoba). Na płycie z materiałami promocyjnymi cała sesja zdjęciowa z bohaterami z książki, nierzadko tuż po „śmierci” – artystyczne ujęcia zasztyletowanej bohaterki i mnóstwo czerwonej farby. Akcja reklamowa w odróżnieniu od samej książki – budzi ciekawość i dostarcza wrażeń estetycznych. W samej powieści tego zabrakło. No chyba że ktoś lubi, jak wampiry wgryzają mu się w kolejne strony bez wyraźnego celu.

2 komentarze:

  1. Anonimowy7/5/10 21:00

    Jak może nie podobać Ci się ta książka? Ja osobiście uważam, że jest bardzo wciągająca i niecierpliwie czekałam na nią po przeczytaniu pierwszej części

    OdpowiedzUsuń
  2. Recenzja ta jest od początku do końca śmieszna, bzdurna, nie mająca nic wspólnego z tą ksiażką...przypuszczam, że autorka rzeczywiście zatrzymała sie na 40 stronie i sili się na recenzowanie...sceny gwałtów... też coś...Jestem absolwentką filologii polskiej, jako takie pojęcie o literaturze mam, książki wszelakie począwszy od klasyki po powieści pożeram. Słuchanie bzdur w stylu, że ksiażka nie ma nic wspólnego z czarnym humorem, bądź jest napisana językiem dziecka po prostu mnie zniesmaczają. Dziewczyno proponuję zapoznać się z twórczością Quentina Tarantino, zerknij na "Grindhouse Death Proof" bądź "Planet Terror" albo chociażby pójdź na obecny teraz na ekranach film "Maczeta"...albo z innej beczki..."Kill Bill"...nie dostrzegamy analogii? Może to i nie rozrywka dla każdego ale mówienie o tych DZIEŁACH,(które juz zaczynają się wpisywać w klasykę kina)że są słabe jest obrazoburcze...Pisząc recenzję dla ludzi należy oddzielić swój subiektywny gust i podjąć choć minimalny wysiłek by sprawdzić czy przypadkiem nie ominęliśmy jakiegoś ważnego klucza, który tłumaczy cały kontekst. "Oko księżyca" począwszy od całej osnowy historii poprzez specyficzną, nacechowaną wulgarnie warstwę języka, epatowanie krwią i makabrą, szybkie tempo akcji, przerysowanych bohaterów przenosi nas w świat groteski, czarnego humoru, kultury popularnej, filmów klasy B a może i C...jednym słowem kiczu...jednak kicz ten jest tu również sztuką...sztuką wyśmiewania konwencji a rtównocześnie tworzenia historii- wciągających historii- na jej podstawie. Rewelacja!
    / Z pozdrowieniami dla autorki recenzji/
    Marzena Rak

    OdpowiedzUsuń