* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

wtorek, 4 września 2012

Marta Osa: I po cholerę mi to było!

Zysk i S-ka, Poznań 2012.

Lekko o życiu

Marta Osa nie komplikuje przesadnie egzystencji swojej bohaterce. Ot, Ola, matka dorosłego i samodzielnego już syna, spoliczkowała księdza katechetę i jeszcze przed zakończeniem roku szkolnego przenosi się na urlop zdrowotny, by leczyć skołatane nerwy. Leczy je kolejnymi szklaneczkami metaxy, spotkaniami z przyjaciółmi i obserwowaniem szczęścia innych. A, jeszcze pracą nad restaurowaniem ogródków: tego uczy się od podstaw, a razem z nią czytelniczki tomu „I po cholerę mi to było!”, bo autorka nie szczędzi im szczegółów technicznych. I tyle. Całość składa się na dość przyjemne czytadło, przede wszystkim ze względu na oryginalność w wyborze wieku i zajęcia bohaterki. Ale Osa też tak bardzo boi się niekonsekwencji w kreowaniu charakteru Oli, że w efekcie przesadza, zalewając kobietę hektolitrem alkoholu i ziółek na wątrobę. Z inteligentnej niespokojnej duszy robi się więc momentami (ale tylko momentami) przewidywalna i pozbawiona wyrazu osóbka. Wniosek – w żadną stronę nie wolno przesadzać.

Autorka podporządkowuje narrację stylowi myślenia i działania Oli, tyle że i ona, i redaktorzy tomu popełniają błąd, który nie miał prawa się tu zdarzyć – to znaczy pozwalają na mieszanie się czasów. Dość często czas teraźniejszy i przeszły zderzają się ze sobą w opisach i wybijają z rytmu lektury. Niby te przeskoki czasowe dałoby się uzasadnić – bo pojawiają się z reguły tam, gdzie w angielskim Present Simple zastąpić może Present Perfect, a jednak rażą w trakcie czytania i można było je wyeliminować bez większego trudu. Marta Osa stawia też na maksymalną prostotę w opisach, niekiedy aż przesadnie upraszcza je, rezygnując z synonimów i płynnej narracji na rzecz krótkich, żołnierskich niemal zdań. Wszystko po to, żeby naszkicować portret bohaterki, do której czuje sporo sympatii – i do której ma najwyraźniej duży sentyment. Dobrze się składa, bo inaczej mogłaby nie wybronić Oli w fabule, która daje niewielkie szanse na oczarowanie odbiorczyń. Chociaż autorka stara się nasycić opowieść humorem, to jest to jednak sytuacja specyficzna: Ola nie mieści się przecież w obyczajówkowych standardach, potrzeba jej ocieplania wizerunku choćby tylko przez przychylność autorki.

„I po cholerę mi to było” opiera się naprawdę na ekspresyjności – żywiołowy ton opowiadania świetnie imituje wartką narrację i maskuje sercowe troski bohaterki. Ratuje powieść przed łzawym sentymentalizmem, podbija dowcip i w pewnym stopniu wynagradza narracyjne i fabularne niedociągnięcia. Wszystko ma swój początek w języku, który rzutuje na całą otaczającą postać rzeczywistość. Dzięki temu broni się Marta Osa – ale też i dlatego tak bardzo irytują gramatyczne niedopatrzenia. Bo gdyby tak jeszcze popracować nad narracją – oryginalna obyczajówka zasługiwałaby na zauważenie na półce z literaturą rozrywkową. Najciekawsze jest to, że autorka nie pozwala praktycznie na odczytanie wieku swojej bohaterki, nie eksponuje związanych z nim stereotypów i nie popada w przesadę, gdy próbuje odzwierciedlić świat. Ola żyje we własnym rytmie, nie podporządkowuje się żadnym regułom i do końca nie wpasowuje w żaden schemat – dzięki temu Osa uniknęła banału i nudnego moralizowania, a czytelniczki zyskały powieść sympatyczną i energiczną.

To lektura na szybko, żeby oderwać się od kłopotów i zająć myśli bez zbędnego wysiłku, wakacyjna opowieść, która wprawdzie nie utkwi w głowie, ale zapewni chwilę rozrywki. To też pomysł autorki na odejście od modnych w literaturze dla pań schematów, chociaż tak naprawdę – to wcale nie do końca…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz