* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

czwartek, 23 sierpnia 2012

Ben Bennett: Uśmiech niebios

Świat Książki, Warszawa 2012.

Dramat sercowy

W zasadzie trudno o bardziej schematyczny scenariusz: „Uśmiech niebios” to typowy romans, który – gdyby nie konotacje z literaturą zupełnie innego gatunku – można by nazwać romansem produkcyjnym. Autor sięgnął po fabułkę rodem z hollywoodzkich produkcji – a spłaszczył ją na wszelkie możliwe sposoby, oddając w ręce czytelniczek jednowątkową i naiwną powieść posklejaną ze scenek już znanych, a często i przesiąkniętych kiczem. W zasadzie Ben Bennett czerpie wyłącznie z oklepanych i znanych motywów – do czasu robiących wrażenie, dziś już przebrzmiałych i zbyt wyeksploatowanych, by mogły wpływać na odbiorczynie.

W „Uśmiechu niebios” banalne wydaje się wszystko – od kreacji bohaterów przez realizację aż po quasi-intrygę. Bohater, czterdziestoletni profesor, wykłada wiedzę o mediach i literaturę, co właściwie nie ma przełożenia na akcję, chyba że miałoby uzasadnić idealistyczne podejście do miłości – jeśli tak, to jest to uzasadnienie niezbyt przekonujące. Dwie dekady wcześniej mężczyzna ten przeżył największą miłość, trwający rok gorący romans z pewną Szwedką. Romans zakończył się niespodziewanie i tragicznie – kobieta zmarła w wyniku zatrzymania akcji serca. Od tej pory mężczyzna nie umie znaleźć nikogo, kto zastąpiłby Liv. Aż we wróżbie z chińskiego ciasteczka (wierzy w te przesłania bohater bez krytycyzmu) znajduje informację, że gdy spadnie śnieg, spotka wielką miłość. Śnieg w Los Angeles to rzadkość, lecz zaczyna padać jak na zawołanie i wtedy pojawia się o dwadzieścia lat młodsza od bohatera kopia Liv. To nie streszczenie całej powieści, a jedynie jej pierwszych stron. Całą resztę można sobie bez trudu wyobrazić, łącznie z rozwiązaniem zagadki podobieństwa dziewczyny do zmarłej kochanki. Problem w tym właśnie, że „Uśmiechu niebios” nie da się nawet zaklasyfikować jako wyciskacza łez – bo trudno o wzruszenia, gdy wszystko jest tak bardzo przewidywalne, a wręcz wyświechtane.

Pierwszy słaby punkt tej książki to bohater. Harvey nie mógłby naprawdę istnieć i do swojego powieściowego istnienia nikogo nie przekona. Jest zbyt naiwny w wierze w ogromną miłość, zbyt stęskniony za dziewczyną, z którą był tylko przez rok, zbyt bujający w obłokach i w ogóle zbyt nieprawdziwy, nawet w sposobie wysławiania się. To rzecz o tyle ważna, że sam prowadzi narrację (a gdy z tej konwencji autor się wyłamuje, ma się dziwne wrażenie, że coś jest nie tak i na podobne przeskoki nie powinno być w tej powieści miejsca). Harvey z kolei ma skłonność do dramatyzowania, roztrząsania własnego nieszczęścia i ciągłego analizowania problemów i sytuacji. Rodzi się pytanie, jakim cudem udało mu się przetrwać.

Drugim słabym punktem staje się konstrukcja powieści – zbyt prosta i zbyt polegająca na sprawdzonych wypróbowanych motywach. Śledzenie historii nie wpływa na czytelniczki w żaden sposób, można się jedynie prześlizgiwać obok powieści. W dodatku (chyba wzorem Evansa) Bennett wybiera na tło wydarzeń święta Bożego Narodzenia, wpisując się w ckliwą konwencję. Tyle że sam nie potrafi stworzyć świątecznej atmosfery, a samym zaprezentowaniem czasu akcji nie przekona do tego odbiorczyń.

W „Uśmiechu niebios” to schematyczność i zawierzenie znanej historii uśmierca opowieść. Za mało tu oryginalności, za dużo patetycznego tonu i wtórnych wątków. Bennett zamiast stworzyć powieść, próbował ulepić relację z odprysków uznanych i „przebojowych” fabuł. Przewidywalność bardzo tu przeszkadza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz