* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

wtorek, 5 maja 2015

Adrian Markowski: Sąsiady

Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.

Zza okna

Sąsiad to wyrocznia. Sąsiad ma zawsze największą władzę. Ile to rzeczy robi się tylko dlatego, żeby sąsiedzi widzieli. Albo żeby nie gadali. Chociaż sąsiedzi i tak zawsze gadają. Nic im nie umknie. Sąsiad wyzwala najgorsze instynkty, ale najważniejsze, że jest. Z sąsiadem wszystko okazuje się normalne. Normalne, kiedy sąsiad bije żonę i kiedy chodzi do sąsiadki na pasztetową. Normalne, jeśli w piżamie w paski miauczy pod oknem lub kiedy wysypuje na siebie wiaderko z węglem sąsiada. Normalne, kiedy pije wódkę z królikiem i normalne, kiedy nie wszystkim się kłania. Bo sąsiedzka społeczność ma swoje zasady. Tu wiele się wybacza, chyba że akurat czegoś nie. Ale i wtedy nie wolno się wtrącać, nie wolno sąsiada pouczać. Można co najwyżej zrzucić mu na głowę garnek z wrzątkiem. Albo przestać mówić „dzień dobry”. Sąsiad sąsiadowi musi być sąsiadem.

Na początku „Sąsiady” Adriana Markowskiego śmieszą z uwagi na stężenie absurdu, refrenowe powtórzenia i satyryczne scenki. Ale dość szybko z tych pozostanie przerysowanych krótkich obrazków wyłania się gorzka prawda o lokalnych społecznościach. Markowski idealnie wyłapuje małostkowość ludzi, wścibstwo (przy deklarowanej niechęci do wtrącania się) i pogoń za sensacją. Tu najbardziej cieszyć będą ludzkie niepowodzenia: jeśli sąsiada okradają, to można uszczknąć coś dla siebie, w końcu poszkodowany nie wyruszy po swoją własność z siekierą, bo siekierę też stracił. Wobec tego jest bezradny, więc i śmieszny. Sąsiadki radzą sobie jak mogą: jeśli akurat nie mają pod ręką męża, przywabią jakiegoś sąsiada spragnionego… pasztetowej. Jeśli męża mają, dyrygują nim, koniecznie przy odsłoniętym oknie, żeby inne sąsiadki widziały. Czujnym sąsiadom nic nie umknie: ochoczo przyłączają się zwłaszcza do sytuacji, których nie pojmują. Nagle wychodzi na jaw, że Markowski uwypukla najgorsze ludzkie instynkty i cechy, których należałoby się wstydzić. U niego sąsiedzi nie mają żadnych moralnych oporów, naiwnie robią to, co akurat przyjdzie im do głowy. Nie muszą szukać skomplikowanych usprawiedliwień.

Markowski bawi się wynalezionymi motywami bardzo chętnie, a raz wprowadzone naświetla co pewien czas w nowych konfiguracjach. Czasem sąsiad zabije królika (zamiast karpia), czasem królik zaczai się z młotkiem na sąsiada. Kolejki do konfesjonału pozwalają obejść kilka razy cały kościół. Raz powzięte postanowienie nie ma dalekosiężnych skutków: można nawet zabić sąsiada, ale wtedy przyjedzie policja, a żona sąsiada zacznie ni z tego ni z owego chodzić ubrana na czarno. Pogrzeby, cmentarze, samotność – to zagadnienia pojawiające się dość często, ale bez prób przygnębiania. Czarny humor obok absurdu jest tu silnie reprezentowany. „Sąsiady” to literacki popis, satyra wzmacniana trafnością obserwacji. Uwaga czytelników początkowo zatrzymuje się na języku: to narzędzie karykatury, pierwsza płaszczyzna humoru. A Markowski ma do zaoferowania bardzo wiele.

Opowiadania czy raczej migawki z tomu „Sąsiady” są krótkie i obrazowe. Nawiązują do minionej epoki (obecność milicjantów i zawijany w gazetę salceson, sensacyjny zakup telewizora przez sąsiada, marki samochodów), ale chociaż nie ma tu mowy o małym polskim piekiełku, nie ulega wątpliwości, w jakie społeczeństwo wymierzone jest ostrze tej satyry. Markowski pozwala się swobodnie śmiać, zwłaszcza gdy oddala się od prawdopodobieństwa w stronę komicznych powtórzeń. Przynosi też refleksję nad międzyludzkimi relacjami. Przemawiają tu różni sąsiedzi, a przecież za każdym razem powtarzają się ich poglądy i podejrzenia. Jeden głos rozbity na wiele głosów brzmi jeszcze bardziej prawdziwie. „Sąsiady” bawią. A pod rozrywką skrywa się bardzo gorzka i bardzo szczera ocena polskich słabości. Adrian Markowski wypada lepiej niż felietoniści. Wprowadza swoich bohaterów do krainy nigdzie i tworzy całe podstawy egzystencji wspólnoty. Plotkuje o sąsiadach, stając się automatycznie jednym z nich. Bo od tego środowiska nie ma ucieczki ani żadnego ratunku. Nawet garnek z wrzątkiem nie pomoże, bo duchy sąsiadów pozostają na starych śmieciach i nie zmieniają przyzwyczajeń. „Sąsiady” są niezniszczalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz