* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

piątek, 30 lipca 2010

Aleksandra Zgorzelska, Józef Wilkoń: Nazywam się... Fryderyk Chopin

Media Rodzina, Poznań 2010.

Biografia kompozytora

Pomysł na przedstawianie dzieciom życiorysów sławnych ludzi w formie monologów owych sław nie jest nowy i dobrze się sprawdza w lekturze. Nic dziwnego, że kolejne serie książeczek edukacyjnych przybliżają maluchom fabularyzowane biografie tak, by wzbudzić ciekawość i przemycić jak najwięcej informacji w pozornie plotkarskim wyznaniu. Pomysł sam w sobie wydaje się być bardzo udany, różnie bywa za to z realizacją, chociaż przeważnie pierwszoosobowa narracja ożywia suche fakty i zachęca dzieci do lektury.

W serii „Nazywam się…” wydawnictwa Media Rodzina pojawili się między innymi Szekspir, Mozart, Einstein, Picasso, Jan Paweł II czy Maria Skłodowska-Curie. Teraz przyszedł czas na Fryderyka Chopina – dzieci dowiedzą się czegoś o twórcy i o jego dziełach, a przy okazji otrzymają przyjemną historyjkę do poczytania, krótką i bogato ilustrowaną. Bohater publikacji prowadzi małych odbiorców przez wydarzenia z różnych etapów własnej egzystencji i próbuje przy tym wytłumaczyć, dlaczego jego dokonania są tak ważne i cenione mimo upływu czasu. Ponieważ swój wywód rozpoczyna słowem „cześć” i zwraca się ciągle bezpośrednio do czytelników, łatwo przyciągnąć uwagę maluchów.

Aleksandra Zgorzelska nie wyważyła jednak dobrze proporcji w narracji. Przez wywód Fryderyka Chopina przebija tekst bazowy, nie do końca udanie przerobiony na historię dla dzieci. Przede wszystkim za dużo tu patosu i wielkich słów, jakby autorka posiłkowała się rozpiskami z akademii w szkołach podstawowych. Sporo sformułowań dałoby się uprościć, sporo tu kwestii, które, odarte z aury niezwykłości, brzmiałyby znacznie lepiej. Fryderyk Chopin, który powinien relacjonować własne życie i swoje doświadczenia bez trudu, mówi językiem z archaicznych już podręczników, nie ma w tej narracji swobody, beztroski i lekkości. Inaczej: chociaż autorka sugeruje imitowanie języka mówionego, Chopin w jej książce posługuje się stylem literackim, od czasu do czasu przeplatanym zwrotami kolokwialnymi. U dorosłych odbiorców wywoływać to będzie wrażenie niedopasowania formy do pomysłu – ale najprawdopodobniej maluchy nie odczują tego tak silnie.

Uda się tą historią pobudzić wyobraźnię czytających. Chopin nie mówi o znanej i granej na całym świecie muzyce, a wymienia odległe tereny i proponuje dzieciom, by sprawdziły na globusie, jak daleko od siebie leżą. Obok nietypowego konkretyzowania przewijają się przez tę niewielką książeczkę również refleksje natury estetycznej. Opowieść o życiu Chopina staje się również pretekstem do snucia rozważań na temat piękna, egzystencji artysty (to jest – każdego twórcy) czy istoty tworzenia. Aleksandra Zgorzelska próbuje przemycić w tym tomie wskazówki do rozumienia prawdziwej sztuki. Robi to subtelnie i dyskretnie, dlatego ma szansę na odniesienie sukcesu.

Życie Fryderyka Chopina miało wpływ na jego kompozycje – co do tego nie ma chyba żadnych wątpliwości. Autorka książki „Nazywam się… Fryderyk Chopin” stara się uchwycić te zależności, pokazując, jak kolejne doznania młodego kompozytora rzutowały na wybierane przez niego rozwiązania muzyczne. Oczywiście nie brakuje tu i tła historycznego, przy okazji maluchy będą więc zapoznawać się z emigracyjnymi losami Polaków.

Józef Wilkoń jest autorem całkiem niezłych ilustracji (ale wyraźny problem ma z odwzorowywaniem dłoni). Dzięki temu, że zamiast reprodukcji pojawiają się tu obrazy przerysowane przez ilustratora, całość nabiera spójnego charakteru. Duże obrazki rozbijają nieco rytm przesyconej faktami narracji i przynoszą wytchnienie, mimo że utrzymane są raczej w ponurej kolorystycznej tonacji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz