* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

środa, 14 lipca 2010

Antoni Kroh: Starorzecza

Iskry, Warszawa 2010.

Stare rzeczy

Są rody, które dbają o zachowanie pamięci o przeszłości, są jednostki, które pasjonuje najbliższa historia. Antoni Kroh uwielbiał wysłuchiwać opowieści bliskich, gromadził anegdoty i starał się utrwalić doświadczenia swoje i swojej rodziny w dużej, lecz mimo to spójnej, gawędzie. „Starorzecza” to zestaw prywatnych wynurzeń, opatrzony rzeczowym i sensownym komentarzem, subiektywny przewodnik po tym, co autorowi udało się ocalić dla pamięci potomnych. Czytelnikom, którzy lubują się we wspomnieniach, monumentalna publikacja Iskier musi przypaść do gustu.

Zaczyna Antoni Kroh chronologicznie, od czasów swojego dzieciństwa, przypadającego na koniec drugiej wojny światowej i lata tużpowojenne, ale stroni od typowych pułapek autobiograficznych pozycji, zamiast standardowego przytaczania faktów woli skupiać się na doznaniach, migawkach i… regułach organizujących zabawy maluchów. W większości poważnych memuarów podwórkowy kodeks honorowy schodzi na dalszy plan. W „Starorzeczach” jednak to liczy się znacznie bardziej niż rejestrowane w życiorysach suche informacje. Antoni Kroh wprowadza odbiorców w opowieść barwną i bogatą, od początku kusi i zachęca do śledzenia losów prezentowanych postaci, a przy tym próbuje się przedstawić jako kronikarz – świadczą o tym, przynajmniej na otwarciu książki, liczne nagromadzenia przytaczanych przykładów. Wtrąca tu Kroh – zapewne nieświadomie – poetykę plotki, opowiada na zasadzie „pewna pani… jeden pan” – co, jak łatwo się domyślić, sprawia, że książkę czyta się jeszcze lepiej, chociaż wielbiciele dokumentów będą zapewne zgrzytać zębami.

Kroh dobrze wie, jak przyciągnąć do lektury czytelników. Nie nudzi i nie komentuje spraw drażliwych, za to wrzuca do opowieści mnóstwo zabawnych anegdot. Humorystyczne scenki stanowią prawdziwą siłę „Starorzeczy” – niemal na każdej stronie znajdzie się coś do śmiechu, a cały tom nabiera dzięki temu lekkości. Na szczęście, bo Antoni Kroh ma skłonność do wpadania w tony sentymentalne czy patetyczne, widać to w ograniczanych do minimum, ale i tak niczym refren powracających, drobnych podsumowaniach opisywanych sytuacji. Dystans, jaki zapewniają żarciki i anegdoty, chroni przed patosem i nieznośną stanowczością doświadczonego człowieka.

Owszem, są i tu sprawy, które jednych odbiorców uwiodą, innym nakażą przerzucać po kilka stron – do znalezienia ciekawszego tematu – to przede wszystkim wątki polityczne. Wiele razy Kroh w „Starorzeczach” sięga do rodzinnego archiwum, namawia krewnych do spisywania wspomnień i wprowadza do swojej książki obszerne cytaty – w ten sposób nadaje historii jeszcze posmaku polifoniczności. Przy okazji można się przekonać o lekkości pióra autora.

Kroh dzieli opowieść na tematyczne rozdziały, w podtytułach umieszczane są hasła-zagadki, zachęcające do czytania, ciekawe i dowcipne. Ale cała historia spisana została atrakcyjnym dla odbiorców językiem, pięknym i barwnym, staranna polszczyzna łączy się tu z językiem potocznym, potoczysta mowa – ze stylem literackim. Patronuje tej historii Henryk Rzewuski, ale wpisuje się Antoni Kroh w cały cykl pamiętników, zapoczątkowany przez Jana Chryzostoma Paska. Chociaż autor przedstawia czasy po II wojnie światowej, opowiada o nich z iście przedwojenną galanterią – i z serdecznością, której w wielu tomach dziś publikowanych próżno by szukać.

Bliscy autora bardzo szybko zdobędą sympatię i uznanie czytających – Antoni Kroh unieśmiertelnił swoją rodzinę na kartach książki, która szybko zjedna sobie szerokie rzesze fanów – chociaż to akurat określenie do amatorów „Starorzeczy” niekoniecznie pasuje. W sporej ilości pamiętników nastawienie na osobiste doświadczenia przesłania radość odbioru. Kroh nigdy nie traci z oczu czytelników, pisze tak, by jak najwięcej osób mogło odczuwać przyjemność płynącą z lektury.


1 komentarz:

  1. Przeczytałam. Nie "jednym tchem", bo 600 stron na jeden "dech" to zbyty wiele, ale z zachwytem.
    Urodziłam sie 10 lat później, jednak puczucie humoru, poczucie "kindersztuby" (mimo braku ziemiańskich przodków) i liczne inne "poczucia" bardzo mnie do Autora zbliżają. Reflaksje może niezbyyt oryginalne (każdy takie miał), ale wyartykułowane, zjednają tysiące czytelników. Nic tak nie przyciąga do lektury, jak przekonanie, że "on też na to wpadł", byle jak najwięcej osób dowiedziało się, ze jest taki pisarz, ktory zapisał ich osobiste wspomnienia i refleksje...

    OdpowiedzUsuń