Ya! Warszawa 2022.
Festiwal
Bella ma talent do robienia z siebie pośmiewiska. Nie przejmuje się jednak kolejnymi porażkami i nawet jeśli w szkolnym albumie na zawsze pozostanie podpisana jako Przypał (bo nie przeczytała dokładnie instrukcji), nikt nie będzie o tej wpadce pamiętał za jakiś czas. Bella bowiem skupia się na znacznie ważniejszych rzeczach. Chce wziąć udział w festiwalu, na którym zagra również jej ukochany, Fantastyczny Adam - czyli Fadam (chociaż na szczęście bohaterka nie ekscytuje się już tak bardzo grami słów). Razem z Bellą o festiwalu marzą też jej przyjaciółki, a jeśli nastolatki przy czymś się uprą, znajdą sposób, żeby to zrealizować. Chociaż Bella mogłaby martwić się egzaminami (i przy okazji zastanawiać, czy będzie jeszcze widywać się z przyjaciółkami na lekcjach), skupia się na wakacjach. Festiwal to nieoczekiwanie ciężka praca przy sprzątaniu śmieci - i wiele wyzwań, na które dziewczyna nie była przygotowana. Zimne noce w namiocie, komplikacje odzieżowe, a nawet kolejki do toitoiów to tylko preludium przed najtrudniejszym zadaniem. Bella musi powstrzymać gwiazdę festiwalu - zespół, który słynie w sieci z seksistowskich komentarzy i uprzedmiotowienia kobiet. Nastolatka postanawia powstrzymać muzyków, a przynajmniej uświadomić im, że nie zachowują się odpowiednio. Kiedy Rach - przyjaciółka Belli - trafia na listę obśmianych przez narcystycznego wokalistę fanek, wiadomo, że nie wolno odpuścić. Pozostaje pytanie, jak doprowadzić do zmiany programu przez organizatorów - i jakie działa wytoczyć, żeby zespół zrozumiał swój błąd. Równolegle toczy się jeszcze gra o znajomości: o Rach zabiegają najpopularniejsze dziewczyny w szkole - nikt nie wie, dlaczego nagle postanowiły zwrócić uwagę na dawniej odrzucaną rówieśniczkę. Bella nie ma jednak zbyt dużo czasu na interesowanie się sprawami najbliższych, bo jej związek z Adamem przechodzi najwyraźniej kryzys: chłopak ma coraz mniej czasu na spotkania, nie chce też przedstawiać Belli rodzicom. Nie mówi, że kocha, w ogóle stroni od kontaktu. A przecież wakacje pod namiotem to wymarzony czas na zacieśnienie znajomości. Tyle że Bella - na przekór modom - nie wydaje się na to gotowa.
Jest tu całe mnóstwo tematów pobocznych, wątków, które składają się na codzienność Belli i uwiarygodniają ją, a niekoniecznie zatrzymają uwagę nastoletnich czytelniczek. Odbiorczynie będą chciały sprawdzić, jak rozwinie się związek Belli i - czy uda się powstrzymać obleśne zachowania cenionego zespołu. Beth Garrod wykorzystuje powieść, żeby zasugerować parę rzeczy czytelniczkom - zwłaszcza zależy jej na szerzeniu wiedzy na temat nadużyć seksualnych i tego, że człowiek nie możśe być czyjąś własnością. Wiele razy powtarza hasła, które dziewczyny zamierzają rozpropagować - tak, żeby dobrze wbić je odbiorczyniom w pamięć i sprawić, by żadna nie miała wątpliwości co do oceny postępowania zbyt pewnych siebie facetów. Niektóre scenki są obliczone wyłącznie na śmiech, inne zbyt wydumane, żeby można było w nie uwierzyć - ale bohaterka, która przyciąga nieszczęścia i ze wszystkich opresji wychodzi cało dzięki wrodzonemu dystansowi do siebie i dzięki życzliwym ludziom wokół nie jest niczym nowym. Chodzi tu o czystą rozrywkę i o relaks, a to Beth Garrod zapewnia.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ya!. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ya!. Pokaż wszystkie posty
sobota, 13 sierpnia 2022
niedziela, 6 czerwca 2021
Beth Garrod: Wybierz mnie!
Ya!, Warszawa 2021.
Szansa
Meg jest pocałunkową dziewicą. Podczas gdy wszystkie jej koleżanki mają już za sobą takie doświadczenia z chłopakami, Meg nie może przełamać klątwy. Nawet kiedy zyskuje idealne warunki do wypróbowania swojej intuicji w tym zakresie, popełnia gafy. W pierwszych rozdziałach rozwala upatrzonemu chłopakowi nos i zyskuje nie tylko internetową popularność jako ta, która gryzie - ale i zestaw przezwisk. Chociaż to samo w sobie nadawałoby się na opowieść o prześladowaniach i piekle, jakie nastolatki potrafią sobie zgotować, Beth Garrod unika prostych pouczeń i kazań. Zależy jej na rozśmieszaniu odbiorczyń, zatem przygoda Meg nie odciśnie się na jej psychice - stanowić będzie raczej impuls do wprowadzenia zmian mimo wszystko. Zbliżają się wakacje, jest zatem szansa, że mimo powszechności internetu wszyscy zapomną o klęsce towarzyskiej Meg (chociaż za sprawą zdobytej popularności jest ona teraz szkolną gwiazdą, zapraszaną na wszystkie imprezy z nadzieją na kolejne wpadki). Sama Meg nie ma w zwyczaju rozpatrywania własnych porażek. Ale nawet gdyby miała - zabrakłoby jej czasu. Wszystko dlatego, że Beth Garrod wysyła ją na wakacje. Grecka wyspa oraz... plan filmowy, na którym pracuje tata bohaterki - to szansa na przełamanie klątwy (o co zadba najlepsza przyjaciółka). Meg spotyka tutaj różnych chłopaków, w tym - filmową gwiazdę i obiekt westchnień wielu nastolatek, TJ-a (chłopak zachowuje się jak rasowy podrywacz, więc autorce przyda się do wyczulenia odbiorczyń na pewne zachowania - nauczy nieufności do typowych zagrywek przystojniaków). Któryś z nich na pewno nada się na kandydata do pierwszego pocałunku.
W "Wybierz mnie!" nastawienie na śmiech i autoironię przebija wszystko. Bohaterka nie przeżywa większych emocjonalnych dylematów, bierze rzeczywistość lekko, co zresztą będzie ją wyróżniać spośród nastolatek-odbiorczyń, skłonnych do ciągłego analizowania i rozbierania na części pierwsze kolejnych porażek. Meg nie przejmuje się niczym. Jest swobodna i rozrywkowa, nawet jeśli popełniane błędy skazywałyby ją na towarzyski ostracyzm. Chodzi o to, żeby zapewnić czytelniczkom przygodę wakacyjną, lekką i pozbawioną trosk. Motyw czekania na pierwszy pocałunek to karykatura zmartwień młodych dziewczyn - nie ma tu zatem nawet poważnych problemów czy wyzwań. Beth Garrod stawia na dowcip, zresztą w każdej ze swoich powieści to właśnie najbardziej podkreśla. Funduje odbiorczyniom zestaw silnych emocji - ale przefiltrowanych przez dystans. "Wybierz mnie" to sytuacja niemal z marzeń nastolatek, nie tylko w nowych znajomościach, ale również w relacjach towarzyskich. Tutaj jeden błąd nikogo nie przekreśla, nie sprawia, że nastolatki zamykają się w sobie i uciekają od rówieśników. Książka napisana stylem pop przekona młode czytelniczki, nawet jeśli sama akcja wydaje się mało prawdopodobna. Nie o odtwarzanie rzeczywistości przecież tutaj chodzi, a o dobrą zabawę - i tej u Beth Garrod nie zabraknie. Na pewno znajdzie zwolenniczki wśród nastolatek, które znudziły się przesłodzonymi powieściami i idealizowaniem pierwszych miłości.
Szansa
Meg jest pocałunkową dziewicą. Podczas gdy wszystkie jej koleżanki mają już za sobą takie doświadczenia z chłopakami, Meg nie może przełamać klątwy. Nawet kiedy zyskuje idealne warunki do wypróbowania swojej intuicji w tym zakresie, popełnia gafy. W pierwszych rozdziałach rozwala upatrzonemu chłopakowi nos i zyskuje nie tylko internetową popularność jako ta, która gryzie - ale i zestaw przezwisk. Chociaż to samo w sobie nadawałoby się na opowieść o prześladowaniach i piekle, jakie nastolatki potrafią sobie zgotować, Beth Garrod unika prostych pouczeń i kazań. Zależy jej na rozśmieszaniu odbiorczyń, zatem przygoda Meg nie odciśnie się na jej psychice - stanowić będzie raczej impuls do wprowadzenia zmian mimo wszystko. Zbliżają się wakacje, jest zatem szansa, że mimo powszechności internetu wszyscy zapomną o klęsce towarzyskiej Meg (chociaż za sprawą zdobytej popularności jest ona teraz szkolną gwiazdą, zapraszaną na wszystkie imprezy z nadzieją na kolejne wpadki). Sama Meg nie ma w zwyczaju rozpatrywania własnych porażek. Ale nawet gdyby miała - zabrakłoby jej czasu. Wszystko dlatego, że Beth Garrod wysyła ją na wakacje. Grecka wyspa oraz... plan filmowy, na którym pracuje tata bohaterki - to szansa na przełamanie klątwy (o co zadba najlepsza przyjaciółka). Meg spotyka tutaj różnych chłopaków, w tym - filmową gwiazdę i obiekt westchnień wielu nastolatek, TJ-a (chłopak zachowuje się jak rasowy podrywacz, więc autorce przyda się do wyczulenia odbiorczyń na pewne zachowania - nauczy nieufności do typowych zagrywek przystojniaków). Któryś z nich na pewno nada się na kandydata do pierwszego pocałunku.
W "Wybierz mnie!" nastawienie na śmiech i autoironię przebija wszystko. Bohaterka nie przeżywa większych emocjonalnych dylematów, bierze rzeczywistość lekko, co zresztą będzie ją wyróżniać spośród nastolatek-odbiorczyń, skłonnych do ciągłego analizowania i rozbierania na części pierwsze kolejnych porażek. Meg nie przejmuje się niczym. Jest swobodna i rozrywkowa, nawet jeśli popełniane błędy skazywałyby ją na towarzyski ostracyzm. Chodzi o to, żeby zapewnić czytelniczkom przygodę wakacyjną, lekką i pozbawioną trosk. Motyw czekania na pierwszy pocałunek to karykatura zmartwień młodych dziewczyn - nie ma tu zatem nawet poważnych problemów czy wyzwań. Beth Garrod stawia na dowcip, zresztą w każdej ze swoich powieści to właśnie najbardziej podkreśla. Funduje odbiorczyniom zestaw silnych emocji - ale przefiltrowanych przez dystans. "Wybierz mnie" to sytuacja niemal z marzeń nastolatek, nie tylko w nowych znajomościach, ale również w relacjach towarzyskich. Tutaj jeden błąd nikogo nie przekreśla, nie sprawia, że nastolatki zamykają się w sobie i uciekają od rówieśników. Książka napisana stylem pop przekona młode czytelniczki, nawet jeśli sama akcja wydaje się mało prawdopodobna. Nie o odtwarzanie rzeczywistości przecież tutaj chodzi, a o dobrą zabawę - i tej u Beth Garrod nie zabraknie. Na pewno znajdzie zwolenniczki wśród nastolatek, które znudziły się przesłodzonymi powieściami i idealizowaniem pierwszych miłości.
sobota, 1 maja 2021
Beth Garrod: Jeszcze większy przypał
Ya! Warszawa 2021.
Konkurs dla szkoły
Jest to powieść, której akcja opiera się na konkursie lokalnej rozgłośni radiowej i to, co nadaje tempo historii, jest też jej słabą stroną. Beth Garrod bowiem dopasowuje zasady konkursu do swoich potrzeb, narrację uzależnia od wprowadzonych zasad. W efekcie trafi tylko do części odbiorczyń za sprawą niepotrzebnych komplikacji w opowieści. Rywalizacja łączy tu aspekty towarzyskie i szkolne obowiązki: nastolatki walczą o to, by w ich szkole odbył się koncert znanego zespołu młodzieżowego. Udział w konkursie wymaga odpowiadania na kreatywne pytania: nikt nie sprawdza wiedzy, raczej liczy się refleks i szczerość uczuć. Beth Garrod nie ma dobrego pomysłu na przebieg konkursu, jednak potrzebuje rywalizacji, żeby zwrócić uwagę na Bellę Fisher, bohaterkę mocno przeciętną i często popełniającą gafy. Bella w domu traktowana jest jako ta gorsza córka: nie odnosi olśniewających sukcesów w żadnej dziedzinie. Nie jest nawet w stanie pomóc w rozkręceniu nowego biznesu mamy: sklepu z akcesoriami dla psów. To Bella jest tą dziewczynką, która przebierze się w psi kostium i zadba o kilkunastu followersów w mediach społecznościowych. Bella ma wierne przyjaciółki i tym nie przeszkadzają jej wady. Cała energia autorki idzie w konstruowanie relacji wokół konkursu, szkoła dostrzega Bellę tylko jako kogoś, kto ma wygrać, nawet dyrektorka wywiera presję. W domu króluje rozchwiana emocjonalnie matka, która na pewno nie zapewni spokoju i wsparcia, mimo że Bella wciąż się dla niej poświęca. To też środowisko dalekie od sielskiego. Wreszcie jest tu Adam. Według bohaterki - najbardziej fantastyczny facet w najbliższym otoczeniu. Przystojniak, który według wszelkich prawideł opowieści nie powinien zwracać na Bellę uwagi. Gloryfikowany do przesady (a za każdym westchnieniem Belli w jego kierunku kryje się co najmniej jedna gafa popełniona w jego obecności) Adam wykazuje się zadziwiającą cierpliwością w znoszeniu pomysłów Belli. Nie wyśmiewa jej i nie krytykuje, za to zaczyna pogłębiać znajomość.
Wszystkie tematy, które Beth Garrod podejmuje, mają za zadanie rozbudzać śmiech czytelniczek. Autorka stawia na młodzieżówkę wypełnioną ironią. Dystans do bohaterki trochę jednak kłóci się z próbami ocieplania jej wizerunku. Z Bellą trudno się utożsamiać nawet najbardziej zakompleksionym czytelniczkom. Tu liczą się drwiny wymierzone między innymi w główną bohaterkę - i to właśnie nimi kieruje się autorka, kiedy szuka przepisu na akcję. Mnóstwo tu porażek lub zabawnych przynajmniej w założeniu wpadek. Wypada to trochę naiwnie, ale być może mniej wymagającym odbiorczyniom przypadnie do gustu. Jednak to nie rozwiązania fabularne męczą najbardziej, a gry językowe. Bella ma własny styl wysławiania się. Z reguły łączy różne wyrazy, żeby stworzyć śmieszną (dla niej) hybrydę albo wypracować podstawę do ewentualnego nieporozumienia. To na pewno nie skusi czytelniczek, bo jest zabiegiem niepotrzebnie zaciemniającym lekturę i uciążliwym w takim stężeniu. To, co od czasu do czasu byłoby miłym ubarwieniem, wysuwa się na pierwszy plan, zupełnie niepotrzebnie. "Jeszcze większy przypał" to powieść dla nastolatek znudzonych tradycyjnymi lekturami i nastawionych na rozrywkę. Tu nie chodzi o sentymenty ani o nakreślanie typowych dla literatury czwartej relacji w szkolnej społeczności, najważniejsze jest rozśmieszanie. Nastolatki nie znajdą tu większych romansów ani konwencjonalnych fabuł. Ale narracja nie należy do przezroczystych i o tym warto pamiętać.
Konkurs dla szkoły
Jest to powieść, której akcja opiera się na konkursie lokalnej rozgłośni radiowej i to, co nadaje tempo historii, jest też jej słabą stroną. Beth Garrod bowiem dopasowuje zasady konkursu do swoich potrzeb, narrację uzależnia od wprowadzonych zasad. W efekcie trafi tylko do części odbiorczyń za sprawą niepotrzebnych komplikacji w opowieści. Rywalizacja łączy tu aspekty towarzyskie i szkolne obowiązki: nastolatki walczą o to, by w ich szkole odbył się koncert znanego zespołu młodzieżowego. Udział w konkursie wymaga odpowiadania na kreatywne pytania: nikt nie sprawdza wiedzy, raczej liczy się refleks i szczerość uczuć. Beth Garrod nie ma dobrego pomysłu na przebieg konkursu, jednak potrzebuje rywalizacji, żeby zwrócić uwagę na Bellę Fisher, bohaterkę mocno przeciętną i często popełniającą gafy. Bella w domu traktowana jest jako ta gorsza córka: nie odnosi olśniewających sukcesów w żadnej dziedzinie. Nie jest nawet w stanie pomóc w rozkręceniu nowego biznesu mamy: sklepu z akcesoriami dla psów. To Bella jest tą dziewczynką, która przebierze się w psi kostium i zadba o kilkunastu followersów w mediach społecznościowych. Bella ma wierne przyjaciółki i tym nie przeszkadzają jej wady. Cała energia autorki idzie w konstruowanie relacji wokół konkursu, szkoła dostrzega Bellę tylko jako kogoś, kto ma wygrać, nawet dyrektorka wywiera presję. W domu króluje rozchwiana emocjonalnie matka, która na pewno nie zapewni spokoju i wsparcia, mimo że Bella wciąż się dla niej poświęca. To też środowisko dalekie od sielskiego. Wreszcie jest tu Adam. Według bohaterki - najbardziej fantastyczny facet w najbliższym otoczeniu. Przystojniak, który według wszelkich prawideł opowieści nie powinien zwracać na Bellę uwagi. Gloryfikowany do przesady (a za każdym westchnieniem Belli w jego kierunku kryje się co najmniej jedna gafa popełniona w jego obecności) Adam wykazuje się zadziwiającą cierpliwością w znoszeniu pomysłów Belli. Nie wyśmiewa jej i nie krytykuje, za to zaczyna pogłębiać znajomość.
Wszystkie tematy, które Beth Garrod podejmuje, mają za zadanie rozbudzać śmiech czytelniczek. Autorka stawia na młodzieżówkę wypełnioną ironią. Dystans do bohaterki trochę jednak kłóci się z próbami ocieplania jej wizerunku. Z Bellą trudno się utożsamiać nawet najbardziej zakompleksionym czytelniczkom. Tu liczą się drwiny wymierzone między innymi w główną bohaterkę - i to właśnie nimi kieruje się autorka, kiedy szuka przepisu na akcję. Mnóstwo tu porażek lub zabawnych przynajmniej w założeniu wpadek. Wypada to trochę naiwnie, ale być może mniej wymagającym odbiorczyniom przypadnie do gustu. Jednak to nie rozwiązania fabularne męczą najbardziej, a gry językowe. Bella ma własny styl wysławiania się. Z reguły łączy różne wyrazy, żeby stworzyć śmieszną (dla niej) hybrydę albo wypracować podstawę do ewentualnego nieporozumienia. To na pewno nie skusi czytelniczek, bo jest zabiegiem niepotrzebnie zaciemniającym lekturę i uciążliwym w takim stężeniu. To, co od czasu do czasu byłoby miłym ubarwieniem, wysuwa się na pierwszy plan, zupełnie niepotrzebnie. "Jeszcze większy przypał" to powieść dla nastolatek znudzonych tradycyjnymi lekturami i nastawionych na rozrywkę. Tu nie chodzi o sentymenty ani o nakreślanie typowych dla literatury czwartej relacji w szkolnej społeczności, najważniejsze jest rozśmieszanie. Nastolatki nie znajdą tu większych romansów ani konwencjonalnych fabuł. Ale narracja nie należy do przezroczystych i o tym warto pamiętać.
niedziela, 7 marca 2021
Sophie McKenzie: Sweetfreak
Ya!, Warszawa 2021.
Zastraszanie
Sophie McKenzie zdecydowanie potrafi radzić sobie z tematami trudnymi i zamieniać zjawiska zaobserwowane wśród młodych ludzi na ciekawe – chociaż przerażające momentami – fabuły. „Sweetfreak” to kolejna historia tej autorki pokazująca, jakie piekło są w stanie zgotować sobie nastolatki – i jak bardzo bezradni wobec pomysłowości młodzieży są dorośli. Rzecz tym bardziej wstrząsająca, że dotyczy przyjaciółek – dziewczyn, które powinny zapewniać sobie wsparcie psychiczne w każdej sytuacji. Oto Carey, bohaterka tomu i narratorka przedstawiająca wydarzenia, w które w dobie internetu wcale nie tak trudno uwierzyć. Jej najlepsza przyjaciółka Amelia zaczyna dostawać tajemnicze pogróżki, a wszystkie ślady wskazują na to, że wiadomości zostały wysłane z laptopa Carey. Nastolatka próbuje przekonać wszystkich, że nie ma w tym jej winy: owszem, zaobserwowała zmiany w pokoju, ale to zbagatelizowała. Teraz nikt nie chce jej wierzyć, a Amelia przestaje się kontaktować, nie pozwalając nawet na wyjaśnienie sytuacji: oddaje prowadzenie sprawy dorosłym i usuwa się w cień, przekreślając całą przyjaźń. Carey ma problem: przeciwko niej są nie tylko najbliżsi, bohaterka nie może do siebie przekonać nawet mamy. I to ona zaczyna mieć poważne problemy – chociaż niezawinione. Wiadomo tylko, że nad Amelią ktoś chce się znęcać. Ktoś usiłuje sprawić, by poczuła się mniej pewnie i by zaczęła się bać. Carey nie ma żadnych motywacji, żeby do tego doprowadzić. Podejrzewa jednak wszystkich, popada wręcz w manię prześladowczą – chce wykryć winnych, żeby oczyścić swoje imię. Tej przyjaźni nie można już chyba odbudować. Osoba, która wysyła Amelii pogróżki, próbuje wykorzystać Carey do swoich celów i zniszczyć ją – być może to właśnie Carey ma stać się podstawowym celem.
Nie byłoby całej tej historii, gdyby Carey mogła porozmawiać z matką. U Sophie McKenzie jednak taki dialog nie jest możliwy: kobieta jest święcie przekonana, że jej córka zawiniła – i przez to traci szansę na porozumienie. Owo zaślepienie staje się trochę mało wiarygodnym punktem historii: rozwój akcji wciąga odbiorców i pokazuje, jakie konsekwencje może mieć głupi żart lub brak refleksji nad postępowaniem – ale dziwi fakt, że nikt z dorosłych nie bierze pod uwagę wyjaśnień Carey. To jest autorce potrzebne – do budowania atmosfery grozy oraz poczucia odrzucenia. Do nastolatków trafi nie tylko aspekt psychologiczny. Carey walczy sama z całym światem i w tej drodze będzie jej ciężko. Ale autorka proponuje odbiorcom również motyw przygody: doprowadzona do ostateczności nastolatka musi uciekać z domu – od matki i policji – żeby zyskać swobodę działania i wykorzystać to, co udało jej się odkryć. „Sweetfreak” to thriller dla młodzieży – i jako taki musi budzić zainteresowanie. Autorka przekona do siebie czytelników, którzy czują się niewspierani przez bliskich, ale może również uświadomić, jak bezsensowne żarty niszczą całe poczucie bezpieczeństwa. Jest to książka wartościowa i potrzebna – chociaż przerysowana w kreowaniu osi fabularnej. Jednak tu liczy się znacznie więcej niż bieg akcji, choćby i najbardziej dramatyczny.
Zastraszanie
Sophie McKenzie zdecydowanie potrafi radzić sobie z tematami trudnymi i zamieniać zjawiska zaobserwowane wśród młodych ludzi na ciekawe – chociaż przerażające momentami – fabuły. „Sweetfreak” to kolejna historia tej autorki pokazująca, jakie piekło są w stanie zgotować sobie nastolatki – i jak bardzo bezradni wobec pomysłowości młodzieży są dorośli. Rzecz tym bardziej wstrząsająca, że dotyczy przyjaciółek – dziewczyn, które powinny zapewniać sobie wsparcie psychiczne w każdej sytuacji. Oto Carey, bohaterka tomu i narratorka przedstawiająca wydarzenia, w które w dobie internetu wcale nie tak trudno uwierzyć. Jej najlepsza przyjaciółka Amelia zaczyna dostawać tajemnicze pogróżki, a wszystkie ślady wskazują na to, że wiadomości zostały wysłane z laptopa Carey. Nastolatka próbuje przekonać wszystkich, że nie ma w tym jej winy: owszem, zaobserwowała zmiany w pokoju, ale to zbagatelizowała. Teraz nikt nie chce jej wierzyć, a Amelia przestaje się kontaktować, nie pozwalając nawet na wyjaśnienie sytuacji: oddaje prowadzenie sprawy dorosłym i usuwa się w cień, przekreślając całą przyjaźń. Carey ma problem: przeciwko niej są nie tylko najbliżsi, bohaterka nie może do siebie przekonać nawet mamy. I to ona zaczyna mieć poważne problemy – chociaż niezawinione. Wiadomo tylko, że nad Amelią ktoś chce się znęcać. Ktoś usiłuje sprawić, by poczuła się mniej pewnie i by zaczęła się bać. Carey nie ma żadnych motywacji, żeby do tego doprowadzić. Podejrzewa jednak wszystkich, popada wręcz w manię prześladowczą – chce wykryć winnych, żeby oczyścić swoje imię. Tej przyjaźni nie można już chyba odbudować. Osoba, która wysyła Amelii pogróżki, próbuje wykorzystać Carey do swoich celów i zniszczyć ją – być może to właśnie Carey ma stać się podstawowym celem.
Nie byłoby całej tej historii, gdyby Carey mogła porozmawiać z matką. U Sophie McKenzie jednak taki dialog nie jest możliwy: kobieta jest święcie przekonana, że jej córka zawiniła – i przez to traci szansę na porozumienie. Owo zaślepienie staje się trochę mało wiarygodnym punktem historii: rozwój akcji wciąga odbiorców i pokazuje, jakie konsekwencje może mieć głupi żart lub brak refleksji nad postępowaniem – ale dziwi fakt, że nikt z dorosłych nie bierze pod uwagę wyjaśnień Carey. To jest autorce potrzebne – do budowania atmosfery grozy oraz poczucia odrzucenia. Do nastolatków trafi nie tylko aspekt psychologiczny. Carey walczy sama z całym światem i w tej drodze będzie jej ciężko. Ale autorka proponuje odbiorcom również motyw przygody: doprowadzona do ostateczności nastolatka musi uciekać z domu – od matki i policji – żeby zyskać swobodę działania i wykorzystać to, co udało jej się odkryć. „Sweetfreak” to thriller dla młodzieży – i jako taki musi budzić zainteresowanie. Autorka przekona do siebie czytelników, którzy czują się niewspierani przez bliskich, ale może również uświadomić, jak bezsensowne żarty niszczą całe poczucie bezpieczeństwa. Jest to książka wartościowa i potrzebna – chociaż przerysowana w kreowaniu osi fabularnej. Jednak tu liczy się znacznie więcej niż bieg akcji, choćby i najbardziej dramatyczny.
piątek, 26 lutego 2021
Annalie Grainger: Twoja światłość
YA!, Warszawa 2021.
Znaczenia
Jest to powieść, która imituje książkę fantasy, w dodatku – z modnym nastawieniem na feministyczne poszukiwania własnej tożsamości. Jednak „Twoja światłość” to przede wszystkim relacja na temat sekty. Annalie Grainger zajmuje się tu portretem dwóch sióstr, młodych kobiet, z których jedna – już studentka – w pewnym momencie zniknęła. Mella nie daje znaku życia od ponad stu dni. Jej siostra, Lil, bierze na siebie ciężar poszukiwań: widzi, że matka nie jest zdolna do sensownego postępowania, nie wie, za co się zabrać i nie angażuje się przesadnie w akcję, za to bardzo cierpi. Lil ma wsparcie w przyjacielu, może zatem niemal samodzielnie szukać Melli. Prowadzi profil w portalu społecznościowym, rozmawia z przyjaciółkami siostry i tropi wszelkie możliwe ślady – tak, by w końcu wpaść na informację, która rzuci nowe światło na działania. Lil wydaje się, że policja jest zbyt opieszała i nie stara się odnaleźć Melli, zresztą – nie spodziewa się zbyt wiele. A jednak pewnego dnia to właśnie Lil znajduje poważnie ranną dziewczynkę. Nastolatka wydaje się dziwna i tajemnicza, wywpowiada się w sposób, który rodzi pytania o jej przeszłość. Przedstawia się fałszywym imieniem Alice, później funkcjonować będzie już jako Siódma. To Siódma może doprowadzić Lil do Siostrzeństwa. Pokazać, co stało się z Mellą. Annalie Grainger prowadzi akcję na dwa sposoby. Jednym elementem jest zestaw scen z życia Lil. Ta bohaterka próbuje zaznać normalności i zawalczyć o rodzinę, wie, że nie osiągnie celu, dopóki nie znajdzie się Mella, ale mimo wszystko ucieka od pozorów żałoby czy nadmiernego cierpienia: jeśli ma szansę na zwyczajność, wykorzystuje ją i dużo czasu poświęca chłopakowi, który ją wspiera. Lil wspomina czasami niewygodne sceny z przeszłości, sytuacje, które mogły doprowadzić do ucieczki Melli. Dziewczyna, którą aktualnie wszyscy idealizują, nie była zbyt sympatyczna, wręcz uniemożliwiała osiągnięcie spokoju i braku kłótni. Jednak teraz dawne zatargi się nie liczą: chodzi o to, żeby odnaleźć Mellę całą i zdrową. A z tego, co wyjaśnia Siódma, może to nie być taike proste. Drugim składnikiem narracji stają się tajemnicze obrzędy. W nieokreślonym miejscu zbierają się kobiety w różnym wieku i z różnymi doświadczeniami. Spędzają czas ze sobą i przygotowują się do obrzędu, który ma rozwiązać ich problemy i oczyścić z pozostałości Mroku. Tu liczy się światło – i wszystkie bohaterki przybierają imiona kojarzące się ze światłem właśnie. Prym wiedzie Księżyc, która organizuje rozmaite obrzędy i pozwala wzmocnić nową wiarę. Nikt jednak nie wie, czego Księżyc naprawdę chce. Dopiero spojrzenie z zewnątrz pozwoli na rozszyfrowanie drogi do dramatu.
„Twoja światłość” to historia dla młodzieży – ostrzegawcza i ważna pod kątem działania pod wpływem emocji. Annalie Grainger tłumaczy, kiedy młodzi ludzie są najsłabsi i automatycznie najbardziej podatni na wpływy przywódców sekt, pokazuje też, jak działa umysł owładnięty obcymi ideami zaszczepionymi przez charyzmatycznego lidera. Przypomina, jak trudno walczyć o osoby zaangażowane w działalność sekty – i naświetla sytuację ich bliskich. Jest to powieść, która funkcjonuje jako przestroga.
Znaczenia
Jest to powieść, która imituje książkę fantasy, w dodatku – z modnym nastawieniem na feministyczne poszukiwania własnej tożsamości. Jednak „Twoja światłość” to przede wszystkim relacja na temat sekty. Annalie Grainger zajmuje się tu portretem dwóch sióstr, młodych kobiet, z których jedna – już studentka – w pewnym momencie zniknęła. Mella nie daje znaku życia od ponad stu dni. Jej siostra, Lil, bierze na siebie ciężar poszukiwań: widzi, że matka nie jest zdolna do sensownego postępowania, nie wie, za co się zabrać i nie angażuje się przesadnie w akcję, za to bardzo cierpi. Lil ma wsparcie w przyjacielu, może zatem niemal samodzielnie szukać Melli. Prowadzi profil w portalu społecznościowym, rozmawia z przyjaciółkami siostry i tropi wszelkie możliwe ślady – tak, by w końcu wpaść na informację, która rzuci nowe światło na działania. Lil wydaje się, że policja jest zbyt opieszała i nie stara się odnaleźć Melli, zresztą – nie spodziewa się zbyt wiele. A jednak pewnego dnia to właśnie Lil znajduje poważnie ranną dziewczynkę. Nastolatka wydaje się dziwna i tajemnicza, wywpowiada się w sposób, który rodzi pytania o jej przeszłość. Przedstawia się fałszywym imieniem Alice, później funkcjonować będzie już jako Siódma. To Siódma może doprowadzić Lil do Siostrzeństwa. Pokazać, co stało się z Mellą. Annalie Grainger prowadzi akcję na dwa sposoby. Jednym elementem jest zestaw scen z życia Lil. Ta bohaterka próbuje zaznać normalności i zawalczyć o rodzinę, wie, że nie osiągnie celu, dopóki nie znajdzie się Mella, ale mimo wszystko ucieka od pozorów żałoby czy nadmiernego cierpienia: jeśli ma szansę na zwyczajność, wykorzystuje ją i dużo czasu poświęca chłopakowi, który ją wspiera. Lil wspomina czasami niewygodne sceny z przeszłości, sytuacje, które mogły doprowadzić do ucieczki Melli. Dziewczyna, którą aktualnie wszyscy idealizują, nie była zbyt sympatyczna, wręcz uniemożliwiała osiągnięcie spokoju i braku kłótni. Jednak teraz dawne zatargi się nie liczą: chodzi o to, żeby odnaleźć Mellę całą i zdrową. A z tego, co wyjaśnia Siódma, może to nie być taike proste. Drugim składnikiem narracji stają się tajemnicze obrzędy. W nieokreślonym miejscu zbierają się kobiety w różnym wieku i z różnymi doświadczeniami. Spędzają czas ze sobą i przygotowują się do obrzędu, który ma rozwiązać ich problemy i oczyścić z pozostałości Mroku. Tu liczy się światło – i wszystkie bohaterki przybierają imiona kojarzące się ze światłem właśnie. Prym wiedzie Księżyc, która organizuje rozmaite obrzędy i pozwala wzmocnić nową wiarę. Nikt jednak nie wie, czego Księżyc naprawdę chce. Dopiero spojrzenie z zewnątrz pozwoli na rozszyfrowanie drogi do dramatu.
„Twoja światłość” to historia dla młodzieży – ostrzegawcza i ważna pod kątem działania pod wpływem emocji. Annalie Grainger tłumaczy, kiedy młodzi ludzie są najsłabsi i automatycznie najbardziej podatni na wpływy przywódców sekt, pokazuje też, jak działa umysł owładnięty obcymi ideami zaszczepionymi przez charyzmatycznego lidera. Przypomina, jak trudno walczyć o osoby zaangażowane w działalność sekty – i naświetla sytuację ich bliskich. Jest to powieść, która funkcjonuje jako przestroga.
poniedziałek, 27 kwietnia 2020
Lindsay Galvin: Piekielna głębina
Ya!, Warszawa 2020.
Azyl
Chociaż w tej książce mocno tli się nadzieja, Lindsay Galvin stawia w pierwszej kolejności na thrillerowe motywy. Odwołuje się przy tym do kwestii, która – przed pandemią koronawirusa – budziła największe obawy społeczeństw, czyli do motywu nowotworów. W „Piekielnej głębinie” nie ma miejsca na spokój i pogodzenie się z losem – tu dzieciaki, których bliscy borykali się z rakiem (lub zmarli z powodu takiej choroby), zostają zgromadzone w jednym miejscu przez Ionę, onkologa. Iona to siostra mamy Aster i Poppy – teraz zastępcza matka dla czternastoletniej i jedenastoletniej dziewczynki. Mama bohaterek kilka miesięcy wcześniej zmarła na raka i teraz nastolatki mają przeprowadzić się w tropiki, by tam zamieszkać. Dzięki temu unikną rozdzielenia. Ale nie wiedzą, że czeka je jeszcze trudniejsza przeprawa. Iona zawsze wydawała się tą dobrą ciotką – wesołą i pomocną. Wprawdzie nie było jej w pobliżu, gdy mama Aster i Poppy umierała – ale też trudno było dotrzeć do niej z wiadomościami, teraz Iona ma zamiar nadrobić zaległości. Ale zamiast zabrać siostrzenice do swojego domu, wywozi je w głąb dżungli, do ekowioski. Tu coraz więcej wydarzeń budzi podejrzliwość Poppy – bo Aster, która teoretycznie potrzebuje terapii, żeby poradzić sobie z traumą, wydaje się znieczulona na niepokojące sygnały. Coraz większy lęk odczuwać będą też czytelnicy. Bo jedno jest jasne: Iona nie przedstawia swoich prawdziwych zamiarów dziewczynkom, które będą pozostawać pod jej opieką. W dodatku to ona ma przewagę: może w dowolnym momencie i pod dowolnym pretekstem zrobić im zastrzyk, który pozbawi je przytomności. I tak Aster ląduje na wyspie, której nigdy wcześniej nie widziała – z częścią ludzi z wioski.
Hasłem przewodnim „Piekielnej głębiny” jest ratunek. Osierocone dzieci z rodzin, w których starsze pokolenie zmarło na raka, same są zagrożone: choroba wcześniej czy później ujawni się u nich, część zresztą już ma markery rakowe, a to nie wróży dobrze na przyszłość. Iona deklaruje pomoc: ale ponieważ opracowuje eksperymentalną terapię, nie może się do tego oficjalnie przyznać. Młodzi ludzie są jej królikami doświadczalnymi i wszystko wskazuje na to, że kobieta wybiera tych, o których nikt się już nie upomni. Uczy dzieci, jak przetrwać w prymitywnych warunkach i wysyła je w miejsce odosobnione – tam, gdzie mogą liczyć tylko na siebie. Otwarte pozostaje pytanie – zaskakująco dojrzałe – które zadaje Poppy: czy ktokolwiek ma prawo do tak poważnych ingerencji w ich życie i zdrowie, bez wyjaśnienia, o co chodzi. Na razie jednak Aster i Poppy zostają rozdzielone, a za nimi podąża Sam, chłopak, którego obie bohaterki poznały w samolocie w drodze do ciotki. „Piekielna głębina” to powieść, która łączy w sobie elementy realizmu i fantazji, s-f, a także baśni. Autorka chce, żeby istniało rozwiązanie dające nadzieję na życie bez choroby – ale na razie musi uciekać się do sztuczek z fikcji absolutnej, żeby umożliwić postaciom wejście w dorosłość. Ta książka stawia pytania o granice działania dla czyjegoś dobra – ale jest też powieścią rozrywkową, liczy się w niej rozrywka.
Azyl
Chociaż w tej książce mocno tli się nadzieja, Lindsay Galvin stawia w pierwszej kolejności na thrillerowe motywy. Odwołuje się przy tym do kwestii, która – przed pandemią koronawirusa – budziła największe obawy społeczeństw, czyli do motywu nowotworów. W „Piekielnej głębinie” nie ma miejsca na spokój i pogodzenie się z losem – tu dzieciaki, których bliscy borykali się z rakiem (lub zmarli z powodu takiej choroby), zostają zgromadzone w jednym miejscu przez Ionę, onkologa. Iona to siostra mamy Aster i Poppy – teraz zastępcza matka dla czternastoletniej i jedenastoletniej dziewczynki. Mama bohaterek kilka miesięcy wcześniej zmarła na raka i teraz nastolatki mają przeprowadzić się w tropiki, by tam zamieszkać. Dzięki temu unikną rozdzielenia. Ale nie wiedzą, że czeka je jeszcze trudniejsza przeprawa. Iona zawsze wydawała się tą dobrą ciotką – wesołą i pomocną. Wprawdzie nie było jej w pobliżu, gdy mama Aster i Poppy umierała – ale też trudno było dotrzeć do niej z wiadomościami, teraz Iona ma zamiar nadrobić zaległości. Ale zamiast zabrać siostrzenice do swojego domu, wywozi je w głąb dżungli, do ekowioski. Tu coraz więcej wydarzeń budzi podejrzliwość Poppy – bo Aster, która teoretycznie potrzebuje terapii, żeby poradzić sobie z traumą, wydaje się znieczulona na niepokojące sygnały. Coraz większy lęk odczuwać będą też czytelnicy. Bo jedno jest jasne: Iona nie przedstawia swoich prawdziwych zamiarów dziewczynkom, które będą pozostawać pod jej opieką. W dodatku to ona ma przewagę: może w dowolnym momencie i pod dowolnym pretekstem zrobić im zastrzyk, który pozbawi je przytomności. I tak Aster ląduje na wyspie, której nigdy wcześniej nie widziała – z częścią ludzi z wioski.
Hasłem przewodnim „Piekielnej głębiny” jest ratunek. Osierocone dzieci z rodzin, w których starsze pokolenie zmarło na raka, same są zagrożone: choroba wcześniej czy później ujawni się u nich, część zresztą już ma markery rakowe, a to nie wróży dobrze na przyszłość. Iona deklaruje pomoc: ale ponieważ opracowuje eksperymentalną terapię, nie może się do tego oficjalnie przyznać. Młodzi ludzie są jej królikami doświadczalnymi i wszystko wskazuje na to, że kobieta wybiera tych, o których nikt się już nie upomni. Uczy dzieci, jak przetrwać w prymitywnych warunkach i wysyła je w miejsce odosobnione – tam, gdzie mogą liczyć tylko na siebie. Otwarte pozostaje pytanie – zaskakująco dojrzałe – które zadaje Poppy: czy ktokolwiek ma prawo do tak poważnych ingerencji w ich życie i zdrowie, bez wyjaśnienia, o co chodzi. Na razie jednak Aster i Poppy zostają rozdzielone, a za nimi podąża Sam, chłopak, którego obie bohaterki poznały w samolocie w drodze do ciotki. „Piekielna głębina” to powieść, która łączy w sobie elementy realizmu i fantazji, s-f, a także baśni. Autorka chce, żeby istniało rozwiązanie dające nadzieję na życie bez choroby – ale na razie musi uciekać się do sztuczek z fikcji absolutnej, żeby umożliwić postaciom wejście w dorosłość. Ta książka stawia pytania o granice działania dla czyjegoś dobra – ale jest też powieścią rozrywkową, liczy się w niej rozrywka.
niedziela, 15 marca 2020
William Sutcliffe: Prawie zupełnie nikt
Ya!, Warszawa 2020.
Przemiana
Kto chciałby mieszkać w Stevenage? Na pewno nie mama Ethana, Sama i Freyi. Kiedy tylko nadarza się okazja – tata sprzedaje swoją firmę – rodzina może przeprowadzić się do Londynu. Dorośli zapisają swoje pociechy do Londyńskiej Akademii dla Utalentowanych i Uzdolnionych, nie przejmując się zdaniem Sama. Ethan ma siedemnaście lat i w swoim obowiązkowym buncie ma wielki talent do mimikry. Wie doskonale, co zrobić, żeby odnaleźć się w każdym środowisku – może spokojnie udawać kogoś, kim nie jest, jeśli tylko pozwoli mu to na odniesienie sukcesu. Nie widzi problemów we wmawianiu otoczeniu, że jest gejem – bo to prosta droga do kariery i do wyrobienia sobie silnej pozycji w szkolnej społeczności. A poza tym – oczywiście – daje nieograniczony dostęp do dziewczyn. Freya z kolei to kilkulatka, która wie, jak łagodzić spory i dysponuje ironicznym poczuciem humoru. Ma pomysły, jak dusić w zarodku konflikty domowe, potrafi uspokoić rozedrganą emocjonalnie mamę. Ethan udziela się w zespole, Freya pięknie maluje i rysuje. Sam jest przeciętniakiem i właściwie szuka miejsca, w którym mógłby się ukryć przed innymi: nie dostrzega potencjału twórczego i czuje, że zawodzi. Zwłaszcza że mama stara się iść z duchem czasu: prowadzi bloga i organizuje warsztaty dla grona znajomych, tak, by uruchamiać kreatywność. Sam w domowym środowisku nie odnajduje się zupełnie – a w szkole na razie pozostaje outsiderem. Gdyby nie przypadek – i wejście w świat kółka teatralnego – mógłby tylko się frustrować. Jednak przygotowywanie spektaklu daje mu dostęp do najpiękniejszej dziewczyny w szkole i umożliwia odkrycie nieuświadamianych dotąd pokładów talentu. Sam uczy się, jak funkcjonować wśród innych – nawet jeśli sporo go to kosztuje.
„Prawie zupełnie nikt” to książka popowa, która odwołuje się do najbardziej powszechnych wśród nastolatków problemów i traum. To próba wyjścia poza przeciętność – wymuszona przez otoczenie i okoliczności. Sam dobrze czuje się jako zwykły nastolatek – wie jednak, że powinien sprostać oczekiwaniom rodziców. Ethan wprowadza go w arkana funkcjonowania grupy rówieśników, podpowiada, jakie drogi może Sam wybrać. To również wskazówka dla odbiorców – nie do pogardzenia. Do tego William Sutcliffe wprowadza jeszcze humor, rubaszny i związany z różnymi aspektami dojrzewania: nie może się obejść bez sprośności, które przyciągną młodych czytelników. Sutcliffe zresztą bardziej kieruje się do chłopaków, nie tylko przez pierwszoosobową narrację Sama. Unika rozbudowywania opisów czy rozwodzenia się nad uczuciami postaci: nie interesuje go specjalnie, jak Sam poradzi sobie w nowym środowisku, bardziej – czy da się z tego wykrzesać żarty, które zjednoczą odbiorców. „Prawie zupełnie nikt” to powieść upraszczana do granic możliwości i jako taka zyska uznanie nastolatków. Odwołuje się do ważnych dla młodzieży spraw – ale nie na poważnie, bez zadęcia i bez prób zwrócenia na siebie uwagi na siłę. Znajduje motywy, które nie prowadzą do jednoznacznych czy przewidywalnych rozwiązań i dzięki temu buduje zaufanie do siebie.
Przemiana
Kto chciałby mieszkać w Stevenage? Na pewno nie mama Ethana, Sama i Freyi. Kiedy tylko nadarza się okazja – tata sprzedaje swoją firmę – rodzina może przeprowadzić się do Londynu. Dorośli zapisają swoje pociechy do Londyńskiej Akademii dla Utalentowanych i Uzdolnionych, nie przejmując się zdaniem Sama. Ethan ma siedemnaście lat i w swoim obowiązkowym buncie ma wielki talent do mimikry. Wie doskonale, co zrobić, żeby odnaleźć się w każdym środowisku – może spokojnie udawać kogoś, kim nie jest, jeśli tylko pozwoli mu to na odniesienie sukcesu. Nie widzi problemów we wmawianiu otoczeniu, że jest gejem – bo to prosta droga do kariery i do wyrobienia sobie silnej pozycji w szkolnej społeczności. A poza tym – oczywiście – daje nieograniczony dostęp do dziewczyn. Freya z kolei to kilkulatka, która wie, jak łagodzić spory i dysponuje ironicznym poczuciem humoru. Ma pomysły, jak dusić w zarodku konflikty domowe, potrafi uspokoić rozedrganą emocjonalnie mamę. Ethan udziela się w zespole, Freya pięknie maluje i rysuje. Sam jest przeciętniakiem i właściwie szuka miejsca, w którym mógłby się ukryć przed innymi: nie dostrzega potencjału twórczego i czuje, że zawodzi. Zwłaszcza że mama stara się iść z duchem czasu: prowadzi bloga i organizuje warsztaty dla grona znajomych, tak, by uruchamiać kreatywność. Sam w domowym środowisku nie odnajduje się zupełnie – a w szkole na razie pozostaje outsiderem. Gdyby nie przypadek – i wejście w świat kółka teatralnego – mógłby tylko się frustrować. Jednak przygotowywanie spektaklu daje mu dostęp do najpiękniejszej dziewczyny w szkole i umożliwia odkrycie nieuświadamianych dotąd pokładów talentu. Sam uczy się, jak funkcjonować wśród innych – nawet jeśli sporo go to kosztuje.
„Prawie zupełnie nikt” to książka popowa, która odwołuje się do najbardziej powszechnych wśród nastolatków problemów i traum. To próba wyjścia poza przeciętność – wymuszona przez otoczenie i okoliczności. Sam dobrze czuje się jako zwykły nastolatek – wie jednak, że powinien sprostać oczekiwaniom rodziców. Ethan wprowadza go w arkana funkcjonowania grupy rówieśników, podpowiada, jakie drogi może Sam wybrać. To również wskazówka dla odbiorców – nie do pogardzenia. Do tego William Sutcliffe wprowadza jeszcze humor, rubaszny i związany z różnymi aspektami dojrzewania: nie może się obejść bez sprośności, które przyciągną młodych czytelników. Sutcliffe zresztą bardziej kieruje się do chłopaków, nie tylko przez pierwszoosobową narrację Sama. Unika rozbudowywania opisów czy rozwodzenia się nad uczuciami postaci: nie interesuje go specjalnie, jak Sam poradzi sobie w nowym środowisku, bardziej – czy da się z tego wykrzesać żarty, które zjednoczą odbiorców. „Prawie zupełnie nikt” to powieść upraszczana do granic możliwości i jako taka zyska uznanie nastolatków. Odwołuje się do ważnych dla młodzieży spraw – ale nie na poważnie, bez zadęcia i bez prób zwrócenia na siebie uwagi na siłę. Znajduje motywy, które nie prowadzą do jednoznacznych czy przewidywalnych rozwiązań i dzięki temu buduje zaufanie do siebie.
sobota, 16 lutego 2019
Joelle Charbonneau: Bomba
Ya!, Warszawa 2019.
Stres
Takie publikacje co pewien czas na rynku literatury czwartej się pojawiają - i nic dziwnego, skoro stanowią odpowiedź na medialne doniesienia. Autorzy chcieliby pisać o tym, co dla młodzieży ważne - jeśli zatem zdarzają się szaleńcy, którzy w szkołach urządzają masakry – nadaje się to na fabułę. Joelle Charbonneau w ogóle nie udaje, że zainteresuje ją cokolwiek innego poza atakiem terrorystycznym. Tytuł “Bomba” i czerwona okładka już wystarczająco sugerują kierunek tej historii. Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości - kolejne rozdziały sygnalizowane są dokładnym podawaniem czasu: minuty mogą rozciągać się w nieskończoność, a sytuacja robi się coraz bardziej dramatyczna. A ponadto wprowadzające w temat pół strony tekstu przedstawia grono bohaterów uwięzionych w szkolnych murach i podczas poważnego niebezpieczeństwa.
Zanim jednak bomby wybuchną - o czym wszyscy doskonale wiedzą - autorka chce trochę przedstawić bohaterów - których zaraz sprawdzać będzie w bardzo dramatycznych okolicznościach. Tu wprowadza przegląd problemów młodzieży - mniej lub bardziej powszechnych trosk. Córka polityka musi być idealna, sprawiać wrażenie sympatycznej i popularnej – nie ma jednak przyjaciół. Szkolny casanova w pewnym momencie przeżył krótki romans z kolegą z drużyny piłkarskiej i teraz go unika. Z kolei wzgardzony partner dokonał coming otu, wie, że odsłonił swoją słabą stronę. Jest tu również muzułmanin, chłopak, który zawsze będzie czuł się inny ze względu na wyznanie, kolor skóry ale i różnice kulturowe. Przez rówieśników bywa stale wyśmiewany i prześladowany. Zdaje sobie sprawę z tego, że w przypadku zamachów terrorystycznych to muzułmanie są najbardziej podejrzani. Ale w drobnych migawkach autorka przedstawia sytuację tak, żeby każdy wyzwalał u czytelników niepewność. Każdy też z bohaterów zachowuje się tak, by wyglądał w oczach postronnych jak terrorysta. Mnoży Charbonneau fałszywe przesłanki, zaciera ślady i daje odbiorcom zestaw “dowodów”, które dowodami nie są, za to wzmagają podejrzenia wobec kolejnych nastolatków. W związku z tym sama akcja trochę przestaje mieć znaczenie. A przecież dramat dopiero się zaczyna. Na zewnątrz strażacy czekają z interwencją, żeby zminimalizować własne straty i nie dać się wciągnąć w pułapkę. Nastolatki powoli odnajdują się w różnych miejscach (i z różnymi ranami) - muszą działać razem, jeśli chcą przetrwać w szkole. Nawet jeśli się nie lubią, wybuch bomby likwiduje wszelkie podziały między nimi, przynajmniej na czas ucieczki. Niektórzy jednak czują do siebie coś więcej niż zwykłą solidarność w niełatwej sytuacji.
Pisze Charbonneau językiem prostym, proponuje przecież czytelnikom powieść pop. Krótkie obserwacje dotyczą pojedynczych wydarzeń, bohaterowie są szkicowani grubą kreską - to uruchamiane stereotypy, w których nie ma miejsca na subtelności. Tu liczy się przede wszystkim napięcie, autorka młodych odbiorców do siebie przekona bez większego trudu – a ponieważ porusza temat bardzo aktualny, również dzięki temu zapewni sobie uwagę. Dla dorosłych to rodzaj alarmu – bagatelizowane problemy nastolatków mogą prowadzić do wielkich problemów.
Stres
Takie publikacje co pewien czas na rynku literatury czwartej się pojawiają - i nic dziwnego, skoro stanowią odpowiedź na medialne doniesienia. Autorzy chcieliby pisać o tym, co dla młodzieży ważne - jeśli zatem zdarzają się szaleńcy, którzy w szkołach urządzają masakry – nadaje się to na fabułę. Joelle Charbonneau w ogóle nie udaje, że zainteresuje ją cokolwiek innego poza atakiem terrorystycznym. Tytuł “Bomba” i czerwona okładka już wystarczająco sugerują kierunek tej historii. Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości - kolejne rozdziały sygnalizowane są dokładnym podawaniem czasu: minuty mogą rozciągać się w nieskończoność, a sytuacja robi się coraz bardziej dramatyczna. A ponadto wprowadzające w temat pół strony tekstu przedstawia grono bohaterów uwięzionych w szkolnych murach i podczas poważnego niebezpieczeństwa.
Zanim jednak bomby wybuchną - o czym wszyscy doskonale wiedzą - autorka chce trochę przedstawić bohaterów - których zaraz sprawdzać będzie w bardzo dramatycznych okolicznościach. Tu wprowadza przegląd problemów młodzieży - mniej lub bardziej powszechnych trosk. Córka polityka musi być idealna, sprawiać wrażenie sympatycznej i popularnej – nie ma jednak przyjaciół. Szkolny casanova w pewnym momencie przeżył krótki romans z kolegą z drużyny piłkarskiej i teraz go unika. Z kolei wzgardzony partner dokonał coming otu, wie, że odsłonił swoją słabą stronę. Jest tu również muzułmanin, chłopak, który zawsze będzie czuł się inny ze względu na wyznanie, kolor skóry ale i różnice kulturowe. Przez rówieśników bywa stale wyśmiewany i prześladowany. Zdaje sobie sprawę z tego, że w przypadku zamachów terrorystycznych to muzułmanie są najbardziej podejrzani. Ale w drobnych migawkach autorka przedstawia sytuację tak, żeby każdy wyzwalał u czytelników niepewność. Każdy też z bohaterów zachowuje się tak, by wyglądał w oczach postronnych jak terrorysta. Mnoży Charbonneau fałszywe przesłanki, zaciera ślady i daje odbiorcom zestaw “dowodów”, które dowodami nie są, za to wzmagają podejrzenia wobec kolejnych nastolatków. W związku z tym sama akcja trochę przestaje mieć znaczenie. A przecież dramat dopiero się zaczyna. Na zewnątrz strażacy czekają z interwencją, żeby zminimalizować własne straty i nie dać się wciągnąć w pułapkę. Nastolatki powoli odnajdują się w różnych miejscach (i z różnymi ranami) - muszą działać razem, jeśli chcą przetrwać w szkole. Nawet jeśli się nie lubią, wybuch bomby likwiduje wszelkie podziały między nimi, przynajmniej na czas ucieczki. Niektórzy jednak czują do siebie coś więcej niż zwykłą solidarność w niełatwej sytuacji.
Pisze Charbonneau językiem prostym, proponuje przecież czytelnikom powieść pop. Krótkie obserwacje dotyczą pojedynczych wydarzeń, bohaterowie są szkicowani grubą kreską - to uruchamiane stereotypy, w których nie ma miejsca na subtelności. Tu liczy się przede wszystkim napięcie, autorka młodych odbiorców do siebie przekona bez większego trudu – a ponieważ porusza temat bardzo aktualny, również dzięki temu zapewni sobie uwagę. Dla dorosłych to rodzaj alarmu – bagatelizowane problemy nastolatków mogą prowadzić do wielkich problemów.
wtorek, 12 lutego 2019
Brian Conaghan: Kiedy Pan Piecho gryzie
Ya!, Warszawa 2018.
Przekleństwa
W świecie nastolatków to wydaje się normalne: wulgaryzmy stanowią sposób na zamanifestowanie odejścia od dzieciństwa, testowanie możliwości języka i sposób na wyrażanie ekspresji, jeszcze trochę owoc zakazany, a już – przejaw źle pojmowanej dorosłości. Ale dla chorych na zespół Tourette’a wulgaryzmy to koszmar: najpewniejsza metoda na tracenie znajomych i społeczny ostracyzm. Dylan Mint świetnie o tym wie, bo kiedy tylko znajdzie się w sytuacji stresowej (gdy na przykład chciałby zaprosić na dyskotekę dziewczynę, w której skrycie się podkochuje), wyrzuca z siebie niekontrolowane obelgi. Na co dzień próbuje poskramiać Pana Piecha, ćwiczyć umysłowe zagadki i szukać odejścia od lęków – ale choroba na razie jest nieuleczalna. Nastolatek właściwie nie robiłby wiele ze swoim życiem: chodzi do szkoły specjalnej, w której jego przypadłość nie wywoła sensacji, szybciej znudzenie. Tu każdy dzieciak ma inne problemy i każdy jest na swój sposób normalny (albo nienormalny). Tyle że pewnego dnia Dylan podsłuchuje słowa lekarza – ma czas do marca. Podejrzewa, że umrze (chociaż niby wiadomo, że na zespół Tourette’a się nie umiera…) i nikt nie chce mu o tym powiedzieć – dlatego też zamierza stworzyć listę życzeń do zrealizowania przed tym smutnym momentem – i zaczyna działać.
Dylan przyjaźni się z Amirem, chłopakiem, który jest prześladowany za inny kolor skóry – bohater przerabia zatem cały zestaw różnych powodów odrzucania w grupie rówieśników. Styka się z nastolatkami okrutnymi i bezwzględnymi, doświadcza rozmaitych klęsk i porażek ze strony bardziej „wtajemniczonych” w życie. Rówieśnicy nie przebierają w środkach, jeśli ktoś do nich nie pasuje, dadzą mu to odczuć. A do tego Dylan przeżywa problemy w domu: czeka na tatę (który rzekomo spędza czas na supertajnej wojskowej misji), próbuje wypłoszyć taksówkarza, który najwyraźniej zaleca się do jego matki i uczy się kłamać, żeby osiągnąć to, na czym bardzo mu zależy. Zespół Tourette’a sprawia jednak, że można w nim czytać jak w otwartej książce: każda silniejsza emocja wpływa na zachowanie i zestaw tików. Powstaje więc pytanie, czy chłopak z taką przypadłością będzie mógł zrealizować swoje marzenie o zaciągnięciu do łóżka jednej z koleżanek.
Brian Conaghan pisze książkę z perspektywy nastolatka i przedziwnym slangiem, który może z mową młodzieży nie ma wiele wspólnego (szybko by się ta pozycja zdezaktualizowała), ale na pewno nie jest przezroczysty. W tłumaczeniu wychodzi z tego intrygujący wolapik, czasami nie do przebrnięcia, a czasami – całkiem zabawny, a że autor bez przerwy przełamuje tematy tabu, zachwyci zwłaszcza męskie grono czytelników „niegrzecznością” tekstu. W końcu myśli dojrzewającego chłopaka mogą być nieco monotonne – koncentrują się na seksie i cielesnych doświadczeniach, nie ma mowy o platonicznych uczuciach, chyba że przedstawia akurat Conaghan przyjaźń. Przełamuje patos dowcipem (rubasznym, ale wciąż dowcipem, który spodoba się nastolatkom), ma pomysł na akcję (pomysł, trzeba zaznaczyć, wtórny, jednak lista życzeń do zrobienia przed śmiercią nie wybija się tu na pierwszy plan). Może tajemnice, które wprowadza, są nieco zbyt przewidywalne, ale przecież nie chodzi o to, żeby odbiorcy bawili się w detektywów i zastanawiali, jak potoczy opowieść. Conaghan przyciągnie śmiałością w pisaniu o sprawach trudnych – i w sugerowaniu czytelnikom, że doskonale wie, co czują. Nie zamierza udawać, upiększać rzeczywistości czy kłamać – za odwagę młodzi ludzie mogą go polubić.
Przekleństwa
W świecie nastolatków to wydaje się normalne: wulgaryzmy stanowią sposób na zamanifestowanie odejścia od dzieciństwa, testowanie możliwości języka i sposób na wyrażanie ekspresji, jeszcze trochę owoc zakazany, a już – przejaw źle pojmowanej dorosłości. Ale dla chorych na zespół Tourette’a wulgaryzmy to koszmar: najpewniejsza metoda na tracenie znajomych i społeczny ostracyzm. Dylan Mint świetnie o tym wie, bo kiedy tylko znajdzie się w sytuacji stresowej (gdy na przykład chciałby zaprosić na dyskotekę dziewczynę, w której skrycie się podkochuje), wyrzuca z siebie niekontrolowane obelgi. Na co dzień próbuje poskramiać Pana Piecha, ćwiczyć umysłowe zagadki i szukać odejścia od lęków – ale choroba na razie jest nieuleczalna. Nastolatek właściwie nie robiłby wiele ze swoim życiem: chodzi do szkoły specjalnej, w której jego przypadłość nie wywoła sensacji, szybciej znudzenie. Tu każdy dzieciak ma inne problemy i każdy jest na swój sposób normalny (albo nienormalny). Tyle że pewnego dnia Dylan podsłuchuje słowa lekarza – ma czas do marca. Podejrzewa, że umrze (chociaż niby wiadomo, że na zespół Tourette’a się nie umiera…) i nikt nie chce mu o tym powiedzieć – dlatego też zamierza stworzyć listę życzeń do zrealizowania przed tym smutnym momentem – i zaczyna działać.
Dylan przyjaźni się z Amirem, chłopakiem, który jest prześladowany za inny kolor skóry – bohater przerabia zatem cały zestaw różnych powodów odrzucania w grupie rówieśników. Styka się z nastolatkami okrutnymi i bezwzględnymi, doświadcza rozmaitych klęsk i porażek ze strony bardziej „wtajemniczonych” w życie. Rówieśnicy nie przebierają w środkach, jeśli ktoś do nich nie pasuje, dadzą mu to odczuć. A do tego Dylan przeżywa problemy w domu: czeka na tatę (który rzekomo spędza czas na supertajnej wojskowej misji), próbuje wypłoszyć taksówkarza, który najwyraźniej zaleca się do jego matki i uczy się kłamać, żeby osiągnąć to, na czym bardzo mu zależy. Zespół Tourette’a sprawia jednak, że można w nim czytać jak w otwartej książce: każda silniejsza emocja wpływa na zachowanie i zestaw tików. Powstaje więc pytanie, czy chłopak z taką przypadłością będzie mógł zrealizować swoje marzenie o zaciągnięciu do łóżka jednej z koleżanek.
Brian Conaghan pisze książkę z perspektywy nastolatka i przedziwnym slangiem, który może z mową młodzieży nie ma wiele wspólnego (szybko by się ta pozycja zdezaktualizowała), ale na pewno nie jest przezroczysty. W tłumaczeniu wychodzi z tego intrygujący wolapik, czasami nie do przebrnięcia, a czasami – całkiem zabawny, a że autor bez przerwy przełamuje tematy tabu, zachwyci zwłaszcza męskie grono czytelników „niegrzecznością” tekstu. W końcu myśli dojrzewającego chłopaka mogą być nieco monotonne – koncentrują się na seksie i cielesnych doświadczeniach, nie ma mowy o platonicznych uczuciach, chyba że przedstawia akurat Conaghan przyjaźń. Przełamuje patos dowcipem (rubasznym, ale wciąż dowcipem, który spodoba się nastolatkom), ma pomysł na akcję (pomysł, trzeba zaznaczyć, wtórny, jednak lista życzeń do zrobienia przed śmiercią nie wybija się tu na pierwszy plan). Może tajemnice, które wprowadza, są nieco zbyt przewidywalne, ale przecież nie chodzi o to, żeby odbiorcy bawili się w detektywów i zastanawiali, jak potoczy opowieść. Conaghan przyciągnie śmiałością w pisaniu o sprawach trudnych – i w sugerowaniu czytelnikom, że doskonale wie, co czują. Nie zamierza udawać, upiększać rzeczywistości czy kłamać – za odwagę młodzi ludzie mogą go polubić.
piątek, 11 maja 2018
Lucy Courtenay: Wieczór filmowy
Ya! Warszawa 2018.
Cena miłości
Tworzy Lucy Courtenay niemal modelową amerykańską powieść pop dla nastolatków. "Wieczór filmowy" wykorzystuje rozwiązania charakterystyczne dla seriali obyczajowych – i dość prosty do przewidzenia schemat. Tu jednak o rozrywkę chodzi, a ta (w wersji pop) nie ceni komplikacji fabularnych. Autorka dodatkowo zamienia się w przewodnika po filmach wszech czasów - to pasuje jej zresztą do opowieści. Punkt wyjścia nie należy do wymyślnych: oto Hanna, nastolatka porzucona właśnie przez ukochanego (zresztą - chłopaka uznanego za największego szkolnego przystojniaka), mocno przeżywa rozstanie. Jest atrakcyjna i długo nie powinna być sama. Swoją szansę na miejsce przy jej boku dostrzega Sol, wieloletni i wierny przyjaciel, beznadziejnie w Hannie zakochany. Jak to zwykle bywa, chociaż bohaterowie znają się od podszewki, mają problemy z wyznawaniem uczuć. Jedno, co mogą zrobić - dla siebie nawzajem – to zorganizować sobie cykl wieczorów filmowych, niewinnych spotkań z najciekawszymi albo najbardziej wymownymi obrazami. Dla Hanny to szansa na ukojenie. Dla Sola – nadzieja na ocieplenie relacji. Tyle że w takich wypadkach nigdy nic nie idzie zgodnie z planem. Blurb zapowiada rozwój sytuacji, chociaż autorka stara się, żeby przynajmniej na początku nie było banalnie. Ona tęskni za tym, który ją porzucił. On udaje, że był w innym związku (i naprawdę zaczyna chodzić z córką gliniarza, mimo że serce oddał Hannie). Nie zwracają się ku sobie, nie mają na to miejsca w pełnej niemożliwych do spełnienia pragnień codzienności. Autorka indywidualizuje Sola. Chłopak interesuje się tworzeniem filmów z udziałem papierowych figurek. Doskonali system animacji poklatkowej, wykorzystuje niekonwencjonalne pomysły. W filmach może wyrażać siebie, a to nie do przecenienia. Sol ma zatem talenty, które postawiłyby go w innym świetle wśród rówieśników - na razie jednak brak mu pewności siebie, więc trzyma to w ukryciu. Jeszcze jedno go wyróżnia: Sol ma dwóch ojców (i dość agresywnego kota). To nie przysparza mu uznania rówieśników, ale tylko ci, którzy bardzo chcą mu dokuczyć, wykorzystają ten motyw.
U Hanny pojawia się jeszcze inny temat istotny dla nastoletnich odbiorczyń: kwestia fałszywych i prawdziwych przyjaźni. Kiedy bohaterka zadaje się z popularnymi dziewczynami (najbardziej dostrzeganymi w szkole), sama staje się popularna, spływa na nią część splendoru. Traci za to dawną prawdziwą przyjaciółkę. Kiedy popada w niełaskę u popularnych, może zrozumieć, jaki koszmar zafundowała Lizzie. Dąży do rozmowy i do wytłumaczenia tego, co się kiedyś stało. Wśród zazdrości, zdrad, nieporozumień i wyrzutów znajdzie się miejsce naprawdę - a to oczyszcza atmosferę.
Jest w "Wieczorze filmowym" kilka wskazówek dotyczących pierwszych doświadczeń seksualnych – mimochodem dziewczyny dzielą się przemyśleniami na temat, jak dobrze wybrać chłopaka, z którym pójdą do łóżka. Ale pojawiają się i uwagi o samych związkach. W domu Sola poobserwować można bez stereotypowych obciążeń, jak łagodzić spory i jak zostawiać partnerowi margines wolności. To cenna lekcja dla młodszych czytelniczek. A same wieczory filmowe mogą przejść i do codzienności odbiorców. Zwłaszcza że na zakończenie rozdziałów pojawiają się ramki z bardzo krótkim opisem filmu i elementami, na które warto zwrócić uwagę przy oglądaniu. To podpowiedź i inspiracja, możliwość poszerzania horyzontów albo lekcja kultury. Spotkanie z obrazami kultowymi, ważnymi i czasem już niedocenianymi przez młode pokolenia. "Wieczór filmowy" to książka lekka i rozrywkowa, czytadło z ambicjami, ale nie na tyle, żeby odstraszać czytelników. Lucy Courtenay pozostaje blisko problemów młodych ludzi, wie, czym przywabić czytelniczki. Przypadek Hanny jest pouczający z wielu względów, pomaga jednak zrozumieć istotę społecznych kontaktów, podkreśla, co liczy się w międzyludzkich relacjach.
Cena miłości
Tworzy Lucy Courtenay niemal modelową amerykańską powieść pop dla nastolatków. "Wieczór filmowy" wykorzystuje rozwiązania charakterystyczne dla seriali obyczajowych – i dość prosty do przewidzenia schemat. Tu jednak o rozrywkę chodzi, a ta (w wersji pop) nie ceni komplikacji fabularnych. Autorka dodatkowo zamienia się w przewodnika po filmach wszech czasów - to pasuje jej zresztą do opowieści. Punkt wyjścia nie należy do wymyślnych: oto Hanna, nastolatka porzucona właśnie przez ukochanego (zresztą - chłopaka uznanego za największego szkolnego przystojniaka), mocno przeżywa rozstanie. Jest atrakcyjna i długo nie powinna być sama. Swoją szansę na miejsce przy jej boku dostrzega Sol, wieloletni i wierny przyjaciel, beznadziejnie w Hannie zakochany. Jak to zwykle bywa, chociaż bohaterowie znają się od podszewki, mają problemy z wyznawaniem uczuć. Jedno, co mogą zrobić - dla siebie nawzajem – to zorganizować sobie cykl wieczorów filmowych, niewinnych spotkań z najciekawszymi albo najbardziej wymownymi obrazami. Dla Hanny to szansa na ukojenie. Dla Sola – nadzieja na ocieplenie relacji. Tyle że w takich wypadkach nigdy nic nie idzie zgodnie z planem. Blurb zapowiada rozwój sytuacji, chociaż autorka stara się, żeby przynajmniej na początku nie było banalnie. Ona tęskni za tym, który ją porzucił. On udaje, że był w innym związku (i naprawdę zaczyna chodzić z córką gliniarza, mimo że serce oddał Hannie). Nie zwracają się ku sobie, nie mają na to miejsca w pełnej niemożliwych do spełnienia pragnień codzienności. Autorka indywidualizuje Sola. Chłopak interesuje się tworzeniem filmów z udziałem papierowych figurek. Doskonali system animacji poklatkowej, wykorzystuje niekonwencjonalne pomysły. W filmach może wyrażać siebie, a to nie do przecenienia. Sol ma zatem talenty, które postawiłyby go w innym świetle wśród rówieśników - na razie jednak brak mu pewności siebie, więc trzyma to w ukryciu. Jeszcze jedno go wyróżnia: Sol ma dwóch ojców (i dość agresywnego kota). To nie przysparza mu uznania rówieśników, ale tylko ci, którzy bardzo chcą mu dokuczyć, wykorzystają ten motyw.
U Hanny pojawia się jeszcze inny temat istotny dla nastoletnich odbiorczyń: kwestia fałszywych i prawdziwych przyjaźni. Kiedy bohaterka zadaje się z popularnymi dziewczynami (najbardziej dostrzeganymi w szkole), sama staje się popularna, spływa na nią część splendoru. Traci za to dawną prawdziwą przyjaciółkę. Kiedy popada w niełaskę u popularnych, może zrozumieć, jaki koszmar zafundowała Lizzie. Dąży do rozmowy i do wytłumaczenia tego, co się kiedyś stało. Wśród zazdrości, zdrad, nieporozumień i wyrzutów znajdzie się miejsce naprawdę - a to oczyszcza atmosferę.
Jest w "Wieczorze filmowym" kilka wskazówek dotyczących pierwszych doświadczeń seksualnych – mimochodem dziewczyny dzielą się przemyśleniami na temat, jak dobrze wybrać chłopaka, z którym pójdą do łóżka. Ale pojawiają się i uwagi o samych związkach. W domu Sola poobserwować można bez stereotypowych obciążeń, jak łagodzić spory i jak zostawiać partnerowi margines wolności. To cenna lekcja dla młodszych czytelniczek. A same wieczory filmowe mogą przejść i do codzienności odbiorców. Zwłaszcza że na zakończenie rozdziałów pojawiają się ramki z bardzo krótkim opisem filmu i elementami, na które warto zwrócić uwagę przy oglądaniu. To podpowiedź i inspiracja, możliwość poszerzania horyzontów albo lekcja kultury. Spotkanie z obrazami kultowymi, ważnymi i czasem już niedocenianymi przez młode pokolenia. "Wieczór filmowy" to książka lekka i rozrywkowa, czytadło z ambicjami, ale nie na tyle, żeby odstraszać czytelników. Lucy Courtenay pozostaje blisko problemów młodych ludzi, wie, czym przywabić czytelniczki. Przypadek Hanny jest pouczający z wielu względów, pomaga jednak zrozumieć istotę społecznych kontaktów, podkreśla, co liczy się w międzyludzkich relacjach.
sobota, 30 lipca 2016
Meg Rosoff: Moje nowe życie
Ya!, Warszawa 2016.
Katastrofa
Elizabeth nikt nie nazywa Elizabeth, bo do tej nastolatki bardziej pasuje imię Daisy. Ale już wkrótce będzie to miało minimalne znaczenie, bo zbliża się wojna. Bohaterka na razie nie przejmuje się potencjalnymi zagrożeniami, liczy się dla niej to, że nowa partnerka ojca spodziewa się dziecka i nie chce zajmować się zbuntowaną pasierbicą. Daisy z Nowego Jorku zostaje wysłana pod Londyn. Tam, wśród swoich kuzynów, ma zbudować sobie nową przyszłość. Nikt nie spodziewa się zakazanej miłości, a jednak pożądanie jest silniejsze niż rozsądek. Tyle że wojna staje się faktem i w jej kontekście – przy szeregu nowych okrucieństw – traci na znaczeniu miłość do zbyt bliskiego krewnego.
Wojna daje o sobie znać. Początkowo to tylko niepokojące sygnały, zbyt odległe, żeby skupiała się na nich młodzież, zapowiedź zmian. Nawet inicjujący ją atak terrorystyczny nie budzi grozy, choć media robią wszystko, żeby podgrzewać atmosferę. Dla Daisy liczy się jednak tylko Edmond. Meg Rosoff stopniowo wprowadza antyutopię. Już nie ma szans na ucieczkę, rzeczywistość wojenna jest coraz bardziej straszna. Może gdyby nastolatki mogły pozostać razem, wiele rzeczy by ich nie przerażało. Ale autorka je rozdziela: Daisy staje się mimowolnie opiekunką małej Piper, chłopcy zostają na miejscu. Dziewczyny czeka długa tułaczka i prawdziwa walka o przetrwanie w najbardziej niesprzyjających warunkach. Bohaterów nie ominą wojenne koszmary. Rosoff w pewnym momencie rezygnuje z parasola ochronnego: każe postaciom być świadkami scen, które nie dadzą się wyrzucić z pamięci – i równie mocno będą działać na odbiorców. To książka dla czytelników o mocnych nerwach, a do tego – nastawionych na wstrząsy i turpistyczne obrazy. Kiedy raz pojawia się śmierć, zostaje uruchomiona cała lawina tragedii. Na wojnie to jak najbardziej normalne, w powieściach dla młodzieży – rzadkie i mało akceptowane. Można zadawać sobie pytanie, czy większym przewinieniem staje się zakazana miłość i seks spokrewnionych nastolatków, czy armagedon w wykonaniu dorosłych. Dla Meg Rosoff to już nieistotne – w „Moim nowym życiu” chce tylko doprowadzić do zrealizowania celu, ponownego spotkania Daisy i Edmonda. Pamięta przy tym, że po latach okrutnej wojny młodzi ludzie nie będą już tacy jak wcześniej.
Wydaje się ta powieść – mimo tematycznego ciężaru – skrótowa i niewyważona. Najpierw długo się rozkręca, gdy Daisy usiłuje znaleźć dla siebie miejsce w nowym domu i przekonuje się o wzajemności uczucia Edmonda. Przyspiesza w momencie opuszczenia domu z Piper, za to bez chłopców. Później zamienia się w historię rodem z powieści drogi lub przeciętnej fantastyki – w wersji postapokaliptycznej, pełną wstrząsających obrazów podporządkowanych jednak tylko jednemu celowi. I to trochę za mało, żeby przeżywać tę lekturę tak, jakby na to zasługiwała. Autorka szuka tragedii, ale zbyt usilnie, za bardzo wierzy, że same sceny okrucieństwa czytelnikom wystarczą i uzasadnią akcję. Tyle że czekanie na jedyny możliwy finał to wszystko, co Rosoff oferuje.
Ta specyficzna powieść stała się już kanwą scenariusza filmowego i po latach powraca na rynek wydawniczy – ale na zupełnie inny grunt niż na początku XXI wieku. Warto sprawdzić, jak „Moje nowe życie” zadziała dzisiaj – i czy w ogóle, skoro zabiegi autorki trochę już są przebrzmiałe. Z pewnością nie jest to lektura dla nastolatków lubujących się w spokojnych i prawdopodobnych obyczajówkach. Meg Rosoff funduje czytelnikom mocne wrażenia, ale nie uzasadnia ich do końca, jakby w trakcie przeprawy straciła impet, jakby wystraszyła się dużej narracji i komplikowania wątków. Jeśli chce zaistnieć na rynku wydawniczym – to próbuje zrobić to tylko przez obecność drastycznych scen, a przecież to żadna nowość, nawet przy takim stężeniu zła. „Moje nowe życie” to proza surowa i nie dla wszystkich – jeśli jednak ktoś rozsmakuje się w tego typu fabułach, będzie kibicować Daisy.
Katastrofa
Elizabeth nikt nie nazywa Elizabeth, bo do tej nastolatki bardziej pasuje imię Daisy. Ale już wkrótce będzie to miało minimalne znaczenie, bo zbliża się wojna. Bohaterka na razie nie przejmuje się potencjalnymi zagrożeniami, liczy się dla niej to, że nowa partnerka ojca spodziewa się dziecka i nie chce zajmować się zbuntowaną pasierbicą. Daisy z Nowego Jorku zostaje wysłana pod Londyn. Tam, wśród swoich kuzynów, ma zbudować sobie nową przyszłość. Nikt nie spodziewa się zakazanej miłości, a jednak pożądanie jest silniejsze niż rozsądek. Tyle że wojna staje się faktem i w jej kontekście – przy szeregu nowych okrucieństw – traci na znaczeniu miłość do zbyt bliskiego krewnego.
Wojna daje o sobie znać. Początkowo to tylko niepokojące sygnały, zbyt odległe, żeby skupiała się na nich młodzież, zapowiedź zmian. Nawet inicjujący ją atak terrorystyczny nie budzi grozy, choć media robią wszystko, żeby podgrzewać atmosferę. Dla Daisy liczy się jednak tylko Edmond. Meg Rosoff stopniowo wprowadza antyutopię. Już nie ma szans na ucieczkę, rzeczywistość wojenna jest coraz bardziej straszna. Może gdyby nastolatki mogły pozostać razem, wiele rzeczy by ich nie przerażało. Ale autorka je rozdziela: Daisy staje się mimowolnie opiekunką małej Piper, chłopcy zostają na miejscu. Dziewczyny czeka długa tułaczka i prawdziwa walka o przetrwanie w najbardziej niesprzyjających warunkach. Bohaterów nie ominą wojenne koszmary. Rosoff w pewnym momencie rezygnuje z parasola ochronnego: każe postaciom być świadkami scen, które nie dadzą się wyrzucić z pamięci – i równie mocno będą działać na odbiorców. To książka dla czytelników o mocnych nerwach, a do tego – nastawionych na wstrząsy i turpistyczne obrazy. Kiedy raz pojawia się śmierć, zostaje uruchomiona cała lawina tragedii. Na wojnie to jak najbardziej normalne, w powieściach dla młodzieży – rzadkie i mało akceptowane. Można zadawać sobie pytanie, czy większym przewinieniem staje się zakazana miłość i seks spokrewnionych nastolatków, czy armagedon w wykonaniu dorosłych. Dla Meg Rosoff to już nieistotne – w „Moim nowym życiu” chce tylko doprowadzić do zrealizowania celu, ponownego spotkania Daisy i Edmonda. Pamięta przy tym, że po latach okrutnej wojny młodzi ludzie nie będą już tacy jak wcześniej.
Wydaje się ta powieść – mimo tematycznego ciężaru – skrótowa i niewyważona. Najpierw długo się rozkręca, gdy Daisy usiłuje znaleźć dla siebie miejsce w nowym domu i przekonuje się o wzajemności uczucia Edmonda. Przyspiesza w momencie opuszczenia domu z Piper, za to bez chłopców. Później zamienia się w historię rodem z powieści drogi lub przeciętnej fantastyki – w wersji postapokaliptycznej, pełną wstrząsających obrazów podporządkowanych jednak tylko jednemu celowi. I to trochę za mało, żeby przeżywać tę lekturę tak, jakby na to zasługiwała. Autorka szuka tragedii, ale zbyt usilnie, za bardzo wierzy, że same sceny okrucieństwa czytelnikom wystarczą i uzasadnią akcję. Tyle że czekanie na jedyny możliwy finał to wszystko, co Rosoff oferuje.
Ta specyficzna powieść stała się już kanwą scenariusza filmowego i po latach powraca na rynek wydawniczy – ale na zupełnie inny grunt niż na początku XXI wieku. Warto sprawdzić, jak „Moje nowe życie” zadziała dzisiaj – i czy w ogóle, skoro zabiegi autorki trochę już są przebrzmiałe. Z pewnością nie jest to lektura dla nastolatków lubujących się w spokojnych i prawdopodobnych obyczajówkach. Meg Rosoff funduje czytelnikom mocne wrażenia, ale nie uzasadnia ich do końca, jakby w trakcie przeprawy straciła impet, jakby wystraszyła się dużej narracji i komplikowania wątków. Jeśli chce zaistnieć na rynku wydawniczym – to próbuje zrobić to tylko przez obecność drastycznych scen, a przecież to żadna nowość, nawet przy takim stężeniu zła. „Moje nowe życie” to proza surowa i nie dla wszystkich – jeśli jednak ktoś rozsmakuje się w tego typu fabułach, będzie kibicować Daisy.
wtorek, 19 lipca 2016
Andrea Portes: Anatomia obcości
Ya!, Warszawa 2016.
Świat nieprzyjazny
U Aniki Dragomir popularność zdobyta w szkolnej społeczności (numer trzy w niepisanej hierarchii) wcale nie daje spokoju i szczęścia. Dziewczyna jest imigrantką (pochodzi z Rumunii), co wpędza ją w kompleksy. Do tego, jak niemal każda nastolatka, twierdzi, że jest pełna jadu jak potrawka z pająka. Nie może zrozumieć siebie samej, nie radzi sobie ze złośliwościami Becky, szkolnej piękności i z całej siły walczy o jedyne, co wydaje się jej pewne – miejsce w szkole. O jej serce stara się teraz Logan, chłopak dotąd uważany za nieudacznika. Logan wpada na najbardziej romantyczne pomysły, dla ukochanej poświęci bardzo wiele i zapewnia Anice szereg fantastycznych przeżyć. Zupełnie nie myśli o sobie, stara się za to uszczęśliwić dziewczynę. I wszystko mogłoby zmierzać do oczywistego finału, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze – Logan ma pokaleczoną psychikę, a wyniesione przez niego z domu doświadczenia odbijają się na podejmowanych decyzjach. Po drugie – najprzystojniejszy chłopak w szkole, Jared Kline, zaczyna podrywać Anikę i udowadniać, że się w niej zakochał.
Andrea Portes „Anatomią obcości” wkracza na rynek literatury młodzieżowej – od razu z dużym rozmachem. Likwiduje tematy tabu: przyjaciółka bohaterki pochodzi z katolickiej rodziny (matka wydaje się wręcz nawiedzona) i pilnie zapracowuje sobie na opinię puszczalskiej, na tapecie są tu konflikty i przemoc domowa, kłótnie z ojczymem czy brak porozumienia międzypokoleniowego, rasizm, kradzieże i prześladowania. Anika uważa, że nosi w sobie wiele zła, ale zło jest tu wszechobecne i prawie niemożliwe do zatrzymania. Portes nie boi się mocnych scen i nie szuka usprawiedliwień dla nastolatek. Mogą być okrutne, niesprawiedliwe lub szalone bez względu na konsekwencje. „Anatomia obcości” nie oskarża, nawet kiedy okazuje się to potrzebne. Przedstawia świat nieprzyjazny, w którym męki dojrzewania stają się większe przez brak akceptacji z zewnątrz. To dla uznania rówieśników robi się tu najdziwniejsze – i najbardziej kontrowersyjne – rzeczy. Stan nastoletni nie mija, ale zamienia się w prawdziwe przekleństwo. Najgorsze, że dorośli nie dostarczają pociechy: swoimi zachowaniami i wadami pokazują, że przeznaczenia nie da się oszukać. Dramaty rozgrywają się tutaj na pierwszym planie i w tle.
Portes ciekawie portretuje szkolne środowisko borykające się z dzisiejszymi wyzwaniami w sferze obyczajowej. Popełnia też jeden „błąd” w warstwie pedagogicznej. Anika w końcu wyzna, co się dzieje – ale potrzebuje do tego ogromnego wstrząsu. Odbiorcy, którzy będą tu szukać pomocy i rozwiązania własnych problemów nie dotrą do przydatnych i wtopionych w akcję wskazówek. Dla fabuły to całkiem nieźle, bo autorka jest i w tym względzie bezkompromisowa i ostra – ale może przydałoby się ze względu na samych czytelników poszukać innego scenariusza do nieuchronnej konfrontacji.
„Anatomia obcości” miejscami próbuje prowokować, ale zawiera na tyle ważne treści, że to na nich zogniskuje się uwaga odbiorców. Anika zbiera podstawowe wyzwania współczesnego świata. Autorka dodaje jej szereg wypadków, które przedefiniują system wartości (nawet jeśli kulejący). W efekcie powstaje książka łamiąca schematy i wpisująca się w bezwzględność współczesności. Andrea Portes ma do opowiedzenia historię, w której sporo się dzieje – i którą trudno zaakceptować. „Anatomia obcości” jest powieścią, która trafia w aktualne problemy, przerysowuje je, ale też uświadamia młodym odbiorcom.
Świat nieprzyjazny
U Aniki Dragomir popularność zdobyta w szkolnej społeczności (numer trzy w niepisanej hierarchii) wcale nie daje spokoju i szczęścia. Dziewczyna jest imigrantką (pochodzi z Rumunii), co wpędza ją w kompleksy. Do tego, jak niemal każda nastolatka, twierdzi, że jest pełna jadu jak potrawka z pająka. Nie może zrozumieć siebie samej, nie radzi sobie ze złośliwościami Becky, szkolnej piękności i z całej siły walczy o jedyne, co wydaje się jej pewne – miejsce w szkole. O jej serce stara się teraz Logan, chłopak dotąd uważany za nieudacznika. Logan wpada na najbardziej romantyczne pomysły, dla ukochanej poświęci bardzo wiele i zapewnia Anice szereg fantastycznych przeżyć. Zupełnie nie myśli o sobie, stara się za to uszczęśliwić dziewczynę. I wszystko mogłoby zmierzać do oczywistego finału, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze – Logan ma pokaleczoną psychikę, a wyniesione przez niego z domu doświadczenia odbijają się na podejmowanych decyzjach. Po drugie – najprzystojniejszy chłopak w szkole, Jared Kline, zaczyna podrywać Anikę i udowadniać, że się w niej zakochał.
Andrea Portes „Anatomią obcości” wkracza na rynek literatury młodzieżowej – od razu z dużym rozmachem. Likwiduje tematy tabu: przyjaciółka bohaterki pochodzi z katolickiej rodziny (matka wydaje się wręcz nawiedzona) i pilnie zapracowuje sobie na opinię puszczalskiej, na tapecie są tu konflikty i przemoc domowa, kłótnie z ojczymem czy brak porozumienia międzypokoleniowego, rasizm, kradzieże i prześladowania. Anika uważa, że nosi w sobie wiele zła, ale zło jest tu wszechobecne i prawie niemożliwe do zatrzymania. Portes nie boi się mocnych scen i nie szuka usprawiedliwień dla nastolatek. Mogą być okrutne, niesprawiedliwe lub szalone bez względu na konsekwencje. „Anatomia obcości” nie oskarża, nawet kiedy okazuje się to potrzebne. Przedstawia świat nieprzyjazny, w którym męki dojrzewania stają się większe przez brak akceptacji z zewnątrz. To dla uznania rówieśników robi się tu najdziwniejsze – i najbardziej kontrowersyjne – rzeczy. Stan nastoletni nie mija, ale zamienia się w prawdziwe przekleństwo. Najgorsze, że dorośli nie dostarczają pociechy: swoimi zachowaniami i wadami pokazują, że przeznaczenia nie da się oszukać. Dramaty rozgrywają się tutaj na pierwszym planie i w tle.
Portes ciekawie portretuje szkolne środowisko borykające się z dzisiejszymi wyzwaniami w sferze obyczajowej. Popełnia też jeden „błąd” w warstwie pedagogicznej. Anika w końcu wyzna, co się dzieje – ale potrzebuje do tego ogromnego wstrząsu. Odbiorcy, którzy będą tu szukać pomocy i rozwiązania własnych problemów nie dotrą do przydatnych i wtopionych w akcję wskazówek. Dla fabuły to całkiem nieźle, bo autorka jest i w tym względzie bezkompromisowa i ostra – ale może przydałoby się ze względu na samych czytelników poszukać innego scenariusza do nieuchronnej konfrontacji.
„Anatomia obcości” miejscami próbuje prowokować, ale zawiera na tyle ważne treści, że to na nich zogniskuje się uwaga odbiorców. Anika zbiera podstawowe wyzwania współczesnego świata. Autorka dodaje jej szereg wypadków, które przedefiniują system wartości (nawet jeśli kulejący). W efekcie powstaje książka łamiąca schematy i wpisująca się w bezwzględność współczesności. Andrea Portes ma do opowiedzenia historię, w której sporo się dzieje – i którą trudno zaakceptować. „Anatomia obcości” jest powieścią, która trafia w aktualne problemy, przerysowuje je, ale też uświadamia młodym odbiorcom.
sobota, 13 lutego 2016
Ann Brashares: Tu i teraz
Ya!, Warszawa 2016.
Przyszłość
Fascynacja czasem w powieściach przeradza się w fabuły z zakresu fantasy. Ann Brashares, która dała się poznać jako mistrzyni obyczajówek młodzieżowych, sięga po temat podróży w czasie, aby zobrazować trudności młodych bohaterów w przeżywaniu pierwszej miłości. Ma być romantycznie, przygodowo i niebezpiecznie. Do tego Brashares dodaje kilka wynalazków z nieodległej przyszłości. Zapewnia też postaciom kuszącą wiedzę, świadomość tego, co stanie się już wkrótce. Taka wiedza pozwala uniknąć tragedii, ale bywa także przekleństwem i to uczciwa cena za manipulowanie czasem. W „Tu i teraz” akcja rozgrywa się szybko, chociaż autorka znajduje całkiem sporo miejsca na rozwijanie zakazanego uczucia.
Prenna przybywa z przyszłości. Zna Zasady rządzące jej społecznością, wie, że nie wolno wiązać się z nikim, kto nie jest podróżnikiem w czasie, bo grozi to katastrofą. Stara się wtopić w otoczenie i zachowywać jak zwykła nastolatka. Zadanie ułatwia jej Ethan, życzliwy kolega, który wydaje się rozumieć więcej niż inni. To Ethan odkrywa prawdy, na które Prenna nigdy nie byłaby gotowa, służy pomocą w każdej chwili i roztacza nad dziewczyną dyskretną opiekę. Z czasem staje się dla Prenny kimś ważnym. Nie zmienia to faktu, że bohaterowie muszą najpierw zająć się ogólnymi zagrożeniami i wyzwaniami. Ann Brashares mnoży zagadki, tajemnice i zbrodnie. Trzeba nie lada wysiłku, żeby przejrzeć wrogów, zwłaszcza że do dyspozycji mają rozmaite technologie, a nie cofną się przed niczym, byle tylko zachować władzę.
Obok futurystycznych wynalazków i logicznych potyczek autorka subtelnie porusza temat śmierci dla idei. Każe bohaterom zastanowić się, co dla nich jest na tyle ważne, że przezwycięży strach przed utratą życia, sprawdza ich hierarchię wartości i zmusza do największych poświęceń. Tu nie ma półśrodków, wszystko musi angażować pełnię zmysłów i wymaga nadludzkiej koncentracji. A przecież obok warstwy przygodowej – wzbogacanej wyobraźnią – rozwija się tu i wątek psychologiczny, zapewniający bliskość do rzeczywistości czytelników. Brashares spory nacisk kładzie na poczucie bezpieczeństwa, na tym opiera związek Prenny i Ethana. Kilka razy podkreśla, jak ważne w tym przypadku jest wzajemne zaufanie i porozumienie: dla nastolatków zawsze dobro drugiej osoby zwycięża, choćby było to trudne do osiągnięcia. Z miłości czerpie się też siłę, więc wszystko się równoważy. Ale w „Tu i teraz” ani na moment akcja nie zwalnia. Prenna raz boryka się z utratą ojca, raz z surowymi opiekunami, tęskni za zmarłym bratem i próbuje odnaleźć siebie w świecie kompletnie obcym. Nastoletni bunt zostaje tu zgrabnie umotywowany – i tak by się pojawił, ale Prenna przynajmniej ma wyraziste powody, żeby zawalczyć o siebie.
Brashares unika w warstwie uczuć niepewności. Wszystko musi tu być wyostrzone i kompletne, nie ma miejsca na wahania czy złudne wskazówki. Bohaterowie przechodzą drogę, która od początku jest dla odbiorców czytelna i konieczna. Są dobrze skontrastowani i na tyle ciekawi, by chciało się przebywać z nimi trudną codzienność. Do tego autorka dokłada miłość w wersji ostrożnie zmysłowej: bohaterowie nie ulegają żądzom i pokusom, dziewczyna stawia warunki co do pierwszej wspólnej nocy, a chłopak posłusznie się jej podporządkowuje. Okazji do przespania się ze sobą mają postacie wiele, lecz fabuła tomu zakłada inne priorytety niż pierwszy seks. Ann Brashares trochę oddala się w ten sposób od schematów w literaturze rozrywkowej coraz bardziej rozpowszechnionych. Każe swoim bohaterom myśleć zanim podejmą jakiekolwiek działania, a i sporo ze sobą rozmawiać dla rozwiania wątpliwości.
„Tu i teraz” polega na stałym podsycaniu ciekawości. To, że Prenna zna przyszłość, nie znaczy jeszcze, że w opowieści zabraknie niespodzianek. Brashares lepiej radzi sobie z rozwijaniem obyczajowego wątku wtedy, gdy otoczenie należy do mniej znanych odbiorcom. Podróż w sferę fantastyki wieńczy sukcesem – powieścią zgrabną i świeżą mimo powtarzalnych do znudzenia w literaturze motywów z podróżami w czasie czy społecznymi ograniczeniami. Prenna i Ethan zyskują swoją ważną historię, po którą sięgnąć mogą odbiorcy dalecy od targetu Stowarzyszenia Wędrujących Dżinsów.
Przyszłość
Fascynacja czasem w powieściach przeradza się w fabuły z zakresu fantasy. Ann Brashares, która dała się poznać jako mistrzyni obyczajówek młodzieżowych, sięga po temat podróży w czasie, aby zobrazować trudności młodych bohaterów w przeżywaniu pierwszej miłości. Ma być romantycznie, przygodowo i niebezpiecznie. Do tego Brashares dodaje kilka wynalazków z nieodległej przyszłości. Zapewnia też postaciom kuszącą wiedzę, świadomość tego, co stanie się już wkrótce. Taka wiedza pozwala uniknąć tragedii, ale bywa także przekleństwem i to uczciwa cena za manipulowanie czasem. W „Tu i teraz” akcja rozgrywa się szybko, chociaż autorka znajduje całkiem sporo miejsca na rozwijanie zakazanego uczucia.
Prenna przybywa z przyszłości. Zna Zasady rządzące jej społecznością, wie, że nie wolno wiązać się z nikim, kto nie jest podróżnikiem w czasie, bo grozi to katastrofą. Stara się wtopić w otoczenie i zachowywać jak zwykła nastolatka. Zadanie ułatwia jej Ethan, życzliwy kolega, który wydaje się rozumieć więcej niż inni. To Ethan odkrywa prawdy, na które Prenna nigdy nie byłaby gotowa, służy pomocą w każdej chwili i roztacza nad dziewczyną dyskretną opiekę. Z czasem staje się dla Prenny kimś ważnym. Nie zmienia to faktu, że bohaterowie muszą najpierw zająć się ogólnymi zagrożeniami i wyzwaniami. Ann Brashares mnoży zagadki, tajemnice i zbrodnie. Trzeba nie lada wysiłku, żeby przejrzeć wrogów, zwłaszcza że do dyspozycji mają rozmaite technologie, a nie cofną się przed niczym, byle tylko zachować władzę.
Obok futurystycznych wynalazków i logicznych potyczek autorka subtelnie porusza temat śmierci dla idei. Każe bohaterom zastanowić się, co dla nich jest na tyle ważne, że przezwycięży strach przed utratą życia, sprawdza ich hierarchię wartości i zmusza do największych poświęceń. Tu nie ma półśrodków, wszystko musi angażować pełnię zmysłów i wymaga nadludzkiej koncentracji. A przecież obok warstwy przygodowej – wzbogacanej wyobraźnią – rozwija się tu i wątek psychologiczny, zapewniający bliskość do rzeczywistości czytelników. Brashares spory nacisk kładzie na poczucie bezpieczeństwa, na tym opiera związek Prenny i Ethana. Kilka razy podkreśla, jak ważne w tym przypadku jest wzajemne zaufanie i porozumienie: dla nastolatków zawsze dobro drugiej osoby zwycięża, choćby było to trudne do osiągnięcia. Z miłości czerpie się też siłę, więc wszystko się równoważy. Ale w „Tu i teraz” ani na moment akcja nie zwalnia. Prenna raz boryka się z utratą ojca, raz z surowymi opiekunami, tęskni za zmarłym bratem i próbuje odnaleźć siebie w świecie kompletnie obcym. Nastoletni bunt zostaje tu zgrabnie umotywowany – i tak by się pojawił, ale Prenna przynajmniej ma wyraziste powody, żeby zawalczyć o siebie.
Brashares unika w warstwie uczuć niepewności. Wszystko musi tu być wyostrzone i kompletne, nie ma miejsca na wahania czy złudne wskazówki. Bohaterowie przechodzą drogę, która od początku jest dla odbiorców czytelna i konieczna. Są dobrze skontrastowani i na tyle ciekawi, by chciało się przebywać z nimi trudną codzienność. Do tego autorka dokłada miłość w wersji ostrożnie zmysłowej: bohaterowie nie ulegają żądzom i pokusom, dziewczyna stawia warunki co do pierwszej wspólnej nocy, a chłopak posłusznie się jej podporządkowuje. Okazji do przespania się ze sobą mają postacie wiele, lecz fabuła tomu zakłada inne priorytety niż pierwszy seks. Ann Brashares trochę oddala się w ten sposób od schematów w literaturze rozrywkowej coraz bardziej rozpowszechnionych. Każe swoim bohaterom myśleć zanim podejmą jakiekolwiek działania, a i sporo ze sobą rozmawiać dla rozwiania wątpliwości.
„Tu i teraz” polega na stałym podsycaniu ciekawości. To, że Prenna zna przyszłość, nie znaczy jeszcze, że w opowieści zabraknie niespodzianek. Brashares lepiej radzi sobie z rozwijaniem obyczajowego wątku wtedy, gdy otoczenie należy do mniej znanych odbiorcom. Podróż w sferę fantastyki wieńczy sukcesem – powieścią zgrabną i świeżą mimo powtarzalnych do znudzenia w literaturze motywów z podróżami w czasie czy społecznymi ograniczeniami. Prenna i Ethan zyskują swoją ważną historię, po którą sięgnąć mogą odbiorcy dalecy od targetu Stowarzyszenia Wędrujących Dżinsów.

piątek, 8 maja 2015
Carol Rifka Brunt: Powiedz wilkom, że jestem w domu
Ya!, Warszawa 2015.
Świadomość
Carol Rifka Brunt ma twórczy pomysł na przedstawienie dojrzewania. W tomie „Powiedz wilkom, że jestem w domu” odnosi się do niełatwych – i nieczęstych w młodzieżowych książkach – tematów. Czternastoletnia June wielkim uczuciem darzy swojego wujka Finna. Uwielbia spędzać z nim czas, znajduje w nim najlepszego przyjaciela i powiernika. Wie, że Finn jej nie zawiedzie i wybawi z każdych opresji. Dziewczyna przeżywa zauroczenie krewnym, chociaż nie zdaje sobie z tego sprawy. Jej uczucia intensyfikuje świadomość bliskiego rozstania. Finn umiera na AIDS. Gdy Finn odejdzie, z June kontaktuje się jego ukochany i życiowy partner, Toby. Prosi o jedno spotkanie i chociaż bohaterka nie ma ochoty widzieć się z kimś, kogo wszyscy obwiniają o śmierć Finna, ulega. Wkrótce między nią i Tobym nawiąże się nić porozumienia.
„Powiedz wilkom, że jestem w domu” to książka o miłości, poświęceniu i żałobie. Nastolatka i mężczyzna połączeni z Finnem najsilniejszymi uczuciami, muszą poradzić sobie z zazdrością i zaborczością. Ich droga stanowi sposób na opanowanie żalu i tęsknoty, a równocześnie jest pomnikiem dla Finna. June poznaje siłę nastoletnich decyzji, wyrywa się spod kurateli rodziców (niepochwalających jej relacji z wujkiem), a swoje spotkania z Tobym utrzymuje w tajemnicy. Obecność Toby’ego również nie dana na długo pozwala powstrzymać rozpacz. Tymczasem wokół June toczy się normalne życie. Starsza siostra zamienia się w największego wroga i June ma dodatkowy powód, by strzec własnych sekretów. Greta może wiele zepsuć, zwłaszcza że nikt jej nie obdarzył tak silną przyjaźnią. Brunt wprowadza międzyludzkie relacje do lekko baśniowej przestrzeni: jest tu las – miejsce imprez nastolatków – z tajemniczym stadem wilków, jest obraz o różnych poziomach treści. Jest społeczne tabu wiążące się z AIDS – jedna z wielu przeszkód w realizacji skrytych pragnień.
„Powiedz wilkom, że jestem w domu” to powieść psychologiczno-obyczajowa z elementami thrillera, ale i podporządkowana sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Tu nikogo nie interesują intencje mężczyzny, który na rękach niesie nieprzytomną nastolatkę – od faktu, że uratował ją przed zamarznięciem lub atakiem dzikich zwierząt albo ludzi ważniejsze jest, że sam stanowi potencjalne zagrożenie. Te społeczne absurdy i fobie trochę niepotrzebnie psują atmosferę książki, lepiej sprawdza się lekkie oderwanie od zwyczajności, podwójna osłona: z potężnych uczuć oraz wielkiej tajemnicy. Ta powieść rozbudowywana jest tak, by pokazać proces dojrzewania June, zestaw jej coraz bardziej śmiałych decyzji i wychodzenie z bezpiecznego dzieciństwa. Bohaterka może dowiedzieć się o sobie rzeczy, z których nie zdawała sobie wcześniej sprawy. Mimo to nadal wierzy w wilki.
To historia, w której zwraca się uwagę na udaną narrację. Brunt porusza się po tej opowieści z dużą delikatnością, nie może przecież zniszczyć rysującego się dopiero trudnego porozumienia. June pozwala na pełną szczerość, bez względu na to, czy daje się przyłapać w krępujących sytuacjach, czy przyznaje się do najskrytszych uczuć. Otwarcie się na czytelników wiąże się z zamknięciem na rodzinę. June nie potrafi rozmawiać z bliskimi, którzy negują jej odczucia: dlatego wyłącznie odbiorcy zyskają jasny obraz stanów emocjonalnych nastolatki. „Powiedz wilkom, że jestem w domu” odsłania zatem niemal intymne sekrety – dotyczące jednak psychiki, a nie cielesności. Brunt zapewnia historię bogatą w różnorodne przeżycia i opisaną bardzo przekonująco. Relacja między June, Finnem i Tobym to nie konwencjonalna opowieść o naiwnej nastoletniej miłości. Brunt udowadnia, że nawet kontrowersyjne tematy mogą zjednoczyć czytelników nad lekturą – jeśli nie są przedstawiane w tonie niepotrzebnej sensacyjności. Ta powieść dotrze do nastolatków myślących – ale i dorosłym może przynieść nieco refleksji i wzruszeń.
Świadomość
Carol Rifka Brunt ma twórczy pomysł na przedstawienie dojrzewania. W tomie „Powiedz wilkom, że jestem w domu” odnosi się do niełatwych – i nieczęstych w młodzieżowych książkach – tematów. Czternastoletnia June wielkim uczuciem darzy swojego wujka Finna. Uwielbia spędzać z nim czas, znajduje w nim najlepszego przyjaciela i powiernika. Wie, że Finn jej nie zawiedzie i wybawi z każdych opresji. Dziewczyna przeżywa zauroczenie krewnym, chociaż nie zdaje sobie z tego sprawy. Jej uczucia intensyfikuje świadomość bliskiego rozstania. Finn umiera na AIDS. Gdy Finn odejdzie, z June kontaktuje się jego ukochany i życiowy partner, Toby. Prosi o jedno spotkanie i chociaż bohaterka nie ma ochoty widzieć się z kimś, kogo wszyscy obwiniają o śmierć Finna, ulega. Wkrótce między nią i Tobym nawiąże się nić porozumienia.
„Powiedz wilkom, że jestem w domu” to książka o miłości, poświęceniu i żałobie. Nastolatka i mężczyzna połączeni z Finnem najsilniejszymi uczuciami, muszą poradzić sobie z zazdrością i zaborczością. Ich droga stanowi sposób na opanowanie żalu i tęsknoty, a równocześnie jest pomnikiem dla Finna. June poznaje siłę nastoletnich decyzji, wyrywa się spod kurateli rodziców (niepochwalających jej relacji z wujkiem), a swoje spotkania z Tobym utrzymuje w tajemnicy. Obecność Toby’ego również nie dana na długo pozwala powstrzymać rozpacz. Tymczasem wokół June toczy się normalne życie. Starsza siostra zamienia się w największego wroga i June ma dodatkowy powód, by strzec własnych sekretów. Greta może wiele zepsuć, zwłaszcza że nikt jej nie obdarzył tak silną przyjaźnią. Brunt wprowadza międzyludzkie relacje do lekko baśniowej przestrzeni: jest tu las – miejsce imprez nastolatków – z tajemniczym stadem wilków, jest obraz o różnych poziomach treści. Jest społeczne tabu wiążące się z AIDS – jedna z wielu przeszkód w realizacji skrytych pragnień.
„Powiedz wilkom, że jestem w domu” to powieść psychologiczno-obyczajowa z elementami thrillera, ale i podporządkowana sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Tu nikogo nie interesują intencje mężczyzny, który na rękach niesie nieprzytomną nastolatkę – od faktu, że uratował ją przed zamarznięciem lub atakiem dzikich zwierząt albo ludzi ważniejsze jest, że sam stanowi potencjalne zagrożenie. Te społeczne absurdy i fobie trochę niepotrzebnie psują atmosferę książki, lepiej sprawdza się lekkie oderwanie od zwyczajności, podwójna osłona: z potężnych uczuć oraz wielkiej tajemnicy. Ta powieść rozbudowywana jest tak, by pokazać proces dojrzewania June, zestaw jej coraz bardziej śmiałych decyzji i wychodzenie z bezpiecznego dzieciństwa. Bohaterka może dowiedzieć się o sobie rzeczy, z których nie zdawała sobie wcześniej sprawy. Mimo to nadal wierzy w wilki.
To historia, w której zwraca się uwagę na udaną narrację. Brunt porusza się po tej opowieści z dużą delikatnością, nie może przecież zniszczyć rysującego się dopiero trudnego porozumienia. June pozwala na pełną szczerość, bez względu na to, czy daje się przyłapać w krępujących sytuacjach, czy przyznaje się do najskrytszych uczuć. Otwarcie się na czytelników wiąże się z zamknięciem na rodzinę. June nie potrafi rozmawiać z bliskimi, którzy negują jej odczucia: dlatego wyłącznie odbiorcy zyskają jasny obraz stanów emocjonalnych nastolatki. „Powiedz wilkom, że jestem w domu” odsłania zatem niemal intymne sekrety – dotyczące jednak psychiki, a nie cielesności. Brunt zapewnia historię bogatą w różnorodne przeżycia i opisaną bardzo przekonująco. Relacja między June, Finnem i Tobym to nie konwencjonalna opowieść o naiwnej nastoletniej miłości. Brunt udowadnia, że nawet kontrowersyjne tematy mogą zjednoczyć czytelników nad lekturą – jeśli nie są przedstawiane w tonie niepotrzebnej sensacyjności. Ta powieść dotrze do nastolatków myślących – ale i dorosłym może przynieść nieco refleksji i wzruszeń.
środa, 18 marca 2015
Susane Colasanti: Przeznaczenie puka do drzwi
Ya!, Warszawa 2015.
Los
Posiadanie chłopaka to ważny temat w młodzieżowych czytadłach. Ważny, a do tego zwykle okraszony trudnościami, które dorosłym wydają się bez znaczenia. Susane Colasanti nie bagatelizuje istotnych dla młodych odbiorczyń zagadnień – obok pierwszej miłości jest u niej jeszcze wątek lojalności, a przyjaźń wiąże się z nie lada wyzwaniami. I gdyby Lani miała kilka lat więcej i nie chodziła już do szkoły, pewnie inaczej zareagowałaby na serowe odkrycia. Na razie jednak to nastolatka mocno naiwna, bardzo impulsywna, a przede wszystkim wierna. Przy tak skonstruowanym charakterze zwykła historia zaczyna czytelniczki uwodzić – zwłaszcza że część z nich na pewno borykać się będzie z podobnym problemem, choć może nie na tak wielką skalę.
Lani przyjaźni się z Erin, a tę relację bardzo wzmacnia fakt, że bohaterki jako dziesięciolatki przeżyły wypadek samochodowy. To przytomność umysłu Erin uratowała je wówczas przed utonięciem – dlatego wszyscy sądzą, że pamięć o dramatycznych chwilach na zawsze scementuje tę przyjaźń. Dla Lani nowy chłopak przyjaciółki jest nietykalny – ale bohaterka nie może poradzić nic na to, że najwyraźniej spotkała właśnie bratnią duszę. Lani wierzy w przeznaczenie i rozmaite znaki od losu, a z Jasonem łączy ją więcej niż mogłaby pomyśleć. Jej związek z chłopakiem Erin jest już niemal nieunikniony – ale Erin inaczej ocenia całą sytuację.
Susane Colasanti zajmuje się tu również tematem zaufania. Lani ma przyjaciela geja, który boi się, że prawda o jego homoseksualizmie dotrze do surowego ojca. Jest dla niego wsparciem, a i ochroną przed bezlitosnym światem. Temat Blake’a wydaje się szczególnie ważny dla odbiorców odkrywających swoją tożsamość. Ten bohater okazuje się w powieści najbardziej pożądanym powiernikiem – autorka próbuje pokazać, jak krzywdzące są bezsensowne uprzedzenia. W tomie powraca też temat znęcania się nad rówieśnikami. Lani spotyka się z przejawami agresji jako ta, która „ukradła przyjaciółce chłopaka”, musi mierzyć się z szykanami ze strony dawnych przyjaciółek, ale i z własnymi wyrzutami sumienia. Koledzy ze szkoły potrafią być okrutni – nawet nie zastanawiają się nad słusznością ataków, nie analizują źródła złości – ważne, że mają w jaką stronę skierować wściekłość. Lani stawia czoła wyzwaniu, którego się nie spodziewała – prywatne nieporozumienie rozrasta się niemal do społecznej młodzieżowej wojny. A w tym wszystkim jest jeszcze czuły i kochający chłopak, który nie chce rezygnować z własnego szczęścia.
Przez długi czas w tomie „Przeznaczenie puka do drzwi” Susane Colasanti nawiązuje do ślepej wiary w horoskopy, wróżby i znaki od losu. Bohaterka ma nawet magiczną kulę, która pomaga w rozwiązywaniu problemów. Nie jest to zachowanie piętnowane czy wyśmiewane przez autorkę, a jednak z czasem Lani dochodzi do wniosku, że nie może zostawiać wszystkiego losowi, a sama też potrafi kształtować własną przyszłość. Dla części odbiorczyń ten temat okaże się dość ważny.
W narracji Colasanti stawia na szczerość emocji. Widać to zwłaszcza w „niezręcznych” dialogach zakochanych. Tu bohaterowie, nawet kiedy wiedzą, jak postąpić, nie zawsze mogą porady pedagogów wcielać w życie – pokrzywdzeni lub obrażeni nie mają zamiaru ułatwiać wyjaśniania spraw. Ta powieść pokazuje, z jakimi utrudnieniami muszą się liczyć ci, którzy chcą iść za głosem serca – ładnie nakreśla dylematy związane z pierwszą miłością i relacjami w grupie rówieśników. Colasanti dba o to, żeby prze cały tom utrzymywać przy sobie czytelniczki i uświadamiać im – z każdą stroną – że w życiu nie wszystko ułoży się po ich myśli.
Los
Posiadanie chłopaka to ważny temat w młodzieżowych czytadłach. Ważny, a do tego zwykle okraszony trudnościami, które dorosłym wydają się bez znaczenia. Susane Colasanti nie bagatelizuje istotnych dla młodych odbiorczyń zagadnień – obok pierwszej miłości jest u niej jeszcze wątek lojalności, a przyjaźń wiąże się z nie lada wyzwaniami. I gdyby Lani miała kilka lat więcej i nie chodziła już do szkoły, pewnie inaczej zareagowałaby na serowe odkrycia. Na razie jednak to nastolatka mocno naiwna, bardzo impulsywna, a przede wszystkim wierna. Przy tak skonstruowanym charakterze zwykła historia zaczyna czytelniczki uwodzić – zwłaszcza że część z nich na pewno borykać się będzie z podobnym problemem, choć może nie na tak wielką skalę.
Lani przyjaźni się z Erin, a tę relację bardzo wzmacnia fakt, że bohaterki jako dziesięciolatki przeżyły wypadek samochodowy. To przytomność umysłu Erin uratowała je wówczas przed utonięciem – dlatego wszyscy sądzą, że pamięć o dramatycznych chwilach na zawsze scementuje tę przyjaźń. Dla Lani nowy chłopak przyjaciółki jest nietykalny – ale bohaterka nie może poradzić nic na to, że najwyraźniej spotkała właśnie bratnią duszę. Lani wierzy w przeznaczenie i rozmaite znaki od losu, a z Jasonem łączy ją więcej niż mogłaby pomyśleć. Jej związek z chłopakiem Erin jest już niemal nieunikniony – ale Erin inaczej ocenia całą sytuację.
Susane Colasanti zajmuje się tu również tematem zaufania. Lani ma przyjaciela geja, który boi się, że prawda o jego homoseksualizmie dotrze do surowego ojca. Jest dla niego wsparciem, a i ochroną przed bezlitosnym światem. Temat Blake’a wydaje się szczególnie ważny dla odbiorców odkrywających swoją tożsamość. Ten bohater okazuje się w powieści najbardziej pożądanym powiernikiem – autorka próbuje pokazać, jak krzywdzące są bezsensowne uprzedzenia. W tomie powraca też temat znęcania się nad rówieśnikami. Lani spotyka się z przejawami agresji jako ta, która „ukradła przyjaciółce chłopaka”, musi mierzyć się z szykanami ze strony dawnych przyjaciółek, ale i z własnymi wyrzutami sumienia. Koledzy ze szkoły potrafią być okrutni – nawet nie zastanawiają się nad słusznością ataków, nie analizują źródła złości – ważne, że mają w jaką stronę skierować wściekłość. Lani stawia czoła wyzwaniu, którego się nie spodziewała – prywatne nieporozumienie rozrasta się niemal do społecznej młodzieżowej wojny. A w tym wszystkim jest jeszcze czuły i kochający chłopak, który nie chce rezygnować z własnego szczęścia.
Przez długi czas w tomie „Przeznaczenie puka do drzwi” Susane Colasanti nawiązuje do ślepej wiary w horoskopy, wróżby i znaki od losu. Bohaterka ma nawet magiczną kulę, która pomaga w rozwiązywaniu problemów. Nie jest to zachowanie piętnowane czy wyśmiewane przez autorkę, a jednak z czasem Lani dochodzi do wniosku, że nie może zostawiać wszystkiego losowi, a sama też potrafi kształtować własną przyszłość. Dla części odbiorczyń ten temat okaże się dość ważny.
W narracji Colasanti stawia na szczerość emocji. Widać to zwłaszcza w „niezręcznych” dialogach zakochanych. Tu bohaterowie, nawet kiedy wiedzą, jak postąpić, nie zawsze mogą porady pedagogów wcielać w życie – pokrzywdzeni lub obrażeni nie mają zamiaru ułatwiać wyjaśniania spraw. Ta powieść pokazuje, z jakimi utrudnieniami muszą się liczyć ci, którzy chcą iść za głosem serca – ładnie nakreśla dylematy związane z pierwszą miłością i relacjami w grupie rówieśników. Colasanti dba o to, żeby prze cały tom utrzymywać przy sobie czytelniczki i uświadamiać im – z każdą stroną – że w życiu nie wszystko ułoży się po ich myśli.
Subskrybuj:
Posty (Atom)