* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 12 kwietnia 2020

Chris Ferrie: Osiem małych planet

Media Rodzina, Poznań 2020.

W kosmosie

Ciekawa jest ta książeczka pod kątem pomysłu i licencji, niestety – polskie tłumaczenie wypadło po prostu słabo. Anna Urban ukryta wstydliwie w stopce (i słusznie), nie postarała się, by poza wiadomościami z tekstu zadbać jeszcze o rytm czy rymy, uznając prawdopodobnie, że dla najmłodszych nie warto, bo i tak tego nie docenią. W efekcie chociaż tomik „Osiem małych planet” robi wrażenie pod kątem wykonania, druku czy nawet grafik przystosowanych do najmłodszych – teksty wywołują co najwyżej zgrzytanie zębów. Chris Ferrie chciał przecież przybliżyć maluchom kolejne krążące wokół Słońca planety, opowiedzieć, która się czym charakteryzuje – ogólnie, popularyzować wiedzę dotyczącą wszechświata. Lizzy Doyle postawiła w ilustracjach na naiwne i bajkowe animizowane istotki – sympatyczne i budzące ciekawość. Wszystko padło pod beznadziejnym przekładem. I w takich wypadkach warto zastanowić się nad sensem zachowywania formy wierszyka, jeśli tłumacz nie podoła – albo nad zmianą tłumacza, na takiego, który w rymowankach dla dzieci czuje się znacznie lepiej.

„Osiem małych planet” to mała kartonowa książeczka z „dziurą” w środku. Dziura na kolejnych kartkach ma mniejszą średnicę, co sprawia wrażenie głębi i zachęca dzieci do ćwiczeń manualnych – każdy maluch będzie chciał przewracać kartki, żeby przyjrzeć się, co znajdzie się na drugiej stronie (i tu lekkie rozczarowanie, bo motyw dziury – czyli otworów w kartkach – nie został z drugiej strony w żaden sposób ograny. Fakt, że nie da się tutaj wprowadzać dodatkowych odsłanianych treści, nie przy zmniejszającym się wyciętym kole – ale przydałoby się jakoś ten motyw jeszcze wykorzystać. Każda rozkładówka to spotkanie z jedną planetą, przy czym Chris Ferrie zaczyna od najdalszej, na kolejnych kartkach będzie zbliżać się do Słońca. O każdej planecie mówi coś, przy czym owo coś w tłumaczeniu zostaje zadeptane przez nieudolne poszukiwanie rymów.

Rymy niedokładne w rodzaju „ociąga – czasochłonna”, rymy oklepane typu „siebie – niebie” i mnóstwo rymów gramatycznych – najprostszych, przymiotnikowych lub czasownikowych – to naprawdę antypopis literacki i warto następnym razem zwrócić uwagę na to, że nawet niepotrafiące czytać dzieci, słuchające bajek, które przedstawiają im rodzice, w pewien sposób kształtują już swój literacki gust – i nie ma sensu karmić ich byle czym. Jakby tego było mało, tłumaczka nie trzyma się w ogóle rytmu – ale mimo to stosuje przedziwne stylistyczne akrobacje, inwersje i sformułowania, które zdradzają nieumiejętność posługiwania się językiem polskim. Potknięć stylistycznych i wpadek jest tu bardzo dużo. Co za tym idzie – warto sięgnąć po tę książkę, ale nie czytać jej, tylko własnymi słowami opowiedzieć dziecku o kolejnych planetach i pozwolić mu bawić się oryginalnym kształtem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz