* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

poniedziałek, 29 października 2012

Anna Ficner-Ogonowska: Krok do szczęścia

Znak, Kraków 2012.

Odwlekanie przyjemności

Już wiadomo, że oboje pragną siebie, kochają się i chcą być razem – bo tę informację przyniósł bestsellerowy tom „Alibi na szczęście”. „Krok do szczęścia” jest zatem przedłużeniem przyjemnego oczekiwania: nie przewiduje odstępstw od upragnionego i baśniowego, idealistycznego finału, za to pozwala jeszcze przez pewien czas odwlekać to, co nieuchronne. Nie ma tu zaskoczeń co do postaw Hani-mimozy i wytrwałego w jej zdobywaniu Mikołaja, kreatywnością za to popisuje się Anna Ficner-Ogonowska w przedstawianiu Dominiki: ta drugoplanowa postać bardzo ubarwia fabułę.

Wszystko jest więc już znane z „Alibi” i „Krok do szczęścia” to przede wszystkim pozycja dla tych, którym mało było po pierwszej części romantycznych wrażeń. Na płaszczyźnie uczuciowej nic się nie zmienia, tyle że do traumy z przeszłości Hanki dochodzi kilka nowych wstrząsów – wszystko po to, by radość z nowego związku nie nastała zbyt szybko i nie zdążyła się znudzić. W „Kroku do szczęścia” pewne schematy zachowań zaczynają się powtarzać – byłaby to wada w lekturze, gdyby nie fakt, że po tę książkę sięga się właśnie dla takich opisów. Ficner-Ogonowska daje gwarancję, że wszystko się ułoży – bez względu na to, jakie przykrości pojawią się po drodze. Zapewnia ucieczkę od normalności, obecność arcycierpliwego księcia z bajki – ideału z marzeń wielu odbiorczyń. Może nawet ukryć w ten sposób fakt, że główna bohaterka jest istotą bez wyrazu, mdławą i zawsze wystraszoną, zbyt kruchą, by samodzielnie przetrwać. W końcu nie chce autorka opowieści naśladującej życie – zamierza za to owo życie udawać, w jego poprawionej i polepszonej wersji.

Żeby nie zamęczyć odbiorców szamotaniną zakochanych, sięga autorka głębiej, do relacji rodzinnych postaci. Wprowadza na scenę parę nowych osób, z pola widzenia usuwa za to niepotrzebne już sylwetki – żeby nadać rytm temu, co dzieje się między parą z „Alibi”. Tworzy powieść romansową, wyraźnie wychodzącą naprzeciw oczekiwaniom czytelniczek. TA książka ma bowiem pełnić funkcję ciepłego koca i kubka z herbatą, zapewnić psychiczne przytulenie i poczucie błogości, ma przynosić wytchnienie i odwracać uwagę od codziennych spraw, ma wreszcie pomóc wyartykułować marzenia wszystkim romantyczkom i idealistkom. Chociaż wiadomo, że taki świat, jaki proponuje Ficner-Ogonowska, nie istnieje, w tomie jest na wyciągnięcie ręki. Znalazłoby się tu wiele uproszczeń, które łatwo skrytykować i wyśmiać – ale takiej właśnie historii skrycie lub całkiem jawnie pragnie wiele odbiorczyń. To książka na wskroś kobieca.

Dwie sfery języka – drobiazgi w sumie – są tu według mnie całkiem zbędne. Nie mówię już o nieszczęsnych zdrobnieniach, które gdzieś czasem się przebijają, zapewne by sugerować ciepło i sympatię, zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawią się dzieci. Ale Ficner-Ogonowska w warstwie językowej kusi się na eksperymenty nie do końca udane (mam świadomość, że dla właściwego targetu książki – idealne). Po pierwsze – ni z tego ni z owego Hanna zaczyna pisać wiersze (czyżby ciąg dalszy stereotypu polonistki? Koniec z językową pruderią, za to pojawiają się liryczne ciągoty…). Po drugie – jest tu Aldonka, która nie potrafi powiedzieć zdania bez rymu. To budzi podziw rozmówców, podziw jak najbardziej niezasłużony, bo rymy to w większości albo oklepane, albo częstochowskie, a taki przerost formy nad treścią uprzykrza lekturę. Rozumiem, że autorka chce jakoś indywidualizować postacie – jednak w tym wypadku wybrała nienajlepsze rozwiązanie. Części się spodoba, ale wiele osób będzie zgrzytać zębami. Warto też pamiętać, że został tu zachowany zwyczaj z pierwszej części – osobliwa gra zaimkami. Jeśli zatem nagle w obrębie akapitu a nawet zdania bez uprzedzenia zmieni się podmiot, trzeba tylko pamiętać, że z pewnością chodzi o Hankę albo o Mikołaja. I już uproszczenie nie będzie wprowadzać komunikacyjnego chaosu.

W konwencji czytadeł dla pań Anna Ficner-Ogonowska uplasuje się z „Krokiem do szczęścia” bardzo wysoko. Ta powieść ma dostarczać przyjemności – i to właśnie robi, jeśli sięga po nią ktoś, kto ma ochotę na miłość jak z bajki. Fabuła praktycznie nie ma tutaj znaczenia, bo wszystko rozgrywa się na planie emocji – i to emocji bardzo intensywnych. Autorka podsyca jeszcze wrażenia, posługując się pięknym językiem i zabiegiem odsuwania w czasie ostatecznego spełnienia. Daje czytelniczkom powieść, jaką sama chciałaby przeczytać i to sprawia, że zyska sobie ich uznanie. Książka jest na tyle atrakcyjna, by zastąpić seriale obyczajowe – i przypadnie do gustu odbiorczyniom w każdym wieku – jeśli tylko te odbiorczynie będą zainteresowane sercowymi perypetiami postaci.

1 komentarz:

  1. Do tej sfery języka dodałabym jeszcze smsy wysyłane przez zakochanych, może trochę zbędne, ale autorka w jakiś sposób musiała podkreślić, że jest miłosno i słodko.

    OdpowiedzUsuń