* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

piątek, 27 kwietnia 2012

Agnieszka Tyszka: Zosia z ulicy Kociej

Nasza Księgarnia, Warszawa 2012.

Oswajanie okolicy

Nastolatkom Agnieszka Tyszka dała się poznać jako autorka, która za pierwszym planie stawia uczucia, fabułę ograniczając do wydarzeń niezbędnych dla uzasadnienia konkretnych emocji. Teraz pisze powieść dla maluchów i sprawdza się w tym nawet lepiej niż w obyczajówkach dla dziewczyn. „Zosia z ulicy Kociej” to pierwsza część zapowiadanej serii, którą kilkulatki pokochają: dawno nie było wśród książek dla dzieci tomu tak ożywczego, ciekawego i dowcipnego jednocześnie, tomu o tak interesującej i pomysłowej akcji, pozwalającego zaczarować zwyczajność. Jeśli Agnieszka Tyszka potrafi tak dobrze bawić się historiami dla maluchów, mogłaby spokojnie zrezygnować z pisania dla nastolatek w „Zosi” jest naprawdę bezkonkurencyjna.

Zosia ma dziewięć lat i właśnie przeprowadza się z rodzicami i trzyletnią siostrą, Manią, do domu w Łomiankach. Bezpośredni wpływ na decyzję mamy o przeprowadzce mają… psie kupy, których w Warszawie pełno. Dziewczynka nie umie przyzwyczaić się do nowego miejsca, dopiero przyjazd zwariowanej ciotki-artystki zmienia wszystko. Ciotka bowiem, chwilowo zastępująca rodziców, ma bogatą wyobraźnię, talent plastyczny i odwagę do wprowadzania w życie kolejnych pomysłów. Uczy Zosię, jak oswoić okolicę, a przy okazji sama bawi się bardzo dobrze. Wreszcie ulica Kocia zaczyna wyglądać swojsko…

Posłużyła się tu Agnieszka Tyszka znanym i sprawdzonym chwytem, zwykle w literaturze czwartej stereotypowi rodzice muszą być rozsądni, wymagający i czasem surowi, a ich zachowanie zrównoważyć może obecność krewnego wolnego od odpowiedzialności za wychowanie dzieci. Ciotka Malina zyskuje szansę realizacji ogromnej ilości ciekawych z punktu widzenia dzieci pomysłów, ba, sama cieszy się z nich jak dziecko. To artystyczna dusza, która za nic ma dorosłe uporządkowanie świata. Pozwala dzieciom przez kilka dni nie chodzić do szkoły ani przedszkola i angażuje je w działania, które przyniosą im wiele korzyści. Ciotka Malina, dorosły-dziecko, jest trochę jak Pippi – zresztą od twórczości Astrid Lindgren nie da się tutaj uciec, znają ją także bohaterki.

Drugim motywem, który wpływa na jakość tomu, jest kreacja trzyletniej Mani. Rezolutna dziewczynka czasem zabawnie przekręca słowa (te przekręcone zawsze są zapisane kapitalikami), jest jednak bardzo bystra i ma bujną wyobraźnię. Ciekawa świata, dochodzi często do zaskakujących wniosków i jest pełnoprawną kreatywną bohaterką tomu. To nie przedstawicielka irytującego młodszego rodzeństwa, a postać nietuzinkowa – przy Mani nawet Zosia ze swoimi zakleństwami – rymowanymi zaklęciami – wypada blado, choć to ona opowiada całą historię.

Jest jeszcze trzeci godny uwagi aspekt: satyra na modę „księżniczkową”. Zosia i Mania są zwyczajne (przynajmniej pozornie, bo bogactwo ich przygód w zwyczajności uraduje każdego małego odbiorcę). Ich sąsiadki – Penelopka, Waneska i Laurka – są wychowywane przez mamę Mariolę na gwiazdy. To wielbicielki księżniczek (uważają, że księżniczki są najbliżej prawdziwego życia) i dziewczynki nieznośne w swej pysze – wychowywane w ten sposób, utraciły całą radość i spontaniczność. Agnieszka Tyszka zafundowała tu czytelnikom niezłą satyrę na pewne trendy w literaturze czwartej i zachowaniach rówieśników – i być może swoją książką przekona dzieci do normalności.

Ilustracje Agaty Raczyńskiej to również element, którego pominąć nie wolno. Znakomicie korespondują z tekstem, uzupełniają go, są czarno-białe i proste w kresce, a przy tym idealnie dostosowane do żywo prowadzonej opowieści. Również w nich widać humor i energię, które przenikają całą książkę. Wydają się być nierozerwalnie połączone z narracją i pomogą dzieciom przenieść się do powieściowego świata, miejsca, w którym każdy czytelnik chciałby się znaleźć. Mimo że nie ma tu fantastyki ani bajkowości, urok codziennego – a dzięki przyjazdowi ciotki Maliny i odświętnego – życia przekona do tomu młodsze dzieci. „Zosię” czyta się tak samo dobrze jak „Dzieci z Bullerbyn” – a może nawet lepiej, bo tom dostosowany jest do aktualnej rzeczywistości. Sporo pochwał można by tu jeszcze zamieścić, ale lepiej po prostu przystąpić do lektury. Ta książka pachnie wakacjami – chociaż wcale wakacji nie dotyczy. Obiecująco zapowiada się seria o Zosi z ulicy Kociej – a mała bohaterka trafić powinna do kanonu lektur obowiązkowych, by zaszczepiać w maluchach miłość do książek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz