* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

środa, 6 stycznia 2010

Charles Martin: Umarli nie tańczą

WAM, Kraków 2009.

Nadzieja mimo wszystko

Wiem, że Charles Martin to kuglarz, wiem, że powiela sam siebie w kolejnych powieściach. Wiem, że to nie geniusz literatury a zręczny fachowiec – i co z tego? Jego książki i tak czytam z przyjemnością, bo poza przewidywalnymi schematami to mimo wszystko kawał dobrej literatury rozrywkowej. Ten autor znieczula – po lekturze kilku jego tomów przestaje się zwracać uwagę na zestaw emocji, obliczonych na silne wzruszenia czytelników, a mimo tego, mimo powtórzeń, wąskiego repertuaru chwytów i podobnej tematyki sięgam po te powieści z przyjemnością, kiedy chcę odpocząć. Być może jest to przyjemność płynąca z odkrywania tego, co już znane – ale nie da się ukryć, że okazuje się Martin autorem zabijającym monotonię długich zimowych wieczorów monotonią swoich fabuł. Kto przeczytał jedną książkę Charlesa Martina, to jakby przeczytał je wszystkie. Z punktu widzenia krytyki to literackie samobójstwo, z punktu widzenia przeciętnego odbiorcy – rewelacyjny wyciskacz łez na wysokim poziomie.
Walczą we mnie krytyk, domagający się nowych bodźców, nowych wzruszeń i nowych konstrukcji, z leniwym czytelnikiem, któremu przewidywalność powieści odpowiada, a rytm narracji zaspokaja potrzeby estetyczne. Wiem, że skuszę się na kolejną książkę Martina, chociaż w niczym nie będzie się ona różnić od poprzednich. Ostatnio zresztą amerykańscy i angielscy pisarze przełączyli się na seryjne produkowanie powieści, każdą następną wypełniając podobnymi treściami i do każdej przykładając tę samą formę. Zysk przede wszystkim. Charles Martin przynajmniej wciąga.
Wydawnictwo WAM przyjęło całkiem rozsądną strategię publikowania tych historii – najpierw zahipnotyzowało odbiorców książką „Kiedy płaczą świerszcze”, potem dorzuciło kalkę polskiego debiutu, „Gdzie rzeka kończy swój bieg” i dopiero teraz odsłania przed czytelnikami debiut prawdziwy, czyli „Umarli nie tańczą”. Przy poprzednich pozycjach „Umarli nie tańczą” wypada bardziej blado: jest tu trochę potknięć w konstruowaniu fabuły i trochę naiwności w narracji (motyw tańca, charakteryzującego ludzi, którzy jeszcze nie umarli, powinien nadawać relacji lekko poetyckiego charakteru, ale chyba dałoby się obejść bez niego, tu Martin próbuje jeszcze być dosłowny i dydaktyczny). Są szczegóły, które wybiją odbiorców z rytmu i trochę unieważnią powieściowy świat – ale o tym pisać nie będę.
Jak to zwykle u Martina bywa, zaczyna się od tragedii: żona Dylana, Maggie, rodzi martwego synka i zapada w śpiączkę. Mężczyzna, do tej pory szczęśliwy mąż, mieszkający na odludziu (jak zawsze), nie umie się pozbierać, ale z pomocą przychodzi mu (jak zawsze) prawdziwy przyjaciel, sąsiad, który wraz z Maggie załatwił Dylanowi posadę wykładowcy literatury angielskiej. Żoną Dylana opiekuje się ciężarna uczennica, ofiara gwałtu, która w przyszłości sama będzie potrzebowała pomocy. Dylan musi znaleźć w sobie chęć do życia. Rozebrana do szkieletu fabuła nie brzmi zbyt zachęcająco, ale liczy się też sposób, w jaki została przedstawiona przez Martina, a ten autor wie dobrze, jak uwodzić odbiorców i chwytać ich za serce.
Troszkę się zresztą w pewnym momencie twórca zdradza, w przemyślenia swojego bohatera wplatając własne podejście do pisania – o ton za głośny sentymentalizm odzywa się fałszywą nutą – ale w końcu liczy się ogólne wrażenie. To jest słabsze od reakcji na dwie poprzednie powieści, lecz wystarczające, by przekonać do Martina kolejnych odbiorców. Więcej tu niż wcześniej (chronologicznie – niż później) kwestii Boga i wiary, więcej cudów i wyczynów superbohaterów (scen zabili go i uciekł jeszcze Charles Martin używa jako wyciskaczy łez), mniej za to medycyny w czystej postaci.
Co mi się u Martina podoba zawsze i bez względu na schematyczność – to sfera przyjaźni i przywiązania. Każdy główny bohater ma przyjaciela, który oddałby za niego życie, gdyby zaszła taka potrzeba – i sam może zrewanżować się tym samym. Prawdziwa przyjaźń nie opiera się tu na wielkich słowach, ale na wielkich i bezinteresownych czynach. Szorstkie gesty, kłótnie i spory prowadzą tylko do ugruntowania tego uczucia. Niezależnie od intencji, tworzy Martin kawałek naprawdę niezłego literackiego obrazu przyjaźni, którego nie da się w jego książkach przeoczyć.
Komu spodobała się jedna książka tego pisarza i bez zachęty sięgnie po następne – „Umarli nie tańczą” to powieść, która nie zaskakuje, ale w kategorii literatury obyczajowej zająć musi dość wysoką pozycję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz