* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 29 sierpnia 2010

Teatr Polski (Bielsko-Biała): Intercity

występują: Igor Šebo, Robert Talarczyk
reżyseria: Robert Talarczyk

20.08.2010, Chorzowski Teatr Ogrodowy

Pociąg do Pragi

Sytuacja na wejście jest prosta. W przedziale pociągu Intercity, jadącym do Pragi, spotyka się dwóch mężczyzn, Polak i Słowak. Jeden wyraźnie się nudzi, ma nadzieję na niezobowiązującą pogawędkę, która umiliłaby czas podróży. Drugi chciałby się zdrzemnąć, potrzebuje ciszy i spokoju. Jeden jest towarzyski ponad miarę, drugi – to raczej bezkonfliktowy milczek. Na czas jazdy skazani na siebie, muszą jednak wypracować jakiś kompromis. Czy to możliwe, skoro przeszkodą w porozumieniu będzie nie tylko różnica charakterów, ale i doświadczeń kulturowych? Bariera językowa nie stanowi problemu: Grzegorz (Robert Talarczyk) mówi w „Intercity” po polsku, Juraj (Igor Šebo) – po słowacku – co nie przeszkadza publiczności w śledzeniu spektaklu.

Podróż do Pragi staje się okazją do poruszenia kwestii związanych z czesko-słowacko-polskimi relacjami. Na początku Grzegorz uparcie myli narodowość współpasażera, potwierdzając, że w istocie Polacy niezbyt interesują się swoimi południowymi sąsiadami i traktują Czechów oraz Słowaków jak jeden naród. Z czasem wychodzą na jaw zagadnienia, o których większość rodaków nie ma pojęcia: Juraj odsłania przed Grzegorzem karty słowackiej historii, Grzegorz w odpowiedzi naświetla – szczątkowo – przeszłość Polski. Obaj bohaterowie nie stronią od tematów trudnych, wstydliwych czy tragicznych: nagle kraj, który dotąd nie funkcjonował nawet w stereotypach, zyskuje nowy wymiar.

Żeby unaocznić widzom przemiany kulturowe i istotne momenty historyczne, Talarczyk i Šebo odgrywają miniaturowe scenki z przeszłości. Krótkie migawki, kończone zwykle wyrazistymi puentami, niosą ogromny ładunek emocji i silnie zapadają w pamięć. Wymagają też wzmożonej uwagi ze względu na zmiany czasowe – przez to nie wszystkie spostrzeżenia, odnoszące się do aktualnej w danej scenie rzeczywistości pozascenicznej, znajdują oddźwięk na widowni. Pojawiają się tu sekwencje komiczne i dramatyczne, w opowiadaniu historii zabawa schodzi czasem na dalszy plan.

Poza aspektami ogólnokrajowymi, obaj bohaterowie przeżywają też rozterki natury osobistej. Wybierają się na spotkania z ojcami – dla Grzegorza, który wiezie ze sobą zaklejony list od matki – będzie to pierwsze w życiu spotkanie z rodzicem. Juraj ma za sobą wspomnienie trudnego dzieciństwa, również zatem nie odczuwa radości na myśl o kresie podróży. Rozmowa (i towarzystwo) staje się więc dla obu mężczyzn źródłem otuchy i pocieszenia. Temat zastępczy, urastający do rangi motywu głównego – sposobem na zagłuszenie strachu – Intercity umożliwia wyrzucenie z siebie wątpliwości i trosk, zapewniając pasażerom poczucie anonimowości. Obecność obcego człowieka, który może wysłuchać i doradzić bez emocjonalnego zaangażowania, wydaje się wręcz bezcenne.

Dążenie do zrytmizowania spektaklu i uzyskania równowagi między elementami śmiesznymi oraz przejmującymi rozregulowało odbiór. Zdarzało się, że publiczność zgromadzona w Magazynie Ciekłego Powietrza zbyt łatwym śmiechem kwitowała przesłania, które wymagały głębszej refleksji, nie dostrzegała grozy przekazywanych treści i wybierała czystą rozrywkę. Trudno się dziwić – zwłaszcza że spektakl jest przecież popisem aktorskim Talarczyka i Šebo. Podczas przedstawienia w Chorzowskim Teatrze Ogrodowym widzowie podzielili się – takie odniosłam wrażenie – już przy wejściu na dwa obozy: obóz wielbicieli Roberta i fanklub Igora; jedni faworyzowali Słowaka, drudzy Polaka, żywo reagując na wygłaszane przez nich kwestie. Niekiedy na dalszy plan schodziła fabuła czy treść dialogów – liczył się tylko możliwy do wyrażenia śmiechem czy oklaskami zachwyt. Na szczęście nie niszczyło to brzmienia spektaklu, nadawało mu za to rysu kameralności.

Talarczyk i Šebo prezentowali odmienne typy aktorstwa. Pierwszy kreował swoich bohaterów dzięki odrobinę przerysowanym gestom. Postawił na kreację prostaczka, naiwnego, ale budzącego sympatię. Grzegorz miał być w „Intercity” rodakiem ze skłonnościami do cwaniactwa – ale i dobrodusznym, momentami trochę nawet zagubionym facetem, nie twardzielem, a wrażliwcem, który nakłada maskę pewnego siebie, lecz łatwo się dekonspiruje. Inaczej Igor Šebo – ten przyjął postawę człowieka zdystansowanego od codziennych problemów, ale i od roli. Wybrał sarkazm jako wygodną zasłonę, nie stronił na scenie od prywatnych zachowań – dodatkowych uśmieszków czy spojrzeń. Wydawał się chwilami lekko zażenowany przyjęciem – i próbował ująć swoją historię w odautorski cudzysłów. Talarczyk budził na scenie zaufanie do postaci, Šebo przypominał, że to nie dzieje się naprawdę.

Ale „Intercity” miało też swoje słabe punkty. Kilka razy dialogi w poszczególnych scenach trwały zbyt długo, puentę – by była bardziej wyrazista – dałoby się podać wcześniej. Grzegorz niepotrzebnie tłumaczył część kwestii Juraja – w końcu słowacki tekst został napisany tak, by polska publiczność go zrozumiała. Nie zawsze również przypominanie o liście od matki było dobrze umotywowane. No i największy mankament – przewidywalne zakończenie…

Mimo to przedstawienie „Intercity” przyniosło wiele cennych spostrzeżeń na temat polsko-słowackich relacji. Dostarczyło mnóstwa wrażeń i tematów do refleksji.



Foto: Radek Ragan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz