* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

czwartek, 27 grudnia 2012

Maryna Miklaszewska: Spotkałam kiedyś prawdziwego hipstera

Trio, Warszawa 2012.

Polityka w naiwności

Można sobie zadawać pytanie, co w powieści spod znaku political fiction jest najważniejsze – czy odniesienia do postaw rządzących (lub polityki alternatywnej), czy literacka czystość fabuły. Maryna Miklaszewska wybrała to pierwsze – i chociaż konstrukcja tomu „Spotkałam kiedyś prawdziwego hipstera” od strony literackiej mocno szwankuje, to na uwagę zasługują oryginalne spojrzenia na przeszłość i teraźniejszość kraju, z katastrofą smoleńską na czele.

Podstawowy problem książki wynika z faktu, że Miklaszewska nie potrafi się gatunkowo określić (bo jeśli chodzi o politykę, określa się z kolei aż nadto wyraźnie). Próbuje lekkiej obyczajówki z elementami powieści psychologicznej, za chwilę przerzuca się na powieść detektywistyczną z bardzo naiwnymi chwytami (akrostych jako wskazówka wyczerpał swą „wskazówkową” moc na „Szatanie z siódmej klasy”, w powieści dla dorosłych ślady po prostu muszą być bardziej zaszyfrowane). Wreszcie sięga po kryminał z historycznymi naleciałościami (co też pobrzmiewa literaturą młodzieżową). Środek książki stanowi najciekawszą część – opis trzech wydarzeń z historii Polski, jednak ujętych z perspektywy teatrologicznej i potraktowanych jak świetnie wyreżyserowane wielkie przedstawienia. Tu Miklaszewska się nie gubi (a gdyby nawet, daje się wszystko wytłumaczyć oryginalną konwencją i interpretacjami), tu sprawia, że o znanych powszechnie faktach czytać można z zapartym tchem i absurdalną ciekawością końca. Oczywiście autorka uderza tu w czułe struny i zabawne, że właśnie najlepszą częścią tomu może ściągnąć na siebie gromy – w końcu zabiera się za szarganie świętości narodowych. W środkowej partii książki zdania wprost przesycone są ironią, a do niej dochodzi jeszcze dobra literacka zabawa Miklaszewskiej. To widać – i widać też doskonale, że autorka radzi sobie z formą, kiedy ma przygotowany scenariuszowy szkielet. Kiedy musi od podstaw rozwinąć historię, popełnia wręcz infantylne błędy.

Nina, bohaterka tomu, swoje śledztwo rozpoczyna od znalezienia w kieszeni marynarki z lumpeksu zaszytego medalika. Pomijając magiczną moc marynarki, która dopasowuje się do każdego i każdego chroni – sam bodziec do działania nie zostaje wystarczająco uzasadniony, jednak Nina wyrusza w podróż. I tu Miklaszewska zdradza najwięcej naiwności – przede wszystkim rozwiązuje język każdemu, do kogo Nina dotrze ze swoim pytaniem. Bez żadnych racjonalnych powodów każdy rozmówca natychmiast otwiera się przed bohaterką w stopniu nieprzewidzianym nawet przez nią. Po drugie śledztwo przypomina zadanie „połącz kropki” w rysowankach dla dzieci lub fabułę najprostszych gier komputerowych: rozwiązanie jednej drobnej zagadki automatycznie przenosi w obszar zagadki drugiej, nie ma tu wielopoziomowych tajemnic czy choćby utrudnień w śledztwie, Nina nie musi posiadać zdolności logicznego myślenia, wystarczy, że trafi do kolejnych punktów, a sekret rozwiąże się sam.

Maryna Miklaszewska zapomina o swoich bohaterach, kiedy tylko przestają jej być potrzebni. Sięga w próżnię i z próżni ich wydobywa, a potem w tę samą próżnię wyrzuca, nie biorąc żadnej odpowiedzialności za ich losy. Tekstowo jest ta powieść nawet ciekawa, autorka udowadnia, że umie panować nad słowami – ale już gatunek i fabuła wymykają jej się spod kontroli bardzo wyraźnie. Szkoda, bo historia alternatywna (czy raczej polityka alternatywna) w jej wykonaniu zabrzmiała dosyć interesująco.

1 komentarz:

  1. "przerzuca się na powieść detektywistyczną z bardzo naiwnymi chwytami (akrostych jako wskazówka wyczerpał swą „wskazówkową” moc na „Szatanie z siódmej klasy”, w powieści dla dorosłych ślady po prostu muszą być bardziej zaszyfrowane)" - wiem, że wszystko zawsze da się tak wytłumaczyć, ale coś wydaje mi się, że autorka potraktowała ten motyw z pewnym przymrużeniem oka :)

    OdpowiedzUsuń