* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

poniedziałek, 12 listopada 2012

Dorota Masłowska: Kochanie, zabiłam nasze koty

Noir sur Blanc, Warszawa 2012.

Absurd realny

Po powieści Doroty Masłowskiej sięgam zawsze chętnie i czytam je z przyjemnością – po pierwsze dlatego, że ta autorka wie doskonale, co chce opowiedzieć, a po drugie – bo ma wyobrażenie o tym, jak to zrobić i potrafi wymyśloną fabułę przełożyć na język zmienny, niebywale plastyczny i mocno zanurzony w ironii i drwinie. Masłowska nie zaproponuje powtarzalnych schematów, a realizm umiejętnie rozpuści w otoczce absurdu. Dzieje się u niej wiele na planie fabuły, zawsze drugorzędnej wobec języka – oraz na planie stylu.

Tym razem powieść przesiąknięta jest czarnym żartem o amerykańskim śnie, a sposób opowiadania o onirycznej rzeczywistości staje się niemal parodią esencji amerykańskości. Sceny, postacie i przedmioty rzucają tu amerykańskie cienie, a wszystko to służy sarkazmowi: tyle tylko, że nie taniemu sarkazmowi spod znaku podrzędnych kabareciarzy, a inteligentnemu, okrutnemu i zakorzenionemu w niezaprzeczalnej prawdzie. Powiedzieć, że jest Masłowska w narracjach jak kameleon – to zupełnie rozminąć się z rzeczywistością: ona do każdej swojej książki tworzy język nowy, jeszcze niezużyty, niby brzmiący znajomo, a jednak obarczony zwielokrotnionymi sensami. W każdej chwili może te sensy ukryć, udając, że miała na myśli jedynie pierwszą i narzucającą się w odbiorze historię, lub wydobywać po kolei na światło dzienne, bezlitośnie obnażając bezradnych wobec tej prozy interpretatorów. Do drwin nie potrzebuje krzyku i wulgarności – wystarczy jej przewrotna wyobraźnia. Dorota Masłowska zdecydowanie ma władzę nad odbiorcami.

W „Kochanie, zabiłam nasze koty” obok ciętej ironii jawi się i absurd. Sceny jak z alkoholowo-onirycznych majaków przybierają tu realne kształty i nakazują weryfikowanie dotychczasowych obserwacji, niebezpiecznie łatwo wtapiają się w całe życie bohaterów. Czytelnicy przekonają się, ile może zmienić jedna zapomniana i przemilczana cecha. Tu nie ma miejsca na tworzenie, wszystko staje się powolnym rozbieraniem istniejącego, docieraniem do absurdalnych podwalin, grą. Zresztą o dekonstrukcyjnych zabiegach musi przypominać motyw niespełnionej pisarki, mąk twórczych i prób poszukiwania natchnienia – prób coraz bardziej rozpaczliwych. Nagle w języku, który sam sobie nie ufa i sam siebie podważa, znajduje się miejsce na opis działań twórczych – Masłowska zdobywa zatem kolejną płaszczyznę dla ironii.

A przy tym tworzy książkę, którą zachwycać się mogą i krytycy, zafascynowani następną literacką zabawą, nie tak beztroską, jakby się mogło wydawać, i zwykli odbiorcy. W tomie nie ma wydumanych eksperymentów z opowiadaniem niemożliwego, owszem, warstwa nonsensu chroni tę powieść przed upodobnieniem do mizernych obyczajówek, podobnie jak i świadomość językowa autorki, autoironia itp. Ale przecież poza tym wszystkim Dorota Masłowska opowiada historię. Miejscami ostrą, miejscami zaskakującą, za to szczerą, celną i ciekawą. Siłą tej książki zresztą mogą być portrety – autorka udowadnia, że jest obserwatorką nieprzeciętną i bardzo wyczuloną na odblaski codzienności. Doskonale gra przerysowanymi składnikami w charakterystykach poszczególnych postaci. Nie ma do nich sentymentu, więc może bez wyrzeczeń bawić się tak wykreowanymi sylwetkami. I chociaż ostateczny ton nadaje tym wizerunkom drwina, trudno nie zgodzić się z wieloma przytaczanymi tu mimochodem uwagami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz