Zysk i S-ka, Poznań 2010.
Dziennik podróży
Nie wiem, czy zacząć od wyliczania wad czy zalet tego tomu. Wydany w serii „Człowiek poznaje świat” teoretycznie powinien dotyczyć odwiedzanych miejsc, odkrywania nowych kultur i zwyczajów. W praktyce to jednak książka o samym procesie podróżowania, wbrew zamierzeniom autora, który chce widzieć w niej serię reportaży. Gatunkowo Michał Przybysz proponuje tak naprawdę zwykły dziennik, mało tego – dziennik internetowy, ze wszystkimi jego niedoskonałościami: płytkością poruszanych zagadnień, nastawieniem na emocje, brakiem redakcji i przemyślanej konstrukcji poszczególnych wpisów. W skrócie: bardziej liczy się dla autora to, że gdzieś był i coś przeżył, niż to, CO przeżył. Czytelnicy, którzy chcieliby z tą książką poznać świat, srodze się rozczarują – czynione przez małżeństwo obserwacje nie należą do zbyt ambitnych, te najpełniejsze są jedynie potwierdzeniem lub powieleniem silnie już zakorzenionych w świadomości społeczeństwa informacji – inne urywają się wtedy, gdy mogłoby się zacząć robić ciekawie.
Tom jest zapisem trwającej rok poślubnej podróży Moniki i Michała Przybyszów, trzydziestolatków, którzy postanowili spełnić swoje marzenia i wybrać się na wyprawę dookoła świata, z dala od proponowanych przez biura podróży miejsc. Ameryka Południowa, Azja i Oceania stają się ich celem. Chodzi też o to, by wojaże nie wymagały zbyt dużych nakładów finansowych i przynosiły jak najwięcej możliwości obcowania z miejscowymi. Michał Przybysz w imieniu swoim i żony rejestruje kolejne etapy wyprawy, niestety ignoruje szczegóły, które w literaturze podróżniczej są sednem… Jeśli pisze, że przez dwa dni mieszkali z „tubylcami”, kwituje to lakonicznym „było super” bądź „było fajnie” (kolokwializmy zajmują sporą część książki), ale nic ponadto, nie indywidualizuje przygód, jakby bał się naruszyć swoją prywatność. W rezultacie prześlizguje się po miejscach i tematach, nie wnosząc – od strony poznawczo-kulturowej, ani od strony plotkarskiej – wiele do wiadomości odbiorców.
Koncentruje się za to Przybysz na pisaniu o samym procesie podróżowania. Zachwala wybrany przez siebie rytm życia, podkreśla, że to sposób spędzania czasu dobry dla każdego, bo nie wymaga zbyt dużych finansów. Powtarza, że nie warto polegać na ofertach biur turystycznych, a lepiej schodzić z utartych szlaków i szukać pomocy u zwykłych mieszkańców. Pod tym względem książka może się faktycznie okazać przydatna i inspirująca. W końcu nie na darmo została zatytułowana „Goniąc marzenia, czyli podróż poślubna dookoła świata”.
Smykałki do pisania Michał Przybysz nie ma, w parze z ochotą nie idą zdolności. Na internet to, co robi, spokojnie wystarcza – na tradycyjną książkę, zwłaszcza przy bogactwie literatury podróżniczej – to zdecydowanie zbyt mało. Brakuje tu plastycznych opisów, które uzupełniałyby się z niezilustrowanymi zachwytami. Brakuje rytmu – notki na stronę internetową nie zostały dobrze zaplanowane, widać po nich, że były tworzone na gorąco i z braku czasu lub talentu narracyjnego nieprzemyślane. Daje się też mocno we znaki ubóstwo językowe autora – liczne powtórzenia i opieranie się na czasownikach „być” i „mieć” w następujących po sobie zdaniach trochę wytrącają z lektury: zwłaszcza że nie ma na czym skupić uwagi, skoro zabrakło ładnych opisów czy głębszych zwierzeń.
Jest ten tom czymś w rodzaju wspomnień z wakacji, kojarzy mi się zresztą z przywożonymi z wakacyjnych wojaży przeciętnymi i zwykłymi fotkami: dla autorów to ważna pamiątka. Dla bliskich, do pewnego momentu, współdzielona radość. Dla obcych – nic specjalnego. Nie jest to chyba przypadek, że i zdjęcia, wybrane do tej publikacji, to zwykłe ujęcia dokumentacyjne, nie – pomysłowe czy artystyczne. Świetne wydanie skrywa tu zwyczajną treść – pozycja ta nie wzbudza raczej większych emocji, chociaż przecież doświadczenia autorów mogą wyzwalać podziw. Trudno, nie udało się przełożyć ich na literaturę – pozostało miłe świadectwo wspólnie przeżytych chwil.
Recenzje, wywiady, omówienia krytyczne, komentarze.
Codziennie aktualizowana strona Izabeli Mikrut
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.
Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.
Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Książkę przeczytałem i nie bardzo mogę się zgodzić z tą recenzją. O ile faktycznie autor z pewnościa pisarzem nie jest, to jest to na prawde bardzo ciekawa pozycja wsrod książek podróżniczych. Dla każdego kto lubi czytać o podróżach, a szczególnie dla tych, którzy sami chcą podróżować. Krytykowana w tym wpisie zwyklosc tekstow i zdjec jest wlasnie wartoscia tej ksiazki, bo o ile w Internecie mozna znalezc wiecej podobnych tresci, to ladnie wydanych dostepnych w ksiegarniach nie ma. Sa za to ksiazki "slawnych" podroznikow, ktore o ile pod wzgledem jakosci literackiej i jezykowej sa pewnie lepsze, to pod wzgledem prawdziwosci i realiow podrozniczych juz naciagane. Ja polecam i gratuluje autorom nie tylko odwagi samej podrozy, ale rowniez odwagi wydania ksiazki.
OdpowiedzUsuń