* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

środa, 16 lutego 2011

Maria Ulatowska: Sosnowe dziedzictwo

Prószyński i S-ka, Warszawa 2011.

Romans optymistyczny

Było „Rozlewisko”, było „Uroczysko”, a teraz jest „Sosnowe dziedzictw”. Po serii powieści naśladujących Grocholę pojawiła się moda na spokojniejsze emocje i bardziej pewne happy endy. Maria Ulatowska oryginalna nie jest, ale zwolenniczki znajdzie bez większego trudu, bo pisze tak, by swoją powieścią zapewnić odbiorczyniom wrażenie idylli i spełnianych marzeń. Tego uczucia nie zmieni nawet ogromna liczba tragedii w przeszłości – Ulatowska część bohaterów (a dokładniej przodków bohaterki) wprowadza na scenę tylko po to, by zaraz ich uśmiercić – z pomocą przychodzi jej przesunięcie retrospektywnych obrazów do czasów końca drugiej wojny światowej. Dzięki czasowemu dystansowi może Ulatowska bez konsekwencji pozbawiać życia członków rodu – co doda tylko charakteru Sosnówce, dworkowi, odziedziczonemu przez Annę Towiańską.

W 2009 roku bohaterka ta przejmuje rodzinną posiadłość i przybywa do małego miasteczka, by obejrzeć osławiony dworek. To idealne miejsce, by rozpocząć nowe życie – rodzice Anny zginęli w wypadku samochodowym, kobieta rozstała się z mężem i nic już nie przeszkadza jej w przeprowadzce. Zwłaszcza że Anna Towiańska błyskawicznie zjednuje sobie mieszkańców Towian, począwszy od nietypowego samozwańczego parkingowego, groźnego Dyzia, zakończywszy na mecenasie. Poza tym Anna znajduje porzuconego psa, którego nazywa Szyszką i… zdobywa serce pewnego weterynarza. Do czasu zresztą, bo Marii Ulatowskiej nagle w pewnym – niezbyt dobrym dla fabuły – momencie zachciewa się zmienić reguły gry i poprzestawiać relacje między postaciami.

Anna Towiańska jest córką Anny Towiańskiej i wnuczką Anny Towiańskiej (i naprawdę nie rozumiem, skąd w autorce takie upodobanie do konsekwencji w tym wypadku). Pierwsza Anna Towiańska, przedstawiona szkicowo w rozdziale, przenoszącym czytelniczki do 1944 roku, niemal natychmiast ginie, ukrywając w ostatniej chwili nowo narodzoną córkę. Ulatowska przeskakuje w czasie i przestrzeni, od roku 1944 i 2009 przenosi się do lat dziewięćdziesiątych XX wieku i w krótkich ujęciach pokazuje losy różnych związków, szczęśliwych miłości i spełnionych zwykle nadziei. Te achronologiczne migawki wprowadzają przyjemne urozmaicenie i intensyfikują dość schematyczną, baśniową teraźniejszość. U Ulatowskiej wszyscy kochają się mniej lub bardziej szczęśliwie, pojawia się nawet sympatyczna para gejów (tu plus dla autorki, nie ma się wrażenia, że chodziło o zaakcentowanie nowoczesności lub tolerancji, sylwetki przyjaciół Anny są wyraziste i budzą ciepłe uczucia). Bohaterkę, która jest przepiękną kobietą, podrywają wszyscy, niektórzy skutecznie – ale Anna jest niczym kochana przez wszystkich księżna, nie można jej niczego zarzucić.

A właściwie można, jedno. To polonistka – a według autorek czytadeł każda polonistka musi podkreślać swoje wykształcenie przez wytykanie błędów językowych innym. Nie wiem, skąd ta maniera, ale nie pierwszy to raz, kiedy twórczyni specjalnie kreuje postacie mówiące źle – by natychmiast w dialogach wprowadzać dydaktyczne poprawki. Dla edukowania społeczeństwa? Dla rozdmuchania warstwy tekstowej? Dla pokazania własnych kompetencji językowych? Nie wiem, dość powiedzieć, że sama Maria Ulatowska bez grzechu nie jest – wprowadza do tekstu zbyt dużo zdrobnień (łącznie ze znienawidzonymi już przez wielu odbiorców „pieniążkami”), a część określeń, z których przenośnego bądź kolokwialnego znaczenia korzysta, ujmuje w cudzysłów. Tyle jeśli idzie o spory językowe.

Poza drobnymi wahaniami stylu i potężnym zaburzeniem kompozycyjnym pod koniec tomu (nie oszukujmy się, przeciętna wielbicielka optymistycznych powieści obyczajowych z wątkiem romansowym bez trudu daruje autorce te niedopatrzenia) jest „Sosnowe dziedzictwo” książką, która ma szansę stać się bestsellerem. Nie sądzę, żeby komukolwiek – przynajmniej z grupy docelowych czytelników – przeszkadzała wtórność motywów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz