To Mateuszek jest narratorem w powieści. Przedstawia własne doświadczenia z humorem (choć w wielu nie brakuje goryczy) i w sposób, który zapewni dzieciom rozrywkę. Nie wszystko rozumie i nie wszystko wie, tworzą się zatem dwie płaszczyzny lektury: kierowana do dzieci, z dowcipem sytuacyjnym – oraz ironiczna, odpowiednia dla starszych czytelników. W „Mateuszku” typowo dziecięce postrzeganie świata pozwala zamienić w przygodę nawet najdziwniejsze wydarzenia, bohater nigdy się nie załamuje i nigdy nie traci rezonu. Dzięki temu Lindo może wystawiać go na kolejne próby. Akcja toczy się w środowisku typowym dla chłopca, w szkole, w domu i na podwórku. Z kolei kiedy Mateuszek styka się z problemami dorosłych, niewiele z nich rozumie i nie stara się ich zgłębiać. Elvira Lindo nie wdaje się w zawiłe i niepotrzebne wyjaśnienia, za to przekonująco przedstawia dzieciństwo – nie takie beztroskie, jakby się mogło wydawać. Mateuszek jest dalekim krewnym Mikołajka, ma wiele jego cech, ale też fabuła bardziej nastawiana jest na prezentację wielowymiarowego obrazu dzieciństwa niż na wywoływanie czystego śmiechu. „Mateuszek” to pierwszy tom serii, która jest potrzebna na rynku literatury czwartej – zwłaszcza z uwagi na odrzucenie cukierkowych i pedagogicznych tonów, morałów i mód. To historia, która spodoba się nawet (a może w szczególności) łobuziakom i urwisom – jest w niej niezbędna dawka optymizmu, nie brakuje i dreszczyku emocji czerpanych z codzienności.
Jak zwykle ilustracje Juliana Bohdanowicza okazały się strzałem w dziesiątkę – nie tylko sugerują „mikołajkowy” rodowód, ale też dobrze pasują do zadziorno-żartobliwego rytmu tej prozy. Są komiksowe i często satyryczne, wydają się bardziej dorosłe niż bajkowe, a to zawsze atut w przypadku lektur dla wszystkich. „Mateuszek” ma szansę zyskać uznanie tych, którzy zwykle stronią od bibliotek – a Elvira Lindo daje się odczytywać jako Niziurski dla młodszych.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz